Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Oboje dobrze wiedzieli, że jakiekolwiek zaprzeczenie z jego strony byłoby kłamstwem. Ludzie przeważnie nie wzbudzali w nim ciekawości, a seks z nimi był metodą zaspokojenia własnych potrzeb. Nie usiłował ich poznawać, a oni nie usiłowali uświadamiać mu, że mieli coś, co było szczelnie schowane – interesowała ich tylko zabawa, a on tylko korzystał z tego faktu, nawet jeśli nie wzbudzało to w nim większych emocji. Wiedział też, że Winchester miał sporo do ukrycia i że ten sam siedzący przed nim chłopak, który jeśli chciał, potrafił przybrać swoją anielsko przekonującą aparycję, nieprędko miał stać się kolejnym obiektem do znudzenia.
Gdyby tylko chciał, Grimshaw mógłby wyłożyć przed nim jedną z kart. Tę, która uświadomiłaby mu, że tej nocy to z jego winy nie pozwalał dotknąć swoich ust – ani innej części ciała – innymi ustami. Na pytanie, czy kiedykolwiek zrobił coś podobnego z uwagi na kogoś innego, bez wahania odpowiedziałby, że nigdy. Ale było jeszcze za wcześnie, by ujawniać cokolwiek, zwłaszcza że Thatcher już dowiedział się, że chciał go pocałować. I że nie chciał, żeby dotykał tego pieprzonego Jaspera.
A czego dowiedział się Jay?
Że Starr nie chciał być dziwką.
Że zamierzał poderżnąć mu gardło.
Że też chciał tego pocałunku.
Że zależało mu na jego ręce bardziej niż jemu samemu.
Myślisz, że chodzi o rękę?
I tak nie dostał czasu na odpowiedź, choć koniec końców ta okazała się bardzo prosta – jeżeli nie chciał się znudzić, musiał pozostać ciekawy. A z tego, co Ryan zdążył zauważyć, nie miał z tym najmniejszych problemów. Szczególnie, że każdy ruch jego warg pozostawiał po sobie to samo uczucie niespełnienia, które na całe szczęście nie zdołało dosięgnąć jego oczu – kto wie, czy z tak bliskiej odległości, którą wymusił na nim uścisk Starra, ten zwyczajnie by tego nie zauważył. A mimo tego bliskość wcale go nie krępowała.
„Uważaj, Jay.”
Znowu ten sam ton, który przypominał mu o poprzedniej groźbie. Takiej, której zdecydowanie nie musiał powtarzać. Złotooki może i tego nie wiedział, ale szatyn wyjątkowo cenił sobie słowność i choć tym razem dotrzymanie obietnicy mogło skończyć się dla niego tragicznie, jakaś jego część, ta, od której – jak twierdził Riley – skrupulatnie się odcinał, chciała, żeby był z nim szczery, bo na swój pokrętny sposób rozumiał, że tym samym nie chodziłoby już tylko o rękę.
Przesunął językiem po dolnej wardze, tuż po tym, gdy Thatcher uraczył go kolejnym pocałunkiem. Zbyt krótkim, by całkowicie zatarł mrowiące uczucie po wcześniejszych prowokujących muśnięciach, których nie przerwał, mimo że chciał go wysłuchać równie mocno, co chciał, żeby wreszcie się  zamknął. I to wcale nie dlatego, że bredził, ale dlatego, że mógł mieć rację, a Grimshaw póki co nie potrafił dojść do tego, co czekało na niego dalej, gdy jeszcze nie w pełni zrozumiał, co miał przed sobą teraz.
Nie analizowałbym niczego, gdybym dalej chciał stać w miejscu. Na razie próbuję zrozumieć jak ktoś, kto był tu ponad jedenaście lat, może jednocześnie mi grozić i stawiać się na równi z innymi? Tymi, którzy nie spędzili ze mną nawet tygodnia, Winchester. ― Sięgnął po apteczkę, uprzednio chwilę błądząc dłonią po materacu, jakby nie chciał w tym momencie tracić kontaktu wzrokowego z Winchesterem. ― Myślisz, że dla zabawy wciskam innym nóż w ręce i od tak przyglądam się, jak stoją z nim nade mną, czekając co się stanie?
Wstał. Nie wyglądało na to, że było to wszystko, co miał mu do powiedzenia. Czuł, że na jego języku spoczywały jeszcze inne słowa – Ile czasu trzeba, by dotrzeć do granicy? – ale nie odezwał się już ani słowem, wyprowadzając chłopaka spojrzeniem ze swojej sypialni. Dopiero po chwili ruszył się z miejsca, po drodze zgarniając z szafki okulary, by zaraz skierować się do kuchni i ukryć apteczkę tam, gdzie Dean przeważnie nie zaglądał. Nie musiał wiedzieć, że niektóre rany wymagały bardziej profesjonalnych środków, jeśli chciało się uniknąć wizyty w szpitalu.
Już po chwili zajął miejsce przy stole, słysząc za plecami stukot pazurów Scara, który ucichł, gdy pies tym razem postanowił ułożyć się jakiś metr od jego krzesła. Niczym wierny towarzysz tej nudnej pracy.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Woolfe zamilkł, przez chwilę wyraźnie zastanawiając się nad jego słowami. Ostatecznie skinął głową, pokazując tym samym, że udzielona przez niego odpowiedź wyraźnie go satysfakcjonowała. Nie zamierzał się już dłużej kłócić, choć nie pozostawiało wątpliwości, że jeśli Grimshaw chwilowo zapomni o tym naprzeciw kogo stał, bez wątpienia złotooki momentalnie mu o tym przypomni.
Dobrze wiedzieć, że mimo wszystko startuję w twoich oczach z dużo wyższej pozycji, Jay — rzucił mrukliwym tonem z nutą rozbawienia w głosie, kręcąc na boki głową. Nawet jeśli z drugiej strony pojawiał się ten cichy irytujący głosik, który uświadamiał mu zupełnie inne rzeczy.
Mógł znać go lepiej jako osobę. Ale bez wątpienia nie jako... kochanka? Nienawidził brzmienia tego słowa. Na samą myśl ledwo udało mu się opanować skrzywienie. Zwrot kojarzył mu się w całkowicie negatywny sposób. Nic dziwnego, że nie chciał stosować go ani wobec Jaya, ani samego siebie. W tym momencie właśnie o nie jednak chodziło.
Sypiali z nim.
Znali jego preferencje.
Czerpali z tego przyjemność i nie mieli absolutnie żadnych problemów, by zadowolić i jego.
Podrapał się bezwiednie po ramieniu, czując kolejny nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Kompletnie nie znał go od tej strony, nie wiedział nawet czy będzie w stanie posunąć się dalej niż obecnie. Im dłużej o tym myślał, tym mniej pewnie czuł się w obecnej sytuacji. Nic dziwnego, że szybko odsunął od siebie negatywne przemyślenia. U jego boku nie było Czarnego Wilka. I nawet jeśli podobne lekceważące zachowanie mogło odbić się potem na ich relacji, w tym momencie chciał się cieszyć dzisiejszym dniem. W sposób, w jaki odmawiał sobie tego od wielu lat.
Wychodząc z pokoju zatrzymał się w drzwiach i odwrócił w jego stronę, zupełnie jakby o czymś sobie przypomniał.
Właściwie to tak. Myślę, że gdybyś miał ku temu okazję, wcisnąłbyś innym nóż w ręce, przyglądał się jak stoją nad tobą. Poczekał aż poczują się na tyle pewnie, by pycha, nadzieja i poczucie wygranej kompletnie ich zdradziły. A potem przebiłbyś nożem ich gardła i patrzył przez chwilę jak wykrwawiają się pod twoimi nogami, tylko po to by zaraz wrócić do domu z tą samą absolutnie beznamiętną miną co zawsze — w jego głosie dało się dosłyszeć nutę rozbawienia, gdy wykrzywiły kąciki ust w łagodnym uśmiechu, zaraz zamykając za sobą drzwi, choć dało się słyszeć jak nuci cicho pod nosem "Momma, i just killed a man".
Będąc już pod prysznicem, przeciągnął się pozwalając by ciepła woda spłynęła po jego zmęczonych mięśniach, działając tym samym niczym wyjątkowo skuteczny masaż. Odgarnął włosy do tyłu i zamknął oczy, po prostu trwając w bezruchu przez dłuższą chwilę, nim w końcu nabrał na dłonie nieco szamponu o niesamowicie słodkim, truskawkowym zapachu. Była to jedna z jego niewielu słabości. Jeszcze za czasów domu dziecka nie mógł pozwolić sobie na podobny luksus. Nie tylko ze względu na zawyżoną cenę podobnych produktów, brak kieszonkowego i fakt, że wszystko musieli dzielić ze sobą nawzajem. Starsi chłopcy uwielbiali gnębić innych na wszelkich płaszczyznach, a owocowe szampony czy żele do mycia były ich zdaniem wystarczająco pedalskie, by nie dawać im potem spokoju przez długie tygodnie. Nic dziwnego, że nawet zadziorny Woolfe, który początkowo nieustannie ładował się w bójki wszelkiego rodzaju, ostatecznie odpuścił i zszedł na bardziej neutralny grunt, by nie oglądać dłużej smutku na twarzy swojej niczego-winnej opiekunki. Nie zmieniało to jednak faktu, że do tej pory uważał podobne podejście za idiotyczne. Tak jakby zapach owoców, momentalnie sprawiał że zaczyna ciągnąć cię w stronę własnej płci.
Jakby nie patrzeć, w twoim przypadku się to sprawdziło.
Zdradziecka myśl wdarła się do jego głowy, przez co zaraz parsknął wodą, spłukując szampon z włosów. Jedynie w kwestii żelu pozostał przy tym samym neutralnym co zawsze o rzekomo męskim zapachu. Sam nie wiedział czemu, ale dzięki nim miał wrażenie, że dużo dłużej czuje się świeżo.
Wyszedł w końcu spod prysznica i wytarł się dokładnie, zerkając w stronę kosza, do którego zawsze wrzucał swoje rzeczy. Przekopał się przez nie dwukrotnie, gdy mina nieznacznie mu zrzedła. Zapomniał, że dziś był dzień, w którym odwiedzała ich sprzątaczka. Całe szczęście, że oszczędziła mu choć spodnie. Mruknął coś pod nosem, wciągając je na siebie. Przerzucił ręcznik przez barki by zasłaniały w większości jego klatkę piersiową, wrzucił brudne rzeczy do kosza i wyszedł z łazienki, wiążąc bandaż na prawej dłoni, drugi trzymając w zębach. Zajął to samo miejsce przy stole co wcześniej, zaraz biorąc się za obwiązywanie drugiej ręki.
Jay, pożycz mi T-shirt — rzucił nie patrząc w jego kierunku, zbyt skupiony na obwiązywaniu nacięć. Przynajmniej tak sobie wmawiał. W rzeczywistości, nie potrafił ukryć że dość nerwowo co chwilę poprawiał ręcznik, byle nie odsłonić swojej splugawionej klatki piersiowej. W normalnej sytuacji już dawno wszedłby do sypialni Deana, gdzie trzymał swoje rzeczy i wyciągnął jeden z T-Shirtów, lecz teraz był całkowicie zdany na łaskę szarookiego. Ciężko było jednak przeoczyć jego mocno zaciśniętą szczękę, gdy od czasu do czasu nieświadomie zgrzytał cicho zębami.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
W końcu zaczynacie się rozumieć, Jay?
Na tym etapie nie był w stanie tego stwierdzić, jednak kiwnięcie głową wystarczyło, by uznał, że przynajmniej nie musiał mu tego tłumaczyć i używać prostszych słów, których przeważnie nie potrafił znaleźć – może to też wyjaśniało, dlaczego nie miał przy sobie innych ludzi, z którymi mogłoby łączyć go cokolwiek większego. Pomijając to, że w przypadku większości, nawet nie próbował strzępić sobie języka, nie pokładając większych nadziei w tym, że cokolwiek zrozumieją. Nawet jeśli oni sami byli na tyle uparci i rozmowni, by nie czuć się przytłoczeni jego małomównością, w końcu i tak ich cierpliwość sięgała zenitu.
Zdawało się, że na świecie istniały tylko dwie osoby, które nie wymagały od niego rozmowności, a jednocześnie nie zamierzały uznawać jego milczenia za jawny sygnał do poddania się – rzecz jasna, chodziło tu o Thatchera i Deana.
Tym razem to on kiwnął głową, jakby przyznał, że pozycja, z której startował Starr naprawdę była dużo wyższa i jednocześnie jakby uznał, że temat powinien zostać zakończony na tym etapie. To, co miało wydarzyć się później, musiało pozostać kwestią przyszłych zdarzeń, których żadne z nich nie mogło ani wymusić – co częściowo kłóciło się z naturą ciemnowłosego i faktem, że od czasu do czasu lubił coś po prostu zabrać – ani przewidzieć.
„Właściwie to tak.”
Mimowolnie uniósł brew, choć tym razem nie musiał zadawać pytań, by uzyskać odpowiedzi. Uważnie wysłuchał tego, co miał mu do powiedzenia złotooki, a trzeba przyznać, że ciekawie było usłyszeć podobny osąd na swój temat. Wyraz twarzy Jay'a jak zawsze nie pozwalał chłopakowi poznać, na ile miał racji, a na ile się mylił, choć na pewno nie pomylił się co do jednego – szarooki lubił grać. Bawić się tymi, którzy sądzili, że pozwoli im mieć nad sobą przewagę, bo tak najłatwiej było wymierzyć im cios z zaskoczenia.
Może ― mruknął całkowicie neutralnie, mimo że prefekt już przymierzał się do wyjścia poza jego pokój. ― Ale przecież nie utożsamiasz się z zabawkami ― stwierdził zaraz, wyciągając wnioski ze sposobu, w jaki się wypowiadał. Ani razu nie powiedział „nas” czy „my” – to stale byli oni. Te bezosobowe jednostki, które żyły w świecie swoich złudzeń, z których część bezpośrednio mierzyła w jego osobę. Niektórzy próbowali go zdobyć, a inni zniszczyć, a niezależnie od zamiarów, rezultaty niewiele się od siebie różniły.
Zaczyna mi się podobać.
Za późno.
Dzielimy tę głowę.
Chociaż minutę później siedział już nad dokumentami, kolejno to kreśląc coś na papierze, to przekładając kartki, nie omieszkał uważnie nasłuchiwać szumi, który dobiegał z łazienki. Mimo wszelkich starań, nie potrafił do końca wyrzucić z głowy zdarzeń z dzisiejszego poranka, choć tym razem nic nie wskazywało na to, by z pomieszczenia miały dobiec go jakieś niepokojące trzaski. Niemniej jednak wolał pozostać czujny, jednocześnie nie tracąc z oczu głównego celu, jakim w tym momencie było zajęcie się pracą, która była elementem spłaty długu. Nawet jeśli drugi Grimshaw nie oczekiwał nic z zamian, Ryanowi kompletnie nie odpowiadała rola pasożyta w jego własnym domu, dlatego właśnie był skłonny przyswoić wiedzę na temat jego pracy, towarzyszyć w bankietach i – jak się okazywało – przyszło mu to z dużą łatwością. Nic dziwnego, że po czasie umiał też wyłapywać błędy swojego bardziej doświadczonego stryja, który mimo całej swojej wiedzy i zaangażowania, miewał gorsze dni.
Jak dzisiaj.
Słysząc otwierające się drzwi łazienki, całkowicie skupił swoją uwagę na rzędzie zapisanych rubryk. Mimowolnie przycisnął palce do skroni, jakby to dodatkowo wzmacniało jego uwagę. W rzeczywistości ilość niezgadzających się informacji była na tyle duża, że Dean zdecydowanie powinien dostać dożywotni zakaz na dobieranie się do nich, gdy wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazywały na to, że w tym momencie wolałby spać.
„Jay, pożycz mi T-shirt.”
Wcześniej sam nie spoglądał na Riley'a, jakby jego obecność obok była czymś zupełnie naturalnym, szczególnie że w takich momentach zazwyczaj zajmował się swoimi sprawami. Teraz jednak mimowolnie uniósł na niego wzrok, najpierw spoglądając na niego znad ciemnych oprawek, jakby z początku uznał, że się przesłyszał. Uniósł głowę w momencie, gdy zauważył, że na jego ramionach spoczywał ręcznik, na który ciężko było nie zwrócić uwagi, gdy złotooki tak uparcie go poprawiał, dbając o to, by przypadkiem nie odsłonił za wiele.
Tajemniczy do bólu.
A jednak ciężko było to nazwać tajemniczością. Zachowywał się tak, jakby po prostu nie chciał, żeby go zobaczył albo – srebrzyste spojrzenie zahaczyło o jego profil – bał się, że go zobaczy. To dziwne, że dopiero w takiej chwili zdał sobie sprawę, że nigdy nie widział go choćby półnagiego, a teraz rozumiał, że działo się tak, bo Winchester zwyczajnie zadbał o to, by go nie widział. Pytanie tylko, czy dotyczyło to tylko jego, czy może wszystkich, z którymi miał styczność?
Nie możesz nic zrobić.
Jasne ― rzucił, choć Starr nie zdawał sobie sprawy, że równie dobrze mógł wypowiedzieć te słowo w odpowiedzi dla głosu, który znów irytująco rozległ się w jego głowie. Niemniej jednak w tym samym czasie Jay podniósł się z krzesła, odłożywszy wcześniej długopis na bok. Mógł, rzecz jasna, odesłać chłopaka do swojego pokoju, jednak nie był pewien, czy uśmiechało mu się grzebanie w jego rzeczach – jakby nie patrzeć, często kierowały nim dziwne pobudki. Poza tym to właśnie Ryan znał lepiej rozkład całej szafy, dlatego znacznie szybciej zajęło mu przyniesienie koszulki z sypialni.
Czarna koszulka, przyozdobiona białym, nieskomplikowanym nadrukiem, wylądowała na stoliku tuż obok Starra, przysłaniając część leżących na nim kartek, które już zdążył wypełnić. Po wcześniejszej reakcji raczej nie spodziewał się, że prefekt postanowi przebrać się w jego obecności, a mimo tego wzrok szatyna nadal nie powrócił do dokumentacji, jakby najpierw musiał ocenić, czy Winchester nie zamierzał wybrzydzać.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Ale przecież nie utożsamiasz się z zabawkami."
Ciemnowłosy nie mógł już dojrzeć, jak Woolfe kręci na boki głową. Prawda była w końcu taka, że prędzej sam wbiłby sobie ofiarowany przez Jaya nóż w gardło, niż wycelował nim w jego stronę. Niezależnie od sytuacji.
Moment, w którym Ryan spojrzał na niego znad papierów, sprawił że dziwne elektryzujące uczucie rozpoczęło swoją wędrówkę od jego karku, by spocząć w brzuchu, gdzie zagnieździło się wyraźnie zadowolone, nie zamierzając go opuszczać jeszcze przez jakiś czas. Reagował tak za każdym razem, gdy widział go w oprawkach. Nigdy nie stwierdził u siebie jakiegoś szczególnego upodobania do okularów. Właściwie był przekonany, że dużo bardziej wolał patrzeć na jego srebrne oczy bez nich.
Lecz z drugiej strony nadawały mu jakiejś dziwnej dodatkowej powagi, która ściągała go jak magnes. Wystarczyło, by patrzył na niego nieco dłużej, a Winchester zyskiwał przekonywanie jakby miał wykonać każde z jego najbardziej absurdalnych poleceń. Choćby kazał mu...
Mrugnął.
Rozsądek wrócił do niego momentalnie, gdy zdał sobie sprawę z tego, co właśnie przemknęło przez jego głowę. Zupełnie podświadomie zacisnął mocniej palce na ręczniku, szarpiąc jego pojedyncze, wystające nitki. Nie chciał by się na niego patrzył. Nie w takim stanie, w jakim był teraz.
"Jasne."
Mógłby odetchnąć w tym momencie z ulgą i byłaby to perfekcyjna reakcja, idealnie oddająca jego stan umysłu. Powstrzymał jednak jakiekolwiek dźwięki, czekając jedynie w milczeniu, gdy Ryan podniósł się z krzesła by ruszyć w swoją stronę. Nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że Woolfe obserwował każdy jego krok, przesuwając po nim powoli wzrokiem od góry do dołu, jakby chciał zapamiętać wszystkie najmniejsze, pojedyncze ruchy jego mięśni.
Rzecz jasna do momentu, w którym nie zniknął w pokoju. Nachylił się wtedy nad przeglądanymi przez niego papierami, przesuwając wzrokiem po dziesiątkach rubryczek wypełnionych małym, acz schludnym i niewątpliwie podrobionym charakterem pisma, choć absolutnie nie byłby w stanie odróżnić oryginału od kopii.
T-shirt wylądował na stoliku, momentalnie przysłaniając mu widok. Nie skupił się wcześniej zbytnio na dźwięku jego kroków, więc ledwo powstrzymał zaskoczone drgnięcie, gdy przeniósł na niego wzrok.
Dzięki — sięgnął w kierunku materiału, cały czas czując na sobie jego spojrzenie. To właśnie przez nie wręcz czuł jak jego ręce pokrywają się gęsią skórką, a włosy stają nieznacznie dęba. Nie lubił tego uczucia. Nie lubił, gdy ktoś patrzył na jego tors czy plecy. Nie było ani jednej osoby, przed którą przebrałby się dobrowolnie. Do tej pory pamiętał moment, w którym nieznana mu osoba uratowała go z ulicy, a gdy się obudził znalazł na swoim ciele bandaże. Stłumienie całego gniewu i powstrzymanie się przed pozbawieniem go wzroku było na tyle trudne, by sam skończył pogarszając stan swoich ran, nim dotarło do niego, że w rzeczywistości opatrzył tylko to co mógł bez zdejmowania z niego ubrań.
Przesunął nerwowo językiem po swojej dolnej wardze, nawilżając ją nieznacznie, tylko po to by zaraz przygryźć jej bok prawym kłem. W końcu wziął materiał do rąk i wstał z krzesła, zerkając kątem oka w stronę pokoju Grimshawa. Wyraźnie przeżywał w tym momencie dylemat czy powinien zmienić miejsce, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że po tak długim czasie podobne zachowanie byłoby n i e n a t u r a l n e.
Westchnął cicho i pociągnął lekko za ręcznik, rzucając go na krzesło. Choć od razu wciągnął na siebie koszulkę, Jay miał co najmniej trzy sekundy na zarejestrowanie licznych blizn pokrywających jego ciało. Cięć. Przypaleń papierosem. Najbardziej zwracało na siebie uwagę spore poparzenie przechodzące przez bok jego biodra i choć spodnie kryły resztę jego ciała, nie pozostawiało wątpliwości że blizna zakrawa zarówno na jego pośladek, jak i udo. Obciągnął koszulkę w dół i wygładził ją rękami. Dzięki temu, że byli tego samego wzrostu, miała idealną długość, choć bez wątpienia pozostawała dużo luźniejsza zarówno w barkach, jak i samej klatce piersiowej. Różnica prawie dziesięciu kilogramów masy mięśniowej robiła swoje. Podniósł ręcznik, odnosząc go do łazienki, choć zaraz wrócił do salonu wyraźnie nie zamierzając oddalać się na zbyt długo.
Chcesz kawy? — zapytał patrząc na ilość leżących przed nim papierów. Nie miał pojęcia jak wiele z nich zamierzał dziś wypisać, wątpił jednak by miał położyć się w najbliższym czasie do łóżka. Sam przysiadł chwilowo na krześle, odkrajając kolejny kęs zimnego już omleta. Nie żeby jakoś szczególnie mu to przeszkadzało.
Zdecydowanie wolał skupić się w tym momencie na jedzeniu, zamiast obserwować Jaya, wywołując u siebie to samo niewygodne uczucie w brzuchu, które po pewnym czasie stałoby się zwyczajnie niebezpieczne.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Wrz 29, 2017 11:08 am
Jego wzrok momentalnie przeskoczył na palce Winchestera, które drgnęły w nagłym spazmie, zaciskając się na ręczniku. Nawet nie przypuszczał, że odrywając wzrok od jego twarzy, nieumyślnie spełnił jego prośbę, której prawdopodobnie nie chciałby spełnić, gdyby tylko wiedział, jak to spojrzenie na niego wpływa. Z drugiej strony ta świadomość wcale nie ułatwiłaby mu powściągliwości, jaką na sobie wymuszał, jednak w tej chwili nie było niczego, czego chciał bardziej od zerwania z niego luźno zawieszonego okrycia, które nie stanowiło dla niego żadnej przeszkody. Wystarczyło wyciągnąć rękę, zaczepić palce o ręcznik i liczyć na to, że Thatcher nie zareaguje szybciej.
Ale każdy zorientował się, że musiał istnieć jakiś konkretny powód, dla którego nie chciał pokazywać tego, co jest pod spodem. Było to dość nietypowe zachowanie, biorąc pod uwagę, że mężczyźni rzadziej wstydzili się podobnego obnażania. Właściwie paradowanie bez koszulek w ich wypadku uważane było za coś całkowicie naturalnego, a już szczególnie wtedy, gdy przebywali we własnych domach. Riley może i po części nadal czuł się tu nieswojo, ale z drugiej strony w apartamencie nie było ani jednej kobiety ani dziewczyny, która mogłaby poczuć się zawstydzona podobnym widokiem.
Jasne. Tu nawet pies miał penisa.
Kiedyś i tak nie będzie musiał przestać się chować.
Głos to wiedział, Ryan to wiedział, jednak Starr wydawał się nie brać tego pod uwagę. Zauważył to, gdy złotooki posłał krótkie spojrzenie w stronę sypialni. Jeżeli zamierzał przebierać się właśnie tam, nie zamierzał go zatrzymywać. Nie zamierzał też odwracać wzroku, co mogło przypieczętować decyzję Riley'a o kolejnej ucieczce, mimo że niewzruszona twarz ciemnowłosego zdawała się potwierdzać teorię, że zawsze był przygotowany na wszystko.
Gdy ręcznik bezgłośnie opadł na oparcie, czas jakby spowolnił – przynajmniej takie miał wrażenie. W rzeczywistości nikt jeszcze nie zmusił go, by tak szybko ocenił wzrokiem to, co miał przed sobą, zanim zniknęło to sprzed jego oczu. W bladym świetle kuchennej żarówki obraz nie był na tyle wyraźny, ale to nie ujmowało mu pewności co do tego, co przed momentem zobaczył.
Ruina.
Thatcher odznaczał się smuklejszą sylwetką od niego – by nie powiedzieć, że chłopak niebezpiecznie balansował na granicy niedowagi – przez co wszystkie pamiątki, które nosił na swoim ciele, wydawały się odznaczać na nim wyraźniej. To jednak nie sprawiło, by szarooki zrozumiał odczuwany przez niego wstyd i niechęć do przyciągania spojrzeń, sam nosił na ciele mnóstwo skaz, z których każda miała jakąś historię. Choćby najbanalniejszą. Nie wątpił, że podobnie było z bliznami Winchestera, z których część wyglądała, jak pozostałość po cudzym okrucieństwie.
Kiedyś powie ci wszystko.
Mimowolnie chwycił w palce wcześniej odłożony długopis, jakby tylko to mogło go powstrzymać od podciągnięcia koszulki z powrotem. Nie zapytał o nic, ale jednocześnie nie wydawał się zgorszony, jakby Starrowi udało się załatwić sprawę na tyle szybko, by nie dostrzegł ani śladu na jego bladej skórze, nawet jeśli przy tak dużej ilości tych śladów niezobaczenie przynajmniej jednego z nich graniczyło z cudem. Końcówka długopisu dosięgnęła kartki, na którą wciąż nie patrzył. Złotooki na pewno żałowałby, że nie wybrał przebrania się w sypialni, gdyby zorientował się, jak bardzo chciał go dotknąć i gdyby tylko zauważył, że kiedy zabrał ze sobą ręcznik, szatyn mimowolnie odprowadził go wzrokiem.
Dokumenty, Grimshaw.
„Chcesz kawy?”
Nie. ― Wolisz zrzucić te cholerne papiery i wziąć go na stole. Oczywiście, Jay. ― Dokończę to i pójdę wziąć prysznic. ― Poinformował, składając idealną kopię podpisu Deana w odpowiednim miejscu. ― Zresztą ― raz jeszcze zerknął na niego znad okularów ― nie zamierzam przeszkadzać ci w nocy ze Scarem ― rzucił i mimo że ton jego głosu pozostawał niezmienny, nietrudno było się zorientować, że zgryźliwie wypominał mu jego wcześniejsze słowa. Jednocześnie powiedzenie tego na głos, przypomniało mu, że Starr zamierzał spędzić tę noc w salonie.
I może przynajmniej on da mu się wyspać, co?
Nieświadomy niczego pies uniósł łeb znad łap na dźwięk swojego imienia. Fakt, że zostało wypowiedziane głosem Ryana, sprawił, że mimowolnie zaczął poruszać ogonem. Gdyby tylko zrozumiał, o co naprawdę chodziło Grimshawowi, cała ta radość momentalnie uleciałaby bezpowrotnie, ale ten ruch nie umknął uwadze właściciela...
Jak sam widzisz, jest wniebowzięty.
Jay był trochę mniej.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Czuł na sobie jego wzrok tak samo wyraźnie jak podczas przebierania się.
Zupełnie jakby Grimshaw posiadał tajemniczą zdolność fotografowania obrazów z pomocą własnego umysłu. Nawet gdy koszulka już dawno skryła ciało Woolfe'a, zdawał się nakładać jeden obraz na drugi. Dla niego ten materiał zdawał się nie istnieć, a on czuł się praktycznie nagi. Zupełnie jakby odebrano mu wszystkie ubrania i wystawiono go na pokaz, na najbardziej ruchliwym skrzyżowaniu.
Mimo że patrzyła na niego wyłącznie jedna osoba.
Nie czuł się z tym komfortowo. Zimna pojedyncza kropla spłynęła po jego karku, pozostawiając po sobie wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Sam nie był w stu procentach pewien czy była to jedynie nie do końca wysuszona woda, skapująca z jego trzykolorowych włosów, czy może pot, perfekcyjnie podkreślający jego stres wynikający z całej sytuacji.
Prawda była taka, że niezależnie od tego co i jak sobie wyobrażał, sytuacje te wcale nie wymagały od niego ściągania koszulki. Nawet jeśli dla wielu osób wydawałoby się to wyjątkowo absurdalne. Co więcej, nie było wyłącznie pustą fantazją. Wszystkie jego związki opierające się na relacjach czysto seksualnych, kończyły się właśnie w taki sposób. Nie miał problemu z tym, by inni rozbierali się całkowicie, podczas gdy on zostawał w swojej koszulce. A nieczęsto nawet bokserki nie znikały z jego ciała, gdy miał dużo gorszy dzień.
Zaczynał w tym momencie niesamowicie żałować, że nie przebrał się w sypialni, nawet jeśli mina Grimshawa w żaden sposób nie wskazywała na zdegustowanie. Była tak samo neutralna jak zawsze.
Skąd mógł zatem wiedzieć o czym myśli?
"Nie."
Wzruszył ramionami. Odkrajał coraz to kolejne kawałki omleta, zagryzając go twardą i zimną grzanką. Od czasu do czasu nakładał na nią masę jajeczną, tworząc w ten sposób prowizoryczną kanapkę. Sam nie zamierzał pić kawy, doskonale wiedział że wtedy nie da rady zasnąć, choćby łyknął podwójną dawkę środków nasennych.
Otworzył na chwilę usta, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, tylko po to by zaraz zacisnąć je w wąską linię i wrócić do jedzenia.
"Pomógłbym ci, gdybym mógł."
Były to słowa kompletnie w tym momencie nic nie znaczące. Miały jedynie na celu wypełnienie ciszy, która w tym momencie była srebrnookiemu co najmniej potrzebna. Tylko ona była w stanie tak dobrze spotęgować wymagane przy podobnych papierach skupienie. Właśnie dlatego zrezygnował z własnej gadki-szmatki, tylko po to, by móc słyszeć jego głos nieco dłużej.
Zerknął w stronę Scara, przyglądając mu się w milczeniu. W takich momentach jak ten, docierało do niego, że choć bez wątpienia pies był niesamowicie inteligentny, nadal pozostawał tylko psem. Nie był w stanie rozróżnić pojedynczych słów, które nie zostały mu wcześniej przekazane jako komenda. Reagował wyłącznie na ton, jak i brzmienie znajomego głosu.
Z pewnością nie aż tak jak ja ― odpowiedział z cichym pomrukiem. Nie odzywał się już więcej. Siedział w absolutnym milczeniu, dopóki z jego talerza nie zniknęła większość omleta, choć nie pozostawiało wątpliwości, że Winchester i tak nie da rady zjeść wszystkiego.
Wrzucić resztki Scarowi do miski czy wyrzucić? ― zapytał spokojnie, odnosząc talerz do kuchni. Nigdy nie był pewien czy Jay zamierzał pozostać przy karmieniu go wyłącznie suchą karmą, czy pozwalał sobie na to drobne rozpieszczenie go od czasu do czasu, zachowując jedynie stałe miejsce, by pies nie nauczył się żebrać przy stole.
Zależnie od jego decyzji, tak czy inaczej pozbył się wszystkiego z talerza, nim umył go pod ciepłą wodą i odłożył do suszarki, przeciągając się. Wyciągnął z szafki drobne pudełeczko, a na jego dłoni wylądowały dwie białe tabletki, które zaraz popił dużą szklanką wody. Nie łudził się, że środki nasenne zaczną działać od razu, ale mimo wszystko przeszedł przez salon i położył się na kanapie, która już dawno utraciła swoją ciepłą temperaturę po wygrzaniu jej przez Deana. Jakby nie patrzeć mężczyzna spał w innym pokoju już ponad trzydzieści minut. Zimny materiał zetknął się z jego skórą. Był jednak do niego na tyle przyzwyczajony, by nie robił mu większej różnicy. Tak samo jak obecność Jaya, którego skrobanie długopisem po papierach bardziej go odprężało niż irytowało. Ułożył głowę na poduszce i naciągnął na siebie koc, przykrywając się aż po same ramiona, zawieszając początkowo wzrok na wyłączonym telewizorze, nim w końcu zmusił się do zamknięcia oczu.
O nic innego nie modlił się w takich chwilach bardziej, niż o sen.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
To nie ciszy potrzebował – gdy chciał, potrafił pracować na najwyższych obrotach nawet, gdy zza jego pleców dobiegał dźwięk telewizora. Nigdy nie było też problemu, by udzielać Winchesterowi odpowiedzi, gdy ich potrzebował, mimo że często bywały zdawkowe, ale bywały takie również w chwilach, gdy nie musiał ślęczeć nad żadną pracą. To za dużo powiedziane, że obecność złotookiego go rozpraszała, skoro nadal bez jakichkolwiek wątpliwości zapisywał na kartce kolejne informacje. Nie dało się jednak ukryć, że skutecznie rozwidlała jego uwagę na dwa różne tory – jeden, który nadal zakładał obiecaną pomoc Deanowi i drugi, który uparcie dążył do tego, by przełamać wszelkie bariery, mimo że aktualnie przyszło im dzielić apartament z osobą trzecią.
To by wyjątkowo ciężki wieczór.
„Z pewnością nie aż tak jak ja.”
No proszę. Jeszcze chwila, a sam będzie skłonny uwierzyć, że ta dwójka w końcu przypadnie mu do gustu. Ciężko było jednak stwierdzić, który z nich znajdował się w gorszym położeniu, jednak to przecież doberman musiał zmagać się z wiecznie dręczącą go zazdrością, która raczej nie towarzyszyła Thatcherowi podczas momentów, w których Grimshaw postanawiał uraczyć dotykiem swojego czworonoga, jakby była to dla niego nagroda za dobre sprawowanie. Wątpił też, by było o co być zazdrosnym.
A co z twoimi dziwkami, Jay?
Jak na znak zahaczył wzrokiem o piegowatą twarz, jakby miała mu udzielić odpowiedzi na to pytanie, nawet jeśli w ogóle nie padło. Nie zamierzał też pytać o to na głos, więc po prostu przez kilka sekund jedynie analizował to, jakie miał podejście do jego przelotnych znajomości, lekko postukując przy tym niepiszącą końcówką długopisu o swoją wargę, jakby ten regularny, bezgłośny rytm miał pomóc mu w tych rozmyślaniach, które momentalnie zostały przerwane zadanym pytaniem.
Możesz wrzucić do miski ― mruknął, wzruszając mimowolnie barkami. Często sam pozostawiał Scarowi to, czego nie udało mu się dojeść, jednak zawsze lądowały w prawowitym dla psa miejscu. Nie zawsze jednak otrzymywał przysmaki, co pozwalało na uniknięcie wyrobienia w nim złych nawyków.
Kolejna kartka zaszeleściła, a ciemnowłosy znów zerknął w stronę Starra, choć już kątem oka zauważył, jak ten unosi rękę, by – jak sądził – wpakować sobie do ust środki nasenne. Widok szklanki z wodą potwierdził tę teorię, jednak Ryan nie powiedział ani słowa. W gruncie rzeczy sam też nierzadko potrzebował podobnych wspomagaczy, jeśli chodziło o sen, jednak niechęć do uczucia otępienia i fakt, że gdyby odpłynął, mógłby stracić czujność na dobre, skutecznie odwodziły go od pomysłu faszerowania się lekami.
Problem rozwiązał się sam.
Zadźwięczało w jego głowie, gdy miękkie obicie kanapy ugięło się pod ciężarem prefekta. Wcześniej pochłonięte tabletki niemalże na pewno miały zadziałać w przeciągu kilku lub kilkunastu minut, odcinając chłopaka od rzeczywistości przynajmniej na jakiś czas. Szatyn siedział już w kompletnej ciszy i podniósł się z krzesła dopiero, gdy dokończył uzupełnianie trzech kolejnych kartek. W tym samym czasie i pies podniósł się w ślad za nim, a bezgłośne polecenie wydane ruchem ręki właściciela zmusiło go do wycofania się w stronę swojego posłania. Cały salon wypełniła ciemność, gdy szarooki zgasił światło w kuchni. Nie potrzebował go, by przejść przez pokój, choć zanim zniknął za drzwiami łazienki, przesunął spojrzeniem po wyciągniętej na kanapie sylwetce Thatchera.
Pomieszczenie wypełniał zapach żelu pod prysznic i owocowego szamponu, które jeszcze nie zdążyły się ulotnić po wcześniejszej wizycie. Wcześniej nigdy nie przywiązywał do nich większej wagi – woń kosmetyków zawsze towarzyszyła temu pomieszczeniu, jednak tym razem zdawała się być znacznie silniejsza, jakby jego zmysły wyostrzyły się na samą myśl o tym, że wcześniej zapach Riley'a był w większej mierze przesycony otoczeniem, z którym tego dnia miał do czynienia.
Złapał za brzeg podkoszulka i ściągnął go z siebie, zaraz pozbywając się reszty ubrań, które wylądowały w koszu na pranie, zanim znalazł się w kabinie prysznicowej. Szum wody zagłuszył ciszę i gdy tylko podstawił głowę pod natrysk, był już jedynym dźwiękiem, który słyszał z zewnątrz. Zacisnął powieki, chroniąc oczy przed wodą, która rozgrzała się do tego stopnia, że łazienka stopniowo zaczęła wypełniać się parą, która nasilała unoszącą się w powietrzu woń. Przez jakiś czas po prostu nie ruszał się, a umysł mimowolnie przypominał mu o tym, jak frustrujące było trzymanie się zasad.
Sam szum wody, ciepło wody na ciele i zapach nie były w stanie do końca zagłuszyć jego myśli i przerwać uporczywego napięcia, które rozchodziło się mrowiącym uczuciem po jego podbrzuszu. Przesunął palcami swoim ciele, zanim te zacisnęły się na nim pewniej.
Nie czuł się winny.
Chociaż jego pobyt w łazience nieznacznie się przeciągnął, wkrótce pół siedział, pół leżał na swoim łóżku, przykryty kołdrą do połowy. Lampka nocna rzucała światło na strony książki, którą czytał, by zabić czas. Tym bardziej, że obecnie nie czuł się senny nawet w najmniejszym stopniu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Przesunął powoli językiem po dolnej wardze, uparcie zaciskając wargi. W pokoju panował niemalże całkowity mrok, pod jego powieki nie dostawało się absolutnie żadne światło. Nie żeby było w tym cokolwiek dziwnego, skoro i tak podświadomie zawsze wciskał głowę w poduszkę, by ograniczyć wszelki dopływ świata. Choć w tym momencie nie było to spełnienie jego marzeń. Jasiek zdążył dość mocno przesiąknąć zapachem starszego Grimshawa, który mimo wszystko kłócił się z nosem Winchestera. Bynajmniej nie dlatego, że było w nim cokolwiek nieprzyjemnego.
Doskonale wiedział, że po prostu w tym momencie wolałby czuć na niej kogoś innego.
Mruknął w cichym proteście i westchnął ciężko, przekręcając się na drugi bok. Szum wody z łazienki ledwo docierał do jego uszu, a standardowe otępienie było jedynym co odczuwał. Ani grama senności. Czas zacierał się dla niego na tyle, by nie był w stanie stwierdzić jak długo Ryan siedział w łazience. Naliczył za to, że podczas samej tej czynności zdążył obrócić się na sofie całe czterdzieści siedem rady. Niezależnie od tego jak się układał nic nie było w stanie go zadowolić. Przykrywał się i odkrywał. Opierał rękę na poduszce, bądź chował ją pod nią. Przyciągał nogi do siebie, po czym je prostował. W pewnym momencie przerzucił nawet ramię przez oparcie, ale nic dziwnego, że po kilku sekundach zdjął je dając sobie święty spokój z aż tak niestandardowymi pozami.
To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że nie zaśnie.
Nie dopóki...
Usiadł.
Jego oczy zdążyły przyzwyczaić się do panującej wokół ciemności, by zdążył dostrzec jak Scar patrzy czujnie w jego stronę, strzygąc uszami. Patrzył na niego przez krótką chwilę, nim obrócił głowę najpierw w lewo, a później w prawo. Podjął ostatnią próbę położenia się w drugą stronę, wzdychając przy tym ciężko z rezygnacją. Lecz gdy tylko jego ciało zetknęło się ponownie z materacem, całkowicie odpuścił sobie wszelkie dalsze eksperymenty. Zacisnął mocno powieki, nim z cichym pomrukiem ponownie podniósł się do siadu. Mógł dalej kręcić się jak idiota, okłamując samego siebie, albo po prostu przyznać się przed samym sobą, że to nie tu chciał dziś spać.
Wybacz Scar. Innym razem — mruknął do dobermana, wstając z miejsca. Utrzymał koc na swoich ramionach, ciągnąc go za sobą początkowo niczym pelerynę. Chłodniejsze powietrze momentalnie się pod niego wdarło, sprawiając że zatrząsł się nieznacznie podczas chodu - nie zwolnił jednak kroku. Przesunął jedynie materiał okrycia na przód, by złożyć go w bardziej schludną kostkę, którą przytrzymał obiema dłońmi.
Przystanął w miejscu, patrząc na drzwi do pokoju Jaya w milczeniu. Obrócił się powoli w lewo, w stronę sypialni Deana. Gdyby był psem, bez wątpienia właśnie położyłby po sobie uszy, zwieszając nisko ogon między łapami. Nie był nim jednak. Opuścił chwilowo głowę, opierając lekko dłoń o klamkę.
Podejmował decyzję wyłącznie pozornie.
W rzeczywistości zrobił to już dawno temu. Być może dużo wcześniej, niż wydawałoby się to nawet samemu Grimshawowi. Palce prześlizgnęły się powoli po śliskiej powierzchni, gdy jego ręka opadła wzdłuż boku.
Odwrócił się w drugą stronę patrząc w milczeniu na przeciwległą ścianę, zupełnie jakby szukał na niej odpowiedzi. A potem zwrócił się ponownie w stronę drzwi i nacisnął klamkę, wchodząc do środka.
Oczywiście, że nie spał. Zdziwiłby się, gdyby zastał Jaya śpiącego, zbyt dobrze wiedział że ich przypadłość często zdawała się łączyć w jego, nawet jeśli to Woolfe przeżywał wszystko dużo głośniej niż on. Co bynajmniej nie znaczyło, że to co dręczyło samego Ryana było w jakimkolwiek stopniu lżejsze. Zatrzymał wzrok na jego twarzy, zamykając za sobą drzwi. Stał tak przez chwilę w bezruchu ze zrolowanym kocem w dłoniach, zerkając na jego książkę, nim przeszedł w końcu przez pokój obchodząc jego łóżko dookoła. Przesunął kołdrę w bok, wyraźnie robiąc sobie miejsce.
Usiadł obok w milczeniu, przykrywając się do połowy kocem. Długie, chude palce sięgnęły w kierunku własnych nadgarstków, majstrując przez chwilę przy bandażach. Krótki, nagły wdech i wydech, tylko potwierdzały, że nie była to czynność do której był przyzwyczajony w towarzystwie innych. Nawet jeśli Jay miał szansę dostrzec kilka razy jego lewą rękę, prawa zawsze pozostawała ukryta nie tylko pod grubym bandażem, ale i bandaną. Zwinął powoli materiał z pierwszej ręki, nim zawahał się przy drugiej.
Nie na długo. Paznokcie zaczepiły o opatrunek, zwijając go powoli w rulon, nim w końcu odsłoniły cięcia dużo paskudniejsze i bez wątpienia głębsze. Jedno z nich nawet po tylu latach od razu informowało obserwującego, że gdyby nie udzielono mu pomocy wystarczająco szybko, już dawno nie byłoby go na świecie - i z pewnością wymagało o wiele więcej szwów. Ciężko było znaleźć na niej jakiekolwiek miejsce wolne od ciemnych pręg. Złote tęczówki spojrzały wprost na srebrne, choć jego usta nie wypowiedziały żadnego słowa. Minęła prawie pełna minuta, nim położył się w milczeniu, przykrywając się swoim kocem, zwrócony twarzą w drugą stronę. Oba zwinięte bandaże wylądowały na szafce nocnej, wyraźnie gotowe do użycia następnego ranka. Miękki materac i poduszka pod jego twarzą w końcu zdawały się pachnieć tak jak powinny. Musnął palcami ich materiał, nim naciągnął na siebie mocniej koc, zamykając powieki. Nie minęły dwie minuty, gdy jego oddech wyraźnie się wyrównał.
Zupełnie jakby pomimo połkniętych tabletek, był to dodatkowy z wymogów, który musiał zostać spełniony, by chłopak mógł odpocząć.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Wrz 29, 2017 11:53 pm
„Wybacz Scar. Innym razem.”
Szpiczaste uszy odchyliły się nieznacznie do tyłu, zupełnie jakby drażnił go już sam głos Winchestera. Nie wiedział wtedy, że najgorsze było dopiero przed nim. Z początku uważnie przyglądał się chłopakowi, śledząc każdy jego ruch od momentu, w którym podniósł się z kanapy, poprzez postawienie pierwszego kroku, drugiego...
Krótki, ostrzegawczy i – przede wszystkim – przepełniony niezadowoleniem warkot wydarł się z jego pyska, gdy doberman momentalnie zerwał się z posłania, zawieszając łeb na wysokości reszty ciała, jakby już teraz szykował się do wybicia Thatcherowi z głowy tego głupiego pomysłu. Wiedział jednak, że mógł poprzestać jedynie na ostrzeżeniach, bo właściciel z całą pewnością nigdy nie wybaczyłby mu posunięcia się o krok dalej. Scar poruszył się niespokojnie, zauważając, że złotooki mimo wszystko stawia przed siebie kroki. Nic dziwnego, że koniec końców psie pazury stuknęły o panele, gdy podążył za nim i kłapnął pyskiem tuż obok jego nogi, gdy chłopak znalazł się zbyt blisko drzwi do sypialni Jay'a. „Nie możesz tam wejść. To nie jest miejsce dla ciebie” – każda z reakcji czworonoga zdawała się przemawiać dość jednoznacznie. Nie chciał, by Starr ośmielał się naruszać tamtą przestrzeń. Póki spał na kanapie, mógł mieć na niego oko i mógł być całkowicie pewny, że nie zbliża się do jego pana, zostawiając na nim swój zapach.
Trącił łapą jego łydkę, jakby był to najbardziej dobitny sprzeciw, na jaki mógł się zdobyć.
Chociaż zza drzwi dało się słyszeć nieco przytłumiony stukot pazurów, pochłonięty lekturą Ryan zdawał się nie przywiązywać do niego większej wagi. Zdarzało się, że Scar od czasu do czasu zmieniał miejsce położenia i nierzadko zastawał go pod drzwiami do sypialni. Kroki Woolfe z kolei były na tyle ciche, by nie zdawał sobie sprawy, że prefekt zdążył znaleźć się pod jego drzwiami i tym samym sprowokować psa do ataku. Dopiero ciche skomlenie, które przemieszało się z czymś na kształt bezsilnego warknięcia, zmusiło go do zwrócenia twarzy w stronę drzwi. Już miał uciszyć zwierzę, układając usta w jego imię, gdy dostrzegł obniżającą się klamkę.
Czyżby na kanapie zrobiło się nudno?
Uniósł brew w pytającym wyrazie, choć szybko zorientował się, że Thatcher nie miał dla niego żadnej odpowiedzi, prócz tej, że po prostu tu przyszedł i po prostu zamierzał zająć miejsce obok niego, zachowując tę irytującą odległość. Ciemnowłosemu nie przyszło nawet przez myśl, by przerywać panującą ciszę, jakby od momentu ich wcześniejszej rozmowy, zamierzał powrócić do pojmowania niektórych rzeczy wzrokiem, nawet jeśli te wydawały się być zgoła niezrozumiałe. Począwszy od tego, że Riley od początku miał w planach zostać w salonie, a jednak przyszedł do jego łóżka, kończąc na tym, że mimo że już się tu zjawił, nie zamierzał przysuwać się bliżej.
Bo nie jest twoją dziwką, Jay.
Ułożył otwartą książkę na swoich udach, jakby na ten moment przestała mieć większe znaczenie. Teraz, kiedy miał przy sobie ciekawszy obiekt obserwacji, fabuła, która wcześniej skutecznie pochłonęła jego myśli, przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Szare tęczówki jak na zawołanie zsunęły wzrok z twarzy chłopaka, który podążył w stronę jego przedramion, gdy ruch rąk przyciągnął jego uwagę. Po tym wszystkim, nie spodziewał się, że złotooki będzie chciał odsłaniać przed nim wstydliwe partie swojego ciała i że tym razem nie będzie dbał o to, by uciec przed jego wzrokiem. Grimshaw z kolei potraktował ten moment jako kolejną okazję do obserwacji, choć teraz nie musiał się spieszyć, by dokładniej przyjrzeć się każdej kolejnej szramie, którą odsłaniał zsuwający się bandaż.
Krok po kroku.
Faktura blizn nie była mu obca. Znał doskonale uczucie, które towarzyszyło chwili, gdy opuszka palca napotykała na skazę na idealnie gładkiej skórze, a mimo tego to przecież tylko jego szramy nie stanowiły dla niego żadnej tajemnicy. Blizny Winchestera nadal pozostawały dla niego tajemnicą, nawet jeśli teraz zdawały się jawić się mu w pełnej krasie – musiał ich dotknąć, choćby miały niczym nie różnić się od jego własnych. Na razie jednak powstrzymał swoje zachcianki – cholerne zasady – uparcie przytrzymując rękami książkę.
Drugi nadgarstek.
Nieruchomy wzrok spoczął na pamiątkach po niebezpiecznym pogrywaniu z ostrymi narzędziami. Zrozumiał, że nie była to pamiątka po eksperymentach, które rzekomo miały przynieść ulgę. Nie były to także ślady, którymi ktokolwiek by się chełpił. Ale przede wszystkim zrozumiał, że niewiele brakowało, by wszystko to, co kiedyś mu obiecał stało się zwyczajnym fałszem.
Myślisz, że drugi raz dotrzyma słowa?
Nie znał odpowiedzi. Nie znalazł jej też w spojrzeniu złotookiego, gdy wreszcie oderwał wzrok od zgrubień na jego ciele, choć zdawało się, że przez te kilkadziesiąt sekund szukał jej w jego oczach. W końcu miał patrzeć, więc przynajmniej starał się to robić. Wyraźnie zagojone ślady przypominały o tym, że była to daleka przeszłość, ale niektóre nawyki lubiły powracać w najmniej oczekiwanych momentach.
Nie może tego zrobić. Jest ostatni.
Pamiętam, co powiedziałeś, gdy wyszedłem z domu ― rzucił po dłuższym milczeniu, nie zwracając uwagi, że gdy te mrukliwe słowa opuściły jego usta, złotooki już leżał odwrócony do niego tyłem, a jego miarowy oddech zdawał się nieść wyraźnie po całej sypialni, wypełniając ją dziwnym, odprężającym spokojem.
Ryan jeszcze przez jakiś czas wpatrywał się w leżącego obok Starra, a kiedy nie było wątpliwości, że zasnął w najlepsze, poprawił się na łóżku, wracając do czytania książki. Miał w planach doczytać jeszcze parę krótkich rozdziałów.
Kilka stron później, wyraźnie poczuł, jak materac po drugiej stronie łóżka ugiął się w momencie, gdy niczego nieświadomy Riley przekręcił się w jego stronę. Mimo że wcześniej ułożył się tak, by zachować odpowiedni dystans, teraz kosmyki jego włosów otarły się o nagi bok szarookiego, który momentalnie oderwał się od tekstu. Wszystko wskazywało na to, że tabletki, które wcześniej połknął, sprawdzały się aż za dobrze, choć minęła chwila zanim Jay ostrożnie wsunął palce w jego świeżo umyte włosy i pogładził opuszkami skórę jego głowy, w milczeniu sunąć wzrokiem po skąpanej we śnie twarzy, która zdawała się kompletnie nie pasować do kogoś, kto na co dzień zmagał się z najróżniejszymi koszmarami. Wyglądał tak spokojnie, że i szarooki przyłapał się na tym, że im dłużej mu się przyglądał, tym jego własne powieki zaczynały stawać się cięższe.
Odsunąwszy dłoń od jego głowy, wsunął palce za szkło okularów i potarł jedno z oczu, drugą ręką zamykając książkę, która niedługo po tym wylądowała na szafce nocnej w towarzystwie czarnych oprawek. Lampka nocna zgasła, a w sypialni zapanowała idealna ciemność, a srebrnooki ostrożnie osunął się niżej, nie chcąc zakłócić snu złotookiego – choć z pewnością wolałby bardziej aktywnie spędzić ten czas. I nawet teraz ta pojedyncza myśl przemknęła przez jego umysł, gdy układał głowę na poduszce, zwracając twarz w stronę Woolfe. Dłoń szatyna chwilę błądziła po pościeli, wreszcie napotykając na miękki koc. Chociaż jego umysł stawał się coraz bardziej zamglony, była jeszcze jedna rzecz, którą musiał sprawdzić.
Nie miał wątpliwości, że odnalazł jego odsłonięte przedramię, wzdłuż którego zaczął sunąć palcami, napotykając przy tym na wyraźnie wyczuwalne zgrubienia. Nie miał też wątpliwości co do tego, na którą rękę trafił i od której ręki natychmiast powinien się odkleić. A zamiast tego, gdy już zbadał fakturę niemalże wszystkich, grubych cięć, zamknął jego nadgarstek w luźnym uścisku, muskając kciukiem wnętrze jego dłoni.
Nie dasz mu trzymać się z daleka?
Moje łóżko, moje zasady.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Ciężko było stwierdzić czy słowa wypowiedziane przez Ryana dotarły do uszu Woolfe’a jeszcze przed zaśnięciem. Nie poruszył się nawet o centymetr, a rytm jego oddechu nie zmienił się ani odrobinę. Nawet jeśli informacja faktycznie przedarła się do jego nieco otępiałego umysłu, bardzo możliwe że wziął ją jedynie za senną fantazję. Jedną z wielu które przytrafiały mu się za każdym razem, a jednocześnie jedyną mającą pozytywny wydźwięk. Od bardzo dawna. Początki zawsze wyglądały tak samo. Póki działały leki nasenne, jego sny stanowiły jedynie zlepek elementów dzisiejszych wydarzeń. Uderzenie noża w łazience. Gbur w restauracji, któremu musiał odpuścić płatność za jedno z dań. Nic dziwnego, że jego umysł automatycznie zamienił jego twarz na oślizgły łeb żmii. Nie zdawał sobie sprawy, że drgał nieznacznie przez sen, gdy przy każdym z jego słów na stojący przed nim pusty talerz, z ust wypadała mu garść wijących się węży.
Jasper zapraszający go na kawę. Z jakiegoś powodu nie miał twarzy, a przecież dzięki wspólnym zmianom znał ją całkiem dobrze. Czekający na niego Jay.
“Nie dotykaj go.”
“Nie jego chcę dotykać.”
Odpowiedź zadźwięczała wyraźnie na ulicy, gdy ruszył w jego stronę, kładąc dłoń na jego twarzy. Nie było zaułka. Nie było kłótni. Gdy powoli go całował, uczucie gorąca rozlewało się powoli po jego ciele, lecz wszyscy mijający ich przechodnie kompletnie nie zwracali na nich uwagi. Zupełnie jakby było to coś całkowicie normalnego. Żadnych nieprzyjemnych spojrzeń. Żadnego oceniania.
“Jay.”
Odsunął się nieznacznie w tył, gdy chłopak zakleszczył jego prawą rękę w uścisku.
“Jay? Nie jestem Jay, skarbie tylko Jane. Zapomniałeś już imienia własnej matki? A przecież tak bardzo cię kocham. Jesteś moim małym chłopcem, Riley.”
Uniósł twarz ku górze, gdy obraz się zmienił. Rozciągnięta w uśmiechu twarz jego macochy przysunęła się bliżej niego. Szarpnął się w jej uścisku, opuszczając wzrok na własną rękę, która na powrót stała się ręką dwunastolatka. Lecz niezależnie od tego jak bardzo się rzucał jej oblicze było coraz bliżej… bliżej…
Zerwał się do góry, wyrywając nadgarstek z uścisku Grimshawa. Pochylił się nad swoimi kolanami, łapczywie czerpiąc powietrze. Nie wiedział kiedy zwrócił się w jego stronę, nie miało to w tym momencie większego znaczenia. Szarpał ręką koszulkę przy swoim gardle, wyraźnie się dusząc. Próbował się uspokoić, co stanowiło w tym momencie nie lada problem, zupełnie jakby jego umysł nadal trzymał go w żelaznym uścisku koszmaru.
Kurwa mać.
Przetarł dłonią twarz z potu, zgarniając włosy do tyłu palcami. Dopiero po chwili przesunął się gwałtownie w stronę Jaya, kładąc głowę na jego klatce piersiowej. Nie wyglądało na to, by zdawał sobie z tego co robi. Nieprzytomne oczy wpatrywały się prosto przed siebie. Miarowe bicie serca ciemnowłosego stopniowo go uspokajało, a powieki na nowo zaczęły opadać w dół, choć nie było wątpliwości, że nadal nie śpi.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Znów znajdował się w punkcie wyjścia. Mimo że senność sprawiała, że jego powieki i całe ciało wydawały się ciężkie, na przemian zasypiał i budził się znowu, choć przez cały czas leżał nieruchomo, jakby odruchowo dostosował się do faktu, że obok niego wciąż leżał Winchester. Ciepło jego nadgarstka, które nieustannie czuł na swojej dłoni, stale mu o tym przypominało. Nie potrafił jednak wyłączyć się całkowicie, wyczuwając wyraźne drżenie pod swoimi palcami. Zupełnie jakby jakiś dziwny niepokój udzielał się także Grimshawowi, dając mu do zrozumienia, że to nie była spokojna noc, ale na pewno jedna ze spokojniejszych.
O tak późnych porach, gdy w pokoju panowała całkowita ciemność, łatwo było stracić rachubę czasu, dlatego miał wrażenie, że sen Thatchera trwał dłużej niż zwykle. Nie spojrzał jednak na zegarek – jak zawsze wolał nie upewniać się, czy to złudzenie było niedalekie prawdy i że nawet jeśli budził się od czasu do czasu, miało to miejsce w większych odstępach czasowych niż marne kilka minut.
Szarpnięcie.
Dłoń Jay'a zacisnęła się w pięść, tracąc swoje wcześniejsze oparcie. Wyglądało to tak, jakby w ostatniej chwili zamierzał powstrzymać Starra przed ucieczką, ale wyrwał się zbyt niespodziewanie, a jego umysł był zbyt przytępiony zmęczeniem, by zareagował odpowiednio szybko. Jego powieki najpierw zacisnęły się mocniej, stawiając niezbyt trudny do przełamania opór, zanim szatyn otworzył oczy sprowokowany nie tylko wcześniejszym poderwaniem się przez chłopaka, ale także jego nerwowym oddechem, który aż za bardzo różnił się od spokojnych wdechów i wydechów, w które wcześniej się wsłuchiwał.
Winchester ― rzucił, choć nie pierwszy raz widział go w takim stanie. Zawsze jednak obserwował go wtedy z własnego łóżka w akademiku. Tego, które było umieszczone pod przeciwną ścianą. Kiedy miał do czynienia z tak nagłymi pobudkami, w gruncie rzeczy miał związane ręce. Wszystko to, co działo się w głowie Riley'a, było tym, z czym na dłuższą metę sam musiał się uporać. Dostać te parę sekund po przebudzeniu, by poradzić sobie z oddzieleniem snu od rzeczywistości, dlatego ciemnowłosego nawet nie zdziwiło, gdy ten nie zwrócił uwagi, że do niego mówił.
Powoli podniósł się wyżej na łokciach, uważnie przyglądając się ciemnemu zarysowi sylwetki prefekta, który właśnie uparcie walczył o oddech – a przynajmniej wydawało mu się, że musi o niego walczyć, gdy strach zapętlał się dookoła jego szyi. Zresztą nie tylko on – dłonie chłopaka niebezpiecznie błądziły w okolicy gardła, a on zamierzał dopilnować, by nieznana siła, która właśnie próbowała przejąć władzę nad jego osłabionym umysłem, nie posunęła się o krok za daleko i nie dopuściła do tego, by niematerialny strach posłużył się jego własnymi rękami.
Może teraz twoja kolej, Jay?
Zapach truskawek był teraz wyraźniejszy niż w łazience, gdy głowa złotookiego opadła na jego klatkę piersiową. Ciepło policzka było aż nazbyt wyczuwalne na nagim torsie, jednak trudno było nazwać to uczucie nieprzyjemnym. Przez chwilę trwał w bezruchu, przyglądając się czubkowi jego głowy i wdychając owocowy zapach, zanim ostrożnie przylgnął plecami do materaca, wsuwając palce w miękkie kosmyki tuż za uchem Riley'a. Tym razem to on na przemian gładził i zadrapywał jego skórę w uspokajającym geście, wbijając wzrok w sufit.
Zmęczenie opuściło go bezpowrotnie.
Jeśli chcesz, możesz spać dalej ― rzucił znacząco, nie mówiąc na głos o tym, że sam zamierzał odpuścić odpoczynek. Nie było to dla niego większym problemem, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że może i był w stanie zareagować, gdyby ktoś zaczaił się na nich w apartamencie – co było raczej mało prawdopodobne – ale nie był w stanie zagłuszyć myśli w jego głowie. W każdym razie niezupełnie. ― Niestety nie mam dla ciebie żadnych ciekawostek o kosmosie ― stwierdził pozbawionym wyrazu tonem, wsuwając wolną rękę pod swoją głowę.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Winchester."
Choć chłopak zdawał się drgnąć, ciężko było wychwycić u niego jakąkolwiek inną reakcję, co tylko potwierdzało że mimo pozornego obudzenia się, w rzeczywistości nadal nie wiedział co się z nim dzieje. Znajdował się gdzieś pomiędzy, zagubiony niczym mały chłopiec, którym był przecież jeszcze kilka sekund temu, gdy Jane trzymała go w swoim żelaznym uścisku.
Nawet gdy położył się na Jayu, wsłuchując w bicie jego serca, a oczy miał szeroko otwarte, nie było to jedno z jego przytomnych spojrzeń. Nie był w tym momencie sobą, nie leżał z nim w jednym łóżku patrząc pusto na ścianę. Był gdzieś daleko, bardzo daleko stąd. Uwięziony w przeszłości, która nijak nie chciała go wypuścić ze swoich szponów. Tym razem był jednak poza przyspieszonym jeszcze chwilę temu oddechem, był zadziwiająco cicho. Nie krzyczał. Nie jęczał. Nie łkał.
Palce wsunęły się powoli w jego włosy, przeczesując je, gładząc i zadrapując jego skórę na zmianę. Stopniowo przestał drżeć, gdy jedna z jego rąk przesunęła się powoli po brzuchu Jaya, gdy przełożył ją przez niego bezwładnie, nawet nie muskając go nieruchomymi palcami.
"Jeśli chcesz, możesz spać dalej."
Może sprawiły to właśnie te konkretne słowa, a może niesamowicie spokojny ton głosu Grimshawa. Szeroko otwarte oczy przymknęły się nieznacznie, gdy zamknął powoli powieki, by zaraz powoli je otworzyć. Mrugnięcie w spowolnionym tempie powtórzyło się kilkakrotnie, wraz z wypowiedzeniem przez niego kolejnego zdania.
Jay nie mógł widzieć stopniowo wyciszającej się w jego oczach, już i tak nikłej świadomości. Zupełnie jakby z każdą sekundą uciekało z niego życie. Głowa poruszyła się nieznacznie, gdy potarł policzkiem o jego tors. W końcu zamknął powoli powieki na nowo się uspokajając i zasnął na dobre, jednocześnie pozostawiając u srebrnookiego jakąś dziwną myśl, że następnego poranka nie będzie niczego pamiętał.
I tak właśnie miało być.
Za każdym razem, gdy budził się z koszmarów sennych, wchodził w ten sam przedziwny stan otępienia, podczas którego jego umysł zdawał się nie wracać do automatycznie reagującego ciała.
Jay — cichy, praktycznie niedosłyszalny szept wydostał się spomiędzy jego ust. Było to jednak jedyne słowo które wypowiedział, zastępując jego ciąg dalszy swoim wyrównanym oddechem. Nie potrzebował w tym momencie niczego więcej.

***

Woooolfe.
Nie poruszył się ani o centymetr, mimo znajomego głosu dobijającego się do jego uszu.
Woolfe.
Mruknął cicho pod nosem z wyraźnym protestem, zupełnie jak nastolatek budzony przez matkę do szkoły. Standardowe 'jeszcze pięć minut, mamo' w jego wykonaniu nie uwzględniało jednak żadnych wypowiadanych na głos słów.
WOOLFE!
Głośne szczeknięcie, które rozległo się tuż przy jego uchu, skutecznie wyrwało go ze snu. Złote oczy rozwarły się szeroko jak na zawołanie, momentalnie wpatrując się w oparty na klatce piersiowej Jaya duży wilczy pysk. Biały ogon poruszał się na boki z wyraźnym zadowoleniem, gdy bestia odsłoniła nieznacznie kły we własnej wersji uśmiechu.
No cześć, chłopcze.
Jego umysł momentalnie wykonał dziki, wypełniony emocjami zwrot. Szczęście, wyrzut, ulga, spokój, stres i znowu spokój. Nie poruszał się wpatrując jedynie w istotę, choć jego wnętrzności zdawały się tańczyć właśnie tango.
Myślałem, że nie wrócisz. Że cię...
Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
Cichy śmiech Białego Wilka wypełnił pomieszczenie, gdy mara wycofała się w tył i usiadła na ziemi z wyraźnym zadowoleniem.
Widzę, że wiele się zmieniło podczas mojej nieobecności. Kto by pomyślał że osiemnaście godzin może tak zmienić człowieka?
Dopiero teraz do jego umysłu stopniowo zaczął przebijać się rozsądek. Ciepło pod jego policzkiem, który nieustannie unosił się wraz w rytm oddechu. Przełożona przez brzuch Jaya ręka.
Wstrzymał chwilowo oddech, próbując zbytnio nie panikować było na to jednak zbyt późno. Zapomniał jaka częstotliwość wdechów była prawidłowa, gdy jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona. Nie miał odwagi spojrzeć mu w twarz. Może powinien udawać, że przekręca się w bok przez sen? Co jeśli go obudzi.
Młodzież. Miłość. Aż miło popatrzeć.
Bardzo śmieszne.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Kto by przypuszczał, że to takie miłe?
Głos w jego głowie nie mógł darować sobie komentarza, gdy ręka złotookiego przesunęła się po jego brzuchu – pierwszy raz w niedwuznacznym geście. Nie wiedział, na ile świadomy był obecnie Thatcher, ale zakładając, że nie udzielił mu żadnej odpowiedzi, prawdopodobnie wszystkie jego ruchy były prowokowane nieświadomymi, sennymi odruchami. Możliwe, że nie miałoby większego znaczenia, kto leżałby obok, by ciało Starra mimowolnie do niego przylgnęło, ale teraz nie było sensu się nad tym zastanawiać.
Sam powiedział, że nie zasnąłby w obecności kogoś innego.
Zrobiło się spokojnie. Na tyle, by w końcu odciął się od widoku sufitu nad swoją głową i pozwolił sobie na zamknięcie oczu. Jego oddech był miarowy, choć nie na tyle płytki, by można było uznać, że na pewno zasnął. Wraz z upływem czasu ruch jego palców, które delikatnie przeczesywały włosy Winchestera, stawał się bardziej powolny. W końcu ustał, jednak dłoń nadal pozostała na głowie chłopaka – tym bardziej, że za każdym razem, gdy wybudzał się z płytkiego snu, przypominał sobie o tym, by lekko przeczesać jego kosmyki, jakby ten gest miał mu uświadomić, że nadal nic się nie działo. Że nadal mógł po prostu spać.
„Jay.”
Rzeczywistość znów przyciągnęła go do siebie, gdy już zdążył oddalić się od niej o parę kroków za daleko. Nie był pewien, czy rzeczywiście coś usłyszał, czy umysł znów sobie z nim pogrywał – tym razem racząc go szeptem znajomego głosu, zamiast rozdzierającym uszy krzykiem. Nie miał jednak wątpliwości co do tego, że leżący obok Riley nie był ułudą.
Hm? ― mruknął, nie otwierając oczu. Kiedy nie dostał odpowiedzi, założył, że tylko się przesłyszał. Nie był to pierwszy raz.
Chyba nie sądzisz, że wypowiadałby twoje imię przez sen?

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Tym razem udało mu się wyłączyć na dłużej, nawet jeśli była to kwestia kilkunastu minut. Nie tracił jednak czujności na wszelki wypadek, gdyby coś znów miało zakłócić spokojny sen Winchestera, choć w powinien mieć na uwadze też własny stan, który po tej nocy na pewno miał być odległy od wyspania się, choć z jakiegoś powodu, gdy – jak po chwili się zorientował mimowolnie zerkając na zegarek na szafce – wczesnym rankiem ze snu wyrwał go cichy pomruk, przynajmniej w niewielkim stopniu czuł się wypoczęty.
Uchylił powoli powieki, od razu zerkając w stronę głowy Thatchera, który przez kilka godzin towarzyszył mu jako niezawodny grzejnik. Nie musiał szczelnie okrywać się kołdrą, by ochronić się przed nocnym chłodem w apartamencie, choć ten rzadko kiedy zmuszał go do okrycia torsu, którego nocami nigdy nie skrywał żaden materiał. Palce jeszcze przez chwilę błądziły po jego włosach, doprowadzając je do porannego nieładu, zanim dłoń Grimshawa zsunęła się nieco niżej, tym razem pozwalając na to, by krótkie paznokcie nieznacznie zadrapały kark prefekta, z którego odgarnęły część kosmyków, jednak zaraz musnęły to miejsce opuszkami w bardziej łaskoczącym geście, nawet nie zdając sobie sprawy, że Starr zdążył już wyrwać się ze snu. A trzeba przyznać, że spał dłużej niż zwykle.
Dlatego chcesz mu przeszkodzić?
Nie chciał. Chyba przez ostatnie cztery godziny zdążył już przyzwyczaić się do myśli, że Woolfe kompletnie nie reagował na jego dotyk – a raczej, że nie przeszkadzał mu na tyle, by nagle się obudził. I nie było ważne to, że dopiero pierwszy raz zabrnął ręką niżej – nie licząc, rzecz jasna, wcześniej ujmowanego nadgarstka.
Ryan mimowolnie przesunął wzrokiem wzdłuż przerzuconego przez jego brzuch ramienia, kończąc na luźno zwieszonej w dół ręce. W sypialni nadal panowała ciemność, choć nie była ona aż tak przejmująca jak nocą, jednak trudno było w niej wyodrębnić jakiekolwiek szczegóły, które na ciele prefekta przybrały postać grubych szram. Szarooki zdążył jednak przekonać się na własnej skórze, jakie były w dotyku i jak dużą powierzchnię zajmowały, więc przywołanie ich obrazu przed oczami wcale nie było takie trudne.
Jak dziecko.
Poruszył się nieznacznie, gdy wysuwał rękę spod głowy. Przez chwilę trzymał ją w górze, na przemian zginając i prostując palce, by pobudzić w niej lepsze krążenie. Gdy w końcu opuścił ją luźno, wylądowała na przedramieniu jego... kogo?
W każdym razie na pewno nie kochanka, Jay. I na pewno nie twojego.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 01, 2017 12:05 am
No dalej wstawaj.
Nie.
Wooolfe. Nie zachowuj się jak dzieciak.
Nie mów do mnie.
Dobrze wiesz, że Jay już nie śpi.
...
Zamierzasz udawać, że śpisz dopóki nie znudzi mu się leżenie z tobą w łóżku? A może po prostu czekasz aż obudzi cię w inny sposób?
Ledwo powstrzymał się przed warknięciem na Białego Wilka. Wcześniejsza radość z jego powrotu, choć nadal utrzymywała się niczym jeden z programów odpalonych na komputerze w tle, teraz została zdominowana przez irytację. Irytacja z kolei została wywołana wybitnym zażenowaniem. I tak oto napędzało się całe błędne koło, które w końcu zostało przerwane, by Woolfe w przebłysku swojej dojrzałości przewrócił się nagle w bok, odsuwając się od Jaya i wlepił wzrok w ścianę.
Pół sekundy.
Jedna sekunda.
Dwie.
Wstał do pozycji siedzącej, pocierając kark ręką. Jeszcze przez chwilę zbierał się w sobie, nim w końcu obrócił głowę w stronę Jaya, przyglądając mu się z mieszaniną tego samego zażenowania co wcześniej i jakiegoś innego, ciężkiego do opisania uczucia.
Powiedz, że mimo wszystko udało ci się zasnąć — mruknął niskim, zachrypniętym głosem, który nawet jeśli był nieco mniej przyjemny do ucha niż jego standardowy ton, nadal miał w sobie jakąś specyficzną nutę, która potrafiła posłać ciarki wzdłuż kręgosłupa rozmówcy i rozpalić w nim chęć do wzięcia go tu i teraz. Nawet jeśli odczuwał faktyczne wyrzuty sumienia, starał się nie dać tego po sobie poznać. Zamiast tego sięgnął w stronę szafki, na którą odłożył poprzedniej nocy bandaże, by zawiązać najpierw prawą, a potem lewą rękę. Biały Wilk obszedł łóżko dookoła, przypatrując się tej czynności z wyraźną ciekawością, choć powstrzymał się przed wciskaniem mu nosa pomiędzy palce.
Leki Woolfe, nie zapomnij. Ten skurwiel nadal się tu czai.
Oba opatrunki znalazły się na swoim miejscu, gdy skinął krótko głową w odpowiedzi, nawet jeśli gest ten wyglądał jakby chwalił sam siebie za szybkie zawiązanie bandaży. Tylko gdzie rzucił pudełeczko? Zmarszczył nieznacznie brwi i ruszył bez słowa w stronę drzwi. Prawdopodobnie zostały w łazience. Ostatnim razem miał je albo w kurtce, albo w spodniach, nawet jeśli nie mógł sobie przypomnieć w danym momencie gdzie dokładnie. Położył rękę na drzwiach i zatrzymał się w miejscu, nie naciskając jej. Całkiem przyjemne uczucie w brzuchu, z którym przez krótką chwilę walczył, sprawiło że odwrócił się nagle o sto osiemdziesiąt stopni i podszedł do Jaya. Nachylił się nad nim i pocałował go krótko, zupełnie jakby właśnie uświadomił sobie, że jeśli Dean nadal był w mieszkaniu - była to jego ostatnia szansa na podobne zagrywki.
Nic długiego.
Nic głębokiego.
Nic zachłannego.
Sposób w jaki zaraz się odsunął, wyraźnie miał na celu nie pozwolenie Grimshawowi na reakcję i choć mogłoby się udawać, że robił to na siłę, złośliwy uśmiech który zaraz wpełzł na jego usta skutecznie obalał tę teorię. Tym razem udało mu się bez większych komplikacji wyjść z pokoju, choć otwierając drzwi, prawie potknął się o leżącego pod nimi Scara. Krótkie przekleństwo wydarło się z jego ust, gdy w końcu udało mu się go wyminąć - zdecydowanie nie chciał przechodzić nad nim, uważając że jego cenne narządy byłyby wtedy wyjątkowo zagrożone, a bestia była chorobliwie zazdrosna i mściwa w stosunku do Winchestera - i ruszyć w stronę łazienki.
Biały Wilk podreptał za nim chichocząc cicho, gdy chłopak nagle ponownie zawrócił, by ruszyć jednak w stronę przedpokoju. Wsunął dłoń do kieszeni kurtki i wyciągnął pomarańczowe pudełeczko, idąc z nim do kuchni. Biała podłużna tabletka. Szklanka wody. Ten sam rytuał.
Szósta trzydzieści cztery, huh — stwierdził patrząc na godzinę na piekarniku, popijając jednocześnie kranówkę. Spał zatem... nieco ponad cztery godziny. Kolejny świetny wynik. Jak tak dalej pójdzie, może w końcu nadejdzie wspaniały dzień, gdy uda mu się zamknąć oczy na standardowych siedem godzin.
Odłożył szklankę do zlewu i potarł nieświadomie prawy nadgarstek, który nieustannie rwał go w jakimś nieprzyjemnym uczuciu. Zupełnie jakby stare rany otworzyły się na nowo, na co nie było przecież najmniejszych szans. Dziwne uczucie.
Opuścił swobodnie dłoń wzdłuż ciała, zamknął oczy i stał w bezruchu, oparty tyłem o blat kuchenny, nie myśląc o niczym konkretnym. Jedynie miękkie białe futro muskało od czasu do czasu jego palce, gdy Biały Wilk kręcił łbem na boki, niczym czujny obserwator mający szeroko otwarte oczy zamiast niego samego.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 01, 2017 12:56 pm
Dłoń ciemnowłosego na moment zawisła w powietrzu, gdy kark Winchestera gwałtownie się spod niej wysunął. Przez zasłonięte szczelnie szyby ciężko było stwierdzić, czy złotooki już się obudził, czy był to kolejny odruch – pierwszy po paru godzinach. Dopiero teraz poczuł wyraźną różnicę temperatury w miejscach, do których wcześniej przylegało niesamowicie ciepłe ciało prefekta. Już po chwili mimowolnie potarł przedramieniem swój bok w rozgrzewającym geście, uważnie przyglądając się znów nieruchomemu kształtowi. Im dłużej się przysłuchiwał się ciszy, tym bardziej upewniał się w fakcie, że Starr już nie spał – jego oddech nie był już na tyle płytki i równomierny, jak przez ostatnie kilka godzin, a w tym czasie zdążył mu się przysłuchać dostatecznie dobrze, by wyczuć różnicę.
Tym razem nowe doświadczenie Grimshawa nie było zwodnicze, co uświadomił mu podnoszący się do siadu Thatcher. Mimo że w nocy też zerwał się z miejsca, teraz nic nie wskazywało na to, by zmusił go do tego kolejny zły sen. Był spokojny, nie dusił się, a nawet postanowił w końcu się odezwać.
Nie było łatwo, gdy co chwilę mamrotałeś moje imię ― rzucił mrukliwie i jak zwykle ciężko było stwierdzić, czy mówił poważnie czy tylko wkręcał go swoim pozbawionym jakichkolwiek emocji tonem. A trzeba przyznać, że nawet nie próbował powstrzymywać się od tego komentarza w chwili, gdy zastanawiał się, jak brzmiałby jego zaspany głos, gdyby wyrwał mu go z gardła innym sposobem. Tylko ciemność zdołała zatuszować fakt, że mimowolnie przemknął wzrokiem wzdłuż jego torsu, nie spiesząc się przy tym jakoś szczególnie, zanim szare tęczówki postanowiły skupić się na twarzy chłopaka.
Nie płosz.
Polecił głos, wyczuwając, że niewiele brakowało, by sam też podniósł się do siadu i to tylko po to, by przygwoździć Woolfe do materaca, jeszcze zanim zdążyłby sięgnąć po opatrunki.
Pozostał na swoim miejscu.
Gdy Thatcher podniósł się z łóżka, potarł twarz ręką, chwilę rozmasowując zamknięte oczy kciukiem i palcem wskazującym. Nie zapowiadało się na to, by miał ochotę ruszyć się z łóżka równie żwawo co Winchester, jednak bez słowa sprzeciwu pozwolił mu opuścić sypialnię – tak było znacznie prościej i bezpieczniej. Szczególnie że obecność Deana za ścianą jakoś nieszczególnie zniechęcała go do skorzystania z możliwości porannej zabawy, a wątpił, że po tym ciągłym powstrzymywaniu się „dla dobra sprawy”, zamierzał dbać o to, by było cicho.
Z cichym pomrukiem przyjął na usta krótki – zdecydowanie za krótki – pocałunek. Jego wargi ledwo poruszyły się, a już pozostało im musnąć zaledwie powietrze, którego ciepło szybko ulotniło się i odeszło w niepamięć.
Marna rekompensata, Winchester ― rzucił za nim, gdy ten postanowił opuścić jego pokój. I niespiesznie podniósł się do siadu, odrzucając kołdrę na bok.
Leżący za drzwiami Scar wydał z siebie zduszony i przeciągły warkot niezadowolenia, gdy ujrzał w drzwiach Starra, który tej nocy dobitnie zaszedł mu za skórę. Ciemne oczy spojrzały na chłopaka spod byka, jednak doberman szybko zapomniał o jego istnieniu, gdy z wnętrza pomieszczenia usłyszał głos właściciela. Pies niemalże natychmiast podniósł się z podłogi, wpychając łeb między framugę, a otwarte drzwi. Żadna z jego łap nie ośmieliła się dotknąć choćby jednego panelu na podłodze w jego pokoju, choć sama możliwość zobaczenia, że Jay'owi nic nie jest, wystarczyła, by jego ogon zaczął w szybkim tempie kołysać się na boki.
Ryan natomiast nie zwrócił uwagi na zadowolonego psa. Jak zawsze zaścielił łóżko, dbając o to, by w sypialni panował idealny porządek. Nawet koc, pod którym spał Thatcher, został poskładany w idealną kostkę i ułożony na miejscu obok. Nie zamierzał go wynosić, jakby z góry założył, że skoro złotooki odważył się przyjść do niego tej nocy, z następnymi miało nie być większego problemu. Zanim opuścił sypialnię, zdążył jeszcze naciągnąć na siebie luźny podkoszulek.
Zadrapał nieznacznie łeb psa, który dosłownie przykleił się bokiem do jego nogi, w tym samym czasie przesuwając wzrokiem po salonie. Nie tak trudno było namierzyć Winchestera. Bose stopy stawiały bezgłośne kroki, choć wcale nie dbał o to, by złotooki go nie usłyszał, gdy coraz bardziej się do niego zbliżał. W salonie było jaśniej, choć chłodne, szarawe światło poranka wkradało się do pomieszczenia tylko przez jedną z uchylonych żaluzji.
Szatyn zatrzymał się naprzeciwko Thatchera, od razu przysuwając się na tyle blisko, by odebrać pozostałą część nagrody, rozchylając językiem jego usta. Jedna z dłoni Grimshawa, dosięgnęła szyi chłopaka, układając się na jej boku. Nic nie wskazywało na to, by Dean miał obudzić się w najbliższym czasie, a do tej pobudki już niemalże na pewno nie miał przyczynić się cichy dźwięk pocałunku, nawet jeśli towarzyszyło mu niezbyt głośnie popiskiwanie Scara, gdy ten powstrzymywał się przed wydaniem z siebie głośniejszego protestu.
Kciuk ciemnowłosego przesunął się po gładkiej skórze. Tym razem równie dobrze to on mógł naprzeć nim na gardło chłopaka, jednak zamiast tego zatrzymał się nagle, napotykając na bardziej chropowaty fragment. Wolno zerwał z nim kontakt, choć dłoń wciąż spoczywała na swoim wcześniejszym miejscu. Przez moment uważnie przyglądał się twarzy Starra, jednak szybko opuścił wzrok, najpierw napotykając nim na swój kciuk, który mozolnie zaczął zsuwać się z wąskiej, zaczerwienionej linii, odsłaniając kawałek po kawałku bardziej widoczne na niej miejsca.
Myślisz, że...
Nie. Ja to wiem.
A wcześniejsza wycofana postawa chłopaka tylko potwierdzała to, że miał rację. Wycofanie, odpychająca postawa – wszystko to miało na celu zniechęcenie go do odkrycia prawdy. Zrozumiał też, czemu wcześniej tego nie zauważył – tak małe draśnięcie wystarczyło zakryć warstwą materiału, a jednocześnie wiedział, że to pozornie niegroźne zadrapanie, mogło skończyć się znacznie gorzej, gdyby włożył w to odrobinę więcej szyi.
Może była to próba generalna przed poderżnięciem twojego gardła.
Powinien być na niego wściekły, zacisnąć mu palce na gardle, ale zamiast tego dłoń zawędrowała w stronę jego policzka wraz z chwilą, w której spojrzenie szarych oczu także podążyło w górę, by skonfrontować się ze złotymi tęczówkami.
Nie jest twój, Jay.
Ja mam nie traktować ciebie, jak ciekawostkę. Ty nie będziesz niszczył tego co moje. ― I można wierzyć, że w tym momencie bynajmniej nie chodziło o nóż, którym rzucał po ścianach łazienki. Kolejne, nagłe przysunięcie się zakończyło się zaledwie przygryzieniem wargi. Nieco bolesne i pulsujące uczucie, które pozostawiły tam zęby szarookiego, świadczyło o tym, że niewiele brakowało, by przegryzł się przez cienką skórę.
Warunki nie mogły być tylko jednostronne.
Odsunął się nieznacznie.
Kawy? ― spytał tak, jakby wcześniejsza sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Jakby tym razem zamierzał puścić w niepamięć to, co wydarzyło się wczoraj.
Nie znałem cię od tej ulgowej strony.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach