▲▼
PRACOWNICY
Idąc ulicą, Paige poruszył skostniałymi z zimna palcami. To było mroźne popołudnie, a mijanie przygarbionych od mrozu przechodniów, wypuszczających z ust widoczne obłoki pary wodnej przy każdym oddechu, tylko potęgowało to wrażenie. Każdy chciał znaleźć się już na miejscu, do którego się kierował, byleby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia igieł na zaczerwienionych z zimna policzkach. Ciemne oczy raz po raz zahaczały spojrzeniem o różne twarze i sylwetki, bez jakiegoś konkretnego celu. Nie mógł jednak powstrzymać się przed bardziej ostentacyjnym otaksowaniem wzrokiem kilku dziewczyn, które zdecydowanie pożałowały dziś swojego skąpego ubioru i tego, że widok ich zgrabnych nóg musiał iść w parze z możliwością odmrożenia sobie tyłka w krótkiej spódniczce i rajstopach. Jasnowłosy mimowolnie uniósł kącik ust, gdy mijając je, zderzył się wzrokiem z jedną z nich. Jak na zawołanie objęła się mocniej rękami, absolutnie nie dostrzegając złośliwości tego grymasu. Wystarczyło jednak, że chłopak naciągnął szalik na swoje usta i nos, by zrozumiała, że tym razem jej urok osobisty na nic się zdał.
Może miałbyś co robić dziś wieczorem, gdyby nie te sprzeczne sygnały?
Mam co robić.
Tego nie wiesz. Nie potwierdziłeś zaproszenia.
Lubię zaskakiwać.
Myślę, że zaskoczyłbyś go nawet, gdybyś odpisał na tego cholernego SMS-a.
Zobaczymy.
Skręcił w odpowiednią uliczkę, a stamtąd już tylko parędziesiąt metrów dzieliło go od wskazanego miejsca. Nie dziwił się tłumom w tej części miasta, szczególnie o tej porze, gdy wiele osób wracało z pracy i odwiedzało wszelakie bary lub restauracje, by odciążyć się z konieczności późniejszego gotowania obiadu. Wcale nie zdziwiło go, gdy przypadkiem został szturchnięty w ramię przez jakiegoś wymijającego mężczyznę i usłyszał zdawkowe „przepraszam”. Kiwnął krótko głową, chociaż wiedział, że spieszący się nieznajomy, już nie zauważy tego gestu.
Wysunął dłonie z kieszeni i chuchnął w nie, rozgrzewając wciąż zziębnięte palce, na które pożałowano materiału rękawiczek. Potarł ręce o siebie, a zakończywszy ten rytuał, na nowo ukrył je w kurtce, unosząc wzrok na świecące szyldy lokali, których blask doskonale oświetlał skąpaną w mroku wieczora ulicę. Odpowiedni neon właśnie mignął mu przed oczami, motywując go do przyspieszenia kroku, który zaraz zwolnił, gdy na moment odbiegł wzrokiem od swojego celu i znalazł sobie nowy punkt obserwacji.
Był drobny i choć nie świecił się, jak te wszystkie neonowe szyldy zapraszające do przeróżnych miejsc, ciężko było nie zwrócić na niego uwagi. A jednak. Większość przechodniów mijała go, uważając, że góra dziewięcioletni chłopiec siedzący na ławce w marnej bluzie, która – co aż rzucało się w oczy – wcale nie chroniła go przed zimnem, nie był ich sprawą. Wyraźnie drżał z zimna, co jakiś czas chuchając ciepłym powietrzem w drobne ręce i pocierając chude ramiona. Nie przynosiło to większych efektów, ale było to bez znaczenia, gdy wszyscy wychodzili z założenia, że był sprawą swoich rodziców.
No właśnie. To ich sprawa, a nie twoja.
Nie odpowiedział. Choć na jego twarzy nawet na chwilę nie pojawił się wyraz przejęcia, ruszył w stronę chłopca i zatrzymał się tuż obok. Dzieciak zadarł głowę wyżej, otwierając szerzej oczy – była to typowa reakcja dla młodego pokurcza, który musiał zmierzyć się z kimś trzy razy większym. Jasnowłosy jednak momentalnie przykucnął, opierając łokcie o uda i splatając palce przed sobą.
I niby co teraz? Nawet nie umiesz rozmawiać z dzieciakami. Boi się ciebie.
― Hej, mały. Dlaczego nie wejdziesz do środka? Przeziębisz się ― rzucił spokojnie i kiwnął głową w stronę najbliższej kawiarni. Chłopiec nawet na moment nie oderwał wzroku od blondyna, jakby obawiał się, że chwila nieuwagi może kosztować go gniew matki, która porządnie uprzedziła swoją pociechę w kwestii rozmów z nieznajomymi.
― Czekam na mamę. P-pewnie za chwilę tu przyjdzie ― ciemnowłosy za wszelką cenę chciał powstrzymać drżenie głosu, ale mróz był dziś przeciwko niemu. Możliwe, że już kilka razy użył tego argumentu, uspokajając innych przechodniów. Zdziwił się nieco, gdy ciemnooki nie ruszył się z miejsca.
― A co z twoją kurtką?
Chłopiec złapał za rękaw swojej bluzy i ścisnął go mocniej, naciągając na rękę. Tym razem był to nerwowy odruch, a po jasnych oczach, które momentalnie zaszkliły się bardziej, nietrudno było wyczuć, że trafił w czuły punkt.
― Ja... zapomniałem jej z domu ― zająknął się, uciekając spojrzeniem w bok. Kłamał.
― Na pewno? ― Uniósł brew, sprawiając, że młody poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony, gdy dotarło do niego, że przekręt nie zadziałał. Pokręcił jedynie głową w milczeniu, ale nie powiedział nic więcej. Hayden za to przytaknął krótko i złapał w palce suwak kurtki. ― Dobra. Zrobimy tak: widzisz tamtą restaurację? ― Wskazał wolną ręką lokal po przeciwnej stronie drogi.
Dzieciak skinął krótko głową na potwierdzenie.
― Dam ci kurtkę. ― Rozsuwany zamek wydał z siebie charakterystyczny zgrzyt. ― Jeśli twoja mama się pojawi, przyniesiesz mi ją. Raczej szybko się stamtąd nie zwinę, a skoro nie chcesz poczekać w środku, to chociaż się wygrzej. ― Zsunął kurtkę z ramion, niemalże od razu odczuwając skutki jej braku. Mając pod spodem wyłacznie podkoszulek i koszulę z podwiniętymi rękawami, nie było się czemu dziwić. Gęsia skórka niemalże od razu pojawiła się na jego odsłoniętych przedramionach, ale w przeciwieństwie do chłopca, nawet nie zadrżał z zimna.
― Ale... ― Przygryzł dolną wargę, gdy jasnowłosy zdusił jego protest, okrywając go rozgrzanym materiałem. ― Teraz panu będzie zimno ― rzucił ciszej, a jego głos wyraźnie się łamał.
― Żaden pan. Nie jestem taki stary ― parsknął pod nosem, nie powstrzymując złośliwego uśmiechu, który sam z siebie przykleił się do jego ust. ― Bardziej jej potrzebujesz. Ja zaraz się rozgrzeję. ― Wskazał palcem na pizzerię.
Mam nadzieję, że nie masz na myśli rozgrzewania się z pomocą.
Nie narzekałbym.
Domyślam się.
Obejrzał się za siebie przez ramię, by zaraz znów spojrzeć na szatyna.
― Załatwione? ― spytał, wspierając się rękami o uda. Niezależnie od tego, co zamierzał dzieciak, on już postanowił i nie zamierzał przyjąć swojej własności z powrotem.
― Nie zapomniałem kurtki ― wymamrotał pod nosem, przysłaniając usta przydużym jak dla niego kołnierzem. Spojrzał na starszego chłopaka swoimi wielkimi, szczenięcymi oczami, jakby za moment miał pęknąć. ― Bo... bo to wszytko wina tego, że mnie nie lubią. Zabrali i schowali mi kurtkę, a ja nie mogłem nic zrobić. I teraz boję się, że mama będzie zła, gdy przyjdzie, a ja będę musiał powiedzieć, że ją zgubiłem. ― Pociągnął nosem i potarł oczy wierzchem ręki.
― Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?
― Bo wtedy Randy i Evan wyzwaliby mnie od mięczaków! Zawsze tak robią.
― No to im przypier-- ― ALAN. To jeszcze dziecko. A tak. Odchrząknął. ― Znaczy, zawsze możesz sprzedać im prawego sierpowego.
Chyba nie rozumiesz, co mam na myśli.
Poprawiłem się.
Wciąż uczysz go przemocy.
― Nie biję się w szkole ― mruknął, pochmurniejąc. ― No i nie chcę być jak oni. Poza tym mają starszych braci i zawsze o nich wspominają. A wiesz... mają po piętnaście lat, a my tylko osiem.
No, no. Piętnaście lat to poważna sprawa.
Wsparł policzek o rękę, starając się ukryć rozbawienie, które mocno kontrastowało się z zażenowaniem i smutkiem dzieciaka. Mimo tego nie zamierzał mu przerywać, tym bardziej, że wyrzucenie tego z siebie i tak zdążyło go już nieco uspokoić.
― Hm. Zawsze możesz powiedzieć, że masz starszego kolegę.
― Ale nie mam ― bąknął pod nosem. ― A pewnie będą chcieli się o tym przekonać.
― Już masz. ― Uniósł rękę w wymownym geście. ― Jeśli będzie trzeba, chętnie się z nimi spotkam. To jak? ― Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
Dajesz mu złudne nadzieje.
No i co z tego? Przynajmniej nie będzie się tak mazać.
Oczy chłopca rozszerzyły się. Przez chwilę nie docierało do niego to, że jasnowłosy – w jego mniemaniu – naprawdę chciał mu pomóc. Dopiero po chwili sam uśmiechnął się, choć jego oczy nadal nienaturalnie szkliły się od łez, jednak ostatecznie przybił młodzieńcowi piątkę.
― No wreszcie. Prawie odmarzła mi ręka ― mruknął rozbawiony i podniósł się z kucek. ― To będę czekał w środku. Gdybyś czegoś potrzebował, wpadaj.
― Dobrze! Dziękuję, proszę pana!
― Nie jestem panem ― rzucił głośniej, zdążywszy oddalić się już o kilka kroków. ― Alan.
Potarł ręką przedramię, wbijając wzrok w drzwi restauracji.
Ale pizga.
Gdy tylko znalazł się w środku, różnica temperatur dała o sobie znać. Najpierw przez jego ciało przemknął dreszcz i dopiero po chwili przystosował się do nowych warunków, znacznie bardziej odpowiadających jego kociej naturze. Od razu został powitany przez kelnerkę, która pod uprzejmym uśmiechem starała się ukryć zaskoczenie i fakt, że na sam widok chłopaka zrobiło jej się zimno. Był jednak w stanie dostrzec, że od razu przemknęła wzrokiem po jego torsie, chronionym niezbyt grubymi ubraniami.
― Stolik dla jednej osoby?
Jak na znak przemknął wzrokiem po sali, nie musząc wysilać się z odszukaniem odpowiedniej twarzy, choć równie szybko zdążył zauważyć, że został wciągnięty w znacznie większe spotkanie niż się spodziewał. Nic nie wskazywało na to, by poza poznanym rano Cyrillem miał się tu pojawić ktoś jeszcze.
I tak przyszedłeś tu tylko z jednego powodu.
― Właściwie mam już miejsce. – Podziękował kelnerce skinieniem głowy i wyminął ją, zsuwając z rąk rękawiczki, które schował w tylnej kieszeni spodni. ― Nie sądziłem, że będziesz zmuszał mnie do integracji, Black ― rzucił tak, jakby było to naturalne powitanie z jego strony. Mimo tego wymienił tradycyjny uścisk dłoni ze wszystkimi, na chwilę zatrzymując wzrok na Travitzie, którego pobieżnie kojarzył.
Ostatnio zajebałeś mu ciasto sprzed nosa.
No tak. „Pavivi”.
To z pewnością będzie miłe spotkanie.
Zaraz jednak stracił zainteresowanie – o ile tę chwilę zastanowienia można było nim nazwać – i zajął wolne miejsce przy stole, nie pytając nawet, czy aby po tym kilkunastominutowym spóźnieniu nadal był uwzględniany jako nieodzowna część tego zbiegowiska.
― To co zamawiacie? ― Sięgnął po leżące na stole menu, by dla zasady pobieżnie przemknąć wzrokiem po oferowanych przez restaurację daniach. Właściwie mógł wybierać na ślepo, biorąc pod uwagę, że jedzenie było jedzeniem, a jako osoba otwarta na nowe smaki, był w stanie przystać na wszelkie propozycje.
Do pomieszczenia weszła osoba ubiorem przypominająca muzułmanina, a na plecach posiadał normalny, czarny plecak. Był to mężczyzna, który mocno przestrzegał kulturę Islamu. Jego wygląd mówił wszystko - nic mu nie brakowało. Całkiem możliwe, że parę osób spoczęło na nim swoje spojrzenia, jednak większość zajmowała się swoimi przeżyciami. Bo kogo interesuje to, jaką religię wyznaje.
Muzułmanin przemierzył parę kroków do przodu, stając na środku restauracji, jakby chciał się zastanowić nad wyborem pizzy. Przez parę sekund obserwował zgromadzonych ludzi, a kiedy miał pewność, że ich czujność była zaspokojona, zdjął plecak krzycząc Allah Akbar. Rzuciwszy plecak na ziemię od razu wybiegł z pizzerii, a w pomieszczeniu zasiała się panika.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zgłoś się do pracy!
Cyrus Merrick (NPC)
Właściciel Lokalu
North 'Jackdaw' Callahan
Kucharz
Tradycyjna pizzeria w neapolitańskim stylu o długiej, wartej spisania w księgach tradycji i nienagannych recepturach. Typowo włoskie, cienkie ciasto, przygotowywane przez kucharzy zasługujących na nawet więcej niż pięć gwiazdek, zdaje się jednocześnie być chrupiące, delikatnie ciągnące się, ale i także rozpływające w ustach. Również współpraca z zaprzyjaźnioną rodzinną winiarnią pozwala nie tylko na przystępne ceny importowanych butelek, ale i doskonały smak, pozyskany ze świetnej jakości produktów.
Samo wnętrze lokalu jest niewielkie, raczej przytulne, zachowane w ciepłych, beżowych odcieniach, gdzieniegdzie pozostawiono jednak "nagie" ściany, gdzie widoczna jest czerwona cegła. Nieco mdławe światło nadaje także zdecydowanie intymnej atmosfery, owiewając wszystko nutką tajemniczości.
Wspominałam także o miękkich sofach, obitych kawowym flauszem? No tak. Więc są niesamowicie wygodne.
Samo wnętrze lokalu jest niewielkie, raczej przytulne, zachowane w ciepłych, beżowych odcieniach, gdzieniegdzie pozostawiono jednak "nagie" ściany, gdzie widoczna jest czerwona cegła. Nieco mdławe światło nadaje także zdecydowanie intymnej atmosfery, owiewając wszystko nutką tajemniczości.
Wspominałam także o miękkich sofach, obitych kawowym flauszem? No tak. Więc są niesamowicie wygodne.
Mercury szedł przed siebie spokojnym krokiem, od czasu do czasu obijając się z nudów ramieniem o idącego obok Saturna. Nie liczył na żadną większą reakcję, aż nazbyt dobrze znając średnio rozrywkowy charakter swojego brata. Niemniej gdy od czasu do czasu zerkał na niego kątem oka, by dostrzec że stoicki wyraz twarzy pozostaje niezmienny pomimo wielu prób, nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta nieznacznego uśmiechu. Dopiero przy prawdopodobnie pięćdziesiątej próbie, białowłosy przystanął gwałtownie w miejscu, pozwalając by Mercury przeleciał przez powietrze, robiąc gwałtowny krok w bok, by uniknąć przewrócenia się na prostej. Czarnowłosy roześmiał się niezbyt cicho, rzucając mu rozbawione spojrzenie, w odpowiedzi dostając krótki strzał z otwartej dłoni w głowę.
- Kretyn.
- Powiedział co wiedział. - szturchnął go łokciem w żebra, zaraz przewieszając rękę przez jego ramiona, by zmusić go do pochylenia się w przód. Potargał palcami wolnej ręki jego biało-czarne włosy, prychając z rozbawieniem, gdy tamten odsunął jego dłoń swoją z wyraźną przyganą w oczach.
- W takich momentach naprawdę zastanawiam się jakim cudem możesz być ode mnie starszy.
- Nie lekceważ potęgi pięciu minut, Sat. - puścił mu oczko, ani myśląc o tym, by wypuścić go ze swoich objęć. Przechodzący obok nich ludzie mijali ich obojętnie, inni patrzyli na nich z wyraźnym rozbawieniem. Wystarczył w końcu jeden rzut oka na obu chłopaków, by rozpoznać w nich bliźnięta. Całe szczęście - w przeciwieństwie do wielu chodzących po tej ziemi - pomimo różnic w charakterze, nierozłączne i niesamowicie zgrane. Jedynym problemem było to, że nie byli tutaj sami.
Mercury odwrócił się w tył, mierząc wzrokiem idącego za nimi Travitzę, który samą swoją sylwetką prawdopodobnie wyróżniał się na tle innych równie mocno co oni. W międzyczasie w jego dłoni błysnął przez chwilę telefon, gdy wysłał szybko jeden sms po drugim, nawet nie patrząc w kierunku wyświetlacza. Jak widać jeśli chodziło o trafianie w klawisze na ślepo, był w tym swego rodzaju mistrzem.
- Wiem, że mieliśmy iść do pubu, ale zrobiłem się głodny. Niedaleko jest świetna pizzeria. - rzucił ku jego informacji, wsuwając z powrotem telefon do kieszeni kurtki, zaraz ją zapinając. Wypuścił Saturna ze swoich objęć i przez chwilę obaj bracia prostowali i otrzepywali swoje ubrania wykonując dokładnie te same ruchy, co mogło wyglądać zarówno niezwykle zabawnie, jak i dość przerażająco.
Po paru minutach dalszej drogi ich oczom ukazał się w końcu szyld pizzerii Via Tevere. Choć wielu bardzo często zakładało, że Blackowie jadają jedynie w najdroższych restauracjach, gdzie dostanie się wymaga cudu, bądź rezerwacji z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, Mercury lubił od czasu do czasu udać się w nieco bardziej zwyczajne miejsce. Nawet jeśli niewątpliwie nadal miał swoje standardy. Raz jeszcze obrócił się w stronę Travitzy, zupełnie jakby spodziewał się, że zgubi kumpla gdzieś po drodze, jeśli nie poświęci mu odpowiedniej ilości uwagi.
Pchnął drzwi przed siebie wchodząc do środka, od razu posyłając szarmancki uśmiech jednej z kelnerek, która ruszyła w ich stronę, by wskazać im miejsce. Kobieta odpowiedziała nieco zakłopotanym uśmiechem, nieznacznie się rumieniąc i zacisnęła dłonie na trzymanym przez siebie menu.
- Trzy osoby?
- Pięć. - poprawił ją uprzejmie, zerkając kątem oka na Pavla, który właśnie w ten jakże subtelny sposób został poinformowany, że nie będą tutaj sami. Nawet Saturn, spojrzał na brata z niemym pytaniem w oczach, na które tym razem nie odpowiedział. Ruszył jedynie za kelnerką we wskazanym kierunku, by usiąść wygodnie przy stoliku z cichym westchnięciem. Przewiesił kurtkę przez krzesło, pocierając ramiona rękami. Zimą nie było niczego lepszego niż znalezienie się w ciepłym pomieszczeniu, po tym jak niemalże odmarzła ci twarz. Niespecjalnie czekając, złapał pozostawione menu, przeglądając je w poszukiwaniu czegoś na co miałby w danym momencie ochotę. Nie zwracając uwagi na to, że głodny Mercury był w stanie zamówić połowę karty. Był to jeden z powodów, dla których nieustannie towarzyszył mu głos rozsądku.
- Pięć osób? - głos rozsądku postanowił przemówić.
- Cyrille wpadnie. I... może jeszcze ktoś. - rzucił wymijająco, nie przywiązując do tego większej uwagi. Nie zamierzał robić sobie większych nadziei, że Paige faktycznie postanowi się pojawić. Podrapał się po boku szyi, przekładając buta nad butem Saturna w nagłej potrzebie dotyku, choć nawet nie spojrzał w jego kierunku. Pizza czekała.
- Kretyn.
- Powiedział co wiedział. - szturchnął go łokciem w żebra, zaraz przewieszając rękę przez jego ramiona, by zmusić go do pochylenia się w przód. Potargał palcami wolnej ręki jego biało-czarne włosy, prychając z rozbawieniem, gdy tamten odsunął jego dłoń swoją z wyraźną przyganą w oczach.
- W takich momentach naprawdę zastanawiam się jakim cudem możesz być ode mnie starszy.
- Nie lekceważ potęgi pięciu minut, Sat. - puścił mu oczko, ani myśląc o tym, by wypuścić go ze swoich objęć. Przechodzący obok nich ludzie mijali ich obojętnie, inni patrzyli na nich z wyraźnym rozbawieniem. Wystarczył w końcu jeden rzut oka na obu chłopaków, by rozpoznać w nich bliźnięta. Całe szczęście - w przeciwieństwie do wielu chodzących po tej ziemi - pomimo różnic w charakterze, nierozłączne i niesamowicie zgrane. Jedynym problemem było to, że nie byli tutaj sami.
Mercury odwrócił się w tył, mierząc wzrokiem idącego za nimi Travitzę, który samą swoją sylwetką prawdopodobnie wyróżniał się na tle innych równie mocno co oni. W międzyczasie w jego dłoni błysnął przez chwilę telefon, gdy wysłał szybko jeden sms po drugim, nawet nie patrząc w kierunku wyświetlacza. Jak widać jeśli chodziło o trafianie w klawisze na ślepo, był w tym swego rodzaju mistrzem.
- Wiem, że mieliśmy iść do pubu, ale zrobiłem się głodny. Niedaleko jest świetna pizzeria. - rzucił ku jego informacji, wsuwając z powrotem telefon do kieszeni kurtki, zaraz ją zapinając. Wypuścił Saturna ze swoich objęć i przez chwilę obaj bracia prostowali i otrzepywali swoje ubrania wykonując dokładnie te same ruchy, co mogło wyglądać zarówno niezwykle zabawnie, jak i dość przerażająco.
Po paru minutach dalszej drogi ich oczom ukazał się w końcu szyld pizzerii Via Tevere. Choć wielu bardzo często zakładało, że Blackowie jadają jedynie w najdroższych restauracjach, gdzie dostanie się wymaga cudu, bądź rezerwacji z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, Mercury lubił od czasu do czasu udać się w nieco bardziej zwyczajne miejsce. Nawet jeśli niewątpliwie nadal miał swoje standardy. Raz jeszcze obrócił się w stronę Travitzy, zupełnie jakby spodziewał się, że zgubi kumpla gdzieś po drodze, jeśli nie poświęci mu odpowiedniej ilości uwagi.
Pchnął drzwi przed siebie wchodząc do środka, od razu posyłając szarmancki uśmiech jednej z kelnerek, która ruszyła w ich stronę, by wskazać im miejsce. Kobieta odpowiedziała nieco zakłopotanym uśmiechem, nieznacznie się rumieniąc i zacisnęła dłonie na trzymanym przez siebie menu.
- Trzy osoby?
- Pięć. - poprawił ją uprzejmie, zerkając kątem oka na Pavla, który właśnie w ten jakże subtelny sposób został poinformowany, że nie będą tutaj sami. Nawet Saturn, spojrzał na brata z niemym pytaniem w oczach, na które tym razem nie odpowiedział. Ruszył jedynie za kelnerką we wskazanym kierunku, by usiąść wygodnie przy stoliku z cichym westchnięciem. Przewiesił kurtkę przez krzesło, pocierając ramiona rękami. Zimą nie było niczego lepszego niż znalezienie się w ciepłym pomieszczeniu, po tym jak niemalże odmarzła ci twarz. Niespecjalnie czekając, złapał pozostawione menu, przeglądając je w poszukiwaniu czegoś na co miałby w danym momencie ochotę. Nie zwracając uwagi na to, że głodny Mercury był w stanie zamówić połowę karty. Był to jeden z powodów, dla których nieustannie towarzyszył mu głos rozsądku.
- Pięć osób? - głos rozsądku postanowił przemówić.
- Cyrille wpadnie. I... może jeszcze ktoś. - rzucił wymijająco, nie przywiązując do tego większej uwagi. Nie zamierzał robić sobie większych nadziei, że Paige faktycznie postanowi się pojawić. Podrapał się po boku szyi, przekładając buta nad butem Saturna w nagłej potrzebie dotyku, choć nawet nie spojrzał w jego kierunku. Pizza czekała.
Przez całą drogę szedł pogrążony w swoich myślach, nie za bardzo wdając się w interakcję z bliźniakami. Nie było to zbyt zaskakujące i prawdę mówiąc chyba wszystkim najbardziej odpowiadało. Jeszcze będzie dużo czasu aby "cieszyć" się swoim towarzystwem.
Chociaż obserwowanie zachowań dwójki idącej przed nim też było dosyć interesujące. W jednym momencie wyglądali niczym dusza, którą ktoś przez przypadek podzielił i wrzucił do dwóch rożnych ciał. Ten same ruchy, nawet sposób chodu. Kto jednak znał ich trochę bardziej, zaczynał się zastanawiać, jak to możliwe, że w ogóle są braćmi. Zupełnie odmienne charaktery. Może to faktycznie jedna dusza i część emocji została przekazana Saturnowi, a druga część Mercury'emu. Ta teoria była tak cholernie zabawna i ciekawa, że Rosjanin naprawdę zaczął rozważać, czy nie trafił w sedno. Nigdy nie był jakoś szczególnie wierzący, ale jednak czuł, że chyba jest coś więcej, niż tyko ten zwykły, nudny, materialny świat. Jego teoria o Blackach wydawała się potwierdzać takie przypuszczenia. Aż się bał, czym charakteryzuje się reszta jego rodziny. A z tego co mu było wiadomo, ich matka raczej nie hamowała zapędów ojca i wydawała te małe potwory wręcz seryjnie na świat. Och, cóż za okropna myśl. Dlaczego nie wypowiedział jej na głos?
Nawet się uśmiechnął sam do siebie, lecz jego rozmyślania zostały przerwane przez niespodziewaną informację od Merca. Nie mógł stwierdzić, że jakoś go to zmartwiło lub też zdenerwowało. Właściwie to się nawet ucieszył. Wszyscy już chyba wiedzieli, że wbrew rosyjskim stereotypom nie pił alkoholu, sam chętnie coś zje i tylko szkoda, że to była pizzeria. Postanowił jednak nie marudzić zbytnio.
- To nawet lepiej - odpowiedział tylko, chociaż właściwie nie musiał. Przecież nawet jakby miał inne zdanie na ten temat, do przewodniczący jego klasy miał je głęboko w dupie. Jak zresztą chyba niemal wszystko na tym świecie.
Dalszą część drogi znów przebyli w milczeniu. Kiedy stanęli przed pizzerią, Travitza uniósł głowę i przyjrzał się szyldowi. Włoska restauracja w Kanadzie, co? Rosjanin parsknął śmiechem. Pieprzona globalizacja. Wszystko takie samo i wszyscy muszą to lubić.
Nie pozostało mu jednak nic innego, jak wejść do środka i obserwować minę nieszczęsnej kelnerki, która nie potrafiła odpowiednio zinterpretować głupawych zachowań Merca. Jakież to było proste i niepotrzebne. Rzucił jej krótkie, chłodne spojrzenie. Przynajmniej była ładna, to musiał przyznać. Tylko że nagle usłyszał coś, co spowodowało, że mocniej zacisnął szczękę, a jego pięści także mimowolnie się zacisnęły.
Spojrzał na Mercury'ego niezbyt przychylnie, żeby ująć to w dosyć delikatny sposób.
- Testujesz moją cierpliwość, Black - może i ten zwrot nie był do końca odpowiedni, bo Blacków było dwóch, ale i tak wszyscy wiedzieli o kogo chodziło.
Oczywiście, Merc uwielbiał testować jego cierpliwość. Teraz jeszcze sprosił jakichś swoich kumpli, żeby przyszli i byli wkurwiający. Towarzystwo zadufanych w sobie kretynów, którzy myślą, że są najistotniejszą częścią tego świata i wszystko kręci się wokół nich. Przynajmniej tak Pavel zawsze wyobrażał sobie towarzystwo, w którym czarnowłosy się obracał. I męczyło go przeczucie, że nie będzie w stanie wytrzymać dłużej z takimi ludźmi.
Otworzył kartę menu, w której wszystkie nazwy były dokładnie takie same, jak w setkach innych pizzeri, starających się nadać sobie oryginalność poprzez jakieś prześmieszne nazwy lub wykwintny wystrój. Tutaj przynajmniej faktycznie ładnie pachniało. I siedzenia były wygodne.
Potrzeba było zaledwie paru sekund, aby Travitza wiedział na co ma ochotę. Odsunął od siebie kartę menu i z braku lepszego zajęcia począł przyglądać się wystrojowi restauracji.
Chociaż obserwowanie zachowań dwójki idącej przed nim też było dosyć interesujące. W jednym momencie wyglądali niczym dusza, którą ktoś przez przypadek podzielił i wrzucił do dwóch rożnych ciał. Ten same ruchy, nawet sposób chodu. Kto jednak znał ich trochę bardziej, zaczynał się zastanawiać, jak to możliwe, że w ogóle są braćmi. Zupełnie odmienne charaktery. Może to faktycznie jedna dusza i część emocji została przekazana Saturnowi, a druga część Mercury'emu. Ta teoria była tak cholernie zabawna i ciekawa, że Rosjanin naprawdę zaczął rozważać, czy nie trafił w sedno. Nigdy nie był jakoś szczególnie wierzący, ale jednak czuł, że chyba jest coś więcej, niż tyko ten zwykły, nudny, materialny świat. Jego teoria o Blackach wydawała się potwierdzać takie przypuszczenia. Aż się bał, czym charakteryzuje się reszta jego rodziny. A z tego co mu było wiadomo, ich matka raczej nie hamowała zapędów ojca i wydawała te małe potwory wręcz seryjnie na świat. Och, cóż za okropna myśl. Dlaczego nie wypowiedział jej na głos?
Nawet się uśmiechnął sam do siebie, lecz jego rozmyślania zostały przerwane przez niespodziewaną informację od Merca. Nie mógł stwierdzić, że jakoś go to zmartwiło lub też zdenerwowało. Właściwie to się nawet ucieszył. Wszyscy już chyba wiedzieli, że wbrew rosyjskim stereotypom nie pił alkoholu, sam chętnie coś zje i tylko szkoda, że to była pizzeria. Postanowił jednak nie marudzić zbytnio.
- To nawet lepiej - odpowiedział tylko, chociaż właściwie nie musiał. Przecież nawet jakby miał inne zdanie na ten temat, do przewodniczący jego klasy miał je głęboko w dupie. Jak zresztą chyba niemal wszystko na tym świecie.
Dalszą część drogi znów przebyli w milczeniu. Kiedy stanęli przed pizzerią, Travitza uniósł głowę i przyjrzał się szyldowi. Włoska restauracja w Kanadzie, co? Rosjanin parsknął śmiechem. Pieprzona globalizacja. Wszystko takie samo i wszyscy muszą to lubić.
Nie pozostało mu jednak nic innego, jak wejść do środka i obserwować minę nieszczęsnej kelnerki, która nie potrafiła odpowiednio zinterpretować głupawych zachowań Merca. Jakież to było proste i niepotrzebne. Rzucił jej krótkie, chłodne spojrzenie. Przynajmniej była ładna, to musiał przyznać. Tylko że nagle usłyszał coś, co spowodowało, że mocniej zacisnął szczękę, a jego pięści także mimowolnie się zacisnęły.
Spojrzał na Mercury'ego niezbyt przychylnie, żeby ująć to w dosyć delikatny sposób.
- Testujesz moją cierpliwość, Black - może i ten zwrot nie był do końca odpowiedni, bo Blacków było dwóch, ale i tak wszyscy wiedzieli o kogo chodziło.
Oczywiście, Merc uwielbiał testować jego cierpliwość. Teraz jeszcze sprosił jakichś swoich kumpli, żeby przyszli i byli wkurwiający. Towarzystwo zadufanych w sobie kretynów, którzy myślą, że są najistotniejszą częścią tego świata i wszystko kręci się wokół nich. Przynajmniej tak Pavel zawsze wyobrażał sobie towarzystwo, w którym czarnowłosy się obracał. I męczyło go przeczucie, że nie będzie w stanie wytrzymać dłużej z takimi ludźmi.
Otworzył kartę menu, w której wszystkie nazwy były dokładnie takie same, jak w setkach innych pizzeri, starających się nadać sobie oryginalność poprzez jakieś prześmieszne nazwy lub wykwintny wystrój. Tutaj przynajmniej faktycznie ładnie pachniało. I siedzenia były wygodne.
Potrzeba było zaledwie paru sekund, aby Travitza wiedział na co ma ochotę. Odsunął od siebie kartę menu i z braku lepszego zajęcia począł przyglądać się wystrojowi restauracji.
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Pizzeria Via Tevere
Pon Lut 08, 2016 12:00 am
Pon Lut 08, 2016 12:00 am
Godziny w tej dobie biegły nie ubłagalnie w przód. Jak to zwykle bywa, rzeczy do zrobienia coraz więcej, a czasu coraz mniej.
Tak też było i w tym wypadku. Codzienny trening fizyczny, a zaraz później kuchnia. Dodatkowo trzeba wpisać w grafik nagłe wyjścia i spotkania ze znajomymi. Jednak blondyn był na to wszystko przygotowany! Często też łączył kilka punktów z codziennej listy w jedno. Całkiem dobrze mu to wychodziło. Dlatego też gdy tylko jego komórka zasygnalizowała otrzymanie wiadomości wibracją i urwanym dźwiękiem, szybko przełożył torby z zakupami do jednej ręki, coby łatwiej dostał się do kieszeni.
Jego usta znów przekształciły się w wielki uśmiech. Chociaż nie ufał jedzeniu innym, to jednak nigdy nie przepuszczał okazji by się doskonalić. Na szybko odstukał na wiadomość przyjaciela i szybszym krokiem ruszył w stronę akademika, aby odnieść zakupy.
Po kilku minutach kierował się w stronę umówionego miejsca, przygryzał lekko dolną wargę zerkając co rusz na zegarek w telefonie. Niby zapowiedział, że się spóźni, ale i tak nie chciał by ta rama czasowa była zbyt duża!
Dziesięć minut później wpadł do pizzeri, posłał szeroki uśmiech kelnerce i odnalazł wzrokiem Merca. Ruszył w ich kierunku... i przeszedł obok machając im na szybko na przywitanie.
Gdzie się wybierał? Oczywiście, że do kuchni! Fakt, próbowano go jakoś powstrzymać, ale zgrabnym, niemalże tanecznym ruchem ominął "przeszkodę" i zniknął wszystkim z sali z oczu. Musiał dorwać kucharza! Wymienić z nim kilka słów, a może dadzą mu się "pobawić" w ich kuchni?!
Nie dali... i zawiedziony chłopak opuścił pomieszczenie tylko dla służby wracając na salę. Jednak jego porażka nie była tak wielka! Znaczy to w ogóle nie była porażka. Rzucił wyzwanie staremu kucharzowi, a teraz pozostało mu tylko czekać.
Dodatkowo w ręku miał kilka mniejszych karteczek, które na szybko schował do kieszeni spodni. Jeśli zaserwowany posiłek spełni normy, będzie mógł przestudiować otrzymane przepisy by wrócić tu z własnym tworem!
Takie małe zboczenie "zawodowe".
- Woo~ dawno nie jadłem w takim miejscu! - wyszczerzył się do wszystkich rozglądając uważnie.
- Zamówiliście już? - rzucił na szybko chwytając menu. Nie wybierał długo, tak naprawdę to już dawno wybrał, a nawet kucharz o tym wiedział...
- Nie sądziłem, że wylądujemy tutaj... - uśmiechnął się do Merca.
Tak też było i w tym wypadku. Codzienny trening fizyczny, a zaraz później kuchnia. Dodatkowo trzeba wpisać w grafik nagłe wyjścia i spotkania ze znajomymi. Jednak blondyn był na to wszystko przygotowany! Często też łączył kilka punktów z codziennej listy w jedno. Całkiem dobrze mu to wychodziło. Dlatego też gdy tylko jego komórka zasygnalizowała otrzymanie wiadomości wibracją i urwanym dźwiękiem, szybko przełożył torby z zakupami do jednej ręki, coby łatwiej dostał się do kieszeni.
Jego usta znów przekształciły się w wielki uśmiech. Chociaż nie ufał jedzeniu innym, to jednak nigdy nie przepuszczał okazji by się doskonalić. Na szybko odstukał na wiadomość przyjaciela i szybszym krokiem ruszył w stronę akademika, aby odnieść zakupy.
Po kilku minutach kierował się w stronę umówionego miejsca, przygryzał lekko dolną wargę zerkając co rusz na zegarek w telefonie. Niby zapowiedział, że się spóźni, ale i tak nie chciał by ta rama czasowa była zbyt duża!
Dziesięć minut później wpadł do pizzeri, posłał szeroki uśmiech kelnerce i odnalazł wzrokiem Merca. Ruszył w ich kierunku... i przeszedł obok machając im na szybko na przywitanie.
Gdzie się wybierał? Oczywiście, że do kuchni! Fakt, próbowano go jakoś powstrzymać, ale zgrabnym, niemalże tanecznym ruchem ominął "przeszkodę" i zniknął wszystkim z sali z oczu. Musiał dorwać kucharza! Wymienić z nim kilka słów, a może dadzą mu się "pobawić" w ich kuchni?!
Nie dali... i zawiedziony chłopak opuścił pomieszczenie tylko dla służby wracając na salę. Jednak jego porażka nie była tak wielka! Znaczy to w ogóle nie była porażka. Rzucił wyzwanie staremu kucharzowi, a teraz pozostało mu tylko czekać.
Dodatkowo w ręku miał kilka mniejszych karteczek, które na szybko schował do kieszeni spodni. Jeśli zaserwowany posiłek spełni normy, będzie mógł przestudiować otrzymane przepisy by wrócić tu z własnym tworem!
Takie małe zboczenie "zawodowe".
- Woo~ dawno nie jadłem w takim miejscu! - wyszczerzył się do wszystkich rozglądając uważnie.
- Zamówiliście już? - rzucił na szybko chwytając menu. Nie wybierał długo, tak naprawdę to już dawno wybrał, a nawet kucharz o tym wiedział...
- Nie sądziłem, że wylądujemy tutaj... - uśmiechnął się do Merca.
| Na pocieszenie powiem wam, że nie musicie przedzierać się przez tę ścianę tekstu. Specjalnie oddzieliłem wam fragment, który tyczy się już wejścia do restauracji. Także macie wolną wolę i takie tam. |
Idąc ulicą, Paige poruszył skostniałymi z zimna palcami. To było mroźne popołudnie, a mijanie przygarbionych od mrozu przechodniów, wypuszczających z ust widoczne obłoki pary wodnej przy każdym oddechu, tylko potęgowało to wrażenie. Każdy chciał znaleźć się już na miejscu, do którego się kierował, byleby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia igieł na zaczerwienionych z zimna policzkach. Ciemne oczy raz po raz zahaczały spojrzeniem o różne twarze i sylwetki, bez jakiegoś konkretnego celu. Nie mógł jednak powstrzymać się przed bardziej ostentacyjnym otaksowaniem wzrokiem kilku dziewczyn, które zdecydowanie pożałowały dziś swojego skąpego ubioru i tego, że widok ich zgrabnych nóg musiał iść w parze z możliwością odmrożenia sobie tyłka w krótkiej spódniczce i rajstopach. Jasnowłosy mimowolnie uniósł kącik ust, gdy mijając je, zderzył się wzrokiem z jedną z nich. Jak na zawołanie objęła się mocniej rękami, absolutnie nie dostrzegając złośliwości tego grymasu. Wystarczyło jednak, że chłopak naciągnął szalik na swoje usta i nos, by zrozumiała, że tym razem jej urok osobisty na nic się zdał.
Może miałbyś co robić dziś wieczorem, gdyby nie te sprzeczne sygnały?
Mam co robić.
Tego nie wiesz. Nie potwierdziłeś zaproszenia.
Lubię zaskakiwać.
Myślę, że zaskoczyłbyś go nawet, gdybyś odpisał na tego cholernego SMS-a.
Zobaczymy.
Skręcił w odpowiednią uliczkę, a stamtąd już tylko parędziesiąt metrów dzieliło go od wskazanego miejsca. Nie dziwił się tłumom w tej części miasta, szczególnie o tej porze, gdy wiele osób wracało z pracy i odwiedzało wszelakie bary lub restauracje, by odciążyć się z konieczności późniejszego gotowania obiadu. Wcale nie zdziwiło go, gdy przypadkiem został szturchnięty w ramię przez jakiegoś wymijającego mężczyznę i usłyszał zdawkowe „przepraszam”. Kiwnął krótko głową, chociaż wiedział, że spieszący się nieznajomy, już nie zauważy tego gestu.
Wysunął dłonie z kieszeni i chuchnął w nie, rozgrzewając wciąż zziębnięte palce, na które pożałowano materiału rękawiczek. Potarł ręce o siebie, a zakończywszy ten rytuał, na nowo ukrył je w kurtce, unosząc wzrok na świecące szyldy lokali, których blask doskonale oświetlał skąpaną w mroku wieczora ulicę. Odpowiedni neon właśnie mignął mu przed oczami, motywując go do przyspieszenia kroku, który zaraz zwolnił, gdy na moment odbiegł wzrokiem od swojego celu i znalazł sobie nowy punkt obserwacji.
Był drobny i choć nie świecił się, jak te wszystkie neonowe szyldy zapraszające do przeróżnych miejsc, ciężko było nie zwrócić na niego uwagi. A jednak. Większość przechodniów mijała go, uważając, że góra dziewięcioletni chłopiec siedzący na ławce w marnej bluzie, która – co aż rzucało się w oczy – wcale nie chroniła go przed zimnem, nie był ich sprawą. Wyraźnie drżał z zimna, co jakiś czas chuchając ciepłym powietrzem w drobne ręce i pocierając chude ramiona. Nie przynosiło to większych efektów, ale było to bez znaczenia, gdy wszyscy wychodzili z założenia, że był sprawą swoich rodziców.
No właśnie. To ich sprawa, a nie twoja.
Nie odpowiedział. Choć na jego twarzy nawet na chwilę nie pojawił się wyraz przejęcia, ruszył w stronę chłopca i zatrzymał się tuż obok. Dzieciak zadarł głowę wyżej, otwierając szerzej oczy – była to typowa reakcja dla młodego pokurcza, który musiał zmierzyć się z kimś trzy razy większym. Jasnowłosy jednak momentalnie przykucnął, opierając łokcie o uda i splatając palce przed sobą.
I niby co teraz? Nawet nie umiesz rozmawiać z dzieciakami. Boi się ciebie.
― Hej, mały. Dlaczego nie wejdziesz do środka? Przeziębisz się ― rzucił spokojnie i kiwnął głową w stronę najbliższej kawiarni. Chłopiec nawet na moment nie oderwał wzroku od blondyna, jakby obawiał się, że chwila nieuwagi może kosztować go gniew matki, która porządnie uprzedziła swoją pociechę w kwestii rozmów z nieznajomymi.
― Czekam na mamę. P-pewnie za chwilę tu przyjdzie ― ciemnowłosy za wszelką cenę chciał powstrzymać drżenie głosu, ale mróz był dziś przeciwko niemu. Możliwe, że już kilka razy użył tego argumentu, uspokajając innych przechodniów. Zdziwił się nieco, gdy ciemnooki nie ruszył się z miejsca.
― A co z twoją kurtką?
Chłopiec złapał za rękaw swojej bluzy i ścisnął go mocniej, naciągając na rękę. Tym razem był to nerwowy odruch, a po jasnych oczach, które momentalnie zaszkliły się bardziej, nietrudno było wyczuć, że trafił w czuły punkt.
― Ja... zapomniałem jej z domu ― zająknął się, uciekając spojrzeniem w bok. Kłamał.
― Na pewno? ― Uniósł brew, sprawiając, że młody poczuł się jeszcze bardziej przygnębiony, gdy dotarło do niego, że przekręt nie zadziałał. Pokręcił jedynie głową w milczeniu, ale nie powiedział nic więcej. Hayden za to przytaknął krótko i złapał w palce suwak kurtki. ― Dobra. Zrobimy tak: widzisz tamtą restaurację? ― Wskazał wolną ręką lokal po przeciwnej stronie drogi.
Dzieciak skinął krótko głową na potwierdzenie.
― Dam ci kurtkę. ― Rozsuwany zamek wydał z siebie charakterystyczny zgrzyt. ― Jeśli twoja mama się pojawi, przyniesiesz mi ją. Raczej szybko się stamtąd nie zwinę, a skoro nie chcesz poczekać w środku, to chociaż się wygrzej. ― Zsunął kurtkę z ramion, niemalże od razu odczuwając skutki jej braku. Mając pod spodem wyłacznie podkoszulek i koszulę z podwiniętymi rękawami, nie było się czemu dziwić. Gęsia skórka niemalże od razu pojawiła się na jego odsłoniętych przedramionach, ale w przeciwieństwie do chłopca, nawet nie zadrżał z zimna.
― Ale... ― Przygryzł dolną wargę, gdy jasnowłosy zdusił jego protest, okrywając go rozgrzanym materiałem. ― Teraz panu będzie zimno ― rzucił ciszej, a jego głos wyraźnie się łamał.
― Żaden pan. Nie jestem taki stary ― parsknął pod nosem, nie powstrzymując złośliwego uśmiechu, który sam z siebie przykleił się do jego ust. ― Bardziej jej potrzebujesz. Ja zaraz się rozgrzeję. ― Wskazał palcem na pizzerię.
Mam nadzieję, że nie masz na myśli rozgrzewania się z pomocą.
Nie narzekałbym.
Domyślam się.
Obejrzał się za siebie przez ramię, by zaraz znów spojrzeć na szatyna.
― Załatwione? ― spytał, wspierając się rękami o uda. Niezależnie od tego, co zamierzał dzieciak, on już postanowił i nie zamierzał przyjąć swojej własności z powrotem.
― Nie zapomniałem kurtki ― wymamrotał pod nosem, przysłaniając usta przydużym jak dla niego kołnierzem. Spojrzał na starszego chłopaka swoimi wielkimi, szczenięcymi oczami, jakby za moment miał pęknąć. ― Bo... bo to wszytko wina tego, że mnie nie lubią. Zabrali i schowali mi kurtkę, a ja nie mogłem nic zrobić. I teraz boję się, że mama będzie zła, gdy przyjdzie, a ja będę musiał powiedzieć, że ją zgubiłem. ― Pociągnął nosem i potarł oczy wierzchem ręki.
― Dlaczego nikomu o tym nie powiedziałeś?
― Bo wtedy Randy i Evan wyzwaliby mnie od mięczaków! Zawsze tak robią.
― No to im przypier-- ― ALAN. To jeszcze dziecko. A tak. Odchrząknął. ― Znaczy, zawsze możesz sprzedać im prawego sierpowego.
Chyba nie rozumiesz, co mam na myśli.
Poprawiłem się.
Wciąż uczysz go przemocy.
― Nie biję się w szkole ― mruknął, pochmurniejąc. ― No i nie chcę być jak oni. Poza tym mają starszych braci i zawsze o nich wspominają. A wiesz... mają po piętnaście lat, a my tylko osiem.
No, no. Piętnaście lat to poważna sprawa.
Wsparł policzek o rękę, starając się ukryć rozbawienie, które mocno kontrastowało się z zażenowaniem i smutkiem dzieciaka. Mimo tego nie zamierzał mu przerywać, tym bardziej, że wyrzucenie tego z siebie i tak zdążyło go już nieco uspokoić.
― Hm. Zawsze możesz powiedzieć, że masz starszego kolegę.
― Ale nie mam ― bąknął pod nosem. ― A pewnie będą chcieli się o tym przekonać.
― Już masz. ― Uniósł rękę w wymownym geście. ― Jeśli będzie trzeba, chętnie się z nimi spotkam. To jak? ― Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu.
Dajesz mu złudne nadzieje.
No i co z tego? Przynajmniej nie będzie się tak mazać.
Oczy chłopca rozszerzyły się. Przez chwilę nie docierało do niego to, że jasnowłosy – w jego mniemaniu – naprawdę chciał mu pomóc. Dopiero po chwili sam uśmiechnął się, choć jego oczy nadal nienaturalnie szkliły się od łez, jednak ostatecznie przybił młodzieńcowi piątkę.
― No wreszcie. Prawie odmarzła mi ręka ― mruknął rozbawiony i podniósł się z kucek. ― To będę czekał w środku. Gdybyś czegoś potrzebował, wpadaj.
― Dobrze! Dziękuję, proszę pana!
― Nie jestem panem ― rzucił głośniej, zdążywszy oddalić się już o kilka kroków. ― Alan.
Potarł ręką przedramię, wbijając wzrok w drzwi restauracji.
Ale pizga.
Gdy tylko znalazł się w środku, różnica temperatur dała o sobie znać. Najpierw przez jego ciało przemknął dreszcz i dopiero po chwili przystosował się do nowych warunków, znacznie bardziej odpowiadających jego kociej naturze. Od razu został powitany przez kelnerkę, która pod uprzejmym uśmiechem starała się ukryć zaskoczenie i fakt, że na sam widok chłopaka zrobiło jej się zimno. Był jednak w stanie dostrzec, że od razu przemknęła wzrokiem po jego torsie, chronionym niezbyt grubymi ubraniami.
― Stolik dla jednej osoby?
Jak na znak przemknął wzrokiem po sali, nie musząc wysilać się z odszukaniem odpowiedniej twarzy, choć równie szybko zdążył zauważyć, że został wciągnięty w znacznie większe spotkanie niż się spodziewał. Nic nie wskazywało na to, by poza poznanym rano Cyrillem miał się tu pojawić ktoś jeszcze.
I tak przyszedłeś tu tylko z jednego powodu.
― Właściwie mam już miejsce. – Podziękował kelnerce skinieniem głowy i wyminął ją, zsuwając z rąk rękawiczki, które schował w tylnej kieszeni spodni. ― Nie sądziłem, że będziesz zmuszał mnie do integracji, Black ― rzucił tak, jakby było to naturalne powitanie z jego strony. Mimo tego wymienił tradycyjny uścisk dłoni ze wszystkimi, na chwilę zatrzymując wzrok na Travitzie, którego pobieżnie kojarzył.
Ostatnio zajebałeś mu ciasto sprzed nosa.
No tak. „Pavivi”.
To z pewnością będzie miłe spotkanie.
Zaraz jednak stracił zainteresowanie – o ile tę chwilę zastanowienia można było nim nazwać – i zajął wolne miejsce przy stole, nie pytając nawet, czy aby po tym kilkunastominutowym spóźnieniu nadal był uwzględniany jako nieodzowna część tego zbiegowiska.
― To co zamawiacie? ― Sięgnął po leżące na stole menu, by dla zasady pobieżnie przemknąć wzrokiem po oferowanych przez restaurację daniach. Właściwie mógł wybierać na ślepo, biorąc pod uwagę, że jedzenie było jedzeniem, a jako osoba otwarta na nowe smaki, był w stanie przystać na wszelkie propozycje.
"To nawet lepiej."
Nie skomentował jego słów w żaden sposób. Prawdopodobnie gdyby usłyszał jego teorię o tym jak rzekomo ma jego opinię w dupie tak jak niemalże i wszystko inne...
... prawdopodobnie przyznałby mu rację. No, przynajmniej w tej jednej dziedzinie. Ciężko było w końcu stwierdzić, że zawsze wszystko szło tylko i wyłącznie po jego myśli, nieważne jak bardzo by się nie starał. Czego idealnym przykładem był idący obok niego brat, który nieustannie - co więcej, skutecznie - przywracał go do porządku i ogarniał, gdy wszyscy inni myśleli, że rozbestwił się na dobre.
Dopiero, gdy ponownie usłyszał głos blondyna, powstrzymał się od cichego parsknięcia i obrócił w jego stronę z wyraźnie przepraszającą miną, którą ćwiczył dziesiątki tysięcy razy nie tylko przed lustrem, ale i innymi ludźmi.
- Wybacz, Travitza. Obiecałem przyjacielowi, że wyjdziemy gdzieś pod wieczór, więc pozwoliłem sobie połączyć nasze plany. A przy okazji rzuciłem podobną propozycję... kumplowi, więc szkoda by było nie skorzystać. Przyda ci się nieco towarzystwa. - zgorzkniały bandyto. Kąciki jego ust uniosły się w na swój sposób uroczym uśmiechu, który zapewne doceniłaby niejedna dziewczyna. Niemniej, Travitza nie był dziewczyną. Dodatkowo, nie był zainteresowany jakimikolwiek zagrywkami ze strony tej samej płci. Pewnie dlatego mimo tego drobnego teatrzyku, który niewątpliwie rozbawił wskazującą im miejsca kelnerkę, jego oczy nie zmieniły się w żadnym stopniu, pozostawiając po sobie to samo zobojętniałe odczucie co zwykle.
W przeciwieństwie do Pavla, zastanawiał się dużo dłużej. Choć ciężko było zdecydować czy faktycznie było to kwestią wyboru, czy konsekwencją nieustannego wyglądania przez okno.
- Merc. - Saturn szturchnął go łokciem, zwracając na siebie jego uwagę. Zamrugał kilka razy i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Cztery stuknięcia palcem na odpowiednich daniach mówiły same za siebie.
- Tylko bez ananasa.
- Bez ananasa. - kolejne szturchnięcie ze strony brata rozbudziło w nim rozbawienie, choć więcej się nie odezwał. Zamiast tego obserwował nadchodzącego Cyrille'a. Nie podniósł ręki czy nie wykonał jakiegokolwiek innego gestu, doskonale zdając sobie sprawę, że krótkie spojrzenie wystarczyło by ich zlokalizował. Niemniej chłopak ich... wyminął. I udał się do kuchni. Mercury powstrzymał cichy jęk, przytykając dwa palce prawej dłoni do czoła i pokręcił nieznacznie głową.
- Zabiję cię, Bouteville. - mruknął niemalże niedosłyszalnie pod nosem. Zabrał buta z buta Saturna, pozwalając mu na wygodniejsze wyciągnięcie się na siedzeniu, odliczając coś w głowie.
To zabawna i specyficzna osoba.
Można tak powiedzieć.
Czasem zastanawiam się, jak to się stało, że się przyjaźnicie.
Tak, też się czasem nad tym zastanawiam.
- Ja też nie. Ale cieszę się, że świetnie się bawisz. Cyrille, Pavel. Pavel, Cyrille. - rzucił krótko przedstawiając ich sobie i postukał parę razy palcami o stół, zerkając na kolorowe zdjęcia dań, zdobiących kartę.
Czekasz, prawda?
Nie.
Ach tak?
Po prostu nie lubię, gdy ktoś odrzuca moje zaproszenia.
Więc czekasz.
Przymknij się.
Wiedział, że głos ponownie w jakiś sposób się odszczeknął. Żadne z jego słów nie dotarło jednak do jego świadomości, pozostając niezrozumiałym bełkotem, którego wypowiedzenia nigdy nie miał zarejestrować. Zamiast tego wpatrywał się w jeden punkt znajdujący się tuż przed pizzerią. Tym razem zupełnie niekontrolowanie jego twarz przyjęła niewzruszony, całkowicie obojętny wygląd. Oczy chłodno taksowały znajomą, wysoką sylwetkę, choć nie wyglądało na to by zamierzał w jakikolwiek sposób wypowiadać się na temat zaistniałej sytuacji. Czuł na sobie wzrok Saturna, niemniej nawet nie zerknął w jego kierunku.
Kto by się spodziewał?
Nie odpowiedział.
Mimo, że wielokrotnie bawił się ludźmi odpowiednio odczytując ich zamiary i wykorzystując je przeciwko nim, tym razem nie był pewien jak powinien zareagować, gdy drzwi do pizzerii skrzypnęły cicho, a obserwowana przez niego wcześniej osoba przekroczyła próg. Wiedział, że tym razem czuje na sobie jego spojrzenie. Niemniej nie poruszył się nawet o centymetr. Jedynie jego tęczówki przesuwały się nieznacznie w ślad za Alanem, gdy ten szedł w ich kierunku.
"Nie sądziłem, że będziesz zmuszał mnie do integracji, Black."
Więc jednak jest z tego typu.
Typu?
Ludzi, którzy potrafią w tych czasach zrobić coś całkowicie bezinteresownie.
Być może. Choć jego przyjście tu z pewnością nie było bezinteresowne.
Nie. Oczywiście, że nie.
Nie był w żaden sposób zawiedziony czy rozczarowany. Przyzwyczajony do takiego, a nie innego sposobu życia, zdążył się nauczyć, że tak długo jak masz coś do zaoferowania, ludzie pojawiali się u twojego boku. Nawet ci, których kompletnie się nie spodziewałeś.
Odwrócił wzrok, nie odpowiadając w żaden sposób na jego zaczepkę. Zamiast tego, zupełnie automatycznie przesunął się w bok, robiąc mu miejsce obok siebie. Bijący od chłopaka chłód dało się wyczuć nawet z takiej odległości. Mimo to, Black dobrze wiedział że nie zachowa jej zbyt długo.
Gdy tylko padło pytanie, mruknął z wyraźnym zamyśleniem i przysunął się obok niego, nie zważając na to, że gdy tylko zetknął się z nim bokiem, po jego ciele przebiegły zimne dreszcze pozostawiając po sobie gęsią skórkę.
Pochylił się całkiem przypadkiem zerkając ponad jego ramieniem na kartę i po raz kolejny - oczywiście kompletnie przypadkowo - zahaczył dłonią o jego przedramię, przesuwając po nim bokiem ręki, by zaraz wskazać parę pozycji w menu.
- Te są dla mnie i Saturna. Chociaż myślimy jeszcze nad jakimś deserem. Wybieraj dla siebie co chcesz. - obrócił głowę w jego stronę, zawieszając na nim wzrok przez ułamek sekundy, nim do stołu podeszła ta sama kelnerka co wcześniej. Wycofał się nieznacznie w tył i założył ręce na klatce piersiowej, choć nie wyglądało na to, by zamierzał odsuwać się od blondyna. Jeśli miałby wymienić jeden minus swojego ciała, byłby on dość prosty. Mercury bardzo szybko absorbował ciepło innych... ale jeszcze szybciej je oddawał. Wystarczyła ta drobna chwila, by praktycznie całe ciepło które zebrał zostało przekazane przez dotyk siedzącemu obok niego Paige'owi.
Zaczniesz się trząść, Mercury.
Nie jest aż tak źle. W końcu w pomieszczeniu jest ciepło.
... potrafisz nosić bluzę nawet latem. Dobrze wiesz, że owe rzekomo ogrzewane pomieszczenie ledwo dostarcza ci odpowiedniej temperatury. Trzeba było wybrać bardziej ekskluzywne miejsce.
Tu jest dobrze.
Więc musisz-
Przymknij się.
- Mogę już przyjąć państwa zamówienie? - czarnowłosy wyrecytował wszystkie wybrane wcześniej dania z karty, zerkając w krótkim potwierdzeniu na brata. Gdy ten kiwnął parę razy głową, uśmiechnął się do kelnerki. Obrócił się w stronę Cyrille'a i Pavla, zahaczając wzrokiem także o spóźnialskiego Paige'a.
- Dla was? - pozostawił im prawo decyzji, zerkając z niejakim znużeniem na obrus.
- Coś do picia?
'Cokolwiek'.
Trącił materiał palcem opartej na kolanach dłoni, dopiero po chwili sobie o czymś przypominając. Podniósł momentalnie wzrok na kobietę, chowając zmarznięte dłonie pod stołem.
- Jeszcze herbatę. Albo grzaniec. Właściwie mogą być oba. - wyrzucił z siebie na jednym tchu. Teraz mógł w spokoju odchylić się do tyłu na kanapie z cichym westchnięciem.
Uparcie ignorując przy tym czujny, nieprzerwany wzrok Saturna. Co zrobić. Dopiero, gdy na spokojnie przyglądał się każdemu z osobna, w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Parsknął z wyraźnym rozbawieniem odwracając się w przeciwnym kierunku.
- Stowarzyszenie jasnowłosych. Czuję się nie na miejscu. - rzucił z przekąsem ocierając się bokiem, jak dotąd opierającego się o nogę Paige'a, uda o jego udo. Zabawne.
Nie skomentował jego słów w żaden sposób. Prawdopodobnie gdyby usłyszał jego teorię o tym jak rzekomo ma jego opinię w dupie tak jak niemalże i wszystko inne...
... prawdopodobnie przyznałby mu rację. No, przynajmniej w tej jednej dziedzinie. Ciężko było w końcu stwierdzić, że zawsze wszystko szło tylko i wyłącznie po jego myśli, nieważne jak bardzo by się nie starał. Czego idealnym przykładem był idący obok niego brat, który nieustannie - co więcej, skutecznie - przywracał go do porządku i ogarniał, gdy wszyscy inni myśleli, że rozbestwił się na dobre.
Dopiero, gdy ponownie usłyszał głos blondyna, powstrzymał się od cichego parsknięcia i obrócił w jego stronę z wyraźnie przepraszającą miną, którą ćwiczył dziesiątki tysięcy razy nie tylko przed lustrem, ale i innymi ludźmi.
- Wybacz, Travitza. Obiecałem przyjacielowi, że wyjdziemy gdzieś pod wieczór, więc pozwoliłem sobie połączyć nasze plany. A przy okazji rzuciłem podobną propozycję... kumplowi, więc szkoda by było nie skorzystać. Przyda ci się nieco towarzystwa. - zgorzkniały bandyto. Kąciki jego ust uniosły się w na swój sposób uroczym uśmiechu, który zapewne doceniłaby niejedna dziewczyna. Niemniej, Travitza nie był dziewczyną. Dodatkowo, nie był zainteresowany jakimikolwiek zagrywkami ze strony tej samej płci. Pewnie dlatego mimo tego drobnego teatrzyku, który niewątpliwie rozbawił wskazującą im miejsca kelnerkę, jego oczy nie zmieniły się w żadnym stopniu, pozostawiając po sobie to samo zobojętniałe odczucie co zwykle.
W przeciwieństwie do Pavla, zastanawiał się dużo dłużej. Choć ciężko było zdecydować czy faktycznie było to kwestią wyboru, czy konsekwencją nieustannego wyglądania przez okno.
- Merc. - Saturn szturchnął go łokciem, zwracając na siebie jego uwagę. Zamrugał kilka razy i spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Cztery stuknięcia palcem na odpowiednich daniach mówiły same za siebie.
- Tylko bez ananasa.
- Bez ananasa. - kolejne szturchnięcie ze strony brata rozbudziło w nim rozbawienie, choć więcej się nie odezwał. Zamiast tego obserwował nadchodzącego Cyrille'a. Nie podniósł ręki czy nie wykonał jakiegokolwiek innego gestu, doskonale zdając sobie sprawę, że krótkie spojrzenie wystarczyło by ich zlokalizował. Niemniej chłopak ich... wyminął. I udał się do kuchni. Mercury powstrzymał cichy jęk, przytykając dwa palce prawej dłoni do czoła i pokręcił nieznacznie głową.
- Zabiję cię, Bouteville. - mruknął niemalże niedosłyszalnie pod nosem. Zabrał buta z buta Saturna, pozwalając mu na wygodniejsze wyciągnięcie się na siedzeniu, odliczając coś w głowie.
To zabawna i specyficzna osoba.
Można tak powiedzieć.
Czasem zastanawiam się, jak to się stało, że się przyjaźnicie.
Tak, też się czasem nad tym zastanawiam.
- Ja też nie. Ale cieszę się, że świetnie się bawisz. Cyrille, Pavel. Pavel, Cyrille. - rzucił krótko przedstawiając ich sobie i postukał parę razy palcami o stół, zerkając na kolorowe zdjęcia dań, zdobiących kartę.
Czekasz, prawda?
Nie.
Ach tak?
Po prostu nie lubię, gdy ktoś odrzuca moje zaproszenia.
Więc czekasz.
Przymknij się.
Wiedział, że głos ponownie w jakiś sposób się odszczeknął. Żadne z jego słów nie dotarło jednak do jego świadomości, pozostając niezrozumiałym bełkotem, którego wypowiedzenia nigdy nie miał zarejestrować. Zamiast tego wpatrywał się w jeden punkt znajdujący się tuż przed pizzerią. Tym razem zupełnie niekontrolowanie jego twarz przyjęła niewzruszony, całkowicie obojętny wygląd. Oczy chłodno taksowały znajomą, wysoką sylwetkę, choć nie wyglądało na to by zamierzał w jakikolwiek sposób wypowiadać się na temat zaistniałej sytuacji. Czuł na sobie wzrok Saturna, niemniej nawet nie zerknął w jego kierunku.
Kto by się spodziewał?
Nie odpowiedział.
Mimo, że wielokrotnie bawił się ludźmi odpowiednio odczytując ich zamiary i wykorzystując je przeciwko nim, tym razem nie był pewien jak powinien zareagować, gdy drzwi do pizzerii skrzypnęły cicho, a obserwowana przez niego wcześniej osoba przekroczyła próg. Wiedział, że tym razem czuje na sobie jego spojrzenie. Niemniej nie poruszył się nawet o centymetr. Jedynie jego tęczówki przesuwały się nieznacznie w ślad za Alanem, gdy ten szedł w ich kierunku.
"Nie sądziłem, że będziesz zmuszał mnie do integracji, Black."
Więc jednak jest z tego typu.
Typu?
Ludzi, którzy potrafią w tych czasach zrobić coś całkowicie bezinteresownie.
Być może. Choć jego przyjście tu z pewnością nie było bezinteresowne.
Nie. Oczywiście, że nie.
Nie był w żaden sposób zawiedziony czy rozczarowany. Przyzwyczajony do takiego, a nie innego sposobu życia, zdążył się nauczyć, że tak długo jak masz coś do zaoferowania, ludzie pojawiali się u twojego boku. Nawet ci, których kompletnie się nie spodziewałeś.
Odwrócił wzrok, nie odpowiadając w żaden sposób na jego zaczepkę. Zamiast tego, zupełnie automatycznie przesunął się w bok, robiąc mu miejsce obok siebie. Bijący od chłopaka chłód dało się wyczuć nawet z takiej odległości. Mimo to, Black dobrze wiedział że nie zachowa jej zbyt długo.
Gdy tylko padło pytanie, mruknął z wyraźnym zamyśleniem i przysunął się obok niego, nie zważając na to, że gdy tylko zetknął się z nim bokiem, po jego ciele przebiegły zimne dreszcze pozostawiając po sobie gęsią skórkę.
Pochylił się całkiem przypadkiem zerkając ponad jego ramieniem na kartę i po raz kolejny - oczywiście kompletnie przypadkowo - zahaczył dłonią o jego przedramię, przesuwając po nim bokiem ręki, by zaraz wskazać parę pozycji w menu.
- Te są dla mnie i Saturna. Chociaż myślimy jeszcze nad jakimś deserem. Wybieraj dla siebie co chcesz. - obrócił głowę w jego stronę, zawieszając na nim wzrok przez ułamek sekundy, nim do stołu podeszła ta sama kelnerka co wcześniej. Wycofał się nieznacznie w tył i założył ręce na klatce piersiowej, choć nie wyglądało na to, by zamierzał odsuwać się od blondyna. Jeśli miałby wymienić jeden minus swojego ciała, byłby on dość prosty. Mercury bardzo szybko absorbował ciepło innych... ale jeszcze szybciej je oddawał. Wystarczyła ta drobna chwila, by praktycznie całe ciepło które zebrał zostało przekazane przez dotyk siedzącemu obok niego Paige'owi.
Zaczniesz się trząść, Mercury.
Nie jest aż tak źle. W końcu w pomieszczeniu jest ciepło.
... potrafisz nosić bluzę nawet latem. Dobrze wiesz, że owe rzekomo ogrzewane pomieszczenie ledwo dostarcza ci odpowiedniej temperatury. Trzeba było wybrać bardziej ekskluzywne miejsce.
Tu jest dobrze.
Więc musisz-
Przymknij się.
- Mogę już przyjąć państwa zamówienie? - czarnowłosy wyrecytował wszystkie wybrane wcześniej dania z karty, zerkając w krótkim potwierdzeniu na brata. Gdy ten kiwnął parę razy głową, uśmiechnął się do kelnerki. Obrócił się w stronę Cyrille'a i Pavla, zahaczając wzrokiem także o spóźnialskiego Paige'a.
- Dla was? - pozostawił im prawo decyzji, zerkając z niejakim znużeniem na obrus.
- Coś do picia?
'Cokolwiek'.
Trącił materiał palcem opartej na kolanach dłoni, dopiero po chwili sobie o czymś przypominając. Podniósł momentalnie wzrok na kobietę, chowając zmarznięte dłonie pod stołem.
- Jeszcze herbatę. Albo grzaniec. Właściwie mogą być oba. - wyrzucił z siebie na jednym tchu. Teraz mógł w spokoju odchylić się do tyłu na kanapie z cichym westchnięciem.
Uparcie ignorując przy tym czujny, nieprzerwany wzrok Saturna. Co zrobić. Dopiero, gdy na spokojnie przyglądał się każdemu z osobna, w jego głowie pojawiła się pewna myśl. Parsknął z wyraźnym rozbawieniem odwracając się w przeciwnym kierunku.
- Stowarzyszenie jasnowłosych. Czuję się nie na miejscu. - rzucił z przekąsem ocierając się bokiem, jak dotąd opierającego się o nogę Paige'a, uda o jego udo. Zabawne.
Pavel westchnął tylko cicho, pogrążony we własnej rozpaczy, która poczęła no ogarniać. No dobra, nie była to rozpacz, mimo wszystko wyrzucał sobie, że nie posłuchał własnej intuicji, która nakazała mu wrócić do domu i mieć wyjebane na resztę świata. Nie, integracja. To jest to. Juhu. Chociaż z drugiej strony nie mógł ukryć jakiejś niezdrowej ciekawości, jak się to wszystko potoczy. Na pewno będzie ciekawie.
- Pierdol się, Black. Może gdybym cię nie znał, to bym pomyślał, że ci przykro. Takie uśmieszki możesz zachować dla tych tępych dzid, które myślą, że w jakikolwiek sposób zależy ci na czymś więcej, niż dostanie się pomiędzy ich uda - [i]nie mógł powstrzymać się od tej małej złośliwości, skoro już miał do tego okazję.
Było to o tyle zabawniejsze, że sam przecież nie był lepszy. Przepis jest całkiem prosty, wystarczyło naprawdę wierzyć w to co się mówiło i ludzie łykali to jak pelikany. Oczywiście Rosjanin nie mógł się poszczycić znaczną biegłością w tym względzie, bo o wiele częściej lubił mówić po prostu to, co miał na myśli. Ale znał ten mechanizm bardzo dobrze i bez większego problemu potrafił dostrzec, kiedy ktoś chciał go w ten sposób omamić. Niestety trzeba się trochę bardziej postarać.
Przez większą część siedział po prostu w milczeniu, z rękami założonymi na klatce piersiowej i obserwował. Cóż innego mu pozostało, skoro Merc był najwyraźniej zajęty jakimiś wewnętrznym konfliktem, a przynajmniej tak właśnie wyglądał, a Saturn z definicji nie należał do zbyt rozmownych osób. Kolejne przeglądnie karty menu też nie pomagało w tej kwestii. Więc po prostu siedział i obserwował.
W międzyczasie przed jego wzrokiem przemknął pewien blondyn, na którego pewnie nawet nie zwróciłby uwagi, uważając go za jakiegoś kretyńskiego gościa restauracji, który chciał sobie zrobić wycieczkę po kuchni, gdyby nie fakt, iż ów blondyn chwilę później zasiadł przy ich stoliku.
Rosjanin uniósł jedną brew w górę, przyglądając się niespodziewanemu przybyszowi. A więc to był jeden z tych znajomych Mercury'ego, tak? Właściwie czego innego mógł się spodziewać. Niezbyt imponująca budowa, delikatne rysy twarzy i generalnie rzecz ujmując styl bycia, który dla Pavla należał do gatunku irytujących. Koleś wyglądał na takiego, co zostaje sam w domu, żeby przymierzać fatałaszki swojej siostry, a potem daje się w nich rżnąć innemu kolesiowi.
Spojrzał z zamyśleniem na Mercury'ego. Temu kolesiowi? Tak się poznaliście, co Black?
Na szczęście zachował swoje rozmyślania dla siebie. Przeklęte stereotypy.
- Cyrille - powtórzył za Mercurym, rozpoczynając procedurę grzebania we własnej pamięci, bo był niemal pewien, że już kiedyś słyszał to imię. Jakaś historia? Wspomnienie? Napomknięcie? Mniejsza z tym. Chyba już kojarzył o co chodziło. - Pomyliłeś kuchnię z salą dla gości? - [i]zagadnął do przybyłego i nawet się uśmiechnął, chociaż niestety niezbyt przyjemnie. Tak już miał, że lubił wartościować i oceniać książki po okładce. Bardzo zła cecha, nie powinno się tak robić. Szkoda tylko, że w większości wypadków miał rację.
Kolejny "znajomy Mercury'ego" sprawił, że Rosjanin nie potrafił powstrzymać parsknięcia. Pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi.
- Mogłem się tego kurwa domyślić.
Skąd taka nagła reakcja?
Bo w przeciwieństwie do 3/5 tego grona nie miał w dupie wszystkiego i wszystkich, dlatego też szybko skojarzył tego buca z balu, który podwędził mu kawałek ciasta. Niby nic wielkiego, żadna zbrodnia, a jednak uraz pozostawał. Właściwie nawet nie z powodu samego czynu, a postawy, wypowiadanych słów, ogólnego podejścia. To dosyć zabawne, że wtedy przyszedł mu do głowy własnie Mercury. Jakże trafne okazało się to skojarzenie. Chociaż z drugiej strony raczej zbyt wiele trudu nie trzeba sobie zadać, aby dojść do takich właśnie wniosków. Black był raczej dosyć popularną osobą i większość zblazowanych dupków zapewne go kojarzyła lub była jego "znajomymi".
Zignorował wyciągniętą w jego stronę rękę. Nie miał zwyczaju witać się z nieznajomymi, a już szczególnie z osobami, za którymi nie przepadał. Zresztą, pewnie i tak zbyt szczególnie się tym nie przejmie. To była całkiem przyjemna cecha u tego typu osób. Rosjanin mógł zachowywać się jak skończony dupek, a oni i tak będą mieć na to wyjebane. Oczywiście, gdyby się bardzo postarał, to pewnie byłby w stanie wywołać tutaj jakieś większe poruszenie, objawiające się uniesieniem jednej z brwi w górę, tylko po co właściwie?
Zamiast tego skupił się na kelnerce, która przyjmowała zamówienie.
- To z dużą ilością mięsa. Eee... - Spojrzał na kartę. - Pizza americana. Co to w ogóle za chujowa nazwa, weźcie to zmieńcie. I herbatę.
Kelnerka wyglądała na niecko obruszoną.
- Przepraszam, ale prosiłabym o nieco przyjemniejszy język. Nazwy naszych dań...
- Dobra, dobra, dobra, nie obchodzi mnie to. Po prostu bądź przydatna i rób to, za co ci płacą - zaproponował, a potem stracił zainteresowanie jej osobą.
Kelnerka zrobiła się czerwona na twarzy i zwróciła swoje spojrzenie w kierunku Mercury'ego, najwyraźniej szukając wsparcia w cudownym chłopcu, który tak pięknie się do niej uśmiechał. Mógłby ogarnąć to bydło, które ze sobą przyprowadził.
Pavel rozłożył się wygodnie na siedzisku i pozwolił sobie na delikatny uśmieszek. Co kurwa, lej te cole.
- Pierdol się, Black. Może gdybym cię nie znał, to bym pomyślał, że ci przykro. Takie uśmieszki możesz zachować dla tych tępych dzid, które myślą, że w jakikolwiek sposób zależy ci na czymś więcej, niż dostanie się pomiędzy ich uda - [i]nie mógł powstrzymać się od tej małej złośliwości, skoro już miał do tego okazję.
Było to o tyle zabawniejsze, że sam przecież nie był lepszy. Przepis jest całkiem prosty, wystarczyło naprawdę wierzyć w to co się mówiło i ludzie łykali to jak pelikany. Oczywiście Rosjanin nie mógł się poszczycić znaczną biegłością w tym względzie, bo o wiele częściej lubił mówić po prostu to, co miał na myśli. Ale znał ten mechanizm bardzo dobrze i bez większego problemu potrafił dostrzec, kiedy ktoś chciał go w ten sposób omamić. Niestety trzeba się trochę bardziej postarać.
Przez większą część siedział po prostu w milczeniu, z rękami założonymi na klatce piersiowej i obserwował. Cóż innego mu pozostało, skoro Merc był najwyraźniej zajęty jakimiś wewnętrznym konfliktem, a przynajmniej tak właśnie wyglądał, a Saturn z definicji nie należał do zbyt rozmownych osób. Kolejne przeglądnie karty menu też nie pomagało w tej kwestii. Więc po prostu siedział i obserwował.
W międzyczasie przed jego wzrokiem przemknął pewien blondyn, na którego pewnie nawet nie zwróciłby uwagi, uważając go za jakiegoś kretyńskiego gościa restauracji, który chciał sobie zrobić wycieczkę po kuchni, gdyby nie fakt, iż ów blondyn chwilę później zasiadł przy ich stoliku.
Rosjanin uniósł jedną brew w górę, przyglądając się niespodziewanemu przybyszowi. A więc to był jeden z tych znajomych Mercury'ego, tak? Właściwie czego innego mógł się spodziewać. Niezbyt imponująca budowa, delikatne rysy twarzy i generalnie rzecz ujmując styl bycia, który dla Pavla należał do gatunku irytujących. Koleś wyglądał na takiego, co zostaje sam w domu, żeby przymierzać fatałaszki swojej siostry, a potem daje się w nich rżnąć innemu kolesiowi.
Spojrzał z zamyśleniem na Mercury'ego. Temu kolesiowi? Tak się poznaliście, co Black?
Na szczęście zachował swoje rozmyślania dla siebie. Przeklęte stereotypy.
- Cyrille - powtórzył za Mercurym, rozpoczynając procedurę grzebania we własnej pamięci, bo był niemal pewien, że już kiedyś słyszał to imię. Jakaś historia? Wspomnienie? Napomknięcie? Mniejsza z tym. Chyba już kojarzył o co chodziło. - Pomyliłeś kuchnię z salą dla gości? - [i]zagadnął do przybyłego i nawet się uśmiechnął, chociaż niestety niezbyt przyjemnie. Tak już miał, że lubił wartościować i oceniać książki po okładce. Bardzo zła cecha, nie powinno się tak robić. Szkoda tylko, że w większości wypadków miał rację.
Kolejny "znajomy Mercury'ego" sprawił, że Rosjanin nie potrafił powstrzymać parsknięcia. Pokręcił głową, jakby nie mógł uwierzyć w to co widzi.
- Mogłem się tego kurwa domyślić.
Skąd taka nagła reakcja?
Bo w przeciwieństwie do 3/5 tego grona nie miał w dupie wszystkiego i wszystkich, dlatego też szybko skojarzył tego buca z balu, który podwędził mu kawałek ciasta. Niby nic wielkiego, żadna zbrodnia, a jednak uraz pozostawał. Właściwie nawet nie z powodu samego czynu, a postawy, wypowiadanych słów, ogólnego podejścia. To dosyć zabawne, że wtedy przyszedł mu do głowy własnie Mercury. Jakże trafne okazało się to skojarzenie. Chociaż z drugiej strony raczej zbyt wiele trudu nie trzeba sobie zadać, aby dojść do takich właśnie wniosków. Black był raczej dosyć popularną osobą i większość zblazowanych dupków zapewne go kojarzyła lub była jego "znajomymi".
Zignorował wyciągniętą w jego stronę rękę. Nie miał zwyczaju witać się z nieznajomymi, a już szczególnie z osobami, za którymi nie przepadał. Zresztą, pewnie i tak zbyt szczególnie się tym nie przejmie. To była całkiem przyjemna cecha u tego typu osób. Rosjanin mógł zachowywać się jak skończony dupek, a oni i tak będą mieć na to wyjebane. Oczywiście, gdyby się bardzo postarał, to pewnie byłby w stanie wywołać tutaj jakieś większe poruszenie, objawiające się uniesieniem jednej z brwi w górę, tylko po co właściwie?
Zamiast tego skupił się na kelnerce, która przyjmowała zamówienie.
- To z dużą ilością mięsa. Eee... - Spojrzał na kartę. - Pizza americana. Co to w ogóle za chujowa nazwa, weźcie to zmieńcie. I herbatę.
Kelnerka wyglądała na niecko obruszoną.
- Przepraszam, ale prosiłabym o nieco przyjemniejszy język. Nazwy naszych dań...
- Dobra, dobra, dobra, nie obchodzi mnie to. Po prostu bądź przydatna i rób to, za co ci płacą - zaproponował, a potem stracił zainteresowanie jej osobą.
Kelnerka zrobiła się czerwona na twarzy i zwróciła swoje spojrzenie w kierunku Mercury'ego, najwyraźniej szukając wsparcia w cudownym chłopcu, który tak pięknie się do niej uśmiechał. Mógłby ogarnąć to bydło, które ze sobą przyprowadził.
Pavel rozłożył się wygodnie na siedzisku i pozwolił sobie na delikatny uśmieszek. Co kurwa, lej te cole.
Wszystko było częścią jakiegoś większego planu prawda? Przynajmniej Cyrille w to wierzył, a raczej wierzył kiedy było mu z tym wygodnie. Jedyne czego nikt nie mógł zakwestionować to umiejętności, oczywiście umiejętnościami udowodnionymi czynami! Nie wierzy się przecież komuś na słowo. Dlatego też blondyn na spokojnie czekał na swoje zamówienie z skrzyżowanymi na piersi rękoma, a atmosfera wokół niego gęstniała. To była cisza... przed bitwą! Bitwą w której zwycięzca może być tylko jeden! Gdy tylko usłyszał słowa Pavla, skierował na niego obojętne spojrzenie. Nie kontrolował tego.. przez co raczej nie było to zbyt przyjazne. Co u niego trudno! Zamrugał szybko i przechylił głowę lekko w bok.
- Pomylić? Tobie się to zdarza? - W jego głosie było szczere zdziwienie i niedowierzanie. Jaki idiota mógłby pomylić kuchnię z salą dla gości? Przecież to ... nawet nie wiedział jak to sobie wytłumaczyć. Skoro tam poszedł to miał najwidoczniej swój powód.
Chwile później na horyzoncie pojawiła się już znajoma postać. Robiło się wesoło! O ile mógł to tak nazwać. Przywitał się z Alanem.
Rosjanin najwidoczniej nie przepadał za nowo przybyłym, dlaczego? Kto wie. Nigdy nie interesował się czymś, co go nie dotyczyło w jakimś tam stopniu.
Jeśli chodzi o jego zamówienie, to na twarzy blondyna malowała się jakaś taka dziwna satysfakcja. Oczywiście kucharz już wiedział, co ma mu przygotować i wiedział również, że od tego może zależeć jego przyszłość!
Dla jasności Cyrille nie zamykał restauracji czy tam innych punktów gastronomicznych. Jednak mógł skierować swe spojrzenie właśnie na nie. Przez to mógłby być tu stałym bywalcem i pobierać nauki! Ewentualnie mógłby pomóc... tak!
Dlatego posłał kelnerce jeden ze swych pociesznych uśmiechów.
- Herbatę, o reszcie kucharz już wie... - wymownie zerknął w stronę kuchni, jakby chciał posłać wymowne spojrzenie swojemu "przeciwnikowi".
Cyrille może nie wyglądał hm... zbyt męsko? Jednak nigdy nie wskakiwał w ciuszki siostry i nie dawał się komuś pieprzyć. Fakt, był momentami mylony z płcią przeciwną, jednak szybko ta pomyłka zostawała wyjaśniona! I żadna ze stron nie ucierpiała. Poza tym, potrafił o siebie zadbać~
Z niedowierzaniem słuchał zamówienia Pavla. Oparł się łokciem o stół i podparł głowę o dłoń. Uśmiechnął się nieznacznie. Czyżby Rosjanin nie był świadomy, takiej małej aczkolwiek bardzo ważnej rzeczy? Nigdy nie powinno się być nieuprzejmym dla kelnera, a w szczególności gdy jeszcze nie przyniósł ci jedzenia. To taka mała cicha niepisana zasada. Fakt bywały ewenementy, które nawet to nie powstrzymywało jak widać.
- Zabłądziłeś do złej dzielnicy chłopcze~ - postarał się nieco zmodulować głos by naśladować typowego herszta bandy dresów po czym zaśmiał się cicho. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale faktycznie. Mercury wyglądał jakby pomylił jakieś zebrania czy co~
Cyrille siedział początkowo spokojnie, później nie mógł się doczekać jedzenia, albo po prostu energia go roznosiła. Jednak na samą myśl, tego kulinarnego starcia... aww! Niby nic szczególnego, ale na tej pizzy było wszystko! Znaczy miał tu każdy rodzaj na oddzielnym kawałku. Mieszanka smaków? Owszem, jednak trzeba było uważać, by zachować unikatowość każdego rodzaju, a przy okazji by wszystko jakoś wsadzić do pieca.
Sama ocena też nie mogła być łatwa, w końcu co rusz trzeba się skupiać na detalach... ale od tego miał karteczki.. i ołówek. Był gotowy do oceniania~! Do walki!
- Pomylić? Tobie się to zdarza? - W jego głosie było szczere zdziwienie i niedowierzanie. Jaki idiota mógłby pomylić kuchnię z salą dla gości? Przecież to ... nawet nie wiedział jak to sobie wytłumaczyć. Skoro tam poszedł to miał najwidoczniej swój powód.
Chwile później na horyzoncie pojawiła się już znajoma postać. Robiło się wesoło! O ile mógł to tak nazwać. Przywitał się z Alanem.
Rosjanin najwidoczniej nie przepadał za nowo przybyłym, dlaczego? Kto wie. Nigdy nie interesował się czymś, co go nie dotyczyło w jakimś tam stopniu.
Jeśli chodzi o jego zamówienie, to na twarzy blondyna malowała się jakaś taka dziwna satysfakcja. Oczywiście kucharz już wiedział, co ma mu przygotować i wiedział również, że od tego może zależeć jego przyszłość!
Dla jasności Cyrille nie zamykał restauracji czy tam innych punktów gastronomicznych. Jednak mógł skierować swe spojrzenie właśnie na nie. Przez to mógłby być tu stałym bywalcem i pobierać nauki! Ewentualnie mógłby pomóc... tak!
Dlatego posłał kelnerce jeden ze swych pociesznych uśmiechów.
- Herbatę, o reszcie kucharz już wie... - wymownie zerknął w stronę kuchni, jakby chciał posłać wymowne spojrzenie swojemu "przeciwnikowi".
Cyrille może nie wyglądał hm... zbyt męsko? Jednak nigdy nie wskakiwał w ciuszki siostry i nie dawał się komuś pieprzyć. Fakt, był momentami mylony z płcią przeciwną, jednak szybko ta pomyłka zostawała wyjaśniona! I żadna ze stron nie ucierpiała. Poza tym, potrafił o siebie zadbać~
Z niedowierzaniem słuchał zamówienia Pavla. Oparł się łokciem o stół i podparł głowę o dłoń. Uśmiechnął się nieznacznie. Czyżby Rosjanin nie był świadomy, takiej małej aczkolwiek bardzo ważnej rzeczy? Nigdy nie powinno się być nieuprzejmym dla kelnera, a w szczególności gdy jeszcze nie przyniósł ci jedzenia. To taka mała cicha niepisana zasada. Fakt bywały ewenementy, które nawet to nie powstrzymywało jak widać.
- Zabłądziłeś do złej dzielnicy chłopcze~ - postarał się nieco zmodulować głos by naśladować typowego herszta bandy dresów po czym zaśmiał się cicho. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale faktycznie. Mercury wyglądał jakby pomylił jakieś zebrania czy co~
Cyrille siedział początkowo spokojnie, później nie mógł się doczekać jedzenia, albo po prostu energia go roznosiła. Jednak na samą myśl, tego kulinarnego starcia... aww! Niby nic szczególnego, ale na tej pizzy było wszystko! Znaczy miał tu każdy rodzaj na oddzielnym kawałku. Mieszanka smaków? Owszem, jednak trzeba było uważać, by zachować unikatowość każdego rodzaju, a przy okazji by wszystko jakoś wsadzić do pieca.
Sama ocena też nie mogła być łatwa, w końcu co rusz trzeba się skupiać na detalach... ale od tego miał karteczki.. i ołówek. Był gotowy do oceniania~! Do walki!
To był dokładnie jeden z tych momentów, w których przeciętny człowiek już zanotowałby, że prosta czynność uściśnięcia dłoni stała się aż nazbyt dużym wysiłkiem albo poczułby się co najmniej niezręcznie. Na całe szczęście jasnowłosy nie miał takiego problemu. Na jego twarzy nadal widniał ten sam znużony wyraz, przez który nie zdołał przebić się nawet najdrobniejszy cień zażenowania, co tylko potwierdzało wszelkie teorie na temat jego natury. Poza tym przyszedł tu z grubsza w innym celu niż dla integracji. Uścisnął jedynie wyciągniętą dłoń Cyrille'a, zanim zajął udostępnione mu przez Mercury'ego miejsce. Przynajmniej jakaś mała część jego rozsądku wolała, żeby usiadł na innym miejscu, z dala od czarnowłosego, ale w tej sytuacji jej zdanie było gówno warte. Raz, że nie miał wyboru, a dwa – nie sądził, by Black miał dać mu powody do narzekania.
Zaczyna się.
Niby co?
Powinieneś go upomnieć. Jesteście w cholernej restauracji.
Może powinien, może tan naprawdę nie było w tym nic złego, ale niezależnie od zaistniałych w świecie zasad moralnych, ciepło, które ogarnęło go, gdy drugoklasista przysunął się bliżej, było wystarczającym argumentem przeciwko zachowaniu wskazanej odległości. Rozumiał przypadkowość wszystkich gestów; szczególnie po dzisiejszym poranku. Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, na chwilę ignorując obecność pozostałych przy stoliku. Brakowało mu finezji, by odstawić podobny teatrzyk, więc przesunięcie grzbietami dwóch palców po nadgarstku chłopaka wydawało się być bardziej ostentacyjnym gestem, mimo że ciemne oczy nieustannie skupiały się na menu. Dopiero po chwili spojrzał na niego z ukosa, pozwalając, by i tak ledwo widoczny uśmiech zniknął z jego twarzy, jakby spodziewał się, że równie niewiele emocji zastanie na twarzy bruneta.
Zamknął kartę dań, posyłając ją ślizgiem kawałek dalej, skąd kelnerce łatwiej było ją sprzątnąć. Przemknął wzrokiem po towarzystwie, wyraźnie odczekując chwilę i dając reszcie prawo do pierwszeństwa. W ciągu tych kilku sekund zdążył zorientować się, jak Travitza odstawał od dwójki bardziej dystyngowanych Black'ów, choć kontrast sam w sobie był o tyle zabawny, że Paige zupełnie nie zwrócił uwagi na reakcję kelnerki. Drugi z nich był po prostu... specyficzny. Być może odniósł takie wrażenie, bo do tej pory nie słyszał o składaniu zamówienia w ręce samego kucharza. Niemniej Alan mógł nie do końca orientować się w polityce funkcjonowania wszystkich restauracji. Saturn z kolei był po prostu Saturnem. Ciężko było wyrobić sobie zdanie o kimś, kto prawdopodobnie nawet nie starał się o to, by miało się o nim jakiekolwiek zdanie.
Pavel musiał pozostawić po sobie o tyle złe wrażenie na obsługującej ich kobiecie, że kiedy wreszcie przyszła kolej Haydena, spojrzała na niego z cieniem niepewności. Była przygotowana na to, że w podobne paczki najczęściej dobierały się osoby o zbliżonych charakterach. Musiała mieć wyjątkowo złe doświadczenia z niektórymi klientami, ale odetchnęła z ulgą – chociaż widać było, że starała się ukryć ten niepotrzebny odruch – gdy okazało się, że przy tym stoliku nie czekało na nią więcej wiązanek.
― Dla mnie pepperoni na ostro i też grzaniec ― rzucił bez wyrazu. Prosto i konkretnie, zupełnie tracąc zainteresowanie kelnerką, która zaraz oddelegowała się do kuchni. Paige pochylił się nieco do przodu, wspierając się łokciami o blat stołu, co pozwoliło mu na opuszczenie rąk poniżej poziomu blatu. Dokładnie w momencie, w którym Merc otarł się udem o jego, zdołał dosięgnąć palcami do nogi chłopaka i bez skrępowania przesunąć po niej paznokciami. ― Przynajmniej wiemy czyje towarzystwo najbardziej ci odpowiada ― mruknął równie kąśliwie, zerkając na niego z wymownością kogoś, kto właśnie doszukał się w czarnowłosym słabości.
Nie schlebiaj sobie, Alan.
Nie muszę.
Jak na potwierdzenie, raz jeszcze przesunął paznokciem po nodze Black'a i wreszcie odsunął się od stołu, przylegając plecami do oparcia. Dla większej wygody osunął się nieco niżej i wyciągnął nogi pod stołem, krzyżując je w kostkach.
― Ewentualnie powinieneś urozmaicić swoje towarzystwo.
Zaczyna się.
Niby co?
Powinieneś go upomnieć. Jesteście w cholernej restauracji.
Może powinien, może tan naprawdę nie było w tym nic złego, ale niezależnie od zaistniałych w świecie zasad moralnych, ciepło, które ogarnęło go, gdy drugoklasista przysunął się bliżej, było wystarczającym argumentem przeciwko zachowaniu wskazanej odległości. Rozumiał przypadkowość wszystkich gestów; szczególnie po dzisiejszym poranku. Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu, na chwilę ignorując obecność pozostałych przy stoliku. Brakowało mu finezji, by odstawić podobny teatrzyk, więc przesunięcie grzbietami dwóch palców po nadgarstku chłopaka wydawało się być bardziej ostentacyjnym gestem, mimo że ciemne oczy nieustannie skupiały się na menu. Dopiero po chwili spojrzał na niego z ukosa, pozwalając, by i tak ledwo widoczny uśmiech zniknął z jego twarzy, jakby spodziewał się, że równie niewiele emocji zastanie na twarzy bruneta.
Zamknął kartę dań, posyłając ją ślizgiem kawałek dalej, skąd kelnerce łatwiej było ją sprzątnąć. Przemknął wzrokiem po towarzystwie, wyraźnie odczekując chwilę i dając reszcie prawo do pierwszeństwa. W ciągu tych kilku sekund zdążył zorientować się, jak Travitza odstawał od dwójki bardziej dystyngowanych Black'ów, choć kontrast sam w sobie był o tyle zabawny, że Paige zupełnie nie zwrócił uwagi na reakcję kelnerki. Drugi z nich był po prostu... specyficzny. Być może odniósł takie wrażenie, bo do tej pory nie słyszał o składaniu zamówienia w ręce samego kucharza. Niemniej Alan mógł nie do końca orientować się w polityce funkcjonowania wszystkich restauracji. Saturn z kolei był po prostu Saturnem. Ciężko było wyrobić sobie zdanie o kimś, kto prawdopodobnie nawet nie starał się o to, by miało się o nim jakiekolwiek zdanie.
Pavel musiał pozostawić po sobie o tyle złe wrażenie na obsługującej ich kobiecie, że kiedy wreszcie przyszła kolej Haydena, spojrzała na niego z cieniem niepewności. Była przygotowana na to, że w podobne paczki najczęściej dobierały się osoby o zbliżonych charakterach. Musiała mieć wyjątkowo złe doświadczenia z niektórymi klientami, ale odetchnęła z ulgą – chociaż widać było, że starała się ukryć ten niepotrzebny odruch – gdy okazało się, że przy tym stoliku nie czekało na nią więcej wiązanek.
― Dla mnie pepperoni na ostro i też grzaniec ― rzucił bez wyrazu. Prosto i konkretnie, zupełnie tracąc zainteresowanie kelnerką, która zaraz oddelegowała się do kuchni. Paige pochylił się nieco do przodu, wspierając się łokciami o blat stołu, co pozwoliło mu na opuszczenie rąk poniżej poziomu blatu. Dokładnie w momencie, w którym Merc otarł się udem o jego, zdołał dosięgnąć palcami do nogi chłopaka i bez skrępowania przesunąć po niej paznokciami. ― Przynajmniej wiemy czyje towarzystwo najbardziej ci odpowiada ― mruknął równie kąśliwie, zerkając na niego z wymownością kogoś, kto właśnie doszukał się w czarnowłosym słabości.
Nie schlebiaj sobie, Alan.
Nie muszę.
Jak na potwierdzenie, raz jeszcze przesunął paznokciem po nodze Black'a i wreszcie odsunął się od stołu, przylegając plecami do oparcia. Dla większej wygody osunął się nieco niżej i wyciągnął nogi pod stołem, krzyżując je w kostkach.
― Ewentualnie powinieneś urozmaicić swoje towarzystwo.
"Pomyliłeś kuchnię z salą dla gości?"
Rozbawienie które przez chwilę nim targnęło, nie odbiło się ani w oczach, ani na twarzy Mercury'ego. Chłopak wyglądał raczej na zrezygnowanego, gdy patrzył jak jego przyjaciel siada obok jakby nigdy nic.
- Zadawałem sobie przez chwilę dokładnie to samo pytanie, choć z drugiej strony... już dawno przestałem się dziwić. - wymamrotał niewyraźnie pod nosem. Niemniej nie zmieniało to faktu że następna reakcja Rosjanina, była dość zaskakująca. Chłopak uniósł brew, przesuwając wzrokiem pomiędzy nim a Paigem.
- Znacie się? - zapytał krótko, nie kierując pytania do żadnego z nich. Ten który odpowie, ten odpowie. Jeśli w ogóle postanowią to zrobić, biorąc pod uwagę ich upierdliwie trudne charaktery. Co Rosjanin bardzo skutecznie udowodnił kelnerce przy składaniu zamówienia. Westchnął cicho pod nosem. Czy on musiał wszystko utrudniać?
Zgodnie z oczekiwaniami, gdy tylko Alan złożył zamówienie, obrócił głowę w stronę kelnerki, posyłając jej przepraszający, choć na swój sposób zniewalający uśmiech. Potarł końcówkę nosa z wyraźnym zakłopotaniem, nie odwracając od niej wzroku.
- Najmocniej przepraszam za wcześniejsze zachowanie kolegi. Niedawno się tutaj przeprowadził i nie nauczył się jeszcze ani manier, ani szacunku do innych. Proszę nie brać sobie jego słów do serca, jest na etapie negowania sensu każdej najmniejszej rzeczy, która odróżnia się od jego miejsca urodzenia. - kolejny nieśmiały uśmiech zdawał się przywrócić kelnerce pewność siebie, gdy odpowiedziała takim samym uśmiechem. Całe szczęście przynajmniej inni nie zamierzali robić żadnych dziwnych scen, które będzie musiał naprawiać.
Jego dwukolorowe tęczówki skupiły się przez ułamek sekundy na palcach Paige'a przesuwających po jego nadgarstku, nim spojrzał na niego kątem oka. Skrzyżowane spojrzenia nie przyozdobione żadnym uśmiechem dla kogoś z zewnątrz mogły wyglądać jak niemy pojedynek. W końcu postanowił go przerwać w typowy dla siebie szczeniacki sposób, puszczając mu oczko z niejakim rozbawieniem.
Saturn siedział w ciszy na krześle, nie ingerując w spór ani zamawianie. Dopiero po chwili, gdy wszyscy skończyli, obrócił się w stronę Cyrille'a.
- Sky pytał kiedy do nas przyjdziesz. Choć przede wszystkim chciałby zobaczyć swojego brata, który ostatnio szwenda się bezcelowo po akademiku. - beznamiętny wzrok, przewiercający Mercury'ego na wylot zmusił go do odwrócenia uwagi od Alana. Rzucił swojemu bratu wesołe spojrzenie, jednocześnie trącając palcami końcówki palców siedzącego obok niego starszego chłopaka.
- Byłem bardzo zajęty.
- Z pewnością. W tym tygodniu się nie wywiniesz Mercury.
- Spokojnie, nie zamierzam. Muszę odebrać Marsa, ponoć daje im niezły wycisk na treningach i przestają dawać sobie z nim radę. Ran-Ran, będzie?
- Być może. Ostatnio był zajęty sprawami uniwersyteckimi.
- Akurat. Nie chce mi spojrzeć w oczy po tym jak przegrał ostatni zakład.
- Zawsze tak robił. - przez chwilę bracia wymieniali się krótkimi informacjami, dogadując szczegóły piątkowej wizyty w domu. W końcu obaj zamilkli, a Black zwrócił swoją uwagę na Travitzę, siadając wygodniej, podobnie jak Alan. Ułożył swobodnie rękę na jego kolanie, wsuwając prawego buta tuż za jego kostki.
Na twoim miejscu przesunąłbym rękę wyżej.
Ktoś się rozszalał.
Obaj dobrze wiemy, że mu nie odpuścisz.
Nie. To zbyt ciekawe.
Więc przesuń ją wyżej.
O dziwo, wbrew zaleceniom, choć ręka Mercury'ego przesunęła się parę centymetrów ku górze, dalej nawet nie drgnęła, zachowując swoją pozycję. W tym momencie ta forma dotyku całkowicie mu wystarczała.
- Podobno zapisałeś się do klubu muzycznego, Travitza. Nie powiem, byłem niejako zdziwiony, gdy zobaczyłem cię na liście. Myślałem że preferujesz rolę samotnego strzelca. A raczej grajka. - wyglądało na to, że niewiele rzeczy mogło się przed nim ukryć. Co więcej, nie tylko miał dostęp do większości plotkarzy w całej szkole, ale i wszelkich formalnych papierów, którymi zajmował się w samorządzie jako przewodniczący roku. Niemniej naprawdę nie spodziewał się ujrzeć tam właśnie jego. Co przypominało mu o jednej drobnej sprawie.
Spojrzał kątem oka w stronę Alana.
O-ou.
W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo się wścieknie?
Ciężko ocenić.
Na razie się wstrzymam.
Powiedz mu, gdy już przyniosą jedzenie. Albo w trakcie. Zmniejszysz prawdopodobieństwo.
Racja. To dobry plan.
"Powinieneś urozmaicić towarzystwo."
- Jest bardzo rozmaite. - zapewnił go w dość wymijający sposób, zaraz patrząc na Saturna, który przyglądał mu się uważnie. Beznamiętna mina co zawsze, a jednak...
Wyśmiewa cię.
Widzę.
Sukinkot.
W końcu to mój brat.
Rozbawienie które przez chwilę nim targnęło, nie odbiło się ani w oczach, ani na twarzy Mercury'ego. Chłopak wyglądał raczej na zrezygnowanego, gdy patrzył jak jego przyjaciel siada obok jakby nigdy nic.
- Zadawałem sobie przez chwilę dokładnie to samo pytanie, choć z drugiej strony... już dawno przestałem się dziwić. - wymamrotał niewyraźnie pod nosem. Niemniej nie zmieniało to faktu że następna reakcja Rosjanina, była dość zaskakująca. Chłopak uniósł brew, przesuwając wzrokiem pomiędzy nim a Paigem.
- Znacie się? - zapytał krótko, nie kierując pytania do żadnego z nich. Ten który odpowie, ten odpowie. Jeśli w ogóle postanowią to zrobić, biorąc pod uwagę ich upierdliwie trudne charaktery. Co Rosjanin bardzo skutecznie udowodnił kelnerce przy składaniu zamówienia. Westchnął cicho pod nosem. Czy on musiał wszystko utrudniać?
Zgodnie z oczekiwaniami, gdy tylko Alan złożył zamówienie, obrócił głowę w stronę kelnerki, posyłając jej przepraszający, choć na swój sposób zniewalający uśmiech. Potarł końcówkę nosa z wyraźnym zakłopotaniem, nie odwracając od niej wzroku.
- Najmocniej przepraszam za wcześniejsze zachowanie kolegi. Niedawno się tutaj przeprowadził i nie nauczył się jeszcze ani manier, ani szacunku do innych. Proszę nie brać sobie jego słów do serca, jest na etapie negowania sensu każdej najmniejszej rzeczy, która odróżnia się od jego miejsca urodzenia. - kolejny nieśmiały uśmiech zdawał się przywrócić kelnerce pewność siebie, gdy odpowiedziała takim samym uśmiechem. Całe szczęście przynajmniej inni nie zamierzali robić żadnych dziwnych scen, które będzie musiał naprawiać.
Jego dwukolorowe tęczówki skupiły się przez ułamek sekundy na palcach Paige'a przesuwających po jego nadgarstku, nim spojrzał na niego kątem oka. Skrzyżowane spojrzenia nie przyozdobione żadnym uśmiechem dla kogoś z zewnątrz mogły wyglądać jak niemy pojedynek. W końcu postanowił go przerwać w typowy dla siebie szczeniacki sposób, puszczając mu oczko z niejakim rozbawieniem.
Saturn siedział w ciszy na krześle, nie ingerując w spór ani zamawianie. Dopiero po chwili, gdy wszyscy skończyli, obrócił się w stronę Cyrille'a.
- Sky pytał kiedy do nas przyjdziesz. Choć przede wszystkim chciałby zobaczyć swojego brata, który ostatnio szwenda się bezcelowo po akademiku. - beznamiętny wzrok, przewiercający Mercury'ego na wylot zmusił go do odwrócenia uwagi od Alana. Rzucił swojemu bratu wesołe spojrzenie, jednocześnie trącając palcami końcówki palców siedzącego obok niego starszego chłopaka.
- Byłem bardzo zajęty.
- Z pewnością. W tym tygodniu się nie wywiniesz Mercury.
- Spokojnie, nie zamierzam. Muszę odebrać Marsa, ponoć daje im niezły wycisk na treningach i przestają dawać sobie z nim radę. Ran-Ran, będzie?
- Być może. Ostatnio był zajęty sprawami uniwersyteckimi.
- Akurat. Nie chce mi spojrzeć w oczy po tym jak przegrał ostatni zakład.
- Zawsze tak robił. - przez chwilę bracia wymieniali się krótkimi informacjami, dogadując szczegóły piątkowej wizyty w domu. W końcu obaj zamilkli, a Black zwrócił swoją uwagę na Travitzę, siadając wygodniej, podobnie jak Alan. Ułożył swobodnie rękę na jego kolanie, wsuwając prawego buta tuż za jego kostki.
Na twoim miejscu przesunąłbym rękę wyżej.
Ktoś się rozszalał.
Obaj dobrze wiemy, że mu nie odpuścisz.
Nie. To zbyt ciekawe.
Więc przesuń ją wyżej.
O dziwo, wbrew zaleceniom, choć ręka Mercury'ego przesunęła się parę centymetrów ku górze, dalej nawet nie drgnęła, zachowując swoją pozycję. W tym momencie ta forma dotyku całkowicie mu wystarczała.
- Podobno zapisałeś się do klubu muzycznego, Travitza. Nie powiem, byłem niejako zdziwiony, gdy zobaczyłem cię na liście. Myślałem że preferujesz rolę samotnego strzelca. A raczej grajka. - wyglądało na to, że niewiele rzeczy mogło się przed nim ukryć. Co więcej, nie tylko miał dostęp do większości plotkarzy w całej szkole, ale i wszelkich formalnych papierów, którymi zajmował się w samorządzie jako przewodniczący roku. Niemniej naprawdę nie spodziewał się ujrzeć tam właśnie jego. Co przypominało mu o jednej drobnej sprawie.
Spojrzał kątem oka w stronę Alana.
O-ou.
W skali od jednego do dziesięciu jak bardzo się wścieknie?
Ciężko ocenić.
Na razie się wstrzymam.
Powiedz mu, gdy już przyniosą jedzenie. Albo w trakcie. Zmniejszysz prawdopodobieństwo.
Racja. To dobry plan.
"Powinieneś urozmaicić towarzystwo."
- Jest bardzo rozmaite. - zapewnił go w dość wymijający sposób, zaraz patrząc na Saturna, który przyglądał mu się uważnie. Beznamiętna mina co zawsze, a jednak...
Wyśmiewa cię.
Widzę.
Sukinkot.
W końcu to mój brat.
Pavel obserwował Cyryla, niczym jakiś ciekawy okaz zwierzęcia w zoo albo może pewien obraz w galerii sztuki. Aż oparł głowę na dłoni, co by mu ta grawitacja aż tak nie przeszkadzała. Co więcej, parsknął śmiechem po jego słowach. Czyżby blondyn właśnie opowiedział jakiś przedni kawał, że normalnie aż boki zrywać? Nie, w sumie to nie. Tak w zasadzie nie powiedział nic szczególnie zabawnego. Teoretycznie.
Rosjanin podrapał się w tył głowy, strapiony tym, jak zadać pytanie, które aktualnie kołatało mu się po głowie. No bo przecież jakieś względy dobrego wychowania... dobra, dobra, przed chwilą zwyzywał nieszczęsną kelnerkę za to, że nie podobały mu się nazwy pizzy w karcie menu. Kogo on chce oszukiwać, że posiada jakiekolwiek zadatki na dobrze wychowanego człowieka?
- Cierpisz na autyzm? - Zagadnął więc. Oczywiście nie chciał tutaj nikogo obrazić, pytanie było czystą dociekliwością z jego strony. Być może odrobinę nietaktowną, ale jak już zostało wspomniane, maniery nie były jego najmocniejszą stroną.
Co zresztą wypunktował Merc, przepraszając jego wcześniejszą ofiarę, czyli kelnerkę. Fałszywy skurwysyn. Ma na nią wyjebane tak samo jak na resztę tego zaplutego społeczeństwa. Ale pięknie odgrywa swoją rolę, to trzeba było mu oddać. Jednak pewna część jego wypowiedzi niezwykle zainteresowała Rosjanina. Rozsiadł się wygodnie na swoim siedzeniu i zamyślił na jakiś czas.
A potem nagle zaczął opowiadać. Nie kierując tego w niczyją stronę. Po prostu mówił.
- Jak miałem pięć.. albo sześć lat, trafiłem kiedyś do pizzeri. To były moje urodziny, a ojciec w przypływie jakiegoś niesamowitego instynktu stwierdził, że mogłoby mi się to spodobać. Mieszkałem na wsi i to takiej biedniejszej, więc wyprawa do pizzeri w mieście była dla mnie sporym przeżyciem. Nazywała się... Pizza Mexicana. Nie mam pojęcia kurwa dlaczego. W środku leciały stare utwory Britney Spears, a kelnerka bardzo chciała wyglądać jak Britney Spears, tylko że była starą, brzydką pizdą. W rogu stał niedziałający automat z coca-colą. Wszystko było brudne jak kibel na dworcu. Kiedy zamówiliśmy pizzę, kelnerka spytała, czy chcielibyśmy do tego fries with coca-cola, z akcentem jeszcze bardziej chujowym niż mój. Nawet nie rozumieliśmy co to znaczy. Wtedy zauważyłem też flagę konfederatów wywieszoną na jednej ze ścian. Też nie rozumiałem wtedy co to. Jedyne co była tam dobre, to ta coca-cola z niedziałającego automatu, której nie było. Bo jej nie było. - przerwał na chwilę i skierował spojrzenie na Merca, z zadziornym uśmiechem na twarzy.. - Niewielka jest różnica pomiędzy naszymi krajami. Poza tym mieszkam tu od paru lat, kłamliwy chuju.
Trudno określić cel, w jakim mówił to wszystko. W zasadzie to chyba po prostu mu się nudziło, czy coś. Poza tym od czasu do czasu lubił opowiadać o swoim kraju. Wspominał wtedy piękne lata młodości. No dobra, były chujowe, ale mniejsza z tym. Tak czy inaczej raczej nie spodziewał się, aby jego historia w jakiś sposób ich zainteresowała albo chociaż przejęła. Pewnie pomyślą, że szuka teraz jakiegoś żalu czy może współczucia, że przyszło mu się wychowywać w tak chujowym kraju. Kto go jednak znał, ten wiedział, że współczucie to ostatnie, czego Rosjanin chciałby doświadczyć od kogokolwiek. No chyba, że mieli się zaraz zacząć tłuc. To zupełnie inna sprawa.
W międzyczasie umknęło mu jednak pytanie o to, czy znają się z Alanem. Właściwie powinien odpowiedzieć, że nie. Bo przecież nie znali się poza drobnym incydentem na balu, który w zasadzie nie miał nawet większych konsekwencji w późniejszym czasie. Po prostu pozwolił im dowiedzieć się, z jaką osobą mają do czynienia. Czy to już jest znanie się?
- Można tak powiedzieć - odparł więc wymijająco. Najlepsza odpowiedź to brak odpowiedzi.
Wyłączył się na moment, ignorując więc wszelkie komentarze w jego stronę, jakieś dziwne podchody ze strony Alana i Mercury'ego względem siebie i wszystko inne co się działo wokół. Po prostu kiedy bracia Black zaczęli rozprawiać o swojej rodzinie, stracił zupełnie zainteresowanie tym wątkiem i postanowił oddalić się w inne rejony, nawet jeśli fizycznie pozostawał z pizzeri. Dopiero kolejne pytanie Merca sprawiło, że powrócił do rzeczywistości i spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał pytania. Mrugnął kilka razy, a następnie wzruszył barkami.
- Grywam koncerty z zespołami, więc trudno tutaj mówić o samotnym graniu. A aktywność pozalekcyjna jest mi potrzebna do zrobienia wrażenia. Wiesz, że niby się staram i coś tam, pierdolenie. Jak zapewne twoje wszędobylskie uszy już słyszały, nie mam najlepszej opinii wśród najważniejszych w szkole, a potrzebuję jej, aby jakoś przetrwać. - przerwał na moment, aby westchnąć niemal teatralnie. - Mimo to, kiedy patrzę co te klauny wymyślają w ramach klubu, to mam wrażenie, że wskóram tym za wiele.
Czasem ciężko było wyrazić słowami, jakie trudności miewał, aby dopasować się do reszty szkoły w swoim zachowaniu. To co oni nazywali "dystansem do siebie" czy też "odpowiednim, luźnym podejściem do życia" on nazywał zwykłym robieniem z siebie kretyna, na co za bardzo nie miał ochoty. Liczył na coś odrobinę poważniejszego, szczególnie spoglądając na standardy tej szkoły. No bo jednak mówimy o szkole z wysokimi standardami, nawet pomimo przyłączenia tych nieszczęsnych wyrzutków z Hudson's Bay. Czy jak to się tam do cholery nazywało.
Zabawna sprawa, bo większość ludzi w szkole brała go za jednego z tych wyrzutków. Nie miał pojęcia dlaczego.
Spojrzał w kierunku kuchni i kilkukrotnie uderzył palcami o stół. Jedną z rzeczy, za którymi naprawdę nie przepadał, było czekanie na jedzenie. A szczególnie w pizzeriach ten okres potrafił dłużyć się niesamowicie.
Odchylił głowę do tyłu i zaczął przyglądać się sufitowi. Zawsze jakieś zajęcie, nie?
Rosjanin podrapał się w tył głowy, strapiony tym, jak zadać pytanie, które aktualnie kołatało mu się po głowie. No bo przecież jakieś względy dobrego wychowania... dobra, dobra, przed chwilą zwyzywał nieszczęsną kelnerkę za to, że nie podobały mu się nazwy pizzy w karcie menu. Kogo on chce oszukiwać, że posiada jakiekolwiek zadatki na dobrze wychowanego człowieka?
- Cierpisz na autyzm? - Zagadnął więc. Oczywiście nie chciał tutaj nikogo obrazić, pytanie było czystą dociekliwością z jego strony. Być może odrobinę nietaktowną, ale jak już zostało wspomniane, maniery nie były jego najmocniejszą stroną.
Co zresztą wypunktował Merc, przepraszając jego wcześniejszą ofiarę, czyli kelnerkę. Fałszywy skurwysyn. Ma na nią wyjebane tak samo jak na resztę tego zaplutego społeczeństwa. Ale pięknie odgrywa swoją rolę, to trzeba było mu oddać. Jednak pewna część jego wypowiedzi niezwykle zainteresowała Rosjanina. Rozsiadł się wygodnie na swoim siedzeniu i zamyślił na jakiś czas.
A potem nagle zaczął opowiadać. Nie kierując tego w niczyją stronę. Po prostu mówił.
- Jak miałem pięć.. albo sześć lat, trafiłem kiedyś do pizzeri. To były moje urodziny, a ojciec w przypływie jakiegoś niesamowitego instynktu stwierdził, że mogłoby mi się to spodobać. Mieszkałem na wsi i to takiej biedniejszej, więc wyprawa do pizzeri w mieście była dla mnie sporym przeżyciem. Nazywała się... Pizza Mexicana. Nie mam pojęcia kurwa dlaczego. W środku leciały stare utwory Britney Spears, a kelnerka bardzo chciała wyglądać jak Britney Spears, tylko że była starą, brzydką pizdą. W rogu stał niedziałający automat z coca-colą. Wszystko było brudne jak kibel na dworcu. Kiedy zamówiliśmy pizzę, kelnerka spytała, czy chcielibyśmy do tego fries with coca-cola, z akcentem jeszcze bardziej chujowym niż mój. Nawet nie rozumieliśmy co to znaczy. Wtedy zauważyłem też flagę konfederatów wywieszoną na jednej ze ścian. Też nie rozumiałem wtedy co to. Jedyne co była tam dobre, to ta coca-cola z niedziałającego automatu, której nie było. Bo jej nie było. - przerwał na chwilę i skierował spojrzenie na Merca, z zadziornym uśmiechem na twarzy.. - Niewielka jest różnica pomiędzy naszymi krajami. Poza tym mieszkam tu od paru lat, kłamliwy chuju.
Trudno określić cel, w jakim mówił to wszystko. W zasadzie to chyba po prostu mu się nudziło, czy coś. Poza tym od czasu do czasu lubił opowiadać o swoim kraju. Wspominał wtedy piękne lata młodości. No dobra, były chujowe, ale mniejsza z tym. Tak czy inaczej raczej nie spodziewał się, aby jego historia w jakiś sposób ich zainteresowała albo chociaż przejęła. Pewnie pomyślą, że szuka teraz jakiegoś żalu czy może współczucia, że przyszło mu się wychowywać w tak chujowym kraju. Kto go jednak znał, ten wiedział, że współczucie to ostatnie, czego Rosjanin chciałby doświadczyć od kogokolwiek. No chyba, że mieli się zaraz zacząć tłuc. To zupełnie inna sprawa.
W międzyczasie umknęło mu jednak pytanie o to, czy znają się z Alanem. Właściwie powinien odpowiedzieć, że nie. Bo przecież nie znali się poza drobnym incydentem na balu, który w zasadzie nie miał nawet większych konsekwencji w późniejszym czasie. Po prostu pozwolił im dowiedzieć się, z jaką osobą mają do czynienia. Czy to już jest znanie się?
- Można tak powiedzieć - odparł więc wymijająco. Najlepsza odpowiedź to brak odpowiedzi.
Wyłączył się na moment, ignorując więc wszelkie komentarze w jego stronę, jakieś dziwne podchody ze strony Alana i Mercury'ego względem siebie i wszystko inne co się działo wokół. Po prostu kiedy bracia Black zaczęli rozprawiać o swojej rodzinie, stracił zupełnie zainteresowanie tym wątkiem i postanowił oddalić się w inne rejony, nawet jeśli fizycznie pozostawał z pizzeri. Dopiero kolejne pytanie Merca sprawiło, że powrócił do rzeczywistości i spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał pytania. Mrugnął kilka razy, a następnie wzruszył barkami.
- Grywam koncerty z zespołami, więc trudno tutaj mówić o samotnym graniu. A aktywność pozalekcyjna jest mi potrzebna do zrobienia wrażenia. Wiesz, że niby się staram i coś tam, pierdolenie. Jak zapewne twoje wszędobylskie uszy już słyszały, nie mam najlepszej opinii wśród najważniejszych w szkole, a potrzebuję jej, aby jakoś przetrwać. - przerwał na moment, aby westchnąć niemal teatralnie. - Mimo to, kiedy patrzę co te klauny wymyślają w ramach klubu, to mam wrażenie, że wskóram tym za wiele.
Czasem ciężko było wyrazić słowami, jakie trudności miewał, aby dopasować się do reszty szkoły w swoim zachowaniu. To co oni nazywali "dystansem do siebie" czy też "odpowiednim, luźnym podejściem do życia" on nazywał zwykłym robieniem z siebie kretyna, na co za bardzo nie miał ochoty. Liczył na coś odrobinę poważniejszego, szczególnie spoglądając na standardy tej szkoły. No bo jednak mówimy o szkole z wysokimi standardami, nawet pomimo przyłączenia tych nieszczęsnych wyrzutków z Hudson's Bay. Czy jak to się tam do cholery nazywało.
Zabawna sprawa, bo większość ludzi w szkole brała go za jednego z tych wyrzutków. Nie miał pojęcia dlaczego.
Spojrzał w kierunku kuchni i kilkukrotnie uderzył palcami o stół. Jedną z rzeczy, za którymi naprawdę nie przepadał, było czekanie na jedzenie. A szczególnie w pizzeriach ten okres potrafił dłużyć się niesamowicie.
Odchylił głowę do tyłu i zaczął przyglądać się sufitowi. Zawsze jakieś zajęcie, nie?
Kiwnął lekko głową słuchając ich i spojrzał na Merca z uśmiechem.
- Wszystko by doskonalić sztukę! Chociaż nie pozwolił mi dopaść się do garnków... - westchnął zrezygnowany rozkładając ręce. Czas płynął dość powoli w takich momentach gdy wyczekujesz czegoś. Jednak mu to nie przeszkadzało, potrafił na swój sposób być cierpliwy, przez pewien czas. Zerknął na Saturna i rozpromienił się wyraźnie na wspomnieniu o jednym z braci.
- Chyba nie będę mogę mu pozwolić czekać za długo co? - zaśmiał się cicho - jak co poniektórzy~ W gruncie rzeczy to nie mam jakiś szczególnych planów na najbliższy czas, więc każda okazja może być dobra. Więc zapewne wybiorę się do was przy pierwszej okazji. Hm... nie mam nic zaplanowane prawda...? - ostatnią część zdania dodał trochę ciszej, jakby do siebie z zaciętą miną jakby starał sobie przypomnieć co zamierzał robić. Jednak zbytnio nic mu nie przychodziło do głowy, więc chyba o niczym nie zapomniał.
Następnie Rosjanin postanowił im przedstawić historię swojego życia. No proszę, czyżby jednak jego osoba potrafi się przydać, by chociaż w jakimś stopniu zakłócić ten monotonny upływ czasu. Woho! Dodatkowo jak można było wywnioskować ze słów Merca, ten oto gburowaty typ grał w klubie muzycznym! Jak na potwierdzenie tych słów i domysłów, Smuggler przyznał się do tego. Może sama motywacja jego działań była słaba to mimo wszystko jakaś była... a to wszystko czyniło ze Smugglera...
Cyrille spojrzał na niego z gwiazdkami w oczach, nigdy nie było wiadomo co chodzi mu po głowie, ale teraz uformowali drużynę! A wcześniejsza historia Barda, była żywym dowodem jego profesji! Wooho!
Teraz zaczął się przez chwilę przyglądać każdemu obecnemu z osobna, jakby starał się przypisać im odpowiednią profesję. Jak na razie miał za mało danych, ale wszystko przyjdzie w swoim czasie!
Znów spojrzał w stronę kuchni mrużąc lekko oczy, taak już niedługo. Pociągnął nosem z zadowoleniem wyczuwając typowy zapach ciasta w piecu. Takie rzeczy przychodziły z doświadczenia jak również z osobistych cech! Dzięki temu zabiegowi Cyrille wyglądał wręcz jak szczeniak, który nie może się doczekać obiecanego przysmaku. Chociaż musiał zacząć panować nad tym, w końcu nie chciał pokazać przeciwnikowi swojej ekscytacji! To mogłoby być zgubne dla tego pojedynku, dlatego znów przybrał poważny wyraz.
Co z boku mogło wyglądać... komicznie. Nagle taki szczęśliwy nie mogący usiedzieć na miejscu, a za chwilę poważny niczym grabarz podczas pogrzebu.
- Jeszcze trochę - mruknął do siebie i zaczął przyglądać się ponownie towarzyszom, w końcu znajdzie te cechy!
- Wszystko by doskonalić sztukę! Chociaż nie pozwolił mi dopaść się do garnków... - westchnął zrezygnowany rozkładając ręce. Czas płynął dość powoli w takich momentach gdy wyczekujesz czegoś. Jednak mu to nie przeszkadzało, potrafił na swój sposób być cierpliwy, przez pewien czas. Zerknął na Saturna i rozpromienił się wyraźnie na wspomnieniu o jednym z braci.
- Chyba nie będę mogę mu pozwolić czekać za długo co? - zaśmiał się cicho - jak co poniektórzy~ W gruncie rzeczy to nie mam jakiś szczególnych planów na najbliższy czas, więc każda okazja może być dobra. Więc zapewne wybiorę się do was przy pierwszej okazji. Hm... nie mam nic zaplanowane prawda...? - ostatnią część zdania dodał trochę ciszej, jakby do siebie z zaciętą miną jakby starał sobie przypomnieć co zamierzał robić. Jednak zbytnio nic mu nie przychodziło do głowy, więc chyba o niczym nie zapomniał.
Następnie Rosjanin postanowił im przedstawić historię swojego życia. No proszę, czyżby jednak jego osoba potrafi się przydać, by chociaż w jakimś stopniu zakłócić ten monotonny upływ czasu. Woho! Dodatkowo jak można było wywnioskować ze słów Merca, ten oto gburowaty typ grał w klubie muzycznym! Jak na potwierdzenie tych słów i domysłów, Smuggler przyznał się do tego. Może sama motywacja jego działań była słaba to mimo wszystko jakaś była... a to wszystko czyniło ze Smugglera...
BARDEM
Cyrille spojrzał na niego z gwiazdkami w oczach, nigdy nie było wiadomo co chodzi mu po głowie, ale teraz uformowali drużynę! A wcześniejsza historia Barda, była żywym dowodem jego profesji! Wooho!
Teraz zaczął się przez chwilę przyglądać każdemu obecnemu z osobna, jakby starał się przypisać im odpowiednią profesję. Jak na razie miał za mało danych, ale wszystko przyjdzie w swoim czasie!
Znów spojrzał w stronę kuchni mrużąc lekko oczy, taak już niedługo. Pociągnął nosem z zadowoleniem wyczuwając typowy zapach ciasta w piecu. Takie rzeczy przychodziły z doświadczenia jak również z osobistych cech! Dzięki temu zabiegowi Cyrille wyglądał wręcz jak szczeniak, który nie może się doczekać obiecanego przysmaku. Chociaż musiał zacząć panować nad tym, w końcu nie chciał pokazać przeciwnikowi swojej ekscytacji! To mogłoby być zgubne dla tego pojedynku, dlatego znów przybrał poważny wyraz.
Co z boku mogło wyglądać... komicznie. Nagle taki szczęśliwy nie mogący usiedzieć na miejscu, a za chwilę poważny niczym grabarz podczas pogrzebu.
- Jeszcze trochę - mruknął do siebie i zaczął przyglądać się ponownie towarzyszom, w końcu znajdzie te cechy!
Ingerencja Mistrza Gry
W pizzerii przetaczało się kilkanaście różnych osób. Otyłe kobiety, piękne
panienki, napakowani strongmani, lalusie w rureczkach, blachary, punki. Było ich na tyle dużo, że nikt nie zwracał szczególnej uwagi na to jak kto wygląda, co zamawia itp. W końcu kogo to interesuje. Do pomieszczenia weszła osoba ubiorem przypominająca muzułmanina, a na plecach posiadał normalny, czarny plecak. Był to mężczyzna, który mocno przestrzegał kulturę Islamu. Jego wygląd mówił wszystko - nic mu nie brakowało. Całkiem możliwe, że parę osób spoczęło na nim swoje spojrzenia, jednak większość zajmowała się swoimi przeżyciami. Bo kogo interesuje to, jaką religię wyznaje.
Muzułmanin przemierzył parę kroków do przodu, stając na środku restauracji, jakby chciał się zastanowić nad wyborem pizzy. Przez parę sekund obserwował zgromadzonych ludzi, a kiedy miał pewność, że ich czujność była zaspokojona, zdjął plecak krzycząc Allah Akbar. Rzuciwszy plecak na ziemię od razu wybiegł z pizzerii, a w pomieszczeniu zasiała się panika.
― Nie nazwałbym tego znajomością ― przyznał, nie mijając się z prawdą, ale i nie zaspokajając potrzeby wiedzy Black'a na ten temat. Jedno przypadkowe spotkanie, które na domiar złego nie trwało długo i nie zmieniało za wiele w ich życiu, nie czyniło z nich kumpli. Imię blondyna średnio zapadło mu w pamięć. O wiele bardziej kojarzył go jako Czcigodnego, co wspominał z niejakim rozbawieniem, gdy przed oczami miał drobną dziewczynę, zawzięcie broniącą swojego idola. Nie było o czym mówić.
„Najmocniej przepraszam za wcześniejsze zachowanie kolegi.”
Choć z tej perspektywy trudniej było mu się przyjrzeć wyrazowi twarzy czarnowłosego, przesuwał wzrokiem od niego, do kelnerki, jakby nie chciał ani jednego elementu tego teatrzyku. Trzeba przyznać, że zachowywał się jak prawdziwy książę, jednak twarz Paige'a nie zdradzała najmniejszego zaskoczenia tym faktem, jakby przeczuwał, że ma do czynienia z kimś, kto jak na zawołanie mógł przybrać dowolną maskę, przez co wieczny udział w balu stał się jego naturą. Nie zdziwiłby się, gdyby chłopak już sam nie rozróżniał, co faktycznie oznaczało naturalne zachowanie.
Ale to nie było jego sprawą.
Ledwie uniósł kącik ust wyżej, gdy chłopak znów poświecił mu swoją uwagę, jednak szybko skierował wzrok ku Travitzie, który uraczył ich swoją historią. Co dziwne – Alanowi nawet udało się wysłuchać jej do końca. Zapewne wszystkie epitety i porównania wpłynęły na to, że ciężko było mu współczuć tego chujowego dzieciństwa. Właściwie historia była całkiem zabawna, choć na całe szczęście nie na tyle, by musiał powstrzymywać się od śmiechu. Drobny błysk rozbawienia w ciemnych tęczówkach wraz ze znużonym wyrazem na twarzy nie rzucał się aż tak w oczy. Pod wpływem dotyku na palcach oddał gest, zaraz zaciskając rękę w luźną pięść, jakby miało to oznaczać wygraną w tej niewinnej rywalizacji, przenosząc spojrzenie na Saturna, który jako następny zabrał głos. Z początku przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci i Cyrille'a, ale ostatecznie też stał się tylko biernym uczestnikiem tego spotkania i prawdopodobnie jedynym, którego ze wszystkimi łączyła najkrótsza „znajomość”. Ułożywszy rękę na udzie Mercury'ego w geście odpłacającym się pięknym za nadobne, zupełnie nieświadomie zastukał o nie palcami, gdy przesuwał wzrokiem po wypełnionej klientami pizzerii.
Trzymasz rękę nie tam, gdzie powinieneś.
Serio? Nie zauważyłem.
Może dla odmiany sam powinieneś się zintegrować z mniej pedalską częścią otoczenia. Albo zainteresować się tematem szkoły. Widzisz? Może też powinieneś dołączyć do klubu? Nawet ten opryskliwy frajer myśli o swojej reputacji. Klub muzyczny byłby dla ciebie idealny.
Ujawnianie się z jakimkolwiek talentem na terenie szkoły jest kłopotliwe. To tylko krok od próby wymuszenia na tobie uczestnictwa w akademiach i reprezentowaniu szkoły w różnych konkursach.
Uniósł wolną rękę i rozmasował nią obolały kark, nadal nie odrywając tej drugiej od nogi bruneta, jakby trzymanie jej tam było rzeczą, która w takich miejscach uchodziła za chleb powszedni. Nie dało się jednak ukryć, że czerpał niemałą korzyść, mogąc chłonąć ciepło zmarzniętą dłonią z najlepiej dostępnego źródła. To, co myślał na ten temat Merc, było już mniej priorytetową sprawą.
„Jest bardzo rozmaite.”
― Czyli dziś nie dołączy do nas już żaden ciemnowłosy nerd i nadpobudliwy rudzielec? ― wymruczał konspiracyjnie ze znaną sobie złośliwością, przechyliwszy wcześniej głowę w stronę chłopaka, żeby dokładniej mógł go usłyszeć. Właśnie przez to nie zwrócił uwagi na nowego gościa w lokalu – zresztą, kto inny by to zrobił? Obcokrajowiec, jak obcokrajowiec, a takich plątało się po ulicy od groma.
„Allah Akbar!”
Był jedną z tych osób, które takie akcje brały raczej za żart, ale jego nastawienie zapewne nie było w stanie wprowadzić harmonii w spanikowanym tłumie. W jednej chwili wszyscy siedzieli na swoich miejscach, w drugiej poderwali się z siedzeń, jakby głos zamachowca nie różnił się od huku wystrzału z pistoletu. Wszyscy bez wyjątku chcieli wydostać się z miejsca zagrożenia i jak stado spłoszonych zwierząt, kierowali się do wyjścia, przepychając między sobą. W końcu ratowanie własnego tyłka bylo stawiane ponad dobro innych. Jakaś słabsza kobieta, wpadła na ich stolik, zepchnięta pomiędzy Saturna a Cyrille'a. Wystraszona tym nagłym zwrotem akcji, nawet nie pomyślała o przeprosinach, choć doprowadziła ich przyszłe – i już niedoszłe – miejsce jedzenia do ruiny. Idealnie prosty obrus nagle pofalował się w wielu miejscach i częściowo zjechał z blatu. Stojak z przyprawami wywrócił się, a niezamknięta solniczka potoczyła się po blacie, ciągnąc za sobą ścieżkę białych drobinek. Dla przesądnych rozsypanie soli było zwiastunem pecha i tragedii – widocznie w tym przypadku ktoś musiał mieć rację.
I tyle z kolacji.
To zaraz wybuchnie, a ty przejmujesz się jedzeniem?
― PROSZĘ NIE PANIKOWAĆ, POLICJA ZARAZ TU BĘDZIE ― krzyknął mężczyzna w stroju kucharza, który starał się jakoś zapanować nad sytuacją. ― POLECONO NAM OPUŚCIĆ LOKAL. NIECH CZĘŚĆ Z PAŃSTWA SKIERUJE SIĘ TYLNYM WYJŚCIEM PRZEZ KUCHNIĘ! PROSZĘ SIĘ NIE PRZEPYCHAĆ.
― Powodzenia ― wymruczał do siebie pod nosem, widząc jak część klientów automatycznie zawraca, by utorować sobie drogę do drugiego przejścia. Kwestią czasu było aż za ich plecami rozległy się trzask upadającego garnka. Wydawało mu się, że gdzieś tam i kilka talerzy rozbiło się na podłodze.
― Mamo, co się dzieje?
― Wiedziałem, ze tych skurwieli powinni zarzynać. Jebane świętoszki.
― Patrz pan, jak leziesz!
― ANNIE?! Gdzie jesteś, skarbie?!
― Szybciej! To zaraz wybuchnie!
Od nadmiaru mieszających się ze sobą głosów pękała głowa. Jakby właśnie wpakowano go do gniazda os, z którego już po chwili sam chciał się wydostać, czując, jak coraz więcej ludzi przypadkiem niebezpiecznie przechyla się w jego stronę albo ociera o jego ramię.
― Chyba pora się zwijać ― rzucił, podnosząc się z miejsca. ― Nie wiem jak wam, ale mi nie uśmiecha mi się zabawa w składanie zeznań. ― Wzruszył barkami i odczekał chwilę na reakcję całej reszty, po czym ruszył w stronę wyjścia, starając się nie ulegać zbytniemu naporowi przepychającej się reszcie ludzi, której już udawało się dostawać do wyjścia. Wiedział doskonale co czeka go po wyjściu na zewnątrz, skąd wcześniej za wszelką cenę chciał znaleźć sobie cieplejsze miejsce. Mróz natychmiast uderzył jego rozgrzane już wcześniej policzki i ręce. Nie miał na sobie kurtki i aktualnie nawet nie łudził się, że znajdzie tamtego chłopaka po przeciwnej stronie ulicy, gdy wszyscy tak zawzięcie wrzeszczeli, że trzeba stąd uciekać, że w pobliżu jest bomba.
Obejrzał się za siebie i rozpiął guzik koszuli przy zawiniętym do łokcia rękawie, po czym to samo uczynił z drugim, osłaniając narażone na zimno przedramiona. Choć prawdę mówiąc ten cienki materiał gówno mu dawał.
I na co jeszcze czekasz? Zabawa skończona.
„Najmocniej przepraszam za wcześniejsze zachowanie kolegi.”
Choć z tej perspektywy trudniej było mu się przyjrzeć wyrazowi twarzy czarnowłosego, przesuwał wzrokiem od niego, do kelnerki, jakby nie chciał ani jednego elementu tego teatrzyku. Trzeba przyznać, że zachowywał się jak prawdziwy książę, jednak twarz Paige'a nie zdradzała najmniejszego zaskoczenia tym faktem, jakby przeczuwał, że ma do czynienia z kimś, kto jak na zawołanie mógł przybrać dowolną maskę, przez co wieczny udział w balu stał się jego naturą. Nie zdziwiłby się, gdyby chłopak już sam nie rozróżniał, co faktycznie oznaczało naturalne zachowanie.
Ale to nie było jego sprawą.
Ledwie uniósł kącik ust wyżej, gdy chłopak znów poświecił mu swoją uwagę, jednak szybko skierował wzrok ku Travitzie, który uraczył ich swoją historią. Co dziwne – Alanowi nawet udało się wysłuchać jej do końca. Zapewne wszystkie epitety i porównania wpłynęły na to, że ciężko było mu współczuć tego chujowego dzieciństwa. Właściwie historia była całkiem zabawna, choć na całe szczęście nie na tyle, by musiał powstrzymywać się od śmiechu. Drobny błysk rozbawienia w ciemnych tęczówkach wraz ze znużonym wyrazem na twarzy nie rzucał się aż tak w oczy. Pod wpływem dotyku na palcach oddał gest, zaraz zaciskając rękę w luźną pięść, jakby miało to oznaczać wygraną w tej niewinnej rywalizacji, przenosząc spojrzenie na Saturna, który jako następny zabrał głos. Z początku przysłuchiwał się rozmowie dwóch braci i Cyrille'a, ale ostatecznie też stał się tylko biernym uczestnikiem tego spotkania i prawdopodobnie jedynym, którego ze wszystkimi łączyła najkrótsza „znajomość”. Ułożywszy rękę na udzie Mercury'ego w geście odpłacającym się pięknym za nadobne, zupełnie nieświadomie zastukał o nie palcami, gdy przesuwał wzrokiem po wypełnionej klientami pizzerii.
Trzymasz rękę nie tam, gdzie powinieneś.
Serio? Nie zauważyłem.
Może dla odmiany sam powinieneś się zintegrować z mniej pedalską częścią otoczenia. Albo zainteresować się tematem szkoły. Widzisz? Może też powinieneś dołączyć do klubu? Nawet ten opryskliwy frajer myśli o swojej reputacji. Klub muzyczny byłby dla ciebie idealny.
Ujawnianie się z jakimkolwiek talentem na terenie szkoły jest kłopotliwe. To tylko krok od próby wymuszenia na tobie uczestnictwa w akademiach i reprezentowaniu szkoły w różnych konkursach.
Uniósł wolną rękę i rozmasował nią obolały kark, nadal nie odrywając tej drugiej od nogi bruneta, jakby trzymanie jej tam było rzeczą, która w takich miejscach uchodziła za chleb powszedni. Nie dało się jednak ukryć, że czerpał niemałą korzyść, mogąc chłonąć ciepło zmarzniętą dłonią z najlepiej dostępnego źródła. To, co myślał na ten temat Merc, było już mniej priorytetową sprawą.
„Jest bardzo rozmaite.”
― Czyli dziś nie dołączy do nas już żaden ciemnowłosy nerd i nadpobudliwy rudzielec? ― wymruczał konspiracyjnie ze znaną sobie złośliwością, przechyliwszy wcześniej głowę w stronę chłopaka, żeby dokładniej mógł go usłyszeć. Właśnie przez to nie zwrócił uwagi na nowego gościa w lokalu – zresztą, kto inny by to zrobił? Obcokrajowiec, jak obcokrajowiec, a takich plątało się po ulicy od groma.
„Allah Akbar!”
Był jedną z tych osób, które takie akcje brały raczej za żart, ale jego nastawienie zapewne nie było w stanie wprowadzić harmonii w spanikowanym tłumie. W jednej chwili wszyscy siedzieli na swoich miejscach, w drugiej poderwali się z siedzeń, jakby głos zamachowca nie różnił się od huku wystrzału z pistoletu. Wszyscy bez wyjątku chcieli wydostać się z miejsca zagrożenia i jak stado spłoszonych zwierząt, kierowali się do wyjścia, przepychając między sobą. W końcu ratowanie własnego tyłka bylo stawiane ponad dobro innych. Jakaś słabsza kobieta, wpadła na ich stolik, zepchnięta pomiędzy Saturna a Cyrille'a. Wystraszona tym nagłym zwrotem akcji, nawet nie pomyślała o przeprosinach, choć doprowadziła ich przyszłe – i już niedoszłe – miejsce jedzenia do ruiny. Idealnie prosty obrus nagle pofalował się w wielu miejscach i częściowo zjechał z blatu. Stojak z przyprawami wywrócił się, a niezamknięta solniczka potoczyła się po blacie, ciągnąc za sobą ścieżkę białych drobinek. Dla przesądnych rozsypanie soli było zwiastunem pecha i tragedii – widocznie w tym przypadku ktoś musiał mieć rację.
I tyle z kolacji.
To zaraz wybuchnie, a ty przejmujesz się jedzeniem?
― PROSZĘ NIE PANIKOWAĆ, POLICJA ZARAZ TU BĘDZIE ― krzyknął mężczyzna w stroju kucharza, który starał się jakoś zapanować nad sytuacją. ― POLECONO NAM OPUŚCIĆ LOKAL. NIECH CZĘŚĆ Z PAŃSTWA SKIERUJE SIĘ TYLNYM WYJŚCIEM PRZEZ KUCHNIĘ! PROSZĘ SIĘ NIE PRZEPYCHAĆ.
― Powodzenia ― wymruczał do siebie pod nosem, widząc jak część klientów automatycznie zawraca, by utorować sobie drogę do drugiego przejścia. Kwestią czasu było aż za ich plecami rozległy się trzask upadającego garnka. Wydawało mu się, że gdzieś tam i kilka talerzy rozbiło się na podłodze.
― Mamo, co się dzieje?
― Wiedziałem, ze tych skurwieli powinni zarzynać. Jebane świętoszki.
― Patrz pan, jak leziesz!
― ANNIE?! Gdzie jesteś, skarbie?!
― Szybciej! To zaraz wybuchnie!
Od nadmiaru mieszających się ze sobą głosów pękała głowa. Jakby właśnie wpakowano go do gniazda os, z którego już po chwili sam chciał się wydostać, czując, jak coraz więcej ludzi przypadkiem niebezpiecznie przechyla się w jego stronę albo ociera o jego ramię.
― Chyba pora się zwijać ― rzucił, podnosząc się z miejsca. ― Nie wiem jak wam, ale mi nie uśmiecha mi się zabawa w składanie zeznań. ― Wzruszył barkami i odczekał chwilę na reakcję całej reszty, po czym ruszył w stronę wyjścia, starając się nie ulegać zbytniemu naporowi przepychającej się reszcie ludzi, której już udawało się dostawać do wyjścia. Wiedział doskonale co czeka go po wyjściu na zewnątrz, skąd wcześniej za wszelką cenę chciał znaleźć sobie cieplejsze miejsce. Mróz natychmiast uderzył jego rozgrzane już wcześniej policzki i ręce. Nie miał na sobie kurtki i aktualnie nawet nie łudził się, że znajdzie tamtego chłopaka po przeciwnej stronie ulicy, gdy wszyscy tak zawzięcie wrzeszczeli, że trzeba stąd uciekać, że w pobliżu jest bomba.
Obejrzał się za siebie i rozpiął guzik koszuli przy zawiniętym do łokcia rękawie, po czym to samo uczynił z drugim, osłaniając narażone na zimno przedramiona. Choć prawdę mówiąc ten cienki materiał gówno mu dawał.
I na co jeszcze czekasz? Zabawa skończona.
Spojrzał to na Pavla, to na Alana wyraźnie zastanawiając się nad ich odpowiedziami. W ostateczności o nic nie zapytał, stwierdzając że skoro żaden z nich nie zamierzał niczego tłumaczyć, nie była to informacja na tyle ważna, by musiał ją znać. Tym bardziej, że w żaden sposób nie dotyczyła jego osoby. Nie należał do tych wielce ciekawskich osób, które drążyły swojemu rozmówcy dziurę w brzuchu po drobnym wspomnieniu czegoś co brzmiało choć trochę interesująco.
Nie było do końca wiadome czy Mercury wyczuł na sobie wzrok Paige'a, gdy ten tłumaczył się przed kelnerką w imieniu Rosjanina czy też nie. Wyglądał na kogoś, kto był skupiony na swoim zadaniu do tego stopnia, że kobieta stała się jedyną osobą na świecie, której poświęcał w tym momencie wszystko. A przynajmniej tak by się wydawało, gdyby nie ciągły dotyk który utrzymywał z Alanem. Wtem gdy wszystko zdawało się wyjaśnić, Rosjanin zaczął mówić. Historia zaczęła się niby to normalnie i spokojnie. Obrócił więc głowę w jego stronę, podobnie jak on rozsiadając się nieco wygodniej. Dopiero na koniec, widząc złośliwy uśmiech Travitzy, przekrzywił głowę w bok przyglądając mu się wyraźnie zagubionym wzrokiem.
- Przepraszam? Nie zrozumiałem większości przez ten rosyjski akcent. - jego usta wykrzywiły się w sarkastycznym wyrazie. Jebany skurwiel. Całym sobą mówił, że doskonale zrozumiał każde najmniejsze słowo, a mimo to musiał dorzucić swoje trzy grosze, by przedstawić całą sytuację tak, a nie inaczej. Mimo to, gdy zaczął mówić o klubie, pokiwał parę razy głową, wyraźnie mu przytakując.
- Właśnie dlatego się tam nie zapisałem. Powiedzmy, że ja i panna Sheridan za sobą nie przepadamy. Uwielbiam ją wkurwiać dowcipami o blondynkach i patrzeć jak mimo wszystko próbuje zachować twarz kompletnie mnie ignorując. A w jej oczach widać ten blask pod tytułem 'zaraz ci jebnę, Black'. - zaśmiał się na głos z wyraźnym rozbawieniem, dopiero po chwili przypominając sobie, że zapomniał o jednym drobnym szczególe. Obrócił głowę w stronę Paige'a, rzucając mu uśmiech z serii sorry-not-sorry.
- Zapomniałem przez chwilę, że to twoja siostra. I nie planuję żadnych ner-... - poklepał go parę razy po udzie, zupełnie jakby ten dotyk miał mu wynagrodzić wcześniejsze słowa, jednocześnie urywając swoją wypowiedź w połowie.
- ... dów. Skłamałem. Zapomniałem, że zaprosiłem siostrę. Nie tylko jest ciemnowłosa. To największy nerd jakiego znam. Ale rodzina to rodzina.
- Amaya przyjdzie? - Saturn przez chwilę się zainteresował, rzucając mu pytające spojrzenie. Mercury odpowiedział kiwając parę razy głową. Ciche i zamyślone "hm" brata było ostatnim dźwiękiem jaki z siebie wydał nim rozegrała się scena niczym z filmu. Mercury siedział w miejscu patrząc w milczeniu na torbę, nim w końcu podniósł wzrok na Alana.
- To jakiś żart? - zapytał unosząc brew. Nie bawił go. Niemniej ludzie rzucający się do drzwi, raczej nie mogli być ustawieni. Przez chwilę przyglądał się temu dzikiemu stadu, nim w końcu kucharz wskazał im nowe wyjście.
- Chodźmy. Może to żart, a może faktycznie za moment pierdolnie. Lepiej być poza lokalem, zjemy coś w klubie. - rzucił szybko, od razu wstając i zakładając swoje ciuchy. Ruszył w stronę wyjścia, krzywiąc się nieznacznie, gdy jeden z mężczyzn prawie go staranował, próbując wydostać się na zewnątrz. Wśród zgiełku usłyszał jeden dźwięk, który zmusił go do rozejrzenia się.
- Merc. - Saturn dotknął jego ramienia i skinął głową w lewo, prosto na wcześniejsze źródło. Na oko pięcioletnia dziewczynka stała z boku nie ruszając się z miejsca. Jedynie jej dłonie uniesione do twarzy raz po raz ocierały oczy, z których w akompaniamencie głośnego wycia ściekały łzy. Wyglądało na to, że tłum odseparował ją od rodziców, a wszyscy woleli dbać o własny tyłek nie przejmując się pozostawionym dzieckiem.
- Zajmę się tym, idźcie przodem. - rzucił krótko do brata. Saturn uścisnął krótko jego ramię i ruszył dalej w stronę wyjścia. Młodszy Black czym prędzej przepchnął się przez resztkę ludzi i ukucnął przy dziewczynce, uśmiechając się do niej nieznacznie.
- Hej mała, zabiorę cię stąd, co? Nie płacz, twoja mama napewno czeka na ciebie na zewnątrz. - całe szczęście, nie wyglądało na to by zamierzała protestować. Choć nadal była cała zapłakana, pociągnęła parę razy nosem i pokiwała grzecznie głową. Wziął ją na ręce i ponownie ruszył w stronę wyjścia, by czym prędzej wydostać się na powietrze.
Zimno.
- ANNIE? ANNIE!? - spanikowana kobieta biegała dookoła krzycząc raz po raz czyjeś imię. Dziewczynka obejmująca jego kark rękami, choć do tej pory wtulała się kurczowo w jego ramię, teraz wyprostowała się szukając źródła głosu.
- Mama? - czarnowłosy zerknął na nią kątem oka. Całe szczeście zlokalizowanie krzyczącej kobiety nie należało do najtrudniejszych.
- ANNIE, KOCHANIE! - gdy tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku, podbiegła do niego czym prędzej wycierając ściekające po policzkach łzy. Podał jej dziewczynkę uśmiechając się nieznacznie, gdy złapała ją tuląc do siebie kurczowo, raz po raz całując jej włosy.
- Dziękuję, bardzo ci dziękuję! - nie wiedział właściwie czy więcej razy mu podziękowała, czy może się ukłoniła. Tak czy inaczej, gdy w końcu stwierdził po raz kolejny, że nie ma za co dziękować, przeprosił ją uprzejmie i rozejrzał się próbując odnaleźć swoją grupę. Dzięki bogu, że Alan tak bardzo wyróżniał się na tle innych. Zwłaszcza teraz.
- Paige. - wypowiedział jego imię, by zwrócić na siebie jego uwagę, nim zarzucił mu na szyję własny szalik. Nie patrząc mu w oczy, zawiązał go sprawnym ruchem, zaraz ściągając i czapkę, którą również mu założył bez najmniejszego problemu. Miało się tę wprawę po ubieraniu brata. Ciche zgrzytnięcie zwiastujące rozsunięcie suwaka zostało zwieńczone zdjęciem kurtki. Przytrzymał ją kolanami i ściągnął z siebie cieńszą, skórzaną kurtkę w której siedział wczesniej w pizzerii. Nie była może ocieplana, ale lepsze to niż nic. W ułamku sekundy jego ramiona pokryły się gęsią skórką. Nawet nie chciał sobie wyobrażać jak bardzo musiało być zimno blondynowi. Zarzucił mu luźno skórę na ramiona, samemu zakładając z powrotem swoją zimową i stanął obok niego, patrząc na pozostałych.
- Chodźmy prosto do klubu. Nie ma co tu dłużej stać. - mruknął zerkając na Saturna. Ten przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu, nim ściągnął swoją czapkę. Kopiując jego wcześniejszy ruch, wcisnął mu ją na głowę bez słowa, od razu się odwracając w stronę uliczki, gdzie znajdował się wspomniany przez niego wcześniej klub. Też nie zamierzał tu dłużej zostawać, nienawidził panikujących ludzi.
Mercury podniósł rękę i ułożył ją na plecach Alana, pocierając nią jego kręgosłup. Wątpił by miało go to jakoś mocniej rozgrzać biorąc pod uwagę panującą pogodę.
- Następnym razem po prostu zabierz dzieciaka do jakiegoś budynku i zadzwoń do jego matki, kretynie. - wymamrotał na tyle cicho, by był jedyną osobą, która usłyszała jego słowa. Dopiero teraz zdradził, że doskonale widział co wydarzyło się wcześniej przed pizzerią.
Nie było do końca wiadome czy Mercury wyczuł na sobie wzrok Paige'a, gdy ten tłumaczył się przed kelnerką w imieniu Rosjanina czy też nie. Wyglądał na kogoś, kto był skupiony na swoim zadaniu do tego stopnia, że kobieta stała się jedyną osobą na świecie, której poświęcał w tym momencie wszystko. A przynajmniej tak by się wydawało, gdyby nie ciągły dotyk który utrzymywał z Alanem. Wtem gdy wszystko zdawało się wyjaśnić, Rosjanin zaczął mówić. Historia zaczęła się niby to normalnie i spokojnie. Obrócił więc głowę w jego stronę, podobnie jak on rozsiadając się nieco wygodniej. Dopiero na koniec, widząc złośliwy uśmiech Travitzy, przekrzywił głowę w bok przyglądając mu się wyraźnie zagubionym wzrokiem.
- Przepraszam? Nie zrozumiałem większości przez ten rosyjski akcent. - jego usta wykrzywiły się w sarkastycznym wyrazie. Jebany skurwiel. Całym sobą mówił, że doskonale zrozumiał każde najmniejsze słowo, a mimo to musiał dorzucić swoje trzy grosze, by przedstawić całą sytuację tak, a nie inaczej. Mimo to, gdy zaczął mówić o klubie, pokiwał parę razy głową, wyraźnie mu przytakując.
- Właśnie dlatego się tam nie zapisałem. Powiedzmy, że ja i panna Sheridan za sobą nie przepadamy. Uwielbiam ją wkurwiać dowcipami o blondynkach i patrzeć jak mimo wszystko próbuje zachować twarz kompletnie mnie ignorując. A w jej oczach widać ten blask pod tytułem 'zaraz ci jebnę, Black'. - zaśmiał się na głos z wyraźnym rozbawieniem, dopiero po chwili przypominając sobie, że zapomniał o jednym drobnym szczególe. Obrócił głowę w stronę Paige'a, rzucając mu uśmiech z serii sorry-not-sorry.
- Zapomniałem przez chwilę, że to twoja siostra. I nie planuję żadnych ner-... - poklepał go parę razy po udzie, zupełnie jakby ten dotyk miał mu wynagrodzić wcześniejsze słowa, jednocześnie urywając swoją wypowiedź w połowie.
- ... dów. Skłamałem. Zapomniałem, że zaprosiłem siostrę. Nie tylko jest ciemnowłosa. To największy nerd jakiego znam. Ale rodzina to rodzina.
- Amaya przyjdzie? - Saturn przez chwilę się zainteresował, rzucając mu pytające spojrzenie. Mercury odpowiedział kiwając parę razy głową. Ciche i zamyślone "hm" brata było ostatnim dźwiękiem jaki z siebie wydał nim rozegrała się scena niczym z filmu. Mercury siedział w miejscu patrząc w milczeniu na torbę, nim w końcu podniósł wzrok na Alana.
- To jakiś żart? - zapytał unosząc brew. Nie bawił go. Niemniej ludzie rzucający się do drzwi, raczej nie mogli być ustawieni. Przez chwilę przyglądał się temu dzikiemu stadu, nim w końcu kucharz wskazał im nowe wyjście.
- Chodźmy. Może to żart, a może faktycznie za moment pierdolnie. Lepiej być poza lokalem, zjemy coś w klubie. - rzucił szybko, od razu wstając i zakładając swoje ciuchy. Ruszył w stronę wyjścia, krzywiąc się nieznacznie, gdy jeden z mężczyzn prawie go staranował, próbując wydostać się na zewnątrz. Wśród zgiełku usłyszał jeden dźwięk, który zmusił go do rozejrzenia się.
- Merc. - Saturn dotknął jego ramienia i skinął głową w lewo, prosto na wcześniejsze źródło. Na oko pięcioletnia dziewczynka stała z boku nie ruszając się z miejsca. Jedynie jej dłonie uniesione do twarzy raz po raz ocierały oczy, z których w akompaniamencie głośnego wycia ściekały łzy. Wyglądało na to, że tłum odseparował ją od rodziców, a wszyscy woleli dbać o własny tyłek nie przejmując się pozostawionym dzieckiem.
- Zajmę się tym, idźcie przodem. - rzucił krótko do brata. Saturn uścisnął krótko jego ramię i ruszył dalej w stronę wyjścia. Młodszy Black czym prędzej przepchnął się przez resztkę ludzi i ukucnął przy dziewczynce, uśmiechając się do niej nieznacznie.
- Hej mała, zabiorę cię stąd, co? Nie płacz, twoja mama napewno czeka na ciebie na zewnątrz. - całe szczęście, nie wyglądało na to by zamierzała protestować. Choć nadal była cała zapłakana, pociągnęła parę razy nosem i pokiwała grzecznie głową. Wziął ją na ręce i ponownie ruszył w stronę wyjścia, by czym prędzej wydostać się na powietrze.
Zimno.
- ANNIE? ANNIE!? - spanikowana kobieta biegała dookoła krzycząc raz po raz czyjeś imię. Dziewczynka obejmująca jego kark rękami, choć do tej pory wtulała się kurczowo w jego ramię, teraz wyprostowała się szukając źródła głosu.
- Mama? - czarnowłosy zerknął na nią kątem oka. Całe szczeście zlokalizowanie krzyczącej kobiety nie należało do najtrudniejszych.
- ANNIE, KOCHANIE! - gdy tylko znalazł się w zasięgu jej wzroku, podbiegła do niego czym prędzej wycierając ściekające po policzkach łzy. Podał jej dziewczynkę uśmiechając się nieznacznie, gdy złapała ją tuląc do siebie kurczowo, raz po raz całując jej włosy.
- Dziękuję, bardzo ci dziękuję! - nie wiedział właściwie czy więcej razy mu podziękowała, czy może się ukłoniła. Tak czy inaczej, gdy w końcu stwierdził po raz kolejny, że nie ma za co dziękować, przeprosił ją uprzejmie i rozejrzał się próbując odnaleźć swoją grupę. Dzięki bogu, że Alan tak bardzo wyróżniał się na tle innych. Zwłaszcza teraz.
- Paige. - wypowiedział jego imię, by zwrócić na siebie jego uwagę, nim zarzucił mu na szyję własny szalik. Nie patrząc mu w oczy, zawiązał go sprawnym ruchem, zaraz ściągając i czapkę, którą również mu założył bez najmniejszego problemu. Miało się tę wprawę po ubieraniu brata. Ciche zgrzytnięcie zwiastujące rozsunięcie suwaka zostało zwieńczone zdjęciem kurtki. Przytrzymał ją kolanami i ściągnął z siebie cieńszą, skórzaną kurtkę w której siedział wczesniej w pizzerii. Nie była może ocieplana, ale lepsze to niż nic. W ułamku sekundy jego ramiona pokryły się gęsią skórką. Nawet nie chciał sobie wyobrażać jak bardzo musiało być zimno blondynowi. Zarzucił mu luźno skórę na ramiona, samemu zakładając z powrotem swoją zimową i stanął obok niego, patrząc na pozostałych.
- Chodźmy prosto do klubu. Nie ma co tu dłużej stać. - mruknął zerkając na Saturna. Ten przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu, nim ściągnął swoją czapkę. Kopiując jego wcześniejszy ruch, wcisnął mu ją na głowę bez słowa, od razu się odwracając w stronę uliczki, gdzie znajdował się wspomniany przez niego wcześniej klub. Też nie zamierzał tu dłużej zostawać, nienawidził panikujących ludzi.
Mercury podniósł rękę i ułożył ją na plecach Alana, pocierając nią jego kręgosłup. Wątpił by miało go to jakoś mocniej rozgrzać biorąc pod uwagę panującą pogodę.
- Następnym razem po prostu zabierz dzieciaka do jakiegoś budynku i zadzwoń do jego matki, kretynie. - wymamrotał na tyle cicho, by był jedyną osobą, która usłyszała jego słowa. Dopiero teraz zdradził, że doskonale widział co wydarzyło się wcześniej przed pizzerią.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach