▲▼
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Lip 17, 2018 11:48 pm
Wto Lip 17, 2018 11:48 pm
— Jeszcze nie raz i nie dwa przyjebię sobie z głowę. Gdybym za każdym razem miał tracić pewność siebie, byłbym niezdolną do jakiegokolwiek ruchu pizdą — odgryzł się bez większego przejęcia. W końcu jakby nie patrzeć nawet jeśli miewał momenty słabości, ciężko było nazwać go niezdolną do ruchu kaleką.
Choć w obecnym momencie byłby najbliżej tego stanu to i tak jak na złość wręcz rwał się do jakiegokolwiek ruchu.
Nawet jeśli wyczuł spinające się pod jego ustami mięśnie, zamiast zareagować w jakikolwiek obronny sposób czy zwyczajnie się wycofać, uniósł powoli spojrzenie złotych oczu, by utkwić je w srebrnych tęczówkach. Przyglądał mu się przez chwilę zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ostatecznie wyraźnie jednak zrezygnował.
"Za chwilę, Winchester."
Kiwnął powoli głową przystając tym samym na jego propozycję. Był w końcu cierpliwy, a zdawał sobie sprawę że niezależnie od tego czy 'za chwilę' Grimshawa miało oznaczać 'za pięć minut' czy też 'za godzinę', był w stanie poczekać. Bo tak czy siak historia miała nadejść.
Przyglądał mu się przez chwilę, wyraźnie go oceniając. Ostatecznie gdy odnalazł w jego twarzy, co wyraźnie potwierdzało u niego przekonanie, że rzeczywiście nie zamierzał ładować się z nim do wanny, po raz kolejny kiwnął lekko głową. Wsparł się na nim całkowicie, nie próbując fałszywie udawać lżejszego niż był w rzeczywistości. Nawet jeśli nie chciał być kłopotem dla Jaya, doskonale wiedział że w tym momencie byłby większym, gdyby na siłę udawał że ma się świetnie i dodatkowo sobie tym samym szkodził. Kto wie jak bardzo mógł zrujnować własną kostkę zwyczajną głupotą.
— W to nie wątpię. Niemniej, nie zamierzam tolerować u ciebie zwyczaju obchodzenia się z ludźmi w jakikolwiek sposób — rzucił w sposób, który miał w sobie zarówno całe mnóstwo powagi, jak i odrobinę zaczepności. Koniec końców nawet jeśli decyzja zawsze miała należeć do Grimshawa, raczej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w momencie gdy przekroczyli pewną granicę w swojej znajomości, Winchester nie zamierzał tolerować bycia 'jednym z wielu'.
— Zresztą, mam innych ludzi i to jak ich traktujesz w głębokim poważaniu. Nie musisz być przyjacielem całej ludzkości, uśmiecham się wystarczająco za nas obu — powiedział odwracając nieznacznie głowę w bok. Nawet dla niego było to nieco męczące. Bywały dni, gdy wszystko przychodziło mu łatwiej. I takie, gdy wyginanie kącików ust w uśmiechu wymagało od niego nie lada wysiłku. Czasem zazdrościł Grimshawowi jego całkowicie ograniczonej mimiki, nawet jeśli w inne dni po raz kolejny uświadamiał sobie jak wielkie potrafiła wprowadzać nieporozumienia pomiędzy szarookim, a resztą społeczeństwa. Wyglądało na to, że nikt nigdy nie odnajdzie złotego środka w żadnym aspekcie i zawsze będą nadchodziły dni, gdy trawa sąsiada będzie bardziej zielona.
Nie skomentował jego słów w żaden sposób. Nie odezwał się na temat nieosiągalności, własnego spokoju, zaufania, ani nieszczęsnego lekarza. Nie miał mu w tej kwestii niczego do powiedzenia. Czy mu ufał? Tak. Czy całkowicie? Nie był w stanie. Całe jego jestestwo było niczym roztrzaskany na drobne kawałeczki szklany wazon, który ktoś postanowił skleić na nowo taśmą. Nawet jeśli była to czynność możliwa, wymagała tyle wysiłku i precyzji, że absolutnie nikt o zdrowych zmysłach nigdy by się tego nie podjął. A nawet jeśli jakimś cudem faktycznie by go złożył, już nigdy nie miał odzyskać własnego wspaniałego kształtu. Kanciasta taśma i nierówne pęknięcia na zawsze będą przypominały o tragedii, która go spotkała.
Gdy tylko usłyszał znajome polecenie, wbił wzrok w podłogę, czując jednocześnie na tyle głowy delikatny nacisk zimnego, wilczego nosa. Koniec końców pod tym względem zaufał Jayowi na tyle, by zamknąć oczy i dać się poprowadzić przez łazienkę po omacku. Gdy tylko jego ręce natrafiły na brzeg wanny, oparł się o nią ciężko, czekając i nasłuchując. Materiał przysłonił lustro z charakterystycznym dźwiękiem, który pozwolił Rileyowi na rozchylenie pobiek.
Hop siup.
Głos Białego Wilka zabrzmiał nadzwyczaj dziecięco, gdy mara wskoczyła do wanny z nieco złowieszczym chichotem, stając w nieustannie rosnącym poziomie wody. Winchester zawiesił na nim wzrok na dłuższą chwilę, bez większego zdziwienia zauważając, że krople nijak nie imają się jego futra.
Czasem na prawdę zapominam że...
Jestem jedynie wytworem twojej wyobraźni?
Skinął powoli głową, obracając się w kierunku Ryana, zupełnie jakby gest ten był swoistą odpowiedzią na jego historię. Pamiętał Mayersa, aż nazbyt dobrze. Nie przerywał jego opowieści, podnosząc jedynie na niego wzrok, gdy wyraźnie się przybliżył.
Niezależnie od własnych chęci, nie udało mu się całkowicie powstrzymać drgnięcia, gdy palce Jaya znalazły się pod jego bluzą. Nie było to uczucie do którego się przyzwyczaił. Nawet jeśli uparcie się w niego wpatrywał, nieznaczne drżenie i tak wyraźnie go zdradzało. Oddychał ciężko przez nos, starając się opanować nadchodzącą panikę. Zdecydowanie nie był na to gotowy.
Zbyt szybko.
Zbyt wiele.
Nie da rady.
— Zdejmij bluzę. Zostaw koszulkę — powiedział cały czas płytko oddychając. Był to pierwszy poważny krok, nawet jeśli nie był do końca przekonany czy będzie w stanie postawić drugi. I choćby miał przez to cierpieć dwukrotnie, musiał podjąć podobne ryzyko, by jego krucha w tym momencie straumatyzowana psychika nie runęła bezpowrotnie.
Krok po kroku, chłopcze. Krok po kroku.
— Mów dalej — poprosił na tyle głośno, by jego głosu nie zagłuszyła lecąca woda, a jednocześnie na tyle cicho, by nadal była jedynie cieniem normalnej wypowiedzi.
Choć w obecnym momencie byłby najbliżej tego stanu to i tak jak na złość wręcz rwał się do jakiegokolwiek ruchu.
Nawet jeśli wyczuł spinające się pod jego ustami mięśnie, zamiast zareagować w jakikolwiek obronny sposób czy zwyczajnie się wycofać, uniósł powoli spojrzenie złotych oczu, by utkwić je w srebrnych tęczówkach. Przyglądał mu się przez chwilę zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ostatecznie wyraźnie jednak zrezygnował.
"Za chwilę, Winchester."
Kiwnął powoli głową przystając tym samym na jego propozycję. Był w końcu cierpliwy, a zdawał sobie sprawę że niezależnie od tego czy 'za chwilę' Grimshawa miało oznaczać 'za pięć minut' czy też 'za godzinę', był w stanie poczekać. Bo tak czy siak historia miała nadejść.
Przyglądał mu się przez chwilę, wyraźnie go oceniając. Ostatecznie gdy odnalazł w jego twarzy, co wyraźnie potwierdzało u niego przekonanie, że rzeczywiście nie zamierzał ładować się z nim do wanny, po raz kolejny kiwnął lekko głową. Wsparł się na nim całkowicie, nie próbując fałszywie udawać lżejszego niż był w rzeczywistości. Nawet jeśli nie chciał być kłopotem dla Jaya, doskonale wiedział że w tym momencie byłby większym, gdyby na siłę udawał że ma się świetnie i dodatkowo sobie tym samym szkodził. Kto wie jak bardzo mógł zrujnować własną kostkę zwyczajną głupotą.
— W to nie wątpię. Niemniej, nie zamierzam tolerować u ciebie zwyczaju obchodzenia się z ludźmi w jakikolwiek sposób — rzucił w sposób, który miał w sobie zarówno całe mnóstwo powagi, jak i odrobinę zaczepności. Koniec końców nawet jeśli decyzja zawsze miała należeć do Grimshawa, raczej doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w momencie gdy przekroczyli pewną granicę w swojej znajomości, Winchester nie zamierzał tolerować bycia 'jednym z wielu'.
— Zresztą, mam innych ludzi i to jak ich traktujesz w głębokim poważaniu. Nie musisz być przyjacielem całej ludzkości, uśmiecham się wystarczająco za nas obu — powiedział odwracając nieznacznie głowę w bok. Nawet dla niego było to nieco męczące. Bywały dni, gdy wszystko przychodziło mu łatwiej. I takie, gdy wyginanie kącików ust w uśmiechu wymagało od niego nie lada wysiłku. Czasem zazdrościł Grimshawowi jego całkowicie ograniczonej mimiki, nawet jeśli w inne dni po raz kolejny uświadamiał sobie jak wielkie potrafiła wprowadzać nieporozumienia pomiędzy szarookim, a resztą społeczeństwa. Wyglądało na to, że nikt nigdy nie odnajdzie złotego środka w żadnym aspekcie i zawsze będą nadchodziły dni, gdy trawa sąsiada będzie bardziej zielona.
Nie skomentował jego słów w żaden sposób. Nie odezwał się na temat nieosiągalności, własnego spokoju, zaufania, ani nieszczęsnego lekarza. Nie miał mu w tej kwestii niczego do powiedzenia. Czy mu ufał? Tak. Czy całkowicie? Nie był w stanie. Całe jego jestestwo było niczym roztrzaskany na drobne kawałeczki szklany wazon, który ktoś postanowił skleić na nowo taśmą. Nawet jeśli była to czynność możliwa, wymagała tyle wysiłku i precyzji, że absolutnie nikt o zdrowych zmysłach nigdy by się tego nie podjął. A nawet jeśli jakimś cudem faktycznie by go złożył, już nigdy nie miał odzyskać własnego wspaniałego kształtu. Kanciasta taśma i nierówne pęknięcia na zawsze będą przypominały o tragedii, która go spotkała.
Gdy tylko usłyszał znajome polecenie, wbił wzrok w podłogę, czując jednocześnie na tyle głowy delikatny nacisk zimnego, wilczego nosa. Koniec końców pod tym względem zaufał Jayowi na tyle, by zamknąć oczy i dać się poprowadzić przez łazienkę po omacku. Gdy tylko jego ręce natrafiły na brzeg wanny, oparł się o nią ciężko, czekając i nasłuchując. Materiał przysłonił lustro z charakterystycznym dźwiękiem, który pozwolił Rileyowi na rozchylenie pobiek.
Hop siup.
Głos Białego Wilka zabrzmiał nadzwyczaj dziecięco, gdy mara wskoczyła do wanny z nieco złowieszczym chichotem, stając w nieustannie rosnącym poziomie wody. Winchester zawiesił na nim wzrok na dłuższą chwilę, bez większego zdziwienia zauważając, że krople nijak nie imają się jego futra.
Czasem na prawdę zapominam że...
Jestem jedynie wytworem twojej wyobraźni?
Skinął powoli głową, obracając się w kierunku Ryana, zupełnie jakby gest ten był swoistą odpowiedzią na jego historię. Pamiętał Mayersa, aż nazbyt dobrze. Nie przerywał jego opowieści, podnosząc jedynie na niego wzrok, gdy wyraźnie się przybliżył.
Niezależnie od własnych chęci, nie udało mu się całkowicie powstrzymać drgnięcia, gdy palce Jaya znalazły się pod jego bluzą. Nie było to uczucie do którego się przyzwyczaił. Nawet jeśli uparcie się w niego wpatrywał, nieznaczne drżenie i tak wyraźnie go zdradzało. Oddychał ciężko przez nos, starając się opanować nadchodzącą panikę. Zdecydowanie nie był na to gotowy.
Zbyt szybko.
Zbyt wiele.
Nie da rady.
— Zdejmij bluzę. Zostaw koszulkę — powiedział cały czas płytko oddychając. Był to pierwszy poważny krok, nawet jeśli nie był do końca przekonany czy będzie w stanie postawić drugi. I choćby miał przez to cierpieć dwukrotnie, musiał podjąć podobne ryzyko, by jego krucha w tym momencie straumatyzowana psychika nie runęła bezpowrotnie.
Krok po kroku, chłopcze. Krok po kroku.
— Mów dalej — poprosił na tyle głośno, by jego głosu nie zagłuszyła lecąca woda, a jednocześnie na tyle cicho, by nadal była jedynie cieniem normalnej wypowiedzi.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Sie 05, 2018 5:10 pm
Nie Sie 05, 2018 5:10 pm
― Zapewne ― rzucił zdawkowo, co w przypadku Grimshawa i tak nie wywoływało nawet najmniejszej fali zdziwienia. Gdy nie czuł, że jakiś temat był godny roztrząsania, zbywał go jednym krótkim słowem, na którego końcu bez trudu wyczuwało się dobitnie postawioną kropkę. W innych przypadkach wystarczało milczenie. Tym razem jednak tylko on i niezachwycony głos w jego głowie mieli świadomość tego, co nim kierowało. Uraz głowy nie był zwyczajnym przypadkiem, a było jeszcze za wcześnie na pomoc mu w cofaniu się pamięcią do przeszłości. Być może powinien był przygotować go na to, że nie wszystkie obrazy, które zaleją jego świadomość w odpowiednim momencie, będą mu się podobać – możliwe też, że zupełnie zmieni o nim całe swoje zdanie, ale zamierzał pozwolić na to, by wszystkie sprawy przybrały naturalny obrót.
Nie mógł ingerować w przyszłość. Nie mógł powstrzymywać nieuniknionego.
Poprawił chwyt na jego boku, czując jak przenosi na niego niemalże cały ciężar, którego nie był w stanie utrzymać z obolałą kostką. Pomimo odczuwalnego zmęczenia, radził sobie znakomicie, choć trudno było oszacować, na ile po prostu zmuszał się do nieokazywania słabości, jednak umiejętność wmówienia sobie z przekonaniem, że poradziłby sobie w każdej sytuacji, niewątpliwie wpisywała się w ramy talentów.
― Mówisz? ― mruknął, zerkając na niego z ukosa. Jednak to zadziorna nuta w jego głosie sprowokowała na pokaz powątpiewający ton. Wyglądało to tak, jakby nie był w stanie uwierzyć w jego zazdrosną naturę, gdy jeszcze się o niej nie przekonał albo dotychczas po prostu nie zwracał uwagi na niektóre sygnały, przypisując im zupełnie inne motywacje. Winchester mógł po prostu nie chcieć wchodzić mu w drogę. ― A co z ludźmi, którzy będą chcieli obchodzić się ze mną? ― Oboje wiedzieli, że istniały przypadki, kiedy to inni wyrażali nim zainteresowanie, nawet jeśli był to tylko jednostronny układ. Czasem szybko odpuszczali, jednak ci bardziej wytrwali szukali każdej możliwości, by posunąć się o krok dalej.
Pytanie było rzucone na tyle luźno, że zdawało się, że niekoniecznie oczekuje na nie odpowiedzi, jakby sam dopisywał sobie konkretny scenariusz. Korzystając z okazji, że Thatcher znajdował się tuż obok, Jay owionął ciepłym powietrzem jego ucho, na którym złożył zaczepne przygryzienie.
Myślisz, że od teraz będzie się wychylał?
Nie zawsze.
― Nie będę przyjacielem ludzkości ― potwierdził, jakby to miało rozwiać wszelkie wątpliwości co do jego natury. Był raczej marnym materiałem na przyjaciela w ogóle. Trudno było mu dobierać sobie przyjaciół z tak specyficznym podejściem do świata i ludzi. Każdy z osobna miał w sobie coś, co sprawiało, że bariera dookoła niego przybierała na sile. Zdążył też oswoić się z myślą, że na dłuższą metę większość rzeczy musiał robić sam. Już sam fakt, że spędzał z kimkolwiek tak dużo czasu był czystym wynaturzeniem, choć z każdym dniem to wynaturzenie stawało się codziennością. ― Powiedziałbym, że powinieneś popracować nad tym nadrabianiem za nas oboje, ale nie oczekuję, że będziesz szczerzył się na prawo i lewo.
Wyuczone grymasy i tak nie robiły na nim wrażenie. Poza tym nie wyglądał na kogoś, kto przywiązywał do nich szczególną uwagę, nawet jeśli potrafił poddawać innych wnikliwym obserwacjom. Starr narażał się na spojrzenie ciemnowłosego na tyle często, że był w stanie zarejestrować prawie każdą zmianę w jego zachowaniu, jeśli tylko poświęcił mu wystarczająco dużo uwagi. Z perspektywy ostatnich wydarzeń trudno było uwierzyć, że wszystko było z nim w jak najlepszym porządku.
Nie było.
Szum w łazience działał na niego w wyciszający sposób. Choć nie miał problemów z przywołaniem wspomnień i bez niego, wydawało się, że dzięki niemu wszystko stawało się dużo klarowniejsze – zupełnie jak wypływająca z kranu woda. Był w stanie opisać wszystko, co miało związek z jego blizną z najdrobniejszymi szczegółami, jednak wiedział, że prawdopodobnie żadne słowa nie były w stanie oddać uczucia, które towarzyszyło mu, gdy niemalże został pokonany przez ograniczenia własnego ciała. Sama myśl o tym budziła w nim odrazę, jednak i tym razem nie pozwolił, by Riley zajrzał do jego głowy, pozostawiając tylko słowa. Żeby wszystko stało się łatwiejsze, postarał skupić się na tym, co za chwilę miał ujrzeć. Bliznom, które na co dzień były tuż obok niego, jednak do tej pory były po prostu nieosiągalne.
„Zdejmij bluzę. Zostaw koszulkę.”
Nie tak się umawiali.
Widocznie przed przejściem do etapu akceptacji, czekał go jeszcze długi proces zrozumienia. To właśnie dlatego, kiedy materiał bluzy lądował niedbale rzucony na podłogę, koszulka z powrotem osuwała się na swoje miejsce. Oczy Grimshawa ledwo drgnęły, zsuwając się na jeszcze przez ułamek sekundy odsłoniętą skórę. Na niewiele się to zdało.
― Zrywając się ze szkoły, szukasz miejsc, w których nie kręci się wiele osób, a jeśli już – nikt z nich nie przejmuje się dzieciakami, które powinny ślęczeć właśnie nad podręcznikiem do matmy. ― Przykucnął naprzeciwko niego, wspierając ręce o brzeg wanny po obu jego stronach. Zupełnie jakby to miało powstrzymać go przed całkowitą zmianą zdania co do jego obecności w łazience. Tym bardziej, że właśnie dał mu trochę czasu na oddech. ― Na północy miasta takich miejsc jest całkiem sporo, ale nigdy nie jest się tam zupełnie samym. Istnieje jednak duża szansa, że jeśli nie będziesz wchodził w drogę innym i nie sprowokujesz ich żadnym słowem czy spojrzeniem, będziesz miał święty spokój, ale Mayers był nakręcony na jebane kłopoty, ale przeliczył się myśląc, że da sobie radę z dwójką tępych osiłków. Nie wiem co się działo w jego spierdolonej głowie, gdy zaczął ich zaczepiać, ale gówno mnie obchodziło co się z nim stanie. Czasem musisz stracić zęby, jeśli to ma oduczyć cię bezmyślności ― stwierdził sucho, ze spojrzeniem uważnie wlepionym w złote tęczówki. Można było uznać to za przejaw szczerości albo tego, że bez większego wstydu był w stanie mówić o czymś, co wyraźnie szpeciło jego ciało i nieraz wyrywało z ust innych niewłaściwe pytania czy uwagi. ― Mayers mógł stracić ich całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że kompletnie nie umiał się bić. Nie oczekiwałem, że zostawią go w spokoju, ale kiedy uznałem, że nie będę się w to mieszał, musiał zwrócić na mnie ich uwagę. Od początku liczył na to, że będę jego tarczą, jakby obserwowanie jak obrywają miało być, kurwa, zabawne, ale tego dnia nie miał okazji poczuć się lepszym od innych. Chciałbym powiedzieć, że tego dnia tamci wyglądali gorzej. Jeden z nich na pewno. Ale kiedy Mayers nie dał sobie rady z jednym, ten już ruszył na pomoc swojemu półprzytomnemu przydupasowi. ― Zawiesił głos, przesuwając spojrzeniem na wierzch swojej prawej dłoni. Możliwe, że to parująca woda sprawiała, że czuł na niej ciepło własnej i cudzej krwi, jak tamtego dnia. Pamiętał, że był w stanie tłuc go tak długo aż z bólu zeszczałby się w gacie. Pamiętał, że ta chęć była na tyle zaślepiająca, że zapomniał o Mayersie albo po prostu miał nadzieję, że obrywa równie mocno.
To wszystko wina tego pierdolonego szczeniaka.
Wciągnął powietrze nosem, powracając wzrokiem do chłopaka.
― Tchórz zrobił to ze strachu. W jednej chwili wyciągnął tępy scyzoryk czy inne gówno, a w drugiej ― uniósł palec wskazujący, przyciskając go do szramy, wzdłuż której przejechał ciężkim, mozolnym ruchem, jakby na pamiątkę tego, że cięcie wcale nie było gładkie i przyjemne. Nie było też powierzchowne. ― Nie wiem co działo się potem. Powiedziałbym, że gdyby nie Mayers, nie miałbyś tej niepowtarzalnej okazji skorzystania z przygotowanej przeze mnie kąpieli ― rzucił bez wyrazu, jakby w tym wszystkim faktycznie liczyła się tylko teraźniejszość, klepiąc bezgłośnie brzeg wanny ― ale gdyby nie on, w ogóle by do tego nie doszło.
Twoja kolej.
Nie mógł ingerować w przyszłość. Nie mógł powstrzymywać nieuniknionego.
Poprawił chwyt na jego boku, czując jak przenosi na niego niemalże cały ciężar, którego nie był w stanie utrzymać z obolałą kostką. Pomimo odczuwalnego zmęczenia, radził sobie znakomicie, choć trudno było oszacować, na ile po prostu zmuszał się do nieokazywania słabości, jednak umiejętność wmówienia sobie z przekonaniem, że poradziłby sobie w każdej sytuacji, niewątpliwie wpisywała się w ramy talentów.
― Mówisz? ― mruknął, zerkając na niego z ukosa. Jednak to zadziorna nuta w jego głosie sprowokowała na pokaz powątpiewający ton. Wyglądało to tak, jakby nie był w stanie uwierzyć w jego zazdrosną naturę, gdy jeszcze się o niej nie przekonał albo dotychczas po prostu nie zwracał uwagi na niektóre sygnały, przypisując im zupełnie inne motywacje. Winchester mógł po prostu nie chcieć wchodzić mu w drogę. ― A co z ludźmi, którzy będą chcieli obchodzić się ze mną? ― Oboje wiedzieli, że istniały przypadki, kiedy to inni wyrażali nim zainteresowanie, nawet jeśli był to tylko jednostronny układ. Czasem szybko odpuszczali, jednak ci bardziej wytrwali szukali każdej możliwości, by posunąć się o krok dalej.
Pytanie było rzucone na tyle luźno, że zdawało się, że niekoniecznie oczekuje na nie odpowiedzi, jakby sam dopisywał sobie konkretny scenariusz. Korzystając z okazji, że Thatcher znajdował się tuż obok, Jay owionął ciepłym powietrzem jego ucho, na którym złożył zaczepne przygryzienie.
Myślisz, że od teraz będzie się wychylał?
Nie zawsze.
― Nie będę przyjacielem ludzkości ― potwierdził, jakby to miało rozwiać wszelkie wątpliwości co do jego natury. Był raczej marnym materiałem na przyjaciela w ogóle. Trudno było mu dobierać sobie przyjaciół z tak specyficznym podejściem do świata i ludzi. Każdy z osobna miał w sobie coś, co sprawiało, że bariera dookoła niego przybierała na sile. Zdążył też oswoić się z myślą, że na dłuższą metę większość rzeczy musiał robić sam. Już sam fakt, że spędzał z kimkolwiek tak dużo czasu był czystym wynaturzeniem, choć z każdym dniem to wynaturzenie stawało się codziennością. ― Powiedziałbym, że powinieneś popracować nad tym nadrabianiem za nas oboje, ale nie oczekuję, że będziesz szczerzył się na prawo i lewo.
Wyuczone grymasy i tak nie robiły na nim wrażenie. Poza tym nie wyglądał na kogoś, kto przywiązywał do nich szczególną uwagę, nawet jeśli potrafił poddawać innych wnikliwym obserwacjom. Starr narażał się na spojrzenie ciemnowłosego na tyle często, że był w stanie zarejestrować prawie każdą zmianę w jego zachowaniu, jeśli tylko poświęcił mu wystarczająco dużo uwagi. Z perspektywy ostatnich wydarzeń trudno było uwierzyć, że wszystko było z nim w jak najlepszym porządku.
Nie było.
Szum w łazience działał na niego w wyciszający sposób. Choć nie miał problemów z przywołaniem wspomnień i bez niego, wydawało się, że dzięki niemu wszystko stawało się dużo klarowniejsze – zupełnie jak wypływająca z kranu woda. Był w stanie opisać wszystko, co miało związek z jego blizną z najdrobniejszymi szczegółami, jednak wiedział, że prawdopodobnie żadne słowa nie były w stanie oddać uczucia, które towarzyszyło mu, gdy niemalże został pokonany przez ograniczenia własnego ciała. Sama myśl o tym budziła w nim odrazę, jednak i tym razem nie pozwolił, by Riley zajrzał do jego głowy, pozostawiając tylko słowa. Żeby wszystko stało się łatwiejsze, postarał skupić się na tym, co za chwilę miał ujrzeć. Bliznom, które na co dzień były tuż obok niego, jednak do tej pory były po prostu nieosiągalne.
„Zdejmij bluzę. Zostaw koszulkę.”
Nie tak się umawiali.
Widocznie przed przejściem do etapu akceptacji, czekał go jeszcze długi proces zrozumienia. To właśnie dlatego, kiedy materiał bluzy lądował niedbale rzucony na podłogę, koszulka z powrotem osuwała się na swoje miejsce. Oczy Grimshawa ledwo drgnęły, zsuwając się na jeszcze przez ułamek sekundy odsłoniętą skórę. Na niewiele się to zdało.
― Zrywając się ze szkoły, szukasz miejsc, w których nie kręci się wiele osób, a jeśli już – nikt z nich nie przejmuje się dzieciakami, które powinny ślęczeć właśnie nad podręcznikiem do matmy. ― Przykucnął naprzeciwko niego, wspierając ręce o brzeg wanny po obu jego stronach. Zupełnie jakby to miało powstrzymać go przed całkowitą zmianą zdania co do jego obecności w łazience. Tym bardziej, że właśnie dał mu trochę czasu na oddech. ― Na północy miasta takich miejsc jest całkiem sporo, ale nigdy nie jest się tam zupełnie samym. Istnieje jednak duża szansa, że jeśli nie będziesz wchodził w drogę innym i nie sprowokujesz ich żadnym słowem czy spojrzeniem, będziesz miał święty spokój, ale Mayers był nakręcony na jebane kłopoty, ale przeliczył się myśląc, że da sobie radę z dwójką tępych osiłków. Nie wiem co się działo w jego spierdolonej głowie, gdy zaczął ich zaczepiać, ale gówno mnie obchodziło co się z nim stanie. Czasem musisz stracić zęby, jeśli to ma oduczyć cię bezmyślności ― stwierdził sucho, ze spojrzeniem uważnie wlepionym w złote tęczówki. Można było uznać to za przejaw szczerości albo tego, że bez większego wstydu był w stanie mówić o czymś, co wyraźnie szpeciło jego ciało i nieraz wyrywało z ust innych niewłaściwe pytania czy uwagi. ― Mayers mógł stracić ich całkiem sporo, biorąc pod uwagę, że kompletnie nie umiał się bić. Nie oczekiwałem, że zostawią go w spokoju, ale kiedy uznałem, że nie będę się w to mieszał, musiał zwrócić na mnie ich uwagę. Od początku liczył na to, że będę jego tarczą, jakby obserwowanie jak obrywają miało być, kurwa, zabawne, ale tego dnia nie miał okazji poczuć się lepszym od innych. Chciałbym powiedzieć, że tego dnia tamci wyglądali gorzej. Jeden z nich na pewno. Ale kiedy Mayers nie dał sobie rady z jednym, ten już ruszył na pomoc swojemu półprzytomnemu przydupasowi. ― Zawiesił głos, przesuwając spojrzeniem na wierzch swojej prawej dłoni. Możliwe, że to parująca woda sprawiała, że czuł na niej ciepło własnej i cudzej krwi, jak tamtego dnia. Pamiętał, że był w stanie tłuc go tak długo aż z bólu zeszczałby się w gacie. Pamiętał, że ta chęć była na tyle zaślepiająca, że zapomniał o Mayersie albo po prostu miał nadzieję, że obrywa równie mocno.
To wszystko wina tego pierdolonego szczeniaka.
Wciągnął powietrze nosem, powracając wzrokiem do chłopaka.
― Tchórz zrobił to ze strachu. W jednej chwili wyciągnął tępy scyzoryk czy inne gówno, a w drugiej ― uniósł palec wskazujący, przyciskając go do szramy, wzdłuż której przejechał ciężkim, mozolnym ruchem, jakby na pamiątkę tego, że cięcie wcale nie było gładkie i przyjemne. Nie było też powierzchowne. ― Nie wiem co działo się potem. Powiedziałbym, że gdyby nie Mayers, nie miałbyś tej niepowtarzalnej okazji skorzystania z przygotowanej przeze mnie kąpieli ― rzucił bez wyrazu, jakby w tym wszystkim faktycznie liczyła się tylko teraźniejszość, klepiąc bezgłośnie brzeg wanny ― ale gdyby nie on, w ogóle by do tego nie doszło.
Twoja kolej.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Sie 19, 2018 3:12 am
Nie Sie 19, 2018 3:12 am
"A co z ludźmi, którzy będą chcieli obchodzić się ze mną?"
Uniósł brew ku górze w nieznacznym niedowierzaniu. Przez chwilę wpatrywał się w niego, w sposób który sugerował że właśnie doszukiwał się w słowach Grimshawa jakiejkolwiek formy dowcipu. Gdy jednak nie znalazł w jego twarzy niczego co w jakiś sposób by go zadowoliło, ciemne brwi ściągnęły się nieznacznie w wyraźnym niezadowoleniu.
— Poważnie, Grimshaw? — zapytał z nutą niezadowolenia przemieszaną ze zwątpieniem. Zupełnie jakby właśnie oznajmił mu, że postanowił zmienić imię na Amelia i zostać najlepszą baletnicą w całej Rosji.
— Z tego co wiem masz wystarczająco sprawne ręce, by zareagować i nie dać zrobić z siebie byle dziwki jebiącej się z innymi tylko dlatego, że oni tego chcą. Jesteś ostatnią osobą, która podporządkowuje się innym, więc wcielaj to nadal w życie jak dotychczas zamiast rzucać takimi głupimi tekstami — machnąłby w tym momencie ręką czy pstryknął palcami, gdyby miał podobną możliwość. Niestety jego ruchy były wybitnie wręcz ograniczone. I choć Winchester był stosunkowo grzecznym chłopcem, jego słowa nieraz potrafiły być zarówno bezlitosne, jak i zwyczajnie nieczułe. A jednocześnie całkowicie szczere. Nie przy każdym pozwalał sobie na podobną otwartość, nie było jednak wątpliwości że kto jak kto, ale Jay nie strzeli żadnego focha z przytupem obrażając się o użyte przez niego słownictwo.
— Rzecz jasna nie zamierzam niczego narzucać ci siłą to i tak twoja decyzja. Zasada jest prosta. Pieprzysz się z innymi, nie kładziesz rąk na mnie. W jakikolwiek sposób. I nie nazwałbym tego ultimatum-sratum. Jeśli podejmiesz taką, a nie inną decyzję i wybierzesz kogoś innego, nie zamierzam wchodzić ci w drogę, prześladować cię czy cokolwiek innego. Twoja decyzja, Jay — wzruszył jednym z ramion, mimo to i tak nieznacznie się krzywiąc gdy promieniujący ból dotarł z pomocą odpowiedniego sygnału do jego mózgu. Jego stan był tak kurewsko upierdliwy.
— Choć oczywiście nie będę ukrywał, że zależałoby mi na tym, byś jednak ze mnie nie rezygnował — mruknął nieco mniej wyraźnie, ale nadal dosłyszalnie. Mrugnął kilkakrotnie w przyspieszonym tempie, czując przygryzienie na swoim uchu. Szturchnął go nieznacznie łokciem (tym w lepszym stanie) w żebra, zupełnie jakby chciał go tym samym nieznacznie od siebie odsunąć. Bo co to za jakieś zagrywki? Nie był gotów na drugą rundę.
— Nie będziesz. Kompletnie się do tego nie nadajesz, nawet gdybyś się postarał odniósłbyś sromotną porażkę. Na szczęście możesz zawsze liczyć na złotego chłopca, który swoim zniewalającym uśmiechem wywołuje palpitacje serca u staruszek. Okrutna z niego istota, w końcu w takim wieku może się to skończyć zawałem — pokiwał głową z niesamowitą powagą, kompletnie nie przejmując się tym, że najzwyczajniej w świecie bredzi. Może była to kwestia leków, obrażeń, a może ogólnego wyczerpania organizmu? Albo wyjątkowo słabego poczucia humoru. Chociaż jego samego nieznacznie to wszystko bawiło, nawet jeśli ni wuja nie dawał niczego po sobie poznać.
— Wyszczerzę się, gdy uznam to za konieczne. Bądź będę miał na to ochotę. W tym momencie pozwolisz, że moje policzki pozostaną w spoczynku mimo całkiem niezłego humoru — ponownie musiał powstrzymać odruch podniesienia wysoko ręki i postukania się palcem w twarz. Nie chciał pogarszać swojego stanu bardziej niż było to konieczne. Pozwolił by Ryan pozbył sie jego bluzy, gdy siedział w miarę spokojnie, wysłuchując po prostu jego historii. Nie zaprotestował w żaden sposób, gdy ciemnowłosy ułożył dłonie po obu jego bokach. Wręcz przeciwnie, wpatrywał się w niego z tak nienaturalnym spokojem, że zwyczajnie wydawało się że coś jest nie tak. Nawet jeśli ciężko było dokładnie stwierdzić gdzie leżało źródło podobnego przeczucia.
Nie drgnął, nie odsunął się, nie zaprotestował, nijak mu nie przerwał.
Dawał mu czas nawet gdy Jay - być może nieświadomie - przerywał, wyraźnie wracając myślami do tamtego dnia. Zupełnie jakby ponownie znalazł się z Mayersem w tym samym miejscu walcząc o przetrwanie przez zwyczajną głupotę drugiego chłopaka. W złotych oczach nie pojawiła się nawet nuta wzburzenia. Dopiero na sam koniec cały czas mu się przyglądając, pozwolił by łazienkę wypełnił spokojny dźwięk napełniającej wannę wody. Uniósł powoli dłoń do twarzy Grimshawa i pogładził jego policzek kciukiem.
— Mayers to kretyn. Zawsze nim był i zawsze nim będzie — skomentował krótko, nie przechodząc jednak nijak do własnej historii. Zamiast tego owinął jego kark ramieniem i podniósł się z wanny, oddychając spokojnie wprost do jego ucha.
— Wolałbym się nie kąpać w spodniach, ale jak się zapewne domyślasz, potrzebuję z nimi drobnej pomocy.
Prośba mogłaby wydać się wręcz nieco bezczelna, gdy niezdarnie rozpiął guzik nad rozporkiem, nie posuwając się dalej. Nawet jeśli mogło to wyglądać jak zwyczajna zmiana tematu, bez wątpienia to właśnie ciemny materiał w większej mierze krył zarówno paskudne oparzenie biegnące przez jego bok, jak i setki - jeśli nie tysiące - bladych nacięć na udach, będących swoistą pamiątką po przecinającej skórę żyletce. A to zdecydowanie nie było wszystko. Tuż nad linią bokserek widniały cztery podłużne, wyjątkowo niechlujne blizny wyglądające jakby ktoś postanowił zabawić się w rzeźbienie w skórze Woolfe'a nożem.
Bo tak właśnie było.
Dalej nie odzywał się jednak słowem, pozwalając by odkrył to wszystko sam.
Uniósł brew ku górze w nieznacznym niedowierzaniu. Przez chwilę wpatrywał się w niego, w sposób który sugerował że właśnie doszukiwał się w słowach Grimshawa jakiejkolwiek formy dowcipu. Gdy jednak nie znalazł w jego twarzy niczego co w jakiś sposób by go zadowoliło, ciemne brwi ściągnęły się nieznacznie w wyraźnym niezadowoleniu.
— Poważnie, Grimshaw? — zapytał z nutą niezadowolenia przemieszaną ze zwątpieniem. Zupełnie jakby właśnie oznajmił mu, że postanowił zmienić imię na Amelia i zostać najlepszą baletnicą w całej Rosji.
— Z tego co wiem masz wystarczająco sprawne ręce, by zareagować i nie dać zrobić z siebie byle dziwki jebiącej się z innymi tylko dlatego, że oni tego chcą. Jesteś ostatnią osobą, która podporządkowuje się innym, więc wcielaj to nadal w życie jak dotychczas zamiast rzucać takimi głupimi tekstami — machnąłby w tym momencie ręką czy pstryknął palcami, gdyby miał podobną możliwość. Niestety jego ruchy były wybitnie wręcz ograniczone. I choć Winchester był stosunkowo grzecznym chłopcem, jego słowa nieraz potrafiły być zarówno bezlitosne, jak i zwyczajnie nieczułe. A jednocześnie całkowicie szczere. Nie przy każdym pozwalał sobie na podobną otwartość, nie było jednak wątpliwości że kto jak kto, ale Jay nie strzeli żadnego focha z przytupem obrażając się o użyte przez niego słownictwo.
— Rzecz jasna nie zamierzam niczego narzucać ci siłą to i tak twoja decyzja. Zasada jest prosta. Pieprzysz się z innymi, nie kładziesz rąk na mnie. W jakikolwiek sposób. I nie nazwałbym tego ultimatum-sratum. Jeśli podejmiesz taką, a nie inną decyzję i wybierzesz kogoś innego, nie zamierzam wchodzić ci w drogę, prześladować cię czy cokolwiek innego. Twoja decyzja, Jay — wzruszył jednym z ramion, mimo to i tak nieznacznie się krzywiąc gdy promieniujący ból dotarł z pomocą odpowiedniego sygnału do jego mózgu. Jego stan był tak kurewsko upierdliwy.
— Choć oczywiście nie będę ukrywał, że zależałoby mi na tym, byś jednak ze mnie nie rezygnował — mruknął nieco mniej wyraźnie, ale nadal dosłyszalnie. Mrugnął kilkakrotnie w przyspieszonym tempie, czując przygryzienie na swoim uchu. Szturchnął go nieznacznie łokciem (tym w lepszym stanie) w żebra, zupełnie jakby chciał go tym samym nieznacznie od siebie odsunąć. Bo co to za jakieś zagrywki? Nie był gotów na drugą rundę.
— Nie będziesz. Kompletnie się do tego nie nadajesz, nawet gdybyś się postarał odniósłbyś sromotną porażkę. Na szczęście możesz zawsze liczyć na złotego chłopca, który swoim zniewalającym uśmiechem wywołuje palpitacje serca u staruszek. Okrutna z niego istota, w końcu w takim wieku może się to skończyć zawałem — pokiwał głową z niesamowitą powagą, kompletnie nie przejmując się tym, że najzwyczajniej w świecie bredzi. Może była to kwestia leków, obrażeń, a może ogólnego wyczerpania organizmu? Albo wyjątkowo słabego poczucia humoru. Chociaż jego samego nieznacznie to wszystko bawiło, nawet jeśli ni wuja nie dawał niczego po sobie poznać.
— Wyszczerzę się, gdy uznam to za konieczne. Bądź będę miał na to ochotę. W tym momencie pozwolisz, że moje policzki pozostaną w spoczynku mimo całkiem niezłego humoru — ponownie musiał powstrzymać odruch podniesienia wysoko ręki i postukania się palcem w twarz. Nie chciał pogarszać swojego stanu bardziej niż było to konieczne. Pozwolił by Ryan pozbył sie jego bluzy, gdy siedział w miarę spokojnie, wysłuchując po prostu jego historii. Nie zaprotestował w żaden sposób, gdy ciemnowłosy ułożył dłonie po obu jego bokach. Wręcz przeciwnie, wpatrywał się w niego z tak nienaturalnym spokojem, że zwyczajnie wydawało się że coś jest nie tak. Nawet jeśli ciężko było dokładnie stwierdzić gdzie leżało źródło podobnego przeczucia.
Nie drgnął, nie odsunął się, nie zaprotestował, nijak mu nie przerwał.
Dawał mu czas nawet gdy Jay - być może nieświadomie - przerywał, wyraźnie wracając myślami do tamtego dnia. Zupełnie jakby ponownie znalazł się z Mayersem w tym samym miejscu walcząc o przetrwanie przez zwyczajną głupotę drugiego chłopaka. W złotych oczach nie pojawiła się nawet nuta wzburzenia. Dopiero na sam koniec cały czas mu się przyglądając, pozwolił by łazienkę wypełnił spokojny dźwięk napełniającej wannę wody. Uniósł powoli dłoń do twarzy Grimshawa i pogładził jego policzek kciukiem.
— Mayers to kretyn. Zawsze nim był i zawsze nim będzie — skomentował krótko, nie przechodząc jednak nijak do własnej historii. Zamiast tego owinął jego kark ramieniem i podniósł się z wanny, oddychając spokojnie wprost do jego ucha.
— Wolałbym się nie kąpać w spodniach, ale jak się zapewne domyślasz, potrzebuję z nimi drobnej pomocy.
Prośba mogłaby wydać się wręcz nieco bezczelna, gdy niezdarnie rozpiął guzik nad rozporkiem, nie posuwając się dalej. Nawet jeśli mogło to wyglądać jak zwyczajna zmiana tematu, bez wątpienia to właśnie ciemny materiał w większej mierze krył zarówno paskudne oparzenie biegnące przez jego bok, jak i setki - jeśli nie tysiące - bladych nacięć na udach, będących swoistą pamiątką po przecinającej skórę żyletce. A to zdecydowanie nie było wszystko. Tuż nad linią bokserek widniały cztery podłużne, wyjątkowo niechlujne blizny wyglądające jakby ktoś postanowił zabawić się w rzeźbienie w skórze Woolfe'a nożem.
Bo tak właśnie było.
Dalej nie odzywał się jednak słowem, pozwalając by odkrył to wszystko sam.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Wrz 20, 2018 9:37 pm
Czw Wrz 20, 2018 9:37 pm
― To czy im na to pozwolę, to zupełnie inna kwestia ― stwierdził, jak zwykle nie pozwalając na to, by jakakolwiek emocjonalna nuta splamiła jego spokojny i przez większość czasu niezmienny ton. Rzeczywiście nie wydawał się ani trochę zrażony komentarzem Winchestera, kątem oka co rusz obserwując wyraz jego twarzy, gdy wyrzucał z siebie kolejne słowa. Nie było wątpliwości, że przez cały czas słuchał złotookiego uważnie, przyjmując do wiadomości każdy przekaz i każdą ideologię, jaką kierował się w kwestii tego związku, nawet jeśli to słowo wciąż wydawało się być irracjonalne w zestawieniu z Grimshawem. Jak zwykle trudno było stwierdzić, na ile ciemnowłosy zgadzał się z Thatcherem, a na ile zwyczajnie miał inny pogląd na sprawę – nie dawał Riley'owi żadnych wskazówek, nie wchodził mu w słowo, a kiedy wreszcie skończył, odczekał jeszcze chwilę, jakby spodziewał się, że za moment znajdzie się coś jeszcze, co chciałby od siebie dodać.
Okazało się, że całkiem słusznie.
„(...) zależałoby mi na tym, byś jednak ze mnie nie rezygnował.”
― Nie zamierzam ― odpowiedział, wydawałoby się, że bez żadnego zastanowienia. Nie wydawał się jednak jakkolwiek poruszony faktem, że Woolfe w ogóle zakładał taką możliwość – na miejscu innych sam też by sobie nie zaufał. ― Ale ― urwał na chwilę, tylko dlatego, że musiał poprawić chwyt na boku Starra ― też nie zamierzam się za tobą uganiać, gdy uznasz, że lojalność jest nudna. Co nie zmienia faktu, że połamię ręce każdemu, kto zbliży się wbrew twojej woli. To nasza różnica. ― Były to dość mocne słowa, jednak trudno było nie uwierzyć, by szatyn nie był do tego zdolny. Choć teraz wpatrywał się już jedynie przed siebie, chłodny ton niewątpliwie krył w sobie możliwą do spełnienia groźbę. Może pakowanie się w podobne kłopoty było zwyczajnie głupie i lekkomyślne, ale znał granicę, której absolutnie nikt nie zamierzał przekraczać i wiedział też, w którym momencie niewinne zagrywki przestawały być na tyle niewinne, by traktować je z codzienną obojętnością. Być może łamanie rąk było jedynie drastyczną metaforą dla uświadamiania innym, że nie powinni zapędzać się za daleko, ale nigdy nie było wiadomym, co mogła przynieść przyszłość.
Przynajmniej złotooki mógł czuć się przygotowany na prawie najgorsze.
„Na szczęście możesz zawsze liczyć na złotego chłopca, który swoim zniewalającym uśmiechem wywołuje palpitacje serca u staruszek.”
― Co ja bym bez ciebie zrobił ― w ton głosu szarookiego wkradła się sarkastyczna nuta. Był na tyle przyzwyczajony do samotności, że w gruncie rzeczy czasem zapominał, że była ona jednocześnie równie naturalna co częsta obecność Winchestera w pobliżu, choć brzmiało to dość paradoksalnie. Prawdopodobnie odkąd minęło wiele lat od ich zapoznania się w dzieciństwie, coraz trudniej było myśleć o nich, jak o dwójce osobnych bytów, nawet gdy od czasu do czasu ich ścieżki musiały rozejść się na jakiś czas. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy, jak wiele czasu zajmowało budowanie wspólnego zaufania. Właściwie żadne z nich nie mogło nawet domyślać się tego, że w którymś momencie ich życia nastąpi jakiś przełomowy moment.
Tym bardziej Jay nie sądził, że któregoś dnia zdecyduje się opowiedzieć złotookiemu o swojej największej porażce i o czymś tak błahym jak ograniczenia własnego ciała. A przecież oboje byli tylko ludźmi, oboje otarli się o śmierć w taki czy inny sposób.
Tylko że jemu to nie wystarczało.
Blizna mrowiła nawet wtedy, gdy Thatcher oplótł ramieniem jego szyję, przypominając o swoim istnieniu wraz z każdym najlżejszym ruchem, który sprawiał, że skóra Woolfe ocierała się o jego. Mając na uwadze głównie to, że miał do czynienia ze złotookim, nie zamierzał odciągać go od siebie ani odpychać, zwłaszcza że teraz wiedział już to, co miał wiedzieć, by mieć świadomość tego, że dotyk w tym jednym miejscu nie miał dla Ryana nic wspólnego z przyjemnością.
Ciepły oddech na uchu skutecznie odciągał jego uwagę, a szept, który już po chwili został wypowiedziany prosto w nie, nie musiał czekać na reakcję. Klamka zapadła, a teraz już żaden protest nie wchodził w grę, skoro sam dopełnił swojej części umowy, nie uciekając się do kłamstwa. Sam też zasługiwał na prawdę, nawet jeśli w przypadku Winchestera, wymagało to zdarcia z niego spodni, a nie jedynie słów.
Ciemnowłosy wsunął palce za luźny już materiał po obu bokach chłopaka. Tym razem nie sprawdzał już, jak zareaguje, gdy zacznie zsuwać z niego materiał, który leniwie ocierał się o pokrytą licznymi bliznami skórę. Nie zrobił tego szybko, jakby każdy odsłaniany milimetr ciała był na tyle cenny, by skupić się na nim dłużej, odkrywając kawałek po kawałku, dopóki dosięgnąwszy jego kolan, nie opuścił dolnej partii ubrania aż do jego kostek, które już sam mógł wyswobodzić z fałdów ubioru. Tymczasem szare tęczówki w pierwszej kolejności skupiły swoje spojrzenie na widocznym poparzeniu. Nie musiał pytać o jego genezę, która z perspektywy przeszłości Rila wydawała się dość oczywista. Choć wcześniej jego palce ledwie musnęły oszpecony płat skóry, teraz miał okazję zbadać go uważniej, choć opuszki sunęły po jego ciele z taką delikatnością, że trudno było oprzeć się wrażeniu, że wciąż sprawdzał, na ile mógł sobie pozwolić. Nic nie wskazywało jednak na to, by czuł się obrzydzony tym opłakanym stanem, do którego – o czym świadczyły drobniejsze cięcia na udach – w pewnym stopniu doprowadził się sam.
― Te ― zwrócił uwagę na cztery podłużne blizny, gdy podwinął nieznacznie materiał jego koszulki. Te w całej okazałości prezentowały się najbardziej nietypowo. Nic dziwnego, że to ich historia go zainteresowała. Przynajmniej póki co. Wolne przedramię oparł o brzeg wanny, zwieszając luźno rękę tak, by móc kontrolować poziom wody. Chociaż nie przyszli tu, żeby gadać, już sama jego historia zdążyła pochłonąć trochę czasu.
Okazało się, że całkiem słusznie.
„(...) zależałoby mi na tym, byś jednak ze mnie nie rezygnował.”
― Nie zamierzam ― odpowiedział, wydawałoby się, że bez żadnego zastanowienia. Nie wydawał się jednak jakkolwiek poruszony faktem, że Woolfe w ogóle zakładał taką możliwość – na miejscu innych sam też by sobie nie zaufał. ― Ale ― urwał na chwilę, tylko dlatego, że musiał poprawić chwyt na boku Starra ― też nie zamierzam się za tobą uganiać, gdy uznasz, że lojalność jest nudna. Co nie zmienia faktu, że połamię ręce każdemu, kto zbliży się wbrew twojej woli. To nasza różnica. ― Były to dość mocne słowa, jednak trudno było nie uwierzyć, by szatyn nie był do tego zdolny. Choć teraz wpatrywał się już jedynie przed siebie, chłodny ton niewątpliwie krył w sobie możliwą do spełnienia groźbę. Może pakowanie się w podobne kłopoty było zwyczajnie głupie i lekkomyślne, ale znał granicę, której absolutnie nikt nie zamierzał przekraczać i wiedział też, w którym momencie niewinne zagrywki przestawały być na tyle niewinne, by traktować je z codzienną obojętnością. Być może łamanie rąk było jedynie drastyczną metaforą dla uświadamiania innym, że nie powinni zapędzać się za daleko, ale nigdy nie było wiadomym, co mogła przynieść przyszłość.
Przynajmniej złotooki mógł czuć się przygotowany na prawie najgorsze.
„Na szczęście możesz zawsze liczyć na złotego chłopca, który swoim zniewalającym uśmiechem wywołuje palpitacje serca u staruszek.”
― Co ja bym bez ciebie zrobił ― w ton głosu szarookiego wkradła się sarkastyczna nuta. Był na tyle przyzwyczajony do samotności, że w gruncie rzeczy czasem zapominał, że była ona jednocześnie równie naturalna co częsta obecność Winchestera w pobliżu, choć brzmiało to dość paradoksalnie. Prawdopodobnie odkąd minęło wiele lat od ich zapoznania się w dzieciństwie, coraz trudniej było myśleć o nich, jak o dwójce osobnych bytów, nawet gdy od czasu do czasu ich ścieżki musiały rozejść się na jakiś czas. Nikt jednak nie zdawał sobie sprawy, jak wiele czasu zajmowało budowanie wspólnego zaufania. Właściwie żadne z nich nie mogło nawet domyślać się tego, że w którymś momencie ich życia nastąpi jakiś przełomowy moment.
Tym bardziej Jay nie sądził, że któregoś dnia zdecyduje się opowiedzieć złotookiemu o swojej największej porażce i o czymś tak błahym jak ograniczenia własnego ciała. A przecież oboje byli tylko ludźmi, oboje otarli się o śmierć w taki czy inny sposób.
Tylko że jemu to nie wystarczało.
Blizna mrowiła nawet wtedy, gdy Thatcher oplótł ramieniem jego szyję, przypominając o swoim istnieniu wraz z każdym najlżejszym ruchem, który sprawiał, że skóra Woolfe ocierała się o jego. Mając na uwadze głównie to, że miał do czynienia ze złotookim, nie zamierzał odciągać go od siebie ani odpychać, zwłaszcza że teraz wiedział już to, co miał wiedzieć, by mieć świadomość tego, że dotyk w tym jednym miejscu nie miał dla Ryana nic wspólnego z przyjemnością.
Ciepły oddech na uchu skutecznie odciągał jego uwagę, a szept, który już po chwili został wypowiedziany prosto w nie, nie musiał czekać na reakcję. Klamka zapadła, a teraz już żaden protest nie wchodził w grę, skoro sam dopełnił swojej części umowy, nie uciekając się do kłamstwa. Sam też zasługiwał na prawdę, nawet jeśli w przypadku Winchestera, wymagało to zdarcia z niego spodni, a nie jedynie słów.
Ciemnowłosy wsunął palce za luźny już materiał po obu bokach chłopaka. Tym razem nie sprawdzał już, jak zareaguje, gdy zacznie zsuwać z niego materiał, który leniwie ocierał się o pokrytą licznymi bliznami skórę. Nie zrobił tego szybko, jakby każdy odsłaniany milimetr ciała był na tyle cenny, by skupić się na nim dłużej, odkrywając kawałek po kawałku, dopóki dosięgnąwszy jego kolan, nie opuścił dolnej partii ubrania aż do jego kostek, które już sam mógł wyswobodzić z fałdów ubioru. Tymczasem szare tęczówki w pierwszej kolejności skupiły swoje spojrzenie na widocznym poparzeniu. Nie musiał pytać o jego genezę, która z perspektywy przeszłości Rila wydawała się dość oczywista. Choć wcześniej jego palce ledwie musnęły oszpecony płat skóry, teraz miał okazję zbadać go uważniej, choć opuszki sunęły po jego ciele z taką delikatnością, że trudno było oprzeć się wrażeniu, że wciąż sprawdzał, na ile mógł sobie pozwolić. Nic nie wskazywało jednak na to, by czuł się obrzydzony tym opłakanym stanem, do którego – o czym świadczyły drobniejsze cięcia na udach – w pewnym stopniu doprowadził się sam.
― Te ― zwrócił uwagę na cztery podłużne blizny, gdy podwinął nieznacznie materiał jego koszulki. Te w całej okazałości prezentowały się najbardziej nietypowo. Nic dziwnego, że to ich historia go zainteresowała. Przynajmniej póki co. Wolne przedramię oparł o brzeg wanny, zwieszając luźno rękę tak, by móc kontrolować poziom wody. Chociaż nie przyszli tu, żeby gadać, już sama jego historia zdążyła pochłonąć trochę czasu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Wrz 23, 2018 1:42 am
Nie Wrz 23, 2018 1:42 am
"To czy im na to pozwolę, to zupełnie inna kwestia."
Kiwnął ledwo widocznie głową, wyraźnie akceptując tę formę wytłumaczenia. Jego początkowe negatywnie brzmiące słowa momentalnie osiągnęły odpowiedni stan, uspokajając tym samym wnętrze Winchestera. Jakby nie patrzeć jego umysł zdecydowanie nie był idealnym przykładem stabilności. Wątpliwości potrafiły dopadać go w najmniej oczekiwanym momencie. Były niczym zdradzieckie bestie podrzucające mu jedno pojedyncze, potencjalnie niegroźne ziarenko, które rozrastało się w krzew otaczający całe jego ciało ostrymi kolcami. Nigdy wcześniej nie był w żadnym poważnym związku. Poprzednie kompletnie nic dla niego nie znaczyły. Dziewczyny pojawiały się w jego życiu znikąd, by próbować go wciągnąć we wspólne tworzenie przyszłości. W praktyce jednak kończyło się to zwyczajną klęską. Woolfe na następny dzień potrafił kompletnie nie kojarzyć ani ich twarzy, ani imion. Po co miałby zaprzątać sobie głowę kimś, kto nie miał dla niego najmniejszego znaczenia?
Teraz zaczynał nieco żałować własnej niedbałości w przeszłości. Nawet jeśli wątpił, by kiedykolwiek mieli się wpisać wraz z Jayem w jakiekolwiek normy, być może wyciągnąłby jakiekolwiek wnioski na czym właściwie polegało całe to bycie razem. Czym różniło się od zwykłej przyjaźni, jak powinien się zachowywać. Jasne, dochodziło do tego kilka czynności, którymi nie raczył nikogo poza szarookim. Lecz równie dobrze mogliby nie być ze sobą i nadal ze sobą sypiać. Czy wiązało się to zatem z wyłącznością? A może z mieszkaniem razem? Z drugiej strony, przecież mieszkali ze sobą już wcześniej, pozostając na etapie przyjaciół. Było wiele osób, które żyły ze sobą przez kilkadziesiąt lat i nigdy nie rozbudzały w stosunku do siebie żadnych głębszych uczuć. Na czym więc polegała różnica?
Nie był w stanie jednoznacznie odpowiedzieć samemu sobie. Zaczynał wątpić czy kiedykolwiek będzie. Tak długo jednak jak Ryan chciał zostać u jego boku, tak długo brak odpowiedzi nie przeszkadzał mu aż tak. Mógł siać od czasu do czasu zwątpienie w jego umyśle, ale koniec końców wszystko i tak wracało do pierwotnej formy, pozwalając mu wyjść na prostą. Było dobrze.
"Ale też nie zamierzam się za tobą uganiać, gdy uznasz, że lojalność jest nudna."
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo mam ochotę ci jebnąć w pysk za podobne słowa. Powstrzymuje mnie jedynie fakt, że to ja skończyłbym tu w jeszcze gorszym stanie niż jestem — ton jego wypowiedzi przywodził nieco na myśl wisielczy humor. Był zabarwiony nutą rozbawienia, przy jednoczesnym bezgranicznym stopniu ponuractwa. Być może był to właśnie ten ciężki etap, w którym musieli obrzucać się kilkoma zarzutami kompletnie nie odnoszącymi się do ich charakteru, by móc odpowiednio przedstawić całą sytuację i własne oczekiwania. Zdawał sobie z tego sprawę. Lecz w praktyce Woolfe poczuł się cholernie urażony kolejnym zarzutem, godzącym w jego lojalność. Lojalność, której nigdy mu nie brakowało. Był wierny niczym pies do tego stopnia, że to właśnie Jay musiał go wyciągać podczas wypadku Chestera. Gdyby Winchester wiedział co się wtedy wydarzyło, siedziałby z nim do końca, nawet jeśli miałoby się to skończyć tragicznie dla niego samego.
To on siedział na kanapie z martwym ciałem brata w rękach, kiwając się nieustannie i nucąc cicho jego ulubione piosenki, aż do przyjazdu policji.
To on wielokrotnie nadstawiał karku przyjmując na siebie najbardziej paskudne ciosy.
I to on w najbardziej samolubnym odruchu ze wszystkich możliwych, skoczył z mostu gotów zostawić wszystko i wszystkich z powodu własnych przytłaczających go problemów.
Wzdrygnął się nieznacznie gdy tylko nieodpowiednie słowa zostały mu podsunięte po raz kolejny. Miękki dotyk futra mary na boku dłoni wystarczył jednak, by odzyskał swego rodzaju pewność siebie. Zupełnie jakby sama jej obecność dodawała mu otuchy w pewien absurdalny sposób, którego nie dało się zrozumieć.
Zabawne, że moment w którym Jay opowiadał o ograniczeniach własnego ciała, był dla niego na swój sposób na tyle "haniebny", by zwyczajnie odciął innych od podobnych informacji. Na złotookim natomiast nie robiły one większego wrażenia. Rzecz jasna poza momentem, w którym ciemnowłosy prawie stracił życie. Riley miał na ten temat kilka przeróżnych teorii i z pewnością żadnej z nich nie zamierzał wypowiadać na głos. Nie było to coś, co Grimshaw chciałby usłyszeć.
Przestąpił z nogi na nogę, pozbywając się zbędnego w tym momencie materiału. O niczym nie marzył teraz bardziej jak znalezieniu się w wodzie, która zdawała się go wabić każdym najmniejszym pluśnięciem. Zmyć z siebie cały ten nagromadzony brud, który połowicznie zapewne pozostawał jedynie wytworem jego własnej wyobraźni. Z początku ignorował dotyk na swoim ciele, walcząc jednocześnie z nieprzyjemnymi torsjami żołądka. Nawet jeśli wiedział czyje palce go dotykały, sam gest wydawał mu się zwyczajnie gorszący. Gorszący do tego stopnia, by robiło mu się niedobrze na samą myśl, że ktoś dotykał spalonej skóry, brudnych blizn. Jego skażonego ciała.
W końcu lepiej funkcjonująca ręka wystrzeliła wbijając palce w nadgarstek Grimshawa, wyraźnie powstrzymując go przed dalszą eksploracją. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że zaciskał szczękę tak mocno, że jego zęby zgrzytnęły nieznacznie z wyjątkowo nieprzyjemnym dźwiękiem.
Nic się nie dzieje.
Wszystko się dzieje.
To tylko twoje własne blokady, chłopcze.
Blokady, które nałożyłem na samego siebie z konkretnego powodu.
Wypuścił powoli powietrze spomiędzy warg z cichym świstem, próbując się rozluźnić. Nie odniosło to do końca takich rezultatów, jakich by pragnął, lecz rzeczywiście było nieco lepiej.
— Gotowe? — zapytał z dziwną nutą w głosie, zupełnie jakby myślami był właśnie zupełnie gdzie indziej. Bardzo, bardzo daleko. Na tyle, by stopniowo zatracać łączność pomiędzy ułudą, a rzeczywistością. I być może tak właśnie było. Złote oczy nabrały bowiem momentalnie swoistej pustki, całkowicie pozbawionej jakichkolwiek odczuć.
Nawet wcześniejszego zdegustowania.
Torsje ustały.
Kiwnął ledwo widocznie głową, wyraźnie akceptując tę formę wytłumaczenia. Jego początkowe negatywnie brzmiące słowa momentalnie osiągnęły odpowiedni stan, uspokajając tym samym wnętrze Winchestera. Jakby nie patrzeć jego umysł zdecydowanie nie był idealnym przykładem stabilności. Wątpliwości potrafiły dopadać go w najmniej oczekiwanym momencie. Były niczym zdradzieckie bestie podrzucające mu jedno pojedyncze, potencjalnie niegroźne ziarenko, które rozrastało się w krzew otaczający całe jego ciało ostrymi kolcami. Nigdy wcześniej nie był w żadnym poważnym związku. Poprzednie kompletnie nic dla niego nie znaczyły. Dziewczyny pojawiały się w jego życiu znikąd, by próbować go wciągnąć we wspólne tworzenie przyszłości. W praktyce jednak kończyło się to zwyczajną klęską. Woolfe na następny dzień potrafił kompletnie nie kojarzyć ani ich twarzy, ani imion. Po co miałby zaprzątać sobie głowę kimś, kto nie miał dla niego najmniejszego znaczenia?
Teraz zaczynał nieco żałować własnej niedbałości w przeszłości. Nawet jeśli wątpił, by kiedykolwiek mieli się wpisać wraz z Jayem w jakiekolwiek normy, być może wyciągnąłby jakiekolwiek wnioski na czym właściwie polegało całe to bycie razem. Czym różniło się od zwykłej przyjaźni, jak powinien się zachowywać. Jasne, dochodziło do tego kilka czynności, którymi nie raczył nikogo poza szarookim. Lecz równie dobrze mogliby nie być ze sobą i nadal ze sobą sypiać. Czy wiązało się to zatem z wyłącznością? A może z mieszkaniem razem? Z drugiej strony, przecież mieszkali ze sobą już wcześniej, pozostając na etapie przyjaciół. Było wiele osób, które żyły ze sobą przez kilkadziesiąt lat i nigdy nie rozbudzały w stosunku do siebie żadnych głębszych uczuć. Na czym więc polegała różnica?
Nie był w stanie jednoznacznie odpowiedzieć samemu sobie. Zaczynał wątpić czy kiedykolwiek będzie. Tak długo jednak jak Ryan chciał zostać u jego boku, tak długo brak odpowiedzi nie przeszkadzał mu aż tak. Mógł siać od czasu do czasu zwątpienie w jego umyśle, ale koniec końców wszystko i tak wracało do pierwotnej formy, pozwalając mu wyjść na prostą. Było dobrze.
"Ale też nie zamierzam się za tobą uganiać, gdy uznasz, że lojalność jest nudna."
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo mam ochotę ci jebnąć w pysk za podobne słowa. Powstrzymuje mnie jedynie fakt, że to ja skończyłbym tu w jeszcze gorszym stanie niż jestem — ton jego wypowiedzi przywodził nieco na myśl wisielczy humor. Był zabarwiony nutą rozbawienia, przy jednoczesnym bezgranicznym stopniu ponuractwa. Być może był to właśnie ten ciężki etap, w którym musieli obrzucać się kilkoma zarzutami kompletnie nie odnoszącymi się do ich charakteru, by móc odpowiednio przedstawić całą sytuację i własne oczekiwania. Zdawał sobie z tego sprawę. Lecz w praktyce Woolfe poczuł się cholernie urażony kolejnym zarzutem, godzącym w jego lojalność. Lojalność, której nigdy mu nie brakowało. Był wierny niczym pies do tego stopnia, że to właśnie Jay musiał go wyciągać podczas wypadku Chestera. Gdyby Winchester wiedział co się wtedy wydarzyło, siedziałby z nim do końca, nawet jeśli miałoby się to skończyć tragicznie dla niego samego.
To on siedział na kanapie z martwym ciałem brata w rękach, kiwając się nieustannie i nucąc cicho jego ulubione piosenki, aż do przyjazdu policji.
To on wielokrotnie nadstawiał karku przyjmując na siebie najbardziej paskudne ciosy.
I to on w najbardziej samolubnym odruchu ze wszystkich możliwych, skoczył z mostu gotów zostawić wszystko i wszystkich z powodu własnych przytłaczających go problemów.
Wzdrygnął się nieznacznie gdy tylko nieodpowiednie słowa zostały mu podsunięte po raz kolejny. Miękki dotyk futra mary na boku dłoni wystarczył jednak, by odzyskał swego rodzaju pewność siebie. Zupełnie jakby sama jej obecność dodawała mu otuchy w pewien absurdalny sposób, którego nie dało się zrozumieć.
Zabawne, że moment w którym Jay opowiadał o ograniczeniach własnego ciała, był dla niego na swój sposób na tyle "haniebny", by zwyczajnie odciął innych od podobnych informacji. Na złotookim natomiast nie robiły one większego wrażenia. Rzecz jasna poza momentem, w którym ciemnowłosy prawie stracił życie. Riley miał na ten temat kilka przeróżnych teorii i z pewnością żadnej z nich nie zamierzał wypowiadać na głos. Nie było to coś, co Grimshaw chciałby usłyszeć.
Przestąpił z nogi na nogę, pozbywając się zbędnego w tym momencie materiału. O niczym nie marzył teraz bardziej jak znalezieniu się w wodzie, która zdawała się go wabić każdym najmniejszym pluśnięciem. Zmyć z siebie cały ten nagromadzony brud, który połowicznie zapewne pozostawał jedynie wytworem jego własnej wyobraźni. Z początku ignorował dotyk na swoim ciele, walcząc jednocześnie z nieprzyjemnymi torsjami żołądka. Nawet jeśli wiedział czyje palce go dotykały, sam gest wydawał mu się zwyczajnie gorszący. Gorszący do tego stopnia, by robiło mu się niedobrze na samą myśl, że ktoś dotykał spalonej skóry, brudnych blizn. Jego skażonego ciała.
W końcu lepiej funkcjonująca ręka wystrzeliła wbijając palce w nadgarstek Grimshawa, wyraźnie powstrzymując go przed dalszą eksploracją. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że zaciskał szczękę tak mocno, że jego zęby zgrzytnęły nieznacznie z wyjątkowo nieprzyjemnym dźwiękiem.
Nic się nie dzieje.
Wszystko się dzieje.
To tylko twoje własne blokady, chłopcze.
Blokady, które nałożyłem na samego siebie z konkretnego powodu.
Wypuścił powoli powietrze spomiędzy warg z cichym świstem, próbując się rozluźnić. Nie odniosło to do końca takich rezultatów, jakich by pragnął, lecz rzeczywiście było nieco lepiej.
— Gotowe? — zapytał z dziwną nutą w głosie, zupełnie jakby myślami był właśnie zupełnie gdzie indziej. Bardzo, bardzo daleko. Na tyle, by stopniowo zatracać łączność pomiędzy ułudą, a rzeczywistością. I być może tak właśnie było. Złote oczy nabrały bowiem momentalnie swoistej pustki, całkowicie pozbawionej jakichkolwiek odczuć.
Nawet wcześniejszego zdegustowania.
Torsje ustały.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Wrz 24, 2018 10:13 pm
Pon Wrz 24, 2018 10:13 pm
― Mhm. Wciąż czekam na te wszystkie obiecane ciosy. Masz szczęście, że jestem cierpliwy ― rzucił beznamiętnie, przypominając Winchesterowi, że nie była to pierwsza taka groźba lub – jak sam uznał – obietnica. Jak na kogoś w tak beznadziejnym stanie był całkiem waleczny, choć jednocześnie trzeźwo oceniał swoje szanse, co wskazywało na to, że jego stan w pewnym stopniu zaczynał się poprawiać. Grimshaw z kolei nie czuł się jakkolwiek źle ze swoim wysnuwaniem nieciekawych teorii na temat tego, jak wszystko mogło się potoczyć. Żadne z nich nie miało magicznej mocy zaglądania w przyszłość, a to, na jakim etapie znajdowali się obecnie, było czymś zupełnie nowym zarówno dla Ryana, jak i Rileya. Nigdy nie twierdził, że lojalność Thatchera miała jakieś ograniczenia, gdy przez te wszystkie lata niezmiennie trwał u jego boku, pełniąc rolę przyjaciela – wolał jednak zaznaczyć, że nie miał zamiaru tolerować ani przymykać oka na podobną ewentualność.
Jak to powiedział?
Pieprzysz się ze mną, nie pieprzysz się z innymi.
Obosieczny miecz.
Nie powiedział już nic więcej, pozwalając na to, by prócz szumu wody łazienkę wypełnił głos Thatchera, który niewątpliwie miał mu wiele do opowiedzenia. Szare tęczówki leniwie przesunęły wzrok wyżej, zatrzymując go na dłużej na klatce piersiowej chłopaka, która wciąż była bezpieczna pod materiałem koszulki. Oczywiście już nie na długo. Nie zamierzał go ponaglać, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele kosztowało go dzielenie się z kimkolwiek tym, co tak skrupulatnie skrywał przed całym światem. Ciemnowłosy odkąd tylko pamiętał, kojarzył Starra z tą jedną z nielicznych osób, które nie traktowały paradowania bez jakiejkolwiek partii ubrania jako coś naturalnego. Nawet we własnym domu. Wtedy jednak Jay nie przywiązywał do tego takiej wagi, znosząc wszelkie dziwactwa Woolfe tak, jak powinien znosić je ktoś, dla kogo jego widok nago nie był zarezerwowany.
Teraz było inaczej.
Teraz nie było mowy o tym, by do upadłego tylko się ukrywał.
Nie spodziewał się jednak, że zamiast obiecanej wymiany, będzie czekała na niego jedynie cisza. A kiedy palce chłopaka kurczowo zacisnęły się na jego nadgarstku, a ten prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie odciskał na jego skórze charakterystyczne łukowate ślady, nie robił sobie nadziei na to, że złotookiemu udało się wygrać ze swoimi demonami, które być może chwytały go za gardło za każdym razem, gdy choćby próbował zrzucić część ciężaru ze swoich barków. Poruszył ręką, dając mu dość wymowny znak, by wypuścił go z żelaznego uścisku, nawet jeśli ten nie sprawiał mu szczególnego bólu. Jedynym, co faktycznie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, było to, że złotooki nie wywiązał się ze swojej części umowy. A jeszcze gorsze było to, że nie mógł na niego naciskać, o czym przypominał sobie za każdym razem, gdy jego wzrok dosięgał bandaża na głowie chłopaka.
„Gotowe?”
Opuszki jego palców lekko zanurzyły się w ciepłej wodzie, a szarooki powoli kiwnął głową, choć jeszcze przez kilka sekund wbijał wyczekujące spojrzenie w twarz Woolfe. Wreszcie zakręcił wodę, której dźwięk towarzyszył im na tyle długo, że jeszcze przez kilka sekund trudno było oswoić się z tym, że szum nie odbijał się od wyłożonych kafelkami ścian.
― Muszę zdjąć resztę ― poinformował, nie będąc do końca przekonanym, czy Riley w ogóle był na to gotowy. Może i fakt, że kąpiel w gruncie rzeczy wymagała bycia całkowicie nagim, nie był nikomu obcy, jednak wymagał od Thatchera zniesienia jeszcze odrobiny więcej wstydu i bólu, który musiał odczuwać ze świadomością, że ktoś będzie na niego patrzył.
Nie dodając już nic więcej, szarooki podniósł się z kucek, niemalże od razu chwytając oburącz za oba boki górnej partii jego ubrania. Materiał przesunął się w górę, ocierając leniwie o brzuch Starra, jednak tym razem ciemnowłosy starał się nie dopuścić do tego, by jego palce zetknęły się ze skórą Winchestera. Odczekał chwilę aż złotooki zdecyduje się podnieść zdrowe ramię wyżej, by w następnej kolejności przełożyć koszulkę przez jego głowę i niesprawny bark. Wszystko z należytą ostrożnością, nawet jeśli nie sądził, że będzie musiał się do niej uciec, kiedy przyjdzie mu po raz pierwszy zedrzeć z niego ubrania.
Ironia losu.
Jak to powiedział?
Pieprzysz się ze mną, nie pieprzysz się z innymi.
Obosieczny miecz.
Nie powiedział już nic więcej, pozwalając na to, by prócz szumu wody łazienkę wypełnił głos Thatchera, który niewątpliwie miał mu wiele do opowiedzenia. Szare tęczówki leniwie przesunęły wzrok wyżej, zatrzymując go na dłużej na klatce piersiowej chłopaka, która wciąż była bezpieczna pod materiałem koszulki. Oczywiście już nie na długo. Nie zamierzał go ponaglać, zdając sobie sprawę z tego, jak wiele kosztowało go dzielenie się z kimkolwiek tym, co tak skrupulatnie skrywał przed całym światem. Ciemnowłosy odkąd tylko pamiętał, kojarzył Starra z tą jedną z nielicznych osób, które nie traktowały paradowania bez jakiejkolwiek partii ubrania jako coś naturalnego. Nawet we własnym domu. Wtedy jednak Jay nie przywiązywał do tego takiej wagi, znosząc wszelkie dziwactwa Woolfe tak, jak powinien znosić je ktoś, dla kogo jego widok nago nie był zarezerwowany.
Teraz było inaczej.
Teraz nie było mowy o tym, by do upadłego tylko się ukrywał.
Nie spodziewał się jednak, że zamiast obiecanej wymiany, będzie czekała na niego jedynie cisza. A kiedy palce chłopaka kurczowo zacisnęły się na jego nadgarstku, a ten prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie odciskał na jego skórze charakterystyczne łukowate ślady, nie robił sobie nadziei na to, że złotookiemu udało się wygrać ze swoimi demonami, które być może chwytały go za gardło za każdym razem, gdy choćby próbował zrzucić część ciężaru ze swoich barków. Poruszył ręką, dając mu dość wymowny znak, by wypuścił go z żelaznego uścisku, nawet jeśli ten nie sprawiał mu szczególnego bólu. Jedynym, co faktycznie było w stanie wyprowadzić go z równowagi, było to, że złotooki nie wywiązał się ze swojej części umowy. A jeszcze gorsze było to, że nie mógł na niego naciskać, o czym przypominał sobie za każdym razem, gdy jego wzrok dosięgał bandaża na głowie chłopaka.
„Gotowe?”
Opuszki jego palców lekko zanurzyły się w ciepłej wodzie, a szarooki powoli kiwnął głową, choć jeszcze przez kilka sekund wbijał wyczekujące spojrzenie w twarz Woolfe. Wreszcie zakręcił wodę, której dźwięk towarzyszył im na tyle długo, że jeszcze przez kilka sekund trudno było oswoić się z tym, że szum nie odbijał się od wyłożonych kafelkami ścian.
― Muszę zdjąć resztę ― poinformował, nie będąc do końca przekonanym, czy Riley w ogóle był na to gotowy. Może i fakt, że kąpiel w gruncie rzeczy wymagała bycia całkowicie nagim, nie był nikomu obcy, jednak wymagał od Thatchera zniesienia jeszcze odrobiny więcej wstydu i bólu, który musiał odczuwać ze świadomością, że ktoś będzie na niego patrzył.
Nie dodając już nic więcej, szarooki podniósł się z kucek, niemalże od razu chwytając oburącz za oba boki górnej partii jego ubrania. Materiał przesunął się w górę, ocierając leniwie o brzuch Starra, jednak tym razem ciemnowłosy starał się nie dopuścić do tego, by jego palce zetknęły się ze skórą Winchestera. Odczekał chwilę aż złotooki zdecyduje się podnieść zdrowe ramię wyżej, by w następnej kolejności przełożyć koszulkę przez jego głowę i niesprawny bark. Wszystko z należytą ostrożnością, nawet jeśli nie sądził, że będzie musiał się do niej uciec, kiedy przyjdzie mu po raz pierwszy zedrzeć z niego ubrania.
Ironia losu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Wrz 24, 2018 11:19 pm
Pon Wrz 24, 2018 11:19 pm
— Z cierpliwości mogę się cieszyć, ale z masochizmu nie jestem pewien. Moje pokłady sadyzmu mogą być dość ograniczone — wymruczał w odpowiedzi, nieszczególnie starając się nadać własnemu głosowi jakiejś konkretnej barwy. Do tego stopnia by ciężko było stwierdzić czy mówi poważnie, czy też zwyczajnie sobie żartuje. Nawet jeśli Winchester bez wątpienia potrafił być bezwzględny i pozbawić drugą osobę przytomności bez mrugnięcia okiem, gdy widział podobną potrzebę, zdecydowanie nie należał do tych, którzy karmili się ludzkim cierpieniem. A przynajmniej dokładał wszelkich starań by do nich nie należeć. Przy podziale sadystyczno-masochistycznym, nie miał wątpliwości że tę pierwszą rolę przejąłby właśnie Jay.
Dobrze wiedział, że chłopak czekał właśnie na jego część historii. A jednak kolejne minuty mijały, a on nadal milczał, zupełnie jakby nie zostały spełnione pewne warunki. Wypuścił jego nadgarstek z uścisku. Biały wilk nie wypowiedział już ani słowa, kręcąc się jedynie nieznacznie w wannie, która nieustannie zapełniała się wodą. Utkwił wzrok w strumieniu, skupiając na nim większość swojej uwagi. Upływ czasu nie miał dla niego w tym momencie najmniejszego znaczenia. Mógłby spędzić godziny siedząc na brzegu wanny i wpatrując się w nieustannie spływającą bezbarwną ciecz. Która prędzej czy później zaczęłaby wylewać się na podłogę, by ostatecznie zalać całe mieszkanie. I mieszkanie pod nimi. Całkiem intrygująca wizja przejęła na chwilę władzę nad jego umysłem. Do tego stopnia, by nie dotarły do niego nawet trzy słowa wypowiedziane przez Jaya.
"Muszę zdjąć resztę."
Być może gdyby je usłyszał, zareagowałby wcześniej. Teraz jednak kompletnie wytrącony z rytmu, obudził się dopiero czując palce chłopaka na swojej koszulce. Wzdrygnął się z krótkim syknięciem, gdy ból na nowo eksplodował w jego ciele. Zacisnął mocniej zęby, by zdusić wszelkie kolejne niepotrzebne dźwięki, łapiąc jednak palcami nadgarstki Grimshawa.
— Wystarczy. Na dziś wystarczy — pokręcił nieznacznie głową na boki powstrzymując go przed uniesieniem koszulki do góry. Zatrzymał ją na poziomie pępka, zaraz obsuwając powoli w dół, gdy podniósł się ostrożnie i wszedł powoli do wanny podtrzymując się nieznacznie dłonią jej brzegu, dobitnie ignorując narastający ból w nadgarstku. Nie wyglądał na szczególnie zdegustowanego faktem, że mokra koszulka zaraz uniosła się nieznacznie ku górze, by ostatecznie przykleić się do jego ciała. Wręcz przeciwnie, na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga, która zaraz ustąpiła miejsca pozornej obojętności.
Powoli poruszał kończynami, by ułożyć się w jak najmniej inwazyjnej pozycji, nim w końcu znieruchomiał opierając się głową o tył wanny. Leżał tak przez chwilę wpatrując się w pysk Białego Wilka ulokowanego po drugiej stronie. Opierał się właśnie łapami tuż obok szamponu, by ostatecznie wyleźć obok Grimshawa i otrzepać się z wody, która nigdy nie zmoczyła jego futra. Złote oczy napotkały w końcu szare, choć nadal pozostawały nieznacznie nieobecne. Mierzył go wzrokiem przez kilkanaście długich sekund, by ostatecznie skupić się na kafelkach naprzeciwko niego.
— Nie pamiętam ile miałem wtedy lat. Albo zwyczajnie nie chcę pamiętać — zaczął spokojnym głosem, rzeczywiście nie zagłębiając się do końca w historię, którą mimowolnie musiał właśnie przywołać. Nie chciał tego robić. Wiele lat temu zakopał ją na tyle głęboko, by choć częściowo udało mu się od niej odciąć. Teraz jednak otrzymała szansę wypłynięcia na wierzch. Zerkała na niego zza przymkniętych drzwi, gotowa wykorzystać odpowiednią okazję do rozwarcia drzwi na całą szerokość. Z hukiem tak olbrzymim, by zburzyć ścianę, którą wybudował by utrzymać ją w środku. Wilk przesunął się w bok stając tak, by Woolfe mógł od czasu do czasu napotkać jego zimne, błękitne oczy, które na swój przedziwny sposób dodawały mu otuchy. Pozwalały mówić dalej.
— Sierociniec, w którym mnie umieścili nie był idealny. Żaden nie jest. Nie tylko ze względu na brak rodziny, ale też fakt że przy małej ilości opiekunów ciężko jest utrzymać całą bandę dzieciaków w szeregu. W szkole mają z tym problem przez siedem, osiem godzin. W sierocińcu spędzasz praktycznie cały swój pozostały czas. Czasem kończy się na zwykłych słownych przepychankach. Kradzieży jedzenia przez co chodzisz cały dzień głodny. Niszczeniu ulubionych zabawek młodszych dzieciaków, by napawać się ich cierpieniem. Czasem są to mniejsze lub większe bójki. A czasem krzywda którą odczuwają i poczucie niesprawiedliwości są tak olbrzymie, że posuwają się do dużo gorszych czynów, by choć raz móc poczuć że to oni mają kontrolę nad całą sytuacją. Podczas gdy tak naprawdę pogrążają się we własnej beznadziei.
Zamieszał dłonią ciepłą wodę przymykając powieki, nim w końcu pozwolił by opadły całkowicie. Obraz robił się nieco wyraźniejszy, uparcie jednak trwał w tej pozycji, zwalczając tym samym własny strach. Zakorzeniony tak głęboko, że nie chciał się do niego przyznać.
— Opiekunowie często mieli nas gdzieś. Zajmowali się własnymi sprawami, nie sprawdzali pokoi. Szczególnie w piątki i soboty. Woleli robić sobie małe imprezy w kuchni. Gdy spili się mniej, pamiętali by obejść wszystkie pomieszczenia. Gdy bardziej... budzili się dopiero nad ranem. Tego dnia byli wręcz nieprzytomni. A oni wiedzieli jak to wykorzystać. Szukali kogoś młodszego i mniejszego, by łatwo było go utrzymać przy ziemi. Słabszego, by łatwo było zatkać mu usta i powstrzymać przed wydawaniem jakichkolwiek dźwięków. Padło na Phila. Dzieciak miał z siedem lat. Może mniej, może nieco więcej. Nie chcę pamiętać. Nie chcę o tym myśleć.
Przygładził ostrożnie mokrą koszulkę otwierając ponownie oczy, by wbić pusty wzrok w kafelki. Zamilkł, nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów. Potrzebując chwili, by upewnić się że w najmniej odpowiednim momencie jego głos nie zacznie drżeć. Odcinał się od tego jak tylko mógł przez tyle lat. Tyle lat.
O ile łatwiej byłoby mu mówić o długim poparzeniu czy dziesiątkach pokrywających jego uda bliznach?
Dobrze wiedział, że chłopak czekał właśnie na jego część historii. A jednak kolejne minuty mijały, a on nadal milczał, zupełnie jakby nie zostały spełnione pewne warunki. Wypuścił jego nadgarstek z uścisku. Biały wilk nie wypowiedział już ani słowa, kręcąc się jedynie nieznacznie w wannie, która nieustannie zapełniała się wodą. Utkwił wzrok w strumieniu, skupiając na nim większość swojej uwagi. Upływ czasu nie miał dla niego w tym momencie najmniejszego znaczenia. Mógłby spędzić godziny siedząc na brzegu wanny i wpatrując się w nieustannie spływającą bezbarwną ciecz. Która prędzej czy później zaczęłaby wylewać się na podłogę, by ostatecznie zalać całe mieszkanie. I mieszkanie pod nimi. Całkiem intrygująca wizja przejęła na chwilę władzę nad jego umysłem. Do tego stopnia, by nie dotarły do niego nawet trzy słowa wypowiedziane przez Jaya.
"Muszę zdjąć resztę."
Być może gdyby je usłyszał, zareagowałby wcześniej. Teraz jednak kompletnie wytrącony z rytmu, obudził się dopiero czując palce chłopaka na swojej koszulce. Wzdrygnął się z krótkim syknięciem, gdy ból na nowo eksplodował w jego ciele. Zacisnął mocniej zęby, by zdusić wszelkie kolejne niepotrzebne dźwięki, łapiąc jednak palcami nadgarstki Grimshawa.
— Wystarczy. Na dziś wystarczy — pokręcił nieznacznie głową na boki powstrzymując go przed uniesieniem koszulki do góry. Zatrzymał ją na poziomie pępka, zaraz obsuwając powoli w dół, gdy podniósł się ostrożnie i wszedł powoli do wanny podtrzymując się nieznacznie dłonią jej brzegu, dobitnie ignorując narastający ból w nadgarstku. Nie wyglądał na szczególnie zdegustowanego faktem, że mokra koszulka zaraz uniosła się nieznacznie ku górze, by ostatecznie przykleić się do jego ciała. Wręcz przeciwnie, na jego twarzy odmalowała się wyraźna ulga, która zaraz ustąpiła miejsca pozornej obojętności.
Powoli poruszał kończynami, by ułożyć się w jak najmniej inwazyjnej pozycji, nim w końcu znieruchomiał opierając się głową o tył wanny. Leżał tak przez chwilę wpatrując się w pysk Białego Wilka ulokowanego po drugiej stronie. Opierał się właśnie łapami tuż obok szamponu, by ostatecznie wyleźć obok Grimshawa i otrzepać się z wody, która nigdy nie zmoczyła jego futra. Złote oczy napotkały w końcu szare, choć nadal pozostawały nieznacznie nieobecne. Mierzył go wzrokiem przez kilkanaście długich sekund, by ostatecznie skupić się na kafelkach naprzeciwko niego.
— Nie pamiętam ile miałem wtedy lat. Albo zwyczajnie nie chcę pamiętać — zaczął spokojnym głosem, rzeczywiście nie zagłębiając się do końca w historię, którą mimowolnie musiał właśnie przywołać. Nie chciał tego robić. Wiele lat temu zakopał ją na tyle głęboko, by choć częściowo udało mu się od niej odciąć. Teraz jednak otrzymała szansę wypłynięcia na wierzch. Zerkała na niego zza przymkniętych drzwi, gotowa wykorzystać odpowiednią okazję do rozwarcia drzwi na całą szerokość. Z hukiem tak olbrzymim, by zburzyć ścianę, którą wybudował by utrzymać ją w środku. Wilk przesunął się w bok stając tak, by Woolfe mógł od czasu do czasu napotkać jego zimne, błękitne oczy, które na swój przedziwny sposób dodawały mu otuchy. Pozwalały mówić dalej.
— Sierociniec, w którym mnie umieścili nie był idealny. Żaden nie jest. Nie tylko ze względu na brak rodziny, ale też fakt że przy małej ilości opiekunów ciężko jest utrzymać całą bandę dzieciaków w szeregu. W szkole mają z tym problem przez siedem, osiem godzin. W sierocińcu spędzasz praktycznie cały swój pozostały czas. Czasem kończy się na zwykłych słownych przepychankach. Kradzieży jedzenia przez co chodzisz cały dzień głodny. Niszczeniu ulubionych zabawek młodszych dzieciaków, by napawać się ich cierpieniem. Czasem są to mniejsze lub większe bójki. A czasem krzywda którą odczuwają i poczucie niesprawiedliwości są tak olbrzymie, że posuwają się do dużo gorszych czynów, by choć raz móc poczuć że to oni mają kontrolę nad całą sytuacją. Podczas gdy tak naprawdę pogrążają się we własnej beznadziei.
Zamieszał dłonią ciepłą wodę przymykając powieki, nim w końcu pozwolił by opadły całkowicie. Obraz robił się nieco wyraźniejszy, uparcie jednak trwał w tej pozycji, zwalczając tym samym własny strach. Zakorzeniony tak głęboko, że nie chciał się do niego przyznać.
— Opiekunowie często mieli nas gdzieś. Zajmowali się własnymi sprawami, nie sprawdzali pokoi. Szczególnie w piątki i soboty. Woleli robić sobie małe imprezy w kuchni. Gdy spili się mniej, pamiętali by obejść wszystkie pomieszczenia. Gdy bardziej... budzili się dopiero nad ranem. Tego dnia byli wręcz nieprzytomni. A oni wiedzieli jak to wykorzystać. Szukali kogoś młodszego i mniejszego, by łatwo było go utrzymać przy ziemi. Słabszego, by łatwo było zatkać mu usta i powstrzymać przed wydawaniem jakichkolwiek dźwięków. Padło na Phila. Dzieciak miał z siedem lat. Może mniej, może nieco więcej. Nie chcę pamiętać. Nie chcę o tym myśleć.
Przygładził ostrożnie mokrą koszulkę otwierając ponownie oczy, by wbić pusty wzrok w kafelki. Zamilkł, nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów. Potrzebując chwili, by upewnić się że w najmniej odpowiednim momencie jego głos nie zacznie drżeć. Odcinał się od tego jak tylko mógł przez tyle lat. Tyle lat.
O ile łatwiej byłoby mu mówić o długim poparzeniu czy dziesiątkach pokrywających jego uda bliznach?
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Wrz 25, 2018 8:45 pm
Wto Wrz 25, 2018 8:45 pm
„Wystarczy. Na dziś wystarczy.”
Dotyk chłopaka sprawił, że zgodnie z jego wolą cofnął ręce, wypuszczając z nich koszulkę, która wróciła na swoje miejsce. Ciemnowłosy zrobił to jednak z wyczuwalnym ociąganiem, którego nie można było mieć mu za złe, biorąc pod uwagę, że udało im się zajść tak daleko. Cofnął się o niewielki i mało znaczący krok, zastanawiając się, jak Thatcher zamierzał poradzić sobie z kąpielą. Najbardziej oczywiste rozwiązanie przyszło do głowy szatyna w ostatniej kolejności i dopóki Starr nie ulokował się w wannie będąc do połowy ubranym, nie sądził, że taka opcja w ogóle miała szansę mieć miejsce.
W tym momencie nawet głos załamał ręce, wydając z siebie ciężkie westchnienie, które zdawało się obijać echem w jego czaszce.
― Zdajesz sobie sprawę, jak idiotycznie to wygląda? ― mruknął, choć w gruncie rzeczy w zmęczonym tonie ciemnowłosego dało się wyczuć na tyle dużą rezygnację, że całkiem łatwo można było wyjść z założenia, że nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Zresztą kiedy tylko złotooki znalazł się w wannie, było już odrobinę za późno na wybijanie mu z głowy podobnych pomysłów. Mógł tylko patrzeć, jak koszulka w momencie staje się mokra, a ciężar wody powoli zaczyna ściągać ją w dół. Nie wiedział, czy uraz głowy Thatchera był na tyle silny, że zwyczajnie zapomniał o tym, że i tak będzie musiał pozbyć się przemoczonego ubrania czy może świadomie zamierzał czekać po kąpieli na tyle długo, by zdążyło wyschnąć – Grimshaw jednak nie spytał już o nic więcej.
Właściwie odkąd usta Thatchera zdecydowały nie dzielić się z nim historią z przeszłości – najwidoczniej zbyt brutalną, by przeszła przez gardło – założył, że na kilkanaście minut pozostawi go samego sobie. Nie sądził, że Starr był na tyle nieporadny, by nie był w stanie samodzielnie doprowadzić się do porządku.
„Nie pamiętam ile miałem wtedy lat.”
Riley zupełnie nieświadomie zdołał go zatrzymać, decydując się na postawienie pierwszego kroku naprzód. Szare tęczówki z uwagą ulokowały spojrzenie w jego twarzy, chcąc zaobserwować wszystkie zmiany, które miały zajść na niej wraz z rozgrzebywaniem wszystkiego, co lata temu usilnie pogrzebał na tyle głęboko, by nikt nie miał świadomości tego, co w życiu przeszedł, jak to na niego wpłynęło, dlaczego robił sobie to, co robił. To świdrujące spojrzenie mogło być dość przytłaczające dla kogoś, kto po raz pierwszy postanowił aż tak się obnażyć, zwłaszcza że jeszcze przez chwilę Jay stał nad nim, przypominając kogoś, kto bez poruszenia obserwuje czołgającą się przed nim ofiarę. Trudno powiedzieć, czy zdał sobie z tego sprawę sam, czy może to osobista niewygoda skłoniła go do tego, że ostatecznie usiadł na kafelkach tuż przy wannie, opierając łokieć o jedno z kolan, jednak z pewnością prezentował się inaczej w tym ludzkim wydaniu.
Poza tym przeczuwał, że czekało ich jeszcze wiele minut, które mieli spędzić w łazience, w której unosząca się para wodna niosła ze sobą przyjemne ciepło.
Nawet jeśli przez twarz Ryana nie przewijały się żadne emocje, z pewnością nie można było mu zarzucić tego, że nie był dobrym słuchaczem, nawet jeśli to, co dla Woolfe było ciężarem, dla niego było dodatkową informacją na jego temat. Chciał wiedzieć coś, o czym inni nie wiedzieli, chciał choć trochę rozumieć, dlaczego z taką łatwością decydował się na odebranie sobie życia pod wpływem impulsu i wreszcie chciał mieć coś, co sprawiłoby, że złotooki byłby jeszcze bardziej jego.
Samolubne.
Zwłaszcza że nawet nie próbował go powstrzymać i nawet nie pomyślał o tym, by w którymś momencie zwrócić mu uwagę na to, że nie musi mówić nic więcej, jeśli to takie trudne. Z drugiej strony nie drążył i pozwalał mu na własne tempo opowieści, odznaczając się już wcześniej wspomnianą cierpliwością. I chociaż jego umysł mimowolnie podsuwał mu teorie na temat tego, co stało się z Philem, wolał usłyszeć tę prawdziwą wersję z ust Winchestera, choćby ten miał wahać się jeszcze przez najbliższe kilka godzin.
Dotyk chłopaka sprawił, że zgodnie z jego wolą cofnął ręce, wypuszczając z nich koszulkę, która wróciła na swoje miejsce. Ciemnowłosy zrobił to jednak z wyczuwalnym ociąganiem, którego nie można było mieć mu za złe, biorąc pod uwagę, że udało im się zajść tak daleko. Cofnął się o niewielki i mało znaczący krok, zastanawiając się, jak Thatcher zamierzał poradzić sobie z kąpielą. Najbardziej oczywiste rozwiązanie przyszło do głowy szatyna w ostatniej kolejności i dopóki Starr nie ulokował się w wannie będąc do połowy ubranym, nie sądził, że taka opcja w ogóle miała szansę mieć miejsce.
W tym momencie nawet głos załamał ręce, wydając z siebie ciężkie westchnienie, które zdawało się obijać echem w jego czaszce.
― Zdajesz sobie sprawę, jak idiotycznie to wygląda? ― mruknął, choć w gruncie rzeczy w zmęczonym tonie ciemnowłosego dało się wyczuć na tyle dużą rezygnację, że całkiem łatwo można było wyjść z założenia, że nie oczekiwał odpowiedzi na to pytanie. Zresztą kiedy tylko złotooki znalazł się w wannie, było już odrobinę za późno na wybijanie mu z głowy podobnych pomysłów. Mógł tylko patrzeć, jak koszulka w momencie staje się mokra, a ciężar wody powoli zaczyna ściągać ją w dół. Nie wiedział, czy uraz głowy Thatchera był na tyle silny, że zwyczajnie zapomniał o tym, że i tak będzie musiał pozbyć się przemoczonego ubrania czy może świadomie zamierzał czekać po kąpieli na tyle długo, by zdążyło wyschnąć – Grimshaw jednak nie spytał już o nic więcej.
Właściwie odkąd usta Thatchera zdecydowały nie dzielić się z nim historią z przeszłości – najwidoczniej zbyt brutalną, by przeszła przez gardło – założył, że na kilkanaście minut pozostawi go samego sobie. Nie sądził, że Starr był na tyle nieporadny, by nie był w stanie samodzielnie doprowadzić się do porządku.
„Nie pamiętam ile miałem wtedy lat.”
Riley zupełnie nieświadomie zdołał go zatrzymać, decydując się na postawienie pierwszego kroku naprzód. Szare tęczówki z uwagą ulokowały spojrzenie w jego twarzy, chcąc zaobserwować wszystkie zmiany, które miały zajść na niej wraz z rozgrzebywaniem wszystkiego, co lata temu usilnie pogrzebał na tyle głęboko, by nikt nie miał świadomości tego, co w życiu przeszedł, jak to na niego wpłynęło, dlaczego robił sobie to, co robił. To świdrujące spojrzenie mogło być dość przytłaczające dla kogoś, kto po raz pierwszy postanowił aż tak się obnażyć, zwłaszcza że jeszcze przez chwilę Jay stał nad nim, przypominając kogoś, kto bez poruszenia obserwuje czołgającą się przed nim ofiarę. Trudno powiedzieć, czy zdał sobie z tego sprawę sam, czy może to osobista niewygoda skłoniła go do tego, że ostatecznie usiadł na kafelkach tuż przy wannie, opierając łokieć o jedno z kolan, jednak z pewnością prezentował się inaczej w tym ludzkim wydaniu.
Poza tym przeczuwał, że czekało ich jeszcze wiele minut, które mieli spędzić w łazience, w której unosząca się para wodna niosła ze sobą przyjemne ciepło.
Nawet jeśli przez twarz Ryana nie przewijały się żadne emocje, z pewnością nie można było mu zarzucić tego, że nie był dobrym słuchaczem, nawet jeśli to, co dla Woolfe było ciężarem, dla niego było dodatkową informacją na jego temat. Chciał wiedzieć coś, o czym inni nie wiedzieli, chciał choć trochę rozumieć, dlaczego z taką łatwością decydował się na odebranie sobie życia pod wpływem impulsu i wreszcie chciał mieć coś, co sprawiłoby, że złotooki byłby jeszcze bardziej jego.
Samolubne.
Zwłaszcza że nawet nie próbował go powstrzymać i nawet nie pomyślał o tym, by w którymś momencie zwrócić mu uwagę na to, że nie musi mówić nic więcej, jeśli to takie trudne. Z drugiej strony nie drążył i pozwalał mu na własne tempo opowieści, odznaczając się już wcześniej wspomnianą cierpliwością. I chociaż jego umysł mimowolnie podsuwał mu teorie na temat tego, co stało się z Philem, wolał usłyszeć tę prawdziwą wersję z ust Winchestera, choćby ten miał wahać się jeszcze przez najbliższe kilka godzin.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Wrz 26, 2018 10:53 pm
Sro Wrz 26, 2018 10:53 pm
Nieszczególnie wyglądał na zainteresowanego czy cokolwiek wyglądało idiotycznie, czy też nie. Jeśli dzięki temu mógł zapewnić samemu sobie znikomy komfort psychiczny w tak spierdolonej sytuacji jak ta, był gotów na wszystko. Ciężko było bowiem stwierdzić, że było to dla niego jakkolwiek komfortowe. Pokazywał własną niewygodę zarówno całym ciałem, jak i pustym wbitym w kafelki wzrokiem. Gdyby mógł, już dawno przestałby istnieć. Nie narażałby ani siebie, ani innych na wspominanie historii, które nigdy nie powinny mieć miejsca.
Ale jednak miały.
A w dzisiejszym dniu, po raz pierwszy Winchester zaczynał o nich mówić. O rzeczach, których nie zdradził opiekunom. O rzeczach, o których nie wiedział nawet jego psychiatra. O rzeczach, o których nie miał nigdy wiedzieć nikt poza Jayem. Jayem, który jednocześnie był ostatnią osobą, której chciał się z tego wszystkiego spowiadać.
— Nie byłem z nim nawet jakoś szczególnie blisko. Czasem oddawałem mu swoje jedzenie, gdy po raz kolejny zabrali mu jego kanapkę. Wiedzieliśmy jak się nazywamy i to tyle. Większość wyznawała prostą zasadę dbania o własny tyłek. Z jakiegoś powodu jednak często dzieciaki gromadziły się właśnie wokół mnie. Może dlatego, że jako jeden z niewielu nie miałem większych problemów z postawieniem się starszym gówniarzom, czującym się jak panowie tego świata. Albo dlatego, że zwyczajnie potrafiłem poświęcić im nieco uwagi. Ja i Rick. Często trzymaliśmy się razem, bo tak było dużo wygodniej. I dużo bezpieczniej. Tyle że tamtego dnia, Ricka zabrano. Zechciała go nowa rodzina z Ontario, a ja znowu zostałem sam. W końcu to nie był pierwszy raz, gdy zabierano moich przyjaciół do nowego domu. Pewnie dlatego nie mogłem spać. Przechadzałem się pomiędzy pokojami szukając świętego spokoju. Czegoś co odwróci moją uwagę od samotności, którą po sobie pozostawił. I sam sobie wszystko wyprosiłem.
Jego głos wręcz ociekał sarkazmem i goryczą. Jednocześnie nie porzucał swojego przyciszonego tonu. Zupełnie jakby szept był jedyną formą, która była w stanie zagwarantować mu, że wypowiedziane słowa nigdy nie opuszczą czterech ścian łazienki. A przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Jay zdecydowanie nie należał do osób, które przekazywały dalej cudze historie. Osunął się nieznacznie w dół wanny, pozwalając by woda zakryła go obecnie praktycznie do obojczyków. Przymknął powieki, nie zamykając ich jednak całkowicie.
— Do tej pory pamiętam jego krzyki. Zduszone przez ich dłonie. Płacz, błaganie by go puścili. Głuche uderzenie, gdy trzasnęli jego głową o ziemię. Nie na tyle mocno by stracił przytomność, ale też nie na tyle lekko by obyło się bez ogłuszenia. Po tym tylko łkał. Nie miał siły się wyrywać. Gdybym po prostu udał że niczego nie słyszę i odszedł, poczucie winy pewnie zżerałoby mnie do tej pory. Ale nie wszedłbym im w drogę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że stoję przed wyborem, który nie był kurwa żadnym. Poczuciem winy, bądź dożywotnim obrzydzeniem wobec samego siebie. Więc wpadłem do środka, jak bohater którym życie nigdy nie chciało mnie uczynić. On miał tylko siedem lat, Jay — powiedział beznamiętnie, unosząc nieznacznie jedną z rąk, by oprzeć ją ostrożnie o brzeg wanny. Mokra dłoń przesunęła się w bok, gdy musnął włosy Grimshawa, kierując puste spojrzenie w jego stronę. Nawet jeśli nie miał go odwzajemnić. Przesunął końcówkami palców po jego kosmykach kilkakrotnie, nie przerywając opowieści. Zupełnie jakby ten niedbały, prosty gest pozwalał mu w ogóle kontynuować.
— Wpadłem w jednego bez ostrzeżenia, popychając go na tyle mocno, by uderzył głową w stojące za nim łóżko. Głośny huk i leżał bez żadnego dźwięku na ziemi. Ale było ich trzech. Kazałem Philowi uciekać, praktycznie wyrzuciłem go z pokoju. Miałem plan. Plan wraz z którym miałem znokautować jeszcze choć jednego z nich. Narobić takiego rabanu, by opiekunowie w końcu zainteresowali się całym hałasem. Nie przewidziałem jednak, że podczas szarpaniny, ten który uderzył głową w łóżko, rozbije na mojej głowie szklaną kulkę. Do tej pory to pamiętam, Jay. Szkło wbijające mi się w policzek i dłonie. To jak rozwieram powieki, a dookoła mnie jest wszędzie krew, szkło i ten pierdolony brokat imitujący sztuczny śnieg. Śmiał się gdy rzucał resztki kuli z małym reniferem tuż przed mój nos. Możesz się domyśleć co było potem. Zapijaczeni opiekunowie nawet nie pofatygowali się na górę, by sprawdzić co się dzieje. Jeden z nich złapał Phila, zaciągnął go do kąta i kazał na wszystko patrzeć. Nieustannie się zmieniali, nawet nie próbowali się hamować. Każda blizna jest pozostałością po ich scyzoryku i przypomnieniem gdy traciłem przytomność z wycieńczenia, niezdolny nawet do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Łącznie cztery razy. Cztery razy, które wydawały się być zbawieniem, a oni doskonale wiedzieli jak zmienić je w torturę, nawet jeśli nacięcia na plecach były najmniej obchodzącą mnie wtedy rzeczą.
Zamilkł, zabierając rękę z powrotem, by zanurzyć ją w ciepłej wodzie i zamknąć oczy. Biały Wilk przeszedł ostrożnie za niego, by musnąć nosem jego policzek. Nijak jednak nie zareagował, zaciskając jedynie palce w pięści. Nie zamierzał dodawać niczego więcej. I tak powiedział zbyt wiele.
Ale jednak miały.
A w dzisiejszym dniu, po raz pierwszy Winchester zaczynał o nich mówić. O rzeczach, których nie zdradził opiekunom. O rzeczach, o których nie wiedział nawet jego psychiatra. O rzeczach, o których nie miał nigdy wiedzieć nikt poza Jayem. Jayem, który jednocześnie był ostatnią osobą, której chciał się z tego wszystkiego spowiadać.
— Nie byłem z nim nawet jakoś szczególnie blisko. Czasem oddawałem mu swoje jedzenie, gdy po raz kolejny zabrali mu jego kanapkę. Wiedzieliśmy jak się nazywamy i to tyle. Większość wyznawała prostą zasadę dbania o własny tyłek. Z jakiegoś powodu jednak często dzieciaki gromadziły się właśnie wokół mnie. Może dlatego, że jako jeden z niewielu nie miałem większych problemów z postawieniem się starszym gówniarzom, czującym się jak panowie tego świata. Albo dlatego, że zwyczajnie potrafiłem poświęcić im nieco uwagi. Ja i Rick. Często trzymaliśmy się razem, bo tak było dużo wygodniej. I dużo bezpieczniej. Tyle że tamtego dnia, Ricka zabrano. Zechciała go nowa rodzina z Ontario, a ja znowu zostałem sam. W końcu to nie był pierwszy raz, gdy zabierano moich przyjaciół do nowego domu. Pewnie dlatego nie mogłem spać. Przechadzałem się pomiędzy pokojami szukając świętego spokoju. Czegoś co odwróci moją uwagę od samotności, którą po sobie pozostawił. I sam sobie wszystko wyprosiłem.
Jego głos wręcz ociekał sarkazmem i goryczą. Jednocześnie nie porzucał swojego przyciszonego tonu. Zupełnie jakby szept był jedyną formą, która była w stanie zagwarantować mu, że wypowiedziane słowa nigdy nie opuszczą czterech ścian łazienki. A przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Jay zdecydowanie nie należał do osób, które przekazywały dalej cudze historie. Osunął się nieznacznie w dół wanny, pozwalając by woda zakryła go obecnie praktycznie do obojczyków. Przymknął powieki, nie zamykając ich jednak całkowicie.
— Do tej pory pamiętam jego krzyki. Zduszone przez ich dłonie. Płacz, błaganie by go puścili. Głuche uderzenie, gdy trzasnęli jego głową o ziemię. Nie na tyle mocno by stracił przytomność, ale też nie na tyle lekko by obyło się bez ogłuszenia. Po tym tylko łkał. Nie miał siły się wyrywać. Gdybym po prostu udał że niczego nie słyszę i odszedł, poczucie winy pewnie zżerałoby mnie do tej pory. Ale nie wszedłbym im w drogę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że stoję przed wyborem, który nie był kurwa żadnym. Poczuciem winy, bądź dożywotnim obrzydzeniem wobec samego siebie. Więc wpadłem do środka, jak bohater którym życie nigdy nie chciało mnie uczynić. On miał tylko siedem lat, Jay — powiedział beznamiętnie, unosząc nieznacznie jedną z rąk, by oprzeć ją ostrożnie o brzeg wanny. Mokra dłoń przesunęła się w bok, gdy musnął włosy Grimshawa, kierując puste spojrzenie w jego stronę. Nawet jeśli nie miał go odwzajemnić. Przesunął końcówkami palców po jego kosmykach kilkakrotnie, nie przerywając opowieści. Zupełnie jakby ten niedbały, prosty gest pozwalał mu w ogóle kontynuować.
— Wpadłem w jednego bez ostrzeżenia, popychając go na tyle mocno, by uderzył głową w stojące za nim łóżko. Głośny huk i leżał bez żadnego dźwięku na ziemi. Ale było ich trzech. Kazałem Philowi uciekać, praktycznie wyrzuciłem go z pokoju. Miałem plan. Plan wraz z którym miałem znokautować jeszcze choć jednego z nich. Narobić takiego rabanu, by opiekunowie w końcu zainteresowali się całym hałasem. Nie przewidziałem jednak, że podczas szarpaniny, ten który uderzył głową w łóżko, rozbije na mojej głowie szklaną kulkę. Do tej pory to pamiętam, Jay. Szkło wbijające mi się w policzek i dłonie. To jak rozwieram powieki, a dookoła mnie jest wszędzie krew, szkło i ten pierdolony brokat imitujący sztuczny śnieg. Śmiał się gdy rzucał resztki kuli z małym reniferem tuż przed mój nos. Możesz się domyśleć co było potem. Zapijaczeni opiekunowie nawet nie pofatygowali się na górę, by sprawdzić co się dzieje. Jeden z nich złapał Phila, zaciągnął go do kąta i kazał na wszystko patrzeć. Nieustannie się zmieniali, nawet nie próbowali się hamować. Każda blizna jest pozostałością po ich scyzoryku i przypomnieniem gdy traciłem przytomność z wycieńczenia, niezdolny nawet do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku. Łącznie cztery razy. Cztery razy, które wydawały się być zbawieniem, a oni doskonale wiedzieli jak zmienić je w torturę, nawet jeśli nacięcia na plecach były najmniej obchodzącą mnie wtedy rzeczą.
Zamilkł, zabierając rękę z powrotem, by zanurzyć ją w ciepłej wodzie i zamknąć oczy. Biały Wilk przeszedł ostrożnie za niego, by musnąć nosem jego policzek. Nijak jednak nie zareagował, zaciskając jedynie palce w pięści. Nie zamierzał dodawać niczego więcej. I tak powiedział zbyt wiele.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 03, 2018 1:36 am
Sro Paź 03, 2018 1:36 am
Początkowy wydźwięk historii nie był zaskakujący w żadnym aspekcie. Jay od samego początku był przygotowany na kłopoty, które czasem wręcz same pchały się im pod nogi niczym nieodłączna część życia. Zarówno jak sam nierzadko pakował się w bójki, wychodząc niemalże w jednym kawałku z sytuacji, z których nie udałoby się wyjść przeciętnemu człowiekowi, tak Winchester klepał podobny los – być może właśnie ten fakt sprawił, że od wielu lat niezmiennie trzymali się razem. Czasem jednak odnosiło się wrażenie, że szlachetność złotookiego nijak szła w parze z obojętnością i bezwzględnością szarookiego. Być może, gdyby nigdy nie trafili na siebie na jednej drodze, Thatcher wiódłby zupełnie inne życie i być może nawet nie przeszłoby mu przez myśl, by dobrowolnie wpakować się pod kosę. I na odwrót – może bez towarzystwa Winchestera, Grimshaw byłby znacznie mniej powściągliwy wobec tych, którzy czasem prosili się o poderżnięcie im gardła.
Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Zaabsorbowany wyłapywaniem i analizą kolejnych zdań, nie drgnął, gdy wilgotna dłoń poruszyła jego włosami, choć nawet ten gest budził w nim wewnętrzne podejrzenia. Delikatny dotyk przypominał próbę uspokojenia kogoś, kto wpadł w panikę lub zwyczajny amok. Był jak przygotowanie do nadciągającej burzy, choć w tym przypadku to nie szarooki był przerażony – wychodził z założenia, że jeśli wypowiedziana na głos historia miała jakkolwiek na niego wpłynąć, było to zwyczajnie nieuniknione. Pozostało więc czekać i słuchać.
I liczyć na to, że za kilkanaście sekund czy minut niczego nie rozpierdoli.
Koniec nadszedł szybciej niż można było się tego spodziewać, a on jeszcze przez jakiś czas wciąż milczał, nie ruszał się i wpatrywał w Starra tak, jakby czekał na dalszy rozwój wydarzeń, choć pozbawione wyrazu oblicze nie było w stanie naprowadzić Riley'a na to, czego właściwie oczekiwał. Nagłej zmiany wydarzeń? Zapewnienia, że był to tylko ponury żart, a on tylko dla zasady wkleił siebie w miejsce małego Phila, który przecież miał tylko siedem lat? Podobno wielokrotnie powtarzane kłamstwo stawało się prawdą, ale blizny, które nosił na swoim ciele i które zażarcie ukrywał przed innymi, były namacalnym dowodem na to, że wcale nie próbował walczyć o resztki godności wówczas słabego dzieciaka. Pod tą cholerną koszulką krył tylko siebie i tonę innych niewypowiedzianych historii.
Może jeszcze gorszych.
Za długo milczysz.
Cisza była jego najczęstszym towarzyszem, co nie zmieniało faktu, że w tym przypadku była bardziej niepokojąca niż zwykle. Ktoś mógłby jednak uznać, że w takiej sytuacji była o wiele lepszą opcją od ewentualnych gorzkich słów, którymi mógłby skomentować jego kulawy akt bohaterstwa, którego – jak widać – nie powinien był się dopuszczać. Niektórym zwyczajnie nie dało się pomóc, a przynajmniej nie bez poniesienia konsekwencji.
On też był jeszcze dzieckiem.
CHYBA MAŁĄ DZIWKĄ. WIDOCZNIE MU SIĘ SPODOBAŁO, A TY JESTEŚ POD RĘKĄ.
Morda.
― Jesteś skurwiałym kretynem, Winchester ― rzucił bez choćby krztyny współczucia, choć Woolfe był zapewne ostatnią osobą, która oczekiwałaby od niego głaskania po głowie. Ryan miał swój świat, swoje teorie. Nawet jeśli doskonale wiedział, że nie był w stanie postawić się w sytuacji złotookiego i czuć się tak, jak on się czuł, gdy jego oprawcy przekroczyli wszelkie granice, jego umysł zaprzątała tona na tyle wyraźnych obrazów, że trudno było mu pogodzić się z myślą, że nie zrobił niczego innego. ― Nie chodzi już nawet o to, że jestem w stanie wyobrazić sobie wyssaną z palca bajeczkę, która miała uratować dupy tych żałosnych sierot, ale to nie ich nienawidzisz. Byli tylko bezosobową cegłą, którą dołożono do przekonania, że jesteś obrzydliwy i jeśli odpowiednio tego nie ukryjesz, każdy to zobaczy, a właściwie, że każdy będzie sądził dokładnie to samo. Nie twierdzę, że podoba mi się to, że byli jacyś inni, ale teraz jestem ja, a skoro po tym wszystkim zdecydowałeś się zdjąć przede mną spodnie, to wolę wiedzieć, że robisz to z większym przekonaniem. Nie jestem żadnym z nich. ― Spojrzenie szarych tęczówek nieustannie spoczywało na wysokości jego oczu. Wszystko do momentu, w którym wreszcie jego głos umilkł, a on sam sięgnął obiema dłońmi za swój kark i rozmasował go, jakby kolejny monolog kosztował go sporo wysiłku, co zresztą było całkiem logiczne, biorąc pod uwagę w jak kiepskim stanie się znajdował.
Nie uważał, że to cokolwiek zmieni.
Nie poczuł się też ani trochę lepiej.
Chciało mu się palić, spać, zajebać tych skurwysynów, przyjebać Thatcherowi, wyjść z domu, a wszystkie te sprzeczności raz jeszcze zdołał szczelnie ukryć pod idealnie niezmąconą emocjami maską, choć stężała na tyle, by wprawne oko było w stanie wyłapać, że nic nie było w porządku.
Może wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Zaabsorbowany wyłapywaniem i analizą kolejnych zdań, nie drgnął, gdy wilgotna dłoń poruszyła jego włosami, choć nawet ten gest budził w nim wewnętrzne podejrzenia. Delikatny dotyk przypominał próbę uspokojenia kogoś, kto wpadł w panikę lub zwyczajny amok. Był jak przygotowanie do nadciągającej burzy, choć w tym przypadku to nie szarooki był przerażony – wychodził z założenia, że jeśli wypowiedziana na głos historia miała jakkolwiek na niego wpłynąć, było to zwyczajnie nieuniknione. Pozostało więc czekać i słuchać.
I liczyć na to, że za kilkanaście sekund czy minut niczego nie rozpierdoli.
Koniec nadszedł szybciej niż można było się tego spodziewać, a on jeszcze przez jakiś czas wciąż milczał, nie ruszał się i wpatrywał w Starra tak, jakby czekał na dalszy rozwój wydarzeń, choć pozbawione wyrazu oblicze nie było w stanie naprowadzić Riley'a na to, czego właściwie oczekiwał. Nagłej zmiany wydarzeń? Zapewnienia, że był to tylko ponury żart, a on tylko dla zasady wkleił siebie w miejsce małego Phila, który przecież miał tylko siedem lat? Podobno wielokrotnie powtarzane kłamstwo stawało się prawdą, ale blizny, które nosił na swoim ciele i które zażarcie ukrywał przed innymi, były namacalnym dowodem na to, że wcale nie próbował walczyć o resztki godności wówczas słabego dzieciaka. Pod tą cholerną koszulką krył tylko siebie i tonę innych niewypowiedzianych historii.
Może jeszcze gorszych.
Za długo milczysz.
Cisza była jego najczęstszym towarzyszem, co nie zmieniało faktu, że w tym przypadku była bardziej niepokojąca niż zwykle. Ktoś mógłby jednak uznać, że w takiej sytuacji była o wiele lepszą opcją od ewentualnych gorzkich słów, którymi mógłby skomentować jego kulawy akt bohaterstwa, którego – jak widać – nie powinien był się dopuszczać. Niektórym zwyczajnie nie dało się pomóc, a przynajmniej nie bez poniesienia konsekwencji.
On też był jeszcze dzieckiem.
CHYBA MAŁĄ DZIWKĄ. WIDOCZNIE MU SIĘ SPODOBAŁO, A TY JESTEŚ POD RĘKĄ.
Morda.
― Jesteś skurwiałym kretynem, Winchester ― rzucił bez choćby krztyny współczucia, choć Woolfe był zapewne ostatnią osobą, która oczekiwałaby od niego głaskania po głowie. Ryan miał swój świat, swoje teorie. Nawet jeśli doskonale wiedział, że nie był w stanie postawić się w sytuacji złotookiego i czuć się tak, jak on się czuł, gdy jego oprawcy przekroczyli wszelkie granice, jego umysł zaprzątała tona na tyle wyraźnych obrazów, że trudno było mu pogodzić się z myślą, że nie zrobił niczego innego. ― Nie chodzi już nawet o to, że jestem w stanie wyobrazić sobie wyssaną z palca bajeczkę, która miała uratować dupy tych żałosnych sierot, ale to nie ich nienawidzisz. Byli tylko bezosobową cegłą, którą dołożono do przekonania, że jesteś obrzydliwy i jeśli odpowiednio tego nie ukryjesz, każdy to zobaczy, a właściwie, że każdy będzie sądził dokładnie to samo. Nie twierdzę, że podoba mi się to, że byli jacyś inni, ale teraz jestem ja, a skoro po tym wszystkim zdecydowałeś się zdjąć przede mną spodnie, to wolę wiedzieć, że robisz to z większym przekonaniem. Nie jestem żadnym z nich. ― Spojrzenie szarych tęczówek nieustannie spoczywało na wysokości jego oczu. Wszystko do momentu, w którym wreszcie jego głos umilkł, a on sam sięgnął obiema dłońmi za swój kark i rozmasował go, jakby kolejny monolog kosztował go sporo wysiłku, co zresztą było całkiem logiczne, biorąc pod uwagę w jak kiepskim stanie się znajdował.
Nie uważał, że to cokolwiek zmieni.
Nie poczuł się też ani trochę lepiej.
Chciało mu się palić, spać, zajebać tych skurwysynów, przyjebać Thatcherowi, wyjść z domu, a wszystkie te sprzeczności raz jeszcze zdołał szczelnie ukryć pod idealnie niezmąconą emocjami maską, choć stężała na tyle, by wprawne oko było w stanie wyłapać, że nic nie było w porządku.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 04, 2018 12:31 am
Czw Paź 04, 2018 12:31 am
Krzywy uśmiech, który wykrzywił jego usta zdawał się mówić sam za siebie. Jay nie musiał wypowiadać na głos słów, z których Woolfe i tak doskonale zdawał sobie sprawę. Od kiedy się urodził był utwierdzany w przekonaniu, że jest kretynem. Wyjątkowo beznadziejnym idiotą, dla którego najzwyczajniej w świecie nie ma żadnych szans. I choć normalnie myśl ta powinna budzić w nim jakiekolwiek automatyczne zachowania agresywne, bądź wręcz przeciwnie - sprawiać, że dodatkowo utwierdzałby się w przekonaniu, że jest nic niewartym śmieciem - nie czuł w tym momencie nic. Wilk węszył nieustannie przy jego włosach, a sam chłopak wzruszył ramionami w odpowiedzi. Nie potrzebował współczucia. Ani czegokolwiek innego. Była to sytuacja z przeszłości, z którą sam musiał się uporać. Jak widać jak na razie pomimo upływu lat nie szło mu to zbyt dobrze. Niektórzy twierdzili że podobne sytuacje piętnowały człowieka na całe życie. I zapewne mieli w pewnym stopniu rację. Jakby nie patrzeć cztery blizny na kręgosłupie miały go zdobić aż do śmierci. Tak jak wiele innych. Mógł jednak wiecznie użalać się nad sobą i traktować je jak piętno, bądź zmienić w swoją siłę. Aktualnie nadal znajdował się gdzieś pomiędzy, zupełnie jakby nie mógł się zdecydować w którą stronę powinien zrobić krok. Nawet jeśli żaden rozsądny człowiek zapewne nie powinien wahać się nawet przez sekundę.
Problem w tym, że Riley nie myślał jak standardowy obywatel Kanady. Jego umysł przypominał jeden wielki labirynt, w którym drobne posunięcie się do przodu mogło nagle zmienić cały jego układ. Władować go w ślepy zaułek, który zamykał się nie z trzech stron, lecz czterech. Więżąc go w najgorszy z możliwych sposobów. Zmuszając do oszukiwania i przedzierania się przez ostre liście, by ponownie powrócić na odpowiednią trasę. Do tego, po jego labiryncie nieustannie biegały dwie bestie. Jedna, która tylko czekała na to by zacisnąć szczęki na jego gardle, bądź przetrącić mu kark. A może raczej rozszarpać trzewia i pozostawić na ziemi, by umierał długimi godzinami barwiąc ziemię na czerwono.
Druga natomiast pomagała mu przerywać wszystkie gałęzie. Była gotowa przyjąć na siebie część ostrych drew, pomóc mu utorować sobie drogę. Użyczyć mu własnego grzbietu, by potrzebował oparcia, by posuwać się naprzód. Koniec końców żadna z nich nie mogła trwać u jego boku wiecznie. Nic dziwnego, że prędzej czy później zostawał w tym wszystkim sam, a ciche szepty napływające ze wszystkich stron z czasem stawały się dla niego równie naturalne co powiew wiatru.
Podniósł się ostrożnie nieco wyżej w wodzie, sięgając w kierunku żelu. Wszystkie jego ruchy były wyraźnie utrudnione, jeśli jednak zachowa odpowiednią ostrożność, powinno mu się udać jako tako funkcjonować. W końcu był w gorszej pozycji. Najgorsza zdecydowanie była dla niego głowa, której nie zamierzał dotykać. Ciążyła mu nieustannie jak ołów, sprawiając że ledwo udawało mu utrzymać się w pionie.
— Nigdy nie twierdziłem, że jesteś. Więc nie wciskaj w moje usta własnych oskarżeń — odpowiedział sucho, przenosząc na niego wzrok. W złotych oczach nie było złości, smutku, rozżalenia. Nie było w nich absolutnie nic za wyjątkiem bezgranicznego spokoju.
— Nie jesteś żadną z osób, która robiła mi dużo więcej rzeczy o których nie zamierzam teraz mówić. Ale to nie znaczy, że od razu zostanę twoją dziwką Jay. Tak jak po tym wszystkim nie zostałem ich. A skoro jak twierdzisz, wcale mnie tak nie traktujesz to przestań na mnie naciskać tak jakby była to najważniejsza rzecz w twoim życiu. Nie chcę być z tobą tylko i wyłącznie po to, żeby się z tobą jebać.
Koniec końców jego słowa przybrały nieco ostrzejszy obrót, niż początkowo zakładał. Syknął krótko, gdy automatycznie ściągnął brwi i zmarszczył czoło, a ból na nowo eksplodował w jego czaszce. Ta kąpiel była zarówno najlepszym, jak i najgorszym pomysłem na jaki mógł wpaść. Wylał powoli żel na dłoń, w miarę możliwości rozprowadzając go po skórze rąk, schowanego pod koszulką brzucha, nóg.
— Dam sobie radę sam, zawołam cię gdybym miał wyjebać głową w wannę. Obiecuję.
Powiedział być może podejmując jedną z najgorszych decyzji, gdy wyczuł zmianę w nastawieniu Grimshawa. A może jedną z najlepszych. Czuł że chłopak potrzebował teraz chwili dla siebie, tak samo jak on pragnął teraz po prostu posiedzieć w samotności. Poradzić sobie ze swoim żałosnym wydaniem o własnych siłach, by choć w ten sposób poczuć, że daje sobie radę sam. Że nie jest aż tak bezużytecznym gównem za jakie mógłby być teraz uważany. Nawet jeśli nie zamierzał skakać za wysoko na swoje progi. Naprawdę zamierzał go zawołać, gdyby ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
Problem w tym, że Riley nie myślał jak standardowy obywatel Kanady. Jego umysł przypominał jeden wielki labirynt, w którym drobne posunięcie się do przodu mogło nagle zmienić cały jego układ. Władować go w ślepy zaułek, który zamykał się nie z trzech stron, lecz czterech. Więżąc go w najgorszy z możliwych sposobów. Zmuszając do oszukiwania i przedzierania się przez ostre liście, by ponownie powrócić na odpowiednią trasę. Do tego, po jego labiryncie nieustannie biegały dwie bestie. Jedna, która tylko czekała na to by zacisnąć szczęki na jego gardle, bądź przetrącić mu kark. A może raczej rozszarpać trzewia i pozostawić na ziemi, by umierał długimi godzinami barwiąc ziemię na czerwono.
Druga natomiast pomagała mu przerywać wszystkie gałęzie. Była gotowa przyjąć na siebie część ostrych drew, pomóc mu utorować sobie drogę. Użyczyć mu własnego grzbietu, by potrzebował oparcia, by posuwać się naprzód. Koniec końców żadna z nich nie mogła trwać u jego boku wiecznie. Nic dziwnego, że prędzej czy później zostawał w tym wszystkim sam, a ciche szepty napływające ze wszystkich stron z czasem stawały się dla niego równie naturalne co powiew wiatru.
Podniósł się ostrożnie nieco wyżej w wodzie, sięgając w kierunku żelu. Wszystkie jego ruchy były wyraźnie utrudnione, jeśli jednak zachowa odpowiednią ostrożność, powinno mu się udać jako tako funkcjonować. W końcu był w gorszej pozycji. Najgorsza zdecydowanie była dla niego głowa, której nie zamierzał dotykać. Ciążyła mu nieustannie jak ołów, sprawiając że ledwo udawało mu utrzymać się w pionie.
— Nigdy nie twierdziłem, że jesteś. Więc nie wciskaj w moje usta własnych oskarżeń — odpowiedział sucho, przenosząc na niego wzrok. W złotych oczach nie było złości, smutku, rozżalenia. Nie było w nich absolutnie nic za wyjątkiem bezgranicznego spokoju.
— Nie jesteś żadną z osób, która robiła mi dużo więcej rzeczy o których nie zamierzam teraz mówić. Ale to nie znaczy, że od razu zostanę twoją dziwką Jay. Tak jak po tym wszystkim nie zostałem ich. A skoro jak twierdzisz, wcale mnie tak nie traktujesz to przestań na mnie naciskać tak jakby była to najważniejsza rzecz w twoim życiu. Nie chcę być z tobą tylko i wyłącznie po to, żeby się z tobą jebać.
Koniec końców jego słowa przybrały nieco ostrzejszy obrót, niż początkowo zakładał. Syknął krótko, gdy automatycznie ściągnął brwi i zmarszczył czoło, a ból na nowo eksplodował w jego czaszce. Ta kąpiel była zarówno najlepszym, jak i najgorszym pomysłem na jaki mógł wpaść. Wylał powoli żel na dłoń, w miarę możliwości rozprowadzając go po skórze rąk, schowanego pod koszulką brzucha, nóg.
— Dam sobie radę sam, zawołam cię gdybym miał wyjebać głową w wannę. Obiecuję.
Powiedział być może podejmując jedną z najgorszych decyzji, gdy wyczuł zmianę w nastawieniu Grimshawa. A może jedną z najlepszych. Czuł że chłopak potrzebował teraz chwili dla siebie, tak samo jak on pragnął teraz po prostu posiedzieć w samotności. Poradzić sobie ze swoim żałosnym wydaniem o własnych siłach, by choć w ten sposób poczuć, że daje sobie radę sam. Że nie jest aż tak bezużytecznym gównem za jakie mógłby być teraz uważany. Nawet jeśli nie zamierzał skakać za wysoko na swoje progi. Naprawdę zamierzał go zawołać, gdyby ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Paź 04, 2018 10:16 pm
Czw Paź 04, 2018 10:16 pm
Tylko Ryan był w stanie wyprowadzić go z błędu i dać mu do zrozumienia, że nie miał na myśli tego, o czym z taką lekkością mówiły usta Winchestera. Przez cały czas przyglądał mu się w ten trudny do rozszyfrowania sposób, przez który można było zarówno utwierdzić się we własnych przekonaniach, jak i zupełnie stracić pewność co do ich prawdziwości. Woolfe jednak wydawał się być w pełni przekonany co do swoich zarzutów i choć sam nie chciał wciskanych mu w ust oskarżeń, wraz z każdym wypowiadanym słowem robił dokładnie to samo, nawet jeśli ciemnowłosy nie był zupełnie bez winy.
Od zawsze miał problem z dobieraniem delikatniejszych słów, a jednocześnie nigdy nie żałował tych, które były w stanie namącić ludziom w psychice. Teraz też nie czuł się winny, choć jednocześnie nie przypuszczał, że jego własne teorie sprowadzą ich rozmowę na podobne tory. Tory, które okażą się prawdziwym rollercoasterem.
„Nie chcę być z tobą tylko i wyłącznie po to, żeby się z tobą jebać.”
― Ciekawe, że w ogóle chcesz, gdy tak zaciekle próbuję jebać cię wbrew woli ― rzucił bez wyrazu, a biorąc pod uwagę, że ręce trzymał przy sobie, to stwierdzenie brzmiało tak irracjonalnie, jak wszystko, czym dotychczas obrzucił go Starr. Tylko on sam wiedział, jak bardzo szedł mu na rękę, ale żadna siła nie była w stanie zmusić go do kontynuowania tego tematu. Chłopak wiedział swoje, a Jay swoje, choć w tym momencie kompletnie nie był w stanie pojąć motywów, które kierowały Thatcherem. Dlatego też istniała szansa, że cisza, która miała nastąpić tuż po tym, faktycznie miała przynieść im ukojenie. Było jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, że to wszystko było wielkim błędem, choć Grimshaw nie mógł pozwolić na to, by Winchester raz po raz – nawet jeśli zupełnie nieświadomie – próbował przedostać się do samego źródła jego cierpliwości i w momencie rozszarpać ją na kawałki. Thatcher nie musiał prosić go o wyjście z łazienki dwa razy, zwłaszcza że nic nie wskazywało na to, by szarooki miał coś do dodania. Kiwnął powoli głową i gdyby nie to, że zaraz po tym geście podniósł się na równe nogi, można byłoby uznać, że zwyczajnie grał na czas, licząc na to, że w ostatnim momencie złotooki zdąży zmienić zdanie.
Ale niczego takiego nie oczekiwał.
Gdy odwracał się w stronę drzwi, a plecami do chłopaka, może naiwnie wierzył, że Winchester faktycznie miał zamiar go zawołać. Jego upartość już nieraz wpakowała go w kłopoty, a ten raz mógł być kolejnym. Jednak pomimo tego, że z przymrużeniem oka traktował wszelkie obietnice, tak tym razem nawet to durne zapewnienie miało swoją wagę, gdy jeszcze nie tak dawno Starr sam domagał się od niego tego, by wreszcie odpoczął.
Nie żeby było to proste w odniesieniu do obecnego obrotu spraw.
Za każdym razem, gdy już miało się wrażenie, że ten dzień dobiegał zasłużonego, spokojnego końca, droga do mety zaczynała się drastycznie wydłużać. Umysł znów zmuszał się do pracy na najwyższych obrotach, odsuwając na bok potrzebę snu.
Wychodząc z łazienki, przymknął drzwi, zostawiając je lekko uchylone, by wyraźniej usłyszeć wołanie Rileya, jeśli to w ogóle miało nastąpić. Scar, który leżał w salonie, momentalnie skupił spojrzenie na właścicielu, wydając z siebie zduszony, nerwowy odgłos, jakby w momencie wyczuł, że coś było nie tak albo na swój własny sposób chciał zakomunikować mu, że nie powinien był zostawiać chłopaka samemu sobie, szczególnie że już po chwili zwrócił pysk w stronę łazienki. Kto by pomyślał, że w obliczu katastrofy stanie się opiekuńczy nawet wobec swojego największego rywala.
Ale Jay nie zwrócił na niego uwagi.
Przeszedł obok, a chwilę później zajął miejsce przy stole w kuchni, siadając bokiem do blatu, o który oparł się jednym przedramieniem. Pozbawiony wyrazu wzrok zatrzymał się na jakimś nieistotnym punkcie na podłodze, a palce odruchowo zaczęły powoli uderzać o drewnianą powierzchnię, wystukując niezbyt głośny i miarowy rytm. Skupienie się na nim było może i marną próbą oczyszczenia głowy z wszystkiego, co przed momentem usłyszał, ale przynajmniej w minimalnym stopniu pozwalało mu odzyskać rezon.
Od zawsze miał problem z dobieraniem delikatniejszych słów, a jednocześnie nigdy nie żałował tych, które były w stanie namącić ludziom w psychice. Teraz też nie czuł się winny, choć jednocześnie nie przypuszczał, że jego własne teorie sprowadzą ich rozmowę na podobne tory. Tory, które okażą się prawdziwym rollercoasterem.
„Nie chcę być z tobą tylko i wyłącznie po to, żeby się z tobą jebać.”
― Ciekawe, że w ogóle chcesz, gdy tak zaciekle próbuję jebać cię wbrew woli ― rzucił bez wyrazu, a biorąc pod uwagę, że ręce trzymał przy sobie, to stwierdzenie brzmiało tak irracjonalnie, jak wszystko, czym dotychczas obrzucił go Starr. Tylko on sam wiedział, jak bardzo szedł mu na rękę, ale żadna siła nie była w stanie zmusić go do kontynuowania tego tematu. Chłopak wiedział swoje, a Jay swoje, choć w tym momencie kompletnie nie był w stanie pojąć motywów, które kierowały Thatcherem. Dlatego też istniała szansa, że cisza, która miała nastąpić tuż po tym, faktycznie miała przynieść im ukojenie. Było jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, że to wszystko było wielkim błędem, choć Grimshaw nie mógł pozwolić na to, by Winchester raz po raz – nawet jeśli zupełnie nieświadomie – próbował przedostać się do samego źródła jego cierpliwości i w momencie rozszarpać ją na kawałki. Thatcher nie musiał prosić go o wyjście z łazienki dwa razy, zwłaszcza że nic nie wskazywało na to, by szarooki miał coś do dodania. Kiwnął powoli głową i gdyby nie to, że zaraz po tym geście podniósł się na równe nogi, można byłoby uznać, że zwyczajnie grał na czas, licząc na to, że w ostatnim momencie złotooki zdąży zmienić zdanie.
Ale niczego takiego nie oczekiwał.
Gdy odwracał się w stronę drzwi, a plecami do chłopaka, może naiwnie wierzył, że Winchester faktycznie miał zamiar go zawołać. Jego upartość już nieraz wpakowała go w kłopoty, a ten raz mógł być kolejnym. Jednak pomimo tego, że z przymrużeniem oka traktował wszelkie obietnice, tak tym razem nawet to durne zapewnienie miało swoją wagę, gdy jeszcze nie tak dawno Starr sam domagał się od niego tego, by wreszcie odpoczął.
Nie żeby było to proste w odniesieniu do obecnego obrotu spraw.
Za każdym razem, gdy już miało się wrażenie, że ten dzień dobiegał zasłużonego, spokojnego końca, droga do mety zaczynała się drastycznie wydłużać. Umysł znów zmuszał się do pracy na najwyższych obrotach, odsuwając na bok potrzebę snu.
Wychodząc z łazienki, przymknął drzwi, zostawiając je lekko uchylone, by wyraźniej usłyszeć wołanie Rileya, jeśli to w ogóle miało nastąpić. Scar, który leżał w salonie, momentalnie skupił spojrzenie na właścicielu, wydając z siebie zduszony, nerwowy odgłos, jakby w momencie wyczuł, że coś było nie tak albo na swój własny sposób chciał zakomunikować mu, że nie powinien był zostawiać chłopaka samemu sobie, szczególnie że już po chwili zwrócił pysk w stronę łazienki. Kto by pomyślał, że w obliczu katastrofy stanie się opiekuńczy nawet wobec swojego największego rywala.
Ale Jay nie zwrócił na niego uwagi.
Przeszedł obok, a chwilę później zajął miejsce przy stole w kuchni, siadając bokiem do blatu, o który oparł się jednym przedramieniem. Pozbawiony wyrazu wzrok zatrzymał się na jakimś nieistotnym punkcie na podłodze, a palce odruchowo zaczęły powoli uderzać o drewnianą powierzchnię, wystukując niezbyt głośny i miarowy rytm. Skupienie się na nim było może i marną próbą oczyszczenia głowy z wszystkiego, co przed momentem usłyszał, ale przynajmniej w minimalnym stopniu pozwalało mu odzyskać rezon.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Paź 09, 2018 3:34 pm
Wto Paź 09, 2018 3:34 pm
Stwierdzenie zawsze potrafiło brać irracjonalnie w jednym konkretnym momencie, jeśli druga osoba była doskonałym manipulatorem potrafiącym zmieniać swoje pozycje w wygodny sposób, by zgrywać idealne pozory. Przedstawiać całą sytuację tak, by to jej było dobrze. Tak, by to ją wspierało społeczeństwo, podczas gdy padały oskarżenia. Nie bez powodu idealne rodzinki zawsze tak pięknie wychodziły na zdjęciach, podczas gdy w rzeczywistości katowały swoje dzieciaki nie mając najmniejszych skrupułów. Był otoczony takimi historiami. Otoczony dziećmi ludzi, którzy wiedzieli kiedy utrzymać ręce przy sobie, by wyszło na ich. Takich, którzy uderzali w miejsca, których nie było widać. Byli też tacy, którzy rzecz jasna robili to wszystko w dużo mniej świadomy sposób.
Nie chciał zrównywać z nimi Jaya. Ale sam w jednym momencie dobitnie dawał mu do zrozumienia, że chce się z nim przespać, a w następnym twierdził że absolutnie niczego nie robi. Sygnały być może będące dla niego czymś głupim i nieznaczącym, dla Rileya były czymś, co ciężko było mu nazwać. Bez wątpienia nie dało się ich ot tak rozwiązać w przeciągu paru miesięcy. Piętno doświadczeń zawsze pozostawiało ślad na całe życie. Spodziewanie się, że po opowiedzeniu historii o wielokrotnym gwałcie przez kilka osób zakończy się radosnym 'ale hej, przecież ty nie jesteś nimi, to takie proste!' byłoby zwyczajną głupotą. Dlatego też nie odpowiedział na jego prowokacyjne stwierdzenie. Nie wzruszył ramionami, nie zdenerwował się, nie rzucił mu lekceważącego czy prześmiewczego spojrzenia. Jak siedział, tak siedział, czekając aż Grimshaw opuści łazienkę. Dopiero wtedy bardzo powoli zaczął testować zasięg własnych ruchów, by jak najbardziej zminimalizować negatywne skutki. Jego lewa ręka była praktycznie w stu procentach sprawna, dzięki czemu bez większych problemów mógł pokryć włosy szamponem, odpowiednio go spienić i osunąć się chwilę później by wszystko spłukać. Całkowicie zignorował szczypanie zdartej skóry, nie uznając jej za jakąkolwiek przeszkodę. W końcu udało mu się doprowadzić samego siebie do zadowalającego efektu, choć moment w którym woda zetknęła się z jego poranionym policzkiem, był tym w którym przeklął kilkakrotnie, zaciskając mocno zęby. Mimo wszystko udało mu się nie zamoczyć bandaża. Po trzykrotnym obracaniu się na różne strony, by jak najmniej obciążyć skręconą kostkę, udało mu się opuścić wannę, nawet jeśli zaraz usiadł na niej ciężko chcąc całkowicie odciążyć obolałe mięśnie. Ściągnięcie przemoczonej koszulki nie było już takie proste. Uparcie się z nią szamotał, przesuwając w górę centymetr po centymetrze. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale wbrew pozorom było dużo łatwiejsze niż gdyby t-shirt był suchy i nieustannie opadał w dół czyniąc jego pracę syzyfową. W końcu mokry materiał wylądował na brzegu wanny, momentalnie się do niej przyklejając z charakterystycznym plaśnięciem. Winchester przesunął się powoli w bok, by dosięgnąć przygotowany ręcznik, powoli się nim osuszając. Zasłonił nim większą część ciała zdecydowanie skupiając się na górze i rozejrzał wokół.
— Jay? — obrócił ostrożnie głowę w kierunku otwartych drzwi, wyraźnie chcąc zwiększyć jego dosłyszalność. Jakby nie patrząc nadal odbijał się echem, a i tak nie mógł mieć pewności czy aby na pewno go usłyszy.
— Rzucisz mi coś na przebranie? — zdecydowanie nie zamierzał wciągać tych samych ubrań, w których chodził wcześniej. A gdy tylko pomyślał o opcji wsuwania nóg w spodnie, niemalże się wzdrygnął. Ściąganie ich było zdecydowanie łatwiejszą opcją.
Nie widział jednak potrzeby, by je obecnie nosić. W mieszkaniu było przyjemnie ciepło, a jeśli zrobi mu się chłodniej, zawsze może przykryć się kocem. Czy kołdrą. Sam szczerze mówiąc nie wiedział jakie obecnie miał plany. Najchętniej dopilnowałby, by Grimshaw faktycznie spróbował zasnąć. Z drugiej strony, sam wiedział że również potrzebuje snu. Natomiast z trzeciej, był tak rozbudzony po kąpieli, że najchętniej obejrzałby jakiś serial bądź film na Netflixie.
Rozwiązywanie dylematów zdecydowanie nie było jego mocną stroną.
Nie chciał zrównywać z nimi Jaya. Ale sam w jednym momencie dobitnie dawał mu do zrozumienia, że chce się z nim przespać, a w następnym twierdził że absolutnie niczego nie robi. Sygnały być może będące dla niego czymś głupim i nieznaczącym, dla Rileya były czymś, co ciężko było mu nazwać. Bez wątpienia nie dało się ich ot tak rozwiązać w przeciągu paru miesięcy. Piętno doświadczeń zawsze pozostawiało ślad na całe życie. Spodziewanie się, że po opowiedzeniu historii o wielokrotnym gwałcie przez kilka osób zakończy się radosnym 'ale hej, przecież ty nie jesteś nimi, to takie proste!' byłoby zwyczajną głupotą. Dlatego też nie odpowiedział na jego prowokacyjne stwierdzenie. Nie wzruszył ramionami, nie zdenerwował się, nie rzucił mu lekceważącego czy prześmiewczego spojrzenia. Jak siedział, tak siedział, czekając aż Grimshaw opuści łazienkę. Dopiero wtedy bardzo powoli zaczął testować zasięg własnych ruchów, by jak najbardziej zminimalizować negatywne skutki. Jego lewa ręka była praktycznie w stu procentach sprawna, dzięki czemu bez większych problemów mógł pokryć włosy szamponem, odpowiednio go spienić i osunąć się chwilę później by wszystko spłukać. Całkowicie zignorował szczypanie zdartej skóry, nie uznając jej za jakąkolwiek przeszkodę. W końcu udało mu się doprowadzić samego siebie do zadowalającego efektu, choć moment w którym woda zetknęła się z jego poranionym policzkiem, był tym w którym przeklął kilkakrotnie, zaciskając mocno zęby. Mimo wszystko udało mu się nie zamoczyć bandaża. Po trzykrotnym obracaniu się na różne strony, by jak najmniej obciążyć skręconą kostkę, udało mu się opuścić wannę, nawet jeśli zaraz usiadł na niej ciężko chcąc całkowicie odciążyć obolałe mięśnie. Ściągnięcie przemoczonej koszulki nie było już takie proste. Uparcie się z nią szamotał, przesuwając w górę centymetr po centymetrze. Nie należało to do najłatwiejszych zadań, ale wbrew pozorom było dużo łatwiejsze niż gdyby t-shirt był suchy i nieustannie opadał w dół czyniąc jego pracę syzyfową. W końcu mokry materiał wylądował na brzegu wanny, momentalnie się do niej przyklejając z charakterystycznym plaśnięciem. Winchester przesunął się powoli w bok, by dosięgnąć przygotowany ręcznik, powoli się nim osuszając. Zasłonił nim większą część ciała zdecydowanie skupiając się na górze i rozejrzał wokół.
— Jay? — obrócił ostrożnie głowę w kierunku otwartych drzwi, wyraźnie chcąc zwiększyć jego dosłyszalność. Jakby nie patrząc nadal odbijał się echem, a i tak nie mógł mieć pewności czy aby na pewno go usłyszy.
— Rzucisz mi coś na przebranie? — zdecydowanie nie zamierzał wciągać tych samych ubrań, w których chodził wcześniej. A gdy tylko pomyślał o opcji wsuwania nóg w spodnie, niemalże się wzdrygnął. Ściąganie ich było zdecydowanie łatwiejszą opcją.
Nie widział jednak potrzeby, by je obecnie nosić. W mieszkaniu było przyjemnie ciepło, a jeśli zrobi mu się chłodniej, zawsze może przykryć się kocem. Czy kołdrą. Sam szczerze mówiąc nie wiedział jakie obecnie miał plany. Najchętniej dopilnowałby, by Grimshaw faktycznie spróbował zasnąć. Z drugiej strony, sam wiedział że również potrzebuje snu. Natomiast z trzeciej, był tak rozbudzony po kąpieli, że najchętniej obejrzałby jakiś serial bądź film na Netflixie.
Rozwiązywanie dylematów zdecydowanie nie było jego mocną stroną.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 10, 2018 10:40 pm
Sro Paź 10, 2018 10:40 pm
Nie zwracał uwagi na upływający czas. Właściwie wydawało mu się, że jeszcze przed momentem opuścił łazienkę i ledwo co zajął miejsce przy stole. Chociaż w rzeczywistości zdążyło upłynąć już kilka minut, nie odczuwał większej zmiany w swoim nastawieniu. Myśli wciąż przypominały śmiertelnie rozpędzone samochody, które usiłowały wyprzedzić się nawzajem, zapominając o tym, że na samym końcu trasy znajdował się ślepy zaułek. Martwy punkt, w którym zapewne mieli tkwić jeszcze przez jakiś czas.
Palce ciemnowłosego ostatni raz uderzyły o blat, drgnęły i zastygły w bezruchu, gdy ten skierował wzrok ku uchylonym drzwiom łazienki. Nie ruszył się z miejsca, jakby samo jego imię nie wystarczyło jako sygnał do pomocy. Winchester brzmiał na tyle spokojnie, że nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że nie był to nagły wypadek – możliwe, że po prostu sprawdzał, czy Grimshaw nadal znajdował się w mieszkaniu. Choć z pozoru nie miało to większego sensu, szarooki do perfekcji opanował niemalże bezszelestne opuszczanie mieszkania. To wyjaśniało, dlaczego z taką łatwością wymykał się nocami, a kiedy wracał późno, świadczyły o tym jedynie pozostawione w przedsionku buty.
„Rzucisz mi coś na przebranie?”
Chociaż nie odezwał się ani słowem, dźwięk odsuwanego krzesła wystarczył, by domyślić się, że – jak mógłbyś odmówić, Jay? – zamierzał to zrobić. Nie miał najmniejszych oporów przed wejściem do sypialni Deana, w której Riley trzymał swoje rzeczy. Nie wyglądało też na to, by przywiązywał szczególną wagę do tego, czy wybrane przez niego ubrania na zmianę przypasują złotookiemu. Podejrzewał, że podstawową rolę odgrywał tu fakt, by to, co miał na siebie założyć było po prostu czyste – nic dziwnego, że chwycił za pierwszą lepszą, luźną koszulkę, która mu się nawinęła, zaraz po tym odnajdując czystą bieliznę. O dziwo, sam też uznał spodnie za kompletnie zbędną partię ubrania, biorąc pod uwagę, że było już późno, a Thatcher i tak nie miał możliwości ruszenia się z domu w najbliższym czasie.
A w tym wszystkim trafiłeś mu się ty, najgorszy opiekun świata.
Zignorował tę uwagę, nawet jeśli faktycznie nigdy wcześniej nie sądził, że przyjdzie mu zajmować się Starrem. Tak samo, jak nie uważał, że kiedykolwiek zupełnie automatycznie podejmie się poświęcenia swojego czasu komuś, kto wymagał specjalistycznej opieki. Kiedy tylko drzwi do łazienki na powrót otwarły się na oścież, Jay na krótką chwilę zatrzymał się w progu, obrzucając Woolfe kontrolnym spojrzeniem. Już od samego początku wydawał się być sceptycznie nastawiony do jego próby przebrania się, a niewielki ciężar materiału trzymanego w dłoni przypominał mu o tym, że chłopak chciał skazać się na niepotrzebny wysiłek.
Z drugiej strony może Ryan powinien dać mu szansę na samodzielność?
Widok ręcznika, którym zdążył okryć nagi tors i mokrej partii ubrania, która smętnie zawisła na brzegu wanny, sprawił, że szarooki mimowolnie i ledwo widocznie pokręcił głową. Był to prawdopodobnie jedyny komentarz, którym zamierzał uraczyć Rileya, zanim podszedł bliżej, układając koszulkę tak, by na koniec bezceremonialnie przeciągnąć ją ostrożnie przez zabandażowaną głowę Winchestera. Z tego punktu powinien mieć już z górki, choć nie wątpił, że siłowanie się z uszkodzonym barkiem i tak miało okazać się uciążliwe.
― Daj znać jak skończysz ― rzucił, kładąc bokserki na brzegu wanny. Nie zamierzał ślęczeć nad nim i obserwować, jak siłował się z ubieraniem, jakby czerpał przyjemność z obserwowania tymczasowego kaleki w środowisku naturalnym. Nie zamierzał też oddalać się od łazienki, ale uznał, że opuszczenie jej przynajmniej na ten czas i poczekanie przed drzwiami, da Thatcherowi przynajmniej częściowe poczucie prywatności.
Prywatności, której przecież tak bardzo potrzebował. W innych przypadkach nie był pobłażliwy, co przekładało się na to, że nie był w stanie uznać, na ile ta pobłażliwość w ogóle popłacała.
Musisz dać mu czas.
Palce ciemnowłosego ostatni raz uderzyły o blat, drgnęły i zastygły w bezruchu, gdy ten skierował wzrok ku uchylonym drzwiom łazienki. Nie ruszył się z miejsca, jakby samo jego imię nie wystarczyło jako sygnał do pomocy. Winchester brzmiał na tyle spokojnie, że nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że nie był to nagły wypadek – możliwe, że po prostu sprawdzał, czy Grimshaw nadal znajdował się w mieszkaniu. Choć z pozoru nie miało to większego sensu, szarooki do perfekcji opanował niemalże bezszelestne opuszczanie mieszkania. To wyjaśniało, dlaczego z taką łatwością wymykał się nocami, a kiedy wracał późno, świadczyły o tym jedynie pozostawione w przedsionku buty.
„Rzucisz mi coś na przebranie?”
Chociaż nie odezwał się ani słowem, dźwięk odsuwanego krzesła wystarczył, by domyślić się, że – jak mógłbyś odmówić, Jay? – zamierzał to zrobić. Nie miał najmniejszych oporów przed wejściem do sypialni Deana, w której Riley trzymał swoje rzeczy. Nie wyglądało też na to, by przywiązywał szczególną wagę do tego, czy wybrane przez niego ubrania na zmianę przypasują złotookiemu. Podejrzewał, że podstawową rolę odgrywał tu fakt, by to, co miał na siebie założyć było po prostu czyste – nic dziwnego, że chwycił za pierwszą lepszą, luźną koszulkę, która mu się nawinęła, zaraz po tym odnajdując czystą bieliznę. O dziwo, sam też uznał spodnie za kompletnie zbędną partię ubrania, biorąc pod uwagę, że było już późno, a Thatcher i tak nie miał możliwości ruszenia się z domu w najbliższym czasie.
A w tym wszystkim trafiłeś mu się ty, najgorszy opiekun świata.
Zignorował tę uwagę, nawet jeśli faktycznie nigdy wcześniej nie sądził, że przyjdzie mu zajmować się Starrem. Tak samo, jak nie uważał, że kiedykolwiek zupełnie automatycznie podejmie się poświęcenia swojego czasu komuś, kto wymagał specjalistycznej opieki. Kiedy tylko drzwi do łazienki na powrót otwarły się na oścież, Jay na krótką chwilę zatrzymał się w progu, obrzucając Woolfe kontrolnym spojrzeniem. Już od samego początku wydawał się być sceptycznie nastawiony do jego próby przebrania się, a niewielki ciężar materiału trzymanego w dłoni przypominał mu o tym, że chłopak chciał skazać się na niepotrzebny wysiłek.
Z drugiej strony może Ryan powinien dać mu szansę na samodzielność?
Widok ręcznika, którym zdążył okryć nagi tors i mokrej partii ubrania, która smętnie zawisła na brzegu wanny, sprawił, że szarooki mimowolnie i ledwo widocznie pokręcił głową. Był to prawdopodobnie jedyny komentarz, którym zamierzał uraczyć Rileya, zanim podszedł bliżej, układając koszulkę tak, by na koniec bezceremonialnie przeciągnąć ją ostrożnie przez zabandażowaną głowę Winchestera. Z tego punktu powinien mieć już z górki, choć nie wątpił, że siłowanie się z uszkodzonym barkiem i tak miało okazać się uciążliwe.
― Daj znać jak skończysz ― rzucił, kładąc bokserki na brzegu wanny. Nie zamierzał ślęczeć nad nim i obserwować, jak siłował się z ubieraniem, jakby czerpał przyjemność z obserwowania tymczasowego kaleki w środowisku naturalnym. Nie zamierzał też oddalać się od łazienki, ale uznał, że opuszczenie jej przynajmniej na ten czas i poczekanie przed drzwiami, da Thatcherowi przynajmniej częściowe poczucie prywatności.
Prywatności, której przecież tak bardzo potrzebował. W innych przypadkach nie był pobłażliwy, co przekładało się na to, że nie był w stanie uznać, na ile ta pobłażliwość w ogóle popłacała.
Musisz dać mu czas.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Paź 10, 2018 11:26 pm
Sro Paź 10, 2018 11:26 pm
Nie wymagał od niego żadnej odpowiedzi, nawet jeśli nie mógł mieć stuprocentowej pewności, że chłopak rzeczywiście nie opuścił domu. Jakby nie patrzeć - wcale by mu się nie dziwił. Doskonale wiedział, że napięta atmosfera, która zapanowała po proteście ze strony Winchestera i wypowiedzianych przez niego słowach, nie miała opaść jeszcze przez jakiś czas. Jego upartość nie pozwalała mu jednak na zwyczajne odrzucenie wszystkiego z czym się zmagał, ani tym bardziej przyznania do błędu. Bowiem w tym momencie zdecydowanie nie uważał, by jakikolwiek popełnił. Nawet jeśli patrzenie na Ryana w takim stanie jak chwilę temu zdecydowanie nie sprawiało mu przyjemności. Rozmasował ostrożnie kark, nim w końcu do jego uszu nie dotarł odgłos kolejnych stawianych na drewnianej posadzce kroków. Coś w jego piersi drgnęło nieznacznie, gdy mruknął praktycznie niedosłyszalnie. Właśnie taki był Jay. Milczący, nie dbający o nic i nikogo, stuprocentowy indywidualista zamknięty we własnym świecie.
W świecie, do którego mimo wszystko go wpuszczał, nawet jeśli złotooki na to nie zasługiwał. Opuścił ostrożnie lewą dłoń i poprawił ręcznik, wpatrując się pusto w drzwi łazienki. Biały Wilk nieustannie snuł się gdzieś na krawędzi jego wzroku, nie odzywając jednak ani słowem. Doskonale wyczuwał, że Woolfe potrzebuje w tym momencie ciszy i spokoju. Chwili dla samego siebie, w której nie będzie go rozpraszał żaden dodatkowy głos za wyjątkiem tego jednego, który właśnie pojawił się w pomieszczeniu. Nie spodziewał się jednak tego nagłego ataku z jego strony. Gdy tylko koszulka została przeciągnięta ostrożnie przez jego głowę, wyłącznie siła woli utrzymała go w miejscu, gdy całe ciało momentalnie zarządziło gwałtowny odwrót, a najlepiej odchylenie się w tył. Co przy odrobinie szczęścia skończyłoby się rąbnięciem potylicą w wannę. Czasem naturalne odruchy obronne zamiast faktycznie bronić mogły obrócić całą sytuację przeciwko tobie i zrobić z ciebie istne pośmiewisko.
Całe szczęście ta żałosna scena pozostała jedynie wytworem jego wyobraźni. Przymknął jedynie nieznacznie powieki, starając się kontrolować nieznaczny ból głowy, który i tak nie wzrósł do takiego poziomu jakiego mógłby się spodziewać.
— ... dzięki Jay.
Powiedział odprowadzając go wzrokiem, mimo że jego usta ledwo się poruszyły, by faktycznie wypuścić jakiekolwiek słowa na zewnątrz. Mięśnie twarzy zdawały się stężeć pod wpływem całej tej sytuacji. Pokręcił delikatnie głową na boki, wiedząc że jakikolwiek mocniejszy ruch mógł na nowo wywołać falę mdłości, lecz nawyk wyrzucania w ten sposób myśli był zbyt wielki. Wyciągnął powoli ręcznik spod t-shirtu, odwieszając go na wannę obok mokrej koszulki. Dalsza część ze względu na skręconą kostkę była dużo bardziej skomplikowana. Nic dziwnego, że dwa razy zaciskał mocno zęby na wardze, by jakkolwiek odwrócić swoją uwagę od bólu. Właśnie w takich momentach ograniczenia własnego organizmu sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej żałośnie. Żeby pieprzone wciąganie na siebie rzeczy wymagało od niego aż tyle energii.
Jakby nie patrzeć, płacił w tym momencie za własne błędy. I być może właśnie ta stosunkowo przełomowa myśl miała w przyszłości zakorzenić się w jego głowie na tyle mocno, by faktycznie nie próbował więcej szarpnąć się na własne życie. Nawet jeśli jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Pociągnął nosem i przesunął się ostrożnie wzdłuż wanny, nieustannie podpierając zdrową ręką. Trasa do drzwi zajęła mu dłuższą chwilę, lecz w końcu stanął w drzwiach szukając kolejnego punktu podparcia, tylko po to by stanąć praktycznie twarzą w twarz z Jayem. Nie odwrócił wzroku, acz z każdą sekundą coś w jego środku wymagało by jednak rozchylił te cholerne wargi i coś powiedział. Walczył ze sobą jeszcze chwilę, zaraz czując nieznacznie szturchnięcie zimnego nosa na udzie.
— Przykro mi, że nie jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, Jay. Nie mówię tego złośliwie, naprawdę bym chciał — w jego głosie pojawiła się nuta rozgoryczenia, nim zamrugał kilkakrotnie wyraźnie odzyskując panowanie nad sobą.
— Ufam ci, naprawdę. Tak jak nie ufam nikomu w całym moim życiu — ledwo się powstrzymał przed dodaniem czegoś na wzór "spierdolonym", nie zamierzał jednak dodawać całej sytuacji żadnego sztucznego dramatyzmu — jesteś pierwszą osobą, której opowiedziałem historię tych blizn. Będę pokazywał coraz więcej. Opowiem ci wszystko, aż w końcu będziesz znał każdy najmniejszy element czy ci się to podoba czy nie. Po prostu potrzebuję na to wszystko czasu.
Oparł się ostrożnie plecami o ścianę wyciągając powoli rękę w jego stronę. Nie dotknął go jednak. Dawał mu w tym momencie wybór. Jakby nie patrzeć, mógł zarówno go zaakceptować i mu pomóc, jak i zwyczajnie odejść. Nie zamierzał go zatrzymywać, ani do niczego przekonywać. Nie byli już dziećmi. Od dawna musieli podejmować decyzje za samych siebie i pogodzić się z wyborami innych, niezależnie od tego czy były im one przychylne czy też nie.
W świecie, do którego mimo wszystko go wpuszczał, nawet jeśli złotooki na to nie zasługiwał. Opuścił ostrożnie lewą dłoń i poprawił ręcznik, wpatrując się pusto w drzwi łazienki. Biały Wilk nieustannie snuł się gdzieś na krawędzi jego wzroku, nie odzywając jednak ani słowem. Doskonale wyczuwał, że Woolfe potrzebuje w tym momencie ciszy i spokoju. Chwili dla samego siebie, w której nie będzie go rozpraszał żaden dodatkowy głos za wyjątkiem tego jednego, który właśnie pojawił się w pomieszczeniu. Nie spodziewał się jednak tego nagłego ataku z jego strony. Gdy tylko koszulka została przeciągnięta ostrożnie przez jego głowę, wyłącznie siła woli utrzymała go w miejscu, gdy całe ciało momentalnie zarządziło gwałtowny odwrót, a najlepiej odchylenie się w tył. Co przy odrobinie szczęścia skończyłoby się rąbnięciem potylicą w wannę. Czasem naturalne odruchy obronne zamiast faktycznie bronić mogły obrócić całą sytuację przeciwko tobie i zrobić z ciebie istne pośmiewisko.
Całe szczęście ta żałosna scena pozostała jedynie wytworem jego wyobraźni. Przymknął jedynie nieznacznie powieki, starając się kontrolować nieznaczny ból głowy, który i tak nie wzrósł do takiego poziomu jakiego mógłby się spodziewać.
— ... dzięki Jay.
Powiedział odprowadzając go wzrokiem, mimo że jego usta ledwo się poruszyły, by faktycznie wypuścić jakiekolwiek słowa na zewnątrz. Mięśnie twarzy zdawały się stężeć pod wpływem całej tej sytuacji. Pokręcił delikatnie głową na boki, wiedząc że jakikolwiek mocniejszy ruch mógł na nowo wywołać falę mdłości, lecz nawyk wyrzucania w ten sposób myśli był zbyt wielki. Wyciągnął powoli ręcznik spod t-shirtu, odwieszając go na wannę obok mokrej koszulki. Dalsza część ze względu na skręconą kostkę była dużo bardziej skomplikowana. Nic dziwnego, że dwa razy zaciskał mocno zęby na wardze, by jakkolwiek odwrócić swoją uwagę od bólu. Właśnie w takich momentach ograniczenia własnego organizmu sprawiały, że czuł się jeszcze bardziej żałośnie. Żeby pieprzone wciąganie na siebie rzeczy wymagało od niego aż tyle energii.
Jakby nie patrzeć, płacił w tym momencie za własne błędy. I być może właśnie ta stosunkowo przełomowa myśl miała w przyszłości zakorzenić się w jego głowie na tyle mocno, by faktycznie nie próbował więcej szarpnąć się na własne życie. Nawet jeśli jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Pociągnął nosem i przesunął się ostrożnie wzdłuż wanny, nieustannie podpierając zdrową ręką. Trasa do drzwi zajęła mu dłuższą chwilę, lecz w końcu stanął w drzwiach szukając kolejnego punktu podparcia, tylko po to by stanąć praktycznie twarzą w twarz z Jayem. Nie odwrócił wzroku, acz z każdą sekundą coś w jego środku wymagało by jednak rozchylił te cholerne wargi i coś powiedział. Walczył ze sobą jeszcze chwilę, zaraz czując nieznacznie szturchnięcie zimnego nosa na udzie.
— Przykro mi, że nie jestem w stanie dostosować się do twojego tempa, Jay. Nie mówię tego złośliwie, naprawdę bym chciał — w jego głosie pojawiła się nuta rozgoryczenia, nim zamrugał kilkakrotnie wyraźnie odzyskując panowanie nad sobą.
— Ufam ci, naprawdę. Tak jak nie ufam nikomu w całym moim życiu — ledwo się powstrzymał przed dodaniem czegoś na wzór "spierdolonym", nie zamierzał jednak dodawać całej sytuacji żadnego sztucznego dramatyzmu — jesteś pierwszą osobą, której opowiedziałem historię tych blizn. Będę pokazywał coraz więcej. Opowiem ci wszystko, aż w końcu będziesz znał każdy najmniejszy element czy ci się to podoba czy nie. Po prostu potrzebuję na to wszystko czasu.
Oparł się ostrożnie plecami o ścianę wyciągając powoli rękę w jego stronę. Nie dotknął go jednak. Dawał mu w tym momencie wybór. Jakby nie patrzeć, mógł zarówno go zaakceptować i mu pomóc, jak i zwyczajnie odejść. Nie zamierzał go zatrzymywać, ani do niczego przekonywać. Nie byli już dziećmi. Od dawna musieli podejmować decyzje za samych siebie i pogodzić się z wyborami innych, niezależnie od tego czy były im one przychylne czy też nie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach