Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Gdybym miał powiedzieć może, nie powiedziałbym nic.”
Jay zaledwie kiwnął głową, choć wątpił, by Winchester miał dostrzec ten gest. Widocznie dopiero teraz ich rozmowę można było uznać za całkowicie zakończoną, choć trzeba przyznać, że ostatnie słowa złotookiego były na tyle satysfakcjonujące, by Grimshaw nie odezwał się już ani słowem. I chociaż w większości przypadków trwał przy Thatcherze, gdy ten zabierał się za jedzenie, tym razem postanowił zostawić go samemu sobie, nawet jeśli przygotowany posiłek już wkrótce miał się zmarnować.
Chociaż z początku zaśnięcie wydawało się dziecinnie proste, Ryan na przemian wyłączał się i odzyskiwał świadomość. Był przyzwyczajony do tego, że sen przychodził mu z trudem i przeważnie w takich momentach starał się po prostu nie podnosić z łóżka, nie otwierać oczu i – już przede wszystkim – nie spoglądać na zegarek, byleby nie przekonać się na własnej skórze, że czas dłużył się niemiłosiernie. Z zamkniętymi oczami co jakiś czas (jednak bardzo rzadko) przekręcał się na drugi bok i poprawiał poduszkę pod głową, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że problem nie leżał w ułożeniu pościeli. Nie leżał nawet w tym, że za oknem było jasno – szczelne rolety nie wpuszczały do jego sypialni nawet niewielkiego snopa światła i gdyby spędził tu więcej czasu, nie byłby w stanie odróżnić, czy w danym momencie panował dzień czy może już się ściemniało. W takich momentach starał się pozyskiwać energię z samego leżenia, oddychać spokojnie i odsuwać od siebie zbędne myśli. Po prostu nie skupiać się na niczym, co pochłaniałoby więcej jego energii niż było to konieczne, nawet jeśli stan, w którym po prostu nie był w stanie odpłynąć i na pewien czas stać się martwym dla świata, był cholernie irytujący. Byłoby znacznie prościej, gdyby nie potrzebował ani snu, ani tych chwil bezczynności, ale był tylko człowiekiem, z ludzkimi potrzebami i słabościami.
Przez chwilę słyszał cichy dźwięk telewizora. A potem znów zapadła cisza.
W międzyczasie Scar uniósł łeb znad łap. Chociaż wcześniej korciło go, żeby pomknąć za właścicielem do oddzielnego pokoju, posłusznie został na swoim miejscu, wiedząc, że tamten teren był terenem zakazanym. Przez dłuższy czas spoglądał tęsknie w stronę drzwi, jednak ostatecznie zwrócił łeb w stronę Starra, jakby wyczuł, że chłopak mu się przygląda. Gdyby tylko posiadał swój własny głos, najpewniej już wyrzuciłby z siebie kilka nieprzyjemnych słów, ale bez niego mógł skupić się na tym, by wygrać bitwę na spojrzenia ze swoim „największym rywalem”. Mimo że apartament był ogromny, doberman wyraźnie nie uważał, by było tu miejsce dla nich obu.
Pies wydał z siebie coś na kształt parsknięcia, gdy wypuszczał z pyska powietrze, jakby w porę zrezygnował z donośnego szczeknięcia, kiedy Riley na nowo skupił swoją uwagę na telewizorze. Położył po sobie uszy i ułożył łeb na łapach, przekręcając go w kierunku sypialni.

Powieki ciemnowłosego gwałtownie rozchyliły się, natrafiając na mdłe światło wpadające do sypialni przez uchylone drzwi. Był niemalże pewien, że jeszcze przed momentem słyszał rozdzierający krzyk, jednak nie zerwał się gwałtownie z miejsca, przez chwilę uważnie nasłuchując tego, co działo się w domu i z wolna oddzielając sen od jawy.
Nic się nie działo.
Pościel zaszeleściła, gdy przekręcił się na plecy i podniósł do siadu, pocierając twarz rękami, zanim zerknął na wyświetlacz elektronicznego zegara. Minęło zaledwie czterdzieści minut, odkąd położył się do łóżka i wszystko wskazywało na to, że nie zamierzał spędzić w nim ani chwili dłużej, szczególnie że już po chwili odrzucił kołdrę na bok, a zaraz po wstaniu na równe nogi doprowadził łóżko do wcześniejszego porządku.
Drzemka, którą miał za sobą, paradoksalnie zdawała się wyssać z niego resztki życia. Gdy na nowo znalazł się w salonie, światło dnia dobitnie podkreśliło cienie pod oczami, choć nie był to pierwszy raz, kiedy Starr miał okazję zobaczyć go w takim stanie. Bez słowa przeszedł przez pokój z zamiarem zaparzenia sobie mocnej kawy, która przynajmniej w niewielkim stopniu była w stanie go otrzeźwić. I chwała wynalazcom ekspresu, że wystarczył jeden przycisk i kilka sekund czekania, by gorący napój wypełnił kubek. Kubek, z którym już po chwili podszedł do kanapy, na której ułożył się wygodnie, zachowując względny odstęp od prefekta i zawiesił wzrok na ekranie, nieszczególnie zainteresowany tym, co nadawali w telewizji.
Możesz pogłośnić ― rzucił, czemu towarzyszyła charakterystyczna chrypa, jak u kogoś, kogo wręcz siłą wyrwano z łóżka w nieodpowiednim momencie. Zaraz odchrząknął krótko, pociągając pierwszy łyk.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
O dziwo, gdy wyłączył całkowicie własne myślenie, skupiając się na mało wymagającym serialu, nawet nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. Każdy kęs przychodził mu z niejakim trudem, gdy przeżuwał go niemalże w nieskończoność, w końcu przełykając powoli. Ciężar jedzenia nie przeszkadzał jednak jego żołądkowi w sposób, w jaki robiłby to w przeszłości. Co więcej z każdą kolejną minutą, zwracał na sam proces coraz mniejszą uwagę, aż w końcu złapał się na tym, że zupełnie automatycznie próbował znaleźć kolejny kęs na całkowicie pustym talerzu. Palce uderzyły o twardą porcelanę, gdy spojrzał na nią w milczeniu, zaraz oblizując palce z soli.
Kolejny mały sukces. Hip hip hurra.
Jeśli próbujesz na nowo obrzydzić mi wszystkie posiłki swoim sarkazmem, idzie ci doskonale.
Trochę poczucia humoru, Woolfe.
Biały Wilk podniósł posłusznie łeb, widząc jak chłopak wstaje z miejsca, raz jeszcze patrząc na tęsknie patrzącego w kierunku sypialni Scara.
Widzisz Scar, właśnie taka jest między nami różnica. Drzwi, które dla ciebie pozostają zamknięte, dla mnie stoją otworem. Ty natomiast zdajesz sobie z tego sprawę, hm? — sam nie wiedział dlaczego podjął wyzwanie rzucone mu przez psa, gdy patrzył na niego doszukując się w ciemnych ślepiach śladów nienawiści, zaraz udając się do kuchni. Niestety mimo wielkich starań, nie udało mu się zignorować głośnego śmiechu mary, która usiadła na kanapie, uderzając łapą o miękką poduszkę.
Ale mu pojechałeś, chłopcze!
Przegadałem psa, cóż za osiągnięcie. Czy to czas na medal?
Odpowiedział mu kolejny głośny śmiech, który nadal nie wzbudzał w nim jednak rozbawienia. Mruknął jedynie coś pod nosem, myjąc po sobie talerz, gdy i jego wzrok powędrował bezwiednie w kierunku sypialni Grimshawa. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że porcelana już dawno temu była idealnie czysta, a zimna woda nieustannie spływała po jego rękach do tego stopnia, że i tak jasna skóra dodatkowo pojaśniała kierując się stopniowo w stronę bladego fioletu. Odrętwienie przebiło się do jego umysłu dopiero po jakimś czasie, gdy wcześniej włożona do suszarki patelnia zsunęła się nagle, wydając cichy odgłos szurnięcia. Mrugnął zaskoczony i sięgnął czym prędzej w stronę kurka, zakręcając go sztywnymi palcami. Nieprzyjemne mrówki przeszły przez całe jego ręce, gdy zdał sobie sprawę, że ciężko było mu nawet zacisnąć dłoń, zupełnie jakby przez niską temperaturę zapomniała o swoim przeznaczeniu.
Wsunął je pod własną koszulkę, by ogrzać się o ciepły brzuch, nim ponownie zajął miejsce na kanapie. Zsunął się nieco wygodniej w dół, przesuwając dłonie nieco bardziej na boki, zatrzymując je na swoich biodrach, które podrapał kilkakrotnie mrucząc coś pod nosem.
Mogliby chociaż puścić coś ciekawego — rzucił luźno do Białego Wilka, który sam wyglądał na znudzonego typowym, amerykańskim serialem i regularnie wybuchającym w tle wymuszonym śmiechem publiczności. Ponownie ułożył się na jego udzie, zamykając ślepia, gdy Winchester skakał po kolejnych kanałach starając się znaleźć cokolwiek inteligentniejszego.
W pewnym momencie zerknął na zegarek, gdy drzwi do sypialni Jaya otworzyły się na oścież. Mógł się domyślić, że szarooki nie da rady przespać przynajmniej kilku godzin. Powstrzymał westchnięcie, patrząc ponad oparciem jak kieruje się w stronę kuchni.
Robisz kawę? Zrób i mi — rzucił luźno, zaraz dostosowując się zresztą do jego prośby, gdy pogłośnił nieznacznie telewizor, w momencie gdy jeden z głównych bohaterów rzucił jakimś idiotycznie tandetnym żartem. Przewrócił oczami, postukując palcami o kanapę, gdy zaraz przesunął wzrokiem po jego odsłoniętych ramionach. Żeby tylko.
Siadaj, Jay. Skoro i tak nie zamierzasz spać — kiwnął głową na miejsce obok siebie, podrygując nieznacznie kolanem. Biały Wilk mruknął coś niechętnie, ale zsunął się posłusznie na ziemię, patrząc kątem oka na Grimshawa.
Zaczynam rozumieć Scara.
Bardzo śmieszne.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Widzisz Scar, właśnie taka jest między nami różnica.”
Skóra na psim pysku najpierw lekko drgnęła, a następnie zmarszczyła się do tego stopnia, że białe i kły błysnęły ostrzegawczo, jakby doberman doskonale rozumiał, co Winchester próbował mu przekazać i tym samym próbował uświadomić mu, że istniała między nimi też inna różnica – pies swoją broń nosił przy sobie bez przerwy, nawet jeśli nie zdawał sobie sprawy, że w ostatecznym starciu mogła okazać się nieskuteczna. Na szczęście uspokoił się stosunkowo szybko, choć kiedy chłopak podniósł się z kanapy, czujnie podążył za nim wzrokiem, jakby upewniał się, że za moment nie skręci w niewłaściwym kierunku.
Zareagowałby, gdyby złotooki postanowił zbliżyć się do sypialni, nawet jeśli nie miał najmniejszego prawa rzucać się na gościa tego domu bez wyraźnego pozwolenia. Wojna między nimi prawdopodobnie nie miała doczekać się końca.
Zadziwiające jednak, jak pies w mgnieniu oka potrafił zmienić swoje nastawienie. Gdy tylko usłyszał znajome kroki, jego krótki ogon poruszył się nieznacznie w mimowolnym akcie radości, która mogła zostać wywołana nie tylko widokiem właściciela, ale także samym faktem, że nie musiał już dłużej przebywać sam w towarzystwie Thatchera. Podniósł się z miejsca i ruszył za Jay'em, stukając pazurami o podłogę i doganiając ciemnowłosego, zanim jeszcze dotarł do kuchni, ocierając się przy tym bokiem o jego nogę, doczekując się krótkiego klepnięcia w bok szyi, które poprzedziło komendę, nakazującą, mu się położyć i zostać tam, gdzie leżał.
„Robisz kawę? Zrób i mi.”
Przeniósł nieco zamglony wzrok z ekspresu na Riley'a, ale nie odezwał się nawet słowem. Gdyby robienie kawy wymagało większego wysiłku prawdopodobnie przyczepiłby się do tego, że w wypowiedzi prefekta zabrakło słowa „proszę”, nawet jeśli sam szarooki nigdy nie kwapił się, by używać magicznych słów. Ściągnąwszy własny kubek z podstawki, wyjął z szafki drugi, który już po minucie stuknął o blat stołu naprzeciwko Starra.
„Siadaj, Jay.”
Nie za dużo tych życzeń, Winchester? ― wymruczał pod nosem, przypatrując mu się uważniej, choć senność nadal dominowała w jego spojrzeniu. Jeszcze jakiś czas temu złotooki wręcz stronił od jego obecności w pobliżu, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, by obecność szarookiego obok była dla niego korzystna. O tym jednak nie wspomniał już na głos, jakby ta kwestia równie dobrze mogła w magiczny sposób wybić mu z głowy całą pewność, którą najwidoczniej gromadził w sobie przez te kilkadziesiąt minut.
Myślisz, że coś kombinuje?
Nie sądzę.
Jednak jakiś dziwny impuls zaciekawienia był na tyle silny – choć beznamiętny wyraz twarzy skutecznie go tuszował – by przesunął się na kanapie, zajmując miejsce obok złotookiego. Nic w postawie Ryana nie wskazywało na to, by czuł się jakkolwiek skrępowany, co kompletnie kłóciłoby się z wszystkimi zagrywkami, które zastosował jeszcze przed snem. W zasadzie zachowywał się w ten sam opanowany sposób co zawsze. Był w stanie nawet powrócić wzrokiem do telewizora, nawet jeśli w ciągu jednej minuty był w stanie stwierdzić, że emitowany serial był zwyczajnie głupi i dostosowany pod miażdżącą część społeczeństwa z żenującym poczuciem humoru.
To ty nie masz poczucia humoru. Jay.
Mniejsza o to. Objął kubek obiema rękami i osunął się wygodniej na miękkiej kanapie, opierając głowę o wygodny zagłówek. Skoro i tak nie zamierzał spać to co?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Być może gdyby przez całe życie nie musiał zmagać się z nieustannymi warkotami ze strony Czarnego Wilka i szczerzeniem kłów, zareagowałby w bardziej konkretny sposób. Ciężko było jednak oczekiwać gwałtowniejszej reakcji od ktoś kto dzień w dzień tuż po przebudzeniu się z niespokojnego snu - pod warunkiem, że w ogóle pozwolono mu zasnąć - był witany paszczą, które niejednokrotnie kłapała tuż przy jego nosie. Taką, która niejednokrotnie pozwalała sobie na oderwanie kawałka jego ciała, by dostarczyć mu dodatkowego bólu psychicznego i fizycznego, powtarzając tę samą mantrę. I być może właśnie przez to skojarzenie, mimo przekonywania samego siebie że było inaczej, gdzieś w głębi duszy on również żywił szczerą niechęć do Scara, do której nie chciał przyznać się przed samym sobą. I którą doberman doskonale wyczuwał. Dużo lepiej od niego samego.
"Nie za dużo tych życzeń, Winchester?"
Roześmiał się krótko, patrząc na niego spokojnym wzrokiem, który mimo wszystko zsunął się w kierunku jego zabandażowanej dłoni, wyraźnie kontrolując czy Jay nie używa jej do podtrzymywania kubka. Zaraz wychylił się, by sięgnąć po własny i podmuchał nieco na powierzchnię płynu, upijając ostrożnie krótki łyk.
Dzięki — rzucił przenosząc ponownie wzrok na telewizor. Wyglądało na to, że tego jednego dnia nie mieli dzielić tej samej roli. Choć obaj od zawsze mieli problem ze snem, tym razem oprócz głębokich cieni pod oczami Winchestera, które najprawdopodobniej nie miały zniknąć jeszcze przez długi czas - chłopak wyglądał na całkiem wypoczętego.
Słowa, które wypowiadał dużo wcześniej na temat własnego podejścia wobec niego,nawet jeśli były przemyślane i tak okazały się na swój sposób zdradliwe. Przygotowywał się w myślach dość długo, zapewniając samego siebie, że gdy Jay postanowi się do niego przysiąść, potraktuje go dokładnie tak samo jak innych. W końcu Sawyers niejednokrotnie rzucał się na kanapę, wręcz wlatując na niego całym ciałem. Podobnie jak Skyler, dla którego nawet opieranie głowy na jego ramieniu czy udach nie stanowiło najmniejszego problemu.
Tyle że niezależnie od ilości własnych chęci, szarooki nie był ani jednym, ani drugim. Uniósł powoli kubek do ust, by upić kolejny łyk, uparcie ignorując przyspieszone tętno, skupiając się na konkretnej myśli.
Uspokój się, Woolfe.
Opuścił powoli kubek w dół, opierając ciepły spód o własne nogi, grzejąc je w ten przyjemny sposób, wraz z samymi dłońmi. Kliknął raz jeszcze na pilota, tym razem przerzucając na jakiś kanał informacyjny, który akurat powtarzał poranne wiadomości. Miękkość kanapy w połączeniu z gorącą kawą, wręcz zmusiły go do osunięcia się nieco niżej i przymknięcia oczu. Złote oczy przesunęły się nieznacznie w bok, gdy spojrzał krótko w stronę Jaya, przesuwając po nim spojrzeniem, spod przysłaniającej mu oczy grzywki. Palce umieszczone na kubku zadrżały niedostrzegalnie, gdy wrócił niewidzącym wzrokiem do telewizora. Dawno nie miał okazji do podobnego wyłączenia się, gdy bez przeszkód jego umysł mógł powędrować w absolutnie dowolnym kierunku. Pobliskiego parku, do którego wybierał się praktycznie każdego dnia, idąc do pracy. Szumu drzew i dźwięku jego własnych butów, gdy szedł tą samą ścieżką mijając pojedyncze nieznajome twarze. Gwar szkoły, do której wracali w tym roku już po raz ostatni. Siedzącego obok Jaya i ciepła jego skóry, w momencie w którym przytknąłby rękę do jego bijącego serca. Tego, którego według tak wielu wcale nie miał. Był na tyle blisko, by bez problemu w każdej chwili mógł złapać go za rekę, przesunąć palcami w kierunku jego twarzy, by sprawdzić już dość stare, lecz nadal tak samo wyraźne wspomnienie. Dzisiejszego dnia los zdawał się nieustannie z nim igrać. Była to już trzecia sytuacja, gdy wystarczyło jedno krótkie zwrócenie się w jego kierunku, by Winchester mógł bez problemu przytknąć swoje usta do jego. Sprawdzić ich temperaturę, fakturę, a nawet upewnić się czy gorzka kawa pozostawiła na nich swój smak. Zamknął oczy całkowicie, przez chwilę pogrążając się w tym konkretnym odczuciu, nim jego umysłem nie zawładnęło coś innego.
Poczucie winy.
Gdyby mógł się go pozbyć w taki sam sposób, w jaki pozbył się Czarnego Wilka, być może byłby w stanie z czystym sercem cieszyć się zwyczajnym porankiem przy telewizorze. Rozchylił powoli wargi, by uwolnić cisnące się na nie ciche westchnięcie. Odsunął wszystkie rozmyślania, wpatrując się uparcie w ekran telewizora.
Jay — zaczął nagle, postukując palcami w kubek w całkowicie przypadkowym rytmie, który równie dobrze mógłby okazać się jedną z piosenek, które przewinęły mu się ostatnio przez głowę.
Naprawdę powinieneś się przespać — powiedział obracając się w jego stronę. Odstawił kawę na stolik upewniając się, że nie wyleje jej przez przypadek na kanapę. Nim zdążył się rozmyślić, sięgnął ręką w stronę jego twarzy, odgarniając nieznacznie jego włosy. Krótkie muśnięcie opuszkami jego policzka całkowicie mu wystarczyło. Nie spuszczał z niego wzroku, nie pozwalając by ani jeden mięsień na jego własnym obliczu, drgnął choć odrobinę.
Wyglądasz okropnie — zatrzymał rękę na jego ramieniu, zaciskając na nim nieznacznie palce.
Woolfe.
Nie odrywał wzroku od Grimshawa, choć ciężko było cokolwiek odczytać w jego tęczówkach. Zupełnie jakby złotooki zwyczajnie się zawiesił, nie zastanawiając się nawet nad tym co dalej.
Odsuń się od niego. Woolfe.
Wilk poruszył się niespokojnie na ziemi, wstając powoli na równe łapy. Doskonale wiedział, że mimo niewzruszonego spojrzenia, wnętrze chłopaka przypominało teraz wzburzony ocean. Wyjątkowo niezdecydowany, walczący ze sobą w każdej sekundzie, nie wiedząc jaką decyzję powinien podjąć.
Będziesz tego żałował.
Być może właśnie te słowa przywróciły mu trzeźwość myślenia, gdy rozluźnił uścisk na jego ramieniu i wycofał się w tył, ponownie wracając spojrzeniem do telewizora. Nachylił się nad stolikiem ponownie łapiąc kawę w dłonie, zupełnie jakby wcześniejsza sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Postaraj się nie używać lewej dłoni — przypomniał mu nieznacznie przyciszonym głosem, przytykając usta do brzegu kubka. Biały Wilk przesunął ogonem po ziemi i położył po sobie uszy, do tego stopnia że niemalże scaliły się na płasko z czaszką.
Spokojnie, panuję nad sobą.
To dla twojego dobra, chłopcze.
Miękki łeb otarł się o jego kolano, nim mara usiadła tuż przy jego nodze, cały czas zerkając kontrolnie w jego kierunku. Wiedział o co chodziło bestii. Nawet jeśli sama zachęcała go do rozwiązania całej sprawy, nie mógł zrobić tego pod wpływem chwili.
Jak wielkim musiał być głupcem, by nadal pozwolić by gdzieś w głębi jego serca wbrew wszelkiemu rozsądkowi panowała iskra nadziei?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Uniósł kubek do ust, pociągając konkretniejszy łyk gorącego napoju, który na chwilę pomógł mu pozbyć się uporczywego drapania w gardle. Zmęczenie nie mijało, ale teraz zdawało się być czysto fizyczne, gdy zatopiony w miękkiej kanapie odnosił wrażenie, że nie będzie w stanie ruszyć się z niej przez resztę dnia. Nie mógł powiedzieć jednak, że to kofeina utrzymywała jego umysł w stanie czujności – odkąd zdecydował się na zajęcie miejsca obok Winchestera, nieustannie czekał, jakby za chwilę coś faktycznie miało się wydarzyć, choć równie dobrze mogli spędzić tak kolejną godzinę lub więcej. W końcu zdarzało się, że spędzali czas na wpatrywaniu się w ekran telewizora albo na zajmowaniu się własnymi sprawami, jakby pomimo wspólnej obecności w jednym pomieszczeniu, znajdowali się  w dwóch zupełnie odrębnych od siebie światach. I może tak właśnie było? Na przykład Grimshaw wątpił, by krzyk, który wcześniej wyrwał go ze snu, był słyszalny także dla Riley'a.
Chociaż twarz Jay'a nieustannie tkwiła zwrócona w stronę ekranu, przez jakiś jego spojrzenie tkwiło zawieszone na niewidocznym punkcie pomiędzy kanapą, a telewizorem, sprawiając, że przesuwające się w tle obrazy były dla niego tylko zbiorowiskiem mieszających się ze sobą plam, którym wtórowały słowa reportera. Na szczęście z boku jego spojrzenie nie wyglądało na tak nieobecne, a już tym bardziej, że od czasu do czasu przysuwał brzeg kubka do warg.
Wygląda na to, że miałeś rację.
Nie wydawał się tym ani trochę zaskoczony. Nie pierwszy raz racja była po jego stronie i był pewien, że nie ostatni. Nawet gdy ktoś zażarcie próbował wmówić mu, że było inaczej, obracał wszystko tak, by wszelkie korzyści spłynęły na jego konto. A teraz? Nie musiał nawet kiwnąć palcem czy odzywać się choćby jednym słowem. Trudno powiedzieć, czy bardziej go to irytowało czy może nudziło.
Czego ty chcesz, Winchester?
„Jay.”
Mrugnięcie oczami wystarczyło, by ostrość obrazu przed nimi wróciła do normy. Ruch ten był na tyle naturalny, że w zasadzie nie sposób było się domyślić, że jeszcze przed chwilą był oddzielony od świata niewidzialną barierą myśli. Zerknął z ukosa na złotookiego, tym samym zmęczonym i pozbawionym życia wzrokiem.
„Naprawdę powinieneś się przespać.”
I to tyle?
Miał usiąść bliżej, by Thatcher uważniej przyjrzał się jego wypranej z energii twarzy, na której widniały ślady jeszcze niedawno zakończonej bójki, by postawić możliwie jak najsłuszniejszą diagnozę? W dodatku taką, do której Ryan sam zdążył już dojść, ale nie mógł poradzić absolutnie nic na to, że był zbyt zmęczony, by spać. Pierdolony paradoks. Ale szatyn nie skomentował tego w żaden sposób, jakby instynktownie wyczuł, że nie było to wszystko, co Starr miał mu do powiedzenia. I nie wszystko, co miał do zrobienia  i o ile Woolfe mówił mu o rzeczach, które powinien zrobić, o tyle szarooki równie dobrze mógłby zakomunikować mu, czego nie powinien robić.
A nie powinien był go dotykać.
Muśnięcie, choć słabe, nadal pozostawało wyczuwalne, a Grimshaw jeszcze przez kilka kolejnych sekund czuł na skórze jego niewidzialny ślad. Nawet po tym, jak dłoń chłopaka jak gdyby nigdy nic spoczęła na jego ramieniu w niewinnym geście. Zwrócił twarz w jego stronę, przechylając nieznacznie głowę na bok.
A już planowałem zgłosić się do konkursu Mister Canada 2022 ― mruknął nie bez sarkastycznej nuty, tym samym uświadamiając mu, że ten „okropny wygląd” nie robił na nim wrażenia, choć z tej odległości formujący się na brwi strup i obity kącik ust musiały tym bardziej rzucać się w oczy i zapewne tylko to wyjaśniało, dlaczego Winchester przypatrywał mu się z taką uwagą.
Czy aby na pewno?
Wiem o czym myślisz.
Kto by się spodziewał.
Nie możemy sądzić, że to prowokacja. Jeszcze przed chwilą robił wszystko, żebyś nie przekraczał wyraźnie zarysowanej linii. Ale trzeba przyznać, że ostatnio dziwnie się zachowuje.
Ten moment był zresztą idealnym tego przykładem, jednak Jay wciąż milczał, uznając, że Thatcher potrzebował tej chwili namysłu, by podjąć się... czegoś. Czegokolwiek, co właśnie siedziało mu w głowie i co próbował ukryć za nieodgadnioną maską. Może uznał, że to odpowiedni moment, by wyspowiadać się z niektórych przeżyć? Może zdążył przeanalizować kwestię zaufania w ciągu ostatnich pięćdziesięciu minut, nawet jeśli brzmiało to absurdalnie?
Nie ― zaprzeczył jakiś głos w jego głowie, choć w tej jednej chwili nawet nie spostrzegł się, że było to jego własny głos. Chodziło o coś innego i śmiał przypuszczać, że niewiedza, w której trwał, miała ciągnąć się jeszcze przez jakiś czas.
„Postaraj się nie używać lewej dłoni.”
„Nie zdejmuj opatrunku, bo wda się zakażenie. Ciężary opieraj na drugiej ręce” ― wyrecytował ze słyszalnym znudzeniem, uprzednio nabierając większej ilości powietrza do płuc. ― Zmień płytę, choć muszę przyznać, że jesteś na dobrej drodze do uśpienia mnie ― wymruczał pod nosem, odkładając opróżniony do połowy kubek na stół i wciągnął nogi na kanapę, chwytając za jedną z miękkich poduszek, które stanowiły element ozdoby wypoczynku w salonie. Nadal jednak idealnie nadawały się do tego, by oprzeć o nie głowę. Tym sposobem poduszka zerknęła się z udem Riley'a, odgradzając go od ciepła policzka szarookiego, który już po chwili ułożył się bokiem, opierając głowę o miękką podpórkę. Nie zmieniało to faktu, że Thatcher nadal mógł odczuć nieznaczny ciężar, który zrzucił się na jego nogę.
Srebrne tęczówki po raz kolejny skupiły się na ekranie. Całkowicie pozornie, bo już po chwili na oślep wyciągnął rękę ponad swoją głowę. Palce Jay'a najpierw przesunęły się po przedramieniu prefekta, zanim zacisnęły się na zabandażowanym nadgarstku. Dał mu dosłownie chwilę na oderwanie palców jednej ręki od kubka, zanim pociągnął jego dłoń w swoją stronę, pozwalając na to, by opuszki dosięgnęły ciemnych włosów, zanim całkowicie rozluźnił uścisk na jego ciele.
Może jeszcze się do czegoś przydasz ― rzucił bez wyrazu, ignorując odgłos protestu, który wyrwał się z pyska Scara.
Bardzo zabawne, Grimshaw. Nie za dobrze ci?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"A już planowałem zgłosić się do konkursu Mister Canada 2022."
Spójrzcie tylko ile pokładów dobrego humoru i wybitnych żartów kryło się pod tą nieruchomą maskę, którą zawsze przywdziewał w kontaktach z innymi. Mimo to, tym razem Winchester nie dał się zwieść. Ciężko było stwierdzić czy było to skutkiem zwyczajnego zmartwienia, czy może nie uznał żartu za wystarczająco zabawny, by się roześmiać. Pomijając, że średnio w tym momencie było mu do śmiechu.
Przykro mi Jay, finały były w lipcu — powiedział nagle wzruszając ramionami, zupełnie jakby faktycznie przez chwilę rozważał kandydaturę chłopaka, by ostatecznie poinformować go o tymże nieszczęsnym wyniku. Nawet jeśli Woolfe nie był jakimś szczególnym fanem mody, modeli i innych pokazów, przy takiej częstotliwości skakania po kanałach, gdy siedział bezczynnie w domu unikając kłopotów (akurat!) ciężko było nie orientować się we wszystkim co działo się wokół.
No, pod warunkiem że nie stosował akurat w danym momencie niezwykle popularnej metody pod tytułem "Będę wpatrywał się w ekran pustym wzrokiem udając, że cokolwiek oglądam, ale w rzeczywistości będę rozmyślał o własnych rzeczach".
W momencie, w którym Jay postanowił wyrecytować formułki, które sam wcześniej wypowiedział, nie mógł się powstrzymać przed wbiciem mu łokcia w żebra, przewracając przy tym oczami. Niejedna osoba potrafiła przyznać, że Woolfe rzeczywiście potrafił załączyć tryb 'matkowania' wobec tych, na których mu zależało. W tym sam złotooki.
Cieszę się, że mogę się w jakikolwiek sposób przysłużyć. Jeśli chcesz wyrecytuję ci całą księgę nakazów i zakazów w podobnych sytuacjach, skoro twierdzisz że ci to pomoże. Chyba że chodzi ci wyłącznie o słuchanie mojego niesamowicie seksownego głosu, wtedy mogę odegrać całą scenkę ze Zbuntowanego Anioła na dwie role. Jestem pewien, że wyszłoby mi to znakomicie — nikłe rozbawienie wdarło się do jego głosu, gdy upijał kolejne łyki już nie aż tak gorącej kawy. Kątem oka obserwował wyczyny Jaya, spodziewając się że po prostu wrzuci poduszkę pod własną głowę, by nieco mocniej się wyprostować i uniknąć zaśnięcia.
Ale kto by pomyślał, że położy ją na jego udzie?
Wzdrygnął się nieznacznie, momentalnie łapiąc mocniej za kubek z kawą, by uniknąć jej wylania i przesunął się mocniej w bok, niemalże na sam skraj kanapy. Bynajmniej nie po to, by odsunąć się od samego Jaya. Ułożył jedną ręką raz jeszcze poduszkę na swoim udzie, upewniając się że ciemnowłosy może wyciągnąć się praktycznie na całej kanapie, bez większego problemu. Choć przy jego wzroście i tak nie było większych szans, by się na niej zmieścił. W momencie, gdy dłoń Ryana zacisnęła się na jego własnej, zupełnie zapomniał o grającym telewizorze. Przeniósł na niego czujne spojrzenie, nim opuszki palców zetknęły się z miękkimi włosami. Nawet jeśli nie był to pierwszy raz, gdy wykonywał taki gest wobec innych, był to pierwszy raz gdy dotykał włosów samego Jaya. Przesunął powoli palcami po pojedynczym kosmyku, badając uważnie jego fakturę. Nie spodziewał się, że włosy kogoś o właśnie takim charakterze, naprawdę mogą być aż tak miękkie i gładkie, choć przecież dotykał ich jeszcze kilkanaście sekund temu.
Jego serce zdążyło zabić trzykrotnie, nim w końcu ręka poruszyła się dalej, głaszcząc go równomiernie. Gest ten wywoływał w nim jakieś dziwne, niesamowicie nostalgiczne uczucie, kojarzące mu się ze wszystkimi tymi razami, gdy jego brat kładł się w dokładnie takiej samej pozycji oglądając bajki w telewizji. Pamiętał, że nie mógł przestać wtedy ruszać ręką nawet na sekundę, bo momentalnie słyszał głośny protest, gdy dziecięce dłonie chwytały go za nadgarstek marudząc w najlepsze. A jednak Woolfe przerwał swoją czynność i zabrał rękę, by po upiciu kolejnego łyka napoju, postawić go ostrożnie przy palcach Jaya.
Potrzymaj chwilę — powiedział zaraz sięgając do zapięcia swojej bluzy. Nie była ona zbyt gruba, ale panująca w pokoju temperatura nie wymagała od niego noszenia czegokolwiek grubszego. Zaraz po tym przykrył nią roznegliżowaną i seksowną odsłoniętą górną część ciała Ryana, odbierając swój kubek, by powrócić jedną ręką do przeczesywania mu włosów.
Na liście rzeczy zabronionych znajduje się między innymi picie alkoholu, palenie papierosów czy korzystanie z solarium, które nie tylko przyspiesza starzenie, ale też zwiększa ryzyko powstania groźnego nowotworu. Czerniaka. Wszystkie te czynności mają negatywny wpływ na twój organizm i spowalniają zdolność regeneracji. Ze względu na owy specjalny przypadek, zarówno ty jak i ja będziemy wzbraniać się przed tytoniem przez najbliższy tydzień, by uniknąć wszelkich związanych z tym skutków ubocznych jak choćby skłonność do agresywnych zachowań, uczucie niepokoju. Całe szczęście nigdy nie miałeś problemów z alkoholem, dlatego powstrzymam się przed dolewaniem ci whiskey do herbaty każdego wieczora. Unikanie gorących kąpieli również znajduje się dość wysoko na naszej liście. I jeśli jeszcze się nie zorientowałeś, nawet jeśli wszystkie te rzeczy mogą brzmieć całkiem sensownie, wymieniam ci zakazy dla kobiet w ciąży — rzucił śmiejąc się krótko, nim przeniósł spojrzenie na telewizor, nie przestając przeczesywać mu włosów, od czasu do czasu zahaczając delikatnie paznokciami o skórę jego głowy. Darował sobie jednak dalsze medyczne pierdolenie, które i tak nie miało najmniejszego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Jednocześnie zerkając od czasu do czasu w stronę Scara, który w podobnej sytuacji pozostawał całkowicie bezradny.
Biedny pies.
Ciekawe czy wiedział, że Biały Wilk wyraźnie chcąc podzielić jego ból i los, właśnie ułożył się tuż obok niego, wpatrując w Jaya dokładnie tym samym spojrzeniem, którym doberman traktował Winchestera. Z tą drobną różnicą, że jego pysk wyginał się w nieznacznym uśmiechu, świadczącym o tym, że doskonale się bawi, parodiując zazdrosne zwierzę.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Przykro mi Jay, finały były w lipcu.”
Szkoda ― stwierdził, nie zdobywając się nawet na odrobinę przejęcia, choć ze swoją pozbawioną emocji twarzą miałby szansę zrobić karierę w modelingu, gdyby tylko stronił od bójek i innych kłopotów.
Przechylił się nieznacznie w bok, jakby w ostatniej chwili próbował umknąć przed łokciem zmierzającym w jego stronę. Nie odsunął się jednak na tyle gwałtownie, by uniknąć niegroźnego ciosu.  Thatcher miał szczęście, że Jay zdążył już odłożyć kawę, która mogłaby zachlapać jasny wypoczynek, ale ponieważ nie doszło do podobnego wypadku, ciemnowłosemu znacznie łatwiej było nie odpowiedzieć na tę zaczepkę, nawet jeśli jego przedramię odruchowo powędrowało wyżej, jakby szykował się go kontrataku. Trwało to jednak tylko krótką chwilę.
„Jeśli chcesz wyrecytuję ci całą księgę nakazów i zakazów...”
Grozisz czy obiecujesz? ― spytał takim tonem, że można było odnieść wrażenie, że rzeczywiście domagał się odpowiedzi i – co więcej – prawdopodobnie nawet czekał na prezentację tego seksownego głosu. Tym bardziej, że już po chwili zajął dogodną pozycję, z której nie zamierzał rezygnować, mimo że udało mu się wychwycić kolejny nerwowy ruch.
To zaskoczenie. Powiedział, żebyś go uprzedzał.
Głos momentalnie idealnie sprawdzał się w roli kogoś, kto potrafił rozłożyć zachowanie innych na czynniki pierwsze i doszukać się w nim ukrytych intencji, jednak nadal był tylko nieodłączną częścią Grimshawa i dlatego właśnie nie zawsze mógł w pełni zawierzać jego teoriom – oboje posiadali jednakową wiedzę, choć ta część jego, którą odseparował od świata zewnętrznego, zdawała się wykazywać znacznie większym zrozumieniem wobec ludzi.
Często uznawał ją za zbędną.
Dałeś się sprowokować?
Nie nazwałby tego odpowiedzią na prowokację. Fakt, że poprowadził w swoją stronę dłoń złotookiego, był dla niego zwykłym impulsem, który nakazał mu odzyskać to, co przed chwilą stracił – a był to właśnie ten ostrożny i niepewny dotyk Riley'a. W pierwszej chwili nie spodziewał się niczego innego poza nagłą ucieczką. Kolejną – przypomniał sobie w myślach. Gwałtowne wycofanie się tylko potwierdziłoby wszystkie jego stwierdzenia, które zostały rozwiane za sprawą jednego ruchu, który pociągnął za sobą kolejne, już nieco pewniejsze.
Zrobił to.
Szarooki nie odezwał się ani słowem. Miał dziwne przeczucie, że jakikolwiek odzew mógłby przerwać spokój, który zapanował w salonie, mimo że w tle rozlegał się właśnie głos jakiejś rozgorączkowanej kobiety, skarżącej się na...
Nie słuchał.
Oderwał wzrok od ekranu, gdy z wewnętrznym niezadowoleniem stwierdził, że chłopak niepotrzebnie zabrał rękę, a przecież niewiele brakowało, by wreszcie odpłynął.
„Potrzymaj chwilę.”
Odetchnął głębiej, ale zacisnął palce na kubku, unosząc wzrok na Rila, gdy ten zaczął wiercić mu się nad głową. Z początku konieczność ściągnięcia bluzy skojarzyła mu się z uczuciem gorąca, a jednak nawet przez myśl nie przeszło mu, że powinien się odsunąć, by przerwać dyskomfort prefekta, który – choć Ryan nie zdawał sobie z tego sprawy – miał już wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Nie mógł przewidzieć, że materiał bluzy wyląduje na jego torsie.
Szatyn uniósł brew w pełnym niezrozumienia wyrazie, gdy opuścił wzrok na swoje nowe okrycie. Nie potrzebował go, gdy w pomieszczeniu panowała odpowiednia temperatura, jednak nie zamierzał narzekać na ciepło, które biło od wygrzanego drugim ciałem materiału, które wyraźnie mógł poczuć na swojej nagiej, pokrytej tatuażami skórze.
Zaczynasz się wczuwać? ― rzucił, pozwalając powiekom, by opadły na jego oczy, kiedy znów poczuł dotyk na swojej głowie. Senny pomruk przemknął przez jego gardło, przeplatając się z rozpoczętym monologiem, którego treść świadczyła o tym, że Starr wziął sobie do serca jego wcześniejsze słowa. Istniało wiele innych, ciekawszych rzeczy, o których mógł mówić, ale nawet jeśli – już sam spokojny głos działał na niego uspokajająco, pozwalając na stopniowe wyciszanie się.
Spychał go na niebezpieczną granicę snu i jawy.
Liczyłem na Zbuntowanego Anioła. Musiałeś być kurewsko znudzony, skoro zmarnowałeś kilka minut swojego życia na czytanie zaleceń dla kobiet w ciąży. A jeśli to jakiś pokrętny sposób na przekazanie mi, że zostaniesz ojcem, to nie licz na to, że gówniarz będzie miał wstęp do tego mieszkania ― wymruczał pod nosem, mimo że jeszcze przed chwilą mogło się wydawać, że gdzieś w trakcie tego monologu zdążył odpłynąć. Zamknięte oczy i płytki oddech wyraźnie na to wskazywały – tymczasem w ślimaczym tempie zmierzał ku objęciom Morfeusza, co można było wywnioskować po cichym, coraz bardziej odległym tonie jego głosu, choć z bliska nadal był wyraźnie słyszalny.
Nie przejmował się tym, że Winchester mógł wziąć to do siebie – z jakiegoś powodu wolał z miejsca określić tę niepisaną zasadę, choć w tej sytuacji przynajmniej w nikłym stopniu powinna uderzyć go własna hipokryzja. Tym bardziej, że podświadomie wypierał możliwość tego, że Riley – a właściwie jakaś nieznana Ryanowi jego dziewczyna – miał spodziewać się dziecka. Może dlatego, że gdyby tak było, złotooki najpewniej nie siedziałby na kanapie, decydując się na spełnienie jego niemego życzenia.
To tylko dodatkowe kłopoty.
Senna myśl przetoczyła się przez jego umysł i choć Grimshaw chciał wypowiedzieć te słowa na głos, jego usta zaledwie rozchyliły się, wypuszczając bezgłośnie powietrze. To zdawało się opuścić jego płuca wraz z resztkami energii, którą wyparło z niego ciepło, dźwięk telewizora w tle i przyjemny dotyk, który raz po raz przemykał po jego głowie tam i z powrotem. Zabawne, że jeszcze pięć minut temu nie sądził, że to może zadziałać – dla niego była to tylko próba, a jednak koniec końców dał za wygraną, choć równie dobrze za chwilę znów mógł się obudzić.
Jednak teraz spał w najlepsze i prawdopodobnie jakakolwiek próba uzyskania z nim kontaktu miała zakończyć się fiaskiem. Nie słyszał już nawet cichego skomlenia czworonoga, który poruszył się niespokojnie na swoim miejscu, na przemian zerkając to na Ryana, to na Starra (tego drugiego traktował z widocznym wyrzutem), jakby próbował zrozumieć, co się właśnie stało i dlaczego jego właściciel nagle przestał się ruszać, ale przede wszystkim – dlaczego pozwalał komuś takiemu na tak wielką swobodę.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Szkoda."
Czy ja wiem, całe szczęście. Jeszcze wydałbym majątek, by wysyłać na ciebie smsy z głosami — wzruszył ramionami, a cały ton wypowiedzi dość skutecznie zaprzeczał jego własnym słowom. Choć rzeczywiście, gdyby Grimshaw postanowił wystartować w jakichkolwiek pokazach, bez wątpienia dostałby jego głos z automatu, podobnie jak od całej ich paczki. W przeciwieństwie do Winchestera, jego twarz należała raczej do tych, na które przyjemnie się patrzyło. Pod warunkiem, że nie rzucał innym właśnie jednego ze swoich chłodnych, morderczych spojrzeń. A jednak nawet wtedy nie potrafiła do końca odstraszyć innych. W końcu nie bez powodu cieszył się sporym powodzeniem wśród przedstawicieli obu płci.
Na samą myśl, nieprzyjemne ukłucie przeszyło jego serce, choć tak jak zawsze, udało mu się ukryć ten ból przed światem zewnętrznym. Jedynie Biały Wilk zarzucił nagle łbem i zaskomlał, drapiąc pazurami o podłogę. Kilka drewnianych drzazg zaprotestowało z nieprzyjemnym dla uszu dźwiękiem, łamiąc się jak zapałki pod potężnymi łapami mary.
To boli, chłopcze.
Wybacz.
Auć.
Dwa mrugnięcia później wszystko wróciło do normy. Podłoga pozostała tak samo nietknięta jak wcześniej, a bestia na nowo leżała, sunąc po niej leniwie ogonem i pomrukując nisko od czasu do czasu.
Nie odpowiedział na kolejne pytanie.
"Zaczynasz się wczuwać?"
Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, nie rozumiejąc co miał na myśli. Wczuwać w co? Palce przesunęły się nieco niżej w stronę karku ciemnowłosego, drapiąc go spokojnie, gdy jednocześnie drugą ręką uniósł kubek do ust, by dopić do końca swoją kawę i odstawić pusty już kubek na stolik.
Zbuntowany Anioł, co? Opowiem ci coś innego. W 2004 roku astronomowie odkryli gwiazdę, której wnętrze jest tak naprawdę ogromnym diamentem. Szacowana waga tej wielkiej bryły skrystalizowanego węgla o średnicy 1500 km to 10 kwadrylionów karatów. W skali kosmicznej gwiazda znajduje się dosyć blisko nas, bo oddalona jest o 50 lat świetlnych. Gdyby ktoś zyskał możliwość wydobycia z niej diamentu byłby pewnie nie tylko najbogatszym człowiekiem na całej Ziemi, ale i galaktyce. Jednocześnie diament zapewne straciłby na swojej wartości, w końcu im więcej czegoś mamy, tym mniejszą przywiązujemy do tego uwagę. Z innych ciekawostek, wiesz że jeden dzień na Wenus trwa dłużej niż jej rok? Brzmi to na swój sposób zabawnie i nieprawdopodobnie, lecz obrót wokół własnej osi zajmuje jej aż 243 dni, podczas gdy okrążenie Słońca - 225. Dni ziemskich rzecz jasna — przesunął powoli dłonią po jego włosach, zsuwając jeden palec w stronę jego twarzy. Musnął nim delikatnie jego policzek, zaraz wracając jakby nigdy nic do poprzedniej czynności. W tym momencie przestał już nawet udawać, że patrzy na ekran telewizora, mimo że jego wzrok skupiony na obliczu Jaya, napotkał jedynie zamknięte powieki.
Niesamowicie ciekawe są też kwazary. Już od wielu lat naukowcy dzięki nim odkrywają coraz to więcej informacji na temat początkowych etapów istnienia kosmosu. Początkowo uznawano je za wyjątkowo ciekawe i tajemnicze obiekty, nim odkryto że w rzeczywistości są ogromną galaktyką. W samym jej centrum znajduje się niesamowicie potężna czarna dziura. Energia emitowana przez kwazary jest 1000 razy większa od tej emitowanej przez całą galaktykę Drogi Mlecznej... — stopniowo jego spokojny głos stawał się coraz cichszy, nim w końcu umilkł całkowicie. Jedynie jego dłoń cały czas poruszała się miarowo, przeczesując włosy Ryana, zupełnie jakby ten miał się obudzić, wraz z zaprzestaniem czynności. Nie miał pewności, że rzeczywiście tak by się nie stało.
Wątpię, bym kiedykolwiek miał zostać ojcem, Jay — powiedział cicho, głaszcząc policzek szarookiego kciukiem. Przyglądał się jego śpiącej twarzy, kompletnie ignorując wszystko wokół. Sam nie wiedział kiedy, druga dłoń wylądowała na jego włosach, podczas gdy pierwsza zsunęła się powoli niżej. Początkowo przed bok jego szyi, gdzie musnął jedną z licznych, ale też głębszych blizn na jego ciele. Tylko po to, by zaraz zatrzymać się przy zaczynającej się na barku. A może kończącej się? Ostrożnie jego opuszki poruszyły się ponownie, choć nie dotknął jej bezpośrednio, krążąc jedynie w jej pobliżu. Jego palce uchwyciły własną bluzę i naciągnęły ją nieznacznie ku górze, dokładniej go okrywając.
Dopiero ciche skomlenie Scara zwróciło na siebie jego uwagę.
Momentalnie obrócił się w kierunku psa, a dłoń która wędrowała powoli po ciele Ryana, uniosła się ku górze. Przytknął palec wskazujący do ust, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Nie był on potrzebny, przekaz był wystarczająco jasny. Podniósł wzrok na telewizor wpatrując się w niego, w milczeniu. Miał wrażenie, że postacie poruszały się w spowolnionym tempie, w przeciwieństwie do zegara, którego wskazówki mknęły błyskawicznie po własnej tarczy. Nie zapamiętał niczego. Ani jednej informacji, ani jednego dialogu. Jego myśli krążyły wokół zupełnie innej sfery, którą Biały Wilk wyraźnie ignorował. Sam zamknął ślepia, pogrążając się we śnie, zupełnie jakby stan Grimshawa (a może świadomości Rileya?) miał wpływ i na niego samego.
Po dwudziestu minutach jego dłoń znieruchomiała. Złote tęczówki ponownie skupiły się na śpiącej twarzy przyjaciela, zupełnie jakby ostatecznie przegrał walkę z samym sobą i poddał się potrzebie jego obserwacji. Przypatrywał się każdemu najmniejszemu szczegółowi jego twarzy, nieustannie wodząc po niej wzrokiem.
Mara poruszyła się nagle nieznacznie i zamrugała, unosząc łeb. Uszy poruszyły się na wszystkie strony, gdy utkwił czujne spojrzenie w chłopaku.
Woolfe?
Półprzymknięte powieki Winchestera nadawały mu wrażenie kogoś, kto również śnił na jawie. Nie zareagował w żaden sposób na słowa bestii, zupełnie jakby kompletnie odciął się od świata zewnętrznego. Nie było w nim niczego innego poza obrazem rysującym się tuż przed jego twarzą.
Woolfe, co ty robisz?
Dłoń ponownie poruszyła się powoli, gdy jego palce przesunęły się po pojedynczych ciemnych kosmykach, które z każdą sekundą widział z dużo większą dokładnością niż wcześniej. Zbyt dużą.
Mara poderwała się do góry w ułamek sekundy, jeżąc futro na całym ciele. Ogon uniósł się, zupełnie jakby przygotowywał się do ataku, gdy uszy przylgnęły płasko do łba, a pysk najeżony śnieżnobiałymi zębami otworzył się gwałtownie wraz z głośnym dźwiękiem przypominającym szczeknięcie. Lecz to nie ono się z niego wydostało, a warkotliwy krzyk.
WOOLFE!
Ciepłe, miękkie wargi spoczęły powoli na ustach Grimshawa. Nie był to dotyk na tyle mocny, by faktycznie można było go uznać za pocałunek. Lekkie muśnięcie skończyło się równie szybko co zaczęło, gdy chłopak niespiesznie wycofał się z powrotem, cały czas głaszcząc go i drapiąc na przemian. Spuścił nieznacznie głowę, pozwalając by długa grzywka całkowicie przysłoniła jego oczy. Odwrócił się w stronę okna, nie skupiając się jednak na widoku poza nim.
Ogon mary przesunął się powoli w dół, lądując pomiędzy jej tylnymi łapami, gdy opuściła łeb niżej, wpatrując się w niego przygnębionym wzrokiem.
Woolfe...
Zrobiła jeden krok w jego kierunku, zatrzymując się jednak z niejakim zawahaniem, nim ponownie wznowiła wędrówkę. Zignorowała całkowicie jego ciche pociągnięcie nosem i oparła jedną z łap na kanapie, wychylając się do przodu. Miękki, futrzasty łeb wylądował pod jego brodą, zbierając tym samym ściekające powoli po jego policzkach łzy, które zaraz sam otarł wierzchem wolnej dłoni. Dojście do siebie zajęło mu około dwóch minut, podczas których Biały Wilk nie poruszył się nawet o centymetr. Bijące od niego ciepło, nawet jeśli było jedynie złudzeniem, w połączeniu z tym promieniującym od samego Grimshawa dodawało mu otuchy. Nawet jeśli serce cały czas zaciskało się boleśnie w jego klatce piersiowej.
Dopiero, gdy wziął powolny wdech, a jego mina na powrót stała się spokojna i całkowicie neutralna, bestia wycofała się trącając go jeszcze nosem w policzek, by zaraz zwinąć się u jego stóp niczym wierny pies. Całe wydarzenie zdawało się odejść w niepamięć, zupełnie jakby nigdy nie miało miejsca. Jedynie nieznacznie czerwone oczy Winchestera dawały świadectwo, że nie było ono ułudą.
Wziął pilota i odpalił w telewizorze Netflixa, przeglądając przez chwilę zebrane w nim filmy. Była to w tej chwili dużo lepsza opcja, niż ciągłe poddawanie się durnym, przypadkowym serialom. Zwłaszcza że nie zamierzał budzić Jaya jeszcze co najmniej przez dwie godziny.
Nie wspominając o tym, że dla niego był w stanie trwać nieruchomo o wiele, wiele dłużej.
Jeden z tytułów wyskoczył na ekranie, gdy Winchester odpalił go z nieznacznym zainteresowaniem, które pojawiło się w jego oczach po przeczytaniu opisu. Tym razem faktycznie słuchał.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Kto by przypuszczał, że aż tak ci się podobam ― rzucił, choć w rzeczywistości nie próbował doszukiwać się ukrytych intencji w słowach Winchestera, jednak nikt ani nic nie zabraniało mu droczyć się z nim w podobny sposób, nawet jeśli swoimi wypowiedziami chciał dać Grimshawowi do zrozumienia tylko tyle, że zależało mu na tym, by go wspierać, a po tych wszystkich latach złotookiemu nie można było odmówić lojalności. Znosił dosłownie wszystko – od milczenia po ostre słowa, przez oziębłą postawę Jay'a i wszelkie zachowania, wskazujące na to, że na wielu sprawach zwyczajnie mu nie zależało lub traktował je jako stratę czasu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie był w stanie przejść pierwszego i najtrudniejszego etapu, ale też nikt jeszcze nie dotarł do ostatniego z nich, choć prawdopodobnie nawet sam szarooki nie wiedział, co znajdowało się na samym końcu i czy było tam coś w ogóle, ale raczej nigdy się nad tym nie zastanawiał, jakby taka kolej rzeczy – jego wyalienowanie i zimny dystans w stosunku do innych – całkowicie mu odpowiadały.
Niektóre sprawy po prostu nie powinny oglądać światła dziennego, a w jego przypadku było ich całkiem sporo.
Czując przesuwające się po karku paznokcie, pochylił lekko głowę, odsłaniając bardziej tę część ciała. Najwidoczniej nie miał problemów z tym, że ręka Starra zawędrowała kawałek niżej, choć równie dobrze mogłaby zostać złamana, gdyby wcześniej nie dostał podobnego przyzwolenia. Albo gdyby była to ręka kogoś innego. Ciężko było wyobrazić sobie Skylera czy Alexa w roli usypiacza i tak samo ciężko było wyobrazić sobie Ryana, który nagle nabrałby ochoty na ułożenie głowy na nodze któregokolwiek z nich.
Dziwne.
„Opowiem ci coś innego.”
Mhm ― wydał z siebie na wpół świadomy odgłos, próbując skupić się wyłącznie na głosie Thatchera, który ostatecznie uczynił go głuchym na głosy dobiegające z głośników telewizora. Zdawał sobie sprawę z pasji, którą Starr przejawiał wobec kosmosu i robotyki. Choć kolejny monolog, którego się podjął był czysto naukowy, świadomość ciemnowłosego jakby sama dostosowała do niego wyraźne obrazy, które jakby wyświetlały się pod jego powiekami z taką dokładnością, że prawdopodobnie nikt nie posądziłby go o tak rozwinięte horyzonty wyobraźni. Wszystko to było jednak tylko obrazami, które kiedyś widział w książkach, w programach telewizyjnych, a także podczas pamiętnej wycieczki do planetarium – zdążyło mu przemknąć przez głowę to, że to właśnie złotooki powinien był zająć wtedy jego miejsce. Na pewno wyniósłby stamtąd znacznie więcej niż ciemnowłosy, który potraktował ten wyjazd jako dodatkową możliwość zdobycia wiedzy, którą chłonął lepiej niż gąbka, mimo że w przyszłości miała mu się do niczego nie przydać.
Myślisz, że to przypadek, że nawet nauczyciel kazał opisać ci właśnie Uran?
Obraz lodowego olbrzyma pod jego powiekami nagle skurczył się i jakby w momencie zapłonął. Zimny błękit całkowicie zalał się barwą ognia – Uran za sprawą jednego słowa stał się Wenus, która już po chwili zgasła – możliwe, że pochłonięta przez czarną dziurę. Tego już nie wiedział, bo przez moment miał przed oczami całkowitą ciemność, a ostatnim co poczuł, zanim odpłynął, był ten sam kojący i przepełniony przesadna delikatnością dotyk.
    Dotyk ten już po chwili dosięgnął jego pleców. Palce niepewnie podążały wzdłuż linii jego kręgosłupa, raz po raz badając wychylające się spod skóry kręgi, jakby w obawie o to, że mogły zbłądzić, zanim wsunęły się w ciemne kosmyki włosów. Poczuł zaledwie drażniące muśnięcie miękkich, ale nieco szorstkich – z jakiegoś powodu tylko takie określenia nasuwały mu się na myśl – warg na swoich ustach i gorący podmuch oddechu. Jeśli jakikolwiek człowiek byłby w stanie wyczuć drgania powietrza wywołane zdenerwowaniem, on właśnie doświadczał tego na własnej skórze, jakby wszystkie jego zmysły wyostrzyły się do maksymalnego poziomu, a nawet więcej – jakby budziły się w nim kompletnie nowe zdolności do odczuwania. To dzięki nim był w stanie wyczuć, jak cała JEGO niepewność różniła się od własnych zdecydowanych gestów. Jak ten przejmujący „prześlizgiwał” się po jego ciele.
    Zacisnął palce na jego udzie, a zęby na moment pochwyciły dolną wargę. Biodra poruszyły się gwałtowniej, sprawiając, że chłopak na moment wstrzymał oddech. Nie zamierzał traktować go równie ulgowo, tak jakby za moment miał się rozpaść – on sam też tego nie potrzebował. Dłoń, która wcześniej zaciskała się na udzie, pochwyciła w żelaznym uścisku zabandażowany nadgarstek. Opuszki kilka razy przesunęły się po szorstkim materiale, który wywołał mrowiące uczucie w miejscach, które stykały się z białą tkaniną, zanim unieruchomił jego ramię, bezlitośnie przygniatając je do materaca.
    Przerwał zaledwie na chwilę, nie dając mu żadnej innej możliwości, jak tylko tej, by wreszcie spojrzał przed siebie.

Scar wyglądał na zaniepokojonego. Nic dziwnego, że momentalnie zerwał się z podłogi, jakby uciszający gest na nic się zdał. Chociaż miał ochotę zacząć głośni szczekać – co prawdopodobnie wyrwałoby Jay'a ze snu – zachował ciszę. Jedynie wystające z łap, stępione pazury zastukały o panele, gdy doberman okręcił się wokół własnej osi, szukając wyjścia z niewidzialnej klatki, w którą wpakował go ciemnowłosy. Zostań, powiedział, a czworonóg mógł tylko bezradnie przyglądać się Winchesterowi, który właśnie nachylał się nad jego właścicielem. „Zostaw go! Co ty mu robisz?! Jeden fałszywy ruch, a odgryzę ci ręce, nogi, łeb, jaja. Obudź się, Ryan. On coś kombinuje” – może gdyby ewolucja posunęła się o krok za daleko i dała mu prawdo do głosu, już teraz zacząłby wyrzucać z siebie podobne przekazy, usiłując wybić Rilowi z głowy te wszystkie beznadziejne pomysły. A były beznadziejne tak długo, jak naruszały przestrzeń osobistą szatyna i zostawiały na nim jego zapach.
Psi zad opadł na ziemię po jakiejś minucie od momentu, w którym złotooki postanowił się odsunąć, jednak psisko nie odważyło się spuścić z niego oka nawet na chwilę. Szpiczaste uszy drgnęły poruszone dźwiękiem pociągnięcia nosem, a czarny łeb przechylił się nieznacznie na bok w geście niezrozumienia. Teraz żałował?
Jakieś półtorej godziny i tak było całkiem niezłym wynikiem, jeśli chodziło o sen. Grimshaw poruszył się nieznacznie, powoli uchylając powieki. Było to zupełnie niespodziewane, biorąc pod uwagę, że przez ostatni czas nawet nie drgnął – jedynie jego klatka piersiowa i ramiona od czasu do czasu unosiły się nieco wyżej, gdy odruchowo  nabierał do płuc większej ilości powietrza. Tym razem nie obudził go żaden krzyk ani nieprzyjemny sen, jakby jego ciało na tyle przyzwyczaiło się do niewielkich dawek snu, że zaprotestowało przeciwko kolejnej godzinie upajającej bezczynności.
Zbyt długo pozostał nieświadomy.
A to, co działo się w jego głowie – zapamiętał dokładnie każdy szczegół – w którymś momencie stało się aż nazbyt niebezpieczne. Na szczęście miało pozostać tam w środku, nawet jeśli...
Wierzchem ręki potarł oczy i przekręcił się na plecy. Pod głową nadal wyczuwał udo Riley'a, nawet jeśli wciąż tkwili rozdzieleni poduszką. Bluza częściowo zsunęła się z jego torsu, odsłaniając kawałek czarnego tatuażu, a spojrzenie srebrnych tęczówek leniwie przemknęło po twarzy prefekta.
Czemu wcześniej na to nie wpadłem ― odparł mrukliwie, nie kwapiąc się, by rozwinąć tę pojedynczą myśl, która „ujrzała światło dzienne”. Co jednak było dziwne, to na pewno to, że Thatcher najwyraźniej nie śmiał ruszyć się z miejsca przez ten cały czas, choć całkiem możliwe, że gdyby to zrobił, Jay niemalże natychmiast powróciłby to rzeczywistości.
Może powinien spać z tobą, skoro tak dobrze mu idzie?
Końcówką języka zwilżył spierzchnięte wargi, kompletnie nieświadomy tego, że właśnie ścierał z nich wcześniejszy dotyk Starra. Leniwie podniósł się do siadu, po drodze zgarniając ze stolika kubek z zimną już kawą, jednak chłód napoju ani trochę mu nie przeszkadzał. Właściwie był całkiem przyjemny, gdy kontrastował się z ciepłem, które stopniowo ulatywało.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
No właśnie. Kto by przypuszczał?
Nieważne z której strony patrzyło się na Winchestera, w rzeczywistości nie przypominał nikogo z podobnymi skłonnościami. Jego zachowanie w stosunku do innych było całkowicie normalne, nigdy nie przekraczał niepisanej granicy, a nawet durne wygłupy ze Skylerem miały swój umiar. I obaj doskonale wiedzieli gdzie wszystko się kończyło. W jego życiu nieustannie pojawiały się wyłącznie dziewczyny. Nie były to może zbyt długie, fascynujące związki, ale nawet w przypadku tych jedno-nocnych przygód, nigdy nie miały niczego dodatkowego pomiędzy nogami. Właściwie dość długo był przekonany, że skończy tak jak każda normalna osoba. Znajdzie w końcu dziewczynę, którą pokocha, założy z nią rodzinę i dożyją razem starości, pewnie niejednokrotnie kłócąc się o byle głupotę. A jednak w którymś momencie coś poszło nie jak.
Nie potrafił wskazać dokładnego momentu, w którym to się stało. A może w rzeczywistości traktował Jaya inaczej już od samego początku, ale uważał to za coś na tyle nienaturalnego, by sam nie dopuszczał do siebie podobnej myśli? Niewiele się pod tym względem zmieniło. Uważał swoje uczucia za coś kompletnie bezużytecznego, niewygodnego i będącego przeszkodą na... właściwie na czym? Na drodze na normalności? Ich przyjaźni? Nie lubił zadawać samemu sobie podobnych pytań. Ich obecność cały czas podsycała w nim nadzieję, która momentalnie gasła, gdy tylko próbował znaleźć jakikolwiek racjonalny argument. Problem w tym, że uczucia i racjonalność zdecydowanie nie szły ze sobą w parze.
Pewnie dlatego pozwolił sobie na tak debilne zagranie, korzystając z braku możliwości protestu ze strony Grimshawa podczas snu. Nie był to zresztą pierwszy raz. Jay nawet nie zdawał sobie sprawy, że Riley po raz pierwszy pocałował go dawno, niesamowicie dawno temu. Jako ciekawy wszystkiego gówniarz z równie złamanym sercem, który nie potrafił powstrzymać własnych potrzeb.
Zabawne jak niewiele się zmieniło.
Oczy skupione na ekranie telewizora, co jakiś czas zmieniały swój wyraz wraz z pojawiającymi się na nim postaciami. Szczerze mówiąc, klikając pierwszy lepszy film, nie był pewien na co trafi, lecz seans okazał się wyjątkowo mocno trafiać w jego gusta. Nie był banalny, miał niesamowicie złożone postacie, ciekawą fabuł, która nieustannie go zaskakiwała, gdy myślał że wszystko już wiedział i świetne efekty specjalne, które dodatkowo podsycały jego wewnętrzną pasję. Od czasu do czasu jedna z jego rąk drgała nieznacznie pod wpływem emocji, choć nie zaprzestawał przeczesywania włosów Jaya. Być może nawet już bardziej automatycznie niż w rzeczywistym poczuciu obowiązku. Miękkie kosmyki stanowiły niezwykle miłą odmianę. Nawet jeśli chłopak niejednokrotnie miał ochotę podrapać Białego Wilka, doskonale zdawał sobie sprawę, że był on jedynie wymysłem jego chorego umysłu. Nie istniał naprawdę, a oszukiwane palce drapałyby jedynie powietrze.
W tym wypadku było inaczej. Miał do czynienia z żywą osobą, która z jakiegoś powodu złożyła się dobrowolnie w jego ręce. No właśnie, dlaczego? Jay zdecydowanie nie był osobą, która okazywała innym jakiekolwiek potrzeby kontaktu. Nawet jeśli dzieliła ich poduszka, czuł jego obecność nieustannie, aż nazbyt wyraźnie. I gdyby miał w tej kwestii jakiekolwiek prawo głosu, nie chciał by kiedykolwiek miało się to zakończyć.
Lecz tak nie miało się stać.
Obrócił głowę powoli w jego stronę, odrywając wzrok od ekranu. Chciał poprawić zsuwającą się z Jaya bluzę, biorąc jego poruszenie się za senny odruch, dopóki nie dostrzegł nadal zaspanych, srebrnych tęczówek wpatrujących się w niego z uwagą. Zamiast więc cokolwiek poprawiać, jego dłoń wylądowała na lewym barku ciemnowłosego. Przekrzywił głowę w bok, nie do końca rozumiejąc wypowiedziane przez niego słowa, jednocześnie z zadziwiającym wręcz opanowaniem unikając patrzenia na jego tatuaż.
Jeśli chcesz, możesz jeszcze spać — powiedział cofając dłoń z jego włosów i ramienia, gdy wyczuł poruszające się pod nią mięśnie. Pozwolił mu podnieść się do siadu i wrócił uwagą do filmu, zdając sobie sprawę, że właśnie dochodził on do punktu kulminacyjnego. Złapał poduszkę, na której jeszcze chwilę temu leżał Jay i przytulił ją do siebie, opierając się bokiem o ramię przyjaciela. Nie podał żadnego wytłumaczenia. Nie wyglądał jednak w tym momencie na kogoś, kto chciał rozmawiać z drugą osobą. Sposób w jaki wpatrywał się w ekran, sugerował że wszelkie konwersacje były w tym momencie wybitnie niemile widziane. Jedna z nóg powędrowała ku górze, gdy oparł stopę na kanapie, trącając tym samym śpiącego Białego Wilka, który mruknął pod nosem z cichym warkotem, zaraz przekładając się na bok.
Oparł brodę na poduszce, unosząc nieco wyżej głowę, gdy w końcu na ekranie ujawniono głównego antagonistę, który przez cały czas pogrywał sobie z głównym bohaterem. Nie padło zbyt wiele słów, gdy pojedynczy strzał sprawił, że Winchester zamarł.
Główna postać leżała nieruchomo na ziemi, a rosnąca na ziemi plama krwi, nie pozostawiała wątpliwości, że zabójca przestrzelił mu serce.
... nie spodziewałem się, że go zabiją. Brak happy endu? Jestem pod wrażeniem — skomentował, nie robiąc sobie zbyt wiele z faktu, że Jay nie mógł mieć zielonego pojęcia o czym mówi. No, pod warunkiem że sam nie oglądał tego filmu już wcześniej. Nadal pozostawał w bezruchu, wpatrując się w milczeniu, w uciekające na czarnym ekranie białe napisy. To był czas, który służył mu na przemyślenia.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Chociaż z łatwością był w stanie wychwycić pytający wyraz na twarzy Winchestera, nie odpowiedział na jego niewypowiedziane pytanie. Nie sądził, by podobna sytuacja jeszcze kiedyś miała się powtórzyć, a już tym bardziej wątpił, że Riley przystałby na pomoc mu w zasypianiu każdego dnia. Zresztą dla Grimshawa to miał być jedynie test, który nie sprawdził się tak, jak mógł się tego spodziewać. Uspokajający dotyk, co prawda, pomógł mu wyłączyć się całkowicie  pierwszy raz od dłuższego czasu i nawet nagłe dźwięki, które towarzyszyły oglądanemu filmowi nie były w stanie wyrwać go ze snu, jednak to, gdzie i w jakiej sytuacji się w nim znalazł – i jak świadomie wszystkiego doświadczał – nie było tym, czym normalnie zaprzątał sobie głowę.
„Jeśli chcesz, możesz jeszcze spać.”
Zerknął na Thatchera z ukosa z niesprecyzowanym wyrazem twarzy. Można było odnieść nieodparte wrażenie, że miał coś do powiedzenia – całkiem możliwe, że coś, czego Starr nie chciałby usłyszeć, ale o czym wiedział tylko on sam. Srebrzyste tęczówki drgnęły, gdy ich spojrzenie dosłownie na ułamek sekundy oderwało się od oczu Starra i dosięgnęło jego warg, choć równie dobrze to zdawkowe zerknięcie mogło być zaledwie przywidzeniem. Nie mógł spać, bo gdzieś tam zdawał sobie sprawę z tego, że zdecydowanie wolałby, żeby mu się to nie przyśniło. W tym czasie raz jeszcze przysunął kubek do ust, pociągając łyk, na który nie miał już większej ochoty – celowo odwlekał moment jakiegokolwiek odzewu.
Całe szczęście, że nie może wejść ci do głowy. Biedny, nieświadomy niczego Riley, któremu przez myśl nie przeszłoby, że nieświadomie cię prowokuje. Ale jak chorym pojebem trzeba być, żeby wyobrażać sobie własnego kumpla w takiej sytuacji?
Wyspałem się ― rzucił zdawkowo, choć ciężko było uwierzyć, że raptem dwie godziny snu w ciągu dnia zdołały w pełni naładować jego biologiczne baterie. Niemniej jednak zauważalnie wyglądał znacznie lepiej, nie licząc okaleczeń na twarzy, które miały goić się przez następne kilka dni. Jego wzrok znów spoczął na ekranie telewizora, chociaż przez to, że film dobiegał już końca, nie próbował zrozumieć, o co w nim chodziło. Nie zamierzał też pytać o streszczenie fabuły – nie było nic bardziej irytującego od drugiej osoby gderającej nad uchem, gdy próbowałeś skupić się na produkcji, która cię zainteresowała. A Woolfe wyglądał na dość zainteresowanego. Choć przez cały czas śledził losy postaci – dla niego bezpłciowych, bo nie miał okazji brać udziału w ich przeżyciach od samego początku – dostrzegał wszelkie ruchy Winchestera, a w tym przygarnięcie do siebie wygrzanej przez jego głowę poduszki.
Nawet nie drgnął, gdy ciepłe ramię przylgnęło do jego boku w końcu prefekt nie pierwszy raz robił sobie z niego podpórkę i już na pewno w tym zwyczajnym, kumplowskim geście nie było nic dwuznacznego. Jednak nawet przez materiał ubrania wydawał się być tak samo ciepły, jak wtedy. Jay uniósł łokieć i oparł go o oparcie kanapy, wsuwając palce w zmierzwione wcześniejszym drapaniem i głaskaniem włosy. W którymś momencie po prostu przymknął oczy, jednak tym razem nie wyłączył się zupełnie, a mimo tego niezwykle biernie towarzyszył Thatcherowi w kończeniu seansu.
Gdy z wbudowanych głośników wydobył się głośny odgłos wystrzału, Ryan mimowolnie uchylił jedną z powiek, kontrolnie sprawdzając, czy cel, do którego mierzono, magicznym sposobem przeżył, czy może scenariusz przedstawił dla niego mniej korzystną wersję wydarzeń. Nie musiał tego robić, zważywszy na to, ze Ril i tak planował podzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami, ale jeszcze chwilę temu wątpił, że chłopak postanowi to jakkolwiek skomentować.
W drugiej części okazuje się, że protagoniście udaje się przeżyć strzał. Jest jednym z tych przypadków, którym udaje się przeżyć śmierć kliniczną. Na końcu ciemnego tunelu z jasnym światłem spotyka – jak twierdzi – samego Boga. Nieważne, że to tylko podstarzały czarnuch w białym garniturze. Filmowa manifestacja tego, że rasa nie ma znaczenia. Oczywiście jego urojony wybawca przywraca go do życia i to nie bez specjalnej mocy, która ma za zadanie pomóc mu w powstrzymaniu czarnego charakteru. ― Słowa te wypowiadał tak, jakby właśnie odczytywał formułkę z książki, nie robiąc sobie nic z tego, że zdradzenie chłopakowi dalszej części historii mogło zepsuć całkowicie dotychczasowe, dobre wrażenie. ― Oby nie było drugiej części ― dodał po chwili milczenia, przesuwając palcami po boku wspartej na ręce głowy. Prawdę mówiąc, nigdy nie oglądał tego filmu i nie znał nawet jego tytułu – nie sądził, by wiele stracił.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Wyspałem się."
Nie wyraził na głos własnego sceptycyzmu na ten temat. Ciężko było uwierzyć, że ktokolwiek faktycznie był w stanie wyspać się w dwie godziny. Z drugiej strony, jeśli ciemnowłosy wcześniej nieustannie się kręcił przez czterdzieści minut, a na co dzień nie był w stanie w spokoju przespać nocy - nic dziwnego, że nawet tak krótki okres był dla niego sposobem na odzyskanie choć częściowej energii.
Skoro tak twierdzisz — nie zamierzał się z nim kłócić. Po pierwsze wierzył w jego zdrowy rozsądek na temat własnych potrzeb, a po drugie i tak niczego by nie wskórał. Próba zmuszenia Jaya do czegokolwiek była w większości przypadków równoznaczna z uderzaniem głową o mur. Rzecz jasna tak długo, gdy faktycznie zamierzał się przy czymś uprzeć.
Głowa oparta na poduszce zatopiła się w niej, w pewnym momencie gdy widocznie rozmyślania dobiegły końca, co idealnie zgrało się z nagłym 'spoilerem' ze strony Jaya. Pozwolił, by jego wypowiedz dotarła do końca, nim w końcu spojrzał na niego przewracając oczami. Szczerze mówiąc przez ułamek sekundy faktycznie mu uwierzył, choć dość prędko załapał sarkastyczny dowcip jakim uraczył go srebrnooki. Odłożył poduszkę na kanapę obok siebie i odsunął się od niego spokojnie, by zaraz wstać na równe nogi.
Bardzo śmieszne. Przez chwilę ci uwierzyłem — poinformował go, wykrzywiając nieznacznie usta w grymasie, gdy poczuł protestujące kości. Poruszył kilkakrotnie prawą nogą, by rozruszać zastałe kolano. Charakterystyczne mrówki przebiegły przez całą jego długość, nim w końcu był w stanie bez większego problemu zrobić krok przed siebie nie irytując się nieprzyjemnym odczuciem. Zwinnie wyminął Białego Wilka w całkowicie naturalny sposób, nie zwracając przy tym na siebie większej uwagi, zaraz unosząc dłonie ku górze, by się przeciągnąć. Kręgi strzyknęły cicho wskakując na odpowiednie miejsce, nim ruszył w stronę kuchni zgarniając po drodze swój pusty już kubek, by wstawić wodę do gotowania. Opłukał go pod kranem, zaraz zasypując dwoma łyżeczkami kawy sypanej i jedną łyżkę cukru. Stał bezczynnie w miejscu postukując paznokciami o blat i zerkając na zegar zawieszony na ścianie.
Moja zmiana zaczyna się o czternastej, więc za godzinę muszę wyjść. Potrzebujesz żeby coś zrobić? — zapytał kontrolnie, zalewając napój gorącą wodą, nim zwrócił się w stronę Ryana, opierając łokciami o wysepkę. Jakby nie patrzeć nie mieszkał tu za darmo, więc od czasu do czasu pomagał czy to z różnymi pomocami domowymi, zrobieniem głupich zakupów, wyniesieniem śmieci czy nawet ugotowaniem obiadu. Problem w tym, że tak jak Dean rozumiał jego potrzeby robienia wszystkich tych czynności, by czuć się odrobinę mniej dłużnym, tak Jay z reguły zwyczajnie ignorował jego poczucie obowiązku i możliwości odpłacenia się. A jednak z jakiegoś powodu Woolfe nadal uparcie pytał.
Biały Wilk podniósł się powoli z ziemi i ziewnął, otwierając przy tym paszczę na tyle szeroko, by wszyscy mogli ujrzeć jego śnieżnobiałe, ostre kły. No, przynajmniej w założeniu. W końcu nadal wyłącznie jedna osoba w tym pokoju była w stanie go dostrzec. Ciężkie cielsko dźwignęło się z ziemi i ruszyło w stronę kuchni, stukając o podłoże pazurami, w towarzystwie machającego na boki ogona.
Musimy się jeszcze wykąpać.
Zdążymy. Mamy półtorej godziny, zaraz to zrobię.
Mara kiwnęła łbem, nim dosłownie weszła w szafkę, znikając mu z oczu. Nigdy nie pozostawiała po sobie żadnego śladu za wyjątkiem nikłej obecności oscylującej gdzieś pomiędzy jego myślami.
Sam złotooki pogrzebał przez chwilę w kieszeniach, szukając w nich swojego telefonu, nim wyciągnął go by sprawić na szybko grafik. Jeremy miał z nim dziś zmianę, więc nie powinno być aż tak źle. Jeśli dobrze pójdzie, uda mu się wrócić do domu przed północą. Zerknął jeszcze szybko na rozkład autobusów, by upewnić się że dysponuje odpowiednią ilością czasu przed własnym wyjściem i rozplanować ile minut powinien (i mógł) poświęcić na dane czynności. Całe szczęście, że Winchester nie urodził się kobietą i nie miał takich potrzeb jak robienie sobie make-upu, przynajmniej zdąży na spokojnie się wykąpać, przebrać, wrzucić pranie i może nawet wykonać jakieś zadanie dla Jaya, jeśli je przed nim postawi.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Bardzo śmieszne. Przez chwilę ci uwierzyłem.”
Potrafię być wiarygodny kiedy trzeba ― rzucił w zamyśleniu, jakby słowa te mimowolnie opuściły jego usta. Gdy tylko Thatcher odsunął się, niemalże od razu odczuł różnicę temperatury na swoim boku, choć nie była na tyle duża, by na jego skórze zawitała gęsia skórka. Poza tym był przekonany, że dobrze się stało, nawet jeśli kontrolowanie samego siebie przychodziło mu z dużą łatwością. Tym razem jednak jego myśli zatruwało coś innego – po co w ogóle miał się kontrolować?
Bo to Winchester.
Złapał za materiał bluzy, która już wcześniej osunęła się na jego nogi i uniósłszy ją wyżej, jakby chciał wyeksponować ją przed prawowitym właścicielem i przypomnieć mu o tym, że w ogóle mu ją pożyczył, przerzucił ubranie przez oparcie kanapy. Zaraz po tym pochylił się nieznacznie do przodu, opróżniając kubek z kawą do samego końca, po czym potarł dłonią podbródek i dolną wargę, przez chwilę wpatrując się w ekran telewizora, na którym – po zakończonym filmie – zaczęły wyświetlać się nowe propozycje do obejrzenia.
Nie był zainteresowany.
Nic dziwnego, że chwycił za pilota i całkowicie wyłączył telewizor, przed którym nie zamierzał spędzić reszty dnia, mimo że pracę miał już za sobą. Jak zwykle zamierzał spędzić cały swój czas poza domem, choć nie można było powiedzieć, że zamierzał skrupulatnie unikać kłopotów, a już tym bardziej nie zamierzał stronić od czyjegoś towarzystwa, nawet jeśli miał dziwne przeczucie, że miało okazać się niewystarczające.
„Potrzebujesz żeby coś zrobić?”
Nie pytaj.
W ślad za Starrem, Ryan podniósł się z kanapy, zabierając ze sobą własny kubek, choć w przeciwieństwie do złotookiego nie potrzebował drugiej kawy, nawet jeśli słabszej. Ze spojrzeniem ulokowanym na twarzy Riley'a, wyminął dobermana, który nadal leżał na swoim miejscu, i zignorował jego żywe poderwanie się z ziemi, przez co nie zarejestrował, że psi nos lekko podrygiwał, starając się dokładniej ocenić na ile jego pan został „skażony” obcym zapachem. Krótkie parsknięcie wystarczyło, by stwierdzić, że to co czworonóg wyczuł, ani trochę mu się nie spodobało, jednak w towarzystwie szarookiego nie ośmielił się podnieść głosu na Woolfe.
W zasadzie totaknie ― odparł, dając mu taką odpowiedź, jakiej najpewniej się spodziewał. Tym bardziej, że szatyn zdawał sobie sprawę, że zadane pytanie zawierało w sobie konkretny zakres zadań, które mógłby wykonać. Nie miało to niczego wspólnego z...
Jego ustami?
Nie zapomnij zabrać klucza, nie wiem o której wrócę ― uprzedził, wkładając kubek do zmywarki. Był to dość ogólnikowy przekaz na temat tego, że zamierzał dziś wyjść i jak zwykle szlajać się gdzieś po mieście. Nigdy nie dopowiadał dalszej historii, jakby umyślnie pozwalał jej odbiorcy na dopisanie sobie całej reszty, nawet jeśli potem miała okazać się nieprawdziwa. Im mniej o tobie wiedziano, tym lepiej, a im gorzej o tobie myślano – to co to właściwie zmieniało? W jego odczuciu niewiele.
Drzwiczki urządzenia zatrzasnęły się w chwili, gdy Winchester zabrał się za przeglądanie swojego telefonu. Grimshaw znajdował się w zasadzie o krok za jego plecami, a srebrzyste tęczówki najpierw przyjrzały się odsłoniętemu karkowi, zaraz sunąc spojrzeniem ku włosom Rila. Jego dłoń jakby sama z siebie powędrowała ku górze i na ułamek sekundy zatrzymała się ponad jego głową – możliwe, że powstrzymana przez jakąś nieznaną siłę. Jednak była ona zbyt słaba, by kompletnie odwieść go od wsunięcia palców w miękkie, różnokolorowe kosmyki, mierzwiąc je kilkoma lekkimi ruchami w bliżej niesprecyzowanym geście. Może teraz sam postanowił zbadać ich fakturę? Może było to dość niecodzienne podziękowanie? A może po prostu się z nim droczył lub z dozą pobłażliwości próbował uświadomić mu, że jego „oferowanie się” było bezsensowne, biorąc pod uwagę, że Dean po coś zatrudniał pomoc domową?
Cokolwiek by to nie było, doberman szczeknął krótko w akcie protestu – to jego powinien głaskać.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nie był to najwidoczniej jeden z tych momentów. Z drugiej strony przy aparycji Grimshawa nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdy tylko się odzywał, większość z góry zakładała że mówi prawdę. I nie u wszystkich było to wynikiem strachu przed jego osobą, a zwykłej chęci przypodobania się, którą wielokrotnie u nich widział.
Kątem oka zarejestrował ruch bluzy, dzięki czemu zakodował w głowie gdzie została ona odłożona. Nie wykonał jednak żadnego kroku w jej kierunku, by faktycznie ją odebrać. Jakby nie patrzeć, nie było tu zimno, a do pracy i tak szedł w czymś kompletnie innym. Zamierzał ją stamtąd zgarnąć idąc do łazienki, tylko po to by nie zaśmiecała salonu swoją obecnością.
"W zasadzie to nie."
Nie spodziewał się niczego innego. Kiwnął jedynie głową, choć równie dobrze mógłby wzruszyć ramionami, pokazując tym samym że podobna sytuacja wcale go nie zdziwiła. Nie żeby mu odpowiadała. Nauczył się jednak już dawno temu wyzbywać niezadowolenia, które towarzyszyło mu w podobnych momentach.
"Nie zapomnij zabrać klucza, nie wiem o której wrócę."
Nieprzyjemny ucisk w piersi, po raz kolejny sprawił, że Biały Wilk zawarczał w wyraźnym proteście, mimo że nie znajdywał się obecnie w cielesnej formie poza umysłem Winchestera. Jak widać nijak nie zmieniało to faktu, że aż nazbyt mocno odczuwał wszelki ból, który targał złotookim.
Jasne — powiedział spokojnie, całkowicie wypranym z emocji tonem, dmuchając kilkakrotnie na powierzchnię swojej kawy, by upić kilka krótkich łyków. Wcześniej potrzebował czegoś gorzkiego, co dodatkowo postawi go na nogi. Teraz jednak mógł delektować się nieznaczną słodyczą w ciemnej cieczy, jak i kolejnym zastrzykiem energii. Stukając coś palcami w telefonie, ignorował całe swoje otoczenie. Nawet gdy Ryan znalazł się w kuchni, nie zwrócił się w jego kierunku, pochłonięty swoją obecną czynnością. Czasem dość łatwo było dojść do wniosku, że Woolfe odznaczał się niesamowitą podzielnością uwagi tylko wtedy, gdy faktycznie tego chciał. A w tym momencie zdecydowanie wolał nie myśleć zbyt wiele.
Dlatego nikogo nie powinno zdziwić, że drgnął wyraźnie, gdy Grimshaw niespodziewanie wsunął dłoń w jego włosy. Telefon uderzył głucho o blat, na szczęście nie z takiej wysokości, by mógł się jakkolwiek uszkodzić. Sam złotooki zwrócił się powoli w stronę Jaya, rzucając mu zagubione, pytające spojrzenie. Gest ten był w końcu na tyle zaskakujący, by nie miał najmniejszego pojęcia o co mu chodziło. Zwłaszcza że nie pamiętał, by robił to kiedykolwiek wcześniej. Zaraz jednak jego spojrzenie wyraźnie się uspokoiło, gdy sam uniósł rękę i złapał dłoń Ryana we własną, patrząc na niego w milczeniu.
Nie pakuj się w kłopoty, Jay. Proszę — ciepły, spokojny głos, mógłby bez problemu zyskać nazwę niezwykle kojącego. Nawet jeśli Winchester nie dysponował zbyt piękną aparycją, a na widok jego twarzy nie mdlały miliony, mowa była jego niezaprzeczalnym atutem. No, może tak długo jak ktoś nie wpadł na idiotyczny pomysł by kazać mu śpiewać. Nie dając mu zbytnio czasu na reakcję, opuścił swoją dłoń w dół, wypuszczając go z uścisku po niesamowicie dłużącej się dla niego sekundzie, nim ruszył w kierunku łazienki, zostawiając telefon na blacie w kuchni wraz z niedopitą kawą.
Wilku?
Jestem.
Mara zmaterializowała się momentalnie przy jego nodze, gdy stanął przed drzwiami, opierając dłoń na klamce.
Tik tak, tik tak. Lustereczko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? — przedmiot, który nie powinien mieć głosu zachichotał pod jego ręką, wprawiając ją w nieprzyjemne wibracje. Zacisnął powieki, nim wszedł do środka, czując ocierające się o niego miękkie futro.
Zatrzasnął za sobą drzwi, muskając palcami ścianę po omacku. Znał tę trasę. Za każdym razem zostawiał dwa ręczniki dokładnie w tym samym miejscu, by ułatwić sobie zadanie. Im dłużej jednak dotykał zimnej powierzchni, tym bardziej zaczynał wątpić. Uchylił ostrożnie powieki spodziewając się dostrzec biały materiał ręcznika, gdy jego uszy wypełnił wrzask. Ogłuszające zawodzenie przywodzące na myśl przeciąganie paznokciami po tablicy i szorowanie widelcem po talerzu w jednym. Skrzek tak okropny, że momentalnie zacisnął dłonie na uszach, czując jak trzęsą mu się nogi.
RILEY!
RILEY, POMÓŻ NAM! — znał te krzyki. Znał je zbyt dobrze. Pokręcił panicznie głową na boki, zupełnie jakby gest ten mógł uciszyć tragiczne wołanie jego rodziny, gdy czarne, cieniste dłonie szurały powoli po ziemi, chwytając opuszkami nogawki jego spodni. Biały Wilk zawarczał głośno i zjeżył futro, atakując bezkształtne mary. Początkowy paraliż, który go ogarnął został opanowany przez napierający na niego własny rozsądek. Sięgnął trzęsącymi się rękami w kierunku swoich spodni, by wyciągnąć z nich to samo pomarańczowe pudełeczko co rano.
Biała tabletka wypadła na jego dłoń, gdy jedna z postaci wyskoczyła do przodu i chwyciła go za nadgarstek. Pastylka poturlała się powoli po ziemi i zatrzymała niedaleko zlewu.
To wszystko jest w twojej głowie, Woolfe. Tylko w twojej głowie.
Wiedział, że miał rację. Zgarnął duży, biały ręcznik i wykonał dwa kroki w stronę zlewu, ze wszystkich sił starając się unikać widoku bezkształtnych postaci, wykrzykujących ku niemu rozpaczliwe prośby głosem jego rodziców. Brata. Drugich rodziców.
Przekrzykiwały się wzajemnie w głośnej agonii, jakby sam ich pobyt w tym miejscu był największą karą, jaką mogły otrzymać. Piekłem w najczystszej postaci. Kucnął, by sięgnąć po tabletkę, nim ponownie się wyprostował, dmuchając na nią. Gdy jednak uniósł ją do twarzy, momentalnie dostrzegł pełzające po niej i jego dłoniach oślizgłe robaki, które przebierały odnóżami na wszystkie sposoby. Pamiętał tę sztuczkę. Czarny Wilk stosował ją na nim, gdy tylko zaczął chodzić na spotkania, by odwieść go od stosowania leków. Przez długi czas to działało. Ten czas się jednak skończył. Potrząsnął dłonią, zrzucając z dłoni wszystkie owady, by wsunąć tabletkę do ust i ją przełknąć.
Wtedy podniósł wzrok.
Lustro, które znajdywało się idealnie przed nim, było jedynie czarno-brunatną taflą brudnej mazi, spływającej po ścianie. Nie pokazywało jego odbicia, a może to umysł Winchestera wypierał ten widok na tyle mocno, by nie był w stanie go dojrzeć. Powolnie skapujące na podłogę krople, idealnie zgrywały się z cichym, warkotliwym chichotem, który tak dobrze znał.
Złoty chłopcze. Dobrze wiesz, że nie masz najmniejszych szans. Nawet twój ukochany przyjaciel zostawił ci prezent, by ułatwić ci podjęcie decyzji.
Nie słuchaj go, Woolfe!
Czarna maź zafalowała nieznacznie, gdy znajomy pysk wychylił się z niej, szczerząc kły w szyderczym uśmiechu. Stał jak sparaliżowany, pozwalając by uzbrojona w długie pazury, czarna łapa zacisnęła się na jego karku przyciągając go bliżej siebie, niemalże wpychając jego twarz w zlew.
Gęsta krew wybryzgiwała raz po raz z odpływu, chlapiąc na wszystkie strony niczym wyjątkowo obrzydliwe błoto, pozostawiając kolejne plamy na ostrym nożu.
Wiesz do czego służy, prawda?
Jego wzrok podniósł się automatycznie na lustro. Poczuł jak jego dłoń wbrew jego woli zaciska się na zimnej stali i unosi ją powoli w górę. Widział to wszystko. Widział to wszystko w odbiciu, gdy ciemna maź opadła, odsłaniając przed nim obraz samego siebie i stojącego za nim Czarnego Wilka, trzymającego jego rękę uzbrojoną w nóż, tuż przy jego gardle.
Wystarczy jedno proste cięcie, Woolfe. Wszystko się skończy. Ja. On. Ty. My wszyscy. Tylko wtedy będziesz prawdziwie wolny. Od innych i od siebie samego.
Szeroko otwarte złote oczy były przepełnione przerażeniem. Nie chciał na siebie patrzeć. Nie chciał widzieć własnej twarzy. Wrzask, który wydobywał się w jego wnętrzu, nie opuszczał jego gardła, zupełnie jakby ktoś założył mu kaganiec. Ręka zadrżała w wyraźnym proteście.
Wiedział, że nie wytrzyma patrzenia na siebie ani sekundy dłużej. Jeśli była to zatem jedyna opcja.
Nacisnął mocniej ostrzem na własne gardło, nie zwracając uwagi na wesoły chichot Czarnego Wilka.
WOOOOLFE!
Biały Wilk wydał z siebie głośny skowyt, gdy rzucił się do przodu wraz z osaczającymi go bezkształtnymi marami i wpadł na swą bliźniaczą bestię z głośnym hukiem i nieludzkim jazgotem. Winchester poleciał do przodu, wypuszczając nóż na podłogę. Ostrze odbiło się od ziemi i potoczyło kilka kroków dalej, gdy oba Wilki rozszarpując się na strzępy, wpadły w lustro, dosłownie pochłonięte przez odbijające obraz szkło.
Złapał głośno oddech, zaciskając dłoń na swoim gardle. Dopiero teraz, gdy odzyskał zdrowy rozsądek, złapał za ręcznik i zarzucił go na duże lustro, przysłaniając jego widok cały czas trzęsącymi się mocno rękami. W łazience zapanowała idealna cisza. Spojrzał powoli w stronę zakrwawionego noża, nim sięgnął raz jeszcze w stronę swojego gardła, zaraz rozcierając palcami pojedyncze krople krwi.
Prawie to zrobił.
Prawie poddał się jego woli przez pierdolone sztuczki. Obrzydzenie i wściekłość wobec samego siebie, które rosły w nim z każdą sekundą, nie potrafiły nijak znaleźć ujścia. Miał ochotę wrzeszczeć, uderzyć pięścią w sam środek lustra i patrzeć jak szklane odłamki tańczą wokół niego w towarzystwie krwi płynącej z jego ciała. Lecz nie mógł tego zrobić. Świadomość obecności Ryana w kuchni i tego że nie znajdował się we własnym domu, uderzyła go jak nigdy dotąd, gdy cofnął się gwałtownie w tył, kopiąc w nóż z całej siły butem. Ostrze uderzyło w przeciwległą ścianę, wirując kilkakrotnie wokół własnej osi.
Musiał się uspokoić.
Musiał stąd wyjść.
I musiał iść do pracy.
Ostatnia myśl wydawała mu się w tej chwili absurdalna. Na tyle, by miał ochotę roześmiać się na głos, lecz nawet ten dźwięk skutecznie w sobie zdławił. Zamiast tego szarpnął za własną koszulkę, by zaraz zrzucić z siebie wszystkie ciuchy. Nie składał ich w kostkę, nie pilnował tym razem porządku. Zostawił je na ziemi, by leżały tam gdzie je upuścił, nim wszedł pod prysznic, puszczając na siebie strumień lodowatej wody.
Nawet ona i spinające się mięśnie, nie były w stanie przynieść mu w tym momencie ulgi, mimo że jego ciało drżało w wyraźnym proteście.
Zdradził samego siebie.
Ciężko było stwierdzić, czy nadal idealnie panująca wokół cisza były efektem leków, czy dziełem Białego Wilka. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Gdy tylko się umył i wysuszył ciało ręcznikiem, zaraz zawijając go w pasie, opuścił pomieszczenie nie patrząc nawet przed siebie. Nie skupiał się na niczym, a już na pewno nie chciał wyminąć w tym momencie Jaya.
Jego ubrania do pracy leżały i czekały na niego, przygotowane od rana, więc naciągnięcie ich nie zajęło mu zbyt wiele czasu, nawet jeśli drżące dłonie niewątpliwie utrudniały zapinanie guzików. Przesunął powoli palcem po rozcięciu na swoim gardle, które zaraz zasłonił z pomocą muszki i wysokiego kołnierza, zgarniając włosy na jeden bok. Wcześniejsze ubrania wylądowały w koszu na pranie.
Nie słyszał go.
Po obecności Białego Wilka nie było ani śladu.
Zacisnął zęby tak mocno, by momentalnie rozbolała go szczęka, gdy wpakował leki do jednej z kieszeni, przerzucając torbę przez ramię. Od samego początku to wszystko była jego wina. Jego cholerna wina. Gdy tylko wyszedł z pokoju, skierował się w stronę kuchni, by złapać pozostawiony w niej wcześniej przez siebie telefon. Nie rozglądał się, ani nie odzywał. Nie posprzątał kubka, w którym nadal czekała na niego połówka wcześniej przygotowanej kawy.
Bez słowa pożegnania z wzrokiem wbitym w podłogę, założył buty w przedpokoju i wyszedł trzaskając drzwiami, gdy dłonie po raz kolejny odmówiły mu posłuszeństwa.
Wewnątrz nadal miał ochotę wrzeszczeć.

zt.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Na tę chwilę czas przestał mieć znaczenie. Nie miał więc pojęcia, jak długo jego palce przeczesywały miękkie kosmyki Winchestera. Równie dobrze mogło trwać to kilka sekund, ale i kilkanaście – może nawet kilkadziesiąt. Nawet drgnięcie chłopaka i trzask telefonu, który wypadł mu z rąk, nie odwróciły jego uwagi, a przynajmniej nie na tyle, by nagle cofnął rękę, choć złotooki wydawał się wyraźnie nie życzyć sobie jego dotyku. Może był to jakiś chory test jego wytrzymałości? Choć i tym razem Grimshawowi nie wydawało się, że wyrządzał prefektowi krzywdę – jego gest był na tyle delikatny, by nie szarpać go za pojedyncze kosmyki, co wywołałoby dość nieprzyjemne uczucie i jeśli było coś, co sprawiało, że Riley czuł się niekomfortowo, musiało to siedzieć gdzieś w jego głowie.
Tylko że nie było mowy, by wyciągnąć to z niej ani na odległość, ani za sprawą kontaktu fizycznego, na który Jay właśnie go skazywał.
Ruch palców ustał, gdy – całkiem  możliwe – skonsternowany Starr złapał go za rękę. W przeciwieństwie do niego Ryan nawet nie drgnął, zawieszając jak zwykle pozbawione wyrazu spojrzenie na twarzy chłopaka. Nie odezwał sie ani słowem, jakby tym razem nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił, choć bardziej prawdopodobnym stwierdzeniem byłoby powiedzenie, że nie było potrzeby, by cokolwiek mu wyjaśniał. Dlaczego w ogóle miałby się usprawiedliwiać, skoro nigdy nie dostał wyraźnego zakazu, a jego ręka nie została odtrącona?
Może robi to tylko z wdzięczności? Sam powiedział, że dzięki tobie udało mu się wyjść z tego gówna.
„Nie pakuj się w kłopoty, Jay. Proszę.”
Jasne ― rzucił zupełnie automatycznie, jakby dosłownie zastosował zasadę „kopiuj-wklej” po jego wcześniejszej odpowiedzi. Widocznie ludziom wystarczyło to krótkie potwierdzenie, choć oboje doskonale wiedzieli, że ciemnowłosy nie mógł mu niczego obiecać – możliwe, że nawet nie chciał, biorąc pod uwagę, że w tym momencie potrzebował cholernych kłopotów. Czegokolwiek, co skutecznie odwróciłoby jego uwagę. Zamieszania, bójki, przespania się z kimś kompletnie przypadkowym i papierosów. Całej masy pierdolonej nikotyny.
Opuścił rękę, odprowadzając Woolfe wzrokiem. Przesunął językiem po wewnętrznej stronie górnych zębów, a mięśnie jego twarzy napięły się na ułamek sekundy. Siedzący nieopodal doberman poruszył się niespokojnie, ściągając na siebie jego uwagę. Ciemne ślepia przypatrywały mu się nieruchomo i przez moment miał wrażenie, że kundel też miał mu coś do powiedzenia, choć w dużej mierze przyćmiewała to uraza za to, że śmiał dotknąć jego wroga numer jeden.
Nie pozwalaj sobie ― mruknął w jego stronę, sprawiając, że pies jakby nagle kompletnie zapomniał o tym, co przed chwilą siedziało mu we łbie. Dokładnie ten sam ciemny łeb przechylił się teraz najpierw jedną, potem w drugą stronę, nadając mu tego kretyńskiego wyrazu, pełnego niezrozumienia, który większość ludzi uznawała za uroczy. Z jakiegoś powodu ten urok nie przemawiał do szatyna, choć wolał jego widok od momentów, w których czworonóg wyglądał tak, jakby wiedział i rozumiał więcej niż powinien.
Irytujące.
Idziemy ― dorzucił zaraz i wystarczyło to krótkie hasło, by psisko poderwało się z ziemi i momentalnie ruszyło w stronę drzwi wyjściowych, energicznie uderzając pazurami o podłogę. Krótki ogon poruszał się na boki w szybkim tempie. Nawet jeśli miał stać pod drzwiami następne kilkanaście minut – o czym, rzecz jasna, jeszcze nie wiedział – zadowalał go sam fakt, że koniec końców Jay i tak zamierzał zabrać go na spacer.
Minęła chwila zanim szarooki ruszył się z miejsca i udał do swojego pokoju, żeby narzucić na siebie jakieś ubrania. Na ten czas luźniejszy, szeroki podkoszulek w zupełności wystarczył, a czarne jeansy z kilkoma ozdobnymi przetarciami dopełniły całości. Tym bardziej, że resztę dnia zamierzał rozplanować dopiero po wyprowadzeniu psa.
Brzdęk.
Usłyszał go, gdy wychodził ze swojej sypialni. Momentalnie zwrócił twarz w stronę łazienki, skąd dobiegł. Nie potrzebował specjalnych zdolności, by rozpoznać ten dźwięk, nawet jeśli teraz został przytłumiony przez grubą warstwę drewna, z którego wykonano drzwi. Miał ochotę usłyszeć go dziś, gdy rzucany nóż zderzał się z umywalką.
Nie dotykaj go, Winchester.
Oczywiście było już za późno na na upomnienia. Było jasnym, że Riley zdążył go dotknąć. Upuścić go, a potem rzucić nim – kopnąć go? – znowu. Grimshaw niemalże bezgłośnie podszedł do drzwi łazienki, opierając się o ścianę tuż obok nich. Patrząc przed siebie na jeden z ozdobnych obrazów, na które Dean wydał cały swój majątek, nawet jeśli ich modernistyczny styl był wyjątkowo tandetny, nasłuchiwał uważnie cichej krzątaniny, która już dawno powinna zostać zakończona szumem prysznica – przecież po to tam właśnie poszedł. Nie po to, by bawić się nożami, które były przeznaczone właśnie dla niego. To ostrze jeszcze dziś było wycelowane w jego stronę i dosięgnęło go. A potem niewiele brakowało, a zajebałby nim tego jebanego, płaszczącego się pod nim tchórza.
Było brudne.
Może woli umrzeć niż żyć po tym, jak położyłeś na nim swoje ręce? Był zdenerwowany.
Wezmę je.
Grozisz mi? Może to właśnie dzięki mnie zareagujesz w porę, gdy będzie siedział tam za długo. Myślisz, że naprawdę ma tak dobrą pamięć?
Nie zaprzątał sobie tym głowy, gdy szum zza drzwi jakby zagłuszył głos w jego głowie. Mimo tego Ryan pozostał na swoim miejscu, a jego spojrzenie zaledwie na moment oderwało się od obrazu, gdy uchwyt smyczy, którą Scar już trzymał w swoim pysku, stuknął o kafelki, co łudząco przypominało wcześniejszy dźwięk noża. Ktoś inny na jego miejscu już dawno wróciłby do swoich własnych zajęć, jednak on czekał, jakby nie imały się go minuty upływające na niczym. Stał z założonymi rękami przy drzwiach zarówno wtedy, gdy szum wody ucichł, kiedy znów usłyszał kroki w łazience i kiedy Thatcher pospiesznie opuścił łazienkę, nawet nie patrząc w jego stronę. Nie zauważył go w pośpiechu albo nie chciał tego robić – któraś z tych dwóch teorii musiała być prawdziwa. Jay podążył za nim chłodnym wzrokiem, zatrzymując go na drzwiach do pokoju, w którym zniknął. Nie poszedł za nim. O czymkolwiek Starr teraz myślał, na pewno nie zamierzał się tym z nim podzielić.
Jeszcze nie teraz.
Ciemnowłosy chwycił za klamkę i zatrzasnął drzwi do łazienki, nie przejmując się tym, że gdzieś tam, na podłodze, nadal spoczywał pokryty rdzawymi śladami nóż. Zamierzał go sprzątnąć później. Teraz zamierzał stąd wyjść i gdy złotooki właśnie zakładał na siebie świeże ubrania, on wsuwał na nogi buty, później założył na siebie kurtkę, a kiedy uchwyt smyczy zatrzasnął się na metalowej obręczy przy obroży dobermana, opuścił apartament w milczeniu, nie wiedząc, że Thatcher, który został w środku, robił dosłownie wszystko, by na niego nie wpaść.
Nie przywiązał do tego szczególnej uwagi, ale powietrze poza mieszkaniem wydawało się jakby lżejsze, nawet jeśli wychodząc, nie zostawił za sobą wszystkiego.
I co teraz?
Wyprowadzę go, wrócę, wezmę prysznic, wyjdę.
Poszukasz kłopotów, żeby przekonać się, że to ci nie wystarcza, a potem...

___z/t.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach