▲▼
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
Zanim wejdzie się do pokoju właściwego, należy przebić się przez sekretariat. Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ czas dyrektora jest jedną z najważniejszych walut jakie posiada, więc nie może nim dysponować ot, dla byle kogo. Stąd też najpierw należy skonfrontować się z sekretarką, w celu wyjaśnienia powodu wizyty. Ta może rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ewentualnie skonsultować się z dyrektorem. W najgorszym wypadku odeśle kogoś i zachęci, aby skontaktował się telefonicznie.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
Zanim wejdzie się do pokoju właściwego, należy przebić się przez sekretariat. Co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ czas dyrektora jest jedną z najważniejszych walut jakie posiada, więc nie może nim dysponować ot, dla byle kogo. Stąd też najpierw należy skonfrontować się z sekretarką, w celu wyjaśnienia powodu wizyty. Ta może rozpatrzeć sprawę pozytywnie, ewentualnie skonsultować się z dyrektorem. W najgorszym wypadku odeśle kogoś i zachęci, aby skontaktował się telefonicznie.
Nawet jeśli uda się przejść pierwszą barierę, należy usiąść sobie grzecznie na krześle i poczekać, aż dyrektor będzie miał czas aby rozmowę odbyć. Czas oczekiwania? Różnie to bywa. Może trwać zaledwie dziesięć minut lub przeciągnąć się do godziny, jeśli aktualnie prowadzi jakąś inną, niezwykle istotną dyskusję. Można wtedy podziwiać skromny, choć urokliwy sekretariat. Dużo tutaj kwiatów i zieleni, aby przyjemnie się kojarzyło i wprowadzało odpowiednią atmosferę. Krzesła są takie jak wszędzie - da się usiedzieć. Sekretarka zazwyczaj zawalona jest stertą papierów i ciągle wisi na telefonie. Na biurku stoi poranna kawa i nadgryziona kanapka lub inny zastaw śniadaniowy, którego najczęściej nie ma czasu dokończyć.
Wreszcie jednak sekretarka daje znak, wolno wejść. Gdy przejdzie się do pokoju właściwego, można się zastanowić po co dyrektorowi tyle przestrzeni? Jednak wszystkie te szafy skrywają tajemnicze papiery i Bóg raczy wiedzieć, kto się może w tym wszystkim odnaleźć. Zarządzający tutaj człowiek najczęściej siedzi za biurkiem stojącym naprzeciwko drzwi. Ma wysokie, bogato zdobione i obszyte krzesło, niczym magnat lub władca przyjmujący poddanych. Może się też zdarzyć, że akurat znajduje się przy ogromnej okiennicy po prawej stronie pokoju lub kominku po lewej. Pięć krzeseł ustawionych po drugiej stronie biurka już nie da się określić innym słowem jak "zwyczajne", ale jakaś hierarchia musi być, prawda?
Poza standardowymi rzeczami, które można sobie wyobrazić w biurze u dyrektora, znajduje się tu również wielki obraz wiszący nad kominkiem, a także stolik do grania szachów. No i wspomniane szafy, które zajmują całą resztę ścian. Jeśli weszliście, a dyrektor akurat nie rozmawiał przez telefon lub komórkę, można to uznać za święto narodowe.
Szczerze mówiąc liczył na nieco odmienną reakcję. Zazwyczaj, kiedy ludzie słyszeli o pieniądzach, stawali się chytrzy. Możliwość zbicia mamony tak bardzo przesłaniała im widok, że przestawali dostrzegać cokolwiek innego. Niektórzy potrafili to sprytnie rozegrać, inni po prostu szybko wyjawiali swoją słabość i tym samym przyznawali się od razu do porażki. Ten jegomość wydawał się jednak zupełnie odmienny. Chwila ciszy i wreszcie pytanie, które zdawało się jasno sugerować, że trafił się jakiś idealista, psia jego mać. James także pozwolił sobie na chwilę przerwy, zanim odpowiedział. Zgrabnie udawał, że musi pomyśleć o tym, co powie.
- Nic. - przyznał w końcu, z prostotą. Taki był właśnie jego plan. Zapomnieć o tej sprawie najszybciej, po tym, jak już zostanie załatwiona.
W międzyczasie dotarła jego kawa - czarna jak niebo w środku nocy, tyle że bez gwiazd i księżyca, jedynie z niewielką pianką. Sekretarka postawiła ją na biurku i już po chwili czmychnęła za drzwi. James podniósł kubek i upił lekki łyk. Gorąca i mocna. Takiej właśnie w tej chwili potrzebował.
- Panie... Pan wybaczy, chyba nie zdążył się pan przedstawić. Tak czy inaczej, ta sytuacja, czy tego chcemy, czy nie, wzbudzi ogromną sensację. Zainteresowanie mediów utrudni i tak niełatwe zadanie zrozumienia tej sytuacji. Moim zadaniem jest ułatwienie policji oraz rodzinie zadania odkrycia tego co popchnęło to biedne dziewczę do takiego czynu. I to właśnie teraz robię. To jest moja praca - oznajmił, splatając przed sobą dłonie. Mówił spokojnym, rzeczowym tonem, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco, jakby miał mnóstwo czasu do prowadzenia tej dyskusji. Silnie zwalczał zniecierpliwienie, czające się w zakamarkach jego umysłu.
- Nic. - przyznał w końcu, z prostotą. Taki był właśnie jego plan. Zapomnieć o tej sprawie najszybciej, po tym, jak już zostanie załatwiona.
W międzyczasie dotarła jego kawa - czarna jak niebo w środku nocy, tyle że bez gwiazd i księżyca, jedynie z niewielką pianką. Sekretarka postawiła ją na biurku i już po chwili czmychnęła za drzwi. James podniósł kubek i upił lekki łyk. Gorąca i mocna. Takiej właśnie w tej chwili potrzebował.
- Panie... Pan wybaczy, chyba nie zdążył się pan przedstawić. Tak czy inaczej, ta sytuacja, czy tego chcemy, czy nie, wzbudzi ogromną sensację. Zainteresowanie mediów utrudni i tak niełatwe zadanie zrozumienia tej sytuacji. Moim zadaniem jest ułatwienie policji oraz rodzinie zadania odkrycia tego co popchnęło to biedne dziewczę do takiego czynu. I to właśnie teraz robię. To jest moja praca - oznajmił, splatając przed sobą dłonie. Mówił spokojnym, rzeczowym tonem, starając się brzmieć jak najbardziej przekonująco, jakby miał mnóstwo czasu do prowadzenia tej dyskusji. Silnie zwalczał zniecierpliwienie, czające się w zakamarkach jego umysłu.
Śledził spojrzeniem drogę kawy: wpierw z rąk sekretarki na biurko, a potem z biurka w górę, do ust dyrektora. Nic...?
– Och, dziękuję, że mi pan to wyjaśnił. Bo widzi pan... – Charles przyłożył dłoń do piersi jakby spadł mu kamień z serca i uśmiechnął się z ulgą. Nie trudno było się domyśleć, że udawał, ale trzeba było przyznać, że odegrał to dobrze. – Właśnie wydawało mi się, że próbuje mnie pan przekupić pieniędzmi i już bałem się, że skoro to nie działa, to zaraz przejdziemy do gróźb. – Powoli zaczął przechadzać się po gabinecie. Miał ochotę rozpiąć kurtkę i najlepiej ją zdjąć, bo materiał nie był przyjemny, kiedy założyło się go na gołą skórę, ale powstrzymał się. – Wydawało mi się jeszcze, że skoro to pana praca i chce pan pomóc policji, to zrobienie ze zdjęciami 'nic' temu zaprzecza, ale... – Machnął dłonią lekceważąco podchodząc bliżej biurka. Ach, jaki on niemądry! – Skoro tak, sam dostarczę dowody policji, a muszę panu przyznać, że zdjęcia z dziedzińca to tylko część. Zauważyłem ją gdy jeszcze była na dachu. – Wyjął z kieszeni kurtki prawą rękę i wskazał palcem w górę. O, tam, parę metrów dalej rozgrywał się dramat, a on to uwiecznił. Zamiast ratować dziewczynę... Potem płynnym gestem opuścił dłoń, chwycił kubek z kawą dyrektora i upił parę łyków, po krótkiej chwili odstawiając naczynie na miejsce jakby nigdy nic. Kontynuował. – Wie pan, właściwie to da się mnie przekupić, ale podał pan złą walutę. – Teraz brzmiał śmiertelnie poważnie. – Interesują mnie informacje, nie pieniądze.
– Och, dziękuję, że mi pan to wyjaśnił. Bo widzi pan... – Charles przyłożył dłoń do piersi jakby spadł mu kamień z serca i uśmiechnął się z ulgą. Nie trudno było się domyśleć, że udawał, ale trzeba było przyznać, że odegrał to dobrze. – Właśnie wydawało mi się, że próbuje mnie pan przekupić pieniędzmi i już bałem się, że skoro to nie działa, to zaraz przejdziemy do gróźb. – Powoli zaczął przechadzać się po gabinecie. Miał ochotę rozpiąć kurtkę i najlepiej ją zdjąć, bo materiał nie był przyjemny, kiedy założyło się go na gołą skórę, ale powstrzymał się. – Wydawało mi się jeszcze, że skoro to pana praca i chce pan pomóc policji, to zrobienie ze zdjęciami 'nic' temu zaprzecza, ale... – Machnął dłonią lekceważąco podchodząc bliżej biurka. Ach, jaki on niemądry! – Skoro tak, sam dostarczę dowody policji, a muszę panu przyznać, że zdjęcia z dziedzińca to tylko część. Zauważyłem ją gdy jeszcze była na dachu. – Wyjął z kieszeni kurtki prawą rękę i wskazał palcem w górę. O, tam, parę metrów dalej rozgrywał się dramat, a on to uwiecznił. Zamiast ratować dziewczynę... Potem płynnym gestem opuścił dłoń, chwycił kubek z kawą dyrektora i upił parę łyków, po krótkiej chwili odstawiając naczynie na miejsce jakby nigdy nic. Kontynuował. – Wie pan, właściwie to da się mnie przekupić, ale podał pan złą walutę. – Teraz brzmiał śmiertelnie poważnie. – Interesują mnie informacje, nie pieniądze.
Spokojnie obserwował cały ten teatrzyk, nie poruszając się przy tym. Wydawało się, że nawet nie oddychał. Tylko jego oczy uważnie śledziły każdy ruch fotografa. Nawet nie drgnął, kiedy ten sięgnął po jego kawę, chociaż w innych warunkach byłby to absolutny dyshonor. Ale teraz całkiem dobrze się bawił. Tak, nawet miał ochotę zacząć klaskać, kiedy wszystko dobiegło końca. Tyle, że nie bardzo chciał się stawać aktorem w tym ulicznym przedstawieniu.
Harvey miał rzadką okazję zobaczyć nikły uśmiech na twarzy dyrektora. Szczery uśmiech. Niewielki, bo niewielki, jednak mało osób mogło się pochwalić podobnym osiągnięciem.
- Pójdzie pan na policję, pokaże zdjęcia, a pierwszym pytaniem policjantów będzie: "dlaczego robił pan zdjęcia, zamiast próbować pomóc?" Ale przecież wiadomo jak to jest z fotografami - machnął ręką, a potem odsunął od siebie kubek z kawą. Jakoś stracił na nią ochotę.
Odchylił się wygodnie na fotelu.
- Jak widzę, przeceniłem pańską zdolność do pojmowania faktów i logicznego rozumowania. W moim świecie płacenie za czyjąś pracę jest dosyć... normalną czynnością. Pan jednak lubi być w centrum uwagi, więc doszukuje się "przekupstwa" w zwykłej ofercie. Myśli pan, że jestem tak naiwny, aby uwierzyć, że pójdzie pan na policję, narażając swoje dobre imię? Traktujmy się poważnie. Już widzę jutrzejsze brukowce ze wzruszającymi tytułami i pańskimi zdjęciami dla okładce - przejechał dłonią po włosach, jakby chciał je poprawić. Właściwie powinien w tej chwili zakończyć tę dyskusję, ale ciekawość... - Jakie informacje?
Harvey miał rzadką okazję zobaczyć nikły uśmiech na twarzy dyrektora. Szczery uśmiech. Niewielki, bo niewielki, jednak mało osób mogło się pochwalić podobnym osiągnięciem.
- Pójdzie pan na policję, pokaże zdjęcia, a pierwszym pytaniem policjantów będzie: "dlaczego robił pan zdjęcia, zamiast próbować pomóc?" Ale przecież wiadomo jak to jest z fotografami - machnął ręką, a potem odsunął od siebie kubek z kawą. Jakoś stracił na nią ochotę.
Odchylił się wygodnie na fotelu.
- Jak widzę, przeceniłem pańską zdolność do pojmowania faktów i logicznego rozumowania. W moim świecie płacenie za czyjąś pracę jest dosyć... normalną czynnością. Pan jednak lubi być w centrum uwagi, więc doszukuje się "przekupstwa" w zwykłej ofercie. Myśli pan, że jestem tak naiwny, aby uwierzyć, że pójdzie pan na policję, narażając swoje dobre imię? Traktujmy się poważnie. Już widzę jutrzejsze brukowce ze wzruszającymi tytułami i pańskimi zdjęciami dla okładce - przejechał dłonią po włosach, jakby chciał je poprawić. Właściwie powinien w tej chwili zakończyć tę dyskusję, ale ciekawość... - Jakie informacje?
Po pewnym czasie takiego chodzenia po gabinecie sam usiadł naprzeciwko dyrektora i już więcej nie próbował żartować, małpować ani kraść mu kawy. Oczywiście. Wiadomo jak to jest z fotografami. Żerują na cudzym nieszczęściu. A on był najgorszym typem tych pieprzonych sępów, bo nie tylko łowił okazję w kraju, ale wyjeżdżał poza granice i dziobał konflikty zbrojne jak ścierwojad jątrzące się rany.
Milczał słuchając jak Cadogan wydaje opinie o jego umiejętnościach i preferencjach, ale niezbyt się na tym skupiał. Rozważał wszelkie za i przeciw, aby wyjawić, że dyrektor niewiele się myli twierdząc, że zdjęcia Harveya będą w jutrzejszej gazecie. Nie. Uznał, że jeszcze poczeka, a może w ogóle uda mu się tego uniknąć? Taką miał nadzieję.
Odetchnął, założył nogę na nogę i rozejrzał się gdzieś po ścianie, niby zastanawiając się, co chce wiedzieć.
– Na początek... jak nazywała się dziewczyna.
Milczał słuchając jak Cadogan wydaje opinie o jego umiejętnościach i preferencjach, ale niezbyt się na tym skupiał. Rozważał wszelkie za i przeciw, aby wyjawić, że dyrektor niewiele się myli twierdząc, że zdjęcia Harveya będą w jutrzejszej gazecie. Nie. Uznał, że jeszcze poczeka, a może w ogóle uda mu się tego uniknąć? Taką miał nadzieję.
Odetchnął, założył nogę na nogę i rozejrzał się gdzieś po ścianie, niby zastanawiając się, co chce wiedzieć.
– Na początek... jak nazywała się dziewczyna.
Położył dłonie na biurku i uważnie obserwował swojego rozmówcę. Czekał na jakieś naprawdę ciekawe pytanie. Może próby szantażu. Uwielbiał, kiedy ktoś próbował go szantażować. Czy to już podchodzi pod zboczenie? Tak czy inaczej, pytanie zadane przez fotografa było jednocześnie rozczarowujące i interesujące. Dyrektor pogładził swoją brodę w zamyśleniu.
Normalnie powinien wstać, podejść do drzwi i grzecznie wyprosić gościa, życząc mu wszystkiego najlepszego w dalszej drodze kariery. Szczerze mówiąc miał bardzo silną ochotę tak właśnie uczynić. Nagle jednak do jego głowy wpadła myśl naprawdę zaskakująca. Tak zaskakująca, że aż sam był zdziwiony, że coś takiego pojawiło się w jego rozważaniach. Nikły uśmieszek zawitał się na jego twarzy i po chwili zniknął, tak jakby nigdy go tam nie było.
- Chciałbym pana zatrudnić - wypalił ni z tego ni z owego. Zupełnie zignorował to, o czym do tej pory rozmawiali. Stracił najmniejsze zainteresowanie zdjęciami, zresztą i tak nie widział pola porozumienia w tej sprawie. Nachylił się lekko nad biurkiem, spoglądając na fotografa wyczekująco, ciekaw jego reakcji.
Normalnie powinien wstać, podejść do drzwi i grzecznie wyprosić gościa, życząc mu wszystkiego najlepszego w dalszej drodze kariery. Szczerze mówiąc miał bardzo silną ochotę tak właśnie uczynić. Nagle jednak do jego głowy wpadła myśl naprawdę zaskakująca. Tak zaskakująca, że aż sam był zdziwiony, że coś takiego pojawiło się w jego rozważaniach. Nikły uśmieszek zawitał się na jego twarzy i po chwili zniknął, tak jakby nigdy go tam nie było.
- Chciałbym pana zatrudnić - wypalił ni z tego ni z owego. Zupełnie zignorował to, o czym do tej pory rozmawiali. Stracił najmniejsze zainteresowanie zdjęciami, zresztą i tak nie widział pola porozumienia w tej sprawie. Nachylił się lekko nad biurkiem, spoglądając na fotografa wyczekująco, ciekaw jego reakcji.
Co? Harvey wpierw myślał, że się przesłyszał. Zatrudnić czy wyrzucić? Co on powiedział? Po chwili dotarło do fotografa, co dyrektor szkoły mógłby zdziałać i co ugrać zatrudniając go. Albo raczej: co Harvey sądził, że mógłby zdziałać i ugrać, bo nie byłby tak odważny aby posunąć się do stwierdzenia, że z całą pewnością przewidział jego plany. Nagle pokręcił głową, przymknął oczy i prze moment cicho śmiał się z zupełnie szczerym rozbawieniem. Dał się zaskoczyć, ale wbrew pozorom spodobało mu się to. Cóż to za nietypowy umysł przed nim stał.
– Spróbujmy. – Mówił ciągle się lekko uśmiechając. – Czego pan ode mnie jako od fotografa oczekuje?
– Spróbujmy. – Mówił ciągle się lekko uśmiechając. – Czego pan ode mnie jako od fotografa oczekuje?
Pokiwał lekko głową i znów wygodnie rozsiadł się na swoim siedzeniu. Pierwszy etap poszedł całkiem sprawnie. Tylko własnie, czego od niego oczekiwał?
- Robienia zdjęć oczywiście - odparł, pozwalając sobie na nieco luźniejszy ton. Zaraz jednak powrócił do normy, czyli podejścia bez emocji. - Niech pomyślę. Część to zapewne byłoby klasyczne zadanie szkolnego fotografa. Nie wiem, czy to by pana interesowało. Mnie szczerze mówiąc nie bardzo, ale dobrze by wyglądało. To zostawiam pańskiej decyzji. Poza tym niech pan robi zdjęcia. Wielu ciekawych ludzi tu bywa. Polityków, lekarzy, prezesów i tak dalej. Zakładam, że zna pan doktrynę decydującego momentu Henri'ego Cartiera-Bressona. Mam wrażenie, że pan posiada zdolność, aby ten decydujący moment wyczuć.
Cadogan podrapał się leniwie po policzku. Tak, chyba właśnie o to mu chodziło. Oferował dużą swobodę i wiele możliwości. Dla fotografa z zapałem to powinna być nie byle gratka. Tylko jeszcze trzeba umieć te możliwości wykorzystać. Ale to już nie jego sprawa.
Spojrzał na niedopitą kawę. Szkoda, chciałby ją dokończyć.
- Właściwie, można by nawet zorganizować jakiś kurs fotograficzny. Zawsze lubiliśmy dawać naszym uczniom możliwości artystycznego wyrażenia siebie. Nie wiem jak czułby się pan w roli pedagoga. Może jakieś gościnne występy na zajęciach? Decyzja, ponownie, należy do pana.
- Robienia zdjęć oczywiście - odparł, pozwalając sobie na nieco luźniejszy ton. Zaraz jednak powrócił do normy, czyli podejścia bez emocji. - Niech pomyślę. Część to zapewne byłoby klasyczne zadanie szkolnego fotografa. Nie wiem, czy to by pana interesowało. Mnie szczerze mówiąc nie bardzo, ale dobrze by wyglądało. To zostawiam pańskiej decyzji. Poza tym niech pan robi zdjęcia. Wielu ciekawych ludzi tu bywa. Polityków, lekarzy, prezesów i tak dalej. Zakładam, że zna pan doktrynę decydującego momentu Henri'ego Cartiera-Bressona. Mam wrażenie, że pan posiada zdolność, aby ten decydujący moment wyczuć.
Cadogan podrapał się leniwie po policzku. Tak, chyba właśnie o to mu chodziło. Oferował dużą swobodę i wiele możliwości. Dla fotografa z zapałem to powinna być nie byle gratka. Tylko jeszcze trzeba umieć te możliwości wykorzystać. Ale to już nie jego sprawa.
Spojrzał na niedopitą kawę. Szkoda, chciałby ją dokończyć.
- Właściwie, można by nawet zorganizować jakiś kurs fotograficzny. Zawsze lubiliśmy dawać naszym uczniom możliwości artystycznego wyrażenia siebie. Nie wiem jak czułby się pan w roli pedagoga. Może jakieś gościnne występy na zajęciach? Decyzja, ponownie, należy do pana.
Robienia zdjęć? Doprawdy, Sherlocku? Charles podniósł brwi, ale nie przerywał, chociaż ta okazja, według niego, aż prosiła się o złośliwość. Skupił się na tym, co dyrektor mu oferuje, ale im dłużej słuchał, tym mniejsze miał nadzieje. Westchnął.
– Gdybym nie miał pewnej słabości do pana imienia, James, nie chciałbym nawet wysłuchać pana do końca. – Czy to był komplement? Jeśli tak, Lewis nie dał nic po sobie poznać. – Nie jestem fotografem od zdjęć do papierów ani paparazzi. Jestem fotografem wojennym, bywam też korespondentem. Nie interesują mnie prezesi ani lekarze... Mogę tu zapalić? – spytał jakby kontynuował poprzedni temat z kieszeni wyjmując paczkę migdałowych cygaretek naprawdę wysokiej jakości i bawiąc się nią w palcach.
– Kurs... już bardziej, ale czego miałbym ich uczyć? O czym opowiadać na zajęciach? O tym, do jak obrzydliwych rzeczy ludzie potrafią się posunąć? Jak długo nie mogłem spać po pierwszym razie, gdy byłem świadkiem czyjejś śmierci? A może jak daleko bryzga krew i mięso po tym, jak ktoś wejdzie na minę? Albo, tak technicznie, jak najlepiej ustawić obiektyw, aby uniknąć odłamków jednocześnie nie tracąc dobrego kadru? – Charles skrzywił się i pokręcił głową. – To nie dla dzieciaków... Nie wiem, czy o mojej pracy da się opowiedzieć jednocześnie w szczery i dydaktyczny sposób.
– Gdybym nie miał pewnej słabości do pana imienia, James, nie chciałbym nawet wysłuchać pana do końca. – Czy to był komplement? Jeśli tak, Lewis nie dał nic po sobie poznać. – Nie jestem fotografem od zdjęć do papierów ani paparazzi. Jestem fotografem wojennym, bywam też korespondentem. Nie interesują mnie prezesi ani lekarze... Mogę tu zapalić? – spytał jakby kontynuował poprzedni temat z kieszeni wyjmując paczkę migdałowych cygaretek naprawdę wysokiej jakości i bawiąc się nią w palcach.
– Kurs... już bardziej, ale czego miałbym ich uczyć? O czym opowiadać na zajęciach? O tym, do jak obrzydliwych rzeczy ludzie potrafią się posunąć? Jak długo nie mogłem spać po pierwszym razie, gdy byłem świadkiem czyjejś śmierci? A może jak daleko bryzga krew i mięso po tym, jak ktoś wejdzie na minę? Albo, tak technicznie, jak najlepiej ustawić obiektyw, aby uniknąć odłamków jednocześnie nie tracąc dobrego kadru? – Charles skrzywił się i pokręcił głową. – To nie dla dzieciaków... Nie wiem, czy o mojej pracy da się opowiedzieć jednocześnie w szczery i dydaktyczny sposób.
Brew Jamesa uniosła się tak wysoko, że niemal opuściła jego czoło. Zaraz jednak powróciła na swoje normalne miejsce, a sam dyrektor po raz kolejny zapuścił się w skomplikowane meandry własnych myśli. Okazało się, że jego zuchwały strzał pozostał jedynie, no właśnie, strzałem.
- A hobbystycznie fotografuje pan samobójstwa? - ach, jakże nie mógł się powstrzymać przed tą drobną złośliwością. Po tym jednak rozłożył ręce, bezradnie niczym agent ubezpieczeniowy, który informuje, że polisa od nagłych śmierci nie obejmuje nagłych śmierci. - Cóż, w takim wypadku nie zaproponuję panu niczego interesującego. Prowadzimy tu wojny, ale raczej nie takie, które zainteresują fotografa wojennego - podkreślił ostatnie słowa, ciężko powiedzieć, czy chcąc tym samym wyszydzić profesję swojego rozmówcy, czy może wyróżnić, jako coś niezwykłego.
Odchylił się w swoim fotelu i odkaszlnął krótko. Jeśli fotograf myślał, że tymi drastycznymi opisami wzbudzi jakikolwiek odruch u dyrektora to cóż, jednak nie. A chwila, pytał o palenie.
- Przy oknie, jeśli łaska. Wcześniej je otwierając, oczywiście - nie miał ochoty, aby jego gabinet śmierdział dymem, nawet najbardziej wykwintnym. - Zaś co do kursu, to może po prostu nieodpowiedni dobór formy. Powiedzmy... wykłady. Cykl wykładów z fotografem wojennym. Moglibyśmy też zorganizować wystawę, jeśli byłby pan tym zainteresowany. Nie wiem czy już pan z kimś współpracuje w tej kwestii. Tak czy inaczej możliwości jest sporo.
A skoro Harveyowi już się zachciało palić, to Jamesowi zachciało się coś innego. Kawa już niestety ostygła i w ogóle do niczego się nie nadawała. Zamiast tego dyrektor wstał i otworzył barek znajdujący się w masywnej szefie przy ścianie. Naiwnym był ten, kto myślał, że pokój dyrektora służył jedynie do przyjmowania uczniów. Najczęściej odbywały się tutaj narady wszelkiego rodzaju i spotkania wręcz na szczycie. A niektórych gości dobrze jest przywitać szklanką czegoś mocniejszego. Może to i niezbyt pedagogiczne, ale hej, przecież nikt nie częstował tutaj uczniów, prawda?
James napełnił dwie szklanki bursztynowym płynem, a następnie ustawił je na biurku. Butelkę z alkoholem schował, a potem wrócił na swoje miejsce i uraczył się łykiem. Ostry smak zagościł w jego ustach i rozgrzał przełyk. Tak, po sensacjach dzisiejszego dnia, nawet Cadogan doceniał zbawienną właściwość alkoholu.
- A hobbystycznie fotografuje pan samobójstwa? - ach, jakże nie mógł się powstrzymać przed tą drobną złośliwością. Po tym jednak rozłożył ręce, bezradnie niczym agent ubezpieczeniowy, który informuje, że polisa od nagłych śmierci nie obejmuje nagłych śmierci. - Cóż, w takim wypadku nie zaproponuję panu niczego interesującego. Prowadzimy tu wojny, ale raczej nie takie, które zainteresują fotografa wojennego - podkreślił ostatnie słowa, ciężko powiedzieć, czy chcąc tym samym wyszydzić profesję swojego rozmówcy, czy może wyróżnić, jako coś niezwykłego.
Odchylił się w swoim fotelu i odkaszlnął krótko. Jeśli fotograf myślał, że tymi drastycznymi opisami wzbudzi jakikolwiek odruch u dyrektora to cóż, jednak nie. A chwila, pytał o palenie.
- Przy oknie, jeśli łaska. Wcześniej je otwierając, oczywiście - nie miał ochoty, aby jego gabinet śmierdział dymem, nawet najbardziej wykwintnym. - Zaś co do kursu, to może po prostu nieodpowiedni dobór formy. Powiedzmy... wykłady. Cykl wykładów z fotografem wojennym. Moglibyśmy też zorganizować wystawę, jeśli byłby pan tym zainteresowany. Nie wiem czy już pan z kimś współpracuje w tej kwestii. Tak czy inaczej możliwości jest sporo.
A skoro Harveyowi już się zachciało palić, to Jamesowi zachciało się coś innego. Kawa już niestety ostygła i w ogóle do niczego się nie nadawała. Zamiast tego dyrektor wstał i otworzył barek znajdujący się w masywnej szefie przy ścianie. Naiwnym był ten, kto myślał, że pokój dyrektora służył jedynie do przyjmowania uczniów. Najczęściej odbywały się tutaj narady wszelkiego rodzaju i spotkania wręcz na szczycie. A niektórych gości dobrze jest przywitać szklanką czegoś mocniejszego. Może to i niezbyt pedagogiczne, ale hej, przecież nikt nie częstował tutaj uczniów, prawda?
James napełnił dwie szklanki bursztynowym płynem, a następnie ustawił je na biurku. Butelkę z alkoholem schował, a potem wrócił na swoje miejsce i uraczył się łykiem. Ostry smak zagościł w jego ustach i rozgrzał przełyk. Tak, po sensacjach dzisiejszego dnia, nawet Cadogan doceniał zbawienną właściwość alkoholu.
Ten komentarz rozbawił fotografa. Zaśmiał się bezgłośnie. Trafne, złośliwe słowa – nawet jeśli skierowane do niego, umiał docenić umiejętności rozmówcy. Wstał i uprzejmie wyciągnął paczkę z cygaretkami w stronę dyrektora, aby poczęstował się jeśli miał ochotę, a później, niezależnie od jego decyzji, podszedł do okna i otworzył je. Milczał chwilę obserwując mężczyznę nalewającego alkohol, jednocześnie dając sobie chwilę na zastanowienie się, co dalej. Podpalił cygaretkę, zaciągnął się i prawie nieświadomie prawą dłonią zaczął masować lewy bark wsuwając palce pod kurtkę. Cholera, z chęcią by ją zdjął, zaczynało mu się robić okropnie niewygodnie. Pocieszył się myślą, że nie zamierzał tu długo siedzieć.
– Wystawa. Dobrze. Mogę przygotować coś, co nigdy nie było opublikowane. – Strzepnął popiół za okno i podszedł do biurka biorąc z niego szklankę. – Dziękuję – rzucił wracając do opierania się o parapet. Przyłożył naczynie do czoła i na moment przymknął oczy. Jego chyba nawet po śmierci spotka coś niespodziewanego, bo na brak pracy w miejscu, w którym jej unikał najwidoczniej nie miał już co liczyć.
– Wykłady... – Zaczął i dopiero teraz wyprostował się. Widocznie nie zaprzątał sobie głowy utrzymaniem pozy silnego samca alfa, który nigdy się nie męczy. – Też mogą być. – Nagle skupił wzrok na Cadoganie. – Niezależnie co ustalimy dalej, zdjęcia tej nieszczęśliwej dziewczyny dostarczę policji, ale jeśli nie będę musiał, nie wspomnę o pańskiej propozycji kupowania ich. – Poruszył poprzednią, o wiele bardziej niewygodną kwestię niejako stawiając kropkę nad i, zamykając tamten temat. Uznał, że propozycja jest uczciwa, czekał na ocenę dyrektora.
– Wystawa. Dobrze. Mogę przygotować coś, co nigdy nie było opublikowane. – Strzepnął popiół za okno i podszedł do biurka biorąc z niego szklankę. – Dziękuję – rzucił wracając do opierania się o parapet. Przyłożył naczynie do czoła i na moment przymknął oczy. Jego chyba nawet po śmierci spotka coś niespodziewanego, bo na brak pracy w miejscu, w którym jej unikał najwidoczniej nie miał już co liczyć.
– Wykłady... – Zaczął i dopiero teraz wyprostował się. Widocznie nie zaprzątał sobie głowy utrzymaniem pozy silnego samca alfa, który nigdy się nie męczy. – Też mogą być. – Nagle skupił wzrok na Cadoganie. – Niezależnie co ustalimy dalej, zdjęcia tej nieszczęśliwej dziewczyny dostarczę policji, ale jeśli nie będę musiał, nie wspomnę o pańskiej propozycji kupowania ich. – Poruszył poprzednią, o wiele bardziej niewygodną kwestię niejako stawiając kropkę nad i, zamykając tamten temat. Uznał, że propozycja jest uczciwa, czekał na ocenę dyrektora.
Wykonał odmowny gest dłonią na propozycję od fotografa, który podsunął mu cygaretki. Obserwował później, jak mężczyzna podchodzi do okna. Palacze mieli jednak ciężkie życie. Jak nie jakieś wygibasy, to w ogóle opuszczanie budynku, żeby zaspokoić swój głód nikotynowy. Prawdziwe poświęcenie dla sprawy.
Kiedy otrzymał odpowiedź, otworzył jedną z szuflad w swoim biurku i wyciągnął z niej mały kalendarz. Przekartkował kilka stron i czytał coś, mamrocząc przy tym pod nosem. Wreszcie sięgnął po pióro leżące na biurku i zanotował parę słów. Następnie z zadowoleniem schował kalendarz i skupił się na swoim gościu.
- Świetnie. Rozumiem więc, że zgadzamy się w kwestii ogólnej, a szczegóły będą do ustalenia. Na biurku leżą moje wizytówki, gdyby chciał się pan skontaktować. Byłbym również wdzięczny, gdyby przy wychodzeniu zostawił pan jakiś namiar na siebie u sekretarki. Numer telefonu, e-mail, cokolwiek pod czym można pana złapać.
No i wreszcie kwestia, od której zaczęli, a którą udało mu się całkiem sprawnie wyminąć. Koniec końców musieli coś ustalić w tej sprawie. Po słowach fotografa zastanawiał się tylko przez kilka sekund.
- To uczciwy układ - odpowiedział, tym samym również uznając temat za zamknięty.
Kiedy otrzymał odpowiedź, otworzył jedną z szuflad w swoim biurku i wyciągnął z niej mały kalendarz. Przekartkował kilka stron i czytał coś, mamrocząc przy tym pod nosem. Wreszcie sięgnął po pióro leżące na biurku i zanotował parę słów. Następnie z zadowoleniem schował kalendarz i skupił się na swoim gościu.
- Świetnie. Rozumiem więc, że zgadzamy się w kwestii ogólnej, a szczegóły będą do ustalenia. Na biurku leżą moje wizytówki, gdyby chciał się pan skontaktować. Byłbym również wdzięczny, gdyby przy wychodzeniu zostawił pan jakiś namiar na siebie u sekretarki. Numer telefonu, e-mail, cokolwiek pod czym można pana złapać.
No i wreszcie kwestia, od której zaczęli, a którą udało mu się całkiem sprawnie wyminąć. Koniec końców musieli coś ustalić w tej sprawie. Po słowach fotografa zastanawiał się tylko przez kilka sekund.
- To uczciwy układ - odpowiedział, tym samym również uznając temat za zamknięty.
Charles spojrzał w stronę biurka i skinął głową. Dobrze. Wziął wizytówkę zaraz po tym, jak dokończył palić. Oczywiście grzecznie zgasił niedopałek o wnętrze opakowania z pozostałymi cygaretkami i tam też go wrzucił, aby nie śmiecić za oknem. Dopił whisky i jeszcze raz podziękował.
– Dobrze, zostawię jej kontakt do siebie. – Fotograf zapytał, czy James jeszcze chce coś uzgodnić, o czymś porozmawiać, a kiedy okazało się, że nie, pożegnał się i wyszedł. Tak jak obiecał, zostawił do siebie numer i skierował poza budynek, z powrotem do swojej kochanki. Bogowie... Kiedy zapalał kolejną cygaretkę zauważył, że zaczynają drżeć mu dłonie. Pora na odreagowanie stresu! Dobrze, że wyjątkowo miał do kogo wrócić, nic tak nie odpręża jak możliwość spędzenia nocy obok interesującej kobiety...
ZT
– Dobrze, zostawię jej kontakt do siebie. – Fotograf zapytał, czy James jeszcze chce coś uzgodnić, o czymś porozmawiać, a kiedy okazało się, że nie, pożegnał się i wyszedł. Tak jak obiecał, zostawił do siebie numer i skierował poza budynek, z powrotem do swojej kochanki. Bogowie... Kiedy zapalał kolejną cygaretkę zauważył, że zaczynają drżeć mu dłonie. Pora na odreagowanie stresu! Dobrze, że wyjątkowo miał do kogo wrócić, nic tak nie odpręża jak możliwość spędzenia nocy obok interesującej kobiety...
ZT
Ostatnim razem, kiedy stopa Raven przekroczyła próg sekretariatu poskutkowało ostatecznym dopięciem szczegółów i umieszczeni jej skromnej osoby na liście uczniów prestiżowej szkoły. Wtedy też poznała przemiłą panią, której uśmiech nie znikał z twarzy przez całą wizytę, toteż złotooka czuła się o wiele raźniej. Dzisiaj jednak zastała jedyną z tych, które spod obrzmiałych powiek analizują jeden i ten sam papier, udając że cokolwiek robią, popijając przy tym kolejną kawkę. Dziewczyna ze swoistą swobodą przystanęła przy wysokim biurku, pozwalając subtelnemu uśmieszkowi zagościć na jej twarzy. Liczyła, że może to pomoże, ale gdy jej złote tęczówki skonfrontowały się z ciemnymi jak piekło małymi oczkami, wszystko poszło w diabli. Surowa mina sekretarki od razu wbiła ją z dobrego samopoczucia, czego Raven nie pozwoliła po sobie poznać. No może odrobinę.
- Dzień dobry, czy pan dyrektor jest może w gabinecie? Mam do niego bardzo ważną sprawę... niecierpiącą zwłoki. - głos blondynki tracił na nucie pewności wraz z kolejnymi sekundami konfrontacji z przeszywającym spojrzeniem kobiety. Moment ulgi nastał, kiedy ta teatralnie przewróciła oczami, na chwilę przerywając oblężenie. Panującą wokół ciszę przerwało skrzypienie, dając Raven do myślenia czy to tylko krzesło czy kolana sekretarki. Niziutka postać z wyraźną niechęcią doczołgała się do drzwi dyrektorskiego gabinetu. Jeszcze zanim ten zdążył odpowiedź na zapukanie do drzwi, jej drobna główka znikła na chwilę za framugą, aby po chwili wyłonić się znowu. Z tą samą grobową miną wróciła za biurko, lokując swoje spojrzenie na ekranie laptopa.
- Siadaj i czekaj na zawołanie, panienko Castlecrow. - rzuciła beznamiętnie, machinalnie wskazując dziewczynie rząd krzeseł za nią. Bez zbędnego gadania blondynka ulokowała się na jednym z nich, oczekując na spotkanie. Przez chwilę zastanawiała się, skąd sekretarka znała jej nazwisko, ale postanowiła w to nie wnikać. W międzyczasie rzuciła okiem na zabandażowaną rękę, która spoczywała na jej nodze. Cieszyła się, że najgorsze ma już za sobą. Albo może i przed.
- Dzień dobry, czy pan dyrektor jest może w gabinecie? Mam do niego bardzo ważną sprawę... niecierpiącą zwłoki. - głos blondynki tracił na nucie pewności wraz z kolejnymi sekundami konfrontacji z przeszywającym spojrzeniem kobiety. Moment ulgi nastał, kiedy ta teatralnie przewróciła oczami, na chwilę przerywając oblężenie. Panującą wokół ciszę przerwało skrzypienie, dając Raven do myślenia czy to tylko krzesło czy kolana sekretarki. Niziutka postać z wyraźną niechęcią doczołgała się do drzwi dyrektorskiego gabinetu. Jeszcze zanim ten zdążył odpowiedź na zapukanie do drzwi, jej drobna główka znikła na chwilę za framugą, aby po chwili wyłonić się znowu. Z tą samą grobową miną wróciła za biurko, lokując swoje spojrzenie na ekranie laptopa.
- Siadaj i czekaj na zawołanie, panienko Castlecrow. - rzuciła beznamiętnie, machinalnie wskazując dziewczynie rząd krzeseł za nią. Bez zbędnego gadania blondynka ulokowała się na jednym z nich, oczekując na spotkanie. Przez chwilę zastanawiała się, skąd sekretarka znała jej nazwisko, ale postanowiła w to nie wnikać. W międzyczasie rzuciła okiem na zabandażowaną rękę, która spoczywała na jej nodze. Cieszyła się, że najgorsze ma już za sobą. Albo może i przed.
Czas na spotkanie z dyrektorem nigdy nie był dobry. Zawsze był czymś zajęty, gdzieś się wybierał albo coś miał do zrobienia. Tak czy inaczej, bardzo oszczędnie wydzielał swój czas dla praktycznie każdej osoby, którą spotykał. To pewnie dlatego żona wzięła z nim rozwód. Tak czy inaczej, również tym razem nie było wyjątku. Właśnie był w trakcie pisania ważnego maila, prowadzenia równie ważnej rozmowy i przeglądania ofert z kanapami, ponieważ jego kot w szale postanowił obecną kanapę dyrektora zadrapać na śmierć.
I gdzieś mniej więcej w środku tego huraganu obowiązków, pojawiła się głowa sekretarki, która ośmieliła się zakłócić jego system, chociaż doskonale wiedziała, że choćby świat się walił, a podłoga była lawą, to nie wolno było jej tego robić. Kiedy więc tylko usłyszał skrzypnięcie klamki, skierował w tamtą stronę rozjuszone spojrzenie, gotów wygłosić kolejną tego dnia tyradę życia o braku kompetencji, rozumu i godności człowieka.
Mało kto jednak znał Jamesa Cadogana lepiej, niż jego sekretarka. Nawet błysk strachu nie przemknął przez jej oblicze, wiedziała bowiem, co musi zrobić, aby uniknąć krytyki swojego bezczelnego zachowania. Zanim więc dyrektor zdążył chociażby ułożyć usta, aby wyrzucić z siebie pierwsze słowo, sekretarka rzuciła tylko krótko: "Castlecrow", po czym zniknęła i tyle było ją widać.
Nagle zaintrygowany James spoglądał jeszcze przez jakiś czas na drzwi do swojego gabinetu, ignorując szczebiotliwe paplanie ze słuchawki telefonu, po czym szybko dokończył rozmowę, napisał maila i zamówił kanapę z dowozem do domu. A potem odczekał jeszcze kilkadziesiąt minut, zanim nacisnął przycisk interkomu i rzucił krótkie:
- Wejść.
Po tym wszystkim pozostało mu już jedynie wygodnie rozłożyć się w swoim fotelu i czekać na przedstawienie.
I gdzieś mniej więcej w środku tego huraganu obowiązków, pojawiła się głowa sekretarki, która ośmieliła się zakłócić jego system, chociaż doskonale wiedziała, że choćby świat się walił, a podłoga była lawą, to nie wolno było jej tego robić. Kiedy więc tylko usłyszał skrzypnięcie klamki, skierował w tamtą stronę rozjuszone spojrzenie, gotów wygłosić kolejną tego dnia tyradę życia o braku kompetencji, rozumu i godności człowieka.
Mało kto jednak znał Jamesa Cadogana lepiej, niż jego sekretarka. Nawet błysk strachu nie przemknął przez jej oblicze, wiedziała bowiem, co musi zrobić, aby uniknąć krytyki swojego bezczelnego zachowania. Zanim więc dyrektor zdążył chociażby ułożyć usta, aby wyrzucić z siebie pierwsze słowo, sekretarka rzuciła tylko krótko: "Castlecrow", po czym zniknęła i tyle było ją widać.
Nagle zaintrygowany James spoglądał jeszcze przez jakiś czas na drzwi do swojego gabinetu, ignorując szczebiotliwe paplanie ze słuchawki telefonu, po czym szybko dokończył rozmowę, napisał maila i zamówił kanapę z dowozem do domu. A potem odczekał jeszcze kilkadziesiąt minut, zanim nacisnął przycisk interkomu i rzucił krótkie:
- Wejść.
Po tym wszystkim pozostało mu już jedynie wygodnie rozłożyć się w swoim fotelu i czekać na przedstawienie.
Jedynym dźwiękiem, który miarowo zakłócał panującą wszem i wobec ciszę był charakterystyczny stukot klawiszy, po których co jakiś czas błądziły ręce siedzącej za biurkiem sekretarki. Po dłuższej chwili oczekiwania na przyjęcie do gabinetu powieki dziewczyny stawały się coraz cięższe. Z utrzymującego się od dłuższej chwili letargu wyrwało ją trzeszczenie głośnika, z którego jej uszu dobiegło krótkie i rzeczowe "wejść". Rai podnosząc się, odruchowo przeczesała ręką swoje długie włosy i poprawiła białą koszulę, która i tak była na nią za duża. Będąc już przy drzwiach, delikatnie nacisnęła na klamkę, po czym bez większej ostentacji znalazła się w środku. Pierwsze co rzuciło się jej w oczy to przestrzeń, która była zdecydowanym atutem gabinetu. Ustawione pod ścianami wysokie regały na swoich półkach dzierżyły dziesiątki, jak nie setki równo poukładanych segregatorów i teczek, co niezmiernie cieszyło perfekcjonistyczne oczy Raven. I w końcu na samym końcu jej wzrok przeniósł się na wyglądające surowo oblicze głowy szkoły, która to wygodnie spoczywała w swoim fotelu. Dziewczyna bez wahania podeszła bliżej, nie przestając konfrontować swojego spojrzenia z jego własnym.
- Dzień dobry, ja w sprawie mojego zawalonego, yhm, to znaczy straconego roku. Tata na pewno kontaktował się ze szkołą w tej kwestii. - miękki głos przeszył dziwnie niezręczną ciszę. Blondynka stała tak, trzymając swoją torebkę w oczekiwaniu na reakcję ze strony dyrektora. Na szybko poprawiła bandaż, który nieco zsunął się z jej ręki, na nowo lokując spojrzenie na skupionej twarzy mężczyzny.
- Dzień dobry, ja w sprawie mojego zawalonego, yhm, to znaczy straconego roku. Tata na pewno kontaktował się ze szkołą w tej kwestii. - miękki głos przeszył dziwnie niezręczną ciszę. Blondynka stała tak, trzymając swoją torebkę w oczekiwaniu na reakcję ze strony dyrektora. Na szybko poprawiła bandaż, który nieco zsunął się z jej ręki, na nowo lokując spojrzenie na skupionej twarzy mężczyzny.
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach