Anonymous
Gość
Gość
Centrum handlowe
Nie Paź 25, 2015 6:26 pm
First topic message reminder :

PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Abbie Cole (NPC)
Ekspedientka
Jax Orson (NPC)
Ekspedient
Yasmine Bentley (NPC)
Ochroniarz


Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Ów centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni ludzie chodzeniem po sklepach mogą udać się na film do znanego kina w tym mieście. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami z grami czy zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można bardziej markowe sklepy lub nieco mniej, dla tych, których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, acz w tygodniu mniej ludzi można tu spotkać niżeli w czasie weekendu.

Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Pon Lut 18, 2019 6:47 pm
No, to generalnie na razie robimy anulowanko eventu, boooo przyszły tylko dwie osoby i w sumie to moja wina, że nie cisnęłam ludzi, ale cokolwiek. Wrócimy na antenę następnym razem xD
Także uznajemy, że wszyscy wyszli z tematu, lol.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Centrum handlowe
Wto Kwi 23, 2019 11:44 pm
  Lustro było ze szczerego złota. Mógłby przejrzeć się w samej ramie, gdyby miał na to ochotę.
  — Jak się panu podoba garnitur?
  Podobał mu się. Leżał jak ulał; czekał na niego od kiedy wyśliznął się spod dłoni uroczej krawcowej, która teraz przyglądała się, jak tkanina spoczywa na umięśnionym ciele mężczyzny, będąc niczym więcej jak jego drugą skórą.
  Chauncey zrobił pół kroku w bok, przekręcił klatkę piersiową; kilka załamań pojawiło się na jego śnieżnobiałej koszuli. Wpatrywał się w siebie, ale jeśli był zachwycony ubraniem, nie dał tego po sobie poznać. Usta zaciskały się lekko, tworząc na bladej twarzy jasną kreskę — jak blizna. Oczy przywodziły na myśl dwie czarne dziury; oceniały bezmyślnie krój, doszukiwały się nieścisłości. Były konsekwentne i surowe. Niższa o głowę kobieta obracała w dłoniach miarkę.
  — Pasuje panu — dodała po dłuższej chwili milczenia. Tuż obok koleżanka po fachu uwijała się przy bardziej rozmownym kliencie. Słychać było nagły wybuch śmiechu — akurat w chwili, w której McCreighton spojrzał wreszcie na kobietę.
  — Dziękuję, jest dobry — wymamrotał bezsensownie, rozświetlając tymi trzema wyrazami twarz kobiety. Uśmiechnęła się anielsko, prostując w ramionach. Za jej plecami wielkie okno przedstawiało bezwzględne szarości.

  Veronica O'Shirley miała siedemnaście lat; gwałtownie traciła wagę. Z roku na rok prezentowała się coraz gorzej, aż wreszcie na stałe przywarła do niej etykietka upiorzycy, co w asyście z niemal białą cerą niekoniecznie mijało się z prawdą. Początkowo zbywała docinki koleżanek byle machnięciem ręki, jednak z biegiem lat ciężar szyderczych wstawek odczuwała coraz dotkliwiej. Nie chodziło nawet o jej ogólny wygląd — gdyby wmusiła w siebie jedzenie, gdyby zgłosiła się o pomoc... teraz przyglądałaby się w witrynie całkiem ładnej dziewczynie. Rzecz w tym, że od wielu miesięcy na przemian obżerała się i zwracała to, co przecisnęła przez przełyk. Organizm był już na wyczerpaniu.
  Ale nie tak jak psychika. Ona już niemal nie istniała; stanowiła obraz budynku, do którego wpadł granat. Veronica miała szczerze dość — ponieważ w tym wszystkim klasowe plotkary nie uczepiły się jej twarzy czy nóg. Uczepiły się jej ubrań. Tego, że za duże bluzy wisiały na niej jak na nagich kościach. Tego, że podeszwy butów miała obdarte i popękane. Że t-shirt, który założyła, nadawał się już tylko na ścierę do podłóg.
  Nad jej głową ciemnoszare chmury wisiały bardzo nisko. Zdążyła zarzucić kaptur na głowę, nim gwałtowny potok deszczu nie lunął na ziemię.

  Lata temu Chauncey nie mógłby sobie pozwolić na takie zakupy; w zasadzie nie potrafił znaleźć w archiwach wspomnień, by na czas edukacji miał jakikolwiek dobry garnitur. Może naprawdę nie miał? Zmrużył oczy, przyglądając się przygarbionej, chudej karykaturze przebiegającej przez pasy. Postać zniknęła pod koroną drzewa. Chance oderwał spojrzenie od okna i spojrzał raz jeszcze w lustro, dostrzegając swoją wyprostowaną sylwetkę. Okno. Lustro. Tu szkło i tu szkło. Jak to było? „Wystarczy trochę złota i człowiek widzi tylko siebie”.
  — Płatność kartą? — zaszczebiotała ekspedientka, wyrywając McCreightona z zamyśleń.
  — Tak, oczywiście.
  Sięgnął po skórzany portfel, a kiedy przykładał kartę do czytnika, myśl, że stał się takim samym bufonem jak cała reszta bufonów wyparowała wraz z jego wypłatą.

  Wilgotne końcówki czarnych włosów wiły się jak węże; krople wody skapywały na podłogę w centrum handlowym i choć bluza lepiła się jej do ciała, nie zdobyła się na to, aby ją zdjąć. Był to aż zbyt oklepany kamuflaż — całą sobą krzyczała: tak, PLANUJĘ „TO”. Najwidoczniej starała się o  tym nie myśleć. Może tym razem będzie lepiej. Może los się do niej uśmiechnie. Może...

  Chauncey poprawił swój codzienny strój. Biały t-shirt wylewał się znad paska do spodni ciasno opinającego jego biodra. Skórzana kurtka przesiąknęła zapachem jego męskich perfum, które już machinalnie wylewał na siebie każdego poranka. Tym razem zużył pół flakonu, najwidoczniej łudząc się, że buzujące w ekspedientkach hormony zaniżą przesadną cenę kilku szmat.
  Może za bardzo wywietrzałem? — mruknął do siebie, dotykając palcami kołnierzyka kurtki. Wsuwał właśnie nos na gładką powierzchnię, kiedy dostrzegł przez szybę oddzielającą go od przeciwległego sklepu, jak blade palce sięgają po top i wciskają go pod pazuchę swojej przemoczonej bluzy.

  Oddech Victorii stał się płytki. Czuła pot perlący się na czole, skroniach i karku. Oderwała metkę, rozglądając się dookoła jak przerażone zwierzę, które usłyszało zgubny trzask łamanej gałęzi. Wszystko toczyło się swoim tempem. Klienci przeglądali kolekcje, pracownicy z doklejonymi uśmieszkami poprawiali porozrzucane wszędzie ubrania...
  Victoria odetchnęła, prostując nieco plecy. Trzymała zawiniętą koszulkę tak mocno, że całe ramię jej drżało. Teraz wystarczyło się odwrócić i...
  — Przepraszam, proszę pani?

  Usta Chaunceya wykrzywiły się, kiedy ponad gwarem rozmów, śmiechów i szmerów dotarły do niego słowa jednej z dziewcząt zajmujących się wykładaniem towaru. Młoda blondynka z firmową koszulką z napisem: „WITAM, W CZYM MOGĘ POMÓC?” zadała proste pytanie.
  — Czy kupuje pani tę rzecz?
  Potem nastała długa sekunda ciszy; świat jakby zamarł, wstrzymał dech. A kiedy wreszcie wrócił do łask, wszystko stało się prędko, już, TERAZ. Światło odbiło się od ostrza i McCreighton w oślepieniu przymrużył oczy.

  Victoria nic nie słyszała; jakby nagle wbiegła w ścianę wody. Czas się rozlazł, rozwarstwił, rozciągnął jak stara guma do żucia. W jednej sekundzie zdawało jej się, że wszystko skończy się dobrze, ale potem...
  … potem jak za mgłą pamiętała, że jakaś dziewczyna zwróciła jej uwagę. Kiedy mrugnęła, dostrzegła krew. Gwałtowny wytrysk czerwieni, który wylał się jak po otwarciu szampana. Piwne oczy pracownicy rozwarły się w zaskoczeniu, a jej szczęka opadła.
  W normalnych okolicznościach Victoria uznałaby, że to zabawne... że wyglądała jak kula do kręgli... że nadawało się to do jednej z komediowych scen w filmie... Ale w normalnych okolicznościach nie trzymałaby swojego ukochanego scyzoryka — prezentu od ojca. „Będzie ci służył” — zarzekł się O'Shirley i teraz Victoria poczuła mocny ścisk w gardle; z goryczy? Ze strachu?
  Skamieniałe nogi nie potrafiły zrobić nic innego.
  Odepchnęła od siebie blondynkę i wypruła naprzód. Ludzie dopiero się odwracali. Dopiero dostrzegali upadek młodziutkiej ślicznotki; przyswajali fakt, że wokół niej rośnie kałuża krwi i że ta krew wsiąka w jej jasną skórę i złociste włosy. Ich mózgi dopiero zaczynały działać. Dlatego nikt się nie poruszył, aby zatrzymać Victorię.
  Czarnowłosa nawet się nie odwróciła, by zweryfikować to, w jakim stanie jest bogu ducha winna osoba. Po prostu skoczyła przed siebie, w tłum, ściskając w lewej dłoni nożyk, a prawą przywierając do brzucha, gdzie ulokowała ubranie.
  Mam nadzieję, że jej nie zabiłam. Nie byłoby warto za te 30 dolców. Nie byłoby...
  Uderzyła z impetem w jasnowłosego chłopaka, tracąc równowagę. Odbiła się jak piłka, boleśnie uderzając plecami w poręcz balustrady otaczającej wielką dziurę. Ktoś kiedyś pomyślał, że pomysł wybudowania olbrzymiej fontanny to pomysł wręcz wybitny. Można było przyglądać się strumieniom wody i wsłuchiwać w jej uspokajający szum z dwóch pięter, ale Veronica jak nigdy znienawidziła architekta, bo właśnie teraz poczuła, jak jej sylwetka niebezpiecznie przechyla się w tył — ku przepaści.
Zero
Zero
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Nie Maj 12, 2019 11:56 am
___Możliwe, że sprzedawczyni nie zdawała sobie sprawy z tego, że przyglądała się blondynowi aż zbyt nachalnie, gdy ten wyciągał z portfela kartę płatniczą, by za sprawą jednego ruchu pozbyć się z niej kolejnej sporej sumy pieniędzy. Sądząc po ilości zer na końcu wydawanej kwoty, był wart uwagi nie tylko ze względu na swoje opakowanie, ale i na stan portfela. W przeciągu tej niecałej minuty młoda pracownica była w stanie wyobrazić sobie wszelkie drogie prezenty i zawistne spojrzenia innych dziewczyn, gdyby tylko pokazała się z nim na jakiejś imprezie.
___Niestety z ich dwójki tylko ona fantazjowała o tej absurdalnej przyszłości.
___Zero nie myślał aktualnie o niczym innym, jak o powrocie do własnego domu. Nie był największym fanem zakupów, nawet jeśli mógł pozwolić sobie na dużo więcej niż przeciętny mieszkaniec Riverdale City. Jeśli pojawiał się w centrum handlowym, było wręcz pewnym, że szukał tylko konkretnych rzeczy i nie zamierzał tracić cennego czasu na szlajanie się po sklepach, w których „może znalazłoby się coś jeszcze”.
___Ładny dziś dzień, prawda? ― wypaliła nagle, wiedząc, że w momencie, w którym zaczął wsuwać swój portfel do kieszeni, jej szanse na coś więcej – o ile jakiekolwiek były – zaczynały przechodzić do niemożliwej do odkopania historii.
___Jasnowłosy bez słowa uniósł na nią spojrzenie dwukolorowych tęczówek. Nie wyglądał na zaskoczonego – w gruncie rzeczy trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje z jego twarzy. Była dla niego obcą osobą, która po prostu nie zdawała sobie sprawy z tego, że zupełnie nieświadomie powiedziała o sobie aż za wiele.
___Jeśli ktoś lubi deszcz ― rzucił, możliwe, że tylko po to, by kobiecie nie było całkowicie głupio. Przyniosło to jednak zupełnie odwrotny efekt, jednak blondyn w tym czasie chwytał za wąskie uchwyty torby z zakupami i odwracał się, pozostawiając kasjerkę ze zdawkowym pożegnaniem, które pewnie jeszcze przez chwilę dudniło w jej zaczerwienionych ze wstydu uszach.
To dlatego nadal nie masz dziewczyny.
___Ty też nie.
___Obecnie liczyło się tylko to, że miał wszystko, czego potrzebował. Kiedy znalazł się na pasażu, nie poświęcał uwagi innym sklepom skupiając się wyłącznie na tym, by dotrzeć do schodów ruchomych i ulotnić się z budynku w jak najkrótszym czasie.
___To nie mogło być takie trudne...

___Naprawdę nie znosił dotyku.
___Unikanie ludzi w centrum handlowym równało się dla niego ze sportem wyczynowym, jednak o ile przypadkowe otarcia były czymś, do czego musiał się przyzwyczaić, tak gwałtowne zderzenia były czymś zupełnie nienaturalnym. Gdzieś w jego głowie rozległ się dźwięk nieprzyjemnego pęknięcia – oczami wyobraźni był w stanie zobaczyć grubą rysę, która pojawiła się na szczelnej barierze jego przestrzeni osobistej. Ledwo zdążył zawiesić rozgoryczone spojrzenie na nieznajomej, która wpadła na niego przez swoją własną nieuwagę i – jak z początku to sobie wytłumaczył – niepotrzebny pośpiech, a ta w nienaturalny sposób zaczęła powoli usuwać się z jego pola widzenia.
___Gdzieś w oddali rozległ się krzyk – w tym momencie brzmiał, jak ostrzeżenie i poświadczenie, że to, co działo się na jego oczach, było jak najbardziej prawdziwe.
___Kolejne pęknięcie.
___Vessare wypuścił z ręki papierowe torby z zakupami – Saint Laurent zapłakałby na widok tego, co właśnie działo się z jego drogocennymi projektami – i jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że zrobił to, by ocalić życie, które za sprawą jednej decyzji stało się warte mniej niż zakupiona przez niego kurtka. Rozczapierzone palce wystrzeliły do przodu i zacisnęły się na ramieniu dziewczyny, która szarpnięta z impetem, momentalnie zmieniła kierunek upadku, a kiedy jasnowłosy był już przekonany, że czarnowłosa nie roztrzaska się na parterze centrum handlowego, rozluźnił uścisk, nie spodziewając się, że ta runie na kolana i ręce, które zdążyła wyciągnąć przed siebie w ostatniej chwili. Gwałtownie złapała powietrze do płuc, jakby na nowo przypomniała sobie o oddychaniu – wcześniej była już gotowa na to, że jej organizm za kilka sekund przestanie funkcjonować.
___Teraz mogła już tylko myśleć o tym, że znacznie lepiej byłoby, gdyby była martwa. Serce, które tłukło jej się w klatce piersiowej i usiłowało wydostać się gardłem, aż nazbyt uświadamiało ją, że nadal żyła. Dłonie i kolana pulsowały tępym bólem i piekły od uderzenia. Nic jednak nie było tak złe, jak ciężar spojrzeń zatrzymujących się ludzi.
___Co się stało?
___Czy ona...?
___Leslie przemknął wzrokiem po nieznajomych twarzach, które karmiły się nową sensacją. Dopiero po chwili opuścił wzrok na czarnowłosą – jej plecy i opuszczona głowa przysłaniały mu widok na najistotniejszy element całej tej układanki. Odpowiedź na to, dlaczego to wszystko miało miejsce i dlaczego nieświadomie został wciągnięty w tę chorą grę, nadal pozostawała niejasna. Kropelki krwi, które rozbryznęły się na kremowych kafelkach aż nazbyt rzucały się w oczy.
___Nic ci nie jest? ― Był prawie pewny, że skaleczyła się podczas upadku. Nic dziwnego – mógł zrzucić to na spaczenie przyszłego zawodu, a biorąc pod uwagę, że źle oszacował impet, z jakim pociągnął ją do przodu, mógł założyć, że jakiekolwiek uszczerbki na jej zdrowiu były obecnie jego winą.
___Tyle że to nie była jej krew.
___A w tle nadal rozlegał się błagalny krzyk, wołający o pomoc dla Alice.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Centrum handlowe
Pon Maj 27, 2019 2:07 am
Był z natury dobrze wyrzeźbionym mężczyzną. Nie potrzebował wielogodzinnych treningów, by utrzymać formę; nawet odkładał na bok zbilansowaną dietę, a mimo tego nie roztył się jeszcze jak wieprz wpuszczony w koryto wielkości basenu. Teraz jednak, gdy mimowolnie zerwał się z miejsca, miał wrażenie, że ciało nie należy do niego. W jednej chwili lekkie i wyważone ruchy stały się ciężkie i trudne do wykonania; przebijał się przez niewidzialną, ale gęstą ciecz, która nie tylko spowalniała bieg, ale spływała mu do gardła i zagnieżdżała się tam w postaci coraz większej guli. Chauncey w rzeczywistości dopadł do Alice w niecałe piętnaście sekund — dla niego była to jednak wieczność.
Padł na kolana, uderzając nimi o płytki z głośnym, kategorycznym huknięciem. Powieki dziewczyny drgały, ona sama wciskała słabnące palce w ranę. Usta łapały hausty powietrza; gwałtowne nabierała tchu, zamierała, a potem szybko wypuszczała tlen przez białe zęby. W kącikach jej oczu zebrała się wilgoć. Nie skrzywił się, kiedy ich spojrzenia wreszcie się ze sobą skrzyżowały.
Będzie dobrze — usłyszał swój głos; tak samo spokojny i schrypnięty jak zawsze; z identyczną, niemal stoicką nutą kogoś, kto pragnie samą modulacją tonu przekonać kogoś do własnej racji. — Nazywam się McCreighton, jestem lekarzem.
Tłum wokół nich, który dotychczas wydawał się jedynie nieruchomym tłem, powoli pozwalał sobie na reakcje. Ktoś wrzasnął z zaskoczenia, gdzieś dalej rozległo się stęknięcie. Kobieta z pierwszej linii uniosła dłoń z mnóstwem pierścionków i przywarła nią do rozchylonych warg. Wyglądała, jakby za moment chciała się zgiąć wpół i zwymiotować wszystko, co spożyła w wykwintnej restauracji ze swoim pobladłym ze strachu fagasem, który obecnie niczym się nie różnił od porozstawianych w sklepie manekinów.
McCreighton uniósł wzrok tylko na moment; niefortunnie łapiąc kontakt ze skamieniałym mężczyzną.
Dzwoń po pogotowie — powiedział i choć w jego postawie nie było rozkazu, próżno czekano by na łagodzące to polecenie „proszę”. — Niech ktoś przyniesie apteczkę, ruchy!
Stojący nieco na uboczu chłopak z burzą blond włosów zaczesanych na Draculę postąpił niepewny krok do tyłu, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że pozostali wciąż stoją na swoich pozycjach, wreszcie przezwyciężył szok, obrócił się na pięcie i wystrzelił jak z procy, puszczając się szaleńczym biegiem w kierunku drzwi dla personelu.
Alice wydawała się zaskakująco blada; koloryt skóry gwałtownie schodził, wkrótce niewiele się różniąc od śnieżnego koloru jej zębów. Chauncey obrzucił ją analitycznym spojrzeniem kogoś, kto zna się na sprawie, choć w rzeczywistości desperacko próbował sięgnąć pamięcią wystarczająco głęboko, aby wydobyć najpotrzebniejsze informacje z pierwszej pomocy. Rany kute i szarpane musiały być przede wszystkim zatamowane — w ten czy inny sposób. Upływ krwi był tragiczny; scena, która w normalnych okolicznościach byłaby dobrą pozycją do obejrzenia z boku, dla McCreightona prezentowała się jak kadr z horroru. Wokół szumiały szepty; ludzie mamrotali coś pod nosami. Zadawali pytania. Wskazywali palcami. Dostawał szału; nie mógł się skupić.
— Czy... ona..? — Pojaśniałe wargi pracownicy drgnęły w dwóch słowach. Jej ciemne oczy zachodziły mgłą.
Nie trać sił, pomoc już w drodze — zapewnił machinalnie, choć przede wszystkim nie chciał, aby traciła przytomność. Z tego tylko tytułu na oślep sięgnął w bok. Podczas zamieszki sporo ubrań rozsypało się po podłodze, ludzie upuszczali pochwycone przez siebie ciuchy, jakby te nagle okazały się parzące. Chance pod palcami wyczuł miękki materiał i szarpnął za niego, przyciskając od razu do rany na brzuchu; miał szczerą nadzieję, że „napastniczka” ominęła organy... że to...

— … da się naprawić — wymamrotała Vitoria O'Shirley, klęcząc przed nieznajomym jak służebnica pańska. Cała drżała; ciężko sprecyzować dlaczego. Miała przemoczone ubranie — więc może z zimna? Równie dobrze mogła być jednak przerażona, zirytowana lub w tak wielkim szoku, że przestawała panować nad swoim ciałem. Jej chude jak u kościotrupa palce rozwarły się i Zero miał szansę dostrzec ostrze, które dotychczas ściskała w garści. Tuż obok leżała zwinięta w nieskładny kłębek bluzka za niecałe trzydzieści dolców. — Tego nie da się naprawić — powtórzyła głośniej, zwieszając niżej głowę.
W tłumie ktoś coś chrząknął. Ktoś inny nie był już w stanie siedzieć cicho i wrzasnął rozdzierająco; krzyk został urwany, więc bardzo możliwe, że głowa rozhisteryzowanej kobiety trafiła na ramię jakiegoś dzielnego pocieszyciela.
— Wciąż ma broń? Czy ona naprawdę..? Co się właściwie... Jak do tego... ktokolwiek po policję? Może być... nie wiem, naprawdę nie wiem, nie mam pojęcia... — rozlegały się szepty wokół. Mnóstwo ludzi bez twarzy i cech szczególnych skupiało się coraz ciaśniejszym kręgiem; utworzono dwa obozy. Jeden okrążający ranną ekspedientkę i Chaunceya, który wciąż czekał na apteczkę — a jeszcze bardziej na pogotowie. I drugi — który zbierał się w półkolu przy Lesliem. Vessare mógł niemal poczuć podnoszącą się wokół temperaturę; gorąco, które zawsze towarzyszy chorej sensacji.

Przywarł białym materiałem do obrażenia. Twarz Alice od razu się wykrzywiła, wyrwał jej się przeciągły, słaby jęk. Ból uwypuklił żyły na jej zwykle gładkiej szyi; na skroni pulsował jakiś nerw. Chauncey uciskał ranę, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że ledwie pół minuty temu rzucił na ziemię torby z własnymi zakupami; że te zakupy skasowały trzy czwarte jego cholernej wypłaty. Że teraz, w amoku, przywarł koszulą od psia jego mać Armaniego, do wybitnie dobrej fabryki niezmywalnej, czerwonej farby; że to wszystko z powodu jakiegoś blondynka na pół etatu, nie potrafiącego wstukać kodu do drzwi, za którymi trzymano apteczkę. Wargi McCreightona zacisnęły się akurat w chwili, w której usta Alice się rozwarły w zaskoczonym, choć niezbyt głośnym okrzyku cierpienia.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Pią Gru 27, 2019 11:51 am
- JEZU BOGOWIE ŁABABABA JOSZIJOSZI, CHASE, ZŁAŹ Z TEGO DRZEWA
Słownikowa definicja that escalated quickly trzyma przy sobie sceny z harlequinów jako przykłady obrazujące to zjawisko i, w zasadzie, gdyby nie one - czarny kot skaczący po choinkach na pasażu centrum handlowego i te ledwie trzymające się w pionie byłyby kandydatem na nową ilustrację do takiej pozycji na stronie Urban Dictionary.
Przyszła tu z zamiarem spędzenia milutko czasu, chciała zahaczyć o (oczywiście) David's Tea i może jakieś Morphe, a Chase'a zabrała ze sobą tylko i wyłącznie za dobre sprawowanie w domu, bo przecież preferowała motywację marchewką niż kijem. Szkoda tylko, że z tym futrzakiem było jak z dzieckiem w podstawówce - pochwal go, a gnojek zaraz znowu zacznie rozrabiać.
Niby nic się nie działo, przynajmniej na początku, kiedy obrał sobie za cel czmychanie przez dolne gałęzie niczym przez busz. Ale kiedy zainteresowała go wspinaczka i zaczął wdrapywać się coraz wyżej na kolejne drzewka...
- HALKO UWAŻAJ, HALKO HALKO.
Jakim cudem taki zwykły kot mógł przewalić o tyle większy od siebie udekorowany sztuczny pal z gałęziami?
Powiedzmy, że w momencie, w którym skoczył z czubka jednej choineczki na drugi, ta zaczęła się porządnie chwiać, nim swoim niemal dwumetrowym zielonym majestatem nie zaczęła lecieć na jakieś biedne urocze chłopaczysko, które nikomu nic nie zawiniło poza tym, że stało w polu nadchodzącej katastrofy.
Willy
Willy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Pon Gru 30, 2019 11:04 am
Centrum handlowe w okresie świątecznym mieniło się kolorami. Królowała zieleń i czerwień, a ozdoby znajdowały się niemalże wszędzie. Wystawy sklepowe, sklepienie budynku, barierki na piętrze i nawet poustawiane obok siebie wielkie choinki, które dzielnie wytrzymywały ciężar ogromu ozdób. Tym wszystkim Willy był zachwycony, więc w wolnych chwilach jeszcze chętniej odwiedzał to miejsce. Nie miał dzisiaj konkretnego celu - podobało mu się obserwowanie ludzi, którzy rzucali się na wyprzedaże oraz święcące ciepłym blaskiem światełka. Równie chętnie spacerował po centrum miasta, które wyglądało magicznie dzięki ozdobom świątecznym, ale tam było zimno. Zimno i bez śniegu, a to było smutne połączenie.
Chłopak szedł przed siebie, dyskretnie rozglądając się na boki, a na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, który przygasł jedynie na moment, gdy kątem oka dostrzegł jakieś zamieszanie. Była za nie odpowiedzialna dziewczyna, która coś krzyczała w kierunku... drzewka? Drzewka, które nagle zaczęło zbliżać się do niego? Drzewka, które prawdopodobnie właśnie próbowało go zgnieść?
Willy odruchowo odskoczył do tyłu, dzięki czemu uniknął przygniecenia przez choinkę. Prawdopodobnie nie zrobiłaby ona mu krzywdy - w końcu ozdoby były plastikowe, a jej wielkość nie była jakaś wielce przytłaczająca; ale wolał tego nie sprawdzać, więc naprawdę był wdzięczny swojemu refleksowi.
Z szeroko otwartymi w efekcie szoku oczami, wrócił spojrzeniem ku dziewczynie, która patrzyła w jego stronę.
Żyję — oznajmił, jakby chciał ją uspokoić, ale w sumie nie był pewien w jakim celu wypowiedział te słowa.
Z równie beznadziejnie głupią miną spojrzał na leżącą przed nim choinką (która powoli stawała się sporym zainteresowaniem wśród ludzi wokół) a następnie na resztę drzewek, które całe szczęście jeszcze dzielnie stały. Czarny, ukryty wśród gałęzi kształt przykuł jego wzrok, ale dopiero po chwili zrozumiał, że patrzy na zwierzaka. Kota. Na drzewku. W galerii.
Tego niekoniecznie się spodziewał, ale jego mózg zaczął szybko łączyć fakty. Wywnioskował, że zwierzak należał do blondynki, która wcześniej przykuła jego spojrzenie i najwyraźniej świetnie się bawił, rozrabiając niczym niegrzeczny dzieciak. Jeden z tych, co kładą się na podłodze w marketach i krzyczą, że chcą kolejną lalkę. Tyle że nie był w ciele słodkiej kuleczki, którą należało sprowadzić bezpiecznie na ziemię, zanim spowoduje jeszcze większe zamieszanie.
Willy nie był ekspertem od kotów (uwielbiał je, ale żadnego niestety nie posiadał), więc nie był pewien, jak zaradzić tej sytuacji, ale zaufał filmom przyrodniczych, które obejrzał (a obejrzał ich ogrom). Podszedł więc do obleganego drzewka, i włożył dłoń w głąb gałęzi, by zacząć nią poruszać, robiąc z niej przynętę, na którą można zapolować.
Kici, kici, rozrabiako — zamruczał.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Pon Gru 30, 2019 6:53 pm
Życie jej przeleciało przed oczami, a to nawet nie ona była bliska śmierci. W zasadzie, to nikt nie był. Ale już widziała, jak drzewo dopada biednego jasnowłosego bubełka, przewraca go, rozwala mu brodę/dłonie/kolano/wszystko naraz, a potem on morduje i kota Paige, i ją samą. Choinka leciała dla niej w zwolnionym tempie, a w jej głowie leciała muzyka z końca odcinków JoJo, kiedy to znaczek "ciąg dalszy nastąpi" pojawiał się na ekranie, pozostawiając wiza na totalnym cliffhangerze.
Odskoczył.
Westchnienie ulgi wyrwało się z jej ust co najmniej jakby głupia choinka naprawdę miała go zabić i połamać. Już ruszała w kierunku nieznajomego, już, juuuż na jej usta cisnęły się pytania typu: jesteś cały? niezadrapany? gdzie są twoi rodzice, dziecko? ale wtedy właśnie nastąpił ciąg dalszy fałszywych ruchów ze strony dwojga blond debili. Jak nie ona wnosiła kota do molocha, to dzieciak niemal stratowany przez choinkę coś odwalał. Widząc jak młody (did you just assume his age?) wymachuje ręką między gałązkami, znowu spanikowała.
- Nie poleca- - nie zdążyła dokończyć, gdy Chase przechętnie rzucił się na nadgarstek nieznajomego, z oczywistym zamiarem zeżarcia mu ręki. Paige pozostało jedynie westchnąć ciężko i ruszyć w kierunku swojego futrzanego bękarta, żeby gnojarza normalnie i po macoszemu podnieść, z miną tak arcyniezadowoloną, że młody już po niej wiedział, że dostęp do mokrej karmy ma ograniczony na co najmniej miesiąc. Ups.
Blondynka była już chyba znana głównie ze względu na swoje ciągłe westchnienia, niezależnie od nastroju i ich przyczyny. Pociągnęła lekko za policzek zwierzaka, unosząc przepraszające wspomnienie na jasnowłosego. Jak się tak bliżej przyjrzeć, to skądś kojarzyła to urocze ciasteczkowe stworzenie, tylko w nieco młodszej wersji. Może z Riverdale High? Może to był jego starszy brat?
- Wybacz za niego, zawsze mnie nabiera na to swoje słodkie spojrzenie, mam nadzieję, że ten jeden raz zachowa się jak należy, a on i tak coś odwala jak tylko docieramy na miejsce - ledwie wydukała, próbując jednocześnie trzymać czworonoga, swoje torby z zakupami, a do tego jeszcze postawić na nowo drzewko. Jezu, tylko ona mogła wpaść w tak fekalną sytuację. - Nie podrapał cię, nie ugryzł, nie nasikał ci na buty zanim go złapałam? Zapłacę za pralnię, w ogóle, jezu, kupię ci obiad albo ciasto na przeprosiny, cokolwiek chcesz, bogowie, jakby coś ci się stało, to chyba bym się(...)
Powiedzcie mi, jak skończy gadać, bo tej komedii naprawdę nie było końca.
Willy
Willy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Wto Gru 31, 2019 4:41 am
Muszę przyznać, że w pewnym momencie Willy nawet nie wiedział jak się nazywa, bo w jego głowie przewijał się jedynie brzydki napis error, który jasno dawał do zrozumienia, że dziwność (lecz nie żałosność!) sytuacji, w której się znalazł, przekroczyła pewne normy, stworzone przez jego dotychczasowe życie. Gdy jeszcze działał automatycznie - niestety skończyło się to na oddaniu puchatego urwisa jego właścicielce (zwierzak był tak mocno uczepiony jego ręki, że tak właściwie oddał ją całą dziewczynie, tracąc nadzieję na jej odzyskanie, jako że tak mocno wbijane miał przez kociaka pazurki i zęby) - to stwarzał pozory, jakby wiedział, co robi i co dzieje się wokół niego, ale wraz z lawiną słów wszystko przepadło. Tak jak przepada napisany odpis, gdy autor źle kliknie dwa tajemnicze klawisze na klawiaturze i całość znika, a odzyskanie stworzonych zdań jest już niemożliwe (brawo, ja).
Niektóre lalki imitujące niemowlaki mogą zamykać i otwierać oczy. To ich jedyna funkcja imitująca życie i Willy w tamtym momencie najwyraźniej brał z nich przykład, bo tylko dzięki powolnemu mruganiu można było domyślić się, że w jego głowie coś jeszcze próbowało się dziać. A próbowało naprawdę dzielnie! W końcu słyszał doskonale całą lawinę słów, która niespodziewanie na niego spadła i bacznie obserwował poczynania nieznajomej, która próbowała podnieść sporo większe od siebie drzewko, jednocześnie nie wypuszczając z rąk kota i nie robiąc większych szkód. Całość prezentowała się na tyle absurdalnie, że Willy w końcu nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem, co dopiero wyzwoliło go z zawieszenia, w którym się znalazł prawdopodobnie na skutek nadmiaru bodźców, na które nie był gotowy.
Przepraszam, że się śmieję — wydusił w końcu, choć przyszło mu to z trudem. Podszedł do blondynki i użył całej swojej siły, by postawić ponownie na nogi kolorowe drzewko (a trzeba tutaj dodać, że zadania tego typu zwykle nie należą do łatwych, bo choinki uwielbiają lecieć później to w jedną to w drugą stronę i za nic mają pion, bleh). Zrobił to idealnie w momencie, gdy ochroniarz galerii podszedł do nich zaalarmowany zamieszaniem. Trudno było blondynowi powiedzieć, czy wywracanie drzewek było przestępstwem lub czymś tego pokroju, ale po co ryzykować? Dlatego posłał wysokiemu mężczyźnie o figurze Świętego Mikołaja radosny uśmiech, który wręcz krzyczał zobacz, jak super sobie poradziłem. — Sytuacja opanowana. Zbuntowane drzewko wróciło do zielonej rodzinki. Szczęśliwego nowego roku!
Mężczyzna wzbogacił dzisiejszy dzień o jeszcze jedno wzdychnięcie, machnął ręką i poszedł w stronę, z której dopiero przyszedł. I to było prawdziwe zaangażowanie w pracę, połączone z noworocznym (/poświątecznym) duchem!
O mój boże — parsknął. Położył dłoń na główce kota i zaczął czochrać mu... uszy? — A jakbyś zrobił sobie krzywdę? — Pytanie to skierował jeszcze do zwierzaka, który odpowiedzieć mu nie zamierzał, ale zaraz po tym skupił większość swojej uwagi na dziewczynie, co nie było łatwe, bo KOTEKOMGKOTEK i posłał jej radosny uśmiech. — To były najciekawsze minuty mojego życia, oficjalnie! — zaśmiał się. — Jak radzisz sobie z takim dzikusem na co dzień? Zdecydowanie musisz mieć wesoło!
Oczy błyszczały, policzki nabrały kolorów, szczęście emanowało... Tak, Willy wpadł w tryb "chcę zwierzaka".
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Wto Gru 31, 2019 3:44 pm
Dlatego fajni ludzie piszą w WordPadzie, bo wtedy nie zamkną sobie przypadkiem karty ctrl+W XDDDD

Patrzcie, zbłaźniła się, jakiś gówniak się z niej śmiał (w ogóle nazywanie kolesia gówniakiem, kiedy sama wyglądasz jak walona nastolatka), teraz się dopiero zadzieje. A jak jeszcze ją zna, to bankowo napisze o tym na swoim teenager blogasku: Szeridan Pejcz wywraca choinkę a potem panikuje i puacze - storitajm. ALE. AAALE. Zaraz jej pomógł, ładnie się wytłumaczył, jakoś wspólnymi siłami ogarnęli sytuację, a Chase nawet łaskawie wlazł jej na ramię, żeby miała choć jedną całkowicie wolną dłoń do roboty. Jeszcze się grubasek w mundurku prawie do nich przyczepił, choć - dzięki bogom - nieznajomy pomógł jej to ogarnąć zanim musiała znaleźć jakąś wymówkę dlaczego nie powinna zostać wywalona z tego centrum handlowego raz na zawsze.
Szczęśliwy kot był szczęśliwy, bo przecież w tym wszystkim nadal był widziany jako ofiara, a nie oprawca. Głośny pomruk przedarł się przez część dźwięków molochowego zamieszania, gdy czworonogi szmaciarz wyciągnął szyję. Za to trzymająca go jasnowłosa już układała plan zemsty. Bezkarny nie będzie.
- Mój pies i drugi kot ustawiają go do pionu - parsknęła, uśmiechając się półgębkiem, gdy czarna kulka zdecydowała się poddać w tej bitwie, bo przecież jakiś fajny obcy pan głaskał i miział, więc dostał tego, czego tak bardzo chciał - atencji. - No i w sumie w domu jest jeszcze jako tako w porządku, tylko próbuje sikać gościom do butów, tak z sympatii. Ale jak go chcesz to oddam i dopłacę.
Niby zwierzęta ludzkiego aż tak bardzo nie rozumiały i raczej reagowały na ton głosu, ale można by przysiąc, że na tekst o oddaniu Chase zrobił najbardziej przerażoną minę, na jaką jego koci pysk było stać. Bo przecież rezygnować z luksusowego apartamentu i super żarcia, drapaków w każdym pomieszczeniu, na rzecz jakiegoś obcego kolesia, który mógł się tylko WYDAWAĆ taki fajny?
Za to Paige, widząc jak źrenice jej małego pysiaka rozszerzyły się, zaczęła grać dalej, konspiracyjnie podsuwając blondynowi kota, jakby faktycznie chciała mu go oddać. Jeszcze mu oczko puściła, zołza i matka wyrodna. Tylko coś nie wyszło, bo furak ponurak wlazł dosłownie uczepił się jej ramienia jak chory pojeb.
- Tak z innej beczki, pewnie wyjdę na idiotkę albo kompletnego stalkera, ale czy ja cię przypadkiem nie widziałam parę lat temu w Riverdale High? - smooth. Teraz jeszcze tylko spytaj go o adres i numer karty debetowej. Zaraz jednak pacnęła się lekko w czoło. - Jeny, ja cię tu pewnie zatrzymuję gadaniem o pogodzie, zignoruj starą podejrzaną babę.
Starą podejrzaną sławną babę, która pewnie sama nie powinna łazić beztrosko po sklepach, kiedy miała robotę, a i tak wolała stanąć na środku pasażu i gadać z nieznajomym dzieciaczkiem.
Willy
Willy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Czw Sty 02, 2020 4:41 pm
Pies i drugi kot. Omg. To dawało już trzy zwierzaki w jednym domu. Omg. Czy tak wyglądał raj? Codzienna porcja miziania i figli! Właśnie takiego życia pragnął Willy. Wcześniej jednak posiadanie zwierzaka było niemożliwe przez mieszkanie w szkolnym akademiku, a  obecnie przez większą część dni nie było go w domu, więc nie chciał żadnego futrzaka skazywać na samotność. Nie mówiąc już o alergii jego matki, co mocno uszczuplało możliwą listę zwierząt, jakie mogły zamieszkać pod ich dachem.
Twarz Willy'ego wyraźnie pokazywała jak miłą dla niego wizją było mieszkanie z trzema kulkami. Oczy wręcz krzyczały o tym, że codzienność dziewczyny jawi mu się jako niesamowita i nieszkodliwa zazdrość zjadała jego serduszko. Ta zazdrość, która więcej ma w sobie czystego zachwytu niż czegokolwiek innego.
Mieszkanie z tyloma zwierzakami musi być niesamowite! Jest trochę zamieszania czy raczej są grzeczne? Najpierw miałaś kota czy psa? Od razu się dogadywały? Czy ten tutaj urwis jest najmłodszy? Jak sobie z nimi radzisz? — Tym razem to z ust blondyna wypłynęła lawina słów. Pytań, których nie potrafił powstrzymać, bo OMGJAKWYGLĄDAŻYCIEZTYLOMAPUCHATYMIDZIEĆMI. Zaraz jednak zdał sobie sprawę z tego, co zrobił i aż zapiekły go policzki, bo przecież nie miał już pięciu lat. Nie powinien zachować się w ten sposób wobec zupełnie obcej osoby. — Przeepraaszam — powiedział szybko, przykładając dłonie do ust. — To było silniejsze ode mnie. Uwielbiam zwierzaki, a niestety żadnego nie mam, więc wyduszam z ludzi wokół mnie wszystkie informacje odnośnie ich pupili.
"czy ja cię przypadkiem nie widziałam parę lat temu w Riverdale High?"
Czyżby Willy znowu zamrugał niczym ta straszna lalka? Bardzo możliwe. Tyle że tym razem jego twarz nie wyrażała szoku spowodowanego nadmiarem bodźców a jedynie zaciekawienie.
O, tak. Właściwie to wciąż się tam uczę, choć miałem rok przerwy.
Pomijając już fakt, że jedną klasę oblał dzięki znienawidzonej matematyce. Meh, meh, meh. Kto twierdzi, że jest ona królową nauk, niech spłonie na stosie.
...
Tzn. niech trafi do krainy, gdzie z nieba pada czekolada i niech żyje tam szczęśliwie już przez wieki. Byle jak najdalej od Willy'ego.
I jak tak o tym myślę, też wyglądasz nieco znajomo. — Co jak co, ale do twarzy jak i imion Willy miał dobrą pamięć. Był pewny, że nigdy nie zamienił z dziewczyną nawet zdania, ale zdecydowanie dawała wrażenie, jakby nie była człowiekowi obca. Zapewne po prostu mijali się na korytarzu.
Hej, jeszcze nawet zdanie nie powiedziałaś na temat pogody. Przynosisz wstyd starym, podejrzanym babom!
Zaśmiał się ciepło, a przez całą tą rozmowę głaskał oczywiście kota. Jedynie na moment musiał przerwać tę czynność, gdy zwierzak wzgardził trafieniem do jego domu, ale zaraz powrócił do tej czynności, jako że futrzakowi najwyraźniej się do podobało, a i on czerpał z tego ogrom przyjemności.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Czw Sty 02, 2020 6:21 pm
Dobra, takiej reakcji się nie spodziewała. Powstrzymała się przed minimalnym cofnięciem, nawet nie dlatego, że w tym momencie chłopak wydał jej się jakimś creepem, a raczej przez zwykłe zaskoczenie. Miała wrażenie, że zaraz zje jej Chase'a jak małą czekoladkę, albo jeszcze gorzej - że to Chase zje jego. A nie chciała odpowiadać przed sądem za swojego zdziczałego kota. Po szoku nastąpiła jednak fala rozbawienia. Nieznajomy już miał swoją kolej na wybuchanie śmiechem, więc teraz to jej brzuszek pękał z heheszków. Przez dobre pół minuty musiała się uspokajać, jeeezu.
- Spokojnie, spokojnie, sama też się ekscytuję przy niekórych okazjach - machnęła ręką, nadal próbując powstrzymać wykradający się z jej ust chichot. W sumie, jak ona miała w ogóle określić takie życie? Faktyczna, pełna odpowiedź była nieco zbyt głęboka, żeby rzucać nią ledwie poznanemu chłopaczkowi. - Jest, ammm, ciekawie. To chyba trafne określenie. Trzy koty i pies ustawiający je do pionu, jak już wspomniałam - wzruszyła lekko barkami, zaskakując tym nieco czarną kupę futra, o której częściowo była mowa. W zasadzie, słuchał uważnie całej tej konwersacji, zupełnie jakby wiedział, że o nim mowa. - Zresztą, to całkiem samodzielne bestie, więc nawet kiedy mnie trochę nie ma, to raczej nic nie broją. Są jak dzieci, tylko... tylko grzeczne.
Oho, czyżby zbyła go swoim pytaniem z pantałyku? Biedny dzieciorek, teraz pewnie totalnie weźmie ją za jakąś prześladowczynię ładnych blond misiów, no totalnie, no. Nie, zaraz, co on tam mówił? Pokręciła dynamicznie głową, wracając mentalnie na ziemię. Eee, dobra, Sheridan, usłyszałaś, co mówił, po prostu to sobie teraz odtwórz w głowie jeszcze dziesięć razy.
- W sumie, faktycznie, wydaje mi się, że jak ja kończyłam, to ty byłeś pierwszaczkiem dzieciaczkiem - nadal był dzieciaczkiem. - Nadal jesteś. Z tymi reakcjami, bubo. Czy teraz brzmię jak stary dziad?
Wyglądała NIECO znajomo. Trochę wyrwało jej się w tym momencie parsknięcie. Może i nie miała ogromnego ego gwiazdeczki, ale jakoś bawiło ją, kiedy ktoś nie ogarniał, kim jest, nawet jeśli do niedawna była przerażona byciem rozpoznawalną. Rozejrzała się powoli, po czym tak po prostu uniosła rękę, wskazując na witrynę pobliskiego sklepu muzycznego.
To wcale nie tak, że plakat z jej mordą wisiał w oknie, co nie.
- Nie, żeby bycie incognito mnie jakoś obraziło, miło jak traktują cię jak człowieka - zachichotała, układając Chase'a jakoś wygodniej w rękach. - No i w sumie to też uczyłam się w Riverdale. Dawno temu.
Kurde, chyba była za młoda i za mało podejrzana, żeby mówić o pogodzie, ale jakoś potraktowała to jako komplement ze strony chłopaka, choć i tak postanowiła zrobić sobie z tego zabawę. Wyciągnęła do chłopaka swoją chudą łapę, oczko profesjonalnie puściła.
- No hej, fajną pogodę dziś mamy, upadające drzewa i światło żarówek. A tak w ogóle, jestem Sheridan, hihihihihihihihihhihi. Ugh, fuj - kolejne parsknięcie śmiechem. - To co z tą herbatką, mały, mogę zostać twoją szugar mamą, mrau.
O bogowie.
Willy
Willy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Nie Sty 19, 2020 11:23 pm
"Są jak dzieci, tylko... tylko grzeczne."
I puchate, słodkie, mruczące... — Willy nie miał nic do dzieci. Można było nawet powiedzieć, że całkiem je lubił, ale w porównaniu z kotami nie miały nawet najmniejszych szans. W końcu dzieciaki więcej miewały w sobie z psów - jeśli weźmiemy pod uwagę chociażby jedzenie z podłogi czy ślinienie się. — Brzmi trochę jak życie idealne! Mam nadzieję, że kiedyś też mnie czeka, bo tak, tak, tak wesoło musisz mieć na co dzień! Fantastyczne.
Może ekscytował się odrobinę za bardzo, ale chłopak miał wrażenie, jakby jego działaniami kierowała osoba będąca na etapie odsypiania nocki, gdzie jedno oko zostało otworzone i jedynie udaje się przytomność. Z drugiej strony nie można było mu się dziwić - w końcu zwierzaki były jego ogromną miłością i marzył, by kiedyś mieć kilku czworonogów. Gdy jego życie się uspokoi, częściej będzie bywał w domu i będzie mieszkał już sam - a przynajmniej z kimś, dla kogo zwierzęta nie będą problemem.
Teraz brzmisz jakbyś zupełnie nie doceniała mojej męskiej strony! — Czego? — Proszę starego dziada, proszę nie nazywać mnie bubą. To zawstydzające!
Słowa te nie brzmiały poważnie. Najwyraźniej Willy już dawno temu pogodził się z tym, że jego męska strona prawdopodobnie nie istnieje. Oops.
O mój boże — wyrwało mu się, gdy odkrył jaką wpadkę popełnił. Oczywiście nie miał obowiązku znać wszystkich gwiazd muzyki, ale i tak poczuł się głupio. Jakby nie doceniał pracy dziewczyny od czego aż zapiekły go uszy. — Nie jestem na bieżąco w świecie muzyki a tym bardziej jeśli chodzi o rozpoznawanie twarzy, przeeepraaszam. Jesteś piosenkarką? Brzmi jak fantastyczna przygoda! Choć może przygoda to niekoniecznie odpowiednie słowo. — Trochę lekceważące, nie? — Czy spełniasz dzięki temu marzenie?
Oczy świeciły mu z ciekawości. Zupełnie nie pomyślał, że wchodzi z butami w życie zupełnie obcej mu osoby, bo zbyt wiele przyjemności sprawiała mu ta luźna rozmowa. Wciąż teoretycznie nieznajoma dziewczyna była bardzo sympatyczna, a ich pogawędka przebywała w obecności kota, więc Willy był w swoim żywiole. Zawsze lubił poznawać nowe osoby i słuchać o ich pasjach, ale odkąd zaczął pracować jako barman jeszcze bardziej pokochał niezobowiązujące rozmowy o niczym i wszystkim. To zdecydowanie było jego światem.
Jestem Willy, ale gdy mówisz w ten sposób, to nie wiem, czy jednak nie powinienem uciekać.
Zaśmiał się, mrużąc przy tym oczy, zupełnie nie zamierzając uciekać. Bawił się zbyt dobrze! Nawet jeśli jego nowa znajoma była... dziwna? Dziwa w pozytywnym sensie. Willy był zachwycony nowym znajomym i nic innego nie miało znaczenia.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Centrum handlowe
Pon Sty 20, 2020 6:22 pm
- No cóż, to... tego ci życzę? Tak mi się wydaje - rzuciła, naprawdę niepewna tych słów. Niby życie bez zwierzaków byłoby paskudnie puste, ale czy czyniły je one jakimś perfekcyjnym? Niekoniecznie. Raczej trochę weselszym i mniej samotnym, ale to by było na tyle.
Nie doceniała jego jakiej strony? Roześmiała się lekko, klepiąc go po głowie jak takiego szczeniaczka, który właśnie odwalić coś kompletnie pociesznego, ale niesamowicie zabawnego. Bo no błagam, pamiętala go jako bubę, nadal był śmieszną, głupawą nieco bułeczką, nie mógł przed tym uciec, czy chciał czy nie. Ale przez śmiech wydusiła coś w stylu: "dobrze, dobrze, samcu alfa", bo przecież nie mogła całkowicie zmiażdżyć jego serduszka pod butem.
O nie, czy on myślał, że w tym momencie wnerwił królewnę? Czy to była pora na kolejną falę chichotu ze strony Paige? Jak najbardziej.
- Weź, wolę to niż gdybyś miał za mną biegać z piskiem. Co już mi się dzisiaj niestety zdarzyło - wywróciła oczyma, bo jednak chciała normalnie zrobić zakupy, a nie się męczyć.
"Czy spełniasz dzięki temu marzenie?"
- Am... - nie, żeby musiała się zastanawiać nad odpowiedzią, bo było nią oczywiste "tak", ale to pytanie zbiło ją jednak z pantałyku - dziewczyna mimo wszystko rzadko je słyszała, bo i rzadko kiedy ktoś przejmował się tym, czy czuła się z tym wszystkim dobrze, przepracowana, czemu to w ogóle robiła. Raczej pytali o następne płyty i jakieś szczegóły z życia prywatnego, jak "co to za podejrzany chłopak, z którym się widziałaś w Starbuniu, łuuu". Więc zwyczajnie zrobiło jej się miło, co zresztą zdradzał delikatny, szczery uśmieszek, mimochodem wyrastający jej na dziobie. - Tak. Jasne, że tak. Od dziecka chciałam, żeby chociaż parę ludzi mnie słuchało, bo może poprawię komuś dzień.
Patrzcie ją, jaka sentymentalna. Szkoda tylko, że biedna sentymentalna Szeri musiała wcielić się w rolę profesjonalnej Szeri, bo w momencie, w którym znowu chciała zaproponować blondynkowi przejście się gdzieś i usadzenie dup (bo jednak stanie w miejscu jej nie służyło), zawibrował jej telefon, zwiastując wiadomość od jej durnego pracoholicznego ziomka ze studia. Westchnienie typu ciężkie do bólu wyrwało się z jej ust, kiedy spojrzała na podgląd smsa.
- Chyba nie musisz uciekać, bo to ja muszę wracać do swojego cukrowego pałacu, łuhu - mruknęła bez entuzjazmu, ale zaraz rozpromieniła się, prawie aż podrzucając zaskoczonym kotem. - Ale! Masz tu mój kontakt - tu wyjęła jakąś "wizytówkę", która była po prostu karteczką z napisanym numerem, z kieszonki etui na telefon, i dosłownie wepchnęła ją chłopakowi w ręce. - Napisz do mnie jak będziesz chciał, możemy się umówić kiedyś do jakiejś kawiarni, gdzie wpuszczają zwierzaki, poznasz resztę moich gałganów. A teraz lecę, bo ten durny Haddick mnie zatłucze. Ciao!
I spierdoliła jak dyliżans. Najgorzej.

zt (+ ew. Willy, jakby Ci się nie chciało pisać wychodzącego, iksde)
Liam
Liam
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Nie Mar 15, 2020 9:08 pm
Pokazy mody to osobny świat. Pełen cudów, tajemnic i kunsztu. Dreszcz ekscytacji przebiega w dół kręgosłupa, kiedy gasną światła na sali, a zaczyna się luminarny spektakl na catwalku. Głębokie basy wprowadzają widzów w niemal mistyczną atmosferę, którą każdy przeżywa w nabożnej, pełnej wyczekiwania ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem migawki i krótkim rozbłyskiem fleszy. Komunia dla duszy i oczu.
Otóż.
Nie tym razem.
Liam, próbując się przedrzeć przez tłum zakupowiczów, którzy namiętnie oblegali runway, mimo wyraźnych próśb konsjerża tej całej imprezy, by zająć ustawione specjalnie w tym celu krzesełka. Ale nie. Pewnie, kurwa, po co siedzieć na dupie metr od wybiegu, skoro można wziąć bachora na barana i podejść jak najbliżej, żeby zasłaniać wszystkim (zwłaszcza Masonowi) cały jebany widok.
Nie znosił pokazów mody w centrach handlowych. Nigdy nic nie szło tak, jak trzeba.
Zgodził się robić tu zdjęcia tylko dlatego, że Marc Anklers (wchodząca gwiazda świata mody, świeżo upieczony projektant, istne złote dziecko) go zatrudnił. Gdyby to zrobił ktoś inny, mógłby się z miejsca w dupę pocałować.
Szkoda tylko, że Marc miał dość specyficzne podejście do pokazów. Musimy wyjść z modą do ludzi, mówił. To sztuka performance'u, przekonywał.
Chuja tam, a nie.
- Przepraszam - warknął na jakąś typiarę z fryzurą typowej Karen, a kogoś innego dźgnął łokciem w brzuch. Wpięta w kieszeń marynarki dość spora plakietka z napisem "media" nie pomagała w utorowaniu sobie drogi, równie dobrze mogła nie istnieć. Zupełnie jak cały ten event.
Zaczynało się.
Zaczynało się, a on nadal stał przed pierwszym rzędem krzeseł, zamiast być już na z góry upatrzonej pozycji i czekać w gotowości na pojawienie się pierwszego modela. Kolekcja była wspaniała - widział kilka sneak peaków na instagramie Marca - więc wiedział, że mimo wszystko warto się trochę przemęczyć.
Ale jak się przemęczyć, kiedy nie może wykonywać swojej pieprzonej pracy przez tłum bydła?!
Lampa błyskowa wydała z siebie charakterystyczny, przeciągły dźwięk ładowania, który jednak nie zakończył się trzaskiem przy wykonaniu pierwszego zdjęcia. Bo do tego zdjęcia zwyczajnie nie doszło.
Liam, zaaferowany sytuacją i ogarnianiem iso w tych chorych warunkach, ze ślepiami wbitymi w ekran aparatu, próbował przedostać się w stronę sceny idąc wzdłuż siedzącej widowni. I wszystko byłoby się udało, gdyby nie nogi.
Nie te Masona, oczywiście.
Długie nogi, których Mason nie zauważył i o które zwyczajnie wziął się i wyjebał.
- Ja pierdolę, co za miejsce, nie do życia, kurwa - wystękał z podłogi odruchowo, zanim jeszcze zaczął sprawdzać, co z jego sprzętem. Po upewnieniu się, że nic się nie rozpieprzyło, zerknął na właściciela nóg. Był opalony i miał kilka naprawdę uroczych piegów na nosie. - Na co się tak gapisz.
Jake Raven O'Brien
Jake Raven O'Brien
Fresh Blood Lost in the City
Re: Centrum handlowe
Nie Kwi 05, 2020 4:21 pm
Pokaz mody nie budził w nim równie pozytywnych odczuć, co u większości zebranych. O ile nie miał nic do markowych i drogich ubrań, znacznie bardziej wolał je oglądać w lustrze na samym sobie. Takie wydarzenia kojarzyły mu się z ludzkim zoo na wybiegu – wychudzone szkapy wciskano w niewyobrażalnie małe rozmiary ubrań. Nieważne, czy miało się do czynienia z modelką czy z modelem – ich jedynym zdaniem na tym świecie było wyglądanie, jak nie z tego świata, gdy wkraczali na wybieg w wymyślnych strojach z kolekcji „Nie dla plebsu” z grzeczności nazywanej kolekcją wiosenną. Rzecz jasna, nie miał nic przeciwko drogim rzeczom – gdyby chciał wykupiłby całe stoisko, łącznie z modelami i kolekcją ubrań – ale nie zmieniało to faktu, że dziś Jake był tu wyłącznie z konieczności. Ta konieczność sprawiła, że został zmuszony zająć miejsce w pierwszym rzędzie i godnie reprezentować rodzinę O'Brienów, co w jego rozumieniu oznaczało uśmiechanie się w przekonująco uprzejmy sposób do tych, którzy mieli dobrze go zapamiętać.
  Oczywiście był w tym mistrzem.
  Albo ilość włożonych w sponsoring pieniędzy wprost proporcjonalnie przekładała się na pogorszenie wzroku wśród głównych organizatorów.
  Gdyby Matt nie miał na dziś innych planów, nie musiałby siedzieć tu sam z jakąś pomarszczoną koneserką mody u boku – nieudolnie próbowała ukryć swój wiek pod warstwą makijażu – wyprostowaną tak, jakby ktoś wepchnął jej gruby kij w kościstą dupę. Możliwe, że lata temu sama stąpała po wybiegach głodząc się do cienkiej granicy anoreksji, dopóki przestała być użyteczna. Teraz mogła podziwiać jedynie młodsze następczynie. Ale czy na pewno? Raven przyglądał jej się przez chwilę, zainteresowany skupieniem, z jakim wpatrywała się w jeszcze pusty wybieg. Ludzie, którzy niecierpliwili się, by zobaczyć nową kolekcję, zachowywali się zupełnie inaczej – ona czekała na coś zupełnie innego. Możliwe, że chciała przekonać samą siebie, że współczesne modelki nie dorastały jej do pięt. Możliwe, że przyszła tu z nadzieją, że któraś z nich wypierdoli się o własne nogi.
  Kąciki ust ciemnowłosego mimowolnie wykrzywiły się w rozbawionym uśmiechu, jednak od tej pory już na nią nie patrzył. Złote oczy skierowały swój wzrok na centrum tego wydarzenia. Nie przeszkadzał mu tłum szalejący dookoła, bo dzięki niemu o wiele trudniej było rzucić się komuś w oczy, szczególnie że cyrk właśnie się rozpoczynał. Muzyka, która popłynęła z głośników wypełniając cały hol centrum handlowego, nie wystarczyła, by zapowiedzieć rozpoczęcie pokazu – dzieciak, który siedział wysoko na ramionach rodzica, zasłaniając widok niektórym z uczestników, wymierzył swój drobny palec ku pierwszej modelce przed gośćmi imprezy, wydając z siebie piskliwe „PAĆ”. Najwidoczniej poza szkapami, mieli tu też małpy. I jak nie lubić pokazów mody?
  Excelsior nie mógł darować sobie podzielenia się ze światem tym, gdzie się znajdował. Nic dziwnego, że w czasie największego zamieszania, postanowił wyciągnąć telefon i uniósłszy rękę wysoko, wcisnął przycisk, by uchwycić kobietę na wybiegu. Jedna z „obiecujących” kreacji już za moment miała wylądować na jego Instagramie. Wystarczył jeszcze krótki opis...
  Coś szarpnęło za jego nogi.
  Niezrażony tym faktem, jak i tym, że jakaś ciemna plama śmignęła przed jego nosem, wyraźnie zmierzając w stronę podłogi, dokończył wystukiwanie tekstu w klawiaturę telefonu. Nie czuł się winny tego, że ktoś nie patrzył, gdzie stawia kroki. Za to na pewno mógł poświęcić więcej uwagi osobie z męskim głosem, zanim nazwał ją dziunią na swoim portalu społecznościowym. Uniósł spojrzenie znad wyświetlacza, skupiając wzrok na długowłosym nieznajomym.
  ― Na co się tak gapisz.
Na twoją starą. Pewnie musisz być do niej bardzo podobny.
  ― Wciąż się zastanawiam. Nie wyglądasz na azjatyckiego turystę z aparatem. A jeśli przyszedłeś robić mi zdjęcia z ukrycia, wolałbym inną perspektywę. Najlepiej wykluczającą siedzenie na moich nowych butach. — Ostentacyjnie poruszył nogą na tyle, na ile pozwalał mu ciężar czarnowłosego.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach