▲▼
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Zanim wejdzie się do pokoju właściwego, należy przebić się przez sekretariat. Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ czas dyrektora jest jedną z najważniejszych walut jakie posiada, więc nie może nim dysponować ot, dla byle kogo. Stąd też najpierw należy skonfrontować się z sekretarką, w celu wyjaśnienia powodu wizyty. Ta może rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ewentualnie skonsultować się z dyrektorem. W najgorszym wypadku odeśle kogoś i zachęci, aby skontaktował się telefonicznie.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
Kurwa, trochę pszypau.
Tym jednym zdaniem można było podsumować całą tę sytuację. Chciała dobrze, a skończyło się jak zwykle. Wysłanie do dyrektora w sumie nie było niczym nowym dla dziewczyny, jednak wcześniej dawała radę jakoś unikać tych nieprzyjemnych spotkań, coby nie narobić sobie większych problemów. Teraz jednak miała za plecami nauczyciela i nie mogła tak po prostu zniknąć za rogiem. Nawet wymówka o skorzystaniu z toalety wydawała się w tej chwili zbyt beznadziejna.
Najgorsze z tego wszystkiego było chyba to, że nie celowała specjalnie w nauczyciela. A przynajmniej właśnie tak mogła się tłumaczyć. Że próbowała trafić w śmietnik albo w jakiegoś ucznia przed sobą. Wciąż brzmiało to lepiej, niż wyjaśnienie własnych dobrych intencji w związku z ratowaniem Chestera, co i też się jej nie udało. Same nieszczęścia. Aż nie chce wiedzieć, co powie na to pan Vonneguth, choć mozliwe, że ograniczy się do samego obcięcia kieszonkowego. Oby tylko do tego, ponieważ Candy nie miała zbyt wielkiej ochoty wysłuchiwać kazań na temat swojego zachowania. Pewnie najpierw dostanie takowe od Cadogana, a to już wystarczająca kara. Nawet za największe przewinienie.
Miała szczerze dość całej tej placówki, może nie wliczając paru pracowników i uczniów. Każdego dnia musiała kombinować, co zrobić żeby zaliczyć jakiś przedmiot, chociaż żaden jak dotąd jeszcze jej się nie przydał. Wszystko było strasznie męczące i powodowało, że dziewczyna wolała wagarować, niż kisić się w klasie. Zaczęła się zastanawiać ostatnio nad rzuceniem szkoły. Przecież była już dorosła i nie musiała się uczyć. Nikt już jej do tego nie zmusi, nawet własny ojciec, który przecież miał dość znaczące zdanie w życiu własnej córki. Najwidoczniej musiała postawić go przed faktem dokonanym i chyba wreszcie się na to pokusi.
Gabinet dyrektora był coraz bliżej, każdy krok zmniejszał odległość między nią, a J.C. – największym wrogiem, na którego nawet ciężko się jej patrzyło. Przeklęte drzwi w końcu znalazły się tuż przed nosem młodej Vonneguth i jak to dziewczyna miała w zwyczaju, nie bawiąc się w żadne grzecznościowe pukanie, złapała za klamkę wchodząc do środka. Od razu przywitała chłodnym spojrzeniem sekretarkę, zaraz potem oglądając się za siebie na moment, jakby chcąc upewnić się w ten sposób czy nauczyciel wciąż za nią jest. W końcu zawsze mogła palnąć, że przyszła po coś innego niż opierdziel.
Tym jednym zdaniem można było podsumować całą tę sytuację. Chciała dobrze, a skończyło się jak zwykle. Wysłanie do dyrektora w sumie nie było niczym nowym dla dziewczyny, jednak wcześniej dawała radę jakoś unikać tych nieprzyjemnych spotkań, coby nie narobić sobie większych problemów. Teraz jednak miała za plecami nauczyciela i nie mogła tak po prostu zniknąć za rogiem. Nawet wymówka o skorzystaniu z toalety wydawała się w tej chwili zbyt beznadziejna.
Najgorsze z tego wszystkiego było chyba to, że nie celowała specjalnie w nauczyciela. A przynajmniej właśnie tak mogła się tłumaczyć. Że próbowała trafić w śmietnik albo w jakiegoś ucznia przed sobą. Wciąż brzmiało to lepiej, niż wyjaśnienie własnych dobrych intencji w związku z ratowaniem Chestera, co i też się jej nie udało. Same nieszczęścia. Aż nie chce wiedzieć, co powie na to pan Vonneguth, choć mozliwe, że ograniczy się do samego obcięcia kieszonkowego. Oby tylko do tego, ponieważ Candy nie miała zbyt wielkiej ochoty wysłuchiwać kazań na temat swojego zachowania. Pewnie najpierw dostanie takowe od Cadogana, a to już wystarczająca kara. Nawet za największe przewinienie.
Miała szczerze dość całej tej placówki, może nie wliczając paru pracowników i uczniów. Każdego dnia musiała kombinować, co zrobić żeby zaliczyć jakiś przedmiot, chociaż żaden jak dotąd jeszcze jej się nie przydał. Wszystko było strasznie męczące i powodowało, że dziewczyna wolała wagarować, niż kisić się w klasie. Zaczęła się zastanawiać ostatnio nad rzuceniem szkoły. Przecież była już dorosła i nie musiała się uczyć. Nikt już jej do tego nie zmusi, nawet własny ojciec, który przecież miał dość znaczące zdanie w życiu własnej córki. Najwidoczniej musiała postawić go przed faktem dokonanym i chyba wreszcie się na to pokusi.
Gabinet dyrektora był coraz bliżej, każdy krok zmniejszał odległość między nią, a J.C. – największym wrogiem, na którego nawet ciężko się jej patrzyło. Przeklęte drzwi w końcu znalazły się tuż przed nosem młodej Vonneguth i jak to dziewczyna miała w zwyczaju, nie bawiąc się w żadne grzecznościowe pukanie, złapała za klamkę wchodząc do środka. Od razu przywitała chłodnym spojrzeniem sekretarkę, zaraz potem oglądając się za siebie na moment, jakby chcąc upewnić się w ten sposób czy nauczyciel wciąż za nią jest. W końcu zawsze mogła palnąć, że przyszła po coś innego niż opierdziel.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Pokój Dyrektora
Pon Cze 06, 2016 7:23 pm
Pon Cze 06, 2016 7:23 pm
Zrządzenie losu? Jakby nie było, Chester już lata temu rozważał rezerwację jednego z krzeseł przy dyrektorskim biurku (teraz przyjechał z własnym), gdyż wszystkie istniejące na tym padole łez siły go pchały pod drzwi sekretariatu ciągle i z uporem maniaka.
Znaczy, tym razem tą nienaturalną mocą był jeden z ochroniarzy grasujących po Riverdale, któremu jakiś prefekt o za długim języku (ciach, ciach!) nakablował na Chessa, w efekcie czego mundurowy wytropił usiłującego przepaść w tłumie blondyna. I, rzecz jasna, nie przystawał na jego wersję wydarzeń, lecz nie chciał jej weryfikacji, jego zadaniem było odeskortowanie przyjemniaczka do organu sądzącego. A gdy butny Irlandczyk chwytał za obręcze przymocowane do kół oraz zaciągał co kilka metrów hamulec, prześladowca kryminalistów nie ważył najwidoczniej na jego widzimisię, a nawet na prawa fizyki, gdyż tarcie między podłogą a oponami nie stanowiło dla jego stalowych ramion żadnego wyzwania.
Tak też odprawiono go pod same drzwi brodatego staruszka, gdzie miał oczekiwać na przyjęcie przez szefuńcia. Gdy z najmniejszymi na świecie chęciami ujął klamkę w palce, a drzwi rozwarły się przed jego wózkiem, jego oczom rzuciła się mała, zgrabna i powabna sylwetka Candy oraz cielsko Greya (tak naprawdę Chester ruchałby go, ale lubił gok wyzywać). Tsk. Wygiął usta w chmurnym odruchu, gdy wjechał do wewnątrz sekretariatu, a ochroniarz zamknął za nim drzwi. Czyli jednak nue udało jej się nic ściemnić, żeby spieprzyć. Niedobrze.
─ Pse pana, do tfazy panu w fiolecie. ─ dodał luźny komplement od siebie, aby rozładować nieco atmosferę na swój nieumiejętny sposób, przy czym wyszczerzył się ze swoją szparą między jedynkami.
Znaczy, tym razem tą nienaturalną mocą był jeden z ochroniarzy grasujących po Riverdale, któremu jakiś prefekt o za długim języku (ciach, ciach!) nakablował na Chessa, w efekcie czego mundurowy wytropił usiłującego przepaść w tłumie blondyna. I, rzecz jasna, nie przystawał na jego wersję wydarzeń, lecz nie chciał jej weryfikacji, jego zadaniem było odeskortowanie przyjemniaczka do organu sądzącego. A gdy butny Irlandczyk chwytał za obręcze przymocowane do kół oraz zaciągał co kilka metrów hamulec, prześladowca kryminalistów nie ważył najwidoczniej na jego widzimisię, a nawet na prawa fizyki, gdyż tarcie między podłogą a oponami nie stanowiło dla jego stalowych ramion żadnego wyzwania.
Tak też odprawiono go pod same drzwi brodatego staruszka, gdzie miał oczekiwać na przyjęcie przez szefuńcia. Gdy z najmniejszymi na świecie chęciami ujął klamkę w palce, a drzwi rozwarły się przed jego wózkiem, jego oczom rzuciła się mała, zgrabna i powabna sylwetka Candy oraz cielsko Greya (tak naprawdę Chester ruchałby go, ale lubił gok wyzywać). Tsk. Wygiął usta w chmurnym odruchu, gdy wjechał do wewnątrz sekretariatu, a ochroniarz zamknął za nim drzwi. Czyli jednak nue udało jej się nic ściemnić, żeby spieprzyć. Niedobrze.
─ Pse pana, do tfazy panu w fiolecie. ─ dodał luźny komplement od siebie, aby rozładować nieco atmosferę na swój nieumiejętny sposób, przy czym wyszczerzył się ze swoją szparą między jedynkami.
Vonneguth, dlaczego musiałaś zrobić mi coś takiego akurat na sam koniec roku.
Z rezygnacją wymalowaną na twarzy, anglista ciągnął się korytarzem tuż za fantazyjnie ufarbowaną licealistką, mamrocząc pod nosem coś dotyczącego wszystkich przedstawicieli klas B. Może i miał z nimi wcześniej do czynienia z Hudson's Bay, ale jakoś teraz porządnictwo klas A pokazywało mu jak beznadziejna potrafiła być ta gorsza strona uczniów.
No trudno. Przynajmniej Candy miała świadomość, że brunet był tuż za nią i pod żadnym pozorem nie miał zamiaru spuszczać jej z oka.
Dotarłszy do sekretariatu, otworzył drzwi i puścił uczennicę przodem, zaraz wchodząc i zamykając je za sobą. Uniósł brew gdy tylko spostrzegł, że ten cholerny kaleka nie dotarł, co było wręcz niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt, że został tu wysłany już wcześniej. Miał czelność zwiać? Takie podejrzenia snuł Grey dopóty, dopóki nie usłyszał otwieranych drzwi i nie zobaczył wjeżdżającego do pomieszczenia wózka inwalidzkiego. A na ten idiotyczny komentarz zmrużył oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Albo nawet dwudziestu.
- Świetna sprawa, Heachthinghearn - odburknął wreszcie, wyraźnie niechętny do dalszego słuchania tępych żartów ze strony trzecioklasisty. - Ja za to mam ochotę przejść na wieczny zdrowotny kiedy mam do czynienia z taką palanterią jak ty - pokręcił jeszcze głową, zupełnie jakby chciał podkreślić głupotę ucznia w obecnej sytuacji. Już i tak był skreślony z jego listy uczniów, dla których była jeszcze jakaś nadzieja, więc po co dodatkowo się pogrążał? Trevelyan naprawdę miał z sekundy na sekundę coraz większą ochotę na odkręcenie mu tych kół od wózka. Na razie jednak miał ważniejszą sprawę do załatwienia.
Otrzymując wreszcie upragniony znak od sekretarki, odepchnął się od ściany i nacisnął na klamkę u drzwi prowadzących do właściwego gabinetu dyrektorskiego. Przepuścił przed sobą obydwoje uczniów, zwracając przy tym uwagę na to, by Vonneguth była tą pierwszą - no bo wiadomo, no - po czym sam przekroczył próg pomieszczenia i spojrzał po dyrektorze w wyczekiwaniu na-... jego wyczekiwanie. To nie ma sensu.
Z rezygnacją wymalowaną na twarzy, anglista ciągnął się korytarzem tuż za fantazyjnie ufarbowaną licealistką, mamrocząc pod nosem coś dotyczącego wszystkich przedstawicieli klas B. Może i miał z nimi wcześniej do czynienia z Hudson's Bay, ale jakoś teraz porządnictwo klas A pokazywało mu jak beznadziejna potrafiła być ta gorsza strona uczniów.
No trudno. Przynajmniej Candy miała świadomość, że brunet był tuż za nią i pod żadnym pozorem nie miał zamiaru spuszczać jej z oka.
Dotarłszy do sekretariatu, otworzył drzwi i puścił uczennicę przodem, zaraz wchodząc i zamykając je za sobą. Uniósł brew gdy tylko spostrzegł, że ten cholerny kaleka nie dotarł, co było wręcz niemożliwe, biorąc pod uwagę fakt, że został tu wysłany już wcześniej. Miał czelność zwiać? Takie podejrzenia snuł Grey dopóty, dopóki nie usłyszał otwieranych drzwi i nie zobaczył wjeżdżającego do pomieszczenia wózka inwalidzkiego. A na ten idiotyczny komentarz zmrużył oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Albo nawet dwudziestu.
- Świetna sprawa, Heachthinghearn - odburknął wreszcie, wyraźnie niechętny do dalszego słuchania tępych żartów ze strony trzecioklasisty. - Ja za to mam ochotę przejść na wieczny zdrowotny kiedy mam do czynienia z taką palanterią jak ty - pokręcił jeszcze głową, zupełnie jakby chciał podkreślić głupotę ucznia w obecnej sytuacji. Już i tak był skreślony z jego listy uczniów, dla których była jeszcze jakaś nadzieja, więc po co dodatkowo się pogrążał? Trevelyan naprawdę miał z sekundy na sekundę coraz większą ochotę na odkręcenie mu tych kół od wózka. Na razie jednak miał ważniejszą sprawę do załatwienia.
Otrzymując wreszcie upragniony znak od sekretarki, odepchnął się od ściany i nacisnął na klamkę u drzwi prowadzących do właściwego gabinetu dyrektorskiego. Przepuścił przed sobą obydwoje uczniów, zwracając przy tym uwagę na to, by Vonneguth była tą pierwszą - no bo wiadomo, no - po czym sam przekroczył próg pomieszczenia i spojrzał po dyrektorze w wyczekiwaniu na-... jego wyczekiwanie. To nie ma sensu.
Jamesowi udało się wreszcie odnaleźć kilka chwil, kiedy mógł w spokoju postać przy oknie i poobserwować otaczającą szkołę zieleń. Stanowiło to rzadki moment w jego życiu, kiedy nic nie rozpraszało jego uwagi. Żadne pilne sprawy, spotkania lub telefony. Sytuacja ta potrwa zapewne kilka minut i znów trzeba będzie powrócić do rzeczywistości.
Rozczarowanie przyszło o wiele szybciej, bowiem już po kilkunastu sekundach telefon dał znać, że sekretarka próbuje się z nim skontaktować. Podszedł leniwym krokiem do biurka, aby jeszcze chociaż przez tę parę chwil wędrówki wzdłuż pokoju mógł poudawać, że nic się nie dzieje, po czym wcisnął odpowiedni przycisk.
- Tak? - Spytał, starając się ukryć nutę znużenia, jaka mogła zaatakować jego głos.
- Przyszedł Pan Trevelyan-Grey z dwójką uczniów - Chesterem Heachthinghearnem oraz Candy Vonneguth. Incydent na lekcji angielskiego.
James westchnął. Wyprostował się, przejechał dłońmi po włosach. Poprawił okulary oraz krawat, przeszedł się raz i drugi po pokoju, a potem usiadł wreszcie na swoim fotelu.
- Wpuść ich - poinstruował sekretarkę, po czym oparł się i wyczekująco spoglądał w drzwi, do momentu, aż trójka gości wejdzie do środka.
Okazało się, że gości było czworo, bowiem ochroniarz wykazał się nadgorliwością albo obawiał się, że Chester może zrobić jakiegoś Prison Breaka i niepostrzeżenie wydostać się na wolność. W każdym razie, postanowił odprowadzić niepokornego ucznia niemal pod samo biurko dyrektora. Ten zaś skinął mu głową, udając, że jakkolwiek obchodzi go zaangażowanie pracownika w tę sprawę.
- Dziękujemy za fatygę. Pan Heachthinghearn jest niewątpliwie wdzięczny za pomoc w dostaniu się tutaj. Może Pan już odejść. I proszę zamknąć drzwi, jeśli łaska.
Ochroniarz coś tam burknął pod nosem, po czym spełnił prośbę dyrektora. James w tym czasie oparł łokcie na biurku i przyglądał się całej przybyłej trójce, tak jakby wszyscy tutaj czymś zawinili, łącznie z nauczycielem. Pozwolił sobie odrobinę przeciągnąć ciszę, która nastała po ich przybyciu, zanim się wreszcie odezwał.
- Chciałbym chociaż udawać zaskoczenie z waszej wizyty tutaj. Niestety wyraźnie staracie się nadużyć mojej gościnności i wykazać mi, iż obdarzanie was kolejnymi szansami było błędem. Jednym z wielu, jak się okazuje. - W czasie tego krótkiego "powitania" spoglądał to na Chestera, to na Candy. Wreszcie jednak skierował spojrzenie na Christiana. - Panie Grey, zechciałby Pan, w miarę zwięźle jeśli łaska, przybliżyć mi wydarzenia z Pańskiej lekcji? - To oczywiście nie było pytanie, a raczej polecenie, ale jak chyba wszyscy wiedzieli, jakieś pozory warto zachować. W końcu nie jesteśmy w wojsku. Teoretycznie.
Cadogan rozparł się wygodnie na fotelu, oczekując wysłuchania tej niewątpliwie fascynującej historii.
Rozczarowanie przyszło o wiele szybciej, bowiem już po kilkunastu sekundach telefon dał znać, że sekretarka próbuje się z nim skontaktować. Podszedł leniwym krokiem do biurka, aby jeszcze chociaż przez tę parę chwil wędrówki wzdłuż pokoju mógł poudawać, że nic się nie dzieje, po czym wcisnął odpowiedni przycisk.
- Tak? - Spytał, starając się ukryć nutę znużenia, jaka mogła zaatakować jego głos.
- Przyszedł Pan Trevelyan-Grey z dwójką uczniów - Chesterem Heachthinghearnem oraz Candy Vonneguth. Incydent na lekcji angielskiego.
James westchnął. Wyprostował się, przejechał dłońmi po włosach. Poprawił okulary oraz krawat, przeszedł się raz i drugi po pokoju, a potem usiadł wreszcie na swoim fotelu.
- Wpuść ich - poinstruował sekretarkę, po czym oparł się i wyczekująco spoglądał w drzwi, do momentu, aż trójka gości wejdzie do środka.
Okazało się, że gości było czworo, bowiem ochroniarz wykazał się nadgorliwością albo obawiał się, że Chester może zrobić jakiegoś Prison Breaka i niepostrzeżenie wydostać się na wolność. W każdym razie, postanowił odprowadzić niepokornego ucznia niemal pod samo biurko dyrektora. Ten zaś skinął mu głową, udając, że jakkolwiek obchodzi go zaangażowanie pracownika w tę sprawę.
- Dziękujemy za fatygę. Pan Heachthinghearn jest niewątpliwie wdzięczny za pomoc w dostaniu się tutaj. Może Pan już odejść. I proszę zamknąć drzwi, jeśli łaska.
Ochroniarz coś tam burknął pod nosem, po czym spełnił prośbę dyrektora. James w tym czasie oparł łokcie na biurku i przyglądał się całej przybyłej trójce, tak jakby wszyscy tutaj czymś zawinili, łącznie z nauczycielem. Pozwolił sobie odrobinę przeciągnąć ciszę, która nastała po ich przybyciu, zanim się wreszcie odezwał.
- Chciałbym chociaż udawać zaskoczenie z waszej wizyty tutaj. Niestety wyraźnie staracie się nadużyć mojej gościnności i wykazać mi, iż obdarzanie was kolejnymi szansami było błędem. Jednym z wielu, jak się okazuje. - W czasie tego krótkiego "powitania" spoglądał to na Chestera, to na Candy. Wreszcie jednak skierował spojrzenie na Christiana. - Panie Grey, zechciałby Pan, w miarę zwięźle jeśli łaska, przybliżyć mi wydarzenia z Pańskiej lekcji? - To oczywiście nie było pytanie, a raczej polecenie, ale jak chyba wszyscy wiedzieli, jakieś pozory warto zachować. W końcu nie jesteśmy w wojsku. Teoretycznie.
Cadogan rozparł się wygodnie na fotelu, oczekując wysłuchania tej niewątpliwie fascynującej historii.
Nikła nadzieja gdzieś tam tkwiła w jej głowie na to, że jednak Chester spierdzielił ze szkoły. Albo udało mu się ukryć, bo była również w stanie wziąć całą winę na siebie, jeśli tylko chłopak by się nie pokazał gdzieś dyrektorowi. Słysząc jednak ponownie otwierane drzwi, a potem widząc w nich wspomnianego przyjaciela, na twarzy dziewczyny pojawiła się zmarszczka niezadowolenia. Czyli jednak pozostaje opcja, w której będzie trzeba gładko wyjść z sytuacji. Albo i nie.
Zignorowała tę krótką wymianę zdań między dwójką mężczyzn, przysłuchując się natomiast sekretarce, która rozmawiała z Cadoganem. Incydent na lekcji angielskiego? Ciekawe określenie.
W końcu musieli przekroczyć kolejny próg i jak na zrządzenie losu - albo raczej uprzejmości Grey’a – musiała wejść pierwsza i pierwsza wymienić się spojrzeniem z tym starym dziadem, na którego naprawdę nie cierpiała patrzeć. Skrzyżowała ręce na piersi, wcześniej poprawiając na ramieniu swój plecak, pokazując tym samym swoją buntowniczą naturę. Był koniec roku, a więc nie planowała udawać potulnego szczeniaka lub bronić się ojcem, który pewnie po tej wizycie zacznie sobie wyrywać włosy z głowy, o ile jeszcze mu jakieś zostały.
- Wcale nie musimy tu przychodzić, skoro pan tak bardzo nas nie chce. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie pańskiego wiecznego narzekania. – rzuciła ostro, kiedy dyrektor znów na nią spojrzał. Mimo wszystko nie chciała, aby niczemu winnemu nauczycielowi się oberwało. W końcu on był tu tylko poszkodowanym. Sama miała nawet wyrzut do siebie o ten nietrafny rzut gumą, ale czego się nie robi w imię przyjaźni? Szybko ułożyła w głowie pewien plan działania na chwilę obecną, a po wszystkim zwyczajnie przeprosi Christiana, jako że to również mu się należało, skoro musiał zmierzyć się z impulsywnością młodej Vonneguth.
Palnęła, co naszło jej na język w pierwszej chwili, ale kiedy Trevelyan powie prawdę, to i Chester będzie miał przejebane. Mogła mu chociaż wcześniej przekazać, żeby nie wkopał jej braciszka.
- Chester nie ma z tym nic wspólnego. Nie wiem nawet, co on tu robi. To ja rzuciłam w profesora gumą, więc tylko ja powinnam dostać karę za całe zamieszanie. - powiedziała szybko, nim jeszcze anglista zdążył się odezwać, posyłając mu pod koniec spojrzenie przepełnione pewną prośbą albo nawet i błaganiem.
Grey, domyśl się.
Zignorowała tę krótką wymianę zdań między dwójką mężczyzn, przysłuchując się natomiast sekretarce, która rozmawiała z Cadoganem. Incydent na lekcji angielskiego? Ciekawe określenie.
W końcu musieli przekroczyć kolejny próg i jak na zrządzenie losu - albo raczej uprzejmości Grey’a – musiała wejść pierwsza i pierwsza wymienić się spojrzeniem z tym starym dziadem, na którego naprawdę nie cierpiała patrzeć. Skrzyżowała ręce na piersi, wcześniej poprawiając na ramieniu swój plecak, pokazując tym samym swoją buntowniczą naturę. Był koniec roku, a więc nie planowała udawać potulnego szczeniaka lub bronić się ojcem, który pewnie po tej wizycie zacznie sobie wyrywać włosy z głowy, o ile jeszcze mu jakieś zostały.
- Wcale nie musimy tu przychodzić, skoro pan tak bardzo nas nie chce. Mam lepsze rzeczy do roboty, niż wysłuchiwanie pańskiego wiecznego narzekania. – rzuciła ostro, kiedy dyrektor znów na nią spojrzał. Mimo wszystko nie chciała, aby niczemu winnemu nauczycielowi się oberwało. W końcu on był tu tylko poszkodowanym. Sama miała nawet wyrzut do siebie o ten nietrafny rzut gumą, ale czego się nie robi w imię przyjaźni? Szybko ułożyła w głowie pewien plan działania na chwilę obecną, a po wszystkim zwyczajnie przeprosi Christiana, jako że to również mu się należało, skoro musiał zmierzyć się z impulsywnością młodej Vonneguth.
Palnęła, co naszło jej na język w pierwszej chwili, ale kiedy Trevelyan powie prawdę, to i Chester będzie miał przejebane. Mogła mu chociaż wcześniej przekazać, żeby nie wkopał jej braciszka.
- Chester nie ma z tym nic wspólnego. Nie wiem nawet, co on tu robi. To ja rzuciłam w profesora gumą, więc tylko ja powinnam dostać karę za całe zamieszanie. - powiedziała szybko, nim jeszcze anglista zdążył się odezwać, posyłając mu pod koniec spojrzenie przepełnione pewną prośbą albo nawet i błaganiem.
Grey, domyśl się.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Pokój Dyrektora
Pon Cze 13, 2016 11:57 pm
Pon Cze 13, 2016 11:57 pm
Nie odpyskował. Język uwięził w zaporze zębów, toteż nie odgryzł się za nazwanie go “palanterią”, gdy on tak się zebrał w sobie i wykrzesał z siebie coś, co nie było wyzwiskiem adresowanym do prrofesora! Phyh. Więcej nie będzie miły w stosunku do niego, ten stary piernik chyba w ogóle nie miał dystansu do siebie!
W sumie, Chess, ty też go nie masz.
..No tak.
Aczkolwiek właściwie miał coś innego do opracowania, niż oszczerstwa i bardzo grubiańskie odzywki do Greya, gościa o 50-ciu twarzach. Otóż, Chester był w tym momencie między młotem a kowadłem, gdyż:
Uh, Heachthingjearn, niepokorny typie, po co Ci to było. Wjebałeś Candy i teraz oboje tkwicie w potrzasku. Więc.. należałoby nieco użyć talentu aktorskiego w razie czego. Ileż to udać atak epilepsji!
Mężczyzna nie okazywał wdzięczności. W szczególności dla osiłka, który go upolował na drugim końcu budynku i przeciorał aż pod samo biurko dyrektora. Nie ma co, uparta była z niego bestia. Tak czy owak, Irlandczyk założył ręce na piersi, myśląc, czy jego duma wytrzymałaby, gdyby ten chciał zrobić z siebie wielką ofiarę dla ułaskawienia Candy.
I gdy już tam weszli, on automatycznie zamknął się w sobie. Cholera wie, może to wnętrze tak na niego działało albo ten lodowaty, mrożący aż po same kości wzrok dyrektora. Nie lubił go, ale to nowością nie było. Zresztą, ktoś mógłby tego Papę Smerfa lubić?
─ ..To było tak, że ja nie umiałem nic na test z matmy i-.. ─ co ja miałem mówić? ─ Wyszedłem, bo słabo mi się zrobiło. ─ krótko, zwięźle i na temat. No, prawie, ale przynajmniej uprzedził Greya.
W sumie, Chess, ty też go nie masz.
..No tak.
Aczkolwiek właściwie miał coś innego do opracowania, niż oszczerstwa i bardzo grubiańskie odzywki do Greya, gościa o 50-ciu twarzach. Otóż, Chester był w tym momencie między młotem a kowadłem, gdyż:
- Candy. Nie przejdzie mu przez usta nic, co miałoby skupić uwagę brodatego kata na niej tylko i wyłącznie. Nie mógł jej zostawić na lodzie, na pewno nie jej.
- Grey. Nie będzie współpracował. Zresztą, zaznajomił się już z zagrywkami tej dwójki, w końcu trochę do tej szkoły uczęszczali, a siłą rzeczy, nie dało się zataić żadnego wybryku w tej wylęgarni książątek.
- Cadogan. Jeśli Candy będzie usiłowała jakoś ich wykręcić z tego, dyro zawsze ma kamery do dyspozycji. No i pana T, to nie musiał w ogóle tego cholerstwa używać. Przesrane.
Uh, Heachthingjearn, niepokorny typie, po co Ci to było. Wjebałeś Candy i teraz oboje tkwicie w potrzasku. Więc.. należałoby nieco użyć talentu aktorskiego w razie czego. Ileż to udać atak epilepsji!
Mężczyzna nie okazywał wdzięczności. W szczególności dla osiłka, który go upolował na drugim końcu budynku i przeciorał aż pod samo biurko dyrektora. Nie ma co, uparta była z niego bestia. Tak czy owak, Irlandczyk założył ręce na piersi, myśląc, czy jego duma wytrzymałaby, gdyby ten chciał zrobić z siebie wielką ofiarę dla ułaskawienia Candy.
I gdy już tam weszli, on automatycznie zamknął się w sobie. Cholera wie, może to wnętrze tak na niego działało albo ten lodowaty, mrożący aż po same kości wzrok dyrektora. Nie lubił go, ale to nowością nie było. Zresztą, ktoś mógłby tego Papę Smerfa lubić?
─ ..To było tak, że ja nie umiałem nic na test z matmy i-.. ─ co ja miałem mówić? ─ Wyszedłem, bo słabo mi się zrobiło. ─ krótko, zwięźle i na temat. No, prawie, ale przynajmniej uprzedził Greya.
- W dużym skrócie-...
"Chester nie ma z tym nic wspólnego. Nie wiem nawet, co on tu robi."
Zerknął prędko na Vonneguth, która wyraźnie miała jakiś swój misterny plan na wybronienie swojego niby-to-brata. Ale przecież powinna doskonale wiedzieć, że to niemożliwe. Na terenie całej szkoły były kamery, ochrona i dosłownie wszystko co mogłoby wykazać winę Chestera w całym tym zajściu. Dostrzegł jej wzrok. No cholera, oczywiście, że tak. Ale co on niby mógł poradzić? Pokręcił tylko głową i otworzył usta, by-... przerwano mu po raz kolejny. No czy oni nie mieli za grosz wstydu?
- Nie wiem pod jakim pretekstem Heachthinghearn wyszedł z klasy w czasie zajęć, ale prawdą jest, że zabawiał się w wielkiego strzelca, celując ze swojej procy prosto we mnie - wymruczał, nie ukrywając nawet swojego niezadowolenia i mierząc Chestera nieprzychylnym spojrzeniem. - W dodatku trafił mnie prosto w oko. Za to co się tyczy panienki Vonneguth-...
Zerknął po farbowanym dzieciaku nieco przepraszająco. Nawet nie za to, że nie poszedł na jej świetny układ i nie chciał obronić jej przyjaciela, ale raczej ze względu na oskarżanie jej o... cokolwiek. Dosłownie cokolwiek. Rany, przecież była dziewczynką, dziewczynki nie robiły złych rzeczy, no to dlaczego jej musiało tak odpierdolić? Westchnął, a ciemne oczy uraczyły spojrzeniem Cadogana.
- Panna Vonneguth rzuciła gumą do żucia w moje włosy - wzruszył barkami. - Czuję się jak w przedszkolu. Najpierw karmelek w oku, a potem guma balonowa. Nie wiem co pan z nimi zrobi, panie dyrektorze, ale to momentami przekracza ludzkie pojęcie.
Ale i tak brzmiał jakby wcale go to nie ruszało. Właściwie, był już tak przyzwyczajony do takich lub podobnych sytuacji w Hudson's Bay, że nawet nie zwracał na to aż takiej uwagi. Ale nadal go wkurwiali. Skrzywił się jeszcze, a tuż po tym strzelił minę wyczekującego pana Greya. A żeby dostali karę na jaką zasłużyli. Znaczy, tylko Heachthinghearn.
"Chester nie ma z tym nic wspólnego. Nie wiem nawet, co on tu robi."
Zerknął prędko na Vonneguth, która wyraźnie miała jakiś swój misterny plan na wybronienie swojego niby-to-brata. Ale przecież powinna doskonale wiedzieć, że to niemożliwe. Na terenie całej szkoły były kamery, ochrona i dosłownie wszystko co mogłoby wykazać winę Chestera w całym tym zajściu. Dostrzegł jej wzrok. No cholera, oczywiście, że tak. Ale co on niby mógł poradzić? Pokręcił tylko głową i otworzył usta, by-... przerwano mu po raz kolejny. No czy oni nie mieli za grosz wstydu?
- Nie wiem pod jakim pretekstem Heachthinghearn wyszedł z klasy w czasie zajęć, ale prawdą jest, że zabawiał się w wielkiego strzelca, celując ze swojej procy prosto we mnie - wymruczał, nie ukrywając nawet swojego niezadowolenia i mierząc Chestera nieprzychylnym spojrzeniem. - W dodatku trafił mnie prosto w oko. Za to co się tyczy panienki Vonneguth-...
Zerknął po farbowanym dzieciaku nieco przepraszająco. Nawet nie za to, że nie poszedł na jej świetny układ i nie chciał obronić jej przyjaciela, ale raczej ze względu na oskarżanie jej o... cokolwiek. Dosłownie cokolwiek. Rany, przecież była dziewczynką, dziewczynki nie robiły złych rzeczy, no to dlaczego jej musiało tak odpierdolić? Westchnął, a ciemne oczy uraczyły spojrzeniem Cadogana.
- Panna Vonneguth rzuciła gumą do żucia w moje włosy - wzruszył barkami. - Czuję się jak w przedszkolu. Najpierw karmelek w oku, a potem guma balonowa. Nie wiem co pan z nimi zrobi, panie dyrektorze, ale to momentami przekracza ludzkie pojęcie.
Ale i tak brzmiał jakby wcale go to nie ruszało. Właściwie, był już tak przyzwyczajony do takich lub podobnych sytuacji w Hudson's Bay, że nawet nie zwracał na to aż takiej uwagi. Ale nadal go wkurwiali. Skrzywił się jeszcze, a tuż po tym strzelił minę wyczekującego pana Greya. A żeby dostali karę na jaką zasłużyli. Znaczy, tylko Heachthinghearn.
James poprawił okulary na nosie i spojrzał na Candy. Przyglądał się jej przez długi czas, niepokojąco długi wręcz, jakby chciał zjeść jej duszę. Może taki miał właśnie plan?
- Panno Vonneguth, przychodzi tutaj pani oskarżona przez nauczyciela o zakłócanie lekcji, wcina się bez pozwolenia, kłamie i jeszcze jest na tyle bezczelna, aby mówić, że ma lepsze rzeczy do roboty? Gratuluję, właśnie straciła pani szansę na pozytywne zakończenie tej sprawy - pozwolił, aby jego słowa rozbrzmiały. Potem dał sobie chwilę na przetrawienie wszystkiego, co zostało tutaj powiedziane. Przyglądał się każdemu po kolei, gładząc swoją brodę.
- Rozumiem. Chociałem dać wam okazję do przedstawienia swojej wersji wydarzeń, ale jak widzę nie ma takiej konieczności. Chciałbym tylko przypomnieć, że istnieje w tej szkole pewna hierarchia, której przestrzegamy. Wymaga ona szacunku dla osób, które są w niej postawione wyżej. Zaś uczniowie znajduja się na samym jej dole - szczególnie ci z klasy B. Ledwo się powstrzymał przed wypowiedzeniem tych słów.
Zamias tego wstał z krzesła i przeszedł się po własnym pokoju.
- Powiedzcie mi, nie macie czasem poczucia, że nie pasujecie do tego miejsca? Jesteśmy dorosłymi ludźmi, postarajmy się więc tak porozmawiać. Riverdale miało być dla was drugą szansą. Ale wy jej nie chcecie lub nie potrzebujecie. Przynajmniej ja tak rozumiem wasze zachowanie, skoro odrzucacie pomoc, którą wam oferujemy. Skoro tak jest, po co szkodzie sobie i wszystkim na około? Przeszkadzacie nie tylko nauczycielom, wasze incydenty drażnią również innych uczniów, od których dostaję skargi. Nikt was nie zmusza do korzystania z naszej oferty. Jeżeli chcecie z niej skorzystać, musicie przestrzegać reguły, jakie nakładamy. Jeśli ich nie przestrzegacie, nie możecie skorzystać z naszej oferty. Rozumiecie co do was mówię? - Zastanawiał się czy jego wywód logiczny nie był zbyt skomplikowany dla tych uczniów. Raczej nie wykazywali się wielka bystrością. - Nie robię tego by wam dokuczać. Robię to, ponieważ zarządzam jedną z najważniejszych placówek w naszym kraju i muszę pilnować, aby miała odpowiedni poziom i opinię. Robiłem to przez wiele lat i odniosłem sukces. Będe to robił przez kolejne lata, nawet z uczniami z Hudson's Bay. Poproszono mnie o taryfę ulgową dla was, ze względu na trudną sytuację. Najwyraźniej jednak odebraliście to jako sygnał, że wolno wam wszystko. Taryfa ulgowa dobiega końca. Od teraz każdy taki wybryk będzie karany stosownie do waszego czynu. Już moge wam powiedzieć, że za to co zrobiliście dzisiaj zostaniecie zawieszeni w prawach uczniów. Jak dalej się to potoczy zależy tylko od was. Jednak każde kolejne postępowanie podobne do dzisiejszego zostanie ukarane wydaleniem ze szkoły. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
Ponownie usiadł na swoim miejscu. Wzrok zatrzymywał raz na Cendy, raz na Chestrze, oczekując jakieś reakcji. Po chwili jakby przypomniał sobie, że jest tu jeszcze Christian. Spojrzał na niego.
- Dziekuję za przybycie i poinformowanie mnie o tym, co się wydarzyło. Jeśli nie ma pan nic więcej do dodania, może pan odejść. - Powiedział, a potem ponownie skupił się na uczniach.
- Panno Vonneguth, przychodzi tutaj pani oskarżona przez nauczyciela o zakłócanie lekcji, wcina się bez pozwolenia, kłamie i jeszcze jest na tyle bezczelna, aby mówić, że ma lepsze rzeczy do roboty? Gratuluję, właśnie straciła pani szansę na pozytywne zakończenie tej sprawy - pozwolił, aby jego słowa rozbrzmiały. Potem dał sobie chwilę na przetrawienie wszystkiego, co zostało tutaj powiedziane. Przyglądał się każdemu po kolei, gładząc swoją brodę.
- Rozumiem. Chociałem dać wam okazję do przedstawienia swojej wersji wydarzeń, ale jak widzę nie ma takiej konieczności. Chciałbym tylko przypomnieć, że istnieje w tej szkole pewna hierarchia, której przestrzegamy. Wymaga ona szacunku dla osób, które są w niej postawione wyżej. Zaś uczniowie znajduja się na samym jej dole - szczególnie ci z klasy B. Ledwo się powstrzymał przed wypowiedzeniem tych słów.
Zamias tego wstał z krzesła i przeszedł się po własnym pokoju.
- Powiedzcie mi, nie macie czasem poczucia, że nie pasujecie do tego miejsca? Jesteśmy dorosłymi ludźmi, postarajmy się więc tak porozmawiać. Riverdale miało być dla was drugą szansą. Ale wy jej nie chcecie lub nie potrzebujecie. Przynajmniej ja tak rozumiem wasze zachowanie, skoro odrzucacie pomoc, którą wam oferujemy. Skoro tak jest, po co szkodzie sobie i wszystkim na około? Przeszkadzacie nie tylko nauczycielom, wasze incydenty drażnią również innych uczniów, od których dostaję skargi. Nikt was nie zmusza do korzystania z naszej oferty. Jeżeli chcecie z niej skorzystać, musicie przestrzegać reguły, jakie nakładamy. Jeśli ich nie przestrzegacie, nie możecie skorzystać z naszej oferty. Rozumiecie co do was mówię? - Zastanawiał się czy jego wywód logiczny nie był zbyt skomplikowany dla tych uczniów. Raczej nie wykazywali się wielka bystrością. - Nie robię tego by wam dokuczać. Robię to, ponieważ zarządzam jedną z najważniejszych placówek w naszym kraju i muszę pilnować, aby miała odpowiedni poziom i opinię. Robiłem to przez wiele lat i odniosłem sukces. Będe to robił przez kolejne lata, nawet z uczniami z Hudson's Bay. Poproszono mnie o taryfę ulgową dla was, ze względu na trudną sytuację. Najwyraźniej jednak odebraliście to jako sygnał, że wolno wam wszystko. Taryfa ulgowa dobiega końca. Od teraz każdy taki wybryk będzie karany stosownie do waszego czynu. Już moge wam powiedzieć, że za to co zrobiliście dzisiaj zostaniecie zawieszeni w prawach uczniów. Jak dalej się to potoczy zależy tylko od was. Jednak każde kolejne postępowanie podobne do dzisiejszego zostanie ukarane wydaleniem ze szkoły. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
Ponownie usiadł na swoim miejscu. Wzrok zatrzymywał raz na Cendy, raz na Chestrze, oczekując jakieś reakcji. Po chwili jakby przypomniał sobie, że jest tu jeszcze Christian. Spojrzał na niego.
- Dziekuję za przybycie i poinformowanie mnie o tym, co się wydarzyło. Jeśli nie ma pan nic więcej do dodania, może pan odejść. - Powiedział, a potem ponownie skupił się na uczniach.
- Żebym ja kiedykolwiek miała szansę na pozytywne zakończenie w rozmowie z panem. – prychnęła, przewracając bezczelnie oczami, ledwo co trzymając swoje nerwy na wodzy. Całe szczęście, że nie wyskoczyła jej pulsująca żyłka, a Cadogan był osobą, której raczej by nie uderzyła. No bo plz. Mimo wszystko był dyrektorem tej cholernej placówki i miał też swoje lata na karku. Nie chciała od razu po skończeniu pełnoletności wylądować w sądzie z tym typem. Już i tak miała wiele innych problemów na głowie. Kolejne były zbędne.
W momencie kiedy Grey zaczął mówić, już wiedziała, że jej cały plan poszedł się – krótko mówiąc – pierdolić i nie tylko jej dostanie się po głowie. Choć już i tak narobiła wiele bałaganu, z którego będzie musiała się wytłumaczyć swojemu ojcu. Bo raczej zrobienie maślanych oczek i złożenie kolejnej obietnicy nie wystarczy.
Posłała tylko nauczycielowi trochę zawiedzione spojrzenie, ale nic nie mogła zrobić. Rozumiała też doskonale, że jeśli dyrektor dowie się o kłamstwie profesora, to i on będzie miał w tym przypadku przesrane.
Co za zjebana sytuacja.
I znowu się zaczęło. Ten cholerny, długi monolog J.C. który słyszała już chyba milion razy. Wywód o rozmawianiu jak dorośli, o ich zachowaniu i oczywiście ukryte gnojenie uczniów z Hudson’s Bay. Urocze. Nikt mu przecież nie kazał brać na siebie takiego brzmienia, a teraz jedynie co robi to narzeka.
Candy w pewnym momencie miała ochotę ziewnąć, ale ostatecznie się powstrzymała, marszcząc jedynie czoło, a dłonie zaciskając mocniej na swoich przedramionach, jako że wciąż stała w zamkniętej pozycji.
Świetnie, zawieszenie w prawach ucznia i groźba wywalenia ze szkoły. Nic nowego, szczególnie, że frekwencja młodej Vonneguth aż płakała o pomstę.
- Jasno jak zawsze. – mruknęła, łapiąc kontakt wzrokowy z tym upiornym staruszkiem, ale tylko przez chwilę. – Osobiście już teraz mogę przestać pokazywać się w tej budzie. – oznajmiła, nie chcąc narażać dłużej siebie, ani Chestera, ani innych nauczycieli, którzy muszą się w nią użerać. Odejściem chyba zrobiłaby przysługę wszystkim, a w szczególności Cadoganowi.
W momencie kiedy Grey zaczął mówić, już wiedziała, że jej cały plan poszedł się – krótko mówiąc – pierdolić i nie tylko jej dostanie się po głowie. Choć już i tak narobiła wiele bałaganu, z którego będzie musiała się wytłumaczyć swojemu ojcu. Bo raczej zrobienie maślanych oczek i złożenie kolejnej obietnicy nie wystarczy.
Posłała tylko nauczycielowi trochę zawiedzione spojrzenie, ale nic nie mogła zrobić. Rozumiała też doskonale, że jeśli dyrektor dowie się o kłamstwie profesora, to i on będzie miał w tym przypadku przesrane.
Co za zjebana sytuacja.
I znowu się zaczęło. Ten cholerny, długi monolog J.C. który słyszała już chyba milion razy. Wywód o rozmawianiu jak dorośli, o ich zachowaniu i oczywiście ukryte gnojenie uczniów z Hudson’s Bay. Urocze. Nikt mu przecież nie kazał brać na siebie takiego brzmienia, a teraz jedynie co robi to narzeka.
Candy w pewnym momencie miała ochotę ziewnąć, ale ostatecznie się powstrzymała, marszcząc jedynie czoło, a dłonie zaciskając mocniej na swoich przedramionach, jako że wciąż stała w zamkniętej pozycji.
Świetnie, zawieszenie w prawach ucznia i groźba wywalenia ze szkoły. Nic nowego, szczególnie, że frekwencja młodej Vonneguth aż płakała o pomstę.
- Jasno jak zawsze. – mruknęła, łapiąc kontakt wzrokowy z tym upiornym staruszkiem, ale tylko przez chwilę. – Osobiście już teraz mogę przestać pokazywać się w tej budzie. – oznajmiła, nie chcąc narażać dłużej siebie, ani Chestera, ani innych nauczycieli, którzy muszą się w nią użerać. Odejściem chyba zrobiłaby przysługę wszystkim, a w szczególności Cadoganowi.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Pokój Dyrektora
Sro Cze 29, 2016 10:32 am
Sro Cze 29, 2016 10:32 am
Chester raczej należał do grona ludzi, którzy nie irytują “się”, tylko “innych”. Aczkolwiek teraz zagryzł zeschnięte wargi i lekko zmrużył oczy, wbijając je gdzieś tam w kąt między ścianą a podłogą. Tysięczny raz, miał tę litanię w głowie już od co najmniej roku bycia w Riverdale. A jeszcze wcześniej miał nagraną na dyktafonie w telefonie paplaninę dyrektora z Hudson’s Bay, która była mniej więcej identyczna, z tym, że nie było tej wkurwiającej wzmianki o “drugich szansach” i przyjmowaniu wyrzutków z ośrodka dla niegrzecznych dzieciaczków, przez co dało się to znieść.
Gdy tak się mimowolnie słuchało starego, brodatego, wkurwiającego, wywyższającego sie zgreda, to, jak Chester, zaczynało sobie rozmyślać nad tym, czy rzeczywiście szkoła wojskowa nie byłaby lepszym wyjściem. No, ale, kurwa, musiał wypaść z tego jebanego w dupę okna i przekreślić sobie wszystkie drogi na ucieczkę z tego grajdołu.
Wisiała nad nim wizja uczęszczania do tego pierdolnika jeszcze dwa lata, a cud jedynie sprawiłby, że pozostałby mu jeden rok. Przez rok nie odpierdolić niczego. Niby dało się zrobić, aż tak rozszalałym skurwysynkiem nie był. Z drugiej strony, musiał się zachowywać w szkole i poza nią. Spętane ręce przez co najmniej rok, a jakby dołożyć do tego niesprawne nogi, to się równa rok w więzieniu. Ma wyciąć rok z życia, żeby nie wylecieć z tego gówna. To tak, jakby umrzeć na rok. A on już się przekonał, co to znaczy nie żyć, choć w takim stanie był jedynie miesiąc. Ciekawe, czy ten stary piernik kiedykolwiek otarł się o śmierć, czy sobie z nią uścisnął rękę po swojemu, czy wyłożył jej kazanie, jak to ważny jest i ma go wypuścić. Szkoda marnować się na bycie szarą masą, Chester tak nie umiał.
Ściskał tak mocno ręce w pięści, że aż przypomniał sobie, po co chodził na ten baseball i boks. Nie, żeby się rozładować. Żeby móc komuś zamknąć mordę jednym, ale stanowczym ciosem. Tyle, że teraz nie dosięgał do niczyjej twarzy. No, prawie do Candy, bo to takie mikroskopijne niuniuniu.
─ Na cym polega to zawiesenie w prafach ucnia? ─ wydał z siebie jedno pytanie, bo raczej gdyby pokusił się o rozwinięcie swojej wypowiedzi, to zostałby odeskortowany do poprawczaka za obrazę majestatu skośnobrodego władcy. W międzyczasie łypnął na Greya, jego wzrok mógł sakramentalne: “Tak, tak, wypierdalaj. Wsypałeś mi siostrę, chuju.”.
Gdy tak się mimowolnie słuchało starego, brodatego, wkurwiającego, wywyższającego sie zgreda, to, jak Chester, zaczynało sobie rozmyślać nad tym, czy rzeczywiście szkoła wojskowa nie byłaby lepszym wyjściem. No, ale, kurwa, musiał wypaść z tego jebanego w dupę okna i przekreślić sobie wszystkie drogi na ucieczkę z tego grajdołu.
Wisiała nad nim wizja uczęszczania do tego pierdolnika jeszcze dwa lata, a cud jedynie sprawiłby, że pozostałby mu jeden rok. Przez rok nie odpierdolić niczego. Niby dało się zrobić, aż tak rozszalałym skurwysynkiem nie był. Z drugiej strony, musiał się zachowywać w szkole i poza nią. Spętane ręce przez co najmniej rok, a jakby dołożyć do tego niesprawne nogi, to się równa rok w więzieniu. Ma wyciąć rok z życia, żeby nie wylecieć z tego gówna. To tak, jakby umrzeć na rok. A on już się przekonał, co to znaczy nie żyć, choć w takim stanie był jedynie miesiąc. Ciekawe, czy ten stary piernik kiedykolwiek otarł się o śmierć, czy sobie z nią uścisnął rękę po swojemu, czy wyłożył jej kazanie, jak to ważny jest i ma go wypuścić. Szkoda marnować się na bycie szarą masą, Chester tak nie umiał.
Ściskał tak mocno ręce w pięści, że aż przypomniał sobie, po co chodził na ten baseball i boks. Nie, żeby się rozładować. Żeby móc komuś zamknąć mordę jednym, ale stanowczym ciosem. Tyle, że teraz nie dosięgał do niczyjej twarzy. No, prawie do Candy, bo to takie mikroskopijne niuniuniu.
─ Na cym polega to zawiesenie w prafach ucnia? ─ wydał z siebie jedno pytanie, bo raczej gdyby pokusił się o rozwinięcie swojej wypowiedzi, to zostałby odeskortowany do poprawczaka za obrazę majestatu skośnobrodego władcy. W międzyczasie łypnął na Greya, jego wzrok mógł sakramentalne: “Tak, tak, wypierdalaj. Wsypałeś mi siostrę, chuju.”.
Tak jak Cadogan się spodziewał, mógł równie dobrze skierować swoje słowa do biurka, przy którym siedział, a efekt byłby mniej więcej podobny. Niestety niektórzy uczniowie mieli to do siebie, że nie posiadali umiejętności przetwarzania informacji. Już chociażby najprostszy instynkt samozachowawczy powinien dać im do myślenia i podpowiedzieć, że James nie jest jakimś cieciem i potrafi zauważyć chociażby po samej mowie ciała, że ktoś ma w dupie to, co on mówi. Zaś jako osoba na stanowisku dyrektorskim nie lubił, kiedy ktoś traktował go w ten sposób, zwłaszcza jeżeli było to jakieś gówniarstwo, które ma mleko pod nosem. To zaś powinno im podpowiedzieć, że zamiast rzucać wściekłe spojrzenia Greyowi, co również nie umknęło uwadze dyrektora, mogliby chociaż udawać, że go słuchają. Wtedy pewnie łagodniej podszedłby do całej sprawy. Niewiele, ale jednak. Bo sam fakt pozytywnego odbioru pewnych słów sprawia, że człowiek zaczyna od razu inaczej patrzeć na daną osobę.
Niestety ci tutaj byli najwyraźniej zbyt głupi, co miał ochotę powiedzieć im prosto w twarz. Jednak jego pozycja mu na to nie pozwalała, musiał zachowywać pozory, że chce w jakikolwiek sposób nawrócić te czarne owieczki. Tylko po co? Społeczeństwo i tak nie zyska na tym zbyt wiele.
- Gdyby zechciała pani chociaż raz pomyśleć przed otworzeniem ust lub działaniem, być może nasze rozmowy wyglądałyby inaczej - wyjaśnił Candy, dając jasno do zrozumienia, że tylko od niej zależy to, w jaki sposób wyglądać będą ich spotkania. Chociaż wygląda na to, że dzisiejsze może być ostatnim. Chyba obojgu by ulżyło w takim wypadku.
Następnie skierował spojrzenie na Chestera, który miał chociaż na tyle rozumu, żeby nie rzucać jakimiś docinkami w jego stronę, tak jak to starała się czynić jego koleżanka. Czy oni naprawdę uważali, że to robi na nim jakiekolwiek wrażenie?
- Warto znać swoje prawa, panie Heachthinghearn. Przynajmniej wiedziałby pan, czego został pozbawiony - odpowiedział, kierując spojrzenie na chłopaka. - W skrócie, zostaje pan pozbawiony możliwości reprezentowania szkoły w jakikolwiek sposób, brania udziału we wszelkiego rodzaju imprezach, otrzymywania jakichkolwiek świadczeń z naszej strony oraz poprawiania swoich ocen. Na odbiorę panu prawa do nauki, bo pewnie potraktowałby to pan jako nagrodę za swoje "wyczyny". Chcę więc widzieć pana na każdej lekcji. Każdej. Jeśli chce pan dowiedzieć się więcej na ten temat, radzę zapoznać się ze statutem szkoły. Zawieszenie będzie trwało do końca roku szkolnego. Proszę to jednak potraktować raczej jako ostrzeżenie - doradził i dał jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru nic więcej tłumaczyć uczniowi.
I na koniec znów Candy. Ta dziewczyna naprawdę nie wiedziała, kiedy powinna skończyć mówić. Chociaż z drugiej strony, może to był właśnie jej cel? Sama nie potrafiła zrezygnować z edukacji, więc czekała na to, aż ktoś zrobi to za nią? Cóż, nie pozostało mu nic więcej, jak spełnić jej małą zachciankę.
- W takim razie życzę powodzenia na nowej drodze życia - odpowiedział, wyrażając tym samym, że dziewczyna nie ma się już tutaj po co pokazywać.
Jeśli myślała, że ktokolwiek będzie ją prosił, aby łaskawie zechciała jednak pozostać w Riverdale... to cóż, myliła się. Setki, jeśli nie tysiące młodych ludzi chciałoby znaleźć się na jej miejscu. To nie ona robiła tutaj łaskę, że przychodziła do szkoły. Zapewne trudniej będzie to wytłumaczyć jej rodzicom, ale tym Cadogan nie miał zamiaru się przejmować. Jeśli pozwoli, żeby taka smarkula wchodziła mu na głowę, to w życiu nie poradzi sobie z ogarnięciem tej placówki. Na to zaś nie miał zamiaru sobie pozwolić.
- To wszystko. Możecie odejść - oznajmił im, po czym momentalnie stracił zainteresowanie gośćmi, tak jakby nigdy ich tu nie było.
Niestety ci tutaj byli najwyraźniej zbyt głupi, co miał ochotę powiedzieć im prosto w twarz. Jednak jego pozycja mu na to nie pozwalała, musiał zachowywać pozory, że chce w jakikolwiek sposób nawrócić te czarne owieczki. Tylko po co? Społeczeństwo i tak nie zyska na tym zbyt wiele.
- Gdyby zechciała pani chociaż raz pomyśleć przed otworzeniem ust lub działaniem, być może nasze rozmowy wyglądałyby inaczej - wyjaśnił Candy, dając jasno do zrozumienia, że tylko od niej zależy to, w jaki sposób wyglądać będą ich spotkania. Chociaż wygląda na to, że dzisiejsze może być ostatnim. Chyba obojgu by ulżyło w takim wypadku.
Następnie skierował spojrzenie na Chestera, który miał chociaż na tyle rozumu, żeby nie rzucać jakimiś docinkami w jego stronę, tak jak to starała się czynić jego koleżanka. Czy oni naprawdę uważali, że to robi na nim jakiekolwiek wrażenie?
- Warto znać swoje prawa, panie Heachthinghearn. Przynajmniej wiedziałby pan, czego został pozbawiony - odpowiedział, kierując spojrzenie na chłopaka. - W skrócie, zostaje pan pozbawiony możliwości reprezentowania szkoły w jakikolwiek sposób, brania udziału we wszelkiego rodzaju imprezach, otrzymywania jakichkolwiek świadczeń z naszej strony oraz poprawiania swoich ocen. Na odbiorę panu prawa do nauki, bo pewnie potraktowałby to pan jako nagrodę za swoje "wyczyny". Chcę więc widzieć pana na każdej lekcji. Każdej. Jeśli chce pan dowiedzieć się więcej na ten temat, radzę zapoznać się ze statutem szkoły. Zawieszenie będzie trwało do końca roku szkolnego. Proszę to jednak potraktować raczej jako ostrzeżenie - doradził i dał jasno do zrozumienia, że nie ma zamiaru nic więcej tłumaczyć uczniowi.
I na koniec znów Candy. Ta dziewczyna naprawdę nie wiedziała, kiedy powinna skończyć mówić. Chociaż z drugiej strony, może to był właśnie jej cel? Sama nie potrafiła zrezygnować z edukacji, więc czekała na to, aż ktoś zrobi to za nią? Cóż, nie pozostało mu nic więcej, jak spełnić jej małą zachciankę.
- W takim razie życzę powodzenia na nowej drodze życia - odpowiedział, wyrażając tym samym, że dziewczyna nie ma się już tutaj po co pokazywać.
Jeśli myślała, że ktokolwiek będzie ją prosił, aby łaskawie zechciała jednak pozostać w Riverdale... to cóż, myliła się. Setki, jeśli nie tysiące młodych ludzi chciałoby znaleźć się na jej miejscu. To nie ona robiła tutaj łaskę, że przychodziła do szkoły. Zapewne trudniej będzie to wytłumaczyć jej rodzicom, ale tym Cadogan nie miał zamiaru się przejmować. Jeśli pozwoli, żeby taka smarkula wchodziła mu na głowę, to w życiu nie poradzi sobie z ogarnięciem tej placówki. Na to zaś nie miał zamiaru sobie pozwolić.
- To wszystko. Możecie odejść - oznajmił im, po czym momentalnie stracił zainteresowanie gośćmi, tak jakby nigdy ich tu nie było.
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Pokój Dyrektora
Sro Lip 27, 2016 3:26 pm
Sro Lip 27, 2016 3:26 pm
Milczący jak grób Chester to dziwaczna anomalia. Minimalnie wstrząsnęło nim to, co Vonneguth obwieściła i to z jaką lekkością, a dodatkowo jak na jej zdanie przystanął Cadogan. I to i tamto było w stylu tej dwójki, natomiast zestawienie tych wypowiedzi teraz oraz z takim tonem nie zwiastowało przyjemności. Ani przestróg. Blondyn nie do końca był pewien, czy to dyrektor właśnie wywalił uczennicę, czy ona zadeklarowała odejście i on ma to w dupie. To niemalże filozoficzne zapytanie.
Heachthinghearn jedynie zerknął kątem oka na przyjaciółkę, ale to tak, jakby pierwszy raz w życiu tej gadatliwej niedorajdzie brakło języka w gębie. Z jednej strony był świadom tego, że dziewczyna wie, co robi i nie chce być tutaj dłużej prawdopodobnie bardziej niż on sam, aczkolwiek z drugiej strony tej barykady, uderzyło go nieco, co na to jej ojciec oraz, uwaga, tleniona cholera pomyślała o przyszłości, skąd weźmie kasę, jeśli jej ojczulek poważnie wkurwiłby się.
Po chwili wrócił myślami do tego, co pokrótce tłumaczył mu brodacz. “Imprezy macie organizowane dla tych, co mają hajs, i tak nic nie poprawiam, bo nie zwykle na tych lekcjach nie ma.. ale teraz mam łazić. No, zajebiście. Czyli jak będę chory siedział w domu, albo będę miał lekarza na rano, to mnie wyjebie? Chujnia.”
Właściwie, nie chciał już polemizować. Wiedział, że nie przyniesie mu to żadnej korzyści na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Skinął głową, gdy głowa burżujów pozwoliła im się oddalić, a potem wykręcił w ciszy i udał się do drzwi. Chciałby się naradzić z Candy. I wykombinować, jak on to wszystko powie ciotce, o ile uda mu się ubiegnąć tego starego gbura albo jego sekretareczkę. Wyścig z czasem.
/zt.
Heachthinghearn jedynie zerknął kątem oka na przyjaciółkę, ale to tak, jakby pierwszy raz w życiu tej gadatliwej niedorajdzie brakło języka w gębie. Z jednej strony był świadom tego, że dziewczyna wie, co robi i nie chce być tutaj dłużej prawdopodobnie bardziej niż on sam, aczkolwiek z drugiej strony tej barykady, uderzyło go nieco, co na to jej ojciec oraz, uwaga, tleniona cholera pomyślała o przyszłości, skąd weźmie kasę, jeśli jej ojczulek poważnie wkurwiłby się.
Po chwili wrócił myślami do tego, co pokrótce tłumaczył mu brodacz. “Imprezy macie organizowane dla tych, co mają hajs, i tak nic nie poprawiam, bo nie zwykle na tych lekcjach nie ma.. ale teraz mam łazić. No, zajebiście. Czyli jak będę chory siedział w domu, albo będę miał lekarza na rano, to mnie wyjebie? Chujnia.”
Właściwie, nie chciał już polemizować. Wiedział, że nie przyniesie mu to żadnej korzyści na jakiejkolwiek płaszczyźnie. Skinął głową, gdy głowa burżujów pozwoliła im się oddalić, a potem wykręcił w ciszy i udał się do drzwi. Chciałby się naradzić z Candy. I wykombinować, jak on to wszystko powie ciotce, o ile uda mu się ubiegnąć tego starego gbura albo jego sekretareczkę. Wyścig z czasem.
/zt.
Teraz już chyba nic nie było istotne. Dla młodej Vonneguth nauka w Riverdale się skończyła i raczej żadne pieniądze jej ojca tego nie odkręcą. Obawiała się tylko jego reakcji, ale raczej nie powinno być aż tak źle. Co to, jedna szkoła w Vancouver? Zawsze można było się przepisać, chociaż dziewczyna i tak nie zamierzała zbyt mocno skupiać się na własnej edukacji. Wolała rozwijać się w muzyce. Brzmiało to przyszłościowo, choć wiedziała też, że początki nigdy nie są zbyt łatwe.
W chwili obecnej chciała jak najszybciej opuścić ten cholerny gabinet i najlepiej już nigdy w życiu nie zobaczyć Cadogana na własne oczy. Pewnie gdyby nie to, że miała z nim na pieńku to wszystko mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć. Jednakże było już za późno. Nawet na same przemyślenia.
Musiała jednak przyznać dyrektorowi w jednym rację. Gdyby nie jej impulsywność, pewnie nie jedno spotkanie skończyłoby się o wiele lepiej, zwłaszcza dla niej. Miała niewyparzony język, to fakt i jak widać niczego nie nauczyła się ze swoich poprzednich błędów. A szkoda. Czasem bycie rozważniejszym może być naprawdę przydatne.
Tak jak przed chwilą zrobiła popis swoją bezczelnością, tak teraz postanowiła zamilczeć i dać skończyć J.C. Bolało ją trochę to, że Chester jednak na tym wszystkim również oberwał, ale przynajmniej ma szansę by z tego wyjść. U Candy to rozdział zamknięty.
Westchnęła w końcu ciężko, choć można było na siłę doszukać się tam jakiejś nuty ulgi. Też jej przeszło przez głowę, żeby porozmawiać z blondynem po tym wszystkim. I to jak najszybciej, zanim ich opiekunowie dowiedzą się o całej burdzie od osób trzecich. W przypadku dziewczyny lepiej będzie, jeśli sama o wszystkim powie.
Kiedy już mieli taką możliwość, wyszła z pokoju, czując jak całe napięcie powoli z niej uchodzi. Pozostała jeszcze kwestia zabrania swoich papierów, ale akurat to dało się załatwić w ciągu najbliższych paru dni. Nie było sensu bardziej się nad tym martwić.
/zt.
W chwili obecnej chciała jak najszybciej opuścić ten cholerny gabinet i najlepiej już nigdy w życiu nie zobaczyć Cadogana na własne oczy. Pewnie gdyby nie to, że miała z nim na pieńku to wszystko mogłoby się zupełnie inaczej potoczyć. Jednakże było już za późno. Nawet na same przemyślenia.
Musiała jednak przyznać dyrektorowi w jednym rację. Gdyby nie jej impulsywność, pewnie nie jedno spotkanie skończyłoby się o wiele lepiej, zwłaszcza dla niej. Miała niewyparzony język, to fakt i jak widać niczego nie nauczyła się ze swoich poprzednich błędów. A szkoda. Czasem bycie rozważniejszym może być naprawdę przydatne.
Tak jak przed chwilą zrobiła popis swoją bezczelnością, tak teraz postanowiła zamilczeć i dać skończyć J.C. Bolało ją trochę to, że Chester jednak na tym wszystkim również oberwał, ale przynajmniej ma szansę by z tego wyjść. U Candy to rozdział zamknięty.
Westchnęła w końcu ciężko, choć można było na siłę doszukać się tam jakiejś nuty ulgi. Też jej przeszło przez głowę, żeby porozmawiać z blondynem po tym wszystkim. I to jak najszybciej, zanim ich opiekunowie dowiedzą się o całej burdzie od osób trzecich. W przypadku dziewczyny lepiej będzie, jeśli sama o wszystkim powie.
Kiedy już mieli taką możliwość, wyszła z pokoju, czując jak całe napięcie powoli z niej uchodzi. Pozostała jeszcze kwestia zabrania swoich papierów, ale akurat to dało się załatwić w ciągu najbliższych paru dni. Nie było sensu bardziej się nad tym martwić.
/zt.
Charlesowi nagle zaczęło to wydawać się śmiesznie odległe i głupie. Abstrakcyjne. Jakby właśnie grał w jakimś urządzony specjalnie dla niego przedstawieniu. Przecież był w domu, w Vancouver. Tutaj takie wydarzenia się nie działy – albo raczej powinien powiedzieć, że działy się, owszem, ale tutaj on do takich wydarzeń się nie wtrącał. Tutaj nie powinno go to obchodzić, a pomimo tego miał chorą ochotę dowiedzieć się o sprawie więcej. Cholera, Charles i jego pieprzona magiczna umiejętność pojawiania się w czasie i miejscu wypadku, ale nie przed, aby wszystkiemu zapobiec. Chociaż czy na pewno? Tym razem miał szansę rzucić się na pomoc, a nie po aparat... Przełknął gorzkie myśli skupiając się na tym, jak powinien traktować dyrektora i jak z nim rozmawiać.
Skinął głową witając się z sekretarką, a później podobnym gestem odmówił napoju. Najchętniej zapaliłby cygaretkę, ale wiedział, że musi z tym jeszcze poczekać. Gdy weszli do gabinetu, fotograf zamiast skupić się na tym, co mówił do niego dyrektor, niegrzecznie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Oczywiście zauważył zdewastowany telefon, ale ani nie zatrzymał na nim spojrzenia, ani nie dał po sobie poznać, że skojarzył to ze sprawą samobójstwa. Wreszcie poświecił całą uwagę rozmówcy, ale zanim odpowiedział, zapadła chwila ciszy, w której mężczyźni przyglądali się sobie. Charlesowi skojarzyło się to z polowaniem, tylko ubranym w ludzkie zwyczaje.
– Co by pan z nimi zrobił, jeśli by pan je dostał? – zapytał wreszcie spokojnym, miękkim głosem. Bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto byłby przerażony widokiem, jaki uwiecznił na zdjęciach.
Skinął głową witając się z sekretarką, a później podobnym gestem odmówił napoju. Najchętniej zapaliłby cygaretkę, ale wiedział, że musi z tym jeszcze poczekać. Gdy weszli do gabinetu, fotograf zamiast skupić się na tym, co mówił do niego dyrektor, niegrzecznie zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Oczywiście zauważył zdewastowany telefon, ale ani nie zatrzymał na nim spojrzenia, ani nie dał po sobie poznać, że skojarzył to ze sprawą samobójstwa. Wreszcie poświecił całą uwagę rozmówcy, ale zanim odpowiedział, zapadła chwila ciszy, w której mężczyźni przyglądali się sobie. Charlesowi skojarzyło się to z polowaniem, tylko ubranym w ludzkie zwyczaje.
– Co by pan z nimi zrobił, jeśli by pan je dostał? – zapytał wreszcie spokojnym, miękkim głosem. Bynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto byłby przerażony widokiem, jaki uwiecznił na zdjęciach.
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach