▲▼
Tak oto nadszedł dzień pierwszej imprezy w nowym otoczeniu. Zajebiście! Jason tylko na to czekał. Tego właśnie dnia ubrał się jeszcze lepiej niż zwykle. Najpierw oczywiście wziął prysznic, coby zmyć z siebie dzienny pot i zrobić dobre wrażenie na jubilacie. Miała to być bowiem impreza urodzinowa! Czyli nawet lepiej, niż normalnie! Po prysznicu jakoś się wyperfumował, coby pachnieć w miarę miło, a potem założył swój nowy garniak. No i proszę! Jest świetnie. Gorzej tylko było z prezentem. Cholera. No fakt, to urodziny, ale jednak gościa, którego nie zna. Czy w sumie dwóch gości. Co on takiego ma, co mógłby dać dwóm nieznajomym gościom... Mało tego, nie byle jakim. Od razu było widać, że to burżuje jakich mało, wystarczyło tylko spojrzeć na ich chatę. Cholera... Nie miał żadnego pomysłu, jednakże w pewnym momencie przypomniał sobie o trzech katanach, które dostał kiedyś od kuzyna, kiedy był w Japonii. W sumie ich ostrość podchodziła pod znak zapytania, ale to i tak raczej pamiątki... Cóż, z braku lepszego pomysłu może im dać to. Da im dwie, jedną sobie zostawi. Fakt, nietypowy prezent, ale zawsze coś fajnego, co nie? Pobawić się można, a jak nie, to na ścianie też powinno wyglądać naprawdę dobrze. Ok. Zebrał się więc do kupy, opakował prezenty (czytaj: przypiął do nich po jednej, jebitnej różowej kokardzie, bo różowy to fajny kolor, a i trochę beki może być. Beka nikomu nie zaszkodzi), wziął pudełko, do którego już wcześniej wpakował kilka butelek wina, które to również miało być swego rodzaju bonusem, i ruszył ku przygodzie. Dotarł wreszcie pod jebitne domisko rodziny Blacków. Nie ma co, mają rozmach skurwysyny. Wszedł do środka. Odnalezienie jubilatów nie było takie trudne. Jak można było się domyślić, wszyscy wokół nich. I bardzo dobrze! W końcu to ich dzień! Poszedł w ich stronę, gdy nagle kątem oka zauważył w tłumie... O kurwa... Nika... Mały demon tu jest? Ok... Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Podejdzie, przywita się, złoży życzenia i będzie się zajebiście bawił. Stanął przed solenizantami. W sumie musiał trochę dziwnie wyglądać. Pod pachą pudło opakowane w czerwony papier (w środku napój) i dwie katany z różową kokardą. Ale nie ma co się peszyć, tu wszyscy są ludźmi, co nie?
- Mercury i Saturn, prawda? Miło mi, jestem Jason. Nowy w Riverdale. Chciałem życzyć wszystkiego najlepszego i wręczyć wam małe prezenty... Tak, przepraszam, jeśli trochę dziwne, ale jeszcze nie miałem okazji was poznać, nie wiedziałem, co lubicie.
Uśmiechnął się do nich szeroko i skinął głową reszcie towarzystwa.
Szybko! Gdzie się podziały te warianty, odnośnie do tego, co powinna teraz zrobić? Uciekać? Dała prezent, to może powinna się ulotnić. Nie, ale zaraz! On jednak ją pamiętał, no dobra nie była jednak taka szara i niewidoczna w szkole jak się jej zdawało. No ale przecież chyba każdy zapamięta małe coś o wzroście ledwo wychodzącym poza stół a dodatkowo o gamie tak agresywnych zachowań, jak co nie jeden szkolny łobuz. Spokojnie, spokojnie nie zapomnijmy oddychać. Wszystko jest dobrze, nikt się nie czepia to chyba ok? Swoją drogą nawet ucieszyła się lekko gdzieś tam w sobie, że jednak prezent nie wyląduje w koszu. Trochę się nad nim napracowała, a tu jednak ktoś chyba doceni jej starania. Bo przecież nie powiedział tego tylko dlatego, że ludzie i było mu głupio? Najwyżej go zleje w szk...znaczy, będzie go unikać, tak by czasami nie mógł się jeszcze z niej ponabijać. Dodatkowo co to za komplement! Ładnie wygląda? Chciał powiedzieć, że wcześniej nigdy ładnie nie wyglądała? Nie zaraz! Cholera nie teraz! Oczywiście słowa chłopaka nie mogły nie wpłynąć na chłopaka, który zaraz zalał się rumieńcem jak najprawdziwsza przedstawiciela płci pięknej.
- impreza u bogaczy, jedzenie za darmo...chyba nie można wylądować w lepszym miejscu. A i ten, no ...chyba dziękuje...wy też nie wyglądacie najgorzej.
Grzecznie przyjęła komplement i rozejrzała się po sali. Znała kilka osób, lecz nie chciała chwilowo pokazywać się im na oczy. To nie tak, że była na nich zła tylko nie chciała nikogo ganiać po sali za jakiś dziwny wybryk. Chociaż byłoby to lekko zabawne, ale nie! Nie tym razem! Obiecała, że będzie grzeczna i tak zostanie do końca imprezy. Co prawda obietnica była tylko przed sobą, no ale jednak nie można ich łamać, prawda?
- złapie was jeszcze później. Idę skosztować czegoś, co mnie nie zabije.
Uśmiechnęła się lekko i odwróciła się w stronę wcześniejszego stolika. Było tam dość sporo słodkości, które miała zamiar skosztować, ale! No nie! Już ktoś zdołał się przy nim zakolegować z jej dobrociami, które tak ją wzywają (;-;). Podreptała więc spokojnie do osóbki, która tam stała z zamiarem „poproszenia jej” by ta grzecznie zjadła wszystko, co jest z czekoladą, a resztę zostawiła dla innych, czyt. dla niej, bo czekolada to jej wróg.
- prawda, że ciekawy wybór?
Pochyliła się nad jakimiś żelko coś tam cusiami, które już po chwili pałaszowała powoli. Oczywiście bardzo powoli! Niech nie myślą, że jest jakaś nienażarta czy coś w tym stylu! Nawet ktoś taki jak Nika umie się zachować na poważnych imprezach. Niech nikt sobie nie myśli, że jak biedna to nie bywała na takich imprezach. No dobrze prawda! Nie była nigdy w tak dużym domu i na tak poważnej imprezie, no ale gdzieś tam bywała.
- dlaczego jesteś tu sama? Nie lubisz przebywać z ludźmi? A może czekasz na kogoś?
Oczywiście bombardowanie pytaniami na start to coś zupełnie normalnego u niej, czyli można powiedzieć totalna bezpośredniość i stalkowanie w jednym
"Grawerowanie imion macie już opłacone jak co."
— Teraz tylko będzie trzeba je wybrać. Czeka nas istna burza mózgów.
Pomachał nieznacznie za odchodzącą Rosalie.
Reakcja Niki na komplement sprawiła że Mercury musiał ukryć cisnący mu się na usta nieco szerszy uśmiech.
— Haha, praktycznie wszystko na tej sali testowaliśmy na sobie. Staraliśmy się przygotować praktycznie wszystko z przeróżnych regionów. W razie gdybyś miała problem z wyborem, zapytaj kogoś ze służby.
Zjedzenie tortu nie zabierało zbyt wiele czasu. Co więcej, nawet podczas jego konsumpcji, większość gości i tak wcale nie zamierzała zaprzestać składania życzeń. Podchodzili do nich jeden po drugim, a bliźnięta niczym jeden mąż uprzejmie odkładały widelce na talerzyki i kończyły kęs, by poświęcić im pełnię swojej uwagi. Gdy sytuacja tego wymagała, odkładali nawet jedzenie na stolik obok nich, by uścisnąć komuś dłoń, bądź odebrać prezent własnoręcznie, tuż przed przekazaniem go służbie. Nie inaczej było w przypadku Jasona, choć tortu na ich talerzach zostały może z dwa widelce. Po skończeniu go, zapewne zostanie im ponowne udanie się na szczyt schodów.
Ewentualnie przeciągnięcie wszystkiego i wzięcie sobie dokładki.
— Nam również, cieszymy się że udało ci się znaleźć czas, by do nas przyjść. Na pewno uda ci się przy okazji poznać wielu uczniów Riverdale — uniósł kącik ust w uśmiechu, nim odebrał pudełko własnoręcznie. Saturn zerknął na nie krótko, nim nie powrócił wzrokiem do Jasona, choć tak jak zawsze mówienie pozostawiał Mercury'emu, który zrobił zresztą krok w stronę chłopaka i nachylił się nieco bliżej przysłaniając usta dłonią.
— Swoją drogą, nie wiem czy zapisywałeś się osobiście czy drogą mailową, ale na wypadek gdybyś nie wiedział... widzisz tego mężczyznę po prawej? To James Cadogan, dyrektor Riverdale. Uważaj by nie wylać na niego żadnego napoju — ciche ostrzeżenie miało w sobie pewną żartobliwą nutę, choć jednocześnie nie pozostawiał wątpliwości, że podobna sytuacja naprawdę mogła być tragiczna w skutkach.
— Gdybyś miał jakiekolwiek pytania w kwestii zajęć czy czegokolwiek innego, chętnie pomogę. Może nie do końca dziś, wiesz jak to jest z urodzinami. Ale gdy już wszystko się uspokoi, śmiało — przekazał prezent kamerdynerowi, który momentalnie znalazł się u ich boku, zabierając go w odpowiednie, bezpieczne od tłumu miejsce. Czarnowłosy sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej matową granatową wizytówkę z pojedynczymi lekko błyszczącymi elementami przedstawiającymi godło ich rodziny. Imię, nazwisko, numer telefonu. Standardowe informacje.
— To mój numer telefonu. Gdyby nie udało ci się mnie namierzyć. Bycie przewodniczącym w końcu do czegoś mnie zobowiązuje — powiedział z rozbawieniem i odwrócił się, by ponownie złapać ciasto w dłonie, powoli je kończąc.
Jason ucieszył się, gdy jubilaci przyjęli jego prezenty. W sumie nie był pewien, czy im przypasują, nawet nie wiedział, czy zwyczajnie nie udają, może próbują być uprzejmi i tyle. Niemniej jednak, uśmiechnął się i odstąpił nieco od nich. Podszedł do stołu ze słodkościami. Nałożył sobie na talerz przyzwoity kawałek ciasta i zaczął jeść. Oczywiście, jak się należało spodziewać po takich burżujach, zajebiste. W dodatku tyle go było, że przez wieczność je będzie żarł. To znaczy, oczywiście to dla wszystkich gości, ale nie ma co, było dobre. Więc jeśli chcą, to niech się kurna pospieszą, bo jeszcze nie zdążą. Kolejny kęs i rozejrzał się po sali. Cholera, co takiego może zrobić? Jakaś może ładna dziewczyna się tu znajdzie. Taka, do której można by było podejść, zagadać. Może okaże się sympatyczna, może będzie można normalnie porozmawiać, a potem... heheszki. Cóż, jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnął się pod nosem. Zauważył bowiem jakąś w sumie niebrzydką dziewczynę przy stole z łakociami. Czyli w sumie niedaleko. Rozmawiała chyba z kimś, chociaż ciężko było zauważyć tę osobę w tłumie. Ok, uderzamy więc. Podszedł do niej, jakby tu zacząć? Dobra, chuj, standardowo, jak do każdego nieznajomego na każdej imprezie. Podchodzimy, przywitamy się, przedstawimy, jak się bawisz, napijesz się czegoś, no wiadomo. Później jakiś taniec, coś i jak się sprawy potoczą, to się zobaczy.
- Cześć, my się chyba nie znamy. Jestem tu nowy, przyszedłem żeby poznać paru ludzi...
No właśnie zobaczył z kim dziewczyna rozmawiała. Demon... O kurwa.
- Och... Eee... Cześć.
No to przekurwione. Cały misterny plan w pizdu. A mogło być tak pięknie.MERCURY | SATURN
Jeszcze przed wejściem na salę balową, starannie poprawił kołnierz koszuli, jakby liczył się każdy najdrobniejszy szczegół. Wszystko to było tylko jedną, wielką formalnością. Vessare doskonale zdawał sobie sprawę, że w tym środowisku nie można było pozwolić sobie na żadne błędy, jednak nie tylko ta myśl sprawiała, że nie chciał narazić się na przyciągnięcie do siebie negatywnej uwagi. Gdy miał już pewność, że wszystko było na swoim miejscu, przekroczył próg, który jeszcze chwilę temu oddzielał go od całej masy zaproszonych gości – na szczęście już wcześniej nie miał nawet najdrobniejszej nadziei na to, że będzie ich niewielu i choć nie był zwolennikiem tłumów, miał sporo czasu, by psychicznie przygotować się na zmęczenie, które miało dać mu się we znaki po powrocie do domu.
Uważnie prześledził spojrzeniem salę, nawet nie próbując oceniać jakości jej przygotowania. Skupił się raczej na odnalezieniu dwójki braci, którzy tego dnia stanowili główny powód zorganizowanego wydarzenia, nawet jeśli sama konieczność znalezienia się przed nimi i złożenia niezbyt wylewnych życzeń spotykała się z wewnętrznym dyskomfortem, który Zero skutecznie ukrywał za opanowaną maską i wyprostowaną postawą.
Podchodząc do bliźniaków, wysunął z kieszeni starannie przygotowaną, własnoręcznie ozdobioną kopertę, w której znajdowały się opłacone już cztery rezerwacje na wycieczkę – na wypadek, gdyby Blackowie chcieli zabrać ze sobą osoby towarzyszące. Zdobienia na kopercie nie były jedynie przypadkowymi ornamentami– już same w sobie sugerowały region, w którym Saturn i Mercury mieli spędzić czas podczas ferii zimowych. Jeżeli, rzecz jasna, zamierzali skorzystać z okazji i jeżeli ktoś już nie wpadł na podobny pomysł. W końcu niełatwo było trafić z prezentem, gdy dostawało się ich całe stosy.
― Wszystkiego najlepszego. Przyznam, że nie jestem mistrzem składania życzeń, więc po prostu mam nadzieję, że prezent wam się przysłuży i będziecie się dobrze bawić ― rzucił, wyciągając w ich stronę wspomniany podarunek.
First topic message reminder :
HALA BALOWA
Po przejściu przez bramę wszyscy zaproszeni na jeden z bali udają się wzdłuż długiej ścieżki. Idąc prosto bez wątpienia dojdzie się do migoczącej w oddali rezydencji. Nieczęsto zostaje ona jednak udostępniona na imprezy publiczne. Nic dziwnego, że wszyscy momentalnie odbijają w prawo, by dojrzeć kolejny olbrzymi budynek. Już przy samym wejściu przypominającym raczej olbrzymie wrota niż zwyczajne drzwi, goście są w stanie poczuć podmuch ciepłego (bądź chłodnego - zależnie od pory roku) powietrza ze znajdujących się na ziemi wywietrzników. Biegnące wzdłuż ścian długie stoły podczas każdego wydarzenia zastawione są jedzeniem wszelkiego rodzaju. Raczej nikogo nie dziwi też obecność DJa i barmana, serwującego drinki każdemu kto błyśnie mu przed oczami swoim ID i udowodni pełnoletniość.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
Parsknęła na wypowiedź jednego z bliźniaków. Rozrastała się? Cóż, przynajmniej mieli już trochę nagród na jakiś czas. Trochę współczuła jednak Blackowi, że bycie swego rodzaju księciem, paniczem z dobrego domu, niosło za sobą nie tylko przyjemności, ale i mnóstwo obowiązków. Zapewne sama nie miałaby do tego głowy, gdyby była na miejscu któregokolwiek z członków jego rodziny. Dlatego cieszyła się, że chłopak nie siedział całymi dniami na czterech literach. No i zrobiło jej się miło, że obaj przyjęli jej prezenty z w miarę pozytywną reakcją, a do tego przyznano, że się im przydadzą. Przetrzepała jeszcze włosy Kyana i poklepała lekko ramię Saturna (jakoś nie chciała zaburzać tego jego wyglądu pełnego ładu i harmonii), po czym oddaliła się z uśmiechem, machając im na odchodne.
A zaraz po tym pojawił się ogromny tort i wszystko jakoś nabrało tempa. Widziała drobnego, słodkiego Cyryla, cieszącego swoją przekochaną mordkę, jakby to on stał za wszystkim, i już wiedziała, że na pewno będzie to smakowało genialnie. Jeśli to faktycznie on się za to zabrał, to było to zrobione z dużą domieszką męskiej przyjaźni, więc - no błagam - to musiało być genialne. Pozwoliła sobie stanąć gdzieś w pobliżu i poczekać, bo przecież nie samą aparycją tort żyje - musiała sprawdzić jego smak!
A zaraz po tym pojawił się ogromny tort i wszystko jakoś nabrało tempa. Widziała drobnego, słodkiego Cyryla, cieszącego swoją przekochaną mordkę, jakby to on stał za wszystkim, i już wiedziała, że na pewno będzie to smakowało genialnie. Jeśli to faktycznie on się za to zabrał, to było to zrobione z dużą domieszką męskiej przyjaźni, więc - no błagam - to musiało być genialne. Pozwoliła sobie stanąć gdzieś w pobliżu i poczekać, bo przecież nie samą aparycją tort żyje - musiała sprawdzić jego smak!
[EL JUBILATO I JEGO TOWARZYSZE]
Tak oto nadszedł dzień pierwszej imprezy w nowym otoczeniu. Zajebiście! Jason tylko na to czekał. Tego właśnie dnia ubrał się jeszcze lepiej niż zwykle. Najpierw oczywiście wziął prysznic, coby zmyć z siebie dzienny pot i zrobić dobre wrażenie na jubilacie. Miała to być bowiem impreza urodzinowa! Czyli nawet lepiej, niż normalnie! Po prysznicu jakoś się wyperfumował, coby pachnieć w miarę miło, a potem założył swój nowy garniak. No i proszę! Jest świetnie. Gorzej tylko było z prezentem. Cholera. No fakt, to urodziny, ale jednak gościa, którego nie zna. Czy w sumie dwóch gości. Co on takiego ma, co mógłby dać dwóm nieznajomym gościom... Mało tego, nie byle jakim. Od razu było widać, że to burżuje jakich mało, wystarczyło tylko spojrzeć na ich chatę. Cholera... Nie miał żadnego pomysłu, jednakże w pewnym momencie przypomniał sobie o trzech katanach, które dostał kiedyś od kuzyna, kiedy był w Japonii. W sumie ich ostrość podchodziła pod znak zapytania, ale to i tak raczej pamiątki... Cóż, z braku lepszego pomysłu może im dać to. Da im dwie, jedną sobie zostawi. Fakt, nietypowy prezent, ale zawsze coś fajnego, co nie? Pobawić się można, a jak nie, to na ścianie też powinno wyglądać naprawdę dobrze. Ok. Zebrał się więc do kupy, opakował prezenty (czytaj: przypiął do nich po jednej, jebitnej różowej kokardzie, bo różowy to fajny kolor, a i trochę beki może być. Beka nikomu nie zaszkodzi), wziął pudełko, do którego już wcześniej wpakował kilka butelek wina, które to również miało być swego rodzaju bonusem, i ruszył ku przygodzie. Dotarł wreszcie pod jebitne domisko rodziny Blacków. Nie ma co, mają rozmach skurwysyny. Wszedł do środka. Odnalezienie jubilatów nie było takie trudne. Jak można było się domyślić, wszyscy wokół nich. I bardzo dobrze! W końcu to ich dzień! Poszedł w ich stronę, gdy nagle kątem oka zauważył w tłumie... O kurwa... Nika... Mały demon tu jest? Ok... Spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Podejdzie, przywita się, złoży życzenia i będzie się zajebiście bawił. Stanął przed solenizantami. W sumie musiał trochę dziwnie wyglądać. Pod pachą pudło opakowane w czerwony papier (w środku napój) i dwie katany z różową kokardą. Ale nie ma co się peszyć, tu wszyscy są ludźmi, co nie?
- Mercury i Saturn, prawda? Miło mi, jestem Jason. Nowy w Riverdale. Chciałem życzyć wszystkiego najlepszego i wręczyć wam małe prezenty... Tak, przepraszam, jeśli trochę dziwne, ale jeszcze nie miałem okazji was poznać, nie wiedziałem, co lubicie.
Uśmiechnął się do nich szeroko i skinął głową reszcie towarzystwa.
- Ty jesteś kłamczuchem, nie mów mi Merc, że aż tak się przejąłeś tym smsem? - mruknęła mrużąc oczy i szturchnęła go łokciem w bok. - Zresztą, jak mogłoby mnie zabraknąć na imprezie urodzinowej moich najukochańszych bliźniaków? - dodała po chwili, zanim to porwała ową dwójkę na podjazd... bo w sumie zbytnio czekać z wręczeniem prezentów nie mogła. Każde kochane stworzenie - zwłaszcza małe jest w stanie nasiusiać w miejsce w którym jest za długo czy to ze szczęścia, ze strachu czy nawet ze zwyczajnego znudzenia.
W tym momencie można ją oskarżyć o porwanie, bo nadmiar energii jak i chęć ujrzenia ich cudownej reakcji na prezent jaki im zmalowała był naprawdę ogromny. Tak więc po przyprowadzeniu ich w odpowiednie miejsce, odwróciła się do nich i wskazała na słodkie hybrydzie szczenięta, które wpatrywały się swoimi ślicznymi, dużymi ślepkami w nowych właścicieli.
To był dosłownie moment, kiedy Bó znalazła się w górze wirując szybciutko w ramionach jej przyjaciela. Nawet głośno się zaśmiała tak samo szczęśliwa jak on, że trafiła z prezentem. Później odstawiona na ziemię podeszła z nimi bliżej szczeniąt, które najwidoczniej bardzo ciepły zareagowały na bliskość bliźniaków, bo pomerdały swoimi ogonkami.
- Grawerowanie imion macie już opłacone jak co. - puściła im oczko, po czym się wyprostowała i przeciągnęła. Lokaj przekazał czworonogi komuś z służby Blacków, a samochód zjechał z podjazdu. Dziewczyna stanęła w wejściu czując na sobie wzrok ciemnowłosego. Słysząc jego komplement uśmiechnęła się szeroko, prezentując swoją stylizację na dzisiejszy wieczór - Dziękuję bardzo, wy obaj też wyglądacie nieźle, tacy przystojni! Trzymam Cię za słowo, że się pojawisz! - wyszczerzyła się, po czym wróciła do sali.
Tam stanęła przy stołach z żarciem, żeby się poczęstować, bo chyba może?
W tym momencie można ją oskarżyć o porwanie, bo nadmiar energii jak i chęć ujrzenia ich cudownej reakcji na prezent jaki im zmalowała był naprawdę ogromny. Tak więc po przyprowadzeniu ich w odpowiednie miejsce, odwróciła się do nich i wskazała na słodkie hybrydzie szczenięta, które wpatrywały się swoimi ślicznymi, dużymi ślepkami w nowych właścicieli.
To był dosłownie moment, kiedy Bó znalazła się w górze wirując szybciutko w ramionach jej przyjaciela. Nawet głośno się zaśmiała tak samo szczęśliwa jak on, że trafiła z prezentem. Później odstawiona na ziemię podeszła z nimi bliżej szczeniąt, które najwidoczniej bardzo ciepły zareagowały na bliskość bliźniaków, bo pomerdały swoimi ogonkami.
- Grawerowanie imion macie już opłacone jak co. - puściła im oczko, po czym się wyprostowała i przeciągnęła. Lokaj przekazał czworonogi komuś z służby Blacków, a samochód zjechał z podjazdu. Dziewczyna stanęła w wejściu czując na sobie wzrok ciemnowłosego. Słysząc jego komplement uśmiechnęła się szeroko, prezentując swoją stylizację na dzisiejszy wieczór - Dziękuję bardzo, wy obaj też wyglądacie nieźle, tacy przystojni! Trzymam Cię za słowo, że się pojawisz! - wyszczerzyła się, po czym wróciła do sali.
Tam stanęła przy stołach z żarciem, żeby się poczęstować, bo chyba może?
Merc, a później znowu słodycze + Bó
Szybko! Gdzie się podziały te warianty, odnośnie do tego, co powinna teraz zrobić? Uciekać? Dała prezent, to może powinna się ulotnić. Nie, ale zaraz! On jednak ją pamiętał, no dobra nie była jednak taka szara i niewidoczna w szkole jak się jej zdawało. No ale przecież chyba każdy zapamięta małe coś o wzroście ledwo wychodzącym poza stół a dodatkowo o gamie tak agresywnych zachowań, jak co nie jeden szkolny łobuz. Spokojnie, spokojnie nie zapomnijmy oddychać. Wszystko jest dobrze, nikt się nie czepia to chyba ok? Swoją drogą nawet ucieszyła się lekko gdzieś tam w sobie, że jednak prezent nie wyląduje w koszu. Trochę się nad nim napracowała, a tu jednak ktoś chyba doceni jej starania. Bo przecież nie powiedział tego tylko dlatego, że ludzie i było mu głupio? Najwyżej go zleje w szk...znaczy, będzie go unikać, tak by czasami nie mógł się jeszcze z niej ponabijać. Dodatkowo co to za komplement! Ładnie wygląda? Chciał powiedzieć, że wcześniej nigdy ładnie nie wyglądała? Nie zaraz! Cholera nie teraz! Oczywiście słowa chłopaka nie mogły nie wpłynąć na chłopaka, który zaraz zalał się rumieńcem jak najprawdziwsza przedstawiciela płci pięknej.
- impreza u bogaczy, jedzenie za darmo...chyba nie można wylądować w lepszym miejscu. A i ten, no ...chyba dziękuje...wy też nie wyglądacie najgorzej.
Grzecznie przyjęła komplement i rozejrzała się po sali. Znała kilka osób, lecz nie chciała chwilowo pokazywać się im na oczy. To nie tak, że była na nich zła tylko nie chciała nikogo ganiać po sali za jakiś dziwny wybryk. Chociaż byłoby to lekko zabawne, ale nie! Nie tym razem! Obiecała, że będzie grzeczna i tak zostanie do końca imprezy. Co prawda obietnica była tylko przed sobą, no ale jednak nie można ich łamać, prawda?
- złapie was jeszcze później. Idę skosztować czegoś, co mnie nie zabije.
Uśmiechnęła się lekko i odwróciła się w stronę wcześniejszego stolika. Było tam dość sporo słodkości, które miała zamiar skosztować, ale! No nie! Już ktoś zdołał się przy nim zakolegować z jej dobrociami, które tak ją wzywają (;-;). Podreptała więc spokojnie do osóbki, która tam stała z zamiarem „poproszenia jej” by ta grzecznie zjadła wszystko, co jest z czekoladą, a resztę zostawiła dla innych, czyt. dla niej, bo czekolada to jej wróg.
- prawda, że ciekawy wybór?
Pochyliła się nad jakimiś żelko coś tam cusiami, które już po chwili pałaszowała powoli. Oczywiście bardzo powoli! Niech nie myślą, że jest jakaś nienażarta czy coś w tym stylu! Nawet ktoś taki jak Nika umie się zachować na poważnych imprezach. Niech nikt sobie nie myśli, że jak biedna to nie bywała na takich imprezach. No dobrze prawda! Nie była nigdy w tak dużym domu i na tak poważnej imprezie, no ale gdzieś tam bywała.
- dlaczego jesteś tu sama? Nie lubisz przebywać z ludźmi? A może czekasz na kogoś?
Oczywiście bombardowanie pytaniami na start to coś zupełnie normalnego u niej, czyli można powiedzieć totalna bezpośredniość i stalkowanie w jednym
[ Boo, Nika, Jason, James Cadogan (wspomniany) ]
"Grawerowanie imion macie już opłacone jak co."
— Teraz tylko będzie trzeba je wybrać. Czeka nas istna burza mózgów.
Pomachał nieznacznie za odchodzącą Rosalie.
Reakcja Niki na komplement sprawiła że Mercury musiał ukryć cisnący mu się na usta nieco szerszy uśmiech.
— Haha, praktycznie wszystko na tej sali testowaliśmy na sobie. Staraliśmy się przygotować praktycznie wszystko z przeróżnych regionów. W razie gdybyś miała problem z wyborem, zapytaj kogoś ze służby.
Zjedzenie tortu nie zabierało zbyt wiele czasu. Co więcej, nawet podczas jego konsumpcji, większość gości i tak wcale nie zamierzała zaprzestać składania życzeń. Podchodzili do nich jeden po drugim, a bliźnięta niczym jeden mąż uprzejmie odkładały widelce na talerzyki i kończyły kęs, by poświęcić im pełnię swojej uwagi. Gdy sytuacja tego wymagała, odkładali nawet jedzenie na stolik obok nich, by uścisnąć komuś dłoń, bądź odebrać prezent własnoręcznie, tuż przed przekazaniem go służbie. Nie inaczej było w przypadku Jasona, choć tortu na ich talerzach zostały może z dwa widelce. Po skończeniu go, zapewne zostanie im ponowne udanie się na szczyt schodów.
Ewentualnie przeciągnięcie wszystkiego i wzięcie sobie dokładki.
— Nam również, cieszymy się że udało ci się znaleźć czas, by do nas przyjść. Na pewno uda ci się przy okazji poznać wielu uczniów Riverdale — uniósł kącik ust w uśmiechu, nim odebrał pudełko własnoręcznie. Saturn zerknął na nie krótko, nim nie powrócił wzrokiem do Jasona, choć tak jak zawsze mówienie pozostawiał Mercury'emu, który zrobił zresztą krok w stronę chłopaka i nachylił się nieco bliżej przysłaniając usta dłonią.
— Swoją drogą, nie wiem czy zapisywałeś się osobiście czy drogą mailową, ale na wypadek gdybyś nie wiedział... widzisz tego mężczyznę po prawej? To James Cadogan, dyrektor Riverdale. Uważaj by nie wylać na niego żadnego napoju — ciche ostrzeżenie miało w sobie pewną żartobliwą nutę, choć jednocześnie nie pozostawiał wątpliwości, że podobna sytuacja naprawdę mogła być tragiczna w skutkach.
— Gdybyś miał jakiekolwiek pytania w kwestii zajęć czy czegokolwiek innego, chętnie pomogę. Może nie do końca dziś, wiesz jak to jest z urodzinami. Ale gdy już wszystko się uspokoi, śmiało — przekazał prezent kamerdynerowi, który momentalnie znalazł się u ich boku, zabierając go w odpowiednie, bezpieczne od tłumu miejsce. Czarnowłosy sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej matową granatową wizytówkę z pojedynczymi lekko błyszczącymi elementami przedstawiającymi godło ich rodziny. Imię, nazwisko, numer telefonu. Standardowe informacje.
— To mój numer telefonu. Gdyby nie udało ci się mnie namierzyć. Bycie przewodniczącym w końcu do czegoś mnie zobowiązuje — powiedział z rozbawieniem i odwrócił się, by ponownie złapać ciasto w dłonie, powoli je kończąc.
— Nigdzie się nie wybieram — odparł spokojnie, darując sobie przypomnienie, że to właśnie Jonker zasugerował wtedy by North opuścił bal wraz z wilkołakiem. Nie zamierzał go także informować czy wykonał powierzone mu zadanie i jak się ono skończyło.
Na widok wjeżdżającego ciasta, dość dosłyszalnie zaburczało mu w brzuchu, choć nawet pojedynczy mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy wyraźnie postanowił udawać, że dźwięk wygłodzenia absolutnie nie pochodził od jego osoby.
— Powiedziałbym, że ty również, ale zawsze wyglądasz świetnie więc chyba mijałoby się to z celem — wymruczał cicho wprosto do jego ucha, unosząc kąciki ust w zawadiackim uśmiechu. Zaraz po tym, przesunął powoli rękami po jego ramionach i wypuścił go, kierując się w stronę tortu.
Mimo to, obracał się kilkakrotnie, by sprawdzić czy chłopak podążał za nim.
— Zjesz kawałek, hm? — chyba nie odmówi w końcu urodzinowej słodyczy. Zwłaszcza, że z własnego reasearchu zdążył się dość prędko zorientować, że Jonkera i Cullinana łączyło coś więcej niż przelotna szkolna znajomość z korytarza.
Na widok wjeżdżającego ciasta, dość dosłyszalnie zaburczało mu w brzuchu, choć nawet pojedynczy mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy wyraźnie postanowił udawać, że dźwięk wygłodzenia absolutnie nie pochodził od jego osoby.
— Powiedziałbym, że ty również, ale zawsze wyglądasz świetnie więc chyba mijałoby się to z celem — wymruczał cicho wprosto do jego ucha, unosząc kąciki ust w zawadiackim uśmiechu. Zaraz po tym, przesunął powoli rękami po jego ramionach i wypuścił go, kierując się w stronę tortu.
Mimo to, obracał się kilkakrotnie, by sprawdzić czy chłopak podążał za nim.
— Zjesz kawałek, hm? — chyba nie odmówi w końcu urodzinowej słodyczy. Zwłaszcza, że z własnego reasearchu zdążył się dość prędko zorientować, że Jonkera i Cullinana łączyło coś więcej niż przelotna szkolna znajomość z korytarza.
"Nigdzie się nie wybieram"
Wypowiedziane słowa rzeczywiście uspokoiły go na tyle, by żaden więcej komentarz nie opuścił jego ust. Nie zamierzał też wracać myślamy do balu halloweenowego uznając, że co było, minęło. Uniósł dłoń do ust, kryjąc za nią rozbawiony uśmiech, gdy Callahan jak gdyby nigdy nic wpatrywał się w tort.
- Skąd ta pewność? Może miewam gorsze dni i wtedy nie wychodzę z domu, bo strach patrzeć? - zasugerował, nawet jeśli rozbawiony ton był całkowitym zaprzeczeniem jego słów. Oczywiście, że każdy miewał gorsze dni, on również. Niemniej nie były aż tak poważne, by jego wizerunek spadał do poziomu, którego nikomu nie chciałby pokazywać. Ruszył z miejsca po kilku sekundach lustrowania oddalającej się sylwetki Jackdawa. Znalazłszy się bliżej ogromnego tortu skinął głową.
- Tak, umieram z głodu. Chociaż słodycze na pusty żołądek mogą nie byś najlepszym pomysłem - parsknął krótkim śmiechem, odbierając talerzyk z pojedynczym kawałkiem. Ciasto, tak jak przypuszczał, okazało się bardzo smaczne. Jeden drobny kęs wystarczył, by utwierdzić go w przekonaniu, że Cyrille włożył w pracę ogrom wysiłku dla osiągnięcia takiego efektu.
- Usiądziemy gdzieś, gdzie będzie trochę mniej ludzi?
Wypowiedziane słowa rzeczywiście uspokoiły go na tyle, by żaden więcej komentarz nie opuścił jego ust. Nie zamierzał też wracać myślamy do balu halloweenowego uznając, że co było, minęło. Uniósł dłoń do ust, kryjąc za nią rozbawiony uśmiech, gdy Callahan jak gdyby nigdy nic wpatrywał się w tort.
- Skąd ta pewność? Może miewam gorsze dni i wtedy nie wychodzę z domu, bo strach patrzeć? - zasugerował, nawet jeśli rozbawiony ton był całkowitym zaprzeczeniem jego słów. Oczywiście, że każdy miewał gorsze dni, on również. Niemniej nie były aż tak poważne, by jego wizerunek spadał do poziomu, którego nikomu nie chciałby pokazywać. Ruszył z miejsca po kilku sekundach lustrowania oddalającej się sylwetki Jackdawa. Znalazłszy się bliżej ogromnego tortu skinął głową.
- Tak, umieram z głodu. Chociaż słodycze na pusty żołądek mogą nie byś najlepszym pomysłem - parsknął krótkim śmiechem, odbierając talerzyk z pojedynczym kawałkiem. Ciasto, tak jak przypuszczał, okazało się bardzo smaczne. Jeden drobny kęs wystarczył, by utwierdzić go w przekonaniu, że Cyrille włożył w pracę ogrom wysiłku dla osiągnięcia takiego efektu.
- Usiądziemy gdzieś, gdzie będzie trochę mniej ludzi?
"Skąd ta pewność? Może miewam gorsze dni i wtedy nie wychodzę z domu, bo strach patrzeć?"
— Takie dni nie wpisują się w rejestr. Coś jest wyłącznie takie, jakim to widzimy. Jeśli zaczniesz chodzić codziennie w kocich uszach do szkoły to nawet jeśli będziesz je zdejmował na terenie swojego domu - inni i tak będą cię z nimi kojarzyć i wołać ochoczo "Frey! Frey Nyanwerich!" — powiedział poważnym tonem profesjonalnego znawcy z wieloletnim doświadczeniem w tejże dziedzinie i napisanym doktoratem, który tylko podkreślał jego wiarygodność. Pokiwał dodatkowo głową i założył ręce na klatce piersiowej. Słowa, ton, poza. Wszystko się zgadzało, nie było szans by teraz mu nie uwierzyć!
— W takim razie po zjedzeniu ciasta od razu zjemy coś normalnego, by uratować twój książęcy żołądek — zażartował, również biorąc sobie porcję — Najpierw stół z jedzeniem, a potem odosobinony stolik. To nasz plan na dziś. Masz ochotę na coś konkretnego? Widzę że Blackowie nie szczędzą wyboru w jedzeniu.
Powiedział naprawdę bardzo mocno próbując się nie ślinić na widok tych wszystkich wspaniałości zastawiających stół. Nie było to łatwe zadanie.
— Takie dni nie wpisują się w rejestr. Coś jest wyłącznie takie, jakim to widzimy. Jeśli zaczniesz chodzić codziennie w kocich uszach do szkoły to nawet jeśli będziesz je zdejmował na terenie swojego domu - inni i tak będą cię z nimi kojarzyć i wołać ochoczo "Frey! Frey Nyanwerich!" — powiedział poważnym tonem profesjonalnego znawcy z wieloletnim doświadczeniem w tejże dziedzinie i napisanym doktoratem, który tylko podkreślał jego wiarygodność. Pokiwał dodatkowo głową i założył ręce na klatce piersiowej. Słowa, ton, poza. Wszystko się zgadzało, nie było szans by teraz mu nie uwierzyć!
— W takim razie po zjedzeniu ciasta od razu zjemy coś normalnego, by uratować twój książęcy żołądek — zażartował, również biorąc sobie porcję — Najpierw stół z jedzeniem, a potem odosobinony stolik. To nasz plan na dziś. Masz ochotę na coś konkretnego? Widzę że Blackowie nie szczędzą wyboru w jedzeniu.
Powiedział naprawdę bardzo mocno próbując się nie ślinić na widok tych wszystkich wspaniałości zastawiających stół. Nie było to łatwe zadanie.
Dźwięczne "Nyanwerich" zabrzmiało na tyle poważnie, by z cichym plaśnięciem schował twarz za dłońmi.
- Nawet nie żartuj. Oboje wiemy, że byli do tego zdolni - jakby nie patrzeć, Jonker prezentował się bardziej jako urocza maskoteczka, niż niepodważalny samiec Alfa. Westchnął zdruzgotany, zatapiając smutki w kolejnym kęsie ciasta.
- Mój książęcy żołądek raczej nie ma wiele do gadania, gdy szefowie dowiedzą się o urodzinowym podjadaniu - zwykle na spotkania z przyjaciółmi ubierał ulubione, nieco za duże ciuchy. Natomiast w dopasowanej koszuli wyglądał jeszcze drobniej niż na co dzień.
- Na sałatkę z krewetkami i awokado, oddam za nią rękę - samo wspomnienie ulubionego dania poruszyło wyobraźnią, zmuszając do przełknięcia nadmiaru śliny. - I pilnuj mnie z alkoholem, jakiekolwiek by nie był. Tylko odrobinę - zarządził jeszcze, doskonale znając swoje marne możliwości.
- Nawet nie żartuj. Oboje wiemy, że byli do tego zdolni - jakby nie patrzeć, Jonker prezentował się bardziej jako urocza maskoteczka, niż niepodważalny samiec Alfa. Westchnął zdruzgotany, zatapiając smutki w kolejnym kęsie ciasta.
- Mój książęcy żołądek raczej nie ma wiele do gadania, gdy szefowie dowiedzą się o urodzinowym podjadaniu - zwykle na spotkania z przyjaciółmi ubierał ulubione, nieco za duże ciuchy. Natomiast w dopasowanej koszuli wyglądał jeszcze drobniej niż na co dzień.
- Na sałatkę z krewetkami i awokado, oddam za nią rękę - samo wspomnienie ulubionego dania poruszyło wyobraźnią, zmuszając do przełknięcia nadmiaru śliny. - I pilnuj mnie z alkoholem, jakiekolwiek by nie był. Tylko odrobinę - zarządził jeszcze, doskonale znając swoje marne możliwości.
[BÓ, NIKA]
Jason ucieszył się, gdy jubilaci przyjęli jego prezenty. W sumie nie był pewien, czy im przypasują, nawet nie wiedział, czy zwyczajnie nie udają, może próbują być uprzejmi i tyle. Niemniej jednak, uśmiechnął się i odstąpił nieco od nich. Podszedł do stołu ze słodkościami. Nałożył sobie na talerz przyzwoity kawałek ciasta i zaczął jeść. Oczywiście, jak się należało spodziewać po takich burżujach, zajebiste. W dodatku tyle go było, że przez wieczność je będzie żarł. To znaczy, oczywiście to dla wszystkich gości, ale nie ma co, było dobre. Więc jeśli chcą, to niech się kurna pospieszą, bo jeszcze nie zdążą. Kolejny kęs i rozejrzał się po sali. Cholera, co takiego może zrobić? Jakaś może ładna dziewczyna się tu znajdzie. Taka, do której można by było podejść, zagadać. Może okaże się sympatyczna, może będzie można normalnie porozmawiać, a potem... heheszki. Cóż, jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo. Uśmiechnął się pod nosem. Zauważył bowiem jakąś w sumie niebrzydką dziewczynę przy stole z łakociami. Czyli w sumie niedaleko. Rozmawiała chyba z kimś, chociaż ciężko było zauważyć tę osobę w tłumie. Ok, uderzamy więc. Podszedł do niej, jakby tu zacząć? Dobra, chuj, standardowo, jak do każdego nieznajomego na każdej imprezie. Podchodzimy, przywitamy się, przedstawimy, jak się bawisz, napijesz się czegoś, no wiadomo. Później jakiś taniec, coś i jak się sprawy potoczą, to się zobaczy.
- Cześć, my się chyba nie znamy. Jestem tu nowy, przyszedłem żeby poznać paru ludzi...
No właśnie zobaczył z kim dziewczyna rozmawiała. Demon... O kurwa.
- Och... Eee... Cześć.
No to przekurwione. Cały misterny plan w pizdu. A mogło być tak pięknie.
Kazano jej przyjść i godnie reprezentować rodzinę. Bla bla bla. Następnym razem udusi Evana i matkę za ich kolejny genialny pomysł wysłania jej gdziekolwiek. Nawet gdyby nie wiedziała, dokąd ma podążać, to wystarczyło iść za resztą całego tłumu, która zwabiona lgnęła do hali, jak ćmy do światła. Skrzywiła się, gdy jedna z przechodzących przez bramę osób, szturchnęła ją w ramię, omal nie wytrącając z ręki trzymanych opakowań z prezentami dla jubilatów. Westchnęła ciężko, odgarniając włosy za ramię. Młodsza od tego stania się nie zrobi, a i problem magicznie nie zniknie. Ruszyła za całą resztą, rozglądając się na boki kątem oka, sprawdzając jakie atrakcje tym razem zostały zafundowane. Głośną muzykę słyszała już od samego podjazdu, na którym kierowca życzył jej udanego wieczoru. Przekroczyła próg hali, lustrując wzrokiem pomieszczenie, zapamiętując jego układ. Przeszła się wzdłuż ściany, pozostawiając na jednym ze stołów, gdzie już piętrzyła się spora góra innych pudełek i torebek, prezenty od bliźniąt Cartier. W obu znalazły się unikatowe zegarki wykonane specjalnie z myślą i Blackach. Odeszła od stołu, aby nie przeszkadzać tym, którzy chcieliby dołożyć również swoje upominki. W tłumie wypatrzyła kilka znajomych twarzy, co niezupełnie ją dziwiło. Usiadła przy barze, choć zapytana co podać, odpowiedziała, że szklankę wody. Nigdy nie była miłośniczką mocnych alkoholi i tego wieczora nic nie miało się na ten temat zmienić.
Być może właśnie o to chodziło. O to, że Jackdaw niekoniecznie żartował. Nawet jeśli tytuł Jonkera gwarantował chłopakowi swego rodzaju ochronę, nie zmieniało to faktu że momentami odnosił wrażenie jakoby drugoplanowa rola maskotki wyprzedzała jego popularność Szkolnej Gwiazdy. Wbrew jego woli. Cóż, w obecnej chwili i tak nie miało to większego znaczenia. Jakby nie patrzeć, już jakiś czas temu zdążył skończyć szkołę, a do tego pleców tuż obok niezmiennego statusu zostały przyczepione łatki.
Model.
Celebryta.
Przyszły mąż.
Nie wątpił bowiem, że właśnie tak postrzegała go większa część fanek. Wiedział jak patrzyły na wszystko co popularne.
— Brzmi świetnie, też chętnie zjem — powiedział zamyślony przeszukując stoły wzdłuż i wszerz. Dopiero po zlokalizowaniu odpowiedniej potrawy, nałożył po trochu na swój talerz, jak i Jonkera, podając mu go do dłoni. Nie zamierzał jednak jeszcze siadać. Jakby nie patrzeć było tu zbyt wiele rzeczy do spróbowania.
— Cóż, ja na pewno cię nie rozpiję. Jestem niepełnoletni — przypomniał z nutą rozbawienia w głosie. Choć ten jeden raz mógł użyć podobnej wymówki i uniknąć picia. W końcu na urodzinach Blacków zwyczajnie nie wypadało. Fair enough.
Model.
Celebryta.
Przyszły mąż.
Nie wątpił bowiem, że właśnie tak postrzegała go większa część fanek. Wiedział jak patrzyły na wszystko co popularne.
— Brzmi świetnie, też chętnie zjem — powiedział zamyślony przeszukując stoły wzdłuż i wszerz. Dopiero po zlokalizowaniu odpowiedniej potrawy, nałożył po trochu na swój talerz, jak i Jonkera, podając mu go do dłoni. Nie zamierzał jednak jeszcze siadać. Jakby nie patrzeć było tu zbyt wiele rzeczy do spróbowania.
— Cóż, ja na pewno cię nie rozpiję. Jestem niepełnoletni — przypomniał z nutą rozbawienia w głosie. Choć ten jeden raz mógł użyć podobnej wymówki i uniknąć picia. W końcu na urodzinach Blacków zwyczajnie nie wypadało. Fair enough.
Nie rozprawiał się zbytnio nad poruszoną kwestią. Dosłownie wszyscy zebrani w tej sali mieli świadomość konsekwencji zostania osobą publiczną. Posiadając znane nazwisko, spokojne życie było czymś, o czym niejedni mogli pomarzyć.
Odebrał od Callahana talerz z nałożoną sałatką, uprzednio odkładając puste naczynie po torcie na przygotowaną tackę. Zapach odpowiednio przygotowanych krewetek znów poruszył żołądkiem. Nie zamierzał jednak jeść na stojąco, ani też niczego dobierać, toteż rozejrzał się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Namierzenie pustego stolika, gdy wszyscy jeszcze stali w kolejce do ciasta, nie było wielkim problemem.
- Zajmę miejsce - zwrócił się do białowłosego, wskazując mu upatrzony stolik. - Dołącz, gdy już się namyślisz - parsknął, mając świadomość, że mając tak wielki wybór, mogło to zająć odrobinę dłuższą chwilę. Nie miał mu tego absolutnie za złe, zdając sobie sprawę, że gdyby sam więcej jadł, zapewne byłby w bardzo podobnej sytuacji. Ruszył po chwili z miejsca, całkiem szybko przekraczając odległość. Odłożył talerz na dokładnie wytarty przez służbę blat i zasiadł na krześle, zakładając nogę na nogę, jak na książęce zwyczaje przystało.
Odebrał od Callahana talerz z nałożoną sałatką, uprzednio odkładając puste naczynie po torcie na przygotowaną tackę. Zapach odpowiednio przygotowanych krewetek znów poruszył żołądkiem. Nie zamierzał jednak jeść na stojąco, ani też niczego dobierać, toteż rozejrzał się na boki w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca. Namierzenie pustego stolika, gdy wszyscy jeszcze stali w kolejce do ciasta, nie było wielkim problemem.
- Zajmę miejsce - zwrócił się do białowłosego, wskazując mu upatrzony stolik. - Dołącz, gdy już się namyślisz - parsknął, mając świadomość, że mając tak wielki wybór, mogło to zająć odrobinę dłuższą chwilę. Nie miał mu tego absolutnie za złe, zdając sobie sprawę, że gdyby sam więcej jadł, zapewne byłby w bardzo podobnej sytuacji. Ruszył po chwili z miejsca, całkiem szybko przekraczając odległość. Odłożył talerz na dokładnie wytarty przez służbę blat i zasiadł na krześle, zakładając nogę na nogę, jak na książęce zwyczaje przystało.
Kiwnął spokojnie głową, cały czas patrząc dookoła za nowymi przysmakami. W pewnym momencie zaczął niezwykle poważnie rozważać czy nie byłoby doskonałym pomysłem przełożenie części jedzenia na talerzyk, odstawienie owego talerzyka na stół i zgarnięcie całej tacy, by zabrać ją ze sobą do stolika. Niestety obawiał się, że podobny brak umiaru w jedzeniu zwyczajnie nie przeszedłby w tak dystyngowanym miejscu. Nie zamierzał wylecieć z urodzin już po kilku minutach od wejścia przez własną chciwość.
Musiał dawkować wszystko spokojnie, porcjami. W końcu nikt niczego mu nie zabierze, ani nie będzie liczył ile właściwie zjadł. Chyba.
Ostatecznie skończyło się na dwóch talerzach, wraz z którymi wrócił do stolika zajętego przez Jonkera.
— Usiadłeś niczym barowa femme fatale. Mam to uznać za zaproszenie? — zażartował wyraźnie rozbawiony, widząc jego pozycję. Podniósł nieznacznie krzesło w powietrze i odsunął je, by usiąść z cichym pomrukiem zadowolenia. Chwycił widelec w dłoń i od razu nabił na niego krewetkę z avocado, wsuwając do ust. Nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł sobie pozwolić na podobne smakołyki. Powinien zapakować ukradkiem ich część do domu. Miałby z głowy obiady na najbliższych kilka dni.
— Opowiedz mi coś książę. Nie masz jakichś nowych plotek ze świata najbogatszych? Panna A zdradzająca męża ze swoją najlepszą przyjaciółką? Pan B w skandalicznym związku z własną służką, nakryty po godzinach? — uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, nachylając się w jego kierunku.
Musiał dawkować wszystko spokojnie, porcjami. W końcu nikt niczego mu nie zabierze, ani nie będzie liczył ile właściwie zjadł. Chyba.
Ostatecznie skończyło się na dwóch talerzach, wraz z którymi wrócił do stolika zajętego przez Jonkera.
— Usiadłeś niczym barowa femme fatale. Mam to uznać za zaproszenie? — zażartował wyraźnie rozbawiony, widząc jego pozycję. Podniósł nieznacznie krzesło w powietrze i odsunął je, by usiąść z cichym pomrukiem zadowolenia. Chwycił widelec w dłoń i od razu nabił na niego krewetkę z avocado, wsuwając do ust. Nie pamiętał kiedy ostatni raz mógł sobie pozwolić na podobne smakołyki. Powinien zapakować ukradkiem ich część do domu. Miałby z głowy obiady na najbliższych kilka dni.
— Opowiedz mi coś książę. Nie masz jakichś nowych plotek ze świata najbogatszych? Panna A zdradzająca męża ze swoją najlepszą przyjaciółką? Pan B w skandalicznym związku z własną służką, nakryty po godzinach? — uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, nachylając się w jego kierunku.
Jeszcze przed wejściem na salę balową, starannie poprawił kołnierz koszuli, jakby liczył się każdy najdrobniejszy szczegół. Wszystko to było tylko jedną, wielką formalnością. Vessare doskonale zdawał sobie sprawę, że w tym środowisku nie można było pozwolić sobie na żadne błędy, jednak nie tylko ta myśl sprawiała, że nie chciał narazić się na przyciągnięcie do siebie negatywnej uwagi. Gdy miał już pewność, że wszystko było na swoim miejscu, przekroczył próg, który jeszcze chwilę temu oddzielał go od całej masy zaproszonych gości – na szczęście już wcześniej nie miał nawet najdrobniejszej nadziei na to, że będzie ich niewielu i choć nie był zwolennikiem tłumów, miał sporo czasu, by psychicznie przygotować się na zmęczenie, które miało dać mu się we znaki po powrocie do domu.
Uważnie prześledził spojrzeniem salę, nawet nie próbując oceniać jakości jej przygotowania. Skupił się raczej na odnalezieniu dwójki braci, którzy tego dnia stanowili główny powód zorganizowanego wydarzenia, nawet jeśli sama konieczność znalezienia się przed nimi i złożenia niezbyt wylewnych życzeń spotykała się z wewnętrznym dyskomfortem, który Zero skutecznie ukrywał za opanowaną maską i wyprostowaną postawą.
Podchodząc do bliźniaków, wysunął z kieszeni starannie przygotowaną, własnoręcznie ozdobioną kopertę, w której znajdowały się opłacone już cztery rezerwacje na wycieczkę – na wypadek, gdyby Blackowie chcieli zabrać ze sobą osoby towarzyszące. Zdobienia na kopercie nie były jedynie przypadkowymi ornamentami– już same w sobie sugerowały region, w którym Saturn i Mercury mieli spędzić czas podczas ferii zimowych. Jeżeli, rzecz jasna, zamierzali skorzystać z okazji i jeżeli ktoś już nie wpadł na podobny pomysł. W końcu niełatwo było trafić z prezentem, gdy dostawało się ich całe stosy.
― Wszystkiego najlepszego. Przyznam, że nie jestem mistrzem składania życzeń, więc po prostu mam nadzieję, że prezent wam się przysłuży i będziecie się dobrze bawić ― rzucił, wyciągając w ich stronę wspomniany podarunek.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach