Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Pokój numer 5
Sro Wrz 16, 2015 11:59 am
[ Szkic Pokoju ]

Właściwie jak na akademickie standardy, pokój można było uznać za wyjątkowo luksusowy. Czy wszystkie przedstawiały takie standardy, czy może został im przydzielony ze względu na wyjątkowo bogatych rodziców obu współlokatorów - pozostawało tajemnicą, dopóki nie odwiedziło się kogoś innego rzecz jasna.
Po przejściu przez czarne drzwi z błyszczącą na nich białą piątką, pierwszą rzeczą rzucającą się w oczy jest wielkie okno wychodzące na ścieżkę, biegnącą niedaleko ogrodu. Lewa część pokoju należy do Mercury'ego, co właściwie da się rozpoznać praktycznie od razu. Nie chodzi już nawet o wielkie, przygotowane terrarium, które nie zyskało jeszcze mieszkańca, lecz o całą tonę żarcia dla zwierząt, ustawioną tuż obok niego. Worki z suchą karmą, tona puszek, przekąsek, ciastek i innych dziwactw, ułożone w piękny stos przypominający wystawę sklepową. Jednoosobowe łóżko mimo tego, że wygląda na wygodne, z pewnością nie pomieści dwóch osób, jedna nieustannie spadałaby bowiem na ziemię. Wiecznie idealnie zaścielone, choć tu i ówdzie da się zobaczyć pojedynczą sztukę włosa z kociej sierści. Po prawej stronie od materaca stoi szafka nocna, a zaraz obok niej biurko z jednym z najnowszych komputerów, które Mercury sam złożył pod gry. W końcu prawa strona należąca do jego współlokatora, póki co pozostaje pusto podstawowa z prostego względu - Cyrille jeszcze nie zdążył postawić w nim nogi. Jedyne co przywieziono od niego wcześniej to komputer, podobnie jak w przypadku Blacka, i cała tona książek kucharskich. Na prawo od jego biurka stoi wielka szafa podzielona na dwie części. Nie żeby Mercury'ego specjalnie to obchodziło, bo i tak zdążył już zająć swoimi ciuchami siedemdziesiąt procent jej powierzchni mając głęboko gdzieś, czy reszta miejsca starczy współlokatorowi czy też nie.
Pokój ma własną łazienkę z prysznicem, do której można się dostać po odsunięciu wielkiego worka karmy dla kotów. Rysunek pojawi się kiedy indziej.

Zwierzęta w pokoju: Kot pojawia się tylko w obecności Blacka, głównie pod wieczór. Zawsze z samego rana chłopak wypuszcza go na dwór.
Innych zwierząt 'domowych' obecnie brak ze względu na zakaz, jaki nałożono na chłopaka, choć terrarium raczej nie wskazuje na to, by miał się do niego dostosować.
Zdjęcia kota: 1
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:06 pm
"Najpierw stołówka, potem akademik. Taki był plan."
Nie był zbytnio skomplikowany. Dlaczego więc chłopak zaczął się zastanawiać, czy nie powinien zmienić kolejności?
Jeśli zaprowadzisz go najpierw do pokoju, a dopiero potem pójdziesz po jedzenie, prawdopodobnie zaśnie przed twoim powrotem.
Wiem, ale-
Nie spierdalaj jak szczeniak.
Przed nikim nie spierdalam, kurwa.
Więc przestań szczekać i idź jak zaplanowałeś.
Świetnie.
W końcu tabliczka stołówki znalazła się w zasięgu jego wzroku. Przystanął w miejscu i obrócił się w stroną Alana wyciągając ręce z kieszeni.
- Zaczekaj tu, dobra? Nie zjem tego sam, więc... nigdzie nie idź.
Nie planował jedzenia na miejscu, wolał wziąć coś ze sobą do pokoju. Przejechał krótko wzrokiem po blondynie i odwrócił się nie dopowiadając już nic więcej, by zniknąć za drzwiami. Mimo pory, wyłapał parę znajomych twarzy siedzących przy stolikach. Skinął im głową na powitanie, nie zatrzymując się na żadną dłuższą pogawędkę. Utkwił wzrok w wystawionych rzeczach, ostatecznie biorąc dwie tortille z kurczakiem, cztery różne kanapki i dwie puszki coli. Przejechał palcami po karku, a jego wzrok padł na lodówkę przy kasie. Otworzył ją wyciągając coś ze środka i podsunął młodej sprzedawczyni z nieznacznym uśmiechem.
- Jeszcze to. Wszystko wezmę ze sobą.
Puścił jej oczko, patrząc z rozbawieniem jak kobieta sięga drżącą dłonią po opakowanie, zasłaniając nerwowo twarz włosami. Zapakowała mu wszystko do siatki, a chłopak wyciągnął kartę w jej stronę, wstukując kod na ekranie. Obrócił się w stronę wyjścia i przystanął jeszcze, przeglądając wszystko w środku, by wyciągnąć opakowanie i rozerwać je wyciągając ze środka podwójnego, wodnego loda. Naparł łokciem na drzwi, otwierając je na oścież i stanął w miejscu przełamując go na pół. Podał jeden patyk Alanowi i skinął na niego głową, ruszając bez słowa w stronę akademiku.
Droga była prosta, skręcali zaledwie dwa razy, a po trzech, może czterech minutach stanęli przed drzwiami. Jako że obie ręce miał zajęte, ponownie użył łokcia by nacisnąć na klamkę i pchnął je barkiem w przód.
Nawet nie były zamknięte. To się nazywa dbałość o bezpieczeńśtwo.
- Wchodź.
Rzucił, wpychając się bezczelnie przed niego i zdjął przez ramię swoją torbę, rzucając ją na ziemię. Kopnął ją w stronę szafki nocnej po ziemi i przeszedł przez pokój, zatrzymując się przy biurku. Rzucił siatkę z zakupami na krzesło i przeciągnął się, obracając ponownie w stronę Alana.
Oparł się tyłkiem o biurko i uniósł dłoń z rozpuszczającym się od gorąca lodem.
Przesunął powoli czubkiem języka od jego dołu po sam czubek, powtarzając czynność trzy razy. Oblizał go raz jescze dookoła i wsunął sobie do ust, by zaraz wyciągnąć z cichym mlaśnięciem, zerkając na spływającą mu po nadgarstku lepką, owocową wodę. Przejechał w ślad po niej językiem, ani przez chwilę nie odrywając beznamiętnego wzroku od Alana.
- Bierz co chcesz, Paige. - mruknął niskim, nieco zachrypniętym tonem i wskazał dłonią na siatkę, dopiero w tym momencie obracając głowę w stronę okna. Wyjrzał przez nie z obojętną miną, wskazującą na dość leniwe zamyślenie, chwilowo ignorując wszystko co działo się w pokoju, liżąc swojego loda. Tym razem już bardziej normalnie.

<- Poprzedni temat
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:07 pm
Obserwował go zbyt dokładnie, by nie zauważyć zmian w jego nastawieniu. Przeciętna osoba o zdrowych zmysłach już dawno zaprzestałaby dalszych prób wyprowadzenia go z równowagi. Paige zdawał sobie sprawę z przeszłości czarnowłosego, ale nawet ona nie zasiała w nim nawet najdrobniejszego ziarnka obawy. W jego oczach Merc nie był żadnym zagrożeniem. Mimo że na pewno nie wyszedłby w jednym kawałku w starciu na pięści, na pewno nie pozwoliłby mu skończyć lepiej. Poza tym to on musiał właśnie płaszczyć się pod nim na ziemi. Jeżeli nadal wątpił, że to tam było jego miejsce, ciemnooki zamierzał stopniowo zacząć sprowadzać go na właściwy tok myślenia. Kociak mógł zaledwie miauczeć lękliwie pod łapami lwa.
Nie masz zbyt wysokiego mniemania o sobie?
Nie. To on ma za wysokie mniemanie.
Zdusił w sobie parsknięcie, gdy palce bruneta boleśnie wbiły się w jego nadgarstek. Kto by pomyślał, że po tym wszystkim zacznie udawać nietykalnego? Gdyby nie głód, który wykręcał nieprzyjemnie jego żołądek, może nawet skończyliby pod drzewem, robiąc nieprzyjemne dla wielu widowisko.
Na wszystko miał przyjść czas.
Na ciebie ― rzucił, wsuwając ręce do kieszeni. Przez moment wiódł wzrokiem za grupą uczniów, która już podzieliła się ze sobą swoimi konspiracyjnymi szeptami, zerkając – niby to dyskretnie – w stronę dwójki chłopaków. Tylko jedna z dziewczyn wyłapała, że spojrzenie ciemnych oczu celowało akurat w nich. Wystarczył też jeden udawanie szczery uśmiech jasnowłosego, by natychmiast odwróciła twarz, chcąc ukryć swoje zażenowanie.
Boom. Jeden zero.
Bez zastanowienia ruszył za ręką, która dziś miała go wykarmić. Przesunął jedną ręką po swoim brzuchu i powiódł wzrokiem w stronę wejścia do szkoły, obok którego bez przerwy kręcili się uczniowie. Nie odzywał się, przez co mogło się wydawać, że pomimo dorównywania kroku Mercowi, tylko przypadkiem szedł obok niego i za chwilę mógł go wyminąć.
Szarpnięcie sprowadziło go z powrotem na ziemię. Chcąc nie chcąc pochylił się do przodu, przesuwając rozleniwione spojrzenie na twarz chłopaka. Zanim zdążył spytać go o powód tej nieoczekiwanej agresji, został skutecznie uciszony. Rozchylił usta, choć i tym razem nie wykazał się większym zaangażowaniem, jakby zamierzał po prostu sprawdzić, do czego zmierzał. Po ostatnim przestał już wierzyć, że to nie pułapka.
Co za niezdecydowanie.
Szybko doszedł do wniosku, że niewiele zmieniło się od ostatniego razu. W ostatniej chwili chciał zademonstrować mu, jak powinien zrobić to dobrze, ale jego język ledwo otarł się o kolczyk czarnowłosego.
To wszystko? ― mruknął kąśliwie, unosząc brew.
„Masz swoje dwa na dziesięć.”
Zaśmiał się pod nosem, choć rozbawienie bynajmniej nie dosięgnęło jego oczu. Wyprostował się z cichym mlaśnięciem, jakby tym sposobem miał odświeżyć sobie pamięć o jego smaku.
Co tam mówiłeś o nieznajomości swojego miejsca? Bezmyślne ― rzucił niejasno, jeszcze trochę uśmiechając się pod nosem, mimo że wypowiadając te słowa patrzył przed siebie. Mógł uznać to za groźbę, chociaż to, że jeszcze się na niego nie rzucił wychodziło na plus.
Najpierw jedzenie.

[ ... ]

„Zaczekaj tu, dobra?”
Mhm ― mruknął i kiwnął leniwie głową. Nie trzeba było długo się prosić. Nie zamierzał zrezygnować z okazji napełnienia swojego brzucha za darmo, choć gdyby tu nie wypaliło, na pewno szybko znalazłby sobie inny cel do pasożytowania. Teraz przynajmniej nie musiał się męczyć. Oparł się o ścianę obok drzwi stołówki, a jego spojrzenie towarzyszyło Mercury'emu do momentu, w którym ten nie znalazł się przy ladzie. Powód przejawu tej dobroduszności ze strony czarnowłosego był dla niego oczywisty od momentu wyjścia z tą propozycją. Zawsze próbował sztuczek, choć dotychczas nie zdarzyło mu się być ich obiektem.
Głupi szczeniak.
Nie darujesz mu, co?
Przymknął oczy zaledwie na chwilę i oparł się bokiem głowy o ścianę. Czekanie znudziło go już po tych kilku sekundach, ale na szczęście nie ruszył się z miejsca.
Alan ― słyszalnie zadowolony, żeński i przede wszystkim znajomy głos wdarł się do jego uszu. Dziewczyna nie musiała podnosić głosu, by usłyszał ją wyraźnie, dzięki czemu ledwie uchylił powieki, a już spoglądał z ukosa w bok na brunetkę, która sięgając mu do klatki piersiowej, była zmuszona zadzierać głowę do góry. Okrutny los niewysokich. ― Pierwszy raz nie przy stole? ― rzuciła, unosząc kącik ust w złośliwym uśmiechu.
Podobno w życiu każdego faceta przychodzi ten moment, w którym musi się ustawić ― rzucił bez wyrazu, choć Ayano bez trudu wyczuła, że nawet on nie podszedł do tej rozmowy na poważnie.
Teraz czekasz aż podstawią ci jedzenie pod nos?
Powiedzmy.
Czarnowłosa przechyliła się na bok, by zajrzeć do stołówki. Na zaledwie moment wygięła usta w podkówkę przepełnioną sceptycyzmem, gdy spostrzegła się, że nikt nie zmierzał w tę stronę.
Na razie słabo ci idzie ― parsknęła i odważyła się postawić kolejny krok przed siebie. Wiedziała, że ograniczanie jego przestrzeni osobistej nie było kwestią, z której powodu wpadał w burzliwy nastrój. Zaczepiła palec wskazujący o brzeg jego spodni, zadzierając głowę jeszcze wyżej z twarzą ubraną w wyraz, którego nie dało się od tak zignorować. ― Może wpadniesz dziś do mnie?
Co tu dużo mówić – w obecnej sytuacji Paige nie był zainteresowany jej ładną buźką. Jego wzrok osiadł jakieś trzydzieści centymetrów niżej, z czego doskonale zdawała sobie sprawę i niekoniecznie paliła się do tego, by robić mu wyrzuty, że nie patrzy jej w oczy. Odsłonięty dekolt wcale nie ułatwiał mu wyboru, przypominając mu o wszystkich momentach, które spędzili razem. Seks z nią jeszcze mu się nie znudził, ale w tym momencie miał inne priorytety.
Dzisiaj nie mogę, mała. Mam coś do załatwienia. ― Wierzchem dłoni lekko stuknął jej podbródek, niechętnie zmieniając swój punkt obserwacji z jej piersi na twarz. Kącik jego ust uniósł się w uśmiechu, któremu daleko było do niemych przeprosin, ale zdawał sobie sprawę, że ten zawadiacki grymas wystarczył, by znów mu wybaczyła.
No wieeesz ― westchnęła z udawanym wyrzutem i pstryknęła palcem pasek jego spodni. ― Jakoś nigdy wcześniej ci to nie przeszkadzało. Powinnam być zazdrosna o „coś do załatwienia”?
To tylko pomoc naukowa.
Ayano uniosła brwi szczerze zdziwiona. W tym momencie nic nie mogło powstrzymać jej przed przysunięciem ręki do policzka ciemnookiego, by sprawdzić czy nie jest rozpalony.
Chcesz sprowadzić na nas katastrofę, Paige. Od kiedy pomagasz w nauce i czego?
Od dzisiaj. Nasz młodszy kolega ma problemy z biologią.
Złapał ją za nadgarstek i odsunął jej dłoń od swojej twarzy. Nie potrzebował troski. Tym bardziej, że już po chwili czarnowłosa mogła dostrzec charakterystyczny błysk w jego oczach.
No tak ― podsumowała to krótkim parsknięciem. ― To wiele wyjaśnia. Czego nie rozumie? ― To oczywiste, że się z nim droczyła.
Zasad hierarchii w stadach ― odbił piłeczkę od razu, nie czując potrzeby zastanawiania się nad odpowiedzią. Jak na zawołanie zwrócił twarz ku stołówce, namierzając drugoklasistę, który wracał z pełną już siatką.
Black? Serio? ― Uniosła brew. Nie mogła pohamować swojej ciekawości i siłą rzeczy na moment sama skupiła się na młodzieńcu, który szedł w ich stronę.
Wzruszył lekceważąco barkami.
Powodzenia. Nie sądziłam, że kiedykolwiek dasz--
Kto się da, ten się da ― o ile Aya starała się być bardziej dyskretna, widząc, że od czarnowłosego dzieliła ich coraz mniejsza odległość, tak Alan nie widział przeszkód, by pozwolić mu na usłyszenie ostatniego skrawka rozmowy. Mimo że w tym momencie przyglądał się chłopakowi, ten wcale nie musiał dojść do wniosku, że dotyczyło to akurat jego.
Jasnowłosy odbił się od ściany i rzuciwszy zdawkowe „Na razie”, podszedł bliżej swojego dzisiejszego sponsora. Bez przejęcia przyjrzał się deserowi na patyku, ale mimo wszystko nie zamierzał gardzić tym dodatkiem. Wyrównując swoje kroki z jego, przysunął lód do dolnej wargi i zerknął z ukosa na towarzysza.
Jak niewinnie ― rzucił lakonicznie, choć w samym przekazie dało się wychwycić nutę złośliwości. Zaraz po tym przesunął językiem po podarowanym mu przysmaku.

[ ... ]

Rzucony na podłogę plecak wylądował tuż obok torby Merca. Blondyn już od momentu przekroczenia progu pokoju nie widział przeszkód, by czuć się tu jak u siebie. Bez większego zainteresowania przyjrzał się pokojowi, jakby rzeczywiście miał okazję oglądać go na co dzień od urodzenia, a aktualnie po prostu badał, czy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Zamknął za sobą drzwi, a ciche szczęknięcie zamka odgrodziło ich od szybkiego odwrotu. Alan zresztą nie czuł się zagrożony nawet na cudzym terenie.
Niespiesznie ruszył przez pokój, a jego wzrok na moment zawisł na reklamówce rzuconej na krzesło. Nie trwało to długo, zanim uniósł swoje spojrzenie i ulokował je na wysokości ust Black'a. Po pokonaniu kilku kroków po prostu przystanął, wsuwając lód do ust. Nie była to kwestia podłapania prowadzonej przez Mercury'ego gry. Robił to bez jakiejkolwiek pasji, ze spokojem obserwując każdy najdrobniejszy ruch języka.
Ruszył się z miejsca dopiero, kiedy Black stracił czujność. Nie wyglądał na kogoś, kto dał się sprowokować. Kroki, które stawiał w stronę biurka, były na tyle niespieszne, że wydawało się, że zależało mu wyłącznie na reklamówce, która nie miała nóg, by zacząć mu zwiewać. W przeciwieństwie do czarnowłosego, naprzeciwko którego zatrzymał się w takiej odległości, że wystarczyło lekkie przesunięcie się do przodu, by kumpel poczuł jak brzeg biurka wbija mu się w uda. Nie zrobił tego.
Zostaw. Masz własny.
Żeby to jeszcze był argument, który w ogóle by do niego dotarł. Mógł brać co chciał, nie? Palce oplotły się wokół nadgarstka czarnowłosego, zamykając go w niezbyt mocnym, ale i wcale nie tak słabym uścisku. Wymusił na nim uniesienie ręki wyżej, a stąd już tylko centymetr dzielił go od dobrania się do jego połówki. Nachylił się zgarniając językiem spływającą wodę. Aż nie potrafił się przejąć, że brunet jeszcze wcześniej miał lód w swoich ustach, gdy wcześniej tak ochoczo dzielił się z nim swoją śliną.
Dwójka to za mało.
Nie jesteś zbyt zachłanny?
Rozluźnił uścisk, wreszcie całkowicie uwalniając jego rękę. Szkoda tylko, że nadal nie ruszył się z miejsca, przez moment sunąc nieodgadnionym spojrzeniem po jego twarzy. Nie było tu miejsca na pożądanie. Wyraz w jego oczach o wiele łatwiej odpowiadał młodzieńczej zażartości, może nieco bezmyślnej. Nie zaprzątał sobie głowy rozsądkiem. Rzadko kiedy to robił, gdy już kierowała nim chęć zrobienia komuś na złość, a młodszy znajomy okazał się idealnym obiektem droczenia się.
W obecnej chwili po Alanie można było spodziewać się wszystkiego, a te dłużące się sekundy – całe trzy, skandal – spędzone w milczeniu i na impertynenckim gapieniu się wcale nie ułatwiały sprawy. Mógł posunąć się o krok dalej albo cofnąć o krok. Mógł sięgnąć po niego albo po reklamówkę spoczywającą na krześle obok i zająć się tym, po co w ogóle tu przyszedł. Od początku powinien skupić się na kanapkach.
Pomyliłeś kierunki, Paige.
Ten cel wydawał mu się teraz najwłaściwszy. Przysunął rękę do policzka czarnowłosego, chwytając między palce kilka miękkich kosmyków. Musnął kciukiem kącik ust chłopaka, jednocześnie nachylając się niżej, aż do momentu, w którym rozchylił usta, chwytając zębami za jego dolną wargę. Jeszcze lekko chłodna woda, którą dotychczas trzymał w ustach zaczęła cienką strużką spływać po podbródku bruneta. Musiał uznać to za nową zabawę, skoro zaraz po tym jego usta zsunęły się niżej. Blondyn bezceremonialnie przesunął językiem wzdłuż kolorowej smugi, a dotarłszy do jego ust nie poprzestał jedynie na subtelnym muśnięciu. Z cichym pomrukiem wymusił na nim pocałunek, który tym razem nie był jedynie podsunięciem mu pod nos srebrnej tacy, by dokładnie przyjrzał się temu, co oferowała jej bogata zawartość, a potem odsunięciem jej w oczywistym zakomunikowaniu mu, że i tak tego nie dostanie. Końcówką języka musnął jego podniebienie, potem zaczepnie zahaczył o kolczyk, by wreszcie przejść do pewniejszych pieszczot. Idealną ciszę zakłócił charakterystyczny dźwięk złączonych ze sobą ust.
Odsunął rękę od jego policzka i opuścił ją, by jednym palcem zaczepić o brzeg jego bluzy i podciągnąć ją wyżej. Mercury wyraźnie mógł poczuć chłód jego dłoni na skórze zaledwie w kontakcie z jedną opuszką jego palca, ale ten szybko odszedł w zapomnienie, gdy do jego brzucha, tuż nad linią jego spodni, przylgnęło coś o wiele zimniejszego. Lekko stopiona warstwa lodów zaczęła rozmywać się na jego ciele, a Paige jak gdyby nigdy nic jeszcze przez chwilę nie przestawał go całować, choć gest stopniowo zaczynał przypominać bardziej niewinne muśnięcia na ustach kumpla.
Stamtąd też zamierzasz to zlizać?
Kącik jego ust drgnął, ale powstrzymał się przed uśmiechem. Mocniejsze przygryzienie dolnej wargi definitywnie zakończyło ich wspólną zabawę, mając za zadanie pozostawienie Blackowi mrowiącej pamiątki. Jasnowłosy prostując się, oblizał swoją dolną wargę, przerywając jakikolwiek kontakt z młodzieńcem. Bluza opadła na swoje miejsce, a Alan ułamał końcówkę loda zębami, bezczelnie przyglądając się ciemnowłosemu z góry.
Nie prosiłem o dwa na dziesięć, Black. ― Bo przecież powinien docenić to, że w ogóle prosił, nawet jeśli była to najbardziej kłamliwa prośba, jaką kiedykolwiek słyszał. Ciemnooki przeważnie nie kwapił się, by korzystać z magicznych słów. Jeszcze nie zawiódł się wyciągając łapska po to, na co akurat miał ochotę.
Czyli jednak nie zamierzał.
Przytrzymał lód ustami i sięgnął po reklamówkę, z którą zamierzał rozwalić się na jego łóżku. Tak też zrobił. Podciągnął jedną nogę wyżej i wsparł ją kostką o swoje kolano. Odchylił się do tyłu, znajdując sobie oparcie w ścianie. Dojadając loda, zaczął szeleścić siatką, z której wyciągnął zakupioną wcześniej kanapkę.
Później się tobą zajmę ― mruknął, nie wahając się w swoim przejawianiu bezpośredniości. Drewniany patyk wylądował w reklamówce, choć znając go, równie dobrze mógł cisnąć nim na podłogę. Odwijając folię, obrzucił Merca leniwym spojrzeniem. ― Wcześniej nie do końca się zrozumieliśmy. I nie zanudź mnie. Doceń, że dla ciebie ― uniósł kącik ust w nonszalanckim uśmiechu, gdy zgrabnie powstrzymał się od użycia słów „przez ciebie” ― zrezygnowałem z propozycji nie do odrzucenia. Poleciłbym ci ją, gdyby nie to, że nie leci na młodszych. Wiesz, uparte przekonanie o naszym wolniejszym rozwoju intelektualnym i te sprawy. ― Zatoczył niedbałe koło ręką, dając znać, że niekoniecznie jej słuchał. Widocznie był wtedy zbyt zajęty patrzeniem na coś innego niż jej usta.
Wziął pierwszy kęs, przemykając sennym wzrokiem po pokoju. Równie dobrze zaraz po zjedzeniu mógł po prostu odpłynąć, mimo wcześniejszej obietnicy.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:10 pm
Prawdopodobnie właśnie z tego powodu Mercury nigdy wcześniej nie obrał Alana za cel. Czy uznawał go za lwa, z którym nie miał najmniejszych szans w walce o dominację? Nie. Lecz bez wątpienia był kimś, kto swoją osobą potrafił nie tylko wprowadzić niezłe zamieszanie, ale i pomimo ciągłego nacisku na kark, nieustannie trzymać głowę prosto rzucając ci wyjątkowo bezczelny uśmiech. I ta właśnie cecha sprawiała, że ujarzmienie go nie tylko zakrawało o niemożliwość, ale i było cholernie kłopotliwe. Black natomiast, unikał kłopotów na różne sposoby, wybierając ścieżki, które nie pochłaniały aż tyle energii, a zapewniały zadowalające rezultaty.
Które przestały ci wystarczać.
Nieprawda. To raczej ciekawość.
Nie rozśmieszaj mnie. Gdybyś chciał, mógłbyś się z nim pieprzyć już dawno temu.
Mógłbym.
Był tego pewien. Wystarczyłoby dać mu odpowiedni sygnał, rzucić wybraną prowokacją i powędrować ręką ku właściwemu miejscu. Nie było to zbyt trudne.
Problem w tym, że próbowałby cię zepchnąć na dół i rozłożyć ci nogi.
Tak jak robi to teraz. Jebany dominator.
Jesteś pewien, że masz prawo, by to mówić?
Morda. Nigdy nie pozwoliłem nikomu się pieprzyć i teraz się to nie zmieni.
Ale to nie jedyny powód, prawda?
Nie.
Był jeszcze drugi. Mercury najczęściej był zainteresowany ciałem drugiej osoby. Zwykła, fizyczna potrzeba którą musiał zaspokoić niezależnie od płci. W dodatku nieustannie dawała mu się we znaki. Nawet teraz jego myśli błądziły w mniej przyzwoitych sferach, zastanawiając się jak Alan zareagowałby na przeróżne akcje. Które niewątpliwie zamierzał wcielić w życie. Była jednak jeszcze jedna. Zwykle pojawiała się ona wyłącznie w przypadku dziewczyn, których uczucia potrafiły być tak gwałtowne i niesamowicie zabawne, że nie mógł się powstrzymać przed wyciąganiem ich z najgłębszych zakamarków ich niewinnych (bądź mniej niewinnych) serc. Pasja, namiętność, potrzeba miłości. Wszystko dostawał jak na dłoni, tylko po to by w następnej chwili, dosłownie rzucić im nimi w twarz z wyraźnym rozbawieniem i odejść, rozdeptując butem strzaskane nadzieje. Właśnie ta potrzeba targała nim w tym momencie do tego stopnia, że zaczynał tracić nad nią kontrolę. Zdawała się zagłębiać w każdy najmniejszy zakamarek jego umysłu, odnajdywać drogę poprzez wszystkie złączenia nerwowe, wypełniając każdą komórkę jego ciała.
Chciał wiedzieć.
Chciał wiedzieć jak to jest zostać pokochanym przez kogoś, kogo nie da się do siebie uwiązać. Sprawić, by dziki, nieujarzmiony lew ugiął łapy i padł przed nim, pokonany przez własne emocje. Uzależnić go od swojej obecności na tyle, by nawet sypiając z innymi, jego myśli były wypełnione wspomnieniami o nim, a dotyk cudzego ciała pozostawiał niedosyt, którego nie będzie potrafił nazwać. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej potrzeba rosła, osiągając stopień tak wysoki, że przez jego brzuch przewinęło się charakterystyczne mrowienie podekscytowania. Tak dawno go nie odczuwał. Niespecjalnie bacząc na miejsce, w którym się znajdowali, wsunął ręce pod swoją koszulkę, przejeżdżając opuszkami palca od żeber, aż po pasek spodni. I pomimo tych wszystkich rozmyślań, jego oczy nadal pozostawały beznamiętne, sprawiając wrażenie, że chłopak nadal nie odpuścił Paige'owi przygniecenia go do ziemi na dziedzińcu.
To nie będzie łatwe.
Łatwe cele nie są warte mojego zachodu. Jaką zabawę może zagwarantować dziewczyna, która obciąga ci na samo skinięcie palcem, a nogi rozkłada pod wpływem zawadiackiego uśmiechu?
Szybką.
Bez wątpienia. To nie będzie szybka gra.
Jesteś pewien, że ci się uda?
- Nie.
Odpowiedział na głos, gubiąc się chwilowo w rozmowie z samym sobą. Pokręcił głową nieznacznie, zupełnie jakby chciał tym gestem uporządkować rozbiegane myśli.
Więc czemu...?
Nie mogę być pewien. Ale też nie wierzę w przegraną.
To nie ma sensu.
Po prostu czekaj. I obserwuj. To będzie długa gra... a zwycięzca zgarnie wszystko.

[...]

Wiedział, że Paige jest dość znany w szkole. Mimo że częściej w pierwszej kolejności przypisywało się go do grupy tych, którzy walczyli z zasadami wszelkiego rodzaju poprzez wagarowanie, ciągłe wdawanie się w bójki i inne rozrywki, których wykonywanie było stanowczo zabronione przez dyrekcję. Niemniej w drugiej, bez wątpienia wrzuconoby go do śmietanki towarzyskiej, choć nikt nigdy nie mógł być pewien, czy to że blondyn zadaje się z nimi w danym momencie, świadczyło o tym, że za pięć minut nadal przy nich będzie. Zawsze chodził własnymi ścieżkami, wybierał tą która pasowała mu najbardziej i stawał na niej, cierpliwie czekając czy pojawi się ktoś, bądź coś godnego zainteresowania.
Właśnie tak odbierał go Mercury.
Brzmi znajomo?
Po części nas to łączy. Po części dzieli niczym przepaść.
Black kłamał. Kłamał nieustannie, zgrywając kogoś kim nie jest, dopasowując się wszędzie wręcz idealnie. Tak jak płynne złoto po wlaniu do formy wypełniało wszystkie jej zakamarki po same brzegi, tak on wtapiał się pomiędzy ludzi sprawiając wrażenie idealnego ich dopełnienia, czyniące z nich gotową całość.
Pieprzona ułuda.
Mimo że ilość grup, jakie przemierzył była wręcz niezliczona, nie znalazł ani jednej, którą mógłby nazwać prawdziwie swoją.
Masz już swoje miejsce.
Ale nawet teraz byłem zmuszony, by je opuścić. Nie będziemy ze sobą zawsze. Niezależnie od wzajemnej woli.
Tak długo jak obaj żyjecie, będziecie ze sobą połączeni, choćby dzieliły was tysiące kilometrów.
Wiem. Nie zapominam o tym, ale to niczego nie zmienia. Moje miejsce nie jest przy moim bracie. On jedynie przygotował mnie do tego, bym je znalazł.
Więc obwiniasz brata o uczynienie z ciebie kłamcy i manipulanta?
Nie. Zawdzięczam mu ocalenie, w momencie gdy wszyscy inni spisali mnie na straty. Chociaż teraz muszę się użerać z tobą.
Jestem częścią ciebie, Mercury.
Częścią, która nigdy nie powinna zyskać prawa głosu. Kim właściwie jesteś? Sumieniem? Poczuciem winy? Głosem rozsądku? Pożądania, potrzeb? Kim? Powiedz mi.
Nie uzyskał odpowiedzi. Głos zawsze pojawiał się i znikał, kiedy tylko uznawał to za właściwe. Było to dość irytujące, zdążył się już jednak przyzwyczaić na tyle, by w danym momencie nie przywiązywać do tego zbytniej uwagi.
Wychodząc ze stołówki widział, że Paige nie jest sam. Wbił obojętne spojrzenie dwukolorowych tęczówek w dziewczynę, przez chwilę zastanawiając się czy zamierzała odebrać mu szansę na rozdrażnienie lwa. Gdyby tak jednak było, tym który wcieliłby się w rolę kociego króla, byłby nie Alan, lecz Mercury.
Tolerował wiele rzeczy. Większość nie robiła na nim absolutnie żadnego wrażenia, co praktycznie nieustannie odbijało się na jego twarzy w postaci znikomej mimiki. Nie zamierzał jednak przepuszczać nikomu płazem odbierania jego zabawek. A moment, w którym zaprosił do siebie Paige'a, a ten postanowił owe zaproszenie przyjąć, był dla niego jawną zgodą na zaakceptowanie reguł. Niespecjalnie obchodziło go w tym temacie zdanie samego blondyna.
"Kto się da, ten się da."
Nie słyszał wcześniejszej rozmowy, nie potrafił więc stwierdzić do czego odnosiło się owe zdanie. Ich utkwiony w nim wcześniej wzrok mógł być zarówno wskazówką, dziełem przypadku, jak i zwyczajnym zniecierpliwieniem w oczekiwaniu na jedzenie. Gdy tylko Paige znalazł się obok niego, Black przełożył loda do prawej ręki, w której trzymał siatkę. Przesunął lewą dłonią po kieszeni spodni ciemnookiego, zaczepił się palcem o szlufkę i powędrował dalej po linii kręgosłupa, wbijając nieznacznie paznokcie w jego łopatkę. Odwrócił się w stronę dziewczyny i uniósł wyżej głowę, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie.
Miał gdzieś rozmiar jej piersi.
Miał gdzieś ile razy już się ze sobą pieprzyli i ile razy będą to jeszcze robić.
Jeśli chciała się zabawić w towarzystwie Alana, będzie musiała znaleźć sobie inny termin. Black natomiast uprzejmie przekazał jej jednym, wymownym spojrzeniem, że nie toleruje żadnego wchodzenia mu w drogę. Nawet ze strony cycatych ślicznotek.
Jeśli natomiast znajomej Paige'a zdarzy się o tym zapomnieć, zadba o to, by zapamiętała tą niepisaną zasadę do końca życia.
Obrócił z powrotem głowę, przejeżdżając raz jeszcze dłonią po plecach blondyna, tym razem kierując się w dół, by zaraz opuścić dłoń wzdłuż boku, chwytając w nią zakupy. Zaznaczył swój teren, mógł więc ponownie poddać się przyziemnej przyjemności smakowania loda.

[...]

Nie miał nic przeciwko jego podejściu. Zdecydowanie bardziej wolał, gdy ludzie zachowywali się w jego towarzystwie swobodnie, niż jak spięte cnotki, które pierwszy raz chłopak zapraszał do swojego pokoju. Szczęknięcie zamka było dźwiękiem, którego nie słyszał od dawna. Nie miał zwyczaju zamykania drzwi. Na dobrą sprawę mało kogo zapraszał do pokoju, w większości zadowalając się chodzeniem do nich. Tak było zdecydowanie wygodniej. I nie musiał potem sprzątać. Choć rzecz jasna zawsze znajdzie się parę wyjątków od tej reguły. Paige był jednym z nich.
Mercury wyglądał przez okno, śledząc leniwie przesuwające się po niebie chmury, nie myśląc w danym momencie o niczym konkretnym czy ważnym. Jeśli już coś się pojawiało, dotyczyło albo kota, który zapewne niedługo postanowi się stawić pod jego oknem, albo pogody, która w jego guście, mogłaby już zmienić swoją postać z upału na śnieżny puch. Nawet deszcz byłby lepszy od tej duchoty. Pozostawało jedynie cieszenie się faktem, że wieczory były w miarę do przeżycia.
Lekki podmuch powietrza zwrócił jego uwagę, wyrywając go z zamyślenia. Obrócił się z powrotem w stronę Alana, który zdążył już pokonać dzielącą ich odległość. Nie spodziewał się jednak, że zmieni swój priorytet. Nie zaprotestował, gdy zacisnął palce na jego nadgarstku. Właściwie od samego początku nie zamierzał walczyć, pozwalając mu na swobodne kierowanie swoją dłonią. Podążał leniwie wzrokiem za jego językiem, by w ostateczności skupić się na ciepłych brązowych tęczówkach. Uniósł wolną dłoń przejeżdżając od niechcenia opuszkami palców po jego policzku.
- Te oczy zdają się kompletnie nie pasować do twojego charakteru. Chociaż w sumie je lubię.
Powiedział spokojnie, przekrzywiając nieznacznie głowę w prawą stronę i zjechał dłonią na jego obojczyk. Nie cofnął się, ale też nie reagował w żaden sposób na jego zaczepki, pozwalając by dotykał jego ust czy przygryzał wargę. Zemsta za wcześniejsze? Może. Powstrzymał odruch wytarcia się, gdy lepka, chłodna woda spłynęła po jego podbródku, zamiast tego pozwalając by Paige sam się tym zajął.
Niemniej, bez wątpienia spodobał mu się kontrast między chłodną temperaturą loda, a ciepłym językiem Alana. Przymknął nieznacznie powieki, cały czas uważnie go obserwując i rozchylił posłusznie usta, by wpuścić go do środka. Nie zamierzał dłużej ciągnąć swojej niewzruszonej gry. Z łatwością dostosował się do jego rytmu, zupełnie jakby ćwiczyli to ze sobą od bardzo dawna. Nadal nie zamierzał jednak zamykać oczu, pozwalając mu na wyczytanie wszystkiego jak z otwartej księgi.
Rozbawienie, zaciekawienie, odrobina rozleniwienia przemieszana z większą ilością satysfakcji. Bo czy nie tego od początku chciał?
I w końcu nuta zaskoczenia. Wzdrygnął się nieznacznie czując chłodny dotyk na brzuchu, jak i rozsmarowywaną po nim warstwę lodów. Przez chwilę jego umysł stracił wątek, wyraźnie nie mogąc się zdecydować czy powinien się skupić na zimnej sensacji rozlewającej się na jego skórze, czy gorącym oddechu i muskających go raz po raz ustach Alana, które wyraźnie zmieniły tempo zwiastując rychły koniec. Zadrapał paznokciami jego obojczyk, zostawiając po sobie niewielkie zaczerwienienie, które miało zniknąć w ciągu paru następnych sekund i podążył palcami w dół, wsuwając je w spodnie starszego chłopaka, w okolicach bioder. Przejechał po nich parę razy opuszkami, czerpiąc jakąś nienazwaną przyjemność z dotykania wystającej kości. W przeciwieństwie do Paige'a nie powstrzymywał nieznacznego, cwanego uśmiechu, gdy ten wypłynął na jego usta. Oblizał ugryzione miejsce, przez chwilę samemu zaczepiając o nie językiem i mrugnął, gdy ten spojrzał na niego z góry, ponownie przybierając zobojętniałą minę, choć gdzieś w jego oczach nadal tańczyły iskierki rozbawienia.
- A ja o loda na brzuchu. Zrób tak jeszcze raz to następnego wsadzę ci w spodnie.
Odchylił nieznacznie materiał ubrania palcami, by zaraz go wypuścić z cichym, charakterystycznym dźwiękiem, gdy na nowo uderzał o ciało Alana. Spojrzał na swojego loda, z którego woda kapała powoli na podłogę, choć przez całą sytuację, zdążył się już w większości rozpuścić. Wsunął jego resztki do ust, by go rozgryźć i schylił się, wyrzucając patyczek do kosza pod biurkiem.
"Później się tobą zajmę."
Ciekawe. Więc miał teraz chodzić ujebany i czekać aż łaskawie po sobie posprząta?
Wydał z siebie coś na wzór cichego parsknięcia śmiechem i złapał dół bluzy, zdejmując ją przez głowę wraz z podkoszulkiem. Jeśli jakikolwiek chłopak mógłby czuć się mocniej skrępowany rozbieraniem przed drugim, to z pewnością nie był nim Mercury. Gdyby mógł prawdopodobnie cały czas chodziłby półnagi. No właśnie. Gdyby mógł. Uniemożliwiała mu to zarówno szpecąca ciało długa, szeroka blizna nad lewym biodrem, która u większości dziewczyn w pierwszym momencie wywoływała irytujące współczucie i zaciekawienie. Za każdym razem wymyślał jakąś nieprawdopodobną historyjkę, byle się odwaliły i przestały go w końcu męczyć. Drugie były rzecz jasna tatuaże, których - jak ciemnooki mógł zauważyć, jeśli kiedykolwiek zwracał na nie uwagę - ponownie przybyło. Czarny wzór pazurów z białym napisem na prawym biodrze krył się w jego spodniach, uniemożliwiając podziwianie go w pełnej krasie. Dało się jednak jeszcze zobaczyć otaczające go lekkie zaczerwienienie podrażnionej skóry. Pozostały więc pozostałe dwa, jeden z nich doskonale widoczny na piersi i drugi zaczynający się w połowie ramienia, biegnący przez bok barku, aż po łopatkę, która z kolei ukryta była ze względu na pozycję, w jakiej stanął Black. W końcu nie odpuściłby sobie rozbierania się dokładnie na wprost siedzącego na łóżku Paige'a, stojąc do niego przodem.
Przeszedł przez pokój, odsuwając nogą worek z karmą i zniknął w łazience, wrzucając brudne w jego mniemaniu rzeczy do pralki. Złapał jeden z przewieszonych ręczników i zwilżył go wodą, pozbywając się niezbyt przyjemnego, lepkiego uczucia z brzucha, przy okazji odświeżając i twarz. Zaraz odrzucił go do pralki i wrócił do pokoju szukając czegoś w szafie. Prosty, czarny podkoszulek zdecydowanie mu w tym momencie wystarczył.
Podszedł do łóżka trzymając go w dłoni i rzucił obok Alana. Zrzucił mu bezceremonialnie jedną nogę z drugiej i nachylił się w jego stronę, przesuwając kolanem pomiędzy jego udami, zaciskając jednocześnie dłonie na ich górnej części. Przysunął się do niego, dmuchając mu ciepłym powietrzem w lewe ucho.
- Dla mnie, wszystkie propozycje są warte odrzucenia. I skoro zmusiłeś mnie do rozebrania się to teraz zajmiesz się ubraniem mnie.
Mruknął nisko, zaraz parskając krótko z rozbawieniem.
- Jak zjesz. - wycofał się jakby nigdy nic. Z łóżka? W życiu. Odwrócił się tyłem do niego, moszcząc wygodnie między jego nogami i oparł plecami o klatkę piersiową blondyna. Przechylił głowę w bok, przytulając policzek do jego barku i przymknął oczy, ziewając krótko.
Rządził się?
Tak.
Był bezczelny?
Jak najbardziej.
W dodatku najwidoczniej w najmniejszym stopniu mu to nie przeszkadzało. Sam nie był jakoś specjalnie głodny, zostawił więc tą działkę Alanowi, wodząc jedynie z rozleniwieniem palcami po jego udzie.
- O czym rozmawiałeś z tą laską przed stołówką? - zapytał niby to od niechcenia, zerkając kątem oka w jego stronę. Nie żeby było mu to jakoś szczególnie potrzebne do życia, ale... i tak chciał wiedzieć.
Ciekawość zabiła-
Zaraz ja cię zabiję.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:10 pm
Bliskość i dotyk nigdy go nie zrażały. Nawet tutaj, na środku korytarza pełnego ludzi, nie odczuł skrępowania, gdy dłoń czarnowłosego zakradła się pod jego koszulkę. Właściwie było to całkiem miłe uczucie. Jako urodzony wielbiciel bycia drapanym po plecach tym bardziej nie zamierzał oponować i odsuwać się na bezpieczną odległość. Postarał się jedynie, by powstrzymać się od naprężenia grzbietu w geście zachęcającym do dalszych pieszczot, choć w tym jednym przypadku zgodziłby się na to, by każdy znał ten słaby punkt. Zerknął z ukosa na idącego obok chłopaka, przez ten czas nieruchomo trzymając w swoich ustach lód. Oceniał wyraz jego twarzy, gdy ten spoglądał za siebie niezbyt przychylnie. Alan wreszcie sam nie mógł powstrzymać się od obejrzenia się do tyłu przez ramię, choć podejrzewał o co chodziło.
Nie pomylił się.
Od razu odnalazł sylwetkę Ayano, która nadal spoglądała w ich stronę. Bez wyrazu przyglądała się, jak sądził, Blackowi. Paige znał ją nie od dziś i wiedział, że potrzeba było o wiele więcej, by zmusić ją do większej ostrożności, a już na pewno przerazić. Może w bezpośrednim starciu z dużo wyższym od siebie chłopakiem o bardziej zadowalającej budowie miała marne szanse, ale dopóki groźba nie przerodziła się w czyny, nie zamierzała opuszczać gardy ani przegrać tego nieoczekiwanego, wzrokowego pojedynku. Uniosła rękę i wsunęła sobie palec do ust, przyglądając mu się przy tym co najmniej zachęcająco. Minęła dosłownie chwila, a powoli wysunęła go na zewnątrz w tak sugestywnym geście, że nie było najmniejszych wątpliwości, że już nieraz w swoim życiu zdarła sobie kolana. Wyeksponowany środkowy palec i perfidny uśmiech na jej ustach mówiły same za siebie: „Spróbuj to przebić, Black”. Czy to miało oznaczać wojnę?
Brunetka uniosła wzrok na blondyna, czując, że jej się przyglądał i z premedytacją przejechała językiem po dolnej wardze. Wcale nie poczuła się speszona swoim obscenicznym zachowaniem, a jasnowłosy i tak zamierzał odpowiedzieć jej tym samym, wysunąwszy lód z ust. Zrobiłby to, gdyby paznokcie wbijające się w jego łopatkę nie odwróciły jego uwagi.
Nie mów, że jesteś zazdrosny, Black ― rzucił, przyglądając mu się ze spokojem, który nie był godny tak niepoważnej uwagi. ― I obyś umiał robić to lepiej.
Ale co?
Tego już nie powiedział, ale z jakiegoś powodu z jego ust brzmiało to jak klucz do pierwszych drzwi sukcesu.
Koty nie lubią głaskania pod włos.

[ ... ]
Czasami mógłbyś sobie darować, Paige.
Może nie powinni znaleźć się razem w jednym pokoju. Zabawa, która dopiero się zaczęła, mogła skończyć się o wiele za szybko. Starał się panować nad wszystkimi ruchami, mimo że na pierwszy rzut oka brakowało mu ostrożności. Odkąd z własnej woli wpakował się w towarzystwo Mercury'ego w jego intencjach leżała wyłącznie złośliwość. Wypadało jednak zastanowić się, w którym momencie zacznie robić na złość i samemu sobie, wycofując się, gdy najmniej tego pożądano. Na razie radził sobie znakomicie, ale nigdy nie odmawiał sobie tego, by w podobnych sytuacjach przestać myśleć mózgiem. Takie życie.
Najlepiej skończ tę farsę i od razu zerżnij go na tym biurku.
Jeszcze za wcześnie.
Uniósł wzrok na sufit, chociaż był ostatnią osobą, która zdecydowałaby się wołać o pomstę do Nieba. Ta częściowa znajomość Black'a czasami spisywała go na straty. Trudno było nie dopatrzeć się w tym próby wykorzystania na nim jednego ze swoich trików, które na pewno wprawiały serca jego wielbicielek w nagłe konwulsje. Blondyn miał z nimi niewiele wspólnego. Tak po prawdzie to absolutnie nic. Bez cienia zażenowania przechylił lekko głowę w stronę przylegającej do jego policzka ręki. W takich chwilach przeważnie odpowiadało się komplementem na komplement, ale blondyn nie chciał nadwyrężać swojej wyobraźni, a smakowa woda w ustach była tylko niewielkim dodatkiem do stojących mu na drodze przeszkód. Urzekający uśmiech na ustach, który tym razem dosięgnął też ciemnych oczu, które błysnęły na zawołanie, jakby domagały się więcej pochwał, mignął czarnowłosemu tylko przez chwilę. Jasnowłosy zajął go czymś innym niż podziwianiem szczerego grymasu w fałszywej otoczce. Alan miał talent. Talent do uświadamiania innych, że jego uprzejmość mogła oznaczać tylko jedno – kłopoty.
Niby co z nimi nie tak?
Nic. To tylko subtelny sposób poinformowania cię, że jesteś chujem.
A przecież był całkiem miły. Nie na co dzień dzielił się oddechem i nie tylko z drugą osobą. Przymknąwszy oko na ukryte cele wszystkich jego posunięć, można by uznać, że był nawet w porządku. W porządku było też to, że nie mówił brunetowi wszystkiego.
Sam w to nie wierzysz.
Nie zwrócił uwagi na niegroźne pieczenie na skórze, chociaż opuścił wzrok, wiodąc za rękami Merca. Zamiast złapać go za nadgarstki, ze spokojem przyglądał się, jak palce zakradają się za materiał spodni. Zdążył już przywyknąć do prawie każdego rodzaju dotyku, przez co przyjemne uczucie mimo wszystko nie wzbudziło w nim fali podniecenia, choć potęgowało ciekawość. Niewiele brakowało, by Mercury nie mógł dać sobie z nim rady. Zapraszanie do pokoju lwa wiązało się z zaakceptowaniem nadmiaru jego potrzeb.
Lód. Spodnie. Próbujesz mi grozić czy z premedytacją zachęcasz? ― Uniósł brew, ostatni raz przysuwając się bliżej z wyzywającym błyskiem w oczach. Ciepłe powietrze owionęło kącik ust drugoklasisty, który nie doczekał się subtelniejszego muśnięcia, jakby Paige w ostatniej chwili uznał, że nie potrafi zdobyć się na tak czuły gest.
Z o wiele większą czułością potraktował kanapkę, ścierając z niej językiem wypływający sos. Przed wzięciem kolejnego kęsa, przyjrzał się dokładniej czarnowłosemu, który walczył z pozbywaniem się z siebie górnej partii ubrania. Pozbawiony jakichkolwiek skrupułów, bezwstydnie zbadał wzrokiem odsłonięte partie ciała, którym nigdy wcześniej się nie przyglądał. Gdyby teraz przyszło mu sprecyzować ten nagły przełom w ich czysto neutralnej relacji, nie potrafiłby udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Aktualnie czuł się wręcz zobowiązany, by poznać ciało, które w pewnym stopniu już sobie przywłaszczył, nie informując o tym samego zainteresowanego. Jego wzrok nie wyrażał ani zadowolenia, ani zniesmaczenia, ani zafascynowania. Równie dobrze mógł obserwować go półnagiego już setny raz, choć tym razem faktycznie zaczepiał wzrokiem o tatuaże, choć kiedy młodzieniec ruszył do łazienki, nie pilnował już, by przypadkiem nie potknął się na drodze.
Przymknął oczy, odrywając zębami kolejny kawałek bułki. Wyraźne cienie pod oczami spotęgowały wrażenie, że w obecnej chwili mógłby dosłownie jeść przez sen, łącząc ze sobą te obie przyjemne i pożyteczne czynności. Przeciągnął się, niemalże wbijając się plecami w ścianę, która jako jedyna chroniła go przed osunięciem się na bok i zaśnięciem na łóżku. Cichy szum wody dobiegający z łazienki stopniowo cichnął. Ledwo zarejestrował też kroki chłopaka, mimo że nieustannie przysuwał kanapkę do ust, odsuwał, przeżuwał. Należał mu się medal za wielofunkcyjność.
Strącona z kolana noga z ciężkim hukiem runęła na podłogę. Blondyn wydał z siebie senny pomruk, zaciskając zęby na pozostałej już części kanapki, jeszcze chwilę temu dość sporej. Niewiele brakowało, by mimo obietnicy poprosił o dodatkowe pięć minut, jak każdy statystyczny nastolatek prosi o to swojego rodzica podczas porannej pobudki. Niechętnie uchylił powieki i zerknął na niego z ukosa, gdy poruszone ciepłym powietrzem kosmyki połaskotały go po policzku. Z jego ust wyrwał się krótki zwiastun śmiechu, ale prędko został urwany, mimo że ciemnooki zrezygnował póki co z kolejnego kęsa.
Jesteś dużym chłopcem, Black. Na tyle dużym, żebym w tej kwestii zrobił ci na przekór. ― Uniósł kącik ust w ledwo widocznym cieniu uśmiechu i sięgnął ręką po podkoszulek, który zaraz odrzucił na podłogę. Nie sądził, by jego znajomemu szczególnie zależało na tej pomocy. ― Nie będzie ci potrzebna.
Jesteś tego pewien?
Poruszył się pod nim, chcąc ułożyć się wygodniej, choć na pewno specjalnie musiał otrzeć się o niego biodrami. Ugiął jedną nogę w kolanie, opierając but o brzeg łóżka, jakby i ono należało już do niego. Wsunął rękę pod jego ramię i ułożył ją na nagim brzuchu, drażniąc go chłodnym dotykiem. Kolejny kawałek bułki znalazł się w jego ustach, a rozleniwiony wzrok podążył za palcem wskazującym którym zaczął powoli zsuwać okruszki z ciała bruneta. Znalazł sobie zabawę.
O tobie ― mruknął, pakując sobie do ust ostatni kawałek bułki. Milczenie, które nastąpiło zaraz po tym, wynagrodziło mu trzeszczenie zgniatanego papieru. Zerknął ukradkiem w stronę reklamówki, ale zamiast chwycić za kolejną porcję, odrzucił śmieć w tamtą stronę. W końcu i wolna od innych zajęć ręka wylądowała na brzuchu Black'a. ― I o tym jak bardzo chciałaby mnie teraz w swoim łóżku czy gdziekolwiek indziej. ― Zgrabna zmiana tematu, bo i od początku nie zamierzał wdawać się w szczegóły. Nie, żeby interesowało go to, czy Merc w ogóle chciał o tym słuchać, kiedy to jego materac właśnie oblegał.
Wsunął drugą nogę na łóżko, po czym obie przycisnął mocniej do boków chłopaka.
Była zaskoczona, że będę użerać się akurat z tobą. Ciekawe dlaczego ― wymruczał, opierając policzek o jego głowę. Leniwie zsunął rękę niżej, zahaczając paznokciem o guzik spodni Mercury'ego, ale zamiast poświęcić mu więcej uwagi, zaczął przesuwać jednym palcem po kroczu chłopaka, zawieszając na nim znużony wzrok. Ale to nic. W duchu uznał to za przednią zabawę, mimo że zachowaniem przypominał teraz zmęczonego kocura, którego ktoś zmuszał do nieopisanego wysiłku.
Pochylił głowę niżej, ocierając się policzkiem o jego i chuchnął rozgrzanym powietrzem w szyję chłopaka, by zaraz przesunąć po niej językiem aż po samą żuchwę.
To chyba tyle, jeśli chodzi o przyzwoite spotkanie.
Nikt niczego nie obiecywał.
Sprawdzać dalej?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:11 pm
Black natomiast nigdy nie miał zahamowań przed dotykaniem innych publicznie. Jakże idealnie się dopełniali. Być może gdyby Mercury poświęcił większą uwagę idącemu obok niego blondynowi, zamiast mierzyć jego sypialnianą znajomą mało przychylnym wzrokiem, zauważyłby choć drobną zmianę, wskazującą na jego zadowolenie z drapania po plecach. Nie było mu to jednak dane. A przynajmniej nie w tym momencie.
Nie oderwał wzroku od dziewczyny, nawet na sekundę. Zupełnie jakby toczył z nią jedną z gier znanych w dzieciństwie jako 'kto pierwszy mrugnie'. Black był w niej cholernie dobry. Prowokatorski ruch dziewczyny nie zrobił na nim większego wrażenia. Przyglądał jej się ze znudzeniem, które w ostatnim momencie zostało nasycone nutą zarówno pogardy, jak i obrzydzenia.
- Dziwka.
Nie zamierzał dłużej na nią patrzeć. W jego oczach była w tym momencie warta tyle samo, co wrzucony do siatki, zgnieciony papierek po lodzie. Tym jednym prostym gestem zapewniła sobie miejsce pomiędzy innymi nic niewartymi dziewczynami, które otwierały nogi przed byle kim po jednym tandetnym tekście, a jeszcze chętniej klękały i brały w usta, by dodatkowo utwierdzić go w przekonaniu, że nie mają ani żadnej dumy, ani szacunku do samych siebie.
Żałosne.
To trochę śmieszne, słyszeć coś podobnego od ciebie.
Masz coś do powiedzenia?
Cały czas sypiasz z kim popadnie. Jednocześnie masz coś przeciw dziewczynie, która się puszcza. Masz prawo do nazywania jej dziwką?
To je je pieprzę, czy one mnie?
Jeśli tak na to spo-
Znasz powiedzenie o kłódce otwieranej przez wiele kluczy? Jest chujowa. I zdecydowanie nie nadaje się jako trwała ochrona.
Dobra na jeden raz?
Może na dwa. Myślisz, że samymi cyckami i ciągnięciem utrzyma się przy czyimś boku na dłużej? Nie rozśmieszaj mnie.
Powstrzymał się od parsknięcia na głos pod wpływem własnych słów.
"Nie mów, że jesteś zazdrosny, Black."
Do takiego właśnie wniosku doszedł? Odwrócił się w jego kierunku, nie zaprzestając iść przed siebie. Przyglądał mu się w milczeniu z obojętną miną, jakby chciał ocenić, czy blondyn robił sobie żarty, czy rzeczywiście miał na myśli to co mówił.
"I obyś umiał robić to lepiej."
Uniósł brew.
- No proszę, koleżanka przestała się sprawdzać i szukasz lepszego zastępstwa?
Wymówka przed zrobieniem czegoś, do czego nigdy wcześniej się nie posunął? Błąd. Była jednak różnica pomiędzy zadowalaniem kogoś, kogo całkowicie się zdominowało, by pokazać mu tym samym kontrolę nad każdym najmniejszym odruchem jego ciała, a robieniem tego komuś, kto z góry zakładał że ma nad tobą władzę. Uklęknięcie przed Alanem byłoby równoznaczne z poddaniem się jego woli. Co w obecnym momencie było równie prawdopodobne, jak to że Black postanowi wciągnąć go do jednej z klas i rzucić się na niego z głośnym piskiem "Wejdź we mnie Alan-senpai, chcę cię poczuć w sobie!".
- Nie rozśmieszaj mnie, Paige.
Ziewnął krótko, zasłaniając usta wierzchem dłoni, w której trzymał loda i przymknął powieki, skupiając się z powrotem na drodze. Sytuacja, w której brał udział jeszcze parę minut wcześniej przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Szedł w milczeniu, jedynie od czasu do czasu ocierając się o ramię Alana, zupełnie jakby podświadomie próbował nadrobić pewne braki w dotyku.
Gdybyś nie miał zajętych obu rąk.
Właśnie.
Następnym razem po prostu zrobi zakupy wcześniej.

[...]

Ciężko było zrozumieć Blacka i jego postępowanie, jeśli się nim nie było. Gdzie kończyła się gra, a rozpoczynała prawda? Właściwie czy sam był w stanie odpowiedzieć na podobne pytanie, czy zgubił się w nim podobnie jak ci, którzy zdążyli choć częściowo zapoznać się z jego naturą?
Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi.
Niemniej jedno było pewne. Choć mogło się wydawać, że Mercury stosuje dokładnie te same zagrywki, dla niego były czymś zupełnie innym. Różniły się równie mocno, co jego podejście do dziewczyn, a chłopaków.
Czy zamierzał komukolwiek wmawiać, że faktycznie zależało mu na Paige'u? Nie. Nie był aż takim idiotą, a i inni nie daliby się nabrać na podobne kłamstwo, biorąc pod uwagę jego niezwykle barwną przeszłość. Rzecz jasna nie należało przesadzać w drugą stronę. Nie był mu do końca obojętny. Gdyby nie lubił jego towarzystwa, nie kręciłby się obok niego przez ostatni rok. Niemniej rzeczą, której chciał w obecnym momencie najbardziej było zdominowanie i dostanie w swoje ręce jego ciała. Nie było w tym romantyczności, ani żadnych głębszych, porywających serca uczuć. Nikt nie napisze o nim pięknej ballady, w której porzuca wszystko co kiedykolwiek osiągnął w życiu, by wiernie trwać u jego boku.
Wierność?
Głębsze, porywające uczucia?
To ten cukier. Zaczynasz przez niego majaczyć.
Przecież to zabawne. Dobrze się bawię.
Widział jego wzrok wędrujący za jego rękami. Przyglądał mu się uważnie, gdy się do niego przesuwał. Z początku nawet nie drgnął, choćby i o marny centymetr. Niemniej Mercury nie był dzieckiem. Potrafił rozpoznać, gdy ktoś się z nim drażnił, nie zamierzając podejmować żadnej akcji.
- Po co miałbym ci grozić?
Zmniejszył odległość między nimi do zera, przytykając usta do kącika jego warg. Skoro Paige nie potrafił, bądź nie chciał się na to zdobyć, dlaczego Black nie miał przejąć inicjatywy? Sam kącik zdawał się mu jednak nie wystarczać. Przesunął ustami po jego żuchwie, zjeżdżając w kierunku szyi. Raz po raz poruszał palcami na jego biodrach, to wbijając w nie nieznacznie paznokcie, by zostawić na skórze lekkie zadrapania, takie jak wcześniej na obojczyku, to pogładzić je opuszkami w wyjątkowo delikatnym geście.
Rozchylił nieznacznie usta, by przesunąć językiem po skórze blondyna... i ugryźć go tuż nad obojczykiem. Zacisnął palce na jego biodrach, zupełnie jakby chciał powstrzymać go przed próbą ucieczki, w rzeczywistości jednak jego dłonie ledwie go dotykały.
Czego nie można było powiedzieć o ustach.
Po wybraniu jednego, doskonale widocznego punktu, przyssał się do niego na krótką chwilę, by zaraz przesunąć delikatnie po mocno zaczerwienionym śladzie językiem, zupełnie jakby chciał tym samym naprawić wyrządzone szkody. Niedoczekanie. Znak, który zostawił na starszym chłopaku zdecydowanie nie miał zniknąć w najbliższym czasie. Zadowolony z samego siebie, w końcu mógł się odsunąć, przejeżdżając jeszcze w ostatnim geście po śladzie palcami.
- ... albo cię zachęcać?
Kącik jego ust uniósł się w cwanym uśmiechu, a wyzwanie które wcześniej błysnęło w oczach blondyna, znalazło swe odbicie w jego własnych. Przysunął jeszcze twarz do jego twarzy i chuchnął ciepłym powietrzem w jego usta, by zaraz się odsunąć. I tak zrobił o wiele więcej niż początkowo planował.
Nie przeszkadzało mu bycie obserwowanym. Podobne uczucie było dla niego równie naturalne, co oddychanie. Prowokował innych, by na niego patrzyli, a wszelkie formy poświęcanej mu uwagi przyjmował z zadowoleniem. Czy był zatem próżny? Zadufany w sobie? Być może. Wróć. W jakimś stopniu, z pewnością. Słowa "Wszyscy jesteśmy równi, a fakt, że urodziłem się w bogatszej rodzinie niczego nie zmienia" byłyby największym kłamstwem jego życia.
- Żebyś w tej kwestii zrobił mi na przekór? Kiedy ostatni raz tego nie zrobiłeś?
Zapytał patrząc w milczeniu za padającym na ziemię podkoszulkiem. Przesunął językiem po ustach i pokręcił nieznacznie głową, opierając się wygodniej o jego ramię, by móc odchylić się nieco do tyłu, zerkając na niego z tej dość dziwacznej perspektywy.
Podniósł dłoń i stuknął go palcem w podbródek, starając się zignorować jego dość oczywiste ruchy biodrami. Niemniej nawet jeśli pod tym względem zachował całkowicie beznamiętną minę, tak dotyk jego zimnych dłoni na brzuchu, sprawił że zupełnie automatycznie napiął mięśnie i wyprostował się nieznacznie zaciskając jedną z dłoni na jego udzie.
"O tobie"
Więc jednak mu się nie wydawało. Skrzyżowany z nim wzrok pod stołówką nie był dziełem przypadku. Czy był ciekaw o czym dokładnie rozmawiali? Był. Nie zamierzał jednak drążyć tematu, zwłaszcza po usłyszeniu zdania, które zagwarantowało Alanowi sprytne zmienienie przebiegu konwersacji.
Samotna dziewczyna.
Jakże mi przykro. Miejmy nadzieję, że nie zacznie płakać.
Cały czas opierał się o niego wygodnie, gdy uwięził go między swoimi nogami, zmuszając do wycofania rąk z jego ud. Jednocześnie nieustannie przesuwał nimi po brzuchu Blacka, który zdążył się już przyzwyczaić do ich niskiej temperatury, choć nadal odczuwał dość znaczącą różnicę.
Włosy blondyna zmieszały się z jego własnymi, łaskocząc go łagodnie w ucho.
Odchylił nieznacznie głowę w bok, by ułatwić mu dostęp do swojej szyi, wydając z siebie przeciągły, niski, niekontrolowany pomruk. Paige bezbłędnie odnalazł jego słaby punkt. Przesuwający się ku jego żuchwie język pozostawiał po sobie lekko mokry ślad, a Mercury poruszył się nieznacznie pod jego dotykiem.
- Sprawdzać?
Przesunął powoli dłonią po jego ręce, splatając swoje palce z jego, powstrzymując go jednocześnie od jakichkolwiek ruchów między swoimi nogami. Zerknął na niego kątem oka, przymykając powieki.
- Zdradź mi tajemnicę.
Uniósł ich splecione dłonie, by oprzeć je na swoim policzku. Przymknął powieki, przez chwilę skupiając się na przyjemnym uczuciu, by w końcu rzucić mu poważne spojrzenie.
- Jak to jest że nawet w środku lata masz tak zimne łapy, jakby cię matka trzymała pół życia w zamrażarce?
Zapytał rujnując cały nastrój i wypuścił go z uścisku, wstając z łóżka. Sięgnął po leżącą na ziemi podkoszulkę i strzepnął ją raz, raz wciągając przez głowę. Podszedł do zaścielonego naprzeciwko łóżka i złapał leżącą na nim poduszkę, zaraz rzucając nią w Alana.
- Rozbieraj się, Paige. Nie zamierzasz chyba spać w ubraniach. A może mam ci pomóc?
Zapytał lekceważącym tonem i obrócił się w stronę okna. Dokładnie w tym samym momencie rozległo się przeciągłe miauknięcie. Chłopak mruknął pod nosem coś co brzmiało jak 'no w końcu' i bez najmniejszego zawahania wskoczył na biurko, by przejść na parapet i wyskoczyć na zewnątrz. Po co się ubierać. Ukląkł przy ziemi biorąc na ręce czarnego kota i podrapał go po łbie pozwalając sobie na nieznaczny uśmiech.
- Gdzie się szlajałeś, Przybłędo? Jeszcze raz przyjdziesz o podobnej porze i będziesz spał na dworze. A na żarcie nie licz.
Kot miauknął przeciągle i zaczął pocierać łbem o jego klatkę piersiową, mrucząc raz po raz. Chłopak przerzucił go sobie przez nagie, wytatuowane ramię i wskoczył z powrotem na parapet. Przymknął okno, pozostawiając je uchylone i zeskoczył na podłogę drapiąc jedną ręką zwierzaka.
- Musisz mi pomóc, Paige.
Rzucił nagle siadając przed nim na łóżku z poważną miną. Złapał futrzaka w ręce i wyciągnął go przed siebie, podstawiając niemalże pod sam nos blondyna. Kot syknął ostrzegawczo widząc nieznaną sylwetkę, mijały jednak sekundy, a syk kompletnie zamarł w jego gardle. Zamiast tego wydobyło się z niego głośne mruczenie, gdy wyciągnął łapę próbując ją oprzeć na policzku Alana. Niedoczekanie. Mercury cofnął ręce i ściągnął brwi, przyglądając mu się z wyraźną konsternacją.
- ... potrzebuję imienia dla tego paszczura. Cholerny zdrajca. Ratuję ci dupę, a ty się łasisz do kogoś, kogo pierwszy raz widzisz na oczy? Nic dziwnego, że ktoś cię tak urządził.
Pomruk niezadowolenia nie zrobił na kocie większego wrażenia. Chłopak wypuścił go z westchnięciem na pościel, patrząc jak przechodzi po niej, unosząc niezdarnie kończyny ku górze, by ostatecznie zatrzymać się przy dłoni Alana. Trącił ją parę razy zaczepnie łapą i ułożył się obok, zwijając w kłębek.
Źrenice Mercury'ego zwęziły się nieznacznie na ten widok. Przysunął się bliżej Alana, by stykać się z nim nogą i odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku, zaczepiając go na pierwszym lepszym punkcie na ścianie.
- Wymyślisz mu imię, a ja w zamian jutro postawię ci śniadanie... i obiad. Zgoda? - mruknął pod nosem na tyle wyraźnie, by Alan raczej nie miał większych problemów ze zrozumieniem go. Obrócił głowę w jego stronę, wodząc przez chwilę wzrokiem po jego twarzy, by w ostateczności utkwić spokojne spojrzenie w brązowych tęczówkach. Wyraźnie na niego liczył.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:12 pm
„Po co miałbym ci grozić?”
Bo takie szczeniaki jak ty lubią, kiedy ich warkliwe ujadanie przynosi efekty.
Paige'owi brakowało odpowiedniego podejścia do młodszych. Kiedy ci liczyli na satysfakcję, nie podawał im jej na tacy, by sprawić im tę chwilową przyjemność. Wolał skupić się na samym sobie i na tym, jak wielką frajdę przynosiła mu ta chora zabawa, chociaż wcześniej nie liczył na to, że potrwa aż tyle czasu i nie zdąży mu się znudzić. Nie odezwał się, jakby niewinne muśnięcie na kąciku jego ust skutecznie mu to uniemożliwiło. W ślad za wargami czarnowłosego wysunął język i przesunął nim po wcześniej uraczonym gestem miejscu, nie licząc na to, że znów zdoła wychwycić tym jego smak.
Jasnowłosy zachowywał się zadziwiająco spokojnie jak na kogoś, kogo cierpliwość jawnie wystawiano na próbę. Nie zamierzał mu niczego ułatwiać, ale utrudniać też nie. Nie chciał też pozostać dłużnym, przez co jedna z jego zimnych rąk zakradła się pod bluzę bruneta, a krótkie paznokcie przesunęły się po skórze jego brzucha, zsuwając się w stronę biodra. Mimo że coraz trudniej było utrzymać się przed linią wytyczonej samemu sobie granicy, nie miał zamiaru ulegać prowokacjom młodszego znajomego, przez chwilę tylko zgarniając dla siebie to, co mu oferował, by od siebie nie dać już nic w zamian. Odsunął rękę i uniósł ją wyżej, dosięgając szyi Mercury'ego, gdy ten przymierzył się do oznaczenia go na swój własny sposób. Wszystko wyglądało tak, jakby za moment dosłownie mógł złapać go za gardło i odepchnąć albo po prostu je zmiażdżyć, gdyby coś mu się nie spodobało. W rzeczywistości ledwie oparł rękę o to miejsce, w swoim mniemaniu odbierając mu jakąś cząstkę poczucia kontroli nad sytuacją. Tutaj się kończyła, chociaż z bliżej nieznanego powodu pozwolił mu na ten drastyczny krok.
To muszą być drogie przywileje.
Wiadomo.
Właśnie ― skwitował krótko, prostując się, przez co ciepłe powietrze ledwo dosięgnęło jego ust. Zimna dłoń odsunęła się od szyi chłopaka, ale zanim Alan całkowicie – rzecz jasna, tylko na tę chwilę – dał mu spokój, stuknął jeszcze jej bokiem o jego podbródek. Spróbował jeszcze zerknąć na ślad, który z tej perspektywy był niedostrzegalny. Ostatnim co mu pozostało było już tylko przesunięcie palcami po niewątpliwie mocno zaczerwienionym miejscu. Nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy musiał biegać z owocami swoich grzechów na wierzchu.
A kiedy ostatni raz na to nie zasłużyłeś? ― odpowiadanie pytaniem na pytanie często okazywało się być najlepszym wyborem. Nie musiał mówić nic więcej, kiedy zaczął wprowadzać w życie nowe zasady gry. Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem, gdy skutecznie natrafił na czuły punkt młodzieńca. Wcale nie zamierzał przerywać.
„Sprawdzać?”
Nie odpowiedział, kiedy szybko znalazł sobie nową zabawę. Ciepłe powietrze kolejny raz dosięgnęło jego szyi, a miarowe oddechy przez krótki czas zastępowały dotyk ust na wyraźnie wrażliwej skórze. Pochwycona w uścisk ręka ledwo poruszyła się w proteście, ale blondyn był zbyt zaabsorbowany nowym zajęciem, by zwrócić na to uwagę. Rozchylił szerzej usta, dosięgając nimi szyi młodzieńca. Jeżeli wcześniej myślał, że wszystko ujdzie mu płazem, popełnił błąd. Ciemnooki po złożeniu krótkiego pocałunku w wybranym i dość widocznym miejscu, przyssał się do niego, przygryzając go lekko zębami.
„Zdradź mi tajemnicę.”
W tej sytuacji nie miał nic przeciwko dobrowolnemu sterowaniu jego ręką, gdy już sunął wargami niżej od czerwonego śladu, który po sobie pozostawił. Szanse nie mogły zostać wyrównanie, o czym Merc został poinformowany dość dobitnie, kiedy zagłębienie jego szyi spotkało się z mocnym i mniej przyjemnym ugryzieniem, poprzedzającym pozostawienie na skórze kolejnego zaczerwienienia. Alan zadarł głowę wyżej i ze złośliwym błyskiem w oczach przyjrzał się znamieniu otoczonemu śladem po zębach. Gdy przysunął usta do jego ciała na nowo, z każdym, już niegroźnym, pocałunkiem zaczął wspinać się wyżej, jakby kompletnie zignorował kolejne zadane mu pytanie. Przygryzłszy płatek jego ucha, wydał z siebie sugestywny pomruk, zsuwając ułożoną na jego brzuchu rękę aż do brzegu spodni chłopaka. Kompletnie zapomniał, że nie ograniczył jego ruchów całkowicie, a Paige w ogóle nie widział przeszkód w przypomnieniu mu o tym.
Przeszkadza ci to? ― Blondyn dał mu odczuć, że pytał o to wyłącznie dla zasady. Nic dziwnego, że zanim Merc wyrwał się z jego objęć, ciemnooki złośliwie przycisnął palce mocniej do jego ciała. Przez chwilę nawet miał okazję poczuć paznokcie, wbijające mu się w skórę. ― Wiesz co mówią o osobach z zimnymi rękami?
Teraz zamierzasz sobie schlebiać.
Zdanie innych mówi samo za siebie.
Bez cienia żalu przyglądał się, jak odsłonięte partie ciała znikają pod materiałem. Wreszcie ciemne tęczówki ulokowały swoje nieco wyczekujące spojrzenie na twarz czarnowłosego. Może przez moment rzeczywiście liczył na uzyskanie odpowiedzi, ale lecąca w jego stronę poduszka zmusiła go do obrony. Instynktownie zasłonił się przedramieniem, przez to narzędzie niedoszłej zbrodni wylądowało na jego brzuchu z charakterystycznym, głuchym „puf”.
„Rozbieraj się, Paige.”
Odrzucił poduchę na bok i bez słowa pochylił się do przodu, chwytając za końce sznurówek butów. Nawet nie dał się o to prosić. Rozplątał wiązania, a zsunięte ze stóp trampki spadły na ziemię. Jasnowłosy podciągnął się wyżej, siadając na łóżku po turecku i chwycił za podkoszulek tuż pod szyją. Podciągnął wyżej górną partię ubrania tylko po to, by pozwolić Mercowi przyglądać się, jak po krótkiej chwili rozluźnia palce, rezygnując z wykonania rozkazu. Mimo poważnego wyrazu twarzy, w jego oczach pojawiły się wyzywające iskry.
Aż szkoda zrezygnować z pełnej oferty dla gości. Może znów zapunktujesz, skoro przed chwilą się nie popisałeś. Chyba nie zamierzasz spać w ubraniach, Black? ― Uniósł brew i przechylił się na bok, lądując głową na rzuconej mu wcześniej poduszce. Wyciągnął się wygodnie na łóżku i ułożył na plecach, taksując wzrokiem sufit. ― Zamierzam ― dodał, przerywając krótkotrwałe milczenie i przechylił głowę na bok, tonąc policzkiem w miękkiej pościeli. Nawet nie zapytał bruneta, po jaką cholerę wdrapywał się na biurko, jakby w tym momencie liczył się wyłącznie fakt przepieprzonej szansy.
Uciekał czy jak?
Mocny tylko w gębie.
Ziewnął szeroko. Wystarczyła nędzna sekunda, by jego myśli skupiły się na odczuwanej wygodzie. Może powinien wykazać się większym zainteresowaniem, kiedy jego znajomy ulatniał się oknem z własnego pokoju, ale z drugiej strony – hej! – miał całe łóżko dla siebie, nie?
„Musisz mi pomóc, Paige.”
... jednak nie.
Nie za dużo tych wymagań? ― wymruczał sennie i uchylił powieki, które wcześniej znów niekontrolowanie przysłoniły mu widok na świat. Potarł oczy wierzchem ręki i przekręcił głowę na wprost, nie spodziewając się, że powita go pysk niezadowolonego kota. Chyba świadomość zagrożenia nie zdołała przebić się do jego zamroczonego umysłu, przez co nawet nie drgnął, będąc na wyciągniecie łapy zwierzęcia, które w każdej chwili mogło naznaczyć jego twarz nieciekawym zadrapaniem. Nie bał się futrzaków – może dlatego, że przejawianie przez nie agresji wobec niego było swojego rodzaju ewenementem. I tym razem jego stoicki spokój musiał udzielić się kocurowi.
Mam go nazwać? To twój kot ― skwitował, wiodąc wzrokiem za kocurem. Poruszył palcem wskazującym, ledwo muskając nim drobną łapę, byleby tylko nie spłoszyć nowego towarzysza. Dopiero kiedy ten ułożył się obok, chłopak podrapał go po karku, po czym od razu wsunął rękę pod głowę, skupiając się na profilu Mercury'ego. Z jakiegoś powodu ten widok sprawił, że kącik ust blondyna uniósł się wyżej w zgryźliwym uśmiechu. ― Też chcesz? ― prychnął rozbawiony, unosząc drugą rękę w geście zaproszenia, jednak drugoklasista musiał na to nie zasłużyć, skoro Alan niemalże od razu oparł tę dłoń na swoim brzuchu. ― Urocze.
Nowe warunki znacząco zmieniły postać rzeczy. Kto odmówiłby sobie darmowego żarcia, dostając tak banalne zadanie do wykonania? Zerknął z ukosa na leżącego obok kocura, choć nic nie wskazywało na to, by zamierzał się wysilać. Zresztą nieświadomie już podsunięto mu pomysł.
Judasz, Brutus, Kasjusz, Lucyfer. Przez chwilę poczujesz się jak ktoś ważny, kto został zdradzony przez tego, w którym pokładał swoje nadzieje. A może Dante? Zdradził swoją żonę, żeby potem zapierdalać przez Piekło. Jeśli założymy, że zrobił to, ponieważ w końcu zgłodniał, wszystko będzie się zgadzało. Nie sądzę, żeby zależało mu na czymkolwiek innym. ― Dlatego tak blisko było mu do kotów, co? ― Chyba zdążysz przyzwyczaić go do Zdrajcy ― podsumował, podkreślając, które miano jego zdaniem byłoby najlepsze. ― Ale na twoim miejscu nie brałbym tego do siebie. Zawsze to robią.
Bezceremonialnie zgiął nogę w kolanie i oparł stopę o jego udo.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:13 pm
W jego toku myślenia było mnóstwo prawdy. Z drugiej strony, kto nie lubił gdy jego akcje kończyły się, przynosząc zarówno odpowiednie efekty, jak i korzyści? Niemniej Black w danym momencie, rzeczywiście nie odczuwał większej potrzeby grożenia starszemu chłopakowi. Udał się w końcu dobrowolnie do jego pokoju i pomimo prowadzonej przez tą dwójkę chorej gry, nie przejawiał póki co jakichkolwiek oznak znudzenia na tyle dużego, by wyjść bez słowa i zostawić go samego.
Gdyby próbował to zrobić, być może Mercury rzeczywiście zostałby zmuszony do wykorzystania swojej siły perswazji, by przekonać go do zostania. Lecz nadal nie miałoby to niczego wspólnego z jakąkolwiek formą zastraszania, czy próbą szantażu.
Nie, szantaż nie brzmiał tak źle.
Trzeba było jednak pamiętać, że Black nie przebywał z nim od wczoraj. Ta stoicka niewzruszona poza, którą wiecznie przybierał Paige, od czasu do czasu mącąc ją jednym ze swoich złośliwych uśmiechów, z pewnością nie prezentowała kogoś kto dałby zastraszyć się zwykłym słowom. Groźby? Zbyłby je śmiechem, bądź znudzonym spojrzeniem. W końcu czy Mercury nie postąpiłby tak samo? Wiele małych kundli potrafiło niezwykle głośno szczekać, kiedy jednak uderzyło się kijem o pręty, odskakiwały przestraszone do tyłu.
Tylko, że Mercury nie był przerażonym pudlem. Niemniej intuicja przeplatająca się ze zdrowym rozsądkiem, podpowiadały mu, że jeśli próbowałby w jakikolwiek sposób sprowokować Alana, by naruszyć jego poczucie bezpieczeństwa, mogłoby dojść do rękoczynów, które nie były w tym momencie potrzebne żadnemu z nich. W końcu mogli robić dużo ciekawsze rzeczy niż okładanie się pięściami, nawet jeśli i bójka w jego mniemaniu potrafiła doskonale uspokoić zszargane nerwy.
Teraz jednak, jego umysł skupiał się na zbyt wielu rzeczach, by zająć się rozmyślaniem na podobne tematy. Wędrował uwagą w stronę zimnej dłoni, która ponownie znalazła się na jego brzuchu drażniąc go swoją temperaturą. Tym razem reakcja Mercury'ego nie była tak gwałtowna. Miejsce, w którym stykała się ich skóra pokryło się lekką gęsią skórką, nie napiął jednak mięśni, wyraźnie skupiony na swoim zadaniu, by odpowiednio oznaczyć Paige'a.
Zaraz dotyk przeniósł się wyżej, opierając na jego szyi. Choć przez większość osób, podobny ruch mógłby zostać odebrany jako wyjątkowo niekomfortowy, Black niczego sobie z tego nie robił. Nigdy nie miał większych lęków przed uduszeniem, a w jego przypadku muskanie palcami podobnych okolic prędzej kończyło się rozluźnieniem, niż dodatkowym spięciem. Dlatego też zupełnie nieświadomie, przekręcił głowę w bok, zmieniając kąt pod którym przysysał się do skóry Alana, a czarne włosy rozsypały się bezwładnie po jego karku, by w ostateczności opaść na bok. Jedynie parę pojedynczych kosmyków trzymało się resztkami sił, broniąc dostępu do jasnej skóry na szyi Mercury'ego, choć koniec końców i one dołączyły do reszty, pozostawiając go całkowicie odsłoniętego.
Stuknięcie boku dłoni o podbródek wydarło go z tego swoistego letargu, zmuszając do wyprostowania się.
"A kiedy ostatni raz na to nie zasłużyłeś?"
Przesunął raz jeszcze wzrokiem po jego twarzy, unosząc kącik ust w uśmiechu.
- Kto by pomyślał, że potrafię być tak kłopotliwy, hm?
Przesunął powoli językiem po kąciku warg, gdy ciepły oddech Paige'a ponownie dosięgnął jego szyi. Przyjemne mrowienie dosięgnęło jego brzucha, gdy odchylił się posłusznie po raz kolejny, czując jak przysysa się do jego skóry. Zimna dłoń, którą przyciskał sobie do policzka, gorący oddech i ugryzienie. Cała ta kombinacja wydarła z Blacka kolejny nieświadomy pomruk. Przymknął powieki, wędrując wolną dłonią do góry po jego udzie, drapiąc paznokciami materiał. Zaczepił je na pobliskiej szlufce, bawiąc się nią przez chwilę, by zaraz przesunąć ręką po jego brzuchu i wsunąć palce w jego spodnie bez najmniejszego zawahania, nie zważając na cały czas zapięty guzik, który znacznie ograniczał jego ruchy spowalniając prowokacyjną wędrówkę.
Kolejne ugryzienie. Tym razem mocniejsze.
Syknął wyciągając gwałtownie dłoń z jego spodni i opuścił głowę, odpowiadając na jego złośliwe spojrzenie, wyraźnym poirytowaniem.
Gryzącym psom zakłada się kaganiec.
Niektórym nie powinno się go zakładać. Straciłyby wtedy cały swój urok.
Tym razem się pilnował. Nie wycofał się jednak, przymykając powieki, gdy Alan przysunął się po niego po raz kolejny. Usta Merca rozchyliły się niemalże niedostrzegalnie, gdy dotarł do jego ucha, przygryzając je zębami. Pomruk Alana w połączeniu ze zsunięciem ręki ku spodniom Blacka, sprawił że spojrzał na niego z nieznacznie nieprzytomną miną.
- A wyglądam jakby mi przeszkadzało?
Ogarnij się, Mercury. Opuściłeś swoją gardę. Wstawaj.
Dlaczego miałbym wstawać? Zostanę tak, niech mnie dotyka. Dobrze mi.
Nadal ci będzie dobrze jak zostaniesz przeruchany, kretynie?
Nie odpowiedział. Ta krótka myśl przebiła się jednak przez otępienie, które ogarnęło go w ciągu ostatnich paru minut. Stanął nieruchomo, po wyrwaniu się z jego uścisku, drapiąc parę razy po karku.
Obniżanie czujności w towarzystwie kogoś takiego jak Paige, było najbardziej idiotycznym krokiem, na jaki mógł się zebrać.
Patrzył jak zasłania się przedramieniem przed poduszką.
Teraz, gdy odzyskał rezon, rzucił mu rozbawione spojrzenie pokonując dzielącą ich odległość i spojrzał na niego z góry. Przesunął palcami po pozostawionych przez starszego chłopaka zadrapaniach i nachylił się nad nim raz jeszcze przysuwając usta do jego ust.
Nie pocałował go jednak.
- Ładne słowa mnie nie interesują, Paige.
Odpowiedział z pewnym opóźnieniem na jego poprzednie pytanie. Więc jednak go nie zignorował. Mrugnął przerywając kontakt wzrokowy i odsunął się, by oprzeć ponownie tyłem o biurko, zakładając ręce na klatce piersiowej. Patrzył jak zdejmuje trampki bez większego zainteresowania. Nie zrezygnował za to z przejechania po jego ciele wzrokiem, gdy zaczął podnosić podkoszulek.
No właśnie. Zaczął.
Przewrócił oczami, gdy ubranie ponownie opadło w dół i odepchnął się od biurka rzucając mu obojętne spojrzenie.
- You're such a bully.
Krótkie słowa skierowane bardziej do samego siebie niż chłopaka, będące swoistym zakończeniem ich wymiany zdań, po której Merc odegrał akcję ratowania kota. Przygarniania? Witania w domu? Cokolwiek.
"Nie za dużo tych wymagań?"
- Czasem warto się wysilić i zaakceptować wymagania drugiej osoby, jeśli potrafi je odpowiednio wynagrodzić.
Uniósł brew ku górze, czekając na jego reakcję. Cały czas przyglądał się całej sytuacji, kręcąc nieznacznie ze swego rodzaju niezadowoleniem, zupełnie jakby było mu w tym momencie wyjątkowo niewygodnie.
"Też chcesz?"
- Kretyn. Wyglądam ci na zwierzę? - ofuknął starszego, odwracając wzrok w bok. Tak. Tak właściwie to tak. W tym momencie Black zachowywał się jak zwierzak. Mały, obrażony szczeniak zazdrosny o uwagę. Brakowało jeszcze położonych po sobie uszu i nerwowo drgającego ogona.
Skupił się na imionach, które wypowiadał. Powtórzył w myślach jedno po drugim, poruszając przy tym powoli ustami, aż w końcu wymruczał pod nosem coś na wzór cichego 'hm'.
- Dante. Podoba mi się. No, zdrajco żon. Won, dzisiaj śpisz gdzie indziej. - wychylił się do przodu i złapał kota, zabierając go od Alana. Zrzucił go na ziemię, rzucając mu groźny wzrok, gdy nowo-ochrzczony Dante syknął w proteście. Dopiero po krótkim pomruku niezadowolenia powlókł się powoli w stronę łóżka Cyrille'a.
- No proszę. Martwisz się o mnie? - zapytał z rozbawieniem, kładąc dłoń na jego kostce. Postukał w nią parę razy palcami, zaraz odpychając się od ściany. Obrócił się w jego stronę i wsunął pomiędzy jego nogi, opadając do przodu, by podeprzeć się rękami po obu stronach jego bioder.
- Tak czy inaczej, twoje zamiary niewiele mnie interesują. Moje łóżko, moje zasady. Mam ci pomóc w ich zrozumieniu, Paige? - dłonie Mercury'ego przesunęły się z materaca, znajdując podparcie na jego biodrach. Nie na długo.
Centymetr po centymetrze podwijał jego koszulkę, nie szczędząc sobie przy tym dotykania opuszkami palców jego skóry, choć tym razem darował mu nowe zadrapania.
Nie żeby miało mu to wystarczyć.
Wysunął jedno z kolan do przodu, znajdując wygodniejszą pozycję i musnął wargami jego podbrzusze. Złożył kolejny, mokry pocałunek tuż nad jego pępkiem i wysunął język, przejeżdżając nim powoli ku górze. Zatrzymał się przy dolnej linii żeber i pociągnął nieznacznie zębami za skórę starszego chłopaka, patrząc na szybko pojawiające się w tamtym miejscu zaczerwienienie. Dopiero po chwili wyprostował się, trzymając podwiniętą koszulkę pod jego ramionami, zupełnie jakby dawał mu wybór.
- Więc? - rozprostował palce wypuszczając ubranie ze swojego uścisku i oparł dłonie po obu stronach głowy Alana, przechodząc nad nim bez większego problemu, by uwięzić jego biodra między swoimi kolanami. Odepchnął się rękami od poduszki siadając na jego kroczu i rzucił mu wyraźnie wyczekujące spojrzenie, chwytając ponownie dół jego koszulki palcami.
- Pełna oferta dla gości bez udziału samego gościa, nie ma najmniejszego sensu.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:13 pm
W towarzystwie Paige'a Mercury rzeczywiście powinien uzbroić się we wzmożoną ostrożność, szczególnie gdy chłopak nie krył się z uważnym taksowaniem go spojrzeniem. Lubił obserwować innych w ich chwilach słabości, które często objawiały się tak znikomymi sygnałami, że niejeden miałby problem z ich odczytaniem. W tym wypadku jasnowłosy nie musiał się wysilać. Właściwie odniósł wrażenie, że Black podał mu wszystko na tacy, jakby za sprawą kilku muśnięć w czułym miejscu, nie zamierzał oponować przed częściowym obnażeniem się.
To nic, że wolałby, żeby czarnowłosy nie miał na sobie ubrań.
„Kto by pomyślał, że potrafię być tak kłopotliwy, hm?”
No nie? ― natychmiast odbił piłeczkę, jakby klepał już dobrze wyuczoną kwestię. Złośliwy grymas nie zniknął z jego ust, ale świadczył tylko o tym, że ta kłopotliwość nie była dla niego ciężarem. Gdyby tak było, nie wytrzymałby zbyt długo w towarzystwie bruneta, ale dopóki jakieś nienazwane odczucia, którym całkiem blisko było do zaciekawienia, gryzły go od środka, nie zamierzał szybko się wycofać, mimo że sam droczył się z drugoklasistą, jakby to właśnie tym sposobem zamierzał wyciągnąć z niego to, na czym najbardziej mu zależało.
Czyli co?
Nie wiedział dokładnie, ale był pewien, że jeśli nastąpi ten moment, od razu przyzna, że to własnie to.
Podchody są dla dzieci.
Może dlatego tak dobrze się bawili?
Z jakimś szczątkowym zafascynowaniem wiódł wargami po szyi chłopaka, jakby właśnie znalazł sobie nowe hobby. Pewnie kiedyś mogłoby mu się znudzić, ale na tym etapie nie narzekał, że udało mu się sprowokować ciemnowłosego. Uniósł wzrok, próbując przedrzeć się przez jasne kosmyki opadającej mu na oczy grzywki, by dostrzec, jak dłoń Merca sunie po jego udzie, wspinając się coraz wyżej. Zatrzymał się na chwilę, z wargami wciąż przyciśniętymi do jego skóry. Zdusił w sobie ciche parsknięcie, kiedy Black zajął się szlufką jego spodni, przy czym pokręcił nieznacznie głową, dodatkowo pieszcząc jego wrażliwy skrawek ciała, któremu już po chwili znów poświęcił całą swoją uwagę. Nie było to takie proste, kiedy palce chłopaka dosięgnęły jego brzucha, tym razem odnajdując właściwy tor. Blondyn z cichym pomrukiem wysunął język i przesunął nim po skrawku jego szyi, jakby ten gest miał zastąpić werbalne „Tak mi rób”. Choć wciąż wiele brakowało, by w pełni go zadowolić. Poznając go od tej strony, trudno było nie dopatrzeć się w nim przerośniętej wersji kocura, który podstępem wymuszał na innych pieszczoty.
Ale każdy kot w końcu cię upierdoli.
Już?
To twoja wina.
Poczuł znikome ukłucie rozczarowania, gdy Mercury nagle postanowił się wycofać. Na szczęście nie miało to większego wpływu na jego nastrój. Wpuścił kolejny ciepły podmuch powietrza do jego ucha, nie odpowiadając od razu na zadane pytanie. Może gdyby kontynuował, uniknąłby tej nagłej ucieczki, której nie spodziewał się w chwili, gdy już miał zamiar zaprzeczyć. Nie, nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało.
Tylko do czasu.
Najwidoczniej trochę przeszkadza ― wydał ostateczny werdykt, poprawiając się nieco na łóżku, by wygodniej oprzeć się o ścianę. Ciemne oczy ani na moment nie spuściły wzroku z jego twarzy i możliwe, że próbowały dociec, jaki był powód tej nagłej zmiany. Zadał sobie daremny trud, będąc kimś, kto nie do końca pojmował ludzkie niezdecydowanie w takich sprawach. Często można było je zrzucić na uczucie onieśmielenia, ale brunetowi daleko było do zawstydzonej cnotki.
Jasna brew zniknęła pod rozwichrzoną grzywką, przywołując na jego twarz wyczekujący wyraz. Liczył na to, że prędzej czy później Merc sam zdradzi mu, co było nie tak. Najlepiej prędzej, jednak Paige był ostatnia osobą, która jakkolwiek zamierzałaby go naciskać. Nie, gdy na obecną chwilę zarówno jak mógłby się z nim przespać, tak sam sen w zupełności by mu wystarczył.
Zwilżył językiem dolną wargę, bezwstydnie spoglądając mu prosto w oczy, gdy odległość między nimi znów niespodziewanie zmalała. Przez chwilę rozważał sprowadzenie go z powrotem do właściwego położenia, ale prędko porzucił tę myśl, czkając na kolejny krok.
Nie chciałeś czynów, Black ― przypomniał mu, zasiewając w nim poczucie utraconej przed momentem szansy. Wzruszył mimowolnie barkami, na nowo przybierając neutralny wyraz twarzy, choć brązowe tęczówki nadal tliły się iskrami rozbawienia.
Od kiedy kierujesz się podejściem „Nie to nie”?
Od kiedy muszę bawić się w tresera.
Ziewnął przeciągle, nie kwapiąc się, by zasłonić usta ręką.
„... jeśli potrafi je odpowiednio wynagrodzić.”
Czyli załapię się też na deser i chłopca do towarzystwa? ― wymruczał, nie żartując w sprawie podniesienia ceny tej usługi. Nie sądził, by zarzucenie imieniem dla kota było tego warte, ale skoro młodzieniec aż tak się oferował, nie widział problemu, by naciągnąć go na więcej przyjemności. Brakowało mu taktu? No pewnie. Przychodząc na świat, ustawił się po inne, bardziej wartościowe cechy.
Jak bycie zachłannym skurwysynem?
Zaraz zachłannym.
Przechylił lekko głowę na bok, oceniając czarnowłosego pod innym kątem. Niepotrzebnie pytał o coś tak oczywistego, choć to zachowanie wywoływało u Alana jeszcze większą chęć uprzykrzenia mu życia, co skutecznie odciągało go od ramion Morfeusza, które usiłowały go dosięgnąć.
Wyglądasz. Na zazdrosnego szczeniaka. Nie wiem tylko, czy wolisz znaleźć się na jego miejscu czy na moim. Hm?
Poruszył nogą, ocierając się nią o udo chłopaka i bez przejęcia zerknął za kotem, który właśnie lądował na podłodze. Lubił zwierzęta, ale gdyby spytano go, czy ma serce by je od siebie odsunąć, powiedziałby, że tak. Być może dlatego nie zamierzał odsunąć od siebie nowo ochrzczonego Dantego. Szybko też przekonał się, że jego obecność na łóżku tylko by przeszkadzała.
„Martwisz się o mnie?”
Może.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że sam nie ufał sobie w tej kwestii. Zerknął z ukosa na swoją nogę, która znów wylądowała na materacu i wyprostował ją, by chwilę później znów ulokować swój wzrok na Mercurym. Wreszcie zaczynał mówić z sensem.
No dalej.
Wygląda na to, że nie masz wyboru. Postaraj się. Zasady nie są moją mocną stroną ― zaznaczył spokojnie, co tylko powinno utwierdzić czarnowłosego w przekonaniu, że nie żartował. Jego szkolna reputacja dość mocno przenosiła się i na prywatne płaszczyzny jego życia. Mercury musiał wziąć to pod uwagę, skoro tak bardzo chciał wymusić na nim trzymanie się hierarchii na cudzym terenie. Niestety. Zamknięcie dzikiego zwierzęcia w klatce nie oznaczało, że spotulnieje i nie ujebie ci ręki przy pierwszej lepszej okazji. On sam był sobie alfą i omegą, ale na tym etapie nie chciał psuć dzieciakowi zabawy. Słyszał różne pogłoski, a myśl o nich do tej pory wywoływała w nim wewnętrzne rozbawienie.
Zobaczymy.
Reklamówka, która dotychczas leżała na łóżku, zaszeleściła, gdy jasnowłosy zacisnął na niej swoje palce. Wybrał sobie najmniej odpowiednią chwilę na pochłonięcie kolejnej kanapki, jednak szybko się okazało, że miał w planach jedynie pozbycie się zakupionego żarcia z łóżka, jakby jego obecność tam go rozpraszała. Bez zawahania wysunął dłoń poza brzeg łóżka i upuścił siatkę na podłogę, by zaraz wsunąć drugą rękę pod głowę. Przez ten czas ani na moment nie spuścił wzroku z Black'a, stale czekając na dalszy rozwój akcji. Właśnie przez zasłyszane plotki, już teraz powinien chwycić go za nadgarstki i sprowadzić do parteru, odbierając mu całą przyjemność z wrażenia posiadanej przewagi. Ciemne oczy zaczynały skrzyć cię coraz bardziej, choć w tym spojrzeniu na próżno było doszukiwać się pożądania. Mimo tak oczywistych posunięć, nie zamierzał ulec. Przygryzł dolną wargę od wewnątrz, tłumiąc w gardle zadowolony pomruk w chwili, gdy usta ciemnowłosego dosięgnęły jego podbrzusza, a przyjemny impuls przeciął to wrażliwe na dotyk miejsce. Stamtąd już niedaleko do...
Psujesz, przemknęło mu przez myśl, przez co machinalnie wywrócił oczami. Pocałunki składane na brzuchu nie były nieprzyjemne. Wręcz przeciwnie. Ich jedyny problem polegał na tym, że te drobne przyjemności przyprawiały go o jeszcze silniejszą senność. Dopiero ugryzienie nieco go rozbudziło, choć wyszedł z założenia, że jeśli nadal mieli się ze sobą tylko bawić, Merc powinien wreszcie pozwolić mu na zasłużony sen.
„Więc?”
Sam się o to prosi, nie?
Uniósł wzrok, wbijając go w zawieszoną nad nim twarz chłopaka i przesunął językiem po dolnej wardze. Leniwie wyciągnął ręce spod głowy i wspiął się wyżej na łokciach, czując jak materiał podkoszulka zsuwa się niżej po jego torsie. Na złość brunetowi, który nadal nie pojmował, że przekroczył granicę niebezpiecznej strefy. Paige zmierzył go wyzywającym spojrzeniem, które na moment zatrzymał na jego kroczu. Kącik jego ust lekko drgnął, gdy szczeniak dopiął swego. Co z tego, że niekoniecznie tak, jakby tego chciał? Blondynowi odpowiadała taka kolej rzeczy, dlatego bez większych oporów podniósł się do siadu, chwytając za brzeg górnej partii ubrania, którą zaraz zrzucił z siebie i odrzucił gdzieś na ziemię. Bez cienia wstydu obnażał się przed kimś, z kim – mimo tej w miarę długiej znajomości – po raz pierwszy znalazł się w takiej sytuacji, przy której niejedna osoba nie wiedziałaby jak się zachować.
Aż ciężko odmówić. Chyba powinienem sprawdzić czy nie kończysz tylko na szczekaniu ― wymruczał, ujmując jego nadgarstek i unosząc rękę wyżej. Zimne palce wspięły się wyżej po wierzchu dłoni bruneta, dopóki nie splotły się z jego palcami. Ciche cmoknięcie zagłuszyło chwilowe milczenie, kiedy jasnowłosy złożył pocałunek na przegubie jego nadgarstka, po czym końcówką języka przejechał ku wewnętrznej stronie jego dłoni, cały czas przyglądając mu się spod lekko przymrużonych powiek. ― Ale...
Wypuścił jego rękę z uścisku, zaś swoją ułożył na boku jego szyi, który zaczął muskać kciukiem. Odkąd Mercury dał mu tak oczywiste wskazówki, w pełni korzystał z bezczelnego wykorzystywania jego słabego punktu, jakby przypatrywanie mu się w takich momentach sprawiało mu nieopisaną przyjemność. Przysunął się bliżej, dosięgając ustami jego warg, choć tym razem ledwie je musnął. Przygryzienie zębami jego gardła stało się atrakcyjniejszą opcją. Odsunął rękę od szyi młodzieńca, znów zakradł się nią pod podkoszulek, drażniąc ciepłą skórę zimnem opuszek. Korciło go, by dla wyrównania szans zmusić go do pozbycia się zbędnego okrycia, ale potrafił obejść się smakiem.
Co z twoim „ale”?
Przejechał paznokciami po brzuchu czarnowłosego, odpłacając się za wszystkie ślady, które wcześniej na nim pozostawił. Oparł się czołem o zagłębienie jego szyi, owiewając ciepłym powietrzem odsłoniętą skórę i łaskocząc ją włosami. Stuknął palcem o guzik jego spodni i oblizał kącik ust, chwytając za ich brzeg.
Naprawdę sądzisz, że zrobimy to po twojemu? ― wymruczał ledwo słyszalnie, gdy jednocześnie szarpnął za materiał, pozbywając się zapięcia. Zabawa w podchody zaczynała robić się nużąca. To wyjaśniało, dlaczego lekko odchyliwszy jego bieliznę, nie zamierzał czekać na specjalne zaproszenie, by w następnej chwili otrzymać możliwość wsunięcia tam swojego zimnego łapska. Po prostu to zrobił. Niegroźne, pobudzające i całkiem delikatne – jak na kogoś tak niesubtelnego – ruchy zapoczątkowały pewniejsze ujęcie dłonią członka kumpla.
Z kumplami się nie sypia.
To jakaś niepisana zasada?
Wyprostował się, zaciskając palce mocniej i objął go wolnym ramieniem w pasie. Wbił paznokcie w bok znajomego, ale podkoszulek skutecznie załagodził ten gest. Zahaczywszy spojrzeniem o jego usta, z niezmąconą pewnością siebie wbił wzrok w oczy chłopaka, unosząc kącik ust w bezczelnym grymasie. Przynajmniej na tę chwilę znużenie i zmęczenie go opuściły. Chociaż wystarczyło niewiele, by rozbudzenie znów zamieniło się z nimi miejscami, teraz zamierzał je odpowiednio wykorzystać. Zaczął pobudzać go powolnymi ruchami ręki, co jakiś czas przejeżdżając lekko paznokciem po delikatnej skórze. Chcąc jakkolwiek odwrócić jego uwagę, raz jeszcze dobrał się do jego szyi, obsypując ją krótkimi pocałunkami, które przeplatały się z łagodnymi przygryzieniami.
Namąć w głowie, a potem dobij. Tak najłatwiej.
Naparł na jego bok, jednocześnie przekręcając się pod nim. Koniec końców musiał wymusić tę zmianę pozycji, by przygwoździć Mercury'ego do materaca. Ani na chwilę nie przerwał obscenicznej pieszczoty. Można było przewidzieć, że wcześniej zachowywał się zbyt nieszkodliwie, jak na kogoś tak buńczucznego. Wsparł rękę obok głowy czarnowłosego, wpuszczając kolejny pomruk do jego ust, zanim pustkę po jego ulotności wypełnił swoim językiem. Uczciwe zastępstwo.
Ej, Black ― rzucił mrukliwie, niechętnie odrywając się od ust Merca. Bez ostrzeżenia rozprostował palce, sunąc ręką wyżej aż wreszcie, wręcz ledwo wyczuwalnym i łaskoczącym, dotykiem opuszek przesunął po podbrzuszu młodszego znajomego. ― Rozbieraj się.
Więc to tak brzmi ton kogoś, kto nie daje ci wyboru.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:14 pm
Pytanie czy chciał się w ogóle z czymkolwiek kryć.
Ujawnienie słabych punktów mogło być zarówno tragiczne w skutkach, jak i zadowalające. Mimo, że Black dobrze wiedział, że igra w tym momencie z ogniem, podjął zabawę rzeczywiście mu się podsuwając.
Pożałujesz tego.
Prawdopodobnie.
Może byś się przejął?
Może potem.
Przesunął wzrokiem po jego twarzy, by utkwić go w wykrzywionych w złośliwym grymasie ustach. Chwilowo właśnie temu jednemu punktowi poświęcił swoją uwagę, nie zwracając uwagi na nic innego, choć tym razem nie wypowiedział nawet słowa. O dziwo, nawet nie próbował się do niego przysunąć. Zaskakujące jak dużo opanowania potrafił w sobie znaleźć, mimo że niemalże czuł niedostrzegalny nacisk na kręgosłupie, próbujący go nakłonić, by znalazł się bliżej. Zachował jednak spokój i powędrował spojrzeniem w górę, by przenieść uwagę na każdy pojedynczy kolczyk w jego uszach i niesamowicie jasne włosy tak mocno wyróżniające się na japońskich ulicach. Wiecznie w naturalnym nieładzie. Nie żeby sam nie miewał podobnych problemów z ich układaniem, niemniej w przypadku Paige'a był to bardziej zaawansowany stopień.
Dotyk na szyi skutecznie rozproszył jego obserwacje. Tym razem starał się zachować przejrzystość umysłu, pomimo jego akcji. Przypominało to jednak walkę z gwałtownie ogarniającą cię sennością, gdy nieustannie próbujesz trwać z otwartymi oczami i skupiać się na danym punkcie, by po paru minutach zdać sobie sprawę, że nie tylko je zamknąłeś, ale i zdążyłeś się już zdrzemnąć. Tak właśnie zachowywał się Mercury. Mimo upartych prób zachowania obojętności, jego palce drgnęły zdradziecko, gdy Paige zaprzestał na chwilę swoich czynności. Rozchylił nieco bardziej, przymknięte powieki, by powędrować na niego nieprzytomnym spojrzeniem. Jedyną rzeczą, którą udawało mu się w tym momencie powstrzymać był pomruk. Mimo, że nieustannie czuł jak jego ciało próbuje go przymusić do wyrażenia swojego zadowolenia na głos, uparcie go tłumił, jakby trzymanie się tego jednego postanowienia było jego ostatnią deską ratunku.
Mercury, oprzytomniej.
Mnh...
Ogarnij się do cholery.
Przecież nic się nie dzieje.
Mercury, mówię do ciebie.
Próbował odsunąć od siebie natrętny głos, gdy dotyk języka na jego szyi zniknął zastąpiony podmuchem ciepłego powietrza, wdzierającym się do jego ucha. Przez całe jego ciało powędrowała fala mrowienia, zostawiając na rękach gęsią skórkę.
MERC!
Odsunął się.
"Najwidoczniej trochę przeszkadza."
Skrzywił się. Pozwolił, by gest ten przebił się przez jego dotychczasową maskę. Nie był to zbyt częsty wyraz, na który sobie pozwalał, nim jednak Paige mógł mu się dokładnie przyjrzeć, ponownie zniknął pozostawiając po sobie nieodparte wrażenie, że mógł być jedynie przewidczeniem. Widział pytanie w jego oczach.
Pytanie, na które w tym momencie nie zamierzał odpowiedzieć. Zamiast tego skupił się na stwierdzeniu, które wydobyło się z jego ust.
- Każdy z nas chce czynów, które nam podpasują. - rzucił beznamiętnym tonem, przyglądając mu się przez chwilę, zupełnie jakby go testował. Cała ta absurdalna sytuacja, której prawdopodobieństwo wystąpienia jeszcze dzisiejszego ranka oceniłby na zero napawała go przedziwnymi odczuciami, których nie do końca potrafił zrozumieć. Podniecenie na myśl o nowym wyzwaniu? Bez wątpienia. To ono zajmowało większość jego myśli, sprawiając że nie zamierzał się wycofać. Były też jednak inne. Zadowolenie z takiego obrotu sprawy, potrzeba by zmniejszyć odległość pomiędzy nimi do zera, poczucie czyjegoś ciepła na własnej skórze. No, w tym przypadku rozsądek mówił, by unikać jego zimnych dłoni, choć z drugiej strony ten konflikt temperatur wywoływał w nim obecnie coś na wzór zaintrygowania. I chciał więcej.
Więcej, więcej.
Uważaj.
Zagrożenie.
Gwałtowny napływ emocji przypominający rwącą rzekę, chcącą zniszczyć wszystko na swojej drodze, zderzył się z niespodziewaną tamą, postawioną przez jego świadomość.
- Chłopca do towarzystwa? - powtórzył po nim, wyginając usta w rozbawionym uśmiechu. Co za śmieszne określenie. Był tylko jeden mały problem, który Paige próbował uparcie zignorować od samego początku, nawet nie uważając go za jakiekolwiek zagrożenie, godne przemyślenia.
- Więc chcesz kogoś, kto będzie wykonywał wszystkie twoje polecenia, grzecznie czekając na kolejny krok, by się do niego dostosować i cię zadowolić? Może zostawię tę pracę mojej nowej koleżance. - położył sobie dłonie na klatce piersiowej, pariodując wcześniej napotkaną cycatą dziewczynę. Jedna z jego brwi uniosła się wyżej i zniknęła, przysłonięta przez czarno-białą grzywkę.
Wspomnienie o zazdrosnym szczeniaku go zirytowało. Bynajmniej nie chodziło o absurdalność owego stwierdzenia... lecz jego trafność. Odwrocony wzrok tylko to wszystko potwierdzał.
Nie zachowuj się jak dzieciak, Mercury.
Wiem.
Jego twarz ponownie się wygładziła, gdy odsunął od siebie niezadowolenie, nadal nie odpowiadając na jego pytanie. No właśnie, na czyim miejscu chciałby się w tym momencie znaleźć?
"Może."
Ledwo się powstrzymał od parsknięcia. Niemniej kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, gdy chłopak walczył z cisnącym się na nie uśmiechem, rzucając mu rozbawione spojrzenie. Reakcja Blacka mówiła sama za siebie i raczej nie trzeba jej było w tym momencie tłumaczyć.
"Zasady nie są moją mocną stroną."
- Zdążyłem zauważyć. Chociaż wierzę w twój potencjał. - wysunął język, przesuwając nim powoli po górnej wardze, nie odrywając wzroku od Paige'a. W końcu nawet wyjątkowo beznadziejnemu przypadkowi dało się coś wpoić, jeśli znalazło się ku temu odpowiednie podejście.
Obosieczny miecz.
Ostrzegasz mnie?
Nie dostał odpowiedzi. Niemniej nie spodobało mu się to krótkie wtrącenie, które podważało poniekąd zarówno jego metody, jak i cały charakter. Miałby się ugiąć pod kimś i odrzucić wszelkie zasady, które wprowadzał całe swoje życie, bo...? Bo co?
Bo miał blisko dwa metry wzrostu?
Wpisywał się idealnie w rysopis buntownika, stającego naprzeciw wszelkim zasadom?
Bo patrzył na niego tym swoim bezczelnym wzrokiem i już od początku ich znajomości robił za konkurencję we wszelkich kwestiach?
Ha.
Szelest reklamówki zwrócił jego uwagę. Zerknął kątem oka, jak Paige usuwa ją z łóżka, wyraźnie uznając za przeszkodę. Nie zamierzał przywiązywać do tego większej uwagi, skupiony na kontraście temperatury pomiędzy swoimi chłodniejszymi ustami, a rozgrzaną skórą na brzuchu Alana, przesuwając się stopniowo do góry.
Gdy w końcu ich spojrzenia się skrzyżowały. Nie cofnął się jeszcze przez chwilę, gdy ten uniósł się na łokciach zmniejszając odległość pomiędzy nimi. Zamiast tego przysunął się bliżej przejeżdżając nosem po jego policzku i zaczepił zębami o dolną wargę starszego chłopaka, pociągając za nią nieznacznie.
- Swoją drogą... to kot wylądował na ziemi. To chyba powinno ci wystarczyć za odpowiedź? - mruknął niewyraźnie z ustami przytkniętymi do jego, tylko po to by zaraz odchylić się w tył, przyglądając mu z góry, pozwalając się podnieść do siadu. Przesunął wzrokiem w ślad za koszulką Alana, zaraz wracając uwagą na jego twarz. Podobał mu się jej wyraz. Brak jakiekolwiek zakłopotania, czy zawahania. Przechylił głowę w bok niczym zaciekawiony kociak, pozwalając mu na chwycenie swojej dłoni. Drugą powędrował ku górze po jego brzuchu, badając fakturę jego mięśni. W końcu objął jego kark, przysuwając się bliżej, choć nie na tyle blisko, by cokolwiek zainicjować. Zamiast tego utkwił wzrok w ich złączonych palcach. Ciepły język przejeżdżający po jego nadgarstku choć nie działał tak jak pieszczoty na szyi, nadal dostarczał przyjemnych odczuć.
"Ale..."
Powrócił spojrzeniem na jego ciepłe tęczówki, ściągając nieznacznie brwi w niezrozumieniu. Zaraz zupełnie automatycznie przechylił głowę w stronę jego dłoni, przymykając powieki. Widząc jak się przysuwa, rozchylił nieznacznie usta w zapraszającym geście, tylko po to by zaraz ponownie je zamknąć, gdy Paige znalazł sobie nowy cel.
Zbyt często pozwalasz mu na wykorzystywanie swojej słabości.
Mhm.
Wzdrygnął się nieznacznie, gdy oparł się o zagłębienie jego szyi, drażniąc jego skórę zarówno oddechem, jak i kosmykami włosów. Zarówno ten dotyk, jak i prowokacyjny w okolicach zapięcia jego spodni, sprawiły że przez jego podbrzusze przebiegło charakterystyczne łaskoczące uczucie.
"Naprawdę sądzisz, że zrobimy to po twojemu?"
Było zbyt późno, by młodszy chłopak mógł się wycofać. Doskonale wiedział, co nastąpi po rozpięciu jego spodni, lecz zimny dotyk blondyna i tak sprawił, że przeniósł drugą uwolnioną rękę na jego plecy, wczepiając się w jego nagą skórę palcami.
Mimo, że udało mu się zdusić wszelkie dźwięki, rozchylił usta, z których wydarło się gorące powietrze, muskając jasne kosmyki Alana. Przejechał powoli policzkiem po jego głowie, opierając się o niego, zupełnie jakby to drobne wsparcie było w tym momencie koniecznie do zachowania przejrzystości umysłu.
Idiotyzm.
Moment, w którym odrzucił możliwość zaprotestowania i pozwolił mu się dotknąć, był tym w którym dobrowolnie pożegnał się z wszelkim rozsądkiem. Cofnął nieznacznie głowę, gdy Paige postanowił się poruszyć i wbił w niego nieco zamglony wzrok. Gdy usta blondyna ponownie znalazły się na jego szyi, przygryzł dolną wargę nie mogąc dłużej powstrzymać próbującego się uwolnić z jego gardła pomruku.
Pewnie dlatego bez większych protestów pozwolił, by nacisk na jego boku przewrócił go w dół. Towarzyszący temu nagły powiew powietrza przywrócił mu trzeźwość myślenia na ułamek sekundy, tylko po to by kumpel ponownie zmiażdżył ją z pomocą pocałunku. Zaprosił go do środka, rozchylając usta i raz po raz wodząc swoim językiem wokół jego, nie bawiąc się ani w subtelne podchody, ani delikatność.
Kumpel?
Naprawdę chcesz się teraz nad tym rozwodzić? To tylko nazwa.
Przesunął dłońmi po jego linii kręgosłupa, zostawiając po sobie czerwone ślady, by powrócić jedną z nich w górę po boku blondyna. Nie na długo. Wędrował palcami po jego szyi, poprzez szczękę i policzek, by w końcu wpleść je we włosy, przeczesując je delikatnie i pociągając za pojedyncze kosmyki.
Coś było jednak nie tak.
Choć nie potrafił w obecnym momencie dojść do tego, co było źródłem tego nie dającego mu spokoju uczucia, mięśnie jego brzucha, ramion, a nawet nóg, spięły się nieznacznie, zupełnie jakby spodziewały się nadchodzącego zagrożenia.
Merc.
Przesunął nieznacznie prawą nogę ku górze, sunąc kolanem po boku jego uda, by oprzeć ją wygodniej o materac łóżka.
Merc.
Zdradziecki pomruk, wydobywający się z jego gardła, narastał z każdym ruchem. Dotychczas nieregularny oddech wyraźnie przyspieszył, a Black przesunął rękę z włosów Alana, drapiąc go nieświadomie po karku. Nawet nie zauważył kiedy przymknięte powieki opadły w dół do końca pozbawiając go wizji, co dodatkowo potęgowało przyjemność płynącą z ruchów starszego chłopaka.
MERCURY, OBUDŹ SIĘ.
Otworzył gwałtownie oczy. Krzyk był tak wyraźny, że przez chwilę zgubił rytm. Po odsunięciu się Paige'a trwał w bezruchu, patrząc na niego wyraźnie zagubionym wzrokiem, zupełnie jakby nie wiedział co się właśnie stało.
Jesteś już sobą?
Tak.
Stopniowo jego wzrok odzyskał wcześniejszą stanowczość, mimo rozpraszającego ruchu dłoni na jego podbrzuszu. Przyglądał mu się w milczeniu, aż w końcu jego usta wykrzywił bezczelny uśmiech.
Oczywiście, że tak. Jak mógł choć przez chwilę zapomnieć o tym, dlaczego jego ciało z automatu zareagowało napięciem. Wiszący nad nim chłopak powinien być wystarczającą odpowiedzią. Położył dłonie na jego klatce piersiowej i naparł na nią na tyle mocno, by odepchnąć go od siebie, zmuszając do siadu. Podniósł się w ślad za nim i podobnie jak on, ściągnął koszulkę krótkim ruchem, odrzucając ją na bok. Owinął kark Alana rękami i przysunął się do niego przesuwając ustami po jego szczęce. Zaczepił zębami o dolny kolczyk w jego prawym uchu, przejeżdżając po reszcie czubkiem języka.
- Wiesz, Paige. Nie zamierzam być jednym z żałosnych szczekaczy. - przejechał nosem po jego policzku by musnąć jego wargi w krótkim pocałunku. Tym razem nie przymknął jednak oczu, wpatrując się w niego z jakąś zażartą upartością.
- Tylko że nie ma też najmniejszych szans, żebym wylądował na dole. Nikt nigdy mi nie wkładał i nie zamierzam tego faktu zmieniać. Ani z tobą, ani z nikim innym. - przeniósł ręce z jego karku na obojczyki, by zaraz zjechać nimi w dół, opierając na zapięciu spodni. Szarpnął za nie zdecydowanie rozpinając guzik, nie odrywając wzroku od blondyna, by przesunąć drażniąco palcami po linii jego bokserek.
- Ale nie jestem idiotą. A skoro zarówno ty, jak i ja nie zamierzamy się poddać, niech tak będzie. - przesunął jedną z dłoni na jego biodro, wsuwając drugą pod jego bieliznę, przy przesunąć powoli palcami po jego członku.
- Ty zadowalasz mnie, ja zadowalam ciebie. Spróbuj mnie jeszcze raz zepchnąć na dół i możesz zapomnieć o czymkolwiek. Chcesz się bawić w grę o dominację? Proszę bardzo. Ale nie dziś. Wybór należy do ciebie. - słowa, które wypowiadał z pozornym opanowaniem, zakończyły się cichym warknięciem, gdy Mercury przysunął się bliżej, raz po raz sunąc delikatnie palcami to w górę, to dół, by zaraz ująć go pewniejszym ruchem, zupełnie jakby chciał tym samym zachęcić go do podjęcia decyzji.
Wiedział, że blondyn należał do ludzi, którzy lubili robić innym na przekór. Wiedział, że w każdej chwili może go od siebie odsunąć i zwyczajnie zignorować wybierając drugą opcję.
I wiedział, że on sam tego nie chce.
Niepewność, Merc? U ciebie?
Niepewność? Nie ma w tym żadnej niepewności.
Niechęć?
Odsunięcia. To chyba oczywiste.
Musnął językiem kącik jego ust, przesuwając nim po jego górnej wardze, rozchylając ją by wedrzeć się do środka. Mimo pozornie wyczekującego wzroku, w jego ruchach nie było wahania. Jeśli prowadząc grę w ten sposób mógł osiągnąć swój cel, niech tak będzie.
Pogłębił pocałunek, nieustannie pobudzając go dłonią, nadal przypatrując mu się spod pół-przymkniętych powiek, których zdecydowanie nie zamierzał teraz zamykać. Widok twarzy Paige'a był w tym momencie jednym z punktów, których postanowił się trzymać. Pewnie właśnie dlatego wolna ręka szybko odnalazła pasujące miejsce na jego policzku, muskając go opuszkami.
- Nie odsuwaj się, Paige. - wymamrotał niewyraźnie w jego usta, nie odsuwając się od niego nawet o centymetr. Mimo wcześniejszych zdecydowanych słów, w ostateczności i tak podjął próbę utrzymania go w odpowiednim miejscu.
Nie miał problemu z podobną prośbą.
Nie jeśli dzięki temu będzie mógł dzielić się z nim ciepłem.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:15 pm
Wystarczyło, że się skrzywił, a spojrzenie blondyna prześlizgnęło się po twarzy chłopaka na tyle dokładnie, by zdążył zapamiętać ten wyraz. Od chwili, kiedy się tu znaleźli, momentami przyglądał mu się w sposób, od którego niejedna osoba zwróciłaby mu uwagę za tę nachalność, mimo że nie zdradzał choćby przebłysków zainteresowania. Nie zmieniało to faktu, że po dość długiej znajomości wreszcie zaczął przywiązywać wagę do wcześniej pomijanych detali. Musiał podświadomie wyczuć, że niezależnie od własnej woli stał się nieodłączną częścią gry. Gry, której nie zamierzał przegrać. W tym jednym ułamku sekundy czuł, że ma przewagę. Nie pokazał jednak, jak bardzo mu to odpowiadało.
„Każdy z nas chce czynów, które nam podpasują.”
Krótkie parsknięcie wyrwało się z ust blondyna, mocno kontrastując się z beznamiętnym tonem Mercury'ego. Nie zdążyło jednak przerodzić się w dłuższy i tak charakterystyczny dla niego ochrypły śmiech, mimo że ciemne tęczówki ożywione zostały wciąż tlącym się tam rozbawieniem. Paige jednak szybko spoważniał, jakby słowa Black'a były dobrym żartem, ale nie na tyle, by śmiał się z niego dłużej, a potem jeszcze nabrał ochoty, by opowiedzieć go innym lub choćby rozesłać im wiadomości tekstowe z telefonu, który spoczywał sobie na dnie jego plecaka. Właściciel komórki był nieświadomy tego, że ta przez ostatnie kilkadziesiąt minut zdążyła zanieść się wibracjami już kilkanaście razy.
A co, masz jakieś specjalne wymagania, książę? ― wymruczał, wypowiadając to określenie ze szczególną złośliwością. Gdyby przypisać im role zwierząt, Alan byłby dachowcem, który właśnie kpił sobie z wygód kanapowego pieska, obawiającego się spróbować czegoś nowego. Czegoś, co znajdowało się poza obrębem jego bezpiecznego domu, w którym nauczył się żyć. Nie rozumiał życia bez ograniczeń. „Chyba nie powiesz mi, że taki jesteś, Black?” – zdawało się mówić wyzywające spojrzenie, gdy blondyn wygiął usta w nonszalanckim uśmiechu. ― Myślałem, że nie masz nic przeciwko takim czynom. ― Uniósł dłoń z wyprostowanymi palcami, by na jego oczach zgiąć je w niedomkniętą pięść i wykonał nią tak sugestywny gest, że jego bezczelność przekroczyła poziom krytyczny. Wcale nie czuł się nieswojo, zdobywając się na taką swobodę w towarzystwie kumpla. Nie czuł się nieswojo w niczyjej obecności, a już tym bardziej w chwilach, gdy sprawy i tak zdążyły zabrnąć za daleko.
Jasne. Drocz się z nim jeszcze bardziej.
Taki mam zamiar.
Opuścił bezwiednie dłoń na swój brzuch, spoglądając na czarnowłosego wyczekująco. Nie spodziewał się, że mimo odsunięcia, nagle postanowi zmienić zdanie. Co z tego, że gdyby tego nie zrobił, nie miałby tu już czego szukać? Przynajmniej dzisiaj. Cierpliwość Alana była ograniczona w pewnych aspektach, chociaż nie wybuchał gniewem z tego powodu. Nie odczuwał też irytacji. Po prostu zaczynał się nudzić, a kiedy się nudził, tracił chęci na brnięcie dalej, by nie grzęznąć w bagnie cudzego niezdecydowania.
Nie ― zaprzeczył od razu, kręcąc nieznacznie głową. Nie tak widział go w roli chłopca do towarzystwa. ― Sądziłem, że po prostu zjesz ze mną i będziesz robił to, na co masz ochotę. ― Przesunął opuszkami po jego policzku, dosięgając skroni chłopaka, przy której owinął sobie kosmyk jego włosów na palec wskazujący. Oderwał wzrok od twarzy chłopaka, by w zastanowieniu przyglądać się swoim własnym ruchom. ― Ale masz rację. ― Momentalnie puścił jego włosy, uprzednio lekko za nie pociągając. ― Mogę ją zaprosić. Pewnie z tej tęsknoty odpowiednio by się przygotowała.
Znowu to robisz.
Wiedział, że już od samego początku nie przypadli sobie do gustu, a Black prawdopodobnie chciał słuchać o niej tak bardzo, jak o tym, że zachowuje się jak szczeniak. Jasnowłosy nie mógł pozbyć się tego przekonania, widząc odwrócony wzrok, ale skutecznie powstrzymał się od uszczypliwego uśmiechu. Był wprost stworzony do rzucania mu kłód pod nogi.
Ja za to mam wątpliwości co do metod. Ale może jeszcze mnie zaskoczysz, Black ― odparł, wyraźnie kwestionując, że podporządkuje się czemukolwiek i komukolwiek. Był jedną z tych osób, które klasyfikowano z resztą niereformowalnych i było mu z tym całkiem dobrze, bo tak – właśnie dlatego inni o wiele szybciej się uginali. Dlaczego więc tym razem miałby odejść od swoich wieloletnich praktyk w dziedzinie robienia na przekór i dać się podejść komuś młodszemu?
Bo był na jego terenie?
Niedoczekanie.
Fakt, że całkiem dobrze się bawił, niczego tu nie zmieniał. Wiedział, że mógł bawić się jeszcze lepiej. Usypiał nieco czujność bruneta, pozwalając mu utwierdzić się w przekonaniu, że jako osoba inicjująca, będzie mógł zgarnąć wszystko dla siebie. Kącik ust ciemnookiego uniósł się wyżej, im wyżej znajdowały się usta ciemnowłosego. Przez długi czas tłumił pomruk, który wydał z siebie dopiero w chwili, kiedy zęby chłopaka zacisnęły się na jego wardze. Nie było w nim nawet najdrobniejszej nuty niezadowolenia.
„To chyba powinno ci wystarczyć za odpowiedź?”
Zobaczymy ― odparł zdawkowo. Musiał przekonać się na własnej skórze, jak wiele odwagi miał w sobie Mercury. Na tę chwilę nie nastawiał się na rewelacje, ale wszystkie pieszczoty, którymi uraczył go później miały w sobie coś z testu, który miał okazję postawić go w lepszej sytuacji i dać mu szansę na poprawę.
Do czasu szło mu całkiem nieźle.
Paige nie potrafił powstrzymać zdradzieckiego pomruku, gdy dłonie znajomego zaczęły przesuwać się po jego plecach. Tym razem nie chciał kryć się ze swoją słabością, wyginając plecy w lekki łuk, byleby tylko znaleźć się bliżej pieszczących go paznokci. Jak kot.
Gdyby nie to cholerne „do czasu”.
Gdy rozkaz padł z jego ust, przyglądał mu się wyczekująco, jednak ostatecznie uniósł brew, dostrzegając nagłe zawahanie. Jeżeli obecny stan czarnowłosego można było określić jako zawahanie. Było po prostu inaczej niż jeszcze chwilę temu, a fakt, że Merc nie do końca zrozumiał, co się stało nieco rzucał się w oczy, powoli zaczynał skłaniać go do otworzenia ust i spytania, co mu odpierdoliło. Na szczęście bezczelny uśmiech szybko pozbawił go złudzeń co do konieczności wnikania w tę kilkusekundową reakcję, choć nagłe odepchnięcie spotkało się z wyrazem niezrozumienia, który wymalował się na twarzy Alana i trwał tam do momentu, w którym przekonał się, że gra się jeszcze nie skończyła. I dobrze, bo od początku nie chciał, by jego teoria okazała się słuszna, a skoro już odczuwał pierwsze oznaki ochoty na coś więcej, wolał, żeby nie okazało się, że musi obejść się smakiem. Nawet teraz, gdy już usiadł na swoich piętach w odległości, którą w swoim zakresie uważał za stosowną, nie odsunął ręki od skóry kumpla, a jego palce jak na złość z powrotem zakradły się za materiał jego bielizny. Wciąż drażnił tylko jego podbrzusze, przypominając o tym, co za chwilę mógł stracić. Owszem – w każdej chwili mógł wyjść i zostawić Black'a z niczym. Złapać Ayano pod pretekstem odwołanego spotkania. Nie. Właściwie nie potrzebował pretekstów, by z nim poszła.
Tylko nie byłoby tak zabawnie, co?
Powiedzmy.
Prawie uznałem, że mam rację co do szczekania. W samą porę ― rzucił, przebiegając spojrzeniem po nagim torsie młodzieńca, na chwilę zatrzymując się na zdobiącym go tatuażu, by w końcu na nowo skupić się na obliczu bruneta i uraczyć go pewnym siebie grymasem, mimo że tym razem został pokonany w kwestii przekonań. Tym razem nie bolało go, że Mercury wyprzedził go o jeden krok. Walka toczyła się dalej.
Niewielki ciężar na barkach był miłą odmianą po przerwie od bliskości. Jasnowłosy przesunął nosem wzdłuż policzka drugoklasisty, rozdmuchując rozgrzanym powietrzem kosmyki jego włosów. Nie zamierzał pozostać dłużnym, co uświadomił mu niebolesnym przygryzieniem płatka jego ucha. Wsunął rękę głębiej za materiał jego bielizny, jednak póki co zaledwie musnął paznokciem grzbiet jego członka.
„Nie zamierzam być jednym z żałosnych szczekaczy.”
I całe szczęście.
Rozchylił usta, przyjmując kolejny pocałunek, który zakończył zaczepnym przygryzieniem wargi. Teraz i on już tym bardziej nie zamierzał spuszczać go z oczu. Brązowe tęczówki przyglądały się mu nieustannie spod półprzymkniętych powiek, nie tracąc swojego złośliwego blasku.
Blondyn mimowolnie zaśmiał się pod nosem, przysuwając wolną rękę do twarzy chłopaka. Przesunął kciukiem po jego dolnej wardze, na koniec odchylając ją nieco w zaczepnym geście.
Uciekłeś, bo poczułeś się zagrożony? ― wymruczał, nawiązując do poprzedniej sytuacji. Mimo że przyjemny impuls przemknął przez jego podbrzusze, starał się tymczasowo nie zwracać na niego uwagi. Ciało i tak już wkrótce miało przemówić za niego. ― Cieszę się, że się rozumiemy. ― Tu nie potrzeba było więcej słów. Najważniejsze, że Mercury przestał tkwić w przekonaniu, że jest w stanie zdziałać więcej. Czy zdołał wykorzenić je z Alana? Jasne, że nie.
Oczywiście był skłonny przystać na pewne kompromisy.
W ślad za dłonią Black'a, poruszył swoją, jakby szybko zrozumiał, na czym będzie polegała nowa konkurencja. Nie narzekał, gdy przez jego kręgosłup przebiegł przyjemny dreszcz podniecenia. Być może młodzieńcowi w końcu udało się wpoić do głowy Paige'a pewne zasady.
„Ty zadowalasz mnie, ja zadowalam ciebie.”
Mógł tak uważać, gdy i blondyn pewniej oplótł palcami jego członka, przesuwając po nim opuszką kciuka, która zatoczyła koło na jego końcówce.
„Nie dziś” ― podkreślił. ― Pamiętaj, że to twoje słowa. Niech ci będzie, ale o ostatni raz, kiedy urządzam z tobą gierki dla dzieci.Spróbuj jeszcze raz mnie odepchnąć, a to ty możesz zapomnieć o czymkolwiek, dokończył w myślach, nie czując żadnej potrzeby, by dopowiadać to na głos. Oboje mieli swoje wymagania, a tym razem to na twarzy Paige'a wymalowało się wręcz chłodne opanowanie, mimo zmagania się z elektryzującym uczuciem, które narastało w jego podbrzuszu. To jednak szybko zostało zatarte przez zgryźliwy grymas. Jeżeli Mercury chciał kogokolwiek winić za to, że znalazł się w strefie zagrożenia, to tylko i wyłącznie siebie. Zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi, wiązało się z pewnymi konsekwencjami, prawda?
Prawda.
Przeważnie nie mają nic do gadania. Co z tobą?
Sprawdzam.
Objął go w pasie wolnym ramieniem i zaczął sunąć paznokciami wyżej, po linii jego kręgosłupa, przyciskając przy tym rękę do jego ciała na tyle mocno, by w tym momencie nie pozwolić mu się wycofać i naznaczyć jego ciało kolejnymi śladami po ich wspólnym wieczorze. Nawet jeżeli dzisiaj nie mógł osiągnąć pełnego celu, zamierzał zmanipulować ich wspólną zabawą na tyle, by koniec końców wyszło na jego. W nieco inny sposób.
Przechylił głowę na bok, zgrywając się z rytmem kolejnego pocałunku. Bez wahania zakradł się językiem do jego ust, przesuwając jego końcem po podniebieniu chłopaka i na koniec, zahaczył nią o kolczyk na języku Merca. Ręka, która na początku leniwym ruchem pobudzała czarnowłosego, stopniowo zaczynała nabierać tempa, które sam narzucił.
Nie wystarcza ci.
Oczywiście, że nie wystarczało.
„Nie odsuwaj się, Paige.”
Wydał z siebie w dużej mierze stłumiony odgłos rozbawienia, przysuwając usta do jego żuchwy. Zdawało się, że lada chwila, a rzeczywiście zrobi mu na przekór, co wcale nie minęło się z prawdą. Wargi blondyna otarły się o gardło czarnowłosego, wypuszczając w to miejsce nienaturalnie gorące już powietrze, kiedy rozchyliły się szerzej, dając dostęp do gładkiej skóry zębom, które w każdej chwili mogły zacisnąć się mocniej na tym śmiertelnym punkcie. Stawiał go w sytuacji bez wyjścia. Wbił paznokcie mocniej w jego łopatkę, zanim odsunął rękę, już w tym czasie na nowo napierając na niego, by mimo zakazu raz jeszcze przyprzeć go do materaca. Pomruk stłumiony przez ciało ciemnowłosego był oczywistym sygnałem do tego, by się nie ruszał. Dotyk zębów szybko przerodził się w mokry pocałunek, zakończony cmoknięciem, które wypełniło chwilową ciszę w pokoju. Podniósł się wyżej na łokciu, wysuwając drugą rękę z jego bielizny, jakby mimo prośby zamierzał to zakończyć. Złapał go za nadgarstek, przy okazji uwalniając się od pobudzającego ruchu, choć akurat to zrobił dość niechętnie, wciąż czując uporczywe napięcie, które aż prosiło się o natychmiastowe rozładowanie.
Już niedługo.
Mamy umowę. Ty nie chcesz wkładania, więc ja podnoszę poprzeczkę. Tak będzie ci wygodniej ― rzucił mrukliwie, uprzedzając wszelkie protesty. Gdzieś tam kryła się ta znacząca obietnica, że tym razem nie zrobi niczego, czego brunet by sobie nie życzył. ― Ja zadowalam ciebie. Ty robisz to samo ― do jego tonu wdarła się stanowczość, której nie dało się zignorować. Wwiercała się w uszy, o czym Alan doskonale wiedział, dlatego nie zamierzał czekać na przyznanie mu racji. Miałby ją i bez tego.
Złamałeś zasadę.
Nie będzie miał nic przeciwko.
Nie pytałeś o zdanie.
Wypuścił jego nadgarstek z uścisku, na nowo osuwając się niżej. Jasne kosmyki połaskotały podbródek młodzieńca tak samo, jak ciepłe powietrze podrażniło jego skórę, gdy szeptem kazał mu się nie ruszać. Nie musiał pytać go o zdanie – sunące coraz niżej pocałunki dawały mu mnóstwo czasu do namysłu, choć tor, którymi zmierzały sam w sobie sprowadzał wyobraźnię na właściwy tor. Black mógł ugiąć się pod naporem swojej własnej dumy i zapomnieć, że kiedykolwiek miał szansę dowiedzieć się, jak to jest mieć jego usta tam albo...
Zacisnął zęby tuż nad jego niewytatuowanym biodrem, dając mu ostatnią chwilę do namysłu. I zostawiając kolejny ślad na ciele. Nie obyłby się bez tego. Ale już wtedy wsunął palce za jego spodnie po bokach i pociągnął za nie lekko, chcąc wymusić na nim uniesienie bioder wyżej. Chyba nie zamierzał protestować? Język przesuwający się od strony biodra ku jego podbrzuszu miał na celu ułatwienie mu podjęcia tej decyzji. Niezależnie od niej – mocniejsze szarpnięcie zdarło jego dolne partie ubrania niżej, obnażając go do połowy ud. Nagroda główna nie miała trafić do chłopaka od razu. Drażniące, ciepłe powietrze owionęło wrażliwą skórę, dając mu tylko przedsmak innych doznań, które go czekały i chcąc wzbudzić w nim dręczące zniecierpliwienie. Przez moment świadomie unikał jakiegokolwiek dotyku tam, gdzie teraz był najbardziej pożądany, mimo że włosy jak na złość łaskotały go, gdy Paige składał na jego udach pocałunki przeplecione ugryzieniami i ledwo wyczuwalnymi muśnięciami. Bawił się z nim, drażnił go i może nawet doprowadzał do szału z najczystszą satysfakcją, jaką tylko mógł odczuwać zawodowy skurwiel.
Kiedy podmuch powietrza na nowo przebiegł po jego członku, ciemnooki przesunął po nim palcami, unosząc spojrzenie na twarz młodszego.
Teraz się skup. Będziesz musiał to przebić. ― Uśmiech na jego ustach znacząco się uwydatnił i w tej jednej chwili uderzał pewnością siebie. Jeżeli potrafili odnaleźć wspólną mowę, która nie potrzebowała wypowiadanych głośno deklaracji, w ich języku ten wyraz oznaczałby: „Dostaniesz piętnaście na dziesięć. Nie spierdol tego”.
A ponoć stać go tylko na dwa na dziesięć.
Nauczy się.
Jesteś ciekawy?
Trochę.
Przesunął opuszkami palców w górę i w dół po jednej stronie jego męskości, kiedy po drugiej wspinał się pobudzającymi pocałunkami do jego końca, po którym najpierw przesunął językiem. Ostatni powiew gorącego powietrza uderzył jego odsłoniętą skórę, zanim to samo ciepło ujęło cały jego członek, poprzedzając serię niczym nieskrępowanych ruchów, mających na celu zadowolenie kochanka. Wsunął dłoń między jego uda, ocierając się paznokciami o skórę na nich.
Tego miejsca też nie zostawisz w spokoju?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Czw Paź 01, 2015 9:16 pm
Błąd za błędem, szczeniaku.
Zamilcz.
Potrafisz tylko szczekać. Chcesz wygrać grę?
To nie ty rozdajesz tu karty.
Nie. I ty też nie. W tym momencie odsłaniasz je jak ostatni idiota. Myślisz, że on nie widzi?
Jesteś pewien, że nawet jeśli widzi to potrafi to wykorzystać?
Rozmowa urwała się błyskawicznie. Mercury nie zamierzał kontynuować żmudnej dyskusji, mimo że wiedział że jaźń ma poniekąd rację. Dlaczego? Wodził przez chwilę myślami, by prześledzić wszystkie minione wydarzenia, zupełnie jakby jedno z nich mogło być źródłem nieostrożnego zachowania. Nie potrafił jednak znaleźć żadnego punktu zaczepienia.
Po prostu bądź ostrożniejszy.
Zgoda.
Tym razem nie zamierzał się kłócić. Głos miał rację, zbyt mocno opuszczał gardę. Mimo całej sytuacji, nadal powinien był kontrolować swoje czyny.
Parsknięcie nie zrobiło na nim pozornie większego wrażenia. Jedynie gdzieś w dole brzucha poczuł charakterystyczny ucisk towarzyszący niezadowoleniu. Irytacji spowodowanej jego bezczelnością. Czy miał jednak prawo, by karcić innych za podobne zachowania? Pewnie nie. I właśnie dlatego uwielbiał to robić. Wszakże tym razem, nie było takiej potrzeby. Blondyn całkiem szybko się uspokoił, choć w jego oczach jeszcze przez chwilę tliły się iskry rozbawienia, które nakazywały Blackowi mieć się na baczności.
- A co, boisz się że nie zadowolisz mnie w zwykły sposób, Paige? - zapytał z przekąsem, unosząc jedną z brwi ku górze. Książę. Słyszał to przezwisko nie raz, właściwie niespecjalnie mu przeszkadzało. Jeśli jednak Alan chciał zostać jego księżniczką, zdecydowanie pomylił terminy. Przesłuchania odbywały się codziennie w godzinach zajęć szkolnych, które - o czym jak się obaj przekonali - skończyły się już jakiś czas temu.
Jego wyzywające spojrzenie spotkało się z beznamiętnym wzrokiem Mercury'ego, na którym nie zrobiło ono większego wrażenia. Dopiero jego oczywisty ruch dłonią przełamał swego rodzaju barierę, wyginając usta czarnowłosego w nieznacznym uśmiechu, w którym bez większych problemów można było dostrzec rozbawienie.
Wykonał krok w jego stronę.
- Wykonywanie takich gestów w towarzystwie księcia? - podkreślił przydomek, który starszy chłopak nadał mu jeszcze chwilę temu i chwycił go zdecydowanym ruchem za nadgarstek, przysuwając do siebie. Nie odrywając wzroku od Alana, musnął ustami podstawę jego kciuka, by zaraz wysunąć język, przejeżdżając nim powoli po zewnętrznej stronie niedomkniętego, wskazującego palca, nie odrywając od niego wzroku.
- Zdecydowanie brakuje ci manier. - niemniej Mercury nie wyglądał na takiego, któremu jakoś szczególnie by to przeszkadzało. Różnica między dachowcem, a kanapowcem była taka, że ten drugi mógł na zwykłe pstryknięcie palcami mieć to, o czym często pierwszy mógł tylko pomarzyć. Rzecz jasna to kanapowym pieskom przypisywało się ograniczające ich obroże - choć czy ograniczały ich one tak bardzo jak głód szarpiący trzewia dachowca?
Jedyną rzeczą, której nie mógł zdobyć... był sam dachowiec. Może właśnie dlatego roziskrzone spojrzenie Blacka, wyraźnie ożywiło się wskutek tej krótkiej zagrywki. Wcześniejsza irytacja zniknęła bez śladu. Pogłaskał palcem nadgarstek starszego chłopaka, zaraz wypuszczając go ze swojego uścisku, pozwalając by opuścił ją na brzuch. Nie żeby darował sobie podążenie w tamtą stronę wzrokiem, choć zaraz jego dwukolorowe tęczówki ponownie natrafiły na brązowe, na powrót się uspokajając.
"Nie."
Czując jego dotyk na policzku, nie odsunął się, pozwalając mu na nawinięcie czarno-białęgo kosmyka na palec. Przyjemne. Lubił, gdy ktoś bawił się jego włosami. Delikatne pociągnięcia posyłały serię przyjemnych dreszczy wzdłuż jego karku, biegnąc dalej poprzez kręgosłup.
- Zawsze robię to na co mam ochotę. - Choć nie zawsze pokrywa się to z ochotą innych, jak widać. Przyglądał mu się spokojnie, gdy wspominał o swojej znajomej, którą Mercury obdarzył pełnią szacunku i adoracji. Nie zamierzał już dać się wytrącić tak łatwo z równowagi. Uśmiechnął się jedynie leniwie i przesunął kciukiem po swojej dolnej wardze, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok.
- Dużo mówisz, a jednak nadal tu jesteś. - mrugnięcie.
Gdyby rzeczywiście chciał udać się do hojnie-obdarzonej-przez-naturę, zrobiłby to już dawno temu, po prostu wstając z łóżka, zamiast nieustannie się z nim droczyć. Widocznie obaj czerpali jakąś chorą satysfakcję z sytuacji, która większość przyprawiłaby już o zawroty głowy, doprowadzając do białej gorączki. Do czasu. W końcu każde naczynie miało swoją granicę, a jeśli nie potrafiło się odpowiednio wyczuć ilości płynu, jakim można je było wypełnić, rozlewał się on po stole, rujnując wszystko dookoła.
A zarówno Paige, jak i Black zbliżyli się do niej na tyle blisko, by osiągnęła niebezpieczny poziom, w tym momencie narażając się nie tylko na nadmierne wypełnienie, ale i roztrzaskanie naczynia o ziemię.
- Lubię zaskakiwać. - parsknął kręcąc krótko głową z niejakim niedowierzaniem.
Pomruk starszego chłopaka wwiercał się w jego umysł, gdzie bez wątpienia miał pozostać w ciągu najbliższych dni. Tym razem udało mu się wyłapać jego słaby punkt. Przesuwające się po jego plecach dłonie, spotkały się z napiętymi mięśniami, gdy Paige wygiął się w aż nazbyt wymownym geście. Usta czarnowłosego drgnęły w uśmiechu, gdy raz po raz przesuwał po nich opuszkami palców, od czasu do czasu zmieniając kąt nachylenia, by pozostawić po sobie nieszkodliwe, choć widoczne zadrapania.
Rozpraszające ruchy, były jednak na tyle zajmujące, by rozchylił wargi, wyraźnie chcąc wypowiedzieć jakieś zdanie - i zaraz zamknąć je ponownie, nie ufając własnemu głosowi.
Punkt za punkt.
Będziemy mogli go... wykorzystać.
Skup się.
Łatwo ci mówić.
Widział odbijające się niezrozumienie na jego twarzy. Płyn zbierający się w naczyniu chlusnął niebezpiecznie o jego krańce. Widział to w jego oczach. Jeden krok postawiony w nieodpowiednim kierunku, mógł skończyć wszystko w ciągu sekundy. Gdy jednak posunął się w odpowiednim kierunku, wyraz zniknął nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Jedynie opuszki Alana ślizgały się niebezpiecznie po jego podbrzuszu, powodując znajome sensacje biegnące przez całe jego ciało.
"Prawie uznałem, że mam rację co do szczekania. W samą porę."
Parsknął.
Sam nie był pewien, czy była to oznaka szczerego rozbawienia, czy kolejna zagrywka, mająca osłabić czujność siedzącego naprzeciw niego chłopaka. Przygryzienie płatka ucha spotkało się z jego krótkim pomrukiem zadowolenia, który wydarł się z gardła młodszego chłopaka, gdy Alan musnął go paznokciem w wyraźnie drażniącym geście.
Podobał mu się fakt, że postanowił podjąć jego drobne wyzwanie, krzyżując z nim spojrzenia.
"Uciekłeś, bo poczułeś się zagrożony?"
Jego śmiech zadziałał poniekąd jak wiadro zimnej, wylanej na łeb wody.
Blask w dwukolorowych tęczówkach przygasł nieznacznie, gdy młodszy musnął językiem jego usta, a poruszające się na jego członku palce zacisnęły się nieco mocniej, przejeżdżając po delikatnej skórze paznokciami, które poza lekką sensacją, nie pozostawiły po sobie absolutnie żadnego innego śladu.
Dłoń Paige'a ponownie odnalazła właściwy dla siebie w tym momencie kierunek, co spotkało się z gardłowym pomrukiem młodszego.
Stwierdzenie, że przestał tkwić w przekonaniu, że jest w stanie zdziałać więcej byłoby raczej nadinterpretacją. Chłopak po prostu wiedział kiedy odpuścić, by zaatakować ponownie w późniejszym czasie. Rzecz jasna mógłby potraktować Alana jak większość dziewczyn, z którymi się spotykał kończąc ich "przygodę" na jednym razie.
Tylko po co?
"To ostatni raz, kiedy urządzam z tobą gierki dla dzieci."
- Może być ciężko, w końcu póki co jestem tylko szczeniakiem, nie? - zapytał bezczelnie, ignorując jego poważną minę. Uspokoił się nieco dopiero, gdy zastąpił ją znajomy zgryźliwy grymas, który mimo wszystko wzbudził w nim swego rodzaju czujność, podobnie jak obejmujące go w pasie ramię. Nie zaprotestował jednak, przysuwając się wręcz bliżej niego. Przymknął powieki, gdy paznokcie Paige'a zarysowały jego plecy zostawiając po sobie szczypiące ślady, choć skutecznie zdusił syknięcie, przygryzając po prostu dolną wargę kłem.
Zaraz zaprzestał tej drobnej czynności, nachylając się w stronę Alana z krótkim pomrukiem. Lubił, gdy inni drażnili językiem jego kolczyk. Rozchylił usta nieco bardziej, przyglądając mu się spod przymkniętych powiek.
Rozbawiony dźwięk przeciął przyjemne uczucie narastające w jego podbrzuszu, wypełniając je napięciem zupełnie innego rodzaju.
Odsunie się.
Nie odsunie.
Następnym razem musisz się bardziej postarać.
Nie odsunie się.
Gorący oddech przesuwający się przez jego żuchwę, zaraz owionął jego gardło, dodatkowo podnosząc i tak wysoką już temperaturę. Czując przygryzające jego skórę zęby, odchylił się nieznacznie w tył, by ułatwić mu dostęp. Ręka, do tej pory spoczywająca na policzku blondyna, przesunęła się w dół na jego bok, by spokojnie na nim spocząć. Zupełnie jakby powstrzymywał go przed zbyt bliskim przysunięciem się.
Czynności palców drugiej dłoni były natomiast jej kompletnym kontrastem. Delikatniejsze ruchy na jego członku znacznie przyspieszyły tempo, zupełnie jakby przez niewerbalne pozwolenie postanowiły pozwolić sobie na dużo więcej niż wcześniej. Przechylał go nieznacznie w swoją stronę, wyraźnie zachęcając blondyna do przysunięcia się jeszcze bliżej. Najlepiej tak blisko, aż nie będzie między nimi żadnej przerwy.
Dopóki Alan nie przyparł go do materaca po raz kolejny. Nieśmiertelniki zabrzęczały o siebie, gdy wzrok Mercury'ego zmieniał się momentalnie. Złość, rozczarowanie, jeszcze więcej złości.
Odsunie się.
Nie odpowiedział.
Szczerze mówiąc, sądził że tego nie zrobi. Nie interesował go jego ostrzegawczy pomruk. Nawet do tej pory rozpraszający go dotyk ust na szyi, stracił jakiekolwiek znaczenie. Był mu w tym momencie równie obojętny, co fakt, że chłopak odsunął od siebie jego nadgarstek. Wyszarpnął go z jego uścisku, przeszywając go chłodnym wzrokiem. Był wściekły. A to nie zwiastowało niczego dobrego.
Dość.
Zaciśnięte zęby, rozluźniły nieco nacisk, pozwalając mu na otwarcie ust, by wypowiedzieć to jedno, krótkie słowo.
Nie zdążył jednak.
"Mamy umowę."
Umowę, którą złamałeś, skurwysynie.
"Ty nie chcesz wkładania, więc ja podnoszę poprzeczkę."
Przez ogarniającą go falę złości przebiło się inne uczucie. Ciekawość.
Nie daj się podejść, Mercury.
Milcz.
Jeśli był jakikolwiek sposób na powstrzymanie jego wkurwienia to tylko jeden. Rozbudzenie w nim ciekawości. Postanowił zachować milczenie, pozwalając mu tym samym na dokończenie zdania. Spojrzenie na nowo się oczyściło. Nim Alan mógł dojrzeć w nim jakiekolwiek nowe odczucia, Black odwrócił głowę w bok, urywając kontakt wzrokowy. Zawstydził się? Pierdolenie.
Zastanawiał się.
Niewygodna cisza wypełniła powietrze przez kilka, wolno płynących sekund, gdy w końcu obrócił się ponownie w jego stronę z krótkim westchnięciem zrezygnowania.
- Zgoda. Niech będzie.
CO TAKIEGO?
Kazałem ci milczeć.
Jeszcze kilkanaście minut temu zarzekałeś się, że tego nie zrobisz. A teraz tak po prostu się zgadzasz?
Jestem elastyczny.
To nie elastyczność, to idiotyzm.
Zamknij. W końcu. Mordę. Powiedziałem, że nie dam się zepchnąć siłą do uklęknięcia. I nie zrobię tego. Czyn za czyn.
To niczego nie-
Dość.
- Ani jednego protestu więcej. - wymamrotał niezrozumiale, kierując swe słowa w stronę głosu, który ponownie zniknął. Tym razem, miał jednak nadzieję, że nie będzie się już wtrącał.
Spięte mięśnie, stopniowo się rozluźniły, gdy Black oparł się o miękką poduszkę przyglądając bezwstydnie czynnościom Paige'a. Łaskoczące go jasne kosmyki, skutecznie przysłaniały mu widok jego twarzy. A chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć jaką minę przybiera w tym momencie.
Zacisnął jedną z dłoni na pościeli, chwilowo dając mu spokój. Na krótkie polecenie, by się nie ruszał, jego powieki w końcu zamknęły się na dobre, a chłopak pozbył się tego przydatnego zmysłu na rzecz innego. Dotyku. Ciepło warg przesuwające się stopniowo w dół, zęby zaciskające się na jego biodrze w krótkiej, wręcz pytającej przerwie.
Ale Mercury nie zamierzał się wycofywać. Klamka zapadła, zamykając ich obu w pokoju, z którego nie było możliwości powrotu.
Uniósł wyżej biodra, by ułatwić mu zdjęcie spodni, a krótki pomruk który wydarł się z jego gardła, tylko potwierdził fakt, że nie zamierzał już niczego utrudniać. Zwłaszcza, jeśli w końcu mógł się pozbyć uciskającego go materiału. Z drugiej strony mógł się spodziewać, że Alan nie odwdzięczy się tym samym.
Paznokcie przesunęły się z charakterystycznym dźwiękiem po pościeli, by w końcu zacisnąć na niej palce jeszcze mocniej niż wcześniej pod wpływem jego oddechu, niesfornych kosmyków włosów i ugryzień.
- Cieszę się, że świetnie się bawisz. - wycedził spomiędzy zaciśniętych zębów, otwierając na nowo oczy. Zupełnie jakby podświadomie wyczuł moment, w którym Alan postanowił skierować na niego swój wzrok. Wykrzywił usta w bezczelnym uśmiechu, unosząc jedną brew ku górze, w aż nazbyt oczywistym przesłaniu. Na co czekasz, Paige?
W końcu go dotknął. Szkoda tylko, że użył palców.
"Teraz się skup. Będziesz musiał to przebić."
Tym razem nie mógł się powstrzymać. Parsknął śmiechem, a jedna z dłoni wylądowała na twarzy czarnowłosego. Przesunął po niej, by zaraz obrócić ją, skrywając tym samym oczy przed Alanem za swoim nadgarstkiem.
- Zamiast tyle gadać, zrób lepszy pożytek z ust, Paige. - rozbawienie zniknęło bez śladu.
Pierwszy dotyk języka spotkał się z mocnym przygryzieniem wewnętrznej strony wargi, choć nie na tyle mocnym, by upuścić mu krwi. Aż w końcu blondyn postanowił spełnić jego wcześniejszą prośbę.
Black nawet nie próbował powstrzymywać pomruku zadowolenia. Ręka przysłaniająca jego oczy opadła chwilowo na pościel, by zaraz przesunąć się po biodrze Mercury'ego i spocząć na boku szyi Alana. Muskał paznokciami jego skórę, by zaraz powędrować wyżej. Przesunął opuszkami palców po jego twarzy w wyjątkowo pieszczotliwym geście, by zaraz równie delikatnie odgarnąć z niej włosy.
No dalej, spójrz na mnie.
Pomruk zdążył już zniknąć. Zamiast tego usta czarnowłosego rozchyliły się, uwalniając tym samym przyspieszony oddech.
Narastające napięcie sprawiło, że delikatnie dotykające jasnych kosmyków palce, zacisnęły się mocniej, choć nie na tyle, by sprawiać starszemu chłopakowi ból.
Dwukolorowe tęczówki, wpatrujące się w uwagą w jego twarz, zniknęły pod powiekami, a Mercury odchylił głowę do tyłu, opierając ją wygodniej o poduszkę, by skupić się na dostarczanych mu pieszczotach. Skubał raz po raz swoją wargę zębami, przeczesując jednocześnie jego włosy palcami.
Gdyby znał umiejętności Alana wcześniej, wciągnąłby go w podobną grę już na początku ich znajomości. W tym momencie czuł się jakby przejebał cały rok na jakąś idiotyczną zabawę w udawanie kumpli. I co z tego miał?
Na pewno nie to co teraz.
Przebiegający po jego ciele dreszcz i zbierające się w podbrzuszu ciepło mogło świadczyć tylko o jednym. Dłoń zsunęła się z włosów w dół, gdy Mercury stuknął go bokiem palca wskazującego w podbródek, otwierając oczy.
- Ej, Paige. Zaraz dojdę. - rzucił bezpośrednio, bez choćby cienia zażenowania. Przesłanie było raczej proste. Albo się szykuj, albo odsuń i dokończ ręką. Tym bardziej, że zaledwie kilkanaście sekund później ciepło opuściło podbrzusze młodszego chłopaka. Opadł miękko na poduszkę z cichym westchnięciem masując nasadę nosa palcami, leżąc przez chwilę w tej jednej pozycji. Zaraz, wciągnął na siebie bokserki, spodnie natomiast zdejmując do końca i rzucił nimi przez pokój, nie przejmując się zbytnio gdzie wylądują. Podciągnął wyżej nogę, ustawiając ją wygodniej na materacu, by zaraz podnieść się do porządnego siadu. Wyciągnął ręce w stronę chłopaka przywołując go do siebie gestem, choć sam nie zamierzał czekać. Ujął jego twarz w dłonie i musnął wargami jego usta bez większego zawahania.
- Wiesz dlaczego inni lubią chłopaków z kolczykiem w języku? - spytał z zaczepnym uśmiechem, przyciągając go bliżej i naparł na jego ramię, by zmusić go do zmienienia pozycji. Biorąc pod uwagę rozmiary łóżka nie było to zbyt łatwe, udało mu się jednak uniknąć efektownego upadku na ziemię. Zamiast tego usiadł na jego biodrach, opierając dłonie na nagiej klatce piersiowej chłopaka. Przeciągnął po niej paznokciami do samego dołu zatrzymując się przy linii jego bokserek, zostawiając po sobie długie, czerwone ślady i nachylił się raz jeszcze, by krótko go pocałować.
- Zaraz ci pokażę. - mruknął i pochylił się niżej by ugryźć go w ramię nad prawym obojczykiem, do którego zaraz się przyssał, zostawiając na nim mocno czerwony ślad. Chyba nie sądził, że Mercury daruje mu te wszystkie oznaczenia zadowalając się swoim jednym?
Zsunął się z jego bioder, zastępując nacisk swojego ciała jedną z dłoni, którą zaczął go pocierać przez materiał. Drugą cały czas drapał go na linii bokserek, jednocześnie przejeżdżając językiem po jednym z bioder, by przyszczypnąć jego skórę zębami, ją również naznaczając.
Tyle wystarczy.
Przesunął się niżej i zsunął z niego spodnie wraz z bokserkami niżej, od razu ujmując starszego chłopaka dłonią. Przesunął po nim palcami w ślad za nimi podążając czubkiem języka, od dołu po samą jego końcówkę, to właśnie na niej skupiając się w tym momencie. Zmienił nieco kąt nachylenia, by móc bez większego problemu zataczając kółka, drażnić zimnym, metalowym kolczykiem najdelikatniejszą część ciała blondyna. Rozszerzył zakres czynności na resztę członka, podnosząc wzrok na jego twarz.
Patrz na mnie, Paige.
Wyciągnął wolną rękę ku górze, by musnąć opuszkami grzbiet jego dłoni. Złapał ją zdecydowanym ruchem i ściągnął w dół, przysuwając sobie do twarzy. Wsunął ją w dwukolorowe włosy, w oczywisty sposób zachęcając do wplecenia w nie palców.
Przecież lubisz mieć poczucie kontroli.
Mokry odgłos związany z pocałunkiem na boku jego członka, miał mimo wszystko przenieść uwagę starszego chłopaka w odpowiednie miejsce. Wyzywający wzrok Mercury'ego kompletnie nie pasował do sytuacji, w której się w tym momencie znalazł.
Uśmiechnął się kącikiem ust i przechylił go w swoją stronę, przejeżdżając po nim raz jeszcze palcami, by w końcu otoczyć go ustami, nie zaprzestając muskania go kolczykiem. Ręka przytrzymująca jego dłoń odpuściła, opierając się na biodrze Alana, raz po raz zadrapując je paznokciami. W tym momencie nie zamierzał się cofać przed niczym, jeśli miało się to wiązać z zadowoleniem starszego chłopaka.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Sro Paź 14, 2015 11:22 pm
„A co, boisz się że nie zadowolisz mnie w zwykły sposób, Paige?”
Na ustach jasnowłosego wykwitł aż nazbyt oczywisty uśmiech. Nie było w nim cienia niepewności czy nagłej chęci wycofania się lub chociażby wyraźnej oznaki refleksji nad tym, czy rzeczywiście był godzien przebywania w towarzystwie kogoś, o kim usłyszał już niejedną plotkę. Jednym grymasem dał Mercury'emu do zrozumienia, że nie zawiódł się jeszcze na swoich umiejętnościach. I nie tylko – ta parszywa gęba wręcz uświadamiała mu, że bynajmniej nie obawiał się, że sobie z nim nie poradzi, a nawet będzie dla niego cholernym zagrożeniem, jeżeli już zdecyduje się przekroczyć tę niewidzialną granicę, którą sam stale budował i która w każdej chwili mogła się powiększyć, pozostawiając go samego z uczuciem przepuszczonej szansy.
Przecież może to dostać u każdego. Słyszałeś.
Są rzeczy, których nie da się zastąpić każdym.
Czy przypadkiem nie poprzewracało ci się w dupie?
Nie, ale chętnie
Nie kończ.
poprzewracałbym w niej jemu.
Powinieneś popracować na swoją subtelnością.
Może powinien, co nie zmieniało faktu, że ta wrodzona bezpośredniość przynosiła mu spore korzyści. Nawet teraz, zobaczywszy, że Black odważył się wykonać pierwszy krok w jego stronę, przełamując wcześniejsze bariery, Paige nie krył się ze spojrzeniem, które przemknęło po sylwetce chłopaka, jakby dokładnie oceniało, czy w jego ruchach wciąż nie kryła się jakaś niepewność. Ku swojej uciesze, nie dopatrzył się jej, a ciemne tęczówki błysnęły, gdy palce czarnowłosego ujęły jego nadgarstek.
Książęta mają to do siebie, że lubią zasłaniać się swoimi manierami. Zazwyczaj w otoczeniu nie ma nikogo, kto uświadomiłby im, że niektóre rzeczy nie są tak złe, na jakie wyglądają albo na jakie inni je wykreowali. Chyba nie powiesz, że wolałbyś wrócić do swojego smutnego pałacu i rozmyślać o tym, „co by było, gdyby...”? ― Uniósł brew, śledząc i czując, jak język przesuwa się po jego palcach. Nie powstrzymał się od poruszenia nimi, by dodatkowo pobudzić go do dalszego działania, zanim bez skrępowania spojrzał w dwukolorowe tęczówki nieułożonego księcia.
Mogli się omijać, ale był pewien, że koniec końców któreś by tego pożałowało.
„Dużo mówisz, a jednak nadal tu jesteś.”
Jasnowłosy przekrzywił głowę na bok w ślad za swoim kumplem, jakby nie rozumiał co w tym takiego dziwnego. Nie tylko on odznaczał się właśnie sporym rozgadaniem. I Black mówił wiele, nie zwracając uwagi na popełniane przez siebie błędy, które Hayden wyłapywał bez większego problemu. Możliwe, że dlatego, że sam znał powody swojego postępowania i liczył na to, że koniec końców brunet też zwróci uwagę, że nie potyka się na wyboistej, a prostej drodze i to jego własne nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
To ty próbujesz odesłać mnie do cudzego łóżka. ― Poruszył się, jakby tym samym chciał wyrazić swoje zniecierpliwienie. Nic bardziej mylnego. Już po chwili znalazł dla siebie dogodniejszą pozycję, jakby w tym nowym miejscu, które uzyskał dzięki milimetrowemu przesunięciu się, znalazł sobie bardziej komfortowe zagłębienie w materacu, mimo że ten wszędzie zapadał się po równo pod naporem jego ciała. ― Kiedy to jest całkiem wygodne. Równie dobrze mogę tu zasnąć, jeśli nadal masz zamiar bawić się ze mną w podchody. Zaczynam się nudzić, Black ― odparł dosadnie. Uniósł kącik ust w nieco niemrawym, ale wciąż złośliwym uśmiechu i przymknął nieznacznie powieki, co idealnie zgrało się z jego sennym tonem. Był zmęczony kiedy tu przyszedł, był zmęczony i teraz. Jedynie słaby bodziec ciekawości utrzymywał jego świadomość na jawie i zapewniał, że nie do końca zależało mu wyłącznie na wygodnym materacu.
Dawał mu szansę i nie zawiódł się, gdy ten ją wykorzystał.
„Lubię zaskakiwać.”
Nie odpowiedział już nic więcej, zamiast tego owionął ciepłym powietrzem wargi ciemnowłosego. Ani trochę nie żałował odkrycia przed nim tej drobnej tajemnicy, która nie obyła się bez odpowiedzi. Chętnie przyjmował pieszczoty, którymi Merc raczył jego plecy, czując przyjemne mrowienie, gdy paznokcie zahaczały o linię jego kręgosłupa. Nie chciał pozostać jego dłużnikiem, co dało się wyczuć, gdy przesunął nosem po jego szyi, kończąc ten z pozoru niewinny gest mokrym pocałunkiem, który uwieńczył mocniejszym przygryzieniem skóry, na której pojawił się widoczny ślad. Można było uznać, że całkiem szybko odnaleźli wspólny język, kiedy ciemnooki w dość krótkim czasie przestał obchodzić się z nim jak ze spłoszonym zwierzakiem. Co prawda, jedynie drugoklasista był w stanie na własnej skórze odczuć wszystkie doznania, które niosły ze sobą pewniejsze i agresywniejsze posunięcia. Z wyjątkiem paru narzuconych ograniczeń, nie czuł się skrępowany twardymi zasadami, których musiał się trzymać. Podświadomie czuł też, że Black nie miał nic przeciwko takim układom.
W tym momencie powinien skupiać swoją uwagę głównie na zadowalaniu kochanka, ale jego ciężki charakter nie pozwalał na ignorowanie sygnałów, które mogły przydać mu się w przyszłości. Trudno było mu przeoczyć nagłą zmianę nastawienia, gdy zadał mu istotne pytanie. W ślad za czarnowłosym też zacisnął palce na jego członku, oznajmiając, że właśnie się potknął, ale nie było to coś, czego jasnowłosy by się nie spodziewał. Być może był jedyną osobą, która do tej pory nie dała zepchnąć się na dół, byleby tylko mieć możliwość wylądowania w łóżku z popularnym dziedzicem majątku Vargas.
Szczerze mówiąc, pierdolił status społeczny tych wszystkich dzianych dzieciaków.
Właśnie ― zaczął i przesunął kciukiem po samym czubku jego członka. ― Póki co ― zaznaczył, odnajdując w w tym najistotniejszą część zdania. Potrafił być cierpliwy, gdy wymagała tego sytuacja, jednak potrafił też nie żałować w chwilach, gdy musiał porzucić swoje niewielkie plany. I tak od samego początku traktował je, jak zwykłą grę. Zawsze mógł ją wznowić albo już nigdy do niej nie wracać, a problem rozwiązywał się sam.
Zaraz rozwiąże się przez twój brak umiejętności dotrzymywania obietnic.
Przejdzie mu.
Jest wściekły.
Nie tylko.
Ta, tylko czekać aż rzuci ci się na szyję.
„Zgoda. Niech będzie.”
...
Skłamałby, gdyby przyznał, że ta reakcja go zdziwiła. Wcale tak nie było, biorąc pod uwagę, że ciekawość niejednego już zgubiła. Tym razem Mercury miał się o tyle dobrze, że Paige, o dziwo, nie zamierzał łamać dotrzymanej obietnicy. Dzisiejsze zasady były na tyle proste i klarowne, że oboje mogli wyjść z tego z czystym kontem przy równoczesnym odnalezieniu samych superlatywów w zawiązanym między nimi pakcie.
Jasnowłosy wsunął rękę między jego uda, przesuwając paznokciami po wrażliwej skórze. To czy miał tego żałować, zależało już wyłącznie od niego, jednak o tym miał przekonać się później.
„Cieszę się, że świetnie się bawisz.”
Parsknął krótko, wcale nie negując tego stwierdzenia.
Nie przypuszczał jednak, że jego wcześniejsze urazy nagle przerodzą się w niecierpliwość. Przesunąwszy językiem po całej długości jego członka z zadziornym błyskiem w ciemnych oczach, postanowił spełnić jego żądanie, rozchylając usta i ujmując go ciepłem, które mocno kontrastowało się z zimnem jego rąk. Ten jeden raz.
„Ej, Paige. Zaraz dojdę.”
Zatrzymał się, mimo że język jeszcze pojedynczo musnął spód jego członka. Ta pauza trwała zaledwie chwilę, jednak wystarczająco długo, by Mercury odczuł ten nagły brak zaangażowania, które dziwnie kojarzyło się z nieubłaganym zakończeniem. Może właśnie zamierzał przerwać? Zostawić go z tym bolesnym uczuciem, które kumulowało się w podbrzuszu i domagało się, uwolnienia z ciasnej klatki? Może. Nie znali się jeszcze na tyle, by przewidzieć swoje ruchy, a odkąd tylko na siebie trafili, poza podnieceniem, które wypełniło cały pokój, znajdowała się tu też chora potrzeba rywalizacji i nieustannego rzucania sobie kłód pod nogi. Chociaż potrafili bawić się niczym najlepsi kumple z piaskownicy, nadal w dużej mierze kierowała nimi ta cholerna złośliwość. Była jak choroba, na którą jeszcze nie wynaleziono leku.
Pomyślał o tym tylko przez chwilę. Czy mogło być coś gorszego?
Coś za coś.
Leniwym ruchem zaczął sunąć w górę, nieboleśnie przesuwając zębami po napiętej skórze i zatrzymując się ustami tuż przy samy końcu. Uniósł wzrok na kumpla, który przez jasną grzywkę mógł ujrzeć tylko nieznaczne przebłyski w jego ciemnych oczach. Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie i prawie same wymusiły na jego ustach obsceniczny uśmiech. Gdyby tylko Black mógł dostrzec ten nieznaczny grymas, doszukałby się w nim tej charakterystycznej pewności siebie i już zdałby sobie sprawę, że jasnowłosy nie zamierzał cofnąć się przed niczym. Cel wymagał poświęceń. Nawet ktoś, kto wiecznie obierał sobie najprostsze rozwiązania, kiedyś musiał pójść okrężną drogą. Nie żeby ta sytuacja była dla niego jakoś szczególnie wymagająca.
Wbrew ostrzeżeniu, kontynuował. Nie był to pokaz ślepej odwagi, kiedy od początku wiedział, na co się pisze. Usta bez skrępowania zaczęły przesuwać się po jego członku, a język potęgował odczuwane doznanie. Chciał skończyć to, co zaczął, obiecawszy, że czarnowłosy nie będzie tego żałował. Gdy tylko znajome ciepło wypełniło jego usta, niosąc ze sobą niezbyt przyjemny, jednak wciąż znośny posmak, zacisnął wargi mocniej i przesunął paznokciami po biodrze bruneta, jakby tym krótkim gestem miał zamiar utrwalić tę krótką chwilę i pozostawić po sobie ostatnie ślady swojej obecności, zanim podciągnął się wyżej, kończąc swoją część zadania lekkim zassaniem jego końcówki.
W milczeniu obrzucił go wyzywającym spojrzeniem, nie czując żadnych oporów przed spojrzeniem mu w oczy po tym, co się właśnie stało. Już przysuwał wierzch ręki do swoich warg, by otrzeć je niedbale z tego niewidzialnego brudu. Nie przypuszczał, że młodszy kumpel go uprzedzi. Ale nie zamierzał protestować, kiedy w gruncie rzeczy to nieznaczne muśnięcie było mu na rękę. Z tym, że kiedy Merc zamierzał oferować mu jedynie ulotny gest, blondyn nachylił się w jego stronę, wspierając ręce po obu jego bokach. Przywarł do jego ust mocniej, przesuwając językiem między jego wargami, oprócz śliny pozostawiając po sobie nieco lepki i gorzki smak, który uwydatnił się, gdy Alan bez odrobiny finezji wymusił na nim kolejny pocałunek. Być może pierwszy, przy którym musiał kosztować też samego siebie.
To obrzydliwe.
Całe szczęście, że będzie miał tego świadomość.
Przesunął końcówką języka po jego podniebieniu, zgodnie z życzeniem przysuwając się bliżej. Dopiero po chwili oderwał się od niego, sunąc końcówką języka po swojej dolnej wardze, z której pozbył się resztek jego smaku. Odczuwana przez niego satysfakcja nie była w stanie umknąć uwadze młodzieńca z tak niewielkiej odległości, mimo że najlepsze wciąż było dopiero przed nim. Wiedział jednak, że miał to zaledwie na wyciągnięcie ręki.
Umowa to umowa, nie?
Czekam, Black. Chociaż nie wyglądało na to, żebyś wcześniej garnął się do czegoś, w czym ponoć jesteś dobry ― wymruczał kąśliwie, rozumiejąc podsuniętą aluzję. Mimo tego nie zamierzał całkowicie przekreślać jego umiejętności. Nie, kiedy jeszcze nie przekonał się o nich na własnej skórze. Nawet jeśli Mercury miał nie spełnić jego oczekiwań, odpuszczenie sobie byłoby prawdziwym marnotrawstwem. Napięcie w podbrzuszu i tak stało się na tyle uciążliwe, że jakikolwiek jego upust byłby dobrym rozwiązaniem. Na domiar złego już przekroczył ten pierwszy stopień w stronę samego Piekła.
Posłusznie – zupełnie jak nie on – dał zmanipulować swoim ciałem, ulegając naporowi młodszego kolegi. Właściwie z ogromną chęcią ponownie spoczął na wygodnym materacu, obserwując jego poczynania tak uważnie, że gdyby brunet nie był sobą, prawdopodobnie już szukałby czegoś, czym mógłby się zasłonić. Ciężar, który odczuł na swoich biodrach był tym rodzajem ciężaru, który bez wahania określiłby jako przyjemny. Niemalże od razu odczuł nasilające się mrowienie, wywołujące w nim chęć gwałtowniejszego poruszenia się i dania mu do zrozumienia, że to właśnie na nich było jego miejsce. Nie zrobił tego, choć ta myśl tkwiła w jego umyśle jeszcze przez chwilę.
Z cichym mruknięciem przyjął na siebie kolejny ślad, wsuwając jedną z rąk pod swoją głowę. Palce wolnej dłoni już odruchowo odnalazły przestrzeń między ich ciałami i zaczęły sunąć w górę jego torsu, począwszy od podbrzusza. Bokiem palca wskazującego stuknął podbródek chłopaka, jakby była to forma niegroźnej nauczki. W gruncie rzeczy nie miał mu za złe podobnych zagrywek.
Ale sam przyznasz, że wolałbyś, żeby się pospieszył.
No jasne.
Sam się z nim bawiłeś, egoisto.
Po czyjej stronie było to cholerstwo? Niestety, ale tym razem zdrowy rozsądek do niego nie przemawiał. Leniwie sunął spojrzeniem za schodzącym coraz niżej Blackiem, bez poruszenia przyglądając się ręce, której dotyk czuł na swoim kroczu, nawet jeśli każdy ruch przyprawiał go o dodatkową falę podniecenia. Czara zdecydowanie zaczynała się przelewać.
Przymknął oczy, jakby tylko tak mógł powstrzymać narastające zniecierpliwienie. Mógł bardziej skupić się na dotyku w intymnych okolicach swojego ciała, wyobrażać sobie każdy ruch i unieść lekko biodra dokładnie w tym momencie, gdy poczuł, jak palce bruneta wsuwają się za materiał jego ubrań. Nie oponował, rozchylając usta, z których wydobył się bezgłośny odgłos, przypominający jedynie wydech, gdy wargi ciemnowłosego wreszcie odnalazły swoje prawowite miejsce.
Ledwo widoczny cień usatysfakcjonowanego uśmiechu zagościł na twarzy Paige'a, a muśnięcie na dłoni, które przerodziło się w pewniejszy gest zmusiło go do uchylenia powiek. Pozwolił na naprowadzenie swojej ręki na właściwy tor, choć zanim palce wsunęły się w dwukolorowe kosmyki, wcześniej otarły się jeszcze o policzek i skroń, jakby spodziewał się, że to tego własnie potrzebował.
Jak niedopieszczony szczeniak.
Wysunąwszy rękę spod głowy, podciągnął się wyżej na łokciu. Nie mógł przegapić tego niecodziennego widoku, nawet jeśli tym sposobem szedł z Mercem na pewien kompromis. Raz po raz przeczesywał czarno-białe kosmyki, od czasu do czasu zahaczając paznokciami o skórę głowy, dając tym samym sygnał, że bynajmniej nie powinien tego przerywać.
Powinieneś mu powiedzieć.
Nie przypominał sobie, żeby na początku ustalili między sobą, żeby kulturalnie dać sobie szansę na odsunięcie się. Black stracił swoją w momencie, gdy czwartoklasista zrezygnował z tej możliwości. Moment szczytowania zbliżał się nieubłaganie. Mrowienie w podbrzuszu nie dawało mu spokoju, a puls, jak i oddech przyspieszyły, niemalże zgrywając się ze sobą. W jednej chwili zacisnął palce mocniej, zamykając włosy Mercury'ego w niebolesnej, ale stabilnej pułapce. Przy okazji dał przekazał mu niemo to, co sam wcześniej przekazał słownie: „Zaraz dojdę, Black”. Ale nic nie możesz z tym zrobić.
Sam dał mu poczucie kontroli.
Odchylenie głowy było niczym impuls, tak samo jak krótki pomruk, który wyrwał się z jego gardła, gdy – czy czarnowłosy tego chciał czy nie – skończył w jego ustach, czując przyjemny spazm, który przebiegł wzdłuż linii jego kręgosłupa. Znał doskonale to uczucie, a mimo tego za każdym razem ogarniająca go lekkość smakowała tak samo dobrze.
W chuj dobrze.
To niezbyt właściwy dobór słów po tym wszystkim.
Opadł wygodniej na poduszki, przesuwając jeszcze dłonią po miękkich włosach i pociągając lekko za kilka kosmyków, zanim w końcu zabrał rękę, umożliwiając mu odsunięcie się. Chwycił za brzegi swoich spodni i naciągnął je z powrotem na biodra, skrywając swoją nagość pod materiałem. Suwak zazgrzytał cicho, podkreślając nieubłagane zakończenie. Przeciągnął się, wydając z siebie kolejny leniwy pomruk, a korzystając z okazji, poprawił poduszkę pod głową, przenosząc roziskrzone spojrzenie ciemnych tęczówek na bruneta.
I pomyśleć, że prawie sobie darowałeś, książę ― rzucił, a jego głos już słyszalnie robił się senny, jednak drobna rozbawienie zdołało przebić się przez jego zmęczony ton. Nic dziwnego, że tak się zachowywał. Był najedzony, zaspokojony, a jakby tego było mało – jego głowa idealnie zapadła się w miękkiej poduszce, którą blondyn na ten wieczór postanowił mu, mówiąc najprościej, zajebać. Nawet nie pokwapił się o to, by zrobić drugiemu chłopakowi nieco więcej miejsca, chociaż wiedział, że już kwestią czasu było jego udanie się do krainy snów. ― Musimy to kiedyś powtórzyć. ― Kącik jego ust drgnął, unosząc się nieznacznie w zawadiackim uśmiechu. Już na niego nie patrzył, jednak pomimo zamkniętych oczu, wciąż pozostawał przy świadomości, być może czekając na jakieś potwierdzenie.
Powiedziałeś, że nie będziesz się z nim bawił.
Bo nie będę.
Ugiął nogę w kolanie, przesuwając nią po boku kumpla, w którym szybko odnalazł wygodną dla siebie podporę. Albo próbował zachęcić go, żeby przysunął się bliżej. Jego intencje jak zwykle stały pod znakiem zapytania.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Pokój numer 5
Pią Paź 16, 2015 4:40 am
I ten własnie grymas sprawił, że Mercury nie miał w tym momencie do dodania nic więcej. Nie było niczego gorszego niż niepewne własnych umiejętności cnotki, które najpierw podejmowały się jego gry tylko po to, by potem leżeć jak kłoda, reagując jedynie głośnym jękiem.
Chłopak w podobnych momentach faktycznie poświęcał im więcej uwagi, by skutecznie je zapamiętać... i omijać bardzo, ale to bardzo szerokim łukiem. Niektórych może i bawiły takie urocze dziewczynki - a często i chłopcy, w końcu różnie bywało - on wolał jednak tych, którym wystarczyło wskazać odpowiednią drogę, by zaraz bez problemu ją odnaleźli.
Kto komu wytycza tutaj drogę?
Masz wątpliwości?
Od samego początku.
Więc będę musiał sprawić, że pozbędziesz się ich raz na dobre.
"Książęta mają to do siebie, że lubią zasłaniać się swoimi manierami."
Uniósł kącik ust w uśmiechu, wsłuchując się w wypowiadane przez niego słowa.
- Nie mam w zwyczaju patrzeć za siebie. - skomentował krótko nie zamierzając dodawać nic więcej. Czy rozmyślał czasem w podobnych kategoriach? Być może. Niemniej w przeciwieństwie do większości zamiast dniami i nocami przesiadywać w pokoju oddając się tej bezproduktywnej formie wewnętrznej katorgi, wolał po prostu z niego wyjść i wykonać akcję, której był tak ciekaw. Teorii snuć można mnóstwo, lecz nigdy nie będą one tak interesujące jak praktyka. Nawet jeśli nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli.
Nie po naszej myśli? Kiedy ostatnio coś szło nie po twojej myśli?
Teraz. Gdyby wszystko miało w tym momencie iść tak jak tego chcę, nie skończyłoby się na rękach.
Myślisz, że jesteś w stanie go zdominować?
Myślę? Nie. Ja to zrobię.
Nie idzie ci zbyt dobrze.
Jak już mówiłem, niektóre plany potrzebują czasu.
Więc...
Przymknij się, dość gadania. Jestem zajęty, nie mam czasu z tobą dysputować.
"Zaczynam się nudzić, Black."
Uniósł brew ku górze. No patrzcie go, że to niby Mercury zachowywał się jak książę? Przysunął się bliżej, niemalże stykając się z nim nosem, a dwukolorowe tęczówki wwiercały się w niego z niejakim poirytowaniem.
- Przestań pierdolić, Paige. - oblizał dolną wargę, zauważając z niejakim zadowoleniem jak chłopak ulega jego pieszczotom. Kto zachowywał się teraz jak niedopieszczony szczeniak?
Ponowny nieznaczny dotyk sunący po jego szyi zdecydowanie był dobrym zagraniem ze strony blondyna. Palce Mercury'ego, choć drgnęły nieznacznie gdy ten przygryzł go zostawiają po sobie kolejny ślad, nadal sunęły po jego linii kręgosłupa, nie zaprzestając drapania.
Powietrze uleciało z jego ust z cichym syknięciem, gdy Paige jednym krótkim ruchem uświadomił mu jego potknięcie. Czarnowłosy błyskawicznie umilkł, choć jeszcze przez chwilę w jego oku błysnęło wyraźne niezadowolenie.
Było wiele rzeczy które lubił i jeszcze więcej rzeczy, których nie lubił. Z pewnością na czele tej drugiej listy była przegrana. Zaraz po tym, jakże zaszczytne miejsce zajmowało ujawnianie słabości.
Jak wielkim idiotą musiał być, by własnie w obliczu kogoś, kto stanowił największe zagrożenie, popełnić parę błędów które dadzą mu odpowiednią przewagę w przyszłości? Naprawdę zaczynał się zachowywać jak jakiś nieuważny dzieciak.
Przecież nie pierwszy raz znajdywał się z drugą osobą w podobnej sytuacji. Wewnętrznie, choć od czasu do czasu jego opanowanie było mącone przez prowokacyjne słowa blondyna, przez większość czasu i tak zachowywał spokój. Więc dlaczego?
Ale nie tylko to powinno go zastanawiać.
Dlaczego mu zaufał?
Ludzie kłamali nieustannie. Sam robił to niemalże na każdym kroku, mógł więc wypowiedzieć podobne zdanie z pełnym przekonaniem. A jednak, gdy ten wytyczył nową rozgrywkę, ciekawość Mercury'ego przejęła nad nim kontrolę. Nawet przez chwilę nie przeszło mu przez myśl, że blondyn mógł zwyczajnie skłamać, by w odpowiednim momencie obrócić sytuację na swoją korzyść, spychając Blacka w dół.
Czy udałoby mu się?
Szczerze w to wątpił.
To czego był pewien, to fakt że na samym skopaniu Alana z łóżka, z pewnością by się nie skończyło. Co więcej, blondyn z pewnością nie pozostałby mu dłużny.
Czy to wystarczyło, by Vargas poczuł się bezpieczny w jego towarzystwie?
...
Bezpieczny?
Ledwo powstrzymał się od parsknięcia śmiechem.
Nawet przez sekundę nie mógł sobie pozwolić na podobne stwierdzenie. Prędzej wiara, że nie złamie danego mu słowa. Nadal nie potrafił stwierdzić czy powyższy argument był na tyle mocny, by utwierdzić go w podobnym przekonaniu?
Jeśli złamie obietnicę, przejebie szansę. A obaj dobrze wiecie, że na tym etapie żadnemu z was mordobicie nie zastąpiłoby... tego.
To brzmi sensownie.
Tym razem nie skarcił głosu za jego wtrącenie. Odpowiedział na pytanie, którego chłopak sam nie potrafił do końca przeanalizować.
W samą porę.
Moment, gdy dłoń starszego wsunęła się między jego uda, był tym w którym postanowił sobie darować psychologiczne analizy własnego, jak i jego zachowania.
Dopóki sam go nie wymusił, po raz kolejny drażniąc go swoim zachowaniem. Zachowaniem, które mogło mu tylko zaszkodzić. W końcu nie trzeba było być geniuszem, by stwierdzić, że w momencie, w którym blondyn zostawiłby Mercury'ego samemu sobie, był tym, w którym zamiast odwdzięczenia się tym samym, mógłby co najwyżej dostać widok środkowego palca. Pomimo dość aktywnego brania udziału w życiu społecznym, nie zależało mu na ludziach ani ich opinii. Tym bardziej, że sami ją sobie wyrabiali, często przedstawiając go w dużo pozytywniejszym (bądź negatywniejszym) świetle. Jeden niezadowolony kumpel w tą, czy w drugą stronę nie robił mu różnicy. Zwłaszcza jeśli sam zachowywał się jak chuj, prowokując podobne zakończenia.
Powieki uchyliły się nieznacznie, choć czarnowłosy nadal nie spisał go na straty. Liczył, że ten popieprzony typ po prostu znalazł sobie kolejne pole do zabawy.
I tym razem się nie mylił.
Zamrugał mierząc go niewzruszonym wzrokiem, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się przez krótką chwilę będącą praktycznie ułamkiem sekundy.
Zadrapanie na biodrze wyczuł jedynie połowicznie. Nawet jeśli miał pozostać na nim piekący ślad, chłopak zwyczajnie dochodził do siebie, upierdliwy ból miał więc do niego powrócić dopiero w ciągu następnych kilku minut - jeśli nie godzin.
Mógł się domyślić, że Alan nie daruje sobie wystawionej mu jak na tacy szansy. W pierwszym odruchu próbował wycofać się w tył, zaraz jednak zamarł w bezruchu odwzajemniając pocałunek. Nie mógł powstrzymać jednak przebiegającego przez jego ciało dreszczu.
O dziwo, gdy ten się odsunął, Mercury nie poddał się pierwszemu odruchowi otarcia ust, zamiast tego zwyczajnie je oblizując. Jedynie jego mina zdradzała swego rodzaju niezadowolenie.
- Mówił ci ktoś ostatnio jak wielkim chujem jesteś, Paige? - zapytał wcale nie oczekując odpowiedzi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie był ani pierwszą, ani ostatnią osobą z ust której miało paść podobne stwierdzenie.
Fakt, że pozwolił bez większych protestów obrócić się na plecy znacznie mu wszystko ułatwiał. Wyczuwał na sobie jego wzrok. Wzrok, który w przeciwieństwie do większości zamiast go peszyć, tylko dodatkowo go nakręcał.
Uniósł nieznacznie głowę, gdy blondyn stuknął go w podbródek palcem, odpowiadając krótkim, wyzywającym uśmiechem. Zdecydowanie nie nadającym się na jakąkolwiek formę wyrażania skruchy.
Dodatkowy dotyk na policzku i skroni choć nie został w żaden sposób skomentowany, z pewnością podniósł jego poziom zadowolenia. Przeczesywanie jego włosów, które raz po raz posyłało przyjemne prądy wzdłuż jego kręgosłupa zdecydowanie nie zostało zignorowane. Choć czarnowłosemu nie można było zarzucić braku zaangażowania, te drobne ruchy zdecydowanie dodatkowo je zwiększały, gdy nawet nawet na chwilę nie odsuwając się od Alana, sunął językiem po jego członku ze wszystkich stron, nie cofając się przed dodatkowym użyciem dłoni.
Dopiero gdy wyczuł zmianę w dotyku Paige'a na jego włosach, mięśnie ramion czarnowłosego napięły się nieznacznie. Bynajmniej nie po to by z nim walczyć. Blondyn nie musiał go przytrzymywać. Młodszy od samego początku nie zamierzał się wycofywać.
Przymknął nieznacznie powieki w momencie, gdy Alan doszedł, wypełniając jego usta. Niewielu osobom oferował podobne usługi, choć zdecydowanie nie był w tej dziedzinie całkowitym laikiem. Przełknął wszystko bez najmniejszego zawahania. Nawet przez sekundę w jego głowie nie pojawiła się jakakolwiek inna opcja.
Wyprostował się przesuwając kciukiem po kąciku ust, w ślad za nim podążając językiem.
Nieznaczne mrowienie głowy pozostawiało wyraźny niedosyt dotyku, gdy dłoń przeczesująca jego włosy zniknęła bez śladu.
"I pomyśleć, że prawie sobie darowałeś, książę."
- Pomyśleć, że zaczęło się od głupiego batona. - przekrzywił nieznacznie głowę w bok, przyglądając mu się z niejakim rozbawieniem.
Przesunął po nim wzrokiem, zaraz zawieszając go na chwilę na sąsiednim łóżku, zupełnie jakby sam zastanawiał się która opcja będzie dla niego najlepsza.
"Musimy to kiedyś powtórzyć."
Obrócił powoli głowę na powrót w jego stronę. Nie odpowiedział w żaden sposób, zerkając jedynie kątem oka na dotykającą go nogę.
Materac ugiął się nieznacznie, gdy chłopak wstał.
... i położył się z powrotem, tym razem układając nieco wygodniej na blondynie. Wcisnął mu bezceremonialnie głowę pod brodę, sunąc nosem po zagłębieniu szyi.
Mimo braku werbalnej odpowiedzi, muśnięcie ustami obojczyka blondyna mówiło samo za siebie. Czarnowłosy zamrugał jeszcze parę razy, zupełnie jakby chciał odgonić napierającą na niego ze wszystkich stron senność. Nie na długo.
Przesunął w ostatnim przebłysku świadomości dłońmi po prześcieradle szukając rąk starszego chłopaka. Bez najmniejszego zawahania ułożył jedną z nich na swoich plecach, drugą kładąc na włosach.
Tak.
Teraz zdecydowanie wszystko było na swoim miejscu.
W ciągu kilku sekund oddech Blacka wyrównał się, wygładzając jego twarz. Gdyby tylko Paige miał ku temu możliwość, sam dostrzegłby jak ten nieznośny szczekacz zmienia się w potulne szczenię. Tym razem nie było mu to jednak dane.
I jego spokojny oddech był dowodem na to, że obaj już dawno stracili kontakt z rzeczywistością. Jedynie Dante miauknął cicho, podnosząc się na łóżku jego współlokatora, by zatoczyć koło, ugniatając łapami materac. Parę sekund później w pokoju numer pięć nie było już ani jednej przebudzonej osoby.

***

- Black.
Chłopak skrzywił się nieznacznie, słysząc głos tuż przy samym uchu.
- Gnieciesz mnie, szczeniaku.
Pomruk niezadowolenia zaraz został odwzajemniony, gdy czarnowłosy otworzył powoli oczy, mrugając nimi zawzięcie, zupełnie jakby miało mu to pomóc w odzyskaniu świadomości. Poruszył nieznacznie palcami, unosząc się nieco wyżej na rękach i usiąść wygodniej na łóżku. Muśnięcie na włosach skutecznie pomagało w poprzedniej czynności. Uniósł dłonie ku górze, by przetrzeć oczy, nim zdołał jednak wykonać czynność, czyjeś palce zacisnęły się na jego nadgarstkach odsuwając je w bok.
Nim zdążył zaprotestować, jego usta zostały zajęte przez te należące do Alana.
Czarnowłosy zamruczał z wyraźnym zadowoleniem, rozchylając wargi, by wpuścić go do środka. Trącił zaczepnie językiem jego język, zaraz przesuwając ręce na plecy blondyna. Wczepił się w nie opuszkami, sunąc raz po raz po jego linii kręgosłupa, nieustannie zmieniając nacisk, od czasu do czasu zadrapując go paznokciami. Oczy, które zdążyły się już na powrót zamknąć, zaraz straciły osłonę przed światłem, gdy starszy chłopak odsunął się w tył, pozostawiając niezadowolonego Blacka samemu sobie.
- Chyba nie myślisz, że tyle mi wystarczy? - zapytał nieco pokpiwającym tonem. Bezczelny uśmiech, który otrzymał w odpowiedzi mówił sam za siebie.
- Nie pamiętasz własnych słów? - zignorował jego gadanie, przysuwając się bliżej. Objął rękami jego kark, tym razem całując go dużo bardziej zdecydowanie, jak i zachłannie. Jedna z rąk podążyła powoli w dół, zatrzymując się przy zapięciu jego spodni. Rozpiął je krótkim ruchem wsuwając w nie dłoń, bez najmniejszego zawahania.
- Nasza walka o dominację dopiero się zaczyna. - gdzie podziała się jego ostrożność?
Blondyn z łatwością zepchnął go pod siebie, ściągając z niego ubranie. Dopiero w tym momencie Mercury zdał sobie sprawę, że popełnił błąd.
Błąd, który miał go wiele kosztować.
- Nawet nie próbuj. - warknął próbując go powstrzymać, jego ciało skutecznie odmawiało mu jednak posłuszeństwa. Gdzie podziała się jego siła do cholery? Przepełniony pogardą uśmiech był jedynym co otrzymał w odpowiedzi. Zacisnął mocniej palce na ramionach Alana, gdy ten nachylił się nad nim, przygryzając płatek jego ucha.
- Rozluźnij się.
MERC.
Stół przesunął się nieznacznie, gdy głośny dźwięk uderzenia rozniósł się po pokoju. Czarnowłosy poderwał się do góry z sykiem, czując pulsujący ból w miejscu, w które uderzył się, spadając przez sen z blondyna na stojące obok łóżka biurko.
Jeszcze przez krótką chwilę siedział nieruchomo na jego biodrach rozglądając się dookoła, odganiając resztki dziwnego - nie, wróć - pojebanego snu. Zmierzył Paige'a uważnym wzrokiem. Zamknięte oczy i wyrównany oddech świadczyły o tym, że nadal spał.
Zaraz jego uwagę odwróciło coś innego.
Spojrzał w dół, odsuwając dłoń od bolącego miejsca.
- To chyba kurwa jakieś żarty. - warknął cicho do samego siebie. Własnie przyśniło mu się, że drugi facet próbuje go wyruchać. Jego. Była to myśl tak odpychająca i absurdalna, że miał ochotę się śmiać.
A raczej miałby.
Gdyby własnie nie próbował dojść do tego jakim cudem do kurwy nędzy, pod wpływem podobnego snu mu stanął. Podniósł się ostrożnie z łóżka, niemalże nadeptując na Dantego, który widocznie znużony miękkością łóżka, postanowił się zmienić w nocy miejsce, kładąc się na dywanie. Syknął ostrzegawczo, umykając pod biurko, Black kompletnie go jednak zignorował, ruszając w stronę łazienki.
Zamknął za sobą drzwi, zrzucając z siebie ubranie, od razu ładując się pod prysznic. Mięśnie zadrżały w proteście, gdy potraktował je lodowatym strumieniem. Może to go czegoś nauczy.
Żeby zdradzało mnie własne ciało, do chuja pana.
To tylko sen, Merc.
...
Nie dopuścimy do tego.
Wiem.
Milczenie, które zapadło przerywał jedynie strumień wody. Napięcie w końcu zniknęło. Oparł głowę o ścianę, pozwalając gdy mokre kosmyki przykleiły mu się do karku.
Obudziłeś mnie. Dzięki.
Głos milczał przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby sam nie spodziewał się podziękowań z jego strony.
Proszę.
Teraz, gdy już całkowicie się rozbudził, podwyższył nieco temperaturę wody, sięgając po mydło. Nie zamierzał kłaść się z powrotem spać, mógł więc równie dobrze się umyć.
Fragmenty snu raz po raz przewijały mu się przed oczami. Zacisnął mocniej dłoń na mydle, a to wyślizgnęło się w proteście, upadając na ziemię, spoczywając bezpiecznie w rogu prysznica. Wpatrywał się w nie przez krótką chwilę, gdy kolejny obraz dopadł jego umysł.
- Pierdol się. - syknął do mydła, zakręcając wodę. Nie zamierzał się po nie schylać. Wyszedł z kabiny sięgając ręką po ręcznik, osuszając się nim w paru ruchach. Jedynie włosom poświęcił nieco więcej czasu próbując je podsuszyć. Wrzucił brudne ubrania do kosza, myjąc jednocześnie zęby i przeglądając się w lustrze, by tuż po zakończeniu wszystkich podstawowych czynności, wyjść z łazienki z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Fakt, że nie miał na sobie nawet bokserek nie robił na nim większego wrażenia. Nigdy nie był jakoś szczególnie zażenowany swoim ciałem, by miał się z nim kryć. Rozejrzał się krótko po pokoju, aż jego wzrok padł na odrzuconą poprzedniego wieczora koszulkę Alana. Naciągnął ją na siebie bez większego zastanowienia i przetarł po raz ostatni włosy ręcznikiem, by zaraz zwinąć go w kulkę i rzucić tuż obok twarzy blondyna.
- Wstawaj, Paige. - powiedział beznamiętnie podchodząc do szafy. Wyciągnął czyste bokserki naciągając je na siebie i ruszył w stronę biurka, otwierając okno na oścież. Kot zdawał się tylko na to czekać. Momentalnie znalazł się przy jego nodze, ocierając o nią bokiem. Złapał go tak jak zawsze i postawił na parapecie, patrząc jak zeskakuje na ziemię i znika w pobliskich krzakach.
Obrócił głowę w stronę blondyna i usiadł na skraju łóżka, opierając się łokciem o jego brzuch, postukując palcami w mostek.
- Słyszysz? Słońce świeci. - przesunął paznokciami wzdłuż jego boku, zatrzymując się na dłużej przy pozostawionych przez siebie śladach. Zatoczył kółko palcem wokół każdego z nich, zaraz przenosząc wzrok na jego twarz.
Nachylił się w jego kierunku, muskając zimnymi, mokrymi włosami jego szczękę i rozchylił usta.
Wyraźne wibracje zatrzymały go w miejscu. Zamarł w bezruchu, przenosząc powoli uwagę w bok. Wibracje nie ustawały.
Wycofał się, rezygnując ze wcześniejszego pomysłu pocałowania go i złapał bezceremonialnie jego plecak, przewalając znajdujące się w nim rzeczy. Wyciągnął z samego dna telefon, obracając go parę razy w rękach.
- Masz smsa. W sumie to kilkanaście. - rzucił luźno, odblokowując ekran. Wszedł w aparat, i obrócił się odpowiednio, by objąć w obiektywie zarówno siebie, jak i śpiącego Alana.
Klik.
Charakterystyczny dźwięk towarzyszący robieniu zdjęcia rozniósł się po pokoju. Chłopak przyjrzał mu się z dość biernym zainteresowaniem, zaraz wysyłając do siebie smsem. Rzecz jasna nie zamierzał na tym skończyć. Zdjęcie w ciągu minuty wylądowało zarówno na jego tapecie, wygaszaczu, jak i ekranie powitalnym.
- Co za fotogeniczność. - wszedł w wiadomości, pozostawiając swoje nieodczytane. Niech ma pierdyliard powiadomień, może to go zmusi do ich wyświetlenia. Zamiast tego wszedł w wiadomość od... Daniela. Zmrużył nieznacznie powieki.
Daniel.
Obrócił się w stronę Paige'a mierząc go spojrzeniem i uniósł nieznacznie kącik ust w uśmiechu. Konkurencja? Niedoczekanie.
Palce czarnowłosego uderzyły w klawiaturę, wystukując błyskawicznie wiadomość.
- Nie będziemy się więcej spotykać, teraz mam chłopaka. Nie pisz i nie dzwoń, i tak nie odbiorę. Wyślij.
To nieczyste zagranie.
A kto powiedział, że gram czysto?
Rzucił z zadowoleniem telefon na poduszkę obok Alana i pochylił się nad nim opierając dłonie po obu stronach jego głowy.
- Paige, śniadanie. - wymruczał mu do ucha, przejeżdżając językiem po płatku jego ucha. Skoro wcześniejsze słowa nie działały, trzeba było zastosować podstęp.
I w tym momencie ten cholerny telefon zawibrował na nowo wraz z kolejnym smsem. Zerknął na niego z wyraźną irytacją, odsuwając się od blondyna. Pieprzony Daniel.
"Znowu się najebałeś? Zaraz tam przyjadę, pedale. Odechce ci się tych żartów."
Uniósł brew ku górze, gdy na ekranie wyświetliła się zielona słuchawka do odebrania nadchodzącego połączenia. Uparty skurwysyn.
- Telefon ci dzwoni. - rzucił, klikając odpowiedni przycisk i przyłożył przedmiot do jego ucha.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pokój numer 5
Pon Paź 19, 2015 12:29 pm
„Przestań pierdolić, Paige.”
Ktoś tu nie zauważył, że nawet nie zacząłem.
I nie zaczniesz. To kłopotliwy dzieciak.
Wszystko w swoim czasie.
Zadziwiające, jak ich poglądy różniły się od siebie w tym momencie, jednak dopóki nie zostały wypowiedziane na głos, zagrożenie nigdy nie zaistniało. Oboje przekonani o własnej wyższości i dominacji nad drugim podchodzili się nawzajem w najgorszy i jednocześnie z możliwych sposobów. Jednak w przeciwieństwie do Black'a, Alan nie miał aż tak wygórowanych planów wobec czarnowłosego. Wystarczyła mu chwila zabawy, by znów mógł powrócić do codziennej rutyny i nawet nie zaprzątać sobie głowy wcześniejszymi wydarzeniami. Mało to razy lądował z kimś w łóżku?
Mało razy ktoś był na tyle odważny, by bawić się w gry.
Może.
„Mówił ci ktoś ostatnio jak wielkim chujem jesteś, Paige?”
Rzeczywiście nie odpowiedział. Uniesione w skurwysyńskim uśmiechu kąciki ust przemawiały same za siebie. „Co jest, gra cię przerosła, Black?” – zdawało się mówić połyskujące rozbawieniem spojrzenie jasnowłosego, które kontrastowało się z niezadowoleniem bijącym od twarzy Mercury'ego. Już w tym momencie powinien odczuć ostrzegawcze uczucie, wziąć pod uwagę, że drugoklasista nagle może się wycofać, nieprzyzwyczajony do na tyle obscenicznych posunięć, ale z drugiej strony, gdyby tylko to zrobił, zaprzeczyłby samemu sobie. Zrobiłby to, na co ciemnooki od początku zwracał uwagę – podkuliłby ogon i uciekł, wcale nie udowadniając mu tym, że miejsce na górze – miejsce, o które tak usilnie zabiegał – było dla niego stworzone.
Miał szczęście, że tym razem nie przejebał swojej szansy.
Jedynym czego się nie spodziewał, było to, że chłopak się nie szarpał. Czwartoklasista zdążył już wyrobić sobie o nim opinię, nawet jeśli byli ze sobą bliżej od kilkudziesięciu minut. Kto by pomyślał, że czując napór na swojej głowie, posłusznie podda się niememu rozkazowi i nie będzie zapierał się rękami, byle tylko nie pozwolić, by to zakończyło się w ten sposób?
„Pomyśleć, że zaczęło się od głupiego batona.”
Właśnie ― wymruczał sennie, wyraźnie robiąc krótką pauzę, jak w tym momencie wcale nie chodziło o przyznanie Mercowi racji. Ogarniająca go powoli ociężałość sprawiała, że musiał przez chwilę zastanowić się nad kolejnymi słowami, choć bardziej prawdopodobne, że to jego ciało reagowało wolniej na jego zamierzone w głowie działania. ― Pamiętaj o umowie. Nie obrażę się, jak dorzucisz do niej taki deser ― jego głos brzmiał coraz bardziej ochryple. Ostatnie słowo wydłużyło się znacznie za sprawą szerokiego ziewnięcia.
Nie otworzył już oczu, chociaż czuł, jak materac nieco unosi się do góry w miejscu, w którym przed momentem siedział czarnowłosy. Rozumiał, że wspólny sen nie wchodził w grę, ale nie było mu żal na tyle, by odczuć ukłucie rozczarowania. Więcej miejsca dla niego, nie?
Nie.
Ciężar drugiego ciała i jego ciepło zderzające się z nagim torsem Paige'a zaprzeczyły tej teorii. Wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, wykrzywiając usta w cieniu uśmiechu, gdy Black otarł się nosem o jego skórę, pozostawiając po sobie przyjemnie mrowiący, niewidzialny ślad.
Co robisz? ― rzucił, zbyt leniwy, żeby otwierać oczy. Poruszył lekko palcami, ocierając się nimi o miękkie kosmyki i skórę na plecach chłopaka. Już miał pokręcić głową z dezaprobatą, ale zaledwie zdołał przekręcić ją na bok, zanim kompletnie się wyłączył, niezrażony wymuszoną na nim pozycją.

✗ ✗ ✗

Alan musiał być jedną z tych osób, które w razie pożaru wynosiło się razem z łóżkiem. Ani drgnął, choć huk uderzenia o biurko był na tyle głośny, że w niejednej osobie wzbudziłby uczucie niepokoju i zmusił go zerwania się z wygodnego materaca. Oddech Paige'a był płytki i spokojny do tego stopnia, że jego klatka piersiowa zdawała się nie poruszać pod wpływem kolejnych wdechów i wydechów. Możliwe, że gdyby wszczęto teraz alarm, blondyn albo nie poruszyłby się w ogóle, albo przekręcił na bok, wydając z siebie niezadowolony pomruk.
Aktualnie wyglądał, jakby mógł przespać cały dzień i nadal czułby się, jak ścierwo. Kilka nieprzespanych nocy zrobiło swoje. Nawet po tych kilku godzinach, które zdążyli już przespać, pod jego oczami malowały się wyraźne cienie. Wyciąganie go z łóżka było wręcz niemoralnym posunięciem, a mówienie do niego przypominało rozmowę ze ścianą. Ile byś się nie naprodukował, odpowiedzi jak nie było, tak nie będzie.
Dotyk na mostku też nie przebił się do świadomości młodzieńca. By zbyt słaby i niegroźny, by zapalić w jego głowie ostrzegawczą lampkę. Pierwsze przebłyski powracania na jawę pojawiły się, gdy mokre kosmyki połaskotały jego żuchwę. Ale nawet wtedy zacisnął jedynie powieki, walcząc z koniecznością obudzenia się. Kiedy dotyk zniknął, błogi spokój powrócił na nowo, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Kto by pomyślał, że będzie aż tak kłopotliwy? W dodatku w tym momencie idealnie wpasowywał się w przestrogę „Nie śpij, bo cię okradną”, ale możliwe, że telefon nie był dla niego na tyle wartościowy, żeby przeczucie, że zaraz go straci, wyrwało go z łóżka. Teraz już wiadomo, dlaczego nigdy nie odpisywał – nawet nie reagował na te pieprzone wibracje.
„Paige, śniadanie.”
Marudny pomruk wydarł się z jego gardła. Mimo że głos niewątpliwie rozchodził się tuż z okolicy jego ucha, docierał do niego w stłumionym wydaniu. Jasnowłosy odruchowo przechylił głowę na bok, uciekając przed mokrym dotykiem na swojej skórze. O dziwo, musiał nie być głodny.
Kimkolwiek jesteś, spierdalaj.
Już nie pamiętasz?
Szczerze mówiąc, mało obchodziło go, gdzie się teraz znajdował i co tu robił. W obecnym stanie miał ochotę przespać w w spokoju jeszcze dobre kilka godzin. Czuł się, jakby wyrwano go z zaledwie dwugodzinnej drzemki, jeśli nie tylko godzinnej. Nic dziwnego, że zapierał się przed pobudką, przypominając nastolatka, który prosi matkę o dodatkowe pięć minut drzemki przed pójściem do szkoły. Istniała zasadnicza różnica pomiędzy szóstą a szóstą pięć rano.
Coś znów przylgnęło do jego ucha.
Hayden zaprotestował cichym pomrukiem, wbijając bok twarzy mocniej w poduszkę, jednak nie zdołał uciec przed telefonem, który Mercury jak na złość przyłożył do jego twarzy. Ten krótki odgłos musiał sprowokować mężczyznę po drugiej stronie słuchawki, skoro wydarł się do niej tak, że nawet młodszy chłopak był w stanie wyłapać wyraźnie każde jego słowo:
CO TY W OGÓLE ODPIERDALASZ?! Chyba ci się w dupie poprzewracało, skoro nie pamiętasz, ile masz lat. Zachowujesz się, jak jebany dzieciak, a ja mam swoje sprawy na głowie i serdecznie dość tego, że trzeba cię, kurwa, ustawiać.
Mhh? ― stęknął pod nosem, ściągając brwi. Chociaż nie otworzył oczu, na jego twarzy wymalowały się pierwsze oznaki zastanowienia. Głos brzmiał znajomo. Powiedziałby, że zbyt znajomo, by miał być pierwszą rzeczą, której musiał słuchać z samego rana.
Czy ty znowu chlałeś? ― warknął, czując się wręcz zobowiązany do podkreślenia tego istotnego faktu.
Nie otrzymał odpowiedzi. Za to Mercury miał okazję zaobserwować, jak Paige unosi rękę i przyciska ją do twarzy, jakby to miało ochronić go przed tym pierdoleniem. Niestety szara rzeczywistość wylała na niego kubeł lodowatej wody, przypominając mu, że akurat przed tym pierdoleniem nic nie było w stanie go uchronić.
Ledwo się dobudzał, a już czuł pierwsze oznaki wzmagajacego się bólu glowy.
Skoro masz tyle czasu, żeby wypisywać do mnie wiadomości, to może w końcu odpowiesz, do cholery?
Daniel ― zaczął i przesunął ręką po twarzy, chociaż tym gestem nie zdołał zetrzeć z niej zmęczenia. Nie był w stanie jeszcze otworzyć oczu. Albo po prostu nie chciał tego robić, jakby zaraz po tym miał ujrzeć przed sobą wykrzywioną w niezadowoleniu gębe brata. Nie musiał oglądać jej od ponad miesiąca i czuł się z tym znakomicie. ― Co ty pierdolisz? Niczego ci nie wysyłałem. Chyba, kurwa, pomyliłeś numery ― wymamrotał pod nosem.
Chyba ty je, kurwa, pomyliłeś. Wyrażaj się. Mam tylko jednego popierdolonego brata. Na moje nieszczęście. Może drugi nie byłby jebanym pedałem.
Paige parsknął krótko, uchylając leniwie powieki. Sądząc po wyrazie jego twarzy, wcale nie było mu do śmiechu, chociaż z ulgą przemknął nieco mętnym jeszcze wzrokiem po ścianie. Dopiero teraz przypomniał sobie, w czyim pokoju się znajdował, jednak jeszcze nie uraczył drugoklasisty spojrzeniem.
I to ja mam się wyrażać ― rzucił, kompletnie niezrażony obelgami padającymi z ust mężczyzny. Nie widział powodów, by brać do siebie te uwagi. ― Ale masz rację. Pewnie drugi nie miałby też jakichś jebanych urojeń. Nie.pisałem.do.ciebie. Uważaj, bo pomyślę, że chciałeś ze mną porozmawiać. Podpowiem ci, że źle się za do zabierasz.
Jeszcze lepiej ― suchy śmiech przedarł się do słuchawki. ― Może ćpałeś. Co, Alan? Jeżeli wyrzucą cię ze szkoły, nie licz na mnie.
Nie będę.
I gówno mnie obchodzi, że znalazłeś sobie chłopaka.
Jakiego, kurwa, chłopaka?
Zamilkł na chwilę, przekręcając głowę w stronę Black'a. Uniósł brew w pytającym wyrazie, jakby już teraz domyślił się, że ta konfrontacja była jego sprawką. Inaczej to nie on trzymałby właśnie jego własny telefon przy uchu. Co jednak dziwne, zamiast obrzucić czarnowłosego rozeźlonym spojrzeniem, uniósł kącik ust w złośliwym grymasie, jakby wszem i wobec chciał mu przekazać „Teraz uważaj”.
A co, zazdrościsz, że obciąga mi, a nie tobie? ― Uniósł rękę i musnął opuszkami bok szyi bruneta, chwilę później przesuwając paznokciami po cienkiej skórze w tym miejscu.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach