▲▼
— Rosja? Ale super! Jak tam jest? Serio jeździcie na niedźwiedziach? Nie no żartuję, ale wiesz ludzie tak się śmieją. W sumie z Kanadyjczyków też się śmieją, że hodujemy pingwiny zamiast psów, więc całkiem do siebie pasujemy. Tylko w Rosji chyba jest jeszcze zimniej? A co do mnie, czy Stany Zjednoczone liczą się jako zagranica? — roześmiała się, rozkładając nieznacznie ręce na boki. W końcu odbyła kilka wycieczek do jakiegoś Nowego Jorku, Chicago czy nawet Los Angeles, ale to tyle. Zawsze marzyła jej się wycieczka do Europy, lecz rodzice średnio mogli sobie na to pozwolić, zwłaszcza po zaadoptowaniu nowej córki.
Na pytanie o zdjęcie z budki prawie podskoczyła w miejscu.
— Zdjęcie, własnie. Rany, miałam ci dać twoją kopię, ale no wiesz, myślałam że więcej się nie spotkamy i zapomniałam — zrobiła przepraszającą minę, zaraz grzebiąc chwilę w torbie. Wyciągnęła ze środka portfel i jego również przegrzebała, zaraz wyciągając pojedynczy pasek z serią zdjęć w stronę Ivo.
— Trzymaj — tuż po przekazaniu mu przedmiotu, spojrzała z zaciekawieniem na schowanego za nim Iana, kurczowo trzymającego się jego ręki.
— To twój młodszy brat? Rany ale jesteście podobni, super że obaj się dostaliście, też chciałabym jechać z moją siostrą — problem w tym że Aitch raczej nie była zbytnio zainteresowana podobnymi rzeczami.
Wtem do jej uszu przedarł się znajomy głos.
"G'MORNING Y'ALL"
Tylko jedna osoba darła się w ten sposób. Mina Liaison momentalnie z wcześniejszego względnego spokoju zmieniła się w istną ekscytację godną "! :DDD". Zwróciła się w kierunku Kennetha ciesząc michę jakby co najmniej wygrała tysiąc dolców na loterii.
— KENNY, NIE WIEDZIAŁAM ŻE TEŻ JEDZIESZ — chwilowo zapomniała o swoim niebieskookim księciu i zgniotła w uścisku nagrzanego Australijczyka, który był jedną z niewielu osób, przy których faktycznie mogła się poczuć drobniejsza. Nie żeby miała jakikolwiek problem z górowaniem wzrostem nad innymi.
— Jeśli mamy jakikolwiek wpływ na miejsca to zaklepuję — poklepała go dla podkreślenia własnych słów po klacie (bo nie chciało jej się wyciągać rąk wyżej, cóż). Rozejrzała się po wszystkich uczniach, podpierając biodra rękami.
— To jak, ktoś idzie ze mną się poszlajać po sklepach? Lotniska są ekstra mają tu taki gigantyczny Toblerone — zademonstrowała rękami jaki gigantyczny był, prawie podskakując w miejscu na samą myśl.
First topic message reminder :
Nie jest to największe lotnisko w kraju, jednak z pewnością nie można powiedzieć, żeby prezentował się o wiele gorzej niż inne. Liczni inwestorzy dbają o jego modernizację, a sam budynek jest prawie w 90% automatyzowany. To właśnie tutaj przetacza się codziennie masa ludzi odlatująca z kraju lub przylatująca do niego.
Oczywiście na lotnisku nie mogło zabraknąć miejsc, w których można napić się czegoś ciepłego lub zjeść dobry posiłek.
► Starbucks. Kawiarnia oferuje szeroki, począwszy na zwykłych kawach, idealnych specjalnie dla tych, co wolą zostać przy tradycyjnym menu, a kończąc na przeróżnych wariacjach napoi. Cała kawiarnia jest utrzymana w jasnych kolorach. Przy ścianach ustawiono wygodne, wielkie poduszki, zamiast krzeseł, co tylko nadaje temu miejscu przyjaznego charakteru.
► Food on the Fly. Już przed wejściem restauracja kusi zapachami przeróżnych potraw. Można tu znaleźć głównie kanadyjskie dania, jednak w karcie nie zabrało również paru pozycji z innych kuchni świata.
Oczywiście na lotnisku nie mogło zabraknąć miejsc, w których można napić się czegoś ciepłego lub zjeść dobry posiłek.
► Starbucks. Kawiarnia oferuje szeroki, począwszy na zwykłych kawach, idealnych specjalnie dla tych, co wolą zostać przy tradycyjnym menu, a kończąc na przeróżnych wariacjach napoi. Cała kawiarnia jest utrzymana w jasnych kolorach. Przy ścianach ustawiono wygodne, wielkie poduszki, zamiast krzeseł, co tylko nadaje temu miejscu przyjaznego charakteru.
► Food on the Fly. Już przed wejściem restauracja kusi zapachami przeróżnych potraw. Można tu znaleźć głównie kanadyjskie dania, jednak w karcie nie zabrało również paru pozycji z innych kuchni świata.
LOTNISKO
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą na lotnisku? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą na lotnisku? Kliknij na W.
Nadszedł ten dzień. Nawet jeśli Ian próbował udawać, że cały ten wyjazd nie rusza go aż tak bardzo, w rzeczywistości nieustannie musiał dusić w środku swoje wieczne podekscytowanie. W końcu nie tylko pierwszy raz leciał zagranicę, ale i w ogóle leciał samolotem. Nie był pewien jak zareaguje na lot, a fakt że dzień wcześniej wpadł z Ivo na genialny pomysł oglądania nowej edycji "Katastrof w przestworzach", ledwo co zmrużył oko. Przez całą noc wiercił się na boki w swoim łóżku, aż w końcu z rezygnacją wepchnął się do pokoju bliźniaka, wcisnął mu pod ramię i dopiero wtedy przespał całe trzy godziny podczas których śniło mu się jak spadają do oceanu, uderzają w ziemię i ogólnie giną na kilkadziesiąt przeróżnych sposobów. Co za pozytywny start wycieczki.
Gdy w końcu znaleźli się na lotnisku nie tyle trzymał się blisko Ivo co dosłownie trzymał go za rękę, zupełnie jakby przerażało go że się zgubi i zostanie tu sam. Na wieki wieków. Zaginie na jakiejś bramce i słuch po nim zaginie. A wystarczyło, że to jego słuch zaginął w akcji przy porodzie, co nie. Patrzył uważnie na nauczyciela, potem na instrukcję, a następnie został wepchnięty do kolejki przed brata, choć co rusz odwracał się w jego stronę.
— "Ale nie odchodź za daleko, okej?" — poprosił szukając jeszcze wzrokiem Ilyi, który stanowił jego potencjalną ścieżkę ucieczki numer dwa. W końcu znalazł się po drugiej stronie ze swoimi rzeczami, nieustannie stojąc za Ivo jak cień, gdy podeszła do nich ta sama wysoka dziewczyna o różowych włosach, którą widział ostatnio podczas walentynek. Nawet miał ich zdjęcie na telefonie. Pomachał jej krótko na przywitanie nie był jednak w stanie wykrzesać z siebie więcej energii. Zbyt mocno skupiał się na nadchodzącym locie.
Gdy w końcu znaleźli się na lotnisku nie tyle trzymał się blisko Ivo co dosłownie trzymał go za rękę, zupełnie jakby przerażało go że się zgubi i zostanie tu sam. Na wieki wieków. Zaginie na jakiejś bramce i słuch po nim zaginie. A wystarczyło, że to jego słuch zaginął w akcji przy porodzie, co nie. Patrzył uważnie na nauczyciela, potem na instrukcję, a następnie został wepchnięty do kolejki przed brata, choć co rusz odwracał się w jego stronę.
— "Ale nie odchodź za daleko, okej?" — poprosił szukając jeszcze wzrokiem Ilyi, który stanowił jego potencjalną ścieżkę ucieczki numer dwa. W końcu znalazł się po drugiej stronie ze swoimi rzeczami, nieustannie stojąc za Ivo jak cień, gdy podeszła do nich ta sama wysoka dziewczyna o różowych włosach, którą widział ostatnio podczas walentynek. Nawet miał ich zdjęcie na telefonie. Pomachał jej krótko na przywitanie nie był jednak w stanie wykrzesać z siebie więcej energii. Zbyt mocno skupiał się na nadchodzącym locie.
Aby pojechać na wyminę musiał wypełnić papiery parę tygodni wcześniej. Prawie miesiąc wcześniej, ale tylko tak mu się zdawało. Oczekiwanie na odpowiedź z strony szkoły również długo zajęło, ale jak to na Huanga przystało nie myślał o tym, czy się dostanie, czy nie. Jednak w ten sam dzień, kiedy szkoła wyszła z taką propozycją poinformował swoje rodzeństwo, że zgłosił się do tego i najprawdopodobniej będą mu potrzebne jakieś pieniądze, na wymianę waluty prze wyjazdem.
Jeszcze przed jakiekolwiek informacji od dyrekcji szkoły w Kanadzie, na jego konto wpłynęły nawet spore sumy pieniędzy, pierwsza było od starszej siostry, która była wniebowzięta, druga od starszego brata, a na samym końcu przeciętna suma od jego mamy. Nie sądził, że jego matka również coś wpłaci. Pewnie siora się wygadała jak była u niej i takim cudem się dowiedziała i zdecydowała dać trochę pieniędzy, aby jej syn nie musiałby prosić o pożyczkę od innych uczniów podczas wymiany.
To był dla Suna bardzo ważny gest, więc zakodował sobie, że tą część przeznaczy na jakiś prezent dla mamy z Norwegii.
Po otrzymaniu listu i przeczytaniu go na początku nie mógł uwierzyć, że się dostał. Po przeczytaniu formalnego teksu układanego przez dyrektora albo vice dostrzegł swoje imię. Był pod wrażeniem, że nie zrobili żadnego błędu w imieniu ani w nazwisku.
Inny licealista wychowywany przez dwójkę rodziców, cieszyłby się jak szalony, ale u Suna reakcja była całkiem odmienna. Po przeczytaniu cicho na głos swojego imienia wpadł w oniemienie, a później w płacz szczęścia, że jednak w jego życiu znajduje się chociaż odrobina tego.
Przy pakowaniu rozważał nad walizką na kółkach albo przenośnej. W końcu doszedł do wniosku, że weźmie przenośnią walizkę i bagaż podręczny. W bagażu podręcznym zabrał same potrzebne rzeczy, a w walizce swoje ubrania i jeszcze dzień przed wstawienie się na lotnisku wymienił walutę na norweską.
Dzień wyjazdu. Wstawił się na lotnisku, oddając wcześniej walizkę, podpisaną swoim imieniem, aby znalazła się na pokładzie samolotu. A z bagażem podręcznym zaczął szukać swoje grupy. Liczył się z tym, że mogą być różne roczniki uczestniczyć, więc... W ogóle się tym nie przejmował.
Przemierzał w poszukiwaniach lotnisko. Ubrany w jasną bluzkę z podwiniętymi rękawami do połowy przedramion, niebieskie dżinsy z przetartymi nogawkami i podwiniętymi nogawkami - to od siostry i białymi adidasami. Oczywiście miał założone swoje kolczyki, z którymi się nie roztaje, na szyi jakiś naszyjnik, a na lewej ręce cztery bransoletki, z czego jedna była wykonana z materiału, z trzy pozostałe z srebra albo z nieprawdziwego tego tworzywa i na palcu wskazującym srebrny pierścionek.
Stylizacja na wyjazd (kolor włosów ma czarny)
Po paru minutach wreszcie ich znalazł. Niektórzy już znajdowali się za bramką. nic mu nie pozostało, aby on też przeszedł kontrolę, ale po przeczytaniu instrukcji co trzeba zrobić uśmiechnął lekko pod nosem, bo większość z swojej biżuterii musiał ściągnąć do pojemnika, a to trochę mu zajmie. Najpierw poszedł bagaż podręczny. Następnie, telefon, naszyjnik, pierścionek, trzy bransoletki, a później wszystkie kolczyki, czyli w sumie cztery.
W końcu mógł przejść przez bramkę i nic nie zasygnalizowało, aby musiał jeszcze coś z siebie zdjąć. Miał z tym wprawę, bo jak przyleciał do Kanady, również musiał oddać się kontroli. Po zabraniu, wszystkich swoich rzeczy przeszedł na bok i przywitał się z zebranymi ludźmi. W międzyczasie oczywiście zaczął wszystko zakładać na siebie z powrotem. Bez tego czuł się jakoś dziwnie. Lubił nosić różne dodatki na swoim ciele.
Jeszcze przed jakiekolwiek informacji od dyrekcji szkoły w Kanadzie, na jego konto wpłynęły nawet spore sumy pieniędzy, pierwsza było od starszej siostry, która była wniebowzięta, druga od starszego brata, a na samym końcu przeciętna suma od jego mamy. Nie sądził, że jego matka również coś wpłaci. Pewnie siora się wygadała jak była u niej i takim cudem się dowiedziała i zdecydowała dać trochę pieniędzy, aby jej syn nie musiałby prosić o pożyczkę od innych uczniów podczas wymiany.
To był dla Suna bardzo ważny gest, więc zakodował sobie, że tą część przeznaczy na jakiś prezent dla mamy z Norwegii.
Po otrzymaniu listu i przeczytaniu go na początku nie mógł uwierzyć, że się dostał. Po przeczytaniu formalnego teksu układanego przez dyrektora albo vice dostrzegł swoje imię. Był pod wrażeniem, że nie zrobili żadnego błędu w imieniu ani w nazwisku.
Inny licealista wychowywany przez dwójkę rodziców, cieszyłby się jak szalony, ale u Suna reakcja była całkiem odmienna. Po przeczytaniu cicho na głos swojego imienia wpadł w oniemienie, a później w płacz szczęścia, że jednak w jego życiu znajduje się chociaż odrobina tego.
Przy pakowaniu rozważał nad walizką na kółkach albo przenośnej. W końcu doszedł do wniosku, że weźmie przenośnią walizkę i bagaż podręczny. W bagażu podręcznym zabrał same potrzebne rzeczy, a w walizce swoje ubrania i jeszcze dzień przed wstawienie się na lotnisku wymienił walutę na norweską.
Dzień wyjazdu. Wstawił się na lotnisku, oddając wcześniej walizkę, podpisaną swoim imieniem, aby znalazła się na pokładzie samolotu. A z bagażem podręcznym zaczął szukać swoje grupy. Liczył się z tym, że mogą być różne roczniki uczestniczyć, więc... W ogóle się tym nie przejmował.
Przemierzał w poszukiwaniach lotnisko. Ubrany w jasną bluzkę z podwiniętymi rękawami do połowy przedramion, niebieskie dżinsy z przetartymi nogawkami i podwiniętymi nogawkami - to od siostry i białymi adidasami. Oczywiście miał założone swoje kolczyki, z którymi się nie roztaje, na szyi jakiś naszyjnik, a na lewej ręce cztery bransoletki, z czego jedna była wykonana z materiału, z trzy pozostałe z srebra albo z nieprawdziwego tego tworzywa i na palcu wskazującym srebrny pierścionek.
Stylizacja na wyjazd (kolor włosów ma czarny)
Po paru minutach wreszcie ich znalazł. Niektórzy już znajdowali się za bramką. nic mu nie pozostało, aby on też przeszedł kontrolę, ale po przeczytaniu instrukcji co trzeba zrobić uśmiechnął lekko pod nosem, bo większość z swojej biżuterii musiał ściągnąć do pojemnika, a to trochę mu zajmie. Najpierw poszedł bagaż podręczny. Następnie, telefon, naszyjnik, pierścionek, trzy bransoletki, a później wszystkie kolczyki, czyli w sumie cztery.
W końcu mógł przejść przez bramkę i nic nie zasygnalizowało, aby musiał jeszcze coś z siebie zdjąć. Miał z tym wprawę, bo jak przyleciał do Kanady, również musiał oddać się kontroli. Po zabraniu, wszystkich swoich rzeczy przeszedł na bok i przywitał się z zebranymi ludźmi. W międzyczasie oczywiście zaczął wszystko zakładać na siebie z powrotem. Bez tego czuł się jakoś dziwnie. Lubił nosić różne dodatki na swoim ciele.
Od kilku dni wymiana była tematem numer jeden niemalże wszystkich osób w szkole. Nie miało znaczenia, czy ktoś się na nią wybierał, czy pozostawał w kraju – zdawało się, że nikt nie żyje niczym innym.
Mason miał tego serdecznie dość, a im bliżej było do daty wylotu, tym gorszy nastrój mu towarzyszył. Doceniał możliwości, które dawały tego typu wydarzenia i rozumiał, jak ważne dla młodych ludzi było zbieranie doświadczeń. Całą przyjemność z nadchodzącego wylotu odbierały mu jednak dwie sprawy.
Po pierwsze nie zapisał się na wymianę z własnej woli. Jego matka nie dała mu wyjścia, a po ostatnich wydarzeniach – jak odkrycie, że jej syn powtarza rok i to z gorszymi dzieciakami – zwyczajnie nie chciał jej niepotrzebnie denerwować. Przywykł już, że widywali się jedynie w święta lub przy okazji innych uroczystości, a groźba powrotu do domu rodzinnego, brzmiała wystarczająco przerażająco, by był gotów grzecznie potakiwać główką w nadziei, że to uspokoi sytuację między nimi.
Gorsze niż samo bycie zmuszonym do wyjazdu, był jednak okres jego trwania. Miesiąc bez swoich kotów i to tyle kilometrów od ukochanych czterech ścian? Wśród znajomych ze szkoły? Nie, to zdecydowanie nie było coś, z czym Mason mógł czuć się dobrze. Na twarzy przybierał maskę obojętności, ale w jego wnętrzu wszystko zdawało się trząść z przerażenia. Ludzie byli zaskoczeni, jak mało uczuć wzbudza w nim wyprawa do Norwegii, nawet nie wiedząc, jak daleko od prawdy były tego typu przypuszczenia.
Dzień przed wylotem koty trafiły więc do rodziców, a o rośliny w jego mieszkaniu miała dbać pomoc domowa z rezydencji Scarecrow. Kolejna kwestia, która mu nie odpowiadała. Odkąd zamieszkał sam, odzwyczaił się od obcych ludzi kręcących się po jego terenie. Nie zgodził się na zatrudnienie sprzątaczki i niemalże wszystko robił samodzielnie. Jasne, często bywał w pralni, gdy cokolwiek się zepsuło, zaraz dzwonił po pomoc i z początku regularnie musiał pytać o radę pomocnego Google, ale radził sobie. Był z tego dumny, a teraz czuł, jakby ową dumę ktoś rzucił na ziemię i podeptał.
Wolał uniknąć spóźnienia, więc wyjechał z domu wcześniej i całe szczęście, że się na to zdecydował, bo taksówkarz, albo był wyjątkowo nieobeznany w mieście (co zdecydowanie nie było prawdą), albo próbował go naciągnąć na wyższą kwotę. Pod lotnisko zajechał więc (plus minus) o czasie (bliżej plusa niż minusa) i zapłacił za przejazd nie zostawiając nawet najmniejszego napiwku. Chwycił swoją walizkę i spróbował odnaleźć się w tej plątaninie ludzi. Próbował jak mógł! Miał wyraźnie napisane, gdzie powinien się udać, a na słabe oznaczenia lotnisko nie mogło narzekać. Tymczasem Mason miał wrażenie, że chodzi w kółko, a czas przecież leciał.
Fantastycznie, jeszcze się tutaj zgub i spóźnij na odprawę.
W tym momencie chłopak był zły na siebie, na rodziców, na dyrekcję szkoły, na architekta lotniska, na zarząd tego miejsca, na ludzi, którzy przechodzili obok niego i wiedzieli gdzie iść... Miał ochotę czymś rzucić – najchętniej plecaczkiem przewieszonym na ramieniu – ale komuś o nazwisku Scarecrow nie wypadało robić scen, co tylko potęgowało jego potrzebę rozwalenia czegoś. To nie był dobry dzień. To nie mógł być dobry dzień!
Mason miał tego serdecznie dość, a im bliżej było do daty wylotu, tym gorszy nastrój mu towarzyszył. Doceniał możliwości, które dawały tego typu wydarzenia i rozumiał, jak ważne dla młodych ludzi było zbieranie doświadczeń. Całą przyjemność z nadchodzącego wylotu odbierały mu jednak dwie sprawy.
Po pierwsze nie zapisał się na wymianę z własnej woli. Jego matka nie dała mu wyjścia, a po ostatnich wydarzeniach – jak odkrycie, że jej syn powtarza rok i to z gorszymi dzieciakami – zwyczajnie nie chciał jej niepotrzebnie denerwować. Przywykł już, że widywali się jedynie w święta lub przy okazji innych uroczystości, a groźba powrotu do domu rodzinnego, brzmiała wystarczająco przerażająco, by był gotów grzecznie potakiwać główką w nadziei, że to uspokoi sytuację między nimi.
Gorsze niż samo bycie zmuszonym do wyjazdu, był jednak okres jego trwania. Miesiąc bez swoich kotów i to tyle kilometrów od ukochanych czterech ścian? Wśród znajomych ze szkoły? Nie, to zdecydowanie nie było coś, z czym Mason mógł czuć się dobrze. Na twarzy przybierał maskę obojętności, ale w jego wnętrzu wszystko zdawało się trząść z przerażenia. Ludzie byli zaskoczeni, jak mało uczuć wzbudza w nim wyprawa do Norwegii, nawet nie wiedząc, jak daleko od prawdy były tego typu przypuszczenia.
Dzień przed wylotem koty trafiły więc do rodziców, a o rośliny w jego mieszkaniu miała dbać pomoc domowa z rezydencji Scarecrow. Kolejna kwestia, która mu nie odpowiadała. Odkąd zamieszkał sam, odzwyczaił się od obcych ludzi kręcących się po jego terenie. Nie zgodził się na zatrudnienie sprzątaczki i niemalże wszystko robił samodzielnie. Jasne, często bywał w pralni, gdy cokolwiek się zepsuło, zaraz dzwonił po pomoc i z początku regularnie musiał pytać o radę pomocnego Google, ale radził sobie. Był z tego dumny, a teraz czuł, jakby ową dumę ktoś rzucił na ziemię i podeptał.
Wolał uniknąć spóźnienia, więc wyjechał z domu wcześniej i całe szczęście, że się na to zdecydował, bo taksówkarz, albo był wyjątkowo nieobeznany w mieście (co zdecydowanie nie było prawdą), albo próbował go naciągnąć na wyższą kwotę. Pod lotnisko zajechał więc (plus minus) o czasie (bliżej plusa niż minusa) i zapłacił za przejazd nie zostawiając nawet najmniejszego napiwku. Chwycił swoją walizkę i spróbował odnaleźć się w tej plątaninie ludzi. Próbował jak mógł! Miał wyraźnie napisane, gdzie powinien się udać, a na słabe oznaczenia lotnisko nie mogło narzekać. Tymczasem Mason miał wrażenie, że chodzi w kółko, a czas przecież leciał.
Fantastycznie, jeszcze się tutaj zgub i spóźnij na odprawę.
W tym momencie chłopak był zły na siebie, na rodziców, na dyrekcję szkoły, na architekta lotniska, na zarząd tego miejsca, na ludzi, którzy przechodzili obok niego i wiedzieli gdzie iść... Miał ochotę czymś rzucić – najchętniej plecaczkiem przewieszonym na ramieniu – ale komuś o nazwisku Scarecrow nie wypadało robić scen, co tylko potęgowało jego potrzebę rozwalenia czegoś. To nie był dobry dzień. To nie mógł być dobry dzień!
Zapomniało mu się, dobra?
Dosłownie odkąd usłyszał, że dostał się na wymianę, to poskakał przez kilka minut (uderzając przy tym głową o futrynę, bo był, kurna, za duży na takie akrobacje), po czym po prostu zapomniał o co mu chodziło i poszedł trenować dalej. Więc nie pakował się do ostatniej chwili, nie ogarniał do ostatniej chwili, nie robił nic. Do ostatniej chwili, czyli aż nie zadzwoniła do niego matka i ze swoim dziwnym akcentem, o którym sam Kenny nie wiedział, jakim cudem go rozumiał, drąc się po nim i każąc mu zabierać dupsko po walizki. Biedny Kenny, co by zrobił bez matuli. Na pewno spakowałby same letnie ubrania, zapominając, że Norwegia to nie Australia. Ech.
ALE! Ogarnął się, nawet się nie spóźnił na odprawę bagażową, ogarnął mózg (w miarę), znalazł ludzi, rozpoznał ludzi, ogarnął ludzi.
- G'MORNING Y'ALL - rozdarł się na cały regulator, wymachując torbą podręczną, kiedy wreszcie znalazł się za bramkami - trzy razy trzeba mu było powtarzać, że nie musi zdejmować spodni do kontroli - i wyszczerzył się do każdego z osobna, jakby byli zwierzątkami w zoo. Co z tego, że już się z nimi witał, co nie? I dosłownie zaczął kroczyć wokół nich jak drapieżnik. Szkoda tylko że z miną godną głupawego kocięcia. - To kto chce siedzieć z Keniuszkiem, koledzy i koleżanki?
...a to miejsca nie były czasem przypisane z góry?
Dosłownie odkąd usłyszał, że dostał się na wymianę, to poskakał przez kilka minut (uderzając przy tym głową o futrynę, bo był, kurna, za duży na takie akrobacje), po czym po prostu zapomniał o co mu chodziło i poszedł trenować dalej. Więc nie pakował się do ostatniej chwili, nie ogarniał do ostatniej chwili, nie robił nic. Do ostatniej chwili, czyli aż nie zadzwoniła do niego matka i ze swoim dziwnym akcentem, o którym sam Kenny nie wiedział, jakim cudem go rozumiał, drąc się po nim i każąc mu zabierać dupsko po walizki. Biedny Kenny, co by zrobił bez matuli. Na pewno spakowałby same letnie ubrania, zapominając, że Norwegia to nie Australia. Ech.
ALE! Ogarnął się, nawet się nie spóźnił na odprawę bagażową, ogarnął mózg (w miarę), znalazł ludzi, rozpoznał ludzi, ogarnął ludzi.
- G'MORNING Y'ALL - rozdarł się na cały regulator, wymachując torbą podręczną, kiedy wreszcie znalazł się za bramkami - trzy razy trzeba mu było powtarzać, że nie musi zdejmować spodni do kontroli - i wyszczerzył się do każdego z osobna, jakby byli zwierzątkami w zoo. Co z tego, że już się z nimi witał, co nie? I dosłownie zaczął kroczyć wokół nich jak drapieżnik. Szkoda tylko że z miną godną głupawego kocięcia. - To kto chce siedzieć z Keniuszkiem, koledzy i koleżanki?
...a to miejsca nie były czasem przypisane z góry?
Skłamałby, gdyby powiedział, że pierwszy lot samolotem w ogóle go nie stresuje. Już od kilku dni zastanawiał się nad tym, jak bardzo mogą mieć przekichane, gdyby w czasie lotu doszło do jakiejś awarii. Na dodatek oglądanie z Ianem serii o katastrofach lotniczych wcale nie zadziało pozytywnie na nastawienie Ivo. Dopiero na lotnisku uświadomił sobie, że tak naprawdę już przestał się denerwować podróżą, a strach zamienił się w coś co mógłby nazwać podekscytowaniem, mimo że kompletnie nie dawał tego po sobie poznać.
Trzymał się cały czas grupy, woląc nie oddalać się za bardzo od innych. Prawdopodobnie szybko zgubiłby się między ludźmi i na dodatek wpakowałby w to wszystko Iana, którego nie odstępował na krok - nie żeby w ogóle mógł to jakkolwiek zrobić, skoro ten cały czas się go trzymał.
Jestem tuż za tobą, nigdzie nie odejdę — zamigał, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu, jakby chciał dodać otuchy bliźniakowi. Doskonale wiedział, że w Ian również się denerwował, więc tym bardziej blondyn nie mógłby się od tak oddalić i nic nawet nie napomknąć. Coś takiego na pewno nie spodobałoby się ciemnowłosemu, a Ivo dzisiaj zdecydowanie nie był w nastroju do drażnienia brata.
Gdy znalazł się pod drugiej stronie bramek, odetchnął z ulgą. Nie spodziewał się, aby cokolwiek miało zapikać, w końcu dostosował się do instrukcji, ale i tak nie mógł się wcześniej pozbyć tego złośliwego, cichego głosiku w głowie, dręczącego go, że i tak o czymś zapomniał i będzie musiał być sprawdzany po kilka razy, aż w końcu znajdzie przyczynę uruchomienia się piskliwego dźwięku. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, więc Ivo mógł spokojnie poczekać na resztę grupy.
Nawet nie zauważył, kiedy dołączyła do nich dziewczyna, którą poznał w kawiarni podczas walentynek. Od tamtego czasu nie mieli okazji się spotkać, ale blondyn niemal od razu przypomniał sobie kim była. Cóż, ciężko całkiem zapomnieć o dziewczynie, która swoim wzrostem sprawiała, że człowiek czuł się jeszcze niższy niż był w rzeczywistości. Chociaż już wcześniej jej twarz mignęła mu wśród innych uczniów, to jego myśli, będące kompletnie gdzie indzie, nie połączyły wątków.
— O hej — powiedział, w myślach po raz kolejny klnąc na swój wzrost. — Nie, to pierwszy raz. Ty byłaś już zagranicą? — zapytał, przewieszając torbę przez ramię. — W sumie to dalej masz nasze zdjęcia z budki? Wtedy całkiem zapomniałem cię zapytać, jak wyszły.
Oczywiście teraz w ogóle nie oczekiwał wyciągnięcia i pokazania fotek. No bo po co dziewczyna miałaby je nosić ze sobą.
Trzymał się cały czas grupy, woląc nie oddalać się za bardzo od innych. Prawdopodobnie szybko zgubiłby się między ludźmi i na dodatek wpakowałby w to wszystko Iana, którego nie odstępował na krok - nie żeby w ogóle mógł to jakkolwiek zrobić, skoro ten cały czas się go trzymał.
Jestem tuż za tobą, nigdzie nie odejdę — zamigał, unosząc kąciki ust w lekkim uśmiechu, jakby chciał dodać otuchy bliźniakowi. Doskonale wiedział, że w Ian również się denerwował, więc tym bardziej blondyn nie mógłby się od tak oddalić i nic nawet nie napomknąć. Coś takiego na pewno nie spodobałoby się ciemnowłosemu, a Ivo dzisiaj zdecydowanie nie był w nastroju do drażnienia brata.
Gdy znalazł się pod drugiej stronie bramek, odetchnął z ulgą. Nie spodziewał się, aby cokolwiek miało zapikać, w końcu dostosował się do instrukcji, ale i tak nie mógł się wcześniej pozbyć tego złośliwego, cichego głosiku w głowie, dręczącego go, że i tak o czymś zapomniał i będzie musiał być sprawdzany po kilka razy, aż w końcu znajdzie przyczynę uruchomienia się piskliwego dźwięku. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, więc Ivo mógł spokojnie poczekać na resztę grupy.
Nawet nie zauważył, kiedy dołączyła do nich dziewczyna, którą poznał w kawiarni podczas walentynek. Od tamtego czasu nie mieli okazji się spotkać, ale blondyn niemal od razu przypomniał sobie kim była. Cóż, ciężko całkiem zapomnieć o dziewczynie, która swoim wzrostem sprawiała, że człowiek czuł się jeszcze niższy niż był w rzeczywistości. Chociaż już wcześniej jej twarz mignęła mu wśród innych uczniów, to jego myśli, będące kompletnie gdzie indzie, nie połączyły wątków.
— O hej — powiedział, w myślach po raz kolejny klnąc na swój wzrost. — Nie, to pierwszy raz. Ty byłaś już zagranicą? — zapytał, przewieszając torbę przez ramię. — W sumie to dalej masz nasze zdjęcia z budki? Wtedy całkiem zapomniałem cię zapytać, jak wyszły.
Oczywiście teraz w ogóle nie oczekiwał wyciągnięcia i pokazania fotek. No bo po co dziewczyna miałaby je nosić ze sobą.
Złość nie była pożądanym uczuciem, ale Masona skutecznie motywowała do działania. Gdy wszystko zdawało się w nim gotować, wydawał się być zdeterminowany, by osiągnąć swój cel. Nawet przez myśl mu nie przyszła nagła ochota na użalanie się nad swoim losem. Chciał raczej ciskać przedmiotami, by ludzie przed nim się rozstępowali, odsłaniając widok akurat na odpowiednie miejsce odpraw. To czuł w środku, a jak widzieli go przechodzący obok ludzie?
Wysoko uniesiona głowa, która kierowała się to w prawo, to w lewo. Wyraźnie czegoś szukał i prawdopodobnie zależało mu na czasie. Nikomu ani niczemu poza tablicami nie poświęcał szczególnej uwagi. Zdawał się niemalże nie zauważać ludzi wokół siebie. I może tylko jego oczy stanowiły przygaszone odbicie emocji, które się w nim kumulowały, ale żadna z nich nie zamierzała znaleźć ujścia. Czuł tak wiele, ale wszystko to siedziało w nim czekając na zduszenie. Och, jakież to było typowe!
Gdy już powoli zaczynała kiełkować w nim myśl, że jego trud na nic się zda, całkiem niedaleko niego rozległ się krzyk osobnika dobrze mu znanego. Na tyle głośny, że przy chwilowo przerzedzonej ilości osób, Mason mógł go wyłapać. Takim oto sposobem dzięki Kennethowi udało mu się odnaleźć swoją grupę.
Nie zamierzał zmarnować jeszcze więcej czasu, tym bardziej że spodziewał się być ostatnią osobą, więc po prostu ustawił się w kolejce, uprzednio odkładając swoje rzeczy na odpowiednie miejsce. Wzrok jednak miał skupiony na Australijczyku, któremu nareszcie udało się przejść. Niemalże każdego dnia Mason zastanawiał się, czy ten chłopak bardziej go irytuje, czy jednak bawi, ale dzisiaj nie miał wątpliwości, że zdecydowanie wygrywało to pierwsze. Miał tylko nadzieję, że nie dane im będzie zająć miejsc obok siebie. W obecnej sytuacji marzył jedynie o tym, by zapaść w kilkugodzinny sen. Stąd też sportowy strój (nieczęsto można było zobaczyć go w dresach i bluzie, a włosy wiązał w kucyka jedynie na lekcje wf-u). Marzył, by zwinąć się w kulkę, zasnąć i obudzić, gdy podróż będą mieć już za sobą, a on będzie mógł wstać przysłowiową prawą nogą.
Dopiero gdy znalazł się po drugiej stronie bramki odkrył, że wcale nie był ostatnim uczniem. Nigdy nie lubił zjawiać się na ostatnią chwilę, tym bardziej gdy chodziło o coś na tyle poważnego, że spóźnienie było równoznaczne z rezygnacją z wymiany. Tyle że wcale nie było późno. To jedynie nowy zegarek Masona śpieszył, o czym chłopak nie mógł wiedzieć.
Założył ramiona na piersi, by cały świat widział, że nie ma ochoty rozmawiać i zapatrzył się w przestrzeń. Do jego wizerunku brakowało tylko słuchawek w uszach, ale wtedy mógłby nie usłyszeć słów opiekuna, więc zrezygnował z tej kuszącej wizji. Zamiast tego po prostu stał i głęboko oddychał.
Może cała ta złość była jedynie stresem? Objawem lęku przed spóźnieniem? Lęku przed tym, co miało go czekać? A może tak silnymi emocjami reagował jedynie na poczynania swoich rodziców? To jak go traktowali i czego od niego wymagali? Może też wszystko to było prawdą? Chłopak nie zamierzał dochodzić prawdziwych przyczyn swoich emocji. Chciał po prostu wsiąść do samolotu i zasnąć. A gdy się obudzi będzie lepiej. Tak, z całą pewnością.
Wysoko uniesiona głowa, która kierowała się to w prawo, to w lewo. Wyraźnie czegoś szukał i prawdopodobnie zależało mu na czasie. Nikomu ani niczemu poza tablicami nie poświęcał szczególnej uwagi. Zdawał się niemalże nie zauważać ludzi wokół siebie. I może tylko jego oczy stanowiły przygaszone odbicie emocji, które się w nim kumulowały, ale żadna z nich nie zamierzała znaleźć ujścia. Czuł tak wiele, ale wszystko to siedziało w nim czekając na zduszenie. Och, jakież to było typowe!
Gdy już powoli zaczynała kiełkować w nim myśl, że jego trud na nic się zda, całkiem niedaleko niego rozległ się krzyk osobnika dobrze mu znanego. Na tyle głośny, że przy chwilowo przerzedzonej ilości osób, Mason mógł go wyłapać. Takim oto sposobem dzięki Kennethowi udało mu się odnaleźć swoją grupę.
Nie zamierzał zmarnować jeszcze więcej czasu, tym bardziej że spodziewał się być ostatnią osobą, więc po prostu ustawił się w kolejce, uprzednio odkładając swoje rzeczy na odpowiednie miejsce. Wzrok jednak miał skupiony na Australijczyku, któremu nareszcie udało się przejść. Niemalże każdego dnia Mason zastanawiał się, czy ten chłopak bardziej go irytuje, czy jednak bawi, ale dzisiaj nie miał wątpliwości, że zdecydowanie wygrywało to pierwsze. Miał tylko nadzieję, że nie dane im będzie zająć miejsc obok siebie. W obecnej sytuacji marzył jedynie o tym, by zapaść w kilkugodzinny sen. Stąd też sportowy strój (nieczęsto można było zobaczyć go w dresach i bluzie, a włosy wiązał w kucyka jedynie na lekcje wf-u). Marzył, by zwinąć się w kulkę, zasnąć i obudzić, gdy podróż będą mieć już za sobą, a on będzie mógł wstać przysłowiową prawą nogą.
Dopiero gdy znalazł się po drugiej stronie bramki odkrył, że wcale nie był ostatnim uczniem. Nigdy nie lubił zjawiać się na ostatnią chwilę, tym bardziej gdy chodziło o coś na tyle poważnego, że spóźnienie było równoznaczne z rezygnacją z wymiany. Tyle że wcale nie było późno. To jedynie nowy zegarek Masona śpieszył, o czym chłopak nie mógł wiedzieć.
Założył ramiona na piersi, by cały świat widział, że nie ma ochoty rozmawiać i zapatrzył się w przestrzeń. Do jego wizerunku brakowało tylko słuchawek w uszach, ale wtedy mógłby nie usłyszeć słów opiekuna, więc zrezygnował z tej kuszącej wizji. Zamiast tego po prostu stał i głęboko oddychał.
Może cała ta złość była jedynie stresem? Objawem lęku przed spóźnieniem? Lęku przed tym, co miało go czekać? A może tak silnymi emocjami reagował jedynie na poczynania swoich rodziców? To jak go traktowali i czego od niego wymagali? Może też wszystko to było prawdą? Chłopak nie zamierzał dochodzić prawdziwych przyczyn swoich emocji. Chciał po prostu wsiąść do samolotu i zasnąć. A gdy się obudzi będzie lepiej. Tak, z całą pewnością.
Ana zaczęła biec w kierunku lotniska mając w ręku swój bagaż nie chciała się spóżnić na lot gdzie mają lecieć do innego kraju. Co za cholerstwo musiało jej przytrafić się, że musiała kilka minut zaspać czyżby głupi budzik nie zadzwonił na czas pobudki. Westchnęła kręcąc głową na boki. Nie mogła pozwolić sobie na utratę kilku minut, a tym bardziej sekund. Po chwili zauważyła grupkę uczniów z Riverdale spadł kamień z jej serca czyli udało się dotrzeć z drobnym opóżnieniem na zgromadzenie i nie zastanawiała jeszcze gdzie usiądzie w samolocie. A jak znała życie pewnie w pojedynkę usiądzie nie mając osoby do rozmów. Nie umiała jakoś prosto z mostu rozmawiać z innymi, bo nieśmiałość potrafiła w jej zachowaniu wygrywać. Po skończonym biegu zaczynała ciężko oddychać próbując unormować swój oddech żeby nie załatwić sobie strun głosowych. Po kilku minutach uspokoiła się rozglądając w towarzystwie innych osób. Na ten moment zastanawiała się, czy przywitać lub nie. Uśmiechnęła się przyjaźnie i przywitała.
- Hola wam — odpowiedziała swoim akcentem narodowym.
- Hola wam — odpowiedziała swoim akcentem narodowym.
Wielki dzień nadszedł i trzeba przyznać, że młody Russell chodził podekscytowany już niemalże od samego początku gdy pojawiła się wiadomość, iż dostał się na wymianę. Starał się tego nie uzewnętrzniać jednak nie za bardzo mu to szło. Można powiedzieć, że niemalże chodził uśmiechnięty. Co nie zdarzało mu się to za często. Spakował się od razu tego samego dnia po przeczytaniu potwierdzenia. Może i był wiecznie leniwy, ale nie chciał zostawiać tego na ostatnią chwilę, żeby nie okazało się, że w ostatnim momencie czegoś zapomniał.
Na lotnisku czuł się może nie jak u siebie, ale na pewno nie miał już stracha jak za pierwszym razem. Chociaż nie można powiedzieć, że odpoczął po ostatnim locie, to cieszył się na myśl wylotu. Pierwszą rzeczą jaką zrobił to namierzenie bliźniaków. Gdy tylko to zrobił niemalże podbiegł do nich.
- Gotowi na podróż?! Ja już nie mogę się doczekać. - Mówił i migał jedną ręką jednocześnie. - Wyspaliście się? W sumie możecie pospać w samolocie, trochę nam chyba tam zejdzie.
Zamilkł i tak samo dłoń zamarła mu w bezruchu. Rozgadał się. Podrapał się po policzku. Profilaktycznie wyciągnął telefon i szybko wystukał wiadomość, że żyje, dotarł na lotnisko i podał godzinę wylotu. Wysyłając ją wiadomo do kogo.
Nowo przybyłych witał krótkim skinieniem głowy lub nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Wyjątkiem była wysoka osóbka, którą spotkał podczas wypadu po ciastka w walentynki. Znów pojawiła się znikąd! Niedaleko nich! Na tyle blisko by system ostrzegawczy rozbudził się nieco.
JAK ONA MAJĄC TYLE WZROSTU POJAWIAŁA SIĘ TAK NAGLE?! (fakt, że często "znikał" w ekranie telefonu lub konsoli nie miał tu nic do rzeczy)
Na jej pytanie przytaknął lekko.
- Jeśli mieszkanie w Rosji się liczy, to tak. - Odpowiedział spokojnie i delikatnie cofnął się by znaleźć bardziej za Ianem. - A ty?
Na lotnisku czuł się może nie jak u siebie, ale na pewno nie miał już stracha jak za pierwszym razem. Chociaż nie można powiedzieć, że odpoczął po ostatnim locie, to cieszył się na myśl wylotu. Pierwszą rzeczą jaką zrobił to namierzenie bliźniaków. Gdy tylko to zrobił niemalże podbiegł do nich.
- Gotowi na podróż?! Ja już nie mogę się doczekać. - Mówił i migał jedną ręką jednocześnie. - Wyspaliście się? W sumie możecie pospać w samolocie, trochę nam chyba tam zejdzie.
Zamilkł i tak samo dłoń zamarła mu w bezruchu. Rozgadał się. Podrapał się po policzku. Profilaktycznie wyciągnął telefon i szybko wystukał wiadomość, że żyje, dotarł na lotnisko i podał godzinę wylotu. Wysyłając ją wiadomo do kogo.
Nowo przybyłych witał krótkim skinieniem głowy lub nie zwracał na nich szczególnej uwagi. Wyjątkiem była wysoka osóbka, którą spotkał podczas wypadu po ciastka w walentynki. Znów pojawiła się znikąd! Niedaleko nich! Na tyle blisko by system ostrzegawczy rozbudził się nieco.
JAK ONA MAJĄC TYLE WZROSTU POJAWIAŁA SIĘ TAK NAGLE?! (fakt, że często "znikał" w ekranie telefonu lub konsoli nie miał tu nic do rzeczy)
Na jej pytanie przytaknął lekko.
- Jeśli mieszkanie w Rosji się liczy, to tak. - Odpowiedział spokojnie i delikatnie cofnął się by znaleźć bardziej za Ianem. - A ty?
Zgłoszeni uczniowie
1. Liaison Allen
2. Mia Ana Chavarria
3. Mason Scarecrow
4. Sunzhong Huang
5. Kenneth Cameron
6. Ian Nixon
7. Rene Dubois
8. Ivo Nixon
9. Ilya Russell
Osoby wykreślone straciły swoją szansę na udział w wymianie międzynarodowej. Nie zostaną wobec nich wyciągnięte żadne konsekwencje, lecz jednocześnie nie mają już prawa pisać w Norwegii, ani nie otrzymają żadnego wynagrodzenia.
Ponadto zostanie wprowadzona jedna zmiana. Jako że jak widzicie sam wylot niestety wymaga nieco czasu - event zostanie wydłużony do 15 maja. Wprowadzimy to później fabularnie. Jeśli któryś z uczniów będzie chciał wrócić wcześniej - żaden problem.
Termin odpisu: do końca 5 kwietnia. Mamy weekend, więc powinniście znaleźć 5 minut na posta, gdyby ktoś miał problem - proszę o PW.
Pamiętajcie też, że pomiędzy moimi postami możecie pisać tyle swoich ile tylko chcecie! Nie musicie się ograniczać do jednego, chcecie się pobawić w SSP? Proszę bardzo!
_______________________________________
Selim stał za bramkami przeliczając wszystkich uczniów. Z rana dostał informację o rezygnacji jednego z uczniów, lecz nadal jednego mu brakowało. Wyciągnął z kieszeni listę i raz jeszcze przeliczył wszystkich od nowa. Szlag by to. Że też wszyscy nie mogli być punktualni i niczego mu nie utrudniać. Niby mieli jeszcze trochę czasu do odlotu, ale to nie zmieniało faktu, że momentalnie skoczyło mu ciśnienie. Szkoła urwie mu łeb, jeśli polecą bez jednego ze zgłoszonych, już i tak dyrekcja była wściekła przez rezygnację na ostatnią chwilę i stracone pieniądze na rezerwacjach.
Mason Scarecrow.
Ochrona i tak nie wypuści nikogo z nich już przez bramki, więc musiał się po prostu modlić, że dzieciak odbierze telefon, bo jak nie czeka go dzwonienie do jego matki, a tego zdecydowanie wolałby uniknąć. Zwłaszcza, że nie miał pewności, że rodzice w ogóle odstawiają go na lotnisko. Odwrócił się do reszty i już miał rzucać kolejnym ogłoszeniem, gdy zguba sama się znalazła. Odetchnął z ulgą i schował listę do kieszeni.
— Widzę, że mamy komplet. Miał z nami lecieć jeszcze jeden uczeń, ale dziś rano zgłosił rezygnację, dlatego też skład nieco nam się uszczuplił. Mamy jeszcze nieco czasu, więc przez najbliższe trzydzieści minut możecie pochodzić po strefie bezcłowej. Pamiętajcie tylko, by nie kupować niczego co jest zabronione na terenie samolotu. Za trzydzieści minut wszyscy macie się stawić pod Gatem 31. To w tamtą stronę — wskazał w prawo, by upewnić się że przynajmniej część załapie i uniknie zgubienia się.
— Jeśli ktoś boi się, że nie zdąży, lepiej niech od razu tam idzie i po prostu się czymś zajmie. Wifi macie. Pamiętajcie, punkt dziewiąta, Gate 31 — zaznaczył raz jeszcze i sam ruszył w tamtym kierunku. Sklepy nieszczególnie go interesowały, zwłaszcza że musiał przygotować wszystkie bilety do sprawdzenia.
1. Liaison Allen
2. Mia Ana Chavarria
3. Mason Scarecrow
4. Sunzhong Huang
5. Kenneth Cameron
6. Ian Nixon
8. Ivo Nixon
9. Ilya Russell
Osoby wykreślone straciły swoją szansę na udział w wymianie międzynarodowej. Nie zostaną wobec nich wyciągnięte żadne konsekwencje, lecz jednocześnie nie mają już prawa pisać w Norwegii, ani nie otrzymają żadnego wynagrodzenia.
Ponadto zostanie wprowadzona jedna zmiana. Jako że jak widzicie sam wylot niestety wymaga nieco czasu - event zostanie wydłużony do 15 maja. Wprowadzimy to później fabularnie. Jeśli któryś z uczniów będzie chciał wrócić wcześniej - żaden problem.
Termin odpisu: do końca 5 kwietnia. Mamy weekend, więc powinniście znaleźć 5 minut na posta, gdyby ktoś miał problem - proszę o PW.
Pamiętajcie też, że pomiędzy moimi postami możecie pisać tyle swoich ile tylko chcecie! Nie musicie się ograniczać do jednego, chcecie się pobawić w SSP? Proszę bardzo!
_______________________________________
Selim stał za bramkami przeliczając wszystkich uczniów. Z rana dostał informację o rezygnacji jednego z uczniów, lecz nadal jednego mu brakowało. Wyciągnął z kieszeni listę i raz jeszcze przeliczył wszystkich od nowa. Szlag by to. Że też wszyscy nie mogli być punktualni i niczego mu nie utrudniać. Niby mieli jeszcze trochę czasu do odlotu, ale to nie zmieniało faktu, że momentalnie skoczyło mu ciśnienie. Szkoła urwie mu łeb, jeśli polecą bez jednego ze zgłoszonych, już i tak dyrekcja była wściekła przez rezygnację na ostatnią chwilę i stracone pieniądze na rezerwacjach.
Mason Scarecrow.
Ochrona i tak nie wypuści nikogo z nich już przez bramki, więc musiał się po prostu modlić, że dzieciak odbierze telefon, bo jak nie czeka go dzwonienie do jego matki, a tego zdecydowanie wolałby uniknąć. Zwłaszcza, że nie miał pewności, że rodzice w ogóle odstawiają go na lotnisko. Odwrócił się do reszty i już miał rzucać kolejnym ogłoszeniem, gdy zguba sama się znalazła. Odetchnął z ulgą i schował listę do kieszeni.
— Widzę, że mamy komplet. Miał z nami lecieć jeszcze jeden uczeń, ale dziś rano zgłosił rezygnację, dlatego też skład nieco nam się uszczuplił. Mamy jeszcze nieco czasu, więc przez najbliższe trzydzieści minut możecie pochodzić po strefie bezcłowej. Pamiętajcie tylko, by nie kupować niczego co jest zabronione na terenie samolotu. Za trzydzieści minut wszyscy macie się stawić pod Gatem 31. To w tamtą stronę — wskazał w prawo, by upewnić się że przynajmniej część załapie i uniknie zgubienia się.
— Jeśli ktoś boi się, że nie zdąży, lepiej niech od razu tam idzie i po prostu się czymś zajmie. Wifi macie. Pamiętajcie, punkt dziewiąta, Gate 31 — zaznaczył raz jeszcze i sam ruszył w tamtym kierunku. Sklepy nieszczególnie go interesowały, zwłaszcza że musiał przygotować wszystkie bilety do sprawdzenia.
WSZYSCY UCZNIOWIE
Chętni na shopping z Liaison, proszę przeczytać... ostatnie zdanie!
Chętni na shopping z Liaison, proszę przeczytać... ostatnie zdanie!
— Rosja? Ale super! Jak tam jest? Serio jeździcie na niedźwiedziach? Nie no żartuję, ale wiesz ludzie tak się śmieją. W sumie z Kanadyjczyków też się śmieją, że hodujemy pingwiny zamiast psów, więc całkiem do siebie pasujemy. Tylko w Rosji chyba jest jeszcze zimniej? A co do mnie, czy Stany Zjednoczone liczą się jako zagranica? — roześmiała się, rozkładając nieznacznie ręce na boki. W końcu odbyła kilka wycieczek do jakiegoś Nowego Jorku, Chicago czy nawet Los Angeles, ale to tyle. Zawsze marzyła jej się wycieczka do Europy, lecz rodzice średnio mogli sobie na to pozwolić, zwłaszcza po zaadoptowaniu nowej córki.
Na pytanie o zdjęcie z budki prawie podskoczyła w miejscu.
— Zdjęcie, własnie. Rany, miałam ci dać twoją kopię, ale no wiesz, myślałam że więcej się nie spotkamy i zapomniałam — zrobiła przepraszającą minę, zaraz grzebiąc chwilę w torbie. Wyciągnęła ze środka portfel i jego również przegrzebała, zaraz wyciągając pojedynczy pasek z serią zdjęć w stronę Ivo.
— Trzymaj — tuż po przekazaniu mu przedmiotu, spojrzała z zaciekawieniem na schowanego za nim Iana, kurczowo trzymającego się jego ręki.
— To twój młodszy brat? Rany ale jesteście podobni, super że obaj się dostaliście, też chciałabym jechać z moją siostrą — problem w tym że Aitch raczej nie była zbytnio zainteresowana podobnymi rzeczami.
Wtem do jej uszu przedarł się znajomy głos.
"G'MORNING Y'ALL"
Tylko jedna osoba darła się w ten sposób. Mina Liaison momentalnie z wcześniejszego względnego spokoju zmieniła się w istną ekscytację godną "! :DDD". Zwróciła się w kierunku Kennetha ciesząc michę jakby co najmniej wygrała tysiąc dolców na loterii.
— KENNY, NIE WIEDZIAŁAM ŻE TEŻ JEDZIESZ — chwilowo zapomniała o swoim niebieskookim księciu i zgniotła w uścisku nagrzanego Australijczyka, który był jedną z niewielu osób, przy których faktycznie mogła się poczuć drobniejsza. Nie żeby miała jakikolwiek problem z górowaniem wzrostem nad innymi.
— Jeśli mamy jakikolwiek wpływ na miejsca to zaklepuję — poklepała go dla podkreślenia własnych słów po klacie (bo nie chciało jej się wyciągać rąk wyżej, cóż). Rozejrzała się po wszystkich uczniach, podpierając biodra rękami.
— To jak, ktoś idzie ze mną się poszlajać po sklepach? Lotniska są ekstra mają tu taki gigantyczny Toblerone — zademonstrowała rękami jaki gigantyczny był, prawie podskakując w miejscu na samą myśl.
Na chwilę zastygł, jakimś cudem wykrzesając z siebie tyle uwagi, ile potrzebował, żeby wysłuchać nauczycielskiego gadania o tym kiedy i gdzie mieli boarding. Udało się, jakimś cudem zakodował tę informację (bo jednak co debil to debil), ale wtedy coś różowego zamigotało mu przed oczami. OMO, JAVCIA TU JEST.
- LISIA PYSIA, JAK MAM NIE JECHAĆ, JAK JADĘ - czemu oni darli mordy stojąc obok siebie. Ech. W dodatku fakt, że wyglądali jak niedźwiedzi zapaśnicy kiedy się tak ściskali, był jeszcze bardziej komiczny. Potencjalna publika powinna tylko czekać aż Kenneth podniesie młodą Allen i zacznie wywalać z nią jakieś piruety. Całe szczęście tego nie zrobił. Wyszczerzył się na tekst o siedzeniach i po prostu zaklaskał w dłonie jak głupia panienka, chichocząc przy tym totalnie pedalsko. I urwanie, bo śmiechowi musiało stać się zadość, gdy jego oczom ukazał się atak klonów Nixon. - Ianek Bananek i klonik balonik! - wyrzucił ramiona w górę, trącając trochę biedną Mię torbą podręczną, nawet tego nie zauważając. W dodatku jeszcze był tu jeden koleś. Jezu, pamiętał go z zajęć. Awija? Ivan? ILYA. - Iiiii jeszcze jeden kolega, którego nie znam, ale pamiętam, że mówiłeś o Rosji na wychowawczej! Eeee, coś o niedźwiedziu na monocyklu?
Cameron miał to do siebie, że do zapamiętanych informacji dorabiał sobie własne bajeczki, więc w jego wyobraźni historia chłopaka polegała na miśkach jeżdżących po tęczy na unicyklach. Takie życie.
"Lotniska są ekstra, mają tu taki gigantyczny Toblerone."
- COUNT ME IN, SHEILA - znowu się rozdarł, wyciągając ramiona do różowowłosej, nim porwał się na jakże głupi i ryzykowny manewr podniesienia biednej Liaison i przerzucenia jej sobie przez ramię jak worek kartofli. Może nie dostanie za to w mordę. - W którą stronę, wierna sakwo pyrek? CHODŹMY WSZYSCY PRZEPCHAĆ SOBIE TORBY TOBLERONE, BĘDZIEMY MIELI TORBERONE.
- LISIA PYSIA, JAK MAM NIE JECHAĆ, JAK JADĘ - czemu oni darli mordy stojąc obok siebie. Ech. W dodatku fakt, że wyglądali jak niedźwiedzi zapaśnicy kiedy się tak ściskali, był jeszcze bardziej komiczny. Potencjalna publika powinna tylko czekać aż Kenneth podniesie młodą Allen i zacznie wywalać z nią jakieś piruety. Całe szczęście tego nie zrobił. Wyszczerzył się na tekst o siedzeniach i po prostu zaklaskał w dłonie jak głupia panienka, chichocząc przy tym totalnie pedalsko. I urwanie, bo śmiechowi musiało stać się zadość, gdy jego oczom ukazał się atak klonów Nixon. - Ianek Bananek i klonik balonik! - wyrzucił ramiona w górę, trącając trochę biedną Mię torbą podręczną, nawet tego nie zauważając. W dodatku jeszcze był tu jeden koleś. Jezu, pamiętał go z zajęć. Awija? Ivan? ILYA. - Iiiii jeszcze jeden kolega, którego nie znam, ale pamiętam, że mówiłeś o Rosji na wychowawczej! Eeee, coś o niedźwiedziu na monocyklu?
Cameron miał to do siebie, że do zapamiętanych informacji dorabiał sobie własne bajeczki, więc w jego wyobraźni historia chłopaka polegała na miśkach jeżdżących po tęczy na unicyklach. Takie życie.
"Lotniska są ekstra, mają tu taki gigantyczny Toblerone."
- COUNT ME IN, SHEILA - znowu się rozdarł, wyciągając ramiona do różowowłosej, nim porwał się na jakże głupi i ryzykowny manewr podniesienia biednej Liaison i przerzucenia jej sobie przez ramię jak worek kartofli. Może nie dostanie za to w mordę. - W którą stronę, wierna sakwo pyrek? CHODŹMY WSZYSCY PRZEPCHAĆ SOBIE TORBY TOBLERONE, BĘDZIEMY MIELI TORBERONE.
No wiedziała, że na kogo jak na kogo, ale na Kennetha to może liczyć! Już miała wydać z siebie okrzyk radości (a że Liaison miała dość niski głos to zdecydowanie nie piszczała jak stereotypowa dziewczynka), gdy nagle została podniesiona w górę.
— O ŻESZ — ledwo się powstrzymała przed puszczeniem całej wiązanki. Bynajmniej nie chodziło o to, że jej się nie podobało - była zachwycona. Chyba pierwszy raz od kilku lat ktoś ją podnosił do góry. Kiedy tak jej się urosło, niewiele było śmiałków co próbowali i dawali radę.
DO YOU EVEN LIFT?
— Słuchaj generalnie problem jest taki, że mam teraz widok tylko na jedną stronę, bo nie mam oczu po tej ładniejszej stronie, ale... OOO TAM, WIDZĘ NA WYSTAWIE! — poklepała entuzjastycznie Kennetha w ramię trochę zapominając się z użytą siłą i zaczęła machać ręką w stronę jakiegoś burżujskiego spożywczaka, który faktycznie wystawił pięciokilogramowy Toblerone na wystawie.
Panie i panowie, oto elita z Riverdale High School. Zróbcie przejście.
— O ŻESZ — ledwo się powstrzymała przed puszczeniem całej wiązanki. Bynajmniej nie chodziło o to, że jej się nie podobało - była zachwycona. Chyba pierwszy raz od kilku lat ktoś ją podnosił do góry. Kiedy tak jej się urosło, niewiele było śmiałków co próbowali i dawali radę.
DO YOU EVEN LIFT?
— Słuchaj generalnie problem jest taki, że mam teraz widok tylko na jedną stronę, bo nie mam oczu po tej ładniejszej stronie, ale... OOO TAM, WIDZĘ NA WYSTAWIE! — poklepała entuzjastycznie Kennetha w ramię trochę zapominając się z użytą siłą i zaczęła machać ręką w stronę jakiegoś burżujskiego spożywczaka, który faktycznie wystawił pięciokilogramowy Toblerone na wystawie.
Panie i panowie, oto elita z Riverdale High School. Zróbcie przejście.
Przywitał się ze wszystkimi krótkim machnięciem dłonią, nie angażując się jednak z żadne rozmowy. Nawet mało spostrzegawcze jednostki mogły zauważyć, że jest blady jak ściana. Emocje jego bliźniaka póki co zdecydowanie na niego nie wpływały. A szkoda, ten jeden raz bez wątpienia by się przydało. Schował się za nim jeszcze bardziej, gdy wokół nich zapanował drobny chaos. Normalnie pewnie nawet zaczepiłby różowowłosą, by pośmiać się nieco z braterskiego shipu, ale dopóki przed oczami miał bombardowanie w Wietnamie i tym podobne, do tego czasu mieli absolutny spokój. Zwrócił powoli wzrok w kierunku nauczyciela, rejestrując najważniejsze informacje nim potrząsnął nieznacznie rękawem Ivo.
— "Idę z nauczycielem. Jeśli chcesz to możesz pochodzić po sklepach, ja na razie sobie daruję. Tylko się nie spóźnij, okej?" — w końcu nie miałby mu za złe gdyby postanowił sobie gdzieś iść. Sam by poszedł gdyby czuł się nieco lepiej. Uśmiechnął się do Ilyi migając krótką informację gdzie idzie i pobiegł za nauczycielem, byle nie stracić go z oczu. Dopiero gdy doszli do Gate'u usiadł grzecznie na jednym z siedzeń przyciskając do siebie torbę i wpatrywał się w pasy startowe.
Będzie dobrze Ian. Nie rozbijecie się. Dolecicie cali i zdrowi.
— "Idę z nauczycielem. Jeśli chcesz to możesz pochodzić po sklepach, ja na razie sobie daruję. Tylko się nie spóźnij, okej?" — w końcu nie miałby mu za złe gdyby postanowił sobie gdzieś iść. Sam by poszedł gdyby czuł się nieco lepiej. Uśmiechnął się do Ilyi migając krótką informację gdzie idzie i pobiegł za nauczycielem, byle nie stracić go z oczu. Dopiero gdy doszli do Gate'u usiadł grzecznie na jednym z siedzeń przyciskając do siebie torbę i wpatrywał się w pasy startowe.
Będzie dobrze Ian. Nie rozbijecie się. Dolecicie cali i zdrowi.
Mia była co nieco przerażona tym tłumem, nie wiedziała tak naprawdę do kogo ma zagadać to jakaś paranoja. Gdy stała zdezorientowana zastanawiała się kiedy w końcu ruszymy swoje parszywe nogi. Nie czuła się zbyt pewnie w tej grupce jakoś tak obco. Zamyślona Mia poczuła, że została trącona torbą podręczną przez blondyna jednak nie zwróciła mu uwagi, bo jeszcze miałaby łatkę czepialskiej. Jedynie wsłuchiwała się w ich dyskusje dlatego stała trochę na uboczu. Na początku zastanawiała się, czy napisać sms-a do brata, czy jak będą na miejscu tam. Nie chciałaby martwić swojego rodzeństwa swoim postępowaniem. Przymrużyła oczy trochę poddenerwowana, ale starała się tego nie okazywać przy innych. Po usłyszeniu słów nauczyciela jedynie przytaknęła chcąc dać znak że zrozumiała jego słowa. Na całe szczęście nie kolidowała przejścia do wystawy, bo była po przeciwnej stronie mogła spokojnie pomyśleć co będzie w przyszłości chciała robić bo nie chciała zawieść rodziców.
Po założeniu swojej biżuterii z powrotem na siebie, odruchowo przeczesał swoje czarne włosy. Robił to, kiedy czuł, że jego włosy się nie układają w takich sposób, w jaki chciał ich właściciel.
Musiał poczekać parę minut na jakiekolwiek informacje z strony nauczyciela, który leci razem z nimi. Nie wiedział ile osób jedzie, ale musiał stawać się cierpliwy. Sun nie należał do tych cierpliwych, ale co miał zrobić. Jeśli zapisało się na wyjazd, to trzeba na pozostałych poczekać. Nawet jak inne osoby nie były punktualne.
Kiedy do jego uszu dotarł głos nauczyciela, skierował, tylko w tamta stronę głowę i słuchał uważnie.
Sytuacja przedstawiała się następująco. Liczba osób zmniejszyła się o jeden, a ostatnia osoba, w końcu dotarła. Również nie umknęło, że jeszcze z dwie osoby doszły. Te, które przyszły trochę później od niego zilustrował ich wcześniej.
Po chwili zaczął analizować towarzystwo. Huang, co się z tobą dzieje. To do ciebie nie podobne…
Przeszło mu przez myśl, ale trzeba było racjonalnie myśleć.
Nie obyło się od głośnego towarzystwa, które najbardziej zwracały na siebie uwagę innych swoim zachowaniem. Nagle spostrzegł, że przez bagaż podręczny blondyna została potrącona jakaś dziewczyna. Cicho westchnął.
-Jakim trzeba być imbecylem, aby nie zauważyć osoby stojącej za kimś.
Po tym, krótkim komentarzu w myślach i zniknięciu na ten czas przed odlotem głośnej dwójki, podszedł do Mii. Zaczynając od nietypowej gadki.
- Nie przejmuje się tym albo nie bądź urażona do tego blondyna. Przydała by mu się jedna lekcja z dobrego zachowania albo ujarzmienie swoich entuzjastycznych gadek. Jednakże, jak sama widzisz, jeśli spotkają się dwie osoby z podobnym poglądem na świat, to nie ma przebacz. Zazwyczaj zdarzają się takie sytuacje, że przed swoje gesty, nie zauważy się że zrobiło się komuś przez przypadek małą krzywdę – skończył na razie swój monolog do kasztanowej dziewczyny (Mia). Następnie zerkną na nią, czy nic jej się nie stało. Nic, była cała, może bagaż podręczny wysokiego blondyna, tylko musną jej ramie i na tym się skończyło.
W wolnej chwili zerknął na nauczyciela i jednego ucznia, który zdecydował się na pójście do Gate 31.
- Jeśli nie masz ochoty na to, aby coś kupić jeszcze przed lotem to radziłbym do pójścia od razu pod Gate 31. A przynajmniej ja mam taki zamiar.
Poinformował Anę. Nie będzie jej ciągnąć za rączkę, aby poszła razem z nim do wyznaczonego miejsca. Była to je decyzja czy pójdzie za nim, czy nie.
Poczekał chwilę, na jakąkolwiek jej reakcję, a po upływie odpowiedniego czasu – w głowie Suna – poszedł zza nauczycielem i czarnowłosym uczniem do wyznaczonego miejsca. Po dojściu do Gate 31 nigdzie nie zauważył drugiego chłopaka strasznie podobnego do czarnowłosego. Przyjrzał się jemu przez chwilę i był zdenerwowany. Było to po nim widać.
Podszedł do niego. Huang, do cholery! Co się z tobą dzisiaj dzieje. Święto lasu, czy dzień dobroci dzisiaj pasuje w twojej głowie.
- Nie denerwuj się tak, będzie dobrze. Wnioskuję, że pierwszy raz będziesz leciał samolotem –powiedział, w stronę czarnowłosego (Iana). Chociaż było to trochę dziwne… Nie zareagował…
Coś tknęło Suna i szybko wyciągnął telefon i napisał szybko w notatniku, to samo co przed chwilą powiedział. Poklepał chłopaka po ramieniu i pokazał przed jego twarzą – oczywiście, w odpowiedniej odległości – ekran telefonu z tym co napisał: ’ Nie denerwuj się tak, będzie dobrze. Wnioskuję, że pierwszy raz będziesz leciał samolotem.’
Co do tego miał złe przeczucia, że czarnowłosy jest głuchoniemy.
Musiał poczekać parę minut na jakiekolwiek informacje z strony nauczyciela, który leci razem z nimi. Nie wiedział ile osób jedzie, ale musiał stawać się cierpliwy. Sun nie należał do tych cierpliwych, ale co miał zrobić. Jeśli zapisało się na wyjazd, to trzeba na pozostałych poczekać. Nawet jak inne osoby nie były punktualne.
Kiedy do jego uszu dotarł głos nauczyciela, skierował, tylko w tamta stronę głowę i słuchał uważnie.
Sytuacja przedstawiała się następująco. Liczba osób zmniejszyła się o jeden, a ostatnia osoba, w końcu dotarła. Również nie umknęło, że jeszcze z dwie osoby doszły. Te, które przyszły trochę później od niego zilustrował ich wcześniej.
Po chwili zaczął analizować towarzystwo. Huang, co się z tobą dzieje. To do ciebie nie podobne…
Przeszło mu przez myśl, ale trzeba było racjonalnie myśleć.
Nie obyło się od głośnego towarzystwa, które najbardziej zwracały na siebie uwagę innych swoim zachowaniem. Nagle spostrzegł, że przez bagaż podręczny blondyna została potrącona jakaś dziewczyna. Cicho westchnął.
-Jakim trzeba być imbecylem, aby nie zauważyć osoby stojącej za kimś.
Po tym, krótkim komentarzu w myślach i zniknięciu na ten czas przed odlotem głośnej dwójki, podszedł do Mii. Zaczynając od nietypowej gadki.
- Nie przejmuje się tym albo nie bądź urażona do tego blondyna. Przydała by mu się jedna lekcja z dobrego zachowania albo ujarzmienie swoich entuzjastycznych gadek. Jednakże, jak sama widzisz, jeśli spotkają się dwie osoby z podobnym poglądem na świat, to nie ma przebacz. Zazwyczaj zdarzają się takie sytuacje, że przed swoje gesty, nie zauważy się że zrobiło się komuś przez przypadek małą krzywdę – skończył na razie swój monolog do kasztanowej dziewczyny (Mia). Następnie zerkną na nią, czy nic jej się nie stało. Nic, była cała, może bagaż podręczny wysokiego blondyna, tylko musną jej ramie i na tym się skończyło.
W wolnej chwili zerknął na nauczyciela i jednego ucznia, który zdecydował się na pójście do Gate 31.
- Jeśli nie masz ochoty na to, aby coś kupić jeszcze przed lotem to radziłbym do pójścia od razu pod Gate 31. A przynajmniej ja mam taki zamiar.
Poinformował Anę. Nie będzie jej ciągnąć za rączkę, aby poszła razem z nim do wyznaczonego miejsca. Była to je decyzja czy pójdzie za nim, czy nie.
Poczekał chwilę, na jakąkolwiek jej reakcję, a po upływie odpowiedniego czasu – w głowie Suna – poszedł zza nauczycielem i czarnowłosym uczniem do wyznaczonego miejsca. Po dojściu do Gate 31 nigdzie nie zauważył drugiego chłopaka strasznie podobnego do czarnowłosego. Przyjrzał się jemu przez chwilę i był zdenerwowany. Było to po nim widać.
Podszedł do niego. Huang, do cholery! Co się z tobą dzisiaj dzieje. Święto lasu, czy dzień dobroci dzisiaj pasuje w twojej głowie.
- Nie denerwuj się tak, będzie dobrze. Wnioskuję, że pierwszy raz będziesz leciał samolotem –powiedział, w stronę czarnowłosego (Iana). Chociaż było to trochę dziwne… Nie zareagował…
Coś tknęło Suna i szybko wyciągnął telefon i napisał szybko w notatniku, to samo co przed chwilą powiedział. Poklepał chłopaka po ramieniu i pokazał przed jego twarzą – oczywiście, w odpowiedniej odległości – ekran telefonu z tym co napisał: ’ Nie denerwuj się tak, będzie dobrze. Wnioskuję, że pierwszy raz będziesz leciał samolotem.’
Co do tego miał złe przeczucia, że czarnowłosy jest głuchoniemy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach