▲▼
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 11, 2018 10:55 pm
Czw Paź 11, 2018 10:55 pm
W praktyce przez cały czas czekał aż Winchester da mu jasny sygnał, by wrócił po niego do łazienki. Nie oglądał się jednak przez ramię, niecierpliwie zerkając ku naciągającemu na siebie ubrania chłopakowi. Przez cały czas wpatrywał się bez wyrazu w ścianę naprzeciwko siebie, nie zwracając uwagi na to, że cały ten proces trwał nieco za długo. Bose stopy nie wydawały żadnych dźwięków w kontakcie z chłodnymi kafelkami, dlatego Thatcher nawet utykając, poruszał się całkowicie bezdźwięcznie, nie przyciągając uwagi Grimshawa aż do momentu, w którym jego sylwetka nie znalazła się w drzwiach.
Ciemnowłosy momentalnie zwrócił twarz w jego stronę i chociaż na jego oblicze nie ośmieliła się wtargnąć żadna niechciana emocja, można było wyczuć, że nie pochwalał tego, że Riley zwyczajnie się nie oszczędzał. Zrozumiałby to, gdyby opuścił szpital kilka dni temu, jednak nie zdążyła minąć doba, a on już zmuszał swoje ciało do wysiłku, który na ten czas powinien był sobie darować, zwłaszcza że jeszcze dzisiaj miał możliwość, by w pełni odpocząć, nawet jeśli kosztem wiszącej na włosku energii Jay'a. Aż ciężko było uwierzyć, że z jego ust nie padło ani jedno słowo świadczące o tym, że miał dość albo że ta sytuacja ani trochę mu się nie podobała. Ale jakby na to nie spojrzeć, trudno było przypomnieć sobie jakąkolwiek sytuację, w której szarooki na cokolwiek by się skarżył. Nic go nie bolało, nic go nie męczyło, nic go nie przytłaczało.
„Przykro mi, że nie jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, Jay.”
Nie słuchasz.
Jego wargi drgnęły, gdy właśnie przymierzał się do wyrzucenia z siebie krótkiego „Zapomnij”. Ostatecznie jednak pozwolił mu skończyć, mimo że nie chciał, żeby się tłumaczył. Jakby nie patrzeć, motywy jego działania były w pełni uzasadnione, a Ryanowi nie pozostało nic innego, jak tylko się dostosować. Wiedział, że w podobnej sytuacji pomiędzy nimi nie mogło być niczego, co którekolwiek z nich robiłoby na siłę.
― Czego nie zrozumiałeś, Winchester? ― spytał, wlepiając wzrok w złote tęczówki chłopaka. Jego spojrzenie było ciężkie, nawet jeśli jego głos chrypiał ze zmęczenia. To nie był dobry moment na tłumaczenie nawet najprostszych rzeczy, a jednocześnie były sprawy, których nie należało odkładać na potem. ― Nie ma żadnego tempa. Powiedziałem, żebyś przespał się ze mną kiedyś. Nie teraz, nie za pięć minut – kiedyś. Jeżeli czegoś od ciebie wymagam, to tylko tego, żebyś zastanowił się, czy ta koszulka ma zdusić twoje własne obrzydzenie do samego siebie czy uchronić cię od zostania zerżniętym na podłodze. ― Jego spojrzenie drgnęło na ułamek sekundy, uciekając w dół. Trwało to na tyle krótko, że właściwie wydawało się złudzeniem. ― Wyglądasz jak wyglądasz, ale z traumą nie jest ci do twarzy. Nie powiem, że potrafię postawić się w twojej sytuacji, bo tak nie jest i zapewne nigdy nie będzie, dlatego mogę poczekać, nie zadawać niewygodnych pytań i liczyć na to, że więcej nie wciśniesz mi w usta słów, których nigdy nie powiedziałem. Zresztą nie sądzę, żebym kiedykolwiek zrobił coś, czego byś nie chciał.
Uratowałeś mu życie. Tego nie chciał.
Odsunął się od ściany, mimowolnie przenosząc wzrok na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Przez chwilę po prostu jej się przyglądał, jakby nie rozumiał, czego Woolfe od niego wymagał. Miał jednak nadzieję, że w tym momencie przynajmniej po części pojął jego własny tok myślenia, nawet jeśli szarooki nie słynął z prostych przekazów. Riley musiał jednak sam zrozumieć, jak trudno było traktować kogoś jak równego sobie, gdy ten ktoś tak bardzo upodobał sobie egzystencjalny parter.
― Będzie po twojemu ― dodał w końcu, choć nie były to słowa, które jakkolwiek do niego pasowały. Na świecie nie było żadnej osoby, do której dostosowanie się było czymś, o czym Grimshaw w ogóle odważyłby się pomyśleć. Thatcher z kolei mógł uznać te słowa za unikatowy bilet, choć ten bez najmniejszych wątpliwości był luksusem jednokrotnego użytku.
Wreszcie opuszki palców prześlizgnęły się miękko po wierzchu ręki Winchestera, zanim zamknął ją w uścisku, łokciem gasząc światło w łazience.
― Śpisz u siebie? ― Do tej pory odrzucał taką możliwość, teraz jednak nie był do końca pewien, jakie plany miał Thatcher. Właściwie nie był pewien, czy chłopak zamierzał spać w ogóle, biorąc pod uwagę, że zdążył przespać większość dnia.
Ciemnowłosy momentalnie zwrócił twarz w jego stronę i chociaż na jego oblicze nie ośmieliła się wtargnąć żadna niechciana emocja, można było wyczuć, że nie pochwalał tego, że Riley zwyczajnie się nie oszczędzał. Zrozumiałby to, gdyby opuścił szpital kilka dni temu, jednak nie zdążyła minąć doba, a on już zmuszał swoje ciało do wysiłku, który na ten czas powinien był sobie darować, zwłaszcza że jeszcze dzisiaj miał możliwość, by w pełni odpocząć, nawet jeśli kosztem wiszącej na włosku energii Jay'a. Aż ciężko było uwierzyć, że z jego ust nie padło ani jedno słowo świadczące o tym, że miał dość albo że ta sytuacja ani trochę mu się nie podobała. Ale jakby na to nie spojrzeć, trudno było przypomnieć sobie jakąkolwiek sytuację, w której szarooki na cokolwiek by się skarżył. Nic go nie bolało, nic go nie męczyło, nic go nie przytłaczało.
„Przykro mi, że nie jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, Jay.”
Nie słuchasz.
Jego wargi drgnęły, gdy właśnie przymierzał się do wyrzucenia z siebie krótkiego „Zapomnij”. Ostatecznie jednak pozwolił mu skończyć, mimo że nie chciał, żeby się tłumaczył. Jakby nie patrzeć, motywy jego działania były w pełni uzasadnione, a Ryanowi nie pozostało nic innego, jak tylko się dostosować. Wiedział, że w podobnej sytuacji pomiędzy nimi nie mogło być niczego, co którekolwiek z nich robiłoby na siłę.
― Czego nie zrozumiałeś, Winchester? ― spytał, wlepiając wzrok w złote tęczówki chłopaka. Jego spojrzenie było ciężkie, nawet jeśli jego głos chrypiał ze zmęczenia. To nie był dobry moment na tłumaczenie nawet najprostszych rzeczy, a jednocześnie były sprawy, których nie należało odkładać na potem. ― Nie ma żadnego tempa. Powiedziałem, żebyś przespał się ze mną kiedyś. Nie teraz, nie za pięć minut – kiedyś. Jeżeli czegoś od ciebie wymagam, to tylko tego, żebyś zastanowił się, czy ta koszulka ma zdusić twoje własne obrzydzenie do samego siebie czy uchronić cię od zostania zerżniętym na podłodze. ― Jego spojrzenie drgnęło na ułamek sekundy, uciekając w dół. Trwało to na tyle krótko, że właściwie wydawało się złudzeniem. ― Wyglądasz jak wyglądasz, ale z traumą nie jest ci do twarzy. Nie powiem, że potrafię postawić się w twojej sytuacji, bo tak nie jest i zapewne nigdy nie będzie, dlatego mogę poczekać, nie zadawać niewygodnych pytań i liczyć na to, że więcej nie wciśniesz mi w usta słów, których nigdy nie powiedziałem. Zresztą nie sądzę, żebym kiedykolwiek zrobił coś, czego byś nie chciał.
Uratowałeś mu życie. Tego nie chciał.
Odsunął się od ściany, mimowolnie przenosząc wzrok na wyciągniętą w jego stronę dłoń. Przez chwilę po prostu jej się przyglądał, jakby nie rozumiał, czego Woolfe od niego wymagał. Miał jednak nadzieję, że w tym momencie przynajmniej po części pojął jego własny tok myślenia, nawet jeśli szarooki nie słynął z prostych przekazów. Riley musiał jednak sam zrozumieć, jak trudno było traktować kogoś jak równego sobie, gdy ten ktoś tak bardzo upodobał sobie egzystencjalny parter.
― Będzie po twojemu ― dodał w końcu, choć nie były to słowa, które jakkolwiek do niego pasowały. Na świecie nie było żadnej osoby, do której dostosowanie się było czymś, o czym Grimshaw w ogóle odważyłby się pomyśleć. Thatcher z kolei mógł uznać te słowa za unikatowy bilet, choć ten bez najmniejszych wątpliwości był luksusem jednokrotnego użytku.
Wreszcie opuszki palców prześlizgnęły się miękko po wierzchu ręki Winchestera, zanim zamknął ją w uścisku, łokciem gasząc światło w łazience.
― Śpisz u siebie? ― Do tej pory odrzucał taką możliwość, teraz jednak nie był do końca pewien, jakie plany miał Thatcher. Właściwie nie był pewien, czy chłopak zamierzał spać w ogóle, biorąc pod uwagę, że zdążył przespać większość dnia.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 11, 2018 11:36 pm
Czw Paź 11, 2018 11:36 pm
Być może rzeczywiście nie słuchał. A może słyszał tylko to co chciał słyszeć. Obserwował Ryana tak uważnie, że dostrzegał każdy, nawet najmniejszy gest z jego strony. Drgnięcie warg, gdy rezygnował z wypowiedzenia kolejnego słowa - a może wręcz przeciwnie, przygotowywał się na kolejną wypowiedź? Jego uważny wzrok i praktycznie nieruchome tęczówki. Głębokie cienie pod oczami wybitnie podkreślające jak bardzo musiał być wyczerpany. Tak bardzo, by jego organizm zwyczajnie protestował na jakąkolwiek potrzebę snu.
Aż w końcu przemówił, wyrzucając z siebie kolejne słowa, których Winchester słuchał ze spokojem. Nawet jeśli nieznacznie zaniepokojona mara kręciła się gdzieś z tyłu z niskim pomrukiem, nieustannie unosząc i opuszczając łeb, zupełnie jakby nie mogła się zdecydować na odpowiednią pozycję. Wyglądało to co najmniej zabawnie, lecz ani złotookiemu, ani srebrnookiemu z pewnością nie było w tym momencie do śmiechu.
— Ta koszulka ma mi zapewnić spokój umysłu, dopóki nie poczuję że chcę się jej pozbyć. Z traumą mi nie do twarzy? Trauma prześladuje mnie od pierdolonego dzieciństwa Jay. To co nawet dla ciebie wydaje się być całkowicie zwyczajne, dla mnie jest czymś, czego nie potrafię przekroczyć. Skupiasz się na tym, że nie chcę ściągnąć z siebie głupiego kawałka materiału? — nie podnosił głosu. Mówił całkiem spokojnie, nawet jeśli gorycz na dobre wylała się na zewnątrz ogarniając jego głos i złote oczy.
— Ja nawet nie wiem jak wyglądam, Jay.
Coś co stanowiło podstawę każdego człowieka. Na czym każdy mimowolnie się skupiał, chcąc tego czy też nie. Każdego poranka, gdy wstawali by umyć zęby i twarz, widzieli jej odbicie patrząc do przodu. Przechodząc wzdłuż wielkich, przeszklonych budynków zatrzymywali na nim wzrok, kontrolując czy żaden pojedynczy kosmyk nie wchodził im w oczy. Szukając okazji czy też nie, po prostu na siebie trafiali. W lusterkach samochodów, ich przyciemnianych szybach, przymierzając ciuchy w przebieralni.
Tymczasem Winchester unikał wszystkich tych rzeczy. Jego wzrok automatycznie unikał wszelkich podobnych źródeł z taką łatwością, jakby zwyczajnie nie był do tego stworzony. Ostatni raz pamiętał własne odbicie w martwych oczach własnego brata, którego tulił do siebie bujając nieznacznie w ramionach, dopóki nie przyjechała policja. Czasem nadal widział tę scenę w koszmarach. Lecz nigdy nie widział samego siebie w innym stanie, niż za czasów dzieciństwa. Im więcej o tym myślał, tym bardziej jego mózg wariował. Próbował dopasować sobie odpowiednie elementy, jakkolwiek wyobrazić własną twarz, gdy tylko jednak Winchester przejmował nad nim kontrolę, momentalnie dusił wszelkie podobne potrzeby.
We własnym umyśle był nikim i nikim chciał pozostać. Bycie nikim było bezpieczne. Dawało całe mnóstwo swobody, której być może w innym wypadku chciałby sobie odmówić. Zamrugał kilkakrotnie.
— I dobrze mi z tym.
Podsumował w końcu własny dziwny bieg myśli na głos. Nie zamierzał jednak odpowiadać na słowa o robieniu czegoś, czego nie chciał. Doskonale wiedział, że takich sytuacji były setki, nawet jeśli Grimshaw nie zdawał sobie z tego sprawy. Woolfe natomiast nigdy nie zamierzał dawać mu tego do zrozumienia, wiedząc że nie była to w żadnym wypadku jego wina. Bycie roszczeniowym, gdy nie miało się do tego prawa, było jedną z najgorszych cech, jakie można było napotkać u innych.
Lecz teraz je miał.
Mógł jasno i głośno stwierdzić co mu się nie podoba, czego nie chce widzieć. Mógł też wysłuchać identycznych słów w odpowiedzi i odpowiednio się do nich dostosować. Być może czasem będzie wymagało to od niego pewnego poświęcenia i nie do końca zgadzania się z samym sobą. Lecz właśnie na tym polegało życie z drugim człowiekiem. A jeśli ktokolwiek pozwoliłby mu na nowo wybierać pomiędzy wszystkimi ludźmi tego świata, Woolfe i tak wybrałby Jaya.
"Będzie po twojemu."
W końcu na jego ustach pojawił się nieznaczny, wdzięczny uśmiech. Pozwolił, by jego dłoń zacisnęła się wokół jego własnej, posyłając wgłąb ciała przyjemne ciepło, doskonale zgrywające się z rozgrzaniem po kąpieli.
— Nie. Jeśli mam gdzieś spać to z tobą — powiedział w końcu bez mrugnięcia, nim przesunął powoli wzrok w kierunku salonu — choć szczerze mówiąc to ostatnia rzecz jaką mam ochotę w tym momencie zrobić. Lekarz pewnie by się z tym nie zgodził, ale marzę w tym momencie o kanapie i Netflix.
Powrócił do niego spojrzeniem, rzucając beznamiętnie:
— Jeśli jednak położenie się obok ciebie ma znaczyć, że pójdziesz w końcu spać to jestem gotów się do jego zmusić. Mam nadzieję, że nie naoglądałeś się tych idiotycznych japońskich programów modowych, w których nieustannie trajkoczą o tym jakie to cienie pod oczami są sexy.
A komu to wracał dobry humor?
Aż w końcu przemówił, wyrzucając z siebie kolejne słowa, których Winchester słuchał ze spokojem. Nawet jeśli nieznacznie zaniepokojona mara kręciła się gdzieś z tyłu z niskim pomrukiem, nieustannie unosząc i opuszczając łeb, zupełnie jakby nie mogła się zdecydować na odpowiednią pozycję. Wyglądało to co najmniej zabawnie, lecz ani złotookiemu, ani srebrnookiemu z pewnością nie było w tym momencie do śmiechu.
— Ta koszulka ma mi zapewnić spokój umysłu, dopóki nie poczuję że chcę się jej pozbyć. Z traumą mi nie do twarzy? Trauma prześladuje mnie od pierdolonego dzieciństwa Jay. To co nawet dla ciebie wydaje się być całkowicie zwyczajne, dla mnie jest czymś, czego nie potrafię przekroczyć. Skupiasz się na tym, że nie chcę ściągnąć z siebie głupiego kawałka materiału? — nie podnosił głosu. Mówił całkiem spokojnie, nawet jeśli gorycz na dobre wylała się na zewnątrz ogarniając jego głos i złote oczy.
— Ja nawet nie wiem jak wyglądam, Jay.
Coś co stanowiło podstawę każdego człowieka. Na czym każdy mimowolnie się skupiał, chcąc tego czy też nie. Każdego poranka, gdy wstawali by umyć zęby i twarz, widzieli jej odbicie patrząc do przodu. Przechodząc wzdłuż wielkich, przeszklonych budynków zatrzymywali na nim wzrok, kontrolując czy żaden pojedynczy kosmyk nie wchodził im w oczy. Szukając okazji czy też nie, po prostu na siebie trafiali. W lusterkach samochodów, ich przyciemnianych szybach, przymierzając ciuchy w przebieralni.
Tymczasem Winchester unikał wszystkich tych rzeczy. Jego wzrok automatycznie unikał wszelkich podobnych źródeł z taką łatwością, jakby zwyczajnie nie był do tego stworzony. Ostatni raz pamiętał własne odbicie w martwych oczach własnego brata, którego tulił do siebie bujając nieznacznie w ramionach, dopóki nie przyjechała policja. Czasem nadal widział tę scenę w koszmarach. Lecz nigdy nie widział samego siebie w innym stanie, niż za czasów dzieciństwa. Im więcej o tym myślał, tym bardziej jego mózg wariował. Próbował dopasować sobie odpowiednie elementy, jakkolwiek wyobrazić własną twarz, gdy tylko jednak Winchester przejmował nad nim kontrolę, momentalnie dusił wszelkie podobne potrzeby.
We własnym umyśle był nikim i nikim chciał pozostać. Bycie nikim było bezpieczne. Dawało całe mnóstwo swobody, której być może w innym wypadku chciałby sobie odmówić. Zamrugał kilkakrotnie.
— I dobrze mi z tym.
Podsumował w końcu własny dziwny bieg myśli na głos. Nie zamierzał jednak odpowiadać na słowa o robieniu czegoś, czego nie chciał. Doskonale wiedział, że takich sytuacji były setki, nawet jeśli Grimshaw nie zdawał sobie z tego sprawy. Woolfe natomiast nigdy nie zamierzał dawać mu tego do zrozumienia, wiedząc że nie była to w żadnym wypadku jego wina. Bycie roszczeniowym, gdy nie miało się do tego prawa, było jedną z najgorszych cech, jakie można było napotkać u innych.
Lecz teraz je miał.
Mógł jasno i głośno stwierdzić co mu się nie podoba, czego nie chce widzieć. Mógł też wysłuchać identycznych słów w odpowiedzi i odpowiednio się do nich dostosować. Być może czasem będzie wymagało to od niego pewnego poświęcenia i nie do końca zgadzania się z samym sobą. Lecz właśnie na tym polegało życie z drugim człowiekiem. A jeśli ktokolwiek pozwoliłby mu na nowo wybierać pomiędzy wszystkimi ludźmi tego świata, Woolfe i tak wybrałby Jaya.
"Będzie po twojemu."
W końcu na jego ustach pojawił się nieznaczny, wdzięczny uśmiech. Pozwolił, by jego dłoń zacisnęła się wokół jego własnej, posyłając wgłąb ciała przyjemne ciepło, doskonale zgrywające się z rozgrzaniem po kąpieli.
— Nie. Jeśli mam gdzieś spać to z tobą — powiedział w końcu bez mrugnięcia, nim przesunął powoli wzrok w kierunku salonu — choć szczerze mówiąc to ostatnia rzecz jaką mam ochotę w tym momencie zrobić. Lekarz pewnie by się z tym nie zgodził, ale marzę w tym momencie o kanapie i Netflix.
Powrócił do niego spojrzeniem, rzucając beznamiętnie:
— Jeśli jednak położenie się obok ciebie ma znaczyć, że pójdziesz w końcu spać to jestem gotów się do jego zmusić. Mam nadzieję, że nie naoglądałeś się tych idiotycznych japońskich programów modowych, w których nieustannie trajkoczą o tym jakie to cienie pod oczami są sexy.
A komu to wracał dobry humor?
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Paź 13, 2018 11:50 am
Sob Paź 13, 2018 11:50 am
Odpuść.
Oboje podchodzili do sprawy, mając zupełnie inny punkt widzenia. Od początku powinien być świadomy tego, że niezależnie od tego, jakie słowa miały znaleźć się na jego ustach, Winchester miał zamiar wykorzystać każdą okazję, by odciąć się od tego grubym murem i wysunąć kolejne argumenty. W odbiorze Ryana wszystko było o wiele prostsze, bo to nie on zmagał się z demonami z przeszłości, a nawet jeśli – były one zupełnie inne od tych, które dręczyły Thatchera. Grimshaw zaczynał odnosić wrażenie, że te cholerne mary robiły wszystko, byleby tylko odciągnąć od niego jego uwagę. Przeinaczały przekaz, zagłuszały najważniejsze elementy wypowiedzi, dodawały swoje trzy grosze.
Mógł jedynie milczeć i zmęczonym spojrzeniem wpatrywać się w złote tęczówki chłopaka. Jak zwykle bez większego trudu wytrzymywał jego spojrzenie – może dlatego, że poczucie winy nie zdążyło w nim choćby zakiełkować. A może dlatego, że po prostu potwierdzał fakt, że ten cholerny kawałek materiału zwyczajnie go irytował.
„Ja nawet nie wiem jak wyglądam, Jay.”
Był ostatnią osobą na świecie, która powinna być zaskoczona tym faktem. Nic dziwnego, że nie był, biorąc pod uwagę, z jaką skrupulatnością Thatcher unikał luster. Sam niejednokrotnie – zresztą nawet dzisiaj – musiał zadbać o to, by chłopak nie miał styczności z własnym odbiciem. Prawda jednak była taka, że skoro obawiał się czegoś, czego nawet nie znał, jego wyobrażenia o samym sobie musiały być naprawdę beznadziejne. Może nawet uważał, że każdy, kto choćby obejrzał się w jego stronę, miał beznadziejny gust.
„I dobrze mi z tym.”
― A nie powinno ― rzucił i dało się dobitnie wyczuć, że w tej kwestii nie miał już nic więcej do powiedzenia. Nie była to rzecz, którą dało się przeskoczyć – przynajmniej nie teraz. Nie, gdy złotooki był tak usilnie przekonany o tym, że to, co w rzeczywistości mu szkodziło, sprawiało, że czuł się znacznie lepiej. Jay z kolei nie miał do czynienia z dzieckiem, które jeszcze przez jakiś czas musiał prowadzić za rękę, dlatego też nie zamierzał go tak traktować. Nawet jeśli sam fakt, że ostatecznie to właśnie ciemnowłosy postanowił zawiesić broń, wymagał od niego przejawu dojrzałości.
Nie żeby kiedykolwiek zachowywał się infantylnie.
― Mogę przespać się na kanapie ― stwierdził i chociaż normalnie nie było do najodpowiedniejsze miejsce do wypoczynku, meble w salonie były na tyle wygodne, że nie widział żadnych przeciwwskazań. ― Najwyżej obudzisz mnie, jak już skończysz. Możemy też zabrać laptopa i połączyć go z projektorem w sypialni. ― Można było się spodziewać, że Dean zadbał o każdy szczegół przy zakupie mieszkania. Prawdopodobnie posiadało ono jeszcze wiele innych ukrytych funkcji, o których sam właściciel zapomniał wspomnieć.
― Może nie są tak idiotyczne, skoro i tak na mnie lecisz ― odparł spokojnym tonem, jakby był to zwyczajny fakt. Jakby nie patrzeć, bezsenność sprawiała, że przez większość czasu pod jego oczami dało się zaobserwować bardziej lub mniej wyraźne cienie pod oczami. ― Ale na razie sam muszę się umyć i przebrać.
Na razie doprowadził go do kanapy i pomógł bezpiecznie zająć miejsce, zanim podał mu pilot, pozwalając na to, by miał czas zadecydować, co chciał obejrzeć i która opcja bardziej mu odpowiadała. Grimshaw za to już bez słowa, udał się w stronę swojego pokoju, rozmasowując palcami kark. Wyciągnął z szafy luźniejsze ubrania i udał się do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Nie chciał siedzieć tam dłużej, niż było to konieczne, jednak w gruncie rzeczy potrzebował chwili spokoju. Ściągnął ręczniki z lustra i pozbierał porozrzucane ubrania Thatchera, które za moment wylądowały w koszu na pranie. Nie znosił bałaganu, więc dopiero ten krótki rytuał sprawił, że w spokoju mógł zabrać się za zrzucenie z siebie ubrań przed wzięciem szybkiego prysznica. Ale nawet woda nie zdołała zmyć z niego zmęczenia, choć jej przyjemne ciepło i sam fakt, że pozbył się wszelkich brudów minionej doby, dawały poczucie komfortu psychicznego. Uspokajały.
Szum dobiegający zza drzwi ucichł, przybliżając go do opuszczenia zamkniętego pomieszczenia. Osuszywszy się ręcznikiem, nałożył na siebie ubrania, a całość dopełnił koniecznym wyszorowaniem zębów, biorąc pod uwagę, że planował odpocząć możliwie jak najdłużej, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że jego sen nie miał należeć do najcięższych.
Bez słowa wrócił do salonu, zatrzymując się kilka kroków od kanapy, by przenieść wzrok na ekran telewizora, by zorientować się, co wybrał Starr. Nie wyglądało jednak na to, by był szczególnie zainteresowany filmem czy serialem. W tym momencie chciał po prostu odpaść.
Oboje podchodzili do sprawy, mając zupełnie inny punkt widzenia. Od początku powinien być świadomy tego, że niezależnie od tego, jakie słowa miały znaleźć się na jego ustach, Winchester miał zamiar wykorzystać każdą okazję, by odciąć się od tego grubym murem i wysunąć kolejne argumenty. W odbiorze Ryana wszystko było o wiele prostsze, bo to nie on zmagał się z demonami z przeszłości, a nawet jeśli – były one zupełnie inne od tych, które dręczyły Thatchera. Grimshaw zaczynał odnosić wrażenie, że te cholerne mary robiły wszystko, byleby tylko odciągnąć od niego jego uwagę. Przeinaczały przekaz, zagłuszały najważniejsze elementy wypowiedzi, dodawały swoje trzy grosze.
Mógł jedynie milczeć i zmęczonym spojrzeniem wpatrywać się w złote tęczówki chłopaka. Jak zwykle bez większego trudu wytrzymywał jego spojrzenie – może dlatego, że poczucie winy nie zdążyło w nim choćby zakiełkować. A może dlatego, że po prostu potwierdzał fakt, że ten cholerny kawałek materiału zwyczajnie go irytował.
„Ja nawet nie wiem jak wyglądam, Jay.”
Był ostatnią osobą na świecie, która powinna być zaskoczona tym faktem. Nic dziwnego, że nie był, biorąc pod uwagę, z jaką skrupulatnością Thatcher unikał luster. Sam niejednokrotnie – zresztą nawet dzisiaj – musiał zadbać o to, by chłopak nie miał styczności z własnym odbiciem. Prawda jednak była taka, że skoro obawiał się czegoś, czego nawet nie znał, jego wyobrażenia o samym sobie musiały być naprawdę beznadziejne. Może nawet uważał, że każdy, kto choćby obejrzał się w jego stronę, miał beznadziejny gust.
„I dobrze mi z tym.”
― A nie powinno ― rzucił i dało się dobitnie wyczuć, że w tej kwestii nie miał już nic więcej do powiedzenia. Nie była to rzecz, którą dało się przeskoczyć – przynajmniej nie teraz. Nie, gdy złotooki był tak usilnie przekonany o tym, że to, co w rzeczywistości mu szkodziło, sprawiało, że czuł się znacznie lepiej. Jay z kolei nie miał do czynienia z dzieckiem, które jeszcze przez jakiś czas musiał prowadzić za rękę, dlatego też nie zamierzał go tak traktować. Nawet jeśli sam fakt, że ostatecznie to właśnie ciemnowłosy postanowił zawiesić broń, wymagał od niego przejawu dojrzałości.
Nie żeby kiedykolwiek zachowywał się infantylnie.
― Mogę przespać się na kanapie ― stwierdził i chociaż normalnie nie było do najodpowiedniejsze miejsce do wypoczynku, meble w salonie były na tyle wygodne, że nie widział żadnych przeciwwskazań. ― Najwyżej obudzisz mnie, jak już skończysz. Możemy też zabrać laptopa i połączyć go z projektorem w sypialni. ― Można było się spodziewać, że Dean zadbał o każdy szczegół przy zakupie mieszkania. Prawdopodobnie posiadało ono jeszcze wiele innych ukrytych funkcji, o których sam właściciel zapomniał wspomnieć.
― Może nie są tak idiotyczne, skoro i tak na mnie lecisz ― odparł spokojnym tonem, jakby był to zwyczajny fakt. Jakby nie patrzeć, bezsenność sprawiała, że przez większość czasu pod jego oczami dało się zaobserwować bardziej lub mniej wyraźne cienie pod oczami. ― Ale na razie sam muszę się umyć i przebrać.
Na razie doprowadził go do kanapy i pomógł bezpiecznie zająć miejsce, zanim podał mu pilot, pozwalając na to, by miał czas zadecydować, co chciał obejrzeć i która opcja bardziej mu odpowiadała. Grimshaw za to już bez słowa, udał się w stronę swojego pokoju, rozmasowując palcami kark. Wyciągnął z szafy luźniejsze ubrania i udał się do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Nie chciał siedzieć tam dłużej, niż było to konieczne, jednak w gruncie rzeczy potrzebował chwili spokoju. Ściągnął ręczniki z lustra i pozbierał porozrzucane ubrania Thatchera, które za moment wylądowały w koszu na pranie. Nie znosił bałaganu, więc dopiero ten krótki rytuał sprawił, że w spokoju mógł zabrać się za zrzucenie z siebie ubrań przed wzięciem szybkiego prysznica. Ale nawet woda nie zdołała zmyć z niego zmęczenia, choć jej przyjemne ciepło i sam fakt, że pozbył się wszelkich brudów minionej doby, dawały poczucie komfortu psychicznego. Uspokajały.
Szum dobiegający zza drzwi ucichł, przybliżając go do opuszczenia zamkniętego pomieszczenia. Osuszywszy się ręcznikiem, nałożył na siebie ubrania, a całość dopełnił koniecznym wyszorowaniem zębów, biorąc pod uwagę, że planował odpocząć możliwie jak najdłużej, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że jego sen nie miał należeć do najcięższych.
Bez słowa wrócił do salonu, zatrzymując się kilka kroków od kanapy, by przenieść wzrok na ekran telewizora, by zorientować się, co wybrał Starr. Nie wyglądało jednak na to, by był szczególnie zainteresowany filmem czy serialem. W tym momencie chciał po prostu odpaść.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Paź 15, 2018 7:14 pm
Pon Paź 15, 2018 7:14 pm
"A nie powinno."
Wzruszył ramionami. To była jego własna decyzja, której nie zamierzał zmieniać pod wpływem słów innych. I był pewien, że Grimshaw mógł to w pełni zrozumieć. Sam zawsze był kowalem własnego losu i nie pozwalał, by inni decydowali za niego. Jeśli akceptował czyjeś porady to tylko dlatego, że były zgodne z jego własnymi wartościami. Nawet jeśli Woolfe potrafił je naginać nieco częściej, było kilka obszarów przy których pozostawał równie nieugięty. To był właśnie jeden z nich. Biały Wilk wpatrywał się w niego z nutą zaciekawienia w ślepiach, zamiatając ziemię ogonem. Od dłuższego czasu nie odzywał się ani słowem, mimo że Winchester doskonale wyczuwał to nieznaczne napięcie towarzyszące innym, gdy powstrzymywali się przed wypowiedzeniem własnej opinii. Zamiast tego, mara kichnęła podprogowo przekazując mu co sądzi na ten temat. Przewrócił dyskretnie oczami w odpowiedzi, udając że nie widzi unoszącego się nieznacznie ku górze kącika jego pyska.
— Wiem że możesz, Jay. Ale chcę żebyś się przespał dłużej niż godzinę i to w wygodniejszym miejscu. Nawet jeśli zdecydowanie nie mam nic przeciwko twojej głowie opartej o moje uda, nie będę ukrywał że będzie mi łatwiej, gdy nie będę się stresował że każdy mój najpłytszy oddech może tobą poruszyć wybudzając cię ze snu — salonowe meble rzeczywiście mogły być wygodne, ale bez przesady. Żadna kanapa nie równała się ze specjalistycznie dobranym materacem. A Woolfe doskonale zdawał sobie sprawę, że przy ilości zarobków ze strony starszego Grimshawa, nie pozwalał sobie na żaden badziew, ceniąc komfort ponad wszystko.
— Laptop brzmi w porządku. Nie potrzebuję projektora, by coś oglądać. Wystarczy, że pożyczysz mi jakieś słuchawki — przynajmniej ekran nie będzie przy każdej bielszej scenie rozjaśniał całego pomieszczenia niczym raca. Jeśli odpowiednio się ułoży to będzie miał pewność że jego obecność nie będzie aż tak mocno ingerować w sen Jaya. A jednocześnie będzie na tyle blisko, by mógł go kontrolować.
— Muszę cię zmartwić. Bez tak przerażających cieni pod oczami podobasz mi się bardziej. Nawet jeśli całkiem seksownie kontrastują z twoimi jasnymi oczami. Jeśli jednak zamierzasz się zmienić w fana eyelinera, mogę ci po prostu takowy kupić — rzucił z nieznacznie złośliwą nutą w głosie, przyglądając mu uważniej kątem oka. Pokiwał głową na informację, że zamierzał się teraz umyć. Było to jak najbardziej zrozumiałe, w końcu nie tylko Riley miał ostatnio ciężkie dni. Przesunął nieznacznie językiem po ustach i oparł się o niego wygodniej, by móc póki co zasiąść na kanapie. Dopóki nie wyjdzie z łazienki, będzie miał czas na przeszukanie netflixa i wybranie sobie odpowiedniego seansu. Za to zresztą od razu się zabrał, nie zamierzając zmarnować ani sekundy. Jego dłoń wylądowała na pilocie, który zaraz uniósł w górę odpalając odpowiednią aplikację. Jednocześnie zerknął kątem oka w kierunku leżącego na posłaniu Scara. Przyglądał się przez chwilę psu, nim uniósł kącik ust w uśmiechu. Być może jakoś bardziej podświadomie chciał podziękować zwierzęciu za to, że wykazywało swego rodzaju troskę o jego osobę. Nie odezwał się ani słowem, zaraz wracając wzrokiem do ekranu. Mara usiadła obok niego, opierając się bokiem o jego kolano. Nawet siedząc, była tak olbrzymia by z łatwością sięgać pyskiem na wysokość jego głowy. Zdążył się już w większym stopniu przyzwyczaić do jego postury, ale i tak spojrzał na niego kątem oka nim powrócił do przeglądania tytułów.
Koniec końców zatrzymał się na kryminałach. To one najbardziej go w tym momencie interesowały. Nie miał ochoty na żadne tandetne horrory, komedie czy inne dramaty. Nie żeby było to coś nowego. W końcu to własnie po nie sięgał najczęściej.
W końcu Grimshaw powrócił do salonu. Podniósł na niego wzrok i wykonał nieznaczny ruch, jakby zamierzał podnieść się z kanapy o własnych siłach. Zaraz wrócił mu jednak zdrowy rozsądek, gdy zatrzymał się w połowie czynności opadając ponownie na poduszki i odkaszlnął krótko.
— Mam nadzieję, że zanim przyzwyczaję się do ograniczeń własnego ciała, zdążą one już minąć — mruknął wyciągając nieznacznie rękę w jego stronę, by znaleźć w nim jakiekolwiek oparcie.
— Pokój, łóżko, laptop, słuchawki — podsumował w skrócie, prezentując tym samym własny plan na kilka następnych godzin.
— Wziąłbyś mi jeszcze tylko coś do picia? Może być woda — wzruszył zdrowym barkiem, drugi zostawiając w pokoju. Nadal doskonale pamiętał przeszywający ból, który wiązał się z najmniejszym jego drgnięciem.
Wzruszył ramionami. To była jego własna decyzja, której nie zamierzał zmieniać pod wpływem słów innych. I był pewien, że Grimshaw mógł to w pełni zrozumieć. Sam zawsze był kowalem własnego losu i nie pozwalał, by inni decydowali za niego. Jeśli akceptował czyjeś porady to tylko dlatego, że były zgodne z jego własnymi wartościami. Nawet jeśli Woolfe potrafił je naginać nieco częściej, było kilka obszarów przy których pozostawał równie nieugięty. To był właśnie jeden z nich. Biały Wilk wpatrywał się w niego z nutą zaciekawienia w ślepiach, zamiatając ziemię ogonem. Od dłuższego czasu nie odzywał się ani słowem, mimo że Winchester doskonale wyczuwał to nieznaczne napięcie towarzyszące innym, gdy powstrzymywali się przed wypowiedzeniem własnej opinii. Zamiast tego, mara kichnęła podprogowo przekazując mu co sądzi na ten temat. Przewrócił dyskretnie oczami w odpowiedzi, udając że nie widzi unoszącego się nieznacznie ku górze kącika jego pyska.
— Wiem że możesz, Jay. Ale chcę żebyś się przespał dłużej niż godzinę i to w wygodniejszym miejscu. Nawet jeśli zdecydowanie nie mam nic przeciwko twojej głowie opartej o moje uda, nie będę ukrywał że będzie mi łatwiej, gdy nie będę się stresował że każdy mój najpłytszy oddech może tobą poruszyć wybudzając cię ze snu — salonowe meble rzeczywiście mogły być wygodne, ale bez przesady. Żadna kanapa nie równała się ze specjalistycznie dobranym materacem. A Woolfe doskonale zdawał sobie sprawę, że przy ilości zarobków ze strony starszego Grimshawa, nie pozwalał sobie na żaden badziew, ceniąc komfort ponad wszystko.
— Laptop brzmi w porządku. Nie potrzebuję projektora, by coś oglądać. Wystarczy, że pożyczysz mi jakieś słuchawki — przynajmniej ekran nie będzie przy każdej bielszej scenie rozjaśniał całego pomieszczenia niczym raca. Jeśli odpowiednio się ułoży to będzie miał pewność że jego obecność nie będzie aż tak mocno ingerować w sen Jaya. A jednocześnie będzie na tyle blisko, by mógł go kontrolować.
— Muszę cię zmartwić. Bez tak przerażających cieni pod oczami podobasz mi się bardziej. Nawet jeśli całkiem seksownie kontrastują z twoimi jasnymi oczami. Jeśli jednak zamierzasz się zmienić w fana eyelinera, mogę ci po prostu takowy kupić — rzucił z nieznacznie złośliwą nutą w głosie, przyglądając mu uważniej kątem oka. Pokiwał głową na informację, że zamierzał się teraz umyć. Było to jak najbardziej zrozumiałe, w końcu nie tylko Riley miał ostatnio ciężkie dni. Przesunął nieznacznie językiem po ustach i oparł się o niego wygodniej, by móc póki co zasiąść na kanapie. Dopóki nie wyjdzie z łazienki, będzie miał czas na przeszukanie netflixa i wybranie sobie odpowiedniego seansu. Za to zresztą od razu się zabrał, nie zamierzając zmarnować ani sekundy. Jego dłoń wylądowała na pilocie, który zaraz uniósł w górę odpalając odpowiednią aplikację. Jednocześnie zerknął kątem oka w kierunku leżącego na posłaniu Scara. Przyglądał się przez chwilę psu, nim uniósł kącik ust w uśmiechu. Być może jakoś bardziej podświadomie chciał podziękować zwierzęciu za to, że wykazywało swego rodzaju troskę o jego osobę. Nie odezwał się ani słowem, zaraz wracając wzrokiem do ekranu. Mara usiadła obok niego, opierając się bokiem o jego kolano. Nawet siedząc, była tak olbrzymia by z łatwością sięgać pyskiem na wysokość jego głowy. Zdążył się już w większym stopniu przyzwyczaić do jego postury, ale i tak spojrzał na niego kątem oka nim powrócił do przeglądania tytułów.
Koniec końców zatrzymał się na kryminałach. To one najbardziej go w tym momencie interesowały. Nie miał ochoty na żadne tandetne horrory, komedie czy inne dramaty. Nie żeby było to coś nowego. W końcu to własnie po nie sięgał najczęściej.
W końcu Grimshaw powrócił do salonu. Podniósł na niego wzrok i wykonał nieznaczny ruch, jakby zamierzał podnieść się z kanapy o własnych siłach. Zaraz wrócił mu jednak zdrowy rozsądek, gdy zatrzymał się w połowie czynności opadając ponownie na poduszki i odkaszlnął krótko.
— Mam nadzieję, że zanim przyzwyczaję się do ograniczeń własnego ciała, zdążą one już minąć — mruknął wyciągając nieznacznie rękę w jego stronę, by znaleźć w nim jakiekolwiek oparcie.
— Pokój, łóżko, laptop, słuchawki — podsumował w skrócie, prezentując tym samym własny plan na kilka następnych godzin.
— Wziąłbyś mi jeszcze tylko coś do picia? Może być woda — wzruszył zdrowym barkiem, drugi zostawiając w pokoju. Nadal doskonale pamiętał przeszywający ból, który wiązał się z najmniejszym jego drgnięciem.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Paź 15, 2018 10:39 pm
Pon Paź 15, 2018 10:39 pm
Obawy Winchestara były bezsensowne – niezależnie od tego, w jakim miejscu się znajdował, jego sen mógł rozmyć się z równą łatwością. W obecnej sytuacji fakt, że rzadko kiedy tracił swoją czujność, był wielkim atutem. Musiał być zdolny do natychmiastowej reakcji, gdyby stan złotookiego drastycznie się pogorszył – wtedy być może i ten choćby najpłytszy oddech byłby w stanie uratować mu życie albo przynajmniej samą pamięć, która już dorobiła się swoich luk. Można było spodziewać się, że Ryan nie wspomni o tym nawet słowem. Zamiast tego kiwnął głową w potwierdzeniu, jakby sam fakt, że zamierzał iść na ugodę miał uspokoić Thatchera, nawet jeśli w jakimś stopniu zdawał sobie sprawę z jego poważnych problemów ze snem. Poza tym sam zaproponował alternatywne rozwiązanie i chociaż wydawało mu się, że Rileyowi zależało na obejrzeniu filmu na większym ekranie, jego minimalistyczne podejście do życia okazało się zbawieniem.
Przytarganie laptopa do sypialni wymagało mniej wysiłku niż dodatkowe podłączenie go do projektora.
― Niech będzie.
Przynajmniej w niektórych kwestiach udawało im się dojść do porozumienia, nawet jeśli obojgiem wciąż kierowały zupełnie sprzeczne priorytety. W chwili, gdy Grimshaw szukał sposobu, dzięki któremu byłby w stanie odpowiednio dopilnować tego, by Starrowi się nie pogorszyło, Woolfe próbował zrobić wszystko, by Jay'owi udało się przynajmniej częściowo nadrobić nieprzespane noce.
― Jak na zagorzałego fana wiecznie wyspanych ludzi wybierasz kiepskie partie ― stwierdził, nie przywiązując większej wagi do zgryźliwego tonu. Trzeba jednak przyznać, że jego wypowiedź sprawdzała się idealnie w zestawieniu ze sfatygowanym ze zmęczenia gardłem. ― Obędzie się. Jestem pewien, że dzięki temu jeszcze kiedyś podziękujesz mi za możliwość zaoszczędzenia tych pieniędzy. ― Można było się spodziewać, że w kwestii materialnej, nie zamierzał być wymagającym partnerem. Zresztą bez sensu było robić sobie nadzieję na to, że przystawiłby sobie jakąkolwiek kredkę do oka, biorąc pod uwagę, jak niechętnie podchodził do jakichkolwiek przebieranek. Nie można było mieć mu tego za złe – niektórzy uważali to za rozrywkę, a inni sądzili, że to po prostu idiotyczne.
Ciemnowłosy zamierzał trzymać się tej drugiej grupy.
― Jeśli dobrze pójdzie, za kilka dni będziesz mógł chodzić o własnych siłach. ― W tym momencie ostatnią rzeczą, jaką przeszłaby mu przez myśl, była próba pocieszenia Winchestera. Wystarczyło przyjrzeć się pełnej rezygnacji twarzy szarookiego w chwili, gdy Thatcher o mały włos nie zdecydował się na zbyt odważny krok. Chciał po prostu przypomnieć mu, że nadwyrężanie się tylko oddalało go od stanu, w którym Ryan mógłby z czystym sumieniem pozostawić go samemu sobie, a tak się składało, że dzisiaj Ril zdążył zaliczyć już kilka wpadek.
„Pokój, łóżko, laptop, słuchawki.”
Jak na znak, zbliżył się do kanapy i pomógł mu wstać.
― Coś jeszcze, paniczu Winchester? ― rzucił bez wyrazu, co jednocześnie sprawiało, że z tą kamienną postawą może i idealnie sprawdziłby się w roli lokaja, gdyby nie fakt, że ta jednocześnie zniechęcała do kolejnych próśb. Oczywiście w tej sytuacji tylko się z nim droczył, biorąc pod uwagę, że kiedy już zaprowadził go do sypialni i ułożył na zarezerwowanej dla niego połowie łóżka, w niedługim czasie oprócz laptopa i słuchawek, doczekał się szklanki wody, którą szatyn ustawił na szafce nocnej.
Wreszcie materac ugiął się pod jego ciężarem, gdy Grimshaw ułożył się na boku, wsuwając jedną z rąk pod poduszkę. Jego spojrzenie na krótki moment zatrzymało się na ekranie laptopa, zanim zawędrowało wyżej, leniwie wspinając się po torsie Woolfe, by na koniec skupić się na jego profilu. Mdłe światło monitora sprawiało, że znienawidzone cienie pod oczami wydawały się jeszcze bardziej wyraziste. Mimowolnie wyciągnął wolną rękę w stronę chłopaka, układając przedramię na jego brzuchu. Dopiero teraz dało się wyraźnie odczuć tę niewielką odległość, która ich dzieliła.
― Obudź mnie. ― Było wręcz pewnym, że nie chodziło mu o zwyczajną pobudkę z samego rana – to zadanie przypadało ustawionemu w telefonie budzikowi. Starr jednak nie mógł pozwolić mu na to, by spokojnie spał, gdyby coś poszło nie tak. Może właśnie dlatego w tej chwili stanowczość w jego głosie wydawała się wręcz namacalna.
Przytarganie laptopa do sypialni wymagało mniej wysiłku niż dodatkowe podłączenie go do projektora.
― Niech będzie.
Przynajmniej w niektórych kwestiach udawało im się dojść do porozumienia, nawet jeśli obojgiem wciąż kierowały zupełnie sprzeczne priorytety. W chwili, gdy Grimshaw szukał sposobu, dzięki któremu byłby w stanie odpowiednio dopilnować tego, by Starrowi się nie pogorszyło, Woolfe próbował zrobić wszystko, by Jay'owi udało się przynajmniej częściowo nadrobić nieprzespane noce.
― Jak na zagorzałego fana wiecznie wyspanych ludzi wybierasz kiepskie partie ― stwierdził, nie przywiązując większej wagi do zgryźliwego tonu. Trzeba jednak przyznać, że jego wypowiedź sprawdzała się idealnie w zestawieniu ze sfatygowanym ze zmęczenia gardłem. ― Obędzie się. Jestem pewien, że dzięki temu jeszcze kiedyś podziękujesz mi za możliwość zaoszczędzenia tych pieniędzy. ― Można było się spodziewać, że w kwestii materialnej, nie zamierzał być wymagającym partnerem. Zresztą bez sensu było robić sobie nadzieję na to, że przystawiłby sobie jakąkolwiek kredkę do oka, biorąc pod uwagę, jak niechętnie podchodził do jakichkolwiek przebieranek. Nie można było mieć mu tego za złe – niektórzy uważali to za rozrywkę, a inni sądzili, że to po prostu idiotyczne.
Ciemnowłosy zamierzał trzymać się tej drugiej grupy.
― Jeśli dobrze pójdzie, za kilka dni będziesz mógł chodzić o własnych siłach. ― W tym momencie ostatnią rzeczą, jaką przeszłaby mu przez myśl, była próba pocieszenia Winchestera. Wystarczyło przyjrzeć się pełnej rezygnacji twarzy szarookiego w chwili, gdy Thatcher o mały włos nie zdecydował się na zbyt odważny krok. Chciał po prostu przypomnieć mu, że nadwyrężanie się tylko oddalało go od stanu, w którym Ryan mógłby z czystym sumieniem pozostawić go samemu sobie, a tak się składało, że dzisiaj Ril zdążył zaliczyć już kilka wpadek.
„Pokój, łóżko, laptop, słuchawki.”
Jak na znak, zbliżył się do kanapy i pomógł mu wstać.
― Coś jeszcze, paniczu Winchester? ― rzucił bez wyrazu, co jednocześnie sprawiało, że z tą kamienną postawą może i idealnie sprawdziłby się w roli lokaja, gdyby nie fakt, że ta jednocześnie zniechęcała do kolejnych próśb. Oczywiście w tej sytuacji tylko się z nim droczył, biorąc pod uwagę, że kiedy już zaprowadził go do sypialni i ułożył na zarezerwowanej dla niego połowie łóżka, w niedługim czasie oprócz laptopa i słuchawek, doczekał się szklanki wody, którą szatyn ustawił na szafce nocnej.
Wreszcie materac ugiął się pod jego ciężarem, gdy Grimshaw ułożył się na boku, wsuwając jedną z rąk pod poduszkę. Jego spojrzenie na krótki moment zatrzymało się na ekranie laptopa, zanim zawędrowało wyżej, leniwie wspinając się po torsie Woolfe, by na koniec skupić się na jego profilu. Mdłe światło monitora sprawiało, że znienawidzone cienie pod oczami wydawały się jeszcze bardziej wyraziste. Mimowolnie wyciągnął wolną rękę w stronę chłopaka, układając przedramię na jego brzuchu. Dopiero teraz dało się wyraźnie odczuć tę niewielką odległość, która ich dzieliła.
― Obudź mnie. ― Było wręcz pewnym, że nie chodziło mu o zwyczajną pobudkę z samego rana – to zadanie przypadało ustawionemu w telefonie budzikowi. Starr jednak nie mógł pozwolić mu na to, by spokojnie spał, gdyby coś poszło nie tak. Może właśnie dlatego w tej chwili stanowczość w jego głosie wydawała się wręcz namacalna.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 17, 2018 12:02 am
Sro Paź 17, 2018 12:02 am
Wyjście to było atutem tylko i wyłącznie w wypadku, gdyby Winchesterowi faktycznie miało się pogorszyć. Póki co nic na to nie wskazywało. Chłopak zdawał się mimo swojego stanu trzymać się całkiem nieźle, choć ciężko było stwierdzić ile z tego było faktycznym wynikiem braku bólu, a ile zwyczajnej siły woli i niechęci do okazywania słabości. I tak pozwalał sobie na dopuszczenie rozsądku do głosu tylko i wyłącznie ze względu na obecność Ryana, jednocześnie uciszając głos mówiący mu że tym bardziej powinien udawać że wszystko jest w porządku, by nie przysparzać mu zmartwień.
— Niestety mówią na mnie Woolfe, bo mam w sobie coś z wilka. Między innymi monogamizm. Najpiękniejsze, najbardziej wyspane książęta nie mają u mnie najmniejszych szans — powiedział unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu. Choć szczerze mówiąc, chętnie zobaczyłby Ryana w jakimś ciekawym wydaniu. Co za szkoda, że nie chciał się nijak przebierać na Halloween. Na swoją kolejną szansę będzie musiał czekać przez cały rok (a w praktyce to nawet nie, bo tak bardzo przeciągnęła się fabuła, że nawet nie trzeba będzie czekać khe), a i tak wątpił by kiedykolwiek udało mu się go przekonać do nałożenia na siebie czegokolwiek. Gdyby chociaż pił, być może udałoby mu się wrobić go w coś podobnego na jednej z imprez, a tak? Wiecznie przytomny nie da się w nic wkręcić. Co najwyżej Woolfe musiałby kombinować ze swoim urokiem osobistym, lecz nawet on miał swoje granice. Nie żeby posiadał go szczególnie dużo. Zdecydowanie był na przegranej pozycji.
— Spokojnie, dzięki naszej pracy całkiem nam się powodzi — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie. Rzeczywiście nie miał na co narzekać. Do tego jeśli odpowiednio się postara i uda mu się uzyskać stypendium ze szkoły, tym bardziej będzie mógł sobie pozwolić na dużo więcej. Szczególnie interesowały go studia. Jakby nie patrzeć ten czas zbliżał się wielkimi krokami, a on nadal nie był w stu procentach pewien czy będzie w stanie je opłacić. Wiedział że Dean byłby skłonny pożyczyć mu każdą kwotę, którą by spłacał z czasem, ale zdecydowanie nie chciał by jego nauka była skutkiem długu, który spędzałby mu po nocach sen z powiek.
— Nie doceniasz mojej regeneracji — mruknął w odpowiedzi. Chyba nie sądził, że Riley naprawdę zamierzał siedzieć przez kilka dni i darować sobie chodzenie, polegając wyłącznie na jego pomocy? Im bardziej będzie się oszczędzał, tym bardziej jego ciało się rozleniwi. Jeśli je odpowiednio przyciśnie, będzie musiało się dostosować do narzuconych mu warunków. Zdecydowanie nie zamierzał siedzieć w łóżku jak grzeczny pacjent i nieustannie dyrygować Grimshawem. Sam fakt, że musiał go o coś prosić bez możliwości odwdzięczenia się, sprawiał że miał ochotę się krzywić jak po zjedzeniu wyjątkowo kwaśnej cytryny.
— Nie obraziłbym się za koc. Choć z drugiej strony wystarczysz mi ty, mam nadzieję że załączyłeś sobie tryb grzania, a nie zmieniania mnie w kostkę lodu. Mówił ci ktoś kiedyś, że byłbyś najseksowniejszym lokajem jakiego można sobie wymarzyć? Rzecz jasna gdybyś się w końcu wyspał i pozbył tych cieni pod oczami. Muszę być upierdliwy i trzymać się jednej wersji — powiedział darując sobie rozbawienie, które i tak odbiło się w jego oczach. Sięgnął ostrożnie po wodę, by zaraz upić kilka łyków dając tym samym upust pragnieniu i gasząc nieznośne uczucie drapania w gardle. Ułożył się wygodniej, przygotował cały sprzęt i wsunął jedną ze słuchawek do uszu. Jego ruchy były w tym momencie mocno ograniczone, ale wrodzona upartość i tak pozwoliła mu na przesunięcie się w taki sposób, by mógł musnąć dłonią ciemne włosy Grimshawa.
— Jeśli zajdzie taka konieczność. Na razie skup się na tym by odpocząć — pogładził jego policzek kciukiem, zaraz odpalając wcześniej wybrany serial. Dłoń przeniosła się w dół na przedramię Jaya, które zaczął delikatnie drapać w górę i w dół miarowymi, stałymi ruchami.
— Dobranoc Jay.
— Niestety mówią na mnie Woolfe, bo mam w sobie coś z wilka. Między innymi monogamizm. Najpiękniejsze, najbardziej wyspane książęta nie mają u mnie najmniejszych szans — powiedział unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu. Choć szczerze mówiąc, chętnie zobaczyłby Ryana w jakimś ciekawym wydaniu. Co za szkoda, że nie chciał się nijak przebierać na Halloween. Na swoją kolejną szansę będzie musiał czekać przez cały rok (
— Spokojnie, dzięki naszej pracy całkiem nam się powodzi — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie. Rzeczywiście nie miał na co narzekać. Do tego jeśli odpowiednio się postara i uda mu się uzyskać stypendium ze szkoły, tym bardziej będzie mógł sobie pozwolić na dużo więcej. Szczególnie interesowały go studia. Jakby nie patrzeć ten czas zbliżał się wielkimi krokami, a on nadal nie był w stu procentach pewien czy będzie w stanie je opłacić. Wiedział że Dean byłby skłonny pożyczyć mu każdą kwotę, którą by spłacał z czasem, ale zdecydowanie nie chciał by jego nauka była skutkiem długu, który spędzałby mu po nocach sen z powiek.
— Nie doceniasz mojej regeneracji — mruknął w odpowiedzi. Chyba nie sądził, że Riley naprawdę zamierzał siedzieć przez kilka dni i darować sobie chodzenie, polegając wyłącznie na jego pomocy? Im bardziej będzie się oszczędzał, tym bardziej jego ciało się rozleniwi. Jeśli je odpowiednio przyciśnie, będzie musiało się dostosować do narzuconych mu warunków. Zdecydowanie nie zamierzał siedzieć w łóżku jak grzeczny pacjent i nieustannie dyrygować Grimshawem. Sam fakt, że musiał go o coś prosić bez możliwości odwdzięczenia się, sprawiał że miał ochotę się krzywić jak po zjedzeniu wyjątkowo kwaśnej cytryny.
— Nie obraziłbym się za koc. Choć z drugiej strony wystarczysz mi ty, mam nadzieję że załączyłeś sobie tryb grzania, a nie zmieniania mnie w kostkę lodu. Mówił ci ktoś kiedyś, że byłbyś najseksowniejszym lokajem jakiego można sobie wymarzyć? Rzecz jasna gdybyś się w końcu wyspał i pozbył tych cieni pod oczami. Muszę być upierdliwy i trzymać się jednej wersji — powiedział darując sobie rozbawienie, które i tak odbiło się w jego oczach. Sięgnął ostrożnie po wodę, by zaraz upić kilka łyków dając tym samym upust pragnieniu i gasząc nieznośne uczucie drapania w gardle. Ułożył się wygodniej, przygotował cały sprzęt i wsunął jedną ze słuchawek do uszu. Jego ruchy były w tym momencie mocno ograniczone, ale wrodzona upartość i tak pozwoliła mu na przesunięcie się w taki sposób, by mógł musnąć dłonią ciemne włosy Grimshawa.
— Jeśli zajdzie taka konieczność. Na razie skup się na tym by odpocząć — pogładził jego policzek kciukiem, zaraz odpalając wcześniej wybrany serial. Dłoń przeniosła się w dół na przedramię Jaya, które zaczął delikatnie drapać w górę i w dół miarowymi, stałymi ruchami.
— Dobranoc Jay.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 17, 2018 11:43 pm
Sro Paź 17, 2018 11:43 pm
― Monogamia, mówisz. Zaraz pomyślę, że dokąd tylko jesteś w stanie sięgnąć pamięcią, tylko ja miałem u ciebie szanse. Nie żebym na to narzekał ― rzucił, choć w gruncie rzeczy była to jedynie czysta uszczypliwość, nawet jeśli ton ciemnowłosego nie wyrażał za wiele. Jakby nie patrzeć, nie potrafił sprecyzować momentu, który doprowadził ich do punktu, w którym znajdowali się obecnie. A skoro nie był w stanie zrobić tego sam, to już tym bardziej nie potrafił przyjrzeć się wszystkiemu oczami Winchestera. Nie sądził też, by w obecnym stanie chłopak był w stanie wrócić pamięcią do czegokolwiek, choć wszystko wskazywało na to, że jedynie ostatni miesiąc stanowił czarną dziurę na tle jego wspomnień.
Na szczęście Grimshaw nie miał w planach przeciążania jego umysłu bardziej niż było to konieczne. Sam zresztą zmuszał się do wysiłku ostatkami sił, co zresztą dość dobitnie dawał po sobie poznać.
― Co nie znaczy, że masz przepierdalać kasę na głupoty ― stwierdził racjonalnie. Jak na kogoś, komu wiodło się nieco lepiej niż złotookiemu, wydawał się mieć całkiem zdrowe podejście do ilości posiadanych pieniędzy. Z jednej strony zachowywał sporo oszczędności, ale z drugiej dzięki temu zachowywał więcej dolarów na jakościowe rzeczy. W tej sytuacji jednak nie sposób było stwierdzić, czy odnosił się do wyrzucania pieniędzy w błoto czy do wyrzucania pieniędzy właśnie na niego. Jakby nie patrzeć, zarówno jak nie potrzebował wspomnianego wcześniej eyelinera, tak nie zależało mu na żadnej innej rzeczy, którą ewentualnie mógłby dostać.
„Nie doceniasz mojej regeneracji.”
Obrzucił go spojrzeniem od góry do dołu, jakby oczekiwał, że właśnie w tym momencie dostrzeże cudowne właściwości jego ciała. Być może powinien pokładać więcej wiary w Thatchera, biorąc pod uwagę, że wyglądał dużo lepiej niż kilka godzin temu, ale sceptycyzm na jego obliczu miał częściowo ugasić entuzjazm Rileya, który lada chwila mógł wmówić sobie, że coś było na rzeczy. Ryan natomiast zdawał sobie sprawę z tego, że przejęcie zmian w pracy wiązało się z tym, że nie był w stanie kontrolować poczynań Starra, ale nie uważał tego za sytuację bez wyjścia.
― Nie doceniam ― przyznał wreszcie na głos. ― Dlatego przekażę pani Anderson, że czeka na nią zadanie specjalne. ― Tak czy inaczej musiał uprzedzić go, że zamierzał zaangażować w to gospodynię, która zajmowała się psem i mieszkaniem pod nieobecność Grimshawów. Ta miała już okazję poznać Thatchera, a jako że ten – jak sam się zarzekał – wzbudzał w starszych kobietach pozytywne odczucia, to i poczciwa pani Anderson nie była w stanie oprzeć się jego urokowi, choć poobijany i z bandażami na głowie, z całą pewnością miał wzbudzić w niej zmartwienie. I sprowokować falę różnych pytań, choć akurat temu Jay chciał zapobiec.
„Nie obraziłbym się za koc.”
Wyglądało na to, że nie było takiej potrzeby, biorąc pod uwagę, że bez słowa narzucił na jego nogi kołdrę, nawet jeśli miała okazać się powodem rywalizacji – w końcu ciemnowłosy też zamierzał pod nią spać.
― A mówił ci ktoś kiedyś, że stwierdzasz oczywiste rzeczy? ― wymruczał, najwidoczniej zdając sobie sprawę z własnych atutów, nawet jeśli niektóre wersje wydarzeń były zwyczajnie niemożliwe do spełnienia. ― I że za bardzo się wiercisz ― dodał po chwili, czując, że Woolfe przysuwa się bliżej, choć nie wyglądało na to, by był z tego powodu szczególnie niezadowolony, szczególnie że już po chwili paznokcie prefekta w dość przyjemny sposób zaczęły zadrapywać skórę na jego przedramieniu.
― Mhm.
„Dobranoc Jay.”
Nie zamknął oczu od razu, jego spojrzenie zsunęło się w stronę dłoni Winchestera, która leniwie przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę. Jak zwykle do ostatniego momentu usilnie walczył z własnymi ograniczeniami, jednak koniec końców każdy zasługiwał na odpoczynek. Ciężkie powieki opadły, gasząc mdły blask monitora, który odbijał się w jasnych tęczówkach szatyna, gdy on sam pogrążył się w absolutnej ciemności.
Spokój.
Na szczęście Grimshaw nie miał w planach przeciążania jego umysłu bardziej niż było to konieczne. Sam zresztą zmuszał się do wysiłku ostatkami sił, co zresztą dość dobitnie dawał po sobie poznać.
― Co nie znaczy, że masz przepierdalać kasę na głupoty ― stwierdził racjonalnie. Jak na kogoś, komu wiodło się nieco lepiej niż złotookiemu, wydawał się mieć całkiem zdrowe podejście do ilości posiadanych pieniędzy. Z jednej strony zachowywał sporo oszczędności, ale z drugiej dzięki temu zachowywał więcej dolarów na jakościowe rzeczy. W tej sytuacji jednak nie sposób było stwierdzić, czy odnosił się do wyrzucania pieniędzy w błoto czy do wyrzucania pieniędzy właśnie na niego. Jakby nie patrzeć, zarówno jak nie potrzebował wspomnianego wcześniej eyelinera, tak nie zależało mu na żadnej innej rzeczy, którą ewentualnie mógłby dostać.
„Nie doceniasz mojej regeneracji.”
Obrzucił go spojrzeniem od góry do dołu, jakby oczekiwał, że właśnie w tym momencie dostrzeże cudowne właściwości jego ciała. Być może powinien pokładać więcej wiary w Thatchera, biorąc pod uwagę, że wyglądał dużo lepiej niż kilka godzin temu, ale sceptycyzm na jego obliczu miał częściowo ugasić entuzjazm Rileya, który lada chwila mógł wmówić sobie, że coś było na rzeczy. Ryan natomiast zdawał sobie sprawę z tego, że przejęcie zmian w pracy wiązało się z tym, że nie był w stanie kontrolować poczynań Starra, ale nie uważał tego za sytuację bez wyjścia.
― Nie doceniam ― przyznał wreszcie na głos. ― Dlatego przekażę pani Anderson, że czeka na nią zadanie specjalne. ― Tak czy inaczej musiał uprzedzić go, że zamierzał zaangażować w to gospodynię, która zajmowała się psem i mieszkaniem pod nieobecność Grimshawów. Ta miała już okazję poznać Thatchera, a jako że ten – jak sam się zarzekał – wzbudzał w starszych kobietach pozytywne odczucia, to i poczciwa pani Anderson nie była w stanie oprzeć się jego urokowi, choć poobijany i z bandażami na głowie, z całą pewnością miał wzbudzić w niej zmartwienie. I sprowokować falę różnych pytań, choć akurat temu Jay chciał zapobiec.
„Nie obraziłbym się za koc.”
Wyglądało na to, że nie było takiej potrzeby, biorąc pod uwagę, że bez słowa narzucił na jego nogi kołdrę, nawet jeśli miała okazać się powodem rywalizacji – w końcu ciemnowłosy też zamierzał pod nią spać.
― A mówił ci ktoś kiedyś, że stwierdzasz oczywiste rzeczy? ― wymruczał, najwidoczniej zdając sobie sprawę z własnych atutów, nawet jeśli niektóre wersje wydarzeń były zwyczajnie niemożliwe do spełnienia. ― I że za bardzo się wiercisz ― dodał po chwili, czując, że Woolfe przysuwa się bliżej, choć nie wyglądało na to, by był z tego powodu szczególnie niezadowolony, szczególnie że już po chwili paznokcie prefekta w dość przyjemny sposób zaczęły zadrapywać skórę na jego przedramieniu.
― Mhm.
„Dobranoc Jay.”
Nie zamknął oczu od razu, jego spojrzenie zsunęło się w stronę dłoni Winchestera, która leniwie przesuwała się to w jedną, to w drugą stronę. Jak zwykle do ostatniego momentu usilnie walczył z własnymi ograniczeniami, jednak koniec końców każdy zasługiwał na odpoczynek. Ciężkie powieki opadły, gasząc mdły blask monitora, który odbijał się w jasnych tęczówkach szatyna, gdy on sam pogrążył się w absolutnej ciemności.
Spokój.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 21, 2018 11:17 pm
Nie Paź 21, 2018 11:17 pm
— Każdy miał u mnie szansę Jay. Zawsze wszyscy mają szansę. Po prostu sam nieświadomie doprowadziłeś do tego, że to właśnie ciebie wybrałem — powiedział przekrzywiając nieznacznie głowę w bok, by móc mu się uważniej przyjrzeć. Taka była w końcu prawda. Może i rzeczywiście jego zauroczenie trwało zbyt długo, by mógł się dobrowolnie do niego przyznać, ale nigdy nie podejrzewał że ze sobą będą. Fakt, że zgadzał się na wszelkie schadzki z dziewczynami (tylko po to by następnego dnia o nich nawet nie pamiętać) nie był kwestią desperacji i szukania bliskości na siłę. Było mu w większości przypadków wszystko jedno czy akurat były obok czy też nie. Zwyczajnie nie zamierzał z miejsca przekreślać, że absolutnie w żadnej z nich się nie zakocha. Dawał im więc szanse, tak jak one dawały je jemu. Najwidoczniej z żadna z nich nie była mu pisana, skoro koniec końców i tak wylądował w punkcie wyjścia. I być może to również był częściowo jego wybór, którego tak czy inaczej dokonał w odpowiedzi na wszelkie zachowania ze strony samego Grimshawa.
Niczego nieświadomego Grimshawa.
— Dean wiecznie powtarza co innego. "Jesteś zbyt powściągliwy Riley. Zaszalej choć trochę, przestań się tak wiecznie ograniczać. Spróbuj żyć i spełniać swoje zachcianki, nawet te najbardziej głupie i błahe. Jeśli dadzą ci choć kilka minut szczęścia, z pewnością było warto." — zacytował, nie siląc się jakoś szczególnie na to by naśladować głos mężczyzny, acz podświadomie przybrał jego specyficzny akcent, gdy wypowiadał poszczególne słowa. Odmienny od standardowej mowy Woolfe'a.
Jakby nie patrzeć Winchester rzadko kiedy pozwalał sobie na cokolwiek. Odkładał spore ilości pieniędzy, by móc studiować, dorzucać się do czynszu, jedzenia, rachunków. Nie było to łatwe, wymagało od niego wiele poświęcenia, ale nigdy nie narzekał.
Pozwolił by Grimshaw zlustrował go wzrokiem, nieszczególnie próbując przed nim umknąć. Bo dlaczego miałby to robić?
— Będzie zachwycona — rzucił bez większego przekonania w odpowiedzi na słowa o pani Anderson. Wystarczyło mu, że sprawiał problemy Jayowi, a do tego miał jeszcze je sprawiać biednej kobiecie? Wątpił jednak by miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia. Zwłaszcza że znając życie, nawet jeśli nie byłaby o nic poproszona, koniec końców po ujrzeniu go na własne oczy i głośnemu "Matko boska, co ci się stało dziecko!" - i tak zaczęłaby skakać dookoła niego. Dzięki temu może przynajmniej będzie co nieco przygotowana na jego widok i zareaguje w bardziej przystępny sposób.
Kołdra na nogach w pełni mu wystarczyła, zwłaszcza przy tak dużej bliskości, do jakiej obaj się w tym momencie posunęli.
— I że za głośno krzyczę w nocy — powiedział bez większego przekonania, przewracając oczami. Skupił się na miarowych ruchach dłoni, nie zaprzestając drapania chłopaka nawet przez chwilę. Jego wzrok nieustannie podążał za zmieniającymi się na ekranie obrazami i zmiennymi kwestiami. Wbrew wcześniejszym słowom, trwanie w niemalże absolutnym bezruchu wychodziło mu wręcz doskonale. Zachowywał go podświadomie, zupełnie jakby podejrzewał że za wyjątkiem poruszającej się ręki, każdy inny ruch mógł wybudzić Jaya ze snu. Tymczasem na niczym nie zależało mu w tym momencie bardziej jak na tym, by udało mu się choć odrobinę wypocząć.
Długi dzień w końcu dobiegał końca.
Niczego nieświadomego Grimshawa.
— Dean wiecznie powtarza co innego. "Jesteś zbyt powściągliwy Riley. Zaszalej choć trochę, przestań się tak wiecznie ograniczać. Spróbuj żyć i spełniać swoje zachcianki, nawet te najbardziej głupie i błahe. Jeśli dadzą ci choć kilka minut szczęścia, z pewnością było warto." — zacytował, nie siląc się jakoś szczególnie na to by naśladować głos mężczyzny, acz podświadomie przybrał jego specyficzny akcent, gdy wypowiadał poszczególne słowa. Odmienny od standardowej mowy Woolfe'a.
Jakby nie patrzeć Winchester rzadko kiedy pozwalał sobie na cokolwiek. Odkładał spore ilości pieniędzy, by móc studiować, dorzucać się do czynszu, jedzenia, rachunków. Nie było to łatwe, wymagało od niego wiele poświęcenia, ale nigdy nie narzekał.
Pozwolił by Grimshaw zlustrował go wzrokiem, nieszczególnie próbując przed nim umknąć. Bo dlaczego miałby to robić?
— Będzie zachwycona — rzucił bez większego przekonania w odpowiedzi na słowa o pani Anderson. Wystarczyło mu, że sprawiał problemy Jayowi, a do tego miał jeszcze je sprawiać biednej kobiecie? Wątpił jednak by miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia. Zwłaszcza że znając życie, nawet jeśli nie byłaby o nic poproszona, koniec końców po ujrzeniu go na własne oczy i głośnemu "Matko boska, co ci się stało dziecko!" - i tak zaczęłaby skakać dookoła niego. Dzięki temu może przynajmniej będzie co nieco przygotowana na jego widok i zareaguje w bardziej przystępny sposób.
Kołdra na nogach w pełni mu wystarczyła, zwłaszcza przy tak dużej bliskości, do jakiej obaj się w tym momencie posunęli.
— I że za głośno krzyczę w nocy — powiedział bez większego przekonania, przewracając oczami. Skupił się na miarowych ruchach dłoni, nie zaprzestając drapania chłopaka nawet przez chwilę. Jego wzrok nieustannie podążał za zmieniającymi się na ekranie obrazami i zmiennymi kwestiami. Wbrew wcześniejszym słowom, trwanie w niemalże absolutnym bezruchu wychodziło mu wręcz doskonale. Zachowywał go podświadomie, zupełnie jakby podejrzewał że za wyjątkiem poruszającej się ręki, każdy inny ruch mógł wybudzić Jaya ze snu. Tymczasem na niczym nie zależało mu w tym momencie bardziej jak na tym, by udało mu się choć odrobinę wypocząć.
Długi dzień w końcu dobiegał końca.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Paź 22, 2018 6:48 pm
Pon Paź 22, 2018 6:48 pm
― Skąd pewność, że zrobiłem to nieświadomie? ― spytał orientacyjnie, choć nieodgadniony ton jego głosu równie dobrze mógł wskazywać na to, że to wszystko od samego początku było zaplanowane. Prawda była jednak taka, że faktycznie nie znał powodów, dla których Winchester wybrał akurat jego – nie oznaczało to, że sądził, że nie było niczego, co mogłoby doprowadzić chłopaka do podjęcia tego wyboru. Grimshaw nie czuł się gorszy od tych wszystkich ludzi, którzy mieli jakiekolwiek szanse. Gdyby miał się nad tym zastanowić, możliwe, że to u innych nie odnalazłby wartych uwagi cech, ale Jay był tylko Jayem i nie potrafił spojrzeć na świat oczami Thatchera. Sortował ludzi według własnych zasad, a większość nie doczekiwała się nawet pojedynczego słowa z jego strony. Byli zwyczajni, trywialni i zbyt podobni – nic dziwnego, że nie zawsze był w stanie pojąć motywy Rileya, który koniec końców okazywał się po prostu zbyt dobry, by przekreślić kogokolwiek.
To ich różniło. Byli jak ogień i woda.
― Nie wiedziałem, że odnalazłeś swój autorytet w Deanie. Ale nie wydaje mi się, że mówiąc to, miał na myśli kupowanie mi czegoś, czego nigdy nie użyję. Chodziło mu raczej o zrobienie czegoś dla siebie. Masz z tym wyraźny problem. ― Odchrząknął, próbując pozbyć się uporczywego drapania w gardle. Na szczęście były to jedne z ostatnich słów, które przyszło mu wypowiedzieć tej nocy.
„I że za głośno krzyczę w nocy.”
― Przyzwyczaiłem się ― stwierdził jedynie. Niezmienny ton wskazywał na to, że faktycznie był w stanie poradzić sobie z nocnym hałasem. Miał okazję zmagać się z nim już niejednokrotnie i właściwie wywoływał u niego dokładnie tę samą reakcję, co czasem głębszy oddech, który bez większej przyczyny wyrywał go z lekkiego snu. Dzielili ze sobą pokój wystarczająco długo, by przystosował się do podobnego trybu życia, nawet jeśli nie należał on do najłatwiejszych i najbardziej znośnych przez człowieka. Teraz jednak starał się skupić na miarowych ruchach dłoni, które pozwoliły mu na przynajmniej częściowe wyciszenie się. Zmęczenie sięgnęło zenitu, a on z każdą sekundą czuł przytłaczający ciężar własnego ciała, które zdawało się coraz głębiej zatapiać w wygodnym materacu. Wszelkie szmery, które słyszał, stawały się coraz bardziej odległe.
Wreszcie zasnął, nawet jeśli nie na długo.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
Gdy się obudził, zegar pokazywał czwartą trzydzieści siedem. Z zewnątrz wyglądało na to, że nie istniał żaden konkretny powód, dla którego tak się stało. Żadnych dźwięków, głosów – nawet Scar nie postanowił urządzać sobie nocnych przechadzek po salonie, uderzając pazurami o podłogę. Jakiś nieznany bodziec po prostu zmącił spokój ciemnowłosego i choć czuł się nieco lepiej, ilość przespanych godzin wciąż nie była zadowalająca. Tylko on miał świadomość tego, co nie pozwoliło mu na przespanie ani minuty dłużej. Gdy tylko otworzył oczy, jego wzrok momentalnie skupił się na Woolfe, jakby w tej jednej chwili przypomniał sobie, że miał dać mu znać, gdyby coś się wydarzyło.
Rzecz w tym, że wszystko było w porządku.
Szatyn mimowolnie przekręcił się na plecy, a zsunąwszy rękę z brzucha chłopaka, potarł nią zmęczoną twarz. Po tym przez jakiś czas po prostu wpatrywał się w zawieszony wysoko sufit, a kiedy ponownie spróbował zasnąć, nie przyniosło to żadnego rezultatu. Był aż do bólu świadomy wszystkiego, co działo się dookoła, ale mimo tego nie podniósł się z miejsca, pozwalając sobie na ten względny odpoczynek dla ciała i oczu.
Około szóstej trzydzieści miał jeszcze sporo czasu do wyjścia do pracy na poranną zmianę, ale zdecydowanie miał już dość bezczynności. Nie bacząc na to, czy Winchester spał czy już zdążył się obudzić, postanowił wstać, ubrać się, wypić kawę i wreszcie wyjść ze Scarem na spacer. Był to doskonały pretekst, by wreszcie mieć możliwość zapalenia, nawet jeśli o tej porze roku wczesnym rankiem pogoda dawała w kość. Nie zwracał jednak większej uwagi na zimno, które sprawiało, że palce drętwiały, gdy za długo trzymało się ręce poza ciepłymi kieszeniami kurtki.
― ― ― ― ― ― ― ― ―
― Muszę się zbierać. Pani Anderson powinna zjawić się tu za jakąś godzinę. Mam nadzieję, że do tego czasu nie przyjdzie ci do głowy nic głupiego ― rzucił, zapinając mankiety koszuli, przez co cała jego wypowiedź przybrała dziwnie oficjalny wydźwięk. Przesunął pozbawionym wyrazu wzrokiem po twarzy Winchestera, przypominając samemu sobie, że ostatnimi czasy złotooki miał aż za głupie pomysły.
Nie sądził, żeby Thatcher potrzebował więcej wskazówek. Poza tym, że aktualnie był nieporadny jak dziecko, był na tyle dojrzały, by wiedzieć, w którym momencie potrzebował czyjegoś wsparcia, nawet jeśli prawdopodobnie nie zamierzał nadużywać dobroci zatrudnionej gospodyni. Ryan już miał opuścić pokój, jednak zanim zwrócił się w stronę drzwi, podszedł bliżej Starra i bez słowa nachylił się, dosięgając ustami jego warg. Nie była to żadna wyższa konieczność, ale właśnie zabierał to, co w jego mniemaniu mu się należało. Krótkie, ale dużo bardziej zachłanne ugryzienie na dolnej wardze miało tylko przypomnieć o tym Riley'owi i przy okazji sprawić, żeby nie zapomniał o jego zaleceniach, tym bardziej, że opuściwszy mieszkanie, szatyn nie miał już żadnej kontroli nad tym, co działo się w środku.
___✕ z/t [+ Riley].
To ich różniło. Byli jak ogień i woda.
― Nie wiedziałem, że odnalazłeś swój autorytet w Deanie. Ale nie wydaje mi się, że mówiąc to, miał na myśli kupowanie mi czegoś, czego nigdy nie użyję. Chodziło mu raczej o zrobienie czegoś dla siebie. Masz z tym wyraźny problem. ― Odchrząknął, próbując pozbyć się uporczywego drapania w gardle. Na szczęście były to jedne z ostatnich słów, które przyszło mu wypowiedzieć tej nocy.
„I że za głośno krzyczę w nocy.”
― Przyzwyczaiłem się ― stwierdził jedynie. Niezmienny ton wskazywał na to, że faktycznie był w stanie poradzić sobie z nocnym hałasem. Miał okazję zmagać się z nim już niejednokrotnie i właściwie wywoływał u niego dokładnie tę samą reakcję, co czasem głębszy oddech, który bez większej przyczyny wyrywał go z lekkiego snu. Dzielili ze sobą pokój wystarczająco długo, by przystosował się do podobnego trybu życia, nawet jeśli nie należał on do najłatwiejszych i najbardziej znośnych przez człowieka. Teraz jednak starał się skupić na miarowych ruchach dłoni, które pozwoliły mu na przynajmniej częściowe wyciszenie się. Zmęczenie sięgnęło zenitu, a on z każdą sekundą czuł przytłaczający ciężar własnego ciała, które zdawało się coraz głębiej zatapiać w wygodnym materacu. Wszelkie szmery, które słyszał, stawały się coraz bardziej odległe.
Wreszcie zasnął, nawet jeśli nie na długo.
Gdy się obudził, zegar pokazywał czwartą trzydzieści siedem. Z zewnątrz wyglądało na to, że nie istniał żaden konkretny powód, dla którego tak się stało. Żadnych dźwięków, głosów – nawet Scar nie postanowił urządzać sobie nocnych przechadzek po salonie, uderzając pazurami o podłogę. Jakiś nieznany bodziec po prostu zmącił spokój ciemnowłosego i choć czuł się nieco lepiej, ilość przespanych godzin wciąż nie była zadowalająca. Tylko on miał świadomość tego, co nie pozwoliło mu na przespanie ani minuty dłużej. Gdy tylko otworzył oczy, jego wzrok momentalnie skupił się na Woolfe, jakby w tej jednej chwili przypomniał sobie, że miał dać mu znać, gdyby coś się wydarzyło.
Rzecz w tym, że wszystko było w porządku.
Szatyn mimowolnie przekręcił się na plecy, a zsunąwszy rękę z brzucha chłopaka, potarł nią zmęczoną twarz. Po tym przez jakiś czas po prostu wpatrywał się w zawieszony wysoko sufit, a kiedy ponownie spróbował zasnąć, nie przyniosło to żadnego rezultatu. Był aż do bólu świadomy wszystkiego, co działo się dookoła, ale mimo tego nie podniósł się z miejsca, pozwalając sobie na ten względny odpoczynek dla ciała i oczu.
Około szóstej trzydzieści miał jeszcze sporo czasu do wyjścia do pracy na poranną zmianę, ale zdecydowanie miał już dość bezczynności. Nie bacząc na to, czy Winchester spał czy już zdążył się obudzić, postanowił wstać, ubrać się, wypić kawę i wreszcie wyjść ze Scarem na spacer. Był to doskonały pretekst, by wreszcie mieć możliwość zapalenia, nawet jeśli o tej porze roku wczesnym rankiem pogoda dawała w kość. Nie zwracał jednak większej uwagi na zimno, które sprawiało, że palce drętwiały, gdy za długo trzymało się ręce poza ciepłymi kieszeniami kurtki.
― Muszę się zbierać. Pani Anderson powinna zjawić się tu za jakąś godzinę. Mam nadzieję, że do tego czasu nie przyjdzie ci do głowy nic głupiego ― rzucił, zapinając mankiety koszuli, przez co cała jego wypowiedź przybrała dziwnie oficjalny wydźwięk. Przesunął pozbawionym wyrazu wzrokiem po twarzy Winchestera, przypominając samemu sobie, że ostatnimi czasy złotooki miał aż za głupie pomysły.
Nie sądził, żeby Thatcher potrzebował więcej wskazówek. Poza tym, że aktualnie był nieporadny jak dziecko, był na tyle dojrzały, by wiedzieć, w którym momencie potrzebował czyjegoś wsparcia, nawet jeśli prawdopodobnie nie zamierzał nadużywać dobroci zatrudnionej gospodyni. Ryan już miał opuścić pokój, jednak zanim zwrócił się w stronę drzwi, podszedł bliżej Starra i bez słowa nachylił się, dosięgając ustami jego warg. Nie była to żadna wyższa konieczność, ale właśnie zabierał to, co w jego mniemaniu mu się należało. Krótkie, ale dużo bardziej zachłanne ugryzienie na dolnej wardze miało tylko przypomnieć o tym Riley'owi i przy okazji sprawić, żeby nie zapomniał o jego zaleceniach, tym bardziej, że opuściwszy mieszkanie, szatyn nie miał już żadnej kontroli nad tym, co działo się w środku.
___✕ z/t [+ Riley].
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Gru 26, 2018 3:37 am
Sro Gru 26, 2018 3:37 am
Wbrew powszechnej opinii na temat Świąt w sierocińcach, wspomnienia Winchestera nie były szczególnie negatywne. Był to jeden z tych dni, podczas których wiele osób stawało w progu budynku z wielkimi pudłami wypełnionymi mniej lub bardziej używanymi zabawkami i z szerokimi uśmiechami oznajmiali, że Święty Mikołaj przybył w tym roku i do nich. Czasem ktoś faktycznie fatygował się, by przebrać za tego pozytywnego grubasa z białą brodą w czerwonym wdzianku. Innymi razy, wystarczył sam fakt podarunków. Tak czy inaczej nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że Boże Narodzenie nawet w sierocińcu potrafiło być pozytywne, gdy siadali wszyscy razem przy gigantycznym stole, śpiewali kolędy i wymieniali się zabawkami, które dostali. Koniec końców i tak wszystko pozostawało wspólne, lecz ten drobny gest nadawał im w pewnym stopniu nieco indywidualnego traktowania, które poprawiało humor na wiele dni.
Noce nie były tak kolorowe. Gdy pozytywne emocje opadały, wiele dzieci udając się do łóżek, zaczynało w pełni odczuwać swoją samotność. Fakt, że mimo tej wielkiej rodziny tak naprawdę nie mieli rodziców, dla których byli najważniejsi. Że każdy z drobnych upominków jakie otrzymali, nazajutrz miał zostać zagarnięty przez kogoś innego. Że nie mieli własnych pokoi, urządzonych specjalnie dla nich i nadal musieli się tłoczyć z innymi, nierzadko dzieląc z nimi nawet materac. Dopadały ich myśli, że być może mimo własnych starań nie byli wystarczająco grzeczni, by dostać od Mikołaja to, czego tak naprawdę pragnęli. Kogoś, kto zjawiłby się tuż przed ich oczami z ciepłym uśmiechem i rzucił łagodnie: "Od dziś będziemy twoimi rodzicami".
Wszystkie te myśli przelatywały swobodnie przez jego głowę, gdy kucał przy choince, poprawiając na niej jeden z czerwonych łańcuchów. Z wyjątkową wręcz precyzją unikał własnego, zniekształconego odbicia w kolorowych bombkach. I zapewne robiłby to dalej, gdyby rozpędzony Jack Russel Terrier mający olbrzymie problemy z hamowaniem, nie wjechał właśnie w niego niczym rasowa trójkołowa wyścigówka. Drobny łeb odbił się od jego kolana, zmuszając go do podparcia się lewą ręką o ziemię. Przewrócił oczami na samo wyobrażenie, zaraz słysząc oburzone fuknięcie i spojrzał na źródło całego zamieszania.
— Nawet nie próbuj stosować podobnego tricku na choince, zrozumiano? — ostrzegł swojego pupila, któremu od momentu przygarnięcia zmieniał imię trzykrotnie, by w końcu wybrać to które zdecydowanie pasowało do niego najlepiej. Podniósł go do góry patrząc na ucieszoną mordkę, która zaraz wydała z siebie energiczne szczeknięcie, tuż przed polizaniem go w nos. Przyciągnął go do siebie i wstał z miejsca rozglądając się dookoła. Nawet jeśli same Święta mieli już za sobą, w mieszkaniu nadal było kilka elementów, które skutecznie utrzymywały całą tę atmosferę. Wcześniej wspomniana choinka, świecące ozdoby na szybie, pierniki pozostawione na szafce, jak i zawieszone niedaleko wejścia skarpety. Doskonale wiedział, że gdyby nie pomoc Deana i pani Anderson, żadna z tych rzeczy nigdy by się tu nie znalazła. Ani on, ani Ryan nie mieli szczególnych zapędów do celebrowania jakichkolwiek wydarzeń.
Odstawił Reavera na ziemię tuż obok Białego Wilka, który właśnie unosił pysk, by spojrzeć w jego złote tęczówki, zamiatając jednocześnie podłogę długim ogonem.
Spokojny czas.
— Kto wie jak długo potrwa? — wymruczał cicho zerkając w stronę drzwi.
Nie wyglądasz na zachwyconego.
Bestia usiadła ciężko na ziemi szorując łapami po panelach. Mimo to Winchester doskonale wiedział, że po spojrzeniu w tamtą stronę, nie dostrzeże ani żadnych pęknięć, ani rys.
— Po prostu nie wiem czego się spodziewać.
Przynajmniej spędziłeś Boże Narodzenie dokładnie tak jak chciałeś.
— To prawda.
Nie potrzebował niczego więcej, jak obecności Jaya i Deana. Kilkanaście przeróżnych potraw, których i tak nie byli w stanie, w siebie wcisnąć, głupawe żarty starszego Grimshawa, cichy, lecz szczery śmiech Winchestera, stukot pazurów obu psów, które kręciły się przy własnych miskach po otrzymaniu do nich kilku ponadprogramowych smakołyków w postaci świeżego mięsa.
Potarł kark i ruszył przez salon, by zaraz zapukać kilkakrotnie w drzwi prowadzące do pokoju Ryana. Było to jedynie krótkie powiadomienie wynikające z przyzwoitości, będące dla srebrnookiego sygnałem że wchodzi do środka.
— Jay — przekroczył próg zamykając za sobą drzwi i rozejrzał się dookoła, określając mniej więcej etap na jakim znajdował się chłopak. Dzisiejszy wieczór bez wątpienia miał należeć do Deana i jego dziewczyny. Tylko ze względu na olbrzymią sympatię do starszego Grimshawa, Woolfe już od pewnego czasu przechadzał się po domu w idealnie dopasowanym do niego czarnym garniturze z krawatem w tym samym kolorze. W tym momencie skupił całą swoją uwagę na ciemnowłosym, nie szczędząc sobie sunięcia po nim wzrokiem od dołu do góry.
Noce nie były tak kolorowe. Gdy pozytywne emocje opadały, wiele dzieci udając się do łóżek, zaczynało w pełni odczuwać swoją samotność. Fakt, że mimo tej wielkiej rodziny tak naprawdę nie mieli rodziców, dla których byli najważniejsi. Że każdy z drobnych upominków jakie otrzymali, nazajutrz miał zostać zagarnięty przez kogoś innego. Że nie mieli własnych pokoi, urządzonych specjalnie dla nich i nadal musieli się tłoczyć z innymi, nierzadko dzieląc z nimi nawet materac. Dopadały ich myśli, że być może mimo własnych starań nie byli wystarczająco grzeczni, by dostać od Mikołaja to, czego tak naprawdę pragnęli. Kogoś, kto zjawiłby się tuż przed ich oczami z ciepłym uśmiechem i rzucił łagodnie: "Od dziś będziemy twoimi rodzicami".
Wszystkie te myśli przelatywały swobodnie przez jego głowę, gdy kucał przy choince, poprawiając na niej jeden z czerwonych łańcuchów. Z wyjątkową wręcz precyzją unikał własnego, zniekształconego odbicia w kolorowych bombkach. I zapewne robiłby to dalej, gdyby rozpędzony Jack Russel Terrier mający olbrzymie problemy z hamowaniem, nie wjechał właśnie w niego niczym rasowa trójkołowa wyścigówka. Drobny łeb odbił się od jego kolana, zmuszając go do podparcia się lewą ręką o ziemię. Przewrócił oczami na samo wyobrażenie, zaraz słysząc oburzone fuknięcie i spojrzał na źródło całego zamieszania.
— Nawet nie próbuj stosować podobnego tricku na choince, zrozumiano? — ostrzegł swojego pupila, któremu od momentu przygarnięcia zmieniał imię trzykrotnie, by w końcu wybrać to które zdecydowanie pasowało do niego najlepiej. Podniósł go do góry patrząc na ucieszoną mordkę, która zaraz wydała z siebie energiczne szczeknięcie, tuż przed polizaniem go w nos. Przyciągnął go do siebie i wstał z miejsca rozglądając się dookoła. Nawet jeśli same Święta mieli już za sobą, w mieszkaniu nadal było kilka elementów, które skutecznie utrzymywały całą tę atmosferę. Wcześniej wspomniana choinka, świecące ozdoby na szybie, pierniki pozostawione na szafce, jak i zawieszone niedaleko wejścia skarpety. Doskonale wiedział, że gdyby nie pomoc Deana i pani Anderson, żadna z tych rzeczy nigdy by się tu nie znalazła. Ani on, ani Ryan nie mieli szczególnych zapędów do celebrowania jakichkolwiek wydarzeń.
Odstawił Reavera na ziemię tuż obok Białego Wilka, który właśnie unosił pysk, by spojrzeć w jego złote tęczówki, zamiatając jednocześnie podłogę długim ogonem.
Spokojny czas.
— Kto wie jak długo potrwa? — wymruczał cicho zerkając w stronę drzwi.
Nie wyglądasz na zachwyconego.
Bestia usiadła ciężko na ziemi szorując łapami po panelach. Mimo to Winchester doskonale wiedział, że po spojrzeniu w tamtą stronę, nie dostrzeże ani żadnych pęknięć, ani rys.
— Po prostu nie wiem czego się spodziewać.
Przynajmniej spędziłeś Boże Narodzenie dokładnie tak jak chciałeś.
— To prawda.
Nie potrzebował niczego więcej, jak obecności Jaya i Deana. Kilkanaście przeróżnych potraw, których i tak nie byli w stanie, w siebie wcisnąć, głupawe żarty starszego Grimshawa, cichy, lecz szczery śmiech Winchestera, stukot pazurów obu psów, które kręciły się przy własnych miskach po otrzymaniu do nich kilku ponadprogramowych smakołyków w postaci świeżego mięsa.
Potarł kark i ruszył przez salon, by zaraz zapukać kilkakrotnie w drzwi prowadzące do pokoju Ryana. Było to jedynie krótkie powiadomienie wynikające z przyzwoitości, będące dla srebrnookiego sygnałem że wchodzi do środka.
— Jay — przekroczył próg zamykając za sobą drzwi i rozejrzał się dookoła, określając mniej więcej etap na jakim znajdował się chłopak. Dzisiejszy wieczór bez wątpienia miał należeć do Deana i jego dziewczyny. Tylko ze względu na olbrzymią sympatię do starszego Grimshawa, Woolfe już od pewnego czasu przechadzał się po domu w idealnie dopasowanym do niego czarnym garniturze z krawatem w tym samym kolorze. W tym momencie skupił całą swoją uwagę na ciemnowłosym, nie szczędząc sobie sunięcia po nim wzrokiem od dołu do góry.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Gru 26, 2018 9:13 pm
Sro Gru 26, 2018 9:13 pm
Domyślenie się, że Grimshaw nie był największym fanem świąt, nie kosztowałoby nikogo wielkiego wysiłku umysłowego. Gdyby miał stanąć przed wyborem pomiędzy udaniem się na świąteczną kolację i otrzymaniem przy tym prezentu a świętym spokojem, zdecydowanie chyliłby się ku drugiej opcji. Już od wielu lat cała ta tradycja była dla niego jedynie obowiązkiem i jednocześnie niewielką spłatą długu wobec Deana, który z niewyjaśnionych powodów czerpał ogromną radość ze Świąt Bożego Narodzenia. Jak na kogoś, kto do tej pory nie zdołał jeszcze założyć własnej rodziny, skupiając się na osobistym sukcesie, było to dość niecodzienne zjawisko. Trudno było odmówić mu tej niewielkiej przyjemności, gdy ten jeden raz w roku mógł pozwolić sobie na dłuższe wolne i spędzić go w towarzystwie osób, które po tak długim czasie samotności, wpuścił do swojego życia, nawet jeśli samemu nie odczuwało się żadnej przyjemności z tego – jego zdaniem – bezwartościowego gestu. Dla Jay'a był to tylko kolejny dzień i kolejny wspólny posiłek, który różnił się jedynie tym, że ilość jedzenia na stole przekraczała wszelkie potrzeby żywieniowe przeciętnego człowieka i tym, że dookoła roiło się od ozdób świątecznych, które na dobrą sprawę stanowiły bałagan, którym później należało się zająć. Jakkolwiek Ryan nie próbowałby zrozumieć tych wszystkich ludzi, którzy popadali w szał świątecznego ducha, dostrzegał w tym wszystkim więcej wad niż zalet.
Przepełnione sklepy.
Wydawanie pieniędzy na kompletnie nieprzydatne rzeczy.
Niechciani ludzie w twoim domu.
Akurat ta ostatnia rzecz była całkowitą nowością. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że któregoś dnia starszy Grimshaw zakomunikuje mu, że chce im kogoś przedstawić. W gruncie rzeczy nie musiał tego robić i z kimkolwiek zechciałby się związać, nie było to sprawą szarookiego, który równie dobrze mógł usunąć się na bok, by Dean miał pełną swobodę w zaprezentowaniu apartamentu swojej... dziewczynie, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało.
Ciemnowłosy nie miał w zwyczaju obdarzać szacunkiem ludzi, których jeszcze nie poznał. Nic dziwnego, że darował sobie założenia na siebie oficjalnego garnituru. Zamiast tego postawił raczej na dość luźną elegancję, świadczącą o tym, że wciąż znajdował się na terenie własnego domu. Gdy Winchester przekraczał próg jego pokoju, właśnie dopinał ostatni guzik dopasowanej, czarnej koszuli i poprawił jej kołnierz, by na koniec podwinąć nieco rękawy, które odsłoniły część dobrze zbudowanych przedramion. Z jakiegoś powodu pozbawiony emocji wyraz twarzy był w stanie utwierdzić w przekonaniu dosłownie cały świat co do tego, że wiedział co robi i nie czuł się jakkolwiek skrępowany doborem swojego stroju, który – jak szybko zauważył – mocno kontrastował się z dość sztywnym odzieniem Winchestera.
W milczeniu obrzucił go spojrzeniem od stóp do głowy, jakby w tym momencie zwyczajnie odwdzięczał mu się tym samym. Raz jeszcze swoją mimiką nie zamierzał zdradzać Thatcherowi tego, co siedziało mu w głowie – czy przyglądał mu się przeszywającym wzrokiem tylko z czystej złośliwości, czy może właśnie poddawał go ocenie.
― Jak na akademię ― rzucił tylko, dobrze wiedząc, że nikt nie wymagał od Riley'a tego, by starał się za bardzo. Wątpił też, że siedzenie w garniturze w ogrzewanym apartamencie było czymś szczególnie wygodnym – tak samo, jak wiedział, że Starr zapewne całkiem szybko zamierzał pospieszyć z ripostą. Rzecz w tym, że tuż po krótkim komentarzu, szatyn ruszył przed siebie, jakby przymierzał się do opuszczenia pokoju. Było to całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że wydawał się być przygotowany na spotkanie, mimo że mieli jeszcze trochę czasu przed powrotem Deana z jego nowym nabytkiem, tylko że zamiast opuścić sypialnię, zatrzymał się naprzeciwko Winchestera – wystarczająco blisko, by mimowolnie był w stanie wychwycić zapach przyjemnych, lekkich perfum zmieszanych z wonią nikotyny – bez słowa unosząc rękę i wsuwając palce za zdobiący jego szyję krawat, który nie wydawał się stawiać żadnego oporu. ― Marynarka ― polecił krótko, nawet jeśli w obecnej chwili był skłonny sam zsunąć ją z jego ramion. Na przeszkodzie stała mu jedynie świadomość tego, że Woolfe źle radził sobie z pozbawianiem go jakichkolwiek ubrań.
Przepełnione sklepy.
Wydawanie pieniędzy na kompletnie nieprzydatne rzeczy.
Niechciani ludzie w twoim domu.
Akurat ta ostatnia rzecz była całkowitą nowością. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że któregoś dnia starszy Grimshaw zakomunikuje mu, że chce im kogoś przedstawić. W gruncie rzeczy nie musiał tego robić i z kimkolwiek zechciałby się związać, nie było to sprawą szarookiego, który równie dobrze mógł usunąć się na bok, by Dean miał pełną swobodę w zaprezentowaniu apartamentu swojej... dziewczynie, jakkolwiek idiotycznie by to nie brzmiało.
Ciemnowłosy nie miał w zwyczaju obdarzać szacunkiem ludzi, których jeszcze nie poznał. Nic dziwnego, że darował sobie założenia na siebie oficjalnego garnituru. Zamiast tego postawił raczej na dość luźną elegancję, świadczącą o tym, że wciąż znajdował się na terenie własnego domu. Gdy Winchester przekraczał próg jego pokoju, właśnie dopinał ostatni guzik dopasowanej, czarnej koszuli i poprawił jej kołnierz, by na koniec podwinąć nieco rękawy, które odsłoniły część dobrze zbudowanych przedramion. Z jakiegoś powodu pozbawiony emocji wyraz twarzy był w stanie utwierdzić w przekonaniu dosłownie cały świat co do tego, że wiedział co robi i nie czuł się jakkolwiek skrępowany doborem swojego stroju, który – jak szybko zauważył – mocno kontrastował się z dość sztywnym odzieniem Winchestera.
W milczeniu obrzucił go spojrzeniem od stóp do głowy, jakby w tym momencie zwyczajnie odwdzięczał mu się tym samym. Raz jeszcze swoją mimiką nie zamierzał zdradzać Thatcherowi tego, co siedziało mu w głowie – czy przyglądał mu się przeszywającym wzrokiem tylko z czystej złośliwości, czy może właśnie poddawał go ocenie.
― Jak na akademię ― rzucił tylko, dobrze wiedząc, że nikt nie wymagał od Riley'a tego, by starał się za bardzo. Wątpił też, że siedzenie w garniturze w ogrzewanym apartamencie było czymś szczególnie wygodnym – tak samo, jak wiedział, że Starr zapewne całkiem szybko zamierzał pospieszyć z ripostą. Rzecz w tym, że tuż po krótkim komentarzu, szatyn ruszył przed siebie, jakby przymierzał się do opuszczenia pokoju. Było to całkiem logiczne, biorąc pod uwagę, że wydawał się być przygotowany na spotkanie, mimo że mieli jeszcze trochę czasu przed powrotem Deana z jego nowym nabytkiem, tylko że zamiast opuścić sypialnię, zatrzymał się naprzeciwko Winchestera – wystarczająco blisko, by mimowolnie był w stanie wychwycić zapach przyjemnych, lekkich perfum zmieszanych z wonią nikotyny – bez słowa unosząc rękę i wsuwając palce za zdobiący jego szyję krawat, który nie wydawał się stawiać żadnego oporu. ― Marynarka ― polecił krótko, nawet jeśli w obecnej chwili był skłonny sam zsunąć ją z jego ramion. Na przeszkodzie stała mu jedynie świadomość tego, że Woolfe źle radził sobie z pozbawianiem go jakichkolwiek ubrań.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Gru 27, 2018 3:33 am
Czw Gru 27, 2018 3:33 am
Garnitur ze strony Winchestera był zwyczajnym ukłonem w stronę Deana. Jakby nie patrzeć, chłopak zawdzięczał mu naprawdę wiele, jeśli zatem chciał zrobić jakkolwiek dobre wrażenie - zwłaszcza ze swoim niewyjściowym ryjem - pozostawało mu wykorzystanie tego co miał. Zdecydowanie lepszy był prosty garnitur niż jakby miał założyć wyjściowy mundurek z logiem szkoły, ha. Niemniej, im dłużej przyglądał się Jayowi, tym bardziej cisnęły mu się na usta konkretne słowa, które zaraz wypowiedział z ciężkim westchnięciem.
— Przystojnemu we wszystkim dobrze, nawet w łachmanach, co? Ty to masz dobrze w życiu — mimo że w jego tonie nie było słychać rozbawienia, pojedyncze iskry w oczach skutecznie wskazywały na żartobliwą wypowiedź. Biały Wilk snuł się tuż za jego plecami w progu drzwi, wymachując nieznacznie ogonem na boki.
"Jak na akademię."
Odciążył jedną z nóg, opierając swój ciężar na drugiej z nich, udając że zarzuca na plecy niewidzialny plecak wyładowany książkami. Patrzcie go jak pozuje, cwaniaczek jeden. Tylko wrzucać na okładki gazet.
— Mam w takim razie nadzieję, że gdzieś w twoim skamieniałym sercu jest nieco miejsca na fetysz uczniowski — puścił mu oko, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Zdecydowanie miał dziś dobry humor, co pokazywał praktycznie na każdym kroku. Obserwował go uważnie, gdy szedł w jego stronę, samemu nie odzywając się w tym momencie ani słowem. Nie zaprotestował czując na sobie jego ręce, nie wykonał też jednak jego polecenia. Zamiast tego przysunął się do niego jeszcze bardziej, stykając się z nim nosem.
— Jak ci się nie podoba to sam ją zdejmij — każde jego słowo sprawiało, że ich wargi ocierały się o siebie w typowym prowokacyjnym geście. Pozostawiającym po sobie wyraźny niedosyt, który najwyraźniej sprawiał mu olbrzymią satysfakcję. A przynajmniej tak można by było zakładać, gdyby zaraz sam nie przesunął dłońmi po jego koszuli w sposób tak ostrożny, jakby starał się jej nie wygnieść, by koniec końców przesunąć delikatnie palcami po boku jego szyi. Wyraźnie omijał delikatną bliznę, przesuwając się całym ciałem bliżej niego, z łatwością zakładając ramiona na jego karku.
— Dean ci mówił, o której będą? — zapytał nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku. Przesunął nieznacznie głowę w bok, przygryzając zębami jego dolną wargę.
Byłoby miło, gdyby twój chłopak nie przycinał mnie w połowie drzwiami.
Woolfe nawet nie musiał odwracać się w tył, gdy usłyszał głos, którego jak na razie nie chciał słyszeć. Doskonale wiedział, że oba Wilki wręcz uwielbiały swoje popisowe numery, w których ktoś zamykał im drzwi przed nosem, a one sterczały jedną połową z każdej strony. Westchnął cicho i opuścił głowę, opierając się czołem o ramię srebrnookiego.
— Muszę wziąć leki.
Wymamrotał nie patrząc w jego kierunku. Nie dodał niczego na wzór 'bo znowu słyszę głosy' mimo że chciał powiedzieć coś podobnego wielokrotnie. Być może wtedy byłoby mu z tym wszystkim choć odrobinę lżej. Na razie zamiast się jednak ruszyć, stał po prostu w miejscu, wdychając jego zapach z zamkniętymi oczami.
Jak dla niego Dean ze swoją dziewczyną mogli w związku z wyjątkowo nagłą sytuacją zostać dzisiejszego wieczora w jej mieszkaniu, bądź udać się do jednej z bogatszych restauracji na południu. Tego rzecz jasna również nie zamierzał mówić na głos.
— Przystojnemu we wszystkim dobrze, nawet w łachmanach, co? Ty to masz dobrze w życiu — mimo że w jego tonie nie było słychać rozbawienia, pojedyncze iskry w oczach skutecznie wskazywały na żartobliwą wypowiedź. Biały Wilk snuł się tuż za jego plecami w progu drzwi, wymachując nieznacznie ogonem na boki.
"Jak na akademię."
Odciążył jedną z nóg, opierając swój ciężar na drugiej z nich, udając że zarzuca na plecy niewidzialny plecak wyładowany książkami. Patrzcie go jak pozuje, cwaniaczek jeden. Tylko wrzucać na okładki gazet.
— Mam w takim razie nadzieję, że gdzieś w twoim skamieniałym sercu jest nieco miejsca na fetysz uczniowski — puścił mu oko, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Zdecydowanie miał dziś dobry humor, co pokazywał praktycznie na każdym kroku. Obserwował go uważnie, gdy szedł w jego stronę, samemu nie odzywając się w tym momencie ani słowem. Nie zaprotestował czując na sobie jego ręce, nie wykonał też jednak jego polecenia. Zamiast tego przysunął się do niego jeszcze bardziej, stykając się z nim nosem.
— Jak ci się nie podoba to sam ją zdejmij — każde jego słowo sprawiało, że ich wargi ocierały się o siebie w typowym prowokacyjnym geście. Pozostawiającym po sobie wyraźny niedosyt, który najwyraźniej sprawiał mu olbrzymią satysfakcję. A przynajmniej tak można by było zakładać, gdyby zaraz sam nie przesunął dłońmi po jego koszuli w sposób tak ostrożny, jakby starał się jej nie wygnieść, by koniec końców przesunąć delikatnie palcami po boku jego szyi. Wyraźnie omijał delikatną bliznę, przesuwając się całym ciałem bliżej niego, z łatwością zakładając ramiona na jego karku.
— Dean ci mówił, o której będą? — zapytał nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku. Przesunął nieznacznie głowę w bok, przygryzając zębami jego dolną wargę.
Byłoby miło, gdyby twój chłopak nie przycinał mnie w połowie drzwiami.
Woolfe nawet nie musiał odwracać się w tył, gdy usłyszał głos, którego jak na razie nie chciał słyszeć. Doskonale wiedział, że oba Wilki wręcz uwielbiały swoje popisowe numery, w których ktoś zamykał im drzwi przed nosem, a one sterczały jedną połową z każdej strony. Westchnął cicho i opuścił głowę, opierając się czołem o ramię srebrnookiego.
— Muszę wziąć leki.
Wymamrotał nie patrząc w jego kierunku. Nie dodał niczego na wzór 'bo znowu słyszę głosy' mimo że chciał powiedzieć coś podobnego wielokrotnie. Być może wtedy byłoby mu z tym wszystkim choć odrobinę lżej. Na razie zamiast się jednak ruszyć, stał po prostu w miejscu, wdychając jego zapach z zamkniętymi oczami.
Jak dla niego Dean ze swoją dziewczyną mogli w związku z wyjątkowo nagłą sytuacją zostać dzisiejszego wieczora w jej mieszkaniu, bądź udać się do jednej z bogatszych restauracji na południu. Tego rzecz jasna również nie zamierzał mówić na głos.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Sty 02, 2019 9:21 pm
Sro Sty 02, 2019 9:21 pm
― Ewolucyjna sztuczka i naturalny dar do przyciągania innych ― rzucił bez wyrazu, przez co ciężko było stwierdzić czy faktycznie wierzył w to, że atrakcyjne cechy biologiczne przysługiwały tym, którzy posunęli się o krok dalej w rozwoju cywilizacyjnym. Przynajmniej nie wyglądało na to, by szczególnie zawracał sobie głowę opinią Winchestera w kwestii jego ubrań – liczyło się przede wszystkim to, że czuł się w nich swobodnie. ― Sam też nie masz na co narzekać. Ja dobrze wyglądam, a ty masz na co patrzeć ― dodał po chwili i choć pierwsze zdanie wskazywało na to, że był skłonny pochwalić jego wygląd, drugie zniszczyło wszelką nadzieję na to, że z ust Grimshawa można byłoby usłyszeć coś miłego. Nie dało się jednak ukryć, że gdyby Thatcher nie był dla niego atrakcyjny w żadnym aspekcie, zapewne ich relacja nie wkroczyłaby na podłoże, na którym obecnie się znajdowała. Trudno byłoby wyobrazić sobie Ryana w towarzystwie kogoś, z kim związek mógł zrodzić się jedynie z litości, jakkolwiek okrutnie by to nie zabrzmiało.
Choć przez krótką chwilę można było zwątpić w to, że do siebie pasowali. Szczególnie w momencie, w którym przyglądając się wygłupom złotookiego, uniósł brew z widocznym sceptycyzmem. Mimo że nie umknął uwadze fakt, że ciemnowłosy objechał złotookiego oceniającym wzrokiem, fetysz uczniowski był raczej kiepskim tropem, ale wyglądało na to, że szarooki postanowił naprawić wszystko na własną rękę.
Mimo bliskości chłopaka, ze skupieniem i cierpliwością rozplótł jego krawat do samego końca, by na koniec odrzucić go na materac łóżka. Z opanowaniem znosił wszystkie prowokacje Starra, nawet jeśli ten wyraźnie prosił się o to, by ingerencja Grimshawa w jego ubiór nie skończyła się wyłącznie na zrzuceniu z niego marynarki. W chwili, gdy dłonie Riley'a błądziły po jego koszuli, szarooki złapał za poły jego ubrania – w jego ruchach nie było nawet najdrobniejszych oznak zawahania, kiedy zaczął zsuwać z ramion Winchestera ten kompletnie zbędny element stroju. Nie zawahał się nawet w momencie, w którym mocniejszym szarpnięciem musiał zmusić chłopaka do opuszczenia ramion i odsunięcia dłoni od jego szyi, jakby w tym momencie sam podjął się gry, w której stawką było nadszarpnięcie jego cierpliwości, by całe napięcie między nimi przekroczyło wartość napięcia w gniazdku elektrycznym. Z daleka te wszystkie drobne gesty nie były widoczne – jedynie Woolfe był w stanie odczuć lekkie muśnięcie ust na swoich wargach, w chwili gdy Jay odrzucał jego marynarkę na bok, i ciepło, które wzrosło w momencie, w którym naparł na niego mocniej.
„Dean ci mówił, o której będą?”
― Za jakieś pół godziny ― rzucił, uprzednio niechętnie zerknąwszy kątem oka na zegar przy łóżku. Wiedział, że kiedy Dean znajdzie się w domu, będą musieli zrezygnować z wszelkich zagrywek dla komfortu psychicznego Starra. Mężczyzna wciąż żył odcięty od wszelkich zmian, które zaszły między nimi i o ile na dłuższą metę ta niewiedza nie była aż tak uciążliwa, na pewno stanowiła jakąś przeszkodę, zwłaszcza że póki co żadne z nich nie miało pojęcia, jak długo starszy Grimshaw zamierzał zabawić w Kanadzie.
„Muszę wziąć leki.”
― Mhm ― rzucił krótko, choć szybko okazało się, że zamierzał zignorować te trzy słowa, które były dość oczywistym sygnałem do puszczenia w niepamięć wszystkich gestów, które miały miejsce przed chwilą. Korzystając z okazji, że Ril wciąż znajdował się tuż obok, uniósł ręce, by jedną z nich wsunąć pod jego podbródek, a palce drugiej wsunąć za kołnierz koszuli. Zanim chłopak zdążył jakkolwiek zaprotestować, odwdzięczył mu się mniej delikatnym przygryzieniem dolnej wargi, które okazało się być zaledwie przedsmakiem wymuszonego na nim pocałunku. Ten z pozoru naturalny gest miał jednak odwrócić jego uwagę od rozpięcia jednego z górnych guzików, co zakończył powolnym i w jakiś sposób uspokajającym muśnięciem opuszek palców, które wolno sunęły po szyi złotookiego, na koniec na chwilę zatapiając się w kosmykach jego włosów, nad których ułożeniem zapewne też zdążył już popracować.
Jaka szkoda.
― Już ― poinformował krótko, gdy odsunąwszy się nieznacznie, wreszcie przyjrzał się efektowi końcowemu. Tak było znacznie lepiej.
Choć przez krótką chwilę można było zwątpić w to, że do siebie pasowali. Szczególnie w momencie, w którym przyglądając się wygłupom złotookiego, uniósł brew z widocznym sceptycyzmem. Mimo że nie umknął uwadze fakt, że ciemnowłosy objechał złotookiego oceniającym wzrokiem, fetysz uczniowski był raczej kiepskim tropem, ale wyglądało na to, że szarooki postanowił naprawić wszystko na własną rękę.
Mimo bliskości chłopaka, ze skupieniem i cierpliwością rozplótł jego krawat do samego końca, by na koniec odrzucić go na materac łóżka. Z opanowaniem znosił wszystkie prowokacje Starra, nawet jeśli ten wyraźnie prosił się o to, by ingerencja Grimshawa w jego ubiór nie skończyła się wyłącznie na zrzuceniu z niego marynarki. W chwili, gdy dłonie Riley'a błądziły po jego koszuli, szarooki złapał za poły jego ubrania – w jego ruchach nie było nawet najdrobniejszych oznak zawahania, kiedy zaczął zsuwać z ramion Winchestera ten kompletnie zbędny element stroju. Nie zawahał się nawet w momencie, w którym mocniejszym szarpnięciem musiał zmusić chłopaka do opuszczenia ramion i odsunięcia dłoni od jego szyi, jakby w tym momencie sam podjął się gry, w której stawką było nadszarpnięcie jego cierpliwości, by całe napięcie między nimi przekroczyło wartość napięcia w gniazdku elektrycznym. Z daleka te wszystkie drobne gesty nie były widoczne – jedynie Woolfe był w stanie odczuć lekkie muśnięcie ust na swoich wargach, w chwili gdy Jay odrzucał jego marynarkę na bok, i ciepło, które wzrosło w momencie, w którym naparł na niego mocniej.
„Dean ci mówił, o której będą?”
― Za jakieś pół godziny ― rzucił, uprzednio niechętnie zerknąwszy kątem oka na zegar przy łóżku. Wiedział, że kiedy Dean znajdzie się w domu, będą musieli zrezygnować z wszelkich zagrywek dla komfortu psychicznego Starra. Mężczyzna wciąż żył odcięty od wszelkich zmian, które zaszły między nimi i o ile na dłuższą metę ta niewiedza nie była aż tak uciążliwa, na pewno stanowiła jakąś przeszkodę, zwłaszcza że póki co żadne z nich nie miało pojęcia, jak długo starszy Grimshaw zamierzał zabawić w Kanadzie.
„Muszę wziąć leki.”
― Mhm ― rzucił krótko, choć szybko okazało się, że zamierzał zignorować te trzy słowa, które były dość oczywistym sygnałem do puszczenia w niepamięć wszystkich gestów, które miały miejsce przed chwilą. Korzystając z okazji, że Ril wciąż znajdował się tuż obok, uniósł ręce, by jedną z nich wsunąć pod jego podbródek, a palce drugiej wsunąć za kołnierz koszuli. Zanim chłopak zdążył jakkolwiek zaprotestować, odwdzięczył mu się mniej delikatnym przygryzieniem dolnej wargi, które okazało się być zaledwie przedsmakiem wymuszonego na nim pocałunku. Ten z pozoru naturalny gest miał jednak odwrócić jego uwagę od rozpięcia jednego z górnych guzików, co zakończył powolnym i w jakiś sposób uspokajającym muśnięciem opuszek palców, które wolno sunęły po szyi złotookiego, na koniec na chwilę zatapiając się w kosmykach jego włosów, nad których ułożeniem zapewne też zdążył już popracować.
Jaka szkoda.
― Już ― poinformował krótko, gdy odsunąwszy się nieznacznie, wreszcie przyjrzał się efektowi końcowemu. Tak było znacznie lepiej.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Sty 04, 2019 2:07 am
Pią Sty 04, 2019 2:07 am
Zastanowił się przez chwilę.
— To by się nawet zgadzało. W końcu jakby nie spojrzeć, samiec często stroi się w ładne piórka by się przypodobać. Chyba po prostu przegapiłem swoje lekcje sztuczek na wyrywanie dziewczyn. Nie żebym i bez tego jakoś szczególnie narzekał na brak zainteresowania. Każda potwora znajdzie swojego amatora i tak dalej — wzruszył ramionami.
Nawet nie zwrócił większej uwagi na fakt, że pierwsze zdanie mogłoby wskazywać na chwalenie jego, a nie samego siebie. W końcu Woolfe nigdy najzwyczajniej w świecie nawet nie pomyślałby o tym, że ktokolwiek mógłby go skomplementować. Nie patrzył na swoją twarz z konkretnego powodu. Była jedną z rzeczy, których nienawidził z głębi serca i nie wierzył, że mogłaby być w czyimkolwiek guście. Jego nienawiść nie pogłębiała się tylko i wyłącznie dlatego, że nie widział samego siebie od lat. Potarł nieznacznie końcówkę nosa, nie ingerując już zbyt mocno w dalsze czynności ze strony Jaya. A przynajmniej nie rękami. Wygięty ku górze kącik ust idealnie podkreślał fakt, że całkowicie świadomie utrzymywał wszelkie prowokacje, muskając swoimi ustami jego raz po raz. Zerknął kątem oka za odlatującym na bok krawatem, zaraz wracając jednak wzrokiem do samego szarookiego. Wykręcił nieznacznie ręce, mimo wszystko odrobinę pomagając mu w zdjęciu z niego marynarki, choć gdy i ona zwyczajnie z niego spadła, westchnął ciężko, kręcąc na boki głową.
— Twoja koncepcja rani mojego wewnętrznego eleganckiego panicza — poinformował go bez cienia żalu w głosie. Przysunął się nieco bliżej, by przesunąć językiem po jego dolnej wardze, szybko go jednak chowając, by uniknąć ugryzienia Jaya. Co nie do końca mu wyszło. Przewrócił oczami, mimo to dopasowując się do jego ruchów. Jeśli chciał w tym momencie dyktować warunki, niech tak będzie. Mimo że przygotowanie się na przyjście Deana i jego dziewczyny zajęło mu około dwudziestu minut, gdy dobierał wszystko do siebie i układał jako tako włosy - jakby nie patrzeć, tak czy inaczej ciężko było się spodziewać, że ktoś kto nie patrzy na własne odbicie, będzie w stanie zrobić to perfekcyjnie - nie wykazał się absolutnie żadnym niezadowoleniem, gdy efekt końcowy został wyznaczony przez Ryana.
Mimo to nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, gdy na jego wspomnienie o lekach, ten nie tylko nie dał mu do końca spokoju, ale jeszcze zakończył je pojedynczym słowem.
Już.
— Gdyby podobne metody były w stanie faktycznie zastąpić mi leki, wcale bym nie narzekał — szturchnął go łokciem w bok, nawet jeśli doskonale wiedział że Grimshaw odnosił się do czegoś zupełnie innego. Teraz, gdy był już na swój sposób "wolny", mógł otworzyć drzwi i nie narażać się już dłużej na marudzenie przytrzaśniętego Białego Wilka, mimo że mara mogła się przecież uwolnić ze swojej klatki w każdej chwili. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu.
Mój bohater.
Ledwo się powstrzymał przed pokazaniem mu środkowego palca.
— Właściwie to przyszedłem powiedzieć, że przydałoby się chyba jeszcze wyjść na szybko z psami, nie sądzisz? — rzucił nieco głośniej, idąc korytarzem w kierunku kuchni. Wyłowił swoje tabletki w niepodpisanym pomarańczowym pudełeczku z jednej z szafek i wziął standardową dawkę, zaraz zapijając ją wodą.
W o d o s p a d y.
Niska, warcząca intonacja Białego Wilka przypominała nieco śpiew, gdy faktycznie zaczął przebierać łapami, jakby właśnie znalazł się w wyjątkowo głębokiej kałuży.
Spływasz wraz z wodą, którą wypiłem.
Jesteś niczym studzienka ściekowa. Wsysasz mnie w dół.
Nic dziwnego, że z każdą sekundą zaczął się coraz to bardziej efektownie zapadać w ziemię, zmieniając poprzednią kałużę w ruchome piaski. Woolfe przewrócił oczami na ten widok, myjąc szklankę w zlewie.
Jesteś pojebany.
Wo-oo, został już tylko łeb i prawa łapa. Ratuj mnie, chłopcze.
Sio.
Machnął na niego nieznacznie ręką, faktycznie rzucając mu jednak nieznacznie rozbawione spojrzenie, gdy Biały Wilk z tym samym upiornym wyszczerzem wsiąkł w podłogę, zostawiając go samego. Nawet jeśli nadal wyczuwał jego delikatną obecność na obrzeżach umysłu.
— Przejdziesz się ze mną? Miłość Scara do mnie jest tak olbrzymia, że jeśli sam zabiorę go na spacer to uciekniemy niczym kochankowie i nigdy więcej nas nie zobaczysz.
Nawet nie próbował ukryć sarkazmu w swoim głosie, samemu przywołując gwizdnięciem Jack Russel Terriera, który ruszył w jego stronę sprintem i stanął na tylnych łapach, przednią opierając na jego kolanie. Pocieszna mordka zdawała się wręcz krzyczeć jedno słowo, raz po raz z szerokim uśmiechem. Spacer? Spacer!
— To by się nawet zgadzało. W końcu jakby nie spojrzeć, samiec często stroi się w ładne piórka by się przypodobać. Chyba po prostu przegapiłem swoje lekcje sztuczek na wyrywanie dziewczyn. Nie żebym i bez tego jakoś szczególnie narzekał na brak zainteresowania. Każda potwora znajdzie swojego amatora i tak dalej — wzruszył ramionami.
Nawet nie zwrócił większej uwagi na fakt, że pierwsze zdanie mogłoby wskazywać na chwalenie jego, a nie samego siebie. W końcu Woolfe nigdy najzwyczajniej w świecie nawet nie pomyślałby o tym, że ktokolwiek mógłby go skomplementować. Nie patrzył na swoją twarz z konkretnego powodu. Była jedną z rzeczy, których nienawidził z głębi serca i nie wierzył, że mogłaby być w czyimkolwiek guście. Jego nienawiść nie pogłębiała się tylko i wyłącznie dlatego, że nie widział samego siebie od lat. Potarł nieznacznie końcówkę nosa, nie ingerując już zbyt mocno w dalsze czynności ze strony Jaya. A przynajmniej nie rękami. Wygięty ku górze kącik ust idealnie podkreślał fakt, że całkowicie świadomie utrzymywał wszelkie prowokacje, muskając swoimi ustami jego raz po raz. Zerknął kątem oka za odlatującym na bok krawatem, zaraz wracając jednak wzrokiem do samego szarookiego. Wykręcił nieznacznie ręce, mimo wszystko odrobinę pomagając mu w zdjęciu z niego marynarki, choć gdy i ona zwyczajnie z niego spadła, westchnął ciężko, kręcąc na boki głową.
— Twoja koncepcja rani mojego wewnętrznego eleganckiego panicza — poinformował go bez cienia żalu w głosie. Przysunął się nieco bliżej, by przesunąć językiem po jego dolnej wardze, szybko go jednak chowając, by uniknąć ugryzienia Jaya. Co nie do końca mu wyszło. Przewrócił oczami, mimo to dopasowując się do jego ruchów. Jeśli chciał w tym momencie dyktować warunki, niech tak będzie. Mimo że przygotowanie się na przyjście Deana i jego dziewczyny zajęło mu około dwudziestu minut, gdy dobierał wszystko do siebie i układał jako tako włosy - jakby nie patrzeć, tak czy inaczej ciężko było się spodziewać, że ktoś kto nie patrzy na własne odbicie, będzie w stanie zrobić to perfekcyjnie - nie wykazał się absolutnie żadnym niezadowoleniem, gdy efekt końcowy został wyznaczony przez Ryana.
Mimo to nie mógł się powstrzymać przed parsknięciem śmiechem, gdy na jego wspomnienie o lekach, ten nie tylko nie dał mu do końca spokoju, ale jeszcze zakończył je pojedynczym słowem.
Już.
— Gdyby podobne metody były w stanie faktycznie zastąpić mi leki, wcale bym nie narzekał — szturchnął go łokciem w bok, nawet jeśli doskonale wiedział że Grimshaw odnosił się do czegoś zupełnie innego. Teraz, gdy był już na swój sposób "wolny", mógł otworzyć drzwi i nie narażać się już dłużej na marudzenie przytrzaśniętego Białego Wilka, mimo że mara mogła się przecież uwolnić ze swojej klatki w każdej chwili. I doskonale zdawała sobie z tego sprawę, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wyszczerzyła kły w szerokim uśmiechu.
Mój bohater.
Ledwo się powstrzymał przed pokazaniem mu środkowego palca.
— Właściwie to przyszedłem powiedzieć, że przydałoby się chyba jeszcze wyjść na szybko z psami, nie sądzisz? — rzucił nieco głośniej, idąc korytarzem w kierunku kuchni. Wyłowił swoje tabletki w niepodpisanym pomarańczowym pudełeczku z jednej z szafek i wziął standardową dawkę, zaraz zapijając ją wodą.
W o d o s p a d y.
Niska, warcząca intonacja Białego Wilka przypominała nieco śpiew, gdy faktycznie zaczął przebierać łapami, jakby właśnie znalazł się w wyjątkowo głębokiej kałuży.
Spływasz wraz z wodą, którą wypiłem.
Jesteś niczym studzienka ściekowa. Wsysasz mnie w dół.
Nic dziwnego, że z każdą sekundą zaczął się coraz to bardziej efektownie zapadać w ziemię, zmieniając poprzednią kałużę w ruchome piaski. Woolfe przewrócił oczami na ten widok, myjąc szklankę w zlewie.
Jesteś pojebany.
Wo-oo, został już tylko łeb i prawa łapa. Ratuj mnie, chłopcze.
Sio.
Machnął na niego nieznacznie ręką, faktycznie rzucając mu jednak nieznacznie rozbawione spojrzenie, gdy Biały Wilk z tym samym upiornym wyszczerzem wsiąkł w podłogę, zostawiając go samego. Nawet jeśli nadal wyczuwał jego delikatną obecność na obrzeżach umysłu.
— Przejdziesz się ze mną? Miłość Scara do mnie jest tak olbrzymia, że jeśli sam zabiorę go na spacer to uciekniemy niczym kochankowie i nigdy więcej nas nie zobaczysz.
Nawet nie próbował ukryć sarkazmu w swoim głosie, samemu przywołując gwizdnięciem Jack Russel Terriera, który ruszył w jego stronę sprintem i stanął na tylnych łapach, przednią opierając na jego kolanie. Pocieszna mordka zdawała się wręcz krzyczeć jedno słowo, raz po raz z szerokim uśmiechem. Spacer? Spacer!
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Sty 12, 2019 8:21 pm
Sob Sty 12, 2019 8:21 pm
― Nic straconego. Nie potrzebujesz dziewczyny ― stwierdził, w odróżnieniu od Winchestera nawet się nad tym nie zastanawiając. Nie dość, że nie musiał wspominać, że trik nie działał wyłącznie na płeć przeciwną, to łącząca ich relacja – przynajmniej dopóki trwała – wykluczała potrzebę znalezienia drugiej połówki. Zrozumiał, że Riley dzierżył w swojej dłoni obosieczny miecz za każdym razem, gdy usiłował nakierować go na podstawowe zasady lojalności, które siłą rzeczy musiały dotyczyć też złotookiego. Jak to ładnie ujął?
„Pieprzysz się z innymi, nie kładziesz rąk na mnie.”
Ostatecznie Grimshaw nie pieprzył się ani z innymi, ani z nim i trudno powiedzieć, czy ludzie nazwaliby to połową sukcesu czy połową porażki. Ale na tę chwilę liczyło się tylko to, że Jay musiał mieć w sobie wystarczająco dużo pokładów cierpliwości, by mierzyć się z demonami przeszłości Thatchera i jeszcze z niewzruszonym wyrazem twarzy wysłuchiwać, że nie skarżył się na brak zainteresowania. Jakby nie patrzeć, to w końcu szarooki miał go na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli na ten moment wiązało się to z wieloma ograniczeniami.
― Chciałeś powiedzieć wewnętrznego więźnia pracy w urzędzie. Nie przypominam sobie, żeby twój wewnętrzny panicz kiedykolwiek wyrywał się do wzięcia udziału w bankiecie ― wymruczał, nie zwracając szczególnej uwagi na to, jak blisko jego ust znalazły się usta Starra. Choć pocałunek był znacznie bardziej przyjemniejszą rzeczą, przerywanie go, by przekazać mu kolejne wyrazy zdania, nie stanowiło najmniejszego problemu, a lżejsze muśnięcia jedynie potęgowały uczucie niedosytu.
Nie żeby ten był wskazany, gdy już niebawem spodziewali się gości.
― A ja nie narzekałbym, gdybyś brał je wcześniej ― rzucił, obserwując jak Woolfe opuszcza pokój. Zdążył przyzwyczaić się do tego, że ciężko było wyczuć odpowiedni moment, by być w stu procentach pewnym, że w którejś chwili coś nierealnego postanowi cię rozproszyć. Nie dość, że dźwigał na swoich barkach własny bagaż doświadczeń, niejednokrotnie był świadkiem ataków, które przytrafiały się złotookiemu, choćby wtedy, gdy nocami niespodziewanie zrywał się z łóżka. Chociaż nie wiedział, z czym dokładnie zmagał się Thatcher, być może był jedną z nielicznych osób, które były w stanie to zrozumieć i przeanalizować w racjonalny sposób.
Nie opuścił pokoju od razu. Leżąca na jego łóżku marynarka i niedbale rzucony krawat, musiały znaleźć sobie inne miejsce. Mimowolnie zgarnął je z materaca, by wyciągnąć z szafy pusty wieszak, na którym zawiesił rzeczy chłopaka i bez zastanowienia schował je do środka.
„Przejdziesz się ze mną?”
Mimowolnie kiwnął głową, choć w jego przypadku wygoda psów miała tu mniejsze znaczenie. Mieli jeszcze trochę czasu, a on uznał, że była to idealna okazja, żeby zapalić jeszcze przed tą nieoczekiwaną wizytą. Był jednak przekonany, że jeśli towarzystwo nieznajomej kobiety będzie trudne do zniesienia, uczepi się każdej możliwej wymówki, by opuścić apartament na tyle niepozornie, by żadne z nich nie zorientowało się, że miał obiekcje co do wyboru Deana.
― Obawiam się, że jego miłość do ciebie przygasła, gdy obudził się w nim syndrom starszego brata. ― Spojrzenie szarych tęczówek padło na dobermana, który mimo posłusznego siedzenia na swoim miejscu, czujnie wodził wzrokiem za mniejszym, nieporadnym psem. Biorąc pod uwagę, że Scar dużo czasu spędzał sam, nowe towarzystwo było dla niego dużą odmianą. Sam zaś nie miał problemu z terrierem, który nie próbował odebrać mu jego właściciela, a co za tym szło – nie dawał mu żadnych powodów do zazdrości, zamiast tego wzbudzając czystą ciekawość w czworonogu Ryana. ― Nici z waszej romantycznej wycieczki. Zresztą zakładam, że w tej sytuacji robiłbyś za przyzwoitkę, Winchester. Scar, noga.
Klepnął ręką o bok swojego uda, natychmiast skupiając na sobie uwagę psa, który bez zawahania wstał i podszedł do ciemnowłosego, zaraz ruszając za nim w stronę przedsionka. Doberman cierpliwie czekał aż Jay narzuci na siebie buty, kurtkę i sprawdzi, czy w kieszeniach na pewno znajdował się jego podstawowy zestaw, co jakiś czas zerkając w stronę Reavera, by upewnić się, czy na pewno czeka ich wspólny spacer.
„Pieprzysz się z innymi, nie kładziesz rąk na mnie.”
Ostatecznie Grimshaw nie pieprzył się ani z innymi, ani z nim i trudno powiedzieć, czy ludzie nazwaliby to połową sukcesu czy połową porażki. Ale na tę chwilę liczyło się tylko to, że Jay musiał mieć w sobie wystarczająco dużo pokładów cierpliwości, by mierzyć się z demonami przeszłości Thatchera i jeszcze z niewzruszonym wyrazem twarzy wysłuchiwać, że nie skarżył się na brak zainteresowania. Jakby nie patrzeć, to w końcu szarooki miał go na wyciągnięcie ręki, nawet jeśli na ten moment wiązało się to z wieloma ograniczeniami.
― Chciałeś powiedzieć wewnętrznego więźnia pracy w urzędzie. Nie przypominam sobie, żeby twój wewnętrzny panicz kiedykolwiek wyrywał się do wzięcia udziału w bankiecie ― wymruczał, nie zwracając szczególnej uwagi na to, jak blisko jego ust znalazły się usta Starra. Choć pocałunek był znacznie bardziej przyjemniejszą rzeczą, przerywanie go, by przekazać mu kolejne wyrazy zdania, nie stanowiło najmniejszego problemu, a lżejsze muśnięcia jedynie potęgowały uczucie niedosytu.
Nie żeby ten był wskazany, gdy już niebawem spodziewali się gości.
― A ja nie narzekałbym, gdybyś brał je wcześniej ― rzucił, obserwując jak Woolfe opuszcza pokój. Zdążył przyzwyczaić się do tego, że ciężko było wyczuć odpowiedni moment, by być w stu procentach pewnym, że w którejś chwili coś nierealnego postanowi cię rozproszyć. Nie dość, że dźwigał na swoich barkach własny bagaż doświadczeń, niejednokrotnie był świadkiem ataków, które przytrafiały się złotookiemu, choćby wtedy, gdy nocami niespodziewanie zrywał się z łóżka. Chociaż nie wiedział, z czym dokładnie zmagał się Thatcher, być może był jedną z nielicznych osób, które były w stanie to zrozumieć i przeanalizować w racjonalny sposób.
Nie opuścił pokoju od razu. Leżąca na jego łóżku marynarka i niedbale rzucony krawat, musiały znaleźć sobie inne miejsce. Mimowolnie zgarnął je z materaca, by wyciągnąć z szafy pusty wieszak, na którym zawiesił rzeczy chłopaka i bez zastanowienia schował je do środka.
Co w rodzinie, to nie zginie.
― Pewnie tak ― przyznał, zamykając za sobą drzwi i obrzucając wzrokiem zastawiony stół w jadalni, jakby musiał upewnić się, że nic nie zostało pominięte, szczególnie po błagalnym telefonie Deana, który dodatkowo przepraszał, że tego dnia nie zdąży zjawić się wcześniej, by samemu zadbać o przygotowania.„Przejdziesz się ze mną?”
Mimowolnie kiwnął głową, choć w jego przypadku wygoda psów miała tu mniejsze znaczenie. Mieli jeszcze trochę czasu, a on uznał, że była to idealna okazja, żeby zapalić jeszcze przed tą nieoczekiwaną wizytą. Był jednak przekonany, że jeśli towarzystwo nieznajomej kobiety będzie trudne do zniesienia, uczepi się każdej możliwej wymówki, by opuścić apartament na tyle niepozornie, by żadne z nich nie zorientowało się, że miał obiekcje co do wyboru Deana.
― Obawiam się, że jego miłość do ciebie przygasła, gdy obudził się w nim syndrom starszego brata. ― Spojrzenie szarych tęczówek padło na dobermana, który mimo posłusznego siedzenia na swoim miejscu, czujnie wodził wzrokiem za mniejszym, nieporadnym psem. Biorąc pod uwagę, że Scar dużo czasu spędzał sam, nowe towarzystwo było dla niego dużą odmianą. Sam zaś nie miał problemu z terrierem, który nie próbował odebrać mu jego właściciela, a co za tym szło – nie dawał mu żadnych powodów do zazdrości, zamiast tego wzbudzając czystą ciekawość w czworonogu Ryana. ― Nici z waszej romantycznej wycieczki. Zresztą zakładam, że w tej sytuacji robiłbyś za przyzwoitkę, Winchester. Scar, noga.
Klepnął ręką o bok swojego uda, natychmiast skupiając na sobie uwagę psa, który bez zawahania wstał i podszedł do ciemnowłosego, zaraz ruszając za nim w stronę przedsionka. Doberman cierpliwie czekał aż Jay narzuci na siebie buty, kurtkę i sprawdzi, czy w kieszeniach na pewno znajdował się jego podstawowy zestaw, co jakiś czas zerkając w stronę Reavera, by upewnić się, czy na pewno czeka ich wspólny spacer.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach