▲▼
— Za bardzo się ostatnio panoszysz — blondyn oparł się wygodniej o siedzenie, obracając z beznamiętną miną w stronę Słowika. Ten uśmiechnął się jedynie szeroko w odpowiedzi nie wysiadając od razu, mimo że zdążyli już zaparkować na jednym z wolnych miejsc. Co swoją drogą było dość niespotykanym zdarzeniem biorąc pod uwagę fakt, że znaleźli się w centrum.
— Możesz narzekać, ale i tak doskonale wiem, że lubisz mnie wozić. Inaczej olewałbyś moje telefony i kazał zapierdalać z buta.
— Właśnie dlatego mówię, że za bardzo się panoszysz — nawet nie próbował się odsunął, gdy Axel wyciągnął rękę, by trzepnąć go w głowę. Przewrócił oczami w odpowiedzi i wygiął się do tyłu, zgarniając kij baseballowy z siedzenia.
— Dobra zbieram się. Lark pewnie już na mnie czeka.
— Zadzwoń jak skończysz i będziesz potrzebował żeby zgarnąć cię do domu.
— Widzisz, mówiłem że lubisz mnie wozić — zaśmiał się otwierając szybko drzwi, nim Axel mógł się jakkolwiek odwinąć. Puścił mu oko na do widzenia i zamknął za sobą drzwi, kierując się w stronę wskazanej lokacji. Nawet go nie dziwiło, że musiał przeskoczyć w bok, gdy blondyn najwyraźniej uznał próbę wjechania w niego samochodem za doskonałą ripostę. Uniósł rękę do góry pokazując mu środkowy palec w odpowiedzi na bezczelny uśmieszek.
Znalezienie Lark nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Słowik zdawał się mieć wbudowany jakiś dziwny radar, który zawsze wyczuwał ją nawet z daleka. Stanął obok i szturchnął ją ramieniem na przywitanie.
— Dawno się nie widzieliśmy, Lisie.
Nie czekała długo, w sumie tego się po nim spodziewała. Uśmiechnęła się pod nosem kiedy Słowik stanął obok i szturchnął ja ramieniem. Swoją drogą to było nawet zastanawiające. Od "tamtego" razu, chłopak zawsze kiedy go potrzebowała, dziwnym przypadkiem znajdował się gdzieś niedaleko. Tak jakby zawsze był tuż obok, tylko że nie dawał znaku życia do momentu gdy uświadomiła sobie, że powinien tu być. Może powinna przeszukać kieszenie czy coś? Albo spytać ich uroczego trolla, czy przypadkiem nie ma "ogona" w telefonie. Skierowała nos maski w jego stronę, ciężko było patrzeć na kogoś kątem oka, mając wilka na twarzy. Cóż.
- Sprawdzam czy aby o mnie nie zapomnieliście! No i nie mogę was tak co chwilę ganiać. Mieliśmy dobry rozpęd. Czasami trzeba trochę popuścić i dać ludziom wolną rękę, by chociaż trochę odpoczęli. - Splotła palce wyrzucając ręce przed siebie i przeciągnęła się szybko - Jeszcze bym Ciebie wymęczyła i później cały czas słuchałabym Twojego marudzenia. Znaj moje dobre serce! - Zaśmiała się pod maską. Tak, po tej chwili nieobecności dobrze było zobaczyć znajomą twarz. Jednak no, spotkali się tutaj nie w celach towarzyskich, więc zaraz po tym spoważniała. - Musimy dokończyć co zaczęliśmy i trochę posprzątać u siebie na podwórku. Kiedy to zrobimy, mogą zacząć się prawdziwe problemy. Dlatego uznałam, że to będzie dobry pomysł na chwilę zniknąć.
Rozejrzała się dookoła, by upewnić się czy aby jakiś zagubiony Lis nie zmierza w ich kierunku po czym skierowała nos wilka w stronę klubu. - Zaczynamy od baru i kończymy na klubie... już dawno nie byłam tak "rozrywkowa". - Tak, to był ostatni "rzucający się w oczy" punkt w tej dzielnicy. Po tym, będą mogli tak naprawdę wyjść na ulicę i poinformować mieszkańców, że pomarańczowy staje się ich ulubionym kolorem.
Nasilający się kaszel po drugiej stronie połączenia sprawił, że blondyn odsunął na chwilę telefon od ucha, jakby rozmówca mógł przez nieuwagę naprychać na niego.
— Jak już się w końcu uspokoisz, to powiedz mi, czy szef jest już u siebie.
— No wiesz co... Mógłbyś się trochę zmartwić. Ja tu umieram, ledwo na nogach się trzymam, już widzę światło w tunelu, a ty o szefa pytasz.
Parsknął cicho, słysząc teatralny żal w głosie Blaise'a.
— Zmartwię się dopiero, gdy twoje umieranie sprawi, że będę musiał przyjść za ciebie do pracy. Przestań palić jak smok, to zrobi ci się lepiej. I co z tym szefem?
— Za jakieś dziesięć minut powinien być. Przekazać coś jemu od ciebie?
— Nie, dzięki. Sam przedzwonię do niego, gdy będzie już u siebie w biurze. Muszę spadać, czas wyjść z łóżka.
Tylko że już dawno był poza łóżkiem. Co więcej, nawet nie znajdował się w domu. Właśnie zmierzał w kierunku dwójki Lisów stojących nieopodal klubu.
— Właściciel klubu będzie za parę minut. Możemy poczekać na niego w środku — powiedział, stając przed nimi z dłońmi wsuniętymi w kieszenie w spodniach.
Aziel pozostawał teraz w swoim żywiole. Ciemność nie była w żaden sposób przytłaczająca dzięki widocznym wszędzie latarniom i neonom, a jednak brak słońca jak zawsze przynosił mu widoczną ulgę. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz miał z nim dłuższy kontakt. Tryb pracy umożliwiał mu ten komfortowy styl życia, który zdawał się zamieniać dla niego noc z dniem.
Gdy dotarł na miejsce, grupa robiła się coraz większa. Nie była może takich rozmiarów jakich by się spodziewał skoro mieli iść na uprzejme negocjacje z właścicielem klubu, ale z drugiej strony reputacja Lisów była już na tyle wyrobiona, by nie potrzebowali jakiegoś wielkiego wojska.
Serpent ograniczył się do prostej łuskowej maski na twarzy, która przysłaniała zarówno jej górną część, jak i nos, nie ograniczając przy tym jego oddechu.
— Tyle nas wystarczy czy po prostu inni są zbyt leniwi, by ruszyć dupę na miejsce? — zapytał na powitanie, zatrzymując się kilka kroków od nich. Założył ręce na klatce piersiowej i skierował wzrok na budynek. Nie był tak okazały jak miejsce, w którym pracował, ale i tak roztaczał wokół siebie taką atmosferę jaką znał najlepiej. Jednego, wielkiego chaosu.
Roześmiał się krótko w odpowiedzi, szturchając Lark łokciem w bok.
— O tobie się nie da zapomnieć. Chociaż nie ukrywam, że bez ciebie wszystko to zrobiło się jakoś mniej zabawne. Wygląda na to, że jesteś naszą duszą towarzystwa, bez której zabawa robi się zwyczajnie niemrawa — powiedział z pełnym przekonaniem, zaraz samemu szukając czegoś przed chwilę w kieszeniach. Ostatecznie na jego twarzy wylądowała ta sama ptasia maska, którą nosił ostatnimi czasy dość często. Dodatkowo zakrył usta czarnym materiałem, potęgując nieco cały ten tajemniczy efekt. Lisy, Lisy. Banda przebierańców. Uwielbiał być ich częścią, miał wrażenie że każdy dzień stawał się zabawniejszy, gdy tylko pojawiał się u ich boku.
— Podczas twojej nieobecności rozrósł nam się jeszcze jeden syf. Próbowaliśmy go ogarnąć razem z Rao i jesteśmy mniej więcej w połowie załatwiania spraw, ale myślę że przyda się twoja pomoc. Jeden z pionków najwyraźniej nie potrafi zrozumieć na czym polega współpraca z Lisami i próbował z nas zrobić debili. Myślę, że warto będzie uprzejmie odsunąć go od interesu i zastąpić kimś innym, by dostał swoją lekcję na temat nie bycia chujem — zwłaszcza, że przesadził po całej linii posuwając się do morderstwa. Nie było w tym nic zabawnego czy niewinnego. W jego ocenie, wcale nie miałby za złe, gdyby zwyczajnie się go pozbyli. Raz i na dobre. Wiedział jednak, że wiele Lisów nie miało tak bezwzględnego podejścia i umywali ręce od brutalnych rozwiązań. Nie zamierzał zmieniać ich natury pod samego siebie.
Parsknął słysząc o jej byciu rozrywkowym i puścił jej oko.
— No, to ja kręcę się przez trzy czwarte tygodnia na rurze — wytknąłby jej język, gdyby nie naciągnął już maseczki. Obrócił się w kierunku obu przybyłych, zawieszając wzrok na bracie, by zaraz przerzucić go na Serpenta.
— Lark? Czekamy czy wchodzimy? — zapytał przenosząc uwagę na budynek. Kij baseballowy uderzył lekko o ziemię, gdy oparł się o niego, pochylając nieznacznie do przodu. Akcja, akcja. Zaczynał się nudzić. Swoją drogą, gdzie był Shane?
Siedział za kierownicą czarnego sedana i obserwował z bezpiecznej odległości powoli zwiększające się zbiorowisko ludzi. O to sławne Lisy, jego nowa rodzina? Nikita parsknął pod nosem z własnych głupich myśli. No jasne. Może jeszcze zasiądą przy jednym stole na popołudniowej herbatce? Był nimi zaintrygowany, to fakt. Zanim zdecydował się do nich dołączyć obserwował ich poczynania i na swój sposób zbierał o nich informacje- dokąd sięgały ich granice, jak działali, co ich interesowało. Może nie było tego za wiele, ale na początek mu wystarczyło.
Gdy kolejna osoba dołączyła do grupy, Nikita zabrał z fotela obok czarną maskę, nałożył ją na twarz i powoli wysiadł z samochodu, upewniając się, że alarm działa. Bez pośpiechu i z chłodnym spojrzeniem podszedł do lisów, stając obok jedynej kobiety.
”Ty musisz być Lark? Nikita. Rozumiem, że ten klub jest następnym celem?” jego ton był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Wzrokiem przebiegł po pozostałych zebranych, nie zatrzymując sie dłużej na żadnym z nich.
To wcale nie było tak, że Kassir po pracy zamiast pójść wyspać się jak normalna osoba, to poszedł grać. Wcale też nie było tak, że zatracił poczucie czasu, przez co zaplanowana godzina z grą przerodziła się w długą sesję, która poskutkowała mniejszym zapasem godzin poświęconych na sen, aż w końcu w ogólne niewyspanie zaczęło wpływać na szybkość jego reakcji. Kawa niewiele zmieniła w tej kwestii, dając jednak możliwość - jak określił w myślach - w miarę sensownego kontaktowania.
Wzrok miał wlepiony w telefon, zmuszając swój mózg do zapamiętania wiadomości, jednocześnie wykorzystując dobrodziejstwa komunikacji miejskiej, by dotrzeć na miejsce. Ze znużeniem oparł łokieć o okno autobusu, spoglądając na swoje odbicie. Zaraz potem westchnął, wysyłając w odpowiedzi emotkę świadczącą o tym, że dotarło do niego to, co napisał mu kumpel, jednocześnie spoglądając, gdzie już ma wysiąść.
Tak oto niedługo potem znalazł się na przystanku, z którego już udał się na miejsce. I dopiero tutaj zaczynały się schody dla niego.
Czyli zgodnie z tym... Bingo.
Wyłapanie znajomych elementów wystarczyło mu na zachętę, by podejść do grupy zebranych Lisów. Całkowicie przesuwając w myślach fakt, że będzie miał zaraz zderzenie z rzeczywistością w postaci znalezienia się w gronie obcych mu osób.
- Cześć - krótkie przywitanie podsumował gestem uniesienia lekko ręki do góry. - Nie mówcie do mnie nic skomplikowanego przez parę minut, muszę się rozbudzić - z jego ust wyłoniło się krótkie życzenie, ale ton głosu zarazem świadczył, że nie przykładał do tego większej wagi.
Weź się obudź.
Nowe osoby nie były dla niego niczym dziwnym. Rotacja w gangach była większa niż w żarciu jego wybrednego kota. A trzeba było podkreślić, że sierściuch naprawdę cholernie kręcił nosem, gdy dwa razy w tygodniu przychodziło mu jeść dokładnie to samo. Nic dziwnego, że w sklepach zoologicznych wyglądał zawsze jak tester żarcia dla futrzaków.
Wiedział też, że przez to wszystko niektórzy słyszeli o Lark jedynie z opowieści, bądź poznawali ją właśnie podczas swoich pierwszych akcji. Ha. To dopiero dodawało im odpowiedniego klimatu tajemniczości.
Przywitał nowego skinięciem głowy, obserwując pokrótce jego sylwetkę od góry do dołu. Nawet jeśli miał na twarzy maskę, bez problemu mógł stwierdzić że koleś wygląda jak milion dolców. I zdecydowanie robiłby za dobrego klienta.
Opanuj się kurwa, żadnych więcej klientów.
Czasem naprawdę nienawidził faktu jak ciężko było pozbyć się swoich przyzwyczajeń, mimo że przez większość życia przecież wcale się ich nie miało. Przesunął więc wzrok dalej, by nieco sobie to wszystko ułatwić, zaraz wyłapując kogoś kogo faktycznie znał.
— Hej Raichu — szturchnął Kassira w bok przyglądając mu się z rozbawieniem. Jego przysypianie zdecydowanie zasługiwało na jakiś dodatkowy komentarz, ale tym razem postanowił sobie darować.
— Dobra, skoro jest już nas całkiem pokaźna grupa to proponuję wyruszyć prosto na Rzym — wskazał kijem baseballowym na klub, od razu ruszając do przodu.
Na szczęście inni również postanowili się zjawić i nawet nie trzeba było długo czekać na dołączenie się kolejnych osób. Zatrzymał przez chwilę wzrok na dwójce, której nie kojarzył. Szatyn nie tylko brzmiał, jakby lada chwila mógł zwinąć się przed nimi w kłębek i zasnąć na chodniku, ale i jego postawa świadczyła o tym, że przydałoby się uzupełnić niedobór snu. No biedak naprawdę musiał się poświęcić przychodząc tutaj.
— Wejdziesz do klubu, to się rozbudzisz. Tylko do tego czasu nie padnij po drodze.
Spojrzał w kierunku wejścia do budynku. Wychodząc dzisiaj w nocy z pracy nie spodziewał się, że wróci tutaj w wolnym czasie. Jednak czego się nie robi dla gangu, nie? Choć tym razem przychodził tutaj w całkiem innej roli, o której nie wiedzieli jego współpracownicy. Niekoniecznie chciał się przed nimi odsłaniać, dlatego cieszył się, że dzisiejszą zmianę na barze zajmował Blaise, którego zdolność łączenia wątków była na poziomie przedszkolaka.
— Nebit dzisiaj dołącza do nas ze swojej nory? — pytanie skierował do Lark, ale wcale nie zdziwiłby się, gdyby zamiast niej odpowiedział Słowik, który wydawał się zajmować pozycję nie tylko prawej ręki herszta, ale i prawej nogi.
Jeśli hakerka miała w planach zmianę podkładu muzycznego, chciał wiedzieć o tym z chociażby minimalnym wyprzedzeniem, żeby przygotować się na to nie tylko psychicznie, ale i zrobić użytek z zabranych z domu zatyczek do uszu.
Stał na obrzeżach grupy i póki co tylko ich obserwował. Nie czuł potrzeby wtrącać się w jakąkolwiek dyskusje, z resztą i tak nie znał żadnej ze wspominanych osób. Zauważył jak jeden z nich nieco dłużej mu się przyglądał, ale póki co postanowił to zignorować.
Przeniósł wzrok na lokal znajdujący się przed nimi. Klub jak klub. Z zewnątrz wszystkie wyglądały podobnie. Dla niego liczyło się to co miały do zaoferowania w środku i jak on mógł z tego skorzystać.
Widząc jak gość z kijem bejsbolowym rusza w kierunku ich celu Nikita również zrobił dwa kroki w tę samą stronę. Nie lubił tkwić w jednym miejscu zbyt długo, zwłaszcza kiedy nie wiedział co tak na prawdę było w planach. Co innego gdy to on planował całą akcję łącznie z zakończeniem. Tu jednak wszystko było dla niego nowe i nie miał wyboru, musiał się dostosować do reszty. A tego akurat nienawidził.
Spojrzał na chłopaka przed nim i w dwóch krokach się z nim zrównał.
”Kim jest właściciel tego miejsca? Coś o nim wiadomo?” zapytał bez ogródek i zbędnych pogawędek, które tylko marnowały czas.
Uśmiechnęła się lekko pod maską słysząc przekonanie w głosie Słowika. Co jak co, ale to trochę potrafiło podbudować człowieka. Definitywnie. Szkoda tylko, że następna informacja nie była już taka wesoła. Lark kilkukrotnie zacisnęła i rozluźniła pięści. Cała sytuacja z ich siedzibą była teraz swoistym policzkiem, nie tylko dla Lisów, ale i dla niej osobiście. Czuła się jakby ktoś właśnie porządnie zadrwił sobie z tego co próbowała tutaj zbudować. Nawet jeśli wyglądało to na wewnętrzny spór właścicieli tego lokalu, a z Lisami umowa była prosta - nie wchodzimy sobie w drogę - z drugiej strony, strony miały się też wspierać. Co za tym idzie, ofiara również należała do "rodziny", w jakiś pokręcony sposób, a przy najmniej w rozumowaniu Lark. - Jak już uporamy się tutaj ze wszystkim. Wprowadzisz mnie. Będziemy musieli zakończyć tamtą sprawę jak najszybciej. - Odpowiedziała dość chłodno, po czym westchnęła cicho, by jakoś się uspokoić. Z pomocą przybył komentarz o kręcącym się Lisie na rurze. Parsknęła. Dobra, czas wrócić na odpowiednie tory.
- Dajmy mu chwilę czasu, niech zdąży przypudrować nosek przed naszą rozmową. - Rzuciła spokojnie do Lézarda, a przy okazji znalazła się w tym odpowiedź na pytanie Serpenta. Czekali. Nie długo, ale czekali.
Nowe osoby w gangu były czymś co bardzo cieszyło Lark. Znaczy, do pewnego stopnia. Dobrze, że się rozrastali, ale cicho zaczęła się zastanawiać, czy nie powinni mieć trochę większą kontrolę nad tym wszystkim. Zaraz każdy noszący maskę, będzie okrzykiwał się lisem. To może być niebezpieczne i będą musieli się tym zająć po posprzątaniu własnego podwórka. Czy martwiło ją to, że była rozpoznawana? Tak, i nie. Nie było co prawda zbyt dużo kobiet w ich gangu, przez co jeśli ktokolwiek słyszał o "Lark" i miał informację iż była tą z Wenus, to miał duże szanse, na prawidłowy traf. - Dobrze rozumujesz, niedługo wchodzimy.
Nawet jeśli Słowik postanowił darować sobie komentarz na temat stanu Kassira, to cóż, nie dało się ukryć iż facet budził w Lark siostrzane odruchy. - Jeśli chociaż raz potkniesz się o własne nogi, przez resztę dnia będziesz się czołgał. Dopilnuje tego. - Ot pokaz Larkowej troski. Teraz byli u siebie i mogli sobie pozwolić na pewną niedyspozycyjność. Jednak nie zawsze będą mieli ten przywilej.
Po tym tylko przytaknęła Słowikowi i ruszyła do przodu w stronę klubu.
Spojrzała rozbawiona pytaniem Lézarda. Serio? Pytał o Nebit? - Jeśli nie śpi teraz w najlepsze, to zapewne nas teraz słucha. Chyba, że znowu dorwała jakiś serial. Wiesz - priorytety. - Wzruszyła ramionami, Nebit to była taka bombonierka. Nigdy nie wiadomo na co się trafi. - Aczkolwiek, wydaje mi się, że tak ciężka ofensywa nie będzie konieczna z naszej strony. W środku, prowadzisz. - Krótkie polecenie jeszcze na koniec. Sama nie przypominała sobie zbyt wielu wizyt w klubie więc nie chciała błądzić. Na kolejne pytanie nie czułą się zobligowana odpowiedzieć.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Klub Evening Desire
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Dawniej nazywany klubem Morning Light, z biegiem czasu postanowił się przebranżowić na nową nazwę Evening Desire. Miejsce jest niezwykle chętnie odwiedzane przez tych, którzy lubią się dobrze zabawić i przy okazji wrzucić coś na ząb, aby nie ruszać się w rytm muzyki z pustym żołądkiem. W wystroju dominują kolory granatowy, fioletowy oraz czarny. Skórzane kanapy ustawiono pod ścianami, a nieco bliżej środka sali stoliki wraz z fotelami. Półmrok panujący w lokalu sprawia, że ciężko wypatrzeć coś na większą odległość, co zdecydowanie pomaga przy robieniu mniej lub bardziej legalnych interesów. W menu można znaleźć ofertę z różnymi rodzajami pizzy, choć zdecydowanie jest ona zdominowana przez tutejsze oferty alkoholowe. W którymś momencie klub praktycznie całkowicie pozbył się napoi bezalkoholowych, zupełnie jakby doszedł do wniosku, że obecne czasy wymagają konkretnego podejścia. Parkiet jest na tyle duży, by móc swobodnie zabawić się z przyjaciółmi, a przynajmniej w pierwszej godzinie otwarcia lokalu, kiedy ludzie dopiero zaczynają przychodzić. Po bokach ustawiono miejsca do siedzenia. Stoły są na tyle duże, by można było przy nich usiąść większą grupą.
— Skoro tak twierdzisz — odparł, a jego usta mimowolnie wygięły się w wyzywającym uśmiechu. Nie chodziło o to, że nie wierzył w umiejętności Aziela – bardziej o to, że zaprezentowane możliwości, były dla Nate'a jedynie kroplą w morzu tego, do czego sam w rzeczywistości był zdolny. Obecnie był gotowy podjąć się nowego wyzwania i rozpocząć grę przeznaczoną dla ich dwojga. Momenty, w których miał odnosić sukces podczas wytrącania białowłosego z równowagi, zamierzał traktować za całkowicie bezcenne. Miał nadzieję, że szybko mu się to nie znudzi.
Czasami zachowywał się jak dziecko.
Pokiwał głową, by przypieczętować słuszność tej decyzji. Jednocześnie powiódł wzrokiem za dłonią chłopaka, na moment skupiając się na jasnych włosach, które na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie nienaturalnie miękkich. Któregoś dnia na pewno będzie miał okazję się o tym przekonać. Ale jeszcze nie dziś. Mimo że naruszanie cudzej przestrzeni osobistej nie stanowiło dla Renshawa żadnego problemu, zdawał sobie sprawę, że tę rozgrywkę musiał poprowadzić bardzo powoli.
— Idealnie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę cię później odwieźć. Obiecuję, że nie będę się wpraszał — odparł żartobliwie, palcem nakreślając niewidzialny iks na swojej klatce piersiowej. Słowo harcerza, którym oczywiście nigdy nie był, ale daleko było mu do natręta, który na pierwszym spotkaniu ładował się do czyjegoś mieszkania. Przywykł do tego, że przeważnie i tak był zapraszany. Rzecz jasna, nie liczył na to, że tym razem też tak będzie.
Z jakiegoś powodu czuł, że Ackermann wciąż miał za duże poczucie dzielącej ich przepaści służbowej.
„Ile tak właściwie masz lat, Nate?”
Pytanie Aziela musiało chwilę poczekać – poproszona o rachunek kelnerka pojawiła się akurat w tym niekorzystnym momencie. Nie dość, że udało jej się usłyszeć pytanie Ackermanna, to jeszcze w ogóle nie kryła się z tym, że z zaciekawieniem zerkała to na niego, to na Nate'a, jakby sama chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Niestety Nathan w milczeniu przyłożył czarną kartę do terminala, nie zwracając uwagi na nabitą cenę. Wpisawszy pin, wcisnął zielony przycisk, a obsługującej ich dziewczynie pozostało już jedynie podziękowanie im i położenie na stole paragonu w specjalnym etui żebrzącym o napiwek.
— Dwadzieścia sześć. A ty? — Oczywiście mógł sprawdzić tę informację w jego CV, ale rzadko zawracał sobie głowę takimi drobiazgami. Jeśli był kimś zainteresowany, preferował poznawanie go osobiście.
Przesunął palcami po banknotach w portfelu i bez żalu wyciągnął z niego studolarowy banknot, który pozostawił dla obsługi. Można było się spodziewać, że nie nosił przy sobie mniejszych nominałów. Podnosząc się z miejsca, schował portfel do kieszeni i odczekał chwilę aż jego towarzysz zrobi to samo.
— Mam nadzieję, że jesteś gotowy na zmianę klimatu otoczenia — rzucił z dziwną nutą zadowolenia w głosie. Jeśli z czegoś w życiu był dumny, to na pewno z tego, co udało mu się dotąd stworzyć. Jak się nad tym zastanawiał, może to i lepiej, że Ackermann zaproponował właśnie taką formę spotkania.
Czasami zachowywał się jak dziecko.
Pokiwał głową, by przypieczętować słuszność tej decyzji. Jednocześnie powiódł wzrokiem za dłonią chłopaka, na moment skupiając się na jasnych włosach, które na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie nienaturalnie miękkich. Któregoś dnia na pewno będzie miał okazję się o tym przekonać. Ale jeszcze nie dziś. Mimo że naruszanie cudzej przestrzeni osobistej nie stanowiło dla Renshawa żadnego problemu, zdawał sobie sprawę, że tę rozgrywkę musiał poprowadzić bardzo powoli.
— Idealnie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, mogę cię później odwieźć. Obiecuję, że nie będę się wpraszał — odparł żartobliwie, palcem nakreślając niewidzialny iks na swojej klatce piersiowej. Słowo harcerza, którym oczywiście nigdy nie był, ale daleko było mu do natręta, który na pierwszym spotkaniu ładował się do czyjegoś mieszkania. Przywykł do tego, że przeważnie i tak był zapraszany. Rzecz jasna, nie liczył na to, że tym razem też tak będzie.
Z jakiegoś powodu czuł, że Ackermann wciąż miał za duże poczucie dzielącej ich przepaści służbowej.
„Ile tak właściwie masz lat, Nate?”
Pytanie Aziela musiało chwilę poczekać – poproszona o rachunek kelnerka pojawiła się akurat w tym niekorzystnym momencie. Nie dość, że udało jej się usłyszeć pytanie Ackermanna, to jeszcze w ogóle nie kryła się z tym, że z zaciekawieniem zerkała to na niego, to na Nate'a, jakby sama chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Niestety Nathan w milczeniu przyłożył czarną kartę do terminala, nie zwracając uwagi na nabitą cenę. Wpisawszy pin, wcisnął zielony przycisk, a obsługującej ich dziewczynie pozostało już jedynie podziękowanie im i położenie na stole paragonu w specjalnym etui żebrzącym o napiwek.
— Dwadzieścia sześć. A ty? — Oczywiście mógł sprawdzić tę informację w jego CV, ale rzadko zawracał sobie głowę takimi drobiazgami. Jeśli był kimś zainteresowany, preferował poznawanie go osobiście.
Przesunął palcami po banknotach w portfelu i bez żalu wyciągnął z niego studolarowy banknot, który pozostawił dla obsługi. Można było się spodziewać, że nie nosił przy sobie mniejszych nominałów. Podnosząc się z miejsca, schował portfel do kieszeni i odczekał chwilę aż jego towarzysz zrobi to samo.
— Mam nadzieję, że jesteś gotowy na zmianę klimatu otoczenia — rzucił z dziwną nutą zadowolenia w głosie. Jeśli z czegoś w życiu był dumny, to na pewno z tego, co udało mu się dotąd stworzyć. Jak się nad tym zastanawiał, może to i lepiej, że Ackermann zaproponował właśnie taką formę spotkania.
Przyglądał mu się uważnie, momentalnie tracąc całą wcześniejszą pewność siebie. Doświadczenie nauczyło go rozpoznawać osoby, które były po prostu pusto aroganckie od tych, które emanowały niezachwianą pewnością siebie na skutek wiary we własne umiejętności. Dla wielu różnica ta była na tyle niewielka, by wrzucali je do jednego worka.
— Właśnie przestałem — powiedział powoli, nawet nie próbując ukrywać, że jego czujność gwałtownie wzrosła. Nate emanował aurą, która zaszczepiła w nim poczucie dziecka wrzuconego do klatki z lwem. Na tyle naiwnego, by wierzyło że odsłonięte kły były jedynie odmiennym sposobem na okazanie zadowolenia. To właśnie za tak perfekcyjnymi uśmiechami, jak ten który demonstrował mu Nate kryło się bowiem najwięcej. Nonszalanckim tonem, który udowadniał, że nie musiał go do niczego przekonywać. Nie odczuwał nawet takiej potrzeby.
— Cierpliwie poczekam z odpowiedzią na podobne pytanie do końca spotkania. Doświadczenie nauczyło mnie, że profesjonalizm na stopie zawodowej i zrobienie dobrego wrażenia na szefie nie zawsze przenosi się na sferę osobista. Zmuszanie się do wzajemnej podróży nawet przez dodatkowe piętnaście minut byłoby stratą czasu dla nas obu — tym razem jego słowa były dużo bardziej bezpośrednie niż wcześniej. Wątpił, by miał jakkolwiek znudzić się obecnością Renshawa, którego uważał obecnie za jedną z bardziej zagadkowych i ciekawych osób na swojej drodze. Uczucie to nie musiało być jednak odwzajemnione, a w jego zainteresowaniu Azielem było coś nienaturalnego, czego nie potrafił w tym momencie określić. Bynajmniej nie widział w tym jakiegokolwiek zainteresowania na podłożu romantycznym. Prędzej - wracając do poprzedniego porównania - odebrałby to jako próbę zmienienia Ackermanna w łanię. Rzucenia go na pożarcie do klatki, w której drapieżnik był już najedzony, krążył więc jedynie wokół. Bawił się usypiając jej czujność, nie dając jej najmniejszych szans na określenie kiedy postanowi zaatakować. Tak, to porównanie zdecydowanie pasowało dużo lepiej niż poprzednie.
Gdy kelnerka znalazła się w zasięgu ich wzroku, zamilkł na dobre najwyraźniej nie mając ochoty poruszać żadnego tematu w jej towarzystwie. Zdecydowanie zbyt mocno cenił sobie prywatność, nawet jeśli miałaby zapomnieć każdej wymienionej przez niego informacji w przeciągu piętnastu minut. Odwrócił uprzejmie głowę w bok, gdy mężczyzna wpisywał pin na terminalu, mimo że z takiej odległości i tak miał niewielkie szanse na dostrzeżenie go. Niektóre nawyki były jednak silniejsze od niego.
— Dwadzieścia dwa — odpowiedział w ślad za nim, jednocześnie przyglądając mu się z wyraźnym zaintrygowaniem. Dwadzieścia sześć lat i zdążył nie tylko dorobić się własnego klubu, ale też wyrobić sobie podobny wizerunek? Nie spotykał na swojej drodze zbyt wielu podobnych mu osób. Częściej motali się na wszystkie strony nie mogąc zdecydować czym chcą się zajmować w życiu. Nawet nie spojrzał na pozostawiany napiwek, zbyt mocno wierny własnym zasadom, by nie interesować się cudzymi pieniędzmi. W jakiejkolwiek formie.
— Zdecydowanie — podniósł się z miejsca, dopiero teraz w pełni odczuwając dzielącą ich różnicę wzrostu. Bez wątpienia mógł mu pozazdrościć tych kilkunastu dodatkowych centymetrów wzrostu, nawet jeśli nie dał tego po sobie poznać. Ruszył więc pierwszy po schodach, by opuścić budynek rzucając wcześniej beznamiętne spojrzenie ochroniarzowi, który próbował go wcześniej zatrzymać. Przystanął przy wyjściu czekając cierpliwie na Renshawa. W końcu to on byl tutaj głównym przewodnikiem.
— Właśnie przestałem — powiedział powoli, nawet nie próbując ukrywać, że jego czujność gwałtownie wzrosła. Nate emanował aurą, która zaszczepiła w nim poczucie dziecka wrzuconego do klatki z lwem. Na tyle naiwnego, by wierzyło że odsłonięte kły były jedynie odmiennym sposobem na okazanie zadowolenia. To właśnie za tak perfekcyjnymi uśmiechami, jak ten który demonstrował mu Nate kryło się bowiem najwięcej. Nonszalanckim tonem, który udowadniał, że nie musiał go do niczego przekonywać. Nie odczuwał nawet takiej potrzeby.
— Cierpliwie poczekam z odpowiedzią na podobne pytanie do końca spotkania. Doświadczenie nauczyło mnie, że profesjonalizm na stopie zawodowej i zrobienie dobrego wrażenia na szefie nie zawsze przenosi się na sferę osobista. Zmuszanie się do wzajemnej podróży nawet przez dodatkowe piętnaście minut byłoby stratą czasu dla nas obu — tym razem jego słowa były dużo bardziej bezpośrednie niż wcześniej. Wątpił, by miał jakkolwiek znudzić się obecnością Renshawa, którego uważał obecnie za jedną z bardziej zagadkowych i ciekawych osób na swojej drodze. Uczucie to nie musiało być jednak odwzajemnione, a w jego zainteresowaniu Azielem było coś nienaturalnego, czego nie potrafił w tym momencie określić. Bynajmniej nie widział w tym jakiegokolwiek zainteresowania na podłożu romantycznym. Prędzej - wracając do poprzedniego porównania - odebrałby to jako próbę zmienienia Ackermanna w łanię. Rzucenia go na pożarcie do klatki, w której drapieżnik był już najedzony, krążył więc jedynie wokół. Bawił się usypiając jej czujność, nie dając jej najmniejszych szans na określenie kiedy postanowi zaatakować. Tak, to porównanie zdecydowanie pasowało dużo lepiej niż poprzednie.
Gdy kelnerka znalazła się w zasięgu ich wzroku, zamilkł na dobre najwyraźniej nie mając ochoty poruszać żadnego tematu w jej towarzystwie. Zdecydowanie zbyt mocno cenił sobie prywatność, nawet jeśli miałaby zapomnieć każdej wymienionej przez niego informacji w przeciągu piętnastu minut. Odwrócił uprzejmie głowę w bok, gdy mężczyzna wpisywał pin na terminalu, mimo że z takiej odległości i tak miał niewielkie szanse na dostrzeżenie go. Niektóre nawyki były jednak silniejsze od niego.
— Dwadzieścia dwa — odpowiedział w ślad za nim, jednocześnie przyglądając mu się z wyraźnym zaintrygowaniem. Dwadzieścia sześć lat i zdążył nie tylko dorobić się własnego klubu, ale też wyrobić sobie podobny wizerunek? Nie spotykał na swojej drodze zbyt wielu podobnych mu osób. Częściej motali się na wszystkie strony nie mogąc zdecydować czym chcą się zajmować w życiu. Nawet nie spojrzał na pozostawiany napiwek, zbyt mocno wierny własnym zasadom, by nie interesować się cudzymi pieniędzmi. W jakiejkolwiek formie.
— Zdecydowanie — podniósł się z miejsca, dopiero teraz w pełni odczuwając dzielącą ich różnicę wzrostu. Bez wątpienia mógł mu pozazdrościć tych kilkunastu dodatkowych centymetrów wzrostu, nawet jeśli nie dał tego po sobie poznać. Ruszył więc pierwszy po schodach, by opuścić budynek rzucając wcześniej beznamiętne spojrzenie ochroniarzowi, który próbował go wcześniej zatrzymać. Przystanął przy wyjściu czekając cierpliwie na Renshawa. W końcu to on byl tutaj głównym przewodnikiem.
Blondyn zaśmiał się pod nosem i pokręcił głową z widocznym niedowierzaniem. Nie sądził, że Aziel tak szybko odwoła wcześniejsze słowa – z drugiej strony lepiej dla niego, że zbyt szybko nie powiedział hop. Znali się zaledwie kilka minut, a przed nimi malowała się wizja długich miesięcy owocnej współpracy. Może nawet lat. Im dłużej Nate przyglądał się białowłosemu, tym bardziej przekonywał się, że nie był zainteresowany wyłącznie czystym biznesem. To niezrozumienie wobec siły, która za wszelką cenę chciała przyciągnąć go do Ackermanna, było na tyle interesujące, że na ten moment po prostu postanowił się jej poddać. Bynajmniej nie obawiał się konsekwencji, które mogły wyniknąć z pozwolenia sobie na za wiele – jego pewność siebie obejmowała też zgrabne wychodzenie z tarapatów. Znał na to wiele odpowiednich metod.
— Urocze — skomentował krótko. W wypowiedzianym słowie nie było ani odrobiny prześmiewczości. W swoim odczuciu po prostu stwierdzał fakt, nawet jeśli to określenie niekoniecznie odpowiednio oddawało naturę jego przyszłego pracownika. Ten przede wszystkim wydawał się wyjątkowo dystyngowany, a do tego cholernie przystojny. A może bardziej piękny? Rysy chłopaka były dużo łagodniejsze od tych, którymi mógł poszczycić się chociażby Nathan. Z drugiej strony nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z osobą pełnoletnią – nic dziwnego, że uznał go za doskonałe połączenie tych cech, którym mógłby przyglądać się przez cały dzień.
Gdyby tylko legalne metody to umożliwiały.
— Jasne, choć nie wydaje mi się, żebym tego wieczoru miał się zawieść. Powiedziałbym, że już czuję się kupiony — stwierdził, unosząc brew w dziwnie znaczącym wyrazie. Blondyn musiał mieć spory problem z mówieniem tego, co ślina przynosiła mu na język, bo przy tym najzwyczajniej w świecie nie potrafił trzymać go za zębami. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto wstydził się swoich własnych przemyśleń – gdy ktoś go wkurwiał, dawał mu to do zrozumienia; gdy ktoś mu się spodobał, nie czaił się po kątach, licząc na to, że nić przeznaczenia zrobi swoje.
Gdy coś chciał, po prostu sobie to brał.
„Dwadzieścia dwa.”
Kiwnął głową. Wieść o tym, że miał do czynienia z kimś młodszym od siebie – nie żeby wcześniej tego nie zakładał – zadowoliła go bardziej niż mógłby się tego spodziewać. Oznaczało to, że nie był jedynym, który wcześnie zaczynał swoją karierę. Dwadzieścia dwa lata i znajomość praw, którymi rządziły się kasyna w Las Vegas? Chyba miał przed sobą prawdziwy diament – nie tylko, jeśli chodziło o jego opakowanie.
— Więc mówisz, że ile miałeś lat, gdy zaczynałeś w Mandalay Bay? — spytał z zaciekawieniem. Tym razem nie było to już zainteresowanie godne pracodawcy – tak jak obiecał, zajmowali się teraz prywatną pogawędką, w trakcie której ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Przez cały czas starał się dotrzymywać kroku swojemu rozmówcy, nawet tym dając mu przynajmniej szczątkowe poczucie tego, że obecnie byli równi. — Widzisz, Las Vegas to nie miejsce, do którego trafiasz na dłużej od tak, jeśli wcześniej tam nie mieszkałeś. Mają całą masę przejezdnych, którzy chcą urządzić sobie wieczór życia, a przedział wiekowy zazwyczaj jest nieco wyższy, więc jaka jest twoja historia? Przyciągnęły cię kolorowe światła? Urządziłeś sobie szalony wypad z kumplami i zostawili cię samego, gdy urwał ci się film?
W trakcie, gdy Renshaw wymieniał wzięte pod uwagę możliwości, znaleźli się na zewnątrz. Od razu skręcił w stronę tutejszego parkingu. Wśród wszystkich ustawionych tam samochodów, jeden zwracał na siebie szczególną uwagę. Sportowy design, błyszczący lakier, kolor podobny do koloru oczu jego właściciela – co do tego ostatniego nie było już żadnych wątpliwości, gdy McLaren zamrugał swoimi światłami zaraz po wyciągnięciu przez Nate'a kluczyków z kieszeni. Dla jasnowłosego, dla którego ten widok nie był niczym nadzwyczajnym – był dla niego codziennością. Podszedł do swojego wozu tak, jakby podchodził do Passata i wskazał zapraszająco na drzwi po stronie pasażera, zanim zajął miejsce za kierownicą. Odpalony silnik zamruczał cicho, a blondyn już po chwili wycofał płynnie, opuszczając miejsce parkingowe.
Od Ice and Dice rzeczywiście dzielił ich niewielki kawałek drogi, jednak Aziel miał trochę czasu, by w trakcie tej krótkiej przejażdżki podzielić się z nim swoimi doświadczeniami. Nate liczył na to, że kolejne godziny będą równie zaskakujące, co pierwsze pół godziny ich spotkania. Jeśli dziś nie dostanie za wiele, to nawet lepiej – wykorzysta każdą inną okazję, by zabrać coś więcej.
— Urocze — skomentował krótko. W wypowiedzianym słowie nie było ani odrobiny prześmiewczości. W swoim odczuciu po prostu stwierdzał fakt, nawet jeśli to określenie niekoniecznie odpowiednio oddawało naturę jego przyszłego pracownika. Ten przede wszystkim wydawał się wyjątkowo dystyngowany, a do tego cholernie przystojny. A może bardziej piękny? Rysy chłopaka były dużo łagodniejsze od tych, którymi mógł poszczycić się chociażby Nathan. Z drugiej strony nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z osobą pełnoletnią – nic dziwnego, że uznał go za doskonałe połączenie tych cech, którym mógłby przyglądać się przez cały dzień.
Gdyby tylko legalne metody to umożliwiały.
— Jasne, choć nie wydaje mi się, żebym tego wieczoru miał się zawieść. Powiedziałbym, że już czuję się kupiony — stwierdził, unosząc brew w dziwnie znaczącym wyrazie. Blondyn musiał mieć spory problem z mówieniem tego, co ślina przynosiła mu na język, bo przy tym najzwyczajniej w świecie nie potrafił trzymać go za zębami. Nie wyglądał jednak na kogoś, kto wstydził się swoich własnych przemyśleń – gdy ktoś go wkurwiał, dawał mu to do zrozumienia; gdy ktoś mu się spodobał, nie czaił się po kątach, licząc na to, że nić przeznaczenia zrobi swoje.
Gdy coś chciał, po prostu sobie to brał.
„Dwadzieścia dwa.”
Kiwnął głową. Wieść o tym, że miał do czynienia z kimś młodszym od siebie – nie żeby wcześniej tego nie zakładał – zadowoliła go bardziej niż mógłby się tego spodziewać. Oznaczało to, że nie był jedynym, który wcześnie zaczynał swoją karierę. Dwadzieścia dwa lata i znajomość praw, którymi rządziły się kasyna w Las Vegas? Chyba miał przed sobą prawdziwy diament – nie tylko, jeśli chodziło o jego opakowanie.
— Więc mówisz, że ile miałeś lat, gdy zaczynałeś w Mandalay Bay? — spytał z zaciekawieniem. Tym razem nie było to już zainteresowanie godne pracodawcy – tak jak obiecał, zajmowali się teraz prywatną pogawędką, w trakcie której ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Przez cały czas starał się dotrzymywać kroku swojemu rozmówcy, nawet tym dając mu przynajmniej szczątkowe poczucie tego, że obecnie byli równi. — Widzisz, Las Vegas to nie miejsce, do którego trafiasz na dłużej od tak, jeśli wcześniej tam nie mieszkałeś. Mają całą masę przejezdnych, którzy chcą urządzić sobie wieczór życia, a przedział wiekowy zazwyczaj jest nieco wyższy, więc jaka jest twoja historia? Przyciągnęły cię kolorowe światła? Urządziłeś sobie szalony wypad z kumplami i zostawili cię samego, gdy urwał ci się film?
W trakcie, gdy Renshaw wymieniał wzięte pod uwagę możliwości, znaleźli się na zewnątrz. Od razu skręcił w stronę tutejszego parkingu. Wśród wszystkich ustawionych tam samochodów, jeden zwracał na siebie szczególną uwagę. Sportowy design, błyszczący lakier, kolor podobny do koloru oczu jego właściciela – co do tego ostatniego nie było już żadnych wątpliwości, gdy McLaren zamrugał swoimi światłami zaraz po wyciągnięciu przez Nate'a kluczyków z kieszeni. Dla jasnowłosego, dla którego ten widok nie był niczym nadzwyczajnym – był dla niego codziennością. Podszedł do swojego wozu tak, jakby podchodził do Passata i wskazał zapraszająco na drzwi po stronie pasażera, zanim zajął miejsce za kierownicą. Odpalony silnik zamruczał cicho, a blondyn już po chwili wycofał płynnie, opuszczając miejsce parkingowe.
Od Ice and Dice rzeczywiście dzielił ich niewielki kawałek drogi, jednak Aziel miał trochę czasu, by w trakcie tej krótkiej przejażdżki podzielić się z nim swoimi doświadczeniami. Nate liczył na to, że kolejne godziny będą równie zaskakujące, co pierwsze pół godziny ich spotkania. Jeśli dziś nie dostanie za wiele, to nawet lepiej – wykorzysta każdą inną okazję, by zabrać coś więcej.
— zt [+ Aziel].
cdn.
cdn.
[Przejęcie terenu 1/15]
Ta dzielnica wyglądała już coraz lepiej. Prawie nie było miejsca gdzie Lisy nie dały o sobie znać. No właśnie. Prawie. Lark kierowała się właśnie w stronę jednego z ostatnich klubów, na którym nie powiewała ruda bandera. Trzeba było to zmienić i to jak najszybciej. Ot dla zwykłej zawodowej przyjemności. Czy przejmowała się że coś może pójść nie tak? Nie. Nie tym razem. Mieli duża przewagę. Odmowa najpewniej skonczyłaby się najlepiej dla właściciela i samego obiektu, nie znaczyło to że Lark postanowiła zmienić swój dotychczasowy styl działania. Ot, po prostu była bardziej świadoma swojej przewagi. Stanęła po przeciwnej stronie ulicy obserwując klub. Nie spieszyło się jej. To nie znaczy że reszta Lisów nie powinna się pośpieszyć.
Ta dzielnica wyglądała już coraz lepiej. Prawie nie było miejsca gdzie Lisy nie dały o sobie znać. No właśnie. Prawie. Lark kierowała się właśnie w stronę jednego z ostatnich klubów, na którym nie powiewała ruda bandera. Trzeba było to zmienić i to jak najszybciej. Ot dla zwykłej zawodowej przyjemności. Czy przejmowała się że coś może pójść nie tak? Nie. Nie tym razem. Mieli duża przewagę. Odmowa najpewniej skonczyłaby się najlepiej dla właściciela i samego obiektu, nie znaczyło to że Lark postanowiła zmienić swój dotychczasowy styl działania. Ot, po prostu była bardziej świadoma swojej przewagi. Stanęła po przeciwnej stronie ulicy obserwując klub. Nie spieszyło się jej. To nie znaczy że reszta Lisów nie powinna się pośpieszyć.
[ Przejmowanie terenu 2/15 ]
— Za bardzo się ostatnio panoszysz — blondyn oparł się wygodniej o siedzenie, obracając z beznamiętną miną w stronę Słowika. Ten uśmiechnął się jedynie szeroko w odpowiedzi nie wysiadając od razu, mimo że zdążyli już zaparkować na jednym z wolnych miejsc. Co swoją drogą było dość niespotykanym zdarzeniem biorąc pod uwagę fakt, że znaleźli się w centrum.
— Możesz narzekać, ale i tak doskonale wiem, że lubisz mnie wozić. Inaczej olewałbyś moje telefony i kazał zapierdalać z buta.
— Właśnie dlatego mówię, że za bardzo się panoszysz — nawet nie próbował się odsunął, gdy Axel wyciągnął rękę, by trzepnąć go w głowę. Przewrócił oczami w odpowiedzi i wygiął się do tyłu, zgarniając kij baseballowy z siedzenia.
— Dobra zbieram się. Lark pewnie już na mnie czeka.
— Zadzwoń jak skończysz i będziesz potrzebował żeby zgarnąć cię do domu.
— Widzisz, mówiłem że lubisz mnie wozić — zaśmiał się otwierając szybko drzwi, nim Axel mógł się jakkolwiek odwinąć. Puścił mu oko na do widzenia i zamknął za sobą drzwi, kierując się w stronę wskazanej lokacji. Nawet go nie dziwiło, że musiał przeskoczyć w bok, gdy blondyn najwyraźniej uznał próbę wjechania w niego samochodem za doskonałą ripostę. Uniósł rękę do góry pokazując mu środkowy palec w odpowiedzi na bezczelny uśmieszek.
Znalezienie Lark nie zajęło mu zbyt wiele czasu. Słowik zdawał się mieć wbudowany jakiś dziwny radar, który zawsze wyczuwał ją nawet z daleka. Stanął obok i szturchnął ją ramieniem na przywitanie.
— Dawno się nie widzieliśmy, Lisie.
[ Przejmowanie terenu 3/15 ]
Nie czekała długo, w sumie tego się po nim spodziewała. Uśmiechnęła się pod nosem kiedy Słowik stanął obok i szturchnął ja ramieniem. Swoją drogą to było nawet zastanawiające. Od "tamtego" razu, chłopak zawsze kiedy go potrzebowała, dziwnym przypadkiem znajdował się gdzieś niedaleko. Tak jakby zawsze był tuż obok, tylko że nie dawał znaku życia do momentu gdy uświadomiła sobie, że powinien tu być. Może powinna przeszukać kieszenie czy coś? Albo spytać ich uroczego trolla, czy przypadkiem nie ma "ogona" w telefonie. Skierowała nos maski w jego stronę, ciężko było patrzeć na kogoś kątem oka, mając wilka na twarzy. Cóż.
- Sprawdzam czy aby o mnie nie zapomnieliście! No i nie mogę was tak co chwilę ganiać. Mieliśmy dobry rozpęd. Czasami trzeba trochę popuścić i dać ludziom wolną rękę, by chociaż trochę odpoczęli. - Splotła palce wyrzucając ręce przed siebie i przeciągnęła się szybko - Jeszcze bym Ciebie wymęczyła i później cały czas słuchałabym Twojego marudzenia. Znaj moje dobre serce! - Zaśmiała się pod maską. Tak, po tej chwili nieobecności dobrze było zobaczyć znajomą twarz. Jednak no, spotkali się tutaj nie w celach towarzyskich, więc zaraz po tym spoważniała. - Musimy dokończyć co zaczęliśmy i trochę posprzątać u siebie na podwórku. Kiedy to zrobimy, mogą zacząć się prawdziwe problemy. Dlatego uznałam, że to będzie dobry pomysł na chwilę zniknąć.
Rozejrzała się dookoła, by upewnić się czy aby jakiś zagubiony Lis nie zmierza w ich kierunku po czym skierowała nos wilka w stronę klubu. - Zaczynamy od baru i kończymy na klubie... już dawno nie byłam tak "rozrywkowa". - Tak, to był ostatni "rzucający się w oczy" punkt w tej dzielnicy. Po tym, będą mogli tak naprawdę wyjść na ulicę i poinformować mieszkańców, że pomarańczowy staje się ich ulubionym kolorem.
| Przejęcie terenu 4/15 |
| ubiór + czarna maska materiałowa
| ubiór + czarna maska materiałowa
Nasilający się kaszel po drugiej stronie połączenia sprawił, że blondyn odsunął na chwilę telefon od ucha, jakby rozmówca mógł przez nieuwagę naprychać na niego.
— Jak już się w końcu uspokoisz, to powiedz mi, czy szef jest już u siebie.
— No wiesz co... Mógłbyś się trochę zmartwić. Ja tu umieram, ledwo na nogach się trzymam, już widzę światło w tunelu, a ty o szefa pytasz.
Parsknął cicho, słysząc teatralny żal w głosie Blaise'a.
— Zmartwię się dopiero, gdy twoje umieranie sprawi, że będę musiał przyjść za ciebie do pracy. Przestań palić jak smok, to zrobi ci się lepiej. I co z tym szefem?
— Za jakieś dziesięć minut powinien być. Przekazać coś jemu od ciebie?
— Nie, dzięki. Sam przedzwonię do niego, gdy będzie już u siebie w biurze. Muszę spadać, czas wyjść z łóżka.
Tylko że już dawno był poza łóżkiem. Co więcej, nawet nie znajdował się w domu. Właśnie zmierzał w kierunku dwójki Lisów stojących nieopodal klubu.
— Właściciel klubu będzie za parę minut. Możemy poczekać na niego w środku — powiedział, stając przed nimi z dłońmi wsuniętymi w kieszenie w spodniach.
[ Przejęcie terenu 5/15 ]
Aziel pozostawał teraz w swoim żywiole. Ciemność nie była w żaden sposób przytłaczająca dzięki widocznym wszędzie latarniom i neonom, a jednak brak słońca jak zawsze przynosił mu widoczną ulgę. Nie pamiętał już kiedy ostatni raz miał z nim dłuższy kontakt. Tryb pracy umożliwiał mu ten komfortowy styl życia, który zdawał się zamieniać dla niego noc z dniem.
Gdy dotarł na miejsce, grupa robiła się coraz większa. Nie była może takich rozmiarów jakich by się spodziewał skoro mieli iść na uprzejme negocjacje z właścicielem klubu, ale z drugiej strony reputacja Lisów była już na tyle wyrobiona, by nie potrzebowali jakiegoś wielkiego wojska.
Serpent ograniczył się do prostej łuskowej maski na twarzy, która przysłaniała zarówno jej górną część, jak i nos, nie ograniczając przy tym jego oddechu.
— Tyle nas wystarczy czy po prostu inni są zbyt leniwi, by ruszyć dupę na miejsce? — zapytał na powitanie, zatrzymując się kilka kroków od nich. Założył ręce na klatce piersiowej i skierował wzrok na budynek. Nie był tak okazały jak miejsce, w którym pracował, ale i tak roztaczał wokół siebie taką atmosferę jaką znał najlepiej. Jednego, wielkiego chaosu.
[ Przejmowanie terenu 6/15 ]
Roześmiał się krótko w odpowiedzi, szturchając Lark łokciem w bok.
— O tobie się nie da zapomnieć. Chociaż nie ukrywam, że bez ciebie wszystko to zrobiło się jakoś mniej zabawne. Wygląda na to, że jesteś naszą duszą towarzystwa, bez której zabawa robi się zwyczajnie niemrawa — powiedział z pełnym przekonaniem, zaraz samemu szukając czegoś przed chwilę w kieszeniach. Ostatecznie na jego twarzy wylądowała ta sama ptasia maska, którą nosił ostatnimi czasy dość często. Dodatkowo zakrył usta czarnym materiałem, potęgując nieco cały ten tajemniczy efekt. Lisy, Lisy. Banda przebierańców. Uwielbiał być ich częścią, miał wrażenie że każdy dzień stawał się zabawniejszy, gdy tylko pojawiał się u ich boku.
— Podczas twojej nieobecności rozrósł nam się jeszcze jeden syf. Próbowaliśmy go ogarnąć razem z Rao i jesteśmy mniej więcej w połowie załatwiania spraw, ale myślę że przyda się twoja pomoc. Jeden z pionków najwyraźniej nie potrafi zrozumieć na czym polega współpraca z Lisami i próbował z nas zrobić debili. Myślę, że warto będzie uprzejmie odsunąć go od interesu i zastąpić kimś innym, by dostał swoją lekcję na temat nie bycia chujem — zwłaszcza, że przesadził po całej linii posuwając się do morderstwa. Nie było w tym nic zabawnego czy niewinnego. W jego ocenie, wcale nie miałby za złe, gdyby zwyczajnie się go pozbyli. Raz i na dobre. Wiedział jednak, że wiele Lisów nie miało tak bezwzględnego podejścia i umywali ręce od brutalnych rozwiązań. Nie zamierzał zmieniać ich natury pod samego siebie.
Parsknął słysząc o jej byciu rozrywkowym i puścił jej oko.
— No, to ja kręcę się przez trzy czwarte tygodnia na rurze — wytknąłby jej język, gdyby nie naciągnął już maseczki. Obrócił się w kierunku obu przybyłych, zawieszając wzrok na bracie, by zaraz przerzucić go na Serpenta.
— Lark? Czekamy czy wchodzimy? — zapytał przenosząc uwagę na budynek. Kij baseballowy uderzył lekko o ziemię, gdy oparł się o niego, pochylając nieznacznie do przodu. Akcja, akcja. Zaczynał się nudzić. Swoją drogą, gdzie był Shane?
[Przejmowanie terenu 7/15]
Siedział za kierownicą czarnego sedana i obserwował z bezpiecznej odległości powoli zwiększające się zbiorowisko ludzi. O to sławne Lisy, jego nowa rodzina? Nikita parsknął pod nosem z własnych głupich myśli. No jasne. Może jeszcze zasiądą przy jednym stole na popołudniowej herbatce? Był nimi zaintrygowany, to fakt. Zanim zdecydował się do nich dołączyć obserwował ich poczynania i na swój sposób zbierał o nich informacje- dokąd sięgały ich granice, jak działali, co ich interesowało. Może nie było tego za wiele, ale na początek mu wystarczyło.
Gdy kolejna osoba dołączyła do grupy, Nikita zabrał z fotela obok czarną maskę, nałożył ją na twarz i powoli wysiadł z samochodu, upewniając się, że alarm działa. Bez pośpiechu i z chłodnym spojrzeniem podszedł do lisów, stając obok jedynej kobiety.
”Ty musisz być Lark? Nikita. Rozumiem, że ten klub jest następnym celem?” jego ton był pozbawiony jakichkolwiek emocji. Wzrokiem przebiegł po pozostałych zebranych, nie zatrzymując sie dłużej na żadnym z nich.
[ Przejmowanie terenu 8/15 ]
Czarna maska zasłaniająca dolną część twarzy, mająca niewielką błyskawicę (około 1 cm) na miejscu lewego policzka, włosy spięte na luźny kok, częściowo skryte pod kapturem bluzy (jest na jego głowie).To wcale nie było tak, że Kassir po pracy zamiast pójść wyspać się jak normalna osoba, to poszedł grać. Wcale też nie było tak, że zatracił poczucie czasu, przez co zaplanowana godzina z grą przerodziła się w długą sesję, która poskutkowała mniejszym zapasem godzin poświęconych na sen, aż w końcu w ogólne niewyspanie zaczęło wpływać na szybkość jego reakcji. Kawa niewiele zmieniła w tej kwestii, dając jednak możliwość - jak określił w myślach - w miarę sensownego kontaktowania.
Wzrok miał wlepiony w telefon, zmuszając swój mózg do zapamiętania wiadomości, jednocześnie wykorzystując dobrodziejstwa komunikacji miejskiej, by dotrzeć na miejsce. Ze znużeniem oparł łokieć o okno autobusu, spoglądając na swoje odbicie. Zaraz potem westchnął, wysyłając w odpowiedzi emotkę świadczącą o tym, że dotarło do niego to, co napisał mu kumpel, jednocześnie spoglądając, gdzie już ma wysiąść.
Tak oto niedługo potem znalazł się na przystanku, z którego już udał się na miejsce. I dopiero tutaj zaczynały się schody dla niego.
Czyli zgodnie z tym... Bingo.
Wyłapanie znajomych elementów wystarczyło mu na zachętę, by podejść do grupy zebranych Lisów. Całkowicie przesuwając w myślach fakt, że będzie miał zaraz zderzenie z rzeczywistością w postaci znalezienia się w gronie obcych mu osób.
- Cześć - krótkie przywitanie podsumował gestem uniesienia lekko ręki do góry. - Nie mówcie do mnie nic skomplikowanego przez parę minut, muszę się rozbudzić - z jego ust wyłoniło się krótkie życzenie, ale ton głosu zarazem świadczył, że nie przykładał do tego większej wagi.
Weź się obudź.
[ Przejmowanie terenu 9/15 ]
Nowe osoby nie były dla niego niczym dziwnym. Rotacja w gangach była większa niż w żarciu jego wybrednego kota. A trzeba było podkreślić, że sierściuch naprawdę cholernie kręcił nosem, gdy dwa razy w tygodniu przychodziło mu jeść dokładnie to samo. Nic dziwnego, że w sklepach zoologicznych wyglądał zawsze jak tester żarcia dla futrzaków.
Wiedział też, że przez to wszystko niektórzy słyszeli o Lark jedynie z opowieści, bądź poznawali ją właśnie podczas swoich pierwszych akcji. Ha. To dopiero dodawało im odpowiedniego klimatu tajemniczości.
Przywitał nowego skinięciem głowy, obserwując pokrótce jego sylwetkę od góry do dołu. Nawet jeśli miał na twarzy maskę, bez problemu mógł stwierdzić że koleś wygląda jak milion dolców. I zdecydowanie robiłby za dobrego klienta.
Opanuj się kurwa, żadnych więcej klientów.
Czasem naprawdę nienawidził faktu jak ciężko było pozbyć się swoich przyzwyczajeń, mimo że przez większość życia przecież wcale się ich nie miało. Przesunął więc wzrok dalej, by nieco sobie to wszystko ułatwić, zaraz wyłapując kogoś kogo faktycznie znał.
— Hej Raichu — szturchnął Kassira w bok przyglądając mu się z rozbawieniem. Jego przysypianie zdecydowanie zasługiwało na jakiś dodatkowy komentarz, ale tym razem postanowił sobie darować.
— Dobra, skoro jest już nas całkiem pokaźna grupa to proponuję wyruszyć prosto na Rzym — wskazał kijem baseballowym na klub, od razu ruszając do przodu.
| Przejęcie terenu 10/15 |
Na szczęście inni również postanowili się zjawić i nawet nie trzeba było długo czekać na dołączenie się kolejnych osób. Zatrzymał przez chwilę wzrok na dwójce, której nie kojarzył. Szatyn nie tylko brzmiał, jakby lada chwila mógł zwinąć się przed nimi w kłębek i zasnąć na chodniku, ale i jego postawa świadczyła o tym, że przydałoby się uzupełnić niedobór snu. No biedak naprawdę musiał się poświęcić przychodząc tutaj.
— Wejdziesz do klubu, to się rozbudzisz. Tylko do tego czasu nie padnij po drodze.
Spojrzał w kierunku wejścia do budynku. Wychodząc dzisiaj w nocy z pracy nie spodziewał się, że wróci tutaj w wolnym czasie. Jednak czego się nie robi dla gangu, nie? Choć tym razem przychodził tutaj w całkiem innej roli, o której nie wiedzieli jego współpracownicy. Niekoniecznie chciał się przed nimi odsłaniać, dlatego cieszył się, że dzisiejszą zmianę na barze zajmował Blaise, którego zdolność łączenia wątków była na poziomie przedszkolaka.
— Nebit dzisiaj dołącza do nas ze swojej nory? — pytanie skierował do Lark, ale wcale nie zdziwiłby się, gdyby zamiast niej odpowiedział Słowik, który wydawał się zajmować pozycję nie tylko prawej ręki herszta, ale i prawej nogi.
Jeśli hakerka miała w planach zmianę podkładu muzycznego, chciał wiedzieć o tym z chociażby minimalnym wyprzedzeniem, żeby przygotować się na to nie tylko psychicznie, ale i zrobić użytek z zabranych z domu zatyczek do uszu.
[Przejmowanie terenu 11/15]
Stał na obrzeżach grupy i póki co tylko ich obserwował. Nie czuł potrzeby wtrącać się w jakąkolwiek dyskusje, z resztą i tak nie znał żadnej ze wspominanych osób. Zauważył jak jeden z nich nieco dłużej mu się przyglądał, ale póki co postanowił to zignorować.
Przeniósł wzrok na lokal znajdujący się przed nimi. Klub jak klub. Z zewnątrz wszystkie wyglądały podobnie. Dla niego liczyło się to co miały do zaoferowania w środku i jak on mógł z tego skorzystać.
Widząc jak gość z kijem bejsbolowym rusza w kierunku ich celu Nikita również zrobił dwa kroki w tę samą stronę. Nie lubił tkwić w jednym miejscu zbyt długo, zwłaszcza kiedy nie wiedział co tak na prawdę było w planach. Co innego gdy to on planował całą akcję łącznie z zakończeniem. Tu jednak wszystko było dla niego nowe i nie miał wyboru, musiał się dostosować do reszty. A tego akurat nienawidził.
Spojrzał na chłopaka przed nim i w dwóch krokach się z nim zrównał.
”Kim jest właściciel tego miejsca? Coś o nim wiadomo?” zapytał bez ogródek i zbędnych pogawędek, które tylko marnowały czas.
[Przejęcie terenu 12/15]
Uśmiechnęła się lekko pod maską słysząc przekonanie w głosie Słowika. Co jak co, ale to trochę potrafiło podbudować człowieka. Definitywnie. Szkoda tylko, że następna informacja nie była już taka wesoła. Lark kilkukrotnie zacisnęła i rozluźniła pięści. Cała sytuacja z ich siedzibą była teraz swoistym policzkiem, nie tylko dla Lisów, ale i dla niej osobiście. Czuła się jakby ktoś właśnie porządnie zadrwił sobie z tego co próbowała tutaj zbudować. Nawet jeśli wyglądało to na wewnętrzny spór właścicieli tego lokalu, a z Lisami umowa była prosta - nie wchodzimy sobie w drogę - z drugiej strony, strony miały się też wspierać. Co za tym idzie, ofiara również należała do "rodziny", w jakiś pokręcony sposób, a przy najmniej w rozumowaniu Lark. - Jak już uporamy się tutaj ze wszystkim. Wprowadzisz mnie. Będziemy musieli zakończyć tamtą sprawę jak najszybciej. - Odpowiedziała dość chłodno, po czym westchnęła cicho, by jakoś się uspokoić. Z pomocą przybył komentarz o kręcącym się Lisie na rurze. Parsknęła. Dobra, czas wrócić na odpowiednie tory.
- Dajmy mu chwilę czasu, niech zdąży przypudrować nosek przed naszą rozmową. - Rzuciła spokojnie do Lézarda, a przy okazji znalazła się w tym odpowiedź na pytanie Serpenta. Czekali. Nie długo, ale czekali.
Nowe osoby w gangu były czymś co bardzo cieszyło Lark. Znaczy, do pewnego stopnia. Dobrze, że się rozrastali, ale cicho zaczęła się zastanawiać, czy nie powinni mieć trochę większą kontrolę nad tym wszystkim. Zaraz każdy noszący maskę, będzie okrzykiwał się lisem. To może być niebezpieczne i będą musieli się tym zająć po posprzątaniu własnego podwórka. Czy martwiło ją to, że była rozpoznawana? Tak, i nie. Nie było co prawda zbyt dużo kobiet w ich gangu, przez co jeśli ktokolwiek słyszał o "Lark" i miał informację iż była tą z Wenus, to miał duże szanse, na prawidłowy traf. - Dobrze rozumujesz, niedługo wchodzimy.
Nawet jeśli Słowik postanowił darować sobie komentarz na temat stanu Kassira, to cóż, nie dało się ukryć iż facet budził w Lark siostrzane odruchy. - Jeśli chociaż raz potkniesz się o własne nogi, przez resztę dnia będziesz się czołgał. Dopilnuje tego. - Ot pokaz Larkowej troski. Teraz byli u siebie i mogli sobie pozwolić na pewną niedyspozycyjność. Jednak nie zawsze będą mieli ten przywilej.
Po tym tylko przytaknęła Słowikowi i ruszyła do przodu w stronę klubu.
Spojrzała rozbawiona pytaniem Lézarda. Serio? Pytał o Nebit? - Jeśli nie śpi teraz w najlepsze, to zapewne nas teraz słucha. Chyba, że znowu dorwała jakiś serial. Wiesz - priorytety. - Wzruszyła ramionami, Nebit to była taka bombonierka. Nigdy nie wiadomo na co się trafi. - Aczkolwiek, wydaje mi się, że tak ciężka ofensywa nie będzie konieczna z naszej strony. W środku, prowadzisz. - Krótkie polecenie jeszcze na koniec. Sama nie przypominała sobie zbyt wielu wizyt w klubie więc nie chciała błądzić. Na kolejne pytanie nie czułą się zobligowana odpowiedzieć.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach