▲▼
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 01, 2017 8:51 pm
Nie Paź 01, 2017 8:51 pm
"Nie było łatwo, gdy co chwilę mamrotałeś moje imię."
Sprytna prowokacja. Uniósł nieco wyżej głowę, ciężko było jednak cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Nie potwierdził, nie zaprzeczył. Czy słowa Jaya mogły mieć w sobie jakąś nutę prawdy? Mogły.
Doskonale wiedział, że mogły. Niejednokrotnie zdawało mu się mówić przez sen, choć pojedyncze słowa podczas brania tabletek nasennych i tak były dużo lepszym wynikiem niż całe zdania, gdy ich nie brał. Teraz przynajmniej ciężko było dokładnie wyczytać o co mu chodziło.
— Następnym razem znajdź sposób, by mnie zatkać — odparł puszczając mu oko. Ilość prowokacji, które wykonywał momentami w jego kierunku nawet nie była wprost proporcjonalna do ilości czynności, na jakie zamierzał mu zezwolić w razie potrzeby.
A może raczej - do jakich nie byłby w stanie się przymusić?
Choć ciekawość nieustannie napędzała jego umysł niczym rasowy zdrajca, nie miała ona najmniejszej siły przebicia przy ogromie negatywnych doświadczeń, jakie wydarzyły się w jego życiu. Nawet jeśli rozsądek nieustannie próbował go przekonać, że przecież to nie Jay przyciskał go wtedy do ziemi. To nie Jay ignorował jego krzyk, zduszony przez marny, brudny knebel. Nie Jay zostawił go samego w pokoju, z którego nie miał siły wyjść przez długich kilka godzin, gdy inne dzieci były zbyt przerażone by do niego podejść i jedynie narzuciły na niego koc nie chcąc go dotykać.
Był brudny. Obrzydliwy. Sam fakt, że przenosił swoje skalanie na Jaya za każdym razem, gdy przysuwał swoje usta do niego, był czymś z czym ciężko było mu sobie poradzić, gdy umysł wchodził na (nie)odpowiednie obroty.
Biały Wilk choć doskonale zdawał sobie sprawę z burzy panującej wewnątrz jego głowy, nie odzywał się ani słowem. Wiedział, że była to walka, którą musiał odbyć sam ze sobą. Był bowiem zbyt uparty, by wysłuchać słów kogokolwiek innego. Nawet własnej mary.
Gdy stał w kuchni z zamkniętymi oczami, nie myślał o tym wszystkim. Wyciszył się całkowicie, skupiając jedynie na panujących wokół odgłosach. Cicho buczącej lodówce. Wodzie przelewającej się w rurach. Nic dziwnego, że nie wzdrygnął się, gdy Ryan znalazł się tuż przed nim, nawet jeśli nie mógł mieć początkowo pewności czy to Dean nie postanowił wstać wcześniej i przyjść do niego w odwiedziny, by pogawędzić o poranku.
Rzecz jasna Dean nie robiłby podobnej rzeczy z jego ustami. Nawet jeśli jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu nie posądziłby o nie i Jaya, teraz pocałunki zdawały się całkowicie naturalną formą wypełnienia wieloletniej luki, której sami jeszcze do końca nie rozumieli. W przypadku Woolfe'a potrzeba była o tyle silniejsza, że przez ponad rok nie oddawał się podobnym czynnościom z absolutnie nikim. Jego dłonie poruszyły się nieznacznie, gdy położył je na pasie Jaya, przesuwając nimi w dół, w kierunku jego bioder, by oprzeć je na wystających kościach.
Paznokcie bawiły się przez chwilę przy szarym podkoszulku, nim wsunęły się nieznacznie pod niego, zadrapując jego skórę paznokciami. Nic więcej. Nie posunął się dalej, nie zjechał niżej. Kompletnie zignorował Scara, przechylając nieznacznie głowę w lewo, by móc w pełni odwzajemnić pocałunek, wcale nie zamierzając przedwcześnie go wypuścić. Dopóki jego palce nie zahaczyły o gojące się draśnięcie. Mruknął gardłowo z niezadowoleniem, gdy srebrnooki postanowił się od niego odsunąć, skupiając swoją uwagę na przecięciu.
Słowa.
Ugryzienie.
Brwi Woolfe'a ściągnęły się w niezadowoleniu, gdy otworzył w końcu oczy, wpatrując się w niego złotymi tęczówkami.
"Kawy?"
Nie odpowiedział.
Przesunął powoli językiem po dolnej wardze, obracając powoli głowę w jego stronę.
— Nie będę niczego niszczył, Jay. Z tym mogę się zgodzić — dość dobitnie podkreślił odpowiednie słowo, sugerując tym samym że doskonale wiedział, że nie chodziło o nóż. Zmniejszył na nowo odległość między nimi, gdy przesunął powoli nosem wzdłuż jego policzka, by przesunąć językiem po jego uchu.
— Ale nie jestem twoją własnością — nagłe uczucie bólu, który odczuł zapewne wyłącznie jako drażniące, pulsujące ukłucie, mogło towarzyszyć nagłemu ugryzieniu, które złożył na boku jego szyi. Na tyle mocne, by zakończyło się nie tylko romantycznym zaczerwienieniem, lecz wzbierającą pod skórą protestującą krwią. Przesunął językiem po skórze, a następnie po jego ustach, gdy wyprostował się, stykając z nim nosem. Obserwacja z tak niewielkiej odległości była niesamowicie trudna, lecz jak widać - kawa mogła poczekać.
Sprytna prowokacja. Uniósł nieco wyżej głowę, ciężko było jednak cokolwiek wyczytać z jego twarzy. Nie potwierdził, nie zaprzeczył. Czy słowa Jaya mogły mieć w sobie jakąś nutę prawdy? Mogły.
Doskonale wiedział, że mogły. Niejednokrotnie zdawało mu się mówić przez sen, choć pojedyncze słowa podczas brania tabletek nasennych i tak były dużo lepszym wynikiem niż całe zdania, gdy ich nie brał. Teraz przynajmniej ciężko było dokładnie wyczytać o co mu chodziło.
— Następnym razem znajdź sposób, by mnie zatkać — odparł puszczając mu oko. Ilość prowokacji, które wykonywał momentami w jego kierunku nawet nie była wprost proporcjonalna do ilości czynności, na jakie zamierzał mu zezwolić w razie potrzeby.
A może raczej - do jakich nie byłby w stanie się przymusić?
Choć ciekawość nieustannie napędzała jego umysł niczym rasowy zdrajca, nie miała ona najmniejszej siły przebicia przy ogromie negatywnych doświadczeń, jakie wydarzyły się w jego życiu. Nawet jeśli rozsądek nieustannie próbował go przekonać, że przecież to nie Jay przyciskał go wtedy do ziemi. To nie Jay ignorował jego krzyk, zduszony przez marny, brudny knebel. Nie Jay zostawił go samego w pokoju, z którego nie miał siły wyjść przez długich kilka godzin, gdy inne dzieci były zbyt przerażone by do niego podejść i jedynie narzuciły na niego koc nie chcąc go dotykać.
Był brudny. Obrzydliwy. Sam fakt, że przenosił swoje skalanie na Jaya za każdym razem, gdy przysuwał swoje usta do niego, był czymś z czym ciężko było mu sobie poradzić, gdy umysł wchodził na (nie)odpowiednie obroty.
Biały Wilk choć doskonale zdawał sobie sprawę z burzy panującej wewnątrz jego głowy, nie odzywał się ani słowem. Wiedział, że była to walka, którą musiał odbyć sam ze sobą. Był bowiem zbyt uparty, by wysłuchać słów kogokolwiek innego. Nawet własnej mary.
Gdy stał w kuchni z zamkniętymi oczami, nie myślał o tym wszystkim. Wyciszył się całkowicie, skupiając jedynie na panujących wokół odgłosach. Cicho buczącej lodówce. Wodzie przelewającej się w rurach. Nic dziwnego, że nie wzdrygnął się, gdy Ryan znalazł się tuż przed nim, nawet jeśli nie mógł mieć początkowo pewności czy to Dean nie postanowił wstać wcześniej i przyjść do niego w odwiedziny, by pogawędzić o poranku.
Rzecz jasna Dean nie robiłby podobnej rzeczy z jego ustami. Nawet jeśli jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu nie posądziłby o nie i Jaya, teraz pocałunki zdawały się całkowicie naturalną formą wypełnienia wieloletniej luki, której sami jeszcze do końca nie rozumieli. W przypadku Woolfe'a potrzeba była o tyle silniejsza, że przez ponad rok nie oddawał się podobnym czynnościom z absolutnie nikim. Jego dłonie poruszyły się nieznacznie, gdy położył je na pasie Jaya, przesuwając nimi w dół, w kierunku jego bioder, by oprzeć je na wystających kościach.
Paznokcie bawiły się przez chwilę przy szarym podkoszulku, nim wsunęły się nieznacznie pod niego, zadrapując jego skórę paznokciami. Nic więcej. Nie posunął się dalej, nie zjechał niżej. Kompletnie zignorował Scara, przechylając nieznacznie głowę w lewo, by móc w pełni odwzajemnić pocałunek, wcale nie zamierzając przedwcześnie go wypuścić. Dopóki jego palce nie zahaczyły o gojące się draśnięcie. Mruknął gardłowo z niezadowoleniem, gdy srebrnooki postanowił się od niego odsunąć, skupiając swoją uwagę na przecięciu.
Słowa.
Ugryzienie.
Brwi Woolfe'a ściągnęły się w niezadowoleniu, gdy otworzył w końcu oczy, wpatrując się w niego złotymi tęczówkami.
"Kawy?"
Nie odpowiedział.
Przesunął powoli językiem po dolnej wardze, obracając powoli głowę w jego stronę.
— Nie będę niczego niszczył, Jay. Z tym mogę się zgodzić — dość dobitnie podkreślił odpowiednie słowo, sugerując tym samym że doskonale wiedział, że nie chodziło o nóż. Zmniejszył na nowo odległość między nimi, gdy przesunął powoli nosem wzdłuż jego policzka, by przesunąć językiem po jego uchu.
— Ale nie jestem twoją własnością — nagłe uczucie bólu, który odczuł zapewne wyłącznie jako drażniące, pulsujące ukłucie, mogło towarzyszyć nagłemu ugryzieniu, które złożył na boku jego szyi. Na tyle mocne, by zakończyło się nie tylko romantycznym zaczerwienieniem, lecz wzbierającą pod skórą protestującą krwią. Przesunął językiem po skórze, a następnie po jego ustach, gdy wyprostował się, stykając z nim nosem. Obserwacja z tak niewielkiej odległości była niesamowicie trudna, lecz jak widać - kawa mogła poczekać.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Paź 02, 2017 7:45 pm
Pon Paź 02, 2017 7:45 pm
„Następnym razem znajdź sposób, by mnie zatkać.”
Grimshaw mimowolnie uniósł brew, jakby liczył na jakiekolwiek potwierdzenie tego, że się nie przesłyszał. Jak na kogoś, kto z początku nawet nie rozważał, by spać z nim w tym samym łóżku, a kiedy już się tam zjawił, zachował możliwie jak największą odległość – rzecz jasna, gdy jeszcze był świadom tego co robi – decydował się na niezwykle odważne zagrania. Ciemnowłosy nie mógł jednak w pełni go nie nie doceniać – w końcu dopiero zaczynał patrzeć i robić to z większą uwagą, a przy okazji poznawać te cechy, których Winchester przed nim nie obnażał, spychając je w cień własnej osobowości. Choć kto, jeśli nie Jay, powinien najlepiej wiedzieć o tym, że złoty chłopiec nie zawsze bywał taki złoty?
Powinieneś mieć się na baczności.
― Uważaj o co prosisz. Znalazłem już co najmniej pięć sposobów, a nie minęło pół minuty ― stwierdził, nie sądząc, by każde z tych rozwiązań było na tyle przyjemne, co ich pocałunki, po których nawet teraz odczuwał to znajome uczucie. Może powinien powstrzymywać się jeszcze dłużej? Nawet jeśli coś nieustannie próbowało nakłonić go do posunięcia się o krok dalej – sam Riley nieustannie przypominał mu o tym, że etap, na którym się znajdowali, był zaledwie przedsmakiem – to dziwne, elektryzujące uczucie wydawało się na swój sposób całkiem interesujące.
Było dla niego nowe.
Inne.
Nie mógł porównać go do niczego, ale jednocześnie nie wzbraniał się, gdy ta nieznana siła stale przyciągała go do Thatchera, jakby było to coś zupełnie naturalnego. I coś, co powinno wydarzyć się już dawno temu. Może wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Może sęk tkwił w czekaniu, Jay.
Szkoda, że każdy jego gest zdradzał swojego rodzaju niecierpliwość, a palce Starra, które w pewnym momencie zabrnęły pod jego podkoszulek, drażniąc nagą skórę na brzuchu, tym bardziej niczego mu nie ułatwiały. W tej jednej chwili jego pocałunek zdawał się być znacznie agresywniejszy, jakby te drobniejsze przygryzienia, które mu towarzyszyły, były swojego rodzaju ostrzeżeniem i niewiele brakowało, by jego ręka zsunęła się niżej – a trzeba dać wiarę, że nie miałby w sobie tyle powściągliwości co Woolfe, którego uratowała własna... głupota, a w zasadzie efekt jego drobnej nieuwagi.
„Nie będę niczego niszczył, Jay.”
Znów zrobiło się niebezpiecznie, jednak nigdy nie miał nic przeciwko balansowaniu na krawędzi. Zwłaszcza, jeśli wiązało się ono z dość przyjemnymi doznaniami. Jakby w odpowiedzi na gesty prefekta, Ryan otarł się policzkiem o jego, posyłając podmuch ciepłego oddechu na jego szyję, nie spodziewając się, że tym samym odsłoni się aż za bardzo, choć ugryzienie, które miało przynieść mu ból, w rzeczywistości nie było aż tak groźne w jego odczuciu, nawet jeśli otarło się o wrażliwszą na wszelkie doznania bliznę, jego najbardziej charakterystyczną pamiątkę, która przypominała, jak ogromne konsekwencje mogły nieść ze sobą ostrza. Nic jednak nie wskazywało na to, by tamto zdarzenie nauczyło go większej dbałości o swoje życie czy sprawiło, że unikał bójek jak tylko mógł. Nie powinien pozwalać na dotykanie jej Riley'owi, który otwarcie zagroził mu poderżnięciem gardła – tak samo, jak nie pozwalał dotykać jej innym. Wystarczyło, by ręce kogokolwiek zabrnęły na ten zakazany rejon, a momentalnie kończyły przyparte do materaca albo do ściany. Nic dziwnego, skoro każdy dotyk wywoływał pulsujące uczucie, przywołujące na myśl widok rozrywającego się w tym miejscu ciała.
Tym razem jego umysł był czysty. Skupiony na czymś zupełnie innym.
Przesunął końcówką języka po swoich ustach, ścierając z nich smak Winchestera, a oparłszy rękę na jego biodrze, naparł na niego całym swoim ciałem, przypierając go do blatu. Ich twarze niezmiennie dzieliła ta sama odległość, jakby wcześniejsze słowa – „nie jestem twoją własnością” – nie miały aż tak wielkiej siły przebicia w połączeniu z późniejszymi czynami.
Więc nią zostań, Winchester.
Nie wypowiedział tych słów na głos – usta szarookiego najpierw zajęły się lekkim przygryzieniem jego żuchwy, a później złożeniem mokrego pocałunku na jego szyi, tuż przy jego grdyce. Nie odsunął się jednak od razu, dość mocno zasysając skórę w tym miejscu, by pozostawić po sobie dość wyraźny ślad, którego z pewnością nikt nie uznałby za uczulenie. Tym bardziej, że już po chwili zaczerwieniony punkt został otoczony przerywanym okręgiem.
― Przynajmniej teraz jesteśmy kwita ― wymruczał w jego zmaltretowaną skórę, pozwalając na to, by wargi ocierały się o nią drażniąco wraz z każdym wypowiadanym słowem. ― Więc nie niszcz siebie dla mnie, skoro taka wersja wydarzeń bardziej ci odpowiada ― stwierdził, kiedy znów wyprostował się, zawieszając spojrzenie na złotych tęczówkach Thatchera. ― I nie licz na to, że będę się z tym krył. ― Oderwał rękę od jego biodra i wymownie stuknął palcem we wciąż pulsujący bok szyi, idealnie wyznaczając miejsce, z którego rozchodziły się pulsacje.
Uwolniwszy chłopaka z tej iluzji potrzasku, którą wcześniej wokół niego stworzył, odwrócił się bokiem, gotowy sięgnąć do szafki po kubek, gdy coś nagle odwróciło jego uwagę. Dioda telefonu, który od wczoraj spoczywał na blacie, wciąż jarzyła się i gasła na przemian. Szatyn wyglądał tak, jakby dosłownie wyłączył się na chwilę, gdy jego myśli odbiegły gdzieś dalej, poza kuchnię. Teraz znów znajdowały się przed restauracją, choć otoczenie nie wyglądało dokładnie tak samo, jak w nocy. Był tylko on i mały Jasper.
Jeśli jeszcze nie zrozumiał, że ma się odpierdolić, dałeś mu ku temu idealny powód.
― Pracujesz dziś, Winchester?
Grimshaw mimowolnie uniósł brew, jakby liczył na jakiekolwiek potwierdzenie tego, że się nie przesłyszał. Jak na kogoś, kto z początku nawet nie rozważał, by spać z nim w tym samym łóżku, a kiedy już się tam zjawił, zachował możliwie jak największą odległość – rzecz jasna, gdy jeszcze był świadom tego co robi – decydował się na niezwykle odważne zagrania. Ciemnowłosy nie mógł jednak w pełni go nie nie doceniać – w końcu dopiero zaczynał patrzeć i robić to z większą uwagą, a przy okazji poznawać te cechy, których Winchester przed nim nie obnażał, spychając je w cień własnej osobowości. Choć kto, jeśli nie Jay, powinien najlepiej wiedzieć o tym, że złoty chłopiec nie zawsze bywał taki złoty?
Powinieneś mieć się na baczności.
― Uważaj o co prosisz. Znalazłem już co najmniej pięć sposobów, a nie minęło pół minuty ― stwierdził, nie sądząc, by każde z tych rozwiązań było na tyle przyjemne, co ich pocałunki, po których nawet teraz odczuwał to znajome uczucie. Może powinien powstrzymywać się jeszcze dłużej? Nawet jeśli coś nieustannie próbowało nakłonić go do posunięcia się o krok dalej – sam Riley nieustannie przypominał mu o tym, że etap, na którym się znajdowali, był zaledwie przedsmakiem – to dziwne, elektryzujące uczucie wydawało się na swój sposób całkiem interesujące.
Było dla niego nowe.
Inne.
Nie mógł porównać go do niczego, ale jednocześnie nie wzbraniał się, gdy ta nieznana siła stale przyciągała go do Thatchera, jakby było to coś zupełnie naturalnego. I coś, co powinno wydarzyć się już dawno temu. Może wtedy wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej.
Może sęk tkwił w czekaniu, Jay.
Szkoda, że każdy jego gest zdradzał swojego rodzaju niecierpliwość, a palce Starra, które w pewnym momencie zabrnęły pod jego podkoszulek, drażniąc nagą skórę na brzuchu, tym bardziej niczego mu nie ułatwiały. W tej jednej chwili jego pocałunek zdawał się być znacznie agresywniejszy, jakby te drobniejsze przygryzienia, które mu towarzyszyły, były swojego rodzaju ostrzeżeniem i niewiele brakowało, by jego ręka zsunęła się niżej – a trzeba dać wiarę, że nie miałby w sobie tyle powściągliwości co Woolfe, którego uratowała własna... głupota, a w zasadzie efekt jego drobnej nieuwagi.
„Nie będę niczego niszczył, Jay.”
Znów zrobiło się niebezpiecznie, jednak nigdy nie miał nic przeciwko balansowaniu na krawędzi. Zwłaszcza, jeśli wiązało się ono z dość przyjemnymi doznaniami. Jakby w odpowiedzi na gesty prefekta, Ryan otarł się policzkiem o jego, posyłając podmuch ciepłego oddechu na jego szyję, nie spodziewając się, że tym samym odsłoni się aż za bardzo, choć ugryzienie, które miało przynieść mu ból, w rzeczywistości nie było aż tak groźne w jego odczuciu, nawet jeśli otarło się o wrażliwszą na wszelkie doznania bliznę, jego najbardziej charakterystyczną pamiątkę, która przypominała, jak ogromne konsekwencje mogły nieść ze sobą ostrza. Nic jednak nie wskazywało na to, by tamto zdarzenie nauczyło go większej dbałości o swoje życie czy sprawiło, że unikał bójek jak tylko mógł. Nie powinien pozwalać na dotykanie jej Riley'owi, który otwarcie zagroził mu poderżnięciem gardła – tak samo, jak nie pozwalał dotykać jej innym. Wystarczyło, by ręce kogokolwiek zabrnęły na ten zakazany rejon, a momentalnie kończyły przyparte do materaca albo do ściany. Nic dziwnego, skoro każdy dotyk wywoływał pulsujące uczucie, przywołujące na myśl widok rozrywającego się w tym miejscu ciała.
Tym razem jego umysł był czysty. Skupiony na czymś zupełnie innym.
Przesunął końcówką języka po swoich ustach, ścierając z nich smak Winchestera, a oparłszy rękę na jego biodrze, naparł na niego całym swoim ciałem, przypierając go do blatu. Ich twarze niezmiennie dzieliła ta sama odległość, jakby wcześniejsze słowa – „nie jestem twoją własnością” – nie miały aż tak wielkiej siły przebicia w połączeniu z późniejszymi czynami.
Więc nią zostań, Winchester.
Nie wypowiedział tych słów na głos – usta szarookiego najpierw zajęły się lekkim przygryzieniem jego żuchwy, a później złożeniem mokrego pocałunku na jego szyi, tuż przy jego grdyce. Nie odsunął się jednak od razu, dość mocno zasysając skórę w tym miejscu, by pozostawić po sobie dość wyraźny ślad, którego z pewnością nikt nie uznałby za uczulenie. Tym bardziej, że już po chwili zaczerwieniony punkt został otoczony przerywanym okręgiem.
― Przynajmniej teraz jesteśmy kwita ― wymruczał w jego zmaltretowaną skórę, pozwalając na to, by wargi ocierały się o nią drażniąco wraz z każdym wypowiadanym słowem. ― Więc nie niszcz siebie dla mnie, skoro taka wersja wydarzeń bardziej ci odpowiada ― stwierdził, kiedy znów wyprostował się, zawieszając spojrzenie na złotych tęczówkach Thatchera. ― I nie licz na to, że będę się z tym krył. ― Oderwał rękę od jego biodra i wymownie stuknął palcem we wciąż pulsujący bok szyi, idealnie wyznaczając miejsce, z którego rozchodziły się pulsacje.
Uwolniwszy chłopaka z tej iluzji potrzasku, którą wcześniej wokół niego stworzył, odwrócił się bokiem, gotowy sięgnąć do szafki po kubek, gdy coś nagle odwróciło jego uwagę. Dioda telefonu, który od wczoraj spoczywał na blacie, wciąż jarzyła się i gasła na przemian. Szatyn wyglądał tak, jakby dosłownie wyłączył się na chwilę, gdy jego myśli odbiegły gdzieś dalej, poza kuchnię. Teraz znów znajdowały się przed restauracją, choć otoczenie nie wyglądało dokładnie tak samo, jak w nocy. Był tylko on i mały Jasper.
Jeśli jeszcze nie zrozumiał, że ma się odpierdolić, dałeś mu ku temu idealny powód.
― Pracujesz dziś, Winchester?
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Paź 02, 2017 10:36 pm
Pon Paź 02, 2017 10:36 pm
Uniósł nieznacznie brew na jego słowa, wyraźnie rozbawiony.
— Kto by pomyślał, Jay — co za pasja. Nawet jeśli sam Woolfe rozważyłby różne metody, z pewnością nie byłby w stanie wymyślić aż tylu w tak krótkim czasie. Albo musiał mieć w tym niezłą wprawę, albo jego myśli zbaczały dość często na inny tor.
Zerknął krótko kątem oka na rękę na swoim biodrze, gdy dość zdecydowanym ruchem został zmuszony do niemalże położenia się na blacie. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale najwyraźniej nie zamierzał protestować, wyraźnie zapominając że nie znajdują się w mieszkaniu sami. Przygryzł własną dolną wargę, gdy srebrnooki postanowił odwdzięczyć się za jego ślad. Odchylił dodatkowo nieznacznie głowę w tył, przymykając powieki gdy zęby zahaczyły o dużo delikatniejszą skórę na gardle. Nie powstrzymywał cichego, wibrującego pomruku, nie widział ku temu większej potrzeby, nawet jeśli Scar zapewne miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie.
Podniósł jedną z dłoni, lecz zamiast odepchnąć od siebie Jaya, wsunął palce w jego ciemne włosy, przeczesując je powoli.
"Przynajmniej teraz jesteśmy kwita."
Gdy w końcu się wyprostował, Winchester ruszył w jego ślady, choć w jego ruchach dało się dostrzec jakąś delikatną niechęć, zupełnie jakby bycie przygniecionym do blatu przez niego nie stanowiło najmniejszego problemu.
— Nie będę — rzucił krótko, zaraz unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Cały czas trzymał jedną z dłoni w jego włosach, utrzymując bliski kontakt fizyczny, zupełnie jakby nie potrafił się zebrać do odsunięcia od Grimshawa. Kompletnie zignorował świecący na blacie telefon, najwyraźniej nawet nie zdając sobie sprawy, że przyszły do niego nowe wiadomości.
— Pracuję. Niedługo muszę wyjść, bo mam poranną zmianę. Swoją drogą gdybym chciał, żebyś ją zasłaniał nie zrobiłbym je- — drzwi jednego z pokoi trzasnęły, gdy ktoś o kogo istnieniu całkowicie zapomniał, wyczołgał się ze swojego pomieszczenia ziewając głośno. Nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym, by dostrzec jak Riley momentalnie robi się blady jak ściana. Widocznie los nad nim czuwał, gdy starszy Grimshaw trzasnął drzwiami od łazienki.
Nie. Nie, nie, nie, nie, nie.
Momentalnie odsunął się od srebrnookiego, zabierając palce z jego włosów. Dean nie mógł wiedzieć. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie był na to gotowy. Dopiero co zdobył się, by wykonać jakikolwiek krok w stronę samego Ryana. Serce biło mu tak głośno i szybko, że nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał je nawet stojący naprzeciw niego Jay.
Panikował.
Nie wiedział jak ma zareagować i co ma zrobić, a sekundy nieustannie płynęły do przodu. Szum wody miał niedługo ustać. Czuł jak ogarnia go słabość, a przed oczami pojawiają się czarno-białe plamy. Biały Wilk zawarczał cicho widząc go w podobnym stanie i pochylił łeb w dół, przebierając nerwowo łapami.
Uspokój się, Woolfe.
Nie mógł się uspokoić. Musiał jakoś go schować. Złapał Jaya za nadgarstek.
— Jay nie. Przed wszystkimi innymi, ale nie przed Deanem. Nie teraz — nieciężko było zauważyć, że ledwo wypowiadał kolejne słowa, gdy strach zacisnął swoje łapy na jego gardle. Dean był dla niego jak ojciec. Nie mógł mu tego zrobić, do cholery. Nic dziwnego, że zaraz złapał go za prawy nadgarstek dużo mocniej, niż powinien. Gdyby Ryan był kobietą, bardzo prawdopodobne że krucha kość już dawno pękłaby z protestem, a w łagodniejszej wersji na jego skórze rozlałby się olbrzymi fioletowy siniak w kształcie palców.
Lecz nią nie był.
Musiał zaciągnąć go z powrotem do pokoju i zatrzasnąć za nimi jak najszybciej drzwi, by uniknąć konfrontacji ze starszym Grimshawem.
Nie mógł zawiązać mu na szyi bandaża. Ani tym bardziej przykleić plastra, wyglądałby z nim jak idiota, a nawet nie zasłoniłby jego ugryzienia. Cholera, dlaczego pozwolił sobie na podobną głupotę? Gdyby ślad był mniejszy, może mężczyzna nawet by go nie zauważył, lecz fioletowy siniak niemalże świecił z daleka niczym znak ostrzegawczy. O to mu w końcu chodziło. Gdzie podział się jego rozsądek?
Może powinien założyć mu koszulę w wysokim kołnierzem? Szalik? Wyciągnąć go z domu, tak by Dean go nie zobaczył. Wątpił by srebrnooki przystał na jego propozycję i wymknął się z nim bez większego powodu, gdy poprzedniego dnia przeglądał papiery, w których miał pomóc. Na pewno będą je chcieli przedyskutować. Coś innego, coś innego, coś innego...
— Kto by pomyślał, Jay — co za pasja. Nawet jeśli sam Woolfe rozważyłby różne metody, z pewnością nie byłby w stanie wymyślić aż tylu w tak krótkim czasie. Albo musiał mieć w tym niezłą wprawę, albo jego myśli zbaczały dość często na inny tor.
Zerknął krótko kątem oka na rękę na swoim biodrze, gdy dość zdecydowanym ruchem został zmuszony do niemalże położenia się na blacie. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale najwyraźniej nie zamierzał protestować, wyraźnie zapominając że nie znajdują się w mieszkaniu sami. Przygryzł własną dolną wargę, gdy srebrnooki postanowił odwdzięczyć się za jego ślad. Odchylił dodatkowo nieznacznie głowę w tył, przymykając powieki gdy zęby zahaczyły o dużo delikatniejszą skórę na gardle. Nie powstrzymywał cichego, wibrującego pomruku, nie widział ku temu większej potrzeby, nawet jeśli Scar zapewne miał na ten temat zupełnie odmienne zdanie.
Podniósł jedną z dłoni, lecz zamiast odepchnąć od siebie Jaya, wsunął palce w jego ciemne włosy, przeczesując je powoli.
"Przynajmniej teraz jesteśmy kwita."
Gdy w końcu się wyprostował, Winchester ruszył w jego ślady, choć w jego ruchach dało się dostrzec jakąś delikatną niechęć, zupełnie jakby bycie przygniecionym do blatu przez niego nie stanowiło najmniejszego problemu.
— Nie będę — rzucił krótko, zaraz unosząc kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Cały czas trzymał jedną z dłoni w jego włosach, utrzymując bliski kontakt fizyczny, zupełnie jakby nie potrafił się zebrać do odsunięcia od Grimshawa. Kompletnie zignorował świecący na blacie telefon, najwyraźniej nawet nie zdając sobie sprawy, że przyszły do niego nowe wiadomości.
— Pracuję. Niedługo muszę wyjść, bo mam poranną zmianę. Swoją drogą gdybym chciał, żebyś ją zasłaniał nie zrobiłbym je- — drzwi jednego z pokoi trzasnęły, gdy ktoś o kogo istnieniu całkowicie zapomniał, wyczołgał się ze swojego pomieszczenia ziewając głośno. Nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym, by dostrzec jak Riley momentalnie robi się blady jak ściana. Widocznie los nad nim czuwał, gdy starszy Grimshaw trzasnął drzwiami od łazienki.
Nie. Nie, nie, nie, nie, nie.
Momentalnie odsunął się od srebrnookiego, zabierając palce z jego włosów. Dean nie mógł wiedzieć. Nie teraz. Jeszcze nie. Nie był na to gotowy. Dopiero co zdobył się, by wykonać jakikolwiek krok w stronę samego Ryana. Serce biło mu tak głośno i szybko, że nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał je nawet stojący naprzeciw niego Jay.
Panikował.
Nie wiedział jak ma zareagować i co ma zrobić, a sekundy nieustannie płynęły do przodu. Szum wody miał niedługo ustać. Czuł jak ogarnia go słabość, a przed oczami pojawiają się czarno-białe plamy. Biały Wilk zawarczał cicho widząc go w podobnym stanie i pochylił łeb w dół, przebierając nerwowo łapami.
Uspokój się, Woolfe.
Nie mógł się uspokoić. Musiał jakoś go schować. Złapał Jaya za nadgarstek.
— Jay nie. Przed wszystkimi innymi, ale nie przed Deanem. Nie teraz — nieciężko było zauważyć, że ledwo wypowiadał kolejne słowa, gdy strach zacisnął swoje łapy na jego gardle. Dean był dla niego jak ojciec. Nie mógł mu tego zrobić, do cholery. Nic dziwnego, że zaraz złapał go za prawy nadgarstek dużo mocniej, niż powinien. Gdyby Ryan był kobietą, bardzo prawdopodobne że krucha kość już dawno pękłaby z protestem, a w łagodniejszej wersji na jego skórze rozlałby się olbrzymi fioletowy siniak w kształcie palców.
Lecz nią nie był.
Musiał zaciągnąć go z powrotem do pokoju i zatrzasnąć za nimi jak najszybciej drzwi, by uniknąć konfrontacji ze starszym Grimshawem.
Nie mógł zawiązać mu na szyi bandaża. Ani tym bardziej przykleić plastra, wyglądałby z nim jak idiota, a nawet nie zasłoniłby jego ugryzienia. Cholera, dlaczego pozwolił sobie na podobną głupotę? Gdyby ślad był mniejszy, może mężczyzna nawet by go nie zauważył, lecz fioletowy siniak niemalże świecił z daleka niczym znak ostrzegawczy. O to mu w końcu chodziło. Gdzie podział się jego rozsądek?
Może powinien założyć mu koszulę w wysokim kołnierzem? Szalik? Wyciągnąć go z domu, tak by Dean go nie zobaczył. Wątpił by srebrnooki przystał na jego propozycję i wymknął się z nim bez większego powodu, gdy poprzedniego dnia przeglądał papiery, w których miał pomóc. Na pewno będą je chcieli przedyskutować. Coś innego, coś innego, coś innego...
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Paź 03, 2017 8:17 pm
Wto Paź 03, 2017 8:17 pm
Z doświadczenia wiedział, że wielu ludzi negatywnie przyjmowało do siebie ból i odzywało się gromkim protestem, gdy pewne sprawy zachodziły za daleko. Zabawa z nimi była zwyczajna, czasami wręcz nudna i z początku nie spodziewał się, że z Winchesterem będzie zupełnie inaczej. Miał wrażenie, że przyjemny pomruk jeszcze przez chwilę wywoływał to dziwnie relaksujące drżenie w jego uszach. Jeżeli był to jeden z niewielu dźwięków, które miał z niego wydobyć, zdecydowanie zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić.
Już wkrótce, Jay.
„Nie będę.”
Kto by pomyślał, że podejście do tematu w inny sposób przyniesie zadowalający rezultat. Nawet jeśli wewnętrznie zdążył uznać Thatchera za swojego, a ślad na jego szyi był tego przypieczętowaniem, nie zamierzał bez powodu okazywać tego otwarcie. Tylko wtedy, gdy ktoś miał wejść mu w drogę. Wbrew pozorom zaborczość była jedną z jego najgroźniejszych cech, choć wcześniej nie miała okazji wyjść na jaw. Prawdopodobnie dlatego, że nie było niczego, co na dobrą sprawę chciałby mieć. Nie było też nikogo takiego.
Grimshaw momentalnie przechylił głowę w bok, gdy Riley gwałtownie zerwał z nim kontakt, milknąc nagle. Trzask drzwi nawet w najmniejszym stopniu nie przyciągnął jego uwagi, jakby w ogóle nie istniał albo jakby jego obecność nie była wielkim problemem. To, co skupiło jego uwagę, to ta nagła zmiana, wyraz twarzy chłopaka – przerażenie na tyle wyraźne, że wydawało się, że ktoś wziął ostre dłuto i wręcz wyrył je siłą na jego twarzy.
Nie musiał długo czekać, by dowiedzieć się, co było tego powodem.
„Jay nie. Przed wszystkimi innymi, ale nie przed Deanem. Nie teraz.”
Uniósł brwi, jak ktoś kto kompletnie nie mógł pojąć różnicy pomiędzy tymi dwiema sytuacjami. Prawdopodobnie właśnie tak było – dla Grimshawa nie istniała żadna wyraźniejsza granica pomiędzy Deanem a wszystkimi innymi. Był członkiem jego rodziny, ofiarował mu dach nad głową i zawsze starał się rozumieć wybryki swojego bratanka, który na jego szczęście nie okazał się darmozjadem, jednak nadal był kimś, z kim miał styczność zaledwie od kilku lat, choć jego twarz pojawiała się we wcześniejszych wspomnieniach szarookiego – z czasów, kiedy jego stryj od czasu do czasu odwiedzał swojego żyjącego jeszcze brata, a jego ojca. Więzy rodzinne nie miały jednak większego znaczenia, gdy prawda była taka, że drugi Grimshaw miał równie ograniczone prawa w decydowaniu o tym, co Jay robił z innymi.
Woolfe najwidoczniej miał inne zdanie na ten temat.
Opuścił wzrok na nadgarstek, którego nawet nie próbował wyszarpnąć z silnego uścisku. Chociaż uczuciu miażdżenia nie towarzyszył ból, wyraźnie czuł, że palca złotookiego zaciskały się na jego ciele na tyle mocno, że mało kto wytrzymałby pozwalając mu na to na za długo.
― O co ci chodzi, Winchester? ― rzucił przyciszonym, niskim tonem, jakby dostosował się do faktu, że od teraz Starr miał w planach uważać na każdy swój ruch, a od Deana dzieliły ich teraz jedynie drzwi łazienki. Wiedział, że żeby uzyskać jakiekolwiek informacje, musiał ruszyć za złotookim, ignorując ostrzegawczy warkot Scara, któremu nie podobało się to ani trochę. Wątpił jednak, by chłopak zamierzał powiedzieć mu cokolwiek więcej, oprócz tego, że powinien znaleźć coś, co skutecznie zamaskowałoby wyraźny na bladej skórze, czerwony ślad.
Gdy znaleźli się w pokoju, zerknął w stronę zamkniętych drzwi, uwalniając się z uścisku Thatchera. W pokoju znów panowała zupełna ciemność i jedynie niewielki snop światła wpadał do niego przez szparę pod drzwiami. Nic dziwnego, że już po chwili podszedł do szafki nocnej i za pomocą przycisku na specjalnym pilocie, uchylił nieznacznie automatyczną żaluzję, wpuszczając do środka trochę porannego światła.
Srebrzyste tęczówki niemalże od razu dosięgnęły już teraz widocznej twarzy prefekta, którą nadal wykrzywiał ten sam, przerażony wyraz co wcześniej. Nie powinien był robić rzeczy, którym nie był w stanie całkowicie podołać. Przez kilkanaście dłużących się sekund Jay po prostu się mu przyglądał, jakby nie zamierzał ruszyć się z miejsca i zrobić tego, o co bezgłośnie go błagał.
Nie przed Deanem.
Nie przed Deanem.
Nie przed Deanem.
Głos znów odezwał się głosem Riley'a w jego głowie, za każdym razem nasilając ten dobitny przekaz. To była ich tajemnica, o której Dean na razie miał nie wiedzieć. Chociaż sam nie wiedział dlaczego tak było, widocznie Winchester uznał, że jego stryj na razie był na to nieprzygotowany lub po prostu za słaby, choć równie dobrze mógł się co do niego mylić, jednak Grimshaw w końcu ruszył się z miejsca, a drzwi wielkiej szafy rozsunęły się, odsłaniając zapełnione półki z ubraniami. Przez chwilę przeglądał rzeczy, szukając czegoś stosownego, zanim wyciągnął niezapinaną bluzę z kapturem i dość wysokim kołnierzem. Na szczęście o tej porze roku cieplejsze ubranie nie wzbudzało żadnych podejrzeń – jesień w Vancouver nie należała do najcieplejszych, jednak szalik na szyi byłby już co najmniej przesadą.
Naciągnąwszy na siebie bluzę, odwrócił się przodem do Starra. W sypialni nie było lustra, dlatego teraz to on musiał spełnić tę rolę, mimo że szatyn był pewien, że poprawiwszy dokładnie kołnierz, zakrył rzucający się w oczy ślad.
― Wystarczy? ― mruknął, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy i próbując doszukać się na niej jakichkolwiek oznak ulgi, zanim jego wzrok ześlizgnął się na naznaczoną bardziej widocznym śladem szyję. ― Wcale nie wyglądasz lepiej.
W tle można było usłyszeć dźwięk otwieranych drzwi łazienki, któremu towarzyszyło przeciągłe ziewnięcie.
Już wkrótce, Jay.
„Nie będę.”
Kto by pomyślał, że podejście do tematu w inny sposób przyniesie zadowalający rezultat. Nawet jeśli wewnętrznie zdążył uznać Thatchera za swojego, a ślad na jego szyi był tego przypieczętowaniem, nie zamierzał bez powodu okazywać tego otwarcie. Tylko wtedy, gdy ktoś miał wejść mu w drogę. Wbrew pozorom zaborczość była jedną z jego najgroźniejszych cech, choć wcześniej nie miała okazji wyjść na jaw. Prawdopodobnie dlatego, że nie było niczego, co na dobrą sprawę chciałby mieć. Nie było też nikogo takiego.
Grimshaw momentalnie przechylił głowę w bok, gdy Riley gwałtownie zerwał z nim kontakt, milknąc nagle. Trzask drzwi nawet w najmniejszym stopniu nie przyciągnął jego uwagi, jakby w ogóle nie istniał albo jakby jego obecność nie była wielkim problemem. To, co skupiło jego uwagę, to ta nagła zmiana, wyraz twarzy chłopaka – przerażenie na tyle wyraźne, że wydawało się, że ktoś wziął ostre dłuto i wręcz wyrył je siłą na jego twarzy.
Nie musiał długo czekać, by dowiedzieć się, co było tego powodem.
„Jay nie. Przed wszystkimi innymi, ale nie przed Deanem. Nie teraz.”
Uniósł brwi, jak ktoś kto kompletnie nie mógł pojąć różnicy pomiędzy tymi dwiema sytuacjami. Prawdopodobnie właśnie tak było – dla Grimshawa nie istniała żadna wyraźniejsza granica pomiędzy Deanem a wszystkimi innymi. Był członkiem jego rodziny, ofiarował mu dach nad głową i zawsze starał się rozumieć wybryki swojego bratanka, który na jego szczęście nie okazał się darmozjadem, jednak nadal był kimś, z kim miał styczność zaledwie od kilku lat, choć jego twarz pojawiała się we wcześniejszych wspomnieniach szarookiego – z czasów, kiedy jego stryj od czasu do czasu odwiedzał swojego żyjącego jeszcze brata, a jego ojca. Więzy rodzinne nie miały jednak większego znaczenia, gdy prawda była taka, że drugi Grimshaw miał równie ograniczone prawa w decydowaniu o tym, co Jay robił z innymi.
Woolfe najwidoczniej miał inne zdanie na ten temat.
Opuścił wzrok na nadgarstek, którego nawet nie próbował wyszarpnąć z silnego uścisku. Chociaż uczuciu miażdżenia nie towarzyszył ból, wyraźnie czuł, że palca złotookiego zaciskały się na jego ciele na tyle mocno, że mało kto wytrzymałby pozwalając mu na to na za długo.
― O co ci chodzi, Winchester? ― rzucił przyciszonym, niskim tonem, jakby dostosował się do faktu, że od teraz Starr miał w planach uważać na każdy swój ruch, a od Deana dzieliły ich teraz jedynie drzwi łazienki. Wiedział, że żeby uzyskać jakiekolwiek informacje, musiał ruszyć za złotookim, ignorując ostrzegawczy warkot Scara, któremu nie podobało się to ani trochę. Wątpił jednak, by chłopak zamierzał powiedzieć mu cokolwiek więcej, oprócz tego, że powinien znaleźć coś, co skutecznie zamaskowałoby wyraźny na bladej skórze, czerwony ślad.
Gdy znaleźli się w pokoju, zerknął w stronę zamkniętych drzwi, uwalniając się z uścisku Thatchera. W pokoju znów panowała zupełna ciemność i jedynie niewielki snop światła wpadał do niego przez szparę pod drzwiami. Nic dziwnego, że już po chwili podszedł do szafki nocnej i za pomocą przycisku na specjalnym pilocie, uchylił nieznacznie automatyczną żaluzję, wpuszczając do środka trochę porannego światła.
Srebrzyste tęczówki niemalże od razu dosięgnęły już teraz widocznej twarzy prefekta, którą nadal wykrzywiał ten sam, przerażony wyraz co wcześniej. Nie powinien był robić rzeczy, którym nie był w stanie całkowicie podołać. Przez kilkanaście dłużących się sekund Jay po prostu się mu przyglądał, jakby nie zamierzał ruszyć się z miejsca i zrobić tego, o co bezgłośnie go błagał.
Nie przed Deanem.
Nie przed Deanem.
Nie przed Deanem.
Głos znów odezwał się głosem Riley'a w jego głowie, za każdym razem nasilając ten dobitny przekaz. To była ich tajemnica, o której Dean na razie miał nie wiedzieć. Chociaż sam nie wiedział dlaczego tak było, widocznie Winchester uznał, że jego stryj na razie był na to nieprzygotowany lub po prostu za słaby, choć równie dobrze mógł się co do niego mylić, jednak Grimshaw w końcu ruszył się z miejsca, a drzwi wielkiej szafy rozsunęły się, odsłaniając zapełnione półki z ubraniami. Przez chwilę przeglądał rzeczy, szukając czegoś stosownego, zanim wyciągnął niezapinaną bluzę z kapturem i dość wysokim kołnierzem. Na szczęście o tej porze roku cieplejsze ubranie nie wzbudzało żadnych podejrzeń – jesień w Vancouver nie należała do najcieplejszych, jednak szalik na szyi byłby już co najmniej przesadą.
Naciągnąwszy na siebie bluzę, odwrócił się przodem do Starra. W sypialni nie było lustra, dlatego teraz to on musiał spełnić tę rolę, mimo że szatyn był pewien, że poprawiwszy dokładnie kołnierz, zakrył rzucający się w oczy ślad.
― Wystarczy? ― mruknął, przesuwając spojrzeniem po jego twarzy i próbując doszukać się na niej jakichkolwiek oznak ulgi, zanim jego wzrok ześlizgnął się na naznaczoną bardziej widocznym śladem szyję. ― Wcale nie wyglądasz lepiej.
W tle można było usłyszeć dźwięk otwieranych drzwi łazienki, któremu towarzyszyło przeciągłe ziewnięcie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Paź 03, 2017 11:08 pm
Wto Paź 03, 2017 11:08 pm
Oczywiście, że nie rozumiał.
Jay był prawdopodobnie ostatnią osobą, która byłaby w stanie zrozumieć w tym momencie uczucia Woolfe'a. Było mu całkowicie obojętne czy Dean dostrzeże znaki, które pozostawili na swoich ciałach. Mógłby zapewne zastać ich w trakcie, a niczego by nie przerwał, rzucając jedynie w jego kierunku krótkie spojrzenie. I tym właśnie tak bardzo się różnili. Jednak z jakiegoś powodu, nie był to powód dla którego Winchester w jakikolwiek go dyskwalifikował. Była to jedynie jedna z wielu różnic, które musiał zaakceptować i postarać się dojść do porozumienia, by obie strony czuły się jakkolwiek swobodnie. Nie mógł w końcu oczekiwać od niego, że nieustannie to on będzie dostosowywał się do niego, tylko dlatego że Riley miał nieco większe pojęcie o normach społecznych, które dla Grimshawa były na swój sposób... obce.
"O co ci chodzi, Winchester?"
Nie odpowiedział. Może nie chciał odpowiadać, może nie usłyszał w natłoku uderzających w niego emocji. Nawet gdy znaleźli się za drzwiami, a emocje pozornie winny odpuścić, jego oczy nadal błądziły wszędzie wokół. Dopiero, gdy Jay ruszył się z miejsca, sam Woolfe drgnął, zupełnie jakby spodziewał się że ten postanowi wydostać się z pokoju. Nie zrobił tego jednak. Skierował swoje kroki w stronę szafy, a każde uderzenie stopy o podłogę odbijało się echem w jego głowie, jak w pierdolonym horrorze.
Biały Wilk zjeżył futro w odpowiedzi na jego nastrój. Przez chwilę próbował przebić się w jego stronę, lecz nie miał w tym momencie najmniejszych szans. Zaaferowany Woolfe nie mógł dostrzec, jak czyste futro zaczyna niebezpiecznie migotać w świetle dziennych promieni, raz po raz zalewając się czernią, by następnie powrócić do swojej poprzedniej formy.
Dźwięk, który nie występował w pokoju - głośne brzęczenie - narastało w jego uszach z każdą sekundą. Do tego stopnia, że uniósł dłonie do własnej głowy, zasłaniając je z wyraźnym dyskomfortem wypisanym na twarzy, gdy osiągnęło miarę huku przywodzącego na myśl przejeżdżające tuż przed jego twarzą ciężarówki.
Dopóki Jay nie wyciągnął bluzy. Wszystkie dźwięki zdawały się wycofać w przeciągu kilku sekund, zupełnie jakby ktoś nacisnął "rewind" na małej konsoli kontrolującej jego słuch, by przywrócić mu wcześniejsze opanowanie. Odsunął dłonie od uszu, opuszczając je powoli wzdłuż ciała. Biały Wilk stał z boku dysząc ze zmęczeniem, jakby i jemu samemu dane było przeżywać wcześniejszy koszmar.
— I tak was nakryje — odwrócił głowę w stronę drzwi, słysząc dobiegający z nich głos. Cichy chichot przypominał raczej psotliwe dziecko niż wielki kawał drewna mający oddzielać pokoje. Raz jeszcze uniósł dłoń ku górze, by otrzeć bok twarzy z potu bandażem. Jego oddech całkowicie się unormował.
— Przepraszam — rzucił w końcu czując jak to jedno słowo cały czas ciąży mu na gardle. Dopiero po jego wypowiedzeniu uścisk nieznacznie zmalał, mimo to nadal nie wiedział jak się zachować. Ruszył ostrożnie do przodu, by stanąć obok Grimshawa, gdy sam zajrzał do jego szafy. W końcu wyciągnął do przodu prawą rękę - jeśli miał stracić którąkolwiek, lepiej wybrać tę, która i tak była już mocno okaleczona - by położyć ją na żółtej bandanie, którą zaraz zgarnął. Wystarczyło kilka krótkich, wprawionych ruchów, by skutecznie zasłoniła zarówno nacięcie, jak i wykonane przez Jaya znaczenie.
Tak wiele powinien mu w tym momencie powiedzieć i wytłumaczyć. Dlaczego to powiedział i robił. Lecz nie wiedział jak się za to zabrać. Przede wszystkim nie wiedział na czym stoi. Nie rozumiał czy to co było, a może raczej będzie między nimi miało jakąś nazwę. Jak powinien określić ich nowy związek. Nie byli przyjaciółmi, a jednocześnie nie byli razem. Wiedział, że nigdy nie będzie w stanie spojrzeć na inną drugą osobę tak jak patrzył na Jaya, ale nie wiedział czy on patrzy tak na niego.
Dean był dla niego jak ojciec, który dał mu dach nad głową, a on swoim zachowaniem odbierał przyszłość jego siostrzeńca. Ryan tego nie rozumiał. Nie miało to dla niego najmniejszego sensu, dlatego od zawsze zabawiał się na boku. Woolfe wielokrotnie w gorszych chwilach wyobrażał go sobie z kobietą i dzieckiem u boku, ale widok ten wydawał mu sie nie tyle nienaturalny co przede wszystkim zbyt bolesny. To że mógłby mieć rodzinę.
To że jakaś kobieta urodziłaby dziecko, które wyglądałoby jak on.
To że nie mógł być tą kobietą.
A jednocześnie wcale nie chciał nią być.
To wszystko było tak kurewsko zagmatwane, by ostatecznie milczał i nie tłumaczył niczego.
— Powinienem się zbierać — powiedział przestępując z nogi na nogę. Być może jakaś część jego nie była w tym momencie gotowa na konfrontację ze starszym Grimshawem.
— Wyjdziesz tak bez kawy? — zamknął oczy. Rozgadana szafa o głosie starej babci, brzmiała jak ktoś, kto zamierzał mu właśnie udzielić nagany że wychodzi bez śniadania. Coś było nie tak. Leki miały powstrzymywać wszystkie głosy. Za czasów Czarnego Wilka to on je wszystkie dominował. Za wyjątkiem fałszywych słów wypowiadanych przez inne osoby, które czasem słyszał w gorszych momentach nie słyszał niczego innego.
Ostatni raz przedmioty mówiły do niego...
W dzieciństwie.
Zamknął drzwi szafy stanowczym ruchem, nie zwracając uwagi na jej protestujący jęk. Przecież w rzeczywistości wcale nie była stara.
Musiał spotkać się z psychiatrą. Jeśli wczorajsze wydarzenia miały na to jakikolwiek wpływ, być może nadszedł czas, gdy będzie musiał zwiększyć dawkę, choćby miał przez to wprawiać własny umysł w zwyczajne otępienie.
Otworzył powieki i uniósł dłonie, by poprawić wcześniej postawiony przez Ryana kołnierz, upewniając się tym samym że żaden ślad nie był widoczny.
— Może chociaż ciasteczko?
— Jednak zostanę i coś zjem. Zjemy. Skoro już pilnowałeś wcześniej moich nawyków żywieniowych, zostaniesz skazany na to samo. Ja robię śniadanie, ty kawę, hm? — zaproponował przesuwając dłonie wyżej by ułożyć je na jego policzkach.
— I proszę cię, nie mów nic Deanowi. Muszę ułożyć to sobie w głowie, sam mu powiem — tylko co właściwie zamierzał mu powiedzieć?
— Nie zapomnij o wypiciu ciepłej herbatki.
Mara podniosła zad z ziemi, z głuchym warkotem zwracając się w stronę szafy, która wydała z siebie cichy zaskoczony okrzyk.
Jezus Maria, Woolfe. Każ jej zamknąć mordę, jest nie do zniesienia.
Jay był prawdopodobnie ostatnią osobą, która byłaby w stanie zrozumieć w tym momencie uczucia Woolfe'a. Było mu całkowicie obojętne czy Dean dostrzeże znaki, które pozostawili na swoich ciałach. Mógłby zapewne zastać ich w trakcie, a niczego by nie przerwał, rzucając jedynie w jego kierunku krótkie spojrzenie. I tym właśnie tak bardzo się różnili. Jednak z jakiegoś powodu, nie był to powód dla którego Winchester w jakikolwiek go dyskwalifikował. Była to jedynie jedna z wielu różnic, które musiał zaakceptować i postarać się dojść do porozumienia, by obie strony czuły się jakkolwiek swobodnie. Nie mógł w końcu oczekiwać od niego, że nieustannie to on będzie dostosowywał się do niego, tylko dlatego że Riley miał nieco większe pojęcie o normach społecznych, które dla Grimshawa były na swój sposób... obce.
"O co ci chodzi, Winchester?"
Nie odpowiedział. Może nie chciał odpowiadać, może nie usłyszał w natłoku uderzających w niego emocji. Nawet gdy znaleźli się za drzwiami, a emocje pozornie winny odpuścić, jego oczy nadal błądziły wszędzie wokół. Dopiero, gdy Jay ruszył się z miejsca, sam Woolfe drgnął, zupełnie jakby spodziewał się że ten postanowi wydostać się z pokoju. Nie zrobił tego jednak. Skierował swoje kroki w stronę szafy, a każde uderzenie stopy o podłogę odbijało się echem w jego głowie, jak w pierdolonym horrorze.
Biały Wilk zjeżył futro w odpowiedzi na jego nastrój. Przez chwilę próbował przebić się w jego stronę, lecz nie miał w tym momencie najmniejszych szans. Zaaferowany Woolfe nie mógł dostrzec, jak czyste futro zaczyna niebezpiecznie migotać w świetle dziennych promieni, raz po raz zalewając się czernią, by następnie powrócić do swojej poprzedniej formy.
Dźwięk, który nie występował w pokoju - głośne brzęczenie - narastało w jego uszach z każdą sekundą. Do tego stopnia, że uniósł dłonie do własnej głowy, zasłaniając je z wyraźnym dyskomfortem wypisanym na twarzy, gdy osiągnęło miarę huku przywodzącego na myśl przejeżdżające tuż przed jego twarzą ciężarówki.
Dopóki Jay nie wyciągnął bluzy. Wszystkie dźwięki zdawały się wycofać w przeciągu kilku sekund, zupełnie jakby ktoś nacisnął "rewind" na małej konsoli kontrolującej jego słuch, by przywrócić mu wcześniejsze opanowanie. Odsunął dłonie od uszu, opuszczając je powoli wzdłuż ciała. Biały Wilk stał z boku dysząc ze zmęczeniem, jakby i jemu samemu dane było przeżywać wcześniejszy koszmar.
— I tak was nakryje — odwrócił głowę w stronę drzwi, słysząc dobiegający z nich głos. Cichy chichot przypominał raczej psotliwe dziecko niż wielki kawał drewna mający oddzielać pokoje. Raz jeszcze uniósł dłoń ku górze, by otrzeć bok twarzy z potu bandażem. Jego oddech całkowicie się unormował.
— Przepraszam — rzucił w końcu czując jak to jedno słowo cały czas ciąży mu na gardle. Dopiero po jego wypowiedzeniu uścisk nieznacznie zmalał, mimo to nadal nie wiedział jak się zachować. Ruszył ostrożnie do przodu, by stanąć obok Grimshawa, gdy sam zajrzał do jego szafy. W końcu wyciągnął do przodu prawą rękę - jeśli miał stracić którąkolwiek, lepiej wybrać tę, która i tak była już mocno okaleczona - by położyć ją na żółtej bandanie, którą zaraz zgarnął. Wystarczyło kilka krótkich, wprawionych ruchów, by skutecznie zasłoniła zarówno nacięcie, jak i wykonane przez Jaya znaczenie.
Tak wiele powinien mu w tym momencie powiedzieć i wytłumaczyć. Dlaczego to powiedział i robił. Lecz nie wiedział jak się za to zabrać. Przede wszystkim nie wiedział na czym stoi. Nie rozumiał czy to co było, a może raczej będzie między nimi miało jakąś nazwę. Jak powinien określić ich nowy związek. Nie byli przyjaciółmi, a jednocześnie nie byli razem. Wiedział, że nigdy nie będzie w stanie spojrzeć na inną drugą osobę tak jak patrzył na Jaya, ale nie wiedział czy on patrzy tak na niego.
Dean był dla niego jak ojciec, który dał mu dach nad głową, a on swoim zachowaniem odbierał przyszłość jego siostrzeńca. Ryan tego nie rozumiał. Nie miało to dla niego najmniejszego sensu, dlatego od zawsze zabawiał się na boku. Woolfe wielokrotnie w gorszych chwilach wyobrażał go sobie z kobietą i dzieckiem u boku, ale widok ten wydawał mu sie nie tyle nienaturalny co przede wszystkim zbyt bolesny. To że mógłby mieć rodzinę.
To że jakaś kobieta urodziłaby dziecko, które wyglądałoby jak on.
To że nie mógł być tą kobietą.
A jednocześnie wcale nie chciał nią być.
To wszystko było tak kurewsko zagmatwane, by ostatecznie milczał i nie tłumaczył niczego.
— Powinienem się zbierać — powiedział przestępując z nogi na nogę. Być może jakaś część jego nie była w tym momencie gotowa na konfrontację ze starszym Grimshawem.
— Wyjdziesz tak bez kawy? — zamknął oczy. Rozgadana szafa o głosie starej babci, brzmiała jak ktoś, kto zamierzał mu właśnie udzielić nagany że wychodzi bez śniadania. Coś było nie tak. Leki miały powstrzymywać wszystkie głosy. Za czasów Czarnego Wilka to on je wszystkie dominował. Za wyjątkiem fałszywych słów wypowiadanych przez inne osoby, które czasem słyszał w gorszych momentach nie słyszał niczego innego.
Ostatni raz przedmioty mówiły do niego...
W dzieciństwie.
Zamknął drzwi szafy stanowczym ruchem, nie zwracając uwagi na jej protestujący jęk. Przecież w rzeczywistości wcale nie była stara.
Musiał spotkać się z psychiatrą. Jeśli wczorajsze wydarzenia miały na to jakikolwiek wpływ, być może nadszedł czas, gdy będzie musiał zwiększyć dawkę, choćby miał przez to wprawiać własny umysł w zwyczajne otępienie.
Otworzył powieki i uniósł dłonie, by poprawić wcześniej postawiony przez Ryana kołnierz, upewniając się tym samym że żaden ślad nie był widoczny.
— Może chociaż ciasteczko?
— Jednak zostanę i coś zjem. Zjemy. Skoro już pilnowałeś wcześniej moich nawyków żywieniowych, zostaniesz skazany na to samo. Ja robię śniadanie, ty kawę, hm? — zaproponował przesuwając dłonie wyżej by ułożyć je na jego policzkach.
— I proszę cię, nie mów nic Deanowi. Muszę ułożyć to sobie w głowie, sam mu powiem — tylko co właściwie zamierzał mu powiedzieć?
— Nie zapomnij o wypiciu ciepłej herbatki.
Mara podniosła zad z ziemi, z głuchym warkotem zwracając się w stronę szafy, która wydała z siebie cichy zaskoczony okrzyk.
Jezus Maria, Woolfe. Każ jej zamknąć mordę, jest nie do zniesienia.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 04, 2017 6:57 pm
Sro Paź 04, 2017 6:57 pm
Zaabsorbowany poszukiwaniem odpowiedniego ubrania, nie mógł skupiać się na widoku Winchestera, którego zachowanie stawało się coraz bardziej nienaturalne. Gdyby tylko spojrzał w jego stronę w decydującym momencie, gdyby było mu dane zobaczyć ręce przyciśnięte do uszu, mimo że w sypialni nie panował drażliwy hałas, możliwe, że uznałby, że strach, który towarzyszył Winchesterowi, nie ograniczał się już tylko do Deana albo po prostu był nieproporcjonalny w stosunku do wagi problemu, który zrzucił się na jego głowę. Gdyby Grimshaw miał okazję to ocenić, skłaniałby się raczej ku pierwszej opcji – jego stryj nie miał w sobie nic z grozy, bardziej prawdopodobne od tego, że byłby zbulwersowany, było raczej to, że nie wiedziałby, jak dokładnie powinien zareagować. Możliwe, że czułby się bardziej zażenowany lub przestraszony niż sam Riley, gdy wmówiłby sobie, że od teraz powinien uważać na słowa, które mogłyby urazić dwójkę chłopaków.
Zadziwiająco łatwo przychodziło mu ocenianie innych ludzi i wyciąganie z nich tego, co najsłabsze, pomimo tego, że w większości przypadków po prostu nie rozumiał tego, co odczuwali ani jak to wyglądało w praktyce.
„Przepraszam.”
Pewnie za to, że się ciebie wstydzi, Jay.
Nigdy nie pokładał wiary w głosie, który dobiegał gdzieś z wnętrza jego głowy. Chociaż od czasu do czasu potrafił być pomocny, równie umiejętnie starał się nadawać intencjom innych ciemniejszych barw, jakby w jego naturze leżało mącenie mu w głowie i próba podkopania własnej wartości, do czego widocznie potrzeba było czegoś więcej niż szczeniackiego bełkotu, który sprawdzał się co najwyżej kilka lub kilkanaście lat temu. Teraz jednak w każdej chwili mógł uciszyć swojego pasożyta, ale był jedną z najbardziej znanych mu rzeczy, więc zwykle robił to tylko w ostateczności.
Przez chwilę wyraźnie czekał aż Starr rozwinie temat, nieustannie go obserwując. Nie przeszkadzało mu, że właśnie wyciągał kolejną rzecz z jego szafy – już i tak miał na sobie koszulkę, która należała do szarookiego, co jasno wskazywało na to, że nie miał problemu z tym, by złotooki miał pełny dostęp do jego rzeczy. I tak było ich sporo, a pranie i prasowanie miało miejsce na tyle regularnie, że ciemnowłosy raczej nigdy nie doczekał się momentu, w którym nie miał już dla siebie czystych ubrań.
„Powinienem się zbierać.”
I tyle?
Nie. To na pewno nie było wszystko. Thatcher zachowywał się co najmniej dziwnie, ale próba wyciągnięcia tego z niego najpewniej miała zakończyć się porażką. Nie chciał mówić. Jeszcze nie. Nie teraz. Nie kiedy nie ufał ani sobie, ani – najwyraźniej – także innym.
― Powinieneś się uspokoić ― poprawił go, jak zawsze niezmiennym tonem głosu. Teraz jednak brzmiał jak upomnienie, które miało sprowadzić chłopaka na ziemię. Tym bardziej, że im dłużej mu się przypatrywał, tym wszystkie niepotrzebne odruchy stawały się wyraźniejsze. Chyba nie zamierzał wyjść z domu w takim stanie?
Na kolejne słowa kiwnął głową, jakby śniadanie wydało się całkiem rozsądną opcją. Gdy ukradkiem zerknął na zegarek, przekonał się, że Woolfe miał jeszcze trochę czasu i chociaż fakt, że sam zaproponował śniadanie wydawał się nietypowy, nie skomentował tego, zachowując się tak, jakby robił to codziennie.
Czyżby postępy?
Uniósł rękę i ułożył ją na jednej z dłoni Winchestera, których ciepło dosięgnęło teraz jego policzków, sprawiając, że cała uwaga znów skupiła się na tęczówkach o równie ciepłej barwie, jakby wszystko w prefekcie w dziwny sposób starało się ze sobą współgrać.
Tylko co właściwie zamierza mu powiedzieć, Jay? „Wybacz, że ujebałem w szyję twojego bratanka, Dean”?
Na to już nie znał odpowiedzi.
― Umiem milczeć, Winchester. ― O tym nie musiał nawet zapewniać. Tak po prostu było i wszyscy to wiedzieli. ― A ty, zdaje się, masz tam dużo do poukładania ― stwierdził, jakby był to suchy fakt i coś, co po prostu dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. ― Poza tym skoro tak bardzo chcesz zająć się tym osobiście... ― tu wzruszenie barków okazało się całkiem adekwatnym dopełnieniem zdania. Nie zamierzał się wtrącać, jeśli to było dla złotookiego aż tak ważne. Możliwe, że nie podobał mu się bezpośredni sposób, w jaki Jay podchodził do niektórych spraw i to, że aż za bardzo nie liczył się z odczuciami osób, które bombardował na ogół ciężkimi do przetrawienia informacjami, jakby nie istniało dla niego żadne tabu.
Palce obu jego rąk przytrzymały nadgarstki Starra, gdy nieznacznie odsunął jego ręce od swojej twarzy. Zanim jednak przymierzył się do opuszczenia pokoju, nachylił się i ledwie musnął kącik jego ust w uspokajającym geście. Wszystko to odbyło się kompletnie bezgłośnie, czyli – jak zrozumiał – tak, jak powinno odbywać się, gdy drugi Grimshaw był w pobliżu. Wreszcie ręka Ryana spoczęła na klamce.
Dean siedział już w salonie i chociaż wyglądał tak, jakby najchętniej wrócił do swojego łóżka, już tego nie zrobił. Zauważywszy wychodzącego z sypialni bratanka i jego przyjaciela, posłał im lekko zamulony uśmiech, choć nadal szczery jak zawsze.
― Cześć ― rzucił, zaraz zawieszając uważniejsze spojrzenie na ciemnowłosym. ― Zimno ci?
― Nie. Lubię czasem zakryć się bardziej niż to konieczne ― stwierdził całkowicie neutralnym tonem, gdy przechodził przez salon, by dostać się do kuchni. Mężczyzna parsknął krótko pod nosem, jakby uznał to za żart i pokręcił głową, przyjmując ten komentarz bez jakiejkolwiek podejrzliwości.
Znalazłszy się za aneksem, srebrnooki wyciągnął pierwszy kubek i postawił go na ekspresie, zaraz wciskając odpowiedni przycisk.
― Też zamawiam kawę! ― Dean odezwał się zaspanym tonem, w który wkradła się charakterystyczna, błagalna nuta. Wyłożony na kanapie uniósł rękę i zamachał nią, jakby dodatkowo chciał przypomnieć o swoim istnieniu. ― Dacie wiarę? Wyłączyłem telefon na noc, żeby odciąć się od ewentualnych kłopotliwych osób. Dzisiaj okazało się, że było ich więcej niż przypuszczałem. Wibrujący telefon prawie wypadł mi z ręki! ― Jak na znak, zacisnął palce mocniej na urządzeniu, na którym właśnie wertował wiadomości. ― Zaczynam tęsknić za pracami dorywczymi, nawet jeśli zostałem prezesem tylko po to, by nie użerać się z własnym szefem ― stwierdził i choć przekazał to w dość żartobliwy sposób, nie mogło być wątpliwości co do tego, że kryła się w tym garstka prawdy. Mimo swojego lekkiego – momentami nieco nierozgarniętego – podejścia, nie było wątpliwości, że ktoś, kto dorobił się majątku, który właśnie ich otaczał, nie mógł być zwykłym chłopcem na posyłki. ― Mam nadzieję, że wasz szef nie sprawia wam problemów? W razie czego wiecie, gdzie mnie szukać.
Zadziwiająco łatwo przychodziło mu ocenianie innych ludzi i wyciąganie z nich tego, co najsłabsze, pomimo tego, że w większości przypadków po prostu nie rozumiał tego, co odczuwali ani jak to wyglądało w praktyce.
„Przepraszam.”
Pewnie za to, że się ciebie wstydzi, Jay.
Nigdy nie pokładał wiary w głosie, który dobiegał gdzieś z wnętrza jego głowy. Chociaż od czasu do czasu potrafił być pomocny, równie umiejętnie starał się nadawać intencjom innych ciemniejszych barw, jakby w jego naturze leżało mącenie mu w głowie i próba podkopania własnej wartości, do czego widocznie potrzeba było czegoś więcej niż szczeniackiego bełkotu, który sprawdzał się co najwyżej kilka lub kilkanaście lat temu. Teraz jednak w każdej chwili mógł uciszyć swojego pasożyta, ale był jedną z najbardziej znanych mu rzeczy, więc zwykle robił to tylko w ostateczności.
Przez chwilę wyraźnie czekał aż Starr rozwinie temat, nieustannie go obserwując. Nie przeszkadzało mu, że właśnie wyciągał kolejną rzecz z jego szafy – już i tak miał na sobie koszulkę, która należała do szarookiego, co jasno wskazywało na to, że nie miał problemu z tym, by złotooki miał pełny dostęp do jego rzeczy. I tak było ich sporo, a pranie i prasowanie miało miejsce na tyle regularnie, że ciemnowłosy raczej nigdy nie doczekał się momentu, w którym nie miał już dla siebie czystych ubrań.
„Powinienem się zbierać.”
I tyle?
Nie. To na pewno nie było wszystko. Thatcher zachowywał się co najmniej dziwnie, ale próba wyciągnięcia tego z niego najpewniej miała zakończyć się porażką. Nie chciał mówić. Jeszcze nie. Nie teraz. Nie kiedy nie ufał ani sobie, ani – najwyraźniej – także innym.
― Powinieneś się uspokoić ― poprawił go, jak zawsze niezmiennym tonem głosu. Teraz jednak brzmiał jak upomnienie, które miało sprowadzić chłopaka na ziemię. Tym bardziej, że im dłużej mu się przypatrywał, tym wszystkie niepotrzebne odruchy stawały się wyraźniejsze. Chyba nie zamierzał wyjść z domu w takim stanie?
Na kolejne słowa kiwnął głową, jakby śniadanie wydało się całkiem rozsądną opcją. Gdy ukradkiem zerknął na zegarek, przekonał się, że Woolfe miał jeszcze trochę czasu i chociaż fakt, że sam zaproponował śniadanie wydawał się nietypowy, nie skomentował tego, zachowując się tak, jakby robił to codziennie.
Czyżby postępy?
Uniósł rękę i ułożył ją na jednej z dłoni Winchestera, których ciepło dosięgnęło teraz jego policzków, sprawiając, że cała uwaga znów skupiła się na tęczówkach o równie ciepłej barwie, jakby wszystko w prefekcie w dziwny sposób starało się ze sobą współgrać.
Tylko co właściwie zamierza mu powiedzieć, Jay? „Wybacz, że ujebałem w szyję twojego bratanka, Dean”?
Na to już nie znał odpowiedzi.
― Umiem milczeć, Winchester. ― O tym nie musiał nawet zapewniać. Tak po prostu było i wszyscy to wiedzieli. ― A ty, zdaje się, masz tam dużo do poukładania ― stwierdził, jakby był to suchy fakt i coś, co po prostu dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. ― Poza tym skoro tak bardzo chcesz zająć się tym osobiście... ― tu wzruszenie barków okazało się całkiem adekwatnym dopełnieniem zdania. Nie zamierzał się wtrącać, jeśli to było dla złotookiego aż tak ważne. Możliwe, że nie podobał mu się bezpośredni sposób, w jaki Jay podchodził do niektórych spraw i to, że aż za bardzo nie liczył się z odczuciami osób, które bombardował na ogół ciężkimi do przetrawienia informacjami, jakby nie istniało dla niego żadne tabu.
Palce obu jego rąk przytrzymały nadgarstki Starra, gdy nieznacznie odsunął jego ręce od swojej twarzy. Zanim jednak przymierzył się do opuszczenia pokoju, nachylił się i ledwie musnął kącik jego ust w uspokajającym geście. Wszystko to odbyło się kompletnie bezgłośnie, czyli – jak zrozumiał – tak, jak powinno odbywać się, gdy drugi Grimshaw był w pobliżu. Wreszcie ręka Ryana spoczęła na klamce.
Dean siedział już w salonie i chociaż wyglądał tak, jakby najchętniej wrócił do swojego łóżka, już tego nie zrobił. Zauważywszy wychodzącego z sypialni bratanka i jego przyjaciela, posłał im lekko zamulony uśmiech, choć nadal szczery jak zawsze.
― Cześć ― rzucił, zaraz zawieszając uważniejsze spojrzenie na ciemnowłosym. ― Zimno ci?
― Nie. Lubię czasem zakryć się bardziej niż to konieczne ― stwierdził całkowicie neutralnym tonem, gdy przechodził przez salon, by dostać się do kuchni. Mężczyzna parsknął krótko pod nosem, jakby uznał to za żart i pokręcił głową, przyjmując ten komentarz bez jakiejkolwiek podejrzliwości.
Znalazłszy się za aneksem, srebrnooki wyciągnął pierwszy kubek i postawił go na ekspresie, zaraz wciskając odpowiedni przycisk.
― Też zamawiam kawę! ― Dean odezwał się zaspanym tonem, w który wkradła się charakterystyczna, błagalna nuta. Wyłożony na kanapie uniósł rękę i zamachał nią, jakby dodatkowo chciał przypomnieć o swoim istnieniu. ― Dacie wiarę? Wyłączyłem telefon na noc, żeby odciąć się od ewentualnych kłopotliwych osób. Dzisiaj okazało się, że było ich więcej niż przypuszczałem. Wibrujący telefon prawie wypadł mi z ręki! ― Jak na znak, zacisnął palce mocniej na urządzeniu, na którym właśnie wertował wiadomości. ― Zaczynam tęsknić za pracami dorywczymi, nawet jeśli zostałem prezesem tylko po to, by nie użerać się z własnym szefem ― stwierdził i choć przekazał to w dość żartobliwy sposób, nie mogło być wątpliwości co do tego, że kryła się w tym garstka prawdy. Mimo swojego lekkiego – momentami nieco nierozgarniętego – podejścia, nie było wątpliwości, że ktoś, kto dorobił się majątku, który właśnie ich otaczał, nie mógł być zwykłym chłopcem na posyłki. ― Mam nadzieję, że wasz szef nie sprawia wam problemów? W razie czego wiecie, gdzie mnie szukać.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 05, 2017 3:35 am
Czw Paź 05, 2017 3:35 am
"Powinieneś się uspokoić."
Z początku nie podnosił na niego wzroku, zawieszając go mniej więcej na poziomie jego klatki piersiowej. Źrenice nie poruszały się nawet o milimetr, gdy wpatrywał się pusto przed siebie, wpadając w ten sam niesamowicie irytujący stan, co zawsze. Mimo świadomości, że zawiesił się na okres dużo dłuższy niż kilka sekund, nie był w stanie poruszyć głową, zupełnie jakby działała na zardzewiałych zawiasach, które właśnie odmówiły posłuszeństwa. Pierwsze drgnęły jego tęczówki.
Dopiero w ślad za nimi bardzo powoli poszła cała reszta ciała, gdy przymknął jedno z oczu, czując dłoń na swojej twarzy. Zupełnie automatycznie przytulił do niej policzek, podnosząc wzrok złotych tęczówek na tak odmienne od nich srebne.
Serce stopniowo zaczęło spowalniać swoje uderzenia, gdy zdawał się nieznacznie zrelaksować. Zupełnie jakby jego dotyk, który zawsze sprawiał że wzdrygał się nieprzyzwyczajony do kontaktu fizycznego z Jayem, teraz przynosił mu swego rodzaju ulgę. Spokój, którego sam nie potrafił do końca zrozumieć. Pokiwał bardzo powoli głową. Przypominał senne dziecko, które choć słuchało co się do niego mówi, kontaktowało na tyle, by ograniczyć się wyłącznie do tych podstawowych czynności, które nie wymagały od niego wypowiadania jakichkolwiek słów.
To nie unieruchomione nadgarstki momentalnie przypomniały mu gdzie się znajdował, lecz delikatne muśnięcie ust Jaya na kąciku własnych ust. Gest ten był na tyle niepozorny, by mrugnął dwukrotnie, wyraźnie zaskoczony powoli wracając do siebie. Jego policzki zaczerwieniły się nieznacznie, wraz z uszami. Nic dziwnego że gdy tylko Ryan się od niego odsunął, roztarł cieplejsze miejsca palcem mając nadzieję że uda mu się ich w miarę szybko pozbyć.
— Cóż za nieśmiałość.
Ruszył w ślad za nim, drapiąc się ze zmieszaną miną po karku, choć doskonale zamaskował ten gest, udając że poprawia żółtą bandanę która właśnie go przykrywała. Wilk kroczył w milczeniu obok jego nogi, unosząc jedynie od czasu do czasu kontrolnie łeb, by utkwić w nim spojrzenie.
Czujesz jak zaczynają działać?
Sam nie wiem.
Nie zwiększaj dawki sam, Woolfe. To może się źle skończyć. A przecież obiecałeś.
Na samą myśl miał ochotę spłonąć rumieńcem niczym dorodna, młoda dziewica. Musiał jednak powstrzymać wszelkie podobne odruchy przy Deanie. Nic dziwnego, że momentalnie zaczął powtarzać w głowie całą tablicę Mendelejewa od początku do końca. Od symboli pierwsiastków, poprzez liczby atomowe, elektroujemność, jak i elektrony walencyjne. Doszedł do Kobaltu, gdy głos starszego Grimshawa przywrócił go do rzeczywistości. Całe szczęście zdążył już się uspokoić na tyle, by bez większych problemów wykrzesać z siebie nieznaczny uśmiech, który zaraz posłał w jego kierunku.
Jego wzrok padł na własny telefon, który zostawił poprzedniego wieczoru na blacie, a mina momentalnie mu zrzedła.
— Chyba coś o tym wiem — wtrącił widząc blisko dwadzieścia nieodebranych połączeń i trzynście wiadomości. Ściągnął brwi w niezrozumieniu, przeglądając je pokolei. Jego mimika wykazywała coraz to bardziej rosnące zdumienie.
— Mam się stawić godzinę wcześniej w pracy i znowu zostać po godzinach — mruknął drapiąc się palcem po policzku. Nie wspomniał jednak, że to nie szef wydzwaniał do niego po nocach, lecz zostawił jedynie dwie pojedyncze wiadomości o szóstej rano. Nawet jeśli zaczynał wcześniej, nadal miał jeszcze dwie godziny. Nie licząc dojazdu. Nie musiał zatem nijak zmieniać swoich planów.
Odłożył telefon z powrotem na blat, wysyłając jedynie krótką informację zwrotną do szefa i podszedł do lodówki, by szarpnąć za drzwiczki i zajrzeć do środka.
— AUĆ! Nie tak mocno!
— Przepraszam — rzucił zupełnie automatycznie, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę z własnego błędu. Zganił się w myślach, przeklinając lodówkę, nim odwrócił się w stronę Jaya, by zatuszować tę dziwną wstawkę — Co chcesz jeść?
Sam wyciągnął kilka podstawowych produktów, które miały mu służyć do zrobienia kanapek i parówki. To te drugie miał zamiar teraz zjeść, kanapki biorąc do pracy w formie drugiego śniadania. Nie mógł wiecznie polegać na kucharzach z każdą najmniejszą pierdołą.
— Jest okej. Nie naprzykrza się w żaden sposób, nie gnoi nas, płaci zawsze w terminie, płaci za nadgodziny co do grosza i zawsze przeprasza po trzy razy za takie sytuacje jak moja, tłumacząc że brakuje mu rąk do roboty — powiedział z rozbawieniem, machając nieznacznie głową w stronę telefonu. Nie próbował rzecz jasna wypowiadać się za Jaya, dzielił się zatem wyłącznie własną opinią.
Z początku nie podnosił na niego wzroku, zawieszając go mniej więcej na poziomie jego klatki piersiowej. Źrenice nie poruszały się nawet o milimetr, gdy wpatrywał się pusto przed siebie, wpadając w ten sam niesamowicie irytujący stan, co zawsze. Mimo świadomości, że zawiesił się na okres dużo dłuższy niż kilka sekund, nie był w stanie poruszyć głową, zupełnie jakby działała na zardzewiałych zawiasach, które właśnie odmówiły posłuszeństwa. Pierwsze drgnęły jego tęczówki.
Dopiero w ślad za nimi bardzo powoli poszła cała reszta ciała, gdy przymknął jedno z oczu, czując dłoń na swojej twarzy. Zupełnie automatycznie przytulił do niej policzek, podnosząc wzrok złotych tęczówek na tak odmienne od nich srebne.
Serce stopniowo zaczęło spowalniać swoje uderzenia, gdy zdawał się nieznacznie zrelaksować. Zupełnie jakby jego dotyk, który zawsze sprawiał że wzdrygał się nieprzyzwyczajony do kontaktu fizycznego z Jayem, teraz przynosił mu swego rodzaju ulgę. Spokój, którego sam nie potrafił do końca zrozumieć. Pokiwał bardzo powoli głową. Przypominał senne dziecko, które choć słuchało co się do niego mówi, kontaktowało na tyle, by ograniczyć się wyłącznie do tych podstawowych czynności, które nie wymagały od niego wypowiadania jakichkolwiek słów.
To nie unieruchomione nadgarstki momentalnie przypomniały mu gdzie się znajdował, lecz delikatne muśnięcie ust Jaya na kąciku własnych ust. Gest ten był na tyle niepozorny, by mrugnął dwukrotnie, wyraźnie zaskoczony powoli wracając do siebie. Jego policzki zaczerwieniły się nieznacznie, wraz z uszami. Nic dziwnego że gdy tylko Ryan się od niego odsunął, roztarł cieplejsze miejsca palcem mając nadzieję że uda mu się ich w miarę szybko pozbyć.
— Cóż za nieśmiałość.
Ruszył w ślad za nim, drapiąc się ze zmieszaną miną po karku, choć doskonale zamaskował ten gest, udając że poprawia żółtą bandanę która właśnie go przykrywała. Wilk kroczył w milczeniu obok jego nogi, unosząc jedynie od czasu do czasu kontrolnie łeb, by utkwić w nim spojrzenie.
Czujesz jak zaczynają działać?
Sam nie wiem.
Nie zwiększaj dawki sam, Woolfe. To może się źle skończyć. A przecież obiecałeś.
Na samą myśl miał ochotę spłonąć rumieńcem niczym dorodna, młoda dziewica. Musiał jednak powstrzymać wszelkie podobne odruchy przy Deanie. Nic dziwnego, że momentalnie zaczął powtarzać w głowie całą tablicę Mendelejewa od początku do końca. Od symboli pierwsiastków, poprzez liczby atomowe, elektroujemność, jak i elektrony walencyjne. Doszedł do Kobaltu, gdy głos starszego Grimshawa przywrócił go do rzeczywistości. Całe szczęście zdążył już się uspokoić na tyle, by bez większych problemów wykrzesać z siebie nieznaczny uśmiech, który zaraz posłał w jego kierunku.
Jego wzrok padł na własny telefon, który zostawił poprzedniego wieczoru na blacie, a mina momentalnie mu zrzedła.
— Chyba coś o tym wiem — wtrącił widząc blisko dwadzieścia nieodebranych połączeń i trzynście wiadomości. Ściągnął brwi w niezrozumieniu, przeglądając je pokolei. Jego mimika wykazywała coraz to bardziej rosnące zdumienie.
— Mam się stawić godzinę wcześniej w pracy i znowu zostać po godzinach — mruknął drapiąc się palcem po policzku. Nie wspomniał jednak, że to nie szef wydzwaniał do niego po nocach, lecz zostawił jedynie dwie pojedyncze wiadomości o szóstej rano. Nawet jeśli zaczynał wcześniej, nadal miał jeszcze dwie godziny. Nie licząc dojazdu. Nie musiał zatem nijak zmieniać swoich planów.
Odłożył telefon z powrotem na blat, wysyłając jedynie krótką informację zwrotną do szefa i podszedł do lodówki, by szarpnąć za drzwiczki i zajrzeć do środka.
— AUĆ! Nie tak mocno!
— Przepraszam — rzucił zupełnie automatycznie, dopiero po kilku sekundach zdając sobie sprawę z własnego błędu. Zganił się w myślach, przeklinając lodówkę, nim odwrócił się w stronę Jaya, by zatuszować tę dziwną wstawkę — Co chcesz jeść?
Sam wyciągnął kilka podstawowych produktów, które miały mu służyć do zrobienia kanapek i parówki. To te drugie miał zamiar teraz zjeść, kanapki biorąc do pracy w formie drugiego śniadania. Nie mógł wiecznie polegać na kucharzach z każdą najmniejszą pierdołą.
— Jest okej. Nie naprzykrza się w żaden sposób, nie gnoi nas, płaci zawsze w terminie, płaci za nadgodziny co do grosza i zawsze przeprasza po trzy razy za takie sytuacje jak moja, tłumacząc że brakuje mu rąk do roboty — powiedział z rozbawieniem, machając nieznacznie głową w stronę telefonu. Nie próbował rzecz jasna wypowiadać się za Jaya, dzielił się zatem wyłącznie własną opinią.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 05, 2017 8:19 pm
Czw Paź 05, 2017 8:19 pm
Spokojny ton Grimshawa w każdej chwili mógł stać się bardziej zdecydowany i ostry, gdyby pochłonięty myślami Winchester w porę nie zareagował. Gdy kryzys został zażegnany, nie było już powodu, by martwił się tym, jak zareaguje Dean z tej prostej przyczyny, że nie mogąc dostrzec żadnego śladu, który świadczyłby o tym, że ich znajomość posunęła się o krok dalej, nie miał na co zareagować, choć ich wspólne wyjście z sypialni samo w sobie mogło wydać się w pewien sposób podejrzane. Szczególnie że twarz Thatchera odznaczała się teraz nieco żywszym kolorem, na co na szczęście żaden z Grimshawów nie zwrócił uwagi.
„Chyba coś o tym wiem.”
― A co jest? ― spytał, z zainteresowaniem unosząc wzrok znad własnego telefonu na złotookiego. Trzeba przyznać, że oboje zaczytani we własnych sprawach wyglądali dość komicznie w zestawieniu z Jay'em, któremu jak zwykle nie było spieszno do sprawdzania własnej skrzynki. Całkiem prawdopodobne, że jego komórka i tak spoczywała właśnie w jakimś ustronnym miejscu, skąd nikt nie zdołałby jej usłyszeć – zwłaszcza właściciel.
Jednak kolejne słowa Starra przyciągnęły i jego uwagę, gdy stawiał kolejny pusty kubek na specjalnej podkładce. Nie odezwał się ani słowem, nawet nie był zaskoczony, choć jak zwykle zastanawiał się, dlaczego prefekt nieustannie zgadzał się na branie na siebie nieobowiązkowych nadgodzin – wypłata wypłatą, ale czasami odnosiło się wrażenie, że zwyczajnie nie potrafił odmówić nikomu pomocy. Teraz jednak nie chodziło wyłącznie o branie na siebie zbyt wiele. Kawiarnia nie była w jego odczuciu pewnym miejscem, odkąd wczorajszego dnia zauważył czające się w niej zagrożenie. Nic dziwnego, że z góry założył, że to nie tylko szef wzbogacił jego skrzynkę o nowe, nieodebrane połączenia lub wiadomości, ale jednocześnie umowa, którą zawarł z Woolfe nie pozwalała na otwarte mówienie o niektórych rzeczach przy Deanie.
Poza tym nie lubił się powtarzać.
Nie dotykaj go, Winchester.
― Znowu? ― Mężczyzna ściągnął brwi, wyrażając niejakie zbulwersowanie. Już wyobrażał sobie wszelkie najgorsze scenariusze, jakie tylko mogłyby przyjść mu do głowy, łącznie z tym, że był to już szósty dzień z kolei, kiedy chłopak został zmuszony do pracowania ponad swoje siły za niezbyt wysoką stawkę, nawet jeśli słyszał wiele dobrego o restauracji, w której pracowali i w gruncie rzeczy mieli sporo szczęścia, że oboje zostali tam przyjęci. ― Nie powinieneś się zgadzać na to za często, Ril. I tak nie mogą cię do niczego zmuszać. Takie jest prawo ― wyjaśnił, przez chwilę przyglądając mu się w zastanowieniu, jakby czekał na potwierdzenie, że chłopak zostawał w pracy dłużej całkowicie dobrowolnie, zanim ponownie wrócił do odpisywania na maila. Ciężkie westchnienie które wyrwało się z jego ust, musiało świadczyć o tym, że nie było to najprzyjemniejsze zadanie w jego życiu.
„Co chcesz jeść?”
Przesunął spojrzeniem po wyciągniętych składnikach i choć perspektywa poproszenia Starra o cokolwiek, co wymagałoby bardziej rozbudowanych umiejętności kulinarnych – w końcu sam się zaoferował – wydawała się kusząca, Ryan zdecydował się kiwnąć podbródkiem w stronę przygotowanej żywności.
― Może być to samo ― rzucił, w gruncie rzeczy nie odczuwając jakiegoś przejmującego głodu, jakby wcześniejsze „śniadanie” miało wystarczyć mu na długo. Istniała jednak spora szansa na to, że gdyby teraz zrezygnował z jedzenia, Winchester zrobiłby dokładnie to samo – jako obrońca jego zwyczajów żywieniowych nie mógł dawać złego przykładu, prawda?
Postawiwszy na trzeci z kolei kubek na ekspresie i uruchomiwszy parzenie, zgarnął pozostałe dwa kubki z parującym napojem i skierował swoje kroki w stronę stołu. Przechodząc dokładnie za plecami złotookiego, jakby z premedytacją otarł się o niego bokiem przedramienia – była to jedna z niewielu rzeczy, która bez większego trudu mogła umknąć uwadze starszego Grimshawa, a szarooki najwyraźniej niezupełnie zamierzał trzymać się z dala od Riley'a tylko dlatego, że jego stryj znajdował się w pobliżu, choć ograniczanie się do niezbędnego minimum nie było takie proste. Ten jeden raz obecność Deana nie była szatynowi obojętna w równym stopniu co zawsze. Ten jeden raz chciał, żeby praca kolejny raz zmusiła go do wyjazdu na drugi koniec miasta, świata czy gdziekolwiek indziej.
Postawił oba kubki na blacie, odgarniając na bok wszystkie dokumenty, które wczoraj wypełniał, zanim zajął miejsce przy stole, w milczeniu przysłuchując się ich rozmowie.
― To dobrze. Problem w tym, że nie rozumiem, dlaczego nie próbuje znaleźć dodatkowych rąk do pracy, skoro wyraźnie ich brakuje nie pierwszy raz. To nie mały, ubogi zajeździk przy trasie, w którym zatrzymują się zmęczeni kierowcy. Chyba jesteś za dobry, Riley ― stwierdził zupełnie poważnie, ale też z niejakim podziwem. Komu nie przydałby się tak sumienny pracownik? ― Nie przemęczaj się za bardzo. Nie chcę kiedyś dostać telefonu od Ryana, że coś ci się stało.
I kto to mówił.
Jak na złość ziewnął przeciągle, jakby jakaś nieznana siła chciała przypomnieć mu o tym, że był ostatnią osobą, która powinna to mówić. Szatyn z kolei mimowolnie zerknął z ukosa na swojego wujka, jakby zastanawiało go, czy całkowicie poważnie twierdził, że poinformowałby go o jakimś poważnym zdarzeniu, mając na uwadze jego paniczne podejście do sprawy.
― Wierz mi, że prędzej Winchester zrobiłby to sam ― wymruczał pod nosem, przystawiając brzeg kubka do ust.
„Chyba coś o tym wiem.”
― A co jest? ― spytał, z zainteresowaniem unosząc wzrok znad własnego telefonu na złotookiego. Trzeba przyznać, że oboje zaczytani we własnych sprawach wyglądali dość komicznie w zestawieniu z Jay'em, któremu jak zwykle nie było spieszno do sprawdzania własnej skrzynki. Całkiem prawdopodobne, że jego komórka i tak spoczywała właśnie w jakimś ustronnym miejscu, skąd nikt nie zdołałby jej usłyszeć – zwłaszcza właściciel.
Jednak kolejne słowa Starra przyciągnęły i jego uwagę, gdy stawiał kolejny pusty kubek na specjalnej podkładce. Nie odezwał się ani słowem, nawet nie był zaskoczony, choć jak zwykle zastanawiał się, dlaczego prefekt nieustannie zgadzał się na branie na siebie nieobowiązkowych nadgodzin – wypłata wypłatą, ale czasami odnosiło się wrażenie, że zwyczajnie nie potrafił odmówić nikomu pomocy. Teraz jednak nie chodziło wyłącznie o branie na siebie zbyt wiele. Kawiarnia nie była w jego odczuciu pewnym miejscem, odkąd wczorajszego dnia zauważył czające się w niej zagrożenie. Nic dziwnego, że z góry założył, że to nie tylko szef wzbogacił jego skrzynkę o nowe, nieodebrane połączenia lub wiadomości, ale jednocześnie umowa, którą zawarł z Woolfe nie pozwalała na otwarte mówienie o niektórych rzeczach przy Deanie.
Poza tym nie lubił się powtarzać.
Nie dotykaj go, Winchester.
― Znowu? ― Mężczyzna ściągnął brwi, wyrażając niejakie zbulwersowanie. Już wyobrażał sobie wszelkie najgorsze scenariusze, jakie tylko mogłyby przyjść mu do głowy, łącznie z tym, że był to już szósty dzień z kolei, kiedy chłopak został zmuszony do pracowania ponad swoje siły za niezbyt wysoką stawkę, nawet jeśli słyszał wiele dobrego o restauracji, w której pracowali i w gruncie rzeczy mieli sporo szczęścia, że oboje zostali tam przyjęci. ― Nie powinieneś się zgadzać na to za często, Ril. I tak nie mogą cię do niczego zmuszać. Takie jest prawo ― wyjaśnił, przez chwilę przyglądając mu się w zastanowieniu, jakby czekał na potwierdzenie, że chłopak zostawał w pracy dłużej całkowicie dobrowolnie, zanim ponownie wrócił do odpisywania na maila. Ciężkie westchnienie które wyrwało się z jego ust, musiało świadczyć o tym, że nie było to najprzyjemniejsze zadanie w jego życiu.
„Co chcesz jeść?”
Przesunął spojrzeniem po wyciągniętych składnikach i choć perspektywa poproszenia Starra o cokolwiek, co wymagałoby bardziej rozbudowanych umiejętności kulinarnych – w końcu sam się zaoferował – wydawała się kusząca, Ryan zdecydował się kiwnąć podbródkiem w stronę przygotowanej żywności.
― Może być to samo ― rzucił, w gruncie rzeczy nie odczuwając jakiegoś przejmującego głodu, jakby wcześniejsze „śniadanie” miało wystarczyć mu na długo. Istniała jednak spora szansa na to, że gdyby teraz zrezygnował z jedzenia, Winchester zrobiłby dokładnie to samo – jako obrońca jego zwyczajów żywieniowych nie mógł dawać złego przykładu, prawda?
Postawiwszy na trzeci z kolei kubek na ekspresie i uruchomiwszy parzenie, zgarnął pozostałe dwa kubki z parującym napojem i skierował swoje kroki w stronę stołu. Przechodząc dokładnie za plecami złotookiego, jakby z premedytacją otarł się o niego bokiem przedramienia – była to jedna z niewielu rzeczy, która bez większego trudu mogła umknąć uwadze starszego Grimshawa, a szarooki najwyraźniej niezupełnie zamierzał trzymać się z dala od Riley'a tylko dlatego, że jego stryj znajdował się w pobliżu, choć ograniczanie się do niezbędnego minimum nie było takie proste. Ten jeden raz obecność Deana nie była szatynowi obojętna w równym stopniu co zawsze. Ten jeden raz chciał, żeby praca kolejny raz zmusiła go do wyjazdu na drugi koniec miasta, świata czy gdziekolwiek indziej.
Postawił oba kubki na blacie, odgarniając na bok wszystkie dokumenty, które wczoraj wypełniał, zanim zajął miejsce przy stole, w milczeniu przysłuchując się ich rozmowie.
― To dobrze. Problem w tym, że nie rozumiem, dlaczego nie próbuje znaleźć dodatkowych rąk do pracy, skoro wyraźnie ich brakuje nie pierwszy raz. To nie mały, ubogi zajeździk przy trasie, w którym zatrzymują się zmęczeni kierowcy. Chyba jesteś za dobry, Riley ― stwierdził zupełnie poważnie, ale też z niejakim podziwem. Komu nie przydałby się tak sumienny pracownik? ― Nie przemęczaj się za bardzo. Nie chcę kiedyś dostać telefonu od Ryana, że coś ci się stało.
I kto to mówił.
Jak na złość ziewnął przeciągle, jakby jakaś nieznana siła chciała przypomnieć mu o tym, że był ostatnią osobą, która powinna to mówić. Szatyn z kolei mimowolnie zerknął z ukosa na swojego wujka, jakby zastanawiało go, czy całkowicie poważnie twierdził, że poinformowałby go o jakimś poważnym zdarzeniu, mając na uwadze jego paniczne podejście do sprawy.
― Wierz mi, że prędzej Winchester zrobiłby to sam ― wymruczał pod nosem, przystawiając brzeg kubka do ust.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 05, 2017 11:53 pm
Czw Paź 05, 2017 11:53 pm
"A co jest?"
Wzruszył ramionami, samemu przesuwając wzrok na starszego Grimshawa. Był to jeden z wielu nawyków, które wcielał w życie nieszczególnie się nad tym zastanawiając. Gdy tylko ktoś zaczynał do niego mówić, wolał utrzymywać kontakt wzrokowy, jakby chciał się upewnić, że rozmówca odbierze jego słowa jako prawdę. Nic dziwnego, że był jedną z tych osób, które w przeciwieństwie do większości, zawsze patrzyły Jayowi w oczy podczas jakiejkolwiek wymiany zdań. Zimne, niejednokrotnie odstraszające spojrzenie było czymś do czego był całkowicie przyzwyczajony.
Tak długo jak nie zjeżdżało w inne rejony, które zdecydowanie nie było jego twarzą.
Był to jedyny moment, gdy odwracał wzrok, zupełnie jakby wstydził się swojego ciała. A może bał się tego, jak zareaguje ono na skupione, intensywne spojrzenie Jaya, jeśli będzie mu się przyglądał z równą uwagą.
— Wygląda na to, że dorobiłem się wyjątkowo upierdliwych, wiecznie zmartwionych przyjaciół. Czuję się jakbym znowu był w podstawówce. Dotarłeś do domu? Jadłeś kolację? Kładziesz się spać? Umyłeś zęby? Przygotowałeś sobie ulubionego misia do spania? — uniósł brew, ukazując tym samym własne zdegustowanie podobnymi wiadomościami, choć nie pozostawiało wątpliwości że kilka z nich wyraźnie dorobił na potrzeby tejże wypowiedzi, by pokazać absurd z jakim je wszystkie traktował. Ciężko było się spodziewać jakiejkolwiek innej reakcji, skoro miał dwadzieścia jeden lat i wychował się bez rodziców w warunkach dużo trudniejszych niż Jasper, który pochodził z dobrego domu i wszystko od zawsze podtykano mu pod nos. Nawet pracę dostał po znajomości, dzięki uprzejmości swojego wujka, który był wieloletnim przyjacielem ich szefa. Chcieli wyciągnąć chłopaka z domu i nauczyć go nieco samodzielności. I choć nie radził sobie jakoś szczególnie źle, jego kompletny brak odporności na sytuacje stresowe, niejednokrotnie sprawiał że inni musieli go wyręczać w kryzysowych przypadkach, by nie narazić się na obniżenie renomy restauracji.
Jesteś dla niego po prostu zbyt miły.
Nie powstrzymał zerknięcia w kierunku Białego Wilka, który zamiótł podłogę ogonem. Nie na długo. Kłębowisko białego futra wiło się dziko w powietrzu niczym giętka żmija gotowa do ataku, gdy mara przechyliła nieznacznie łeb na bok, strzyżąc uszami.
Dobrze wiesz, że gdybyś pozwolił na pozostawienie go na lodzie kilka razy, w końcu by się nauczył. Ale zawsze, gdy rzuca ci ten swój szczenięcy wzrok, wzdychasz i idziesz mu na pomoc niczym rycerz w lśniącej zbroi.
— Na miejscu Jaya nieźle bym się wściekł — świetnie, brakowało mu jeszcze gadającego noża. Zamknął na chwilę powieki, jednocześnie słysząc nadchodzące w jego stronę kazanie ze strony Deana. Zmuszony do ponownego skrzyżowania z nim spojrzenia, pokiwał głową w przedziale kilkunastu sekund, by pokazać tym samym że nieustannie go słucha.
— Spokojnie daję radę. Im więcej teraz przepracuję, tym więcej natrzaskam sobie dni wolnych. Zależy mi na tym, by święta spędzić z rodzi... z wami, a nie podając jedzenie do stolika — zwrócił się w tym momencie, w stronę młodszego Grimshawa, wpatrując się w niego uważnie. Właściwie nie poruszył z nim całkowicie tego tematu, a nie miał pojęcia czy ten miał wystarczającą ilość dni wolnych... ani czy w ogóle mu na tym zależało.
Nienawidził spędzać świąt w samotności.
— Pogadam dziś z szefem, by wpisał nam obu wolne. Lepiej zrobić to już teraz, by wziął to pod uwagę, gdy będzie układał grafik na początku listopada — nawet jeśli był październik. Był gotów męczyć go dniami i nocami byle osiągnąć swój cel. Bez wątpienia jednak informacja jaką obdarzył w tym momencie Jaya miała zupełnie inny przekaz.
Nie planuj na ten termin nic innego.
"Może być to samo."
Kiwnął głową, wstawiając wodę w czajniku, by zaczęła się gotować i wyciągając patelnię z szafki. Najwidoczniej nie zamierzał robić standardowych parówek z wody. Zamiast tego kilkoma sprawnymi ruchami pociął je w tak zwane ośmiorniczki, zaraz wkładając na zalaną wcześniej olejem patelnię, by podgrzewały się na małym ogniu.
Muśnięcie jakim obdarzył go Jay mimowolnie wywołało u niego dreszcz, który przebiegł momentalnie wzdłuż kręgosłupa, nie zwrócił się jednak w jego stronę, zachowując wszelkie pozory. Jakby samo wpadnięcie było na tyle przypadkowe, by całkowicie je zignorował.
Czajnik piknął krótko informując go o gotowym wrzątku. Zalał nimi pomidory, obrał je ze skórki i pokroił w cząstki, układając je w kształt kwiatów na dwóch liściach sałaty, które położył wcześniej na białych talerzach. Danie, które określił początkowo we własnych myślach jako niesamowicie proste okazało się być kolejną fanaberią, którą podejrzał zapewne w internecie i postanowił zrobić na żywo. Gotowanie było jedną z tych rzeczy, które sprawiały mu przyjemność, nawet jeśli przez długi czas sam zapach jedzenia potrafił przyprawić go o mdłości.
Jakby nie patrzeć przygotowanie go przez Woolfe'a w przeszłości, nie było równoznaczne ze zjedzeniem go.
Przewrócił raz jeszcze ośmiorniczki, smarując w międzyczasie kromki masłem, położył je obok pomidorów, które posypał solą i pieprzem, by zaraz dodać do nich gotowe już parówki. Przeszedł w stronę stołu stawiając jedzenie przed Ryanem, jak i na swoim miejscu - odsuwając na wszelki wypadek dokumenty jeszcze mocniej na bok, by upewnić się że ich nie uszkodzi, ani nie ubrudzi. Zawrócił do kuchni po widelce, kładąc je obok talerzy, lecz zamiast przystąpić do jedzenia, umył dokładnie wszystkie rzeczy których użył w kuchni, wraz z deską do krojenia, która zamruczała pod wpływem gąbki niczym rasowa kotka.
— Lubię, gdy mi tak robisz, skarbie.
— Jay byłby zbyt zajęty siedzeniem przy moim łóżku szpitalnym, by przejmować się telefonem — odparł z nieco zgryźliwym rozbawieniem, wycierając dłonie w szmatkę. Dopiero wracając do stołu, zatrzymał się przy Jayu muskając zimnymi palcami jego kark, gdy udawał że poprawia jego bluzę, zupełnie jakby przekrzywił mu się kołnierz. W rzeczywistości zimne opuszki przylgnęły do jego skóry w bardziej złośliwym geście w odpowiedzi na wcześniejsze słowa.
Zaraz jednak jakby nigdy nic zajął swoje miejsce, nabijając jedną z części parówki na widelec, by zagryźć ją pomidorem i chlebem, przeżuwając powoli całe połączenie.
Dzięki bogu, udało mu się tego nie spieprzyć.
Smacznego, Woolfe.
— Smacznego. I dzięki — odpowiedział na głos, kierując te słowa zarówno do bestii, jak i siedzącego przed nim Ryana, sięgając po kubek by upić łyk ciepłej kawy. Zaczynał przyzwyczajać się do podobnych śniadań. Podobnie jak jego żołądek, który nie wydał nawet pojedynczego dźwięku protestu.
Wzruszył ramionami, samemu przesuwając wzrok na starszego Grimshawa. Był to jeden z wielu nawyków, które wcielał w życie nieszczególnie się nad tym zastanawiając. Gdy tylko ktoś zaczynał do niego mówić, wolał utrzymywać kontakt wzrokowy, jakby chciał się upewnić, że rozmówca odbierze jego słowa jako prawdę. Nic dziwnego, że był jedną z tych osób, które w przeciwieństwie do większości, zawsze patrzyły Jayowi w oczy podczas jakiejkolwiek wymiany zdań. Zimne, niejednokrotnie odstraszające spojrzenie było czymś do czego był całkowicie przyzwyczajony.
Tak długo jak nie zjeżdżało w inne rejony, które zdecydowanie nie było jego twarzą.
Był to jedyny moment, gdy odwracał wzrok, zupełnie jakby wstydził się swojego ciała. A może bał się tego, jak zareaguje ono na skupione, intensywne spojrzenie Jaya, jeśli będzie mu się przyglądał z równą uwagą.
— Wygląda na to, że dorobiłem się wyjątkowo upierdliwych, wiecznie zmartwionych przyjaciół. Czuję się jakbym znowu był w podstawówce. Dotarłeś do domu? Jadłeś kolację? Kładziesz się spać? Umyłeś zęby? Przygotowałeś sobie ulubionego misia do spania? — uniósł brew, ukazując tym samym własne zdegustowanie podobnymi wiadomościami, choć nie pozostawiało wątpliwości że kilka z nich wyraźnie dorobił na potrzeby tejże wypowiedzi, by pokazać absurd z jakim je wszystkie traktował. Ciężko było się spodziewać jakiejkolwiek innej reakcji, skoro miał dwadzieścia jeden lat i wychował się bez rodziców w warunkach dużo trudniejszych niż Jasper, który pochodził z dobrego domu i wszystko od zawsze podtykano mu pod nos. Nawet pracę dostał po znajomości, dzięki uprzejmości swojego wujka, który był wieloletnim przyjacielem ich szefa. Chcieli wyciągnąć chłopaka z domu i nauczyć go nieco samodzielności. I choć nie radził sobie jakoś szczególnie źle, jego kompletny brak odporności na sytuacje stresowe, niejednokrotnie sprawiał że inni musieli go wyręczać w kryzysowych przypadkach, by nie narazić się na obniżenie renomy restauracji.
Jesteś dla niego po prostu zbyt miły.
Nie powstrzymał zerknięcia w kierunku Białego Wilka, który zamiótł podłogę ogonem. Nie na długo. Kłębowisko białego futra wiło się dziko w powietrzu niczym giętka żmija gotowa do ataku, gdy mara przechyliła nieznacznie łeb na bok, strzyżąc uszami.
Dobrze wiesz, że gdybyś pozwolił na pozostawienie go na lodzie kilka razy, w końcu by się nauczył. Ale zawsze, gdy rzuca ci ten swój szczenięcy wzrok, wzdychasz i idziesz mu na pomoc niczym rycerz w lśniącej zbroi.
— Na miejscu Jaya nieźle bym się wściekł — świetnie, brakowało mu jeszcze gadającego noża. Zamknął na chwilę powieki, jednocześnie słysząc nadchodzące w jego stronę kazanie ze strony Deana. Zmuszony do ponownego skrzyżowania z nim spojrzenia, pokiwał głową w przedziale kilkunastu sekund, by pokazać tym samym że nieustannie go słucha.
— Spokojnie daję radę. Im więcej teraz przepracuję, tym więcej natrzaskam sobie dni wolnych. Zależy mi na tym, by święta spędzić z rodzi... z wami, a nie podając jedzenie do stolika — zwrócił się w tym momencie, w stronę młodszego Grimshawa, wpatrując się w niego uważnie. Właściwie nie poruszył z nim całkowicie tego tematu, a nie miał pojęcia czy ten miał wystarczającą ilość dni wolnych... ani czy w ogóle mu na tym zależało.
Nienawidził spędzać świąt w samotności.
— Pogadam dziś z szefem, by wpisał nam obu wolne. Lepiej zrobić to już teraz, by wziął to pod uwagę, gdy będzie układał grafik na początku listopada — nawet jeśli był październik. Był gotów męczyć go dniami i nocami byle osiągnąć swój cel. Bez wątpienia jednak informacja jaką obdarzył w tym momencie Jaya miała zupełnie inny przekaz.
Nie planuj na ten termin nic innego.
"Może być to samo."
Kiwnął głową, wstawiając wodę w czajniku, by zaczęła się gotować i wyciągając patelnię z szafki. Najwidoczniej nie zamierzał robić standardowych parówek z wody. Zamiast tego kilkoma sprawnymi ruchami pociął je w tak zwane ośmiorniczki, zaraz wkładając na zalaną wcześniej olejem patelnię, by podgrzewały się na małym ogniu.
Muśnięcie jakim obdarzył go Jay mimowolnie wywołało u niego dreszcz, który przebiegł momentalnie wzdłuż kręgosłupa, nie zwrócił się jednak w jego stronę, zachowując wszelkie pozory. Jakby samo wpadnięcie było na tyle przypadkowe, by całkowicie je zignorował.
Czajnik piknął krótko informując go o gotowym wrzątku. Zalał nimi pomidory, obrał je ze skórki i pokroił w cząstki, układając je w kształt kwiatów na dwóch liściach sałaty, które położył wcześniej na białych talerzach. Danie, które określił początkowo we własnych myślach jako niesamowicie proste okazało się być kolejną fanaberią, którą podejrzał zapewne w internecie i postanowił zrobić na żywo. Gotowanie było jedną z tych rzeczy, które sprawiały mu przyjemność, nawet jeśli przez długi czas sam zapach jedzenia potrafił przyprawić go o mdłości.
Jakby nie patrzeć przygotowanie go przez Woolfe'a w przeszłości, nie było równoznaczne ze zjedzeniem go.
Przewrócił raz jeszcze ośmiorniczki, smarując w międzyczasie kromki masłem, położył je obok pomidorów, które posypał solą i pieprzem, by zaraz dodać do nich gotowe już parówki. Przeszedł w stronę stołu stawiając jedzenie przed Ryanem, jak i na swoim miejscu - odsuwając na wszelki wypadek dokumenty jeszcze mocniej na bok, by upewnić się że ich nie uszkodzi, ani nie ubrudzi. Zawrócił do kuchni po widelce, kładąc je obok talerzy, lecz zamiast przystąpić do jedzenia, umył dokładnie wszystkie rzeczy których użył w kuchni, wraz z deską do krojenia, która zamruczała pod wpływem gąbki niczym rasowa kotka.
— Lubię, gdy mi tak robisz, skarbie.
— Jay byłby zbyt zajęty siedzeniem przy moim łóżku szpitalnym, by przejmować się telefonem — odparł z nieco zgryźliwym rozbawieniem, wycierając dłonie w szmatkę. Dopiero wracając do stołu, zatrzymał się przy Jayu muskając zimnymi palcami jego kark, gdy udawał że poprawia jego bluzę, zupełnie jakby przekrzywił mu się kołnierz. W rzeczywistości zimne opuszki przylgnęły do jego skóry w bardziej złośliwym geście w odpowiedzi na wcześniejsze słowa.
Zaraz jednak jakby nigdy nic zajął swoje miejsce, nabijając jedną z części parówki na widelec, by zagryźć ją pomidorem i chlebem, przeżuwając powoli całe połączenie.
Dzięki bogu, udało mu się tego nie spieprzyć.
Smacznego, Woolfe.
— Smacznego. I dzięki — odpowiedział na głos, kierując te słowa zarówno do bestii, jak i siedzącego przed nim Ryana, sięgając po kubek by upić łyk ciepłej kawy. Zaczynał przyzwyczajać się do podobnych śniadań. Podobnie jak jego żołądek, który nie wydał nawet pojedynczego dźwięku protestu.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Paź 06, 2017 10:15 pm
Pią Paź 06, 2017 10:15 pm
Wygląda na to, że ktoś próbuje wejść ci w drogę.
Winchester nawet nie zdawał sobie sprawy, że wraz z każdym wypowiadanym słowem tylko potwierdzał wszystko, co dotychczas udało mu się stwierdzić na temat Jaspera. Mimo że nie mógł być w stu procentach pewien, że to właśnie blondyn zasypywał go wiadomościami, robiąc z siebie kogoś, kto nie chciał pominąć ani jednego aspektu z życia drugiej osoby – osoby, która miała u niego powodzenie – podświadomie wyczuwał, że tylko on mógłby odważyć się na tak odważne posunięcie. Nawet Sawyers nie potrafił być męczący do tego stopnia – wiedział to Grimshaw, wiedział to też głos, który na każdym kroku przyznawał mu rację w tej sprawie, jednak Thatcher wyraźnie tego nie zauważał. Wystarczyło uważniej przysłuchać się jego tonowi, spojrzeć na wyraz jego twarzy, by zauważyć, jak skutecznie odcinał się od najbardziej oczywistej odpowiedzi, a to wykluczało, by dał Jasperowi do zrozumienia, że nadszedł najwyższy czas, żeby przyhamować. W końcu miał go za niegroźnego znajomego.
Pozostało mieć nadzieję na to, że ich znajomy z pracy zamierzał ograniczyć się do wiadomości tekstowych. Przekroczenie innej granicy byłoby jawnym wypowiedzeniem wojny, choć nie dało się ukryć, że sam fakt, że złotooki musiał poświęcić część swojego czasu na przekopywanie się przez bełkot jakiegoś irytującego szczeniaka, był... irytujący.
― Wydawało mi się, że widziałem i słyszałem już o większość rzeczy, ale na pewno nie miałem do czynienia z takim typem przyjaciół ― rzucił Dean i w przeciwieństwie do Ryana wydawał się być dość rozbawiony podkoloryzowanymi sytuacjami. Nie można było mieć mu tego za złe, biorąc pod uwagę, że na życzenie Riley'a nadal trwał w błogiej nieświadomości. ― Ale kiedyś miałem dziewczynę ― dodał po chwili, ściągając nieznacznie brwi w zastanowieniu. Wyglądał tak, jakby cofał się o wiele lat w przeszłość i w rzeczywistości tak było. I kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że podobnym porównaniem tylko dawał ciemnowłosemu do zrozumienia, jak funkcjonowali niektórzy ludzie i w jakich sytuacjach stawali się bardziej nadgorliwi. ― Właśnie przypomniałeś mi, dlaczego z nią zerwałem. Czułem się, jakbym nie mógł wziąć oddechu bez poinformowania jej o tym. Gdy wychodziłem z kolegami, nabierała podejrzeń, że ją zdradzam, gdy przez jakiś czas nie odpisywałem, bo po prostu byłem zajęty inną rozmową. Jak możesz się domyślić, jej nie można było nic zarzucić, gdy akurat nie chciała rozmawiać ― westchnął ciężko, jakby samo wspominanie o tym było przytłaczające, co tylko potwierdzało, że w tej kwestii nawet nie starał się wyolbrzymiać. ― Unikajcie takich jak ognia.
Z tym chyba nie będziecie mieć większego problemu, co Jay?
Wyglądało na to, że szarooki nie musiał się odzywać, skoro Dean na swój pokrętny sposób dawał Starrowi dość jasne wskazówki, którymi powinien kierować się w starciu z ludźmi pokroju jasnowłosego kelnera. Dostrzegłszy na sobie znaczące spojrzenie posłane przez stryja, wzruszył mimowolnie barkami, jakby ten problem go nie dotyczył – nic dziwnego, skoro szatyn był wręcz doskonałym odstraszaczem, gdy w grę wchodziło towarzystwo, z którym nie chciał mieć za wiele wspólnego, a już na pewno był ostatnią osobą, która dałaby sobie wejść na głowę.
„Zależy mi na tym, by święta spędzić z rodzi... z wami...”
― Daj spokój, Ril. Nie musisz się poprawiać. Poza tym mam tylko was, chłopaki. I nie, to nie miało zabrzmieć smutno ― uprzedził, błyskając zębami w szczerym uśmiechu, gdy na moment aż pokusił się o oderwanie wzroku od telefonu, który już po chwili odezwał się krótkimi wibracjami, jakby za wszelką cenę nie chciał, by mężczyzna się rozpraszał, nawet jeśli była to dość nieludzka pora na pracę. ― Ale przyznam, że tak na to nie spojrzałem. Gdybyście oboje mieli dłuższe wolne, moglibyśmy wybrać się gdzieś poza Vancouver. Rzecz jasna, jeśli mielibyście taką ochotę. Nie zawsze trzeba spędzać święta w tym samym miejscu, nie? Możecie uznać to za formę prezentu ode mnie ― zaproponował, nawet jeśli spodziewał się odgórnej odmowy.
― Zostaniemy tutaj ― zadecydował, mimowolnie zerkając w stronę Winchestera, tym razem usiłując kontrolować sytuację. Choć nie wydawało mu się, by musiał to robić – oboje mogli przeczuwać, że skończy się na tym, że starszy Grimshaw będzie upierał się, by wszystko sponsorować i mimo że takie wydatki były niczym w porównaniu z jego całym budżetem, Jay nie miał zamiaru zaciągać u niego jeszcze większego długu wdzięczności.
― Mógłbyś się zgodzić ten jeden raz w roku. Dobrze wiesz, że to nie proble--
― Z twojej ckliwej przemowy wywnioskowałem, że wystarczy ci nasze towarzystwo i nie ma znaczenia, w którym miejscu akurat będziemy ― stwierdził, choć w jego ustach z pewnością nie brzmiało to tak miło, jak zabrzmiałoby w ustach Deana, który nadałby tym słowom jakiekolwiek emocjonalne zabarwienie. Tyle jednak w zupełności wystarczyło, by mężczyzna poszukał jakiegokolwiek wsparcia u Thatchera, który przynajmniej miał bardziej entuzjastyczne podejście do jednego z ważniejszych dni w roku.
„Pogadam dziś z szefem, by wpisał nam obu wolne.”
― Niech będzie. Ale wezmę na siebie dodatkowe zmiany ― rzucił znacząco, pociągnąwszy wcześniej kolejny łyk kawy, jakby zawczasu chciał zapobiec zgłoszeniu się przez Riley'a na ochotnika. Może to jemu znacznie bardziej zależało na wspólnych świętach, jednak to nie oznaczało, że miałby angażować się w ich organizację za ich oboje.
W momencie, gdy chłodne palce otarły się o jego karku, odchylił nieznacznie głowę do tyłu, by uważniej przemknąć wzrokiem po twarzy Starra i wreszcie zmierzyć się ze złotymi tęczówkami. Nie spodziewał się, że chłopak odważy się na jakiekolwiek gesty w obecności jego stryja, który za sprawą komentarza uniósł brwi w zaskoczeniu, jakby nie spodziewał się, że jego bratanek był zdolny do podobnych posunięć.
― Naprawdę, Ryan?
― Mhm, łóżka bywają zajmujące ― rzucił bardziej mrukliwym tonem, choć nie to siedziało na końcu jego języka. Przesunąwszy wzrokiem po sylwetce prefekta, wyraźnie podjął się tego drobnego wyzwania na swój sposób, uznając, że odpowiedzenie złośliwością na jego złośliwość było w tym momencie całkowicie na miejscu. Odczekał chwilę, obserwując jak Ril zajmuje miejsce na krześle obok i niby zupełnym przypadkiem poruszył nogą, ocierając się kolanem o bok jego uda. W tym samym czasie już chwytał za sztućce, wpatrując się w talerz przed sobą.
Kto by pomyślał, że aż tak się postara?
Widelec zanurzył się w jednym ze starannie ułożonych pomidorów.
Winchester nawet nie zdawał sobie sprawy, że wraz z każdym wypowiadanym słowem tylko potwierdzał wszystko, co dotychczas udało mu się stwierdzić na temat Jaspera. Mimo że nie mógł być w stu procentach pewien, że to właśnie blondyn zasypywał go wiadomościami, robiąc z siebie kogoś, kto nie chciał pominąć ani jednego aspektu z życia drugiej osoby – osoby, która miała u niego powodzenie – podświadomie wyczuwał, że tylko on mógłby odważyć się na tak odważne posunięcie. Nawet Sawyers nie potrafił być męczący do tego stopnia – wiedział to Grimshaw, wiedział to też głos, który na każdym kroku przyznawał mu rację w tej sprawie, jednak Thatcher wyraźnie tego nie zauważał. Wystarczyło uważniej przysłuchać się jego tonowi, spojrzeć na wyraz jego twarzy, by zauważyć, jak skutecznie odcinał się od najbardziej oczywistej odpowiedzi, a to wykluczało, by dał Jasperowi do zrozumienia, że nadszedł najwyższy czas, żeby przyhamować. W końcu miał go za niegroźnego znajomego.
Pozostało mieć nadzieję na to, że ich znajomy z pracy zamierzał ograniczyć się do wiadomości tekstowych. Przekroczenie innej granicy byłoby jawnym wypowiedzeniem wojny, choć nie dało się ukryć, że sam fakt, że złotooki musiał poświęcić część swojego czasu na przekopywanie się przez bełkot jakiegoś irytującego szczeniaka, był... irytujący.
― Wydawało mi się, że widziałem i słyszałem już o większość rzeczy, ale na pewno nie miałem do czynienia z takim typem przyjaciół ― rzucił Dean i w przeciwieństwie do Ryana wydawał się być dość rozbawiony podkoloryzowanymi sytuacjami. Nie można było mieć mu tego za złe, biorąc pod uwagę, że na życzenie Riley'a nadal trwał w błogiej nieświadomości. ― Ale kiedyś miałem dziewczynę ― dodał po chwili, ściągając nieznacznie brwi w zastanowieniu. Wyglądał tak, jakby cofał się o wiele lat w przeszłość i w rzeczywistości tak było. I kompletnie nie zdawał sobie sprawy, że podobnym porównaniem tylko dawał ciemnowłosemu do zrozumienia, jak funkcjonowali niektórzy ludzie i w jakich sytuacjach stawali się bardziej nadgorliwi. ― Właśnie przypomniałeś mi, dlaczego z nią zerwałem. Czułem się, jakbym nie mógł wziąć oddechu bez poinformowania jej o tym. Gdy wychodziłem z kolegami, nabierała podejrzeń, że ją zdradzam, gdy przez jakiś czas nie odpisywałem, bo po prostu byłem zajęty inną rozmową. Jak możesz się domyślić, jej nie można było nic zarzucić, gdy akurat nie chciała rozmawiać ― westchnął ciężko, jakby samo wspominanie o tym było przytłaczające, co tylko potwierdzało, że w tej kwestii nawet nie starał się wyolbrzymiać. ― Unikajcie takich jak ognia.
Z tym chyba nie będziecie mieć większego problemu, co Jay?
Wyglądało na to, że szarooki nie musiał się odzywać, skoro Dean na swój pokrętny sposób dawał Starrowi dość jasne wskazówki, którymi powinien kierować się w starciu z ludźmi pokroju jasnowłosego kelnera. Dostrzegłszy na sobie znaczące spojrzenie posłane przez stryja, wzruszył mimowolnie barkami, jakby ten problem go nie dotyczył – nic dziwnego, skoro szatyn był wręcz doskonałym odstraszaczem, gdy w grę wchodziło towarzystwo, z którym nie chciał mieć za wiele wspólnego, a już na pewno był ostatnią osobą, która dałaby sobie wejść na głowę.
„Zależy mi na tym, by święta spędzić z rodzi... z wami...”
― Daj spokój, Ril. Nie musisz się poprawiać. Poza tym mam tylko was, chłopaki. I nie, to nie miało zabrzmieć smutno ― uprzedził, błyskając zębami w szczerym uśmiechu, gdy na moment aż pokusił się o oderwanie wzroku od telefonu, który już po chwili odezwał się krótkimi wibracjami, jakby za wszelką cenę nie chciał, by mężczyzna się rozpraszał, nawet jeśli była to dość nieludzka pora na pracę. ― Ale przyznam, że tak na to nie spojrzałem. Gdybyście oboje mieli dłuższe wolne, moglibyśmy wybrać się gdzieś poza Vancouver. Rzecz jasna, jeśli mielibyście taką ochotę. Nie zawsze trzeba spędzać święta w tym samym miejscu, nie? Możecie uznać to za formę prezentu ode mnie ― zaproponował, nawet jeśli spodziewał się odgórnej odmowy.
― Zostaniemy tutaj ― zadecydował, mimowolnie zerkając w stronę Winchestera, tym razem usiłując kontrolować sytuację. Choć nie wydawało mu się, by musiał to robić – oboje mogli przeczuwać, że skończy się na tym, że starszy Grimshaw będzie upierał się, by wszystko sponsorować i mimo że takie wydatki były niczym w porównaniu z jego całym budżetem, Jay nie miał zamiaru zaciągać u niego jeszcze większego długu wdzięczności.
― Mógłbyś się zgodzić ten jeden raz w roku. Dobrze wiesz, że to nie proble--
― Z twojej ckliwej przemowy wywnioskowałem, że wystarczy ci nasze towarzystwo i nie ma znaczenia, w którym miejscu akurat będziemy ― stwierdził, choć w jego ustach z pewnością nie brzmiało to tak miło, jak zabrzmiałoby w ustach Deana, który nadałby tym słowom jakiekolwiek emocjonalne zabarwienie. Tyle jednak w zupełności wystarczyło, by mężczyzna poszukał jakiegokolwiek wsparcia u Thatchera, który przynajmniej miał bardziej entuzjastyczne podejście do jednego z ważniejszych dni w roku.
„Pogadam dziś z szefem, by wpisał nam obu wolne.”
― Niech będzie. Ale wezmę na siebie dodatkowe zmiany ― rzucił znacząco, pociągnąwszy wcześniej kolejny łyk kawy, jakby zawczasu chciał zapobiec zgłoszeniu się przez Riley'a na ochotnika. Może to jemu znacznie bardziej zależało na wspólnych świętach, jednak to nie oznaczało, że miałby angażować się w ich organizację za ich oboje.
W momencie, gdy chłodne palce otarły się o jego karku, odchylił nieznacznie głowę do tyłu, by uważniej przemknąć wzrokiem po twarzy Starra i wreszcie zmierzyć się ze złotymi tęczówkami. Nie spodziewał się, że chłopak odważy się na jakiekolwiek gesty w obecności jego stryja, który za sprawą komentarza uniósł brwi w zaskoczeniu, jakby nie spodziewał się, że jego bratanek był zdolny do podobnych posunięć.
― Naprawdę, Ryan?
― Mhm, łóżka bywają zajmujące ― rzucił bardziej mrukliwym tonem, choć nie to siedziało na końcu jego języka. Przesunąwszy wzrokiem po sylwetce prefekta, wyraźnie podjął się tego drobnego wyzwania na swój sposób, uznając, że odpowiedzenie złośliwością na jego złośliwość było w tym momencie całkowicie na miejscu. Odczekał chwilę, obserwując jak Ril zajmuje miejsce na krześle obok i niby zupełnym przypadkiem poruszył nogą, ocierając się kolanem o bok jego uda. W tym samym czasie już chwytał za sztućce, wpatrując się w talerz przed sobą.
Kto by pomyślał, że aż tak się postara?
Widelec zanurzył się w jednym ze starannie ułożonych pomidorów.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Paź 06, 2017 10:46 pm
Pią Paź 06, 2017 10:46 pm
"Nie miałem do czynienia z takim typem przyjaciół."
Parsknął śmiechem wyraźnie rozbawiony w odpowiedzi na słowa Deana, kręcąc na boki głową.
— Jak widać mam farta. Dzieciak jest starszy ode mnie, ale dość słabo radzi sobie pod wpływem stresu. Może sądzi, że wykazując podobną troskę odwdzięcza się za pomoc, której mu udzielam w pracy — wzruszył ramionami nieszczególnie przywiązując do tej kwestii uwagę. Jakby nie patrzeć i tak nie był człowiekiem telefonu, więc ignorowanie podobnych wiadomości przychodziło mu z zadziwiającą łatwością. W pracy po prostu powie mu by ograniczył swoje nagabywanie do jednej wiadomości, a najlepiej kompletnie dał sobie z nim spokój, skoro i tak często mieli razem zmiany. Szef już jakiś czas temu zauważył, że Jasper najlepiej sobie radzi właśnie z Woolfem przy boku, więc wciskał ich sobie wzajemnie, gdy tylko miał ku temu okazję.
Nie był z tego szczególnie zadowolony.
Nie żeby miał cokolwiek do Jaspera. Mimo kilku wad, lubił przebywać w jego towarzystwie. Był całkiem zabawny, a w jego towarzystwie nie czuł ani przejmującego stresu, ani konieczności nieustannej rozmowy. Blondyn zawsze gadał wystarczająco dużo zamiast niego. Nie mógł jednak nie przyznać, że po pracy z nim wracał zmęczony. Robienie za jego patrona nie należało do najłatwiejszych zadań, a przejmowanie na siebie stresujących sytuacji odbijało się w jakimś stopniu na jego własnej cierpliwości.
Zdecydowanie wolałby dzielić zmiany z Jayem. Zawsze robił to co trzeba, nie potrzebował żadnego wsparcia, ani o nie, nie prosił. Zajmował się swoją robotą, niczego od niego nie wymagał, skupiali się na swoich zadaniach i zgrywali ze sobą w idealnej harmonii, jakby byli wręcz stworzenia do pracy w jednej grupie.
Ponadto nie na co dzień mógł obserwować go w stroju kelnera, choć do tego z pewnością nie zamierzał przyznawać się na głos. Nigdy. I nikomu.
Na opis dziewczyny podrapał się po policzku, nie potrafił jednak odnieść tej sytuacji do żadnego z własnych związków. W końcu jakby nie patrzeć nigdy w żadnym nie był. Wszystkie spotkania kończyły się na jednej nocy, a Winchester nawet nie próbował zapamiętywać ich twarzy czy imion, przez co niejednokrotnie kończył z czerwoną dłonią odciśniętą na policzku.
— Co za idiotyzm. Po co wchodzić w jakikolwiek związek z kimś, kogo nie potrafi się nawet obdarzyć zaufaniem? — co za pech. Wyglądało na to, że złotooki kompletnie nie odniósł tej sytuacji do własnej. Nic dziwnego, skoro jego mózg nieustannie z zadziwiającą upartością negował fakt, że jakikolwiek inny mężczyzna mógłby się nim zainteresować w sposób inny niż przyjacielski.
Podczas kolejnej wymiany zdania, nie odezwał się pozostawiając poprowadzenie dyskusji Jayowi. Spuścił jedynie głowę, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z jednym, czy drugim Grimshawem. Prawda była taka, że Winchester miał niesamowicie mieszane uczucia. Nigdy nie było go stać na jakąkolwiek dłuższą podróż w dalsze miejsce. Dzieciakom z domu dziecka nie oferowano podobnych atrakcji. Ciekawość innych miast nieustannie nim targała, lecz dobrze wiedział że nie mógł sobie na to pozwolić. Zarówno ze względu na wydatki, które pensja ledwo pokrywała, jak i fakt że zwyczajnie nie byłby w stanie spłacić Deanowi podobnego długu, ani odwdzięczyć mu się prezentem o równie dużej wartości.
Fakt, że od dziecka nieustannie musiał się wszystkiego wyrzekać, pomagał w podobnych momentach. Dość prędko przestawił własną ilość długów nad marzenia, nadając im miana nierealnych fantazji. Jeśli chciał przeżyć w tym świecie na własnych zasadach, nie mógł sobie na nie pozwolić. Był to jednak jeden z niewielu momentów, gdy uparcie unikał wzroku starszego Grimshawa, wyraźnie odmawiając konieczności brania udziału w dyskusji i wypowiadania swojego zdania.
Nie mógł nigdzie jechać.
A fakt, że mógł spędzić z nimi święta był dla niego wystarczająco satysfakcjonujący.
— Obaj je weźmiemy — sprostował momentalnie, wyraźnie zaznaczając że nie zamierzał zostawiać wszystkiego na jego głowie. Już samo to, że Jay wyraził chęć odciążenia jego barków, znaczyło dla niego wystarczająco dużo. Nawet jeśli w praktyce i tak zamierzał poprosić szefa, by to jemu przydzielił większą ilość godzin na najbliższy czas. Zawiesił przez chwilę wzrok na jego lewej dłoni, wysuwając nogę do przodu. Jego kostka zatrzymała się na kostce Jaya, opierając się na niej swobodnie. Wyraźnie nie zamierzał zmieniał pozycji, gdy sam kontynuował swoje jedzenie, dopiero po chwili jakby sobie o czymś przypominając.
— Przed wyjściem zmienię ci opatrunek — powiedział, wsuwając do ust parówkę z kawałkiem pomidora. Biały Wilk przesunął się pod jego krzesło i ułożył spokojnie, zamykając ślepia. Nawet jeśli nie wydawał żadnych dźwięków, Woolfe oczami wyobraźni widział jego unoszącą się powoli z każdym wdechem klatkę piersiową i słyszał cichy świst wydychanego przez nos powietrza.
— Zostajesz jeszcze dziś, Dean? — zapytał nagle, obracając się nieznacznie na krześle w jego stronę, nie zaprzestając przy tym jedzenia. Nieustannie wibrujący telefon sprawiał, że było to dość wątpliwe, lecz nadal postanowił zapytać, by odpowiednio zaplanować dalszą część dnia.
Choć przez chwilę żaden z przedmiotów nie odzywał się do niego ani słowem.
Parsknął śmiechem wyraźnie rozbawiony w odpowiedzi na słowa Deana, kręcąc na boki głową.
— Jak widać mam farta. Dzieciak jest starszy ode mnie, ale dość słabo radzi sobie pod wpływem stresu. Może sądzi, że wykazując podobną troskę odwdzięcza się za pomoc, której mu udzielam w pracy — wzruszył ramionami nieszczególnie przywiązując do tej kwestii uwagę. Jakby nie patrzeć i tak nie był człowiekiem telefonu, więc ignorowanie podobnych wiadomości przychodziło mu z zadziwiającą łatwością. W pracy po prostu powie mu by ograniczył swoje nagabywanie do jednej wiadomości, a najlepiej kompletnie dał sobie z nim spokój, skoro i tak często mieli razem zmiany. Szef już jakiś czas temu zauważył, że Jasper najlepiej sobie radzi właśnie z Woolfem przy boku, więc wciskał ich sobie wzajemnie, gdy tylko miał ku temu okazję.
Nie był z tego szczególnie zadowolony.
Nie żeby miał cokolwiek do Jaspera. Mimo kilku wad, lubił przebywać w jego towarzystwie. Był całkiem zabawny, a w jego towarzystwie nie czuł ani przejmującego stresu, ani konieczności nieustannej rozmowy. Blondyn zawsze gadał wystarczająco dużo zamiast niego. Nie mógł jednak nie przyznać, że po pracy z nim wracał zmęczony. Robienie za jego patrona nie należało do najłatwiejszych zadań, a przejmowanie na siebie stresujących sytuacji odbijało się w jakimś stopniu na jego własnej cierpliwości.
Zdecydowanie wolałby dzielić zmiany z Jayem. Zawsze robił to co trzeba, nie potrzebował żadnego wsparcia, ani o nie, nie prosił. Zajmował się swoją robotą, niczego od niego nie wymagał, skupiali się na swoich zadaniach i zgrywali ze sobą w idealnej harmonii, jakby byli wręcz stworzenia do pracy w jednej grupie.
Ponadto nie na co dzień mógł obserwować go w stroju kelnera, choć do tego z pewnością nie zamierzał przyznawać się na głos. Nigdy. I nikomu.
Na opis dziewczyny podrapał się po policzku, nie potrafił jednak odnieść tej sytuacji do żadnego z własnych związków. W końcu jakby nie patrzeć nigdy w żadnym nie był. Wszystkie spotkania kończyły się na jednej nocy, a Winchester nawet nie próbował zapamiętywać ich twarzy czy imion, przez co niejednokrotnie kończył z czerwoną dłonią odciśniętą na policzku.
— Co za idiotyzm. Po co wchodzić w jakikolwiek związek z kimś, kogo nie potrafi się nawet obdarzyć zaufaniem? — co za pech. Wyglądało na to, że złotooki kompletnie nie odniósł tej sytuacji do własnej. Nic dziwnego, skoro jego mózg nieustannie z zadziwiającą upartością negował fakt, że jakikolwiek inny mężczyzna mógłby się nim zainteresować w sposób inny niż przyjacielski.
Podczas kolejnej wymiany zdania, nie odezwał się pozostawiając poprowadzenie dyskusji Jayowi. Spuścił jedynie głowę, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z jednym, czy drugim Grimshawem. Prawda była taka, że Winchester miał niesamowicie mieszane uczucia. Nigdy nie było go stać na jakąkolwiek dłuższą podróż w dalsze miejsce. Dzieciakom z domu dziecka nie oferowano podobnych atrakcji. Ciekawość innych miast nieustannie nim targała, lecz dobrze wiedział że nie mógł sobie na to pozwolić. Zarówno ze względu na wydatki, które pensja ledwo pokrywała, jak i fakt że zwyczajnie nie byłby w stanie spłacić Deanowi podobnego długu, ani odwdzięczyć mu się prezentem o równie dużej wartości.
Fakt, że od dziecka nieustannie musiał się wszystkiego wyrzekać, pomagał w podobnych momentach. Dość prędko przestawił własną ilość długów nad marzenia, nadając im miana nierealnych fantazji. Jeśli chciał przeżyć w tym świecie na własnych zasadach, nie mógł sobie na nie pozwolić. Był to jednak jeden z niewielu momentów, gdy uparcie unikał wzroku starszego Grimshawa, wyraźnie odmawiając konieczności brania udziału w dyskusji i wypowiadania swojego zdania.
Nie mógł nigdzie jechać.
A fakt, że mógł spędzić z nimi święta był dla niego wystarczająco satysfakcjonujący.
— Obaj je weźmiemy — sprostował momentalnie, wyraźnie zaznaczając że nie zamierzał zostawiać wszystkiego na jego głowie. Już samo to, że Jay wyraził chęć odciążenia jego barków, znaczyło dla niego wystarczająco dużo. Nawet jeśli w praktyce i tak zamierzał poprosić szefa, by to jemu przydzielił większą ilość godzin na najbliższy czas. Zawiesił przez chwilę wzrok na jego lewej dłoni, wysuwając nogę do przodu. Jego kostka zatrzymała się na kostce Jaya, opierając się na niej swobodnie. Wyraźnie nie zamierzał zmieniał pozycji, gdy sam kontynuował swoje jedzenie, dopiero po chwili jakby sobie o czymś przypominając.
— Przed wyjściem zmienię ci opatrunek — powiedział, wsuwając do ust parówkę z kawałkiem pomidora. Biały Wilk przesunął się pod jego krzesło i ułożył spokojnie, zamykając ślepia. Nawet jeśli nie wydawał żadnych dźwięków, Woolfe oczami wyobraźni widział jego unoszącą się powoli z każdym wdechem klatkę piersiową i słyszał cichy świst wydychanego przez nos powietrza.
— Zostajesz jeszcze dziś, Dean? — zapytał nagle, obracając się nieznacznie na krześle w jego stronę, nie zaprzestając przy tym jedzenia. Nieustannie wibrujący telefon sprawiał, że było to dość wątpliwe, lecz nadal postanowił zapytać, by odpowiednio zaplanować dalszą część dnia.
Choć przez chwilę żaden z przedmiotów nie odzywał się do niego ani słowem.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Paź 07, 2017 12:24 pm
Sob Paź 07, 2017 12:24 pm
Ciemnowłosemu nietrudno było powstrzymać się od znaczącego odchrząknięcia, chociaż uważał, że byłoby ono całkowicie na miejscu, biorąc pod uwagę, że przez cały czas szukał usprawiedliwienia dla zachowania Jaspera – takiego, które nijak miało się do prawdziwej wersji wydarzeń. Mógł być albo na tyle ślepy, by tego nie zauważać, albo na tyle sprytny, by robić z jasnowłosego prawdziwe niewiniątko i okaz normalności przed Deanem, choć Grimshaw nie mógł oprzeć się wrażeniu, że złotooki raczej tego nie zauważał, a przez to jego stryj bez zająknięcia łykał tę wersję wydarzeń. Dało się to zauważyć, gdy odruchowo pokiwał głową w geście zrozumienia, jakby teraz to wszystko nabrało większego sensu.
― Od takiej troski, wolałbym postawienie dobrego piwa ― stwierdził, jakby właśnie to było dla niego najbardziej naturalnym rozwiązaniem sprawy. Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy, że Jasper wolałby postawić coś zupełnie innego, a odpowiednie słowo-klucz sprawiło, że Jay mimowolnie przesunął palcami po włosach z tyłu głowy, byle skupić się na tak prostej czynności, co znacząco ułatwiało darowanie sobie podobnych komentarzy.
Winchester musiał zrozumieć to sam. Próba uświadomienia mu, że Jasper miał kompletnie inne intencje względem niego – a wystarczyło przyjrzeć się, z jakim niezadowoleniem podszedł do obecności szatyna przed restauracją – zakończyłaby się książkowym przykładem wyparcia. Jeśli chodziło o szarookiego, wolał, żeby Thatcher zrozumiał to odpowiednio wcześnie niż w momencie, w którym współpracownik postanowiłby dać mu to do zrozumienia w inny sposób niż zaledwie słowny.
„Co za idiotyzm.”
― Prawda? Myślę, że w jej przypadku nie chodziło tylko o zaufanie. Ona chyba po prostu chciała wiedzieć wszystko i szukała kogoś, kto łatwo dałby się bezwzględnie uwiązać. Może po tych wszystkich latach już się zmieniła, a jeśli nie, to autentycznie współczuję jej facetowi. Pewnie został sprowadzony do roli kury domowej, kiedy ona bawi się w najlepsze, brrr ― rzucił, krzywiąc się na samą myśl, że ktoś mógłby pozwolić sobie na zrównanie się z parterem w tak bestialski sposób. Teraz nie było już żadnych wątpliwości co do tego, dlaczego Dean nadal nie miał nikogo, choć wielkimi krokami zbliżał się już do wieku średniego.
Westchnął ciężko, gdy okazało się, że Riley nie miał w planach podjąć się próby przekonania Ryana do odpuszczenia ten jeden raz. Nie zdziwiłby się, gdyby złotooki twierdził, że w pewien sposób nie miał tu nic do gadania, ale właśnie w taki sposób chciał mu pokazać, że ma prawo do czynnego podejmowania decyzji. Jeśli czegoś mu brakowało, wystarczyło powiedzieć.
W ogóle nie wziąłeś go pod uwagę.
Nie powiedział, że chce wyjeżdżać.
Nie powiedział też, że nie chce.
Życie byłoby znacznie prostsze, gdyby ludzie mówili głośno o tym, czego chcą. Starr najwidoczniej jeszcze nie dotarł do tego punktu, jednak z pewnością nie było to coś, czego nie dało się nauczyć. A była to dość przydatna umiejętność, gdy miało się do czynienia z kimś, kto nie zawsze pojmował ludzkie funkcjonowanie i nie robił niczego na wyrost.
Temat i tak został już zakończony.
„Obaj je weźmiemy.”
― Chodziło mi o to, by nie przyszło ci na myśl branie na siebie moich zmian tylko dlatego, że był to twój pomysł, Winchester ― rzucił, zaraz wsuwając sobie do ust kolejną porcję jedzenia i posyłając mu spojrzenie, które świadczyło o tym, że przeczuwał, że byłby do tego zdolny. Nie poruszył już nogą, choć wyraźnie wyczuł, że Woolfe się o niego oparł. Wyglądało na to, że podobna bliskość ani trochę mu nie przeszkadzała i choć stanowiła marne zastępstwo dla tego, co jeszcze mogliby zrobić, gdyby Dean nie siedział z nimi w pokoju, wciąć była jakimś zastępstwem. ― Mhm ― zdołał wyrzucić z siebie w odpowiedzi na wzmiankę o opatrunku, zanim przełknął kęs, od razu biorąc się za następny.
― Okazuje się, że tylko do wieczora ― odpowiedział, z frustracją odrzucając telefon na bok, jakby nie mógł już poradzić sobie z natłokiem wiadomości. Osunął się wygodniej na kanapie i przetarł zmęczone oczy. Cały sen na nic mu się zdał. ― Żałuję, że nie mogę zostać dłużej i mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł odciąć się od nich wszystkich chociaż na tydzień. W ciągu dnia muszę odwiedzić biuro w Vancouver, a potem czeka mnie wyjazd do Quebec. Dostałem też plan delegacji na najbliższe dwa miesiące, ale chyba na razie wolę nie otwierać tego pliku. Może to już czas wytypować godnego zastępcę? ― parsknął, sięgając po kubek z kawą, a upiwszy dość solidny łyk, oparł go sobie na brzuchu, zamykając oczy. ― Zostawię wam samochód, więc w razie czego będziecie mogli swobodnie wracać do mieszkania na weekendy. Na razie i tak nie będzie mi potrzebny.
Same dobre wiadomości.
― Od takiej troski, wolałbym postawienie dobrego piwa ― stwierdził, jakby właśnie to było dla niego najbardziej naturalnym rozwiązaniem sprawy. Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy, że Jasper wolałby postawić coś zupełnie innego, a odpowiednie słowo-klucz sprawiło, że Jay mimowolnie przesunął palcami po włosach z tyłu głowy, byle skupić się na tak prostej czynności, co znacząco ułatwiało darowanie sobie podobnych komentarzy.
Winchester musiał zrozumieć to sam. Próba uświadomienia mu, że Jasper miał kompletnie inne intencje względem niego – a wystarczyło przyjrzeć się, z jakim niezadowoleniem podszedł do obecności szatyna przed restauracją – zakończyłaby się książkowym przykładem wyparcia. Jeśli chodziło o szarookiego, wolał, żeby Thatcher zrozumiał to odpowiednio wcześnie niż w momencie, w którym współpracownik postanowiłby dać mu to do zrozumienia w inny sposób niż zaledwie słowny.
„Co za idiotyzm.”
― Prawda? Myślę, że w jej przypadku nie chodziło tylko o zaufanie. Ona chyba po prostu chciała wiedzieć wszystko i szukała kogoś, kto łatwo dałby się bezwzględnie uwiązać. Może po tych wszystkich latach już się zmieniła, a jeśli nie, to autentycznie współczuję jej facetowi. Pewnie został sprowadzony do roli kury domowej, kiedy ona bawi się w najlepsze, brrr ― rzucił, krzywiąc się na samą myśl, że ktoś mógłby pozwolić sobie na zrównanie się z parterem w tak bestialski sposób. Teraz nie było już żadnych wątpliwości co do tego, dlaczego Dean nadal nie miał nikogo, choć wielkimi krokami zbliżał się już do wieku średniego.
Westchnął ciężko, gdy okazało się, że Riley nie miał w planach podjąć się próby przekonania Ryana do odpuszczenia ten jeden raz. Nie zdziwiłby się, gdyby złotooki twierdził, że w pewien sposób nie miał tu nic do gadania, ale właśnie w taki sposób chciał mu pokazać, że ma prawo do czynnego podejmowania decyzji. Jeśli czegoś mu brakowało, wystarczyło powiedzieć.
W ogóle nie wziąłeś go pod uwagę.
Nie powiedział, że chce wyjeżdżać.
Nie powiedział też, że nie chce.
Życie byłoby znacznie prostsze, gdyby ludzie mówili głośno o tym, czego chcą. Starr najwidoczniej jeszcze nie dotarł do tego punktu, jednak z pewnością nie było to coś, czego nie dało się nauczyć. A była to dość przydatna umiejętność, gdy miało się do czynienia z kimś, kto nie zawsze pojmował ludzkie funkcjonowanie i nie robił niczego na wyrost.
Temat i tak został już zakończony.
„Obaj je weźmiemy.”
― Chodziło mi o to, by nie przyszło ci na myśl branie na siebie moich zmian tylko dlatego, że był to twój pomysł, Winchester ― rzucił, zaraz wsuwając sobie do ust kolejną porcję jedzenia i posyłając mu spojrzenie, które świadczyło o tym, że przeczuwał, że byłby do tego zdolny. Nie poruszył już nogą, choć wyraźnie wyczuł, że Woolfe się o niego oparł. Wyglądało na to, że podobna bliskość ani trochę mu nie przeszkadzała i choć stanowiła marne zastępstwo dla tego, co jeszcze mogliby zrobić, gdyby Dean nie siedział z nimi w pokoju, wciąć była jakimś zastępstwem. ― Mhm ― zdołał wyrzucić z siebie w odpowiedzi na wzmiankę o opatrunku, zanim przełknął kęs, od razu biorąc się za następny.
― Okazuje się, że tylko do wieczora ― odpowiedział, z frustracją odrzucając telefon na bok, jakby nie mógł już poradzić sobie z natłokiem wiadomości. Osunął się wygodniej na kanapie i przetarł zmęczone oczy. Cały sen na nic mu się zdał. ― Żałuję, że nie mogę zostać dłużej i mam nadzieję, że któregoś dnia będę mógł odciąć się od nich wszystkich chociaż na tydzień. W ciągu dnia muszę odwiedzić biuro w Vancouver, a potem czeka mnie wyjazd do Quebec. Dostałem też plan delegacji na najbliższe dwa miesiące, ale chyba na razie wolę nie otwierać tego pliku. Może to już czas wytypować godnego zastępcę? ― parsknął, sięgając po kubek z kawą, a upiwszy dość solidny łyk, oparł go sobie na brzuchu, zamykając oczy. ― Zostawię wam samochód, więc w razie czego będziecie mogli swobodnie wracać do mieszkania na weekendy. Na razie i tak nie będzie mi potrzebny.
Same dobre wiadomości.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Paź 07, 2017 8:25 pm
Sob Paź 07, 2017 8:25 pm
"Od takiej troski, wolałbym postawienie dobrego piwa."
Uniósł kącik ust w nieznacznym, rozbawionym uśmiechu.
— Ja nieszczególnie. Przez Jaya nieszczególnie mam ochotę pić jakikolwiek alkohol, nazwijmy to dobrym wpływem — zażartował, mimowolnie wspominając w myślach niechęć srebrnookiego do płynnego "ogłupiacza". Sam zresztą nieszczególnie był obecnie skory do pochłaniania jakichkolwiek napoi procentowych. Bynajmniej nie ze względu na faktyczna niechęć - nawet jeśli nie był w stanie stwierdzić, że odczuwa jakąkolwiek potrzebę - lecz przyjmowane przez siebie leki. Psychiatra dość dobitnie powiedział mu, że powikłania jakie mogłyby wyniknąć z połączenia ich z alkoholem mogłyby być bardziej niż... nieprzyjemne.
— Święta racja. Trzeźwy umysł to podstawa!
Zaraz ci jebnę.
Biały Wilk zareagował zupełnie automatycznie, warcząc nisko na gadające krzesło, które momentalnie umilkło poddając się woli obu postaci.
— Przynajmniej to nie ty musisz się z nią użerać. Jakby nie patrzeć, tkwienie w podobnych związkach jest wyłącznie efektem podejmowanych przez nas decyzji. Czasem warto się zastanowić czy toksyczna miłość faktycznie jest warta aż takich poświęceń, gdy są one całkowicie sprzeczne z naszą naturą. Trzeba pamiętać, że oprócz samego uszczęśliwiania innych, sami chcemy być czasem uszczęśliwiani. I vice versa — dorzucił swoje zdanie na ten temat, nawet jeśli raczej nieczęsto wypowiadał się na temat jakichkolwiek związków. Słowa te były jednak jego dość dobitnym przekonaniem, które tkwiło w nim od wielu lat. I którego bez wątpienia nie zamierzał nigdy zmieniać. Liczba nieszczęśliwych ludzi, na których musiał patrzeć, widząc jak męczą się w toksycznych relacjach była zbyt duża, by przepuścił to we własnym przypadku. Mimowolnie uniósł powoli spojrzenie na Jaya, przyglądając mu się przez chwilę. Nawet jeśli mało kto uznałby szarookiego za ideał partnera - a raczej ideał kochanka, najlepiej na kilka nocy - nie potrafił się z nimi zgodzić. Być może było to zakrzywienie spowodowane własnymi uczuciami, a może wynikające ze zbyt długiej znajomości i zwyczajnego przywiązania. Tam gdzie inni widzieli jedynie lekceważenie i skłonności do agresji, Woolfe widział dumę i zawziętość. Panujące wokół niego spokój i cisza były nie wadą, lecz atutem. Podobnie jak to, gdy szczędził słów, które jego zdaniem nie musiały padać. Wypowiadał się wtedy, gdy uznawał że rozmówca był tego wart, nie strzępiąc języka na idiotów. Nawet jeśli wielokrotnie sam Winchester narzekał, by zaczął o siebie bardziej dbać i nie dawał obijać się innym - jak choćby wczorajszego dnia, gdy opatrywał mu dłoń, przestrzegając go przed innymi wyskokami - wiedział, że podobne wyskoki były odpowiedzią na prowokacyjne zachowanie ze strony innych.
Biały Wilk poruszył nieznacznie uszami, uchylając nieznacznie powieki. Ugryzł pomidora, skupiając się chwilowo na jego smaku, lecz nie było to w stanie uciszyć głosu, który rozległ się w jego głowie.
Masz zakrzywiony pogląd na Jaya, Woolfe.
Być może.
Widziałeś już nieraz błysk w jego oczach podczas bójek. To nie jest wzrok kogoś, kto jedynie się broni.
Poruszył się nieznacznie na krześle, opierając wygodniej plecami o oparcie.
— Nie przyszło. No może przyszło, ale już nie przejdzie — rzucił bez większego przekonania, nie skupiając się do końca na wypowiadanych przez niego słowach. Rozmowa z Białym Wilkiem, którą prowadził właśnie w myślach, była dla niego w tym momencie priorytetowa, jakby nie do końca podobał mu się osąd wykonany przez marę.
Jay nie jest ofiarą. Nawet jeśli ludzie powielają popularny schemat wedle którego atakujący pozostaje agresorem, a broniący się jest jego ofiarą, on skutecznie im zaprzecza.
Nie tylko on tak robi, Woolfe. Nie jesteś już tym samym bezsilnym dzieciakiem.
Wcale tak nie twierdzę. Jednak mnie rujnuje empatia. Współczucie. A on ma to wszystko we krwi. Tym właśnie się różnimy.
Nie zastanawiałeś się czasem co będzie, jeśli zwróci się właśnie przeciw tobie?
Nie.
Zamilkł, grzebiąc przez chwilę w talerzu.
Może trochę.
Każdy normalny człowiek by się bał, Woolfe.
Jeśli kiedykolwiek mam zginąć przez własną głupotę z czyjejś ręki, wolę by była to ręka kogoś, kogo...
Odłożył widelec na talerz, wypełniony do połowy jedzeniem, zatrzymując na nim wzrok, jakby zastanawiał się czy powinien kontynuować swój posiłek, czy zwyczajnie go przerwać.
Kogo kocham.
Sama myśl wypowiedziana przez niego samego, sprawiła że jego serce zabiło szybciej w piersi, reagując na tak mocne wyznanie z jego strony. Wyznanie, którego nie był w stanie uzewnętrznić. Jeszcze nie.
— Może się jeszcze zobaczymy. Powinienem wrócić koło szesnastej, siedemnastej — powiedział, upijając kilka łyków kawy, która zdążyła już ostygnąć na tyle by zyskała miano letniej. Poruszył nieznacznie nogą opierającą się o nogę Jaya, ciężko było jednak stwierdzić by był to bardziej świadomy gest, czy zwyczajny niekontrolowany odruch.
— Dzwoń do nas od czasu do czasu i pochwal się, że żyjesz. Możesz podesłać jakieś zdjęcia. To znaczy, do mnie. Wtedy będziesz miał pewność, że siłą podetknę telefon z wieściami od ciebie w twarz Jaya i nie zignoruje wibrującej komórki, odczytując wiadomość po trzech tygodniach. Nawet na nią nie odpowiadając — zaśmiał się, opierając łokciami na stole, gdy zaraz ponownie chwycił za widelec, jednak wracając do jedzenia.
Wyglądało na to, że w przeciwieństwie do Ryana nie do końca powiązał wypowiedziane przez Deana informacje z ich rysującą się przyszłością.
Uniósł kącik ust w nieznacznym, rozbawionym uśmiechu.
— Ja nieszczególnie. Przez Jaya nieszczególnie mam ochotę pić jakikolwiek alkohol, nazwijmy to dobrym wpływem — zażartował, mimowolnie wspominając w myślach niechęć srebrnookiego do płynnego "ogłupiacza". Sam zresztą nieszczególnie był obecnie skory do pochłaniania jakichkolwiek napoi procentowych. Bynajmniej nie ze względu na faktyczna niechęć - nawet jeśli nie był w stanie stwierdzić, że odczuwa jakąkolwiek potrzebę - lecz przyjmowane przez siebie leki. Psychiatra dość dobitnie powiedział mu, że powikłania jakie mogłyby wyniknąć z połączenia ich z alkoholem mogłyby być bardziej niż... nieprzyjemne.
— Święta racja. Trzeźwy umysł to podstawa!
Zaraz ci jebnę.
Biały Wilk zareagował zupełnie automatycznie, warcząc nisko na gadające krzesło, które momentalnie umilkło poddając się woli obu postaci.
— Przynajmniej to nie ty musisz się z nią użerać. Jakby nie patrzeć, tkwienie w podobnych związkach jest wyłącznie efektem podejmowanych przez nas decyzji. Czasem warto się zastanowić czy toksyczna miłość faktycznie jest warta aż takich poświęceń, gdy są one całkowicie sprzeczne z naszą naturą. Trzeba pamiętać, że oprócz samego uszczęśliwiania innych, sami chcemy być czasem uszczęśliwiani. I vice versa — dorzucił swoje zdanie na ten temat, nawet jeśli raczej nieczęsto wypowiadał się na temat jakichkolwiek związków. Słowa te były jednak jego dość dobitnym przekonaniem, które tkwiło w nim od wielu lat. I którego bez wątpienia nie zamierzał nigdy zmieniać. Liczba nieszczęśliwych ludzi, na których musiał patrzeć, widząc jak męczą się w toksycznych relacjach była zbyt duża, by przepuścił to we własnym przypadku. Mimowolnie uniósł powoli spojrzenie na Jaya, przyglądając mu się przez chwilę. Nawet jeśli mało kto uznałby szarookiego za ideał partnera - a raczej ideał kochanka, najlepiej na kilka nocy - nie potrafił się z nimi zgodzić. Być może było to zakrzywienie spowodowane własnymi uczuciami, a może wynikające ze zbyt długiej znajomości i zwyczajnego przywiązania. Tam gdzie inni widzieli jedynie lekceważenie i skłonności do agresji, Woolfe widział dumę i zawziętość. Panujące wokół niego spokój i cisza były nie wadą, lecz atutem. Podobnie jak to, gdy szczędził słów, które jego zdaniem nie musiały padać. Wypowiadał się wtedy, gdy uznawał że rozmówca był tego wart, nie strzępiąc języka na idiotów. Nawet jeśli wielokrotnie sam Winchester narzekał, by zaczął o siebie bardziej dbać i nie dawał obijać się innym - jak choćby wczorajszego dnia, gdy opatrywał mu dłoń, przestrzegając go przed innymi wyskokami - wiedział, że podobne wyskoki były odpowiedzią na prowokacyjne zachowanie ze strony innych.
Biały Wilk poruszył nieznacznie uszami, uchylając nieznacznie powieki. Ugryzł pomidora, skupiając się chwilowo na jego smaku, lecz nie było to w stanie uciszyć głosu, który rozległ się w jego głowie.
Masz zakrzywiony pogląd na Jaya, Woolfe.
Być może.
Widziałeś już nieraz błysk w jego oczach podczas bójek. To nie jest wzrok kogoś, kto jedynie się broni.
Poruszył się nieznacznie na krześle, opierając wygodniej plecami o oparcie.
— Nie przyszło. No może przyszło, ale już nie przejdzie — rzucił bez większego przekonania, nie skupiając się do końca na wypowiadanych przez niego słowach. Rozmowa z Białym Wilkiem, którą prowadził właśnie w myślach, była dla niego w tym momencie priorytetowa, jakby nie do końca podobał mu się osąd wykonany przez marę.
Jay nie jest ofiarą. Nawet jeśli ludzie powielają popularny schemat wedle którego atakujący pozostaje agresorem, a broniący się jest jego ofiarą, on skutecznie im zaprzecza.
Nie tylko on tak robi, Woolfe. Nie jesteś już tym samym bezsilnym dzieciakiem.
Wcale tak nie twierdzę. Jednak mnie rujnuje empatia. Współczucie. A on ma to wszystko we krwi. Tym właśnie się różnimy.
Nie zastanawiałeś się czasem co będzie, jeśli zwróci się właśnie przeciw tobie?
Nie.
Zamilkł, grzebiąc przez chwilę w talerzu.
Może trochę.
Każdy normalny człowiek by się bał, Woolfe.
Jeśli kiedykolwiek mam zginąć przez własną głupotę z czyjejś ręki, wolę by była to ręka kogoś, kogo...
Odłożył widelec na talerz, wypełniony do połowy jedzeniem, zatrzymując na nim wzrok, jakby zastanawiał się czy powinien kontynuować swój posiłek, czy zwyczajnie go przerwać.
Kogo kocham.
Sama myśl wypowiedziana przez niego samego, sprawiła że jego serce zabiło szybciej w piersi, reagując na tak mocne wyznanie z jego strony. Wyznanie, którego nie był w stanie uzewnętrznić. Jeszcze nie.
— Może się jeszcze zobaczymy. Powinienem wrócić koło szesnastej, siedemnastej — powiedział, upijając kilka łyków kawy, która zdążyła już ostygnąć na tyle by zyskała miano letniej. Poruszył nieznacznie nogą opierającą się o nogę Jaya, ciężko było jednak stwierdzić by był to bardziej świadomy gest, czy zwyczajny niekontrolowany odruch.
— Dzwoń do nas od czasu do czasu i pochwal się, że żyjesz. Możesz podesłać jakieś zdjęcia. To znaczy, do mnie. Wtedy będziesz miał pewność, że siłą podetknę telefon z wieściami od ciebie w twarz Jaya i nie zignoruje wibrującej komórki, odczytując wiadomość po trzech tygodniach. Nawet na nią nie odpowiadając — zaśmiał się, opierając łokciami na stole, gdy zaraz ponownie chwycił za widelec, jednak wracając do jedzenia.
Wyglądało na to, że w przeciwieństwie do Ryana nie do końca powiązał wypowiedziane przez Deana informacje z ich rysującą się przyszłością.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Paź 07, 2017 11:25 pm
Sob Paź 07, 2017 11:25 pm
Słyszałeś? Potrafisz wywrzeć na kimś dobry wpływ.
Gdyby nie wyraźnie rozbawiony ton Winchestera, być może ktoś by w to uwierzył, choć wątpliwe, że nawet próba zachowania powagi nie zaowocowałaby tym, że Grimshaw by w to uwierzył. A mimo tego uniósł spojrzenie znad talerza, by obarczyć chłopaka nieodgadnionym spojrzeniem, gdy przysuwał do ust kolejnego nabitego na widelec pomidora. Nie pił ze zgoła innych pobudek niż tych, którymi kierowali się inni ludzie – choć od czasu do czasu zażywane leki miały w tym swój udział, chodziło przede wszystkim o kontrolę. Był to jeden z najważniejszych aspektów jego osoby – zawsze stabilny i opanowany. To on był tym, który zachowywał nienaganną postawę, gdy inni dookoła tracili trzeźwość i robili rzeczy, do których nie posunęliby się bez odpowiedniej ilości alkoholu. Na dobrą sprawę nikt nie potrafił sobie wyobrazić, co stałoby się, gdyby ciemnowłosy przynajmniej raz zrezygnował ze swoich sztywnych zasad – podobna wizja wydawała się aż nazbyt nienaturalna.
― Więc Ryan naprawdę nie pije? Myślałem, że odmawiał na bankietach tylko dlatego, że nie odpowiadało mu towarzystwo tych starych zgredów... i moje ― dokończył z rozbawieniem, choć prawda była taka, że rzeczywiście nie lubił myśleć o sobie w kategoriach kogoś, kto nie był już najmłodszym okazem (nie żeby był szczególnie stary – nadal mógłby być ich starszym bratem). ― Ja czasem lubię sobie wypić dla rozluźnienia, ale cieszę się, że przynajmniej wy się pilnujecie. Nie muszę obawiać się, że wpakujecie się w jakieś kłopoty.
Dobrze, że nie do końca wierzył w to, że unikali kłopotów jak ognia. To, że jednak możliwość została wykluczona, nie oznaczało, że inne kryzysy także zostały zażegnane – kto jak kto, ale Riley i Jay nie potrzebowali wspomagaczy, by znaleźć się w centrum samego chaosu.
Choć przez ten czas na to nie wyglądało, Ryan przysłuchiwał się rozmowie mężczyzny ze złotookim, uważnie wyłapując wszystkie aspekty ich rozmowy. Choć srebrzyste tęczówki wpatrywały się teraz w talerz, z którego zniknęło już prawie całe jedzenie – pochłanianie go szło mu znacznie szybciej, gdy nie musiał robić przerw na aktywne uczestniczenie w konwersacji – jego ręce trzymające sztućce znieruchomiały na chwilę, jakby przesuwający się po powierzchni talerza nóż mógł zagłuszyć wypowiedź Starra.
Jakbyś mógł z tego cokolwiek zrozumieć, Jay. Byłbyś tą toksyczną stroną, a on już wkrótce może się o tym przekonać, o ile jeszcze tego nie wie.
― Dokładnie! ― entuzjastyczny ton Deana przeplótł się z głosem w jego głowie. Nie dało się ukryć, że w pełni zgadzał się z teoriami prefekta. ― Szkoda, że tak mało ludzi zdaje sobie z tego sprawę. No... przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Jeżeli masz gdzieś na świecie siostrę bliźniaczkę albo żeńskiego sobowtóra o tych samych poglądach, chętnie zgarnę jej numer i zaproszę ją na kolację ― parsknął pod nosem, kolejny raz żartując, choć niewątpliwie przydałby się u boku ktoś, kim nie kierował wyłącznie egoizm – tak powszechnie spotykana u ludzi cecha.
Dobrze, że nie gustuje w chłopakach, bo jeszcze oświadczyłby się jemu. Jak widać, dogadali-- Nawet o tym nie myśl Jay.
Sięgnął po kubek z kawą, unosząc znad niego wzrok, który najpierw zahaczył o piegowaty policzek, by ostatecznie zatrzymać się na wysokości jego oczu. Ani trochę nie zaskoczyło go to, że udało mu się przejrzeć zamiary złotookiego. Jak wcześniej powiedział drugi Grimshaw – Winchester był po prostu za dobry, by nie rozważyć takiej opcji.
I słusznie.
„Może się jeszcze zobaczymy.”
― O ile moje plany nie ulegną zmianie i nie zatrzymają mnie dłużej, to będziemy się widzieć jeszcze przez godzinę. Świetnie ― rzucił, jak zwykle z góry uprzedzając, że jego grafik był wyjątkowo niestabilny. Potrafił zmienić się z minuty na minutę. Zaraz jednak zarechotał pod nosem, gdy Thatcher napomknął o rozmowach telefonicznych. ― Na pewno od czasu do czasu zadzwonię i napiszę. Na szczęście Ryan nie jest aż takim tyranem, by nie odpowiadać mi za każdym razem. Od czasu do czasu wysili się na jakąś krótką odpowiedź.
To nie tak, że nadal tu jesteś.
― Wolę uniknąć oddziału specjalnego, który wpadłby do apartamentu, by zorientować się, że nic się nie dzieje ― rzucił bez wyrazu, odkładając sztućce na pusty talerz. Wcale nie przesadzał – o ile Dean nie postanowiłby rzucić wszystkiego, żeby wrócić do Vancouver, na pewno załatwiłby kogoś, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Powoli podniósł się z krzesła, otarłszy się nogą o jego nogę, zgarniając z blatu opróżnione naczynia.
― Właśnie od tego mam moje miejscowe pogotowie ― rzucił z udawaną urazą i ze wciąć przymkniętymi powiekami, kiwnął głową w stronę Starra, który faktycznie starał się nie ignorować jego wiadomości i zawsze był pod ręką.
Grimshaw otworzył zmywarkę i schował do niej talerz, sztućce i kubek po kawie, z którego sekundę wcześniej pociągnął już ostatni łyk. Prostując się, poprawił palcami kołnierz bluzy, już wcześniej czując, że materiał nieznacznie ześlizgnął się w dół.
― Będę u siebie ― mruknął, posyłając Winchesterowi krótkie spojrzenie, które był w stanie rozszyfrować jedynie on, zanim ruszył w stronę swojej sypialni, wymijając Scara, który został zatrzymany gestem ręki, gdy tylko spróbował się podnieść.
Wciąż pamiętał o zmianie opatrunku, która musiała odbyć się poza zasięgiem wzroku Deana. Nie zamierzał jednak ponaglać złotookiego do pospieszenia się z jedzeniem. Tym bardziej, że była jeszcze jedna rzecz, którą musiał zrobić. To cholerstwo przynajmniej na jakiś czas musiało zniknąć z jego głowy.
Gdyby nie wyraźnie rozbawiony ton Winchestera, być może ktoś by w to uwierzył, choć wątpliwe, że nawet próba zachowania powagi nie zaowocowałaby tym, że Grimshaw by w to uwierzył. A mimo tego uniósł spojrzenie znad talerza, by obarczyć chłopaka nieodgadnionym spojrzeniem, gdy przysuwał do ust kolejnego nabitego na widelec pomidora. Nie pił ze zgoła innych pobudek niż tych, którymi kierowali się inni ludzie – choć od czasu do czasu zażywane leki miały w tym swój udział, chodziło przede wszystkim o kontrolę. Był to jeden z najważniejszych aspektów jego osoby – zawsze stabilny i opanowany. To on był tym, który zachowywał nienaganną postawę, gdy inni dookoła tracili trzeźwość i robili rzeczy, do których nie posunęliby się bez odpowiedniej ilości alkoholu. Na dobrą sprawę nikt nie potrafił sobie wyobrazić, co stałoby się, gdyby ciemnowłosy przynajmniej raz zrezygnował ze swoich sztywnych zasad – podobna wizja wydawała się aż nazbyt nienaturalna.
― Więc Ryan naprawdę nie pije? Myślałem, że odmawiał na bankietach tylko dlatego, że nie odpowiadało mu towarzystwo tych starych zgredów... i moje ― dokończył z rozbawieniem, choć prawda była taka, że rzeczywiście nie lubił myśleć o sobie w kategoriach kogoś, kto nie był już najmłodszym okazem (nie żeby był szczególnie stary – nadal mógłby być ich starszym bratem). ― Ja czasem lubię sobie wypić dla rozluźnienia, ale cieszę się, że przynajmniej wy się pilnujecie. Nie muszę obawiać się, że wpakujecie się w jakieś kłopoty.
Dobrze, że nie do końca wierzył w to, że unikali kłopotów jak ognia. To, że jednak możliwość została wykluczona, nie oznaczało, że inne kryzysy także zostały zażegnane – kto jak kto, ale Riley i Jay nie potrzebowali wspomagaczy, by znaleźć się w centrum samego chaosu.
Choć przez ten czas na to nie wyglądało, Ryan przysłuchiwał się rozmowie mężczyzny ze złotookim, uważnie wyłapując wszystkie aspekty ich rozmowy. Choć srebrzyste tęczówki wpatrywały się teraz w talerz, z którego zniknęło już prawie całe jedzenie – pochłanianie go szło mu znacznie szybciej, gdy nie musiał robić przerw na aktywne uczestniczenie w konwersacji – jego ręce trzymające sztućce znieruchomiały na chwilę, jakby przesuwający się po powierzchni talerza nóż mógł zagłuszyć wypowiedź Starra.
Jakbyś mógł z tego cokolwiek zrozumieć, Jay. Byłbyś tą toksyczną stroną, a on już wkrótce może się o tym przekonać, o ile jeszcze tego nie wie.
― Dokładnie! ― entuzjastyczny ton Deana przeplótł się z głosem w jego głowie. Nie dało się ukryć, że w pełni zgadzał się z teoriami prefekta. ― Szkoda, że tak mało ludzi zdaje sobie z tego sprawę. No... przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Jeżeli masz gdzieś na świecie siostrę bliźniaczkę albo żeńskiego sobowtóra o tych samych poglądach, chętnie zgarnę jej numer i zaproszę ją na kolację ― parsknął pod nosem, kolejny raz żartując, choć niewątpliwie przydałby się u boku ktoś, kim nie kierował wyłącznie egoizm – tak powszechnie spotykana u ludzi cecha.
Dobrze, że nie gustuje w chłopakach, bo jeszcze oświadczyłby się jemu. Jak widać, dogadali-- Nawet o tym nie myśl Jay.
Sięgnął po kubek z kawą, unosząc znad niego wzrok, który najpierw zahaczył o piegowaty policzek, by ostatecznie zatrzymać się na wysokości jego oczu. Ani trochę nie zaskoczyło go to, że udało mu się przejrzeć zamiary złotookiego. Jak wcześniej powiedział drugi Grimshaw – Winchester był po prostu za dobry, by nie rozważyć takiej opcji.
I słusznie.
„Może się jeszcze zobaczymy.”
― O ile moje plany nie ulegną zmianie i nie zatrzymają mnie dłużej, to będziemy się widzieć jeszcze przez godzinę. Świetnie ― rzucił, jak zwykle z góry uprzedzając, że jego grafik był wyjątkowo niestabilny. Potrafił zmienić się z minuty na minutę. Zaraz jednak zarechotał pod nosem, gdy Thatcher napomknął o rozmowach telefonicznych. ― Na pewno od czasu do czasu zadzwonię i napiszę. Na szczęście Ryan nie jest aż takim tyranem, by nie odpowiadać mi za każdym razem. Od czasu do czasu wysili się na jakąś krótką odpowiedź.
To nie tak, że nadal tu jesteś.
― Wolę uniknąć oddziału specjalnego, który wpadłby do apartamentu, by zorientować się, że nic się nie dzieje ― rzucił bez wyrazu, odkładając sztućce na pusty talerz. Wcale nie przesadzał – o ile Dean nie postanowiłby rzucić wszystkiego, żeby wrócić do Vancouver, na pewno załatwiłby kogoś, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Powoli podniósł się z krzesła, otarłszy się nogą o jego nogę, zgarniając z blatu opróżnione naczynia.
― Właśnie od tego mam moje miejscowe pogotowie ― rzucił z udawaną urazą i ze wciąć przymkniętymi powiekami, kiwnął głową w stronę Starra, który faktycznie starał się nie ignorować jego wiadomości i zawsze był pod ręką.
Grimshaw otworzył zmywarkę i schował do niej talerz, sztućce i kubek po kawie, z którego sekundę wcześniej pociągnął już ostatni łyk. Prostując się, poprawił palcami kołnierz bluzy, już wcześniej czując, że materiał nieznacznie ześlizgnął się w dół.
― Będę u siebie ― mruknął, posyłając Winchesterowi krótkie spojrzenie, które był w stanie rozszyfrować jedynie on, zanim ruszył w stronę swojej sypialni, wymijając Scara, który został zatrzymany gestem ręki, gdy tylko spróbował się podnieść.
Wciąż pamiętał o zmianie opatrunku, która musiała odbyć się poza zasięgiem wzroku Deana. Nie zamierzał jednak ponaglać złotookiego do pospieszenia się z jedzeniem. Tym bardziej, że była jeszcze jedna rzecz, którą musiał zrobić. To cholerstwo przynajmniej na jakiś czas musiało zniknąć z jego głowy.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 08, 2017 1:14 am
Nie Paź 08, 2017 1:14 am
"Więc Ryan naprawdę nie pije?"
Spojrzał na Deana bez konkretnego wyrazu. Niezwykle neutralna mimika była ciężka do jakiegokolwiek zinterpretowania, zupełnie jakby sam Winchester zapomniał nałożyć na nią odpowiednich emocji, nie do końca pewien jak powinien zareagować. W końcu podrapał się po policzku, gdy w jego oczach pojawiło się swego rodzaju zmieszanie.
— Jeśli Jay mówi, że czegoś nie robi to tego nie robi. Nie ma dla niego większego znaczenia w czyim towarzystwie się znajduje... — ciężka do zrozumienia nuta, dopiero po chwili zdawała się dotrzeć do jego rozmówcy. Zakłopotanie. Jakby nie patrzeć to właśnie Grimshawów łączyły więzy krwi, nie chciał zatem wypowiadać się jako wielki znawca na temat Ryana. Zerknął jedynie kontrolnie w jego kierunku, jakby chciał się upewnić, że dobrze zrobił w ogóle otwierając usta, choć z drugiej strony prawdopodobnie i tak wypowiedziałby te słowa.
Nie pokiwał głową na następne słowa, pozwalając by zawisły w powietrzu. Ani jeden, ani drugi nie byliby w stanie z pełną szczerością zapewnić że faktycznie "nie wpakują się w jakieś kłopoty". Pomijając fakt, że sama ich znajomość była już kłopotem.
"Jeśli masz gdzieś na świecie siostrę bliźniaczkę (...)"
Ukłucie w klatce piersiowej.
Zaniepokojony Biały Wilk owijający nogę krzesła ogonem.
Uśmiechnął się nieznacznie, odwracając w stronę jedzenia. Z tego punktu jedynie Jay mógł dostrzec, że chłopak w przeciągu kilku sekund znacznie pobladł, tracąc całkowicie wszelkie nabyte wcześniej kolory. Nawet jeśli minęło już sporo czasu i dawno powinien się z tym wszystkim pogodzić, był dopiero na wstępnej fazie akceptacji, która i tak przychodziła mu z niemałym trudem. Dopiero gdy dostrzegł na sobie wzrok Jaya, jego myśli na nowo odbiegły od tamtego tematu całkowicie się na nim skupiając.
Im dłużej srebrnooki na niego patrzył, tym bardziej Woolfe wracał do normy, aż w końcu zaśmiał się cicho, zasłaniając przy tym usta dłonią, zupełnie jakby chłopak powiedział coś zabawnego, nim puścił mu oko wracając do jedzenia.
Wszystko było w porządku.
— Do wieczora i przez godzinę nieco się z sobą kłóci. Widzisz, możemy narzekać na naszego szefa, ale w podobnych przypadkach to on cierpi tak jak ty teraz. Nam nikt siłą nie narzuci zmiany grafiku o dziesięć godzin, a nawet ja odmówiłbym w podobnym przypadku. Nie wyrobiłbym się, choćbym miał rzucić się teraz sprintem do autobusu — powiedział kończąc swoje parówki i zagryzając je kolejną cząstką chleba. Na jego talerzu zostawało coraz mniej. Odpowiednio mniejsza porcja od tej, którą podał Grimshawowi, pozwoliła mu na niemalże zrównanie się z nim tempem jedzenia, choć nadal pozostawał co najmniej kilkanaście kęsów w tyle.
— Sam wolałbym tego uniknąć. Czasem robimy rzeczy, których nikt nie powinien widzieć — rzucił nonszalancko, odchylając się nieznacznie do tyłu, by zaraz dodać szeptem — na przykład przeglądamy zdjęcia małych szczeniaczków w internecie, piszcząc przy tym jak dzieci podczas Bożego Narodzenia.
Parsknięcie śmiechem skutecznie zrujnowało całą powagę sytuacji, choć momentalnie na jego twarzy pojawiło się przerażenie, gdy spojrzał w stronę dobermana.
— Bez urazy Scar. To nie tak, że chcemy cię zastąpić — no masz ci los, jeszcze będzie miał mu to za złe. Zaraz spojrzał w stronę Ryana, niezwykle bezczelnie korzystając z faktu, że to właśnie on dzięki swojemu miejscu był nieustannie zwrócony tyłem do Deana. Nieznacznie wygięty w uśmiechu kącik ust, zaraz zniknął przysłonięty czubkiem języka, gdy oblizał powoli dolną wargę, nim nie przysłonił jej przedostatni kawałek pomidora. Podniósł rękę machając nią w powietrzu starszemu Grimshawowi, bez odwracania się w jego stronę.
— To ja, pielęgniarka Woo-Winchester. Wee woo. Jak ambulans — dość sprawnie zatuszonał własną pomyłkę tym idiotycznym żartem, upijając kolejnych kilka łyków kawy.
"Będę u siebie."
— Mm ide z tobą — wymruczał trzymając chleb między wargami, gdy zaraz dojadł go do końca, niemalże w biegu wciskając w siebie ostatni kawałek pomidora. Podszedł do zlewu, zmywając po sobie naczynia, co i tak dawało Jayowi co najmniej dwie minuty. Korzystając z faktu, że wuj chłopaka nieustannie przeglądał coś w telefonie, zagadywał go największymi głupotami, wyjmując jednocześnie bandaż i wodę utlenioną z szafki. Więcej nie było w tym momencie potrzebne, a nie chciał stresować go widokiem awaryjnych szwów. Obie rzeczy wylądowały w jego nim w końcu przeprosił krótko Deana znikając w ślad za srebrnookim, w jego pokoju. Zamknął za sobą drzwi, lecz zamiast od razu przejść do swojej pracy, praktycznie rzucił się na łóżko, kładąc na nim z cichym westchnięciem. Zamknął oczy i wyciągnął ręce nad głowę, przeciągając się z pomrukiem. I tam właśnie je zostawił, kompletnie nie dbając o to że według własnego wcześniejszego planu powinien niedługo wychodzić.
Ani o to, że koszulka podwinęła się w proteście do góry, odsłaniając malutki skrawek mięśni jego brzucha przecięty dwoma cienkimi bliznami.
— Chodź, Jay. Pokaż mi tę rękę — mruknął w końcu, nie zmieniając jednak ani pozycji, ani niczego. Gdyby mógł, leżałby tak bez większego celu przez pół dnia.
Biały Wilk usiadł ciężko na ziemi, zamiatając ją ogonem.
Wilk czy jagnię, jagnię czy wilk?
Spojrzał na Deana bez konkretnego wyrazu. Niezwykle neutralna mimika była ciężka do jakiegokolwiek zinterpretowania, zupełnie jakby sam Winchester zapomniał nałożyć na nią odpowiednich emocji, nie do końca pewien jak powinien zareagować. W końcu podrapał się po policzku, gdy w jego oczach pojawiło się swego rodzaju zmieszanie.
— Jeśli Jay mówi, że czegoś nie robi to tego nie robi. Nie ma dla niego większego znaczenia w czyim towarzystwie się znajduje... — ciężka do zrozumienia nuta, dopiero po chwili zdawała się dotrzeć do jego rozmówcy. Zakłopotanie. Jakby nie patrzeć to właśnie Grimshawów łączyły więzy krwi, nie chciał zatem wypowiadać się jako wielki znawca na temat Ryana. Zerknął jedynie kontrolnie w jego kierunku, jakby chciał się upewnić, że dobrze zrobił w ogóle otwierając usta, choć z drugiej strony prawdopodobnie i tak wypowiedziałby te słowa.
Nie pokiwał głową na następne słowa, pozwalając by zawisły w powietrzu. Ani jeden, ani drugi nie byliby w stanie z pełną szczerością zapewnić że faktycznie "nie wpakują się w jakieś kłopoty". Pomijając fakt, że sama ich znajomość była już kłopotem.
"Jeśli masz gdzieś na świecie siostrę bliźniaczkę (...)"
Ukłucie w klatce piersiowej.
Zaniepokojony Biały Wilk owijający nogę krzesła ogonem.
Uśmiechnął się nieznacznie, odwracając w stronę jedzenia. Z tego punktu jedynie Jay mógł dostrzec, że chłopak w przeciągu kilku sekund znacznie pobladł, tracąc całkowicie wszelkie nabyte wcześniej kolory. Nawet jeśli minęło już sporo czasu i dawno powinien się z tym wszystkim pogodzić, był dopiero na wstępnej fazie akceptacji, która i tak przychodziła mu z niemałym trudem. Dopiero gdy dostrzegł na sobie wzrok Jaya, jego myśli na nowo odbiegły od tamtego tematu całkowicie się na nim skupiając.
Im dłużej srebrnooki na niego patrzył, tym bardziej Woolfe wracał do normy, aż w końcu zaśmiał się cicho, zasłaniając przy tym usta dłonią, zupełnie jakby chłopak powiedział coś zabawnego, nim puścił mu oko wracając do jedzenia.
Wszystko było w porządku.
— Do wieczora i przez godzinę nieco się z sobą kłóci. Widzisz, możemy narzekać na naszego szefa, ale w podobnych przypadkach to on cierpi tak jak ty teraz. Nam nikt siłą nie narzuci zmiany grafiku o dziesięć godzin, a nawet ja odmówiłbym w podobnym przypadku. Nie wyrobiłbym się, choćbym miał rzucić się teraz sprintem do autobusu — powiedział kończąc swoje parówki i zagryzając je kolejną cząstką chleba. Na jego talerzu zostawało coraz mniej. Odpowiednio mniejsza porcja od tej, którą podał Grimshawowi, pozwoliła mu na niemalże zrównanie się z nim tempem jedzenia, choć nadal pozostawał co najmniej kilka
— Sam wolałbym tego uniknąć. Czasem robimy rzeczy, których nikt nie powinien widzieć — rzucił nonszalancko, odchylając się nieznacznie do tyłu, by zaraz dodać szeptem — na przykład przeglądamy zdjęcia małych szczeniaczków w internecie, piszcząc przy tym jak dzieci podczas Bożego Narodzenia.
Parsknięcie śmiechem skutecznie zrujnowało całą powagę sytuacji, choć momentalnie na jego twarzy pojawiło się przerażenie, gdy spojrzał w stronę dobermana.
— Bez urazy Scar. To nie tak, że chcemy cię zastąpić — no masz ci los, jeszcze będzie miał mu to za złe. Zaraz spojrzał w stronę Ryana, niezwykle bezczelnie korzystając z faktu, że to właśnie on dzięki swojemu miejscu był nieustannie zwrócony tyłem do Deana. Nieznacznie wygięty w uśmiechu kącik ust, zaraz zniknął przysłonięty czubkiem języka, gdy oblizał powoli dolną wargę, nim nie przysłonił jej przedostatni kawałek pomidora. Podniósł rękę machając nią w powietrzu starszemu Grimshawowi, bez odwracania się w jego stronę.
— To ja, pielęgniarka Woo-Winchester. Wee woo. Jak ambulans — dość sprawnie zatuszonał własną pomyłkę tym idiotycznym żartem, upijając kolejnych kilka łyków kawy.
"Będę u siebie."
— Mm ide z tobą — wymruczał trzymając chleb między wargami, gdy zaraz dojadł go do końca, niemalże w biegu wciskając w siebie ostatni kawałek pomidora. Podszedł do zlewu, zmywając po sobie naczynia, co i tak dawało Jayowi co najmniej dwie minuty. Korzystając z faktu, że wuj chłopaka nieustannie przeglądał coś w telefonie, zagadywał go największymi głupotami, wyjmując jednocześnie bandaż i wodę utlenioną z szafki. Więcej nie było w tym momencie potrzebne, a nie chciał stresować go widokiem awaryjnych szwów. Obie rzeczy wylądowały w jego nim w końcu przeprosił krótko Deana znikając w ślad za srebrnookim, w jego pokoju. Zamknął za sobą drzwi, lecz zamiast od razu przejść do swojej pracy, praktycznie rzucił się na łóżko, kładąc na nim z cichym westchnięciem. Zamknął oczy i wyciągnął ręce nad głowę, przeciągając się z pomrukiem. I tam właśnie je zostawił, kompletnie nie dbając o to że według własnego wcześniejszego planu powinien niedługo wychodzić.
— Chodź, Jay. Pokaż mi tę rękę — mruknął w końcu, nie zmieniając jednak ani pozycji, ani niczego. Gdyby mógł, leżałby tak bez większego celu przez pół dnia.
Biały Wilk usiadł ciężko na ziemi, zamiatając ją ogonem.
Wilk czy jagnię, jagnię czy wilk?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach