▲▼
Szedł spokojnym oraz cichym chodem, gdy akurat zaparkował nieopodal miejsca docelowego. Na tyle dyskretnie, aby nikt nie zainteresował się jego pojazdem. Jak i samym Cinnamonem. Nie spodziewał się sytuacji nadzwyczajnej, choć rzadko zdarzały się momenty, w których ktoś zachodził tu przez pomyłkę. Wprost idealne miejsce do tego, aby uknuć coś nielegalnego — nieśmieszna bajeczka, którą można powtarzać niegrzecznym dzieciom. Niemniej ciężko zaprzeczyć temu, że spora ilość ludzi przybywająca są osobami o szemranych interesach. Cinnamon, pomimo swej niepozorności, też do takich należał.
Dnia dzisiejszego była konieczność wyjścia z bezpiecznego kątka, w którym zamieszkał niecałe 2 miesiące temu. Sprawy zawodowe wzywały go na drugi koniec miasta, co za tym szło, musiał przygotować się do drobnej wyprawy. Spakował do plecaka najważniejsze rzeczy, ubierając się odpowiednio jak na okoliczności i wyruszył w drogę, po raz kolejny zapominając, że przed wyjściem powinien najpierw coś zjeść. Budził się późno, ale nie znaczy, iż całkowicie miał zrezygnować z posiłków poranno-obiadowych.
Kiedy dojechał na miejsce, poczuł się głodny. W jednej chwili pożałował tego, ponieważ wiedział, że w chwili niebezpieczeństwa, nie będzie miał w sobie tyle siły, aby móc poradzić sobie z ewentualnym napastnikiem. Z drugiej strony miał tylko przekazać nielegalny, hakerski program, który dla kogoś napisał. Co mogło pójść nie tak?
Oh, Drogi Cinnamonie, oczywiście, że wszystko.
Dotarł na miejsce docelowe, nie widząc swojego klienta. Dokładnie raz jeszcze sprawdził miejsce, jak i godzinę spotkania. Westchnął ciężko, domyślając się, że jego brak tylko spowoduje problemy, których wolał uniknąć. Jak boga kochał (a wcale nie kochał), ostatni raz pozwalał komukolwiek wybierać miejsce spotkania. Co za problem przekazać pendrive w całkiem zwyczajnym miejscu? W takim, w którym nie dostaniesz w tył głowy kijem bejsbolowym.
W jednej chwili usłyszał rumor. Widocznie nie tylko on dokonywał tu transakcje, z dala od monitoringu miejskiego i wścibskiego spojrzenia władnych. Jak na głupiego obywatela Riverdale poszedł zainteresować się całą sprawą. Kto wie? Może to akurat jego klient, będący w potrzasku? Warto było wiedzieć, czy dalej powinien ryzykować swoją skórę. Zaszył się tak, aby nie był widoczny, ale całej sytuacji przyglądał się niedaleko, schowany zza jednym, ogromnym kontenerem.
Nie jest osobą bojowa, z reguły wolał z daleka trzymać się od wszelakich bitek. To nie znaczy, że nie potrafił siebie obronić w chwili zagrożenia. Teraz jednak, widząc jak nieznajomy przepięknie ląduje na ziemi, wolał nie mieszać się w sytuację, do póki dryblas nie odejdzie na tyle daleko, że przestanie interesować się osobą, którą sprał na kwaśne jabłko. Widząc, że Mihael oddychał, nie czuł służbistego obowiązku udzielać pierwszej pomocy. Generalnie nie czuł chęci, aby babrać się w tym wszystkim.
Ale jeśli to Twój klient?
Zagryzł wargę, zaczesując mało pewnie włosy i ruszył przed siebie, gdy z zasięgu wzroku zniknął mu łysy knypek, z którym na pewno nie miałby żadnych szans. Wychylił się w momencie, gdy nieznajomy zdołał się podnieść z ziemi, udając się w zupełnie przeciwnym kierunku. A może i tym samym? No trudno, najwyżej będzie zmuszony go śledzić.
— Nieźle Cię poturbował — odezwał się nagle, niespodziewanie wręcz, a do uszu nieznajomego mógł dotrzeć głęboki tempr głosu, który nijak pasował do delikatnej urody mężczyzny. Chociaż w ciemnych ubraniach i puchowej kurtce wyglądał dużo mniej dziecinnie — na co dzień lubił podkreślać to, kim naprawdę nie jest.
— Pomóc Ci? Chociaż domyślam się, że w pierwszej kolejności najchętniej obdarłbyś tamtego ze skóry — dodał, może nieco żartobliwie. I z pewnością zbyt niestosownie jak na okoliczności, albowiem nie znali się i żaden z nich nie wiedział, jak jeden i drugi zareaguje.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
TEREN JACKALS
Stare Kontenery
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Olbrzymie tereny zastawione metalowymi skrzyniami o zunifikowanych wymiarach i konstrukcji. W przeszłości służyły do przewozu drobnicy zapakowanej w kartony, paczki, skrzynie czy worki. Stare kontenery do tej pory są wynajmowane zarówno przez osoby zajmujące się hurtowym przewozem/odbiorem paczek, jak i prywatne, które chcą ukryć to i owo przed oczami ciekawskich osób. Ich transport jest jednak niezwykle utrudniony od czasów odcięcia miasta od reszty świata. Nic dziwnego, że obecnie większość z nich stoi pusta. Co nie znaczy, że pozostają otwarte dla innych. Mosiężne kłódki skutecznie bronią dostępu przed ludźmi z zewnątrz. Wszystkie z nich mają namalowane czerwoną farbą na bocznych ścianach wielkie oznaczenia. Umożliwiają one w miarę szybkie ich zidentyfikowanie z pomocą wyrysowanej przy wejściu mapy. Pod warunkiem, że znasz odpowiedni sektor, rzecz jasna.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
Każdy kolejny monolog był gorszy od poprzedniego, a jedynym powodem, dla którego Olek w ogóle patrzył jeszcze po zgromadzonych, było to, że gdyby miał wywracać oczami na każdą bzdurę, która padała z ich ust, to jego oczy na stałe wyjebałyby gdzieś na orbitę. Pociągnął nosem, z pewnością zupełnie bez związku z otaczającą ich niską temperaturą, a raczej z powodu uczulenia na pierdolenie. Chciał myśleć, że naprawdę nie miał żadnych oczekiwań, ale i tak się wkurwił.
— No, pewnie — mruknął na propozycję Psów dotyczącą zmycia się do Chinatown. — Roszpunka chyba musi skorzystać. O ile już się nie obsrała — mruknął bezemocjonalnie, patrząc za oddalającym się Rosjaninem. Nie był pewien, z czego wynikał jego cudaczny wybuch. Z przemożnej potrzeby ustanowienia dominacji nad bandą zblazowanych anarchistów? Wyniszczającej choroby psychicznej? Kto to wiedział.
Z bólem serca musiał przyznać Malachy'emu rację. To nie tak, że jego tuptanie nóżką plasowało ich gdzieś na końcu szeregu, jeśli chodziło o robienie dobrego pierwszego wrażenia.
Nie do końca kumał też całą tę kłótnię o to, kto będzie nimi dowodził. Koncepcja siania chaosu w parkach, dla towarzystwa, była dla niego kompletnie zrozumiała, ale do czego miałaby być im osoba, która wycierałaby sobie jajeczka pozycją lidera — tego nie był w stanie zrozumieć. Mimo wszystko trudno było nie zauważyć, że uwaga większości osób skupiła się na tym hot robociku z fascynującą, tajemniczą maską na twarzy. I on zawiesił na nim oczka na trochę dłużej, i mimo że nie powiedział, jak niezwykle ujęło go przemówienie Psów, to delikatnie uniesione policzki, które wskazywały na skrywający się pod maską smirk, z pewnością mówiły im dość dużo na temat tego, co sądził na temat ich zdolności krasomówczych.
Podciągnął sobie suwak kurtki nieco wyżej, tuż pod brodę, odczuwając coraz większe zimno z każdą mijającą minutą. Ciepłe żarełko i śmierdząca olejem knajpa z krzyczącymi po kantońsku wujaszkami była dokładnie tym, czego było mu teraz trzeba. Niezadowolony był za to z faktu, że ta mniej ciekawa połowa ich grupy wydawała się zdecydowana, by im towarzyszyć (zupełnie jakby pogróżki Smugglera zrobiły na nich podobne wrażenie, co na Olku... ale ich to się przecież faktycznie tyczyło?). No ale cóż — gdyby tak strasznie zależało mu na trzymanie się z daleka od przypałowców, to na pewno nie przyszedł by na spotkanko do Szakali.
— Ale mam ochotę na wołowinę — powiedział już zdecydowanie bardziej do Mala niż do reszty, gdy powoli zaczęli zmierzać w kierunku Chinatown. — Ty jakiś wonton na rozgrzanie może. — Uśmiechnął się nieco do chłopaka, tak jakby Malachy poprosił go o opinię w kwestii swoich możliwych wyborów kulinarnych.
— No, pewnie — mruknął na propozycję Psów dotyczącą zmycia się do Chinatown. — Roszpunka chyba musi skorzystać. O ile już się nie obsrała — mruknął bezemocjonalnie, patrząc za oddalającym się Rosjaninem. Nie był pewien, z czego wynikał jego cudaczny wybuch. Z przemożnej potrzeby ustanowienia dominacji nad bandą zblazowanych anarchistów? Wyniszczającej choroby psychicznej? Kto to wiedział.
Z bólem serca musiał przyznać Malachy'emu rację. To nie tak, że jego tuptanie nóżką plasowało ich gdzieś na końcu szeregu, jeśli chodziło o robienie dobrego pierwszego wrażenia.
Nie do końca kumał też całą tę kłótnię o to, kto będzie nimi dowodził. Koncepcja siania chaosu w parkach, dla towarzystwa, była dla niego kompletnie zrozumiała, ale do czego miałaby być im osoba, która wycierałaby sobie jajeczka pozycją lidera — tego nie był w stanie zrozumieć. Mimo wszystko trudno było nie zauważyć, że uwaga większości osób skupiła się na tym hot robociku z fascynującą, tajemniczą maską na twarzy. I on zawiesił na nim oczka na trochę dłużej, i mimo że nie powiedział, jak niezwykle ujęło go przemówienie Psów, to delikatnie uniesione policzki, które wskazywały na skrywający się pod maską smirk, z pewnością mówiły im dość dużo na temat tego, co sądził na temat ich zdolności krasomówczych.
Podciągnął sobie suwak kurtki nieco wyżej, tuż pod brodę, odczuwając coraz większe zimno z każdą mijającą minutą. Ciepłe żarełko i śmierdząca olejem knajpa z krzyczącymi po kantońsku wujaszkami była dokładnie tym, czego było mu teraz trzeba. Niezadowolony był za to z faktu, że ta mniej ciekawa połowa ich grupy wydawała się zdecydowana, by im towarzyszyć (zupełnie jakby pogróżki Smugglera zrobiły na nich podobne wrażenie, co na Olku... ale ich to się przecież faktycznie tyczyło?). No ale cóż — gdyby tak strasznie zależało mu na trzymanie się z daleka od przypałowców, to na pewno nie przyszedł by na spotkanko do Szakali.
— Ale mam ochotę na wołowinę — powiedział już zdecydowanie bardziej do Mala niż do reszty, gdy powoli zaczęli zmierzać w kierunku Chinatown. — Ty jakiś wonton na rozgrzanie może. — Uśmiechnął się nieco do chłopaka, tak jakby Malachy poprosił go o opinię w kwestii swoich możliwych wyborów kulinarnych.
Nie miała pojęcia, co tu się działo, i to bynajmniej nie tylko dlatego, że rozumiała mniej więcej co trzecie padające słowo. Nie pojmowała, jaki cel miał ktokolwiek z zebranych; nie podejmowała się zgadywać, co chcieli osiągnąć Blóðhundr, ale czego szukała tu cała reszta? Przyglądała im się sceptycznie. Przynajmniej część z nich musiała być od niej starsza, ale zachowywali się jak dzieci: klasowy klaun szukający uwagi i sympatii, antybohater w teatrze jednego aktora gardzący swoją publicznością i jednocześnie uzależniony od niej, dziewczyna, która brzmiała znajomo, choć wyglądała jak nikt konkretny, dwóch braci syjamskich zrośniętych mózgiem, dzieciak, który już się niezdrowo ekscytował, chociaż na razie jedyne, co miało miejsce, to cała masa gadania… Gardziła nimi.
Poczekała, aż większość z nich ruszy w stronę China Town, i wychynęła ze swojego cienia, żeby podejść do Blóðhundr.
— Inu-san — przywitała się półgłosem. — Znam tę dzielnicę. Pracuję tam. Jak mogę pomóc?
Poczekała, aż większość z nich ruszy w stronę China Town, i wychynęła ze swojego cienia, żeby podejść do Blóðhundr.
— Inu-san — przywitała się półgłosem. — Znam tę dzielnicę. Pracuję tam. Jak mogę pomóc?
Było im absolutnie wszystko jedno. Nie przyszli tu z planem, by nimi kierować, choć bez wątpienia zawsze warto było mieć kogoś, kto podejmie ostateczną decyzję w razie sporu. Mogli rzecz jasna napierdalać się pomiędzy sobą, by wyłonić Króla Dżungli, albo zrobić to bardziej pokojowo.
— Chcesz darmowe jedzenie to spraw, by było dla ciebie darmowe. Nikt z nas nie zabrania ci niczego wziąć, nawet jeśli inni mogą nie być tak zadowoleni. Twoja decyzja — wzruszyli ramionami. Naprawdę musieli sobie wtłoczyć do łba, że wszystko ty było tylko i wyłącznie ich decyzją. Gang absolutnej wolności? No, może nie do końca absolutnej, w końcu ciężko było funkcjonować bez jakichkolwiek ustaleń. Pytanie jednak jak długo faktycznie zamierzali się ich potem trzymać.
Prawie się zaśmiali na nagły wybuch ze strony jednej z dziewczyn. No proszę, wyglądało na to, że naprawdę na wezwanie odpowiedziały niezwykle ciekawe persony.
"Znam tę dzielnicę. Pracuję tam. Jak mogę pomóc?"
Pierwszy zwrot mówił im tyle co nic, niemniej propozycja brzmiała niezwykle sensownie.
— Świetnie. Prowadź zatem, dóttir skugga — nadali jej równie niezrozumiały dla innych pseudonim, po szybkim ogarnięciu jej aparycji, jak i powiązaniu miejsca, w którym kryła się do tej pory. Na ten moment odpuścili całą resztę, uważając że będzie jeszcze czas na ustalenie szczegółów wzajemnego wsparcia. Ha.
— Chcesz darmowe jedzenie to spraw, by było dla ciebie darmowe. Nikt z nas nie zabrania ci niczego wziąć, nawet jeśli inni mogą nie być tak zadowoleni. Twoja decyzja — wzruszyli ramionami. Naprawdę musieli sobie wtłoczyć do łba, że wszystko ty było tylko i wyłącznie ich decyzją. Gang absolutnej wolności? No, może nie do końca absolutnej, w końcu ciężko było funkcjonować bez jakichkolwiek ustaleń. Pytanie jednak jak długo faktycznie zamierzali się ich potem trzymać.
Prawie się zaśmiali na nagły wybuch ze strony jednej z dziewczyn. No proszę, wyglądało na to, że naprawdę na wezwanie odpowiedziały niezwykle ciekawe persony.
"Znam tę dzielnicę. Pracuję tam. Jak mogę pomóc?"
Pierwszy zwrot mówił im tyle co nic, niemniej propozycja brzmiała niezwykle sensownie.
— Świetnie. Prowadź zatem, dóttir skugga — nadali jej równie niezrozumiały dla innych pseudonim, po szybkim ogarnięciu jej aparycji, jak i powiązaniu miejsca, w którym kryła się do tej pory. Na ten moment odpuścili całą resztę, uważając że będzie jeszcze czas na ustalenie szczegółów wzajemnego wsparcia. Ha.
zt. wszyscy
zapraszamy do China Town
zapraszamy do China Town
Czasami zdarzał się taki dzień jak dziś, podczas którego Mihael miał zabrać komuś coś cennego co było naprawdę głupie. Rekinów biznesu się nie rusza. Igranie z nimi miało swoje konsekwencje, kiedy w końcu złodziejowi podwinie się noga? Na ile powiedzenie ,,Głupi ma zawsze szczęście'' jest prawdziwe? Mihael niepewnie rozejrzał się po terenie. Choć wczesnym wieczorem ludzie mieli lepsze zajęcia, to parę osób kręciło się w okolicach starych kontenerów i załatwiało szemrane interesy. Polak sięgnął do kieszeni po paczkę fajek i wyciągnął jednego, zapalając. O dziwo czuł się lepiej w zatłoczonych miejscach. Tam kradzież nie sprawiała mu trudności, ludzie w biegu zawsze mieli jakieś otępione zmysły. Tutaj atmosfera była inna. Każdy patrzył na każdego jak na potencjalnego wroga. Mężczyzna zaciągnął się i spojrzał pod nogi. W końcu któraś mu się podwinie.
Wiedział, że czasami był zmuszony do zrobienia czegoś, czego nie do końca popierał. Przemoc starał się stosować naprawdę rzadko, jako ostateczność. Jego ''zleceniodawca'' był wysoki i wyglądał jak kupa mięcha bez włosów. Od razu go zauważył, trzymając ręce na klatce. Mihael zbliżał się powoli, zastanawiając się czy na pewno to zlecenie jest warte takiego ryzyka. Coś mu kazało się wycofać i nie wychylać się z półświatka. Zostać przy małych płotkach i nie rzucać się na wieloryby. Ale człowiek zawsze chce więcej i więcej.
Mihael nigdy nie wiedział co ma powiedzieć pierwszy. Stanął więc przed obcym patrząc na niego wyczekująco. Ten jednak milczał.
- A więc co to za zlecenie? - Zapytał w końcu z lekkim zdenerwowaniem. Wolał załatwiać takie sprawy szybko niż czekać na nie wiadomo co. Łysy facet nagle lekko się schylił i strzelił mu w mordę prawym sierpowym. Mihael poleciał do tyłu, zataczając się i czując jak jucha z nosa leci mu do ust. Metaliczny smak zawsze był dziwny.
Zgiął się, patrząc w ziemię. Cóż, chyba głupotą byłoby się zrewanżować. Miał przed sobą kogoś znacznie bardziej wprawionego w bitce, czyli prawdopodobnie konkurencję.
- Nie mieszaj się do czegoś, czemu nie podołasz. - Zaburczał wysoki typ i na pożegnanie uderzył Mihaela prosto w ryj po raz drugi. Oczywiście facet się niczego nie spodziewał, tym razem się przewrócił. Cóż, a więc został nabrany. Zdarzyło mu się to już raz czy dwa. Jego twarz pozostawała jednak obojętna. Bardziej czuł zawód, że znowu został oszukany. Mogło się skończyć o wiele gorzej, ostatnim razem pozbawili go kilku zębów. Polak wzdrygnął się na tę myśl i obrócił za siebie, wlepiając wzrok w łysego typa.
Wiedział, że czasami był zmuszony do zrobienia czegoś, czego nie do końca popierał. Przemoc starał się stosować naprawdę rzadko, jako ostateczność. Jego ''zleceniodawca'' był wysoki i wyglądał jak kupa mięcha bez włosów. Od razu go zauważył, trzymając ręce na klatce. Mihael zbliżał się powoli, zastanawiając się czy na pewno to zlecenie jest warte takiego ryzyka. Coś mu kazało się wycofać i nie wychylać się z półświatka. Zostać przy małych płotkach i nie rzucać się na wieloryby. Ale człowiek zawsze chce więcej i więcej.
Mihael nigdy nie wiedział co ma powiedzieć pierwszy. Stanął więc przed obcym patrząc na niego wyczekująco. Ten jednak milczał.
- A więc co to za zlecenie? - Zapytał w końcu z lekkim zdenerwowaniem. Wolał załatwiać takie sprawy szybko niż czekać na nie wiadomo co. Łysy facet nagle lekko się schylił i strzelił mu w mordę prawym sierpowym. Mihael poleciał do tyłu, zataczając się i czując jak jucha z nosa leci mu do ust. Metaliczny smak zawsze był dziwny.
Zgiął się, patrząc w ziemię. Cóż, chyba głupotą byłoby się zrewanżować. Miał przed sobą kogoś znacznie bardziej wprawionego w bitce, czyli prawdopodobnie konkurencję.
- Nie mieszaj się do czegoś, czemu nie podołasz. - Zaburczał wysoki typ i na pożegnanie uderzył Mihaela prosto w ryj po raz drugi. Oczywiście facet się niczego nie spodziewał, tym razem się przewrócił. Cóż, a więc został nabrany. Zdarzyło mu się to już raz czy dwa. Jego twarz pozostawała jednak obojętna. Bardziej czuł zawód, że znowu został oszukany. Mogło się skończyć o wiele gorzej, ostatnim razem pozbawili go kilku zębów. Polak wzdrygnął się na tę myśl i obrócił za siebie, wlepiając wzrok w łysego typa.
Szedł spokojnym oraz cichym chodem, gdy akurat zaparkował nieopodal miejsca docelowego. Na tyle dyskretnie, aby nikt nie zainteresował się jego pojazdem. Jak i samym Cinnamonem. Nie spodziewał się sytuacji nadzwyczajnej, choć rzadko zdarzały się momenty, w których ktoś zachodził tu przez pomyłkę. Wprost idealne miejsce do tego, aby uknuć coś nielegalnego — nieśmieszna bajeczka, którą można powtarzać niegrzecznym dzieciom. Niemniej ciężko zaprzeczyć temu, że spora ilość ludzi przybywająca są osobami o szemranych interesach. Cinnamon, pomimo swej niepozorności, też do takich należał.
Dnia dzisiejszego była konieczność wyjścia z bezpiecznego kątka, w którym zamieszkał niecałe 2 miesiące temu. Sprawy zawodowe wzywały go na drugi koniec miasta, co za tym szło, musiał przygotować się do drobnej wyprawy. Spakował do plecaka najważniejsze rzeczy, ubierając się odpowiednio jak na okoliczności i wyruszył w drogę, po raz kolejny zapominając, że przed wyjściem powinien najpierw coś zjeść. Budził się późno, ale nie znaczy, iż całkowicie miał zrezygnować z posiłków poranno-obiadowych.
Kiedy dojechał na miejsce, poczuł się głodny. W jednej chwili pożałował tego, ponieważ wiedział, że w chwili niebezpieczeństwa, nie będzie miał w sobie tyle siły, aby móc poradzić sobie z ewentualnym napastnikiem. Z drugiej strony miał tylko przekazać nielegalny, hakerski program, który dla kogoś napisał. Co mogło pójść nie tak?
Oh, Drogi Cinnamonie, oczywiście, że wszystko.
Dotarł na miejsce docelowe, nie widząc swojego klienta. Dokładnie raz jeszcze sprawdził miejsce, jak i godzinę spotkania. Westchnął ciężko, domyślając się, że jego brak tylko spowoduje problemy, których wolał uniknąć. Jak boga kochał (a wcale nie kochał), ostatni raz pozwalał komukolwiek wybierać miejsce spotkania. Co za problem przekazać pendrive w całkiem zwyczajnym miejscu? W takim, w którym nie dostaniesz w tył głowy kijem bejsbolowym.
W jednej chwili usłyszał rumor. Widocznie nie tylko on dokonywał tu transakcje, z dala od monitoringu miejskiego i wścibskiego spojrzenia władnych. Jak na głupiego obywatela Riverdale poszedł zainteresować się całą sprawą. Kto wie? Może to akurat jego klient, będący w potrzasku? Warto było wiedzieć, czy dalej powinien ryzykować swoją skórę. Zaszył się tak, aby nie był widoczny, ale całej sytuacji przyglądał się niedaleko, schowany zza jednym, ogromnym kontenerem.
Nie jest osobą bojowa, z reguły wolał z daleka trzymać się od wszelakich bitek. To nie znaczy, że nie potrafił siebie obronić w chwili zagrożenia. Teraz jednak, widząc jak nieznajomy przepięknie ląduje na ziemi, wolał nie mieszać się w sytuację, do póki dryblas nie odejdzie na tyle daleko, że przestanie interesować się osobą, którą sprał na kwaśne jabłko. Widząc, że Mihael oddychał, nie czuł służbistego obowiązku udzielać pierwszej pomocy. Generalnie nie czuł chęci, aby babrać się w tym wszystkim.
Ale jeśli to Twój klient?
Zagryzł wargę, zaczesując mało pewnie włosy i ruszył przed siebie, gdy z zasięgu wzroku zniknął mu łysy knypek, z którym na pewno nie miałby żadnych szans. Wychylił się w momencie, gdy nieznajomy zdołał się podnieść z ziemi, udając się w zupełnie przeciwnym kierunku. A może i tym samym? No trudno, najwyżej będzie zmuszony go śledzić.
— Nieźle Cię poturbował — odezwał się nagle, niespodziewanie wręcz, a do uszu nieznajomego mógł dotrzeć głęboki tempr głosu, który nijak pasował do delikatnej urody mężczyzny. Chociaż w ciemnych ubraniach i puchowej kurtce wyglądał dużo mniej dziecinnie — na co dzień lubił podkreślać to, kim naprawdę nie jest.
— Pomóc Ci? Chociaż domyślam się, że w pierwszej kolejności najchętniej obdarłbyś tamtego ze skóry — dodał, może nieco żartobliwie. I z pewnością zbyt niestosownie jak na okoliczności, albowiem nie znali się i żaden z nich nie wiedział, jak jeden i drugi zareaguje.
Nie za bardzo chciało mu się wstawać, bo przecież po co. Wiedział jednak, że w ten sposób może przykuć niepożądaną uwagę więc wstał z niezadowoleniem. Łysy kolega zawsze może się rozmyślić i wrócić, przywalając mu mocniej. Lepiej więc będzie udać się gdzie indziej i nie przyjmować żadnych zleceń przez dłuższy czas. Pozostały więc drobne kradzieże i życie z dnia na dzień. Nie spodziewał się jednak, że ktoś się do niego odezwie. Ba, nawet się nie obrócił gdy mężczyzna do niego przemówił. W końcu jednak strawił słowa i spojrzał za siebie kątem oka, przechylając łepetynę w lewo. Dopiero wtedy dostrzegł ubraną na ciemno postać, będącą kawałek za nim.
- Do mnie mówisz? - Musiał się upewnić i dać sobie kilka sekund. Obcy jednak patrzył na niego. Mihael mimowolnie się rozejrzał i zmrużył oczy przyglądając się nieznajomemu.
- Coś chcesz? Wątpię aby w tym miejscu chodziło o co innego. - Nie brzmiał chłodno, po prostu stwierdzał fakty. Myślicielem nie był, ale jego złodziejska natura nauczyła go podejrzliwości. Coś mu nie pasowało w obcym. Oczywiście Polak się zatrzymał i czekał aż nieznajomy podjedzie bliżej. Jedną ręką wycierał sobie zakrwawiony nos o rękaw bluzy. Chęć pomocy wzbudziła w Mihu jeszcze większą podejrzliwość.
-Bezinteresowna pomoc? Mój bohaterze! - Pełen sarkazm i lekki uśmiech bez pokazania zębów. ,,Ja ci pomogę, a ty pomożesz mi.'' Mihael wolał już więcej nie wchodzić w takie układy, zawsze miał przerąbane. Zaskoczył go jednak wniosek obcego. Czy faktycznie czuł aż taką nienawiść?
- Ujmę to tak. Czasami są pewne kręgi do których nie powinieneś próbować dołączyć bo ktoś może sobie tego nie życzyć. To całkiem zrozumiałe i normalne w tym świecie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto szybko przypomni ci, że do wyższych sfer nie przyjmują nikogo więcej. Coś na zasadzie sardynki i rekina. - Trochę długa wypowiedź, ale tym razem i sobie chciał uświadomić, że złość na łysego nie ma tutaj najmniejszego sensu. Wiadomo, w jakimś stopniu odczuwał gniew, lecz były to śladowe ilości.
- Plankton to plankton i takie tam, wiesz. Trzeba się cieszyć, że nie zostało się zjedzonym. - Parsknął i machnął ręką, po raz kolejny wycierając nos z krwi. Przecież ostatnim razem powyrywali mu kombinerkami zęby. Dostanie w mordę się z tym nie równało, a wręcz Mihael uważał to za najsłabszy wyrok. Upiekło mu się, nie ma co.
- Istotne pytanie, kim ty jesteś. Bo nie wydajesz mi się należeć do planktonu. Na pewno potrzebujesz jakiegoś kozła ofiarnego, kogoś kto nic nie znaczy i potrzebuje gotówki. Po co miałbyś zaczepiać tego, który dostał w mordę, a nie tego łysego? Tylko nie mów mi, że się nade mną litujesz. - Polak był szczery i od razu mówił to co przychodziło mu do łba. Cały czas stał i patrzył się na obcego. Jego postura była neutralna, pomimo obicia gęby nie czuł się zagrożony. Być może powinien, ale po co się stresować na zapas.
- Do mnie mówisz? - Musiał się upewnić i dać sobie kilka sekund. Obcy jednak patrzył na niego. Mihael mimowolnie się rozejrzał i zmrużył oczy przyglądając się nieznajomemu.
- Coś chcesz? Wątpię aby w tym miejscu chodziło o co innego. - Nie brzmiał chłodno, po prostu stwierdzał fakty. Myślicielem nie był, ale jego złodziejska natura nauczyła go podejrzliwości. Coś mu nie pasowało w obcym. Oczywiście Polak się zatrzymał i czekał aż nieznajomy podjedzie bliżej. Jedną ręką wycierał sobie zakrwawiony nos o rękaw bluzy. Chęć pomocy wzbudziła w Mihu jeszcze większą podejrzliwość.
-Bezinteresowna pomoc? Mój bohaterze! - Pełen sarkazm i lekki uśmiech bez pokazania zębów. ,,Ja ci pomogę, a ty pomożesz mi.'' Mihael wolał już więcej nie wchodzić w takie układy, zawsze miał przerąbane. Zaskoczył go jednak wniosek obcego. Czy faktycznie czuł aż taką nienawiść?
- Ujmę to tak. Czasami są pewne kręgi do których nie powinieneś próbować dołączyć bo ktoś może sobie tego nie życzyć. To całkiem zrozumiałe i normalne w tym świecie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto szybko przypomni ci, że do wyższych sfer nie przyjmują nikogo więcej. Coś na zasadzie sardynki i rekina. - Trochę długa wypowiedź, ale tym razem i sobie chciał uświadomić, że złość na łysego nie ma tutaj najmniejszego sensu. Wiadomo, w jakimś stopniu odczuwał gniew, lecz były to śladowe ilości.
- Plankton to plankton i takie tam, wiesz. Trzeba się cieszyć, że nie zostało się zjedzonym. - Parsknął i machnął ręką, po raz kolejny wycierając nos z krwi. Przecież ostatnim razem powyrywali mu kombinerkami zęby. Dostanie w mordę się z tym nie równało, a wręcz Mihael uważał to za najsłabszy wyrok. Upiekło mu się, nie ma co.
- Istotne pytanie, kim ty jesteś. Bo nie wydajesz mi się należeć do planktonu. Na pewno potrzebujesz jakiegoś kozła ofiarnego, kogoś kto nic nie znaczy i potrzebuje gotówki. Po co miałbyś zaczepiać tego, który dostał w mordę, a nie tego łysego? Tylko nie mów mi, że się nade mną litujesz. - Polak był szczery i od razu mówił to co przychodziło mu do łba. Cały czas stał i patrzył się na obcego. Jego postura była neutralna, pomimo obicia gęby nie czuł się zagrożony. Być może powinien, ale po co się stresować na zapas.
Na jego cholerne szczęście łysy nieprzyjaciel był mało zainteresowany powrotem do oponenta. W zasadzie to i tak za dużo powiedziane, ponieważ nawet nie pokwapił się oto, aby spojrzeć za siebie, potwierdzając myśli krzątające się z tyłu głowy — a co jeśli zechce wbić mu nóż w plecy? Albo strzelić w głowę? Co prawda nie wszyscy mieli jaja, aby móc tego dokonać. Ale co jeśli on je ma?
Żadna z możliwości nie wydarzyła się, więc rosły mężczyzna mógł spokojnie odejść. Natomiast Mihael, ten o mniej masywnym ciele, postanowił zebrać z siebie resztkę chęci i ruszyć przed siebie. Na drodze stanął jednak Cinnamon, nieznajomy, który w tym momencie stanowił największą niewiadomą dzisiejszego wieczora. Reszta przecież była jak najbardziej wytłumaczalna.
— Jak widać. I tak, chcę wiedzieć czy Ci pomóc — odpowiedział zgodnie z prawdą, doskonale wiedząc skąd mogła wynikać taka nieufność. W tym mieście było to całkiem normalne. Koniec końców niezwyczajnym zjawiskiem była troska o drugiego człowieka w Riverdale.
— Nie musisz być taki podejrzliwy. Widzisz przecież, że nie mam złych zamiarów — przyznał, ponieważ prawdą jest, że po jego spokojnej barwie głosu, jak i samym sposobie bycia, nic nie skazywało na to, że czegoś oczekiwał. A może właśnie w tym był cały haczyk? Zbyt spokojny jak na okoliczności, w których się znalazł.
Gdy miał okazję do tego, aby ujawnić swoją postawę, zrobił to bez wahania. Przybliżył się do nieznajomego, dzięki czemu mógł zauważyć cynamonowe włosy, zielone oczy i delikatne rysy twarzy i zbyt idealną cerą. Prawdopodobnie miał na sobie lekki makijaż, który krył wszelakie niedoskonałości, czyniąc jego urodę na bardziej azjatycką i chłopięcą. Nie uważał siebie za kobiecego, tym bardziej daleko było mu do stania się transseksualistą. Nie ukrywał, że makijaż był częścią osobowości, którą od dwóch lat starał się wykreować, ale to jest najmniej istotne z tego wszystkiego.
Zauważając jak wycierał krew o rękach. Zdjął plecak i odszukał w nim paczkę chusteczek, zakładając go z powrotem na ramiona. Rzucił ją w stronę nieznajomego, przyglądając się z uwagą całej posturze ciała. On także był spokojny, widocznie razem nie chcieli zbędnej konfrontacji.
— Masz, powinno się przydać — stwierdził, ignorując wszelakie "anty", które były kierowane bezpodstawnie do jego chęci pomocy. Najwyraźniej i tym nie zamierzał się przejmować. Jednakże uśmiechnął się na okrzyk bohatera, nawet jeśli mógł być to sarkastyczny przytyk. Który w jakiś sposób miał go urazić — niestety, ciężko trafić w kokoro tego oszusta, zważywszy na to, że sam bardzo często zakłada przeróżne maski, okazując najczęściej to, kim nie był. Taki drobny psikus.
Mimo to słuchał jego dalszych słów z drobnym zainteresowaniem. Zawsze było to lepsze od niezręcznej, głupiej ciszy, którą musiałby zagłuszyć swoją paplaniną. Lepiej posłuchać kogoś innego.
— Rozumiem, że to była jasna komunikacja tego, że masz wypierdalać z tego kręgu, panie sardynko? — uniósł kącik ust na wznak drobnego żarciku. Na jego (nie)szczęście nigdy nie zrozumie problemu bycia "niższym" w hierarchii społecznej. Choć na aktualny moment musiał udawać kogoś takiego, zapominając zupełnie o swoim poprzednim życiu, wcale nie oznaczało, że taki jest w rzeczywistości. Musiał być rekinem, inaczej dawno jego istnienie straciłoby sens.
— Ale to zrozumiałe. Sam nie miałbym odwagi pokazać mu, gdzie jego miejsce — skłamał, ale brzmiał na bardzo szczerą osobę, więc łatwo było uwierzyć w te słowa — To racja. Zjedzenie żywcem to nic przyjemnego — zaśmiał się po cichu, zakrywając odruchowo dłonią swoje usta, zupełnie jakby wiedział, o czym mówił.
— Ach, faktycznie. Trochę niezręczna sytuacja... — przyznał, drapiąc się z tyłu głowy. Gdzieś w międzyczasie spojrzał na wyświetlać telefony i rozejrzał się po okolicy. Prócz ich dwójki nie było tu nikogo innego.
— Bo wiesz, myślałem, że jesteś osobą, na którą czekam. Usłyszałem hałas, więc poszedłem zobaczyć, czy przypadkiem ktoś nie chciał zamordować źródło mojego dochodu. Raczej już dawno okazałoby się, że to Ty. Prawdopodobnie zostałem wychujany, tak jak Ty chwilę temu. Lub rzeczywiście ktoś leży na dnie tej wody. Jakoś nie mam odwagi, aby to sprawdzić — uśmiechnął się niepewnie, spoglądając na krwawiącego mężczyznę. Nie musiał wymyślać historii z palca wziętej, raczej naturalnym czynnikiem było to, że po prostu chciał się zainteresować. Nie miał zamiaru przy tym narażać swojego życia, w biegu jest dosyć kiepski.
— Więc to nie tak, że chciałem na Tobie żerować, nie znam Cię, tego łysego też — dodał, tym samym potwierdzając słowa, które przed chwilą z siebie wyrzucił — Co nie zmienia faktu, że nie mogę Cię uratować paczką chusteczek, panie Sardynko — uśmiechnął się na te słowa. To sformułowanie bardzo spodobało mu się. Jaka szkoda, że nie znali się jakoś bardziej. Z rozkoszą zadręczałby go tym dniami i nocami, sprawdzając tym samym granice jego cierpliwości.
Żadna z możliwości nie wydarzyła się, więc rosły mężczyzna mógł spokojnie odejść. Natomiast Mihael, ten o mniej masywnym ciele, postanowił zebrać z siebie resztkę chęci i ruszyć przed siebie. Na drodze stanął jednak Cinnamon, nieznajomy, który w tym momencie stanowił największą niewiadomą dzisiejszego wieczora. Reszta przecież była jak najbardziej wytłumaczalna.
— Jak widać. I tak, chcę wiedzieć czy Ci pomóc — odpowiedział zgodnie z prawdą, doskonale wiedząc skąd mogła wynikać taka nieufność. W tym mieście było to całkiem normalne. Koniec końców niezwyczajnym zjawiskiem była troska o drugiego człowieka w Riverdale.
— Nie musisz być taki podejrzliwy. Widzisz przecież, że nie mam złych zamiarów — przyznał, ponieważ prawdą jest, że po jego spokojnej barwie głosu, jak i samym sposobie bycia, nic nie skazywało na to, że czegoś oczekiwał. A może właśnie w tym był cały haczyk? Zbyt spokojny jak na okoliczności, w których się znalazł.
Gdy miał okazję do tego, aby ujawnić swoją postawę, zrobił to bez wahania. Przybliżył się do nieznajomego, dzięki czemu mógł zauważyć cynamonowe włosy, zielone oczy i delikatne rysy twarzy i zbyt idealną cerą. Prawdopodobnie miał na sobie lekki makijaż, który krył wszelakie niedoskonałości, czyniąc jego urodę na bardziej azjatycką i chłopięcą. Nie uważał siebie za kobiecego, tym bardziej daleko było mu do stania się transseksualistą. Nie ukrywał, że makijaż był częścią osobowości, którą od dwóch lat starał się wykreować, ale to jest najmniej istotne z tego wszystkiego.
Zauważając jak wycierał krew o rękach. Zdjął plecak i odszukał w nim paczkę chusteczek, zakładając go z powrotem na ramiona. Rzucił ją w stronę nieznajomego, przyglądając się z uwagą całej posturze ciała. On także był spokojny, widocznie razem nie chcieli zbędnej konfrontacji.
— Masz, powinno się przydać — stwierdził, ignorując wszelakie "anty", które były kierowane bezpodstawnie do jego chęci pomocy. Najwyraźniej i tym nie zamierzał się przejmować. Jednakże uśmiechnął się na okrzyk bohatera, nawet jeśli mógł być to sarkastyczny przytyk. Który w jakiś sposób miał go urazić — niestety, ciężko trafić w kokoro tego oszusta, zważywszy na to, że sam bardzo często zakłada przeróżne maski, okazując najczęściej to, kim nie był. Taki drobny psikus.
Mimo to słuchał jego dalszych słów z drobnym zainteresowaniem. Zawsze było to lepsze od niezręcznej, głupiej ciszy, którą musiałby zagłuszyć swoją paplaniną. Lepiej posłuchać kogoś innego.
— Rozumiem, że to była jasna komunikacja tego, że masz wypierdalać z tego kręgu, panie sardynko? — uniósł kącik ust na wznak drobnego żarciku. Na jego (nie)szczęście nigdy nie zrozumie problemu bycia "niższym" w hierarchii społecznej. Choć na aktualny moment musiał udawać kogoś takiego, zapominając zupełnie o swoim poprzednim życiu, wcale nie oznaczało, że taki jest w rzeczywistości. Musiał być rekinem, inaczej dawno jego istnienie straciłoby sens.
— Ale to zrozumiałe. Sam nie miałbym odwagi pokazać mu, gdzie jego miejsce — skłamał, ale brzmiał na bardzo szczerą osobę, więc łatwo było uwierzyć w te słowa — To racja. Zjedzenie żywcem to nic przyjemnego — zaśmiał się po cichu, zakrywając odruchowo dłonią swoje usta, zupełnie jakby wiedział, o czym mówił.
— Ach, faktycznie. Trochę niezręczna sytuacja... — przyznał, drapiąc się z tyłu głowy. Gdzieś w międzyczasie spojrzał na wyświetlać telefony i rozejrzał się po okolicy. Prócz ich dwójki nie było tu nikogo innego.
— Bo wiesz, myślałem, że jesteś osobą, na którą czekam. Usłyszałem hałas, więc poszedłem zobaczyć, czy przypadkiem ktoś nie chciał zamordować źródło mojego dochodu. Raczej już dawno okazałoby się, że to Ty. Prawdopodobnie zostałem wychujany, tak jak Ty chwilę temu. Lub rzeczywiście ktoś leży na dnie tej wody. Jakoś nie mam odwagi, aby to sprawdzić — uśmiechnął się niepewnie, spoglądając na krwawiącego mężczyznę. Nie musiał wymyślać historii z palca wziętej, raczej naturalnym czynnikiem było to, że po prostu chciał się zainteresować. Nie miał zamiaru przy tym narażać swojego życia, w biegu jest dosyć kiepski.
— Więc to nie tak, że chciałem na Tobie żerować, nie znam Cię, tego łysego też — dodał, tym samym potwierdzając słowa, które przed chwilą z siebie wyrzucił — Co nie zmienia faktu, że nie mogę Cię uratować paczką chusteczek, panie Sardynko — uśmiechnął się na te słowa. To sformułowanie bardzo spodobało mu się. Jaka szkoda, że nie znali się jakoś bardziej. Z rozkoszą zadręczałby go tym dniami i nocami, sprawdzając tym samym granice jego cierpliwości.
A jeśli łysy jednak wróci? Czy obydwoje mogli mieć pewność, że niebezpieczeństwo minęło? Mihael stracił trochę skupienia kiedy zjawił się nieznajomy i raptem przestał zajmować sobie głowę mężczyzną, który go pobił. Rzadko kiedy ktoś go zatrzymywał bez potrzeby, a życie nauczyło go, żeby nie przyjmować pomocy od obcych. Zawsze będą chcieli coś w zamian. Mihael pokręcił powoli głową w zamyśleniu.
- Możesz mi kupić jakąś drogą chatę, sportowe auto i fajne ciuchy, psa, dać trochę gotówki i nie będzie trzeba mi więcej pomagać. - Mówił całkiem na serio, bez uśmiechu. Przecież rozmawiali o rzeczach poważnych! Polak nie wierzył w dobre intencje, sam przecież często udawał miłego by kogoś okraść.
- Mówi to każdy, a potem jeb i mamy organy do sprzedania. - Parsknął, wycierając nochala. Ani trochę nie spuścił z czujności, przecież obcy rozmówca ewidentnie coś ukrywał. W momencie kiedy podszedł, Mihael miał chwilę aby skupić się na jego wyglądzie. Rude włosy, zielone oczyska być może miał soczewki. Polak raczej nie widział u Azjatów takiego koloru. W sumie też jak na skośnookiego był wyższy i masywniejszy od Polaka. Twarz jak u chłopca, ile mógł mieć lat? Na pewno był młodszy, ale ten głos trochę nie pasował. Polak zmrużył oczy, tyle błędnych informacji, a przecież tak dobrze czytał z ludzi. W momencie kiedy tamten się schylił i sięgnął do plecaka, złodziej już był gotowy uciekać. Skąd wie czy nie wyjmował broni? Z zaskoczeniem spojrzał na rzuconą mu pod nogi paczkę chusteczek. Niepewnie się po nią schylił, przecież tamten mógł wykorzystać chwilę nieuwagi i.. ale nic się nie stało. Polak wstał i wyciągnął chustkę, przykładając ją sobie do nosa. Jego głos uległ trochę zmianie, był bardziej stłumiony z dziwną nutą. Z wiadomych przyczyn.
- A potem będziesz mnie ścigał bym ci je odkupił. - Stwierdził, po raz kolejny rzucając oskarżenia w stronę nieznajomego.
- Najwidoczniej, panie rekin. - Prychnął. Nie mógł mieć mu tego za złe, przecież sam się przyrównał do małej rybki. Polak nie uśmiechał się jednak. Mógł przez to wyglądać na gbura, jednak powód był inny. Brak zębów i związany z tym dyskomfort dokuczał mu wystarczająco, aby zapomnieć o pełnym uśmiechu.
- Odwagi? Tylko głupi leciałby z pięściami na tego typa. - Mihaelowi nie spodobało się to podjudzanie, jednak nie ulegał mu w żadnym stopniu. Aż tak mocno w łeb nie dostał. Obcy mówił o zjadaniu i zakrył buzię ręką. Polak przechylił głowę, nie wiedząc skąd u niego takie rozbawienie.
- To niesprawiedliwe. Też powinieneś dostać w gębę jak ja. - Wydawało się, że mówił całkiem poważnie. W rzeczywistości żartował, przecież nie zamierzał bić swojego dawcy chusteczek, jeszcze by go sprał i wyszłoby, że delikatna uroda wcale nie oznacza, że ktoś jest słaby. Oczy Mihaela błysnęły.
- Czyżbyś miał coś ważnego do przekazania? Może poszedłeś w złe miejsce? A co jeśli ten twój informator na ciebie czeka? - Zapytał, uważnie obserwując reakcję mężczyzny.
Pomimo zapewnień rudego, że nie ma pojęcia kim jest Polak to jakoś nie specjalnie mu ufał. W takich miejscach nie zagaduje się do ludzi bez powodu. Coś ukrywał. Niestety znowu został nazwany sardynką. Jak się tym razem nie zdenerwować? Aż mu powieka drgnęła.
- Już nie przesadzaj, nawet nie jestem do niej podobny. - Oczywiście chodziło mu o ową sardynkę, której Azjata tak się doczepił. Widać, że z wyższych sfer. Tacy zawsze nazywają swoje ofiary w jakiś dziwny sposób. Tylko, że złodziej nie chciał nią zostać. Coś zaszurało za jednym z kontenerów. Mihael odruchowo się spiął i spojrzał na zielonookiego. Ktoś zagwizdał. Polak powoli odsunął chusteczkę od nosa. Serce znowu zaczęło mu walić, bo przecież zamiast iść z tego miejsca jak najszybciej to ucięli sobie miłą pogawędkę. Ciekawe za jaką cenę.
- Możesz mi kupić jakąś drogą chatę, sportowe auto i fajne ciuchy, psa, dać trochę gotówki i nie będzie trzeba mi więcej pomagać. - Mówił całkiem na serio, bez uśmiechu. Przecież rozmawiali o rzeczach poważnych! Polak nie wierzył w dobre intencje, sam przecież często udawał miłego by kogoś okraść.
- Mówi to każdy, a potem jeb i mamy organy do sprzedania. - Parsknął, wycierając nochala. Ani trochę nie spuścił z czujności, przecież obcy rozmówca ewidentnie coś ukrywał. W momencie kiedy podszedł, Mihael miał chwilę aby skupić się na jego wyglądzie. Rude włosy, zielone oczyska być może miał soczewki. Polak raczej nie widział u Azjatów takiego koloru. W sumie też jak na skośnookiego był wyższy i masywniejszy od Polaka. Twarz jak u chłopca, ile mógł mieć lat? Na pewno był młodszy, ale ten głos trochę nie pasował. Polak zmrużył oczy, tyle błędnych informacji, a przecież tak dobrze czytał z ludzi. W momencie kiedy tamten się schylił i sięgnął do plecaka, złodziej już był gotowy uciekać. Skąd wie czy nie wyjmował broni? Z zaskoczeniem spojrzał na rzuconą mu pod nogi paczkę chusteczek. Niepewnie się po nią schylił, przecież tamten mógł wykorzystać chwilę nieuwagi i.. ale nic się nie stało. Polak wstał i wyciągnął chustkę, przykładając ją sobie do nosa. Jego głos uległ trochę zmianie, był bardziej stłumiony z dziwną nutą. Z wiadomych przyczyn.
- A potem będziesz mnie ścigał bym ci je odkupił. - Stwierdził, po raz kolejny rzucając oskarżenia w stronę nieznajomego.
- Najwidoczniej, panie rekin. - Prychnął. Nie mógł mieć mu tego za złe, przecież sam się przyrównał do małej rybki. Polak nie uśmiechał się jednak. Mógł przez to wyglądać na gbura, jednak powód był inny. Brak zębów i związany z tym dyskomfort dokuczał mu wystarczająco, aby zapomnieć o pełnym uśmiechu.
- Odwagi? Tylko głupi leciałby z pięściami na tego typa. - Mihaelowi nie spodobało się to podjudzanie, jednak nie ulegał mu w żadnym stopniu. Aż tak mocno w łeb nie dostał. Obcy mówił o zjadaniu i zakrył buzię ręką. Polak przechylił głowę, nie wiedząc skąd u niego takie rozbawienie.
- To niesprawiedliwe. Też powinieneś dostać w gębę jak ja. - Wydawało się, że mówił całkiem poważnie. W rzeczywistości żartował, przecież nie zamierzał bić swojego dawcy chusteczek, jeszcze by go sprał i wyszłoby, że delikatna uroda wcale nie oznacza, że ktoś jest słaby. Oczy Mihaela błysnęły.
- Czyżbyś miał coś ważnego do przekazania? Może poszedłeś w złe miejsce? A co jeśli ten twój informator na ciebie czeka? - Zapytał, uważnie obserwując reakcję mężczyzny.
Pomimo zapewnień rudego, że nie ma pojęcia kim jest Polak to jakoś nie specjalnie mu ufał. W takich miejscach nie zagaduje się do ludzi bez powodu. Coś ukrywał. Niestety znowu został nazwany sardynką. Jak się tym razem nie zdenerwować? Aż mu powieka drgnęła.
- Już nie przesadzaj, nawet nie jestem do niej podobny. - Oczywiście chodziło mu o ową sardynkę, której Azjata tak się doczepił. Widać, że z wyższych sfer. Tacy zawsze nazywają swoje ofiary w jakiś dziwny sposób. Tylko, że złodziej nie chciał nią zostać. Coś zaszurało za jednym z kontenerów. Mihael odruchowo się spiął i spojrzał na zielonookiego. Ktoś zagwizdał. Polak powoli odsunął chusteczkę od nosa. Serce znowu zaczęło mu walić, bo przecież zamiast iść z tego miejsca jak najszybciej to ucięli sobie miłą pogawędkę. Ciekawe za jaką cenę.
Wierzył w to, że tak nie będzie. Aczkolwiek jego wiara w cokolwiek we wszechświecie bywała różna. Raczej nie mógł polegać tylko i wyłącznie na własnej intuicji, którą miał niezgorszą. Mimo to przyszło mu feralnie czekać w niezbyt przyjemnym miejscu, bez dodatkowego wsparcia. Ten ktoś to osoba, którą na oczy widział tylko raz i to wysilając się! aby podejrzeć tę osobę na kamerach miejskich. A nawet nie czuł w jak wielkim niebezpieczeństwie mógł być.
Uśmiechnął się delikatnie na jego słowa o wsparciu finansowym. Nie śmiał się z niego, ani nie drwił. Lubił tym prostym gestem wzbogacać swoją odpowiedź. Czasem wystarczyło tylko to żeby druga osoba zrozumiała krążące po głowie myśli lub dopowiedziała sobie to, co uzna za stosowne. Jeden uśmiech wyraża więcej niż tysiąc słów!
— Gdybyśmy znali się bliżej zrobiłbym to od ręki — odezwał się bez zawahania i większego pomyślunku, całkiem poważnie odpowiadając mu na jego słowa. W tym momencie nie chwalił się swoim majątkiem, na koncie wcale nie miał aż tak dużo. Ale sponsorem mógł być nie najgorszym, gdyby tylko chłopak umiał przegryźć dumę ponad wszystko. Kto wie? Może potrafi? Koniec końców to on miał tu zakrwawiony nos, tamten mężczyzna wyszedł z tego bez szwanku.
— Sprzedaż organów wyszła z mody. Co prawda gdybyś był takim Deadpoolem może byłoby to opłacalne, ale tak? Szkoda fatygi — szczera, porównująca do nieistniejącej postaci odpowiedź. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że gdyby rzeczywiście byłby nie-bohaterem w masce, któremu organy regenerowały się w kilka godzin, mógłby ciąć go do usranej śmierci i zbijać na tym miliony.
— Ale skoro mówi to każdy to jakim cudem żyjesz? Może jednak jesteś bohaterem w masce? — tym razem pozwolił sobie zażartować z jego słów, które nijak trzymały się logiki.
Mężczyzna także nie tracił czujności. Wyglądał na wyluzowanego, ale po prawdzie nadal czekał na swojego klienta. Poza tym, w każdej chwili może pojawić się inne zagrożenie w postaci gangu lub zwyczajnych zbirów, którzy mogli uprzykrzyć im życie. Co prawda Cinnamon umiałby zrewanżować z nawiązką, ale wolał nie mieć połamanego nosa. Wystarczy, że nieznajomy cierpiał z tego tytułu, on już nie musiał.
Nie dziwił się także temu, że czuł na sobie dużo bardziej podejrzliwe spojrzenie niż zwykle. Pół Azjata miał nietypową urodę, bo choć geny odziedziczył bardziej po matce, ojciec przyczynił się do całej reszty, która potrafiła go wyróżnić na tle innych obywateli. Mimo to widział, że człowiek przed nim także miał całkiem egzotyczną urodę. Na pewno nie był Kanadyjczykiem, do Amerykanina czy nawet Brytyjczyka też było mu daleko. Kim więc? Akcent w samych wypowiedziach pozostawiał wiele do życzenia, podczas gdy Cinnamon mówił bezbłędnie w ojczystym języku. Ponieważ tak, urodził się i wychował w Kanadzie, wbrew przekonaniom co do jego urody.
Co z tego, że sam w tym momencie oceniał kogoś na podstawie samego wyglądu. Ale ten akcent...
Może był powodem brakiem zębów, o czym jeszcze nie wiedział?
— Spokojnie, nie zbiednieję od paczki chusteczek. Ale jeśli chcesz być ścigany, to powiedz tylko słowo — zażartował, choć w obecnej sytuacji i okolicznościach wcale nie musiał brzmieć to jako mało śmieszny żart. Mimo to trzeba było mu przyznać, że dzielnie znosił wszelakie oskarżenia, które były kierowane w jego kierunku. I to całkiem bezpodstawnie! Zupełnie jakby to on był powodem tej nieufności, a to przecież nieprawda. Z ręką na sercu mógł przyznać, że widział go po raz pierwszy, a miał tendencję do wyszukiwania to ważniejszych osobistości po przez wszelakiego rodzaju kamery. W końcu co za problem jest z hakować monitoring?
— Jedno nie wyklucza drugiego — zauważył kiedy mężczyzna wspomniał o głupocie. Fakt faktem, nawet on nie chciałby mieć z nim szczególnej styczności. Chociażby dlatego nie wyszedł od razu, a po czasie gdy uznał, że większe zagrożenie minęło. Lepiej jest sobie poradzić z jednym rannym w razie gdyby niż z masywnym i rannym, prawda? I to nie tak, że go podjudzał. Ale jeśli wolał jego słowa intepretować na ta korzyść, to nie miał mu tego za złe.
— Jeszcze nie zasłużyłem, aby dostać w gębę — uśmiechnął się, bo w porównaniu do niego, nie wstydził się tego robić. Miał ładne, zdrowe uzębienie, choć dwa lata w zamknięciu trochę przyczyniły się do ich wyblaknięcia. Poza tym — nie oszukujmy się, ale lubił czarować. Przynajmniej w tej osobowości.
Na kolejne pytania podrapał się dłonią z tyłu głowy. Czy czekał? Gdyby tak było raczej już dawno zauważyłby jego obecność. Aczkolwiek nie ukrywał, że rozmowa z nieznajomym była na tyle intrygująca, że mógł się na trochę rozproszyć. Przez to wszystko aż zrobił przy tym niewyraźną minę, zupełnie jakby nad czymś myślał.
— Nie sądzę aby tak było — odparł jedynie, nie chcąc wdawać się w zbędne szczegóły — Ale jeśli to nie jesteś Ty, a Twój nos ucieszył się z gościnności chusteczek, to chyba nie pozostaje nic innego jak rozejść się nim całkowicie postanowisz się zniechęcić do mojej pomocy — dodał, sardynki już nie postanawiając komentować. Pomijając fakt, że Polak sam z siebie nazwał się Sardynką. Cinnamon nie byłby aż tak kreatywny. Raczej głównie przez to, że i jego słuch naprowadził go na nieznane dźwięki, które powinny sprawić, że jego adrenalina skoczyłaby chociaż minimalnie do góry. Jednak jego reakcja ciała była zupełnie taka sama jak tego drugiego.
Pozwolił sobie przyłożyć palec do ust w geście drobnego uciszenia, jakby ten gest miałby cokolwiek zmienić. Nie zawahał się również, aby sięgnąć ręką w stronę nieznajomego i gdy złapał go za przedramię, wciągnął go na swoją stronę, tuż obok kontenera, przy którym sam ukrywał swoją obecność przed nim. Tuż po gwizdnięciu dało się usłyszeć także głośny huk, zupełnie jakby ktoś uderzył młotkiem o kontener, z którego usłyszeli szmer.
— Myślisz, że to Twój przyjaciel? — spytał cichym szeptem, tylko delikatnie wychylając się, aby móc zorientować się jakie zagrożenie mogło ich ewentualnie czekać. Bo zamiast uciekać przecież najlepiej było w tym wszystkim uczestniczyć, zgadza się?
Z drugiej strony chciał wiedzieć, czy miał czystą drogę ucieczki, bez konieczności wpadania w jeszcze głębszy dół.
Uśmiechnął się delikatnie na jego słowa o wsparciu finansowym. Nie śmiał się z niego, ani nie drwił. Lubił tym prostym gestem wzbogacać swoją odpowiedź. Czasem wystarczyło tylko to żeby druga osoba zrozumiała krążące po głowie myśli lub dopowiedziała sobie to, co uzna za stosowne. Jeden uśmiech wyraża więcej niż tysiąc słów!
— Gdybyśmy znali się bliżej zrobiłbym to od ręki — odezwał się bez zawahania i większego pomyślunku, całkiem poważnie odpowiadając mu na jego słowa. W tym momencie nie chwalił się swoim majątkiem, na koncie wcale nie miał aż tak dużo. Ale sponsorem mógł być nie najgorszym, gdyby tylko chłopak umiał przegryźć dumę ponad wszystko. Kto wie? Może potrafi? Koniec końców to on miał tu zakrwawiony nos, tamten mężczyzna wyszedł z tego bez szwanku.
— Sprzedaż organów wyszła z mody. Co prawda gdybyś był takim Deadpoolem może byłoby to opłacalne, ale tak? Szkoda fatygi — szczera, porównująca do nieistniejącej postaci odpowiedź. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że gdyby rzeczywiście byłby nie-bohaterem w masce, któremu organy regenerowały się w kilka godzin, mógłby ciąć go do usranej śmierci i zbijać na tym miliony.
— Ale skoro mówi to każdy to jakim cudem żyjesz? Może jednak jesteś bohaterem w masce? — tym razem pozwolił sobie zażartować z jego słów, które nijak trzymały się logiki.
Mężczyzna także nie tracił czujności. Wyglądał na wyluzowanego, ale po prawdzie nadal czekał na swojego klienta. Poza tym, w każdej chwili może pojawić się inne zagrożenie w postaci gangu lub zwyczajnych zbirów, którzy mogli uprzykrzyć im życie. Co prawda Cinnamon umiałby zrewanżować z nawiązką, ale wolał nie mieć połamanego nosa. Wystarczy, że nieznajomy cierpiał z tego tytułu, on już nie musiał.
Nie dziwił się także temu, że czuł na sobie dużo bardziej podejrzliwe spojrzenie niż zwykle. Pół Azjata miał nietypową urodę, bo choć geny odziedziczył bardziej po matce, ojciec przyczynił się do całej reszty, która potrafiła go wyróżnić na tle innych obywateli. Mimo to widział, że człowiek przed nim także miał całkiem egzotyczną urodę. Na pewno nie był Kanadyjczykiem, do Amerykanina czy nawet Brytyjczyka też było mu daleko. Kim więc? Akcent w samych wypowiedziach pozostawiał wiele do życzenia, podczas gdy Cinnamon mówił bezbłędnie w ojczystym języku. Ponieważ tak, urodził się i wychował w Kanadzie, wbrew przekonaniom co do jego urody.
Co z tego, że sam w tym momencie oceniał kogoś na podstawie samego wyglądu. Ale ten akcent...
Może był powodem brakiem zębów, o czym jeszcze nie wiedział?
— Spokojnie, nie zbiednieję od paczki chusteczek. Ale jeśli chcesz być ścigany, to powiedz tylko słowo — zażartował, choć w obecnej sytuacji i okolicznościach wcale nie musiał brzmieć to jako mało śmieszny żart. Mimo to trzeba było mu przyznać, że dzielnie znosił wszelakie oskarżenia, które były kierowane w jego kierunku. I to całkiem bezpodstawnie! Zupełnie jakby to on był powodem tej nieufności, a to przecież nieprawda. Z ręką na sercu mógł przyznać, że widział go po raz pierwszy, a miał tendencję do wyszukiwania to ważniejszych osobistości po przez wszelakiego rodzaju kamery. W końcu co za problem jest z hakować monitoring?
— Jedno nie wyklucza drugiego — zauważył kiedy mężczyzna wspomniał o głupocie. Fakt faktem, nawet on nie chciałby mieć z nim szczególnej styczności. Chociażby dlatego nie wyszedł od razu, a po czasie gdy uznał, że większe zagrożenie minęło. Lepiej jest sobie poradzić z jednym rannym w razie gdyby niż z masywnym i rannym, prawda? I to nie tak, że go podjudzał. Ale jeśli wolał jego słowa intepretować na ta korzyść, to nie miał mu tego za złe.
— Jeszcze nie zasłużyłem, aby dostać w gębę — uśmiechnął się, bo w porównaniu do niego, nie wstydził się tego robić. Miał ładne, zdrowe uzębienie, choć dwa lata w zamknięciu trochę przyczyniły się do ich wyblaknięcia. Poza tym — nie oszukujmy się, ale lubił czarować. Przynajmniej w tej osobowości.
Na kolejne pytania podrapał się dłonią z tyłu głowy. Czy czekał? Gdyby tak było raczej już dawno zauważyłby jego obecność. Aczkolwiek nie ukrywał, że rozmowa z nieznajomym była na tyle intrygująca, że mógł się na trochę rozproszyć. Przez to wszystko aż zrobił przy tym niewyraźną minę, zupełnie jakby nad czymś myślał.
— Nie sądzę aby tak było — odparł jedynie, nie chcąc wdawać się w zbędne szczegóły — Ale jeśli to nie jesteś Ty, a Twój nos ucieszył się z gościnności chusteczek, to chyba nie pozostaje nic innego jak rozejść się nim całkowicie postanowisz się zniechęcić do mojej pomocy — dodał, sardynki już nie postanawiając komentować. Pomijając fakt, że Polak sam z siebie nazwał się Sardynką. Cinnamon nie byłby aż tak kreatywny. Raczej głównie przez to, że i jego słuch naprowadził go na nieznane dźwięki, które powinny sprawić, że jego adrenalina skoczyłaby chociaż minimalnie do góry. Jednak jego reakcja ciała była zupełnie taka sama jak tego drugiego.
Pozwolił sobie przyłożyć palec do ust w geście drobnego uciszenia, jakby ten gest miałby cokolwiek zmienić. Nie zawahał się również, aby sięgnąć ręką w stronę nieznajomego i gdy złapał go za przedramię, wciągnął go na swoją stronę, tuż obok kontenera, przy którym sam ukrywał swoją obecność przed nim. Tuż po gwizdnięciu dało się usłyszeć także głośny huk, zupełnie jakby ktoś uderzył młotkiem o kontener, z którego usłyszeli szmer.
— Myślisz, że to Twój przyjaciel? — spytał cichym szeptem, tylko delikatnie wychylając się, aby móc zorientować się jakie zagrożenie mogło ich ewentualnie czekać. Bo zamiast uciekać przecież najlepiej było w tym wszystkim uczestniczyć, zgadza się?
Z drugiej strony chciał wiedzieć, czy miał czystą drogę ucieczki, bez konieczności wpadania w jeszcze głębszy dół.
Polak wytarł lekki pot z czoła i obrzucił nieznajomego dziwnym spojrzeniem.
- Poczułem się jak zajebista prostytutka. - Palnął i zaczął się śmiać. Potrzebował rozładować trochę sytuację, nie często żartował w taki sposób z facetami, rozumiecie. Dla niego było to niezręczne.
Jednak czego się nie robi dla pieniędzy?
- Uff, a więc moje flaczki są bezpieczne. - Stwierdził, ale nie do końca mu wierzył. Mihael dużo razy był oszukiwany i nauczył się wyłapywać pewne rzeczy dopiero później. Niby odetchnął z ulgą, ale wciąż był czujny. Cinnamon zażartował z braku logiki w zdaniu Polaka, na co ten fuknął jak zdenerwowane kocisko. Nie odpowiedział nic.
Wciąż mu coś nie grało. Obcy z pewnością czegoś od niego chciał, ale na co czekał? Mihael powoli łączył fakty. Nerwowo się zaśmiał i pomachał wolną ręką.
- Ja jestem prawy człowiek, ściganie mnie to jak próba złapania motyla za to że jest piękny. - Palnął totalnie bez ładu i składu. Azjata może zrozumie, ale lepiej niech nie oczekuje wyjaśnień, gdyż Mihael raptownie się obrócił. Przez chwile miał wrażenie, że kogoś słyszał. Mihael celowo obrażał, aby puściły komuś nerwy. O dziwo obcemu nawet powieka nie drgnęła gdy po raz kolejny obrzucił go jakimiś oskarżeniami. Dlaczego? Był za spokojny. To już jest podejrzane!
Skinął głową. To prawda, głupota i odwaga się nie wykluczały. Polak przypomniał sobie traumatyczną sytuację za dzieciaka, kiedy skatowali jego znajomego, a kiedy odeszli i Polak niósł go kilka kilometrów okazało się, że niósł trupa. Aż się wzdrygnął i szybko wyrzucił obraz z głowy.
- Na pewno coś by się znalazło. - Znowu ten oskarżycielski ton. Nieznajomy kreował się na świętego. Każdy w całym swoim życiu powinien raz dostać za zło jakie wyrządził. A ten tutaj robi się za.. no właśnie, za kogo? Mihael czuł, że obcy trzymał go w garści pomimo tego, że w każdej chwili mogli się rozejść. Dlaczego jednak dalej z nim rozmawiał? To na pewno przez to, że dał mu chusteczki. Polak mentalnie się przygotowywał by powiedzieć ''żegnaj dziwny człowieku'' lecz to Azjata napomknął o tym, aby każde udało się w swoją stronę. Mihael ochoczo pokiwał głową i właśnie wtedy zaczęły się nieprzyjemności.
Gwizdnięcie.
Stres narastał, bo nikogo nie widział. Gest uciszenia Azjaty kompletnie mu umknął, gdyż oczy Polaka rozglądały się dosłownie po wszystkim. W momencie gdy obrócił głowę i poczuł szarpnięcie, już chciał ryknąć, ale to jednak Cinnamon próbował go zaciągnąć do ciemnego kontenera.. moment, to nie brzmi dobrze. Polak zmrużył oczy, lekko się zapierając. On naprawdę był po jego stronie? Ostatecznie mu uległ, gdy usłyszał porządne przyrżnięcie czymś ciężkim w kontener. Uciekł w ciemny kąt jak przerażona mysza, chowając się za plecami Azjaty.
- To jeden z tych co żyć nie dają. - Parsknął i przewrócił oczami, widząc jak Cinnamon się wychyla. Szarpnął go za ramię to tyłu.
- Przestań pajacować, jestem lepszą lornetką. - O dziwo Mihael wolał mieć większą kontrolę. Nie do końca ufał umiejętnościom swojego nowego towarzysza w niedoli. Wepchnął się przed niego i od razu ostrożnie wychylił głowę, obce głosy były coraz bliżej. Rzucił zakrwawioną chusteczkę pod nogi i nagle zrobił coś nieoczekiwanego.
Zaczął biec. Wbiegł prosto na ciemną drogę, pędząc przed siebie. Skąd mógł wiedzieć, że ktoś siedział sobie w mroku i kiedy tylko znalazł się blisko, został powalony i uderzony czymś metalowym prosto w klatkę. Upadł, wywracając się. Sapnął ociężale.
- Naprawdę myślałeś, że sobie pójdę? - Zapytał niestety znajomo brzmiący łysy osiłek. Jednak to nie on go uderzył. Mihael dostrzegł, że jeszcze trzeci osobnik stoi na kontenerze przy którym chował się Cinnamon. Oby tylko nie przyszło mu do głowy się wychylać.
- Ależ panowie, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Więcej mnie już nie zobaczycie. - Powiedział, zmuszając się do siadu. Krew znowu poszła potokiem z nosa. Mihael wyglądał jak zombie.
- Dogadamy się. - Przełknął ślinę. Twarze obcych nie wyglądały na zainteresowane, właściwie to Polak zaczął powoli się godzić z myślą, że może teraz nie będzie tak łatwo. Niższy typ uderzył go kijem bejsbolowym z metalową końcówką w plecy.
- Zamknij mordę. - Syknął, ciesząc się jak dziecko widząc cierpiącego Polaka. Mihael przymknął na moment oczy, trochę go zamroczyło.
- Więc czego chcecie? - Zapytał, ale odpowiedziała mu cisza.
- Poczułem się jak zajebista prostytutka. - Palnął i zaczął się śmiać. Potrzebował rozładować trochę sytuację, nie często żartował w taki sposób z facetami, rozumiecie. Dla niego było to niezręczne.
Jednak czego się nie robi dla pieniędzy?
- Uff, a więc moje flaczki są bezpieczne. - Stwierdził, ale nie do końca mu wierzył. Mihael dużo razy był oszukiwany i nauczył się wyłapywać pewne rzeczy dopiero później. Niby odetchnął z ulgą, ale wciąż był czujny. Cinnamon zażartował z braku logiki w zdaniu Polaka, na co ten fuknął jak zdenerwowane kocisko. Nie odpowiedział nic.
Wciąż mu coś nie grało. Obcy z pewnością czegoś od niego chciał, ale na co czekał? Mihael powoli łączył fakty. Nerwowo się zaśmiał i pomachał wolną ręką.
- Ja jestem prawy człowiek, ściganie mnie to jak próba złapania motyla za to że jest piękny. - Palnął totalnie bez ładu i składu. Azjata może zrozumie, ale lepiej niech nie oczekuje wyjaśnień, gdyż Mihael raptownie się obrócił. Przez chwile miał wrażenie, że kogoś słyszał. Mihael celowo obrażał, aby puściły komuś nerwy. O dziwo obcemu nawet powieka nie drgnęła gdy po raz kolejny obrzucił go jakimiś oskarżeniami. Dlaczego? Był za spokojny. To już jest podejrzane!
Skinął głową. To prawda, głupota i odwaga się nie wykluczały. Polak przypomniał sobie traumatyczną sytuację za dzieciaka, kiedy skatowali jego znajomego, a kiedy odeszli i Polak niósł go kilka kilometrów okazało się, że niósł trupa. Aż się wzdrygnął i szybko wyrzucił obraz z głowy.
- Na pewno coś by się znalazło. - Znowu ten oskarżycielski ton. Nieznajomy kreował się na świętego. Każdy w całym swoim życiu powinien raz dostać za zło jakie wyrządził. A ten tutaj robi się za.. no właśnie, za kogo? Mihael czuł, że obcy trzymał go w garści pomimo tego, że w każdej chwili mogli się rozejść. Dlaczego jednak dalej z nim rozmawiał? To na pewno przez to, że dał mu chusteczki. Polak mentalnie się przygotowywał by powiedzieć ''żegnaj dziwny człowieku'' lecz to Azjata napomknął o tym, aby każde udało się w swoją stronę. Mihael ochoczo pokiwał głową i właśnie wtedy zaczęły się nieprzyjemności.
Gwizdnięcie.
Stres narastał, bo nikogo nie widział. Gest uciszenia Azjaty kompletnie mu umknął, gdyż oczy Polaka rozglądały się dosłownie po wszystkim. W momencie gdy obrócił głowę i poczuł szarpnięcie, już chciał ryknąć, ale to jednak Cinnamon próbował go zaciągnąć do ciemnego kontenera.. moment, to nie brzmi dobrze. Polak zmrużył oczy, lekko się zapierając. On naprawdę był po jego stronie? Ostatecznie mu uległ, gdy usłyszał porządne przyrżnięcie czymś ciężkim w kontener. Uciekł w ciemny kąt jak przerażona mysza, chowając się za plecami Azjaty.
- To jeden z tych co żyć nie dają. - Parsknął i przewrócił oczami, widząc jak Cinnamon się wychyla. Szarpnął go za ramię to tyłu.
- Przestań pajacować, jestem lepszą lornetką. - O dziwo Mihael wolał mieć większą kontrolę. Nie do końca ufał umiejętnościom swojego nowego towarzysza w niedoli. Wepchnął się przed niego i od razu ostrożnie wychylił głowę, obce głosy były coraz bliżej. Rzucił zakrwawioną chusteczkę pod nogi i nagle zrobił coś nieoczekiwanego.
Zaczął biec. Wbiegł prosto na ciemną drogę, pędząc przed siebie. Skąd mógł wiedzieć, że ktoś siedział sobie w mroku i kiedy tylko znalazł się blisko, został powalony i uderzony czymś metalowym prosto w klatkę. Upadł, wywracając się. Sapnął ociężale.
- Naprawdę myślałeś, że sobie pójdę? - Zapytał niestety znajomo brzmiący łysy osiłek. Jednak to nie on go uderzył. Mihael dostrzegł, że jeszcze trzeci osobnik stoi na kontenerze przy którym chował się Cinnamon. Oby tylko nie przyszło mu do głowy się wychylać.
- Ależ panowie, wyjaśniliśmy sobie wszystko. Więcej mnie już nie zobaczycie. - Powiedział, zmuszając się do siadu. Krew znowu poszła potokiem z nosa. Mihael wyglądał jak zombie.
- Dogadamy się. - Przełknął ślinę. Twarze obcych nie wyglądały na zainteresowane, właściwie to Polak zaczął powoli się godzić z myślą, że może teraz nie będzie tak łatwo. Niższy typ uderzył go kijem bejsbolowym z metalową końcówką w plecy.
- Zamknij mordę. - Syknął, ciesząc się jak dziecko widząc cierpiącego Polaka. Mihael przymknął na moment oczy, trochę go zamroczyło.
- Więc czego chcecie? - Zapytał, ale odpowiedziała mu cisza.
Mężczyzna nie spodziewał się takiej reakcji. W zasadzie nieszczególnie starał się żartować w tej delikatnej strefie, wyszło to od niego machinalnie.
— Miło mi to słyszeć — odparł z krótkim, gardłowym pomrukiem, uznając po tym zdaniu, że słowa, które mimowolnie opuściły jego usta, nie były wcale takie złe. Najwidoczniej Polak, pomimo niezręczności, całkiem dobrze odnalazł się w temacie, który Cinnamon poruszył. A jednak był sprzedawalny, nawet za taką cenę. Dobrze wiedzieć na przyszłość, chociaż z pewnością szybko zapomni o przypadkowym spotkaniu z mężczyzną.
Jednakowoż nie kontynuował dyskusji o piękności motyla. Nie mógł mu pozwolić myśleć, że potrafił mieć gdzieniegdzie wtyki, które pomagały mu w wielu kwestiach. W zasadzie nigdy szczególnie nie ukrywał tego, że w życiu robi sporo nielegalnych rzeczy, natomiast ludzie nie musieli wiedzieć, czym zajmował się dokładnie i kim był. Zapewne niejednokrotnie nickname Cinnamon w niektórych kręgach obił się już o uszy, wiedząc, że w razie wypadku dobrze jest skorzystać z jego nieokiełznanej pomocy.
Ta pomoc jednak nie była tą fizyczną. Do tego miał ludzi przyjaciół, którzy mu pomagali.
Nie miał jednak powodu do tego, aby złościć się na nieznajomego, nawet gdy oskarżał go o rzeczy, których nie zrobił. Powiadali, że złość piękności szkodzi i nawet lubił trzymać się tej zasady. Może dlatego miał tak mało zmarszczek na twarzy? Poruszył się nieznacznie, słysząc także blisko nieokreślony dźwięk. Mimowolnie dłonie, które trzymał wzdłuż ciała, wsunął do kieszeni od puchatej kurtki, w której kto wie co skrywał naprawdę.
— Spróbuj znaleźć to wtedy porozmawiamy — wyjaśnił prosto, tym samym kończąc despotę na temat tego, jak bardzo mógł mieć cokolwiek za uszami. W tym mieście to było dosyć normalne, dziwiła go ta pasywno-agresywna postawa, ponieważ gdyby rzeczywiście chciał mu coś zrobić, na chwilę obecną nie rozmawialiby. A przecież powiedział, że była to czysta pomyłka i zatrzymał go tylko dlatego, ponieważ pomylił go ze swoim klientem. Chusteczki dał z czystej sympatii do samej konwersacji. Dobrze, że nie miał świadomości o samopoczuciu nieznajomego, poczułby się niezręcznie gdyby wiedział jakie emocje w nim wywiera z czystego zainteresowania.
Ale już nie było czasu na takie rozmowy. W zasadzie gdy tylko mieli rozejść się w swoją stronę, zaczęły się nieprzyjemności. Cinnamon wystarczająco szybko przekonał się jak bardzo płochliwy był bezimienny. Nie mógł powiedzieć, że sam nie przestraszył się nagłego dźwięku, mimo to nie panikował, widocznie zahartowany w podobnych sytuacjach.
Mężczyzna starał się myśleć racjonalnie, niekoniecznie z udziałem niepotrzebnej paniki. Dlatego wciągnął nieznajomego do siebie aby unikną większych nieprzyjemności. Przez wpojone mu zasady miał tendencję do troszczenia się innymi i zwracanie większą uwagę na ich dobro. Szkoda, że nieznajomy od samego początku tak bardzo go skreślił.
Skinął lekko głową na słowa, które zostały skierowane w jego stronę. Mimo to nieszczególnie spodobała mu się wizja zamiany — to nie tak, że mu nie ufał (może tylko trochę). Osobiście wolał mieć sam całą sytuację pod kontrolą, rozegrać właściwy i przede wszystkim dobry plan, nie dając się przy tym złapać. Polak najwyraźniej miał inny zamysł. W zasadzie po jego pierwszej reakcji na sam zalążek niebezpieczeństwa było zbyt oczywistym to, że będzie chciał dać dyla. Odruchowo wyciągnął w jego stronę dłoń, chcąc go złapać i szarpnąć, aby nie zdradził ich pozycji, ale było już za późno.
Syknął pod siarczyście, wtedy też zauważył jak kij bejsbolowy uderza w biegnącą postać, która chwilę po tym wylądowała na ziemi. Uderzenie było mocne, bez dwóch zdań na pewno miał coś połamanego. Dlaczego postanowił bezmyślnie rzucić się w paszczę lwa? Przecież było tyle inny, lepszych możliwości. Cinnamon był przekonany, że mógł ich z tego wyciągnąć bez większego szwanku. Z tego powodu pierwszy raz pojawił się na jego twarzy głębszy grymas, wskazujący na niezadowolenie. Był zły, ponieważ nie takiego finału spodziewał się z tej całej rozmowy. Miał być bohaterem jego nosa, wręczając mu chusteczki, a nie bohaterem życia!
Nie chciał walczy, naprawdę tego nie chciał.
Ale co mógł zrobić? Przecież go tak nie zostawi.
Patrzył na to wszystko z ubocza. Nie był wstanie ruszyć się z miejsca, ani wezwać żadnej pomocy. Obserwował nieczystą walkę, to jak katowali osobę, której kompletnie nie znał. W takich momentach nie potrafił udawać, nie lubił ludzkiej zawiści i bardzo, ale to bardzo żądał sprawiedliwości. Każdy miał swoje za uszami, ale Cinni starał się wojować w imię dobra, które niestety istniało w bardzo niskimi, małym procentem. Czasem już zapominał, o co tak naprawdę walczył przez całe swoje życie.
—Czego chcemy?! — ryknął ten, z którym dużo wcześniej miał styczność, natomiast mniejszy nie zawahał się, aby sprzedać kolejny cios z kija bejsbolowego, tym razem prosto w żebra. Ruch był precyzyjny, bardzo czysty. Niemożliwym było, że trafił prosto w prawe żebro, prawdopodobnie łamiąc mu kilka kości.
Zagryzł wargę, zmieniając miejsce swojego pobytu. Po cichu zaszedł drugą stronę kontenera, tak, aby osiłek, który stał na nim nie mógł go zauważyć. Wahał się, ponieważ nie wiedział, jak bardzo powinien lub nie powinien w to wszystko się mieszać. Nagle kwestia klienta, którego oczekiwał stała się mało ważna, a on zastanawiał się, czy w tym półmroku będzie potrafił wykonać równie precyzyjny strzał z broni, którą miał ten cały czas schowaną przy pasie. Wahał się, ale gdy widział jak bardzo nieuważni mężczyźni byli, nie zastanawiał się bardzo długo.
— Widzę, że nie tylko ja chciałem go dorwać — odezwał się nagle, wyłaniając się nie wiadomo skąd, czując delikatny przepływ adrenaliny. Zabawny był moment, gdzie na wszystkich spojrzał z góry. Bądź co bądź wzrostem ciężko było mu dorównać. Przebiegł wzrokiem od jednego, do drugiego, ostatecznie spoczywając spojrzeniem na biednego Polaka. Tym razem paczka chusteczek na pewno nie wystarczy.
— Sądzę, że w takim przypadku my możemy się dogadać. Mam wiele do zaoferowania, a niestety on jest mi potrzebny żywy — kontynuował, jednak ostrożnie, ponieważ brał pod uwagę okoliczności i niefortunną ilość osób. Niestety nie był jebanym Chuckiem Norrisem — Nic do Was nie mam, chcę jedynie jego i chętnie ubiję targu — sprostował, dając im znać, że nie chce im uprzykrzyć życia, a wręcz przeciwnie — bardzo chętnie dogada się z nimi w kwestii tego człowieka.
— Miło mi to słyszeć — odparł z krótkim, gardłowym pomrukiem, uznając po tym zdaniu, że słowa, które mimowolnie opuściły jego usta, nie były wcale takie złe. Najwidoczniej Polak, pomimo niezręczności, całkiem dobrze odnalazł się w temacie, który Cinnamon poruszył. A jednak był sprzedawalny, nawet za taką cenę. Dobrze wiedzieć na przyszłość, chociaż z pewnością szybko zapomni o przypadkowym spotkaniu z mężczyzną.
Jednakowoż nie kontynuował dyskusji o piękności motyla. Nie mógł mu pozwolić myśleć, że potrafił mieć gdzieniegdzie wtyki, które pomagały mu w wielu kwestiach. W zasadzie nigdy szczególnie nie ukrywał tego, że w życiu robi sporo nielegalnych rzeczy, natomiast ludzie nie musieli wiedzieć, czym zajmował się dokładnie i kim był. Zapewne niejednokrotnie nickname Cinnamon w niektórych kręgach obił się już o uszy, wiedząc, że w razie wypadku dobrze jest skorzystać z jego nieokiełznanej pomocy.
Ta pomoc jednak nie była tą fizyczną. Do tego miał ludzi przyjaciół, którzy mu pomagali.
Nie miał jednak powodu do tego, aby złościć się na nieznajomego, nawet gdy oskarżał go o rzeczy, których nie zrobił. Powiadali, że złość piękności szkodzi i nawet lubił trzymać się tej zasady. Może dlatego miał tak mało zmarszczek na twarzy? Poruszył się nieznacznie, słysząc także blisko nieokreślony dźwięk. Mimowolnie dłonie, które trzymał wzdłuż ciała, wsunął do kieszeni od puchatej kurtki, w której kto wie co skrywał naprawdę.
— Spróbuj znaleźć to wtedy porozmawiamy — wyjaśnił prosto, tym samym kończąc despotę na temat tego, jak bardzo mógł mieć cokolwiek za uszami. W tym mieście to było dosyć normalne, dziwiła go ta pasywno-agresywna postawa, ponieważ gdyby rzeczywiście chciał mu coś zrobić, na chwilę obecną nie rozmawialiby. A przecież powiedział, że była to czysta pomyłka i zatrzymał go tylko dlatego, ponieważ pomylił go ze swoim klientem. Chusteczki dał z czystej sympatii do samej konwersacji. Dobrze, że nie miał świadomości o samopoczuciu nieznajomego, poczułby się niezręcznie gdyby wiedział jakie emocje w nim wywiera z czystego zainteresowania.
Ale już nie było czasu na takie rozmowy. W zasadzie gdy tylko mieli rozejść się w swoją stronę, zaczęły się nieprzyjemności. Cinnamon wystarczająco szybko przekonał się jak bardzo płochliwy był bezimienny. Nie mógł powiedzieć, że sam nie przestraszył się nagłego dźwięku, mimo to nie panikował, widocznie zahartowany w podobnych sytuacjach.
Mężczyzna starał się myśleć racjonalnie, niekoniecznie z udziałem niepotrzebnej paniki. Dlatego wciągnął nieznajomego do siebie aby unikną większych nieprzyjemności. Przez wpojone mu zasady miał tendencję do troszczenia się innymi i zwracanie większą uwagę na ich dobro. Szkoda, że nieznajomy od samego początku tak bardzo go skreślił.
Skinął lekko głową na słowa, które zostały skierowane w jego stronę. Mimo to nieszczególnie spodobała mu się wizja zamiany — to nie tak, że mu nie ufał (może tylko trochę). Osobiście wolał mieć sam całą sytuację pod kontrolą, rozegrać właściwy i przede wszystkim dobry plan, nie dając się przy tym złapać. Polak najwyraźniej miał inny zamysł. W zasadzie po jego pierwszej reakcji na sam zalążek niebezpieczeństwa było zbyt oczywistym to, że będzie chciał dać dyla. Odruchowo wyciągnął w jego stronę dłoń, chcąc go złapać i szarpnąć, aby nie zdradził ich pozycji, ale było już za późno.
Syknął pod siarczyście, wtedy też zauważył jak kij bejsbolowy uderza w biegnącą postać, która chwilę po tym wylądowała na ziemi. Uderzenie było mocne, bez dwóch zdań na pewno miał coś połamanego. Dlaczego postanowił bezmyślnie rzucić się w paszczę lwa? Przecież było tyle inny, lepszych możliwości. Cinnamon był przekonany, że mógł ich z tego wyciągnąć bez większego szwanku. Z tego powodu pierwszy raz pojawił się na jego twarzy głębszy grymas, wskazujący na niezadowolenie. Był zły, ponieważ nie takiego finału spodziewał się z tej całej rozmowy. Miał być bohaterem jego nosa, wręczając mu chusteczki, a nie bohaterem życia!
Nie chciał walczy, naprawdę tego nie chciał.
Ale co mógł zrobić? Przecież go tak nie zostawi.
Patrzył na to wszystko z ubocza. Nie był wstanie ruszyć się z miejsca, ani wezwać żadnej pomocy. Obserwował nieczystą walkę, to jak katowali osobę, której kompletnie nie znał. W takich momentach nie potrafił udawać, nie lubił ludzkiej zawiści i bardzo, ale to bardzo żądał sprawiedliwości. Każdy miał swoje za uszami, ale Cinni starał się wojować w imię dobra, które niestety istniało w bardzo niskimi, małym procentem. Czasem już zapominał, o co tak naprawdę walczył przez całe swoje życie.
—Czego chcemy?! — ryknął ten, z którym dużo wcześniej miał styczność, natomiast mniejszy nie zawahał się, aby sprzedać kolejny cios z kija bejsbolowego, tym razem prosto w żebra. Ruch był precyzyjny, bardzo czysty. Niemożliwym było, że trafił prosto w prawe żebro, prawdopodobnie łamiąc mu kilka kości.
Zagryzł wargę, zmieniając miejsce swojego pobytu. Po cichu zaszedł drugą stronę kontenera, tak, aby osiłek, który stał na nim nie mógł go zauważyć. Wahał się, ponieważ nie wiedział, jak bardzo powinien lub nie powinien w to wszystko się mieszać. Nagle kwestia klienta, którego oczekiwał stała się mało ważna, a on zastanawiał się, czy w tym półmroku będzie potrafił wykonać równie precyzyjny strzał z broni, którą miał ten cały czas schowaną przy pasie. Wahał się, ale gdy widział jak bardzo nieuważni mężczyźni byli, nie zastanawiał się bardzo długo.
— Widzę, że nie tylko ja chciałem go dorwać — odezwał się nagle, wyłaniając się nie wiadomo skąd, czując delikatny przepływ adrenaliny. Zabawny był moment, gdzie na wszystkich spojrzał z góry. Bądź co bądź wzrostem ciężko było mu dorównać. Przebiegł wzrokiem od jednego, do drugiego, ostatecznie spoczywając spojrzeniem na biednego Polaka. Tym razem paczka chusteczek na pewno nie wystarczy.
— Sądzę, że w takim przypadku my możemy się dogadać. Mam wiele do zaoferowania, a niestety on jest mi potrzebny żywy — kontynuował, jednak ostrożnie, ponieważ brał pod uwagę okoliczności i niefortunną ilość osób. Niestety nie był jebanym Chuckiem Norrisem — Nic do Was nie mam, chcę jedynie jego i chętnie ubiję targu — sprostował, dając im znać, że nie chce im uprzykrzyć życia, a wręcz przeciwnie — bardzo chętnie dogada się z nimi w kwestii tego człowieka.
Miło mu było słyszeć, że poczuł się jak zajebista prostytutka? Polak zmarszczył obolały nos, patrząc na mężczyznę spod zmrużonych oczu. Nie odezwał się jednak, tylko wzruszył barkami. Według Mihaela każdego można kupić za pieniądze. Człowiek był w stanie skruszyć swoje bariery moralności jak przed oczami pokaże się pokaźna sumka. W końcu i tak na koniec się umiera, więc nic się nie traci.
Polak oduczył się uśmiechania, jednak zbytnio nie obchodził go brak kilku zębów. Nawet za dzieciaka mało je pokazywał, teraz przynajmniej miał dobrą wymówkę. Każda jego próba rozbawienia powodowała na jego twarzy hamowany grymas.
W tym mieście to robi się chyba same nielegalne i złe rzeczy, wszyscy byli zepsuci i ciężko było wybrać największe zło. Mihael uważał się jednak za nieszkodliwego. On tylko kradł, a inni gwałcili i zabijali. Przy nich to święty był. Złodziejaszek obserwował uważnie reakcję obcego. Ani razu mu powieka nie drgnęła, ani też nie pojawiła się zmarszczka na twarzy. Może był po tylu operacjach plastycznych, że nawet nie potrafił tego zrobić? To całkiem prawdopodobne.
Wytatuowany spiął się jak tylko usłyszał szmer. Może przesadzał i się tym zdradzał, ale przezornie zawsze ubezpieczony. Nie potrafił walczyć za dobrze, ale szybko biegał. Nie umknęła mu reakcja Cinnamona, który sięgnął ręką do kieszeni kurtki. Dziwny odruch. Normalny człowiek chce mieć ręce wolne, aby móc się czegoś chwycić.. chyba, że ma się broń. Mihael gdyby mógł, to położyłby uszy po sobie. Nie cierpiał dźwięku strzelaniny, miał tak cholernie czuły słuch, że ilekroć słyszał wystrzał to zatykał uszy i cierpiał. Chociaż może Azjata miał jakiś nóż lub gaz, tak też mogło być. Nie zapytał jednak.
- Chyba nie chciałoby mi się łazić za tobą dzień w dzień. - Burknął, dając do zrozumienia że go tak łatwo nie przekona. Uważał go za złego, a może Mihaelowi tak się łatwiej żyło? Łatwiej było założyć, że otaczali nas wrogowie. Przynajmniej zbyt wiele się od życia nie oczekuje.
Moment świstu i kiedy obcy go wciągnął był dziwny. Zazwyczaj w takich sytuacjach każde pospiesznie się oddalało w swoim kierunku, a ten tutaj.. się o niego martwił? Nie, to za dużo powiedziane. Polak tego nie rozumiał, więc na jego twarzy malowało się zdziwienie. Ciągle twierdził, że Cinnamon jest zły, a teraz stara się go ukryć? Czy tak robią źli ludzie? Chyba wiadomo, dlaczego Mihael spanikował. Nie wytrzymał tego, że mógł się mylić. Spojrzał pospiesznie na drogę. Wydawała się pusta. Nie chcąc aby naszło go więcej wątpliwości po prostu ruszył biegiem, słysząc za sobą nieprzyjemny syk. Węże były wszędzie, Cinnamon też nim był, tylko sprawiał wrażenie miłego. Na jak długo? W końcu będzie chciał pożreć tą biedną myszkę, jaką był Mihael.
Ucieczka w paszczę drugiego lwa nie była dobrym posunięciem. Gdzieś tam łudził się, że uda mu się uciec. Los jednak raczył mu przypomnieć jak bardzo głupią decyzję podjął. W momencie uderzenia, coś nieprzyjemnie strzeliło w jego ciele. Wywrócił się, sapnął. Dałby sobie rękę uciąć, że Cinnamon zwieje, korzystając z okazji. Trójka mężczyzn to wyzywanie dla każdego samotnika, po co narażać się dla jakiegoś złodziejaszka? Skąd w wężu nagle poczucie, że nie może go tak zostawić?
Między nim a Polakiem była przepaść, której ten drugi nigdy nie zrozumie.
Katowanie jednak szybko pozbawiało go chęci na dalsze myślenie. Pomimo wysokiego progu bólu, w końcu cały był wytatuowany to nijak się to miało do obecnej sytuacji. Cierpiał jak każdy.
Tępy osiłek powtórzył jego słowa, a odpowiedział mu kij. To uderzenie było cholernie bolesne, Polak skurczył się. Dlaczego to tak bolało? Ciekaw był kiedy świadomość go od tego wszystkiego odetnie i będzie miał święty spokój. Nagle usłyszał czyjś głos, lecz nie spojrzał tam od razu. A więc ktoś jeszcze chciał go dorwać? Los nie mógł być łaskawszy? Spojrzał na ''wroga'' kryjąc zdziwienie. To ten od chusteczek. Do reszty postradał rozum? Nie musiał być tak głupi jak Polak! Wzrok Mihaela nie należał do miłych. Bardziej dało się wyczytać ''trzeba było mnie zostawić'' nawet teraz nie potrafił docenić, że obcy się narażał. Przecież on nie potrzebuje pomocy! Wszystko jest w zajebistym porządeczku! Obcy spojrzeli na Cinnamona, ten łysy zaczął się do niego zbliżać. Kiedy Azjata spanikuje? A może pozwoli podejść do siebie? Polak czuł, że obcy nie do końca mogą mu wierzyć, więc podparł się na ramionach i splunął krwią.
- Proszę nie! To jest ten sprzedawca organów! - Wycharczał, próbując się cofać, lecz znowu dostał kijem.
- Już lepiej mnie zabijcie! - Krzyknął, robiąc całkiem niemałe show. Aktorem to mógłby całkiem niezłym. Wydawał się wiarygodny, jednak czy tamci to łykną? Spojrzał na Cinnamona. Teraz to ty się postaraj!
- Sprzedawca organów? - Uniósł łysy brew, zatrzymując się cztery metry od Azjaty. Jego twarz nie zdradzała wielu emocji.
- Ten chłopaczek zawitał w niewłaściwie rejony, moje tak dokładnie. Z takimi jak on rozprawiam się osobiście. - Powiedział wypranym z uczuć głosem, lecz widać było że nad czymś się zastanawia.
- Ale skorś gotów się targować.. co mi dasz za niego? - Błysnęły złowrogie oczy i uważnie obserwowały Cinnamona. Mihael przypatrywał się temu z lekkim przerażeniem, przecież na pewno coś nie wypali. Spojrzał niemiło na typa z kijem, czy zdoła go powalić? Wątpliwe. Już przy samej próbie ruszenia się poczuł cholerny ból w klatce piersiowej. Znowu go zamroczyło, sapnął ociężale. Wymyśl coś panie Rekin.
Polak oduczył się uśmiechania, jednak zbytnio nie obchodził go brak kilku zębów. Nawet za dzieciaka mało je pokazywał, teraz przynajmniej miał dobrą wymówkę. Każda jego próba rozbawienia powodowała na jego twarzy hamowany grymas.
W tym mieście to robi się chyba same nielegalne i złe rzeczy, wszyscy byli zepsuci i ciężko było wybrać największe zło. Mihael uważał się jednak za nieszkodliwego. On tylko kradł, a inni gwałcili i zabijali. Przy nich to święty był. Złodziejaszek obserwował uważnie reakcję obcego. Ani razu mu powieka nie drgnęła, ani też nie pojawiła się zmarszczka na twarzy. Może był po tylu operacjach plastycznych, że nawet nie potrafił tego zrobić? To całkiem prawdopodobne.
Wytatuowany spiął się jak tylko usłyszał szmer. Może przesadzał i się tym zdradzał, ale przezornie zawsze ubezpieczony. Nie potrafił walczyć za dobrze, ale szybko biegał. Nie umknęła mu reakcja Cinnamona, który sięgnął ręką do kieszeni kurtki. Dziwny odruch. Normalny człowiek chce mieć ręce wolne, aby móc się czegoś chwycić.. chyba, że ma się broń. Mihael gdyby mógł, to położyłby uszy po sobie. Nie cierpiał dźwięku strzelaniny, miał tak cholernie czuły słuch, że ilekroć słyszał wystrzał to zatykał uszy i cierpiał. Chociaż może Azjata miał jakiś nóż lub gaz, tak też mogło być. Nie zapytał jednak.
- Chyba nie chciałoby mi się łazić za tobą dzień w dzień. - Burknął, dając do zrozumienia że go tak łatwo nie przekona. Uważał go za złego, a może Mihaelowi tak się łatwiej żyło? Łatwiej było założyć, że otaczali nas wrogowie. Przynajmniej zbyt wiele się od życia nie oczekuje.
Moment świstu i kiedy obcy go wciągnął był dziwny. Zazwyczaj w takich sytuacjach każde pospiesznie się oddalało w swoim kierunku, a ten tutaj.. się o niego martwił? Nie, to za dużo powiedziane. Polak tego nie rozumiał, więc na jego twarzy malowało się zdziwienie. Ciągle twierdził, że Cinnamon jest zły, a teraz stara się go ukryć? Czy tak robią źli ludzie? Chyba wiadomo, dlaczego Mihael spanikował. Nie wytrzymał tego, że mógł się mylić. Spojrzał pospiesznie na drogę. Wydawała się pusta. Nie chcąc aby naszło go więcej wątpliwości po prostu ruszył biegiem, słysząc za sobą nieprzyjemny syk. Węże były wszędzie, Cinnamon też nim był, tylko sprawiał wrażenie miłego. Na jak długo? W końcu będzie chciał pożreć tą biedną myszkę, jaką był Mihael.
Ucieczka w paszczę drugiego lwa nie była dobrym posunięciem. Gdzieś tam łudził się, że uda mu się uciec. Los jednak raczył mu przypomnieć jak bardzo głupią decyzję podjął. W momencie uderzenia, coś nieprzyjemnie strzeliło w jego ciele. Wywrócił się, sapnął. Dałby sobie rękę uciąć, że Cinnamon zwieje, korzystając z okazji. Trójka mężczyzn to wyzywanie dla każdego samotnika, po co narażać się dla jakiegoś złodziejaszka? Skąd w wężu nagle poczucie, że nie może go tak zostawić?
Między nim a Polakiem była przepaść, której ten drugi nigdy nie zrozumie.
Katowanie jednak szybko pozbawiało go chęci na dalsze myślenie. Pomimo wysokiego progu bólu, w końcu cały był wytatuowany to nijak się to miało do obecnej sytuacji. Cierpiał jak każdy.
Tępy osiłek powtórzył jego słowa, a odpowiedział mu kij. To uderzenie było cholernie bolesne, Polak skurczył się. Dlaczego to tak bolało? Ciekaw był kiedy świadomość go od tego wszystkiego odetnie i będzie miał święty spokój. Nagle usłyszał czyjś głos, lecz nie spojrzał tam od razu. A więc ktoś jeszcze chciał go dorwać? Los nie mógł być łaskawszy? Spojrzał na ''wroga'' kryjąc zdziwienie. To ten od chusteczek. Do reszty postradał rozum? Nie musiał być tak głupi jak Polak! Wzrok Mihaela nie należał do miłych. Bardziej dało się wyczytać ''trzeba było mnie zostawić'' nawet teraz nie potrafił docenić, że obcy się narażał. Przecież on nie potrzebuje pomocy! Wszystko jest w zajebistym porządeczku! Obcy spojrzeli na Cinnamona, ten łysy zaczął się do niego zbliżać. Kiedy Azjata spanikuje? A może pozwoli podejść do siebie? Polak czuł, że obcy nie do końca mogą mu wierzyć, więc podparł się na ramionach i splunął krwią.
- Proszę nie! To jest ten sprzedawca organów! - Wycharczał, próbując się cofać, lecz znowu dostał kijem.
- Już lepiej mnie zabijcie! - Krzyknął, robiąc całkiem niemałe show. Aktorem to mógłby całkiem niezłym. Wydawał się wiarygodny, jednak czy tamci to łykną? Spojrzał na Cinnamona. Teraz to ty się postaraj!
- Sprzedawca organów? - Uniósł łysy brew, zatrzymując się cztery metry od Azjaty. Jego twarz nie zdradzała wielu emocji.
- Ten chłopaczek zawitał w niewłaściwie rejony, moje tak dokładnie. Z takimi jak on rozprawiam się osobiście. - Powiedział wypranym z uczuć głosem, lecz widać było że nad czymś się zastanawia.
- Ale skorś gotów się targować.. co mi dasz za niego? - Błysnęły złowrogie oczy i uważnie obserwowały Cinnamona. Mihael przypatrywał się temu z lekkim przerażeniem, przecież na pewno coś nie wypali. Spojrzał niemiło na typa z kijem, czy zdoła go powalić? Wątpliwe. Już przy samej próbie ruszenia się poczuł cholerny ból w klatce piersiowej. Znowu go zamroczyło, sapnął ociężale. Wymyśl coś panie Rekin.
Cinnamon także nie mógł sobie przypisać same najgorsze czyny tego miasta. Grał nieczysto, ale to nie oznaczało, że nie miał dobry intencji. Ma swój cel i marzenia, do których dążył. Jednak życie nauczyło go, że samą szczerością nie jest łatwo gdziekolwiek zajść. Szczególnie w mieście objętym murem, gdzie za zabicie człowieka możesz co najwyżej słono zapłacić w dolarach. Przynajmniej jak kradł dane i pliki to w wierze, że mogą one przydać się komuś znacznie bardziej i uratować kryzysową sytuację. Zresztą, gdyby nie jego umiejętności, nigdy nie uratowałby Rao.
Nic dziwnego też, że po przeżyciach, które miał za sobą jego ekspresja twarzy w takich chwilach nie była powalająca. Gdy miał niepewny grunt pod nogami wolał utożsamić się ze swoim chłodnym sposobem bycia, gdzieniegdzie wplątując w to osobę, którą starał się być za wszelką cenę. Nie zawsze mu to wychodziło, ale te trzy miesiące doświadczenia już sprawiły, że częściej uśmiechał się i śmiał, gdzie zwyczajnie nie miał tendencji do takiego zachowania. A mimo to przy Mihaelu, w ciemnym zaułku pośród kontenerów nie był wstanie z siebie wykrzesać więcej niż serię krótkich uśmiechów.
Ale czy to było teraz ważne?
Ważniejszy był moment, w którym niebezpieczeństwo, niczym cichy najeźdźca przybyło w to owiane grozą miejsce. W zasadzie historie o morderstwach, porwaniach i licznych pobiciach jak najbardziej można było wziąć za autentyczną prawdę. A nie tylko za bajkę, którą mówiło się młodzieży. Cinnamon w tym momencie także wolał dmuchać na zimne i faktycznie; sięgnął do kieszeni puchatej kurtki, ponieważ miał tam pochowane kilka rzeczy, w tym narzędzie, które w razie potrzeby pomoże wyswobodzić mu się z tarapatów. Szanował siebie i swój trud włożony w pracę także wiedział z jakim towarzystwem może mieć do czynienia. Dlatego wolał chuchać i pozabierać kilka rzeczy, które ułatwią mu ewentualną samoobronę. Do walki natomiast rwał się jako ostatni.
— Mówisz, że jednak byłoby to kłopotliwe? Albo mi nie wierzysz i koniec? — zażartował, wiedząc że mężczyzna nie chciałby w ten sposób marnować swojego czasu na sprawdzenie rzetelności informacji. Nie wyglądał też na kogoś, kto zajmował się takimi rzeczami. W zasadzie nie umiał określić, co mógł robić nieznajomy, raczej nie chciał nad tym szczególnie myśleć. Chyba ma lepsze rzeczy do roboty niż być Kowalskim z Madagaskaru, wybierając kilka mono możliwości. Zresztą, dłużej nie mógł się nad tym rozwodzić.
A to dlatego, ponieważ wspomniane wcześniej niebezpieczeństwo przybyło z prędkością światła. Zwykły szelest zamienił się na dźwięki, które ani jemu, ani jego rozmówcy nie spodobały się. Co więcej w takich chwilach chłopak o cynamonowych włosach (nie rudych!) myślał za dwóch, nawet jeśli chodziło o kogoś, kogo kompletnie nie znał. Bo w końcu skąd wiedział, czy któregoś dnia nie spotka go we własnym mieszkaniu, z nożem przy gardle? Nie wiedział kim był, ale nawet to nie powstrzymało go przed tym, aby mu po prostu pomóc.
No cóż, widocznie nie był taki zły. A może to wciąż tylko pozory?
I nawet chwila, w której Mihael chciał pozostawić go samej sobie nie sprawiła, że wycofał się z podjętej decyzji. Widział na własne oczy jak został zatrzymany i katowany. Ten widok nieraz go prześladował, ponieważ to nie był pierwszy raz, w którym widział jak ktoś w jego obecności znęcał się nad drugim człowiekiem. Nie lubił zbędnej przemocy fizycznej i w takich momentach adrenalina niespodziewanie uderzała mu do głowy. Działał instynktownie, chcąc ochronić tych, którzy nie potrafili obronić siebie samych. Czy to właściwe zagranie? Raczej nie powinien poświęcać się aż tak dla osoby, która właśnie chciała zostawić go samopas.
Jednak to nie było teraz ważne.
Nie chował urazy — to był plus całej sytuacji i dlaczego jeszcze chciał poświęcić się dla kogoś kogo nie znał. Mógł jedynie rozumieć to, co ma w głowie mężczyzna. Któremu chwilę temu dawał chusteczki, aby uratować go przed zbędnym krwotokiem. Domyślał się, że to lęk i strach przyczyniły się do tej całej sytuacji, a irracjonalne myśli zostały pochłonięte przez słabości. On miał umysł analityczny. Myślał chłodno i trzeźwo. Nie potrafił popaść w panikę tak jak większość i może właśnie to uratuje ich z tej całej sytuacji?
Kiedy wyszedł, na Mihaela nie patrzył krótko. Nie zdążył zauważyć jego spojrzenia, ponieważ nie to było teraz istotne, jakkolwiek to nie brzmiało. Chciał go z tego wyciągnąć, nie oczekując niczego w zamian. Nawet jak dostanie po pysku, z chęcią przyjmie to na siebie. Tymczasem zastanawiał się jak ugryźć temat na tyle dobrze, aby móc wyjść z tego zwycięsko. Porażka nie wchodziła w grę, dla niego nie było takiego słowa. Miał kilka możliwości w zanadrzu, ale czy przekona nimi osoby, które ponad cel stawiały to, aby komuś wpierdolić?
Zauważył jak jeden z nich, prawdopodobnie ich lider zaczął zmierzać w jego kierunku. Ważniejsze, że chwilowo przestał wymierzać ciosy w obolałe ciało Polaka, tym samym skupiając uwagę w pełni na nim. Nie spodziewał się jednak, że po serii ciosów, które został w niego wymierzone, będzie miał siłę aby cokolwiek mówić. Skąd wie? Może tak naprawdę Mihael przeszłościowo także nadepnął mu na odcisk, a teraz chciał się za to zemścić. Wszystko było możliwe. W końcu siebie nie znali.
Nic nie odpowiedział na krzyki, które miały mu pomóc w całej sytuacji. W zasadzie uznał, że lepiej będzie to nijak komentować, a skupić się na zwykłej rozmowie. Na transakcji. Chociaż metka sprzedawcy organów niezbyt dobrze do niego pasowała i wolał takiej nie mieć, to w tym przypadku przymknie na to oko z nadzieją, że ta informacja nie rozejdzie się po ludziach.
— Tak, żebyś wiedział. Bijąc i lejąc go uszkodzisz mu organy wewnętrzne i wtedy gówno przyda się nam ten człowiek — powiedział, może odrobinę za ostro, ale też potrzebował wczuć się w sytuację. Musiał pokazać, że naprawdę zależało mu na tym człowieku, nieważne z jakimi intencjami.
— Już rozprawiłeś się, tyle mu wystarczy. Dodatkowo możesz być pewien, że jeśli oddasz mi go w moje ręce, już nigdy więcej w Twoje rejony nie zajdzie — odpowiedział mu dokładnie tak samo, przybierając na bezemocjonalnej postawie. Co prawda czuł jak serce waliło mu jak szalone, ale bądź co bądź, Cinnamon także miał niesamowite zadatki na bycie aktorem — Prostu nie będzie miał jak — dodał, gdy większy chwilę nad czymś zastanawiał się, szybko spoglądając na każdego z osobna. Musiał wiedzieć, w jakiej pozycji wszyscy byli.
— Na pewno spokój od tej krzywej mordy. Już nigdy nie zagości na Twoim terenie. Dodatkowo jeśli mi nie wierzysz, mogę odpalić Ci pewien procent tego, co uda się nam sprzedać. Nie tak trudno nas znaleźć, jeśli wiesz gdzie szukać — odpowiedział, z odwagą spoglądając w złowrogie spojrzenie. O dziwo nie bał się go, tylko samego faktu że mógł oberwać. Albo wielkiej niewiadomej — Mihaela, który po raz kolejny może zechcieć pokrzyżować cały plan.
— To jak będzie? Chyba że wolisz coś na teraz. Jestem w posiadaniu pewnego oprogramowania, które może być dla Ciebie lub dla Twojego przywódcy całkiem przydatne — dopowiedział, jednocześnie szukając coś "na szybko i na teraz". W zasadzie nie miał innej możliwości jak zaproponowanie mu tego. Jeśli żaden z pomysłów nie wypali, będzie musiał improwizować dużo waleczniej. Ale czy sobie poradzi? Mógł być rekinem, ale nawet potężny rekin nie poradzi sobie sam na trzech kłusowników. W tym czwartą sardynkę, która niepotrzebnie wyrwała się, trafiając do paszczy lwa.
Nic dziwnego też, że po przeżyciach, które miał za sobą jego ekspresja twarzy w takich chwilach nie była powalająca. Gdy miał niepewny grunt pod nogami wolał utożsamić się ze swoim chłodnym sposobem bycia, gdzieniegdzie wplątując w to osobę, którą starał się być za wszelką cenę. Nie zawsze mu to wychodziło, ale te trzy miesiące doświadczenia już sprawiły, że częściej uśmiechał się i śmiał, gdzie zwyczajnie nie miał tendencji do takiego zachowania. A mimo to przy Mihaelu, w ciemnym zaułku pośród kontenerów nie był wstanie z siebie wykrzesać więcej niż serię krótkich uśmiechów.
Ale czy to było teraz ważne?
Ważniejszy był moment, w którym niebezpieczeństwo, niczym cichy najeźdźca przybyło w to owiane grozą miejsce. W zasadzie historie o morderstwach, porwaniach i licznych pobiciach jak najbardziej można było wziąć za autentyczną prawdę. A nie tylko za bajkę, którą mówiło się młodzieży. Cinnamon w tym momencie także wolał dmuchać na zimne i faktycznie; sięgnął do kieszeni puchatej kurtki, ponieważ miał tam pochowane kilka rzeczy, w tym narzędzie, które w razie potrzeby pomoże wyswobodzić mu się z tarapatów. Szanował siebie i swój trud włożony w pracę także wiedział z jakim towarzystwem może mieć do czynienia. Dlatego wolał chuchać i pozabierać kilka rzeczy, które ułatwią mu ewentualną samoobronę. Do walki natomiast rwał się jako ostatni.
— Mówisz, że jednak byłoby to kłopotliwe? Albo mi nie wierzysz i koniec? — zażartował, wiedząc że mężczyzna nie chciałby w ten sposób marnować swojego czasu na sprawdzenie rzetelności informacji. Nie wyglądał też na kogoś, kto zajmował się takimi rzeczami. W zasadzie nie umiał określić, co mógł robić nieznajomy, raczej nie chciał nad tym szczególnie myśleć. Chyba ma lepsze rzeczy do roboty niż być Kowalskim z Madagaskaru, wybierając kilka mono możliwości. Zresztą, dłużej nie mógł się nad tym rozwodzić.
A to dlatego, ponieważ wspomniane wcześniej niebezpieczeństwo przybyło z prędkością światła. Zwykły szelest zamienił się na dźwięki, które ani jemu, ani jego rozmówcy nie spodobały się. Co więcej w takich chwilach chłopak o cynamonowych włosach (nie rudych!) myślał za dwóch, nawet jeśli chodziło o kogoś, kogo kompletnie nie znał. Bo w końcu skąd wiedział, czy któregoś dnia nie spotka go we własnym mieszkaniu, z nożem przy gardle? Nie wiedział kim był, ale nawet to nie powstrzymało go przed tym, aby mu po prostu pomóc.
No cóż, widocznie nie był taki zły. A może to wciąż tylko pozory?
I nawet chwila, w której Mihael chciał pozostawić go samej sobie nie sprawiła, że wycofał się z podjętej decyzji. Widział na własne oczy jak został zatrzymany i katowany. Ten widok nieraz go prześladował, ponieważ to nie był pierwszy raz, w którym widział jak ktoś w jego obecności znęcał się nad drugim człowiekiem. Nie lubił zbędnej przemocy fizycznej i w takich momentach adrenalina niespodziewanie uderzała mu do głowy. Działał instynktownie, chcąc ochronić tych, którzy nie potrafili obronić siebie samych. Czy to właściwe zagranie? Raczej nie powinien poświęcać się aż tak dla osoby, która właśnie chciała zostawić go samopas.
Jednak to nie było teraz ważne.
Nie chował urazy — to był plus całej sytuacji i dlaczego jeszcze chciał poświęcić się dla kogoś kogo nie znał. Mógł jedynie rozumieć to, co ma w głowie mężczyzna. Któremu chwilę temu dawał chusteczki, aby uratować go przed zbędnym krwotokiem. Domyślał się, że to lęk i strach przyczyniły się do tej całej sytuacji, a irracjonalne myśli zostały pochłonięte przez słabości. On miał umysł analityczny. Myślał chłodno i trzeźwo. Nie potrafił popaść w panikę tak jak większość i może właśnie to uratuje ich z tej całej sytuacji?
Kiedy wyszedł, na Mihaela nie patrzył krótko. Nie zdążył zauważyć jego spojrzenia, ponieważ nie to było teraz istotne, jakkolwiek to nie brzmiało. Chciał go z tego wyciągnąć, nie oczekując niczego w zamian. Nawet jak dostanie po pysku, z chęcią przyjmie to na siebie. Tymczasem zastanawiał się jak ugryźć temat na tyle dobrze, aby móc wyjść z tego zwycięsko. Porażka nie wchodziła w grę, dla niego nie było takiego słowa. Miał kilka możliwości w zanadrzu, ale czy przekona nimi osoby, które ponad cel stawiały to, aby komuś wpierdolić?
Zauważył jak jeden z nich, prawdopodobnie ich lider zaczął zmierzać w jego kierunku. Ważniejsze, że chwilowo przestał wymierzać ciosy w obolałe ciało Polaka, tym samym skupiając uwagę w pełni na nim. Nie spodziewał się jednak, że po serii ciosów, które został w niego wymierzone, będzie miał siłę aby cokolwiek mówić. Skąd wie? Może tak naprawdę Mihael przeszłościowo także nadepnął mu na odcisk, a teraz chciał się za to zemścić. Wszystko było możliwe. W końcu siebie nie znali.
Nic nie odpowiedział na krzyki, które miały mu pomóc w całej sytuacji. W zasadzie uznał, że lepiej będzie to nijak komentować, a skupić się na zwykłej rozmowie. Na transakcji. Chociaż metka sprzedawcy organów niezbyt dobrze do niego pasowała i wolał takiej nie mieć, to w tym przypadku przymknie na to oko z nadzieją, że ta informacja nie rozejdzie się po ludziach.
— Tak, żebyś wiedział. Bijąc i lejąc go uszkodzisz mu organy wewnętrzne i wtedy gówno przyda się nam ten człowiek — powiedział, może odrobinę za ostro, ale też potrzebował wczuć się w sytuację. Musiał pokazać, że naprawdę zależało mu na tym człowieku, nieważne z jakimi intencjami.
— Już rozprawiłeś się, tyle mu wystarczy. Dodatkowo możesz być pewien, że jeśli oddasz mi go w moje ręce, już nigdy więcej w Twoje rejony nie zajdzie — odpowiedział mu dokładnie tak samo, przybierając na bezemocjonalnej postawie. Co prawda czuł jak serce waliło mu jak szalone, ale bądź co bądź, Cinnamon także miał niesamowite zadatki na bycie aktorem — Prostu nie będzie miał jak — dodał, gdy większy chwilę nad czymś zastanawiał się, szybko spoglądając na każdego z osobna. Musiał wiedzieć, w jakiej pozycji wszyscy byli.
— Na pewno spokój od tej krzywej mordy. Już nigdy nie zagości na Twoim terenie. Dodatkowo jeśli mi nie wierzysz, mogę odpalić Ci pewien procent tego, co uda się nam sprzedać. Nie tak trudno nas znaleźć, jeśli wiesz gdzie szukać — odpowiedział, z odwagą spoglądając w złowrogie spojrzenie. O dziwo nie bał się go, tylko samego faktu że mógł oberwać. Albo wielkiej niewiadomej — Mihaela, który po raz kolejny może zechcieć pokrzyżować cały plan.
— To jak będzie? Chyba że wolisz coś na teraz. Jestem w posiadaniu pewnego oprogramowania, które może być dla Ciebie lub dla Twojego przywódcy całkiem przydatne — dopowiedział, jednocześnie szukając coś "na szybko i na teraz". W zasadzie nie miał innej możliwości jak zaproponowanie mu tego. Jeśli żaden z pomysłów nie wypali, będzie musiał improwizować dużo waleczniej. Ale czy sobie poradzi? Mógł być rekinem, ale nawet potężny rekin nie poradzi sobie sam na trzech kłusowników. W tym czwartą sardynkę, która niepotrzebnie wyrwała się, trafiając do paszczy lwa.
Chyba każdy czegoś pragnął. Robienie złych rzeczy z reguły szybko dawały sporą kwotę, ale psuły umysł. Można sobie wyobrazić jak wyglądało to coś w czaszce Mihaela. Całkowicie wyzbyty chęci niesienia pomocy, chyba że byłaby w tym jakaś korzyść. A wszystko wina innych ludzi, którzy wykorzystywali Polaka gdy był jeszcze za głupi by to zrozumieć. Zbyt szybkie opuszczenie domu i bawienie się w samodzielność nauczyło go wielu złych nawyków. Tak więc nie ufał w dobre intencje Azjaty, chyba lepiej jest się miło zaskoczyć niż nieprzyjemnie zawieść.
A więc obydwoje chcieli walki uniknąć, ale się w nią pchali. Polak zmrużył oczy na żart mężczyzny. Nic nie odpowiedział, musieli zachowywać się cicho. Jeszcze ktoś by ich usłyszał. Serce kołatało, nawet oddech lekko przyspieszył. Najwidoczniej Mihael nie do końca nauczył się panować nad emocjami związanymi z takimi sytuacjami, a może tak właśnie sobie radził. Ucieczka nie raz ratowała mu życie. Niestety kulą u nogi był podejrzany rudowłosy Cinnamon. Jedna wielka niewiadoma. Można go tak zostawić? Przecież nie mogą chować się w nieskończoność. A co jeżeli należał on do grupki tych typów i tylko udawał, że pomaga? Polak poczuł się tak, jakby ktoś zapędził go w kozi róg. Tak wiele wątpliwości, tyle może się złego wydarzyć.. no i wiadomo jak wybrał. Spanikował.
Przecież uda mu się uciec.
Gdyby pobiegł w inną stronę być może by się udało, ale sam wpadł prosto w paszczę lwa. Nawet nie czuł zdziwienia, kiedy się wywrócił. Po części był na to przygotowany, przecież pobiją go i sobie pójdą. Tak jak zawsze.
Niestety ciosy były mocne. Metalowa pałka uderzyła go w żebra, może któreś zostało złamane. Znowu oberwał w nos, więc ledwo powstrzymany krwotok powrócił na nowo. Wyglądał jak zombiak, który nieco zmulonym wzrokiem obserwował swojego patronusa. Przecież i jemu strzelą w gębę. Na tym się skończy, dwie pieczenie na jednym ogniu. Jakimś cudem zdołał nazwać Cinnamona handlarzem. Jeszcze się za to czepiał. A co mógł lepszego wymyślić? Oparł łeb na rękach, patrząc co się dzieje dalej.
Herszt idąc do Cinnamona patrzył na niego uważnie, jednak nie palił się do bitki. Jak na razie sprawiał wrażenie zaciekawionego pomimo pustego wyrazu twarzy.
- Zawsze można uderzyć w miejsce, gdzie organów nie ma. - Stwierdził mięśniak, na co jeden z jego towarzyszy z impetem uderzył w rękę Polaka, który zawył. Chwycił się za dłoń, czując ostre zimno i gorąco równocześnie. Złamana? Zmiażdżona? Nie mógł stwierdzić.
Podczas tej sytuacji herszt wpatrywał się w Cinnamona. Musiał mieć przecież pewność, że nie był jakimś jego znajomym. Wysłuchał odpowiedzi Azjaty i pokręcił powoli głową.
- Problem w tym, że lubię spuszczać wpierdol. - Rzucił oschle, jakby oferta przerobienia Polaka na mięso wcale go nie rajcowała. Nie odchodził jednak, jakby tylko czekał na lepsza ofertę. Przecież to dwie strony muszą wyjść z czymś, a Polaczek był tylko jeden. Cinnamon rozejrzał się i upewnił gdzie była trójka napastników. Jednak jak przyczajony siedział na kontenerach, drugi stał przy Mihaelu, a herszt stał przed nim. Jednego się pozbyć jest łatwo, gorzej z tym w tyle.
Mężczyzna o obojętnym spojrzeniu słuchał i westchnął, patrząc gdzieś za Cinnamonem.
- Masz mnie za głupka? Nie bawię się w przyjmowanie na wiarę i mam lepsze rzeczy do robienia niż szukanie jakiegoś pięknisia. - Warknął. Dostrzec można było, że się zdenerwował. Nawet stanął bokiem, chcąc pokazać że nie ubiją interesu. Azjata mógł być spokojny, jeżeli chodzi o Mihaela. To znaczy na pewno by coś odwalił, ale teraz płakał nad swoją ręką i za wszelką cenę starał się nie zasnąć. Jakoś źle się czuł z chwili na chwilę. Normalnie jak ryba wywalona na rozgrzany piasek.
Gdyby nie ostatnie słowa Cinnamona, na udałoby mu się uratować Polaka. Herszt zaciekawiony przystanął i spojrzał na niego z większym zainteresowaniem.
- Brzmi kusząco. Co to za oprogramowanie? - Zapytał. Jeżeli Azjata blefował, będzie musiał coś wymyśleć. Miał dosłownie chwilę aby wykorzystać zwiększającą się ciekawość herszta, który jednak był uważny. W końcu nie złapie się na małą przynętę. Mihael drgnął, czując nieprzyjemny chłód.
- Chędożony gnoju! - Zasyczał do tego, który trzymał pałkę. Co gorsza nie spodobało się to typowi, który się skrzywił.
- Jak mnie nazwałeś?! - Nachylił się, bo Polak trochę bełkotał i dosłyszał tylko część.
- Masz ryj jak psie gówno! - Krzyknął Mihael, plując mu w twarz.
No za spokojnie było, złodziej musiał coś odwalić. Coś co pogorszy sytuację, bo zdenerwowany typ zaczął nawalać go kijem. Nie oszczędzał się. Herszt kątem oka zerknął na nich, ale nie powstrzymał swojego kumpla. Spojrzał tylko wyczekująco na Cinnamona. W zasadzie nie dbał o to, czy pojmany przeżyje. Martwy też może się przecież przydać.
A więc obydwoje chcieli walki uniknąć, ale się w nią pchali. Polak zmrużył oczy na żart mężczyzny. Nic nie odpowiedział, musieli zachowywać się cicho. Jeszcze ktoś by ich usłyszał. Serce kołatało, nawet oddech lekko przyspieszył. Najwidoczniej Mihael nie do końca nauczył się panować nad emocjami związanymi z takimi sytuacjami, a może tak właśnie sobie radził. Ucieczka nie raz ratowała mu życie. Niestety kulą u nogi był podejrzany rudowłosy Cinnamon. Jedna wielka niewiadoma. Można go tak zostawić? Przecież nie mogą chować się w nieskończoność. A co jeżeli należał on do grupki tych typów i tylko udawał, że pomaga? Polak poczuł się tak, jakby ktoś zapędził go w kozi róg. Tak wiele wątpliwości, tyle może się złego wydarzyć.. no i wiadomo jak wybrał. Spanikował.
Przecież uda mu się uciec.
Gdyby pobiegł w inną stronę być może by się udało, ale sam wpadł prosto w paszczę lwa. Nawet nie czuł zdziwienia, kiedy się wywrócił. Po części był na to przygotowany, przecież pobiją go i sobie pójdą. Tak jak zawsze.
Niestety ciosy były mocne. Metalowa pałka uderzyła go w żebra, może któreś zostało złamane. Znowu oberwał w nos, więc ledwo powstrzymany krwotok powrócił na nowo. Wyglądał jak zombiak, który nieco zmulonym wzrokiem obserwował swojego patronusa. Przecież i jemu strzelą w gębę. Na tym się skończy, dwie pieczenie na jednym ogniu. Jakimś cudem zdołał nazwać Cinnamona handlarzem. Jeszcze się za to czepiał. A co mógł lepszego wymyślić? Oparł łeb na rękach, patrząc co się dzieje dalej.
Herszt idąc do Cinnamona patrzył na niego uważnie, jednak nie palił się do bitki. Jak na razie sprawiał wrażenie zaciekawionego pomimo pustego wyrazu twarzy.
- Zawsze można uderzyć w miejsce, gdzie organów nie ma. - Stwierdził mięśniak, na co jeden z jego towarzyszy z impetem uderzył w rękę Polaka, który zawył. Chwycił się za dłoń, czując ostre zimno i gorąco równocześnie. Złamana? Zmiażdżona? Nie mógł stwierdzić.
Podczas tej sytuacji herszt wpatrywał się w Cinnamona. Musiał mieć przecież pewność, że nie był jakimś jego znajomym. Wysłuchał odpowiedzi Azjaty i pokręcił powoli głową.
- Problem w tym, że lubię spuszczać wpierdol. - Rzucił oschle, jakby oferta przerobienia Polaka na mięso wcale go nie rajcowała. Nie odchodził jednak, jakby tylko czekał na lepsza ofertę. Przecież to dwie strony muszą wyjść z czymś, a Polaczek był tylko jeden. Cinnamon rozejrzał się i upewnił gdzie była trójka napastników. Jednak jak przyczajony siedział na kontenerach, drugi stał przy Mihaelu, a herszt stał przed nim. Jednego się pozbyć jest łatwo, gorzej z tym w tyle.
Mężczyzna o obojętnym spojrzeniu słuchał i westchnął, patrząc gdzieś za Cinnamonem.
- Masz mnie za głupka? Nie bawię się w przyjmowanie na wiarę i mam lepsze rzeczy do robienia niż szukanie jakiegoś pięknisia. - Warknął. Dostrzec można było, że się zdenerwował. Nawet stanął bokiem, chcąc pokazać że nie ubiją interesu. Azjata mógł być spokojny, jeżeli chodzi o Mihaela. To znaczy na pewno by coś odwalił, ale teraz płakał nad swoją ręką i za wszelką cenę starał się nie zasnąć. Jakoś źle się czuł z chwili na chwilę. Normalnie jak ryba wywalona na rozgrzany piasek.
Gdyby nie ostatnie słowa Cinnamona, na udałoby mu się uratować Polaka. Herszt zaciekawiony przystanął i spojrzał na niego z większym zainteresowaniem.
- Brzmi kusząco. Co to za oprogramowanie? - Zapytał. Jeżeli Azjata blefował, będzie musiał coś wymyśleć. Miał dosłownie chwilę aby wykorzystać zwiększającą się ciekawość herszta, który jednak był uważny. W końcu nie złapie się na małą przynętę. Mihael drgnął, czując nieprzyjemny chłód.
- Chędożony gnoju! - Zasyczał do tego, który trzymał pałkę. Co gorsza nie spodobało się to typowi, który się skrzywił.
- Jak mnie nazwałeś?! - Nachylił się, bo Polak trochę bełkotał i dosłyszał tylko część.
- Masz ryj jak psie gówno! - Krzyknął Mihael, plując mu w twarz.
No za spokojnie było, złodziej musiał coś odwalić. Coś co pogorszy sytuację, bo zdenerwowany typ zaczął nawalać go kijem. Nie oszczędzał się. Herszt kątem oka zerknął na nich, ale nie powstrzymał swojego kumpla. Spojrzał tylko wyczekująco na Cinnamona. W zasadzie nie dbał o to, czy pojmany przeżyje. Martwy też może się przecież przydać.
Przeszłość Cinnamona przygotowała go na życie, które sobie wybrał. Stopniowo i dokładnie szykował się na to, co go czekało. Z pewnością w jakimś stopniu był zepsuty. W końcu kto normalny uziemia samego siebie na całe dwa lata, aby móc osiągnąć to co chciał i to nie całkowicie? To jednak nie powodowało, że musiał wyzbyć się wszystkiego. Chyba nie do końca potrafiłby to zrobić. Miał własną intuicję i potrafił odróżnić, kto chciał go wykorzystać, a kto rzeczywiście miał problem. Zawodowego oszusta na dłuższą metę ciężko jest okłamać. Przynajmniej żył w bańce, która pozwalała mu myśleć, że nie jest inaczej.
Ironicznie razem woleli przyjąć defensywną taktykę, a mimo to we dwójkę skończyli wśród tych, których za wszelką cenę chciał uniknąć. Nie podobały mu się zagrywki nieznajomego, ale co mógł poradzić? Gdyby ujawnił swoje rodowite nazwisko może i umiałby coś wskórać. Postraszyć, rozgłosić plotki, zarazić respektem. Teraz, przy obecnym imieniu nie budził takiej grozy. Co najwyżej szacunek mógł zyskać przy pseudonim nadany sobie te dwa, trzy lata temu. Cinnamon. Czy oni go znali? Jaką mógł mieć gwarancję tego, że będą go kojarzyć. Zresztą, nawet jeśli to po przedstawieniu się jako sprzedawca wnętrzności nie chciałby splugawić tego pseudonimu czymś tak niegodziwym. Nie był handlarzem, a na widok ludzkich, świeżych organów mógł co najwyżej zwymiotować.
Zacisnął szczękę na słowa oponenta. Zmrużył niebezpiecznie oczy, w jawnym niezadowoleniu przyglądając się kolejnym poczynaniom napastników, których cieszyła ta cała sytuacja. Kolejny cios, tym razem prosto w rękę. Aż zabolało go to w oczy, może i nawet poczuł śmieszne, nieprzyjemne mrowienie we własnym nadgarstku.
Lubi? Popaprany zboczeniec.
Pomyślał bez zawahania, w głowie starając się na szybko wyszukać planu awaryjnego. Daremny był to trud, ponieważ z osobami o mniejszym ilorazie inteligencji zawsze ciężej było negocjować. Dla nich liczyło się tylko jedno. To było takie obrzydliwe i przewidywalne. Czy naprawdę było warto?
Cinnamon, nie trać wiary.
Nie bądź jak oni.
— Jesteś poważny? Mówiłem wyraźnie, beż żadnego bicia. Oferta będzie aktualna tylko gdy Twój knypek przestanie napierdalać w mój towar — podkreślił wyraźnie, również okazując swoje niezadowolenie. Jednocześnie dając do zrozumienia przeciwnikowi, że nie warto było z nim igrać. Co prawda teraz może był w niekorzystnej sytuacji, ale naprawdę warto było narażać swoje życie dla takiej głupoty? Skoro był dawcą organów, mężczyźnie dawno powinna zapalić się czerwona lampa. Nawet jeśli nie była to prawda, to przecież zawsze mógł działać w grupie. Z ludźmi, którzy stwierdzą, że równie dobrze oni mogą posłużyć za towar, kimkolwiek nie byli.
Kolejne przekleństwa, kolejne ciosy. Czy im nigdy nie kończyła się siła? Przecież każde zamachnięcie, każdy gwałtowny ruch powodował zużycie energii. Jak długo był wstanie znęcać się nad biedakiem? Który powoli z nerwów, bólu i braku rozsądku co chwila wyrywał się niepokornie, starając się pokazać resztki swojej głupoty. Na litość, mamy 2028 rok! To miasto wcale nie musi być tak zgnite.
— Ostatni raz proszę. Wiesz, jeśli teraz uszkodzisz mój towar, będę musiał go zastąpić kimś innym. Nie wiem, czy życie któregokolwiek z Was jest tego warte — dodał mimo chodem, z ramienia zdejmując szelkę plecaka. Tylko po to, aby z niego wyciągnął pendrive, na którym był zakodowany plik. Przy tej całej czynności starał się robić dobrą minę do złej gry. Nie przejmować się atakami złości, nie działać pochopnie. Zapiął plecak, a trzymaną rzecz pokazał Hersztowi, mając nadzieję, że usłucha go minimalnie i rozkaże swoim ludziom zachować pozory przyzwoitości i nie bić jego towaru. W końcu nie blefował, jak to miał zwyczaju.
— Oprogramowanie napisane przez samego Cinnamona. Nie jesteś głupi, na pewno ten pseudonim mówi Ci dużo więcej niż mi. Mieliśmy użyć go do zniszczenia jednej firmy, ale w drodze wyjątku mogę Ci go dać za zamianą. Bo widzisz, też lubię się mścić, ale mnie sam wpierdol nie wystarczy — przyznał, tym razem posyłając wymowne spojrzenie w stronę Polaka. W zasadzie wolał upewnić się, czy po serii kolejnych ciosów na pewno jeszcze zipie. Najchętniej podszedłby do niego i postarałby się zwiać, ale to nie był dobry sposób na ucieczkę. MIhael zdążył się o tym przekonać.
Ironicznie razem woleli przyjąć defensywną taktykę, a mimo to we dwójkę skończyli wśród tych, których za wszelką cenę chciał uniknąć. Nie podobały mu się zagrywki nieznajomego, ale co mógł poradzić? Gdyby ujawnił swoje rodowite nazwisko może i umiałby coś wskórać. Postraszyć, rozgłosić plotki, zarazić respektem. Teraz, przy obecnym imieniu nie budził takiej grozy. Co najwyżej szacunek mógł zyskać przy pseudonim nadany sobie te dwa, trzy lata temu. Cinnamon. Czy oni go znali? Jaką mógł mieć gwarancję tego, że będą go kojarzyć. Zresztą, nawet jeśli to po przedstawieniu się jako sprzedawca wnętrzności nie chciałby splugawić tego pseudonimu czymś tak niegodziwym. Nie był handlarzem, a na widok ludzkich, świeżych organów mógł co najwyżej zwymiotować.
Zacisnął szczękę na słowa oponenta. Zmrużył niebezpiecznie oczy, w jawnym niezadowoleniu przyglądając się kolejnym poczynaniom napastników, których cieszyła ta cała sytuacja. Kolejny cios, tym razem prosto w rękę. Aż zabolało go to w oczy, może i nawet poczuł śmieszne, nieprzyjemne mrowienie we własnym nadgarstku.
Lubi? Popaprany zboczeniec.
Pomyślał bez zawahania, w głowie starając się na szybko wyszukać planu awaryjnego. Daremny był to trud, ponieważ z osobami o mniejszym ilorazie inteligencji zawsze ciężej było negocjować. Dla nich liczyło się tylko jedno. To było takie obrzydliwe i przewidywalne. Czy naprawdę było warto?
Cinnamon, nie trać wiary.
Nie bądź jak oni.
— Jesteś poważny? Mówiłem wyraźnie, beż żadnego bicia. Oferta będzie aktualna tylko gdy Twój knypek przestanie napierdalać w mój towar — podkreślił wyraźnie, również okazując swoje niezadowolenie. Jednocześnie dając do zrozumienia przeciwnikowi, że nie warto było z nim igrać. Co prawda teraz może był w niekorzystnej sytuacji, ale naprawdę warto było narażać swoje życie dla takiej głupoty? Skoro był dawcą organów, mężczyźnie dawno powinna zapalić się czerwona lampa. Nawet jeśli nie była to prawda, to przecież zawsze mógł działać w grupie. Z ludźmi, którzy stwierdzą, że równie dobrze oni mogą posłużyć za towar, kimkolwiek nie byli.
Kolejne przekleństwa, kolejne ciosy. Czy im nigdy nie kończyła się siła? Przecież każde zamachnięcie, każdy gwałtowny ruch powodował zużycie energii. Jak długo był wstanie znęcać się nad biedakiem? Który powoli z nerwów, bólu i braku rozsądku co chwila wyrywał się niepokornie, starając się pokazać resztki swojej głupoty. Na litość, mamy 2028 rok! To miasto wcale nie musi być tak zgnite.
— Ostatni raz proszę. Wiesz, jeśli teraz uszkodzisz mój towar, będę musiał go zastąpić kimś innym. Nie wiem, czy życie któregokolwiek z Was jest tego warte — dodał mimo chodem, z ramienia zdejmując szelkę plecaka. Tylko po to, aby z niego wyciągnął pendrive, na którym był zakodowany plik. Przy tej całej czynności starał się robić dobrą minę do złej gry. Nie przejmować się atakami złości, nie działać pochopnie. Zapiął plecak, a trzymaną rzecz pokazał Hersztowi, mając nadzieję, że usłucha go minimalnie i rozkaże swoim ludziom zachować pozory przyzwoitości i nie bić jego towaru. W końcu nie blefował, jak to miał zwyczaju.
— Oprogramowanie napisane przez samego Cinnamona. Nie jesteś głupi, na pewno ten pseudonim mówi Ci dużo więcej niż mi. Mieliśmy użyć go do zniszczenia jednej firmy, ale w drodze wyjątku mogę Ci go dać za zamianą. Bo widzisz, też lubię się mścić, ale mnie sam wpierdol nie wystarczy — przyznał, tym razem posyłając wymowne spojrzenie w stronę Polaka. W zasadzie wolał upewnić się, czy po serii kolejnych ciosów na pewno jeszcze zipie. Najchętniej podszedłby do niego i postarałby się zwiać, ale to nie był dobry sposób na ucieczkę. MIhael zdążył się o tym przekonać.
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach