▲▼
Nie musieli czekać długo.
Po około dziesięciu minutach policja była na miejscu. Zadziwiająco szybko jak na standardy, ale widać tym razem nie zamierzali się cackać. Umundurowani policjanci zaparkowali przed restauracją i przed tłumem, który zdążył się zebrać przez te parę minut. Wysiedli z wozu i dwóch dryblasów zaczęli przeciskać się przez tłum ludzi, aby dotrzeć do właściciela, żeby ten zdał mu dokładną relację. Po krótkim wyjaśnieniu i zadaniu paru pytań, jeden z nich wszedł do środka, ryzykując tym samym życiem. Zauważył plecak, do którego podszedł jak do ognia. Wziął go ostrożnie do ręki, z początku nasłuchując się. Nie słyszał żadnego cykania, nic. Bo wzięciu głębszego wdechu, odważył się otworzyć zawartość plecaka. Wiedział, że powinien poczekać pierw na straż pożarną, jednak nie było na to czasu. Nie, kiedy zagrożone jest życie ludzkie.
Po otwarciu plecaka faktycznie była tam bomba, ale coś mu nie pasowało. Zmarszczył brwi zdegustowany, nie bojąc się wziąć do rąk całą bombę. Plastikową bombę. Tak, nie była ona prawdziwa - jakiś gówniarz chciał nakręcić ukryty filmik i sprawdzić reakcję ludzi. Bo przecież wiadome było, że prawdziwy muzułmanin nie uciekał, a zostawał i wraz z bombą siebie detonował.
- Kurwa, znowu ten smarkacz... - przeklną pod nosem, kiedy do restauracji wszedł jego kompan. Rzucił wyraźnie zdenerwowany plecakiem o ziemię, uprzednio go dokładnie przeszukując, bo nuż widelec, może coś tam było. Niestety, bezskutecznie - Trzeba powiedzieć, że to gówniarski wybryk - mruknął pod nosem, szybko wychodząc z pizzer'i i mówiąc tę niedorzeczną informację. Takie zamieszanie o byle nic. Przynajmniej goście restauracji mieli trochę nieplanowanej rozrywki, tak samo jak i policja. Jak szybko przyjechała, tak równie szybko zabrała się stąd. Nic tu po nich, skoro bomba nie była prawdziwa. Jedynie właściciel pizzer'i odniesie pewne straty finansowe przez ten głupi i niedorzeczny wybryk.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!
Cyrus Merrick (NPC)
Właściciel Lokalu
North 'Jackdaw' Callahan
Kucharz
Tradycyjna pizzeria w neapolitańskim stylu o długiej, wartej spisania w księgach tradycji i nienagannych recepturach. Typowo włoskie, cienkie ciasto, przygotowywane przez kucharzy zasługujących na nawet więcej niż pięć gwiazdek, zdaje się jednocześnie być chrupiące, delikatnie ciągnące się, ale i także rozpływające w ustach. Również współpraca z zaprzyjaźnioną rodzinną winiarnią pozwala nie tylko na przystępne ceny importowanych butelek, ale i doskonały smak, pozyskany ze świetnej jakości produktów.
Samo wnętrze lokalu jest niewielkie, raczej przytulne, zachowane w ciepłych, beżowych odcieniach, gdzieniegdzie pozostawiono jednak "nagie" ściany, gdzie widoczna jest czerwona cegła. Nieco mdławe światło nadaje także zdecydowanie intymnej atmosfery, owiewając wszystko nutką tajemniczości.
Wspominałam także o miękkich sofach, obitych kawowym flauszem? No tak. Więc są niesamowicie wygodne.
Samo wnętrze lokalu jest niewielkie, raczej przytulne, zachowane w ciepłych, beżowych odcieniach, gdzieniegdzie pozostawiono jednak "nagie" ściany, gdzie widoczna jest czerwona cegła. Nieco mdławe światło nadaje także zdecydowanie intymnej atmosfery, owiewając wszystko nutką tajemniczości.
Wspominałam także o miękkich sofach, obitych kawowym flauszem? No tak. Więc są niesamowicie wygodne.
Jakże miło się siedziało w takim towarzystwie, które udawało, że wcale nie siedzą przy jednym stoliku, poza Mercem, który chciał powkurwiać niektórych ludzi (oczywiście Pavla w szczególności) i chyba wyruchać Alana, przynajmniej tyle mógł wywnioskować po tej dziwnej grze, którą między sobą prowadzili. Miał się porzygać już teraz czy jednak jeszcze chwilę z tym poczekać? To są dopiero ciężkie pytania życiowe.
- Nie zrozumiałeś, bo jesteś tępym chujem. Nie musisz przepraszać - odpowiedział, tym razem nie dając się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Dlaczego? Cóż, po prostu nie spodziewał się niczego innego po Mercu. To był człowiek, który zawsze musiał dodać coś od siebie, żeby zaznaczyć swoją wyższość czy co on tam w sumie chciał zaznaczać. W każdym razie Rosjanin odpowiedział takim samym, sarkastycznym uśmiechem.
Zaraz jednak aż się odchylił do tyłu, tak jakby go nagłe olśnienie naszło albo błogosławieństwo swego rodzaju. Sam w sumie nie wiedział jak to opisać. Kiedy jednak odkrywasz jakąś wspólną płaszczyznę, na której zgadzasz się z Mercurym Blackiem, to wymagało jakieś specjalnej reakcji. To nie ważne, że tak naprawdę było wiele spraw, w których się zgadzali, tylko żaden z nich nie chciał tego przyznać. Teraz mogli otwarcie podyskutować.
Skierował spojrzenie na Alana. Siostra, co? Jakiż ten świat był mały.
- Robię to z wielką niechęcią, ale muszę się z tobą zgodzić, Black. Niewiele jest rzeczy ciekawszych od wkurwiania Sheridan i obserwowania jej reakcji - mówiąc to, niemal się rozmarzył, wspominając piękne chwilę, jakie z nią spędzał. Oczywiście piękne z jego perspektywy, ona chyba już trochę gorzej to wspominała.
Tak czy inaczej z owych pięknych wspomnień wyrwał go przedziwny okrzyk, a potem panika ze strony wszystkich. Zamrugał lekko zdezorientowany i rozejrzał się po lokalu. Co tutaj się odjebało? Dopiero po chwili fakty poukładały się w całość. Tak na logikę... gdyby to był prawdziwy zamach, to bomba pewnie dawno by już wybuchła, nie? No bo jaki jest sens zostawić ładunek w restauracji, a potem dać ludziom czas na ucieczkę? Tak czy inaczej, zapanował chaos.
- Okhuyeli - powiedział i zaśmiał się w głos, co tak okrutnie kontrastowało z tą sytuacją. Jeszcze zaraz jego wezmą za jakiegoś terrorystę. Westchnął, spojrzał na swoich towarzyszy i wstał. A potem ruszył do wyjścia.
Korzystał wyraźnie ze swojej siły fizycznej oraz sporych rozmiarów, aby przepychać się w spanikowanym tłumie. Nie miał zamiaru bawić się w grzeczności z tym owczym stadem. Dlatego też bez większych oporów odpychał słabszych od siebie i torował sobie drogę na zewnątrz. Najwyżej przez niego zginą. Najfajniej by było, gdyby jednak wszyscy teraz zginęli. To zapewniłoby trochę spokoju. Znaczy jemu, świat by panikował. Ech. Koniec tych destrukcyjnych myśli.
Annie?!
Cóż to za krzyki. Pavlowi z czymś się to kojarzyło. Po chwili zaczął nucić, a nawet podśpiewywać.
- Annie, are you ok? Are you ok? Are you ok, Annie?
Wydostał się na zewnątrz jako pierwszy ze swojej grupy, reszta najwyraźniej nie miała ochoty bawić się w integrację z tłumem. Zapiął bluzę i nałożył kaptur na głowę. Kurwa, z tego wszystkiego chyba zapomniał wziąć kurtkę z restauracji. Wracanie się tam raczej nie wchodziło w rachubę. A to była jego ostatnia kurtka. Chuj wie czy potem będzie mógł po nią wrócić. Zaklął szpetnie po rosyjsku i rozejrzał się wokół. Wreszcie zlokalizował osoby, z którymi przebywał w środku i podszedł do nich. Pociągnął nosem, chowając dłonie pod pachami, żeby je trochę ogrzać.
- Cokolwiek planujecie, to kurwa szybko, bo zostawiłem tam kurtkę - oczywiście nie oczekiwał ich ciuchów. Zresztą, kto chciałby się z nim czymkolwiek dzielić? Jeszcze by komuś przyjebał za taki gest. Po prostu, im szybciej ruszą się do jakiegoś pomieszczenia, tym prędzej chłód przestanie mu dokuczać. Potem jeszcze będzie musiał wrócić do domu, ale to są zmartwienia na późniejszą porę. Lepiej zajmować się problemami aktualnymi. Takowym było teraz opuszczenie okolic lokalu. Zresztą, jeśli bomba miała jebnąć, to najlepiej faktycznie byłoby zwyczajnie się oddalić, aby zażegnać ewentualne niebezpieczeństwo i odciąć się od całej sytuacji.
Poza tym no, kurwa, jest zimno. A Travitza zostawił kurtę w jebanej restauracji z jebaną bombą. Jebana Ameryka.
- Nie zrozumiałeś, bo jesteś tępym chujem. Nie musisz przepraszać - odpowiedział, tym razem nie dając się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Dlaczego? Cóż, po prostu nie spodziewał się niczego innego po Mercu. To był człowiek, który zawsze musiał dodać coś od siebie, żeby zaznaczyć swoją wyższość czy co on tam w sumie chciał zaznaczać. W każdym razie Rosjanin odpowiedział takim samym, sarkastycznym uśmiechem.
Zaraz jednak aż się odchylił do tyłu, tak jakby go nagłe olśnienie naszło albo błogosławieństwo swego rodzaju. Sam w sumie nie wiedział jak to opisać. Kiedy jednak odkrywasz jakąś wspólną płaszczyznę, na której zgadzasz się z Mercurym Blackiem, to wymagało jakieś specjalnej reakcji. To nie ważne, że tak naprawdę było wiele spraw, w których się zgadzali, tylko żaden z nich nie chciał tego przyznać. Teraz mogli otwarcie podyskutować.
Skierował spojrzenie na Alana. Siostra, co? Jakiż ten świat był mały.
- Robię to z wielką niechęcią, ale muszę się z tobą zgodzić, Black. Niewiele jest rzeczy ciekawszych od wkurwiania Sheridan i obserwowania jej reakcji - mówiąc to, niemal się rozmarzył, wspominając piękne chwilę, jakie z nią spędzał. Oczywiście piękne z jego perspektywy, ona chyba już trochę gorzej to wspominała.
Tak czy inaczej z owych pięknych wspomnień wyrwał go przedziwny okrzyk, a potem panika ze strony wszystkich. Zamrugał lekko zdezorientowany i rozejrzał się po lokalu. Co tutaj się odjebało? Dopiero po chwili fakty poukładały się w całość. Tak na logikę... gdyby to był prawdziwy zamach, to bomba pewnie dawno by już wybuchła, nie? No bo jaki jest sens zostawić ładunek w restauracji, a potem dać ludziom czas na ucieczkę? Tak czy inaczej, zapanował chaos.
- Okhuyeli - powiedział i zaśmiał się w głos, co tak okrutnie kontrastowało z tą sytuacją. Jeszcze zaraz jego wezmą za jakiegoś terrorystę. Westchnął, spojrzał na swoich towarzyszy i wstał. A potem ruszył do wyjścia.
Korzystał wyraźnie ze swojej siły fizycznej oraz sporych rozmiarów, aby przepychać się w spanikowanym tłumie. Nie miał zamiaru bawić się w grzeczności z tym owczym stadem. Dlatego też bez większych oporów odpychał słabszych od siebie i torował sobie drogę na zewnątrz. Najwyżej przez niego zginą. Najfajniej by było, gdyby jednak wszyscy teraz zginęli. To zapewniłoby trochę spokoju. Znaczy jemu, świat by panikował. Ech. Koniec tych destrukcyjnych myśli.
Annie?!
Cóż to za krzyki. Pavlowi z czymś się to kojarzyło. Po chwili zaczął nucić, a nawet podśpiewywać.
- Annie, are you ok? Are you ok? Are you ok, Annie?
Wydostał się na zewnątrz jako pierwszy ze swojej grupy, reszta najwyraźniej nie miała ochoty bawić się w integrację z tłumem. Zapiął bluzę i nałożył kaptur na głowę. Kurwa, z tego wszystkiego chyba zapomniał wziąć kurtkę z restauracji. Wracanie się tam raczej nie wchodziło w rachubę. A to była jego ostatnia kurtka. Chuj wie czy potem będzie mógł po nią wrócić. Zaklął szpetnie po rosyjsku i rozejrzał się wokół. Wreszcie zlokalizował osoby, z którymi przebywał w środku i podszedł do nich. Pociągnął nosem, chowając dłonie pod pachami, żeby je trochę ogrzać.
- Cokolwiek planujecie, to kurwa szybko, bo zostawiłem tam kurtkę - oczywiście nie oczekiwał ich ciuchów. Zresztą, kto chciałby się z nim czymkolwiek dzielić? Jeszcze by komuś przyjebał za taki gest. Po prostu, im szybciej ruszą się do jakiegoś pomieszczenia, tym prędzej chłód przestanie mu dokuczać. Potem jeszcze będzie musiał wrócić do domu, ale to są zmartwienia na późniejszą porę. Lepiej zajmować się problemami aktualnymi. Takowym było teraz opuszczenie okolic lokalu. Zresztą, jeśli bomba miała jebnąć, to najlepiej faktycznie byłoby zwyczajnie się oddalić, aby zażegnać ewentualne niebezpieczeństwo i odciąć się od całej sytuacji.
Poza tym no, kurwa, jest zimno. A Travitza zostawił kurtę w jebanej restauracji z jebaną bombą. Jebana Ameryka.
Tak jak wcześniej zostało wspomniane, naprawdę świetnie siedziało się w tym towarzystwie. Szczególnie gdy było się Cyrillem, który zwracał uwagę na tylko niektóre rzeczy w jego otoczeniu. Dzielił je na te ważne jak i mniej ważne. Jedynie miał dość odmienne poczucie "ważności" od zwykłego szarego człowieka. Teraz na pierwszym miejscu znajdowała się pizza! A dokładniej chodziło tutaj o zapach wydostający się z kuchni i powoli wypełniający całe pomieszczenie. Już z tego miejsca mógł wnioskować o wcześniejszych zabiegach, którym zostało poddane ciasto i tak dalej.
Dlatego gierki, którym oddał się jego współlokator z osobnikiem, którego dane mu było ostatnio poznać nie wiele go interesowały. Zresztą pewno i tak dowie się co ważniejszych rzeczy w swoim czasie. Teraz liczyło się tylko jedno. JEDZENIE.
A skoro już o tym mowa, to zostały wspomniane kluby. Owszem z pewnych powodów należał do jednego czy dwóch, ale nie można było powiedzieć, że poświęca się dla nich całym sercem, a klubu kulinarnego jeszcze nie znalazł. Zastanawiał się co prawda czy nie powinien aby takiego założyć. Jednak chyba nie miałby siły by dzielić kuchnię z innymi pasjonatami i nie chodziło tutaj, że uważał ich za gorszych... po prostu miał dość dobrze wykształcony instynkt terytorialny jeśli chodzi o tan temat.
Pokręcił głową zrezygnowany i pomimo własnego zdania na temat takiego zamachu, zaczął być bardziej uważny. Zgarnął swoje odzienie, które zwyczajowo miał zaraz przy plecach po czym wstał i chwilę odczekał. Nie cierpiał panikujących tłumów. Szczególnie gdy musiał ruszać z tłumem. Przez jego wzrost nie było to zbyt komfortowe zajęcie. Co innego gdy miał na sobie mundur i taki tłum był pod ich nadzorem. O! A teraz... będzie musiał by nie dostać łokciem w nos, czy też ogólnie mówiąc w łeb.
Blondyn wybrał sobie już trasę i uśmiechnął się do siebie. Idealnie! Szybko omiótł tłum wzrokiem i dość stanowczo wkroczył w niego. Co prawda nie udało mu się przemieścić w idealnie prostej linii do lady w pizzerii, ale zawsze coś! Gdy tylko do niej dotarł zręcznie prześliznął się przez blat by szybciej znaleźć się przy kuchni, a tam z ludźmi udać się do wyjścia, kilkakrotnie unikając zabłąkanego łokcia.
Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, odszedł rozglądając się za swoimi towarzyszami. Gdy tylko ich znalazł, zbliżył się od nich. Częściowo adrenalina opuściła jego ciało, więc ponownie mógł się zanurzyć w swojej stracie... naprawdę chciał zjeść tą pizze.
- Jaki islamista wyrzuca bombę w takim miejscu... przecież powinien się wysadzić razem z nią... eh.
Wyglądało jakby był trochę rozczarowany.
- Klubu? Mam nadzieje, że będzie tam można dobrze zjeść. - uśmiechnął się lekko. Jego odzienie nie było zbyt grube i pomimo posiadania własnej kurtki i tak odczuwał lekki chłód. O to właśnie chodziło, w końcu nigdy nie było wiadomo co cie czeka, a Cyrille lubił się hartować.
- Spytałbym czy wszystko zabraliście, ale raczej byłoby niemożliwe by po to wrócić... a mogłem zabrać tą pizze... Prowadź więc!
Dlatego gierki, którym oddał się jego współlokator z osobnikiem, którego dane mu było ostatnio poznać nie wiele go interesowały. Zresztą pewno i tak dowie się co ważniejszych rzeczy w swoim czasie. Teraz liczyło się tylko jedno. JEDZENIE.
A skoro już o tym mowa, to zostały wspomniane kluby. Owszem z pewnych powodów należał do jednego czy dwóch, ale nie można było powiedzieć, że poświęca się dla nich całym sercem, a klubu kulinarnego jeszcze nie znalazł. Zastanawiał się co prawda czy nie powinien aby takiego założyć. Jednak chyba nie miałby siły by dzielić kuchnię z innymi pasjonatami i nie chodziło tutaj, że uważał ich za gorszych... po prostu miał dość dobrze wykształcony instynkt terytorialny jeśli chodzi o tan temat.
Allah Akbar.
Okrzyk, o dziwo nawet znajomy dotarł do uszu Francuza. Młody odprowadził błękitnymi tęczówkami znikającą w wyjściu postać, po czym zerknął na porzuconą torbę i uniósł lekko brew patrząc na panikujący tłum.Pokręcił głową zrezygnowany i pomimo własnego zdania na temat takiego zamachu, zaczął być bardziej uważny. Zgarnął swoje odzienie, które zwyczajowo miał zaraz przy plecach po czym wstał i chwilę odczekał. Nie cierpiał panikujących tłumów. Szczególnie gdy musiał ruszać z tłumem. Przez jego wzrost nie było to zbyt komfortowe zajęcie. Co innego gdy miał na sobie mundur i taki tłum był pod ich nadzorem. O! A teraz... będzie musiał by nie dostać łokciem w nos, czy też ogólnie mówiąc w łeb.
Blondyn wybrał sobie już trasę i uśmiechnął się do siebie. Idealnie! Szybko omiótł tłum wzrokiem i dość stanowczo wkroczył w niego. Co prawda nie udało mu się przemieścić w idealnie prostej linii do lady w pizzerii, ale zawsze coś! Gdy tylko do niej dotarł zręcznie prześliznął się przez blat by szybciej znaleźć się przy kuchni, a tam z ludźmi udać się do wyjścia, kilkakrotnie unikając zabłąkanego łokcia.
Gdy tylko znalazł się na zewnątrz, odszedł rozglądając się za swoimi towarzyszami. Gdy tylko ich znalazł, zbliżył się od nich. Częściowo adrenalina opuściła jego ciało, więc ponownie mógł się zanurzyć w swojej stracie... naprawdę chciał zjeść tą pizze.
- Jaki islamista wyrzuca bombę w takim miejscu... przecież powinien się wysadzić razem z nią... eh.
Wyglądało jakby był trochę rozczarowany.
- Klubu? Mam nadzieje, że będzie tam można dobrze zjeść. - uśmiechnął się lekko. Jego odzienie nie było zbyt grube i pomimo posiadania własnej kurtki i tak odczuwał lekki chłód. O to właśnie chodziło, w końcu nigdy nie było wiadomo co cie czeka, a Cyrille lubił się hartować.
- Spytałbym czy wszystko zabraliście, ale raczej byłoby niemożliwe by po to wrócić... a mogłem zabrać tą pizze... Prowadź więc!
Ingerencja Mistrza Gry
Chaos nastał bardzo szybko. Dużo ludzi było zdesperowanych. Nic dziwnego
- chcieli ratować swoje własne życie. Ale nikt nie pomyślał, że może być to zwyczajny troll poza paroma osobami. Niemniej, właściciel postąpił słusznie dzwoniąc po policję. Niezależnie od tego, czy to prawdziwa bomba czy nie, musi zachować spokój i zadbać o bezpieczeństwo wszystkich do czasu aż nie przyjedzie służba. Nie musieli czekać długo.
Po około dziesięciu minutach policja była na miejscu. Zadziwiająco szybko jak na standardy, ale widać tym razem nie zamierzali się cackać. Umundurowani policjanci zaparkowali przed restauracją i przed tłumem, który zdążył się zebrać przez te parę minut. Wysiedli z wozu i dwóch dryblasów zaczęli przeciskać się przez tłum ludzi, aby dotrzeć do właściciela, żeby ten zdał mu dokładną relację. Po krótkim wyjaśnieniu i zadaniu paru pytań, jeden z nich wszedł do środka, ryzykując tym samym życiem. Zauważył plecak, do którego podszedł jak do ognia. Wziął go ostrożnie do ręki, z początku nasłuchując się. Nie słyszał żadnego cykania, nic. Bo wzięciu głębszego wdechu, odważył się otworzyć zawartość plecaka. Wiedział, że powinien poczekać pierw na straż pożarną, jednak nie było na to czasu. Nie, kiedy zagrożone jest życie ludzkie.
Po otwarciu plecaka faktycznie była tam bomba, ale coś mu nie pasowało. Zmarszczył brwi zdegustowany, nie bojąc się wziąć do rąk całą bombę. Plastikową bombę. Tak, nie była ona prawdziwa - jakiś gówniarz chciał nakręcić ukryty filmik i sprawdzić reakcję ludzi. Bo przecież wiadome było, że prawdziwy muzułmanin nie uciekał, a zostawał i wraz z bombą siebie detonował.
- Kurwa, znowu ten smarkacz... - przeklną pod nosem, kiedy do restauracji wszedł jego kompan. Rzucił wyraźnie zdenerwowany plecakiem o ziemię, uprzednio go dokładnie przeszukując, bo nuż widelec, może coś tam było. Niestety, bezskutecznie - Trzeba powiedzieć, że to gówniarski wybryk - mruknął pod nosem, szybko wychodząc z pizzer'i i mówiąc tę niedorzeczną informację. Takie zamieszanie o byle nic. Przynajmniej goście restauracji mieli trochę nieplanowanej rozrywki, tak samo jak i policja. Jak szybko przyjechała, tak równie szybko zabrała się stąd. Nic tu po nich, skoro bomba nie była prawdziwa. Jedynie właściciel pizzer'i odniesie pewne straty finansowe przez ten głupi i niedorzeczny wybryk.
„Zapomniałem przez chwilę, że to twoja siostra.”
Blondyn wzruszył lekceważąco barkami, tym właśnie sposobem podsumowując wszystko, co usłyszał o Sheridan. Prawdę mówiąc, nie interesowało go, jakie mieli o niej zdanie i czy było ono pochlebne, czy też nie. Paige uświadomił ich jedynie w fakcie, że w przeciwieństwie do tak zgranych ze sobą Black'ów – którzy swoją drogą również byli bliźniętami – nie był rodzinną osobą, a przynajmniej nie czuł się zobowiązany, by reagować, gdy sprawy przybierały tak niewinny obrót, jakim było rzucanie złośliwych uwag na temat jego siostry. Siostry, z którą dobrowolnie nie utrzymywał bliższych kontaktów, a jedyne spotkania z nią były przymusowe. Bo w szkole.
― Nic mi do tego. Sama pracuje na swoją opinię ― skwitował, nie czując się źle z tym, że w gruncie rzeczy dał im przyzwolenie na otwarte oczernianie własnego członka rodziny. Sam jednak nie planował wypowiadać się na temat Kenneth, jakby jego osobista opinia nie była czymś, czym chciał się dzielić.
Zaraz zaśmiał się krótko i dość ochryple pod nosem, lekko zadrapując paznokciami wierzch ręki Mercury'ego, która spoczęła na jego udzie. Kto by pomyślał, że za sprawą czystego przypadku nie minął się z prawdą, choć na tak typowo męskim spotkaniu spodziewał się raczej kolejnego przedstawiciela tej płci.
― Jeszcze chwila, a pomyślę, że znam się na ludziach. ― Uniósł brew, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Nie miał jednak okazji, by długo napawać się swoim nietypowym osiągnięciem, gdy dookoła wybuchła panika.
„To jakiś żart?”
Chciał w to wierzyć, gdy w drodze do wyjścia dostał łokciem w żebra. Ból nie był nieznośny, ale pozostawił po sobie pulsujące uczucie, zmuszające go do rozmasowania swojego boku. Właściwie liczyło się tylko to, by znaleźć się jak najdalej od źródła zamieszania. Wtedy już to, że mieli do czynienia z głupim wybrykiem, nie miało większego znaczenia. Widział, że ludzie ustawiali się w bezpiecznej odległości od budynku, chcąc dowiedzieć się, co stwierdzi nadciągająca już z odsieczą policja. Byli ciekawi, czy podrzucony plecach rzeczywiście krył w sobie ładunek, który niebawem miał wybuchnąć. Hayden jednak liczył na to, że jak najszybciej znajdą się we wspomnianym wcześniej klubie.
Potarł ręką ramię, bezskutecznie próbując dostarczyć sobie więcej ciepła. Ciemne oczy przesunęły spojrzeniem po przeciwnej stronie ulicy, jednak nadmiar ludzi dookoła przysłonił mu widok. Zmrużył powieki, zatrzymując wzrok na orientacyjnej lokalizacji ławki, na której wcześniej spotkał zziębniętego chłopca, jednak gdy ta tylko mignęła mu na chwilę przed oczami, zdążył zauważyć, że dzieciaka już tam nie ma. Nie wiedział, czy młody postanowił zajebać mu kurtkę, czy ktoś z tłumu postanowił zabrać go ze sobą, żeby nie narażał się na niebezpieczeństwo, ale na pewno miał świadomość tego, że poszukiwanie go w tym apogeum chaosu było daremnym trudem.
„Paige.”
Obejrzał się za siebie przez ramię, natychmiast celując spojrzeniem w czarnowłosego. zanim jednak zdążył się odezwać, poczuł gruby materiał na swoim karku, który w ułamku sekund został owinięty dookoła jego szyi.
― Black ― rzucił upominającym go tonem, jakby miał on powstrzymać bruneta przed tym szlachetnym gestem. ― Nie wydziwiaj ― mruknął, zaczepiając palcami o szalik, jakby za moment zamierzał go z siebie zerwać. Dokładnie w tym samym momencie, na jego głowie wylądowała czapka. Alan nie mógł się powstrzymać od uniesienia brwi w pytającym wyrazie, gdy przyglądał się młodzieńcowi, który tak ochoczo dzielił się z nim swoimi ubraniami, mimo narzekającego w tle Travitzy, który zapomniał swojej kurtki. Zapewne to jemu przydałaby się znacznie bardziej. ― Nie jestem dzieckiem, książę ― rzucił kąśliwie, zsuwając czapkę z głowy, którą zaraz wsunął do kieszeni czarnowłosego, dostrzegłszy, że Saturn zdążył już wziąć sprawy w swoje ręce. Zostawił jednak szalik, chociaż palce blondyna na upartego zacisnęły się na kołnierzu zarzuconej na jego ramiona kurtki w akompaniamencie zgrzytu suwaka.
Spojrzał z ukosa na czarnowłosego i pokręcił głową w niemym niedowierzaniu.
― W klubie zabierzesz je z powrotem ― skwitował, choć kiedy jego usta opuścił ledwo słyszalny pomruk zadowolenia, zdawało się, że kompletnie zapomniał o całej sprawie. Dłoń przesuwająca się po jego kręgosłupie wywoływała przyjemne odczucia nawet przez materiał ubrań. Przez chwilę żałował, że nie znajdowali się w jakimś ciepłym pomieszczeniu, gdzie mógłby się byczyć i poddawać tej trywialnej pieszczocie.
„Następnym razem...”
― Widziałeś? ― spytał, chociaż nie było w tym ani trochę zażenowania czy zdziwienia, o które można byłoby go posądzić. Alan Hayden Paige zdecydowanie nie cieszył się opinią codziennego bohatera i chyba sam nie posądziłby się, że pomógłby dzieciakowi, gdyby ktoś postanowił go o to zapytać. ― Powiedział, że już na nią czeka i nie był zbyt skory do ruszenia się z miejsca. ― Wzruszył barkami, kierując wzrok przed siebie, gdy wreszcie ruszyli w stronę nowego celu. ― Jak widzisz, załatwiłem się tak na własne życzenie ― dodał zaraz, ostentacyjnie poprawiając kurtkę, zarzuconą mu wcześniej na ramiona.
Oby tylko nie zrobił z ciebie swojego dłużnika.
___✕ z/t [+ Mercury, Cyrille, Smuggler].
___Wyprowadzam nas wszystkich, bo mogę.
Blondyn wzruszył lekceważąco barkami, tym właśnie sposobem podsumowując wszystko, co usłyszał o Sheridan. Prawdę mówiąc, nie interesowało go, jakie mieli o niej zdanie i czy było ono pochlebne, czy też nie. Paige uświadomił ich jedynie w fakcie, że w przeciwieństwie do tak zgranych ze sobą Black'ów – którzy swoją drogą również byli bliźniętami – nie był rodzinną osobą, a przynajmniej nie czuł się zobowiązany, by reagować, gdy sprawy przybierały tak niewinny obrót, jakim było rzucanie złośliwych uwag na temat jego siostry. Siostry, z którą dobrowolnie nie utrzymywał bliższych kontaktów, a jedyne spotkania z nią były przymusowe. Bo w szkole.
― Nic mi do tego. Sama pracuje na swoją opinię ― skwitował, nie czując się źle z tym, że w gruncie rzeczy dał im przyzwolenie na otwarte oczernianie własnego członka rodziny. Sam jednak nie planował wypowiadać się na temat Kenneth, jakby jego osobista opinia nie była czymś, czym chciał się dzielić.
Zaraz zaśmiał się krótko i dość ochryple pod nosem, lekko zadrapując paznokciami wierzch ręki Mercury'ego, która spoczęła na jego udzie. Kto by pomyślał, że za sprawą czystego przypadku nie minął się z prawdą, choć na tak typowo męskim spotkaniu spodziewał się raczej kolejnego przedstawiciela tej płci.
― Jeszcze chwila, a pomyślę, że znam się na ludziach. ― Uniósł brew, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Nie miał jednak okazji, by długo napawać się swoim nietypowym osiągnięciem, gdy dookoła wybuchła panika.
„To jakiś żart?”
Chciał w to wierzyć, gdy w drodze do wyjścia dostał łokciem w żebra. Ból nie był nieznośny, ale pozostawił po sobie pulsujące uczucie, zmuszające go do rozmasowania swojego boku. Właściwie liczyło się tylko to, by znaleźć się jak najdalej od źródła zamieszania. Wtedy już to, że mieli do czynienia z głupim wybrykiem, nie miało większego znaczenia. Widział, że ludzie ustawiali się w bezpiecznej odległości od budynku, chcąc dowiedzieć się, co stwierdzi nadciągająca już z odsieczą policja. Byli ciekawi, czy podrzucony plecach rzeczywiście krył w sobie ładunek, który niebawem miał wybuchnąć. Hayden jednak liczył na to, że jak najszybciej znajdą się we wspomnianym wcześniej klubie.
Potarł ręką ramię, bezskutecznie próbując dostarczyć sobie więcej ciepła. Ciemne oczy przesunęły spojrzeniem po przeciwnej stronie ulicy, jednak nadmiar ludzi dookoła przysłonił mu widok. Zmrużył powieki, zatrzymując wzrok na orientacyjnej lokalizacji ławki, na której wcześniej spotkał zziębniętego chłopca, jednak gdy ta tylko mignęła mu na chwilę przed oczami, zdążył zauważyć, że dzieciaka już tam nie ma. Nie wiedział, czy młody postanowił zajebać mu kurtkę, czy ktoś z tłumu postanowił zabrać go ze sobą, żeby nie narażał się na niebezpieczeństwo, ale na pewno miał świadomość tego, że poszukiwanie go w tym apogeum chaosu było daremnym trudem.
„Paige.”
Obejrzał się za siebie przez ramię, natychmiast celując spojrzeniem w czarnowłosego. zanim jednak zdążył się odezwać, poczuł gruby materiał na swoim karku, który w ułamku sekund został owinięty dookoła jego szyi.
― Black ― rzucił upominającym go tonem, jakby miał on powstrzymać bruneta przed tym szlachetnym gestem. ― Nie wydziwiaj ― mruknął, zaczepiając palcami o szalik, jakby za moment zamierzał go z siebie zerwać. Dokładnie w tym samym momencie, na jego głowie wylądowała czapka. Alan nie mógł się powstrzymać od uniesienia brwi w pytającym wyrazie, gdy przyglądał się młodzieńcowi, który tak ochoczo dzielił się z nim swoimi ubraniami, mimo narzekającego w tle Travitzy, który zapomniał swojej kurtki. Zapewne to jemu przydałaby się znacznie bardziej. ― Nie jestem dzieckiem, książę ― rzucił kąśliwie, zsuwając czapkę z głowy, którą zaraz wsunął do kieszeni czarnowłosego, dostrzegłszy, że Saturn zdążył już wziąć sprawy w swoje ręce. Zostawił jednak szalik, chociaż palce blondyna na upartego zacisnęły się na kołnierzu zarzuconej na jego ramiona kurtki w akompaniamencie zgrzytu suwaka.
Spojrzał z ukosa na czarnowłosego i pokręcił głową w niemym niedowierzaniu.
― W klubie zabierzesz je z powrotem ― skwitował, choć kiedy jego usta opuścił ledwo słyszalny pomruk zadowolenia, zdawało się, że kompletnie zapomniał o całej sprawie. Dłoń przesuwająca się po jego kręgosłupie wywoływała przyjemne odczucia nawet przez materiał ubrań. Przez chwilę żałował, że nie znajdowali się w jakimś ciepłym pomieszczeniu, gdzie mógłby się byczyć i poddawać tej trywialnej pieszczocie.
„Następnym razem...”
― Widziałeś? ― spytał, chociaż nie było w tym ani trochę zażenowania czy zdziwienia, o które można byłoby go posądzić. Alan Hayden Paige zdecydowanie nie cieszył się opinią codziennego bohatera i chyba sam nie posądziłby się, że pomógłby dzieciakowi, gdyby ktoś postanowił go o to zapytać. ― Powiedział, że już na nią czeka i nie był zbyt skory do ruszenia się z miejsca. ― Wzruszył barkami, kierując wzrok przed siebie, gdy wreszcie ruszyli w stronę nowego celu. ― Jak widzisz, załatwiłem się tak na własne życzenie ― dodał zaraz, ostentacyjnie poprawiając kurtkę, zarzuconą mu wcześniej na ramiona.
Oby tylko nie zrobił z ciebie swojego dłużnika.
___✕ z/t [+ Mercury, Cyrille, Smuggler].
___Wyprowadzam nas wszystkich, bo mogę.
Jasne, że stawiał. Nie był aż tak wrednym i podłym chujem – dobrze wiedział, że Feniks wydawał na ich utrzymanie nieco więcej niż powinien. Zatem jako punkt honoru postawił sobie zaciągnięcie go czasami na jakąś pizzę bądź do baru. Sam nie zarabiał wiele, ale na takie drobne, sporadyczne przyjemności było go stać bez większego problemu.
Ivan jadał wiele. Właściwie ciągle coś wpierdalał, żeby zaspokoić potrzeby swojego wielkiego organizmu. A jednocześnie bardzo ostrożnie wybierał to, czego kosztował – miał swoje wymagania. Rosyjska wódka nie zdążyła wypalić do cna jego kubków smakowych, więc miał jakieś tam swoje wymagania. Zwłaszcza, jeśli chodziło o pizze. Pizza musiała być najlepsza.
Kiedy opuścili mieszkanie i zapakowali się do rozklekotanego Mustanga, Ivan zamiast odpalić samochód, najpierw sięgnął po papierosa. Dopiero, gdy nikotyna przyjemnie zaczęła pieścić jego płuca, ruszył w kierunku centrum miasta. Nie jeździł nigdy jakoś szczególnie ostrożnie, ale gdy miał pasażera, był znacznie bardziej odpowiedzialnym kierowcą.
- Ja prowadzę, ja wybieram – mruknął, sięgając radia i już po chwili z głośników poleciała rockowa ballada – spokojna, ale z mocnym brzmieniem.
Nie trwało to jednak długo – do wymarzonej pizzerii mieli ledwie chwilę drogi samochodem. Choć Ivan lubił jeść w tym miejscu, to wcale nie czuł się szczególnie swobodnie. Właściwie z tego typu lokali dobrze chyba czuł się tylko w swoim Big Q(ueer) – zdążył się przyzwyczaić do tego miejsca, a ludzie do niego. Prosta zależność, dzięki której wielkiemu obcokrajowcowi łatwiej było się odnaleźć.
- Tu chodź – mruknął, wskazując stolik na uboczu. Sam usiadł pod ścianą, sięgając po menu. – Mają zajebiste pizze. I zajebiste sosy w sumie. I kelnerki – wymamrotał, przesuwając wzrokiem po spisie dań.
- Mm… Ja zawsze biorę tą z mięsem. I sosem tabasco. I papryką… - tak, on uwielbiał jeść.
Ivan jadał wiele. Właściwie ciągle coś wpierdalał, żeby zaspokoić potrzeby swojego wielkiego organizmu. A jednocześnie bardzo ostrożnie wybierał to, czego kosztował – miał swoje wymagania. Rosyjska wódka nie zdążyła wypalić do cna jego kubków smakowych, więc miał jakieś tam swoje wymagania. Zwłaszcza, jeśli chodziło o pizze. Pizza musiała być najlepsza.
Kiedy opuścili mieszkanie i zapakowali się do rozklekotanego Mustanga, Ivan zamiast odpalić samochód, najpierw sięgnął po papierosa. Dopiero, gdy nikotyna przyjemnie zaczęła pieścić jego płuca, ruszył w kierunku centrum miasta. Nie jeździł nigdy jakoś szczególnie ostrożnie, ale gdy miał pasażera, był znacznie bardziej odpowiedzialnym kierowcą.
- Ja prowadzę, ja wybieram – mruknął, sięgając radia i już po chwili z głośników poleciała rockowa ballada – spokojna, ale z mocnym brzmieniem.
Nie trwało to jednak długo – do wymarzonej pizzerii mieli ledwie chwilę drogi samochodem. Choć Ivan lubił jeść w tym miejscu, to wcale nie czuł się szczególnie swobodnie. Właściwie z tego typu lokali dobrze chyba czuł się tylko w swoim Big Q(ueer) – zdążył się przyzwyczaić do tego miejsca, a ludzie do niego. Prosta zależność, dzięki której wielkiemu obcokrajowcowi łatwiej było się odnaleźć.
- Tu chodź – mruknął, wskazując stolik na uboczu. Sam usiadł pod ścianą, sięgając po menu. – Mają zajebiste pizze. I zajebiste sosy w sumie. I kelnerki – wymamrotał, przesuwając wzrokiem po spisie dań.
- Mm… Ja zawsze biorę tą z mięsem. I sosem tabasco. I papryką… - tak, on uwielbiał jeść.
Chętnie wsiadł do samochodu i bez najmniejszego skrępowania rozsiadł się wygodnie na miejscu pasażera. Zaraz jednak zmarszczył brwi w lekkim niezadowoleniu, kiedy kierowca zapalił papierosa w tak małej przestrzeni. Rzecz jasna nie uchylił szyby, jak i również nie zaproponował towarzyszowi podróży szluga, kolejny raz dając dowód swej ignorancji. Feniks zaciągał się dyskretnie unoszącym się dymem nikotynowym, mrużąc przy tym oczy z zadowolenia. Nikły uśmieszek sam wpełzł mu na usta, gdy poczuł ssanie gdzieś na dnie płuc. Marzył o zapaleniu papierosa, jednocześnie uwielbiał torturować się w ten swój subtelny sposób, nie sięgając od razu po paczkę papierosów. Po szluga sięgał w ostateczności, przy zaciąganiu się dymem prawie go czcząc. Na razie nie znalazł się na granicy, kiedy jest w stanie wręcz rzucić się na obcego człowieka, aby odebrać mu porcję nikotyny. Swojemu współlokatorowi nie odważyłby się jednak odebrać papierosa i z pewnością nie udałoby im się podzielić jednym.
Nie przeszkadzała mu panująca między nimi cisza, choć dźwięki wypełniające wnętrze samochodu były całkiem ożywcze, nawet jeśli natrafili na rockową balladę o leniwym tempie, ale wyrazistym charakterze. Kolejny powód, dla którego cień uśmiechu wciąż gościł w kącikach jego ust. Było przyjemnie i mógł wesprzeć głowę o zagłówek. Lubił jeździć tym autem, doceniał urok każdej takiej przejażdżki. Dziwne było tylko to, że Ivan potrafił dzielić się z nim i tą niewielką przestrzenią. To raczej nie był przejaw zaufania czy przywiązania, po prostu rudzielec nie był dla niego żadnym zagrożeniem niezależnie od okoliczności.
Zdążył się całkiem rozluźnić, gdy dotarli na miejsce. Wysiadł z samochodu i zaraz wszedł do lokalu. Było mu wszystko jedno, który stolik zajmą, był bardziej przejęty tym, jaką pizzę zjedzą. Szczerze wątpił w to, żeby został im choćby jeden kawałek, który mogliby wziąć na wynos, w końcu Ivan zeżre wszystko i jeszcze będzie narzekał, że to było za mało. Usłyszał jego mruknięcie i nawet nie wdawał się w dyskusję, po prostu ruszył za towarzyszem do wybranego już przez niego stolika. Zajął miejsce naprzeciw jego, natychmiast otwierając kartę. Też potrzebował się najeść i to porządnie. Zapomniał jednak na chwilę o jedzeniu, gdy usłyszał pochwałę na temat kelnerek.
– Można się najeść i zawiesić na czymś oko – rzucił z lekkim rozbawieniem, spojrzeniem ogarniając przestrzeń. Od razu zauważył zbliżającą się dziewczynę i musiał przyznać, że była całkiem słusznej urody. Starała się uśmiechać życzliwie do gości, jednak na widok Ivana było to cholernie trudne.
– Mogę przyjąć zamówienie? – spytała niby entuzjastycznie, jednak do jej głosu wkradło się wahanie. Rudzielec posłał jej drobny uśmiech, chcąc dodać jej otuchy. Dziewczę odrobinę się rozluźniło, kierując spojrzenie już na niego, co było całkiem rozsądnym rozwiązaniem. W porównaniu do Ivana wyglądał zdecydowanie mniej groźnie czy podejrzenia, nawet jeśli z ogromem kolczyków i tatuażami, choć te w większości były ukryte pod koszulką, a te niezakryte przez materiał nie rzucały się tak bardzo w oczy.
– Ja poproszę średnią pizzę carbonara, sos czosnkowy i do tego colę.
Zamówił pierwszy, w końcu otrzymał zaproszenie i na dodatek to Ivan za wszystko płaci. Zresztą, Feniks zachował się całkiem w porządku, bo wcale nie wybrał najdroższych pozycji z karty.
Nie przeszkadzała mu panująca między nimi cisza, choć dźwięki wypełniające wnętrze samochodu były całkiem ożywcze, nawet jeśli natrafili na rockową balladę o leniwym tempie, ale wyrazistym charakterze. Kolejny powód, dla którego cień uśmiechu wciąż gościł w kącikach jego ust. Było przyjemnie i mógł wesprzeć głowę o zagłówek. Lubił jeździć tym autem, doceniał urok każdej takiej przejażdżki. Dziwne było tylko to, że Ivan potrafił dzielić się z nim i tą niewielką przestrzenią. To raczej nie był przejaw zaufania czy przywiązania, po prostu rudzielec nie był dla niego żadnym zagrożeniem niezależnie od okoliczności.
Zdążył się całkiem rozluźnić, gdy dotarli na miejsce. Wysiadł z samochodu i zaraz wszedł do lokalu. Było mu wszystko jedno, który stolik zajmą, był bardziej przejęty tym, jaką pizzę zjedzą. Szczerze wątpił w to, żeby został im choćby jeden kawałek, który mogliby wziąć na wynos, w końcu Ivan zeżre wszystko i jeszcze będzie narzekał, że to było za mało. Usłyszał jego mruknięcie i nawet nie wdawał się w dyskusję, po prostu ruszył za towarzyszem do wybranego już przez niego stolika. Zajął miejsce naprzeciw jego, natychmiast otwierając kartę. Też potrzebował się najeść i to porządnie. Zapomniał jednak na chwilę o jedzeniu, gdy usłyszał pochwałę na temat kelnerek.
– Można się najeść i zawiesić na czymś oko – rzucił z lekkim rozbawieniem, spojrzeniem ogarniając przestrzeń. Od razu zauważył zbliżającą się dziewczynę i musiał przyznać, że była całkiem słusznej urody. Starała się uśmiechać życzliwie do gości, jednak na widok Ivana było to cholernie trudne.
– Mogę przyjąć zamówienie? – spytała niby entuzjastycznie, jednak do jej głosu wkradło się wahanie. Rudzielec posłał jej drobny uśmiech, chcąc dodać jej otuchy. Dziewczę odrobinę się rozluźniło, kierując spojrzenie już na niego, co było całkiem rozsądnym rozwiązaniem. W porównaniu do Ivana wyglądał zdecydowanie mniej groźnie czy podejrzenia, nawet jeśli z ogromem kolczyków i tatuażami, choć te w większości były ukryte pod koszulką, a te niezakryte przez materiał nie rzucały się tak bardzo w oczy.
– Ja poproszę średnią pizzę carbonara, sos czosnkowy i do tego colę.
Zamówił pierwszy, w końcu otrzymał zaproszenie i na dodatek to Ivan za wszystko płaci. Zresztą, Feniks zachował się całkiem w porządku, bo wcale nie wybrał najdroższych pozycji z karty.
Ivan był już pogodzony z tym, jak wygląda. Nicolai udekorował jego twarz tak dawno temu, że sam zdążył się już do niej przyzwyczaić na tyle, aby nie czuć obrzydzenia względem siebie samego. Ale mimo to ograniczał czas, który spędzał przed lustrem. Trzydniowy zarost? Standard.
Kiedy kobieta ruszyła w ich kierunku, Rosjanin odruchowo zawiesił na niej oko. Widząc jednak tę niechęć, automatycznie skupił spojrzenie na karcie, nie chcąc jej bardziej straszyć. Pod tym względem mężczyźni byli znacznie prostsi w obsłudze. Oni nie uciekali z krzykiem – czasami reagowali szczerą niechęcią bądź odrazą, ale nie bali się go aż tak jak płeć piękna. Pozostawało zatem zachowywać zdrowy dystans, unikając kobiet. Choć były piękne.
Odezwał się dopiero, kiedy Feniks złożył zamówienie, ale i wtedy nie podniósł na nią spojrzenia.
- Gyros. Z dodatkowym mięsem, sosem tabasco i papryką. I cola – wymamrotał z wyraźnie brzmiącym akcentem. Cóż. Nie dość, że gęba szpetna, to jeszcze mowa niezbyt atrakcyjna.
Kobieta wszystko czym prędzej zanotowała, po czym równie szybko odeszła od ich stolika, zostawiając tę dwójkę samą.
- Właśnie dlatego ty robisz zakupy – mruknął, starając się zabrzmieć na rozbawionego. Podniósł uważne spojrzenie na Feniksa, unosząc lekko kąciki ust. Nawet uśmiech w jego wykonaniu był jakiś taki krzywy i nieatrakcyjny.
- Umiesz przygotować pizzę? Taką pizzę z prawdziwego zdarzenia? - zagaił, chcąc po prostu zacząć rozmawiać o czymkolwiek. Nie znali się zbyt dobrze, ale wypytywanie Feniksa o zbyt intymne i prywatne tematy wydawało mu się zbyt nachalne.
Kiedy kobieta ruszyła w ich kierunku, Rosjanin odruchowo zawiesił na niej oko. Widząc jednak tę niechęć, automatycznie skupił spojrzenie na karcie, nie chcąc jej bardziej straszyć. Pod tym względem mężczyźni byli znacznie prostsi w obsłudze. Oni nie uciekali z krzykiem – czasami reagowali szczerą niechęcią bądź odrazą, ale nie bali się go aż tak jak płeć piękna. Pozostawało zatem zachowywać zdrowy dystans, unikając kobiet. Choć były piękne.
Odezwał się dopiero, kiedy Feniks złożył zamówienie, ale i wtedy nie podniósł na nią spojrzenia.
- Gyros. Z dodatkowym mięsem, sosem tabasco i papryką. I cola – wymamrotał z wyraźnie brzmiącym akcentem. Cóż. Nie dość, że gęba szpetna, to jeszcze mowa niezbyt atrakcyjna.
Kobieta wszystko czym prędzej zanotowała, po czym równie szybko odeszła od ich stolika, zostawiając tę dwójkę samą.
- Właśnie dlatego ty robisz zakupy – mruknął, starając się zabrzmieć na rozbawionego. Podniósł uważne spojrzenie na Feniksa, unosząc lekko kąciki ust. Nawet uśmiech w jego wykonaniu był jakiś taki krzywy i nieatrakcyjny.
- Umiesz przygotować pizzę? Taką pizzę z prawdziwego zdarzenia? - zagaił, chcąc po prostu zacząć rozmawiać o czymkolwiek. Nie znali się zbyt dobrze, ale wypytywanie Feniksa o zbyt intymne i prywatne tematy wydawało mu się zbyt nachalne.
W tej chwili był nawet bliski odrobinę współczuć Ivanowi, który został osądzony tylko na podstawie swojej prezencji. Z drugiej strony nie mógł dziwić się kelnerce, że czuła się niepewnie przy mężczyźnie z twarzą oszpeconą bliznami. Ale nawet z nimi Rosjanin pozostawał przystojnym mężczyzną. Choć może był odrobinę zbyt masywny jak na gusta współczesnych Kanadyjek. Przebywanie w jego pobliżu czasem peszyło nawet Feniksa, a ten wcale nie należał do specjalnie płochliwych czy uprzedzonych, po prostu na jego tle wypadał słabo. Na dodatek zawsze trudno mu było odgadnąć, co ten osobnik może myśleć. Niemożliwym wydawało mu się pojąć tok rozumowania współlokatora. Nadal go nie pojął, bo szczerze powątpiewa, czy w przypadku Ivana można mówić o czymś takim, jak tok rozumowania. Sam chyba uległ tendencji powierzchownego oceniania ludzi, jednak w jego oczach Ivan był wielką, gwałtowną masą, która w każdej chwili może zaatakować. Ale czy nie w tym tkwił jego urok? Dzika, nieokiełznana siła w przypadku Rosjanina była kwintesencją jego męskości.
Gdy siedzieli przy jednym stoliku, nie czuł nawet odrobiny skrępowania. Powoli zaczynał odnosić wrażenie, że te pierwsze tygodnie dzielenia tej samej przestrzeni, pozwoliły im się dotrzeć. Wcale się nie znali, mało o sobie wiedzieli, ale tak było dobrze. Przynajmniej zdążył się już dowiedzieć, że Ivan potrafi zachowywać się wśród ludzi, nawet jeśli nie przychodziło mu to łatwo. Blizny zbyt mocno skupiały na sobie uwagę przy pierwszym spotkaniu z jego osobą, również unikał mówienia, prawdopodobnie uważając swój akcent za kłopotliwy.
Towarzysz po złożeniu zamówienia zwrócił się do niego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie przybrał kompletnie innego tonu niż zazwyczaj. Czy on naprawdę zażartował? Feniks zamrugał z zaskoczenia, następnie odpowiedział na ten pokraczny uśmiech własnym, o wiele bardziej urodziwym, choć nadal pełnym zadziorności.
– Gdybyś jeszcze czasem się dorzucał do tych zakupów – odparł nieco zgryźliwie, ale w jego głosie pobrzmiewała również nuta rozbawienia. Dziwnym trafem wpadł w dobry humor, co musiało być zasługą tego, że zaraz się naje na koszt mrukliwego Ruska. – Jakoś to przeżyję, o ile pizza będzie dobra.
Jeśli okaże się, że przyniosą mu jakieś gówno, nigdy tego Ivanowi nie zapomni. Będzie marudził, truł mu dupę, aż w końcu ten sam ruszy dupę po zakupy albo da mu w ryja tak mocno, że nakryje się nogami.
– Kilka razy w życiu robiłem pizzę, choć bardziej w wydaniu domowym – wyznał szczerze, zaraz jednak posyłając rozmówcy podejrzliwe spojrzenie. – Dla Ciebie pizza z prawdziwego zdarzenia, to taka z mnóstwem mięsa, prawda?
Nie musiał pytać, to było oczywiste. Rzucił mu wredny uśmieszek, do którego Ivan pewnie zdążył się już przyzwyczaić. Jeśli on był trzymaną w ryzach dziką siłą, Feniks był nieujarzmioną jeszcze przez nikogo hardością.
– Masz jakieś popisowe danie? Nawet ty musiałeś kiedyś coś ugotować.
Chciał dalej ciągnąć rozmowę, w końcu na pizzę przyjdzie im jeszcze trochę poczekać. A głupio byłoby siedzieć w milczeniu.
Gdy siedzieli przy jednym stoliku, nie czuł nawet odrobiny skrępowania. Powoli zaczynał odnosić wrażenie, że te pierwsze tygodnie dzielenia tej samej przestrzeni, pozwoliły im się dotrzeć. Wcale się nie znali, mało o sobie wiedzieli, ale tak było dobrze. Przynajmniej zdążył się już dowiedzieć, że Ivan potrafi zachowywać się wśród ludzi, nawet jeśli nie przychodziło mu to łatwo. Blizny zbyt mocno skupiały na sobie uwagę przy pierwszym spotkaniu z jego osobą, również unikał mówienia, prawdopodobnie uważając swój akcent za kłopotliwy.
Towarzysz po złożeniu zamówienia zwrócił się do niego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie przybrał kompletnie innego tonu niż zazwyczaj. Czy on naprawdę zażartował? Feniks zamrugał z zaskoczenia, następnie odpowiedział na ten pokraczny uśmiech własnym, o wiele bardziej urodziwym, choć nadal pełnym zadziorności.
– Gdybyś jeszcze czasem się dorzucał do tych zakupów – odparł nieco zgryźliwie, ale w jego głosie pobrzmiewała również nuta rozbawienia. Dziwnym trafem wpadł w dobry humor, co musiało być zasługą tego, że zaraz się naje na koszt mrukliwego Ruska. – Jakoś to przeżyję, o ile pizza będzie dobra.
Jeśli okaże się, że przyniosą mu jakieś gówno, nigdy tego Ivanowi nie zapomni. Będzie marudził, truł mu dupę, aż w końcu ten sam ruszy dupę po zakupy albo da mu w ryja tak mocno, że nakryje się nogami.
– Kilka razy w życiu robiłem pizzę, choć bardziej w wydaniu domowym – wyznał szczerze, zaraz jednak posyłając rozmówcy podejrzliwe spojrzenie. – Dla Ciebie pizza z prawdziwego zdarzenia, to taka z mnóstwem mięsa, prawda?
Nie musiał pytać, to było oczywiste. Rzucił mu wredny uśmieszek, do którego Ivan pewnie zdążył się już przyzwyczaić. Jeśli on był trzymaną w ryzach dziką siłą, Feniks był nieujarzmioną jeszcze przez nikogo hardością.
– Masz jakieś popisowe danie? Nawet ty musiałeś kiedyś coś ugotować.
Chciał dalej ciągnąć rozmowę, w końcu na pizzę przyjdzie im jeszcze trochę poczekać. A głupio byłoby siedzieć w milczeniu.
To nie dorzucał się do zakupów? Zmarszczył czoło w geście zastanowienia, zaraz jednak kręcąc głową. Może faktycznie czasami sam powinien ruszyć swoją leniwą dupę i zawlec truchło do warzywniaka, żeby jako-tako uzupełnić zapasy w lodówce… Nigdy tego nie robił. Nawet mieszkając z Camillem wolał przymierać głodem i ewentualnie ojebać coś dopiero w drodze do pracy. Dlaczego więc miał się poświęcać dla współlokatora.
- Wszystko, co ma mięso, jest okej – stwierdził, wzruszając ramionami. Nie gardził warzywami, absolutnie. Jeśli były postawione obok wielkiej porcji mięsa to jakoś z automatu zjadał i je, byleby tylko zapanować jakoś nad tym nieustannym głodem. Mógł jeść i jeść, a końca i tak nie było. I Feniks doskonale o tym wiedział – zawsze porcje, które przygotowywał znikały w mgnieniu oka.
- Mm… Serio o to pytasz? - mruknął, unosząc brew wymownie. On i gotowanie? – Chyba nie widziałeś jeszcze jak robię zupkę chińską… - westchnął. – Zalewam wodą mineralną i wstawiam do mikrofalówki – powiedział, pocierając policzek nieco nerwowym gestem. Odgarnął włosy w tył i zerknął w stronę kuchni, z której już docierały przyjemne aromaty.
- Ale drinki robię zajebiste. Lepsze niż ruska wódka, wiadomo – dodał. – Kiedyś wyciągnę cię do BigQ, zobaczysz co potrafię. I poznasz naprawdę spoko ludzi – oho, zrobił się gadatliwy. I wydawało mu się nawet, że Feniks rozumie wszystko, co było znacznie bardziej zaskakujące. Odnosił wrażenie, że przecież akcent psuje każdą jego wypowiedź do tego stopnia, że jest niezrozumiały dla ludzi. Ale jak tylko mówił do rudzielca to niemal za każdym razem był rozumiany. Przyjemna odmiana.
- Jesteś stąd? Czy też przyjezdny? – zapytał po chwili.
- Wszystko, co ma mięso, jest okej – stwierdził, wzruszając ramionami. Nie gardził warzywami, absolutnie. Jeśli były postawione obok wielkiej porcji mięsa to jakoś z automatu zjadał i je, byleby tylko zapanować jakoś nad tym nieustannym głodem. Mógł jeść i jeść, a końca i tak nie było. I Feniks doskonale o tym wiedział – zawsze porcje, które przygotowywał znikały w mgnieniu oka.
- Mm… Serio o to pytasz? - mruknął, unosząc brew wymownie. On i gotowanie? – Chyba nie widziałeś jeszcze jak robię zupkę chińską… - westchnął. – Zalewam wodą mineralną i wstawiam do mikrofalówki – powiedział, pocierając policzek nieco nerwowym gestem. Odgarnął włosy w tył i zerknął w stronę kuchni, z której już docierały przyjemne aromaty.
- Ale drinki robię zajebiste. Lepsze niż ruska wódka, wiadomo – dodał. – Kiedyś wyciągnę cię do BigQ, zobaczysz co potrafię. I poznasz naprawdę spoko ludzi – oho, zrobił się gadatliwy. I wydawało mu się nawet, że Feniks rozumie wszystko, co było znacznie bardziej zaskakujące. Odnosił wrażenie, że przecież akcent psuje każdą jego wypowiedź do tego stopnia, że jest niezrozumiały dla ludzi. Ale jak tylko mówił do rudzielca to niemal za każdym razem był rozumiany. Przyjemna odmiana.
- Jesteś stąd? Czy też przyjezdny? – zapytał po chwili.
Przypuszczał, że właśnie taką odpowiedź otrzyma od mięsożercy z krwi i kości – o nad wyraz pozytywnym wydźwięku wobec mięsa. Łatwo było mu zauważyć, że współlokator o wiele chętniej rzuca się na jedzenie, gdy jest w nim zawarta spora ilość mięsa. Zdarzyło się, że przez kilka dni pod rząd gotował tylko dania bezmięsne, łudząc się, iż te pozostaną nietknięte. Niestety, one też znikały w mgnieniu oka, a obowiązek umycia garnków spadał na jego barki. Eksperyment udowodnił tylko, że Ivan jest w stanie pożreć wszystko, zaś Feniks nie jest w stanie wytrzymać bez mięsa dłużej niż pięć dni. Sam przepada za mięsem, które traktuje jako główny produkt w swojej kuchni. Warzywa, przyprawy i inne składniki zawsze dopiero pod konkretny gatunek mięsa. Ale takie szczegóły nie są istotne dla bezdennego żołądka jego towarzysza.
Liczył na to, że Ivan pochwali się podstawowymi umiejętnościami kulinarnymi, na przykład kanapkami swojej roboty lub opanowaniem zdolności robienia jajecznicy. Jednak tekst o zupce chińskiej też był całkiem niezły. Choć starał się powstrzymać, i tak uśmiechnął się szeroko, rzucając mu wpół rozbawione, wpół pobłażliwe spojrzenie. W przypadku kulinarnych zdolności Rosjanina nie pozostało mu nic innego, jak tylko się śmiać. Mężczyzna powinien niebiosom dziękować, że jego współlokatorem został zawodowy kucharz, któremu jeszcze się chce gotować w domu!
– Przynajmniej wiesz, że nie robisz tego do końca poprawnie – odparł po chwili niby poważnie, jednak nic nie zostało z tej rzekomej powagi, gdy zaśmiał się pod nosem, widząc zakłopotanie rozmówcy. Jest się czego wstydzić, kiedy dorosły facet nie radzi sobie nawet z zupą instant. – Z jajecznicą miewasz podobne przygody?
Ta kwestia naprawdę go zaciekawiła. Chciałby kiedyś zobaczyć Ivana w kuchni podczas gotowania. Aż trudno go sobie wyobrazić w takiej sytuacji, bo w kuchni zwraca uwagę tylko na ekspres do kawy i lodówkę.
Uniósł brew, w ten sposób zdradzając własne zainteresowanie. Nie spodziewał się jeszcze kolejnego zaproszenia tego dnia. Czyżby bracia jakoś się zmówili, że masowo składają mu propozycje? Ivan wypadał jednak lepiej niż brat, bo rudzielec zdążył już do niego przywyknąć. Poza tym, był ciekaw jak zachowuje się w pracy.
– Do ludzi niespecjalnie mnie ciągnie, ale na degustację drinków chętnie wpadnę – zdecydował wreszcie, wcale się nie wahając. – Mam rozumieć, że drinki będą darmowe, tak?
Miał już odpowiedzieć na kolejne pytanie, jednak kątem oka dostrzegł zbliżającą się do ich stolika kelnerkę. Jakoś poradziła sobie z przetransportowaniem dwóch pizz jednocześnie wraz z talerzami i sztućcami. Wszystko odłożyła na blat stołu, po czym życzyła im smacznego z sympatycznym uśmiechem. Szybko uciekła, najwidoczniej wciąż nieprzekonana do kompana rudzielca.
– Vancouver to moje rodzinne miasto – powiedział spokojnie, następnie przysunął do siebie swoją pizzę. Wcale nie zamierzał bawić się w kulturalną konsumpcję, zwłaszcza, że we Włoszech naturalnym jest, iż pizzę je się rękami. – No to smacznego.
Chwycił za pierwszy kawałek i zaczął się nim zajadać.
Liczył na to, że Ivan pochwali się podstawowymi umiejętnościami kulinarnymi, na przykład kanapkami swojej roboty lub opanowaniem zdolności robienia jajecznicy. Jednak tekst o zupce chińskiej też był całkiem niezły. Choć starał się powstrzymać, i tak uśmiechnął się szeroko, rzucając mu wpół rozbawione, wpół pobłażliwe spojrzenie. W przypadku kulinarnych zdolności Rosjanina nie pozostało mu nic innego, jak tylko się śmiać. Mężczyzna powinien niebiosom dziękować, że jego współlokatorem został zawodowy kucharz, któremu jeszcze się chce gotować w domu!
– Przynajmniej wiesz, że nie robisz tego do końca poprawnie – odparł po chwili niby poważnie, jednak nic nie zostało z tej rzekomej powagi, gdy zaśmiał się pod nosem, widząc zakłopotanie rozmówcy. Jest się czego wstydzić, kiedy dorosły facet nie radzi sobie nawet z zupą instant. – Z jajecznicą miewasz podobne przygody?
Ta kwestia naprawdę go zaciekawiła. Chciałby kiedyś zobaczyć Ivana w kuchni podczas gotowania. Aż trudno go sobie wyobrazić w takiej sytuacji, bo w kuchni zwraca uwagę tylko na ekspres do kawy i lodówkę.
Uniósł brew, w ten sposób zdradzając własne zainteresowanie. Nie spodziewał się jeszcze kolejnego zaproszenia tego dnia. Czyżby bracia jakoś się zmówili, że masowo składają mu propozycje? Ivan wypadał jednak lepiej niż brat, bo rudzielec zdążył już do niego przywyknąć. Poza tym, był ciekaw jak zachowuje się w pracy.
– Do ludzi niespecjalnie mnie ciągnie, ale na degustację drinków chętnie wpadnę – zdecydował wreszcie, wcale się nie wahając. – Mam rozumieć, że drinki będą darmowe, tak?
Miał już odpowiedzieć na kolejne pytanie, jednak kątem oka dostrzegł zbliżającą się do ich stolika kelnerkę. Jakoś poradziła sobie z przetransportowaniem dwóch pizz jednocześnie wraz z talerzami i sztućcami. Wszystko odłożyła na blat stołu, po czym życzyła im smacznego z sympatycznym uśmiechem. Szybko uciekła, najwidoczniej wciąż nieprzekonana do kompana rudzielca.
– Vancouver to moje rodzinne miasto – powiedział spokojnie, następnie przysunął do siebie swoją pizzę. Wcale nie zamierzał bawić się w kulturalną konsumpcję, zwłaszcza, że we Włoszech naturalnym jest, iż pizzę je się rękami. – No to smacznego.
Chwycił za pierwszy kawałek i zaczął się nim zajadać.
Właściwie nie był pewien własnego rozbawienia, dopóki Feniks sam też nie poczuł się rozśmieszony kwestią zupki chińskiej. Co jak co, ale Ivan dobrze wiedział, że to poniżające – nie umieć przygotować nawet tak prostego dania. W pewnych kwestiach miał jednak dla siebie tyle dystansu, że właściwie nie czuł się źle, skoro i rudzielec podłapał.
- Jajecznica?- uniósł krzywą brew na to pytanie, jednocześnie kręcąc głową. – Nie, nie. Próbowałem, jasne. Albo to jajka na twardo były… – mruknął. I w tym jednym momencie Feniks mógł zastanawiać się, czy Ivan nie wiedział, co gotował czy po prostu z powodu niezbyt rozwiniętego angielskiego nie rozumiał, czego dotyczyło pytanie.
- W każdym razie. Zrobiłem tak, jak było napisane w Internecie. Ale nie wiem… Chyba nie dopilnowałem – na moment przerwał opowieść, pozwalając kobiecie rozłożyć talerze. Ciekawskie, wygłodniałe spojrzenie Ivana spoczęło na pizzy Feniksa, a chwilę później na jego własnej. Kiedy zostali sami, od razu sięgnął po kawałek, obficie zalewając go sosem.
-No. I wybuchły – zakończył, wzruszając ramionami.
Wgryzł się w pizzę i jej boski smak wprawił go w tak przyjemny stan, że skinął głową w sprawie drinków. Skoro Feniks stawiał żarcie i sprzątał, to Ivan mógł go czasami zabrać na pizzę i jakiś dobry alkohol, prawda? Zwłaszcza, jeśli było to na koszt firmy.
- Fajnie musi być być stąd – powiedział. Z całą pewnością nie zabrzmiał zrozumiale, ale w tej jednej chwili pizza była ważniejsza. Dlatego też na dłuższą chwilę zamilkł, wpieprzając pierwszy kawałek. Jadł szybko, ale nie nieładnie. Co prawda – rękoma, a jednak z zachowaniem podstawowych zasad kultury.
Drugi kawałek także skonsumował w zupełnej ciszy i odezwał się dopiero, gdy wstępnie zapanował nad burczeniem w brzuchu.
- W BigQ jest specyficznie – odezwał się w końcu, chcąc nieco przygotować go na spotkanie z tym miejscem. – Klub LGBT generalnie… Bywają nachalni. Jak każesz spieprzać, to i tak będą nachalni – stwierdził, wzruszając ramionami. – Można potańczyć. Zagrać w bilard. Wypić drinka. Pieprzyć się w kiblu – wymienił jak gdyby nigdy nic.
- Jajecznica?- uniósł krzywą brew na to pytanie, jednocześnie kręcąc głową. – Nie, nie. Próbowałem, jasne. Albo to jajka na twardo były… – mruknął. I w tym jednym momencie Feniks mógł zastanawiać się, czy Ivan nie wiedział, co gotował czy po prostu z powodu niezbyt rozwiniętego angielskiego nie rozumiał, czego dotyczyło pytanie.
- W każdym razie. Zrobiłem tak, jak było napisane w Internecie. Ale nie wiem… Chyba nie dopilnowałem – na moment przerwał opowieść, pozwalając kobiecie rozłożyć talerze. Ciekawskie, wygłodniałe spojrzenie Ivana spoczęło na pizzy Feniksa, a chwilę później na jego własnej. Kiedy zostali sami, od razu sięgnął po kawałek, obficie zalewając go sosem.
-No. I wybuchły – zakończył, wzruszając ramionami.
Wgryzł się w pizzę i jej boski smak wprawił go w tak przyjemny stan, że skinął głową w sprawie drinków. Skoro Feniks stawiał żarcie i sprzątał, to Ivan mógł go czasami zabrać na pizzę i jakiś dobry alkohol, prawda? Zwłaszcza, jeśli było to na koszt firmy.
- Fajnie musi być być stąd – powiedział. Z całą pewnością nie zabrzmiał zrozumiale, ale w tej jednej chwili pizza była ważniejsza. Dlatego też na dłuższą chwilę zamilkł, wpieprzając pierwszy kawałek. Jadł szybko, ale nie nieładnie. Co prawda – rękoma, a jednak z zachowaniem podstawowych zasad kultury.
Drugi kawałek także skonsumował w zupełnej ciszy i odezwał się dopiero, gdy wstępnie zapanował nad burczeniem w brzuchu.
- W BigQ jest specyficznie – odezwał się w końcu, chcąc nieco przygotować go na spotkanie z tym miejscem. – Klub LGBT generalnie… Bywają nachalni. Jak każesz spieprzać, to i tak będą nachalni – stwierdził, wzruszając ramionami. – Można potańczyć. Zagrać w bilard. Wypić drinka. Pieprzyć się w kiblu – wymienił jak gdyby nigdy nic.
Nie mógł nic poradzić na to, że z jego perspektywy dość zabawne było to, iż dwudziestoośmioletni mężczyzna nie potrafi przygotować sobie zupki błyskawicznej, w końcu na opakowaniu można znaleźć dokładną instrukcję, jak to zrobić. Przynajmniej ma teraz z czego się śmiać. Ale nie zamierzał z tego kpić, w żadnym wypadku, ponieważ jego umiejętności kulinarne mogły być na podobnym poziomie. Tylko dzięki babci zainteresował się gastronomią. Zaczęło się od pomagania przy pieczeniu ciast, co z początku sprowadzało się jedynie do oblizywania miski i przyrządów kuchennych, następnie zaczął bardziej angażować się podczas przygotowywania obiadów. Miło wspomina te czasy, bo były miłe. A potem wszystko poszło się jebać, gdy jedyna życzliwa dusza tak po prostu odeszła z tego świata.
– Jeśli je gotowałeś, to z pewnością były to jajka na twardo – stwierdził z lekkim uśmiechem, na kolejną wypowiedź kiwając jedynie głową. Skupił uwagę na przybyciu kelnerki z zamówieniem, a potem widział już tylko smakowitą pizzę. Aromat dotarł do jego nozdrzy, przez co wziął głębszy wdech. Ślinianki wzmogły swą pracę, co już dobrze wróżyło. Po wzięciu pierwszego kawałka do ręki, a potem pierwszego kęsa do ust, od razu wiedział, że ciasto jest naprawdę dobre. Nie za twarde, jednocześnie nie za miękkie.
Puenta zaskoczyła go, przez co prawie się zakrztusił. Odłożył nadgryziony kawałek, następnie zerknął na Ivana, aby się upewnić, że mówił poważnie. Nie wyglądał, jakby żartował, ale w sumie nigdy tak nie wygląda. Nie wytrzymał, parsknął śmiechem, zaraz jednak zasłaniając dłonią usta.
– Wybacz, ale… - śmiech przerwał mu dokończenie wypowiedzi. – Jajka na twardo, zdecydowanie – dodał i odchrząknął, starając się spoważnieć.
Gdy tylko się opanował, wziął głęboki wdech i znów sięgnął po pizzę, aby naprawdę zająć się konsumpcją. Był głodny, naprawdę, i przyszło mu to stwierdzić dopiero w chwili, gdy dokładnie poczuł zapach pizzy znajdującej się tuż przed nim.
Zrozumienie kolejnej wypowiedzi rzeczywiście nie było łatwe, ale kiedy pozbierał wszystkie słowa do kupy i przeanalizował, zrozumiał kontekst. I był z siebie dumny, zwłaszcza, że chyba po raz pierwszy mieli okazję tak po prostu pogadać.
– Czy ja wiem – odparł cicho, marszcząc przy tym brwi. Przyzwyczaił się już do tego miasta, poza tym, kurator nie dałby mu ot tak wyjechać. Zresztą, nie miał żadnych oszczędności, aby móc pozwolić sobie na nowy start w innym miejscu. – Vancouver w sumie nie jest takie złe, ale spędziłem tu całe dotychczasowe życie. Ty widzisz to inaczej, bo to dla ciebie nowy kraj, nowe miasto.
Nie był pewien, czy to dobrze, że zeszli na ten temat. Niby nie do końca poważny, ale też nie tak do końca lekki. Przynajmniej nie zadał żadnego durnego pytania odnoszącego się do życia w Rosji. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że Ivana nie należy pytać o przeszłość. I Feniks doskonale to rozumiał, bo sam pragnął odciąć się od tego, co było.
Pierwsza wzmianka o klubie zabrzmiała tajemniczo i rozbudziła jego ciekawość. Kolejna sprawiła, że na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. To była maska, w rzeczywistości nieco się spiął.
– Raczej skuszę się tylko na drinki. Dzięki, że mnie uświadomiłeś o charakterze klubu.
Coś mu mówiło, że w klubie niektórzy zechcą rzucić się na świeże mięso. Wizja ta wcale nie zachęcała go do przyjęcia zaproszenia nawet na darmowe drinki. Z drugiej strony miał nadzieję, że jeśli będzie trzymać się blisko baru, Ivan samą prezencją przegoni wszelkich natrętów.
– Nie wydaje mi się, żebyś pasował do takiego miejsca. Wiesz, na pierwszy rzut oka. Bez urazy – na chwilę zamilkł i spojrzeniem skontrolował wyraz twarzy rozmówcy, aby upewnić się, czy go nie uraził. – Po prostu wszyscy goście muszą wyglądać przy tobie jak małe pedały. Nawet ja przy tobie wypadam blado, bo jesteś taki wielki i srogi.
– Jeśli je gotowałeś, to z pewnością były to jajka na twardo – stwierdził z lekkim uśmiechem, na kolejną wypowiedź kiwając jedynie głową. Skupił uwagę na przybyciu kelnerki z zamówieniem, a potem widział już tylko smakowitą pizzę. Aromat dotarł do jego nozdrzy, przez co wziął głębszy wdech. Ślinianki wzmogły swą pracę, co już dobrze wróżyło. Po wzięciu pierwszego kawałka do ręki, a potem pierwszego kęsa do ust, od razu wiedział, że ciasto jest naprawdę dobre. Nie za twarde, jednocześnie nie za miękkie.
Puenta zaskoczyła go, przez co prawie się zakrztusił. Odłożył nadgryziony kawałek, następnie zerknął na Ivana, aby się upewnić, że mówił poważnie. Nie wyglądał, jakby żartował, ale w sumie nigdy tak nie wygląda. Nie wytrzymał, parsknął śmiechem, zaraz jednak zasłaniając dłonią usta.
– Wybacz, ale… - śmiech przerwał mu dokończenie wypowiedzi. – Jajka na twardo, zdecydowanie – dodał i odchrząknął, starając się spoważnieć.
Gdy tylko się opanował, wziął głęboki wdech i znów sięgnął po pizzę, aby naprawdę zająć się konsumpcją. Był głodny, naprawdę, i przyszło mu to stwierdzić dopiero w chwili, gdy dokładnie poczuł zapach pizzy znajdującej się tuż przed nim.
Zrozumienie kolejnej wypowiedzi rzeczywiście nie było łatwe, ale kiedy pozbierał wszystkie słowa do kupy i przeanalizował, zrozumiał kontekst. I był z siebie dumny, zwłaszcza, że chyba po raz pierwszy mieli okazję tak po prostu pogadać.
– Czy ja wiem – odparł cicho, marszcząc przy tym brwi. Przyzwyczaił się już do tego miasta, poza tym, kurator nie dałby mu ot tak wyjechać. Zresztą, nie miał żadnych oszczędności, aby móc pozwolić sobie na nowy start w innym miejscu. – Vancouver w sumie nie jest takie złe, ale spędziłem tu całe dotychczasowe życie. Ty widzisz to inaczej, bo to dla ciebie nowy kraj, nowe miasto.
Nie był pewien, czy to dobrze, że zeszli na ten temat. Niby nie do końca poważny, ale też nie tak do końca lekki. Przynajmniej nie zadał żadnego durnego pytania odnoszącego się do życia w Rosji. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że Ivana nie należy pytać o przeszłość. I Feniks doskonale to rozumiał, bo sam pragnął odciąć się od tego, co było.
Pierwsza wzmianka o klubie zabrzmiała tajemniczo i rozbudziła jego ciekawość. Kolejna sprawiła, że na jego twarzy pojawił się chytry uśmieszek. To była maska, w rzeczywistości nieco się spiął.
– Raczej skuszę się tylko na drinki. Dzięki, że mnie uświadomiłeś o charakterze klubu.
Coś mu mówiło, że w klubie niektórzy zechcą rzucić się na świeże mięso. Wizja ta wcale nie zachęcała go do przyjęcia zaproszenia nawet na darmowe drinki. Z drugiej strony miał nadzieję, że jeśli będzie trzymać się blisko baru, Ivan samą prezencją przegoni wszelkich natrętów.
– Nie wydaje mi się, żebyś pasował do takiego miejsca. Wiesz, na pierwszy rzut oka. Bez urazy – na chwilę zamilkł i spojrzeniem skontrolował wyraz twarzy rozmówcy, aby upewnić się, czy go nie uraził. – Po prostu wszyscy goście muszą wyglądać przy tobie jak małe pedały. Nawet ja przy tobie wypadam blado, bo jesteś taki wielki i srogi.
Czasami potrafił ludzi rozbawić – kiedy nie mieścił się pomiędzy jakimiś ciasnymi przestrzeniami bądź gdy opowiadał o swoich kulinarnych przygodach. Tak, to były te momenty, w których ludzie reagowali na jego osobę śmiechem. I o ile pierwszy przypadek wprawiał go w pewien dyskomfort psychiczny, to drugi już nie był najmniejszym nawet problemem. Gdyby chciał, to by się nauczył! Z całą pewnością. Ale nie chciał, wolał mieć ludzi, którym gotowanie przekazano w genach.
- Przynajmniej mogę bezkarnie objadać się w pizzeriach – stwierdził niemal pogodnie, jednak z tak specyficznym akcentem i mrukliwym sposobem mówienia trudno było określić, kiedy faktycznie jest rozbawiony.
W tej chwili zresztą i tak był skupiony przede wszystkim na pizzy. Podczas, gdy Feniks męczył pierwszy kawałek, to Ivan spokojnie kończył już trzeci, co rusz dokładając sobie sosu tabasco. Dla niego nic nie było wystarczająco pikantne ani wystarczająco mięsne. Zawsze brakowało i chętnie dołożyłby.
- Nie chciałem Kanady, ale Nicolai się uparł – przyznał szczerze, wzruszając lekko ramionami. – Myślałem o Florydzie, Miami. Ameryka okej, ale gdzieś, gdzie cieplej – stwierdził. O ile w samej Kanadzie pogoda najgorsza nie była, to jednak… Zawsze mogła być lepsza.
Po zjedzeniu trzeciego kawałka, sięgnął po colę i upił kilka łyków, obserwując Feniksa przez krótki moment. Rudowłosy mógłby faktycznie przyciągnąć jakiś niepokojących typów w klubie, ale Ivan miał w sobie pewną dozę odpowiedzialności. Właściwie to kurewsko wielką. Skoro zabierał go tam ze sobą to planował też jako-tako zadbać o jego bezpieczeństwo w tamtym miejscu. Zawsze starał się upilnować Camilla, ale opanowanie tego tornada było zbyt trudnym tematem. Feniks wydawał się w tej kwestii łatwiejszy.
- Mm… Nie pasuję – przyznał obojętnie. – Do niewielu miejsc pasuję, kwestia genów – dodał. Niby geny, ale Nicolai świetnie odnajdywał się w klubach. I generalnie: wśród ludzi. Wzbudzał zainteresowanie, przyciągał spojrzenia i radził sobie w rozmowie znacznie lepiej.
Ivan pochylił się lekko nad stolikiem, wcale nie chcąc rozmawiać na pewne tematy zbyt głośno.
- Ej, to nie tak, że nie lubię kobiet. Lubię. Ale faceci są łatwiejsi w obsłudze. I zasadniczo rzadziej uciekają przede mną – stwierdził, wzruszając ramionami. – Tak wygodniej… – zmarszczył na moment czoło jakby jakaś dziwna myśl wpadła mu do głowy. Za chwilę jednak jego twarz przybrała ten sam neutralny wyraz.
- Większość tam wygląda jak baby… – mruknął, sięgając po kolejny kawałek.
- Przynajmniej mogę bezkarnie objadać się w pizzeriach – stwierdził niemal pogodnie, jednak z tak specyficznym akcentem i mrukliwym sposobem mówienia trudno było określić, kiedy faktycznie jest rozbawiony.
W tej chwili zresztą i tak był skupiony przede wszystkim na pizzy. Podczas, gdy Feniks męczył pierwszy kawałek, to Ivan spokojnie kończył już trzeci, co rusz dokładając sobie sosu tabasco. Dla niego nic nie było wystarczająco pikantne ani wystarczająco mięsne. Zawsze brakowało i chętnie dołożyłby.
- Nie chciałem Kanady, ale Nicolai się uparł – przyznał szczerze, wzruszając lekko ramionami. – Myślałem o Florydzie, Miami. Ameryka okej, ale gdzieś, gdzie cieplej – stwierdził. O ile w samej Kanadzie pogoda najgorsza nie była, to jednak… Zawsze mogła być lepsza.
Po zjedzeniu trzeciego kawałka, sięgnął po colę i upił kilka łyków, obserwując Feniksa przez krótki moment. Rudowłosy mógłby faktycznie przyciągnąć jakiś niepokojących typów w klubie, ale Ivan miał w sobie pewną dozę odpowiedzialności. Właściwie to kurewsko wielką. Skoro zabierał go tam ze sobą to planował też jako-tako zadbać o jego bezpieczeństwo w tamtym miejscu. Zawsze starał się upilnować Camilla, ale opanowanie tego tornada było zbyt trudnym tematem. Feniks wydawał się w tej kwestii łatwiejszy.
- Mm… Nie pasuję – przyznał obojętnie. – Do niewielu miejsc pasuję, kwestia genów – dodał. Niby geny, ale Nicolai świetnie odnajdywał się w klubach. I generalnie: wśród ludzi. Wzbudzał zainteresowanie, przyciągał spojrzenia i radził sobie w rozmowie znacznie lepiej.
Ivan pochylił się lekko nad stolikiem, wcale nie chcąc rozmawiać na pewne tematy zbyt głośno.
- Ej, to nie tak, że nie lubię kobiet. Lubię. Ale faceci są łatwiejsi w obsłudze. I zasadniczo rzadziej uciekają przede mną – stwierdził, wzruszając ramionami. – Tak wygodniej… – zmarszczył na moment czoło jakby jakaś dziwna myśl wpadła mu do głowy. Za chwilę jednak jego twarz przybrała ten sam neutralny wyraz.
- Większość tam wygląda jak baby… – mruknął, sięgając po kolejny kawałek.
Rzucił mu jedno z tych pobłażliwych spojrzeń, którymi dorośli raczą dzieci, gdy te odpychają talerz ze zdrowymi warzywami i domagają się w zamian słodyczy. Cieszył się z tego, że dane mu było wreszcie ujrzeć na twarzy Ivana ślad zadowolenia, jednak nie mógł zignorować tego, co przed chwilą usłyszał. Nagminne stołowanie się w pizzeriach absolutnie nie może być zdrowe, choć trudno wyobrazić sobie, żeby Ivana mogło coś powalić, zwłaszcza jedzenie, które ten wręcz ubóstwiał.
– Nie wiem, czy to dobry powód do zadowolenia – wymamrotał po krótkiej chwili namysłu. Odezwał się w nim rozsądek i krytycyzm, w końcu uczył się kiedyś o zdrowym odżywianiu. – Domowe posiłki są o wiele bardziej pełnowartościowe i bogatsze w składniki odżywcze. Powinieneś chociaż nauczyć się, jak przyrządzać mięso, skoro pochłaniasz go całe tony.
Kompletnie nie pasowała mu ta dydaktyczno-moralizatorska gadka, zwłaszcza, że sam zajadał się teraz pizzą. Ale dla spokoju ducha przymykał oko na ten przejaw hipokryzji.
Skinął głową na wieść o jego wątpliwościach co do wyboru Kanady, ponieważ doskonale je rozumiał Na miejscu braci zdecydowałby się na zamieszkanie w Stanach, jeśli w ogóle mieli takową możliwość. Wybór pomiędzy chłodnym Vancouver a słonecznym Miami wydawał mu się tak bardzo oczywisty. Najwidoczniej aż tak oczywisty nie był, skoro Nicolaia przyciągnęła mniej cudowna Kanada.
– Twój brat jest cholernie dziwny - wyrzucił z siebie szczerze, niezbyt przejmując się możliwą reakcją młodszego brata. – Poważnie, kto normalny wybiera Kanadę zamiast Stanów Zjednoczonych? Nawet Kanadyjczycy marzą o emigracji na południe.
Być może odrobinę przesadził, bo w Kanadzie mieszkają pewnie jacyś patrioci, co nigdy by kraju nie opuścili, ale nie miało to dla niego znaczenia. I tak zaraz się uśmiechnął, aby w jakiś sposób zaznaczyć, że przede wszystkim stroi sobie żarty. Umilkł, gdy sięgnął po kolejny kawałek pizzy i tym razem pochłonął go błyskawicznie, bo przez to strzępienie języka tylko zaostrzył mu się apetyt.
Przyglądał mu się z uwagą, nadgryzając kolejny kawałek, co było dobra wymówką do nie udzielenia odpowiedzi. Nie chciał go w żaden sposób pocieszać czy wspierać, zresztą, w jego mniemaniu Ivan kompletnie tego nie potrzebował. Ale chyba musiał się wygadać, skoro konspiracyjnie pochylił się nad stolikiem, zniżając swój głos.
– Wcale cię nie osądzam – odparł po chwili, zdecydowanie poważniejąc. – Jesteś dorosły, więc możesz robić co chcesz i z kim chcesz. Tylko uprzedzaj, jeśli będziesz chciał kogoś przyprowadzić, to zostawię ci mieszkanie do pełnej dyspozycji. Tylko nie rób dziwnych rzeczy w mojej sypialni.
Uznał to za całkiem uczciwy układ. Sam w podobnej sytuacji chciałby pozbyć się współlokatora z mieszkania, jednocześnie miał wrażenie, że Ivana nic by nie wykurzyło, nawet najgłośniejsze i najbardziej bezwstydne jęki. Odchrząknął po chwili z powodu pewnego skrępowania, bo poruszenie tej kwestii nie było najlepszym pomysłem. Źle się złożyło, że przyszło im toczyć podobną dysputę w miejscu publicznym.
– Nie wiem, czy to dobry powód do zadowolenia – wymamrotał po krótkiej chwili namysłu. Odezwał się w nim rozsądek i krytycyzm, w końcu uczył się kiedyś o zdrowym odżywianiu. – Domowe posiłki są o wiele bardziej pełnowartościowe i bogatsze w składniki odżywcze. Powinieneś chociaż nauczyć się, jak przyrządzać mięso, skoro pochłaniasz go całe tony.
Kompletnie nie pasowała mu ta dydaktyczno-moralizatorska gadka, zwłaszcza, że sam zajadał się teraz pizzą. Ale dla spokoju ducha przymykał oko na ten przejaw hipokryzji.
Skinął głową na wieść o jego wątpliwościach co do wyboru Kanady, ponieważ doskonale je rozumiał Na miejscu braci zdecydowałby się na zamieszkanie w Stanach, jeśli w ogóle mieli takową możliwość. Wybór pomiędzy chłodnym Vancouver a słonecznym Miami wydawał mu się tak bardzo oczywisty. Najwidoczniej aż tak oczywisty nie był, skoro Nicolaia przyciągnęła mniej cudowna Kanada.
– Twój brat jest cholernie dziwny - wyrzucił z siebie szczerze, niezbyt przejmując się możliwą reakcją młodszego brata. – Poważnie, kto normalny wybiera Kanadę zamiast Stanów Zjednoczonych? Nawet Kanadyjczycy marzą o emigracji na południe.
Być może odrobinę przesadził, bo w Kanadzie mieszkają pewnie jacyś patrioci, co nigdy by kraju nie opuścili, ale nie miało to dla niego znaczenia. I tak zaraz się uśmiechnął, aby w jakiś sposób zaznaczyć, że przede wszystkim stroi sobie żarty. Umilkł, gdy sięgnął po kolejny kawałek pizzy i tym razem pochłonął go błyskawicznie, bo przez to strzępienie języka tylko zaostrzył mu się apetyt.
Przyglądał mu się z uwagą, nadgryzając kolejny kawałek, co było dobra wymówką do nie udzielenia odpowiedzi. Nie chciał go w żaden sposób pocieszać czy wspierać, zresztą, w jego mniemaniu Ivan kompletnie tego nie potrzebował. Ale chyba musiał się wygadać, skoro konspiracyjnie pochylił się nad stolikiem, zniżając swój głos.
– Wcale cię nie osądzam – odparł po chwili, zdecydowanie poważniejąc. – Jesteś dorosły, więc możesz robić co chcesz i z kim chcesz. Tylko uprzedzaj, jeśli będziesz chciał kogoś przyprowadzić, to zostawię ci mieszkanie do pełnej dyspozycji. Tylko nie rób dziwnych rzeczy w mojej sypialni.
Uznał to za całkiem uczciwy układ. Sam w podobnej sytuacji chciałby pozbyć się współlokatora z mieszkania, jednocześnie miał wrażenie, że Ivana nic by nie wykurzyło, nawet najgłośniejsze i najbardziej bezwstydne jęki. Odchrząknął po chwili z powodu pewnego skrępowania, bo poruszenie tej kwestii nie było najlepszym pomysłem. Źle się złożyło, że przyszło im toczyć podobną dysputę w miejscu publicznym.
Na całą tą gadkę o zdrowym żywieniu, przewrócił jedynie oczami. Dla niego niemożliwym było ani jedzenie w stałych porach, ani dostosowanie się do jakiejkolwiek diety. Jego ciało wymagało naprawdę sporej ilości kalorii, a to z kolei najłatwiej zaspokajane było przez fastfoody. Nigdy nie przejmował się perspektywą ewentualnego przytycia – pewnie i tak straciłby nadmiar w krótką chwilę spędzoną na siłowni.
I rzecz jasna absolutnie nie myślał o tym, co właściwie Feniks miał na myśli. Odpowiednia porcja witamin i minerałów nie mogła być dostarczona przez pizzę. Ale! Miał na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż takie prozaiczne dbanie o siebie.
- Jak na razie żyję i mam się dobrze – odparł jedynie, wzruszając ramionami. Jakby na potwierdzenie swoich słów, niemal od razu sięgnął po kolejny kawałek pizzy i ze smakiem wgryzł się w niego, mrużąc oczy.
Ta, żarcie w tej Kanadzie było całkiem znośne. W sumie to zajebiste. Lepsze niż rosyjskie badziewie.
- Nicolai… Jest specyficzny. Przezorny – stwierdził po chwili, marszcząc lekko czoło. – Nachalny też jest – westchnął pod nosem, czując potrzebę wytłumaczenia nieznośnego zachowania brata. – Ale dobry z niego starszy brat w sumie… – podsumował z zastanowieniem. Jasne, że Nicolai był spaczony i to znacznie bardziej niż Ivan. Ale w gruncie rzeczy trzymali się razem, nawet jeśli z jakiś powodów się ze sobą nie zgadzali.
Na wzmiankę o zostawieniu mieszkania pustego, wzruszył ramionami. Jemu obecność rudzielca nie przeszkadzałaby – przywykł do atmosfery panującej w BigQ. I do faktu, że tam każdy z każdym, bez względu na miejsce. Ciągłe jęki w łazience? No standard.
I właśnie dlatego nie pomyślał o ewentualnym rewanżu. Pewnie nie wpadłby na to, żeby zostawić Feniksa samego w domu z kimś tam. Nie, nie. I to nie przez własną zgryźliwość, absolutnie. Raczej po prostu przez to, że nawet nie pomyślałby o tym, zbyt przyzwyczajony do widoku ludzi pieprzących się w miejscach publicznych.
- Mm… To co. Jemy, idziemy się ogarnąć i BigQ? Musiałbym się stawić w pracy za jakieś dwie godziny – potwierdził jedynie.
Cóż. Pił, prawda? Ale czym były raptem dwa czy trzy kieliszki wysoko procentowego trunku dla jego wielkiej masy? Niczym.
I rzecz jasna absolutnie nie myślał o tym, co właściwie Feniks miał na myśli. Odpowiednia porcja witamin i minerałów nie mogła być dostarczona przez pizzę. Ale! Miał na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż takie prozaiczne dbanie o siebie.
- Jak na razie żyję i mam się dobrze – odparł jedynie, wzruszając ramionami. Jakby na potwierdzenie swoich słów, niemal od razu sięgnął po kolejny kawałek pizzy i ze smakiem wgryzł się w niego, mrużąc oczy.
Ta, żarcie w tej Kanadzie było całkiem znośne. W sumie to zajebiste. Lepsze niż rosyjskie badziewie.
- Nicolai… Jest specyficzny. Przezorny – stwierdził po chwili, marszcząc lekko czoło. – Nachalny też jest – westchnął pod nosem, czując potrzebę wytłumaczenia nieznośnego zachowania brata. – Ale dobry z niego starszy brat w sumie… – podsumował z zastanowieniem. Jasne, że Nicolai był spaczony i to znacznie bardziej niż Ivan. Ale w gruncie rzeczy trzymali się razem, nawet jeśli z jakiś powodów się ze sobą nie zgadzali.
Na wzmiankę o zostawieniu mieszkania pustego, wzruszył ramionami. Jemu obecność rudzielca nie przeszkadzałaby – przywykł do atmosfery panującej w BigQ. I do faktu, że tam każdy z każdym, bez względu na miejsce. Ciągłe jęki w łazience? No standard.
I właśnie dlatego nie pomyślał o ewentualnym rewanżu. Pewnie nie wpadłby na to, żeby zostawić Feniksa samego w domu z kimś tam. Nie, nie. I to nie przez własną zgryźliwość, absolutnie. Raczej po prostu przez to, że nawet nie pomyślałby o tym, zbyt przyzwyczajony do widoku ludzi pieprzących się w miejscach publicznych.
- Mm… To co. Jemy, idziemy się ogarnąć i BigQ? Musiałbym się stawić w pracy za jakieś dwie godziny – potwierdził jedynie.
Cóż. Pił, prawda? Ale czym były raptem dwa czy trzy kieliszki wysoko procentowego trunku dla jego wielkiej masy? Niczym.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach