▲▼
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
TEREN JACKALS
Stare Kontenery
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Olbrzymie tereny zastawione metalowymi skrzyniami o zunifikowanych wymiarach i konstrukcji. W przeszłości służyły do przewozu drobnicy zapakowanej w kartony, paczki, skrzynie czy worki. Stare kontenery do tej pory są wynajmowane zarówno przez osoby zajmujące się hurtowym przewozem/odbiorem paczek, jak i prywatne, które chcą ukryć to i owo przed oczami ciekawskich osób. Ich transport jest jednak niezwykle utrudniony od czasów odcięcia miasta od reszty świata. Nic dziwnego, że obecnie większość z nich stoi pusta. Co nie znaczy, że pozostają otwarte dla innych. Mosiężne kłódki skutecznie bronią dostępu przed ludźmi z zewnątrz. Wszystkie z nich mają namalowane czerwoną farbą na bocznych ścianach wielkie oznaczenia. Umożliwiają one w miarę szybkie ich zidentyfikowanie z pomocą wyrysowanej przy wejściu mapy. Pod warunkiem, że znasz odpowiedni sektor, rzecz jasna.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
Przy odrobinie szczęścia, dzisiejszy dzień zapoczątkuje coś większego, Blóðhundr.
Słowa, które rozbrzmiały w ich głowie, bez wątpienia były pozytywne. Nic zatem dziwnego, że pod psim hełmem na skrytych przed światem ustach tańczył uśmiech. Uśmiech, który nie do końca spełniał wszystkie normy przeciętności i całkowitej normalności. O ile łatwiej było jednak utrzymać w ryzach własne szaleństwo, gdy uniemożliwiało się innym odczytanie swojej mimiki. A przecież każdy człowiek na tej ziemi był choć odrobinę szalony.
Buty Blóðhundr uderzyły o bok metalowego kontenera, gdy odbili się od niego, by przeskoczyć na sąsiedni, łapiąc się dłońmi krawędzi. Podciągnęli się do góry bez większych problemów i kucnęli chwilowo na szczycie, rozglądając się wokół. Potrzebowali lepszego miejsca. To było zbyt mocno na uboczu. Najlepsze będzie takie, które od razu rzuci się w oczy wszystkim, do których dotarła ich wieść. A poświęcili na to dość sporo czasu. Tygodniami zostawiali plotki i poszczególne informacje w przeróżnych miejscach, byle jak najmocniej zwiększyć swoje zasięgi. Podszepty w barach, klubach czy uliczkach, pojedyncze notatki w mniej uczęszczanych uliczkach. Przekazywał je różnym osobom, które też miały swoje wtyki.
A wszystko po to, by namieszać jeszcze bardziej. Krwawym Psom znudziło się bowiem obserwowanie wydarzeń w mieście, w milczeniu. Potrzebowali czegoś więcej, jakiegoś ruchu na szachownicy, który sprawi że król spanikuje i skryje się za swoją wieżą, wysyłając na przód gońca. A może i samą królową.
Przeskakiwali z kontenera na kontener, co nie było szczególnie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie stały złączone ze sobą w długich rzędach. Aż w końcu znaleźli się w punkcie, który interesował ich najmocniej. Na wejściu. Dopiero wtedy usiędli na brzegu zwieszając jedną nogę w dół, a drugą podciągając wyżej, by nonszalancko oprzeć się łokciem o kolano. Teraz pozostawało im tylko czekać.
Słowa, które rozbrzmiały w ich głowie, bez wątpienia były pozytywne. Nic zatem dziwnego, że pod psim hełmem na skrytych przed światem ustach tańczył uśmiech. Uśmiech, który nie do końca spełniał wszystkie normy przeciętności i całkowitej normalności. O ile łatwiej było jednak utrzymać w ryzach własne szaleństwo, gdy uniemożliwiało się innym odczytanie swojej mimiki. A przecież każdy człowiek na tej ziemi był choć odrobinę szalony.
Buty Blóðhundr uderzyły o bok metalowego kontenera, gdy odbili się od niego, by przeskoczyć na sąsiedni, łapiąc się dłońmi krawędzi. Podciągnęli się do góry bez większych problemów i kucnęli chwilowo na szczycie, rozglądając się wokół. Potrzebowali lepszego miejsca. To było zbyt mocno na uboczu. Najlepsze będzie takie, które od razu rzuci się w oczy wszystkim, do których dotarła ich wieść. A poświęcili na to dość sporo czasu. Tygodniami zostawiali plotki i poszczególne informacje w przeróżnych miejscach, byle jak najmocniej zwiększyć swoje zasięgi. Podszepty w barach, klubach czy uliczkach, pojedyncze notatki w mniej uczęszczanych uliczkach. Przekazywał je różnym osobom, które też miały swoje wtyki.
A wszystko po to, by namieszać jeszcze bardziej. Krwawym Psom znudziło się bowiem obserwowanie wydarzeń w mieście, w milczeniu. Potrzebowali czegoś więcej, jakiegoś ruchu na szachownicy, który sprawi że król spanikuje i skryje się za swoją wieżą, wysyłając na przód gońca. A może i samą królową.
Przeskakiwali z kontenera na kontener, co nie było szczególnie trudne, biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie stały złączone ze sobą w długich rzędach. Aż w końcu znaleźli się w punkcie, który interesował ich najmocniej. Na wejściu. Dopiero wtedy usiędli na brzegu zwieszając jedną nogę w dół, a drugą podciągając wyżej, by nonszalancko oprzeć się łokciem o kolano. Teraz pozostawało im tylko czekać.
Jeszcze parę dni temu spokojnie wylegiwał się na kanapie i jedynym, czym się przejmował, był dylemat, czy wystarczy mu resztek energii, żeby doczłapać się do lodówki po zimne piwerko czy po coś do żarcia. A teraz – wybrał się na jakieś podejrzane spotkanko, które miało niby jakoś urozmaicić jego znudzone życie. Nie żeby to śmierdziało mu jakąś pułapką, ale… no tak, generalnie to śmierdziało. Tym bardziej, że napomknął o tym Albrecht i wcale by go nie zdziwiło, gdyby po prostu chciał się pozbyć współlokatora ze swojego życia. No ale jak widać – Mal nie miał nic przeciwko temu.
Gdyby odłożyć ten cały dramatyzm na bok, to właściwie słyszał już jakieś plotki o nowym gangu wcześniej. Wtedy go to zaintrygowało, bo przecież tak lubił zamieszanie i nowe rzeczy, które miałyby dostarczyć mu atrakcji, ale kiedy usłyszał o tym od Albrechta – uznał, że to przeznaczenie. Wystarczył tylko jeden uśmieszek i jedno, krótkie spojrzenie na Oleandra, żeby wiedział, że będą brać w tym udział i to jeszcze jak. Nie mogli przecież przepuścić takiej okazji.
Nie był do końca pewien miejsca, w którym mieli się niby spotkać, ale to Olek był od myślenia i ewentualnych wątpliwości. Skoro dla niego wszystko było git, to dla Mala też. Jedyne, czego w tym momencie żałował to tego, że nie ubrał się cieplej, tylko jak jakiś ciołek i czuł, że jeszcze trochę tuptańska i zaraz odpadną mu nóżki. Nie mogli spotkać się w jakimś barze? Nie żeby narzekał, ale bardzo chętnie porozmawia z kierownikiem i to w trybie natychmiastowym.
— O — wydobył z siebie, kiedy o mało nie dostał zawału przez osobę, siedzącą przy samym wejściu. Zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. To było naprawdę… odosobnione miejsce. Jeżeli ktoś chciałby urządzić sobie masowe morderstwo, to nie miałby z tym chyba najmniejszego problemu. — To teraz... co? — Założył ręce na klatce piersiowej i czekał. Potuptał trochę w miejscu, próbując się rozgrzać.
— Ej, nie siedź tak, bo wilka złapiesz. — Uśmiechnął się błyskotliwie, jakby udało mu się powiedzieć równie błyskotliwy żart.
Nie wnikał póki co w całą tę dziwną aparycję nowo spotkanej osoby. W Riverdale chyba nic go już nie zdziwi. Wszystko w aktualnej sytuacji było dla niego jak najbardziej normalne.
Gdyby odłożyć ten cały dramatyzm na bok, to właściwie słyszał już jakieś plotki o nowym gangu wcześniej. Wtedy go to zaintrygowało, bo przecież tak lubił zamieszanie i nowe rzeczy, które miałyby dostarczyć mu atrakcji, ale kiedy usłyszał o tym od Albrechta – uznał, że to przeznaczenie. Wystarczył tylko jeden uśmieszek i jedno, krótkie spojrzenie na Oleandra, żeby wiedział, że będą brać w tym udział i to jeszcze jak. Nie mogli przecież przepuścić takiej okazji.
Nie był do końca pewien miejsca, w którym mieli się niby spotkać, ale to Olek był od myślenia i ewentualnych wątpliwości. Skoro dla niego wszystko było git, to dla Mala też. Jedyne, czego w tym momencie żałował to tego, że nie ubrał się cieplej, tylko jak jakiś ciołek i czuł, że jeszcze trochę tuptańska i zaraz odpadną mu nóżki. Nie mogli spotkać się w jakimś barze? Nie żeby narzekał, ale bardzo chętnie porozmawia z kierownikiem i to w trybie natychmiastowym.
— O — wydobył z siebie, kiedy o mało nie dostał zawału przez osobę, siedzącą przy samym wejściu. Zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. To było naprawdę… odosobnione miejsce. Jeżeli ktoś chciałby urządzić sobie masowe morderstwo, to nie miałby z tym chyba najmniejszego problemu. — To teraz... co? — Założył ręce na klatce piersiowej i czekał. Potuptał trochę w miejscu, próbując się rozgrzać.
— Ej, nie siedź tak, bo wilka złapiesz. — Uśmiechnął się błyskotliwie, jakby udało mu się powiedzieć równie błyskotliwy żart.
Nie wnikał póki co w całą tę dziwną aparycję nowo spotkanej osoby. W Riverdale chyba nic go już nie zdziwi. Wszystko w aktualnej sytuacji było dla niego jak najbardziej normalne.
Niektóre plotki i informacje wręcz prosiły się do tego, by sprawdzić ich wiarygodność. Nawet jeśli nie obejmowało to kierowanie się zdrowym rozsądkiem.
Nieważne czyim.
A w tym przypadku na pewno nie jej. Napotkana notka w jednej z mniejszych uliczek, które wybierała jako skrót, wystarczająco mocno ją zaintrygowała, by zechciała sprawdzić jej wiarygodność. Wiedziała doskonale, że mało kto wybierał trasę przez nią. Dlatego też kwestia spotkania wiadomości któregoś dnia wydawała się być niemalże wezwaniem przeznaczenia.
Lub chęcią zapowiedzenia dla siebie kłopotów.
- Tak, tak, Dan - mruknęła do siebie, idąc przed siebie spokojnym tempem, przypominając sobie słowa przyjaciela. Ciągle na świeżo rozbrzmiewały w jej głowie jego wykład, który odbył się zaledwie kilka godzin temu. - Dotrzymam słowa... Raczej.
Poprawiła duże słuchawki, po czym uniosła głowę, pogrążając się chwilowo w myślach. Wiedziała, że kłamała w tamtym momencie. Dotrzymywanie tego typu obietnic w tym mieście graniczyło z cudem. Klasyczne "nie pakuj się w kłopoty, okey?" musiało obejść się całkowicie ze smakiem. Nigdy nie wiadomo było, czy przejście przez ulicę mogło skończyć się potrąceniem przez samochód czy dostaniem kosy pod żebra.
Na swój sposób taka niepewność była ekscytująca.
Uśmiechnęła się nieznacznie, unosząc dłoń i poprawiając szalik tak, by nasunął się jej na nos. Temperatura nie należała do najbardziej znośnych. Chłód kuł nieprzyjemnie skórę. Dla Miko jednak było to całkiem przyjemna pora roku. Niezbyt czuła się fanką natłoku komarów w cieplejszych dniach.
Bez napotkania problemów dotarła na miejsce. Niebieskie oczy omiotły najbliższą okolicę, napotykając wzrokiem będącego już mężczyznę tutaj. Zadarła głowę do góry, a jej kąciki ust lekko uniosły się do góry.
- Hello - przywitała się krótką odzywką, unosząc nieco prawą rękę. - Nie ominęło mnie to co najlepsze, nie? - schowała dłonie do kieszeni kurtki. Może było wziąć rękawiczki - zastanowiła się, odsuwając od siebie z łatwością pierwsze objawy zdrowego rozsądku, który zaczął kazać się jej zastanawiać, czy to akurat był najlepszy pomysł, by pojawić się tutaj.
Nieważne czyim.
A w tym przypadku na pewno nie jej. Napotkana notka w jednej z mniejszych uliczek, które wybierała jako skrót, wystarczająco mocno ją zaintrygowała, by zechciała sprawdzić jej wiarygodność. Wiedziała doskonale, że mało kto wybierał trasę przez nią. Dlatego też kwestia spotkania wiadomości któregoś dnia wydawała się być niemalże wezwaniem przeznaczenia.
Lub chęcią zapowiedzenia dla siebie kłopotów.
- Tak, tak, Dan - mruknęła do siebie, idąc przed siebie spokojnym tempem, przypominając sobie słowa przyjaciela. Ciągle na świeżo rozbrzmiewały w jej głowie jego wykład, który odbył się zaledwie kilka godzin temu. - Dotrzymam słowa... Raczej.
Poprawiła duże słuchawki, po czym uniosła głowę, pogrążając się chwilowo w myślach. Wiedziała, że kłamała w tamtym momencie. Dotrzymywanie tego typu obietnic w tym mieście graniczyło z cudem. Klasyczne "nie pakuj się w kłopoty, okey?" musiało obejść się całkowicie ze smakiem. Nigdy nie wiadomo było, czy przejście przez ulicę mogło skończyć się potrąceniem przez samochód czy dostaniem kosy pod żebra.
Na swój sposób taka niepewność była ekscytująca.
Uśmiechnęła się nieznacznie, unosząc dłoń i poprawiając szalik tak, by nasunął się jej na nos. Temperatura nie należała do najbardziej znośnych. Chłód kuł nieprzyjemnie skórę. Dla Miko jednak było to całkiem przyjemna pora roku. Niezbyt czuła się fanką natłoku komarów w cieplejszych dniach.
Bez napotkania problemów dotarła na miejsce. Niebieskie oczy omiotły najbliższą okolicę, napotykając wzrokiem będącego już mężczyznę tutaj. Zadarła głowę do góry, a jej kąciki ust lekko uniosły się do góry.
- Hello - przywitała się krótką odzywką, unosząc nieco prawą rękę. - Nie ominęło mnie to co najlepsze, nie? - schowała dłonie do kieszeni kurtki. Może było wziąć rękawiczki - zastanowiła się, odsuwając od siebie z łatwością pierwsze objawy zdrowego rozsądku, który zaczął kazać się jej zastanawiać, czy to akurat był najlepszy pomysł, by pojawić się tutaj.
Dzisiaj skończył nocną zmianę w barze i dopiero w szatni dotarło do niego jak jest zmęczony. Przy głośnej muzyce i rozlewaniu alkoholu swoim klientom, wcale tego nie czuł i nawet fajnie się bawił. Urywając dłuższe pogawędki z zmęczonymi pracownikami biurowców albo prawnikami - przynajmniej tak myślał, bo te dwa zawody były dla niego zbyt podobne do siebie, którzy nie wyglądali źle z rozluźnionymi krawatami i odpiętymi górnymi guzikami od koszuli. To sprawiało, że zaczął fantazjować, ale musiał trzymać fason, aby oszczędzić sobie komentarzy kolegi z zmiany, który wytykał mu każdy błąd jaki zrobił. Musiał wytrzymać, jego zaczepki, aby nie zostać wywalonym z roboty, za swój "niewyparzony język". Pracodawca nie wiedział o jego defekcie zdrowotnym i może to na dobre wyszło, bo jak przyszedł tutaj ubiegać się o pracę, to mężczyzna myślał, że przyszedł do niego tancerz z urodą anioła, jednak on sam nazywał siebie diabłem, potworem. Nawet z tego wywiązała się zabawna rozmowa, a w oczach swojego obecnego pracodawcy widział iskierki zachwycenia jego osobą. Być może. Albo widział w jego urodzie, tylko zysk dla swojego klubu.
Tak czy owak, w drodze powrotnej do swojego mieszkania poinformował Inspektora Hathewaya, że dzisiaj nie wstawi się na staż wymyślając bajeczkę od razu na poczekaniu, jednak bardzo wyrafinowanie dobierał słowa, aby to co mu powiedział, zawierało ziarenko prawdy.
Pierwotnym planem Vi było wzięcie długiego relaksującego prysznica, przy tym może powróci myślami do swoich klientów i będzie dalej o nich fantazjował, potem coś by przekąsił, zapisałby w krótkich zdaniach jak przebiegła noc w pracy w specjalnym notesie, który kazał mu założyć jego lekarz i każdego na sam koniec tygodnia miał wysyłać mu zdjęcia swoich zapisków. Nawet nie mógł uwolnić się od tego typa w Kanadzie. Na samą myśl o tym niekontrolowanie się uśmiechnął sam do siebie, trzymając telefon przy uchu słuchając wyrzeczeń Inspektora.
Kiedy ich rozmowa dobiegła końca na jednym ze słupów zauważył przyklejoną ulotkę o jakimś spotkaniu. Od razu zaczął czytać, co na niej było napisane i po usłyszeniu w słuchawce "Zadbaj o siebie i zregeneruj się, do zobaczenia jutro." Vi odpowiedział krótkie " do widzenia" bez żadnych emocji. Informacji na kolorowym papierze było mało, jednak miejsce spotkanie było nietypowe. "Stare kontenery" mruknął pod nosem i od razu zaczął szukać tego miejsca na mapie.
Okazało się, że to było niedaleko jego mieszkania, więc wcale nie musiał zbaczać ze swojej drogi i mógł wpaść do niego, przebrać się w cieplejsze rzeczy, bo czuł otaczające go zimno, a na otwartej przestrzeni jest jeszcze zimniej, niż pomiędzy budynkami wykonanymi z betonu albo z płyty kartonowo gipsowej.
ubiór (zamiast kurtki skórzanej, czarny kożuch)
Przebrał się szybko w popielatą koszulkę, na to czarą bluzę z kapturem oraz czarny kożuch z sztucznej wełny, idealnie kończąc się w okolicach bioder, które były zasłonięte bluzą i do tego, takiego samego koloru spodnie przylegające do nóg i adidasy. Do kompletu wziął ze sobą czarną maseczkę, nie chciał zostać rozpoznany przez nikogo, kto pracował w policji, bo od razu powstaną plotki, że zamiast za staż poszedł się szlajać po mieście. Narzucił na głowę kaptur bluzy i wyszedł z ciepłych czterech ścian, zabierając ze sobą telefon, klucze, portfel i słuchawki, może do czegoś się przydadzą.
Dotarcie do wyznaczonego miejsca zajęło mu dłużej niż się spodziewał, bo jeszcze trzeba było znaleźć to miejsce, przy którym być może zaczęliby gromadzić się ludzie. Zauważył grupkę, a raczej dwie… nie trzy osoby, bo jedna siedziała na kontenerze, jakby to była jakaś sceneria z jakiegoś filmu.
Założył ponownie maskę na twarz, bo kiedy wydostał się odmętów miasta, ściągnął ją, aby pooddychać powietrzem i podszedł do dwójki, kątem oka zerkając na trzecią postać, która siedziała na wyszkach.
- Hi, hi - przywitał się rozglądając się po przybyłych przed nim. - Tylko nasza trójka jest?...- zapytał, aby z kimkolwiek nawiązać jakiś kontakt i wtedy zerkną jeszcze raz na postać siedzącą na górze kontenera.- A, nie. Jednak czwórka - poprawił się wliczając w to postać z maską psa. Po tym na jego twarzy namalował się lekki uśmiech, który był zakryty maseczką.
Po chwili zaczął rozglądać się znużonym wzrokiem po scenerii jaka ich otaczała, kontenery, kontenery, kontenery i jeszcze raz kontenery. Chyba organizator tego spotkania naprawdę chciał, aby tylko nieliczni wiedzieli, że ma się coś tutaj odbyć. Nagle jego ciemny wzrok staną na sporo wyższym od siebie chłopaku (Mal), może o głowę albo głowę i pół…
Miał wrażenie, że go już gdzieś spotkał, ale nie mógł połączyć ze sobą faktów, gdzie dokładnie. Ale kiedy sobie przypomni gdzie, to go sobie nie odpuści.
Tak czy owak, w drodze powrotnej do swojego mieszkania poinformował Inspektora Hathewaya, że dzisiaj nie wstawi się na staż wymyślając bajeczkę od razu na poczekaniu, jednak bardzo wyrafinowanie dobierał słowa, aby to co mu powiedział, zawierało ziarenko prawdy.
Pierwotnym planem Vi było wzięcie długiego relaksującego prysznica, przy tym może powróci myślami do swoich klientów i będzie dalej o nich fantazjował, potem coś by przekąsił, zapisałby w krótkich zdaniach jak przebiegła noc w pracy w specjalnym notesie, który kazał mu założyć jego lekarz i każdego na sam koniec tygodnia miał wysyłać mu zdjęcia swoich zapisków. Nawet nie mógł uwolnić się od tego typa w Kanadzie. Na samą myśl o tym niekontrolowanie się uśmiechnął sam do siebie, trzymając telefon przy uchu słuchając wyrzeczeń Inspektora.
Kiedy ich rozmowa dobiegła końca na jednym ze słupów zauważył przyklejoną ulotkę o jakimś spotkaniu. Od razu zaczął czytać, co na niej było napisane i po usłyszeniu w słuchawce "Zadbaj o siebie i zregeneruj się, do zobaczenia jutro." Vi odpowiedział krótkie " do widzenia" bez żadnych emocji. Informacji na kolorowym papierze było mało, jednak miejsce spotkanie było nietypowe. "Stare kontenery" mruknął pod nosem i od razu zaczął szukać tego miejsca na mapie.
Okazało się, że to było niedaleko jego mieszkania, więc wcale nie musiał zbaczać ze swojej drogi i mógł wpaść do niego, przebrać się w cieplejsze rzeczy, bo czuł otaczające go zimno, a na otwartej przestrzeni jest jeszcze zimniej, niż pomiędzy budynkami wykonanymi z betonu albo z płyty kartonowo gipsowej.
ubiór (zamiast kurtki skórzanej, czarny kożuch)
Przebrał się szybko w popielatą koszulkę, na to czarą bluzę z kapturem oraz czarny kożuch z sztucznej wełny, idealnie kończąc się w okolicach bioder, które były zasłonięte bluzą i do tego, takiego samego koloru spodnie przylegające do nóg i adidasy. Do kompletu wziął ze sobą czarną maseczkę, nie chciał zostać rozpoznany przez nikogo, kto pracował w policji, bo od razu powstaną plotki, że zamiast za staż poszedł się szlajać po mieście. Narzucił na głowę kaptur bluzy i wyszedł z ciepłych czterech ścian, zabierając ze sobą telefon, klucze, portfel i słuchawki, może do czegoś się przydadzą.
Dotarcie do wyznaczonego miejsca zajęło mu dłużej niż się spodziewał, bo jeszcze trzeba było znaleźć to miejsce, przy którym być może zaczęliby gromadzić się ludzie. Zauważył grupkę, a raczej dwie… nie trzy osoby, bo jedna siedziała na kontenerze, jakby to była jakaś sceneria z jakiegoś filmu.
Założył ponownie maskę na twarz, bo kiedy wydostał się odmętów miasta, ściągnął ją, aby pooddychać powietrzem i podszedł do dwójki, kątem oka zerkając na trzecią postać, która siedziała na wyszkach.
- Hi, hi - przywitał się rozglądając się po przybyłych przed nim. - Tylko nasza trójka jest?...- zapytał, aby z kimkolwiek nawiązać jakiś kontakt i wtedy zerkną jeszcze raz na postać siedzącą na górze kontenera.- A, nie. Jednak czwórka - poprawił się wliczając w to postać z maską psa. Po tym na jego twarzy namalował się lekki uśmiech, który był zakryty maseczką.
Po chwili zaczął rozglądać się znużonym wzrokiem po scenerii jaka ich otaczała, kontenery, kontenery, kontenery i jeszcze raz kontenery. Chyba organizator tego spotkania naprawdę chciał, aby tylko nieliczni wiedzieli, że ma się coś tutaj odbyć. Nagle jego ciemny wzrok staną na sporo wyższym od siebie chłopaku (Mal), może o głowę albo głowę i pół…
Miał wrażenie, że go już gdzieś spotkał, ale nie mógł połączyć ze sobą faktów, gdzie dokładnie. Ale kiedy sobie przypomni gdzie, to go sobie nie odpuści.
— Musisz z siebie robić pajaca na dzień dobry? — wyszeptał w kierunku Malachy'ego nieco poirytowanym tonem. Głupi tekst skierowany w stronę spoglądającej na nich z góry postaci spotkał się wyłącznie z przewróceniem oczami, ale to tupanie czy drgawki mógł już sobie odpuścić. Olek zdawał sobie co prawda sprawę z tego, że Mal był upośledzony, ale chłopak nie przestawał go zadziwiać. Dzisiaj okazało się, że typ nie ma pojęcia, że ma okna w domu.
Mimo że nie odzywał się do żadnej z nowo przybyłych osób, to obserwował ich uważnie. Nie umknęło jego uwadze to, że dość wysoki typek, którego jedyną cechą charakterystyczną wystającą znad maski były azjatyckie oczy, zawiesił wzrok na Malachym na nieco dłużej, niż się to Olkowi podobało. Odruchowo przysunął się nieco bliżej do chłopaka.
— Damn, naprawdę jesteś zimny — mruknął, po czym ziewnął w swoją czarną maskę w różowe cętki, przewracając wzrokiem po kolejnych nadchodzących osobach bez większego przekonania. Nie był pod wrażeniem, ale z drugiej strony nie miał też żadnych oczekiwań. Spodziewał się, że nie będą na spotkaniu jedyni. Jeśli już, to bardziej zaskoczyło go, że przyszli na tyle wcześnie, że nie zastali żadnego tłumu, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony, gdy Olek myślał o tym, że o posiadówce wannabe gangu dowiedzieli się właśnie od Albrechta (ze wszystkich możliwych ludzi!), to rosło w nim przekonanie, że ewidentnie musi o tym wiedzieć spora część miasta, a więc prędzej czy później dołączy do nich i policja.
Nie czuł lęku. Był co prawda emocjonalnie upośledzony, ale głównym powodem pozostawał fakt, że gdyby miało tu być bezpiecznie, to by go tu nie było. Wątpił zresztą, by ktokolwiek, kto planował przybyć na to spotkanie, przejmował się czymś tak błahym jak bezpieczeństwo.
Wszyscy pragnęli zniszczenia, pomyślał.
Mimo że nie odzywał się do żadnej z nowo przybyłych osób, to obserwował ich uważnie. Nie umknęło jego uwadze to, że dość wysoki typek, którego jedyną cechą charakterystyczną wystającą znad maski były azjatyckie oczy, zawiesił wzrok na Malachym na nieco dłużej, niż się to Olkowi podobało. Odruchowo przysunął się nieco bliżej do chłopaka.
— Damn, naprawdę jesteś zimny — mruknął, po czym ziewnął w swoją czarną maskę w różowe cętki, przewracając wzrokiem po kolejnych nadchodzących osobach bez większego przekonania. Nie był pod wrażeniem, ale z drugiej strony nie miał też żadnych oczekiwań. Spodziewał się, że nie będą na spotkaniu jedyni. Jeśli już, to bardziej zaskoczyło go, że przyszli na tyle wcześnie, że nie zastali żadnego tłumu, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony, gdy Olek myślał o tym, że o posiadówce wannabe gangu dowiedzieli się właśnie od Albrechta (ze wszystkich możliwych ludzi!), to rosło w nim przekonanie, że ewidentnie musi o tym wiedzieć spora część miasta, a więc prędzej czy później dołączy do nich i policja.
Nie czuł lęku. Był co prawda emocjonalnie upośledzony, ale głównym powodem pozostawał fakt, że gdyby miało tu być bezpiecznie, to by go tu nie było. Wątpił zresztą, by ktokolwiek, kto planował przybyć na to spotkanie, przejmował się czymś tak błahym jak bezpieczeństwo.
Wszyscy pragnęli zniszczenia, pomyślał.
Travitza przysiągł sobie, że jeśli jeszcze razu usłyszy od jakiegoś ćpuna o tych jebanych Jackals, to własnoręcznie go udusi. Naprawdę, każdy najebany albo napruty typ (lub typiara) nachylał się, jakby właśnie miał zdradzić sekret sensu życia i bełkotał „ej, słyszałeś o tym anarchistycznym gównie?” I potem zaczynała się gadka. Jak te jebane reklamy na Googlu, kiedy kupisz sobie ekspres do kawy, więc internet stwierdza, że jesteś koneserem ekspresów do kawy.
Bardziej irytujące było chyba tylko to, że w głowie Smugglera zakiełkował pomysł, aby udać się na spotkanie tych durni. No bo w zasadzie, im dłużej zastanawiał się nad swoim życiem, tym mocniej docierało do niego, że został podrzędnym sprzedawcą narkotyków, który może i nie zarabia źle, ale mógłby o wiele lepiej. Zupełnie przespał moment, kiedy należało załapać się do któregoś z gangów obecnie rozdających karty. Może teraz miał okazję, żeby to zmienić? A przecież chaos go definiował, jakby na to nie patrzeć.
Nadzieja spojrzała na jego smutne jak pizda życie i chyba postanowiła wyciągnąć pomocną dłoń.
Kiedy jednak dotarł na spotkanie, zrozumiał od razu jak nisko upadł. Jak bardzo był zdesperowany. Jak wiele przegrał, w ogóle myśląc, że to był dobry pomysł.
– Wy macie siać chaos? Chyba kurwa na obozach harcerzy – rzucił, widząc zebraną grupkę i zarechotał wrednie. Wschodni akcent zgrzytał w jego słowach niczym piach w trybikach starej maszyny, a spojrzenie zdradzało objawy obłędu i... desperacji? Przynajmniej to się tutaj zgadzało.
Kogo my tu mamy. Piździelec, baba, piździelec drugi, piździelec trzeci i jakiś pojeb w masce, pewnie pod maską też pidździelec. Zaraz będą macać się po wackach i fantazjować o tym, jak to bardzo są odmienni od reszty społeczeństwa i że jak pójdą do sklepu spożywczego to wsadzą rybę do działu ze słodyczami, żeby pokazać anarchię reszcie świata.
Travitza sięgnął do kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej papierosy. Zaraz jednego z nich odpalił, po czym wypuścił w świat chmurę dymu.
– No dobra, dawno się nie śmiałem – powiedział, nie rezygnując z szyderczego grymasu, bo musiał przecież wszystkim pokazać, jak bardzo nimi gardzi. Wskazał palcami na Blodhundra. – Pojeb w masce tu dowodzi? Jaki jest plan, panie alternatywny? Będziemy kopać bałwany i robić ślizgawki na chodnikach?
Najważniejsze, to zrobić dobre pierwsze wrażenie. Na pewno wszyscy go pokochali.
Bardziej irytujące było chyba tylko to, że w głowie Smugglera zakiełkował pomysł, aby udać się na spotkanie tych durni. No bo w zasadzie, im dłużej zastanawiał się nad swoim życiem, tym mocniej docierało do niego, że został podrzędnym sprzedawcą narkotyków, który może i nie zarabia źle, ale mógłby o wiele lepiej. Zupełnie przespał moment, kiedy należało załapać się do któregoś z gangów obecnie rozdających karty. Może teraz miał okazję, żeby to zmienić? A przecież chaos go definiował, jakby na to nie patrzeć.
Nadzieja spojrzała na jego smutne jak pizda życie i chyba postanowiła wyciągnąć pomocną dłoń.
Kiedy jednak dotarł na spotkanie, zrozumiał od razu jak nisko upadł. Jak bardzo był zdesperowany. Jak wiele przegrał, w ogóle myśląc, że to był dobry pomysł.
– Wy macie siać chaos? Chyba kurwa na obozach harcerzy – rzucił, widząc zebraną grupkę i zarechotał wrednie. Wschodni akcent zgrzytał w jego słowach niczym piach w trybikach starej maszyny, a spojrzenie zdradzało objawy obłędu i... desperacji? Przynajmniej to się tutaj zgadzało.
Kogo my tu mamy. Piździelec, baba, piździelec drugi, piździelec trzeci i jakiś pojeb w masce, pewnie pod maską też pidździelec. Zaraz będą macać się po wackach i fantazjować o tym, jak to bardzo są odmienni od reszty społeczeństwa i że jak pójdą do sklepu spożywczego to wsadzą rybę do działu ze słodyczami, żeby pokazać anarchię reszcie świata.
Travitza sięgnął do kieszeni swojej kurtki i wyciągnął z niej papierosy. Zaraz jednego z nich odpalił, po czym wypuścił w świat chmurę dymu.
– No dobra, dawno się nie śmiałem – powiedział, nie rezygnując z szyderczego grymasu, bo musiał przecież wszystkim pokazać, jak bardzo nimi gardzi. Wskazał palcami na Blodhundra. – Pojeb w masce tu dowodzi? Jaki jest plan, panie alternatywny? Będziemy kopać bałwany i robić ślizgawki na chodnikach?
Najważniejsze, to zrobić dobre pierwsze wrażenie. Na pewno wszyscy go pokochali.
Oczywiście, że przyszła. Nie mogło być inaczej. Wracając do domu po pracy zobaczyła w ciemnej uliczce znajomy kształt psiej maski na tle mrugającej zużytą żarówką latarni, ale kiedy otrząsnęła się z szoku i pobiegła w tamtą stronę, w zaułku nikogo już nie było; na ścianie widniała świeżo przyklejona ulotka. Data, miejsce. Musiałaby być idiotką, żeby zignorować tak oczywisty znak.
Więc przyszła. W obce miejsce, sama, nie mówiąc nikomu, dokąd idzie i po co. Nie bała się. Wiedziała, że inugami mogły nieść klątwy albo błogosławieństwa, zależnie od okoliczności, nastroju i łutu szczęścia, ale była głęboko przekonana, że nie po to udało jej się uciec, żeby teraz umrzeć tak daleko od domu, na drugim końcu świata.
Więc przyszła. Widząc z daleka zebraną grupkę oraz górującą nad nimi postać o głowie psa, obróciła się na pięcie i podeszła do nich wszystkich z innej strony, od boku, tak, by w miarę możliwości widzieć wszystkich, sama pozostając przy tym trudna do zauważenia.
Uf, ależ tu było zimno, szczególnie kiedy tak wiało od zatoki. Otuliła się szczelniej kurtką, w myślach dziękując sobie za to, że była wystarczająco przezorna, żeby ubrać się ciepło, a przy tym niezbyt charakterystycznie. Pod kurtką miała na sobie bluzę, a na nogach dżinsy o prostych nogawkach i generyczne trzewiki, wszystko czarne, choć w różnych odcieniach, od lekko do bardzo spranego. Oparła się bokiem o lodowatą ścianę kontenera i wcisnęła ręce w kieszenie. W jednej z nich wymacała mały, niezbyt ostry scyzoryk; kiepska z niego była broń, ale czuła się lepiej, mając go przy sobie.
Więc przyszła. W obce miejsce, sama, nie mówiąc nikomu, dokąd idzie i po co. Nie bała się. Wiedziała, że inugami mogły nieść klątwy albo błogosławieństwa, zależnie od okoliczności, nastroju i łutu szczęścia, ale była głęboko przekonana, że nie po to udało jej się uciec, żeby teraz umrzeć tak daleko od domu, na drugim końcu świata.
Więc przyszła. Widząc z daleka zebraną grupkę oraz górującą nad nimi postać o głowie psa, obróciła się na pięcie i podeszła do nich wszystkich z innej strony, od boku, tak, by w miarę możliwości widzieć wszystkich, sama pozostając przy tym trudna do zauważenia.
Uf, ależ tu było zimno, szczególnie kiedy tak wiało od zatoki. Otuliła się szczelniej kurtką, w myślach dziękując sobie za to, że była wystarczająco przezorna, żeby ubrać się ciepło, a przy tym niezbyt charakterystycznie. Pod kurtką miała na sobie bluzę, a na nogach dżinsy o prostych nogawkach i generyczne trzewiki, wszystko czarne, choć w różnych odcieniach, od lekko do bardzo spranego. Oparła się bokiem o lodowatą ścianę kontenera i wcisnęła ręce w kieszenie. W jednej z nich wymacała mały, niezbyt ostry scyzoryk; kiepska z niego była broń, ale czuła się lepiej, mając go przy sobie.
Postanowił stylowo się spóźnić, doskonale wiedząc, że to zwróci na niego najwięcej uwagi, a przecież w tej taplać się uwielbiał. Szakale brzmiały jak plan - albo raczej jego brak! - który niesamowicie przypadł mu do gustu. W końcu Bennett żył, oddychał i spożywał taki rodzaj spierdolenia dzień w dzień, czując się jak absolutne gówno, jeśli nie mógł urozmaicić komuś czasu szczyptą chaosu choć raz na... jakiś czas.
Żałosne eurobeatowe Deja vu dawało się usłyszeć ze słuchawek spoczywających na karku chłopaka, kiedy nonszalancko zaczął kręcić się wokół zebranego dotąd towarzystwa, pojawiając się w zasadzie jakby znikąd. Wydawać by się mogło, że nawet kroki stawiał do rytmu tej durnej, nadużywanej swego czasu w memicznych kompilacjach piosenki, przedzierając się slalomem między jedną osobą a drugą. Ładnie. Bardzo ładnie. Nie sądził, że zjawi się tu ktoś więcej niż on i jakiś ewentualny przychlast.
- Elo pedały - rzucił jakby w eter, przeciągnąwszy się z głośnym pomrukiem. - I ładne panie, też pedały, w końcu równouprawnienie - tu już wiadomym było, że zwrócił się tu do, przynajmniej na jego oko, przedstawicielek płci pięknej, choć coś mu się chyba pomyliło, bo ostatecznie oczko puścił do długowłosego blond typa, który wyglądał na aż nazbyt łatwego do sprowo-... och. No tak.
Ostatecznie jednak nie pokusił się nawet o zarejestrowanie reakcji rosłego goldielocks - skierował się prosto w stronę zamaskowanego dyrygenta całej tej parady (hihi, maskarady) i wyciągnął łapy w górę, jakby chciał wdrapać się na miejsce obok Krwawych Psów.
- Pomgłamszcz mnje plizka, nie przytuliłeś mnie w domu
Co.
Żałosne eurobeatowe Deja vu dawało się usłyszeć ze słuchawek spoczywających na karku chłopaka, kiedy nonszalancko zaczął kręcić się wokół zebranego dotąd towarzystwa, pojawiając się w zasadzie jakby znikąd. Wydawać by się mogło, że nawet kroki stawiał do rytmu tej durnej, nadużywanej swego czasu w memicznych kompilacjach piosenki, przedzierając się slalomem między jedną osobą a drugą. Ładnie. Bardzo ładnie. Nie sądził, że zjawi się tu ktoś więcej niż on i jakiś ewentualny przychlast.
- Elo pedały - rzucił jakby w eter, przeciągnąwszy się z głośnym pomrukiem. - I ładne panie, też pedały, w końcu równouprawnienie - tu już wiadomym było, że zwrócił się tu do, przynajmniej na jego oko, przedstawicielek płci pięknej, choć coś mu się chyba pomyliło, bo ostatecznie oczko puścił do długowłosego blond typa, który wyglądał na aż nazbyt łatwego do sprowo-... och. No tak.
Ostatecznie jednak nie pokusił się nawet o zarejestrowanie reakcji rosłego goldielocks - skierował się prosto w stronę zamaskowanego dyrygenta całej tej parady (hihi, maskarady) i wyciągnął łapy w górę, jakby chciał wdrapać się na miejsce obok Krwawych Psów.
- Pomgłamszcz mnje plizka, nie przytuliłeś mnie w domu
Co.
Frekwencja przerastała ich oczekiwania. Jakby nie patrzeć, ludzie niejednokrotnie podchodzili do podobnych eventów wyjątkowo nieufnie. Mimo to z każdą minutą pojawiały się coraz to kolejne osoby. Na zaczepkę ze strony Malachy'ego obrócili nieznacznie głowę w jego stronę, nie odezwali się jednak ani słowem. Wraz z pojawiającymi się kolejnymi osobami, mimowolnie przyglądali się ich twarzom przez krótką chwilę. Większość z nich była zasłonięta w ten czy inny sposób. Nie żeby byli osobą, która mogła się o to w jakikolwiek sposób czepiać. Dopiero głośny typ z dziwnym akcentem zwrócił ich uwagę na tyle, by zaprzestali znużonych obserwacji.
Zatrzymali na nim spojrzenie z początku nie odzywając się ani słowem. Najwyraźniej nie zamierzali jakoś szczególnie wcinać mu się w wypowiedź. Oparli jedynie łokieć o kolano, podpierając skrytą pod hełmem twarz dłonią. Wolna noga trąciła na odwal się dłoń Jamesa, gdy pokręcili na boki głową.
— Plan? Dowodzi? — Blóðhundr nie byli jakoś szczególnie przywiązani do władzy. Było im kompletnie wszystko jedno kto będzie dowodził, zależało im tylko i wyłącznie na tym, by zabić w końcu to niewyobrażalne uczucie nudy. Choć ich głos był wyprany z emocji - co tylko potęgował nałożony na jego głos komputerowy efekt będący skutkiem modulatora.
— Jeżeli przyszliście tu licząc na wielki plan obalenia władzy, możecie po prostu się odwrócić i wrócić w miejsce z którego przyszliście. Bawcie się w ruch oporu, popierdolcie sobie o tym jaki to macie wielki wpływ na swoją biedną przyszłość, popłaczcie jakie to miasto jest okropne i jak bardzo chcecie wrócić do starych czasów kiedy mama robiła wam zupę na obiad, a wy przejmowaliście się egzaminem z matmy — nawet na chwilę nie zmieniali pozycji. Kilka razy obrócili głowę na boki, by rozruszać tym samym zastałe kości. Potęgujące to wszystko zimno nie imało się ich jakoś szczególnie. Być może za sprawą pochodzenia i naturalnie wyrobionej odporności, a może po prostu stroju który był cieplejszy niż mogłoby się wydawać.
Zeskoczyli z kontenera zrównując się ze wszystkimi poziomem. Weszli tam tylko po to, by być lepiej widocznymi dla zbierających się ludzi, a nie po to by wywoływać na nich jakąkolwiek presję, czy szczególnie nad nimi górować.
— Szakale nie mają wielkiego odgórnego planu, Szakale robią co chcą i biorą co chcą nie pytając nikogo o pozwolenie. W końcu to miasto oferuje nam tyle przeróżnych dobrodziejstw, po które wystarczy sięgnąć ręką. Dlaczego mielibyśmy się ograniczać? Dlaczego mielibyśmy nie żyć z dnia na dzień? Jeśli więc chcecie kopać bałwany i robić ślizgawki na chodnikach, róbcie ślizgawki na chodnikach i kopcie bałwany. Jeśli chcecie by dowodził wami pojeb w masce, będzie dowodził wami pojeb w masce. Pojeb w masce z kolei uważa, że dobrze jest mieć kogoś, kto wesprze was w waszych zachciankach, gdy zajdzie taka potrzeba. Kogoś, z kim będzie można wyjść na miasto, gdy zachce wam się zdemolować pobliski monopolowy, wypić kilka drinków bez płacenia czy wyjebać w pysk jakiemuś dilerowi, który liczy sobie zbyt wiele za działkę — przekrzywili głowę nieznacznie w lewo przyglądając się zebranej grupie.
— To jak będzie? Ktoś chce dowodzić czy zdajecie się na pojeba w masce, który was tu zebrał? Ci, którzy robią teraz w spodnie na samą myśl o konsekwencjach i walce z Wolves, lepiej niech oddalą się póki mogą. Reszta, która sądzi, że strzelenie któregoś z dumnych wilków w mordę jest zabawne, niech zostanie — klasnęli dwukrotnie w dłonie. Mówca roku. Mogli chociaż udawać, że mieli jakikolwiek plan — na ten moment na przykład zjedlibyśmy jakąś chińszczyznę. Czy China Town nie brzmi jak doskonałe miejsce spotkań? Dlaczego nie miałoby być nasze?
Zatrzymali na nim spojrzenie z początku nie odzywając się ani słowem. Najwyraźniej nie zamierzali jakoś szczególnie wcinać mu się w wypowiedź. Oparli jedynie łokieć o kolano, podpierając skrytą pod hełmem twarz dłonią. Wolna noga trąciła na odwal się dłoń Jamesa, gdy pokręcili na boki głową.
— Plan? Dowodzi? — Blóðhundr nie byli jakoś szczególnie przywiązani do władzy. Było im kompletnie wszystko jedno kto będzie dowodził, zależało im tylko i wyłącznie na tym, by zabić w końcu to niewyobrażalne uczucie nudy. Choć ich głos był wyprany z emocji - co tylko potęgował nałożony na jego głos komputerowy efekt będący skutkiem modulatora.
— Jeżeli przyszliście tu licząc na wielki plan obalenia władzy, możecie po prostu się odwrócić i wrócić w miejsce z którego przyszliście. Bawcie się w ruch oporu, popierdolcie sobie o tym jaki to macie wielki wpływ na swoją biedną przyszłość, popłaczcie jakie to miasto jest okropne i jak bardzo chcecie wrócić do starych czasów kiedy mama robiła wam zupę na obiad, a wy przejmowaliście się egzaminem z matmy — nawet na chwilę nie zmieniali pozycji. Kilka razy obrócili głowę na boki, by rozruszać tym samym zastałe kości. Potęgujące to wszystko zimno nie imało się ich jakoś szczególnie. Być może za sprawą pochodzenia i naturalnie wyrobionej odporności, a może po prostu stroju który był cieplejszy niż mogłoby się wydawać.
Zeskoczyli z kontenera zrównując się ze wszystkimi poziomem. Weszli tam tylko po to, by być lepiej widocznymi dla zbierających się ludzi, a nie po to by wywoływać na nich jakąkolwiek presję, czy szczególnie nad nimi górować.
— Szakale nie mają wielkiego odgórnego planu, Szakale robią co chcą i biorą co chcą nie pytając nikogo o pozwolenie. W końcu to miasto oferuje nam tyle przeróżnych dobrodziejstw, po które wystarczy sięgnąć ręką. Dlaczego mielibyśmy się ograniczać? Dlaczego mielibyśmy nie żyć z dnia na dzień? Jeśli więc chcecie kopać bałwany i robić ślizgawki na chodnikach, róbcie ślizgawki na chodnikach i kopcie bałwany. Jeśli chcecie by dowodził wami pojeb w masce, będzie dowodził wami pojeb w masce. Pojeb w masce z kolei uważa, że dobrze jest mieć kogoś, kto wesprze was w waszych zachciankach, gdy zajdzie taka potrzeba. Kogoś, z kim będzie można wyjść na miasto, gdy zachce wam się zdemolować pobliski monopolowy, wypić kilka drinków bez płacenia czy wyjebać w pysk jakiemuś dilerowi, który liczy sobie zbyt wiele za działkę — przekrzywili głowę nieznacznie w lewo przyglądając się zebranej grupie.
— To jak będzie? Ktoś chce dowodzić czy zdajecie się na pojeba w masce, który was tu zebrał? Ci, którzy robią teraz w spodnie na samą myśl o konsekwencjach i walce z Wolves, lepiej niech oddalą się póki mogą. Reszta, która sądzi, że strzelenie któregoś z dumnych wilków w mordę jest zabawne, niech zostanie — klasnęli dwukrotnie w dłonie. Mówca roku. Mogli chociaż udawać, że mieli jakikolwiek plan — na ten moment na przykład zjedlibyśmy jakąś chińszczyznę. Czy China Town nie brzmi jak doskonałe miejsce spotkań? Dlaczego nie miałoby być nasze?
Przyglądał się to nowym twarzom, które zawitały w to odludne miejsce. Osobom, które przyszły tutaj z czystego przypadku zainteresowane plotkami rozsianymi po mieście albo po przeczytaniu podrzędnej ulotki przyklejonej na słupie.
Pomimo, że przywędrowały tu dwa typy, które były zbyt pewne siebie i krzykliwe i uważały się za nie wiadomo kogo, że takie agresywne zachowanie zwróci uwagę innych… Prawda zwróciło na parę naście sekund czarnowłosego, ale nie zapomniał o tym chłopaku, którego gdzieś już widział i nawet, być może spędził z nim swój wolny czas. Tylko jakby połączył szybciej fakty, to mógłby do niego zagadać. Po chwili jego oczom ukazał się sporo niższy towarzysz tamtego?... Na to wyglądało, ale na jego zachowanie, tylko zmarszczył brwi. A na tamte słowne zaczepki nie zwrócił uwagi, a przynajmniej się starał, bo u niego było wszystko dobrze. Tak sobie wmawiał, bo nie dopuszczał do siebie, że ktoś z zewnątrz mógłby wiedzieć o jego problemie. Tak, więc zacisnął szczękę, aby nie dopuścić do odebrania tych bodźców.
Po usłyszeniu zniekształconego głosu przekręcił dwa razu głowę na boki, bo najwyraźniej modulator trochę podrażnił jego uszy, które były przyzwyczajone do czystych dźwięków, a nie zmodyfikowanych za pomocą komputerową.
Słuchał jego monologu ze znużeniem, aż niekontrolowanie ziewną, kiedy wspominał o czymś, jak wyglądało to miasto wcześniej. Dla Vi nie liczyło się to, co było kiedyś, tylko co to jest teraz - walka o swoje życie, kręcenie szemranych interesów i przynależenie do jakiejś grupy. To się liczyło. Dobrze, że miał maseczkę założoną, bo nawet nie chciało się mu wyciągać dłoni z kieszeni ciepło kożucha, bo niemiłosiernie lodowaty wiatr atakował jego ciało.
Początkowy zarys tego zgromadzenia zainteresował Vi, bo będzie mógł robić i brać to, co mu się żywnie podoba. Brzmiało to bardzo ciekawie, aż lekko się uśmiechnął, sam do siebie. Koncept, że byliby niezależni od szefa gangu, bardzo mu się spodobał, jednak i tak trzeba było kogoś wyznaczyć do roli bycia szefem.
- Zawsze można zmienić szefa po czasie, jeśli on nie będzie wystarczająco dobry- odezwał się bezpośrednio do gościa w psiej masce. Pokiwał głową i po chwili jego oczy zabłysnęły ekscytacją, że w niedalekiej przyszłości, będzie mógł dać w pysk Wolves. - Walki z Wolves… Brzmią dobrze, aż nie mogę się doczekać- dodał, podekscytowany. Chciał im dokopać, pokazać, że nie tak łatwo się z nim pogrywa.
- Jeśli sprawisz, że po przejęciu China Town będziemy dostawać tam darmowe jedzenie- wciągnął ze świstem powietrze, przechylając głowę lekko w bok.- nie… jak będziemy mogli płacić dam marnymi groszami, to czemu nie - trochę pomyślał o ludziach pracujących w restauracjach, że musieli za coś żyć. Nie będzie aż takim egoistą, u którego liczy się jego dobro. W tym przypadku pełny brzuch. Nie było widać, jego wyrazu twarzy, ale po oczach można było się domyślić, że cieszył się niemiłosiernie. Takie miejsce spotkań bardzo mu odpowiadało.
Pomimo, że przywędrowały tu dwa typy, które były zbyt pewne siebie i krzykliwe i uważały się za nie wiadomo kogo, że takie agresywne zachowanie zwróci uwagę innych… Prawda zwróciło na parę naście sekund czarnowłosego, ale nie zapomniał o tym chłopaku, którego gdzieś już widział i nawet, być może spędził z nim swój wolny czas. Tylko jakby połączył szybciej fakty, to mógłby do niego zagadać. Po chwili jego oczom ukazał się sporo niższy towarzysz tamtego?... Na to wyglądało, ale na jego zachowanie, tylko zmarszczył brwi. A na tamte słowne zaczepki nie zwrócił uwagi, a przynajmniej się starał, bo u niego było wszystko dobrze. Tak sobie wmawiał, bo nie dopuszczał do siebie, że ktoś z zewnątrz mógłby wiedzieć o jego problemie. Tak, więc zacisnął szczękę, aby nie dopuścić do odebrania tych bodźców.
Po usłyszeniu zniekształconego głosu przekręcił dwa razu głowę na boki, bo najwyraźniej modulator trochę podrażnił jego uszy, które były przyzwyczajone do czystych dźwięków, a nie zmodyfikowanych za pomocą komputerową.
Słuchał jego monologu ze znużeniem, aż niekontrolowanie ziewną, kiedy wspominał o czymś, jak wyglądało to miasto wcześniej. Dla Vi nie liczyło się to, co było kiedyś, tylko co to jest teraz - walka o swoje życie, kręcenie szemranych interesów i przynależenie do jakiejś grupy. To się liczyło. Dobrze, że miał maseczkę założoną, bo nawet nie chciało się mu wyciągać dłoni z kieszeni ciepło kożucha, bo niemiłosiernie lodowaty wiatr atakował jego ciało.
Początkowy zarys tego zgromadzenia zainteresował Vi, bo będzie mógł robić i brać to, co mu się żywnie podoba. Brzmiało to bardzo ciekawie, aż lekko się uśmiechnął, sam do siebie. Koncept, że byliby niezależni od szefa gangu, bardzo mu się spodobał, jednak i tak trzeba było kogoś wyznaczyć do roli bycia szefem.
- Zawsze można zmienić szefa po czasie, jeśli on nie będzie wystarczająco dobry- odezwał się bezpośrednio do gościa w psiej masce. Pokiwał głową i po chwili jego oczy zabłysnęły ekscytacją, że w niedalekiej przyszłości, będzie mógł dać w pysk Wolves. - Walki z Wolves… Brzmią dobrze, aż nie mogę się doczekać- dodał, podekscytowany. Chciał im dokopać, pokazać, że nie tak łatwo się z nim pogrywa.
- Jeśli sprawisz, że po przejęciu China Town będziemy dostawać tam darmowe jedzenie- wciągnął ze świstem powietrze, przechylając głowę lekko w bok.- nie… jak będziemy mogli płacić dam marnymi groszami, to czemu nie - trochę pomyślał o ludziach pracujących w restauracjach, że musieli za coś żyć. Nie będzie aż takim egoistą, u którego liczy się jego dobro. W tym przypadku pełny brzuch. Nie było widać, jego wyrazu twarzy, ale po oczach można było się domyślić, że cieszył się niemiłosiernie. Takie miejsce spotkań bardzo mu odpowiadało.
– Co ty do… – rozpoczął, kiedy mijający go typ puścił do niego oczko. Cóż, nie trzeba być tytanem intelektu, żeby zorientować się, jak miała brzmieć dalsza część tego zdania. Travitza jednak zobaczył dalsze zachowanie tego gościa i to był jeden z niewielu momentów w kego życiu, kiedy stwierdził, że po prostu nie warto.
Za to warto było się skupić na słowach pojeba w masce, w końcu wyglądało na to, że to on ich tutaj ściągnął. Zresztą, Rosjanin musiał przyznać, że ta stylówa i efekt z modulowaniem głosu robiły robotę, jeśli chodzi o przyciąganie uwagi. Tak się właśnie buduje reputację, nawet jeśli jest to reputacja pojeba w masce. Chyba, że ten ziomek tak na serio z tym wszystkim, to wtedy ładnie go musieli napierdalać szpadlem po głowie jak był mały.
Smuggler spokojnie palił papierosa, słuchając i analizując słowa wypowiadane przez tego dzikusa. Spojrzenie niebieskich oczu ani na sekundę nie uciekało w bok, wbijając się intensywnie w mówcę. Po skończonym wywodzie, Rosjanin rzucił resztkę papierosa na ziemię i przydeptał go butem, po czym wzruszył ramionami.
– No i zajebiście – odpowiedział tylko, odnosząc się do samego China Town. Chociaż reszta pomysłu też była zajebista. – Ale wy, lachociągi – tutaj skierował spojrzenie na resztę zebrania – wy się nadajecie do tego, jak kurwy do odprawiania mszy. Nie wiem czy tatuś poświęcał wam za mało uwagi, czy może wujek za dużo. Na pewno za każdym z was stoi bardzo smutna i łzawa historia. Jednak lepiej zrobicie, jeśli wrócicie do domu, wsypiecie sól do cukierniczki, pomasturbujecie się nad swoją wyjątkowością i pozostaniecie w smutnych norkach własnej depresji czy co tam akurat sobie wymyślicie. Nie wiem, napiszcie o tym książkę albo bloga czy co się tam teraz robi – na koniec życiowych mądrości od psa z radziecką czapką na głowie, Smuggler machnął ręką, a potem ruszył w stronę China Town.
W najgorszym wypadku, zje dzisiaj chińszczyznę.
Za to warto było się skupić na słowach pojeba w masce, w końcu wyglądało na to, że to on ich tutaj ściągnął. Zresztą, Rosjanin musiał przyznać, że ta stylówa i efekt z modulowaniem głosu robiły robotę, jeśli chodzi o przyciąganie uwagi. Tak się właśnie buduje reputację, nawet jeśli jest to reputacja pojeba w masce. Chyba, że ten ziomek tak na serio z tym wszystkim, to wtedy ładnie go musieli napierdalać szpadlem po głowie jak był mały.
Smuggler spokojnie palił papierosa, słuchając i analizując słowa wypowiadane przez tego dzikusa. Spojrzenie niebieskich oczu ani na sekundę nie uciekało w bok, wbijając się intensywnie w mówcę. Po skończonym wywodzie, Rosjanin rzucił resztkę papierosa na ziemię i przydeptał go butem, po czym wzruszył ramionami.
– No i zajebiście – odpowiedział tylko, odnosząc się do samego China Town. Chociaż reszta pomysłu też była zajebista. – Ale wy, lachociągi – tutaj skierował spojrzenie na resztę zebrania – wy się nadajecie do tego, jak kurwy do odprawiania mszy. Nie wiem czy tatuś poświęcał wam za mało uwagi, czy może wujek za dużo. Na pewno za każdym z was stoi bardzo smutna i łzawa historia. Jednak lepiej zrobicie, jeśli wrócicie do domu, wsypiecie sól do cukierniczki, pomasturbujecie się nad swoją wyjątkowością i pozostaniecie w smutnych norkach własnej depresji czy co tam akurat sobie wymyślicie. Nie wiem, napiszcie o tym książkę albo bloga czy co się tam teraz robi – na koniec życiowych mądrości od psa z radziecką czapką na głowie, Smuggler machnął ręką, a potem ruszył w stronę China Town.
W najgorszym wypadku, zje dzisiaj chińszczyznę.
Uniosła rękę, tłumiąc ziewnięcie, międzyczasie spoglądając krótko na każdą przybyłą osobę. Nie mogła ocenić na teraz, czy właściwie kogo znała. Zaraz potem odrzuciła chęć poznania odpowiedzi na to pytanie. Zimno skutecznie wykluczało z głowy chęci zaznajamianie się z gromadą osób, które postanowiły sprawdzić, o co chodziło. Miko nie wiedziała na co powinna się nastawić, ale sprawdzenie o co chodziło i ocenienie samej - to wzniosła na najwyższy priorytet w danej chwili.
Chociaż nie można powiedzieć, że jej cierpliwość była na najwyższym szczeblu obecnie. Zwłaszcza, że usłyszane słowa odebrała jako osobisty atak. Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej, rozstawiła nogi, przybierając bojową pozycję.
- Dobra, zamknijcie się z tym - rzuciła Miko. - Macie sami kompleks na tym punkcie, że musicie kłapać ciągle na prawo i lewo? - w jej głos wkradła się irytacja. - Mówcie mi tak dalej, już prawie nabrałam chęci, by owinąć się flagą i wywołać powstanie narodowe - prychnęła. - I koniecznie by napisać o tym książkę.
Wydała z siebie ciche syknięcie. Gwałtowny wzrost zdenerwowania momentalnie upłynął wraz z wypowiedzeniem tych słów.
- Rany, serio goście, nie podchodźcie do tego z takim spięciem tyłka - żachnęła, unosząc rękę i drapiąc się po karku. Nie zamierzała przepraszać za swoje zachowanie. Za to wskazała palcem na Blóðhundr.
- Twoja mowa mnie niesamowicie ujęła - powiedziała z całkowitą szczerością siebie. - Piszę się. China Town brzmi zabawnie. - założyła obie ręce na kark. - Słyszałam, że mają tam całkiem dobre jedzenie. Let's go czy jakoś tak - wzruszyła ramionami pod koniec wypowiedzi.
Chociaż nie można powiedzieć, że jej cierpliwość była na najwyższym szczeblu obecnie. Zwłaszcza, że usłyszane słowa odebrała jako osobisty atak. Skrzyżowała ręce na wysokości klatki piersiowej, rozstawiła nogi, przybierając bojową pozycję.
- Dobra, zamknijcie się z tym - rzuciła Miko. - Macie sami kompleks na tym punkcie, że musicie kłapać ciągle na prawo i lewo? - w jej głos wkradła się irytacja. - Mówcie mi tak dalej, już prawie nabrałam chęci, by owinąć się flagą i wywołać powstanie narodowe - prychnęła. - I koniecznie by napisać o tym książkę.
Wydała z siebie ciche syknięcie. Gwałtowny wzrost zdenerwowania momentalnie upłynął wraz z wypowiedzeniem tych słów.
- Rany, serio goście, nie podchodźcie do tego z takim spięciem tyłka - żachnęła, unosząc rękę i drapiąc się po karku. Nie zamierzała przepraszać za swoje zachowanie. Za to wskazała palcem na Blóðhundr.
- Twoja mowa mnie niesamowicie ujęła - powiedziała z całkowitą szczerością siebie. - Piszę się. China Town brzmi zabawnie. - założyła obie ręce na kark. - Słyszałam, że mają tam całkiem dobre jedzenie. Let's go czy jakoś tak - wzruszyła ramionami pod koniec wypowiedzi.
O Bennecie na pewno można było powiedzieć jedno - był absolutnie okropny i obrzydliwy. Pewnie dlatego kiedy jakaś biedna mała dziewczynka (nawet jeśli "mała" oznaczało tutaj bycie niemalże jego wzrostu) zaczęła się denerwować i unosić, chłopak mógł zareagować tylko w jeden sposób. Wyszczerzył do niej kły w obrzydliwym uśmiechu typowego menela sądzącego, że ma szanse u przechodzącej obok Karynki, a potem nawet postanowił pokusić się o puszczenie już dziś kolejnego oczka. Nawet brewki mu zatańczyły salsę i usteczka w dzióbek złożył.
Bezczelny.
Faktycznie, wszystko brzmiało fajnie i jak przednia zabawa, ale, tak na dobrą sprawę, nie rozumiał jednego.
- Po co nam w sumie dowódca, skoro i tak mamy napierdalać każdego równo? - rzucił, rozglądając się ponownie po wszystkich zebranych, jakby oceniając ich reakcje na jego wypowiedź. - Znaczy, ten, najwyżej dojdziemy do porozumienia albo nie, wydaje mi się, że jak postawimy kogoś na górę, to zaraz każdy po kolei będzie próbował go wygryźć dla beki.
Niesamowite, że szczerzył się przy tym tak, jakby sam planował coś takiego w razie ewentualnego mianowania kogoś hersztem bandy. Albo jak gdyby niesamowicie bawiła go taka wizja. Niespotykane (wcale nie).
- Lubię jeść psy na lunch - a to już, rzecz jasna, rzucił odnośnie China Town, odprowadzając przy okazji wzrokiem tę szczekliwą (pozdro dla kumatych hihi) ruską panienkę, która nazwała go chyba smutnym edgelordem. Nie no, typ pewnie miał na myśli resztę, przecież Jimmy był kompletnym przeciwieństwem smutnego chłopca z fanfiction.
Bezczelny.
Faktycznie, wszystko brzmiało fajnie i jak przednia zabawa, ale, tak na dobrą sprawę, nie rozumiał jednego.
- Po co nam w sumie dowódca, skoro i tak mamy napierdalać każdego równo? - rzucił, rozglądając się ponownie po wszystkich zebranych, jakby oceniając ich reakcje na jego wypowiedź. - Znaczy, ten, najwyżej dojdziemy do porozumienia albo nie, wydaje mi się, że jak postawimy kogoś na górę, to zaraz każdy po kolei będzie próbował go wygryźć dla beki.
Niesamowite, że szczerzył się przy tym tak, jakby sam planował coś takiego w razie ewentualnego mianowania kogoś hersztem bandy. Albo jak gdyby niesamowicie bawiła go taka wizja. Niespotykane (wcale nie).
- Lubię jeść psy na lunch - a to już, rzecz jasna, rzucił odnośnie China Town, odprowadzając przy okazji wzrokiem tę szczekliwą (pozdro dla kumatych hihi) ruską panienkę, która nazwała go chyba smutnym edgelordem. Nie no, typ pewnie miał na myśli resztę, przecież Jimmy był kompletnym przeciwieństwem smutnego chłopca z fanfiction.
Z czasem na szczęście ludzi przybywało, a z każdą kolejną osobą Mal odczuwał jeszcze większe uczucie… zaintrygowania? Chciał wiedzieć, jak rozwinie się cała ta sytuacja i wprost nie mógł się tego doczekać. Z kolei na pytanie Oleandra, jedynie się uśmiechnął. Nie oczekiwał od niego żadnych pochlebnych słów, także wyzwanie od pajaców nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia.
Poza tym – niektórzy ze zgromadzonych kompletnie nie przejmowali się tym, że mogą zrobić z siebie pajaca na dzień dobry. Tuptanie w miejscu to był przy nich pikuś. Jeden wyglądał jak rozwścieczony chart afgański, a zaraz po nim przyszedł nastolatek z problemami i ewidentnym brakiem pewności co do swojej orientacji. No w każdym razie – zapowiadało się kolorowo.
Podniósł jedną brew do góry, kiedy słowa Oleandra na temat temperatury jego ciała wytrąciły go z zamyślenia i odwróciły uwagę od bacznego przyglądania się nowym osobom. Spojrzał na niego i bez wahania dotknął jego szyi zimnymi łapskami. Po tym z powrotem schował je w kieszeniach kurtki. Mogliby skończyć to zbieranie się i wymienianie wyzwiskami, bo pizgało w chuj. A te wyzwiska to ani zabawne, ani smutne, ani w ogóle jakkolwiek potrzebne.
Westchnął znudzony. Dopiero kiedy zamaskowana postać zabrała głos, rozbudził się i zmusił do słuchania. W końcu ktoś, kto mówi do rzeczy i jakieś konkrety. Szakale brzmiały ładnie. Podobało mu się to. Tak samo jak cały ten plan na brak planu i życie z dnia na dzień. Dokładnie tak funkcjonował Malachy do tej pory, więc generalnie czuje, że trafił do dobrego miejsca.
Zaklaskał chwilę po mówcy, niezmiernie podjarany tym, co właśnie usłyszał. Skapnął się jednak, że to nie był mimo wszystko dobry moment na klaskańsko, także zaśmiał się idiotycznie, pocierając swoimi dłońmi o siebie.
— Skoro mamy robić to, co chcemy, to jebać dowódcę, co nie? — odezwał się w końcu. No chyba, że ktoś ma jakiś kompleks na swoim punkcie i siur mu się skurczy, jeżeli nie będzie mógł przez chwilę dyrygować innymi i patrzeć na resztę z góry. Nie żeby miał na myśli afgańskiego charta. Absolutnie.
— Komuś ewidentnie przydałaby się masturbacja, bo chyba ciśnienie już się zbiera. — Uśmiechnął się w stronę pleców długowłosego blondyna. No chyba się nie polubią.
— Dobra, super. Chodźmy już na tę chińszczyznę bez dłuższego pierdolenia, bo zaraz mi palce odpadną i nie będę miał jak bloga pisać — odniósł się oczywiście do słów Rosjanina. Po tym odwrócił się na pięcie i ruszył w wyznaczonym kierunku. Nie miał żadnych konkretnych przemyśleń na temat tego wszystkiego. Co będzie to będzie. Jeżeli będzie chujowo, to najwyżej się wycofa i wróci do opierdalania się całymi dniami.
Poza tym – niektórzy ze zgromadzonych kompletnie nie przejmowali się tym, że mogą zrobić z siebie pajaca na dzień dobry. Tuptanie w miejscu to był przy nich pikuś. Jeden wyglądał jak rozwścieczony chart afgański, a zaraz po nim przyszedł nastolatek z problemami i ewidentnym brakiem pewności co do swojej orientacji. No w każdym razie – zapowiadało się kolorowo.
Podniósł jedną brew do góry, kiedy słowa Oleandra na temat temperatury jego ciała wytrąciły go z zamyślenia i odwróciły uwagę od bacznego przyglądania się nowym osobom. Spojrzał na niego i bez wahania dotknął jego szyi zimnymi łapskami. Po tym z powrotem schował je w kieszeniach kurtki. Mogliby skończyć to zbieranie się i wymienianie wyzwiskami, bo pizgało w chuj. A te wyzwiska to ani zabawne, ani smutne, ani w ogóle jakkolwiek potrzebne.
Westchnął znudzony. Dopiero kiedy zamaskowana postać zabrała głos, rozbudził się i zmusił do słuchania. W końcu ktoś, kto mówi do rzeczy i jakieś konkrety. Szakale brzmiały ładnie. Podobało mu się to. Tak samo jak cały ten plan na brak planu i życie z dnia na dzień. Dokładnie tak funkcjonował Malachy do tej pory, więc generalnie czuje, że trafił do dobrego miejsca.
Zaklaskał chwilę po mówcy, niezmiernie podjarany tym, co właśnie usłyszał. Skapnął się jednak, że to nie był mimo wszystko dobry moment na klaskańsko, także zaśmiał się idiotycznie, pocierając swoimi dłońmi o siebie.
— Skoro mamy robić to, co chcemy, to jebać dowódcę, co nie? — odezwał się w końcu. No chyba, że ktoś ma jakiś kompleks na swoim punkcie i siur mu się skurczy, jeżeli nie będzie mógł przez chwilę dyrygować innymi i patrzeć na resztę z góry. Nie żeby miał na myśli afgańskiego charta. Absolutnie.
— Komuś ewidentnie przydałaby się masturbacja, bo chyba ciśnienie już się zbiera. — Uśmiechnął się w stronę pleców długowłosego blondyna. No chyba się nie polubią.
— Dobra, super. Chodźmy już na tę chińszczyznę bez dłuższego pierdolenia, bo zaraz mi palce odpadną i nie będę miał jak bloga pisać — odniósł się oczywiście do słów Rosjanina. Po tym odwrócił się na pięcie i ruszył w wyznaczonym kierunku. Nie miał żadnych konkretnych przemyśleń na temat tego wszystkiego. Co będzie to będzie. Jeżeli będzie chujowo, to najwyżej się wycofa i wróci do opierdalania się całymi dniami.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach