▲▼
koronavirus.exe działa
Nikogo nie ma, wszyscy gdzieś na zadaniach, na granicy, z policją, na zwolnieniach, bo pilnują bombelków. Wy - wielcy i wytrwali - który nadal trwacie na służbie w jednostce jesteście dosłownie zajebani robotą papierową. Przede wszystkim papierową, no ale. Brakuje wam rąk do pracy, więc dowódca podejmuje jedyną słuszną decyzję.
Połowa ocalałych jedzie na świeżo wznowione kursy do Warszawy na dwa tygodnie.
Zajebiście.
Ogólnie to się trochę stresujesz kursem. Nigdy nie byłeś i nie bardzo wiesz, co tam będzie tak naprawdę robione czy potrzebne, to wiadomo. Zaczynasz się uczyć i przygotowywać, układasz notatki w segregatorze i robisz tym notatkom spis treści, jakbyś miał czegoś tam szukać.
Pakujesz się jakbyś wyjeżdżał na trzy lata albo miał przynajmniej wracać do domu przez najbliższe nigdy i czujesz się tak, jakbyś był gotowy.
Dojeżdżasz na miejsce. Ogólnie to nie lubisz Warszawy, bo tam wszędzie są korki. Brzydzisz się tym miastem i je podziwiasz jednocześnie. Wydaje Ci się absolutnie niezrozumiałe, że dojazd do centrum dwiema trasami może trwać dokładnie trzydzieści minut. Przy czym trasa numer jeden ma 10 kilometrów, a druga dwadzieścia sześć.
#jebać_korki
Warunki macie królewskie. Z racji #koronawirus każdy dostaje własny pokój, więc to już zupełnie kozak. Internat w pokojach, pełne wyżywienie. Na zajęciach organizacyjnych dostajecie rozkład zajęć i szanowny kierownik kursu prowadzi was pod salę, gdzie będziecie siedzieć przez najbliższe dwa tygodnie niemal codziennie przez dwa tygodnie.
Na miejscu spotykacie doktora. Chłop ma obłęd w oczach i wygląda na wyjątkowo przymulonego życiem, więc masz wielkie wątpliwości.
Ogólnie masz wątpliwości.
Pojechałeś na kurs, ale w sumie to niczego nie wiedziałeś i Twoje oczekiwania dotyczące sali wykładowej rozwiały się w pył w momencie, w którym siedziałeś przed wypasionym kopem za dobre 20k w klimatyzowanej sali.
Twój kurs okazał się być wirtualnym symulatorem. Nie jesteś przekonany, no ale chuj. Przekonujesz się za to do profesora, który zaraz po wyjściu kierownika kirsu oznajmia, że w sumie to jemu się nie chce przychodzić tu tak wcześnie, więc zajęcia będziemy zaczynać o godzinie 9, a nie 8. No i nie ma opcji, żeby trwały dłużej niż do 13, bo on nie chce ochujeć z wami zupełnie.
Kupił Cię. I Twoich ziomków również.
Dzień pierwszy przebiega pod znakiem samouczka. Ogólnie nie wiedziałeś, czego się spodziewać, a okazało się, że waszym kursem jest granie w Armę drużynowo na wyjebanych w kosmos kompach. Kurwa żyć i nie umierać.
Grafika w gierce brzydka jak sam chuj i sama gierka tak lipnie zoptymalizowana, że miejscami masz 20 klatek, mimo że w kompach zainstalowane są najnowsze karty graficzne (i to po 2) oraz procesory.
Po dwóch dniach zapoznawania się z gierką wyruszacie na pierwszą misję całą grupą. Wsiadacie do wirtualnych wozów i macie dojechać do punktu, po drodze napierdalając przeciwników. Brzmi na tyle spoko, że podchodzisz do tematu optymistycznie. Po drodze napierdalacie do talibów, którzy nie stanowią praktycznie żadnego wyzwania.
ez.mode.jpg
I nagle pojawia się ON.
Wasza największa przeszkoda, największy przeciwnik, z którym walczycie przez pół godziny.
Potężny, niszczący wam wozy...
Most.
Kurwa, gierka tak zbugowana, że nie możecie pokonać jebanego mostu. Wozy zapadają wam się w tym jebanym moście i nie da się nic nie zrobić. Czasami wozy wybuchają, bo most ma najwyraźniej dusze niepokornego piromana. Choć najlepiej jest wtedy, gdy wypierdala wóz razem z nami w środku w sam kosmos, wiruje beztrosko w powietrze i znika. A wy, kompletnie zdezorientowani, pojawiacie się po drugiej stronie mapy, bo powody.
Most-katapulta, kurwa mać.
Kolejny dzień jest wielkim wyzwaniem. Wasz dowódca jest nadzwyczaj ambitny, więc postanawia, że urządzicie wirtualną zasadzkę. Niby spoko, ale jednak chłopa ponosi fantazja, więc stawia was z karabinami naprzeciw wozów pancernych. Macie napierdalać w jebane wozy pancerne z jebanych karabinów.
Giniecie wszyscy po cztery razy.
Ogólnie samo przygotowanie zasadzki trwa mniej więcej 20 minut.
Walka - około 5.
Dla wybrańców i szczęśliwców - 30 sekund.
Choć wasza pierwsza próba jest tą najbardziej pamiętną. Cała ekipa ginie w ciągu pierwszych 10 sekund walki. Dowódca źle obliczył odległość i ładunki wybuchowe, które podłożyliście na drodze, żeby zniszczyć wozy przeciwnika, zabijają was wszystkich. '
Straty są nierównomierne, bo wyście zginęli wszyscy, a wybuch niszczy jeden pojazd przeciwnika.
No trochę chuj.
Za piątym razem dopiero wam się udaje (i raptem dwóch waszych ginie), ale przede wszystkim dlatego, że dowódca godzi się na znaczące uszczuplenie siły przeciwnika.
Piątek - hehe weekendu początek hehe - to dzień, w którym zamiatasz ludźmi podłogę.
Doktor wymyśla super ćwiczenie - dzieli was na dwie drużyny. Jedna broni kościoła, druga ma kościół zdobyć, no logiczne.
Jesteś w ekipie zdobywającej. Ogólnie masz mieszane odczucia, bo niemal wszyscy tutaj to banda noobów, co to grała co najwyżej w tetrisa w latach 90. I to może.
Ośmiu atakujących, sześciu broniących - no bo, wiadomo, broniący mają łatwiej.
Nie rozumiesz, co robi twoja drużyna. Kompletnie. Giną jak debile, więc bierzesz ze sobą trzech typów i idziesz na tyły. Znaczy w sumie to chcesz wziąć trzech ludzi i iść na tyły, ale coś zawodzi. Rzucasz starego i dobrego smołka, żeby nie było was widać. Jeden faktycznie za tobą idzie, ale drugi się kurwa gubi w tym jebanym dymie i wyłazi prosto na drogę, gdzie ginie praktycznie od razu.
Ogólnie jest straszna chujnia. Okazuje się, że twój ziomek i ty jesteście ostatnimi żywymi atakującymi. Cóż, przynajmniej jeszcze przez trzydzieści sekund, bo chłop nagle postanawia przebiec jak gdyby nigdy nic przez pustą przestrzeń za osłonę, zostaje dostrzeżony i ginie.
Zostajesz sam.
Ty jeden naprzeciw całemu światu.
No dobra, może nie zaraz że cały świat, bo zostało czterech gości, ale nadal.
Doktor chce resetować, no bo jak to niby miałoby wyglądać, ale jesteś berserkiem w ferworze walki. Podnosisz się i krzyczysz "DOWÓDCO, JA TO UGRAM".
Dowódca się zgadza, ale jeśli się wypierdolisz, to masz pompować.
Wiesz już, że to nie przelewki i nie zabawa. Spinasz się w sobie. To Twoja chwila, Twoja chwała. Nareszcie możesz zabłysnąć. Twoje tysiące godzin grania w gierki nie poszły na marne, całe życie przygotowywałeś się do tej chwili... Ruszasz do boju.
Spuśćmy kurtynę miłosierdzia na tę scenę, bo przebieg walki jest żałosny. Rozgniatasz typów jak karaluchy, boty w LOLu są trudniejsze do zabicia niż Ci goście.
Na weekend jedziesz do swojej drugiej połówki, bo możesz.
Tyle że życie płata psikusy. Niczego się nie spodziewając, wracasz po spokojnym weekendzie do Warszawy na kurs i myślisz, że oto ciąg dalszy grania w gierki. Tyle że nie do końca. Popołudniu dostajesz do swojego 0,7 informację, że w sumie to trochę chuj, bo jest na SORze i właśnie robią test na obecność korony. Informujesz dowódcę, dzięki czemu zostajesz zamknięty w pokoju hotelowym na dwie doby, czekając na wyniki testu.
Test pozytywny. Kurs odwołany.
Ten uczuć, gdy przerywają Ci granie w Armę z ziomkami, bo jakiś chińczyk zjadł nietoperza.
To mi przypomina nieco tę grę za dzieciaka co się chodziło psem i trzeba było odnajdywać różne rzeczy po zapachach. Ile ja na tym życia straciłem. xD
Cytuję całe, bo całe to jest istną zajebistością.
XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
Jedyne love story jakiego potrzebuję
(¬、¬)
(◣_◢)
First topic message reminder :
KITKUUUU *^*
KITKUUUU *^*
Teżbyś nawalała ludzi balonami IK.
Kup mi balonik do bicia plz :3
ALSO JEZU NA PS5 BĘDZIE GRA W KTÓREJ BĘDZIE SIĘ GRAŁO KOTEM, NAZYWA SIĘ STRAY I JEST PIĘKNA. I BĘDZIE NOWY SPAJDERMEN. I WGL DUŻO FAJNYCH RZECZY I UUUUuuUUuuUuuUuUuuuuuUuuuUUUUUU
ALSO JEZU NA PS5 BĘDZIE GRA W KTÓREJ BĘDZIE SIĘ GRAŁO KOTEM, NAZYWA SIĘ STRAY I JEST PIĘKNA. I BĘDZIE NOWY SPAJDERMEN. I WGL DUŻO FAJNYCH RZECZY I UUUUuuUUuuUuuUuUuuuuuUuuuUUUUUU
Kroniki Alegza Wędrowycza - ARMA
Bądź Alegz. Podoficerem WP, chlubą armii, obrońcą narodu polskiego. Służ dzielnie w liniowej jednostce, baw się przy tym nadzwyczaj dobrze. Niebawem minie Ci rok na stanowisku, o którym chuja w sumie wiesz - bo niby masz dowodzić wozem bojowym, ale widziałeś go tylko kilka razy z bezpiecznej odległości, żeby się nie wybrudzić. Poza tym i tak nikt nie ma czasu na takie pierdoły.koronavirus.exe działa
Nikogo nie ma, wszyscy gdzieś na zadaniach, na granicy, z policją, na zwolnieniach, bo pilnują bombelków. Wy - wielcy i wytrwali - który nadal trwacie na służbie w jednostce jesteście dosłownie zajebani robotą papierową. Przede wszystkim papierową, no ale. Brakuje wam rąk do pracy, więc dowódca podejmuje jedyną słuszną decyzję.
Połowa ocalałych jedzie na świeżo wznowione kursy do Warszawy na dwa tygodnie.
Zajebiście.
Ogólnie to się trochę stresujesz kursem. Nigdy nie byłeś i nie bardzo wiesz, co tam będzie tak naprawdę robione czy potrzebne, to wiadomo. Zaczynasz się uczyć i przygotowywać, układasz notatki w segregatorze i robisz tym notatkom spis treści, jakbyś miał czegoś tam szukać.
Pakujesz się jakbyś wyjeżdżał na trzy lata albo miał przynajmniej wracać do domu przez najbliższe nigdy i czujesz się tak, jakbyś był gotowy.
Dojeżdżasz na miejsce. Ogólnie to nie lubisz Warszawy, bo tam wszędzie są korki. Brzydzisz się tym miastem i je podziwiasz jednocześnie. Wydaje Ci się absolutnie niezrozumiałe, że dojazd do centrum dwiema trasami może trwać dokładnie trzydzieści minut. Przy czym trasa numer jeden ma 10 kilometrów, a druga dwadzieścia sześć.
#jebać_korki
Warunki macie królewskie. Z racji #koronawirus każdy dostaje własny pokój, więc to już zupełnie kozak. Internat w pokojach, pełne wyżywienie. Na zajęciach organizacyjnych dostajecie rozkład zajęć i szanowny kierownik kursu prowadzi was pod salę, gdzie będziecie siedzieć przez najbliższe dwa tygodnie niemal codziennie przez dwa tygodnie.
Na miejscu spotykacie doktora. Chłop ma obłęd w oczach i wygląda na wyjątkowo przymulonego życiem, więc masz wielkie wątpliwości.
Ogólnie masz wątpliwości.
Pojechałeś na kurs, ale w sumie to niczego nie wiedziałeś i Twoje oczekiwania dotyczące sali wykładowej rozwiały się w pył w momencie, w którym siedziałeś przed wypasionym kopem za dobre 20k w klimatyzowanej sali.
Twój kurs okazał się być wirtualnym symulatorem. Nie jesteś przekonany, no ale chuj. Przekonujesz się za to do profesora, który zaraz po wyjściu kierownika kirsu oznajmia, że w sumie to jemu się nie chce przychodzić tu tak wcześnie, więc zajęcia będziemy zaczynać o godzinie 9, a nie 8. No i nie ma opcji, żeby trwały dłużej niż do 13, bo on nie chce ochujeć z wami zupełnie.
Kupił Cię. I Twoich ziomków również.
Dzień pierwszy przebiega pod znakiem samouczka. Ogólnie nie wiedziałeś, czego się spodziewać, a okazało się, że waszym kursem jest granie w Armę drużynowo na wyjebanych w kosmos kompach. Kurwa żyć i nie umierać.
Grafika w gierce brzydka jak sam chuj i sama gierka tak lipnie zoptymalizowana, że miejscami masz 20 klatek, mimo że w kompach zainstalowane są najnowsze karty graficzne (i to po 2) oraz procesory.
Po dwóch dniach zapoznawania się z gierką wyruszacie na pierwszą misję całą grupą. Wsiadacie do wirtualnych wozów i macie dojechać do punktu, po drodze napierdalając przeciwników. Brzmi na tyle spoko, że podchodzisz do tematu optymistycznie. Po drodze napierdalacie do talibów, którzy nie stanowią praktycznie żadnego wyzwania.
ez.mode.jpg
I nagle pojawia się ON.
Wasza największa przeszkoda, największy przeciwnik, z którym walczycie przez pół godziny.
Potężny, niszczący wam wozy...
Most.
Kurwa, gierka tak zbugowana, że nie możecie pokonać jebanego mostu. Wozy zapadają wam się w tym jebanym moście i nie da się nic nie zrobić. Czasami wozy wybuchają, bo most ma najwyraźniej dusze niepokornego piromana. Choć najlepiej jest wtedy, gdy wypierdala wóz razem z nami w środku w sam kosmos, wiruje beztrosko w powietrze i znika. A wy, kompletnie zdezorientowani, pojawiacie się po drugiej stronie mapy, bo powody.
Most-katapulta, kurwa mać.
Kolejny dzień jest wielkim wyzwaniem. Wasz dowódca jest nadzwyczaj ambitny, więc postanawia, że urządzicie wirtualną zasadzkę. Niby spoko, ale jednak chłopa ponosi fantazja, więc stawia was z karabinami naprzeciw wozów pancernych. Macie napierdalać w jebane wozy pancerne z jebanych karabinów.
Giniecie wszyscy po cztery razy.
Ogólnie samo przygotowanie zasadzki trwa mniej więcej 20 minut.
Walka - około 5.
Dla wybrańców i szczęśliwców - 30 sekund.
Choć wasza pierwsza próba jest tą najbardziej pamiętną. Cała ekipa ginie w ciągu pierwszych 10 sekund walki. Dowódca źle obliczył odległość i ładunki wybuchowe, które podłożyliście na drodze, żeby zniszczyć wozy przeciwnika, zabijają was wszystkich. '
Straty są nierównomierne, bo wyście zginęli wszyscy, a wybuch niszczy jeden pojazd przeciwnika.
No trochę chuj.
Za piątym razem dopiero wam się udaje (i raptem dwóch waszych ginie), ale przede wszystkim dlatego, że dowódca godzi się na znaczące uszczuplenie siły przeciwnika.
Piątek - hehe weekendu początek hehe - to dzień, w którym zamiatasz ludźmi podłogę.
Doktor wymyśla super ćwiczenie - dzieli was na dwie drużyny. Jedna broni kościoła, druga ma kościół zdobyć, no logiczne.
Jesteś w ekipie zdobywającej. Ogólnie masz mieszane odczucia, bo niemal wszyscy tutaj to banda noobów, co to grała co najwyżej w tetrisa w latach 90. I to może.
Ośmiu atakujących, sześciu broniących - no bo, wiadomo, broniący mają łatwiej.
Nie rozumiesz, co robi twoja drużyna. Kompletnie. Giną jak debile, więc bierzesz ze sobą trzech typów i idziesz na tyły. Znaczy w sumie to chcesz wziąć trzech ludzi i iść na tyły, ale coś zawodzi. Rzucasz starego i dobrego smołka, żeby nie było was widać. Jeden faktycznie za tobą idzie, ale drugi się kurwa gubi w tym jebanym dymie i wyłazi prosto na drogę, gdzie ginie praktycznie od razu.
Ogólnie jest straszna chujnia. Okazuje się, że twój ziomek i ty jesteście ostatnimi żywymi atakującymi. Cóż, przynajmniej jeszcze przez trzydzieści sekund, bo chłop nagle postanawia przebiec jak gdyby nigdy nic przez pustą przestrzeń za osłonę, zostaje dostrzeżony i ginie.
Zostajesz sam.
Ty jeden naprzeciw całemu światu.
No dobra, może nie zaraz że cały świat, bo zostało czterech gości, ale nadal.
Doktor chce resetować, no bo jak to niby miałoby wyglądać, ale jesteś berserkiem w ferworze walki. Podnosisz się i krzyczysz "DOWÓDCO, JA TO UGRAM".
Dowódca się zgadza, ale jeśli się wypierdolisz, to masz pompować.
Wiesz już, że to nie przelewki i nie zabawa. Spinasz się w sobie. To Twoja chwila, Twoja chwała. Nareszcie możesz zabłysnąć. Twoje tysiące godzin grania w gierki nie poszły na marne, całe życie przygotowywałeś się do tej chwili... Ruszasz do boju.
Spuśćmy kurtynę miłosierdzia na tę scenę, bo przebieg walki jest żałosny. Rozgniatasz typów jak karaluchy, boty w LOLu są trudniejsze do zabicia niż Ci goście.
Na weekend jedziesz do swojej drugiej połówki, bo możesz.
Tyle że życie płata psikusy. Niczego się nie spodziewając, wracasz po spokojnym weekendzie do Warszawy na kurs i myślisz, że oto ciąg dalszy grania w gierki. Tyle że nie do końca. Popołudniu dostajesz do swojego 0,7 informację, że w sumie to trochę chuj, bo jest na SORze i właśnie robią test na obecność korony. Informujesz dowódcę, dzięki czemu zostajesz zamknięty w pokoju hotelowym na dwie doby, czekając na wyniki testu.
Test pozytywny. Kurs odwołany.
Ten uczuć, gdy przerywają Ci granie w Armę z ziomkami, bo jakiś chińczyk zjadł nietoperza.
TEN BUILDUP. TEN PUNKT KULMINACYJNY. TE EKSPLOZJE. TEN ELJASZ DO DOMU WRACAJĄCY NICZYM Z WOJNY ALE W SUMIE NA WOJNĘ
Tyler Donovan napisał:Kup mi balonik do bicia plz :3
ALSO JEZU NA PS5 BĘDZIE GRA W KTÓREJ BĘDZIE SIĘ GRAŁO KOTEM, NAZYWA SIĘ STRAY I JEST PIĘKNA. I BĘDZIE NOWY SPAJDERMEN. I WGL DUŻO FAJNYCH RZECZY I UUUUuuUUuuUuuUuUuuuuuUuuuUUUUUU
To mi przypomina nieco tę grę za dzieciaka co się chodziło psem i trzeba było odnajdywać różne rzeczy po zapachach. Ile ja na tym życia straciłem. xD
O znalazłem jak się nazywała! Dog's Life. Generalnie pamiętam, że chodziło tam o to, że jakaś suczka, którą twój pies darzył miłością wielką została złapana przez hycla i zabrana, a twoją misją było odnalezienie jej i sprowadzenie do domu.
Ellie napisał:Kroniki Alegza Wędrowycza - ARMABądź Alegz. Podoficerem WP, chlubą armii, obrońcą narodu polskiego. Służ dzielnie w liniowej jednostce, baw się przy tym nadzwyczaj dobrze. Niebawem minie Ci rok na stanowisku, o którym chuja w sumie wiesz - bo niby masz dowodzić wozem bojowym, ale widziałeś go tylko kilka razy z bezpiecznej odległości, żeby się nie wybrudzić. Poza tym i tak nikt nie ma czasu na takie pierdoły.
koronavirus.exe działa
Nikogo nie ma, wszyscy gdzieś na zadaniach, na granicy, z policją, na zwolnieniach, bo pilnują bombelków. Wy - wielcy i wytrwali - który nadal trwacie na służbie w jednostce jesteście dosłownie zajebani robotą papierową. Przede wszystkim papierową, no ale. Brakuje wam rąk do pracy, więc dowódca podejmuje jedyną słuszną decyzję.
Połowa ocalałych jedzie na świeżo wznowione kursy do Warszawy na dwa tygodnie.
Zajebiście.
Ogólnie to się trochę stresujesz kursem. Nigdy nie byłeś i nie bardzo wiesz, co tam będzie tak naprawdę robione czy potrzebne, to wiadomo. Zaczynasz się uczyć i przygotowywać, układasz notatki w segregatorze i robisz tym notatkom spis treści, jakbyś miał czegoś tam szukać.
Pakujesz się jakbyś wyjeżdżał na trzy lata albo miał przynajmniej wracać do domu przez najbliższe nigdy i czujesz się tak, jakbyś był gotowy.
Dojeżdżasz na miejsce. Ogólnie to nie lubisz Warszawy, bo tam wszędzie są korki. Brzydzisz się tym miastem i je podziwiasz jednocześnie. Wydaje Ci się absolutnie niezrozumiałe, że dojazd do centrum dwiema trasami może trwać dokładnie trzydzieści minut. Przy czym trasa numer jeden ma 10 kilometrów, a druga dwadzieścia sześć.
#jebać_korki
Warunki macie królewskie. Z racji #koronawirus każdy dostaje własny pokój, więc to już zupełnie kozak. Internat w pokojach, pełne wyżywienie. Na zajęciach organizacyjnych dostajecie rozkład zajęć i szanowny kierownik kursu prowadzi was pod salę, gdzie będziecie siedzieć przez najbliższe dwa tygodnie niemal codziennie przez dwa tygodnie.
Na miejscu spotykacie doktora. Chłop ma obłęd w oczach i wygląda na wyjątkowo przymulonego życiem, więc masz wielkie wątpliwości.
Ogólnie masz wątpliwości.
Pojechałeś na kurs, ale w sumie to niczego nie wiedziałeś i Twoje oczekiwania dotyczące sali wykładowej rozwiały się w pył w momencie, w którym siedziałeś przed wypasionym kopem za dobre 20k w klimatyzowanej sali.
Twój kurs okazał się być wirtualnym symulatorem. Nie jesteś przekonany, no ale chuj. Przekonujesz się za to do profesora, który zaraz po wyjściu kierownika kirsu oznajmia, że w sumie to jemu się nie chce przychodzić tu tak wcześnie, więc zajęcia będziemy zaczynać o godzinie 9, a nie 8. No i nie ma opcji, żeby trwały dłużej niż do 13, bo on nie chce ochujeć z wami zupełnie.
Kupił Cię. I Twoich ziomków również.
Dzień pierwszy przebiega pod znakiem samouczka. Ogólnie nie wiedziałeś, czego się spodziewać, a okazało się, że waszym kursem jest granie w Armę drużynowo na wyjebanych w kosmos kompach. Kurwa żyć i nie umierać.
Grafika w gierce brzydka jak sam chuj i sama gierka tak lipnie zoptymalizowana, że miejscami masz 20 klatek, mimo że w kompach zainstalowane są najnowsze karty graficzne (i to po 2) oraz procesory.
Po dwóch dniach zapoznawania się z gierką wyruszacie na pierwszą misję całą grupą. Wsiadacie do wirtualnych wozów i macie dojechać do punktu, po drodze napierdalając przeciwników. Brzmi na tyle spoko, że podchodzisz do tematu optymistycznie. Po drodze napierdalacie do talibów, którzy nie stanowią praktycznie żadnego wyzwania.
ez.mode.jpg
I nagle pojawia się ON.
Wasza największa przeszkoda, największy przeciwnik, z którym walczycie przez pół godziny.
Potężny, niszczący wam wozy...
Most.
Kurwa, gierka tak zbugowana, że nie możecie pokonać jebanego mostu. Wozy zapadają wam się w tym jebanym moście i nie da się nic nie zrobić. Czasami wozy wybuchają, bo most ma najwyraźniej dusze niepokornego piromana. Choć najlepiej jest wtedy, gdy wypierdala wóz razem z nami w środku w sam kosmos, wiruje beztrosko w powietrze i znika. A wy, kompletnie zdezorientowani, pojawiacie się po drugiej stronie mapy, bo powody.
Most-katapulta, kurwa mać.
Kolejny dzień jest wielkim wyzwaniem. Wasz dowódca jest nadzwyczaj ambitny, więc postanawia, że urządzicie wirtualną zasadzkę. Niby spoko, ale jednak chłopa ponosi fantazja, więc stawia was z karabinami naprzeciw wozów pancernych. Macie napierdalać w jebane wozy pancerne z jebanych karabinów.
Giniecie wszyscy po cztery razy.
Ogólnie samo przygotowanie zasadzki trwa mniej więcej 20 minut.
Walka - około 5.
Dla wybrańców i szczęśliwców - 30 sekund.
Choć wasza pierwsza próba jest tą najbardziej pamiętną. Cała ekipa ginie w ciągu pierwszych 10 sekund walki. Dowódca źle obliczył odległość i ładunki wybuchowe, które podłożyliście na drodze, żeby zniszczyć wozy przeciwnika, zabijają was wszystkich. '
Straty są nierównomierne, bo wyście zginęli wszyscy, a wybuch niszczy jeden pojazd przeciwnika.
No trochę chuj.
Za piątym razem dopiero wam się udaje (i raptem dwóch waszych ginie), ale przede wszystkim dlatego, że dowódca godzi się na znaczące uszczuplenie siły przeciwnika.
Piątek - hehe weekendu początek hehe - to dzień, w którym zamiatasz ludźmi podłogę.
Doktor wymyśla super ćwiczenie - dzieli was na dwie drużyny. Jedna broni kościoła, druga ma kościół zdobyć, no logiczne.
Jesteś w ekipie zdobywającej. Ogólnie masz mieszane odczucia, bo niemal wszyscy tutaj to banda noobów, co to grała co najwyżej w tetrisa w latach 90. I to może.
Ośmiu atakujących, sześciu broniących - no bo, wiadomo, broniący mają łatwiej.
Nie rozumiesz, co robi twoja drużyna. Kompletnie. Giną jak debile, więc bierzesz ze sobą trzech typów i idziesz na tyły. Znaczy w sumie to chcesz wziąć trzech ludzi i iść na tyły, ale coś zawodzi. Rzucasz starego i dobrego smołka, żeby nie było was widać. Jeden faktycznie za tobą idzie, ale drugi się kurwa gubi w tym jebanym dymie i wyłazi prosto na drogę, gdzie ginie praktycznie od razu.
Ogólnie jest straszna chujnia. Okazuje się, że twój ziomek i ty jesteście ostatnimi żywymi atakującymi. Cóż, przynajmniej jeszcze przez trzydzieści sekund, bo chłop nagle postanawia przebiec jak gdyby nigdy nic przez pustą przestrzeń za osłonę, zostaje dostrzeżony i ginie.
Zostajesz sam.
Ty jeden naprzeciw całemu światu.
No dobra, może nie zaraz że cały świat, bo zostało czterech gości, ale nadal.
Doktor chce resetować, no bo jak to niby miałoby wyglądać, ale jesteś berserkiem w ferworze walki. Podnosisz się i krzyczysz "DOWÓDCO, JA TO UGRAM".
Dowódca się zgadza, ale jeśli się wypierdolisz, to masz pompować.
Wiesz już, że to nie przelewki i nie zabawa. Spinasz się w sobie. To Twoja chwila, Twoja chwała. Nareszcie możesz zabłysnąć. Twoje tysiące godzin grania w gierki nie poszły na marne, całe życie przygotowywałeś się do tej chwili... Ruszasz do boju.
Spuśćmy kurtynę miłosierdzia na tę scenę, bo przebieg walki jest żałosny. Rozgniatasz typów jak karaluchy, boty w LOLu są trudniejsze do zabicia niż Ci goście.
Na weekend jedziesz do swojej drugiej połówki, bo możesz.
Tyle że życie płata psikusy. Niczego się nie spodziewając, wracasz po spokojnym weekendzie do Warszawy na kurs i myślisz, że oto ciąg dalszy grania w gierki. Tyle że nie do końca. Popołudniu dostajesz do swojego 0,7 informację, że w sumie to trochę chuj, bo jest na SORze i właśnie robią test na obecność korony. Informujesz dowódcę, dzięki czemu zostajesz zamknięty w pokoju hotelowym na dwie doby, czekając na wyniki testu.
Test pozytywny. Kurs odwołany.
Ten uczuć, gdy przerywają Ci granie w Armę z ziomkami, bo jakiś chińczyk zjadł nietoperza.
Cytuję całe, bo całe to jest istną zajebistością.
XDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
DDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDDD
[MG] Mercury Kyan Black napisał:O znalazłem jak się nazywała! Dog's Life. Generalnie pamiętam, że chodziło tam o to, że jakaś suczka, którą twój pies darzył miłością wielką została złapana przez hycla i zabrana, a twoją misją było odnalezienie jej i sprowadzenie do domu.
Jedyne love story jakiego potrzebuję
No jak nie grałaś to w sumie eee... chciałem powiedzieć, że polecam zagrać, ale. XD
Trochę kusi, szczególnie że ma tę śmieszną grafikę tamtej generacji, ale kruci tyle gier co zaczęłam i nie skończyłam, może lepiej nie dokładać kolejnej xDDDD
Kae mnie spytała co znaczy kruci.
kruci
Definicja 1: przekleństwo o małej wadze jak „kurczę pieczone” czy „kurka rurka”.
Uwagi językoznawcy [MŁ]: Potrzebne są nam przekleństwa o malej wadze. Kiedyś było kruca fiks i kruca bomba.
Definicja 2: zamiast kurde, cholera, do licha, do diaska; wykrzyknienie wyrażające silne emocje, często niezadowolenie, ale także zachwyt. „Kruci, co on robi?!”, ale także „Jakie dobre ciasto, kruci!”
kruci
Definicja 1: przekleństwo o małej wadze jak „kurczę pieczone” czy „kurka rurka”.
Uwagi językoznawcy [MŁ]: Potrzebne są nam przekleństwa o malej wadze. Kiedyś było kruca fiks i kruca bomba.
Definicja 2: zamiast kurde, cholera, do licha, do diaska; wykrzyknienie wyrażające silne emocje, często niezadowolenie, ale także zachwyt. „Kruci, co on robi?!”, ale także „Jakie dobre ciasto, kruci!”
[MG] Mercury Kyan Black napisał:.I.
(¬、¬)
(◣_◢)
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach