▲▼
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
Zanim wejdzie się do pokoju właściwego, należy przebić się przez sekretariat. Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ czas dyrektora jest jedną z najważniejszych walut jakie posiada, więc nie może nim dysponować ot, dla byle kogo. Stąd też najpierw należy skonfrontować się z sekretarką, w celu wyjaśnienia powodu wizyty. Ta może rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ewentualnie skonsultować się z dyrektorem. W najgorszym wypadku odeśle kogoś i zachęci, aby skontaktował się telefonicznie.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
Zanim wejdzie się do pokoju właściwego, należy przebić się przez sekretariat. Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ czas dyrektora jest jedną z najważniejszych walut jakie posiada, więc nie może nim dysponować ot, dla byle kogo. Stąd też najpierw należy skonfrontować się z sekretarką, w celu wyjaśnienia powodu wizyty. Ta może rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ewentualnie skonsultować się z dyrektorem. W najgorszym wypadku odeśle kogoś i zachęci, aby skontaktował się telefonicznie.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
W oczekiwaniu na przybycie uczennicy, dyrektor wyciągnął telefon i ignorując zatrważającą ilość sms-ów do odczytania, zaczął przeglądać najświeższe informacje z Vancouver. Kiedy usłyszał odgłos otwierających się drzwi, nie podniósł wzroku, tak, jakby nic się nie wydarzyło. Również słowa wypowiedziane przez Raven nie zachęciły go do przerwania lektury artykułu, który nawet całkiem go zainteresował. Pozwolił sobie go więc dokończyć, wyłączyć telefon i dopiero podniósł wzrok na uczennicę.
Ah tak, faktycznie, miała tutaj przyjść.
- Panna Castlecrow. Proszę usiąść - zaproponował, wskazując dłonią na jedno z krzeseł ustawionych przed jego biurkiem. - Napije się pani czegoś? - zagadnął, po czym ponownie nacisnął przycisk interkomu. - Herbatę i kawę z mlekiem.
Doskonale. Po tym wstał i mrucząc coś pod nosem, zaczął przyglądać się segregatorom ustawionym w jego szafce. Pokręcił się trochę, aż wreszcie wyciągnął jeden z nich i wraz z nim powrócił na swój fotel. Tam też otworzył segregator i zaczął kartkować znajdujące się wewnątrz dokumenty. Kiedy zaś dotarł do tego, który go interesował, znów zatopił się w lekturze.
W tym czasie drzwi od gabinetu skrzypnęły i pojawiła się sekretarka, która ustawiła przed Raven filiżankę herbaty, a przez dyrektorem to samo naczynie, jednak wypełnione kawą. I bez słowa opuściła gabinet.
- Tak, rozumiem - rzucił wreszcie James, odstawiając segregator na biurko i opierając na nim łokcie. Dopiero teraz wbił intensywne spojrzenie w blondynkę, tak jakby chciał w ten sposób dowiedzieć się czegoś interesującego na jej temat. - Owszem, panno Castlecrow, pani ojciec, a mój dobry przyjaciel, kontaktował się ze mną w sprawie... jak to zgrabnie pani ujęła, straconego roku. I chociaż bardzo go szanuję i z tego co widzę, była pani może nie wzorową, ale prezentującą odpowiedni poziom uczennicą, to cały czas głowię się nad jedną sprawą. Czemu, mianowicie, miałbym interweniować w sprawie pani utraconego roku, skoro, że pozwolę sobie zauważyć, wina nie leży po stronie szkoły. Regulamin naszej placówki raczej nie jest skomplikowanym dokumentem, jego treść jest ogólnodostępna, znane są także ewentualne konsekwencje nieprzestrzegania go. Czemu więc, panno Castlecrow, czemu miałbym przychylać się do pani prośby, a właściwie to do prośby pani ojca i jakkolwiek interweniować w tej sprawie? Żeby rozwiać ewentualne wątpliwości, oczekuję odpowiedzi na to pytanie.
Po tym krótkim wywodzie, sięgnął po swoją filiżankę z kawą i racząc się tym życiodajnym płynem, spokojnie czekał na odpowiedź.
Ah tak, faktycznie, miała tutaj przyjść.
- Panna Castlecrow. Proszę usiąść - zaproponował, wskazując dłonią na jedno z krzeseł ustawionych przed jego biurkiem. - Napije się pani czegoś? - zagadnął, po czym ponownie nacisnął przycisk interkomu. - Herbatę i kawę z mlekiem.
Doskonale. Po tym wstał i mrucząc coś pod nosem, zaczął przyglądać się segregatorom ustawionym w jego szafce. Pokręcił się trochę, aż wreszcie wyciągnął jeden z nich i wraz z nim powrócił na swój fotel. Tam też otworzył segregator i zaczął kartkować znajdujące się wewnątrz dokumenty. Kiedy zaś dotarł do tego, który go interesował, znów zatopił się w lekturze.
W tym czasie drzwi od gabinetu skrzypnęły i pojawiła się sekretarka, która ustawiła przed Raven filiżankę herbaty, a przez dyrektorem to samo naczynie, jednak wypełnione kawą. I bez słowa opuściła gabinet.
- Tak, rozumiem - rzucił wreszcie James, odstawiając segregator na biurko i opierając na nim łokcie. Dopiero teraz wbił intensywne spojrzenie w blondynkę, tak jakby chciał w ten sposób dowiedzieć się czegoś interesującego na jej temat. - Owszem, panno Castlecrow, pani ojciec, a mój dobry przyjaciel, kontaktował się ze mną w sprawie... jak to zgrabnie pani ujęła, straconego roku. I chociaż bardzo go szanuję i z tego co widzę, była pani może nie wzorową, ale prezentującą odpowiedni poziom uczennicą, to cały czas głowię się nad jedną sprawą. Czemu, mianowicie, miałbym interweniować w sprawie pani utraconego roku, skoro, że pozwolę sobie zauważyć, wina nie leży po stronie szkoły. Regulamin naszej placówki raczej nie jest skomplikowanym dokumentem, jego treść jest ogólnodostępna, znane są także ewentualne konsekwencje nieprzestrzegania go. Czemu więc, panno Castlecrow, czemu miałbym przychylać się do pani prośby, a właściwie to do prośby pani ojca i jakkolwiek interweniować w tej sprawie? Żeby rozwiać ewentualne wątpliwości, oczekuję odpowiedzi na to pytanie.
Po tym krótkim wywodzie, sięgnął po swoją filiżankę z kawą i racząc się tym życiodajnym płynem, spokojnie czekał na odpowiedź.
Dziewczyna usiadła we wskazanym miejscu, swoją torebkę lokując na kolanach. Czuła się trochę nieswojo pośród tych wszystkich papierów, biurowa atmosfera ją przytłaczała. No, może te szachy stojące niedaleko nadawały temu miejscu nieco przyjemniejsze aury. Na pytanie dyrektora nawet nie zdążyła odpowiedzieć, bowiem jej napitek był już w drodze. Szkoda, że akurat herbata, nie trafił. Ale odmówić byłoby niegrzecznie. Blondynka uważnie obserwowała każdy gest mężczyzny, który przeszukiwał wielki segregator w poszukiwaniu jej danych. Wreszcie niezręczna cisza ugięła się pod głosem dyrektora, który najwyraźniej prawienie monologów miał już wyćwiczone. Raven potrzebowała trochę czasu, aby przeanalizować tłok słów, który właśnie wydostał się z jego z lekka wysuszonych ust. Próbując zyskać trochę czasu ostrożnie upiła łyk herbaty, która okazała się być niebanalnie pyszna. Czując, że nadchodzi jej kolej w dyskusji, odłożyła zdobioną filiżankę na podstawek, na szybko oblizując dolną wargę.
- Regulamin przyswoiłam już dawno i rozumiem pana pytanie, aczkolwiek dziwi mnie to, że szkoła dalej nie jest uświadomiona. - rzekła z wyczuwalnym zdezorientowaniem w głosie, obserwując jak zmienia się mimika dojrzałej twarzy dyrektora. - Miałam dość poważny wypadek, po którym wylądowałam w szpitalu. Moi rodzice przesyłali informacje o tym zajściu do szkoły, dlatego też bardzo zdziwiłam się, kiedy moje nazwisko znalazło się w innej rubryce niż powinno... Zasady są mi bardzo dobrze znane, ale raczej ciężko byłoby mi uczęszczać na lekcje na łóżku szpitalnym. - czuła, że powiedziała o jedno zdanie za dużo, na ugryzienie w język było już za późno. Chcąc odesłać w zapomnienie swój błąd, pośpiesznie zajrzała do skórzanej torebki, aby wyciągnąć z niej teczkę z dokumentacją szpitalną, która zaraz po tym wylądowała na dyrektorskim biurku. - Oto potwierdzenie moich słów... - dodała, przenosząc wzrok z białej okładki na twarz mężczyzny. Postanowiła wykorzystać chwilę, sięgając po filiżankę w wiadomym zamiarze.
- Regulamin przyswoiłam już dawno i rozumiem pana pytanie, aczkolwiek dziwi mnie to, że szkoła dalej nie jest uświadomiona. - rzekła z wyczuwalnym zdezorientowaniem w głosie, obserwując jak zmienia się mimika dojrzałej twarzy dyrektora. - Miałam dość poważny wypadek, po którym wylądowałam w szpitalu. Moi rodzice przesyłali informacje o tym zajściu do szkoły, dlatego też bardzo zdziwiłam się, kiedy moje nazwisko znalazło się w innej rubryce niż powinno... Zasady są mi bardzo dobrze znane, ale raczej ciężko byłoby mi uczęszczać na lekcje na łóżku szpitalnym. - czuła, że powiedziała o jedno zdanie za dużo, na ugryzienie w język było już za późno. Chcąc odesłać w zapomnienie swój błąd, pośpiesznie zajrzała do skórzanej torebki, aby wyciągnąć z niej teczkę z dokumentacją szpitalną, która zaraz po tym wylądowała na dyrektorskim biurku. - Oto potwierdzenie moich słów... - dodała, przenosząc wzrok z białej okładki na twarz mężczyzny. Postanowiła wykorzystać chwilę, sięgając po filiżankę w wiadomym zamiarze.
Cadogan westchnął zirytowany. To wszystko było takie nudne.
Nawet nie otworzył teczki z dokumentacją medyczną, bardzo dobrze ją bowiem znał. Zamiast tego studiował twarz młodej blondynki, starając się tam dostrzec coś. Coś, cokolwiek. Nie dostrzegał jednak za wiele. Westchnął ciężko, stukając palcami w blat swojego biurka. Potem znów upił nieco kawy.
- Jak widzę, nie rozumieliśmy się w tej sprawie - odpowiedział wreszcie, splatając dłonie na biurku. - Kiedy myślę o uczniach ze swojej szkoły reprezentujących klasę A, widzę osoby ambitne, bystre, zawzięte, pełne pasji, gotowe godnie reprezentować naszą placówkę. Osoby, które zasługują na taki prestiż, rozumie pani - wstał ze swojego fotela i zaczął krążyć po własnym gabinecie. - Chciałbym, żeby mi pani udowodniła, że należy pani do takich osób, a nie zasłaniała się tylko aktami medycznymi, migając się tym samym od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Oczywiście, była pani w szpitalu. Tylko czemu powinno mnie to obchodzić? Panno Castlecrow, co jest w pani takiego, co powinno zmusić mnie do ponownego włączenia pani nazwiska do elitarnego grona naszej szkoły?
Dyrektor Cadogan zatoczył kółko po swoim gabinecie i znów wylądował w swoim fotelu. Nawet dobrze, że się tutaj zjawiła, przynajmniej odrobinę się rozerwie i oderwie od rutyny codzienności, jeśli mógł to w ogóle tak nazwać, bo przecież prawie codziennie musiał mierzyć się z czymś nowym. Zawsze pewną frajdą było dla niego zmuszanie do myślenia swoich uczniów i podwładnych. Coś jak przerwa na papierosa dla palacza.
Nawet nie otworzył teczki z dokumentacją medyczną, bardzo dobrze ją bowiem znał. Zamiast tego studiował twarz młodej blondynki, starając się tam dostrzec coś. Coś, cokolwiek. Nie dostrzegał jednak za wiele. Westchnął ciężko, stukając palcami w blat swojego biurka. Potem znów upił nieco kawy.
- Jak widzę, nie rozumieliśmy się w tej sprawie - odpowiedział wreszcie, splatając dłonie na biurku. - Kiedy myślę o uczniach ze swojej szkoły reprezentujących klasę A, widzę osoby ambitne, bystre, zawzięte, pełne pasji, gotowe godnie reprezentować naszą placówkę. Osoby, które zasługują na taki prestiż, rozumie pani - wstał ze swojego fotela i zaczął krążyć po własnym gabinecie. - Chciałbym, żeby mi pani udowodniła, że należy pani do takich osób, a nie zasłaniała się tylko aktami medycznymi, migając się tym samym od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Oczywiście, była pani w szpitalu. Tylko czemu powinno mnie to obchodzić? Panno Castlecrow, co jest w pani takiego, co powinno zmusić mnie do ponownego włączenia pani nazwiska do elitarnego grona naszej szkoły?
Dyrektor Cadogan zatoczył kółko po swoim gabinecie i znów wylądował w swoim fotelu. Nawet dobrze, że się tutaj zjawiła, przynajmniej odrobinę się rozerwie i oderwie od rutyny codzienności, jeśli mógł to w ogóle tak nazwać, bo przecież prawie codziennie musiał mierzyć się z czymś nowym. Zawsze pewną frajdą było dla niego zmuszanie do myślenia swoich uczniów i podwładnych. Coś jak przerwa na papierosa dla palacza.
Wypowiedzi dyrektora wysłała ze szczególną uwagą, mrużąc przy tym z lekka oczy. Jej wzrok cały czas utkwiony był w przestrzeni, kiedy to ten przechadzał się po swoim gabinecie. Spojrzeniem obdarowała go tylko do czasu, kiedy zniknął za jej plecami, po czym wyłonił się znowu, zasiadając za wielkim biurkiem. Raven skrzyżowała nogi, kładąc ręce na torebce. Z każdą kolejną minutą paradoksalnie zamiast czuć się bardziej spięta przez natłok pytań i słów wypowiadanych przez głowę szkoły, wpadała w ramiona coraz większego komfortu. Po jego ostatnim pytaniu wpiła w niego spojrzenie złotych tęczówek, które z lekka błysnęły.
- Ten rok był dla mnie dość ciężki, panie dyrektorze. Zderzenie z odmienną dla mnie rzeczywistością znacząco wpłynęło na mojego wyniki w nauce, ale skoro nawet po tym określił pan wcześniej moje osiągnięcia jako "na odpowiednim poziomie" to jestem bardzo zadowolona... Ponieważ ja nawet nie rozwinęłam skrzydeł. - dobrze wiedziała, że jej wypowiedź mogła zabrzmieć z lekka arogancko, ba, nawet na to liczyła. Na chwilę przerwała, biorąc kolejny łyk herbaty, której poziom drastycznie się zmniejszał. - Gwarantuję panu, że wymienione wcześniej zalety osób z prestiżowego grona uczniów są do mnie jak najbardziej adekwatne. Potrafię dać z siebie wszystko i starać się jeszcze więcej. I jeżeli pan przychyli się do mojej prośby, udowodnię to w następnym roku. I to nie jest obietnica, to po prostu stwierdzenie... A akta były dla mnie czystą formalnością, którą na wszelki wypadek wolałam załatwić. Lubię mieć wszystko uporządkowane. - swój monolog skwitowała subtelnym, ale ciepłym uśmiechem, po czym na nowo sięgnęła po filiżankę, aby ponownie zmniejszyć w niej poziom cieczy.
- Ten rok był dla mnie dość ciężki, panie dyrektorze. Zderzenie z odmienną dla mnie rzeczywistością znacząco wpłynęło na mojego wyniki w nauce, ale skoro nawet po tym określił pan wcześniej moje osiągnięcia jako "na odpowiednim poziomie" to jestem bardzo zadowolona... Ponieważ ja nawet nie rozwinęłam skrzydeł. - dobrze wiedziała, że jej wypowiedź mogła zabrzmieć z lekka arogancko, ba, nawet na to liczyła. Na chwilę przerwała, biorąc kolejny łyk herbaty, której poziom drastycznie się zmniejszał. - Gwarantuję panu, że wymienione wcześniej zalety osób z prestiżowego grona uczniów są do mnie jak najbardziej adekwatne. Potrafię dać z siebie wszystko i starać się jeszcze więcej. I jeżeli pan przychyli się do mojej prośby, udowodnię to w następnym roku. I to nie jest obietnica, to po prostu stwierdzenie... A akta były dla mnie czystą formalnością, którą na wszelki wypadek wolałam załatwić. Lubię mieć wszystko uporządkowane. - swój monolog skwitowała subtelnym, ale ciepłym uśmiechem, po czym na nowo sięgnęła po filiżankę, aby ponownie zmniejszyć w niej poziom cieczy.
Dyrektor podrapał się po czole z namysłem. Trochę się czuł jak na spotkaniu z jakimś coachem motywacyjnym. Z drugiej strony, przecież sam strzelał takie gadki, więc nie mógł do końca winić za taką reakcję osób, z którymi rozmawiał. Odchylił się na swoim fotelu i przeciągnął lekko, a potem sięgnął po filiżankę i upił kawę do końca. Rozważał, czy powinien jeszcze ciągnąć tę grę, ale z drugiej strony w nadmiarze wszystko stawało się szkodliwe, a poza tym, tak bardzo, jak lubił podobne odskocznie od codzienności, to jednak nikt nie wykona za niego tych obowiązków. Chociaż teoretycznie, gdyby kogoś sobie do tego zatrudnił...
- Doskonale - stwierdził wreszcie, z zaskakująco małym entuzjazmem, jak na słowo, którego użył. - Papiery dotyczące pani przeniesienia załatwione są już od wczoraj. Kiedy będzie pani wychodziła, proszę zagadnąć sekretarkę, podsunie co trzeba do podpisania. Pani ojciec to sprawny negocjator, muszę przyznać, że dostrzegam iskrę talentu i w jego potomstwie. Musi pani częściej mówić to, co ludzie chcą słyszeć - wyjaśnił i odłożył na moment okulary na biurko. - Żebyśmy jednak nie zostali posądzeni o swego rodzaju nepotyzm, pani powrót nie będzie darmowy, ceną zaś będzie pani czas. Zadbałem o to, aby słowa, które przed chwilą pani powiedziała, nie były jedynie pustymi frazesami. Według moich dokumentów, zobowiązała się pani do udziału w trzech... nie, czterech dodatkowych zajęciach fakultatywnych, jeden z nich współprowadząc. Do tego dochodzi aktywny udział i wsparcie dla wszystkich imprez uczniowskich oraz szkolnych, a także dodatkowe zajęcia z dwóch języków. Cóż mogę rzec, panno Ravencrow, niewątpliwie rozwinie się pani w ciągu tego roku.
Po tych słowach dyrektor uśmiechnął się krótko, ponownie zakładając okulary na nos i zamykając segregator, który do tej pory pozostawał otwarty.
Zapewne też zdawała sobie sprawę z pokaźnej sumy finansowej, którą jej ojciec wpłacił na rzecz tej placówki. Cóż mógł rzec - polityka.
- Doskonale - stwierdził wreszcie, z zaskakująco małym entuzjazmem, jak na słowo, którego użył. - Papiery dotyczące pani przeniesienia załatwione są już od wczoraj. Kiedy będzie pani wychodziła, proszę zagadnąć sekretarkę, podsunie co trzeba do podpisania. Pani ojciec to sprawny negocjator, muszę przyznać, że dostrzegam iskrę talentu i w jego potomstwie. Musi pani częściej mówić to, co ludzie chcą słyszeć - wyjaśnił i odłożył na moment okulary na biurko. - Żebyśmy jednak nie zostali posądzeni o swego rodzaju nepotyzm, pani powrót nie będzie darmowy, ceną zaś będzie pani czas. Zadbałem o to, aby słowa, które przed chwilą pani powiedziała, nie były jedynie pustymi frazesami. Według moich dokumentów, zobowiązała się pani do udziału w trzech... nie, czterech dodatkowych zajęciach fakultatywnych, jeden z nich współprowadząc. Do tego dochodzi aktywny udział i wsparcie dla wszystkich imprez uczniowskich oraz szkolnych, a także dodatkowe zajęcia z dwóch języków. Cóż mogę rzec, panno Ravencrow, niewątpliwie rozwinie się pani w ciągu tego roku.
Po tych słowach dyrektor uśmiechnął się krótko, ponownie zakładając okulary na nos i zamykając segregator, który do tej pory pozostawał otwarty.
Zapewne też zdawała sobie sprawę z pokaźnej sumy finansowej, którą jej ojciec wpłacił na rzecz tej placówki. Cóż mógł rzec - polityka.
Nieco zaskoczył ją fakt, że wszystko, o co przyszła walczyć zostało załatwione... wczoraj. Ojciec nie pisnął o tym nawet słówka, a więc dała się wciągnąć w ich mini gierkę. Ale nie żałowała. Przynajmniej miała okazję przedstawić swoją osobę w pozytywnym świetle, a nie jako kogoś liczącego na znajomości. Mnogość rzeczy, do których zobowiązały ją magiczne dokumenty z lekka ją przytłoczyły, ale tylko na moment, gdyż w głowie szybko przekalkulowała to i owo, w miarę porządkując przyswojone informacje. Jego krótki uśmiech odbił się na twarzy Raven niczym w lustrze.
- Na to liczę. - Dziewczyna szybko schowała swoją teczkę do torebki, zapinając ją na zamek. - Dziękuję bardzo za rozmowę, a co ważniejsze, za akceptację mojej prośby. No i tą herbatę... Do widzenia. - wstając z krzesła na szybko poprawiła koszulę i z subtelnym uśmiechem skierowanym do osoby dyrektora opuściła jego gabinet, zamykając za sobą cicho drzwi. Potem nastał czas czystych formalności, z którymi udało się jej uporać za pomocą pani sekretarki. Kilkanaście podpisów później dziewczyna opuściła sekretariat, rzucając krótkim do widzenia, na które nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Ta szkoła mogłaby postarać się o milszy personel, serio. Po chwili jednak ta nieuprzejmość nie była już tak istotna - Raven na nowo była zaliczana do grona tych lepszych, z czego bardzo się cieszyła. Chociaż malujący się na horyzoncie nadchodzącego roku szkolnego widok obowiązków i pracy, które ją czekały nieco ścierały uśmiech z jej twarzy. Cóż rzecz, wypadki chodzą po ludziach. Teraz pozostawało jej rzucić to w chwilowe zapomnienie, bo bądź co bądź, od momentu przekroczenia progu sekretariatu, zaczęły się dla niej upragnione wakacje. I oby trwały jak najdłużej.
zt.
- Na to liczę. - Dziewczyna szybko schowała swoją teczkę do torebki, zapinając ją na zamek. - Dziękuję bardzo za rozmowę, a co ważniejsze, za akceptację mojej prośby. No i tą herbatę... Do widzenia. - wstając z krzesła na szybko poprawiła koszulę i z subtelnym uśmiechem skierowanym do osoby dyrektora opuściła jego gabinet, zamykając za sobą cicho drzwi. Potem nastał czas czystych formalności, z którymi udało się jej uporać za pomocą pani sekretarki. Kilkanaście podpisów później dziewczyna opuściła sekretariat, rzucając krótkim do widzenia, na które nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Ta szkoła mogłaby postarać się o milszy personel, serio. Po chwili jednak ta nieuprzejmość nie była już tak istotna - Raven na nowo była zaliczana do grona tych lepszych, z czego bardzo się cieszyła. Chociaż malujący się na horyzoncie nadchodzącego roku szkolnego widok obowiązków i pracy, które ją czekały nieco ścierały uśmiech z jej twarzy. Cóż rzecz, wypadki chodzą po ludziach. Teraz pozostawało jej rzucić to w chwilowe zapomnienie, bo bądź co bądź, od momentu przekroczenia progu sekretariatu, zaczęły się dla niej upragnione wakacje. I oby trwały jak najdłużej.
zt.
Tak dawno jej tutaj nie było. Ta placówka była czymś co odwiedzała na bieżąco dzień w dzień. Teraz mimo iż znała ten budynek dość dobrze, to jednak czuła się tu obco. Nowi uczniowie, nowi twarze, powodowali iż kobieta miała chwilowe wrażenie jakby nigdy jej tu nie było. Przyodziana w Typowy dla niej strój, z podręczną teczką w ręku, przemierzała korytarze, kierując się ku pokojowi dyrektora. O ile dobrze pamiętała, zawsze bywała tam kolejka, więc nie spieszyła się na złamanie karku. Czy wiedziała czego się spodziewać? Po części tak, bowiem była to kolejna rozmowa o prace, a z tym dyrektorem już ją przeprowadzała. Czas jednak zrobił swoje i choć nie była niczego pewna, to była nastawiona na pozytywnie zakończenie tej rozmowy. Tłumaczyła sobie to chociażby tym iż była dobrym pedagogiem szkolnym, jak i nauczycielem. Powrót po jednak tak długim okresie czasu bywał trudny.
Pojawiając się w gabinecie zerknęła na sekretarkę dyrektora, informując ją o swoim przybyciu. Ta odesłała ją na jedno z krzesełek, twierdząc iż wezwie ją gdy będzie jej pora. Z neutralnym wyrazem twarzy zasiadła w taj słynnej poczekalni, czekając aż mężczyzna znajdzie i dla niej chwile czasu.
Pojawiając się w gabinecie zerknęła na sekretarkę dyrektora, informując ją o swoim przybyciu. Ta odesłała ją na jedno z krzesełek, twierdząc iż wezwie ją gdy będzie jej pora. Z neutralnym wyrazem twarzy zasiadła w taj słynnej poczekalni, czekając aż mężczyzna znajdzie i dla niej chwile czasu.
James Cadogan przeciągnął się i ziewnął przeciągle. Na szczęście nikt tego nie widział. Jednak nawet i on miewał momenty, kiedy nużyła go codzienna rutyna. Stos papierkowej roboty i jeszcze większa ilość maili sprawiła, że dyrektor odsunął się od biurka i podszedł do okna.
Obserwowanie szkolnego dziedzińca zawsze dawało mu odrobinę ulgi. Dziedzińca, który sam doprowadził do porządku, wyremontował i właściwie w całości odnowił. Tak, spoglądając w to miejsce za każdym razem przypominał sobie, że to, czym się tutaj zajmował, miało znaczenie.
Ale to wcale nie oznaczało, że ma zamiar spędzić cały dzień w papierach. Były wszakże inne, ciekawsze rzeczy do roboty, które również należały do jego obowiązków. Jak chociażby przyjmowanie gości, którzy chcieli coś z nim ustalić. Tak, to będzie dobra odskocznia.
Z tą myślą powrócił do biurka i nacisnął przycisk w telefonie, a potem podniósł słuchawkę.
- Pani Gagnon, kogo dzisiaj przyjmujemy?
Sekretarka zaczęła wymieniać rząd nazwisk. Znudzony Cadogan przetwarzał je w pamięci, starając się dopasować do twarzy i przypomnieć sobie, w jakiej sprawie mogli przybyć, aby zawracać mu dupę. Wtem jedno z nazwisk nieco bardziej go zainteresowało.
- Proszę wpuścić pannę Peo za... 20 minut - zawyrokował, a potem odłożył słuchawkę. Zaraz jednak ponownie ją podniósł. - I proszę wtedy przynieść dwie herbaty.
Kiedy już wydał ostateczne wytyczne, nie pozostało mu nic innego, jak rozsiąść się wygodnie w fotelu i czekać.
Po wspomnianych dwudziestu minutach, sekretarka dała Katherine znać, że może wejść do środka, a sama zabrała się za przygotowywanie herbaty.
Obserwowanie szkolnego dziedzińca zawsze dawało mu odrobinę ulgi. Dziedzińca, który sam doprowadził do porządku, wyremontował i właściwie w całości odnowił. Tak, spoglądając w to miejsce za każdym razem przypominał sobie, że to, czym się tutaj zajmował, miało znaczenie.
Ale to wcale nie oznaczało, że ma zamiar spędzić cały dzień w papierach. Były wszakże inne, ciekawsze rzeczy do roboty, które również należały do jego obowiązków. Jak chociażby przyjmowanie gości, którzy chcieli coś z nim ustalić. Tak, to będzie dobra odskocznia.
Z tą myślą powrócił do biurka i nacisnął przycisk w telefonie, a potem podniósł słuchawkę.
- Pani Gagnon, kogo dzisiaj przyjmujemy?
Sekretarka zaczęła wymieniać rząd nazwisk. Znudzony Cadogan przetwarzał je w pamięci, starając się dopasować do twarzy i przypomnieć sobie, w jakiej sprawie mogli przybyć, aby zawracać mu dupę. Wtem jedno z nazwisk nieco bardziej go zainteresowało.
- Proszę wpuścić pannę Peo za... 20 minut - zawyrokował, a potem odłożył słuchawkę. Zaraz jednak ponownie ją podniósł. - I proszę wtedy przynieść dwie herbaty.
Kiedy już wydał ostateczne wytyczne, nie pozostało mu nic innego, jak rozsiąść się wygodnie w fotelu i czekać.
Po wspomnianych dwudziestu minutach, sekretarka dała Katherine znać, że może wejść do środka, a sama zabrała się za przygotowywanie herbaty.
Siadając na krześle, nie zostało jej nic innego, jak poczekać na to aż James znajdzie chwile dla niej. Siedząc rozglądała się po pomieszczeniu. Wyjęła nawet na chwile telefon, patrząc na wyświetlacz z obojętnością. Szybko, ale treściwa odpowiedz została wysłana, po czym urządzenie zaś wylądowało w torbie kobiety. Gdy podeszła do niej kobieta z wiadomością iż może już wejść, skinęła głową, po czym wstała. Skierowała się do następnego pomieszczenia. Z racji tego iż była zapowiedziana, nie widziała potrzeby aby pykać do drzwi, co też nie oznacza, że weszła jak do siebie. Zaraz po zamknięciu drzwi za sobą, kobieta kierując wzrok ku Dyrektorowi, pokłoniła się lekko. Odkąd się znali mężczyzna mógł mieć różną ocenę o kobiecie, która bez wątpienia miała inne zachowanie, które zapewne wynikało z tego skąd pochodziła.
- Witam Panie Jamesie.
Zaczęła dość cicho, lecz jej gruba barwa głodu powodowała iż mężczyzna nie powinien mięć żadnego problemu w zrozumieniu kobiety. Odeszła po chwili od drzwi zbliżając się spokojnym krokiem do biurka.
- Jak się czujecie?
Luźna rozmowa była tutaj nie na miejscu, niemniej nic nie wskazywało na to by kobieta była w jakiś sposób skrępowana, czy też zmartwiona. Potrafiła wiele kryć w sobie, dlatego tym co mieli z nią nikły kontakt, zdarzało się stwierdzić iż kobieta to Android, nie ukazujący nic poza obojętnością. Dla tych co znali ją bardziej, między innymi i James, była kimś kto potrafił panować nad emocjami, nie każdymi, jednak to pozwalało jej na unikanie często dość nieprzyjemnych pytań.
Gdy zostanie pozwolenie by móc usiąść uczyni, to kładąc teczkę przy jednej z nóżek siedziska, po czym zaś skieruje swoje spojrzenie na towarzysza, by móc go ewentualnie wysłuchać, o ile chciał jej odpowiedzieć na jej pytanie, nim przejdą do konkretów.
- Witam Panie Jamesie.
Zaczęła dość cicho, lecz jej gruba barwa głodu powodowała iż mężczyzna nie powinien mięć żadnego problemu w zrozumieniu kobiety. Odeszła po chwili od drzwi zbliżając się spokojnym krokiem do biurka.
- Jak się czujecie?
Luźna rozmowa była tutaj nie na miejscu, niemniej nic nie wskazywało na to by kobieta była w jakiś sposób skrępowana, czy też zmartwiona. Potrafiła wiele kryć w sobie, dlatego tym co mieli z nią nikły kontakt, zdarzało się stwierdzić iż kobieta to Android, nie ukazujący nic poza obojętnością. Dla tych co znali ją bardziej, między innymi i James, była kimś kto potrafił panować nad emocjami, nie każdymi, jednak to pozwalało jej na unikanie często dość nieprzyjemnych pytań.
Gdy zostanie pozwolenie by móc usiąść uczyni, to kładąc teczkę przy jednej z nóżek siedziska, po czym zaś skieruje swoje spojrzenie na towarzysza, by móc go ewentualnie wysłuchać, o ile chciał jej odpowiedzieć na jej pytanie, nim przejdą do konkretów.
Czas pomiędzy poinformowaniem sekretarki, a wejściem Katheriny do swojego biura Cadogan spędził, po prostu siedząc z zamkniętymi oczami. Można powiedzieć, że ładował wewnętrzną energię, kontemplował istotę wszechświata albo po prostu odpoczywał, pozwalając sobie na kilka minut luzu. To nie zdarzało się zbyt często w jego życiu.
Kiedy tylko usłyszał skrzypnięcie klamki, otworzył oczy i skierował spojrzenie na kobietę, która weszła. Nie zmieniła się za bardzo. Uważne spojrzenie dyrektora prześledziło całą jej sylwetkę. Tuż za byłą jeszcze nauczycielką weszła sekretarka, niosąc dwie herbaty w filiżankach. Położyła je na biurku, a James odprawił ją skinięciem głowy.
Kiedy zostali we dwójkę, podszedł do ściany z segregatorami i zaczął je przeglądać. Następnie wyciągnął jeden z nich i wraz z nim wrócił na swój fotel. Jej pytanie wywołało krótki grymas na jego twarzy.
- Nie mam czasu, aby marnować go na rozmowę o swoim samopoczuciu - odpowiedział sucho, dając jasno do zrozumienia, że to nie jest czas na luźne gadki. Z zaskoczeniem skonstatował również, że kobieta wciąż stoi. - Proszę usiąść - polecił, kręcąc lekko głową. Za chwilę będzie musiał tłumaczyć ludziom kiedy mogą zacząć oddychać.
Otworzył segregator, a z niego wyjął teczkę, którą zaczął przeglądać. Papiery, dokumenty, metryczki. Dzień jak co dzień, dzień po dniu.
Wyciągnął jeden dokument, który przestudiował z uwagą, w międzyczasie popijając herbatę. Niezachwiana cisza w tym miejscu była niezwykle harmonijna, ale jednocześnie strasznie krępująca. Przynajmniej tak przez większość czasu czuli się jego goście.
Wreszcie oderwał wzrok od dokumentu i ponownie skupił go na kobiecie.
- Panna Katherine'a Peo. Były już pedagog i nauczyciel języka francuskiego. Tak, dobrze wspominam naszą współpracę, którą jednak musiałem zakończyć ze względu na przedłużającą się nieobecność - zamilkł na chwilę i zamyślił się. - Cóż, nie ukrywam, że jedyny powód, dla którego pozwoliłem pani tutaj przyjść, to paląca ciekawość. Fascynuje mnie, co też ma pani takiego do powiedzenia, że podjęła próbę skontaktowania się ze mną, którą byłem gotów odrzucić. Słucham.
Po tych słowach rozsiadł się wygodnie w fotelu i niczym nauczyciel egzaminujący studenta, oczekiwał na satysfakcjonującą odpowiedź.
Kiedy tylko usłyszał skrzypnięcie klamki, otworzył oczy i skierował spojrzenie na kobietę, która weszła. Nie zmieniła się za bardzo. Uważne spojrzenie dyrektora prześledziło całą jej sylwetkę. Tuż za byłą jeszcze nauczycielką weszła sekretarka, niosąc dwie herbaty w filiżankach. Położyła je na biurku, a James odprawił ją skinięciem głowy.
Kiedy zostali we dwójkę, podszedł do ściany z segregatorami i zaczął je przeglądać. Następnie wyciągnął jeden z nich i wraz z nim wrócił na swój fotel. Jej pytanie wywołało krótki grymas na jego twarzy.
- Nie mam czasu, aby marnować go na rozmowę o swoim samopoczuciu - odpowiedział sucho, dając jasno do zrozumienia, że to nie jest czas na luźne gadki. Z zaskoczeniem skonstatował również, że kobieta wciąż stoi. - Proszę usiąść - polecił, kręcąc lekko głową. Za chwilę będzie musiał tłumaczyć ludziom kiedy mogą zacząć oddychać.
Otworzył segregator, a z niego wyjął teczkę, którą zaczął przeglądać. Papiery, dokumenty, metryczki. Dzień jak co dzień, dzień po dniu.
Wyciągnął jeden dokument, który przestudiował z uwagą, w międzyczasie popijając herbatę. Niezachwiana cisza w tym miejscu była niezwykle harmonijna, ale jednocześnie strasznie krępująca. Przynajmniej tak przez większość czasu czuli się jego goście.
Wreszcie oderwał wzrok od dokumentu i ponownie skupił go na kobiecie.
- Panna Katherine'a Peo. Były już pedagog i nauczyciel języka francuskiego. Tak, dobrze wspominam naszą współpracę, którą jednak musiałem zakończyć ze względu na przedłużającą się nieobecność - zamilkł na chwilę i zamyślił się. - Cóż, nie ukrywam, że jedyny powód, dla którego pozwoliłem pani tutaj przyjść, to paląca ciekawość. Fascynuje mnie, co też ma pani takiego do powiedzenia, że podjęła próbę skontaktowania się ze mną, którą byłem gotów odrzucić. Słucham.
Po tych słowach rozsiadł się wygodnie w fotelu i niczym nauczyciel egzaminujący studenta, oczekiwał na satysfakcjonującą odpowiedź.
Jak było powszechnie wiadomo, James Cadogan gdzieś w piwnicach Riverdale miał swoją jamę, gdzie spał, mordował i zjadał swoje ofiary. Tak przynajmniej opowiadała część uczniów, bo niesamowicie krótki czas mijał pomiędzy jakimś istotnym wydarzeniem w tej szkole i pojawieniem się tam dyrektora we własnej osobie. Zupełnie jakby miał jakiś radar, umiał się teleportować albo mieszkał w ścianach budynku i wychodził przez tajne przejścia.
Nie inaczej było i tym razem. Cadogan żwawym krokiem dotarł do swojego gabinetu, gdzie czekała na niego już grupka osób zamieszana w sprawę oraz sekretarka, wicedyrketorka i wszystkie osoby, które powinny się incydentem zainteresować.
Ciężko było wywołać większe emocje u dyrektora. Miewał w tej szkole do czynienia z bardzo dużą ilością "dzbanów", jak to młodzi dzisiaj mówią i to go nieco uodparniało na nastoletnią głupotę.
Ding, ding, ding, ding, wygraliście główną nagrodę.
Twarz Jamesa Cadogana wykrzywiona była wściekłością. Chociaż, nie, nie, to nie była wściekłość. To była czysta, niepohamowana furia. Tym właśnie był w tej chwili. Wypuszczonym z więzów żywiołem.
- Który impotent umysłowy pozwolił, żeby coś takiego miało miejsce W MOJEJ SZKOLE? - ostatni wrzask usłyszeli zapewne w sąsiednim państwie, a i wiadomość była zatrważająca, bo oznaczała, że dzisiaj polecą głowy i to wcale nie tylko głównych bohaterów tego wspaniałego spektaklu.
Nie miał jednak czasu się złościć. Jego doskonale naoliwiona maszyna właśnie zaczynała się wykolejać, a on musiał zadbać, żeby coś takiego nie miało miejsca. Wziął kilka głębokich wdechów, przeczesał dłonią włosy, aby znalazły się w odpowiednim miejscu oraz ułożeniu i godnie poprawił marynarkę.
Skierował spojrzenie na wicedyrektorkę. Bogowie, miejcie ją w opiece.
- Bierzesz na siebie media, wyciszasz sprawę do czasu wydania oficjalnego komunikatu, jeśli coś wycieknie, to będziesz szukać pracy w Kolumbii. Znajdujesz ludzi, którzy odpowiadali za pilnowanie tej imprezy, dowiadujesz się czego nie dopilnowali, a potem przekazujesz im, że mogą szukać pracy w Kolumbii. Dowiadujesz się jak to wszystko znalazło się na terenie szkoły, skąd to wzięli, kto to dystrybuuje, jaki sklep sprzedaje, kim są właściciele, jak się nazywają ich pradziadkowie, jaki mieli rozmiar marynarki i którą parę butów dziurawych. Raport na przedwczoraj. Wymyśl jakąś akcję przeciw narkotykom, coś na ocieplenie wizerunku, wizyty psychologa, byłych uzależnionych, zajęcia grupowe, wszystko. - Teraz sekretarka. - Zajmujesz się przyjazdem policji. Nie rozmawiają z prasą, idą z radiowozu do mnie i ode mnie do radiowozu. Z nikim innym nie rozmawiają, nikt nie rozmawia z prasą, nikt nie informuje prasy, prasa nie istnieje. Patrolujesz internet i w miarę możliwości pilnujesz, żeby szambo nie wyjebało do czasu wydania oficjalnego oświadczenia. Zacznij je już przygotowywać.
I wreszcie uczniowie. Sama myśl o nich sprawiała, że zaczynał szybciej oddychać. Spojrzenie na nich sprawiało, że był gotów popełnić dziś przestępstwo, a możliwość odezwania się do nich kusiła, aby rzucić się im do gardeł, wygryźć je, a ciała zakopać gdzieś głęboko, głęboko albo najlepiej utopić w oceanie. Aby nie tracić nad sobą kontroli kolejny raz, wskazał jedyne palcem drzwi do swojego gabinetu, jasno dając tym samym znać, że tam się właśnie mają udać i najlepiej dla nich by było, gdyby wykonali to w absolutnej ciszy.
Wdech i wydech. Dla takich chwil zostałeś stworzony Cadogan. Musisz ogarnąć ten bajzel.
Nie inaczej było i tym razem. Cadogan żwawym krokiem dotarł do swojego gabinetu, gdzie czekała na niego już grupka osób zamieszana w sprawę oraz sekretarka, wicedyrketorka i wszystkie osoby, które powinny się incydentem zainteresować.
Ciężko było wywołać większe emocje u dyrektora. Miewał w tej szkole do czynienia z bardzo dużą ilością "dzbanów", jak to młodzi dzisiaj mówią i to go nieco uodparniało na nastoletnią głupotę.
Ding, ding, ding, ding, wygraliście główną nagrodę.
Twarz Jamesa Cadogana wykrzywiona była wściekłością. Chociaż, nie, nie, to nie była wściekłość. To była czysta, niepohamowana furia. Tym właśnie był w tej chwili. Wypuszczonym z więzów żywiołem.
- Który impotent umysłowy pozwolił, żeby coś takiego miało miejsce W MOJEJ SZKOLE? - ostatni wrzask usłyszeli zapewne w sąsiednim państwie, a i wiadomość była zatrważająca, bo oznaczała, że dzisiaj polecą głowy i to wcale nie tylko głównych bohaterów tego wspaniałego spektaklu.
Nie miał jednak czasu się złościć. Jego doskonale naoliwiona maszyna właśnie zaczynała się wykolejać, a on musiał zadbać, żeby coś takiego nie miało miejsca. Wziął kilka głębokich wdechów, przeczesał dłonią włosy, aby znalazły się w odpowiednim miejscu oraz ułożeniu i godnie poprawił marynarkę.
Skierował spojrzenie na wicedyrektorkę. Bogowie, miejcie ją w opiece.
- Bierzesz na siebie media, wyciszasz sprawę do czasu wydania oficjalnego komunikatu, jeśli coś wycieknie, to będziesz szukać pracy w Kolumbii. Znajdujesz ludzi, którzy odpowiadali za pilnowanie tej imprezy, dowiadujesz się czego nie dopilnowali, a potem przekazujesz im, że mogą szukać pracy w Kolumbii. Dowiadujesz się jak to wszystko znalazło się na terenie szkoły, skąd to wzięli, kto to dystrybuuje, jaki sklep sprzedaje, kim są właściciele, jak się nazywają ich pradziadkowie, jaki mieli rozmiar marynarki i którą parę butów dziurawych. Raport na przedwczoraj. Wymyśl jakąś akcję przeciw narkotykom, coś na ocieplenie wizerunku, wizyty psychologa, byłych uzależnionych, zajęcia grupowe, wszystko. - Teraz sekretarka. - Zajmujesz się przyjazdem policji. Nie rozmawiają z prasą, idą z radiowozu do mnie i ode mnie do radiowozu. Z nikim innym nie rozmawiają, nikt nie rozmawia z prasą, nikt nie informuje prasy, prasa nie istnieje. Patrolujesz internet i w miarę możliwości pilnujesz, żeby szambo nie wyjebało do czasu wydania oficjalnego oświadczenia. Zacznij je już przygotowywać.
I wreszcie uczniowie. Sama myśl o nich sprawiała, że zaczynał szybciej oddychać. Spojrzenie na nich sprawiało, że był gotów popełnić dziś przestępstwo, a możliwość odezwania się do nich kusiła, aby rzucić się im do gardeł, wygryźć je, a ciała zakopać gdzieś głęboko, głęboko albo najlepiej utopić w oceanie. Aby nie tracić nad sobą kontroli kolejny raz, wskazał jedyne palcem drzwi do swojego gabinetu, jasno dając tym samym znać, że tam się właśnie mają udać i najlepiej dla nich by było, gdyby wykonali to w absolutnej ciszy.
Wdech i wydech. Dla takich chwil zostałeś stworzony Cadogan. Musisz ogarnąć ten bajzel.
Nie miała nic przeciwko, by Cadogan się na nią rzucił i ją zabił. Gdyby nie była martwa, pewnie sama pomogłaby mu ukryć swoje ciało. O niczym innym nie marzyła od momentu, w którym została przyłapana na ćpaniu. Śmierć byłaby o wiele lepsza od tego, co zaraz ich spotka. A sądząc po reakcji dyrektora, nie będzie to nic dobrego.
Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej; nie wiedziała już czy to wynik alkoholu zmieszanego z amfetaminą, czy też stresu, a może obu tych czynników i jednak zejdzie na ten zawał i będzie spokój. Ale naprawdę, jej myśli skupiały się jedynie wokół tego w jaki sposób popełni samobójstwo jeśli już stąd wyjdzie.
W ustach czuła metaliczny smak własnej krwi od zbyt mocnego przygryzania wargi, a na wewnętrznej stronie jej dłoni pojawiły się rany w kształcie półksiężyców od wbijania w nie paznokci. Nie mówiąc już o tym, że cała drżała od wstrzymywanego płaczu — szloch nie zmieni jej żałosnego położenia, a nagły atak histerii może jeszcze bardziej zdenerwować mężczyznę.
Jego podniesiony głos nie zrobił na Leilani żadnego wrażenia. Nie no, oczywiście, że czuła skruchę i bała się konsekwencji, zwłaszcza gdy usłyszała o policji (boże, oby nie dotarli do jej biologicznego ojca!), ale krzyki, groźby a nawet rękoczyny miała prawie codziennie w domu. Oh, skoro o tym mowa, to ciekawe, czy Cadogan zamierzał ich chociaż zapytać dlaczego zrobili coś tak głupiego, co ich do tego pchnęło, czy wszystko u nich w porządku i czy nie próbują w ten sposób krzyczeć o pomoc. No bo wystarczy spojrzeć na Lei; na blizny na nadgarstkach, posiniaczone ramiona i to, co właśnie zrobiła. Dyskretne znaki, jakie dawała od kilu tygodni. Czy ktokolwiek z grona pedagogicznego zwrócił na to uwagę? Jak daleko musiała się posunąć, by ktoś wreszcie zauważył, że ma poważne problemy?
Wciąż używając Kaku jako podparcia, przekroczyła próg gabinetu, przez cały czas wbijając wzrok w podłogę. Nie przyszli tu porozmawiać przy herbacie, a wysłuchać, że najprawdopodobniej są wyrzuceni. Co z tego, że dotychczas Leilani nie sprawiała żadnych problemów, a swoimi ocenami wyróżniała się na tle innych uczniów.
@Victor Ros Ty też jesteś zaproszony.
Z każdą chwilą czuła się coraz gorzej; nie wiedziała już czy to wynik alkoholu zmieszanego z amfetaminą, czy też stresu, a może obu tych czynników i jednak zejdzie na ten zawał i będzie spokój. Ale naprawdę, jej myśli skupiały się jedynie wokół tego w jaki sposób popełni samobójstwo jeśli już stąd wyjdzie.
W ustach czuła metaliczny smak własnej krwi od zbyt mocnego przygryzania wargi, a na wewnętrznej stronie jej dłoni pojawiły się rany w kształcie półksiężyców od wbijania w nie paznokci. Nie mówiąc już o tym, że cała drżała od wstrzymywanego płaczu — szloch nie zmieni jej żałosnego położenia, a nagły atak histerii może jeszcze bardziej zdenerwować mężczyznę.
Jego podniesiony głos nie zrobił na Leilani żadnego wrażenia. Nie no, oczywiście, że czuła skruchę i bała się konsekwencji, zwłaszcza gdy usłyszała o policji (boże, oby nie dotarli do jej biologicznego ojca!), ale krzyki, groźby a nawet rękoczyny miała prawie codziennie w domu. Oh, skoro o tym mowa, to ciekawe, czy Cadogan zamierzał ich chociaż zapytać dlaczego zrobili coś tak głupiego, co ich do tego pchnęło, czy wszystko u nich w porządku i czy nie próbują w ten sposób krzyczeć o pomoc. No bo wystarczy spojrzeć na Lei; na blizny na nadgarstkach, posiniaczone ramiona i to, co właśnie zrobiła. Dyskretne znaki, jakie dawała od kilu tygodni. Czy ktokolwiek z grona pedagogicznego zwrócił na to uwagę? Jak daleko musiała się posunąć, by ktoś wreszcie zauważył, że ma poważne problemy?
Wciąż używając Kaku jako podparcia, przekroczyła próg gabinetu, przez cały czas wbijając wzrok w podłogę. Nie przyszli tu porozmawiać przy herbacie, a wysłuchać, że najprawdopodobniej są wyrzuceni. Co z tego, że dotychczas Leilani nie sprawiała żadnych problemów, a swoimi ocenami wyróżniała się na tle innych uczniów.
@Victor Ros Ty też jesteś zaproszony.
Podtrzymywał Lei, w sumie to było wzajemne podtrzymywanie się siebie na wzajem, aby jakoś doszli do gabinetu dyrektora. Szedł z spuszczoną głową. Nie mógł uwierzyć, że pójdzie do dyra na dywanik.
Nie... Na pewno mnie wywalą z szkoły i wszystko pójdzie do moich rodziców... A oni będą mną rozczarowani... Co ja zrobiłem... Jestem beznadziejny... Niech ktoś mnie teraz zabije... Natychmiast! Tak, teraz chciał śmierci z desperacji oraz był zszokowany, że nauczyciel, których ich przyłapał znał chiński. Ach, to jego nieszczęście. A mógł zacząć gadać po japońsku pomijając że znał tylko podstawy.
Wszedł z pozostałymi do gabinetu rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Chyba trzeba będzie sobie kopać grób albo napisać na szybko testament, aby jego znajomi dowiedzieli się że został zabity przez dyrektora szkoły w Kanadzie. Kiedy usłyszał podniesiony ton mężczyzny, pochylił się do przodu i odruchowo zamknął oczy. Przypomniało mu się jak ojciec na niego nakrzyczał, kiedy przyniósł do domu słabszą ocenę i przez cały wieczór siedział u siebie w pokoju, cały przestraszony.
Nie... Na pewno mnie wywalą z szkoły i wszystko pójdzie do moich rodziców... A oni będą mną rozczarowani... Co ja zrobiłem... Jestem beznadziejny... Niech ktoś mnie teraz zabije... Natychmiast! Tak, teraz chciał śmierci z desperacji oraz był zszokowany, że nauczyciel, których ich przyłapał znał chiński. Ach, to jego nieszczęście. A mógł zacząć gadać po japońsku pomijając że znał tylko podstawy.
Wszedł z pozostałymi do gabinetu rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Chyba trzeba będzie sobie kopać grób albo napisać na szybko testament, aby jego znajomi dowiedzieli się że został zabity przez dyrektora szkoły w Kanadzie. Kiedy usłyszał podniesiony ton mężczyzny, pochylił się do przodu i odruchowo zamknął oczy. Przypomniało mu się jak ojciec na niego nakrzyczał, kiedy przyniósł do domu słabszą ocenę i przez cały wieczór siedział u siebie w pokoju, cały przestraszony.
Na pierwszy rzut oka, profesor, który przejrzał cały proceder zażywania narkotyków był trochę starszą kopią wszystkim nam dobrze znanego Dr. House. Nie dość, że poruszał się żwawo przy pomocy trzeciej nogi, był bystry, to jeszcze miał dobre, cięte riposty. Aż żal, że nie wygłosił swojego zdania na temat kosztowania brązowych nowości z toalety przez Kaku. Porównanie zasługiwało na ujrzenie światła dziennego. Było epickie.
Ta cała zabawa światłem sprawiła, że Vic przyłożył dłoń do zamkniętych oczu, mrucząc pod nosem coś o torturach. Tylko do siebie, żeby była jasność.
Później było już tylko ciekawiej. Niewinna para zachowywała się jak wzajemna grupa wsparcia. Aż trudno wywnioskować kto czuł się gorzej. Tylko Ros szedł ze spuszczonym łbem w wyznaczonym kierunku sam. Ręce miał wepchnięte do kieszeni spodni. Jeśli ktoś chciałby dociec dlaczego czuł się o niebo lepiej od tej dwójki to odpowiedź była prosta. Wystarczyło na niego spojrzeć. Nie był ani niski ani drobny. Ilość rozdzielona na 3 równe kreski nie należała do znacznych. Jeśli ktoś mógł się czuć fatalnie to ten kmiot Leilani. Chude to było i niskie.
Przejście przez korytarz trwało dosłownie chwilę. W tym krótkim czasie Vic zdążył ułożyć sobie hierarchię miejsc, w których chciałby się teraz znaleźć. Bezapelacyjnie wygrało łóżko. Jak inaczej.
To bardzo istotne bujanie w obłokach przerw głos. A właściwie można powiedzieć, że krzyk. Nadchodzi żywioł. Brakowało jedynie silnego podmuchu wiatru, który zerwałby wszystkie kartki z tablic korkowych. Lawina słów i informacji przetoczyła się przez głowę bruneta. Mało z nich zapamiętał bo żadne nie toczyło się jego samego. Właściwie tylko ostatnie słowa skierowane zostały do skazańców, którzy grzecznie weszli do gabinetu.
Dobry wieczór.
Przechodząc przez próg rozejrzał się. Dobry to on był, dla wszystkich innych. Postać dyrektora wzbudzała w nim respekt ale nie dlatego, że mógł się na niego rzucić, pobić czy zabić jak miał w zamiarach. Po prostu w pewnym wieku i na pewnym stanowisku można dużo, nawet bardzo dużo.
James był facetem, który wie co robi a priorytetowym zadaniem jest utrzymanie placówki na wysokim poziomie. Tak można wnioskować, chyba.
Czy obecność policji jest konieczna?
Czując, że zaczyna się robić duszno, odruchowo zaczął majstrować przy muszce. Gdy udało mu się ją zdjąć, poodpinał kolejno dwa guziki w koszuli. Ulga.
Siedzenie w ciszy i tak nie poprawi jego chujowej sytuacji. Wewnętrznie pogodził się z lotem na bruk. Szkoda mu tylko siebie i matki bo już widział siedzącą kobietę w gabinecie dyrektora albo co gorsza, na komisariacie. Będzie trzymała w dłoniach chusteczkę, będzie drżała i powtarzała, że jej chłopak poszedł na zmarnowanie. Niech mu tego ktoś oszczędzi!
Ta cała zabawa światłem sprawiła, że Vic przyłożył dłoń do zamkniętych oczu, mrucząc pod nosem coś o torturach. Tylko do siebie, żeby była jasność.
Później było już tylko ciekawiej. Niewinna para zachowywała się jak wzajemna grupa wsparcia. Aż trudno wywnioskować kto czuł się gorzej. Tylko Ros szedł ze spuszczonym łbem w wyznaczonym kierunku sam. Ręce miał wepchnięte do kieszeni spodni. Jeśli ktoś chciałby dociec dlaczego czuł się o niebo lepiej od tej dwójki to odpowiedź była prosta. Wystarczyło na niego spojrzeć. Nie był ani niski ani drobny. Ilość rozdzielona na 3 równe kreski nie należała do znacznych. Jeśli ktoś mógł się czuć fatalnie to ten kmiot Leilani. Chude to było i niskie.
Przejście przez korytarz trwało dosłownie chwilę. W tym krótkim czasie Vic zdążył ułożyć sobie hierarchię miejsc, w których chciałby się teraz znaleźć. Bezapelacyjnie wygrało łóżko. Jak inaczej.
To bardzo istotne bujanie w obłokach przerw głos. A właściwie można powiedzieć, że krzyk. Nadchodzi żywioł. Brakowało jedynie silnego podmuchu wiatru, który zerwałby wszystkie kartki z tablic korkowych. Lawina słów i informacji przetoczyła się przez głowę bruneta. Mało z nich zapamiętał bo żadne nie toczyło się jego samego. Właściwie tylko ostatnie słowa skierowane zostały do skazańców, którzy grzecznie weszli do gabinetu.
Dobry wieczór.
Przechodząc przez próg rozejrzał się. Dobry to on był, dla wszystkich innych. Postać dyrektora wzbudzała w nim respekt ale nie dlatego, że mógł się na niego rzucić, pobić czy zabić jak miał w zamiarach. Po prostu w pewnym wieku i na pewnym stanowisku można dużo, nawet bardzo dużo.
James był facetem, który wie co robi a priorytetowym zadaniem jest utrzymanie placówki na wysokim poziomie. Tak można wnioskować, chyba.
Czy obecność policji jest konieczna?
Czując, że zaczyna się robić duszno, odruchowo zaczął majstrować przy muszce. Gdy udało mu się ją zdjąć, poodpinał kolejno dwa guziki w koszuli. Ulga.
Siedzenie w ciszy i tak nie poprawi jego chujowej sytuacji. Wewnętrznie pogodził się z lotem na bruk. Szkoda mu tylko siebie i matki bo już widział siedzącą kobietę w gabinecie dyrektora albo co gorsza, na komisariacie. Będzie trzymała w dłoniach chusteczkę, będzie drżała i powtarzała, że jej chłopak poszedł na zmarnowanie. Niech mu tego ktoś oszczędzi!
Kiedy trójka uczniów została wpuszczona do gabinetu, siedziała tam zupełnie sama. O dziwo, ktoś im zaufał na tyle, aby założyć, że niczego nie wykombinują przez ten czas.
Pytanie Victora zostało pozostawione bez odpowiedzi, chyba z litości dla niego samego.
Kiedy tak siedzieli w środku, mogli wciąż słyszeć dudniący głos dyrektora, rozchodzący się po korytarzach prestiżowej placówki. Szkoły, na której obliczu ukazała się brzydka skaza.
W pewnym momencie wszystko ucichło, w pokoju zapanowała cisza wręcz z horroru. Wreszcie klamka się poruszyła, drzwi zostały otworzone, ale do środka wcale nie wszedł dyrektor. Była to o dziwo jego sekretarka. Starsza kobieta, zazwyczaj o wyrazie twarzy równie surowym co mina jej szefa. Teraz jednak spoglądała na uczniów z troską, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
- Słuchajcie... - zaczęła i rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś podsłuchuje. - ...słuchajcie, pewnie padnie w tym gabinecie wiele okropnych słów. Słów, które... chciałam tylko powiedzieć, że to nie jest sytuacja bez wyjścia. Oczywiście będą konsekwencje, ale... Po prostu bądźcie szczerzy i uczciwi.
Po tym enigmatycznym przesłaniu opuściła gabinet i trójka uczniów znów została sama. Tym razem jednak nie na długo.
Dosłownie parę minut po tej "wizycie", do gabinetu zawitał dyrektor. Niestety, na jego twarzy trudno było dostrzec troskę albo chociaż odrobinę zrozumienia. Nie, tam była jedynie chłodna determinacja i surowa pewność. Z tym nastawieniem właśnie stanął przy oknie, z którego miał doskonały widok na dziedziniec. Wiedział, jaki obrazek niedługo będzie tam widział. Mury jego szkoły, skąpane w niebiesko-czerwonym blasku.
- Policja jest już w drodze - oznajmił im, odwracając się od okna i kierując w stronę swojego fotela, na którym chwilę później usiadł. Oparł się wygodnie i uważnie przyjrzał trójce winowajców, jakby próbując na tej podstawie wyciągnąć jakieś wnioski - 27 lat - rzucił w pewnym momencie. - Od 27 lat pilnuję, żeby ta szkoła pięła się na wyżyny w każdej możliwej dziedzinie. Nieskromnie przyznam, że z sukcesami. Wielu ludzi próbowało mi w tym przeszkadzać. Politycy, dyrektorowie innych placówek, rodzice. Ale najbardziej uczniowie. Tacy jak wy. Tacy, którzy nie potrafią pojąć, że świat składa się z o wiele większych części, niż wasze małe wszechświaty. Którzy nie potrafią pojąć odpowiedzialności, jaka na nich ciąży, nie tylko w kwestiach prywatnych. Którzy w końcu nie potrafili zrozumieć, jak wielką szansę w życiu dostali i postanowili podeptać nie tylko swoją nadzieję na dobre życie, ale też wysiłek wszystkich ludzi wokół. Ale wiecie co? Żadnemu z nich się nie udało. I wam też się nie uda.
W tym momencie przerwał i nachylił się lekko nad blatem swojego biurka. Otworzył jeden z notesów, w którym zaczął coś notować. Zajęło to chwilę, nim ponownie zwrócił się do swoich uczniów.
- Gdyby to zależało tylko ode mnie, wyrzuciłbym was ze szkoły i zamknął w zakładzie poprawczym do momentu, aż nie będziecie mogli pójść do więzienia. Niestety, świat nie jest tak piękny - skończył pisać i zamknął notes. - Jak na razie mogę was poinformować o zawieszeniu w prawach ucznia, do odwołania. Cigfran oczywiście traci status uczennicy stypendialnej. Chyba nie muszę dodawać, że możecie zapomnieć o zdaniu tego roku? Zresztą, raczej będziecie mieć większe problemy na głowie. Resztę decyzji podejmę po konsultacji z gronem pedagogicznym oraz policją.
Po tych słowach rozparł się wygodnie w fotelu. Nie pozostało nic innego, jak czekać na przyjazd służb. Mogliby się trochę bardziej uwijać.
Pytanie Victora zostało pozostawione bez odpowiedzi, chyba z litości dla niego samego.
Kiedy tak siedzieli w środku, mogli wciąż słyszeć dudniący głos dyrektora, rozchodzący się po korytarzach prestiżowej placówki. Szkoły, na której obliczu ukazała się brzydka skaza.
W pewnym momencie wszystko ucichło, w pokoju zapanowała cisza wręcz z horroru. Wreszcie klamka się poruszyła, drzwi zostały otworzone, ale do środka wcale nie wszedł dyrektor. Była to o dziwo jego sekretarka. Starsza kobieta, zazwyczaj o wyrazie twarzy równie surowym co mina jej szefa. Teraz jednak spoglądała na uczniów z troską, delikatnie zamykając za sobą drzwi.
- Słuchajcie... - zaczęła i rozejrzała się, jakby w obawie, że ktoś podsłuchuje. - ...słuchajcie, pewnie padnie w tym gabinecie wiele okropnych słów. Słów, które... chciałam tylko powiedzieć, że to nie jest sytuacja bez wyjścia. Oczywiście będą konsekwencje, ale... Po prostu bądźcie szczerzy i uczciwi.
Po tym enigmatycznym przesłaniu opuściła gabinet i trójka uczniów znów została sama. Tym razem jednak nie na długo.
Dosłownie parę minut po tej "wizycie", do gabinetu zawitał dyrektor. Niestety, na jego twarzy trudno było dostrzec troskę albo chociaż odrobinę zrozumienia. Nie, tam była jedynie chłodna determinacja i surowa pewność. Z tym nastawieniem właśnie stanął przy oknie, z którego miał doskonały widok na dziedziniec. Wiedział, jaki obrazek niedługo będzie tam widział. Mury jego szkoły, skąpane w niebiesko-czerwonym blasku.
- Policja jest już w drodze - oznajmił im, odwracając się od okna i kierując w stronę swojego fotela, na którym chwilę później usiadł. Oparł się wygodnie i uważnie przyjrzał trójce winowajców, jakby próbując na tej podstawie wyciągnąć jakieś wnioski - 27 lat - rzucił w pewnym momencie. - Od 27 lat pilnuję, żeby ta szkoła pięła się na wyżyny w każdej możliwej dziedzinie. Nieskromnie przyznam, że z sukcesami. Wielu ludzi próbowało mi w tym przeszkadzać. Politycy, dyrektorowie innych placówek, rodzice. Ale najbardziej uczniowie. Tacy jak wy. Tacy, którzy nie potrafią pojąć, że świat składa się z o wiele większych części, niż wasze małe wszechświaty. Którzy nie potrafią pojąć odpowiedzialności, jaka na nich ciąży, nie tylko w kwestiach prywatnych. Którzy w końcu nie potrafili zrozumieć, jak wielką szansę w życiu dostali i postanowili podeptać nie tylko swoją nadzieję na dobre życie, ale też wysiłek wszystkich ludzi wokół. Ale wiecie co? Żadnemu z nich się nie udało. I wam też się nie uda.
W tym momencie przerwał i nachylił się lekko nad blatem swojego biurka. Otworzył jeden z notesów, w którym zaczął coś notować. Zajęło to chwilę, nim ponownie zwrócił się do swoich uczniów.
- Gdyby to zależało tylko ode mnie, wyrzuciłbym was ze szkoły i zamknął w zakładzie poprawczym do momentu, aż nie będziecie mogli pójść do więzienia. Niestety, świat nie jest tak piękny - skończył pisać i zamknął notes. - Jak na razie mogę was poinformować o zawieszeniu w prawach ucznia, do odwołania. Cigfran oczywiście traci status uczennicy stypendialnej. Chyba nie muszę dodawać, że możecie zapomnieć o zdaniu tego roku? Zresztą, raczej będziecie mieć większe problemy na głowie. Resztę decyzji podejmę po konsultacji z gronem pedagogicznym oraz policją.
Po tych słowach rozparł się wygodnie w fotelu. Nie pozostało nic innego, jak czekać na przyjazd służb. Mogliby się trochę bardziej uwijać.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach