▲▼
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
[ Szkic Pokoju ]
Właściwie jak na akademickie standardy, pokój można było uznać za wyjątkowo luksusowy. Czy wszystkie przedstawiały takie standardy, czy może został im przydzielony ze względu na wyjątkowo bogatych rodziców obu współlokatorów - pozostawało tajemnicą, dopóki nie odwiedziło się kogoś innego rzecz jasna.
Po przejściu przez czarne drzwi z błyszczącą na nich białą piątką, pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest wielkie okno wychodzące na ścieżkę, biegnącą niedaleko ogrodu. Lewa część pokoju należy do Mercury'ego, co właściwie da się rozpoznać praktycznie od razu. Nie chodzi już nawet o wielkie, przygotowane terrarium, które nie zyskało jeszcze mieszkańca, lecz o całą tonę żarcia dla zwierząt, ustawioną tuż obok niego. Worki z suchą karmą, tona puszek, przekąsek, ciastek i innych dziwactw, ułożone w piękny stos przypominający wystawę sklepową. Jednoosobowe łóżko mimo tego, że wygląda na wygodne, z pewnością nie pomieści dwóch osób, jedna nieustannie spadałaby bowiem na ziemię. Wiecznie idealnie zaścielone, choć tu i ówdzie da się zobaczyć pojedynczą sztukę włosa z kociej sierści. Po prawej stronie od materaca stoi szafka nocna, a zaraz obok niej biurko z jednym z najnowszych komputerów, które Mercury sam złożył pod gry. W końcu prawa strona należąca do jego współlokatora, póki co pozostaje pusto podstawowa z prostego względu - Cyrille jeszcze nie zdążył postawić w nim nogi. Jedyne co przywieziono od niego wcześniej to komputer, podobnie jak w przypadku Blacka, i cała tona książek kucharskich. Na prawo od jego biurka stoi wielka szafa podzielona na dwie części. Nie żeby Mercury'ego specjalnie to obchodziło, bo i tak zdążył już zająć swoimi ciuchami siedemdziesiąt procent jej powierzchni mając głęboko gdzieś, czy reszta miejsca starczy współlokatorowi czy też nie.
Pokój ma własną łazienkę z prysznicem, do której można się dostać po odsunięciu wielkiego worka karmy dla kotów. Rysunek pojawi się kiedy indziej.
Zwierzęta w pokoju: Kot pojawia się tylko w obecności Blacka, głównie pod wieczór. Zawsze z samego rana chłopak wypuszcza go na dwór.
Innych zwierząt 'domowych' obecnie brak ze względu na zakaz, jaki nałożono na chłopaka, choć terrarium raczej nie wskazuje na to, by miał się do niego dostosować.
Zdjęcia kota: 1
[ Szkic Pokoju ]
Właściwie jak na akademickie standardy, pokój można było uznać za wyjątkowo luksusowy. Czy wszystkie przedstawiały takie standardy, czy może został im przydzielony ze względu na wyjątkowo bogatych rodziców obu współlokatorów - pozostawało tajemnicą, dopóki nie odwiedziło się kogoś innego rzecz jasna.
Po przejściu przez czarne drzwi z błyszczącą na nich białą piątką, pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest wielkie okno wychodzące na ścieżkę, biegnącą niedaleko ogrodu. Lewa część pokoju należy do Mercury'ego, co właściwie da się rozpoznać praktycznie od razu. Nie chodzi już nawet o wielkie, przygotowane terrarium, które nie zyskało jeszcze mieszkańca, lecz o całą tonę żarcia dla zwierząt, ustawioną tuż obok niego. Worki z suchą karmą, tona puszek, przekąsek, ciastek i innych dziwactw, ułożone w piękny stos przypominający wystawę sklepową. Jednoosobowe łóżko mimo tego, że wygląda na wygodne, z pewnością nie pomieści dwóch osób, jedna nieustannie spadałaby bowiem na ziemię. Wiecznie idealnie zaścielone, choć tu i ówdzie da się zobaczyć pojedynczą sztukę włosa z kociej sierści. Po prawej stronie od materaca stoi szafka nocna, a zaraz obok niej biurko z jednym z najnowszych komputerów, które Mercury sam złożył pod gry. W końcu prawa strona należąca do jego współlokatora, póki co pozostaje pusto podstawowa z prostego względu - Cyrille jeszcze nie zdążył postawić w nim nogi. Jedyne co przywieziono od niego wcześniej to komputer, podobnie jak w przypadku Blacka, i cała tona książek kucharskich. Na prawo od jego biurka stoi wielka szafa podzielona na dwie części. Nie żeby Mercury'ego specjalnie to obchodziło, bo i tak zdążył już zająć swoimi ciuchami siedemdziesiąt procent jej powierzchni mając głęboko gdzieś, czy reszta miejsca starczy współlokatorowi czy też nie.
Pokój ma własną łazienkę z prysznicem, do której można się dostać po odsunięciu wielkiego worka karmy dla kotów. Rysunek pojawi się kiedy indziej.
Zwierzęta w pokoju: Kot pojawia się tylko w obecności Blacka, głównie pod wieczór. Zawsze z samego rana chłopak wypuszcza go na dwór.
Innych zwierząt 'domowych' obecnie brak ze względu na zakaz, jaki nałożono na chłopaka, choć terrarium raczej nie wskazuje na to, by miał się do niego dostosować.
Zdjęcia kota: 1
To właśnie odróżniało ich od siebie.
Podczas gdy Paige często potrafił się zadowolić zwykłym sypianiem z innymi, Mercury sięgał dużo głębiej. Rozegrał w swym życiu na tyle dużo partii, by przekonać się w pełni, że to właśnie podobne gry dostarczają mu największej rozrywki.
Rozbawienie, które zderzyło się z jego niezadowoleniem, niestety w tym momencie nijak nie odmieniło jego nastroju. Paige mógł być jednak pewien, że czarnowłosy zdecydowanie nie zamierza puścić mu tego płazem i w przyszłości z pewnością zgłosi się po swoją zemstę.
"Właśnie."
Słowa blondyna przywołały go nieco do porządku. Mimo to wyraźnie słyszał jak przeciąga słowa, uważnie ważąc każde z nich w ustach, zupełnie jakby chciał zapobiec palnięciu jakiejś totalnej głupoty.
- Jestem słaby w dotrzymywaniu słowa. Będziesz mnie musiał zmotywować. - rzucił cwanym tonem, zaraz tłumiąc ziewnięcie. Ułożył się na nim nieco wygodniej, wsuwając pod niego dłonie, przesuwając powoli palcami po jego barkach.
- Odpowiadam na zaproszenie. - odpowiedział sennym tonem, mimo że sam nie był pewien, czy język nie zaplątał mu się na tyle, by zdanie stało się zwykłym niezrozumiałym mamrotem. Nie był nawet pewien, czy zdążyła ona dotrzeć do Alana.
Jedyne czego był pewien, to że nie usłyszał już niczego w odpowiedzi.
Właściwie cała sytuacja była dosyć zabawna.
Nieważne jak długo kręcił się po pokoju. Uderzył głową w szafkę, prawie nadepnął na kota, zdążył trzasnąć drzwiami od prysznica, wyzwać mydło, umyć się, przebrać, otworzyć okno, a Alan... nadal pozostawał niewzruszony. Leżał w tej samej pozycji od momentu wyjścia z pokoju do ponownego powrotu. Szelesty przeszukiwanego plecaka, kliknięcia telefonu, dźwięk zdjęcia. Nic nie zwracało jego uwagi. Nawet dotyk.
Dotykasz go w złym miejscu.
Sprytnie.
Przesunął dłonią w dół, przejeżdżając palcem po jego brzuchu, by zaczepić ją na spodniach, bawiąc się przy ich zapięciu.
Kolejny obraz ze snu skutecznie przymusił go do gwałtownego wycofania się.
Co się z tobą dzieje, Merc? Nadal o tym myślisz.
Zaraz mi przejdzie.
Nie zachowujesz się jak ty. Gdzie się podziała twoja pewność siebie? Miałeś go zdominować.
Powiedziałem, że zaraz mi przejdzie. Nigdy nie wątp w moje umiejętności. Nigdy. Zrozumieliśmy się?
Skoro tak mówisz.
Szczerze zastanawiał się czy cokolwiek będzie go w stanie obudzić. Nawet jedzenie nie zagrało odpowiednio swojej roli, co sprawiło że Mercury ściągnął nieznacznie brwi w konsternacji.
Początkowa irytacja i jakiś dziwny rodzaj satysfakcji, gdy pozbył się jednego z tych, którzy mieli rzekomo zajmować czas przeznaczony dla niego całkiem szybko zniknęły. Zastąpiła je ciekawość. Ciekawość, czy w przeciwieństwie do jedzenia przytknięty do ucha telefon odegra odpowiednio swoją rolę.
Początkowa próba odsunięcia się od upierdliwego przedmiotu sprawiła, że na ustach Blacka zatańczył nieznaczny, złośliwy uśmiech. Usiadł okrakiem na brzuchu chłopaka, celowo nachylając się do przodu, by przycisnąć telefon do jego ucha bardziej stanowczym gestem i unieruchomić starszego w miejscu.
"CO TY W OGÓLE ODPIERDALASZ?!"
Ktoś tu się wściekł.
Kto się teraz zachowuje jak chuj, Merc?
To zabawne.
Nie dla gościa po drugiej stronie.
Czarnowłosy pochylił się nieco niżej, by lepiej słyszeć słowa padające w słuchawce. Słowa, które najwyraźniej nadal nie docierały do Paige'a, patrząc po jego mimice. Jak wielkie trudności ze wstawaniem można mieć?
Dopiero po kolejnym zdaniu, dłoń blondyna uniosła się powoli przenosząc na twarz. Ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, choć jego oczy wyraźnie zdradzały rozbawienie. Którego w obecnym momencie leżący pod nim chłopak nie mógł dostrzec, zbyt zajęty wgapianiem się w ścianę.
Przekrzywił nieznacznie głowę w bok z niejaką ciekawością, zupełnie jakby sam zastanawiał się, kiedy postanowi zwrócić na niego uwagę.
Dziesięć.
Dziewięć.
Osiem.
Siedem.
Odliczanie trwało powoli w jego głowie. Poruszał nieznacznie ustami w jego rytm, słuchając wymiany zdań.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
"I gówno mnie obchodzi, że znalazłeś sobie chłopaka."
- Zero. - skończył odliczanie na głos, dokładnie w momencie, gdy Paige obrócił się w jego stronę. Kąciki ust drgnęły w złośliwym uśmiechu, nadal nie odsuwając słuchawki od jego ucha.
"A co, zazdrościsz, że obciąga mi, a nie tobie?"
Przyjemny dotyk na boku szyi skutecznie wydobył z jego gardła chrapliwy pomruk.
Tak chcesz się bawić?
Merc, co ty chcesz zrobić?
Dłoń podtrzymująca urządzenie bezbłędnie trafiła w przycisk włączający tryb głośnomówiący.
- Chyba nie myślisz, że pozwolę się ignorować dla telefonu? Zaczynam się nudzić, Paige. - rzucił zadziornym tonem, powtarzając jego słowa z poprzedniego dnia. Telefon upadł obok poduszki, gdy czarnowłosy schylił się wplatając palce w blond włosy, łaskoczac jego twarz zimnymi, dwukolorowymi kosmykami. Nieśmiertelniki zabrzęczały uderzając o siebie, doskonale wpasowując się do repertuaru. Ciche, delikatne muśnięcia nie wchodziły w grę. Głośny, mokry dźwięk wypełnił pokój, gdy ich usta złączyły się w pocałunku. Nawet przez chwilę nie wahał się przed wdarciem na obcy teren, by zatoczyć kółka wokół jego języka swoim, zostawiając po sobie miętowy smak. Nie żeby miał zamiar się wycofywać.
Niskie pomruki, które zaczął z siebie wydawać zdecydowanie nie były dziełem przypadku. Doskonale postarał się o to, by ten cały Daniel, który znajdował się po drugiej stronie słuchawki, usłyszał je aż zbyt dobrze.
Palce wplecione we włosy starszego chłopaka poruszyły się drapiąc go nieznacznie po skórze głowy, zupełnie jakby dawał mu do zrozumienia, że wszelkie odmowy nawet nie wchodzą w grę.
Bo przecież świetnie się bawił.
Podczas gdy Paige często potrafił się zadowolić zwykłym sypianiem z innymi, Mercury sięgał dużo głębiej. Rozegrał w swym życiu na tyle dużo partii, by przekonać się w pełni, że to właśnie podobne gry dostarczają mu największej rozrywki.
Rozbawienie, które zderzyło się z jego niezadowoleniem, niestety w tym momencie nijak nie odmieniło jego nastroju. Paige mógł być jednak pewien, że czarnowłosy zdecydowanie nie zamierza puścić mu tego płazem i w przyszłości z pewnością zgłosi się po swoją zemstę.
"Właśnie."
Słowa blondyna przywołały go nieco do porządku. Mimo to wyraźnie słyszał jak przeciąga słowa, uważnie ważąc każde z nich w ustach, zupełnie jakby chciał zapobiec palnięciu jakiejś totalnej głupoty.
- Jestem słaby w dotrzymywaniu słowa. Będziesz mnie musiał zmotywować. - rzucił cwanym tonem, zaraz tłumiąc ziewnięcie. Ułożył się na nim nieco wygodniej, wsuwając pod niego dłonie, przesuwając powoli palcami po jego barkach.
- Odpowiadam na zaproszenie. - odpowiedział sennym tonem, mimo że sam nie był pewien, czy język nie zaplątał mu się na tyle, by zdanie stało się zwykłym niezrozumiałym mamrotem. Nie był nawet pewien, czy zdążyła ona dotrzeć do Alana.
Jedyne czego był pewien, to że nie usłyszał już niczego w odpowiedzi.
***
Właściwie cała sytuacja była dosyć zabawna.
Nieważne jak długo kręcił się po pokoju. Uderzył głową w szafkę, prawie nadepnął na kota, zdążył trzasnąć drzwiami od prysznica, wyzwać mydło, umyć się, przebrać, otworzyć okno, a Alan... nadal pozostawał niewzruszony. Leżał w tej samej pozycji od momentu wyjścia z pokoju do ponownego powrotu. Szelesty przeszukiwanego plecaka, kliknięcia telefonu, dźwięk zdjęcia. Nic nie zwracało jego uwagi. Nawet dotyk.
Dotykasz go w złym miejscu.
Sprytnie.
Przesunął dłonią w dół, przejeżdżając palcem po jego brzuchu, by zaczepić ją na spodniach, bawiąc się przy ich zapięciu.
Kolejny obraz ze snu skutecznie przymusił go do gwałtownego wycofania się.
Co się z tobą dzieje, Merc? Nadal o tym myślisz.
Zaraz mi przejdzie.
Nie zachowujesz się jak ty. Gdzie się podziała twoja pewność siebie? Miałeś go zdominować.
Powiedziałem, że zaraz mi przejdzie. Nigdy nie wątp w moje umiejętności. Nigdy. Zrozumieliśmy się?
Skoro tak mówisz.
Szczerze zastanawiał się czy cokolwiek będzie go w stanie obudzić. Nawet jedzenie nie zagrało odpowiednio swojej roli, co sprawiło że Mercury ściągnął nieznacznie brwi w konsternacji.
Początkowa irytacja i jakiś dziwny rodzaj satysfakcji, gdy pozbył się jednego z tych, którzy mieli rzekomo zajmować czas przeznaczony dla niego całkiem szybko zniknęły. Zastąpiła je ciekawość. Ciekawość, czy w przeciwieństwie do jedzenia przytknięty do ucha telefon odegra odpowiednio swoją rolę.
Początkowa próba odsunięcia się od upierdliwego przedmiotu sprawiła, że na ustach Blacka zatańczył nieznaczny, złośliwy uśmiech. Usiadł okrakiem na brzuchu chłopaka, celowo nachylając się do przodu, by przycisnąć telefon do jego ucha bardziej stanowczym gestem i unieruchomić starszego w miejscu.
"CO TY W OGÓLE ODPIERDALASZ?!"
Ktoś tu się wściekł.
Kto się teraz zachowuje jak chuj, Merc?
To zabawne.
Nie dla gościa po drugiej stronie.
Czarnowłosy pochylił się nieco niżej, by lepiej słyszeć słowa padające w słuchawce. Słowa, które najwyraźniej nadal nie docierały do Paige'a, patrząc po jego mimice. Jak wielkie trudności ze wstawaniem można mieć?
Dopiero po kolejnym zdaniu, dłoń blondyna uniosła się powoli przenosząc na twarz. Ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, choć jego oczy wyraźnie zdradzały rozbawienie. Którego w obecnym momencie leżący pod nim chłopak nie mógł dostrzec, zbyt zajęty wgapianiem się w ścianę.
Przekrzywił nieznacznie głowę w bok z niejaką ciekawością, zupełnie jakby sam zastanawiał się, kiedy postanowi zwrócić na niego uwagę.
Dziesięć.
Dziewięć.
Osiem.
Siedem.
Odliczanie trwało powoli w jego głowie. Poruszał nieznacznie ustami w jego rytm, słuchając wymiany zdań.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
"I gówno mnie obchodzi, że znalazłeś sobie chłopaka."
- Zero. - skończył odliczanie na głos, dokładnie w momencie, gdy Paige obrócił się w jego stronę. Kąciki ust drgnęły w złośliwym uśmiechu, nadal nie odsuwając słuchawki od jego ucha.
"A co, zazdrościsz, że obciąga mi, a nie tobie?"
Przyjemny dotyk na boku szyi skutecznie wydobył z jego gardła chrapliwy pomruk.
Tak chcesz się bawić?
Merc, co ty chcesz zrobić?
Dłoń podtrzymująca urządzenie bezbłędnie trafiła w przycisk włączający tryb głośnomówiący.
- Chyba nie myślisz, że pozwolę się ignorować dla telefonu? Zaczynam się nudzić, Paige. - rzucił zadziornym tonem, powtarzając jego słowa z poprzedniego dnia. Telefon upadł obok poduszki, gdy czarnowłosy schylił się wplatając palce w blond włosy, łaskoczac jego twarz zimnymi, dwukolorowymi kosmykami. Nieśmiertelniki zabrzęczały uderzając o siebie, doskonale wpasowując się do repertuaru. Ciche, delikatne muśnięcia nie wchodziły w grę. Głośny, mokry dźwięk wypełnił pokój, gdy ich usta złączyły się w pocałunku. Nawet przez chwilę nie wahał się przed wdarciem na obcy teren, by zatoczyć kółka wokół jego języka swoim, zostawiając po sobie miętowy smak. Nie żeby miał zamiar się wycofywać.
Niskie pomruki, które zaczął z siebie wydawać zdecydowanie nie były dziełem przypadku. Doskonale postarał się o to, by ten cały Daniel, który znajdował się po drugiej stronie słuchawki, usłyszał je aż zbyt dobrze.
Palce wplecione we włosy starszego chłopaka poruszyły się drapiąc go nieznacznie po skórze głowy, zupełnie jakby dawał mu do zrozumienia, że wszelkie odmowy nawet nie wchodzą w grę.
Bo przecież świetnie się bawił.
Za zmuszanie do rozmów telefonicznych powinno pakować się ludzi do więzienia. Mercury miał szczęście, że na samym początku nie zwrócił na niego uwagi. Gdyby tak było, najprawdopodobniej wyrwałby mu to narzędzie Szatana z ręki i cisnął nim o ścianę. Tymczasem w pierwszej chwili wydawało mu się, że odruchowo sięgnął po telefon, żeby się rozłączyć i tylko przypadkiem odebrał połączenie i tym samym przypadkiem telefon wylądował na jego policzku. Szkoda, że trudno było mu uwierzyć w podobne zbiegi okoliczności, kiedy za bardzo ufał swojemu wrodzonemu już urazowi do telefonów komórkowych, przez które inni na ogół chcieli jedynie skontrolować to gdzie jesteś, co robisz, z kim jesteś, a w ogóle to dlaczego jeszcze nie wróciłeś albo spóźniasz się na spotkanie. I tak do znudzenia. Powody, dla których musiał mieć przy sobie komórkę były tak nieliczne, że równie dobrze ludzie mogliby wysyłać mu telegramy w ważnej sprawie. Ale nie.
Jebane telegramy.
Skup się.
Mógłbym przyjebać posłańcowi w mordę i powiedzieć, że to odpowiedź, którą ma przekazać. Całkiem przyjemna wizja.
Myślałby o niej dalej, gdyby nie to, że wreszcie zwrócił uwagę na winowajcę tego zdarzenia. Poruszył się nieco, dopiero teraz zdając sobie sprawę z ciężaru, który na niego spłynął, chociaż ten był dla niego całkiem przyjemny, chociaż nie narzekałby, gdyby Black bardziej postarał się z pobudką. Dokładnie w tym samym momencie po drugiej stronie słuchawki zapadła grobowa cisza, choć Paige mógłby przysiąc, że Daniel właśnie zgrzytał zębami, płodząc kolejny wrzask, który pęczniał w jego gardle.
― No chyba cię pojebało ― jego brat próbował przybrać prześmiewczy ton, ale zgubiło go podniesienie głosu o kilka tonów za dużo. ― Chyba alkohol i ćpanie wybiło ci z łba rozsądek, a koledzy wyruchali z ciebie całą inteligencję, bo najwidoczniej nie rozumiesz, że to, że jesteś pedałem nie czyni z niego każ--
„Chyba nie myślisz, że pozwolę się ignorować dla telefonu?”
W słuchawce zapadła cisza. Kącik ust Alana mimowolnie uniósł się wyżej, jakby za moment miał powiedzieć „W samą porę”. Zerknął z ukosa na telefon, który wylądował obok jego głowy, jednak zaraz skupił się an chłopaku, czując wilgotne kosmyki na swojej twarzy. Mercury nie musiał wyjaśniać mu, do czego zmierzał – to zrozumiał od razu. Nie widział przeszkód, by posunąć się do tak drastycznych działań i nieczystych zagrań. Nie przerażała go perspektywa kolejnych obelg ze strony starszego Paige'a, a dla odmiany wydawała się być doskonałą motywacją do dalszej zabawy. Kiedy jego brat postanowił zająć się tępieniem pedalstwa, on poświęcił swój czas hipokryzji. Choć wtedy był jeszcze dzieckiem, doskonale pamiętał zdarzenia, które doprowadziły do zgorzknienia Daniela. Gdyby nie ich obecne stosunki, byłby skłonny przyznać, że mu go żal, ale teraz...
― Alan ― rzucił ostrzej. ― Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Odpowiedział mu jedynie głośny oddech, który przerodził się w przeciągły pomruk, gdy jasnowłosy rozchylał usta, w zapraszającym geście. Zahaczył językiem o kolczyk chłopaka, lekko go podrażniając i w pełni zaangażował się w pocałunek, który zdawał się robić coraz głośniejszy, gdy ich oddechy i pomruki przeplatały się ze sobą. Opuszkami palców pogładził kark bruneta, zaraz dołączając paznokcie do tego gestu. Zaczął sunąć nimi niżej, wzdłuż linii kręgosłupa Black'a, by ostatecznie zakraść się dłonią pod podkoszulek, który miał na sobie. Jego podkoszulek.
― No chyba sobie jaja robisz. Masz przestać. Słyszysz co do ciebie mówię? Rozmawiam z tobą, kurwa.
Zabrakło tylko echa, z którym obiłyby się jego słowa.
Ciemnooki na powrót przesunął ręką po jego plecach, tym razem podciągając materiał wyżej i pozostawiając po sobie uczucie chłodu na odsłoniętej skórze młodzieńca. Z wyczuwalną zachłannością przygryzł jego dolną wargę, pociągając za nią lekko i pozwalając na krótką przerwę na złapanie głębszego oddechu, zanim znów wsunął język do jego ust, końcówką muskając jego podniebienie. Trzeba przyznać, że spodobała mu się taka forma bycia złośliwym chujem. Była jak łączenie przyjemnego z pożytecznym.
― Black ― wymruczał w jego usta w przerwie między jednym a drugim pocałunkiem. ― Rozbieraj się. ― Udało mu się zatuszować rozbawienie, gdy drugą ręką zahaczył o brzeg jego bielizny, wsuwając za nią palec wskazujący. Otarł się paznokciem o jego podbrzusze, niebezpiecznie zbliżając się nim do jego członka, jakby zabawa powoli przestawała być jedynie zabawą.
― Zgrywasz się? Jeśli tak, to bądź pewny, że niedługo tam przyjadę i tak nakopię ci do dupy, że odechce ci się jebania po kątach z kim popadnie. Chyba że bardzo chcesz spierdolić sobie życie. Będą wam pluli w twarz. Możesz przekazać to swojemu koledze.
― Daniel? Wszystko w porządku? ― w słuchawce dało się słyszeć żeński głos. Był nieco odleglejszy od tego, który słyszeli przed chwilą. Alan rozpoznał go bez najmniejszego problemu i spodziewał się, co za moment nastąpi.
Beep, beep, beep.
Połączenie natychmiast zostało zerwane, a blondyn zabrał ręce, by podnieść się wyżej na łokciach i zmusić czarnowłosego do lekkiego cofnięcia się. Głośne cmoknięcie zakończyło ich pocałunek. Paige odchylił lekko głowę do tyłu i uniósł brew, która zniknęła pod rozczochraną po nocy grzywką, przez chwilę przyglądając się Mercowi w milczeniu.
― Chłopak, co? ― prychnął, jednak ze słyszalnym rozbawieniem. ― Mam nadzieję, że nikogo więcej na mnie nie nasłałeś. Nie mam zamiaru odbierać kolejnych telefonów ― odchrząknął, chcąc nieco zniwelować poranną chrypę, która stopniowo próbowała go uciszyć.
Perspektywa wstania z łóżka wydała mu się na tyle nieprzyjemna, że runął z powrotem tyłu, a przeciągnąwszy się leniwie, wsunął ręce za głowę. Naprawdę musieli się stąd ruszać?
Jebane telegramy.
Skup się.
Mógłbym przyjebać posłańcowi w mordę i powiedzieć, że to odpowiedź, którą ma przekazać. Całkiem przyjemna wizja.
Myślałby o niej dalej, gdyby nie to, że wreszcie zwrócił uwagę na winowajcę tego zdarzenia. Poruszył się nieco, dopiero teraz zdając sobie sprawę z ciężaru, który na niego spłynął, chociaż ten był dla niego całkiem przyjemny, chociaż nie narzekałby, gdyby Black bardziej postarał się z pobudką. Dokładnie w tym samym momencie po drugiej stronie słuchawki zapadła grobowa cisza, choć Paige mógłby przysiąc, że Daniel właśnie zgrzytał zębami, płodząc kolejny wrzask, który pęczniał w jego gardle.
― No chyba cię pojebało ― jego brat próbował przybrać prześmiewczy ton, ale zgubiło go podniesienie głosu o kilka tonów za dużo. ― Chyba alkohol i ćpanie wybiło ci z łba rozsądek, a koledzy wyruchali z ciebie całą inteligencję, bo najwidoczniej nie rozumiesz, że to, że jesteś pedałem nie czyni z niego każ--
„Chyba nie myślisz, że pozwolę się ignorować dla telefonu?”
W słuchawce zapadła cisza. Kącik ust Alana mimowolnie uniósł się wyżej, jakby za moment miał powiedzieć „W samą porę”. Zerknął z ukosa na telefon, który wylądował obok jego głowy, jednak zaraz skupił się an chłopaku, czując wilgotne kosmyki na swojej twarzy. Mercury nie musiał wyjaśniać mu, do czego zmierzał – to zrozumiał od razu. Nie widział przeszkód, by posunąć się do tak drastycznych działań i nieczystych zagrań. Nie przerażała go perspektywa kolejnych obelg ze strony starszego Paige'a, a dla odmiany wydawała się być doskonałą motywacją do dalszej zabawy. Kiedy jego brat postanowił zająć się tępieniem pedalstwa, on poświęcił swój czas hipokryzji. Choć wtedy był jeszcze dzieckiem, doskonale pamiętał zdarzenia, które doprowadziły do zgorzknienia Daniela. Gdyby nie ich obecne stosunki, byłby skłonny przyznać, że mu go żal, ale teraz...
― Alan ― rzucił ostrzej. ― Co ty, do cholery, wyprawiasz?
Odpowiedział mu jedynie głośny oddech, który przerodził się w przeciągły pomruk, gdy jasnowłosy rozchylał usta, w zapraszającym geście. Zahaczył językiem o kolczyk chłopaka, lekko go podrażniając i w pełni zaangażował się w pocałunek, który zdawał się robić coraz głośniejszy, gdy ich oddechy i pomruki przeplatały się ze sobą. Opuszkami palców pogładził kark bruneta, zaraz dołączając paznokcie do tego gestu. Zaczął sunąć nimi niżej, wzdłuż linii kręgosłupa Black'a, by ostatecznie zakraść się dłonią pod podkoszulek, który miał na sobie. Jego podkoszulek.
― No chyba sobie jaja robisz. Masz przestać. Słyszysz co do ciebie mówię? Rozmawiam z tobą, kurwa.
Zabrakło tylko echa, z którym obiłyby się jego słowa.
Ciemnooki na powrót przesunął ręką po jego plecach, tym razem podciągając materiał wyżej i pozostawiając po sobie uczucie chłodu na odsłoniętej skórze młodzieńca. Z wyczuwalną zachłannością przygryzł jego dolną wargę, pociągając za nią lekko i pozwalając na krótką przerwę na złapanie głębszego oddechu, zanim znów wsunął język do jego ust, końcówką muskając jego podniebienie. Trzeba przyznać, że spodobała mu się taka forma bycia złośliwym chujem. Była jak łączenie przyjemnego z pożytecznym.
― Black ― wymruczał w jego usta w przerwie między jednym a drugim pocałunkiem. ― Rozbieraj się. ― Udało mu się zatuszować rozbawienie, gdy drugą ręką zahaczył o brzeg jego bielizny, wsuwając za nią palec wskazujący. Otarł się paznokciem o jego podbrzusze, niebezpiecznie zbliżając się nim do jego członka, jakby zabawa powoli przestawała być jedynie zabawą.
― Zgrywasz się? Jeśli tak, to bądź pewny, że niedługo tam przyjadę i tak nakopię ci do dupy, że odechce ci się jebania po kątach z kim popadnie. Chyba że bardzo chcesz spierdolić sobie życie. Będą wam pluli w twarz. Możesz przekazać to swojemu koledze.
― Daniel? Wszystko w porządku? ― w słuchawce dało się słyszeć żeński głos. Był nieco odleglejszy od tego, który słyszeli przed chwilą. Alan rozpoznał go bez najmniejszego problemu i spodziewał się, co za moment nastąpi.
Beep, beep, beep.
Połączenie natychmiast zostało zerwane, a blondyn zabrał ręce, by podnieść się wyżej na łokciach i zmusić czarnowłosego do lekkiego cofnięcia się. Głośne cmoknięcie zakończyło ich pocałunek. Paige odchylił lekko głowę do tyłu i uniósł brew, która zniknęła pod rozczochraną po nocy grzywką, przez chwilę przyglądając się Mercowi w milczeniu.
― Chłopak, co? ― prychnął, jednak ze słyszalnym rozbawieniem. ― Mam nadzieję, że nikogo więcej na mnie nie nasłałeś. Nie mam zamiaru odbierać kolejnych telefonów ― odchrząknął, chcąc nieco zniwelować poranną chrypę, która stopniowo próbowała go uciszyć.
Perspektywa wstania z łóżka wydała mu się na tyle nieprzyjemna, że runął z powrotem tyłu, a przeciągnąwszy się leniwie, wsunął ręce za głowę. Naprawdę musieli się stąd ruszać?
To miał być udany dzień, właśnie dzisiaj miał wyrwać się z domowego zacisza i skończyć w szkole. Tam mógł spokojnie być sobą, a nie dążyć za niedoścignionym wzorcem, stawianym przez jego ojca.
Mimo wszystko, cała ta euforia i zacięcie powoli znikało jak oddalał się od domu. Dlaczego? Zbyt długo mu to zajmowało, nie chciał używać "domowych" środków transportu, więc niczym zwykły prosty człowiek postawił na komunikację miejską.
Utknął w korku, w zatłoczonym autobusie.
Na ratunek szczęśliwie przybył mu telefon, dzięki kilku wiadomościom, na jego twarzy znów pojawił się uśmiech, który o dziwo utrzymał się niemalże do samego lotniska.
"Lot został opóźniony" - dodatkowe kilka godzin w tym obiekcie przyprawiły go o ból głowy. Dodatkowo musiał przez to spóźnić się z kolacją, a już wszystko wskazywało na to, że jego plany legną w gruzach i obiecany posiłek stanie się śniadaniem.
Na pewno da radę przetrwać te dodatkowych kilka godzin.
Prawda?
Musi.
Gdy tylko blondyn usiadł w samolocie, udał się w objęcia Morfeusza, budząc się podczas lądowania w miejscu docelowym. Jakież było jego zdziwienie, gdy pod lotniskiem ujrzał jeden z pojazdów rodzinnej firmy, a przy nim dwóch znanych mu już z obozów, członków oddziału do którego należał.
Przynajmniej nie musiał się męczyć z taszczeniem walizek, a przy okazji pomogli mu w zakupach.
Ostatecznie zgodzili się wyrzucił Cyrilla niedaleko szkoły, rezygnując ze wcześniejszego zdesantowania go NAD budynkiem, wiatr był dość silny, a późniejsze szukanie bagaży, nie było zbyt atrakcyjną wizją.
Chłopak szybkim krokiem udał się do akademika ciągnąc za sobą spory bagaż.
*
Cyrille stanął przed drzwiami pokoju oznaczonego jako "5", przeciągnął się i ziewnął. Podróż jednak zrobiła swoje, a krótki sen nie pozwolił mu się odpowiednio zregenerować. Położył dłoń na klamce i nacisnął ją lekko otwierając drzwi. Wszedł do środka, od razu przejeżdżając spojrzeniem po całym pokoju jakby chcąc się upewnić, czy aby na pewno trafił w odpowiednie miejsce, czy też po prostu chciał zobaczyć czy trzyma się w stanie, który zapamiętał. Zatrzymał chwilowo wzrok na obcym osobniku, by jakoś umieścić jego rysy w księgozbiorze osób, które dane mu było w jakiś sposób poznać.
- Wróciłem - rzucił spokojnie w stronę Merca i podszedł do swojego łóżka, rzucając na nie zakupy i otwierając bagaż. Wyciągnął potrzebne rzeczy i zniknął w łazience, by zmyć z siebie całą podróż.
Zimna woda zadziałała błyskawicznie i już po chwili Cyrille był jak nowo narodzony. Po wcześniejszym wskoczeniu w świeże ubrania wrócił do pokoju, po drodze ujarzmiając niesforną fryzurę kilkoma spinkami. Już teraz zaczął rozmyślać co dokładnie chce zrobić na śniadanie, o czym mówił brak uśmiechu na twarzy. Chłopak był śmiertelnie poważny jeśli chodziło o gotowanie nawet jeśli chodziło o naprawdę błahe potrawy i to był jeden z niewielu momentów gdzie wyglądał... normalnie?
Zabrał potrzebne mu rzeczy i wyszedł z pokoju udając się do kuchni na piętrze.
Pierwsze co zrobił gdy tam dotarł, to zamknął drzwi, to był sygnał, że właśnie rozpoczął tam swoje rządy i nie będzie tolerował intruzów. Nie trwało długo, a wrota królestwa otwarły się i wyjechał z nich wózek na którym spoczywały omlety z podsmażanym boczkiem i cebulką. Proste, szybkie i nadawały się na szybkie śniadanie. Do tego spełniały wcześniejsze założenie.
Wjechał wózkiem do pokoju i położył dwa talerze z jedzeniem na biurku Merca, po czym popchnął wózek z resztą jedzenia w stronę swojego, by ten nie zajmował za miejsca. Cyrille usiadł na łóżku i uśmiechnął się szeroko.
- Smacznego. - rzucił wesołym, chociaż spiętym tonem. Zawsze czuł się nieco nieswojo gdy ktoś miał spożywać jego wytwór! Dlaczego? Może mimo wszystko nie był pewny swoich umiejętności czy też miał ku temu zupełnie inny powód.
Dopiero teraz mógł poświęcić więcej uwagi znajomemu Merc'a, ukradkiem przyglądał się mu gdy miał okazję, gdy się na tym złapał, potrząsnął głową.
- Widzę, że jednak udało ci się nie umrzeć z głodu, gdy mnie nie było - zaśmiał się cicho, kierując po pewnym czasie te słowa do bruneta.
Mimo wszystko, cała ta euforia i zacięcie powoli znikało jak oddalał się od domu. Dlaczego? Zbyt długo mu to zajmowało, nie chciał używać "domowych" środków transportu, więc niczym zwykły prosty człowiek postawił na komunikację miejską.
Utknął w korku, w zatłoczonym autobusie.
Na ratunek szczęśliwie przybył mu telefon, dzięki kilku wiadomościom, na jego twarzy znów pojawił się uśmiech, który o dziwo utrzymał się niemalże do samego lotniska.
"Lot został opóźniony" - dodatkowe kilka godzin w tym obiekcie przyprawiły go o ból głowy. Dodatkowo musiał przez to spóźnić się z kolacją, a już wszystko wskazywało na to, że jego plany legną w gruzach i obiecany posiłek stanie się śniadaniem.
Na pewno da radę przetrwać te dodatkowych kilka godzin.
Prawda?
Musi.
Gdy tylko blondyn usiadł w samolocie, udał się w objęcia Morfeusza, budząc się podczas lądowania w miejscu docelowym. Jakież było jego zdziwienie, gdy pod lotniskiem ujrzał jeden z pojazdów rodzinnej firmy, a przy nim dwóch znanych mu już z obozów, członków oddziału do którego należał.
Przynajmniej nie musiał się męczyć z taszczeniem walizek, a przy okazji pomogli mu w zakupach.
Ostatecznie zgodzili się wyrzucił Cyrilla niedaleko szkoły, rezygnując ze wcześniejszego zdesantowania go NAD budynkiem, wiatr był dość silny, a późniejsze szukanie bagaży, nie było zbyt atrakcyjną wizją.
Chłopak szybkim krokiem udał się do akademika ciągnąc za sobą spory bagaż.
*
Cyrille stanął przed drzwiami pokoju oznaczonego jako "5", przeciągnął się i ziewnął. Podróż jednak zrobiła swoje, a krótki sen nie pozwolił mu się odpowiednio zregenerować. Położył dłoń na klamce i nacisnął ją lekko otwierając drzwi. Wszedł do środka, od razu przejeżdżając spojrzeniem po całym pokoju jakby chcąc się upewnić, czy aby na pewno trafił w odpowiednie miejsce, czy też po prostu chciał zobaczyć czy trzyma się w stanie, który zapamiętał. Zatrzymał chwilowo wzrok na obcym osobniku, by jakoś umieścić jego rysy w księgozbiorze osób, które dane mu było w jakiś sposób poznać.
- Wróciłem - rzucił spokojnie w stronę Merca i podszedł do swojego łóżka, rzucając na nie zakupy i otwierając bagaż. Wyciągnął potrzebne rzeczy i zniknął w łazience, by zmyć z siebie całą podróż.
Zimna woda zadziałała błyskawicznie i już po chwili Cyrille był jak nowo narodzony. Po wcześniejszym wskoczeniu w świeże ubrania wrócił do pokoju, po drodze ujarzmiając niesforną fryzurę kilkoma spinkami. Już teraz zaczął rozmyślać co dokładnie chce zrobić na śniadanie, o czym mówił brak uśmiechu na twarzy. Chłopak był śmiertelnie poważny jeśli chodziło o gotowanie nawet jeśli chodziło o naprawdę błahe potrawy i to był jeden z niewielu momentów gdzie wyglądał... normalnie?
Zabrał potrzebne mu rzeczy i wyszedł z pokoju udając się do kuchni na piętrze.
Pierwsze co zrobił gdy tam dotarł, to zamknął drzwi, to był sygnał, że właśnie rozpoczął tam swoje rządy i nie będzie tolerował intruzów. Nie trwało długo, a wrota królestwa otwarły się i wyjechał z nich wózek na którym spoczywały omlety z podsmażanym boczkiem i cebulką. Proste, szybkie i nadawały się na szybkie śniadanie. Do tego spełniały wcześniejsze założenie.
Wjechał wózkiem do pokoju i położył dwa talerze z jedzeniem na biurku Merca, po czym popchnął wózek z resztą jedzenia w stronę swojego, by ten nie zajmował za miejsca. Cyrille usiadł na łóżku i uśmiechnął się szeroko.
- Smacznego. - rzucił wesołym, chociaż spiętym tonem. Zawsze czuł się nieco nieswojo gdy ktoś miał spożywać jego wytwór! Dlaczego? Może mimo wszystko nie był pewny swoich umiejętności czy też miał ku temu zupełnie inny powód.
Dopiero teraz mógł poświęcić więcej uwagi znajomemu Merc'a, ukradkiem przyglądał się mu gdy miał okazję, gdy się na tym złapał, potrząsnął głową.
- Widzę, że jednak udało ci się nie umrzeć z głodu, gdy mnie nie było - zaśmiał się cicho, kierując po pewnym czasie te słowa do bruneta.
Gdyby rzeczywiście tak było, sam Mercury byłby prawdopodobnie jedną z najczęściej odwiedzających więzienie osób. Prawdopodobnie nawet majątki jego rodziny, nie starczałyby na ciągłe wykupywanie go z pudła. Choć z drugiej strony równie często mógłby pakować tam innych, gdy ci zasypywali go smsami i połączeniami. Niestety podobny pomysł nie miał szans zaistnienia choćby ze względu na tempo z jakim zazwyczaj toczyły się rozprawy.
Podniesiony głos w słuchawce sprawił, że Mercury ledwo powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech. Niemniej im dłużej słuchał rozmowy, tym mniej prawdopodobnym wydawało mu się, by osoba po drugiej stronie była jednym z tych, z którymi Paige sypiał. Ton jego głosu wskazywałby bardziej na kogoś z zapędami ojcowskimi. Rodzina? Może jakiś kumpel? W końcu nie każdy był na tyle tolerancyjny, a mimo wszystko mężczyzna wydawał się raczej młody. W dodatku wyglądało na to, że wytrącenie go z równowagi nie było niewiadomo jak wielkim wyczynem.
Tym bardziej, gdy Alan bez najmniejszego zażenowania, czy chwili zastanowienia postanowił podjąć jego grę.
'Alan. Co ty, do cholery, wyprawiasz?'
Dokładnie to, co powinien.
Wątpię, żeby mężczyzna w słuchawce się z tobą zgadzał.
Zgadzał? Myślisz, że zależy mi na jego poparciu?
Po prostu po jego głosie sądzę-
Że jeśli będziemy kontynuować to mu stanie.
MERC.
No co.
Ty... czasem nie potrafię znaleźć słów, by opisać twoje zachowanie.
Chcesz mi teraz matkować? Doskonale. Możesz się zastanowić co chcesz powiedzieć. Bo w tym momencie słowa są ostatnią rzeczą, której potrzebuję.
Nie rób te-
Nie zwracał już dłużej uwagi na głos. Głośny pocałunek, choć miał pewnić głównie funkcję wkurwienia osoby po drugiej stronie, nadal wysyłał przyjemny dreszcz w dół jego kręgosłupa. Nawet nie próbował powstrzymać pomruków zadowolenia, które dodatkowo wzrosły, czując na karku dotyk zimnych palców Alana. Dotyk, który stopniowo zaczął posuwać się ku dole. Poruszył się na nim, zaraz przesuwając jedną z dłoni po kołdrze, która wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Palce przesunęły się po jego boku, zadrapując go paznokciami i zatrzymały na barku.
'No chyba sobie jaja robisz. Masz przestać. Słyszysz co do ciebie mówię? Rozmawiam z tobą, kurwa.'
Tym razem usta Merca wygięły się w rozbawionym uśmiechu, choć nawet na chwilę nie odsunął się od blondyna. Przechylił jedynie głowę w bok, by dodatkowo pogłębić pocałunek, pieszcząc jego język swoim. Dopiero czując przygryzienie na swojej wardze mruknął nisko, przesuwając dłonie na jego brzuch, pocierając go opuszkami palców.
'Rozbieraj się.'
Zsunął się ustami ku jego szczęce, zaraz przygryzając zębami skórę na boku szyi, przysysając się do niej, by z głośnym cmoknięciem, pozostawić na nim nowy, świeży ślad. Dużo bardziej czerwony i wyraźny w porównaniu z resztą, które umieścił na nim poprzedniej nocy. Dopiero po tym geście przysunął się na nowo do jego ust, kontynuując bez najmniejszego zawahania.
'Będą wam pluli w twarz.'
Jeśli się odważą.
Nie będziesz mógł całe życie zasłaniać się nazwiskiem Merc. Ta osoba może mieć rację.
No i? Przecież to tylko zabawa, z nikim się nie żenię. Poza tym umiem o siebie zadbać, nie potrzebuję do tego rodziny.
Zabawa się skończyła. Gdy tylko Paige się poruszył, dając tym samym sygnał, Mercury odsunął się z niejaką niechęcią, oblizując usta. Wytrzymał jego spojrzenie, odpowiadając na nie zaczepnym uśmiechem.
- Czemu nie? Jeśli każdy telefon wiąże się z podobną zabawą to nie będę narzekać. - przyglądał mu się w milczeniu, jak opadał ponownie na poduszki i westchnął krótko przesuwając palcami w górę jego brzucha, poprzez klatkę piersiową, by zatrzymać je na jego barkach. Drapał przez chwilę jego skórę paznokciami, by zaraz zacząć uciskać jego mięśnie miarowymi ruchami. Właściwie to powinien się po prostu podnieść i ściągnąć go z łóżka, choćby i siłą. Tyle że z jakiegoś powodu kompletnie nie mógł znaleźć na to motywacji. Przesunął się nieznacznie w dół jego bioder, nachylając do przodu, by znaleźć wygodniejszą pozycję, gdy usłyszał otwierające się drzwi.
'Wróciłem.'
Znajomy głos sprawił, że Mercury zerknął w bok, choć nawet przez chwilę nie przestawał uciskać ramion Alana, czekając aż Cyrille znajdzie się w zasięgu jego wzroku.
- Co tak długo? Samolot ci spadł i płynąłeś przez połowę oceanu w kaftanie ratunkowym? Czy dobry ziomek imigrant próbował go wysłać do Allaha i musiałeś interweniować? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem, zabierając dłonie z barków Paige'a. Bynajmniej nie po to, by się odsunąć. Skoro chciał leżeć, będą leżeć.
Będą.
Przesunął się jeszcze niżej w dół, celowo ocierając się o niego w prowokującym geście, by zaraz ułożyć się wygodniej od ściany. Uniósł dłoń i zacisnął ją na nadgarstku blondyna, zabierając jedną z rąk spod jego głowy. Zamiast tego, położył ją sobie w pasie, opierając głowę o jego bark. Mruknął cicho z wyraźnym zadowoleniem, a wolne palce ponownie wylądowały na brzuchu Paige'a drapiąc go paznokciami.
- Ten dzieciak to najlepszy kucharz jakiego znam. - rzucił leniwie przekładając przez niego nogę. Było mu w tym momencie tak wygodnie, że poprzednia potrzeba wstania zniknęła bezpowrotnie.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Dopóki jakiś czas później, Cyrille nie wjechał do pokoju z wózkiem. Gdy tylko poczuł zapach boczku, uniósł nieznacznie głowę, zerkając na biurko. W ślad za głową poszło całe ciało, gdy chłopak wyprostował się i przesunął w bok, siadając na skraju łóżka, zaraz sięgając po talerz i widelec. Nawet w tak luźnej sytuacji po jego wyprostowanych plecach i wyćwiczonym ruchu, z jakim operował sztućcem, dało się wyczuć, że zdecydowanie na naukę savoir-vivre'u poświęcił mnóstwo czasu.
- Cudem. Te panienki w kuchni sypią na dania solą, jakby chciały zamarynować w nich mięso, czy kij wie co jeszcze. - ... szkoda, że kłóciło się to nieco z jego językiem. Zaraz na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, gdy przełknął kawałek, w ślad za nim nabierając kolejny.
- A co u wujka? Nie próbował wysłać z tobą całej eskorty? - zapytał zaczepnie zerkając kątem oka na Alana. No właśnie.
- Cyrille, Paige. Paige, Cyrille. - przedstawił ich sobie pokrótce, proces zapoznania uznając tym samym za zakończony. A przynajmniej na to wskazywał wędrujący w stronę jego ust widelec ze sporą porcją boczku.
Podniesiony głos w słuchawce sprawił, że Mercury ledwo powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech. Niemniej im dłużej słuchał rozmowy, tym mniej prawdopodobnym wydawało mu się, by osoba po drugiej stronie była jednym z tych, z którymi Paige sypiał. Ton jego głosu wskazywałby bardziej na kogoś z zapędami ojcowskimi. Rodzina? Może jakiś kumpel? W końcu nie każdy był na tyle tolerancyjny, a mimo wszystko mężczyzna wydawał się raczej młody. W dodatku wyglądało na to, że wytrącenie go z równowagi nie było niewiadomo jak wielkim wyczynem.
Tym bardziej, gdy Alan bez najmniejszego zażenowania, czy chwili zastanowienia postanowił podjąć jego grę.
'Alan. Co ty, do cholery, wyprawiasz?'
Dokładnie to, co powinien.
Wątpię, żeby mężczyzna w słuchawce się z tobą zgadzał.
Zgadzał? Myślisz, że zależy mi na jego poparciu?
Po prostu po jego głosie sądzę-
Że jeśli będziemy kontynuować to mu stanie.
MERC.
No co.
Ty... czasem nie potrafię znaleźć słów, by opisać twoje zachowanie.
Chcesz mi teraz matkować? Doskonale. Możesz się zastanowić co chcesz powiedzieć. Bo w tym momencie słowa są ostatnią rzeczą, której potrzebuję.
Nie rób te-
Nie zwracał już dłużej uwagi na głos. Głośny pocałunek, choć miał pewnić głównie funkcję wkurwienia osoby po drugiej stronie, nadal wysyłał przyjemny dreszcz w dół jego kręgosłupa. Nawet nie próbował powstrzymać pomruków zadowolenia, które dodatkowo wzrosły, czując na karku dotyk zimnych palców Alana. Dotyk, który stopniowo zaczął posuwać się ku dole. Poruszył się na nim, zaraz przesuwając jedną z dłoni po kołdrze, która wydała z siebie charakterystyczny dźwięk. Palce przesunęły się po jego boku, zadrapując go paznokciami i zatrzymały na barku.
'No chyba sobie jaja robisz. Masz przestać. Słyszysz co do ciebie mówię? Rozmawiam z tobą, kurwa.'
Tym razem usta Merca wygięły się w rozbawionym uśmiechu, choć nawet na chwilę nie odsunął się od blondyna. Przechylił jedynie głowę w bok, by dodatkowo pogłębić pocałunek, pieszcząc jego język swoim. Dopiero czując przygryzienie na swojej wardze mruknął nisko, przesuwając dłonie na jego brzuch, pocierając go opuszkami palców.
'Rozbieraj się.'
Zsunął się ustami ku jego szczęce, zaraz przygryzając zębami skórę na boku szyi, przysysając się do niej, by z głośnym cmoknięciem, pozostawić na nim nowy, świeży ślad. Dużo bardziej czerwony i wyraźny w porównaniu z resztą, które umieścił na nim poprzedniej nocy. Dopiero po tym geście przysunął się na nowo do jego ust, kontynuując bez najmniejszego zawahania.
'Będą wam pluli w twarz.'
Jeśli się odważą.
Nie będziesz mógł całe życie zasłaniać się nazwiskiem Merc. Ta osoba może mieć rację.
No i? Przecież to tylko zabawa, z nikim się nie żenię. Poza tym umiem o siebie zadbać, nie potrzebuję do tego rodziny.
Zabawa się skończyła. Gdy tylko Paige się poruszył, dając tym samym sygnał, Mercury odsunął się z niejaką niechęcią, oblizując usta. Wytrzymał jego spojrzenie, odpowiadając na nie zaczepnym uśmiechem.
- Czemu nie? Jeśli każdy telefon wiąże się z podobną zabawą to nie będę narzekać. - przyglądał mu się w milczeniu, jak opadał ponownie na poduszki i westchnął krótko przesuwając palcami w górę jego brzucha, poprzez klatkę piersiową, by zatrzymać je na jego barkach. Drapał przez chwilę jego skórę paznokciami, by zaraz zacząć uciskać jego mięśnie miarowymi ruchami. Właściwie to powinien się po prostu podnieść i ściągnąć go z łóżka, choćby i siłą. Tyle że z jakiegoś powodu kompletnie nie mógł znaleźć na to motywacji. Przesunął się nieznacznie w dół jego bioder, nachylając do przodu, by znaleźć wygodniejszą pozycję, gdy usłyszał otwierające się drzwi.
'Wróciłem.'
Znajomy głos sprawił, że Mercury zerknął w bok, choć nawet przez chwilę nie przestawał uciskać ramion Alana, czekając aż Cyrille znajdzie się w zasięgu jego wzroku.
- Co tak długo? Samolot ci spadł i płynąłeś przez połowę oceanu w kaftanie ratunkowym? Czy dobry ziomek imigrant próbował go wysłać do Allaha i musiałeś interweniować? - zapytał z wyraźnym rozbawieniem, zabierając dłonie z barków Paige'a. Bynajmniej nie po to, by się odsunąć. Skoro chciał leżeć, będą leżeć.
Będą.
Przesunął się jeszcze niżej w dół, celowo ocierając się o niego w prowokującym geście, by zaraz ułożyć się wygodniej od ściany. Uniósł dłoń i zacisnął ją na nadgarstku blondyna, zabierając jedną z rąk spod jego głowy. Zamiast tego, położył ją sobie w pasie, opierając głowę o jego bark. Mruknął cicho z wyraźnym zadowoleniem, a wolne palce ponownie wylądowały na brzuchu Paige'a drapiąc go paznokciami.
- Ten dzieciak to najlepszy kucharz jakiego znam. - rzucił leniwie przekładając przez niego nogę. Było mu w tym momencie tak wygodnie, że poprzednia potrzeba wstania zniknęła bezpowrotnie.
Tak mu się przynajmniej wydawało.
Dopóki jakiś czas później, Cyrille nie wjechał do pokoju z wózkiem. Gdy tylko poczuł zapach boczku, uniósł nieznacznie głowę, zerkając na biurko. W ślad za głową poszło całe ciało, gdy chłopak wyprostował się i przesunął w bok, siadając na skraju łóżka, zaraz sięgając po talerz i widelec. Nawet w tak luźnej sytuacji po jego wyprostowanych plecach i wyćwiczonym ruchu, z jakim operował sztućcem, dało się wyczuć, że zdecydowanie na naukę savoir-vivre'u poświęcił mnóstwo czasu.
- Cudem. Te panienki w kuchni sypią na dania solą, jakby chciały zamarynować w nich mięso, czy kij wie co jeszcze. - ... szkoda, że kłóciło się to nieco z jego językiem. Zaraz na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, gdy przełknął kawałek, w ślad za nim nabierając kolejny.
- A co u wujka? Nie próbował wysłać z tobą całej eskorty? - zapytał zaczepnie zerkając kątem oka na Alana. No właśnie.
- Cyrille, Paige. Paige, Cyrille. - przedstawił ich sobie pokrótce, proces zapoznania uznając tym samym za zakończony. A przynajmniej na to wskazywał wędrujący w stronę jego ust widelec ze sporą porcją boczku.
Wiesz, że nie da ci spokoju przez najbliższy rok? Właściwie nie da ci go do momentu, w którym o tym nie zapomni, a wątpię, że zapomni.
Myślę, że da mi spokój przez resztę życia.
Znasz jego stosunek.
Znam. A on zna mój i jeszcze zapomina, że nie jesteśmy tacy sami.
Aktualnie Alan wybitnie dawał mu to do zrozumienia, ignorując jego uparte przypominanie o tym, że nadal tu był i wszystkiego słuchał. Gdy w głowie blondyna pojawiła się myśl, że specjalnie odwlekał zakończenie tej rozmowy, kąciki jego ust uniosły się wyżej, formując usatysfakcjonowany uśmiech. Czuł się, jakby dokładnie w tym momencie otworzył czaszkę brata i zajrzał do środka jego głowy, odgadując wszystkie myśli, które własnie przez nią przemykały. Wściekał się, bo wbrew samemu sobie przypominał sobie, jak było kiedyś. Jak mu się to podobało i jak łatwo dał to sobie odebrać przez własną głupotę.
Ranisz go.
Kolejny pomruk, którym skomentował przygryzienie na szyi, zagłuszył głos rozsądku, nie współgrający z sytuacją, w jakiej się znaleźli. Przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej lekko miętowy posmak, który pozostawił tam brunet. Odruchowo wsunął rękę głębiej w jego bieliznę, niebezpiecznie ocierając się palcami o jego członek, jakby była to oczywista odpowiedź na drapanie po brzuchu. Szkoda, że gra powoli dobiegała końca i kiedy ich usta na nowo spotkały się na nowo zakończył krótszy tym razem pocałunek przygryzieniem końcówki języka Black'a. Kto by pomyślał, że ciemnowłosy potrafił być tak kłopotliwy już z samego rana.
― Myślałem, że już zauważyłeś, że nie potrzebujesz do tego telefonu ― parsknął pod nosem, unosząc brew. Już wczoraj udowodnili, że byli w stanie obejść się bez podobnych dodatków. Chociaż wyprowadzenie Daniela z równowagi sprawiało mu niemałą satysfakcję, nadal nie był przekonany co do tego, czy zniósłby podobne pobudki każdego poranka. Może właśnie naraził się na dożywotnią kontrolę? Gdyby nie pojawienie się jego żony, możliwe, że nadal przysłuchiwałby się temu, czekając aż mu stanie. A tak zachowywał się, jak przyłapany na masturbacji nastolatek.
Dopowiadasz sobie.
Może. Muszę kiedyś wypróbować to na żywo.
Alan.
No co.
Uniósł nieznacznie ramiona, czując zaciskające się na nich palce, jakby tym gestem dopraszał się o więcej dotyku. Zaraz rozluźnił się poddając się czynności masażu. Jeżeli tak miały wyglądać jego poranki, mógł zacząć częściej odwiedzać pokój Mercury'ego. Choć telefoniczne pobudki chętnie wykreśliłby z listy do odhaczenia. Dopiero teraz dokładniej zbadał wzrokiem czarnowłosego, sunąc nim w dół aż do torsu, na którym zatrzymał się dłużej, spostrzegając, że telefon nie był jedyną rzeczą, którą drugoklasista postanowił sobie przywłaszczyć.
― Widzę, że bardzo odpowiadają ci moje rzeczy ― wymruczał, zaczepiając palcem wskazującym o brzeg podkoszulka. Szarpnął lekko za materiał, unosząc go wyżej, ale szybko zabrał rękę, pozwalając mu opaść na swoje miejsce. ― Za bardzo. Oddasz mi. Przywiązuję się do swoich ubrań. ― Kłamał. Oczywiście, że kłamał. Ktoś, kto równie dobrze mógłby paradować nago po ulicach, nie mógł przywiązywać się do rzeczy materialnych. Ale Black tego nie wiedział, a ton Paige'a nijak podpowiadał mu, że jasnowłosy tylko żartował.
„Wróciłem.”
Zdawkowo zerknął w stronę wchodzącego do pokoju chłopaka, nawet nie zastanawiając się, czy znał go dłużej. Wibrujący tuż przy jego uchu telefon skutecznie pozbawił go czasu na kontemplację. Hayden stęknął marudnie pod nosem, układając usta w krótkie „Kurwa, znowu”. Niechętnie przekręcił głowę, sięgając po komórkę. O ile z początku był przekonany, że jego starszy brat zechce sprawdzić, czy już skończył „bawić się w pedała” – albo czy nadal to robię, żeby mógł sobie zwalić do słuchawki – tak wyświetlana na ekranie nazwa wywołała niezadowolony grymas na jego twarzy. Nim się spostrzegł, jego głowa zatopiła się w miękkiej poduszce, gdy Merc postanowił ułożyć jego wolną rękę po swojemu. Przysunął kciuk do czerwonej ikony i przerwał połączenie, bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Wolał skupić się na innych rzeczach, na przykład na dotyku na swoim brzuchu, za który odwzajemnił się muskaniem paznokciami jego biodra.
„Ten dzieciak to najlepszy kucharz jakiego znam.”
― Więc w ten sposób stawiasz mi pierwsze śniadanie? Ocenię ― wymruczał pod nosem, chociaż koneser był z niego żaden, a na znaczną część potraw nigdy nie narzekał. Przechylił głowę na bok, wiedząc, że natrafi policzkiem na głowę Black'a. Już miał odrzucić telefon na bok, gdy ten ponownie zaniósł się wibracjami w jego dłoni. Tym razem sygnał był krótki i zwiastował nadejście wiadomości. Chociaż przeczuwał, co w niej ujrzy, odblokował telefon i otworzył skrzynkę. Nie musiał nawet wchodzić w odpowiednią rozmowę, by dostrzec prośbę o odebranie telefonu. Rzecz w tym, że o wiele większe zainteresowanie przykuły nieodczytane wiadomości poniżej. Uniósł brew i zdawkowo przyjrzał się wszystkim wiadomościom, nawet nie zapoznając się dokładnie z ich treścią. ― Musiałeś się nudzić. Albo cierpisz na syndrom dzieciaka z nadmiarem darmowego pakietu ― mruknął do czarnowłosego, przekręcając komórkę w jego stronę. Wiedział, że nie musiał tego robić, bo Mercury doskonale zdawał sobie sprawę, co zobaczy na wyświetlaczu. ― Swoją drogą nie wiem czy bardziej powinienem zastanawiać się, czy do niej też napisałeś, czy co ma znaczyć to zdjęcie na moim wyświetlaczu ― odchrząknął, a aparat z głuchym odgłosem wylądował na materacu obok. Gdyby choć odrobinę bardziej przejmował się stanem swojego sprzętu, na pewno już przywróciłby go do dawnego porządku. Tymczasem ostentacyjnie dał do zrozumienia, jak niewielką rolę ów odrywał w jego życiu. Właściwie mógłby go tu zostawić i zapomnieć, że w ogóle miał go ze sobą. ― Kłopotliwy z ciebie szczeniak, Black.
Dokładnie w tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. Alan oderwał wzrok od bruneta, jakby zapach jedzenia, który wypełnił pomieszczenie bezpowrotnie oderwał jego uwagę od znajomego. Zresztą niemalże od razu okazało się, że jedzenie odgrywało ważniejszą rolę od drugiego człowieka. Szczególnie, gdy żołądek momentalnie zaczął przypominać o porannym głodzie. Poza tym miało wiele plusów, których ludzie nie posiadali. Utrzymywało przy życiu, nie gadało, nie przeszkadzało, nie psuło nerwów (chyba że było za gorące albo chujowe) i nie protestowało, gdy chciałeś oddać się przyjemności jedzenia.
„Cyrille, Paige. Paige, Cyrille.”
Ciemnooki podciągnął się do siadu i zmierzwił włosy obiema rękami, by zaraz kiwnąć głową w stronę chłopaka. Dopiero teraz przyjrzał mu się uważniej, choć talerz na biurku stale kusił go swoim widokiem. Podciągnął jedną nogę do siadu skrzyżnego, a drugą ugiął w kolanie, opierając na niej łokieć.
― Chyba już się widzieliśmy ― stwierdził, choć już bez większego zainteresowania. Nie próbował przypomnieć sobie, gdzie się spotkali ani co robili. Od teraz drugi jasnowłosy zyskał sobie plakietkę „Tego od jedzenia”, a Haydenowi pozostało już tylko sprecyzowanie, czy wyjdzie tym na plus czy minus.
Nie żebyś na serio zamierzał brać się za dokładne oceny?
Każdemu czasem się przyda.
Przechylił się na bok, chcąc sięgnąć po talerz. Jednak zanim dotarł do swojego celu...
BZZZ. BZZZ. BZZZ.
... telefon rozdzwonił się na nowo.
Wypuścił powietrze ustami i chwycił za komórkę.
― Claire, jestem zajęty ― rzucił z wyczuwalną rezygnacją. Zaraz zerknął z ukosa na Black'a, przypominając sobie o jego wcześniejszych podbojach. ― Jeśli dostałaś jakąś wiadomość, to nie byłem ja. Tak, wszystko u mnie w porządku. Jak chcesz wiedzieć, co u mamy, to sama do niej zadzwoń. Może znajdzie dla ciebie czas w swoim napiętym grafiku. Coś jeszcze? ― wypluwał z siebie słowa pozbawione wyrazu, jakby wiedział, jakie pytania mogą paść z ust jego siostry.
― Wiadomość? ― rzuciła, nieco zbita z tropu powitalną formułką. Z tego wszystkiego nie wychwyciła nuty złośliwości u swojego młodszego brata. ― Nie było żadnej wiadomości. Daniel do mnie dzwonił. Brzmiał na zdenerwowanego i kazał mi do ciebie zadzwonić. Dlaczego znowu nie możecie dojść do porozumienia?
No ja pierdolę. Żeby dorosły facet się skarżył.
Wypuścił powietrze ustami i zamiast sięgnąć po własny talerz, ostatecznie zdecydował się oprzeć podbródek o ramię Mercury'ego, jakby robienie tego w obecności jego współlokatora było całkowicie naturalne.
― Mogłaś go spytać. ― Ściągnął brwi, ujmując nadgarstek czarnowłosego dokładnie w chwili, gdy nabił na niego bekon. Było oczywistym, w których ustach za moment znajdzie się ten kęs. Zanim jednak to nastąpiło, jasnowłosy uniósł kącik ust w zadziornym uśmiechu, wysuwając język, którym przesunął wzdłuż kciuka chłopaka, jakby to miało załagodzić kolejną już kradzież jego jedzenia.
― Powiedział tylko, że go... zdenerwowałeś.
Wiedział, że chciała użyć innego słowa.
― Aha ― ni to potwierdził, ni zaprzeczył, wypuszczając rękę Black'a z uścisku. ― W takim razie powinnaś wysłuchać wersji wydarzeń poszkodowanego. To on jest wkurwiony, nie ja. Nie widzę problemu.
― Alan--
― Nie ma o czym mówić, Claire. Na razie.
Nie pozwolił jej kontynuować. Sygnał, który właśnie słyszała, definitywnie zakończył ich rozmowę. Blondyn bez poruszenia spoglądał przez chwilę na rozświetlony ekran, przytrzymując odpowiedni przycisk, od którego czerń wypełniła go całkowicie. Teraz już nikt nie będzie mu przeszkadzał.
Odrzucił telefon na bok i wreszcie oderwał się od bruneta, mogąc w spokoju zająć się swoją porcją. Przylgnął plecami do ściany, układając talerz na swoich udach. W przeciwieństwie do Merca nie czuł się zobowiązany do przestrzegania sztywnych zasad poprawnego zachowania przy stole. Nie było stołu, nie było problemu. Przeżuł pierwszy kęs, który o dziwo smakował równie dobrze, jak pachniał.
― Myślałem, że żartowałeś.
Myślę, że da mi spokój przez resztę życia.
Znasz jego stosunek.
Znam. A on zna mój i jeszcze zapomina, że nie jesteśmy tacy sami.
Aktualnie Alan wybitnie dawał mu to do zrozumienia, ignorując jego uparte przypominanie o tym, że nadal tu był i wszystkiego słuchał. Gdy w głowie blondyna pojawiła się myśl, że specjalnie odwlekał zakończenie tej rozmowy, kąciki jego ust uniosły się wyżej, formując usatysfakcjonowany uśmiech. Czuł się, jakby dokładnie w tym momencie otworzył czaszkę brata i zajrzał do środka jego głowy, odgadując wszystkie myśli, które własnie przez nią przemykały. Wściekał się, bo wbrew samemu sobie przypominał sobie, jak było kiedyś. Jak mu się to podobało i jak łatwo dał to sobie odebrać przez własną głupotę.
Ranisz go.
Kolejny pomruk, którym skomentował przygryzienie na szyi, zagłuszył głos rozsądku, nie współgrający z sytuacją, w jakiej się znaleźli. Przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej lekko miętowy posmak, który pozostawił tam brunet. Odruchowo wsunął rękę głębiej w jego bieliznę, niebezpiecznie ocierając się palcami o jego członek, jakby była to oczywista odpowiedź na drapanie po brzuchu. Szkoda, że gra powoli dobiegała końca i kiedy ich usta na nowo spotkały się na nowo zakończył krótszy tym razem pocałunek przygryzieniem końcówki języka Black'a. Kto by pomyślał, że ciemnowłosy potrafił być tak kłopotliwy już z samego rana.
― Myślałem, że już zauważyłeś, że nie potrzebujesz do tego telefonu ― parsknął pod nosem, unosząc brew. Już wczoraj udowodnili, że byli w stanie obejść się bez podobnych dodatków. Chociaż wyprowadzenie Daniela z równowagi sprawiało mu niemałą satysfakcję, nadal nie był przekonany co do tego, czy zniósłby podobne pobudki każdego poranka. Może właśnie naraził się na dożywotnią kontrolę? Gdyby nie pojawienie się jego żony, możliwe, że nadal przysłuchiwałby się temu, czekając aż mu stanie. A tak zachowywał się, jak przyłapany na masturbacji nastolatek.
Dopowiadasz sobie.
Może. Muszę kiedyś wypróbować to na żywo.
Alan.
No co.
Uniósł nieznacznie ramiona, czując zaciskające się na nich palce, jakby tym gestem dopraszał się o więcej dotyku. Zaraz rozluźnił się poddając się czynności masażu. Jeżeli tak miały wyglądać jego poranki, mógł zacząć częściej odwiedzać pokój Mercury'ego. Choć telefoniczne pobudki chętnie wykreśliłby z listy do odhaczenia. Dopiero teraz dokładniej zbadał wzrokiem czarnowłosego, sunąc nim w dół aż do torsu, na którym zatrzymał się dłużej, spostrzegając, że telefon nie był jedyną rzeczą, którą drugoklasista postanowił sobie przywłaszczyć.
― Widzę, że bardzo odpowiadają ci moje rzeczy ― wymruczał, zaczepiając palcem wskazującym o brzeg podkoszulka. Szarpnął lekko za materiał, unosząc go wyżej, ale szybko zabrał rękę, pozwalając mu opaść na swoje miejsce. ― Za bardzo. Oddasz mi. Przywiązuję się do swoich ubrań. ― Kłamał. Oczywiście, że kłamał. Ktoś, kto równie dobrze mógłby paradować nago po ulicach, nie mógł przywiązywać się do rzeczy materialnych. Ale Black tego nie wiedział, a ton Paige'a nijak podpowiadał mu, że jasnowłosy tylko żartował.
„Wróciłem.”
Zdawkowo zerknął w stronę wchodzącego do pokoju chłopaka, nawet nie zastanawiając się, czy znał go dłużej. Wibrujący tuż przy jego uchu telefon skutecznie pozbawił go czasu na kontemplację. Hayden stęknął marudnie pod nosem, układając usta w krótkie „Kurwa, znowu”. Niechętnie przekręcił głowę, sięgając po komórkę. O ile z początku był przekonany, że jego starszy brat zechce sprawdzić, czy już skończył „bawić się w pedała” – albo czy nadal to robię, żeby mógł sobie zwalić do słuchawki – tak wyświetlana na ekranie nazwa wywołała niezadowolony grymas na jego twarzy. Nim się spostrzegł, jego głowa zatopiła się w miękkiej poduszce, gdy Merc postanowił ułożyć jego wolną rękę po swojemu. Przysunął kciuk do czerwonej ikony i przerwał połączenie, bez najmniejszych wyrzutów sumienia. Wolał skupić się na innych rzeczach, na przykład na dotyku na swoim brzuchu, za który odwzajemnił się muskaniem paznokciami jego biodra.
„Ten dzieciak to najlepszy kucharz jakiego znam.”
― Więc w ten sposób stawiasz mi pierwsze śniadanie? Ocenię ― wymruczał pod nosem, chociaż koneser był z niego żaden, a na znaczną część potraw nigdy nie narzekał. Przechylił głowę na bok, wiedząc, że natrafi policzkiem na głowę Black'a. Już miał odrzucić telefon na bok, gdy ten ponownie zaniósł się wibracjami w jego dłoni. Tym razem sygnał był krótki i zwiastował nadejście wiadomości. Chociaż przeczuwał, co w niej ujrzy, odblokował telefon i otworzył skrzynkę. Nie musiał nawet wchodzić w odpowiednią rozmowę, by dostrzec prośbę o odebranie telefonu. Rzecz w tym, że o wiele większe zainteresowanie przykuły nieodczytane wiadomości poniżej. Uniósł brew i zdawkowo przyjrzał się wszystkim wiadomościom, nawet nie zapoznając się dokładnie z ich treścią. ― Musiałeś się nudzić. Albo cierpisz na syndrom dzieciaka z nadmiarem darmowego pakietu ― mruknął do czarnowłosego, przekręcając komórkę w jego stronę. Wiedział, że nie musiał tego robić, bo Mercury doskonale zdawał sobie sprawę, co zobaczy na wyświetlaczu. ― Swoją drogą nie wiem czy bardziej powinienem zastanawiać się, czy do niej też napisałeś, czy co ma znaczyć to zdjęcie na moim wyświetlaczu ― odchrząknął, a aparat z głuchym odgłosem wylądował na materacu obok. Gdyby choć odrobinę bardziej przejmował się stanem swojego sprzętu, na pewno już przywróciłby go do dawnego porządku. Tymczasem ostentacyjnie dał do zrozumienia, jak niewielką rolę ów odrywał w jego życiu. Właściwie mógłby go tu zostawić i zapomnieć, że w ogóle miał go ze sobą. ― Kłopotliwy z ciebie szczeniak, Black.
Dokładnie w tym samym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. Alan oderwał wzrok od bruneta, jakby zapach jedzenia, który wypełnił pomieszczenie bezpowrotnie oderwał jego uwagę od znajomego. Zresztą niemalże od razu okazało się, że jedzenie odgrywało ważniejszą rolę od drugiego człowieka. Szczególnie, gdy żołądek momentalnie zaczął przypominać o porannym głodzie. Poza tym miało wiele plusów, których ludzie nie posiadali. Utrzymywało przy życiu, nie gadało, nie przeszkadzało, nie psuło nerwów (chyba że było za gorące albo chujowe) i nie protestowało, gdy chciałeś oddać się przyjemności jedzenia.
„Cyrille, Paige. Paige, Cyrille.”
Ciemnooki podciągnął się do siadu i zmierzwił włosy obiema rękami, by zaraz kiwnąć głową w stronę chłopaka. Dopiero teraz przyjrzał mu się uważniej, choć talerz na biurku stale kusił go swoim widokiem. Podciągnął jedną nogę do siadu skrzyżnego, a drugą ugiął w kolanie, opierając na niej łokieć.
― Chyba już się widzieliśmy ― stwierdził, choć już bez większego zainteresowania. Nie próbował przypomnieć sobie, gdzie się spotkali ani co robili. Od teraz drugi jasnowłosy zyskał sobie plakietkę „Tego od jedzenia”, a Haydenowi pozostało już tylko sprecyzowanie, czy wyjdzie tym na plus czy minus.
Nie żebyś na serio zamierzał brać się za dokładne oceny?
Każdemu czasem się przyda.
Przechylił się na bok, chcąc sięgnąć po talerz. Jednak zanim dotarł do swojego celu...
BZZZ. BZZZ. BZZZ.
... telefon rozdzwonił się na nowo.
Wypuścił powietrze ustami i chwycił za komórkę.
― Claire, jestem zajęty ― rzucił z wyczuwalną rezygnacją. Zaraz zerknął z ukosa na Black'a, przypominając sobie o jego wcześniejszych podbojach. ― Jeśli dostałaś jakąś wiadomość, to nie byłem ja. Tak, wszystko u mnie w porządku. Jak chcesz wiedzieć, co u mamy, to sama do niej zadzwoń. Może znajdzie dla ciebie czas w swoim napiętym grafiku. Coś jeszcze? ― wypluwał z siebie słowa pozbawione wyrazu, jakby wiedział, jakie pytania mogą paść z ust jego siostry.
― Wiadomość? ― rzuciła, nieco zbita z tropu powitalną formułką. Z tego wszystkiego nie wychwyciła nuty złośliwości u swojego młodszego brata. ― Nie było żadnej wiadomości. Daniel do mnie dzwonił. Brzmiał na zdenerwowanego i kazał mi do ciebie zadzwonić. Dlaczego znowu nie możecie dojść do porozumienia?
No ja pierdolę. Żeby dorosły facet się skarżył.
Wypuścił powietrze ustami i zamiast sięgnąć po własny talerz, ostatecznie zdecydował się oprzeć podbródek o ramię Mercury'ego, jakby robienie tego w obecności jego współlokatora było całkowicie naturalne.
― Mogłaś go spytać. ― Ściągnął brwi, ujmując nadgarstek czarnowłosego dokładnie w chwili, gdy nabił na niego bekon. Było oczywistym, w których ustach za moment znajdzie się ten kęs. Zanim jednak to nastąpiło, jasnowłosy uniósł kącik ust w zadziornym uśmiechu, wysuwając język, którym przesunął wzdłuż kciuka chłopaka, jakby to miało załagodzić kolejną już kradzież jego jedzenia.
― Powiedział tylko, że go... zdenerwowałeś.
Wiedział, że chciała użyć innego słowa.
― Aha ― ni to potwierdził, ni zaprzeczył, wypuszczając rękę Black'a z uścisku. ― W takim razie powinnaś wysłuchać wersji wydarzeń poszkodowanego. To on jest wkurwiony, nie ja. Nie widzę problemu.
― Alan--
― Nie ma o czym mówić, Claire. Na razie.
Nie pozwolił jej kontynuować. Sygnał, który właśnie słyszała, definitywnie zakończył ich rozmowę. Blondyn bez poruszenia spoglądał przez chwilę na rozświetlony ekran, przytrzymując odpowiedni przycisk, od którego czerń wypełniła go całkowicie. Teraz już nikt nie będzie mu przeszkadzał.
Odrzucił telefon na bok i wreszcie oderwał się od bruneta, mogąc w spokoju zająć się swoją porcją. Przylgnął plecami do ściany, układając talerz na swoich udach. W przeciwieństwie do Merca nie czuł się zobowiązany do przestrzegania sztywnych zasad poprawnego zachowania przy stole. Nie było stołu, nie było problemu. Przeżuł pierwszy kęs, który o dziwo smakował równie dobrze, jak pachniał.
― Myślałem, że żartowałeś.
- Widocznie podpadłeś też Matce Naturze, skoro postanowiła uziemić wszystkie samoloty na kilka długich godzin - odbił piłeczkę z szerokim uśmiechem. W końcu nigdy nie można było być pewnym, komu Merc zaszedł za skórę, prawda? Lista mogła być nieskończenie długa, a na świecie było jeszcze tyle osób... Przywykł do tego.
W końcu mógł wyciągnąć się na swoim łóżku, nie miał zamiaru rozpakowywać swoich toreb. Nie teraz, w końcu przecież uzna, że odkopywanie za każdym razem potrzebnych rzeczy jest zbyt nużące, prawda? Próbował się nieco wyluzować, jednak podany posiłek zawracał mu teraz wszystkie myśli, był to dla niego punkt honoru!
- Ktoś kiedyś powinien przeszkolić tą obsługę... -westchnął cicho, sam osobiście stołował się tam tylko raz i tylko dlatego, żeby sprawdzić na jakim poziomie stoi szkolna stołówka. I pomimo wysokich kwot zostawianych w tamtym przybytku, to potrawy nie przypadły mu do gustu. - Jeszcze chwilę i będą używali soli jakoby nie było można użyć przypraw... - pokręcił głową rozkładając ręce w bezradnym geście.
- Mój ojciec trzyma się doskonale, aż za bardzo... Myślałem, że w końcu mu się to znudziło, ale nie. Niby przypadkowo wpadłem na swój oddział zaraz po wylądowaniu samolotu... ile w tym przypadku, a ile świadomego działania, możesz domyślić się sam... - westchnął cicho - chociaż przynajmniej pomogli mi z zakupami, jakiś plus tego był. No i nie są najgorsi, chociaż cudem nie zdesantowali mnie NAD szkołą... - tutaj uśmiechnął się lekko, nieco rozbawiła go teraz owa wizja.
- U was w porządku? Dawno się nie widziałem z waszą gromadką - zaśmiał się.
Zostali przedstawieni, Cyrille wykonał dość niedbały salut z szerokim uśmiechem, dostał by za to srogą naganne, jednak teraz był u siebie!
- Całkiem możliwe... - przytaknął i na chwilę się zamyślił, jednak nie potrafił sobie przypomnieć żadnej bardziej bezpośredniej sytuacji. - Miło poznać!
Odsłuchał następnie krótkiej rozmowy telefonicznej ich gościa, chociaż nie potrafił zrozumieć całości sytuacji wnioskując jedynie po wyłapanych słowach. Jednak nie zamierzał się w to zgłębiać, był poza tą sytuacją i tak też pozostanie.
Gdy Paige w końcu zabrał się za swój talerz, Cyrille jakby zamarł na chwilę, chociaż starał się nie napastować go swoją "obecnością" i starał się przyczepić swoją uwagę do czegokolwiek... to słabo mu to wychodziło.
Gość wyglądał na zadowolonego, a może tylko chłopak odniósł takie wrażenie? Mimo wszystko widać było po nim, że mu znacznie ulżyło.
W końcu mógł skupić się nieco na czymś innym, schylił się i wyciągnął z torby kilka dodatkowych opasłych pozycji książkowych. Wszystkie zawierały przeróżne przepisy, podzielone na regiony świata. W końcu było trzeba być przygotowanym na wszelakie zachcianki!
W końcu mógł wyciągnąć się na swoim łóżku, nie miał zamiaru rozpakowywać swoich toreb. Nie teraz, w końcu przecież uzna, że odkopywanie za każdym razem potrzebnych rzeczy jest zbyt nużące, prawda? Próbował się nieco wyluzować, jednak podany posiłek zawracał mu teraz wszystkie myśli, był to dla niego punkt honoru!
- Ktoś kiedyś powinien przeszkolić tą obsługę... -westchnął cicho, sam osobiście stołował się tam tylko raz i tylko dlatego, żeby sprawdzić na jakim poziomie stoi szkolna stołówka. I pomimo wysokich kwot zostawianych w tamtym przybytku, to potrawy nie przypadły mu do gustu. - Jeszcze chwilę i będą używali soli jakoby nie było można użyć przypraw... - pokręcił głową rozkładając ręce w bezradnym geście.
- Mój ojciec trzyma się doskonale, aż za bardzo... Myślałem, że w końcu mu się to znudziło, ale nie. Niby przypadkowo wpadłem na swój oddział zaraz po wylądowaniu samolotu... ile w tym przypadku, a ile świadomego działania, możesz domyślić się sam... - westchnął cicho - chociaż przynajmniej pomogli mi z zakupami, jakiś plus tego był. No i nie są najgorsi, chociaż cudem nie zdesantowali mnie NAD szkołą... - tutaj uśmiechnął się lekko, nieco rozbawiła go teraz owa wizja.
- U was w porządku? Dawno się nie widziałem z waszą gromadką - zaśmiał się.
Zostali przedstawieni, Cyrille wykonał dość niedbały salut z szerokim uśmiechem, dostał by za to srogą naganne, jednak teraz był u siebie!
- Całkiem możliwe... - przytaknął i na chwilę się zamyślił, jednak nie potrafił sobie przypomnieć żadnej bardziej bezpośredniej sytuacji. - Miło poznać!
Odsłuchał następnie krótkiej rozmowy telefonicznej ich gościa, chociaż nie potrafił zrozumieć całości sytuacji wnioskując jedynie po wyłapanych słowach. Jednak nie zamierzał się w to zgłębiać, był poza tą sytuacją i tak też pozostanie.
Gdy Paige w końcu zabrał się za swój talerz, Cyrille jakby zamarł na chwilę, chociaż starał się nie napastować go swoją "obecnością" i starał się przyczepić swoją uwagę do czegokolwiek... to słabo mu to wychodziło.
Gość wyglądał na zadowolonego, a może tylko chłopak odniósł takie wrażenie? Mimo wszystko widać było po nim, że mu znacznie ulżyło.
W końcu mógł skupić się nieco na czymś innym, schylił się i wyciągnął z torby kilka dodatkowych opasłych pozycji książkowych. Wszystkie zawierały przeróżne przepisy, podzielone na regiony świata. W końcu było trzeba być przygotowanym na wszelakie zachcianki!
Przesunął czubkiem mrowiącego języka po wnętrzu dolnej wargi, unosząc zaraz kąciki ust w nieznacznym uśmiechu.
"Myślałem, że już zauważyłeś, że nie potrzebujesz do tego telefonu."
- Lubię poznawać znajomych moich znajomych. Ale spokojnie. Daniel już ma swoją łatkę, nie zamierzam do niego dzwonić w najbliższej przyszłości. A nawet jeśli, postaram się by zrobić to w trakcie. - rzucił złośliwym tonem podążając za jego wzrokiem w stronę T-shirtu. Spojrzał na jego wycofującą się rękę, od razu wyciągając swoją, by owinąć palcami jego nadgarstek. Przesunął opuszkami palców po jego skórze, nieznacznie zadrapując ją paznokciami. Jego wypowiedź albo nie zrobiła na nim większego wrażenia, albo dobrze to ukrywał. Choć pierwsza opcja była bardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowanie nie był to pierwszy raz, gdy przywłaszczał sobie czyjąś własność.
To kradzież.
Skoro tak chcesz to nazywać.
Wyraźnie ci powiedział, że chcę ją odzyskać.
Złodzieje nie oddają swoich łupów, chyba że...
Za cenę własnej krwi, kretynie.
No dalej.
Palce przesunęły się z jego nadgarstka w górę, gdy spojrzał z zaciekawieniem na zdobiącą jego rękę bliznę. Wyciągnął i drugą dłoń, by musnąć ją w niemalże niewyczuwalnym geście.
- Jeśli tak bardzo jej chcesz to możesz ją sobie później wziąć. Sam. - rzucił beznamiętnym tonem, nie odrywając wzroku od dawno zagojonej już rany. Dopiero po chwili utkwił w nim dwukolorowe tęczówki, choć i tym razem powstrzymał się przed zdradzaniem jakichkolwiek uczuć.
- Jak? A może, kto? - zapytał skrótowo, postukując palcem w bliznę. Zaraz wypuścił go jednak ze swoich objęć, gdy w pokoju znalazła się druga osoba.
Kolejne wibracje.
Zerknął kątem oka w tamtą stronę, nawet jeśli nie wyglądało na to, by Paige zamierzał odebrać, co stwierdzał po wyjątkowo marudnym stęknięciu.
I rzeczywiście.
Nie skomentował nijak dotyku na swoim biodrze, choć biorąc pod uwagę fakt, że nawet nie próbował się odsunąć, zdecydowanie mu to nie przeszkadzało. Jedynie od czasu do czasu jego wzrok wędrował w stronę, gdzie znajdywała się jego własna blizna, kontrolując dotyk chłopaka w tamtych partiach.
- Spójrzcie tylko na tego konesera. Niemniej wolałem naszą wczorajszą pierwszą kolację. - podkreślił odpowiedni zwrot, wysuwając końcówkę języka z ust, by przejechać nią po dolnej wardze w dość oczywistym geście.
Nagle poczuł jak coś - a raczej ktoś - opiera się policzkiem o jego głowę. Zamarł w bezruchu, zerkając kątem oka w jego stronę. Niemniej nie miał najmniejszych szans na ujrzenie jego twarzy dzięki tej specyficznej pozycji i swojej rozwalonej po kąpieli grzywce. Zamiast tego skupił się na telefonie, który został podsunięty w jego stronę, nawet jeśli doskonale wiedział co ujrzy.
- Nudzić. Nie korzystam z darmowych pakietów, wspieram wszystkie linie komórkowe swoim bezsensownym dzwonieniem i smsowaniem. W końcu jestem zepsutym dzieciakiem z bogatej rodziny. - podniósł prawą rękę przesuwając nią po obojczyku Paige'a i obrócił twarz w jego stronę, rozchylając usta.
I równie szybko porzucił plany, gdy uwaga blondyna skupiła się na czymś innym. Cofnął rękę z niezrozumiałym mamrotem, skupiając swoją uwagę na Cyrille'u.
- A komu nie podpadłem. Chociaż nie przypominam sobie, bym i Matkę Naturę zostawił ze złamanym sercem. Chociaż kto wie. - rzucił pół-żartem, nie poświęcając tej myśli większej uwagi. W końcu równie dobrze mógłby nadepnąć na jakiś kwiatek. Sęk w tym, że Mercury w podobne brednie przepełnione zemstą zwyczajnie nie wierzył.
- Same przypadki. Ale w sumie szkoda, zrobiłbyś wrażenie. Nie żebym był w stanie to zobaczyć, bo byłem nieco zajęty, ale gdybyś wylądował tuż pod oknem mogłoby być zabawnie. - tym razem lewa dłoń powędrowała na górną część nogi siedzącego obok blondyna, przesuwając się raz po raz po jego udzie, zadrapując wewnętrzną część palcami, zupełnie jakby nadrabiał w ten sposób chwilowy brak uwagi.
"U was w porządku? Dawno się nie widziałem z waszą gromadką."
- Nie pytaj. - westchnął krótko, a na jego twarzy pojawiło się swego rodzaju znużenie.
- Sky ostatnio ostro dawał się we znaki. Po raz kolejny odkrył swoje powołanie, tym razem przynosząc mi w rękach tonę jakichś dziwacznych robaków. Neptune dostała takiego ataku, że musieliśmy ją z Saturnem uspokajać przez trzydzieści minut. Trzydzieści. Amaya dalej siedzi w Japonii, chyba u swojej matki, Mir łazi gdzieś po szkole, chociaż nie jestem pewien gdzie. Byle znowu nie wystawiała się na atak tych pieprzonych uczniów z wyższych klas, którzy myślą, że pozwolę im ruchać moją siostrę. Po moim trupie. ściągnął nieznacznie brwi, choć jego nieustannie przesuwająca się dłoń nawet nie zadrżała. Zupełnie jakby ten pozorny pokaz irytacji był jedynie grą, która nie imała się jego prawdziwego odczucia, ani nie wpływała nijak na kontrolę ciała.
- Reszta jakoś żyje, choć jak jeszcze raz usłyszę radosną historię o ciąży Rigel to obiecuję, że się porzyg- - urwał w połowie słowa, słysząc dzwoniący telefon. Obrócił głowę w stronę Alana, przyglądając się jak odbiera telefon. Odpowiedział na jego spojrzenie wzruszeniem ramion, wsłuchując się niby to niezbyt uważnie w jego słowa.
W rzeczywistości kodował każdą informację, zupełnie jakby mógł ją w przyszłości wykorzystać, by dostać to czego chce. Nie przestawał drapać go po udzie, nawet gdy oparł się o jego ramię. Zamiast tego przesunął rękę jeszcze wyżej, stukając go zaczepnie palcem, tylko po to by zaraz powrócić do poprzedniej czynności i odwrócić wzrok.
Bekon, którego smak niemalże już czuł na swoich ustach został mu ponownie skradziony jak wcześniejszy baton. Nie dał po sobie poznać jak wpłynęła na niego podobna sytuacja, czekając jedynie cierpliwie, aż skończy rozmawiać.
Tylko po to, by od razu po krótkim, asertywnym "na razie" rzucić widelec na talerz i w momencie, gdy zaczął się odsuwać, podnieść głowę blondyna nieznacznie ku górze. Przymknął powieki z wyraźnym niezadowoleniem, obejmując jego kark ramieniem, zupełnie jakby chciał go powstrzymać przed odsunięciem się i pocałował go krótko z niskim, niezadowolonym pomrukiem.
- Tylko nie mój bekon, dupku. - wymamrotał przesuwając językiem po jego ustach i sam się odsunął, jakby nigdy nic wracając do jedzenia.
Dopiero po dłuższej chwili podniósł wzrok na przyjaciela, przyglądając się wyciąganym przez niego książkom.
- Już myślałem, że przywiozłeś mi coś do czytania, a tu kolejne zwoje rozwoju umiejętności kulinarnych. I w tej kwestii nie żartuję, Paige. Ten dzieciak ma talent. Kiedyś będziemy płacić za jego dania grube pieniądze. - rzucił luźno, odchylając nieznacznie głowę w tył, by spojrzeć na drugiego chłopaka, nawet jeśli niemalże od razu powrócił do poprzedniej pozycji.
"Myślałem, że już zauważyłeś, że nie potrzebujesz do tego telefonu."
- Lubię poznawać znajomych moich znajomych. Ale spokojnie. Daniel już ma swoją łatkę, nie zamierzam do niego dzwonić w najbliższej przyszłości. A nawet jeśli, postaram się by zrobić to w trakcie. - rzucił złośliwym tonem podążając za jego wzrokiem w stronę T-shirtu. Spojrzał na jego wycofującą się rękę, od razu wyciągając swoją, by owinąć palcami jego nadgarstek. Przesunął opuszkami palców po jego skórze, nieznacznie zadrapując ją paznokciami. Jego wypowiedź albo nie zrobiła na nim większego wrażenia, albo dobrze to ukrywał. Choć pierwsza opcja była bardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę fakt, że zdecydowanie nie był to pierwszy raz, gdy przywłaszczał sobie czyjąś własność.
To kradzież.
Skoro tak chcesz to nazywać.
Wyraźnie ci powiedział, że chcę ją odzyskać.
Złodzieje nie oddają swoich łupów, chyba że...
Za cenę własnej krwi, kretynie.
No dalej.
Palce przesunęły się z jego nadgarstka w górę, gdy spojrzał z zaciekawieniem na zdobiącą jego rękę bliznę. Wyciągnął i drugą dłoń, by musnąć ją w niemalże niewyczuwalnym geście.
- Jeśli tak bardzo jej chcesz to możesz ją sobie później wziąć. Sam. - rzucił beznamiętnym tonem, nie odrywając wzroku od dawno zagojonej już rany. Dopiero po chwili utkwił w nim dwukolorowe tęczówki, choć i tym razem powstrzymał się przed zdradzaniem jakichkolwiek uczuć.
- Jak? A może, kto? - zapytał skrótowo, postukując palcem w bliznę. Zaraz wypuścił go jednak ze swoich objęć, gdy w pokoju znalazła się druga osoba.
Kolejne wibracje.
Zerknął kątem oka w tamtą stronę, nawet jeśli nie wyglądało na to, by Paige zamierzał odebrać, co stwierdzał po wyjątkowo marudnym stęknięciu.
I rzeczywiście.
Nie skomentował nijak dotyku na swoim biodrze, choć biorąc pod uwagę fakt, że nawet nie próbował się odsunąć, zdecydowanie mu to nie przeszkadzało. Jedynie od czasu do czasu jego wzrok wędrował w stronę, gdzie znajdywała się jego własna blizna, kontrolując dotyk chłopaka w tamtych partiach.
- Spójrzcie tylko na tego konesera. Niemniej wolałem naszą wczorajszą pierwszą kolację. - podkreślił odpowiedni zwrot, wysuwając końcówkę języka z ust, by przejechać nią po dolnej wardze w dość oczywistym geście.
Nagle poczuł jak coś - a raczej ktoś - opiera się policzkiem o jego głowę. Zamarł w bezruchu, zerkając kątem oka w jego stronę. Niemniej nie miał najmniejszych szans na ujrzenie jego twarzy dzięki tej specyficznej pozycji i swojej rozwalonej po kąpieli grzywce. Zamiast tego skupił się na telefonie, który został podsunięty w jego stronę, nawet jeśli doskonale wiedział co ujrzy.
- Nudzić. Nie korzystam z darmowych pakietów, wspieram wszystkie linie komórkowe swoim bezsensownym dzwonieniem i smsowaniem. W końcu jestem zepsutym dzieciakiem z bogatej rodziny. - podniósł prawą rękę przesuwając nią po obojczyku Paige'a i obrócił twarz w jego stronę, rozchylając usta.
I równie szybko porzucił plany, gdy uwaga blondyna skupiła się na czymś innym. Cofnął rękę z niezrozumiałym mamrotem, skupiając swoją uwagę na Cyrille'u.
- A komu nie podpadłem. Chociaż nie przypominam sobie, bym i Matkę Naturę zostawił ze złamanym sercem. Chociaż kto wie. - rzucił pół-żartem, nie poświęcając tej myśli większej uwagi. W końcu równie dobrze mógłby nadepnąć na jakiś kwiatek. Sęk w tym, że Mercury w podobne brednie przepełnione zemstą zwyczajnie nie wierzył.
- Same przypadki. Ale w sumie szkoda, zrobiłbyś wrażenie. Nie żebym był w stanie to zobaczyć, bo byłem nieco zajęty, ale gdybyś wylądował tuż pod oknem mogłoby być zabawnie. - tym razem lewa dłoń powędrowała na górną część nogi siedzącego obok blondyna, przesuwając się raz po raz po jego udzie, zadrapując wewnętrzną część palcami, zupełnie jakby nadrabiał w ten sposób chwilowy brak uwagi.
"U was w porządku? Dawno się nie widziałem z waszą gromadką."
- Nie pytaj. - westchnął krótko, a na jego twarzy pojawiło się swego rodzaju znużenie.
- Sky ostatnio ostro dawał się we znaki. Po raz kolejny odkrył swoje powołanie, tym razem przynosząc mi w rękach tonę jakichś dziwacznych robaków. Neptune dostała takiego ataku, że musieliśmy ją z Saturnem uspokajać przez trzydzieści minut. Trzydzieści. Amaya dalej siedzi w Japonii, chyba u swojej matki, Mir łazi gdzieś po szkole, chociaż nie jestem pewien gdzie. Byle znowu nie wystawiała się na atak tych pieprzonych uczniów z wyższych klas, którzy myślą, że pozwolę im ruchać moją siostrę. Po moim trupie. ściągnął nieznacznie brwi, choć jego nieustannie przesuwająca się dłoń nawet nie zadrżała. Zupełnie jakby ten pozorny pokaz irytacji był jedynie grą, która nie imała się jego prawdziwego odczucia, ani nie wpływała nijak na kontrolę ciała.
- Reszta jakoś żyje, choć jak jeszcze raz usłyszę radosną historię o ciąży Rigel to obiecuję, że się porzyg- - urwał w połowie słowa, słysząc dzwoniący telefon. Obrócił głowę w stronę Alana, przyglądając się jak odbiera telefon. Odpowiedział na jego spojrzenie wzruszeniem ramion, wsłuchując się niby to niezbyt uważnie w jego słowa.
W rzeczywistości kodował każdą informację, zupełnie jakby mógł ją w przyszłości wykorzystać, by dostać to czego chce. Nie przestawał drapać go po udzie, nawet gdy oparł się o jego ramię. Zamiast tego przesunął rękę jeszcze wyżej, stukając go zaczepnie palcem, tylko po to by zaraz powrócić do poprzedniej czynności i odwrócić wzrok.
Bekon, którego smak niemalże już czuł na swoich ustach został mu ponownie skradziony jak wcześniejszy baton. Nie dał po sobie poznać jak wpłynęła na niego podobna sytuacja, czekając jedynie cierpliwie, aż skończy rozmawiać.
Tylko po to, by od razu po krótkim, asertywnym "na razie" rzucić widelec na talerz i w momencie, gdy zaczął się odsuwać, podnieść głowę blondyna nieznacznie ku górze. Przymknął powieki z wyraźnym niezadowoleniem, obejmując jego kark ramieniem, zupełnie jakby chciał go powstrzymać przed odsunięciem się i pocałował go krótko z niskim, niezadowolonym pomrukiem.
- Tylko nie mój bekon, dupku. - wymamrotał przesuwając językiem po jego ustach i sam się odsunął, jakby nigdy nic wracając do jedzenia.
Dopiero po dłuższej chwili podniósł wzrok na przyjaciela, przyglądając się wyciąganym przez niego książkom.
- Już myślałem, że przywiozłeś mi coś do czytania, a tu kolejne zwoje rozwoju umiejętności kulinarnych. I w tej kwestii nie żartuję, Paige. Ten dzieciak ma talent. Kiedyś będziemy płacić za jego dania grube pieniądze. - rzucił luźno, odchylając nieznacznie głowę w tył, by spojrzeć na drugiego chłopaka, nawet jeśli niemalże od razu powrócił do poprzedniej pozycji.
― Znajomych? ― parsknął pod nosem, a ciemne tęczówki rozbłysły autentycznym rozbawieniem. Wydawało mu się, że Mercury zdołał usłyszeć znaczną część rozmowy, ale wyraźnie najistotniejsze kwestie uznał za żart. Alan wcale mu się nie dziwił, bo i codziennie wmawiał sobie, że więzy krwi łączące go z Danielem to tylko jakiś żart. To podejście przeczyło wszystkim wynikom testu, ale z dwojga złego mając tak różne gęby i życiowe poglądy, wcale nie musieli się do siebie przyznawać. ― Skoro tak można nazwać kogoś, kto tak dobitnie się do czegoś przypierdala. I sam też masz już swoją ― zrobił krótką pauzę, jakby przez chwilę zastanawiał się nad tym, jaką łatką oznakowałby go jego brat, choć odpowiedź była całkiem prosta ― pedale ― dokończył zgryźliwie. Zaraz przekrzywił głowę na bok, unosząc kącik ust w równie złośliwym uśmiechu. ― W trakcie, mówisz. Pasuje, choć nigdy nie planowałem doprowadzać swojego brata do stanu, w którym staje mu na myśl, że się z kimś pieprzę.
I nadal nie powinieneś tego planować.
Możliwe. Jego jazgot może popsuć cały klimat.
Nie żebyś potrzebował klimatu, żeby kogoś przelecieć.
I widzisz. Niepotrzebnie robisz sceny.
Alan.
Spojrzenie ciemnych oczu na moment zahaczyło o ujmowany w palcach nadgarstek, gdy tylko poczuł na nim dotyk powstrzymujący go przed odsunięciem ręki. Okręcił ją ostrożnie, bynajmniej nie zamierzając uwolnić się z uścisku, i wysunął palce, przesuwając paznokciami po wewnętrznej stronie nadgarstka chłopaka. Ruch był na tyle delikatny, że niósł ze sobą wyłącznie łaskoczące doznania.
„Jeśli tak bardzo jej chcesz to możesz ją sobie później wziąć. Sam.”
― Jeśli tak wolisz, nie ma sprawy ― mruknął, nie tracąc na pewności siebie. Black już i tak został dobitnie uświadomiony o tym, że zdejmowanie ubrań – również z kogoś, a nawet zwłaszcza z kogoś – nie było dla Paige'a żadnym wyzwaniem. Co prawda pojedynczy błysk, który rozświetlił tęczówki chłopaka, zdawał się zdradzać, że doszukiwał się w tym kolejnego wyzwania, nawet jeśli na pierwszy rzut oka pozbawienie czarnowłosego górnej partii ubrania nie było rzeczą, której nie było czymś, czemu blondyn nie mógłby podołać. Tyle że w takich sytuacjach nie kończyło się na zdejmowaniu koszulek.
Zgiął rękę, by ostentacyjnie przyjrzeć się swojej bliźnie, na której jeszcze przed momentem odczuł lekkie mrowienie. Bądź co bądź nie wyglądała na efekt niegroźnego draśnięcia, więc z miejsca stawała się jednym z wrażliwszych miejsc na jego ciele, chociaż nie przeszkadzało mu, gdy ktoś jej dotykał. Dłoń jasnowłosego wylądowała na udzie Merca, a Alan jak na zawołanie spoważniał, przez co miało się wrażenie, że brunet zszedł na niewłaściwy tor rozmowy.
― Jak to jak? ― spytał, jakby sytuacja była co najmniej oczywista. Każdy mógł ją sobie wyobrazić. ― Naćpany handlarz narządów nigdy nie próbował wyciąć ci nerki? Jak widać mój nie trochę nie trafił.
Trochę bardzo. To ci się dowcip wyostrzył.
Wzruszył lekceważąco barkami i przesunął paznokciem po nodze chłopaka, w ogóle nie czując się źle z tym kłamstwem na ustach. Właściwie ciężko było uznać to za historię opartą na faktach, a ponieważ drugoklasista sam był w stanie się tego domyślić, można było uznać to za zgrabne ominięcie tematu. Co z tego, że nie miał nic do ukrycia, a ta historia nie wiązała się z traumatycznymi przeżyciami, które nie przechodziły mu przez gardło? Raczej nie przywykł do osobistych pytań, a raczej odpowiadania na nie, choć trafiał na mnóstwo przypadków, w których ludzie uważali, że wspólny seks do czegoś zobowiązywał. A nie wydawało mu się, by drugoklasista był jedną z takich osób.
― Wypadek przy pracy ― podsumował, bo – jak rzeczywiście uważał – nie było to nic istotnego ani nawet wartego uwagi. Już wtedy dało się wyczuć, że w kontaktach międzyludzkich potrafił być do bólu zdawkowy.
Mógłbyś się bardziej wysilić.
Nie skomentował tego. Może dlatego, że nie wierzył w przyjaźń od pierwszego obciągania. A skoro już o tym mowa...
― No przecież. Muszę wiedzieć, czy mój wczorajszy wysiłek był wart tej wygranej ― wymruczał pod nosem i przyjrzał się dokładniej czarnowłosemu. ― A tamta kolacja wcale nie musiała być ostatnia. ― Nie rzucał słów na wiatr, a jednocześnie wcale nie wyglądał na skrępowanego tą obietnicą. Skoro żadna ze stron nie zdążyła tego pożałować, nie miał powodu, by wycofywać się akurat w takim momencie i przepuszczać szansę na jedną z – nie oszukujmy się – lepszych zabaw, w jakich miał okazję brać udział.
Powiedziałeś, że następnym razem nie będziesz się z nim bawił.
Bo nie będę.
― Dobrze, że przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę ― rzucił, kręcąc głową niby to w niedowierzaniu. Z drugiej strony niewielu bogaczy przyznawało to otwarcie. Paige z kolei był ostatnią osobą, której przyszło do głowy oceniać jego stan majątkowy. Jego kasa – jego sprawa. Musiał tylko pogodzić się z ciszą po drugiej stronie słuchawki. Wydał z siebie cichy,niezależny od woli pomruk, gdy poczuł lekkie muśnięcie na obojczyku.
Koniec końców jedzenie okazało się ważniejsze, choć gdyby nie Claire, Hayden może i dokładniej przysłuchałby się rozmowie dwojga chłopaków. Tymczasem zdołał wyłapać jedynie część faktów, jak na przykład to, że nie był tu jedynym, który miał na głowie rodzeństwo, choć z tego, co udało mu się zarejestrować – Black zmagał się z nieco większą gromadką, choć w obecnej chwili nie wydawali się w połowie tak kłopotliwi, jak jego homofobiczny brat i nadopiekuńcza, starsza siostra. Nie musiał męczyć się z porannymi telefonami, choć z drugiej strony to Mercury'emu powinien podziękować za tę nagłą potrzebę integracji rodzinnej. Do kompletu brakowało jeszcze Sheridan wbijającej bezczelnie do pokoju i dostania cynku o tym, że jego matka znowu sprawia problemy. Jebany cyrk na kółkach.
Ugiął nogę w kolanie, podciągając wyżej drapane udo. Tym razem, będąc zbyt zajęty wysłuchiwaniem Claire, mimo że nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego, pohamował pomruk i tylko w ten sposób mógł oznajmić, że drapanie było pożądaną pieszczotą. W odpowiedzi na zaczepny dotyk, poruszył stopą, przejeżdżając nią po krzyżu chłopaka. Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, jakby dotyk był wystarczającą rekompensatą za te poranne problemy. Szybko jednak okazało się, że nie aż tak wystarczającą, jak na to wyglądało, skoro jeszcze odważył się podjebać jego bekon.
Właściwie mógłby okradać go częściej. Za każdym razem reagował podobnie.
Brzdęk.
Ledwo zerknął na upadający na talerz widelec, choć dla kogoś, kto posiadał przynajmniej odrobinę instynktu samozachowawczego, ten dźwięk mógłby robić za sygnał ostrzegawczy. Blondyn uśmiechnął się pod nosem i może wyszedłby z tego niewinny grymas, gdyby nie prowokacyjne spojrzenie typowego skurwiela, gdy przeczuł, co nie spodobało się brunetowi na tyle, że go zatrzymywał. Ciemnooki wypuścił z ust pomruk, który zgrał się z krótkim cmoknięciem pocałunku na jego wargach, które zaraz lekko rozchylił, jak na złość wysuwając końcówkę języka, o którą chcąc nie chcąc niebieskooki musiał zaczepić swoim językiem po krótkim wygłoszeniu swoich wyrzutów.
― Uważaj, bo wezmę więcej ― rzucił zgryźliwie. Na szczęście zanim to nastąpiło, zdążył już zainteresować się własnym talerzem. Wsunąwszy widelec do ust, mimowolnie spojrzał na Cyrille'a, który na pierwszy rzut oka wyglądał na nieco spiętego. Co zabawne nie była to kwestia tego, w jakim położeniu znajdował się przed momentem razem z Blackiem. ― W takim razie muszę załapać się na dania na koszt firmy dla znajomych, choć pewnie nie żałowałbym wydania tych pieniędzy ― mruknął rozleniwiony, pakując sobie kolejny kęs do ust. Wyglądało na to, że zawodowy koneser docenił podane mu śniadanie, które o dziwo nie było tradycyjną kanapką z serem i szynką.
Podobno dobre jedzenie zasługiwało na delektowanie się nim przez dłuższy czas, jednak Alan mimo znacznie obniżonego tempa pochłaniania swojej porcji, wyczyścił talerz stosunkowo szybko. Wielu dziwiło się, jakim cudem udawało mu się zachowywać nienaganną sylwetkę osoby, która równie dobrze mogła zjadać na dzień jedno danie. Pochylił się do przodu, odstawiając naczynie z powrotem na biurko i przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej resztę słonego posmaku, jakby absolutnie nic nie mogło się zmarnować.
― Powinienem się zbierać ― odparł, raz jeszcze przeciągając się z pomrukiem godnym prawdziwego kocura. Potarł ręką klatę piersiową i całkiem łatwo dało się zauważyć, że nie spieszyło mu się na tyle, na ile powinno spieszyć się osobie, która już kilkanaście godzin temu zdążyła się zasiedzieć. Teraz jego obecność była już wyłącznie narzucaniem się i zajmowaniem cudzego miejsca.
Materac ugiął się pod jego ciężarem, gdy ruszył się z miejsca, ale nie wstał z łóżka. Mercury mógł wyraźnie poczuć, jak zapada się lekko na miękkim siedzisku, gdy blondyn usiadł tuż za nim, opuszczając nogi na podłogę po obu jego stronach. Ciepłe powietrze owionęło kark chłopaka, do którego nadal lepiły się mokre kosmyki.
Nie zapominasz się?
Sam się o to prosił.
Nie jesteście tu sami.
Przechylił głowę na bok, najpierw przysuwając nos do boku szyi czarnowłosego. Powolnym ruchem musnął wrażliwą na dotyk skórę, do której już po chwili przylgnął wargami, bezczelnie unosząc wzrok na drugiego blondyna, choć wedle własnego mniemania przynajmniej dał mu do zrozumienia, że miał na uwadze jego obecność. Po pierwszym mokrym pocałunku, wsunął ręce pod materiał swojej koszulki na ciele nieprawowitego właściciela. Krótkie paznokcie zadrapały brzuch Mercury'ego, tym razem nie pozostawiając tam żadnych śladów, choć przesuwający się w górę dotyk zimnych rąk był aż nazbyt wyczuwalny. Usta blondyna także zaczęły przesuwać się wyżej, jakby odnalazły wspólny rytm z jego rękami, przysuwając się do ucha młodzieńca. Zaczepiwszy językiem o jeden z jego kolczyków, wpuścił gorący oddech prosto do jego ucha, jakby miał do czynienia z niesfornym zwierzęciem, które chciał rozdrażnić.
― To moje.
Chyba nie sądził, że o niej zapomni?
I nadal nie powinieneś tego planować.
Możliwe. Jego jazgot może popsuć cały klimat.
Nie żebyś potrzebował klimatu, żeby kogoś przelecieć.
I widzisz. Niepotrzebnie robisz sceny.
Alan.
Spojrzenie ciemnych oczu na moment zahaczyło o ujmowany w palcach nadgarstek, gdy tylko poczuł na nim dotyk powstrzymujący go przed odsunięciem ręki. Okręcił ją ostrożnie, bynajmniej nie zamierzając uwolnić się z uścisku, i wysunął palce, przesuwając paznokciami po wewnętrznej stronie nadgarstka chłopaka. Ruch był na tyle delikatny, że niósł ze sobą wyłącznie łaskoczące doznania.
„Jeśli tak bardzo jej chcesz to możesz ją sobie później wziąć. Sam.”
― Jeśli tak wolisz, nie ma sprawy ― mruknął, nie tracąc na pewności siebie. Black już i tak został dobitnie uświadomiony o tym, że zdejmowanie ubrań – również z kogoś, a nawet zwłaszcza z kogoś – nie było dla Paige'a żadnym wyzwaniem. Co prawda pojedynczy błysk, który rozświetlił tęczówki chłopaka, zdawał się zdradzać, że doszukiwał się w tym kolejnego wyzwania, nawet jeśli na pierwszy rzut oka pozbawienie czarnowłosego górnej partii ubrania nie było rzeczą, której nie było czymś, czemu blondyn nie mógłby podołać. Tyle że w takich sytuacjach nie kończyło się na zdejmowaniu koszulek.
Zgiął rękę, by ostentacyjnie przyjrzeć się swojej bliźnie, na której jeszcze przed momentem odczuł lekkie mrowienie. Bądź co bądź nie wyglądała na efekt niegroźnego draśnięcia, więc z miejsca stawała się jednym z wrażliwszych miejsc na jego ciele, chociaż nie przeszkadzało mu, gdy ktoś jej dotykał. Dłoń jasnowłosego wylądowała na udzie Merca, a Alan jak na zawołanie spoważniał, przez co miało się wrażenie, że brunet zszedł na niewłaściwy tor rozmowy.
― Jak to jak? ― spytał, jakby sytuacja była co najmniej oczywista. Każdy mógł ją sobie wyobrazić. ― Naćpany handlarz narządów nigdy nie próbował wyciąć ci nerki? Jak widać mój nie trochę nie trafił.
Trochę bardzo. To ci się dowcip wyostrzył.
Wzruszył lekceważąco barkami i przesunął paznokciem po nodze chłopaka, w ogóle nie czując się źle z tym kłamstwem na ustach. Właściwie ciężko było uznać to za historię opartą na faktach, a ponieważ drugoklasista sam był w stanie się tego domyślić, można było uznać to za zgrabne ominięcie tematu. Co z tego, że nie miał nic do ukrycia, a ta historia nie wiązała się z traumatycznymi przeżyciami, które nie przechodziły mu przez gardło? Raczej nie przywykł do osobistych pytań, a raczej odpowiadania na nie, choć trafiał na mnóstwo przypadków, w których ludzie uważali, że wspólny seks do czegoś zobowiązywał. A nie wydawało mu się, by drugoklasista był jedną z takich osób.
― Wypadek przy pracy ― podsumował, bo – jak rzeczywiście uważał – nie było to nic istotnego ani nawet wartego uwagi. Już wtedy dało się wyczuć, że w kontaktach międzyludzkich potrafił być do bólu zdawkowy.
Mógłbyś się bardziej wysilić.
Nie skomentował tego. Może dlatego, że nie wierzył w przyjaźń od pierwszego obciągania. A skoro już o tym mowa...
― No przecież. Muszę wiedzieć, czy mój wczorajszy wysiłek był wart tej wygranej ― wymruczał pod nosem i przyjrzał się dokładniej czarnowłosemu. ― A tamta kolacja wcale nie musiała być ostatnia. ― Nie rzucał słów na wiatr, a jednocześnie wcale nie wyglądał na skrępowanego tą obietnicą. Skoro żadna ze stron nie zdążyła tego pożałować, nie miał powodu, by wycofywać się akurat w takim momencie i przepuszczać szansę na jedną z – nie oszukujmy się – lepszych zabaw, w jakich miał okazję brać udział.
Powiedziałeś, że następnym razem nie będziesz się z nim bawił.
Bo nie będę.
― Dobrze, że przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę ― rzucił, kręcąc głową niby to w niedowierzaniu. Z drugiej strony niewielu bogaczy przyznawało to otwarcie. Paige z kolei był ostatnią osobą, której przyszło do głowy oceniać jego stan majątkowy. Jego kasa – jego sprawa. Musiał tylko pogodzić się z ciszą po drugiej stronie słuchawki. Wydał z siebie cichy,niezależny od woli pomruk, gdy poczuł lekkie muśnięcie na obojczyku.
Koniec końców jedzenie okazało się ważniejsze, choć gdyby nie Claire, Hayden może i dokładniej przysłuchałby się rozmowie dwojga chłopaków. Tymczasem zdołał wyłapać jedynie część faktów, jak na przykład to, że nie był tu jedynym, który miał na głowie rodzeństwo, choć z tego, co udało mu się zarejestrować – Black zmagał się z nieco większą gromadką, choć w obecnej chwili nie wydawali się w połowie tak kłopotliwi, jak jego homofobiczny brat i nadopiekuńcza, starsza siostra. Nie musiał męczyć się z porannymi telefonami, choć z drugiej strony to Mercury'emu powinien podziękować za tę nagłą potrzebę integracji rodzinnej. Do kompletu brakowało jeszcze Sheridan wbijającej bezczelnie do pokoju i dostania cynku o tym, że jego matka znowu sprawia problemy. Jebany cyrk na kółkach.
Ugiął nogę w kolanie, podciągając wyżej drapane udo. Tym razem, będąc zbyt zajęty wysłuchiwaniem Claire, mimo że nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego, pohamował pomruk i tylko w ten sposób mógł oznajmić, że drapanie było pożądaną pieszczotą. W odpowiedzi na zaczepny dotyk, poruszył stopą, przejeżdżając nią po krzyżu chłopaka. Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, jakby dotyk był wystarczającą rekompensatą za te poranne problemy. Szybko jednak okazało się, że nie aż tak wystarczającą, jak na to wyglądało, skoro jeszcze odważył się podjebać jego bekon.
Właściwie mógłby okradać go częściej. Za każdym razem reagował podobnie.
Brzdęk.
Ledwo zerknął na upadający na talerz widelec, choć dla kogoś, kto posiadał przynajmniej odrobinę instynktu samozachowawczego, ten dźwięk mógłby robić za sygnał ostrzegawczy. Blondyn uśmiechnął się pod nosem i może wyszedłby z tego niewinny grymas, gdyby nie prowokacyjne spojrzenie typowego skurwiela, gdy przeczuł, co nie spodobało się brunetowi na tyle, że go zatrzymywał. Ciemnooki wypuścił z ust pomruk, który zgrał się z krótkim cmoknięciem pocałunku na jego wargach, które zaraz lekko rozchylił, jak na złość wysuwając końcówkę języka, o którą chcąc nie chcąc niebieskooki musiał zaczepić swoim językiem po krótkim wygłoszeniu swoich wyrzutów.
― Uważaj, bo wezmę więcej ― rzucił zgryźliwie. Na szczęście zanim to nastąpiło, zdążył już zainteresować się własnym talerzem. Wsunąwszy widelec do ust, mimowolnie spojrzał na Cyrille'a, który na pierwszy rzut oka wyglądał na nieco spiętego. Co zabawne nie była to kwestia tego, w jakim położeniu znajdował się przed momentem razem z Blackiem. ― W takim razie muszę załapać się na dania na koszt firmy dla znajomych, choć pewnie nie żałowałbym wydania tych pieniędzy ― mruknął rozleniwiony, pakując sobie kolejny kęs do ust. Wyglądało na to, że zawodowy koneser docenił podane mu śniadanie, które o dziwo nie było tradycyjną kanapką z serem i szynką.
Podobno dobre jedzenie zasługiwało na delektowanie się nim przez dłuższy czas, jednak Alan mimo znacznie obniżonego tempa pochłaniania swojej porcji, wyczyścił talerz stosunkowo szybko. Wielu dziwiło się, jakim cudem udawało mu się zachowywać nienaganną sylwetkę osoby, która równie dobrze mogła zjadać na dzień jedno danie. Pochylił się do przodu, odstawiając naczynie z powrotem na biurko i przesunął językiem po dolnej wardze, ścierając z niej resztę słonego posmaku, jakby absolutnie nic nie mogło się zmarnować.
― Powinienem się zbierać ― odparł, raz jeszcze przeciągając się z pomrukiem godnym prawdziwego kocura. Potarł ręką klatę piersiową i całkiem łatwo dało się zauważyć, że nie spieszyło mu się na tyle, na ile powinno spieszyć się osobie, która już kilkanaście godzin temu zdążyła się zasiedzieć. Teraz jego obecność była już wyłącznie narzucaniem się i zajmowaniem cudzego miejsca.
Materac ugiął się pod jego ciężarem, gdy ruszył się z miejsca, ale nie wstał z łóżka. Mercury mógł wyraźnie poczuć, jak zapada się lekko na miękkim siedzisku, gdy blondyn usiadł tuż za nim, opuszczając nogi na podłogę po obu jego stronach. Ciepłe powietrze owionęło kark chłopaka, do którego nadal lepiły się mokre kosmyki.
Nie zapominasz się?
Sam się o to prosił.
Nie jesteście tu sami.
Przechylił głowę na bok, najpierw przysuwając nos do boku szyi czarnowłosego. Powolnym ruchem musnął wrażliwą na dotyk skórę, do której już po chwili przylgnął wargami, bezczelnie unosząc wzrok na drugiego blondyna, choć wedle własnego mniemania przynajmniej dał mu do zrozumienia, że miał na uwadze jego obecność. Po pierwszym mokrym pocałunku, wsunął ręce pod materiał swojej koszulki na ciele nieprawowitego właściciela. Krótkie paznokcie zadrapały brzuch Mercury'ego, tym razem nie pozostawiając tam żadnych śladów, choć przesuwający się w górę dotyk zimnych rąk był aż nazbyt wyczuwalny. Usta blondyna także zaczęły przesuwać się wyżej, jakby odnalazły wspólny rytm z jego rękami, przysuwając się do ucha młodzieńca. Zaczepiwszy językiem o jeden z jego kolczyków, wpuścił gorący oddech prosto do jego ucha, jakby miał do czynienia z niesfornym zwierzęciem, które chciał rozdrażnić.
― To moje.
Chyba nie sądził, że o niej zapomni?
Cyrille mógł się pochwalić pewną zdolnością, nigdy za bardzo nie zastanawiał się nad sensem wypowiedzi, która defacto go nie dotyczyła. Dzięki temu jego głowie nie kłębiły się zbędne pytania, typu "o co im chodzi z tym ich pierwszym posiłkiem". To o wiele ułatwiało sprawę i funkcjonowanie w życiu codziennym!
... Dobra, tak naprawdę to Cyrille ignorował część informacji, nawet tych, które dotyczyły bezpośrednio jego. Po prostu szybko jego myśli uciekały w innym kierunku niż powinny, a jego rozmówca momentami musiał wykazać się naprawdę wielką cierpliwością i opanowaniem.
- Jeśli dłużej się nad tym zastanowisz, opcja desantu nie wydaje się tak ekscytująca! Mimo wszystko wiatr daje się we znaki. Nawet jeśli osobiście przysiadłbym pod samym oknem bez problemu.. - przy tych słowach miał minę profesjonalisty. To nie były przechwałki. To czyste fakty! - To jednak z bagażem mógłby być problem. Później musiałbym szukać bekonu po całym kampusie. - Zaśmiał się cicho - Chyba oboje byśmy tego nie chcieli, to znacznie wydłużyłoby i utrudniło przygotowanie śniadania. Dziś byłem i tak spóźniony więc nie chciałem Cie narażać na dalszą głodówkę, może następnym razem się skuszę na tą opcję. - Wyszczerzył ząbki w uśmiechu.
"Nie pytaj", trochę za późno na takie uwagi, ale oboje wiedzieli, że to jest częścią jakiegoś dziwnego rytuału. Kiedy tylko Merc zaczął mówić, Cyrille jakby się wyciszył. Słuchał z godną podziwu uwagą, kiwając lekko głową od czasu do czasu, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uwielbiał spotykać się z jego rodziną. Mimo iż większość miała swoje zajęcia to było tam tak... żywo. Brakowało mu tego u siebie.
- Przy następnym razie z chęcią mu pomogę! - kolejne błyśnięcie ząbków, trzeba było uważać, bo wizja ubabranego w ziemi Cyrilla prześcigającego się z Sky'em w zbieraniu wszelakiego robactwa była aż nadto realna. - Mercury Obrońca~ Spokojnie, myślę, że mimo wszystko Mircia potrafi o siebie zadbać.
Faktycznie, zmieszanie chłopaka na pewno nie było wywołane zachowaniem jego współlokatora i gościa. W końcu potrafił znaleźć go w dużo dziwniejszych momentach i nawet jeśli by do tego nie przywykł, to byli przyjaciółmi! Jakby to coś zmieniało w tej sytuacji...
Jednak gdy tylko usłyszał pochwałę... jego oczy rozbłysły, a tylko nikła kontrola nad swoją osobą utrzymały jego ciało w bezruchu. Wewnętrznie był jak mały szczeniak, któremu właśnie rzucono piłeczkę i wszystko zapowiadało, że zaraz nastąpi kolejne 10 000 rzutów. Po prostu żyć, nie umierać!
Odwrócił lekko głowę i rzucił cicho.
- Przesadzacie. - Wizja własnej restauracji naprawdę mu się podobała, z jednej strony wydawała się tak realna, a z drugiej niemożliwa. Ojciec na pewno przyciśnie go na tyle, że przejmie jego firmę, a znając życie, nie będzie miał przez to czasu, by cieszyć się tym co lubi.
Następnie wrócił do swoich książek, a słysząc lekkie zawiedzenie swojego współlokatora, wyszczerzył się głupkowato do niego.
- Spokojnie, są tutaj obrazki! - Z trudem powstrzymał śmiech i zaczął szybko kartkować... czy może przewijać swoje zwoje.
- Jakieś szczególne życzenia co do obiadu? - Pomimo zwojów nauki, potrzebował jeszcze questa i kolejnych punktów doświadczenia! Dlatego też zwracał się z tym do specjalnego NPC'a! Ha.
- Um... mam uwzględnić dodatkowe porcje? - Przechylił lekko głowę w bok, rzucając raczej pytanie do ogółu niż do jednostki, mimo iż Alan zadeklarował wyjście, to mimo wszystko mógł wrócić na obiad czy coś... więcej osób to więcej exp'a prawda?
... Dobra, tak naprawdę to Cyrille ignorował część informacji, nawet tych, które dotyczyły bezpośrednio jego. Po prostu szybko jego myśli uciekały w innym kierunku niż powinny, a jego rozmówca momentami musiał wykazać się naprawdę wielką cierpliwością i opanowaniem.
- Jeśli dłużej się nad tym zastanowisz, opcja desantu nie wydaje się tak ekscytująca! Mimo wszystko wiatr daje się we znaki. Nawet jeśli osobiście przysiadłbym pod samym oknem bez problemu.. - przy tych słowach miał minę profesjonalisty. To nie były przechwałki. To czyste fakty! - To jednak z bagażem mógłby być problem. Później musiałbym szukać bekonu po całym kampusie. - Zaśmiał się cicho - Chyba oboje byśmy tego nie chcieli, to znacznie wydłużyłoby i utrudniło przygotowanie śniadania. Dziś byłem i tak spóźniony więc nie chciałem Cie narażać na dalszą głodówkę, może następnym razem się skuszę na tą opcję. - Wyszczerzył ząbki w uśmiechu.
"Nie pytaj", trochę za późno na takie uwagi, ale oboje wiedzieli, że to jest częścią jakiegoś dziwnego rytuału. Kiedy tylko Merc zaczął mówić, Cyrille jakby się wyciszył. Słuchał z godną podziwu uwagą, kiwając lekko głową od czasu do czasu, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Uwielbiał spotykać się z jego rodziną. Mimo iż większość miała swoje zajęcia to było tam tak... żywo. Brakowało mu tego u siebie.
- Przy następnym razie z chęcią mu pomogę! - kolejne błyśnięcie ząbków, trzeba było uważać, bo wizja ubabranego w ziemi Cyrilla prześcigającego się z Sky'em w zbieraniu wszelakiego robactwa była aż nadto realna. - Mercury Obrońca~ Spokojnie, myślę, że mimo wszystko Mircia potrafi o siebie zadbać.
Faktycznie, zmieszanie chłopaka na pewno nie było wywołane zachowaniem jego współlokatora i gościa. W końcu potrafił znaleźć go w dużo dziwniejszych momentach i nawet jeśli by do tego nie przywykł, to byli przyjaciółmi! Jakby to coś zmieniało w tej sytuacji...
Jednak gdy tylko usłyszał pochwałę... jego oczy rozbłysły, a tylko nikła kontrola nad swoją osobą utrzymały jego ciało w bezruchu. Wewnętrznie był jak mały szczeniak, któremu właśnie rzucono piłeczkę i wszystko zapowiadało, że zaraz nastąpi kolejne 10 000 rzutów. Po prostu żyć, nie umierać!
Odwrócił lekko głowę i rzucił cicho.
- Przesadzacie. - Wizja własnej restauracji naprawdę mu się podobała, z jednej strony wydawała się tak realna, a z drugiej niemożliwa. Ojciec na pewno przyciśnie go na tyle, że przejmie jego firmę, a znając życie, nie będzie miał przez to czasu, by cieszyć się tym co lubi.
Następnie wrócił do swoich książek, a słysząc lekkie zawiedzenie swojego współlokatora, wyszczerzył się głupkowato do niego.
- Spokojnie, są tutaj obrazki! - Z trudem powstrzymał śmiech i zaczął szybko kartkować... czy może przewijać swoje zwoje.
- Jakieś szczególne życzenia co do obiadu? - Pomimo zwojów nauki, potrzebował jeszcze questa i kolejnych punktów doświadczenia! Dlatego też zwracał się z tym do specjalnego NPC'a! Ha.
- Um... mam uwzględnić dodatkowe porcje? - Przechylił lekko głowę w bok, rzucając raczej pytanie do ogółu niż do jednostki, mimo iż Alan zadeklarował wyjście, to mimo wszystko mógł wrócić na obiad czy coś... więcej osób to więcej exp'a prawda?
- Która część znajomych ci się nie spodobała? Tak szybko się we mnie zadurzyłeś, Paige? Musisz się przebić przez tłum fanek, raczej nie będą zadowolone. - odpowiedział na jego parsknięcie wykrzywieniem kącika ust w złośliwym uśmiechu. Rzecz jasna doskonale wiedział o co mu chodziło, nie zmieniało to jednak faktu, że uwielbiał wykorzystywać podobne 'niejasności' do drobnej gry słownej.
„Też masz już swoją pedale.”
Wzniósł ręce w geście mającym świadczyć o wyraźnej bezradności.
- No i jak ja będę z tym żyć? Chyba powinienem spotkać się z nim osobiście i wszystko mu odpowiednio wyjaśnić. Przydałoby mi się do tego twoje towarzystwo. Bądź co bądź, mogę sobie być zdeprawowanym księciem, ale nie mam w zwyczaju zaliczać całej rodziny. – wysłuchał z niejakim zaciekawieniem następnych słów, nie przerywając mu.
Dziwne.
Trochę.
- Staje? Więc twój brat jest z typu – lubię to i to ale się do tego nie przyznaję i żeby ukryć swoją słabość wyzywam innych od pedałów? Czy może, udaję hetero, mam żonę i piątkę pięknych dzieci, a po nocach oglądam gejowskie porno? Nie żeby coś, ale przez telefon brzmiał na całkowitego homofoba. Jak to szło? „Będą wam pluli w twarz”. – przyjął poważny ton i obniżył, wypowiadając ostatnie słowa z niesamowicie przekonującym jadem, marszcząc przy tym brwi. Nawet do tej pory obojętne tęczówki wpatrywały się w Paige’a z furią, zupełnie jakby wypowiadał słowa, które były jego własnym przekonaniem. Zaraz jego twarz ponownie się wygładziła, a wszystko zniknęło bez śladu, pozostawiając po sobie jedynie niemalże niewidoczny uśmiech. Cóż za umiejętności aktorskie.
Zerknął kątem oka na swoją dłoń, poruszając nieznacznie palcami w odpowiedzi na łaskoczące uczucie, które ją ogarnęło. Nie skomentował nijak jego wypowiedzi, najwyraźniej wierząc, że zatrzymanie jego koszulki nadal nie było przegraną sprawą. Zamiast tego skupił się na jego odmiennej reakcji, gdy zapytał o zdobiącą jego rękę bliznę. Nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy usłyszał wyjątkowo idiotyczną wymówkę.
Tak bardzo podobną do tych, którymi raczysz innych.
No spójrz, jakże do siebie pasujemy.
Nie bądź sarkastyczny.
Najmocniej przepraszam, uraziłem cię? Dobrze wiesz, że tego nie chciałem, w końcu jesteś moim najlepszym przyjacielem, jebany głosie w mojej głowie.
Teraz jesteś wulgarny.
Poskarż się mojej matce, może ona się tym przejmie.
- Zabawne. Jak widać operowanie skalpelem nie jest dla każdego. – rzucił obojętnym tonem, zduszając narastający mu w gardle pomruk, na to nieznaczne drapanie. Skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie musiał tego robić. W końcu gdyby to on zapytał o pochodzenie jego blizny nad biodrem, prawdopodobnie odpowiedziałby w równie wymijający sposób.
Przesunął wzrokiem po jego twarzy, zupełnie jakby szukał znaków sygnalizujących, że i następne jego wypowiedzi były zwyczajnym żartem, mającym zwyczajnie go zbyć. Gdy niczego takiego się nie dopatrzył, uniósł kącik ust, przymykając nieznaczne powieki.
- To zaproszenie? Żal byłoby odmówić. – rzucił z cwanym błyskiem w oku. Taki obrót spraw zdecydowanie mu pasował. Teraz, gdy znalazł sobie jakiś cel, oczywistym było, że nie zamierzał odpuszczać po zaledwie jednym spotkaniu. Niemniej sytuacja, gdzie Alan sam z siebie wychodził z podobną propozycją, była wręcz idealna.
„Dobrze, że przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę.”
Parsknął pod nosem, nawet nie próbując się powstrzymywać.
Doskonale wiedział, że nawet po terenach Riverdale chodziły setki uczniów, którzy obnosili się ze swoim majątkiem, jednocześnie próbując zgrywać cnotki-niewiniątka. Armia buntowników, chcących pokazać że nie przynależy do rozpieszczonej gromady, jednocześnie każdą swoją akcją podkreślając, że są członkami dokładnie tej grupy, do której tak bardzo nie chcieli się przyznawać. Czy Mercury był rozpieszczony?
W cholerę.
Czyż nie było tego widać po niemalże każdej akcji, której się dopuszczał? Po podejściu, wedle którego mógł pozwolić sobie na wszystko, bo i tak każdy ulegnie jego woli, a wszelkie przewinienia ujdą mu na sucho?
Niemniej nie czyniło to z niego pobratymca ‘tych z kijem w dupie’, nawet jeśli paru próbowało go do nich przypisać. Problem w tym, że to oni kończyli z czymś w dupie. I zdecydowanie nie był to kij.
Nawet jeśli widział jak blondyn traktuje swój telefon, był to jedynie kolejny powód, by postawić przed samym sobą następne wyzwanie, którego wygraniem będzie mógł się poszczycić. Choćby zaszczyt ten był wyłącznie jego indywidualnym osiągnięciem.
Tym razem skupił swoją uwagę na Cyrille’u, przesuwając językiem po dolnej wardze.
- Fakt, a obydwaj dobrze wiemy, że to bekon, a nie ty, jest najważniejszą częścią tego pokoju. Cofam poprzednie słowa, desant absolutnie odpada. Upewnię się, by zadzwonić do twojego ojca i przekonać go o zaniechaniu podobnych numerów. Cierpi na tym w końcu mój żołądek. Jestem pewien, że to zrozumie. – kiwnął głową z powagą wypisaną na twarzy. Osoby, które kompletnie go nie znały, faktycznie mogły pomyśleć, że chłopak mówi dokładnie to co miał na myśli, a w ciągu najbliższych minut sięgnie po telefon i zadzwoni w odpowiednie miejsce.
Rzecz jasna, nie zamierzał tego robić.
- Będę wdzięczny. Chociaż obawiam się, że nawet jeśli jesteś jego ‘ulubionym kumplem’ to nadal ‘o mój boże Merc, idolu mojego życia’ z tobą wygrywa. Czasem zastanawiam się jak to jest, że nie widzi mnie przez pięć dni, a jego fascynacja nie spada nawet odrobinę. Zresztą powiedzmy sobie wprost, Saturn jest o wiele lepszym wzorem do naśladowania. Ale nie. To mi musi pokazywać każdego zdobytego robaka, po czym gania za Neptune po moim pokoju, wypieprza się efektownie przy drzwiach, a ja muszę wyłapywać spod łóżka pasikoniki. Bo ten tchórz Mars potrafi tylko na nie ujadać. Będę musiał poświęcić mu nieco więcej czasu, żeby odpowiednio go wytresować.
Złodzieje bekonu zawsze musieli być ukarani. Bekon był bowiem rzeczą świętą w jego życiu. Czując jego język na swoim, przymknął oczy z niejakim zadowoleniem, oblizując się powoli.
- Uważaj, bo wezmę to za wymówkę, której przecież nie potrzebujesz. – rzucił złośliwie, przeinaczając nieco jego poprzednie słowa. Właściwie nawet nie przemknęło mu przez myśl, że jego zachowanie i swoboda z jaką traktował Alana, mogłaby w jakikolwiek sprawić, że Cyrille poczułby się w tym momencie niewygodnie.
Mało wyrozumiały z ciebie przyjaciel.
Przyzwyczaił się.
Tak sądzisz? Więc dlaczego od razu nie przelecisz go w jego towarzystwie?
... ty to masz czasem łeb.
ŻARTOWAŁEM, MERCURY.
Uśmiechnął się sam do siebie nabierając ostatnie kęsy. Celowo odłożony bekon stał się idealnym zwieńczeniem doskonałego śniadania.
„Powinienem się zbierać.”
Przeżuwał jeszcze przez chwilę swoją porcję, po czym odłożył swój talerz na jego, przesuwając palcem po ustach, by wyczyścić ich kąciki i raz jeszcze się oblizał.
- Skoro tak mówisz. – nie zamierzał go zatrzymywać. Dobrze wiedział, że nie miało to większego sensu, w końcu nie byli w żaden sposób związani, by blondyn brał jego zdanie w podobnym temacie pod uwagę.
Nawet jeśli było parę sztuczek, których mógł użyć, by dopiąć swego. Przez chwilę rozważał podobną opcję, ostatecznie z niej rezygnując. Jak to mówią, co za dużo to nie zdrowo.
Jak zatęskni to wróci.
Skąd ta pewność, że zatęskni?
Dam mu do tego odpowiedni powód, to chyba oczywiste.
Materac zapadł się pod nim znienacka, a chłopak zupełnie odruchowo podparł się ręką, która wylądowała na nodze blondyna. Wydał z siebie cichy pomruk na podmuch ciepłego powietrza na karku, czując jak jego ręce pokrywają się gęsią skórką. Odchylił posłusznie głowę w drugą stronę, zwiększając jego dostęp do swojej szyi, przesuwając raz po raz dłonią po jego nodze ku wewnętrznej stronie. Dwukolorowe tęczówki zniknęły na chwilę, gdy chłopak zamknął oczy, zaraz jedynie nieznacznie je uchylając w jakimś leniwym geście. Zabawne. Mimo, że spędzili ze sobą całą noc, nawet teraz po gorącym prysznicu, jego zimne dłonie tak kontrastujące z temperaturą ciała Mercury’ego pozostawiały po sobie przyjemne ciarki, zmuszając czarnowłosego do powstrzymania wzdrygnięcia.
„To moje.”
Obrócił głowę, ocierając się policzkiem o jego obojczyk i bok szyi jak niesforny kot, przesuwając językiem po jego gardle.
- Uparty sukinsyn. Mógłbyś po prostu pożyczyć jedną z moich bluz, nie jestem dystyngowaną panienką, która nosi wyłącznie idealnie dopasowane obcisłe koszulki z dekoltem. – wymruczał unosząc się nieznacznie na rękach, by wlepić w niego leniwe spojrzenie. Ręka do tej pory znajdująca się na jego udzie uniosła się ku górze, by stuknąć go zaczepnie w podbródek, nie posunął się jednak dalej.
- Nie kłopocz się Cyrille. Pod wieczór wychodzimy. Dawno nie byłem w żadnym klubie. – rzucił spojrzenie przyjacielowi i wstał z łóżka, zdejmując koszulkę Alana przez głowę. Tym razem wygrał.
Zamiast mu ją podać, strzepnął ją krótko i zarzucił sobie na ramię z bezczelnym uśmieszkiem. Jedno z jego kolan wylądowało między nogami Alana, gdy uklęknął na materacu obejmując rękami jego kark i przesunął językiem po jego ustach, tylko po to by zaraz wsunąć go zaczepnie do środka pogłębiając pocałunek. Palce odnalazły niesforne blond włosy, przeczesując je niedbałym ruchem, druga ręka natomiast zjechała na plecy, by przesunąć po nich paznokciami, zostawiając po sobie zaczerwienione ślady. Dopiero po dłuższej chwili odsunął się z cichym cmoknięciem, wysuwając dłoń z jego włosów, muskając opuszkami jego szczękę.
- Możesz to uznać za zaproszenie. – rzucił z niejakim rozbawieniem i odwrócił się do Cyrille’a ziewając krótko.
- Chociaż w sumie możesz coś zrobić, do piętnastej. O dwudziestej możemy się spotkać na mieście. – nawet jeśli nie patrzył w stronę Alana, oczywistym było, że mówił także do niego. Czy przyjdzie, czy nie pozostawało jego decyzją. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej szaro-czarną gradientową koszulkę, wciągając ją na siebie razem z czarnymi spodniami. Wyprostował rękami niesforne zagięcia i zdjął z krzesła przy biurku leżące na nim rzeczy, by zaraz usadowić się na nim wygodniej z nogami na łóżku i odchylić głowę ku przyjacielowi.
- Przydałoby się zawołać kogoś z ekipy sprzątającej. – rzucił luźno, niemalże od razu wracając uwagą do Alana. Oparł się łokciem o biurko i podparł twarz dłonią z wyraźnym zamyśleniem. Nic nie powiedział.
„Też masz już swoją pedale.”
Wzniósł ręce w geście mającym świadczyć o wyraźnej bezradności.
- No i jak ja będę z tym żyć? Chyba powinienem spotkać się z nim osobiście i wszystko mu odpowiednio wyjaśnić. Przydałoby mi się do tego twoje towarzystwo. Bądź co bądź, mogę sobie być zdeprawowanym księciem, ale nie mam w zwyczaju zaliczać całej rodziny. – wysłuchał z niejakim zaciekawieniem następnych słów, nie przerywając mu.
Dziwne.
Trochę.
- Staje? Więc twój brat jest z typu – lubię to i to ale się do tego nie przyznaję i żeby ukryć swoją słabość wyzywam innych od pedałów? Czy może, udaję hetero, mam żonę i piątkę pięknych dzieci, a po nocach oglądam gejowskie porno? Nie żeby coś, ale przez telefon brzmiał na całkowitego homofoba. Jak to szło? „Będą wam pluli w twarz”. – przyjął poważny ton i obniżył, wypowiadając ostatnie słowa z niesamowicie przekonującym jadem, marszcząc przy tym brwi. Nawet do tej pory obojętne tęczówki wpatrywały się w Paige’a z furią, zupełnie jakby wypowiadał słowa, które były jego własnym przekonaniem. Zaraz jego twarz ponownie się wygładziła, a wszystko zniknęło bez śladu, pozostawiając po sobie jedynie niemalże niewidoczny uśmiech. Cóż za umiejętności aktorskie.
Zerknął kątem oka na swoją dłoń, poruszając nieznacznie palcami w odpowiedzi na łaskoczące uczucie, które ją ogarnęło. Nie skomentował nijak jego wypowiedzi, najwyraźniej wierząc, że zatrzymanie jego koszulki nadal nie było przegraną sprawą. Zamiast tego skupił się na jego odmiennej reakcji, gdy zapytał o zdobiącą jego rękę bliznę. Nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy usłyszał wyjątkowo idiotyczną wymówkę.
Tak bardzo podobną do tych, którymi raczysz innych.
No spójrz, jakże do siebie pasujemy.
Nie bądź sarkastyczny.
Najmocniej przepraszam, uraziłem cię? Dobrze wiesz, że tego nie chciałem, w końcu jesteś moim najlepszym przyjacielem, jebany głosie w mojej głowie.
Teraz jesteś wulgarny.
Poskarż się mojej matce, może ona się tym przejmie.
- Zabawne. Jak widać operowanie skalpelem nie jest dla każdego. – rzucił obojętnym tonem, zduszając narastający mu w gardle pomruk, na to nieznaczne drapanie. Skoro nie chciał o tym rozmawiać, nie musiał tego robić. W końcu gdyby to on zapytał o pochodzenie jego blizny nad biodrem, prawdopodobnie odpowiedziałby w równie wymijający sposób.
Przesunął wzrokiem po jego twarzy, zupełnie jakby szukał znaków sygnalizujących, że i następne jego wypowiedzi były zwyczajnym żartem, mającym zwyczajnie go zbyć. Gdy niczego takiego się nie dopatrzył, uniósł kącik ust, przymykając nieznaczne powieki.
- To zaproszenie? Żal byłoby odmówić. – rzucił z cwanym błyskiem w oku. Taki obrót spraw zdecydowanie mu pasował. Teraz, gdy znalazł sobie jakiś cel, oczywistym było, że nie zamierzał odpuszczać po zaledwie jednym spotkaniu. Niemniej sytuacja, gdzie Alan sam z siebie wychodził z podobną propozycją, była wręcz idealna.
„Dobrze, że przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawę.”
Parsknął pod nosem, nawet nie próbując się powstrzymywać.
Doskonale wiedział, że nawet po terenach Riverdale chodziły setki uczniów, którzy obnosili się ze swoim majątkiem, jednocześnie próbując zgrywać cnotki-niewiniątka. Armia buntowników, chcących pokazać że nie przynależy do rozpieszczonej gromady, jednocześnie każdą swoją akcją podkreślając, że są członkami dokładnie tej grupy, do której tak bardzo nie chcieli się przyznawać. Czy Mercury był rozpieszczony?
W cholerę.
Czyż nie było tego widać po niemalże każdej akcji, której się dopuszczał? Po podejściu, wedle którego mógł pozwolić sobie na wszystko, bo i tak każdy ulegnie jego woli, a wszelkie przewinienia ujdą mu na sucho?
Niemniej nie czyniło to z niego pobratymca ‘tych z kijem w dupie’, nawet jeśli paru próbowało go do nich przypisać. Problem w tym, że to oni kończyli z czymś w dupie. I zdecydowanie nie był to kij.
Nawet jeśli widział jak blondyn traktuje swój telefon, był to jedynie kolejny powód, by postawić przed samym sobą następne wyzwanie, którego wygraniem będzie mógł się poszczycić. Choćby zaszczyt ten był wyłącznie jego indywidualnym osiągnięciem.
Tym razem skupił swoją uwagę na Cyrille’u, przesuwając językiem po dolnej wardze.
- Fakt, a obydwaj dobrze wiemy, że to bekon, a nie ty, jest najważniejszą częścią tego pokoju. Cofam poprzednie słowa, desant absolutnie odpada. Upewnię się, by zadzwonić do twojego ojca i przekonać go o zaniechaniu podobnych numerów. Cierpi na tym w końcu mój żołądek. Jestem pewien, że to zrozumie. – kiwnął głową z powagą wypisaną na twarzy. Osoby, które kompletnie go nie znały, faktycznie mogły pomyśleć, że chłopak mówi dokładnie to co miał na myśli, a w ciągu najbliższych minut sięgnie po telefon i zadzwoni w odpowiednie miejsce.
Rzecz jasna, nie zamierzał tego robić.
- Będę wdzięczny. Chociaż obawiam się, że nawet jeśli jesteś jego ‘ulubionym kumplem’ to nadal ‘o mój boże Merc, idolu mojego życia’ z tobą wygrywa. Czasem zastanawiam się jak to jest, że nie widzi mnie przez pięć dni, a jego fascynacja nie spada nawet odrobinę. Zresztą powiedzmy sobie wprost, Saturn jest o wiele lepszym wzorem do naśladowania. Ale nie. To mi musi pokazywać każdego zdobytego robaka, po czym gania za Neptune po moim pokoju, wypieprza się efektownie przy drzwiach, a ja muszę wyłapywać spod łóżka pasikoniki. Bo ten tchórz Mars potrafi tylko na nie ujadać. Będę musiał poświęcić mu nieco więcej czasu, żeby odpowiednio go wytresować.
Złodzieje bekonu zawsze musieli być ukarani. Bekon był bowiem rzeczą świętą w jego życiu. Czując jego język na swoim, przymknął oczy z niejakim zadowoleniem, oblizując się powoli.
- Uważaj, bo wezmę to za wymówkę, której przecież nie potrzebujesz. – rzucił złośliwie, przeinaczając nieco jego poprzednie słowa. Właściwie nawet nie przemknęło mu przez myśl, że jego zachowanie i swoboda z jaką traktował Alana, mogłaby w jakikolwiek sprawić, że Cyrille poczułby się w tym momencie niewygodnie.
Mało wyrozumiały z ciebie przyjaciel.
Przyzwyczaił się.
Tak sądzisz? Więc dlaczego od razu nie przelecisz go w jego towarzystwie?
... ty to masz czasem łeb.
ŻARTOWAŁEM, MERCURY.
Uśmiechnął się sam do siebie nabierając ostatnie kęsy. Celowo odłożony bekon stał się idealnym zwieńczeniem doskonałego śniadania.
„Powinienem się zbierać.”
Przeżuwał jeszcze przez chwilę swoją porcję, po czym odłożył swój talerz na jego, przesuwając palcem po ustach, by wyczyścić ich kąciki i raz jeszcze się oblizał.
- Skoro tak mówisz. – nie zamierzał go zatrzymywać. Dobrze wiedział, że nie miało to większego sensu, w końcu nie byli w żaden sposób związani, by blondyn brał jego zdanie w podobnym temacie pod uwagę.
Nawet jeśli było parę sztuczek, których mógł użyć, by dopiąć swego. Przez chwilę rozważał podobną opcję, ostatecznie z niej rezygnując. Jak to mówią, co za dużo to nie zdrowo.
Jak zatęskni to wróci.
Skąd ta pewność, że zatęskni?
Dam mu do tego odpowiedni powód, to chyba oczywiste.
Materac zapadł się pod nim znienacka, a chłopak zupełnie odruchowo podparł się ręką, która wylądowała na nodze blondyna. Wydał z siebie cichy pomruk na podmuch ciepłego powietrza na karku, czując jak jego ręce pokrywają się gęsią skórką. Odchylił posłusznie głowę w drugą stronę, zwiększając jego dostęp do swojej szyi, przesuwając raz po raz dłonią po jego nodze ku wewnętrznej stronie. Dwukolorowe tęczówki zniknęły na chwilę, gdy chłopak zamknął oczy, zaraz jedynie nieznacznie je uchylając w jakimś leniwym geście. Zabawne. Mimo, że spędzili ze sobą całą noc, nawet teraz po gorącym prysznicu, jego zimne dłonie tak kontrastujące z temperaturą ciała Mercury’ego pozostawiały po sobie przyjemne ciarki, zmuszając czarnowłosego do powstrzymania wzdrygnięcia.
„To moje.”
Obrócił głowę, ocierając się policzkiem o jego obojczyk i bok szyi jak niesforny kot, przesuwając językiem po jego gardle.
- Uparty sukinsyn. Mógłbyś po prostu pożyczyć jedną z moich bluz, nie jestem dystyngowaną panienką, która nosi wyłącznie idealnie dopasowane obcisłe koszulki z dekoltem. – wymruczał unosząc się nieznacznie na rękach, by wlepić w niego leniwe spojrzenie. Ręka do tej pory znajdująca się na jego udzie uniosła się ku górze, by stuknąć go zaczepnie w podbródek, nie posunął się jednak dalej.
- Nie kłopocz się Cyrille. Pod wieczór wychodzimy. Dawno nie byłem w żadnym klubie. – rzucił spojrzenie przyjacielowi i wstał z łóżka, zdejmując koszulkę Alana przez głowę. Tym razem wygrał.
Zamiast mu ją podać, strzepnął ją krótko i zarzucił sobie na ramię z bezczelnym uśmieszkiem. Jedno z jego kolan wylądowało między nogami Alana, gdy uklęknął na materacu obejmując rękami jego kark i przesunął językiem po jego ustach, tylko po to by zaraz wsunąć go zaczepnie do środka pogłębiając pocałunek. Palce odnalazły niesforne blond włosy, przeczesując je niedbałym ruchem, druga ręka natomiast zjechała na plecy, by przesunąć po nich paznokciami, zostawiając po sobie zaczerwienione ślady. Dopiero po dłuższej chwili odsunął się z cichym cmoknięciem, wysuwając dłoń z jego włosów, muskając opuszkami jego szczękę.
- Możesz to uznać za zaproszenie. – rzucił z niejakim rozbawieniem i odwrócił się do Cyrille’a ziewając krótko.
- Chociaż w sumie możesz coś zrobić, do piętnastej. O dwudziestej możemy się spotkać na mieście. – nawet jeśli nie patrzył w stronę Alana, oczywistym było, że mówił także do niego. Czy przyjdzie, czy nie pozostawało jego decyzją. Podszedł do szafy i wyciągnął z niej szaro-czarną gradientową koszulkę, wciągając ją na siebie razem z czarnymi spodniami. Wyprostował rękami niesforne zagięcia i zdjął z krzesła przy biurku leżące na nim rzeczy, by zaraz usadowić się na nim wygodniej z nogami na łóżku i odchylić głowę ku przyjacielowi.
- Przydałoby się zawołać kogoś z ekipy sprzątającej. – rzucił luźno, niemalże od razu wracając uwagą do Alana. Oparł się łokciem o biurko i podparł twarz dłonią z wyraźnym zamyśleniem. Nic nie powiedział.
Parsknął krótko pod nosem, najwidoczniej godząc się z faktem, że skromność nie była najmocniejszą stroną Mercury'ego. Sam blondyn też nią nie grzeszył, ale nie była potrzebna osobom, które swoje wady nadrabiały zwalającym z nóg – Nie masz go, Alan – urokiem osobistym. Prawdopodobnie to było powodem kolejnego uniesienia kącika ust w zawadiackim uśmiechu i przechylił nieznacznie głowę na bok.
― Ja bym nie dał rady? ― rzucił kąśliwie, udając, że walkę z rzeszą fanek uznał za marne wyzwanie. Niemniej jednak zaraz wzruszył ramionami w akcie rezygnacji. Nie w jego naturze leżało uganianie się za innymi, o czym dość dobitnie przypominało jego nastawienie. ― Ale twoje fanki mogą być spokojne. Cat fight nie jest dyscypliną dla mnie. Chyba że sam wierzysz w miłość od pierwszego rżnię-- orgazmu. Wtedy mamy problem. ― Uniósł nieznacznie brew, przyglądając mu się badawczo. Rozbawienie w jego oczach świadczyło jednak o tym, że sam nie wierzył w taką możliwość. Black wyglądał raczej na kogoś, kto kierował się podobnymi wartościami, a nawet w ogóle ich nie uznawał – pewnie dlatego tak dobrze się dogadywali.
Dobrze, że się poprawiłeś.
Nie narzekałbym, gdybym nie musiał się poprawiać.
Powinieneś zacząć myśleć o czymś innym niż o pierdoleniu się z kim popadnie i gdzie ci się podoba.
A co z odwiecznym: „zawsze pamiętaj, by robić to, na co masz ochotę”?
Lubisz obracać mądrości życiowe na swoją korzyść.
To jak z poezją – każdy rozumie ją inaczej.
Albo nie rozumie wcale.
― Widzę, że lubisz zachodzić innym za skórę, Black. Coś czuję, że po tym spotkaniu niekoniecznie doszlibyście do porozumienia, ale jego mina na pewno byłaby bezcenna ― wymruczał, zadrapując paznokciami udo chłopaka. Zdrowy rozsądek w tej jednej chwili postanowił wyperswadować mu z głowy podobny pomysł, ale wyobrażenie sobie Daniela podczas ich wspólnego spotkania było całkiem przyjemną wizją, nawet jeśli nie wiązała się ona z miłą pogawędką przy kawie i zaakceptowaniem ich niepisanego układu. ― Wyglądał ― przyznał, jednocześnie kładąc duży nacisk na tej części zdania. Alan uznał, że tyle wystarczyło, by zaspokoić ciekawość chłopaka, mimo że nie rozwodził się dłużej nad tym, jakim typem człowieka był jego starszy brat. W jego zdawkowości dało się wyłapać odrobinę dystansu, który zachowywał, gdy tematy zbaczały w niewłaściwym kierunku. Było jeszcze za wcześnie, by zaznajamiać drugoklasistę z największymi smaczkami ze swojej rodziny, o ile kiedykolwiek w ogóle miał się nimi podzielić. ― Niektórzy po prostu nie mają własnego głosu. Rozumiesz.
Czy rozumiał czy nie – nieważne. Temat został zakończony postawieniem zdecydowanej kroki na końcu zdania i jednym, spokojniejszym już, spojrzeniem ciemnych tęczówek.
„Zabawne. Jak widać operowanie skalpelem nie jest dla każdego.”
― Nie bez powodu słyszy się o tych wszystkich nieudanych operacjach ― rzucił, już po raz ostatni przeciągając się z pomrukiem rozleniwionego kocura. Jeśli od dziecka kilkakrotnie dziennie powtarzał ten rytuał, jego wzrost przestawał być zagadką i najwidoczniej nadal mu nie wystarczał. ― Skoro żal ci odmawiać, możesz uznać to za zaproszenie. ― Uniósł kącik ust w zawadiackim uśmiechu, układając rękę na udzie czarnowłosego. Niby to dziwnym zbiegiem okoliczności jego dotyk przesunął się wyżej, zakradając się między nogi chłopaka, zanim jednak dotarł do jego krocza, Paige poklepał go lekko, pozostawiając mu jedynie przedsmak ich następnego spotkania.
Brniesz za daleko, Alan.
Nic nowego.
Przez moment spoglądał to na Mercury'ego, to na Cyrille'a, jakby przebieg ich rozmowy faktycznie zainteresował go w jakimś znikomym stopniu, co nieco kłóciło się ze znudzonym spojrzeniem. Po dość brutalnej pobudce można było jednak wybaczyć mu ten brak zaufania czymkolwiek innym niż chęcią ponownego rozłożenia się na wygodnym materacu lub napełnienia swojego brzucha dodatkową porcją bekonu.
„Uważaj, bo wezmę to za wymówkę, której przecież nie potrzebujesz.”
― Może. Ale patrząc na to z tej perspektywy, będę miał i bekon i twoje usta na swoich. Sam przyznasz, że to bardziej opłacalne ― rzucił, rozkładając bezradnie ręce. Na jego twarz wtargnął łobuzerski wyraz, który szybko ograniczył się do ledwo widocznego uśmiechu na ustach, gdy tylko udało mu się uwięzić bruneta w pułapce. Szybko przekonał się, że młodzieniec nawet nie zamierzał z niej uciekać, choć z drugiej strony ten stan rzeczy w ogóle go nie dziwił. Sam był jednym z tych, którzy zamiast odtrącać dotyk, lgnęli do niego, gdy tylko było to możliwe.
Wystarczyło, że Black przechylił głowę na bok, a Hayden wydał z siebie cichy pomruk, czując język muskający jego szyję. Jasnowłosy nie zamierzał pozostać dłużny. Przesunął paznokciami po jego brzuchu i pochylił się nieznacznie dosięgając końcówką języka jego dolnej wargi, z której – ku jego rozczarowaniu – słony posmak zdążył zniknąć już bezpowrotnie. W kolejnym pomruku wyrywającym się z ust czwartoklasisty dało się usłyszeć tę nikłą nutę niezadowolenia.
„Uparty sukinsyn.”
― To moje drugie imię ― rzucił kąśliwie, a czując zaczepne stuknięcie w podbródek, machinalnie zadarł głowę nieco wyżej. Zerknął kątem oka na mniejszego blondyna, który oferował kolejne porcje jedzenia. Trzeba przyznać, że reakcja była natychmiastowa, chociaż tym razem był skłonny odmówić. ― Nie trzeba ― wypowiedział właściwie równocześnie z brunetem.
― Mam swoje zasady, Black ― dodał po chwili, na nowo skupiając się na swojej własności. Tak właściwie to ich nie miał. Ale nie miał też w zwyczaju pożyczać ubrań od innych, więc Merc równie dobrze mógł uznać, że przywiązywanie się do rzeczy nie było tylko wymyśloną na poczekaniu wymówką. Zauważywszy, że czarnowłosy się poddaje, wystawił rękę gotów przyjąć z powrotem swój podkoszulek. Widocznie naprawdę liczył, że odzyska go bez większych komplikacji. Niemniej jednak na takie komplikacje nie zamierzał narzekać. Jak na zawołanie uniósł rękę i objął chłopaka ramieniem. Gdyby nie zadeklarowanie zbierania się do wyjścia, prawdopodobnie ponownie ściągnąłby go na łóżko. Tym razem ograniczył się do przyciśnięcia palców go jego kręgosłupa i zbadanie opuszkami wypukłości na nim, gdy bez wahania odwzajemniał pocałunek, od czasu do czasu drażniąc językiem jego podniebienie. Dopiero poczuwszy, że się odsuwa, chwycił za materiał przewieszony przez jego ramię i zgarnął go do siebie.
― Zastanowię się ― wymruczał i z jakiegoś powodu ten ton odbierał wszleką nadzieję na jego przyjście. Nie wyglądał na na tyle odpowiedzialnego, by chociażby zapamiętać, gdzie i o której powinien stawić się na miejsce. Sądząc po tym, w jaki sposób podchodził do telefonów komórkowych, prawdopodobieństwo bycia nieosiągalnym drastycznie wzrastało. A wyłączone urządzenie i tak spoczywało teraz na łóżku, prawdopodobnie zapomniane przez swojego prawowitego właściciela.
Paige podniósł się z materaca, naciągając na siebie górną partię ubrania. Niedbałym ruchem poprawił jasne włosy, w efekcie roztrzepując je jeszcze bardziej. Zaraz ogarnął grzywkę na bok, chociaż część kosmyków i tak buntowniczo chciała wepchnąć mu się do oczu.
― Kumpel poprosił mnie o pomoc ze sprzętem. To może trochę zająć. ― O dziwo, nie brzmiało to jak wymówka. Nie zawsze miał powody, by unikać spotkań, a towarzystwo chłopaków nie było tak męczące, by musiał udawać, że go nie ma lub zostawił włączone żelazko w domu.
Odszedł parę kroków od ciemnowłosego i sięgnął po leżący na ziemi plecak, z którego prawie wysypały się nieliczne przedmioty. Udało mu się w porę temu zapobiec. Zasunął suwak i zarzucił sobie torbę na ramię, dopiero wtedy przypominając sobie o komórce, którą zgarnął z pościeli i wsunął sobie do kieszeni. Właściwie nie czuł potrzeby, by mówić cokolwiek więcej. Podchodząc do drzwi, pożegnał ich ruchem dłoni, rzucając Mercury'emu ostatnie spojrzenie. Nacisnąwszy na klamkę, uśmiechnął się pod nosem, sugestywnie przesuwając końcówką języka po dolnej wardze, jakby chciał przypomnieć mu o wcześniejszym zaproszeniu.
Jesteś złośliwy.
Klik. Drzwi się zamknęły.
___✗ z/t.
― Ja bym nie dał rady? ― rzucił kąśliwie, udając, że walkę z rzeszą fanek uznał za marne wyzwanie. Niemniej jednak zaraz wzruszył ramionami w akcie rezygnacji. Nie w jego naturze leżało uganianie się za innymi, o czym dość dobitnie przypominało jego nastawienie. ― Ale twoje fanki mogą być spokojne. Cat fight nie jest dyscypliną dla mnie. Chyba że sam wierzysz w miłość od pierwszego rżnię-- orgazmu. Wtedy mamy problem. ― Uniósł nieznacznie brew, przyglądając mu się badawczo. Rozbawienie w jego oczach świadczyło jednak o tym, że sam nie wierzył w taką możliwość. Black wyglądał raczej na kogoś, kto kierował się podobnymi wartościami, a nawet w ogóle ich nie uznawał – pewnie dlatego tak dobrze się dogadywali.
Dobrze, że się poprawiłeś.
Nie narzekałbym, gdybym nie musiał się poprawiać.
Powinieneś zacząć myśleć o czymś innym niż o pierdoleniu się z kim popadnie i gdzie ci się podoba.
A co z odwiecznym: „zawsze pamiętaj, by robić to, na co masz ochotę”?
Lubisz obracać mądrości życiowe na swoją korzyść.
To jak z poezją – każdy rozumie ją inaczej.
Albo nie rozumie wcale.
― Widzę, że lubisz zachodzić innym za skórę, Black. Coś czuję, że po tym spotkaniu niekoniecznie doszlibyście do porozumienia, ale jego mina na pewno byłaby bezcenna ― wymruczał, zadrapując paznokciami udo chłopaka. Zdrowy rozsądek w tej jednej chwili postanowił wyperswadować mu z głowy podobny pomysł, ale wyobrażenie sobie Daniela podczas ich wspólnego spotkania było całkiem przyjemną wizją, nawet jeśli nie wiązała się ona z miłą pogawędką przy kawie i zaakceptowaniem ich niepisanego układu. ― Wyglądał ― przyznał, jednocześnie kładąc duży nacisk na tej części zdania. Alan uznał, że tyle wystarczyło, by zaspokoić ciekawość chłopaka, mimo że nie rozwodził się dłużej nad tym, jakim typem człowieka był jego starszy brat. W jego zdawkowości dało się wyłapać odrobinę dystansu, który zachowywał, gdy tematy zbaczały w niewłaściwym kierunku. Było jeszcze za wcześnie, by zaznajamiać drugoklasistę z największymi smaczkami ze swojej rodziny, o ile kiedykolwiek w ogóle miał się nimi podzielić. ― Niektórzy po prostu nie mają własnego głosu. Rozumiesz.
Czy rozumiał czy nie – nieważne. Temat został zakończony postawieniem zdecydowanej kroki na końcu zdania i jednym, spokojniejszym już, spojrzeniem ciemnych tęczówek.
„Zabawne. Jak widać operowanie skalpelem nie jest dla każdego.”
― Nie bez powodu słyszy się o tych wszystkich nieudanych operacjach ― rzucił, już po raz ostatni przeciągając się z pomrukiem rozleniwionego kocura. Jeśli od dziecka kilkakrotnie dziennie powtarzał ten rytuał, jego wzrost przestawał być zagadką i najwidoczniej nadal mu nie wystarczał. ― Skoro żal ci odmawiać, możesz uznać to za zaproszenie. ― Uniósł kącik ust w zawadiackim uśmiechu, układając rękę na udzie czarnowłosego. Niby to dziwnym zbiegiem okoliczności jego dotyk przesunął się wyżej, zakradając się między nogi chłopaka, zanim jednak dotarł do jego krocza, Paige poklepał go lekko, pozostawiając mu jedynie przedsmak ich następnego spotkania.
Brniesz za daleko, Alan.
Nic nowego.
Przez moment spoglądał to na Mercury'ego, to na Cyrille'a, jakby przebieg ich rozmowy faktycznie zainteresował go w jakimś znikomym stopniu, co nieco kłóciło się ze znudzonym spojrzeniem. Po dość brutalnej pobudce można było jednak wybaczyć mu ten brak zaufania czymkolwiek innym niż chęcią ponownego rozłożenia się na wygodnym materacu lub napełnienia swojego brzucha dodatkową porcją bekonu.
„Uważaj, bo wezmę to za wymówkę, której przecież nie potrzebujesz.”
― Może. Ale patrząc na to z tej perspektywy, będę miał i bekon i twoje usta na swoich. Sam przyznasz, że to bardziej opłacalne ― rzucił, rozkładając bezradnie ręce. Na jego twarz wtargnął łobuzerski wyraz, który szybko ograniczył się do ledwo widocznego uśmiechu na ustach, gdy tylko udało mu się uwięzić bruneta w pułapce. Szybko przekonał się, że młodzieniec nawet nie zamierzał z niej uciekać, choć z drugiej strony ten stan rzeczy w ogóle go nie dziwił. Sam był jednym z tych, którzy zamiast odtrącać dotyk, lgnęli do niego, gdy tylko było to możliwe.
Wystarczyło, że Black przechylił głowę na bok, a Hayden wydał z siebie cichy pomruk, czując język muskający jego szyję. Jasnowłosy nie zamierzał pozostać dłużny. Przesunął paznokciami po jego brzuchu i pochylił się nieznacznie dosięgając końcówką języka jego dolnej wargi, z której – ku jego rozczarowaniu – słony posmak zdążył zniknąć już bezpowrotnie. W kolejnym pomruku wyrywającym się z ust czwartoklasisty dało się usłyszeć tę nikłą nutę niezadowolenia.
„Uparty sukinsyn.”
― To moje drugie imię ― rzucił kąśliwie, a czując zaczepne stuknięcie w podbródek, machinalnie zadarł głowę nieco wyżej. Zerknął kątem oka na mniejszego blondyna, który oferował kolejne porcje jedzenia. Trzeba przyznać, że reakcja była natychmiastowa, chociaż tym razem był skłonny odmówić. ― Nie trzeba ― wypowiedział właściwie równocześnie z brunetem.
― Mam swoje zasady, Black ― dodał po chwili, na nowo skupiając się na swojej własności. Tak właściwie to ich nie miał. Ale nie miał też w zwyczaju pożyczać ubrań od innych, więc Merc równie dobrze mógł uznać, że przywiązywanie się do rzeczy nie było tylko wymyśloną na poczekaniu wymówką. Zauważywszy, że czarnowłosy się poddaje, wystawił rękę gotów przyjąć z powrotem swój podkoszulek. Widocznie naprawdę liczył, że odzyska go bez większych komplikacji. Niemniej jednak na takie komplikacje nie zamierzał narzekać. Jak na zawołanie uniósł rękę i objął chłopaka ramieniem. Gdyby nie zadeklarowanie zbierania się do wyjścia, prawdopodobnie ponownie ściągnąłby go na łóżko. Tym razem ograniczył się do przyciśnięcia palców go jego kręgosłupa i zbadanie opuszkami wypukłości na nim, gdy bez wahania odwzajemniał pocałunek, od czasu do czasu drażniąc językiem jego podniebienie. Dopiero poczuwszy, że się odsuwa, chwycił za materiał przewieszony przez jego ramię i zgarnął go do siebie.
― Zastanowię się ― wymruczał i z jakiegoś powodu ten ton odbierał wszleką nadzieję na jego przyjście. Nie wyglądał na na tyle odpowiedzialnego, by chociażby zapamiętać, gdzie i o której powinien stawić się na miejsce. Sądząc po tym, w jaki sposób podchodził do telefonów komórkowych, prawdopodobieństwo bycia nieosiągalnym drastycznie wzrastało. A wyłączone urządzenie i tak spoczywało teraz na łóżku, prawdopodobnie zapomniane przez swojego prawowitego właściciela.
Paige podniósł się z materaca, naciągając na siebie górną partię ubrania. Niedbałym ruchem poprawił jasne włosy, w efekcie roztrzepując je jeszcze bardziej. Zaraz ogarnął grzywkę na bok, chociaż część kosmyków i tak buntowniczo chciała wepchnąć mu się do oczu.
― Kumpel poprosił mnie o pomoc ze sprzętem. To może trochę zająć. ― O dziwo, nie brzmiało to jak wymówka. Nie zawsze miał powody, by unikać spotkań, a towarzystwo chłopaków nie było tak męczące, by musiał udawać, że go nie ma lub zostawił włączone żelazko w domu.
Odszedł parę kroków od ciemnowłosego i sięgnął po leżący na ziemi plecak, z którego prawie wysypały się nieliczne przedmioty. Udało mu się w porę temu zapobiec. Zasunął suwak i zarzucił sobie torbę na ramię, dopiero wtedy przypominając sobie o komórce, którą zgarnął z pościeli i wsunął sobie do kieszeni. Właściwie nie czuł potrzeby, by mówić cokolwiek więcej. Podchodząc do drzwi, pożegnał ich ruchem dłoni, rzucając Mercury'emu ostatnie spojrzenie. Nacisnąwszy na klamkę, uśmiechnął się pod nosem, sugestywnie przesuwając końcówką języka po dolnej wardze, jakby chciał przypomnieć mu o wcześniejszym zaproszeniu.
Jesteś złośliwy.
Klik. Drzwi się zamknęły.
___✗ z/t.
- Zadzwoń do niego, a przy następnej okazji przyśle mnie tutaj czołgiem. - Zaśmiał się cicho, oczywiście wiedział, że taka rozmowa telefoniczna się nie odbędzie. Jednak z drugiej strony, gdyby coś takiego miało miejsce. To znając siłę perswazji Merca... Jego wejście na pewno byłoby długo zapamiętane w historii tej szkoły, a trzeba przyznać, że przy zgrai tych wszystkich pociech rodziców, poprzeczka została usytuowana dość wysoko, chociaż Cyrille przy każdej okazji chciał od tego uciec.
- Nieważne jakbym się starał. - Uśmiechnął się. - Młody się do Ciebie przywiązał, zresztą... sam wiesz jaki jest Saturn. Jak to mówią, zakazany owoc smakuje najlepiej nie? Sam jesteś doskonałym przykładem gdy robisz zupełnie co innego niż od Ciebie oczekują! Nie próbuj zaprzeczać~
Gdyby miał się w końcu przejmować i zawstydzać każdym czynem wykraczającym poza tak zwane normy społeczne. Większość dnia w pokoju, spędziłby z twarzą w poduszce. Co jest co najmniej nieekonomiczne z punktu widzenia jego ADHD. Dodatkowo takie siedzenie z twarzą w poduszce ograniczałoby znacznie wizję na jego osobę, a czasami trzeba mieć Mercurego na oku. W końcu nie wiadomo co przyjdzie mu do głowy, a nie wykluczone, że to będzie świetna zabawa. Więc czemu by nie skorzystać?
Karcąc "wykroczenia" innych, jak można być pobłażliwy do własnych? Cyrille też miał swoje demony. Wszystko było w porządku.
Blondyn ponownie stracił częściowe zainteresowanie pozostałą dwójką i zaczął przeglądać swoją książkę, chwilę później w jego dłoni wylądował mały zeszycik i kawałek ołówka. Na szybko zapisane uwagi po chwili znalazły się na wyrwanym skrawku kartki, który z kolei wylądował między odpowiednimi stronami. Chłopak często miał swoje spostrzeżenie czy uwagi co do danej potrawy, ale nie potrafił przeboleć bazgrania na bokach kartek. W końcu nie było to ani estetyczne, ani czytelne. Z drugiej strony to były jego myśli, więc każdy inny mógł interpretować przepis po swojemu.
Nie daj boże użyłby jego notatek... i do tego zepsułby je...
Gdyby tylko blondyn się dowiedział, pozbyłby się świadków, dowodów, a później siebie. Nikt nie będzie bezcześcił jego kuchni.
"Pod wieczór wychodzimy, dawno nie byłem w żadnym klubie"
Oho! Szykuje się kolejna atrakcja, pomimo iż chłopak przytaknął głową to z automatu zaznaczył pewną pozycję w książce, jakby wiedział, że jego przyjaciel po chwili zmieni zdanie.
- Wiec przygotuje dobrą bazę pod dzisiejsze wyjście. - Uśmiechnął się szeroko, dopiero teraz gdy Alan stał i szykował się do wyjścia, przyjrzał się mu uważnie.... był cholernie wysoki, za wysoki.
- Powodzenia! - rzucił tylko za nim z szerokim uśmiechem. Gdy tylko usłyszał kliknięcie drzwi, przygryzł lekko kciuka.
On nie miał problemów ze swoim wzrostem...
Inni go mieli.
Tak.
Dopiero po chwili jego myśli wróciły na normalny tor, o ile można to powiedzieć o Cyrillu. Rozejrzał się po pokoju.
- Nie było mnie chwilę, a ty zrobiłeś tu już taki bałagan? - Zaśmiał się pod nosem - Mogę to ogarnąć w wolnej chwili no chyba, że masz coś do ukrycia! Żadnych nowych przygarniętych bestii?
Odłożył książkę na łóżko i poderwał się z niego. Na szybko opróżnił jeden bagaż wrzucając ubrania w odpowiednie miejsca w szafie, a jedną walizkę niedbale wsunął nogą pod łózko.
Tak, był gotowy na kolejne długie miesiące szkoły.
- Nieważne jakbym się starał. - Uśmiechnął się. - Młody się do Ciebie przywiązał, zresztą... sam wiesz jaki jest Saturn. Jak to mówią, zakazany owoc smakuje najlepiej nie? Sam jesteś doskonałym przykładem gdy robisz zupełnie co innego niż od Ciebie oczekują! Nie próbuj zaprzeczać~
Gdyby miał się w końcu przejmować i zawstydzać każdym czynem wykraczającym poza tak zwane normy społeczne. Większość dnia w pokoju, spędziłby z twarzą w poduszce. Co jest co najmniej nieekonomiczne z punktu widzenia jego ADHD. Dodatkowo takie siedzenie z twarzą w poduszce ograniczałoby znacznie wizję na jego osobę, a czasami trzeba mieć Mercurego na oku. W końcu nie wiadomo co przyjdzie mu do głowy, a nie wykluczone, że to będzie świetna zabawa. Więc czemu by nie skorzystać?
Karcąc "wykroczenia" innych, jak można być pobłażliwy do własnych? Cyrille też miał swoje demony. Wszystko było w porządku.
Blondyn ponownie stracił częściowe zainteresowanie pozostałą dwójką i zaczął przeglądać swoją książkę, chwilę później w jego dłoni wylądował mały zeszycik i kawałek ołówka. Na szybko zapisane uwagi po chwili znalazły się na wyrwanym skrawku kartki, który z kolei wylądował między odpowiednimi stronami. Chłopak często miał swoje spostrzeżenie czy uwagi co do danej potrawy, ale nie potrafił przeboleć bazgrania na bokach kartek. W końcu nie było to ani estetyczne, ani czytelne. Z drugiej strony to były jego myśli, więc każdy inny mógł interpretować przepis po swojemu.
Nie daj boże użyłby jego notatek... i do tego zepsułby je...
Gdyby tylko blondyn się dowiedział, pozbyłby się świadków, dowodów, a później siebie. Nikt nie będzie bezcześcił jego kuchni.
"Pod wieczór wychodzimy, dawno nie byłem w żadnym klubie"
Oho! Szykuje się kolejna atrakcja, pomimo iż chłopak przytaknął głową to z automatu zaznaczył pewną pozycję w książce, jakby wiedział, że jego przyjaciel po chwili zmieni zdanie.
- Wiec przygotuje dobrą bazę pod dzisiejsze wyjście. - Uśmiechnął się szeroko, dopiero teraz gdy Alan stał i szykował się do wyjścia, przyjrzał się mu uważnie.... był cholernie wysoki, za wysoki.
- Powodzenia! - rzucił tylko za nim z szerokim uśmiechem. Gdy tylko usłyszał kliknięcie drzwi, przygryzł lekko kciuka.
On nie miał problemów ze swoim wzrostem...
Inni go mieli.
Tak.
Dopiero po chwili jego myśli wróciły na normalny tor, o ile można to powiedzieć o Cyrillu. Rozejrzał się po pokoju.
- Nie było mnie chwilę, a ty zrobiłeś tu już taki bałagan? - Zaśmiał się pod nosem - Mogę to ogarnąć w wolnej chwili no chyba, że masz coś do ukrycia! Żadnych nowych przygarniętych bestii?
Odłożył książkę na łóżko i poderwał się z niego. Na szybko opróżnił jeden bagaż wrzucając ubrania w odpowiednie miejsca w szafie, a jedną walizkę niedbale wsunął nogą pod łózko.
Tak, był gotowy na kolejne długie miesiące szkoły.
"Kumpel poprosił mnie o pomoc ze sprzętem. To może trochę zająć."
- To tylko propozycja, nie żądanie. - odpowiedział spokojnie, wodząc za nim wzrokiem. Nie miał zamiaru niczego na nim wymuszać, nawet jeśli w tym momencie niespecjalnie wątpił w jego szczerość. Pomimo wyłączonego telefonu, który wsunął do kieszeni, nawet nie dbając o to, by go włączyć. Właśnie dzięki tej drobnej akcji dobrze wiedział, że jakiekolwiek próby skontaktowania się z blondynem nie miały mieć najmniejszego sensu. Skrzyżował z nim beznamiętne spojrzenie, nie reagując w żaden sposób na rzuconą zaczepkę. Mrugnął jedynie nieco powolniej niż zwykle, zaraz widząc przed oczami już jedynie drewno zamkniętych drzwi.
Mercury.
Hm?
Przysypiasz na jawie.
Mimo ostrzeżenia, dopiero po dłuższej chwili przesunął wzrok z powrotem na Cyrille'a skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Mogę ci pomóc. Ale to później. Idę nakarmić Kuro i zwierzaki z okolicy, chcesz się przejść ze mną? - zapytał wskazując krótko gestem głowy na okno. Kruk co prawda nie akceptował dotyku innych osób, ale samo towarzystwo z reguły mu nie przeszkadzało. W końcu nie zamierzał wciskać go na siłę w cudze ręce. Natomiast reszta bezdomnych czworonogów reagowała różnie. Liczył jednak, że skoro przyzwyczaiły się do jego obecności, jedna osoba towarzysząca nie zrobiłaby większej różnicy. Rzecz jasna, jeśli chłopak rzeczywiście miał zamiar się z nim udać.
- Hej, jaki znowu bałagan? - mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, wskazując ręką na rzeczy dookoła.
- To wszystko absolutnie niezbędne do przeżycia przedmioty. Ty masz swoje książki, ja tonę karmy. I terrarium. Mam w planach kupienie warana, nie przeszkadza ci to, prawda? - sam ton jego głosu wskazywał na to, że nie pytał. On stawiał przyjaciela przed faktem dokonanym. Podjął decyzję i zamierzał się jej trzymać, nieważne czy przeciw mieli coś nauczyciele, czy jego współlokator. Dość samolubne podejście.
Zerknął kątem oka na wsuwaną pod łóżko walizkę, ale w żaden sposób jej nie skomentował. Zamiast tego wstał z miejsca i krzątając się przez chwilę przy biurku, dorwał w końcu dwa duże plastikowe pojemniki, napełniając te po brzegi psim i kocim jedzeniem. Oba wylądowały w plecaku, wraz z paroma puszkami i drobnym opakowaniem z dwoma jajkami.
Gotowy do drogi, zarzucił plecak na ramię i obrócił się w jego stronę, przechylając pytająco głowę w bok.
- To idę. - krótka informacja. Jeśli chciał do niego dołączyć, miał w końcu wystarczająco dużo czasu by się do tego przygotować. Drzwi szczęknęły jeszcze raz, gdy czarnowłosy opuścił pokój, kierując się ku wyjściu.
zt.
- To tylko propozycja, nie żądanie. - odpowiedział spokojnie, wodząc za nim wzrokiem. Nie miał zamiaru niczego na nim wymuszać, nawet jeśli w tym momencie niespecjalnie wątpił w jego szczerość. Pomimo wyłączonego telefonu, który wsunął do kieszeni, nawet nie dbając o to, by go włączyć. Właśnie dzięki tej drobnej akcji dobrze wiedział, że jakiekolwiek próby skontaktowania się z blondynem nie miały mieć najmniejszego sensu. Skrzyżował z nim beznamiętne spojrzenie, nie reagując w żaden sposób na rzuconą zaczepkę. Mrugnął jedynie nieco powolniej niż zwykle, zaraz widząc przed oczami już jedynie drewno zamkniętych drzwi.
Mercury.
Hm?
Przysypiasz na jawie.
Mimo ostrzeżenia, dopiero po dłuższej chwili przesunął wzrok z powrotem na Cyrille'a skupiając na nim całą swoją uwagę.
- Mogę ci pomóc. Ale to później. Idę nakarmić Kuro i zwierzaki z okolicy, chcesz się przejść ze mną? - zapytał wskazując krótko gestem głowy na okno. Kruk co prawda nie akceptował dotyku innych osób, ale samo towarzystwo z reguły mu nie przeszkadzało. W końcu nie zamierzał wciskać go na siłę w cudze ręce. Natomiast reszta bezdomnych czworonogów reagowała różnie. Liczył jednak, że skoro przyzwyczaiły się do jego obecności, jedna osoba towarzysząca nie zrobiłaby większej różnicy. Rzecz jasna, jeśli chłopak rzeczywiście miał zamiar się z nim udać.
- Hej, jaki znowu bałagan? - mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, wskazując ręką na rzeczy dookoła.
- To wszystko absolutnie niezbędne do przeżycia przedmioty. Ty masz swoje książki, ja tonę karmy. I terrarium. Mam w planach kupienie warana, nie przeszkadza ci to, prawda? - sam ton jego głosu wskazywał na to, że nie pytał. On stawiał przyjaciela przed faktem dokonanym. Podjął decyzję i zamierzał się jej trzymać, nieważne czy przeciw mieli coś nauczyciele, czy jego współlokator. Dość samolubne podejście.
Zerknął kątem oka na wsuwaną pod łóżko walizkę, ale w żaden sposób jej nie skomentował. Zamiast tego wstał z miejsca i krzątając się przez chwilę przy biurku, dorwał w końcu dwa duże plastikowe pojemniki, napełniając te po brzegi psim i kocim jedzeniem. Oba wylądowały w plecaku, wraz z paroma puszkami i drobnym opakowaniem z dwoma jajkami.
Gotowy do drogi, zarzucił plecak na ramię i obrócił się w jego stronę, przechylając pytająco głowę w bok.
- To idę. - krótka informacja. Jeśli chciał do niego dołączyć, miał w końcu wystarczająco dużo czasu by się do tego przygotować. Drzwi szczęknęły jeszcze raz, gdy czarnowłosy opuścił pokój, kierując się ku wyjściu.
zt.
Przeciągnął się szybko wypuszczając powietrze z płuc. Nowe zwierze nie przeszkadzało mu ani trochę, jakby kolejna bestia robiła mu jakąś różnice. W końcu nawet jakiekolwiek próby powstrzymania go skończyłyby się porażką. Nie to, że chciałby kiedykolwiek mu czegoś zabraniać, po prostu to wiedział. Podświadomie lub też z doświadczenia.
- Jasne - odpowiedział szybko na zaproszenie. Uwielbiał zwierzaki, a dodatkowo mógł wtedy zaobserwować małą zmianę w Mercu podczas gdy zajmował się swoimi pupilami.
Odłożył książkę na poduszkę, upewniając się czy zakładka się nie uwolniła w jakiś magiczny sposób. Poderwał się z łóżka i pognał za nim po drodze poprawiając buty skacząc to na jednej to na drugiej nodze.
- Czekaj czekaj!
[z/t]
- Jasne - odpowiedział szybko na zaproszenie. Uwielbiał zwierzaki, a dodatkowo mógł wtedy zaobserwować małą zmianę w Mercu podczas gdy zajmował się swoimi pupilami.
Odłożył książkę na poduszkę, upewniając się czy zakładka się nie uwolniła w jakiś magiczny sposób. Poderwał się z łóżka i pognał za nim po drodze poprawiając buty skacząc to na jednej to na drugiej nodze.
- Czekaj czekaj!
[z/t]
Zebrana podczas przechadzki po centrum energia pozwoliła mu się nieco ożywić. Owocem tego było kilka opowieści wyrzucanych z entuzjazmem podczas drogi powrotnej. Wspomniał między innymi o ostatnio oglądanym filmie (Jurassic World) przy którym nie poskąpił wielokrotnego powtórzenia, jak świetny i genialny był. Dorzucił też historyjkę, że udało mu się opanować kilka nowych utworów na skrzypach i prawie paść ofiarą bardzo ekspresywnej kobiety, która była nową stażystką na planie fotograficzny. Uznanie młodego panicza za absolutnie uroczego i niemal wyparowanie w jego stronę z rozpostartymi ramionami było co najmniej niepoprawne. Tragedii zaradził główny fotograf, w porę chwytając pracownicę za ramię i na stronie tłumacząc, co powinna, a czego zdecydowanie nie. Zamknął usta dopiero przed drzwiami odpowiedniego pokoju, przystając w odpowiedniej odległości, by puścić Mercury'ego przodem.
- W czym dokładnie potrzebujesz pomocy? - dopiero teraz ponownie poruszył temat projektu. Ciekawość w końcu wygrała, a że zawsze lubił tego typu prace, to siłą rzeczy cieszył się z możliwości udzielenia pomocy.
- W czym dokładnie potrzebujesz pomocy? - dopiero teraz ponownie poruszył temat projektu. Ciekawość w końcu wygrała, a że zawsze lubił tego typu prace, to siłą rzeczy cieszył się z możliwości udzielenia pomocy.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach