▲▼
____ Willow nie znała osobiście solenizanta, ale nie przeszkadzało jej to we wbiciu się na imprezę, która, jak widać była bardziej otwarta niż brama jasnogórska w sierpniu na pielgrzymów. Przynajmniej tak wydawało się kobiecie, która mimo że wyglądała, jakby ktoś właśnie przerwał jej sabat czarownic albo zbieranie cukierków na Halloween, wesołym, napełnionym nadzieją na najebę uśmiechem zarabiała sympatię ochroniarzy. Przecież przeciętny obdartus dostałby kopa w dupę, zanim zdążyłby postawić stopę na terenie tej posiadłości.
____ „Po ciężkiej pracy należy się ciężki melanż.” ─ Anthony Hopkins.
____ Tak naprawdę to nie. Autorką jest Willow, kto by się tego spodziewał. Wszystko na usprawiedliwienie kaca o dziesiątej rano, ale każdy potrzebuje krzepiących słów w momentach słabości, a wiara w siebie samego i swoją mądrość stawiało na nogi jak babciny rosół.
____ Tak też uskrzydlona Hopkins wierzyła, że tego pięknego wieczoru wypije zarówno z solenizantem, jak i z całą resztą obecnych tu ludzi, mimo że na wydarzenie na Facebooku, jakim były urodziny Jake’a O’Briena, pisało się już pół Riverdale City. Przeciskała się między grupkami ludźmi, przepraszając co drugiego, co dostał wysokim, końskim ogonem i komplementując wszystkie napotkane jajnicze sojuszniczki, aż jej niezawodny nos wreszcie zaprowadził ją do bufetu. Był on tak potężnie zastawiony, że następne trzy wcielenia mieszkańców tego miasta nie będzie głodować po resztkach z tej imprezy. Bujając się lekko do przygrywającej w tle muzyki z DJowskiej konsolety, zgarniała na talerz coś, co pomoże jej nie wylogować się z tego zacnego dancingu przed północą, a sądząc po tym, czym była wypełniony basen O’Brienów, na czczo mogło być ryzykowanie iść do boju.
____ Chociaż też dlaczego iść na front samemu? Kątem oka zobaczyła opychającą się nigiri sylwetkę i zawiesiła na niej dłużej spojrzenie przez czarną, lśniącą pod wpływem mieniących się świateł, skórę. „Czyżby mój brat motocyś?”
─ Siema, prawdziwa czy sztuczna? ─ zapytała z szelmowskim uśmieszkiem, gdy zbliżyła się tanecznym krokiem do polującego samca, po czym pociągnęła go lekko za ramoneskę, w drugiej ręce mając talerz na wpół wypełniony meksykańskim żarciem.
Jake Raven O'Brien
Fresh Blood Lost in the City
[EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Sob Sie 31, 2019 7:49 pm
Sob Sie 31, 2019 7:49 pm
First topic message reminder :
IMPREZA URODZINOWA
UWAGA! Napiszę to na początku, bo potem może zniknąć pod tekstem i w ogóle. Obecność na imprezie oznacza zgodę na wszelkie ingerencje Mistrza Gry. Nie zakładam, że stanie się tu coś drastycznego i nikt zapewne nie straci ręki ani tym bardziej głowy, ale wiedzcie, że mogą wydarzyć się tu różne rzeczy. Beep. Koniec przekazu.
Impreza została zorganizowana na terenie posiadłości O'Brienów. Całość odbywa się na zewnątrz. Na rzecz urodzinowego szaleństwa, cały obszar dookoła willi został dostosowany do potrzeb gości, podczas gdy dostęp do samej posiadłości został odpowiednio zabezpieczony. Nikt nie ma prawa ani możliwości dostania się do środka posiadłości i swobodnego poruszania się po niej. Zatrudniona ochrona pilnuje, by żaden z zaproszonych gości nie pozwolił sobie na podobną swobodę, jeśli nie przebywa akurat w towarzystwie Jake'a lub Matta. Wątpliwe jednak, by komukolwiek przyszło do głowy szukanie atrakcji wewnątrz rezydencji, gdy na zewnątrz ich nie brakuje.
Muzyka dobiegająca z głośników sprawia, że całe miejsce wydaje się tętnić życiem. Nie mogło zabraknąć tu specjalnie wynajętego DJ'a, który zdecydowanie zna się na rzeczy i wie, w jaki sposób skutecznie rozruszać imprezę, na której nie brakuje młodzieży, dającej ponieść się rytmom. Różnorodność utworów sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie.
Basen w kształcie wiolonczeli wywarł wrażenie już na niejednym gościu, który miał okazję zwiedzać posesję. Kolorowe światła przyciągają uwagę obserwatorów szczególnie nocą, jednak o ile ten osobliwy zbiornik przez większość czasu wypełniony jest wodą, tak podczas trwającej imprezy uczyniono z niego główny wodopój. Tak, tym razem całą objętość basenu wypełniono drogą wódką, której może spróbować każdy gość imprezy. Jeśli jednak którykolwiek z nich marzył o okazji wykąpania się w procentach, musi na wstępie porzucić nadzieję na otrzymanie podobnej okazji na terenie posiadłości O'Brienów. Przy basenie nie bez powodu kręci się aż trzech ochroniarzy, którzy są odpowiedzialni za utrzymywanie porządku i niedopuszczenie do zabrudzenia trunku przez innych.
Ale czy ktokolwiek miał kiedyś możliwość napełnienia swojego kieliszka w podobny sposób? Na pewno nie.
Nie jest to jednak jedyne miejsce, w którym można zdobyć alkohol. Zaraz obok znajduje się przygotowany mini-bar, w którym goście mogą skorzystać z darmowych usług zatrudnionego barmana, który z chęcią przygotuje najbardziej wyszukane drinki. Wybór jest naprawdę szeroki.
Ilość i różnorodność jedzenia zadowoliłaby niejednego smakosza, szczególnie że organizatorzy zadbali o to, by podawane przekąski były najwyższej jakości. Nie ma tu miejsca na tanie orzeszki z pierwszego lepszego sklepu, a każdy stół został zadedykowany różnym kuchniom świata i udekorowany tak, by kojarzył się z danym krajem. Nic nie zostało przygotowane przypadkowo. Bufet kuchni orientalnej sprawia, że można poczuć się jak na wycieczce w Azji, a stolikowi z meksykańskimi przekąskami brakuje zaledwie przygrywających gdzieś w pobliżu mariachi. Poza tym można spotkać tu przystawki rodem z Włoch, Francji czy nawet Hiszpanii. Z pewnością nikt nie wyjdzie stąd głodny.
IMPREZA URODZINOWA
UWAGA! Napiszę to na początku, bo potem może zniknąć pod tekstem i w ogóle. Obecność na imprezie oznacza zgodę na wszelkie ingerencje Mistrza Gry. Nie zakładam, że stanie się tu coś drastycznego i nikt zapewne nie straci ręki ani tym bardziej głowy, ale wiedzcie, że mogą wydarzyć się tu różne rzeczy. Beep. Koniec przekazu.
Impreza została zorganizowana na terenie posiadłości O'Brienów. Całość odbywa się na zewnątrz. Na rzecz urodzinowego szaleństwa, cały obszar dookoła willi został dostosowany do potrzeb gości, podczas gdy dostęp do samej posiadłości został odpowiednio zabezpieczony. Nikt nie ma prawa ani możliwości dostania się do środka posiadłości i swobodnego poruszania się po niej. Zatrudniona ochrona pilnuje, by żaden z zaproszonych gości nie pozwolił sobie na podobną swobodę, jeśli nie przebywa akurat w towarzystwie Jake'a lub Matta. Wątpliwe jednak, by komukolwiek przyszło do głowy szukanie atrakcji wewnątrz rezydencji, gdy na zewnątrz ich nie brakuje.
Muzyka dobiegająca z głośników sprawia, że całe miejsce wydaje się tętnić życiem. Nie mogło zabraknąć tu specjalnie wynajętego DJ'a, który zdecydowanie zna się na rzeczy i wie, w jaki sposób skutecznie rozruszać imprezę, na której nie brakuje młodzieży, dającej ponieść się rytmom. Różnorodność utworów sprawia, że każdy może znaleźć coś dla siebie.
Basen w kształcie wiolonczeli wywarł wrażenie już na niejednym gościu, który miał okazję zwiedzać posesję. Kolorowe światła przyciągają uwagę obserwatorów szczególnie nocą, jednak o ile ten osobliwy zbiornik przez większość czasu wypełniony jest wodą, tak podczas trwającej imprezy uczyniono z niego główny wodopój. Tak, tym razem całą objętość basenu wypełniono drogą wódką, której może spróbować każdy gość imprezy. Jeśli jednak którykolwiek z nich marzył o okazji wykąpania się w procentach, musi na wstępie porzucić nadzieję na otrzymanie podobnej okazji na terenie posiadłości O'Brienów. Przy basenie nie bez powodu kręci się aż trzech ochroniarzy, którzy są odpowiedzialni za utrzymywanie porządku i niedopuszczenie do zabrudzenia trunku przez innych.
Ale czy ktokolwiek miał kiedyś możliwość napełnienia swojego kieliszka w podobny sposób? Na pewno nie.
Nie jest to jednak jedyne miejsce, w którym można zdobyć alkohol. Zaraz obok znajduje się przygotowany mini-bar, w którym goście mogą skorzystać z darmowych usług zatrudnionego barmana, który z chęcią przygotuje najbardziej wyszukane drinki. Wybór jest naprawdę szeroki.
Ilość i różnorodność jedzenia zadowoliłaby niejednego smakosza, szczególnie że organizatorzy zadbali o to, by podawane przekąski były najwyższej jakości. Nie ma tu miejsca na tanie orzeszki z pierwszego lepszego sklepu, a każdy stół został zadedykowany różnym kuchniom świata i udekorowany tak, by kojarzył się z danym krajem. Nic nie zostało przygotowane przypadkowo. Bufet kuchni orientalnej sprawia, że można poczuć się jak na wycieczce w Azji, a stolikowi z meksykańskimi przekąskami brakuje zaledwie przygrywających gdzieś w pobliżu mariachi. Poza tym można spotkać tu przystawki rodem z Włoch, Francji czy nawet Hiszpanii. Z pewnością nikt nie wyjdzie stąd głodny.
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Sob Sie 31, 2019 11:45 pm
Sob Sie 31, 2019 11:45 pm
Fakt, o jakiejś giga-imprezie okolica trąbila od jakiegoś czasu z taką mocą, że te fanfary sięgnęły nawet domu państwa Allen. I, doprawdy, można by się głowić, co ma do takiej imprezy ktoś taki, jak Meredith Haze; przecież o mały włos, a nawet by o niej nie słyszała... Ba: mogłaby nawet nie zdążyć zostać częścią "domu państwa Allen"!
Tylko jakiegoś innego.
Jak to możliwe?
Ha – taki los.
Gdyby sędzia Roger M. Huttner ruszył jak zwykle na ryby, to tylko ze swoim przyjacielem ze studiów. Ale przyjaciel zaniemógł, sędzia Roger M. Huttner odwołał planowaną z tego powodu dwutygodniową nieobecność, a w efekcie mógł załatwić kilka prostych orzeczeń prędzej, a potem mieć znów trochę wolnego.
Wśród kilku prostych orzeczeń była sprawa o opiekę nad niejaką Meredith Haze. Trzeba było przypieczętować prawną zgodę nad jej przejściem pod parental custody rodziny... jak im tam?
Allen.
Sędzia Huttner trzasnął pieczątką 9-ego sierpnia, choć miał to zrobić w okolicach początku września. Dzięki temu – siedemnastoletnia Meredith Haze trafiła pod opiekę rodziny... (jak im tam?) Allen – i to wcześniej: 11-ego sierpnia.
I zdążyła usłyszeć o imprezie.
I olałaby ten fakt i tak, to oczywiste, w ogóle z początku nie traktując takiej informacji jako adresowanej do niej.
Ale – siostra.
Przybrana, fakt, a jednak prawnicze czary-mary i nagle – rodzina.
Siostra owszem, wybierala się. Tyle że chyba... sama.
No super. Meredith, przedstawiająca się inicjałem swego akutalnego nazwiska Haze, czyli jako "H.", to be pronounced "Aitch" – posiedziała chwilę w cichym pokoju, kiedy Javelin wyszła, z patykowatymi palcami splecionymi na kwystających olanach...
I nagle poderwała się, wystrzelona młodzieńczą erupcją woli. Impreza? Bez niej?
A że to najwyższe kręgi społeczne?
Pfff – to miałoby ją powstrzymać?
Wymknęła się ze swego nowego "domu" podobnie jak Liaison – chyłkiem, żeby nikt się nie czepiał (i nie martwił, i potem nie robił siary). Jak się ubrać?
No – na pewno nie w tak zwone "swoje najlepsze ciuchy", bo nawet gdyby takowe miała, to byłyby milion razy "gorsze" od najgorszych ciuchów, jakich należało się spodziewać na takiej wypasionej bibie.
Czyli? Oj tam: cienki t-shirt o przykusej, krzywej talii i głębokim nierównym dekolcie, z rękawami poniżej łokci, szaro-bury (miał najmniej dziurek i przetarć), podejrzanie kusa miniówa z czarnego jedwabiu, czarne kabaretki, glany, choker, po kilka zwojów rzemyków i metalowych branzoletek, na lewym nadgarstku obowiązkowo szeroka skórzana opaska, gruby czarny skórzany pas z takąż kaletką (telefon, trochę kasy, dwa skręty), włos w pozornym nieładzie, na koniec – krótka skórzana kurtka (trochę wyświechtana i wytarta na łokciach – i co z tego? Kurde?).
W pobliże rezydencji dotarła – podobnie jak Javelin – komunikacją miejską, a potem na piechotę, a im więcej szczegółów się przed nią otwierało (począwszy od wyglądu okolicy, skonczywszy na średniej cenie zaparkowanych samochodów), tym bardziej się upewniała, że będzie to kolejna scena typu "you don't fucking belong here" – czy sformułuje to hasło ktoś z imprezowiczów, czy ona sama.
I wcale jej to nie odstraszało. Wręcz przeciwnie. W końcu ponoć szeroko otwarta brama zapraszala każdego.
Każdego!
W rozgadaną i rozchichotaną ciżbę wniknęła na tyle późno, że było już sporo po inauguracyjnej przemowie i goście uformowali już główne obszary tematyczne wokół wartych uwagi miejsc. Przechadzając się Aitch zaliczyła wzrokiem podświetlany basen w kształcie wiolonczeli (reagują na to prychnięciem śmiechu), zlokalizowała strefę żarcia, nie znalazła wzrokiem siostry (ani póki co tej wiotkiej dziewczyny, którą nieco nachalnie naciągnęła niedawno w fastfoodzie), capnęła z wypełnionej lodem beki puszkę piwa z tequilą i smrodząc kiepskim papierosem szla sobie byle jakim krokiem dokądkolwiek – gdy gdzieś niedaleko wyłowiła z gwaru głos swojej nowej, przybranej, siostry.
Chwaila namierzania – i jest: gada z... no – z kimś.
Aitch wrzuciła niedopałek do... czegoś (donica?), zapaliła następnego, i ruszyła w stronę złączonych konwersacją dziewczyn, czując wszelako, że na tym odcinku parunastu metrów w tych okolicznościach może się zdarzyć prawie wszystko.
No... skoro gdzieś tam jest basen w kształcie wiolonczeli, a budynek rezydencji puszył się nad ogrodem niczym baśniowy zamek nad labiryntem fauna...
Tylko jakiegoś innego.
Jak to możliwe?
Ha – taki los.
Gdyby sędzia Roger M. Huttner ruszył jak zwykle na ryby, to tylko ze swoim przyjacielem ze studiów. Ale przyjaciel zaniemógł, sędzia Roger M. Huttner odwołał planowaną z tego powodu dwutygodniową nieobecność, a w efekcie mógł załatwić kilka prostych orzeczeń prędzej, a potem mieć znów trochę wolnego.
Wśród kilku prostych orzeczeń była sprawa o opiekę nad niejaką Meredith Haze. Trzeba było przypieczętować prawną zgodę nad jej przejściem pod parental custody rodziny... jak im tam?
Allen.
Sędzia Huttner trzasnął pieczątką 9-ego sierpnia, choć miał to zrobić w okolicach początku września. Dzięki temu – siedemnastoletnia Meredith Haze trafiła pod opiekę rodziny... (jak im tam?) Allen – i to wcześniej: 11-ego sierpnia.
I zdążyła usłyszeć o imprezie.
I olałaby ten fakt i tak, to oczywiste, w ogóle z początku nie traktując takiej informacji jako adresowanej do niej.
Ale – siostra.
Przybrana, fakt, a jednak prawnicze czary-mary i nagle – rodzina.
Siostra owszem, wybierala się. Tyle że chyba... sama.
No super. Meredith, przedstawiająca się inicjałem swego akutalnego nazwiska Haze, czyli jako "H.", to be pronounced "Aitch" – posiedziała chwilę w cichym pokoju, kiedy Javelin wyszła, z patykowatymi palcami splecionymi na kwystających olanach...
I nagle poderwała się, wystrzelona młodzieńczą erupcją woli. Impreza? Bez niej?
A że to najwyższe kręgi społeczne?
Pfff – to miałoby ją powstrzymać?
Wymknęła się ze swego nowego "domu" podobnie jak Liaison – chyłkiem, żeby nikt się nie czepiał (i nie martwił, i potem nie robił siary). Jak się ubrać?
No – na pewno nie w tak zwone "swoje najlepsze ciuchy", bo nawet gdyby takowe miała, to byłyby milion razy "gorsze" od najgorszych ciuchów, jakich należało się spodziewać na takiej wypasionej bibie.
Czyli? Oj tam: cienki t-shirt o przykusej, krzywej talii i głębokim nierównym dekolcie, z rękawami poniżej łokci, szaro-bury (miał najmniej dziurek i przetarć), podejrzanie kusa miniówa z czarnego jedwabiu, czarne kabaretki, glany, choker, po kilka zwojów rzemyków i metalowych branzoletek, na lewym nadgarstku obowiązkowo szeroka skórzana opaska, gruby czarny skórzany pas z takąż kaletką (telefon, trochę kasy, dwa skręty), włos w pozornym nieładzie, na koniec – krótka skórzana kurtka (trochę wyświechtana i wytarta na łokciach – i co z tego? Kurde?).
W pobliże rezydencji dotarła – podobnie jak Javelin – komunikacją miejską, a potem na piechotę, a im więcej szczegółów się przed nią otwierało (począwszy od wyglądu okolicy, skonczywszy na średniej cenie zaparkowanych samochodów), tym bardziej się upewniała, że będzie to kolejna scena typu "you don't fucking belong here" – czy sformułuje to hasło ktoś z imprezowiczów, czy ona sama.
I wcale jej to nie odstraszało. Wręcz przeciwnie. W końcu ponoć szeroko otwarta brama zapraszala każdego.
Każdego!
W rozgadaną i rozchichotaną ciżbę wniknęła na tyle późno, że było już sporo po inauguracyjnej przemowie i goście uformowali już główne obszary tematyczne wokół wartych uwagi miejsc. Przechadzając się Aitch zaliczyła wzrokiem podświetlany basen w kształcie wiolonczeli (reagują na to prychnięciem śmiechu), zlokalizowała strefę żarcia, nie znalazła wzrokiem siostry (ani póki co tej wiotkiej dziewczyny, którą nieco nachalnie naciągnęła niedawno w fastfoodzie), capnęła z wypełnionej lodem beki puszkę piwa z tequilą i smrodząc kiepskim papierosem szla sobie byle jakim krokiem dokądkolwiek – gdy gdzieś niedaleko wyłowiła z gwaru głos swojej nowej, przybranej, siostry.
Chwaila namierzania – i jest: gada z... no – z kimś.
Aitch wrzuciła niedopałek do... czegoś (donica?), zapaliła następnego, i ruszyła w stronę złączonych konwersacją dziewczyn, czując wszelako, że na tym odcinku parunastu metrów w tych okolicznościach może się zdarzyć prawie wszystko.
No... skoro gdzieś tam jest basen w kształcie wiolonczeli, a budynek rezydencji puszył się nad ogrodem niczym baśniowy zamek nad labiryntem fauna...
Od czasu pamiętnego balu nie brała udziału w żadnej imprezie. Po części dlatego, że na odwyku ciężko imprezować (nie, kółka różańcowe - bo inaczej się tego nazwać nie da - organizowane przez personel się nie liczą), a po powrocie do normalnego życia została wykluczona z dawnej paczki. Nie to, żeby jakoś specjalnie za nimi tęskniła, nawet nie przepadała za tymi dzieciakami, ale mimo wszystko brak towarzystwa rówieśników nie pomagał uporać się z własnymi demonami.
Dlatego trzeba było jakieś znaleźć. Początkowo była sceptycznie nastawiona do całej imprezy, bo przecież nawet nie znała solenizanta, ale skoro WSZYSCY byli zaproszeni, to czemu miałaby nie skorzystać? Dość siedzenia w domu z ojcem i zawracania mu głowy, albo grania w gry z Williamem. Poza tym, krążyły plotki o basenie wypełnionym wódką, a ciekawskość nakazała Leilani zobaczyć to na własne oczy, porobić zdjęcia i spamować nimi Victorowi. Bo przecież sama pić nie będzie, po całym zamieszaniu z Joe skończyła z doprowadzeniem Louisa do zawału trzy razy w tygodniu.
Do O'Brienów ściągnęło chyba całe Riverdale, bowiem znalazłakawałek chodnika miejsce do zaparkowania dwie ulice dalej. Dobrze, że nie ubierała butów na wysokim obcasie, bo umarłaby zanim zdążyłaby dotrzeć na miejsce. Wgłębienia między kostką brukową tylko czekały na jej nieuwagę.
Wyglądało na to, że gdy przyszła, impreza już się rozkręciła. To dobry znak, łatwiej będzie wmieszać się w tłum. Chociaż, czy to możliwe, gdy miało się na sobie białą sukienkę?
Przekroczyła bramy rezydencji, minęła kilka mniejszych grupek i zamarła. Czy ze wszystkich ludzi musiała spotkać tutaj właśnie ją? Stała za nią w kolejce przez dobre dziesięć minut, stąd była w stanie rozpoznać te rozczochrane blond włosy i ubranie wyciągnięte z kontenera Caritasu. Do tego typiara myśląc, że nikt tego nie widzi, wrzuciła niedopałek do donicy. No co za bezczelny bachor, gorszy od samej Cigfran! Widząc, że blondynka chce odejść z miejsca zbrodni, przyśpieszyła kroku i złapała ją za ramię zanim ta zdążyła przejść więcej niż półtora metra.
— Nie wiem w jakiej stajni się wychowałaś, ale masz natychmiast to podnieść, albo wepchnę ci ten niedopałek razem z ziemią do ryja. — czy można sobie wyobrazić milsze powitanie z ust Leilani? Teoretycznie tak, gdy wcześniej nie proponowało jej się otwarcie narkotyków. Naprawdę, to był jedyny powód dla którego była taka cięta na tę dziewczynę; nie chciała przez jej namowy zniszczyć tego, co budowała przez ostatnie dziewięć miesięcy.
Dlatego trzeba było jakieś znaleźć. Początkowo była sceptycznie nastawiona do całej imprezy, bo przecież nawet nie znała solenizanta, ale skoro WSZYSCY byli zaproszeni, to czemu miałaby nie skorzystać? Dość siedzenia w domu z ojcem i zawracania mu głowy, albo grania w gry z Williamem. Poza tym, krążyły plotki o basenie wypełnionym wódką, a ciekawskość nakazała Leilani zobaczyć to na własne oczy, porobić zdjęcia i spamować nimi Victorowi. Bo przecież sama pić nie będzie, po całym zamieszaniu z Joe skończyła z doprowadzeniem Louisa do zawału trzy razy w tygodniu.
Do O'Brienów ściągnęło chyba całe Riverdale, bowiem znalazła
Wyglądało na to, że gdy przyszła, impreza już się rozkręciła. To dobry znak, łatwiej będzie wmieszać się w tłum. Chociaż, czy to możliwe, gdy miało się na sobie białą sukienkę?
Przekroczyła bramy rezydencji, minęła kilka mniejszych grupek i zamarła. Czy ze wszystkich ludzi musiała spotkać tutaj właśnie ją? Stała za nią w kolejce przez dobre dziesięć minut, stąd była w stanie rozpoznać te rozczochrane blond włosy i ubranie wyciągnięte z kontenera Caritasu. Do tego typiara myśląc, że nikt tego nie widzi, wrzuciła niedopałek do donicy. No co za bezczelny bachor, gorszy od samej Cigfran! Widząc, że blondynka chce odejść z miejsca zbrodni, przyśpieszyła kroku i złapała ją za ramię zanim ta zdążyła przejść więcej niż półtora metra.
— Nie wiem w jakiej stajni się wychowałaś, ale masz natychmiast to podnieść, albo wepchnę ci ten niedopałek razem z ziemią do ryja. — czy można sobie wyobrazić milsze powitanie z ust Leilani? Teoretycznie tak, gdy wcześniej nie proponowało jej się otwarcie narkotyków. Naprawdę, to był jedyny powód dla którego była taka cięta na tę dziewczynę; nie chciała przez jej namowy zniszczyć tego, co budowała przez ostatnie dziewięć miesięcy.
Postacie NPC
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 10:14 am
Nie Wrz 01, 2019 10:14 am
Służba i ochrona stanowiły dodatkowe oczy i uszy całej imprezy. W ferworze zabawy ludziom łatwo było nie zwracać uwagi na to, że nieustannie ich obserwowano, nawet kiedy wydawało się im, że działają w pełni dyskretnie. Zapominali, że pomimo luźnego klimatu, który przemawiał przez całe wydarzenie, ludzie do tego zatrudnieni nieustannie zwracali uwagę na porządek na terenie rezydencji O'Brienów. Gdyby nie to, ta prawdopodobnie nie doszłaby do skutku.
Meredith i Leilani – ta druga za sprawą znalezienia się w niewłaściwym miejscu – dość szybko przekonały się o skuteczności działania tutejszej służby. Wyprostowany, wysoki mężczyzna w schludnym fraku pojawił się obok, gdy z ust Cigfran padało dość dobitne upomnienie. Spokojny wyraz twarzy lokaja nie pozwolił na choćby domyślenie się, jaki stosunek miał do rzuconej groźby. Najwidoczniej został przeszkolony w kwestii ludzi, którzy mogli pojawić się na imprezie.
― W imieniu państwa O'Brien pozwolę sobie nadmienić, że cały teren został zaopatrzony w kosze na śmieci. Jestem przekonany, że nie przeoczy ich panienka na swojej drodze. Staramy się dbać o porządek rezydencji, a jestem pewien, że organizatorzy imprezy woleliby, by przebiegła ona bez niepotrzebnego wypraszania gości. ― Choć ton służącego był opanowany i kulturalny, właścicielka niedopałka z pewnością zdołała zaskarbić sobie miejsce na czarnej liście żywego monitoringu tej imprezy. ― Życzę udanej zabawy.
Skłonił się i tyle go widziano. Przynajmniej na ten moment.
Meredith i Leilani – ta druga za sprawą znalezienia się w niewłaściwym miejscu – dość szybko przekonały się o skuteczności działania tutejszej służby. Wyprostowany, wysoki mężczyzna w schludnym fraku pojawił się obok, gdy z ust Cigfran padało dość dobitne upomnienie. Spokojny wyraz twarzy lokaja nie pozwolił na choćby domyślenie się, jaki stosunek miał do rzuconej groźby. Najwidoczniej został przeszkolony w kwestii ludzi, którzy mogli pojawić się na imprezie.
― W imieniu państwa O'Brien pozwolę sobie nadmienić, że cały teren został zaopatrzony w kosze na śmieci. Jestem przekonany, że nie przeoczy ich panienka na swojej drodze. Staramy się dbać o porządek rezydencji, a jestem pewien, że organizatorzy imprezy woleliby, by przebiegła ona bez niepotrzebnego wypraszania gości. ― Choć ton służącego był opanowany i kulturalny, właścicielka niedopałka z pewnością zdołała zaskarbić sobie miejsce na czarnej liście żywego monitoringu tej imprezy. ― Życzę udanej zabawy.
Skłonił się i tyle go widziano. Przynajmniej na ten moment.
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 12:47 pm
Nie Wrz 01, 2019 12:47 pm
No i proszę – los to jednak śmigły drań. Niby paręnaście metrów – a zdążył wepchnąć w nie sumarycznie rzecz biorąc dwa brzemienne spotkanka!
I to niemal jednoczesne...
– Ooo? – ucieszyła się (?!) Aitch, unosząc brwi niepomiernego zdziwienia i podłączając rozpoznany ton głosu do wyłaniającej się z rozświetlonego mroku twarzy. Toż to...! – No eej! Jednak istniejesz! – Mimika Aitch mówiła coś w rodzaju "I'm fucking honoured", a słowa... Cóż. Aitch czuła, że powinna odwinąć się taką ripostą, że hej – tekst o stajni był obiektywnie trafny, a sekwencja z wepchnięciem niedopałka ryjem w ziemię – co tu kryć, sugestywna – ale niestety, nie było żadnej boskiej riposty. – No, myślę że nie wiesz, ale w twojej stajni mieszkałaś chyba tylko ty, skoro sobie wyo-
I na tym cios musiał się zakończyć, nie dochodząc celu, gdy niczym dżin z tonika (!) wyłonił się jakiś...
Aitch odwrócila głowę i zobaczyła "norrmalnie" człowieka we fraku. Miał dwie stawiające go w przewadze rzeczy: nienaganne maniery oraz rację.
No bo – tak: Aitch nie chciała dać się wywalić z imprezy już teraz. Ponadto za parędziesiąt godzin wejdzie do swojej nowej szkoły i...
No, trochę za dużo na raz.
Wszystkie te myśli śmignęły przez mózg, kiedy jeszcze lokaj kończył pouczenie, więc zainwestowane w ripostę powietrze, szukając ujścia, uformowało coś w rodzaju wyszeptanego – O, fuck... – ale koniec końców Aitch schyliła się, wzięła peta w dwa palce i podniosła z powrotem z miną typu "Wisisz mi dwie stówy, a mój starszy brat to bokser recydywista".
– Po co ta brutalność? I paskudne określenia? – zwróciła się do blondynki, a jeśli ta uznała, że lokaj wystarczył za reprymendę i zaczęła odchodzić, Aitch ruszyła za nią. – Trochę to nie licuje z manierami i outfitem. Czyli... że któreś jest fałszywe. Jakby.
Więcej nie rzekła – właśnie minęła kosz i wrzuciła tam niedopałek niedbale, póki co nie decydując jeszcze, czy chce jej się droczyć z tą księżniczką, czy nawracać w stronę, skąd niedawno doszedł ją głos przyrodniej siostry. Po tym akcie wymuszonego posłuszeństwa zaostrzył jej się apetyt na jakąś drakę i należało to rozważyć spokojnie, a niegalopując za tą...
tą...
dziunią.
I to niemal jednoczesne...
– Ooo? – ucieszyła się (?!) Aitch, unosząc brwi niepomiernego zdziwienia i podłączając rozpoznany ton głosu do wyłaniającej się z rozświetlonego mroku twarzy. Toż to...! – No eej! Jednak istniejesz! – Mimika Aitch mówiła coś w rodzaju "I'm fucking honoured", a słowa... Cóż. Aitch czuła, że powinna odwinąć się taką ripostą, że hej – tekst o stajni był obiektywnie trafny, a sekwencja z wepchnięciem niedopałka ryjem w ziemię – co tu kryć, sugestywna – ale niestety, nie było żadnej boskiej riposty. – No, myślę że nie wiesz, ale w twojej stajni mieszkałaś chyba tylko ty, skoro sobie wyo-
I na tym cios musiał się zakończyć, nie dochodząc celu, gdy niczym dżin z tonika (!) wyłonił się jakiś...
Aitch odwrócila głowę i zobaczyła "norrmalnie" człowieka we fraku. Miał dwie stawiające go w przewadze rzeczy: nienaganne maniery oraz rację.
No bo – tak: Aitch nie chciała dać się wywalić z imprezy już teraz. Ponadto za parędziesiąt godzin wejdzie do swojej nowej szkoły i...
No, trochę za dużo na raz.
Wszystkie te myśli śmignęły przez mózg, kiedy jeszcze lokaj kończył pouczenie, więc zainwestowane w ripostę powietrze, szukając ujścia, uformowało coś w rodzaju wyszeptanego – O, fuck... – ale koniec końców Aitch schyliła się, wzięła peta w dwa palce i podniosła z powrotem z miną typu "Wisisz mi dwie stówy, a mój starszy brat to bokser recydywista".
– Po co ta brutalność? I paskudne określenia? – zwróciła się do blondynki, a jeśli ta uznała, że lokaj wystarczył za reprymendę i zaczęła odchodzić, Aitch ruszyła za nią. – Trochę to nie licuje z manierami i outfitem. Czyli... że któreś jest fałszywe. Jakby.
Więcej nie rzekła – właśnie minęła kosz i wrzuciła tam niedopałek niedbale, póki co nie decydując jeszcze, czy chce jej się droczyć z tą księżniczką, czy nawracać w stronę, skąd niedawno doszedł ją głos przyrodniej siostry. Po tym akcie wymuszonego posłuszeństwa zaostrzył jej się apetyt na jakąś drakę i należało to rozważyć spokojnie, a niegalopując za tą...
tą...
dziunią.
Szkoda, że lokaj im przerwał. Leilani miała wielką ochotę na wysłuchanie genialnej riposty autorstwa Haitch... Aitch? Maitch? Zazwyczaj dobra pamięć pozwalała jej na kojarzenie twarzy z imionami (lub jak w tym przypadku z pseudonimem), ale najwidoczniej jej mózg uznał dziewczynę za niewartą zainteresowania. Ponarzekała tylko ojcu, że jakaś panna próbowała jej wcisnąć dragi w biały dzień i zapomniała o całej sprawie.
Skrzyżowała ręce na piersiach, a na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech, gdy mężczyzna karcił jej towarzyszkę. Huhu, no to się doigrała i to na samym początku imprezy. Będzie na cenzurowanym do końca wieczoru, więc niech lepiej zacznie się zachowywać jak przystało.
Jej spojrzenie nie zrobiło na Leilani najmniejszego wrażenia. Sama patrzyła na nią z błyskiem osądu w oczach, gdy niedopałek lądował w koszu.
— Bo z ćpunami trzeba tylko dosadnie. — wzruszyła ramionami. Chociaż może ostatnio zbyt dużo czasu spędzała w warsztacie i przesiąknęła nieco... wulgarnym językiem? E nie, to na pewno wpływ nowego faceta jej matki, tak bardzo stresuje biedną Lei swoją egzystencją, że aż zrobiła się agresywna! Póki co tylko w słowach.
— Oh nie... jestem fałszywa. Jak ja to przeżyję? — teatralnie przyłożyła dłoń do czoła, jakby za chwilę miała zemdleć. Zaraz potem jej ręce znalazły się na biodrach, a twarz przybrała surowy wyraz — Rozejrzyj się, dziewczyno. Każdy tu jest fałszywy.
Ostatnie zdanie wypowiedziała półszeptem, jakby bała się, że ktoś niepożądany ją usłyszy i rozkręci się drama. Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy nagle sobie o czymś przypomniała. Blask w błękitnych oczach nie wróżył niczego dobrego.
— Przy tamtym stoliku można wylosować sobie wyzwanie. Podejmiesz się, czy jednak tchórzysz? — zapytała kiwając głową w stronę wspomnianego stolika, podczas gdy jej palce bawiły się kosmykiem jasnych włosów.
Skrzyżowała ręce na piersiach, a na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech, gdy mężczyzna karcił jej towarzyszkę. Huhu, no to się doigrała i to na samym początku imprezy. Będzie na cenzurowanym do końca wieczoru, więc niech lepiej zacznie się zachowywać jak przystało.
Jej spojrzenie nie zrobiło na Leilani najmniejszego wrażenia. Sama patrzyła na nią z błyskiem osądu w oczach, gdy niedopałek lądował w koszu.
— Bo z ćpunami trzeba tylko dosadnie. — wzruszyła ramionami. Chociaż może ostatnio zbyt dużo czasu spędzała w warsztacie i przesiąknęła nieco... wulgarnym językiem? E nie, to na pewno wpływ nowego faceta jej matki, tak bardzo stresuje biedną Lei swoją egzystencją, że aż zrobiła się agresywna! Póki co tylko w słowach.
— Oh nie... jestem fałszywa. Jak ja to przeżyję? — teatralnie przyłożyła dłoń do czoła, jakby za chwilę miała zemdleć. Zaraz potem jej ręce znalazły się na biodrach, a twarz przybrała surowy wyraz — Rozejrzyj się, dziewczyno. Każdy tu jest fałszywy.
Ostatnie zdanie wypowiedziała półszeptem, jakby bała się, że ktoś niepożądany ją usłyszy i rozkręci się drama. Odwróciła się na pięcie i już miała odejść, gdy nagle sobie o czymś przypomniała. Blask w błękitnych oczach nie wróżył niczego dobrego.
— Przy tamtym stoliku można wylosować sobie wyzwanie. Podejmiesz się, czy jednak tchórzysz? — zapytała kiwając głową w stronę wspomnianego stolika, podczas gdy jej palce bawiły się kosmykiem jasnych włosów.
Finnegan Paul Brooks
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 2:12 pm
Nie Wrz 01, 2019 2:12 pm
Finn zjawił się na tej imprezie z całkiem zabawnym planem w głowie, do którego wykonania potrzebował paru instrumentów i najlepiej chwili zamieszania. Na szczęście, sprzęt muzyczny został przetransportowany na teren urodzin jeszcze przed rozpoczęciem się całego wydarzenia, a z pomocą tutaj przyszły osoby odpowiedzialne za między innymi dekoracje i zaopatrzenie. W końcu nie mógł prosić o pomoc w wykonaniu niespodzianki samego Jake’a, nie? Co to byłaby wtedy za niespodzianka? Dlatego, by jego plan miał chociaż szansę wypalić, wczesnym rankiem wyhaczył osoby pracujące tu i poprosił o przysługę! Taką od serducha, tylko w celach rozbawienia solenizanta! Brooks miał jedynie nadzieję, że o niczym nie doniesiono jego koledze!
Na razie celowo unikał gospodarza. Ba! Był na tyle sneaky, że cały czas starał się być poza zasięgiem wzroku O’Briena, choćby nie wiem co! Nie widzieli się tak długo, że doszedł do wniosku, iż kolejne spotkanie twarzą w twarz musi im obu zapaść głęboko w pamięć, a zobaczenie się przed niespodzianką mogłoby zrujnować cały efekt.
Lawirował między ludźmi, korzystając z okazji, by poznać nowe osoby, bo jak wiadomo - na imprezach O’Briena zjawia się przecież sama okoliczna śmietanka. Żałował trochę, że basen pełnił tylko funkcję wielkiego naczynia z alkoholem. Cholera, lubił pływać i ogólnie spędzać czas w wodzie, ale no co poradzisz. Nikt nie chce zostać wyproszonym z takiej imprezy będąc przemoczonym wódką, jakkolwiek droga by nie była. Chociaż przypuszczał, że kiedy schadzka na dobre się rozkręci, znajdzie się przynajmniej jeden debil, który będzie próbował tam wskoczyć. I kto wie, może to on nawet będzie tym debilem? Przecież z Finnem nigdy nie wiadomo!
Zgłodniał. I to dosyć mocno, dlatego udał się w kierunku stołu z kuchnią azjatycką, bo to właśnie ta kuchnia była najwygodniejsza przy szybkim pałaszowaniu. Wszystko na jednego kęsa, nie trzeba się przejmować. Dziabnął parę nigiri, by załagodzić cierpienia żołądka, ale pewnie za niedługo uda się w stronę kuchni hiszpańskiej, bo dobrej gorącej czekolady i chrupiącego deseru w postaci churros nigdy nie odmówi!
Na razie celowo unikał gospodarza. Ba! Był na tyle sneaky, że cały czas starał się być poza zasięgiem wzroku O’Briena, choćby nie wiem co! Nie widzieli się tak długo, że doszedł do wniosku, iż kolejne spotkanie twarzą w twarz musi im obu zapaść głęboko w pamięć, a zobaczenie się przed niespodzianką mogłoby zrujnować cały efekt.
Lawirował między ludźmi, korzystając z okazji, by poznać nowe osoby, bo jak wiadomo - na imprezach O’Briena zjawia się przecież sama okoliczna śmietanka. Żałował trochę, że basen pełnił tylko funkcję wielkiego naczynia z alkoholem. Cholera, lubił pływać i ogólnie spędzać czas w wodzie, ale no co poradzisz. Nikt nie chce zostać wyproszonym z takiej imprezy będąc przemoczonym wódką, jakkolwiek droga by nie była. Chociaż przypuszczał, że kiedy schadzka na dobre się rozkręci, znajdzie się przynajmniej jeden debil, który będzie próbował tam wskoczyć. I kto wie, może to on nawet będzie tym debilem? Przecież z Finnem nigdy nie wiadomo!
Zgłodniał. I to dosyć mocno, dlatego udał się w kierunku stołu z kuchnią azjatycką, bo to właśnie ta kuchnia była najwygodniejsza przy szybkim pałaszowaniu. Wszystko na jednego kęsa, nie trzeba się przejmować. Dziabnął parę nigiri, by załagodzić cierpienia żołądka, ale pewnie za niedługo uda się w stronę kuchni hiszpańskiej, bo dobrej gorącej czekolady i chrupiącego deseru w postaci churros nigdy nie odmówi!
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 3:09 pm
Nie Wrz 01, 2019 3:09 pm
Tak, gdyby ktoś to liczył, byłoby dla blondyny jeden-zero.
I – tak: liczyła to Aitch, mimo że przysiągłaby przed sądem (dla nieletnich), że ma to w dupie.
I – hell yes, wku***ało ją, że...
Nieee, no może tylko trochę.
Uśmiechnęła się: – Owszem, jest taka szkoła. Że z ćpunami trzeba na ostro. Domyślam się, że ty – a może ktoś z rodziny? – jest specjalistą w tej kwestii i...
I rozejrzała się, jak wspomniała blondynka z zachęcającą konfidencjonalnością, bo imperatyw do zwady odchodził jej szybciej, niż chciała go w sobie utrzymać, po tych słowach, które jej teraz przerwały.
"Każdy tu jest fałszywy"...
– Pewnie masz rację, wiesz? – przeniosła spojrzenie na "dziunię", którą ta w jakiś sposób właśnie przestawała być. "Każdy"? Znaczy... "Ja też"?
Aitch prychnęła nagle śmiechem – a Leila mogła to uznać za reakcję na zaproszenie do stolika wyzwań:
– Oczywiście! – zakwiliła Meredith, już okręcając się we wskazanym kierunku z chlupotem piwa w puszce i dymkowym pytajnikiem ciągniętym za tlącym się papierosem. – I oczywiście nadal nie musisz mi – sapnęła, odwracając się przez ramię do blondynki – zdradzać swojego imienia, przez co skazujesz się na to, że będę cię nazywała tym, co mi ślina albo skojarzenie na język przyniesie. To dość uczciwe. Ponoć tak powstały w ogóle imiona, wiesz... – nawijała, trochę żeby zagłuszyć zgrzyt niedawnej porażki (polegającej na wymuszeniu uległości w sprawie niedopałka), trochę żeby wydać się komuś (sobie? tamtej?) w tym chwilowym duecie siłą wiodącą (a nie mimozą wleczoną za sielniejszym od siebie), a trochę – niestety – dlatego, że tak się u niej podświadomie objawiał komfort: otwartością i skłonnością do kompulsywnej socjalizacji.
I – tak: liczyła to Aitch, mimo że przysiągłaby przed sądem (dla nieletnich), że ma to w dupie.
I – hell yes, wku***ało ją, że...
Nieee, no może tylko trochę.
Uśmiechnęła się: – Owszem, jest taka szkoła. Że z ćpunami trzeba na ostro. Domyślam się, że ty – a może ktoś z rodziny? – jest specjalistą w tej kwestii i...
I rozejrzała się, jak wspomniała blondynka z zachęcającą konfidencjonalnością, bo imperatyw do zwady odchodził jej szybciej, niż chciała go w sobie utrzymać, po tych słowach, które jej teraz przerwały.
"Każdy tu jest fałszywy"...
– Pewnie masz rację, wiesz? – przeniosła spojrzenie na "dziunię", którą ta w jakiś sposób właśnie przestawała być. "Każdy"? Znaczy... "Ja też"?
Aitch prychnęła nagle śmiechem – a Leila mogła to uznać za reakcję na zaproszenie do stolika wyzwań:
– Oczywiście! – zakwiliła Meredith, już okręcając się we wskazanym kierunku z chlupotem piwa w puszce i dymkowym pytajnikiem ciągniętym za tlącym się papierosem. – I oczywiście nadal nie musisz mi – sapnęła, odwracając się przez ramię do blondynki – zdradzać swojego imienia, przez co skazujesz się na to, że będę cię nazywała tym, co mi ślina albo skojarzenie na język przyniesie. To dość uczciwe. Ponoć tak powstały w ogóle imiona, wiesz... – nawijała, trochę żeby zagłuszyć zgrzyt niedawnej porażki (polegającej na wymuszeniu uległości w sprawie niedopałka), trochę żeby wydać się komuś (sobie? tamtej?) w tym chwilowym duecie siłą wiodącą (a nie mimozą wleczoną za sielniejszym od siebie), a trochę – niestety – dlatego, że tak się u niej podświadomie objawiał komfort: otwartością i skłonnością do kompulsywnej socjalizacji.
Willow Hopkins
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 3:33 pm
Nie Wrz 01, 2019 3:33 pm
─ Siema, prawdziwa czy sztuczna? ─ zapytała z szelmowskim uśmieszkiem, gdy zbliżyła się tanecznym krokiem do polującego samca, po czym pociągnęła go lekko za ramoneskę, w drugiej ręce mając talerz na wpół wypełniony meksykańskim żarciem.
Westchnęła ciężko zastanawiając się, czy powinna jej powiedzieć prawdę. Z jednej strony wyszłoby lepiej dla nich obu, bo zakładając, że blondynka umie się zachować i weźmie pod uwagę uzależnienie Leilani. Z drugiej strony wstydziła się tego, kim była, całej akcji na balu i jej konsekwencji.
— Tak, mój ojciec. Jest lekarzem i czasem trafi mu się ktoś naćpany. — odpowiedziała z beztroską w głosie. Kiedy nauczyła się kłamać bez zająknięcia? Na odwyku, kiedy musiała ukrywać kto jest jej biologicznym ojcem? Nie, znacznie wcześniej, zanim jeszcze zaczęła zadawać się z Avą.
Ledwo powstrzymała się od rzucenia "ja zawsze mam rację", bo mijałoby się to z prawdą jeszcze bardziej niż jej wcześniejsze zdanie. Leilani zawsze wydawało się, że ma rację, że jej racja jest najracniejsza, a ostatecznie wychodziło z tego kolejne bagno, z którego musiała się wygrzebywać. Nierzadko mieszając w to tatę, gdy nie umiała już znaleźć innego wyjścia.
Zmarszczyła czoło. Naprawdę się jej nie przedstawiła? No cóż, wypadałoby to jakoś naprawić.
— Jestem Leia. Tylko daruj sobie żarty o Hanie Solo, bo osobiście utopię cię w tym basenie. — jej głos brzmiał ostro, ale w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Ostatecznie doszła do wniosku, że w sumie, to całkiem pocieszna ta cała Aitch. Szkoda tylko, że swoim zachowaniem ściągała na nich kłopoty. Chyba, że...
Diabeł siedzący na ramieniu młodej Cigfran zaczął szeptać jej na uszko genialny plan. To znaczy zacząłby, gdyby istniał.
— Założę się o sto dolarów, że nie wytrzymasz całej imprezy bez używek. — rzuciła odrzucając kosmyk blond włosów do tyłu. Gdy spotkały się pierwszy raz, dziewczyna miała małe problemy finansowe, a sto dolców to mała cena za względnie spokojną imprezę i brak przypałów. — Wchodzisz w to, czy jesteś pizda?
— Tak, mój ojciec. Jest lekarzem i czasem trafi mu się ktoś naćpany. — odpowiedziała z beztroską w głosie. Kiedy nauczyła się kłamać bez zająknięcia? Na odwyku, kiedy musiała ukrywać kto jest jej biologicznym ojcem? Nie, znacznie wcześniej, zanim jeszcze zaczęła zadawać się z Avą.
Ledwo powstrzymała się od rzucenia "ja zawsze mam rację", bo mijałoby się to z prawdą jeszcze bardziej niż jej wcześniejsze zdanie. Leilani zawsze wydawało się, że ma rację, że jej racja jest najracniejsza, a ostatecznie wychodziło z tego kolejne bagno, z którego musiała się wygrzebywać. Nierzadko mieszając w to tatę, gdy nie umiała już znaleźć innego wyjścia.
Zmarszczyła czoło. Naprawdę się jej nie przedstawiła? No cóż, wypadałoby to jakoś naprawić.
— Jestem Leia. Tylko daruj sobie żarty o Hanie Solo, bo osobiście utopię cię w tym basenie. — jej głos brzmiał ostro, ale w oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Ostatecznie doszła do wniosku, że w sumie, to całkiem pocieszna ta cała Aitch. Szkoda tylko, że swoim zachowaniem ściągała na nich kłopoty. Chyba, że...
Diabeł siedzący na ramieniu młodej Cigfran zaczął szeptać jej na uszko genialny plan. To znaczy zacząłby, gdyby istniał.
— Założę się o sto dolarów, że nie wytrzymasz całej imprezy bez używek. — rzuciła odrzucając kosmyk blond włosów do tyłu. Gdy spotkały się pierwszy raz, dziewczyna miała małe problemy finansowe, a sto dolców to mała cena za względnie spokojną imprezę i brak przypałów. — Wchodzisz w to, czy jesteś pizda?
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 5:57 pm
Nie Wrz 01, 2019 5:57 pm
Tekścik o specjalistach w kwestii ćpunów był jedynie wątłą ripostą i nie oczekiwał poważnej odpowiedzi, dlatego gdy takowa padła, Aitch nie zdążyła się już zastanowić, czy wziąć ją na serio. Ojciec-lekarz, ćpun się czasem trafi – no i dobrze. Natomiast już tego, że z sekundy na sekundę tracąca wizerunek dziumdzi blondynka podzieliła się swoim imieniem (czy też ksywką), nie należało głupio ignorować.
Meredith zatrzymała się w swym marszu ku majaczącemu gdzieś przed nimi stolikowi wyzwań, obracając się w pełni ku dziewczynie i łapiąc kontakt wzrokowy niemal całkiem pozbawiony wyczuwalnej intencji zaczepnej.
– Aitch – odparła krótko, ale znamiennie, bo raczej nieczęsto zdarzał się powód do przedstawiania się komuś, kto jeszcze niedawno ledwo uniknął podstawionej nogi. Co do samego imienia blondynki i jego kulturowej nośności Aitch nie miała w sumie uwag – znała już bardziej memogenne imiona, a swego własnego nie lubiła; o wiele ciekawsze nadto wydało się rzucone prze Leię wyzwanie. – Zależy z kim chciałabyś się założyć. Czyli – od kogo te sto dolców wygrać – roześmiała się posępnie na tę posępną wizję: taka impreza – i bez używek?? Komiczne... Poza tym – "kuuurde, co to za zakład?", błąkało się po twarzy i myślach Aitch. Kiedyś – w sumie jeszcze niedawno – mogłaby się skusić na sto dolców, przetrwać melanżyk na samym icetea i, kurna, krakersach, a potem całą stówę zainwestować w metkę i ruszać szybciej-dalej-wyżej.
No i proste: tylko jeden szczegół, choć dodany do wyzwania niby to odruchowo, nonszalancko, w ramach stylu wypowiedzi raczej niż realnej konsekwencji – a jednak...
– Że kto jes' kurwa "pizdą"? – odbiła siląc się na uśmiech jakiś taki lisi, niby-sprytny, choć na razie była to tylko bezładna, pośpieszna garda, gra na zwłokę. Nawet bowiem nie sto dolarow zaczęło być tu kluczową stawką, tylko...
Co: "bycie pizdą", czyli bolesne uderzenie w tę chromosomalnie bardziej maskulinistyczną część osobowości, wytrenowanej w brutalnych gierkach dzieciaków najpierw kształtowanych przez uliczne subkultury, potem przez poprawczak, a potem rozciągane końmi między niezdolnością do samoakceptacji a głupią wiarą we własną nienaruszalność?...
– No problemo, bejbe – odparła wreszcie, bo może zbyt długim namyśle, więc tuszując pozorne wahanie klepnięciem Lei w ramię. – A skoro ty mi rzucasz wyzwanie na całe godziny, to ja nie będę czekać ze swoim. No więc... stówę za to, że przez całą imprezę nie ruszysz się z jednego miejsca! Miejsce – nachyliła się ku Lei, łapiąc ją dla pewności za łokieć – możesz wybrać sama.
I zaśmiała się w duchu paskudnie, niby to czekając na reakcję Lei, a już ciesząc się możliwościami, jakie by się roztoczyły przed nią na imprezie o splendorze, jakiego w życiu nie widziała, na kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem roku w nowej budzie. Nie, z tego między innymi powodu nie miała i tak zamiaru uwalać się w trupa. Ale bezbronną ofiarą wyzwań kosmicznych księżniczek też nie miała zamiaru być, choćby przed samą sobą.
"Wchodzisz w to, czy jesteś pizda"? – Pfffff....!
Meredith zatrzymała się w swym marszu ku majaczącemu gdzieś przed nimi stolikowi wyzwań, obracając się w pełni ku dziewczynie i łapiąc kontakt wzrokowy niemal całkiem pozbawiony wyczuwalnej intencji zaczepnej.
– Aitch – odparła krótko, ale znamiennie, bo raczej nieczęsto zdarzał się powód do przedstawiania się komuś, kto jeszcze niedawno ledwo uniknął podstawionej nogi. Co do samego imienia blondynki i jego kulturowej nośności Aitch nie miała w sumie uwag – znała już bardziej memogenne imiona, a swego własnego nie lubiła; o wiele ciekawsze nadto wydało się rzucone prze Leię wyzwanie. – Zależy z kim chciałabyś się założyć. Czyli – od kogo te sto dolców wygrać – roześmiała się posępnie na tę posępną wizję: taka impreza – i bez używek?? Komiczne... Poza tym – "kuuurde, co to za zakład?", błąkało się po twarzy i myślach Aitch. Kiedyś – w sumie jeszcze niedawno – mogłaby się skusić na sto dolców, przetrwać melanżyk na samym icetea i, kurna, krakersach, a potem całą stówę zainwestować w metkę i ruszać szybciej-dalej-wyżej.
No i proste: tylko jeden szczegół, choć dodany do wyzwania niby to odruchowo, nonszalancko, w ramach stylu wypowiedzi raczej niż realnej konsekwencji – a jednak...
– Że kto jes' kurwa "pizdą"? – odbiła siląc się na uśmiech jakiś taki lisi, niby-sprytny, choć na razie była to tylko bezładna, pośpieszna garda, gra na zwłokę. Nawet bowiem nie sto dolarow zaczęło być tu kluczową stawką, tylko...
Co: "bycie pizdą", czyli bolesne uderzenie w tę chromosomalnie bardziej maskulinistyczną część osobowości, wytrenowanej w brutalnych gierkach dzieciaków najpierw kształtowanych przez uliczne subkultury, potem przez poprawczak, a potem rozciągane końmi między niezdolnością do samoakceptacji a głupią wiarą we własną nienaruszalność?...
– No problemo, bejbe – odparła wreszcie, bo może zbyt długim namyśle, więc tuszując pozorne wahanie klepnięciem Lei w ramię. – A skoro ty mi rzucasz wyzwanie na całe godziny, to ja nie będę czekać ze swoim. No więc... stówę za to, że przez całą imprezę nie ruszysz się z jednego miejsca! Miejsce – nachyliła się ku Lei, łapiąc ją dla pewności za łokieć – możesz wybrać sama.
I zaśmiała się w duchu paskudnie, niby to czekając na reakcję Lei, a już ciesząc się możliwościami, jakie by się roztoczyły przed nią na imprezie o splendorze, jakiego w życiu nie widziała, na kilkadziesiąt godzin przed rozpoczęciem roku w nowej budzie. Nie, z tego między innymi powodu nie miała i tak zamiaru uwalać się w trupa. Ale bezbronną ofiarą wyzwań kosmicznych księżniczek też nie miała zamiaru być, choćby przed samą sobą.
"Wchodzisz w to, czy jesteś pizda"? – Pfffff....!
Finnegan Paul Brooks
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 6:05 pm
Nie Wrz 01, 2019 6:05 pm
No! Tuńczyk pierwsza klasa, ryż też fajnie zrobiony. Tylko się zajadać na tej Azji. Stoliczku-Azji.. czy coś. Wysłał jeszcze ze dwie wiadomości do członków swojego zespołu, którzy również mieli się tu zjawić. I właśnie przy pisaniu ostatniej wiadomości został zaczepiony przez długowłosą brunetkę. I to dosłownie zaczepiony, bo złapała go za kurtkę i lekko pociągnęła. Obrócił głowę w jej stronę.. i dejmn, ładna ta samica!
─ Cześć? ─ zaśmiał się, a przy tym lekko zmarszczył brwi ─ A po dotyku nie poznajesz? Szanujmy się. ─ skóra była prawdziwa! Niedawno udało mu się tę kurtkę kupić i był niesamowicie zadowolony z zakupu! Już zdążył ją troszkę rozchodzić, bo jak wiadomo, skórzane kurtki od nowości nie są zbyt wygodne, ale teraz była perfect!
Szybko przyjrzał się dziewczynie, dokonując ogólnej analizy jej wyglądu, a potem szare oczy zatrzymały się na talerzu w jej ręce, na którym była pokaźna porcja meksykańskiego jedzenia. Uśmiechnął się.
─ O, tacos. Dla mnie trochę too late, zjadłem właśnie chyba z siedem nigiri. Może potem zaatakuję inne kuchnie. Polecam tuńczyka, epic. No chyba, że nie lubisz surowych ryb? ─ jeszcze raz posłał jej uśmiech, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego podbiła akurat do gościa w skórze? Chociaż wyglądała na taką, której podobałaby się tego typu stylówka. ─ Finn. ─ postanowił w końcu się przedstawić i wyciągnął rękę w stronę nieznajomej, która zaraz miała zostać jego znajomą. A przynajmniej miał taką nadzieję!
─ Cześć? ─ zaśmiał się, a przy tym lekko zmarszczył brwi ─ A po dotyku nie poznajesz? Szanujmy się. ─ skóra była prawdziwa! Niedawno udało mu się tę kurtkę kupić i był niesamowicie zadowolony z zakupu! Już zdążył ją troszkę rozchodzić, bo jak wiadomo, skórzane kurtki od nowości nie są zbyt wygodne, ale teraz była perfect!
Szybko przyjrzał się dziewczynie, dokonując ogólnej analizy jej wyglądu, a potem szare oczy zatrzymały się na talerzu w jej ręce, na którym była pokaźna porcja meksykańskiego jedzenia. Uśmiechnął się.
─ O, tacos. Dla mnie trochę too late, zjadłem właśnie chyba z siedem nigiri. Może potem zaatakuję inne kuchnie. Polecam tuńczyka, epic. No chyba, że nie lubisz surowych ryb? ─ jeszcze raz posłał jej uśmiech, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego podbiła akurat do gościa w skórze? Chociaż wyglądała na taką, której podobałaby się tego typu stylówka. ─ Finn. ─ postanowił w końcu się przedstawić i wyciągnął rękę w stronę nieznajomej, która zaraz miała zostać jego znajomą. A przynajmniej miał taką nadzieję!
Imię to akurat najmniejszy problem, gdy samemu jest się chodzącym memem. Po halloweenowym balu ktoś porozwieszał w szkolnych łazienkach KARTKI będące oczywistym nawiązaniem do tego, co odwaliła Leilani razem z Victorem. Kaku się nie liczy, Kaku robił za konfidenta, jak się później miało okazać.
— Wiem. Już się przedstawiałaś. Chyba, że byłaś tak naćpana, że nie pamiętasz — mruknęła wywracając oczami. Wcale nie zamierzała się przyznawać, że zapomniała jak ma się zwracać do dziewczyny. Proszenie Cigfran, by przyznała się do błędu w tak błahej sprawie, to jak prosić randomową osobę na ulicy o oddanie telefonu. Oczywiście w grzeczny sposób, a nie grożąc kosą pod żebra.
— O, a więc pękasz? Szkoda, po całej imprezie chciałam pojechać moim Porsche nad morze, ale nie chciałabym mieć zarzyganej tapicerki, więc chyba poszukam kogoś innego... — rzuciła z udawanym żalem. Czy ona właśnie próbowała przekupić Aitch? Tak, właśnie tak. Jeśli nie skusi ją wycieczka, to już nie wiedziała co. Leilani, która zdawała się mieć wszystko, wystarczyło kupić coś słodkiego.
— Ty. Jesteś największą pizdą jaką znam. — mówiąc to bezczelnie wyjęła z dłoni dziewczyny papierosa, po czym zgasiła go o brzeg najbliższego kosza, a na koniec zademonstrowała gdzie ma trafić niedopałek. Czy to było takie trudne? — Jeśli będziesz zgrywać taką buntowniczkę w Riverdale, to Cadogan po miesiącu wywali cię na zbity pysk.
To nie była groźba, a przyjazne ostrzeżenie. Leilani swego czasu sporo namieszała i to, że dyrektor okazał jej łaskę pozwalając zostać dziewczynie w szkole, mało tego, dalej w klasie A, było najprawdziwszym cudem. Lepiej, żeby nikt po duecie Ros-Cigfran nie nadwyrężał jego cierpliwości, bo może się to skończyć dla niego znacznie gorzej niż kilkutygodniowym zawieszeniem i powtarzaniem roku.
— Obawiam się, że nawet nie masz dziesięciu dolarów. Wyrzuć do kosza tę puszkę tanich sików i chodź. — nakazała łapiąc Aitch za nadgarstek, po czym pociągnęła ją w stronę stolika z wyzwaniami. Miała nadzieję, że nie trafi jej się coś pokroju wskoczenia do basenu; nie umiała pływać, a do tego pewnie nałykałaby się wódki, co byłoby podwójnym zawałem dla Louisa.
Przez chwilę zwlekała z odczytaniem wyzwania skrywanego w jej dłoniach, dopiero po kilku głębszych oddechach odważyła się rozłożyć karteczkę i przeczytać to, co jest na niej napisane. Z każdym kolejnym słowem zaskoczenie malujące się na jej twarzy zamieniało się w dziki triumf. Miała do wykonania jedną z nielicznych rzeczy, które potrafiła robić dobrze.
Rzuciła Aitch pytające spojrzenie. Zamierzała w ogóle coś sobie wylosować?
— Wiem. Już się przedstawiałaś. Chyba, że byłaś tak naćpana, że nie pamiętasz — mruknęła wywracając oczami. Wcale nie zamierzała się przyznawać, że zapomniała jak ma się zwracać do dziewczyny. Proszenie Cigfran, by przyznała się do błędu w tak błahej sprawie, to jak prosić randomową osobę na ulicy o oddanie telefonu. Oczywiście w grzeczny sposób, a nie grożąc kosą pod żebra.
— O, a więc pękasz? Szkoda, po całej imprezie chciałam pojechać moim Porsche nad morze, ale nie chciałabym mieć zarzyganej tapicerki, więc chyba poszukam kogoś innego... — rzuciła z udawanym żalem. Czy ona właśnie próbowała przekupić Aitch? Tak, właśnie tak. Jeśli nie skusi ją wycieczka, to już nie wiedziała co. Leilani, która zdawała się mieć wszystko, wystarczyło kupić coś słodkiego.
— Ty. Jesteś największą pizdą jaką znam. — mówiąc to bezczelnie wyjęła z dłoni dziewczyny papierosa, po czym zgasiła go o brzeg najbliższego kosza, a na koniec zademonstrowała gdzie ma trafić niedopałek. Czy to było takie trudne? — Jeśli będziesz zgrywać taką buntowniczkę w Riverdale, to Cadogan po miesiącu wywali cię na zbity pysk.
To nie była groźba, a przyjazne ostrzeżenie. Leilani swego czasu sporo namieszała i to, że dyrektor okazał jej łaskę pozwalając zostać dziewczynie w szkole, mało tego, dalej w klasie A, było najprawdziwszym cudem. Lepiej, żeby nikt po duecie Ros-Cigfran nie nadwyrężał jego cierpliwości, bo może się to skończyć dla niego znacznie gorzej niż kilkutygodniowym zawieszeniem i powtarzaniem roku.
— Obawiam się, że nawet nie masz dziesięciu dolarów. Wyrzuć do kosza tę puszkę tanich sików i chodź. — nakazała łapiąc Aitch za nadgarstek, po czym pociągnęła ją w stronę stolika z wyzwaniami. Miała nadzieję, że nie trafi jej się coś pokroju wskoczenia do basenu; nie umiała pływać, a do tego pewnie nałykałaby się wódki, co byłoby podwójnym zawałem dla Louisa.
Przez chwilę zwlekała z odczytaniem wyzwania skrywanego w jej dłoniach, dopiero po kilku głębszych oddechach odważyła się rozłożyć karteczkę i przeczytać to, co jest na niej napisane. Z każdym kolejnym słowem zaskoczenie malujące się na jej twarzy zamieniało się w dziki triumf. Miała do wykonania jedną z nielicznych rzeczy, które potrafiła robić dobrze.
Rzuciła Aitch pytające spojrzenie. Zamierzała w ogóle coś sobie wylosować?
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 9:42 pm
Nie Wrz 01, 2019 9:42 pm
– Kuurwa, no... – teraz Aitch przewróciła oczyma: albo w dezaprobacie dla samej siebie za powtorne przedstawienie się, albo w reakcji na ten jej unik: – Na razie to ty pękasz. Myślałaś, że dam się zapakować najpierw w chujnię w postaci melanżu bez przyjemności, a potem w twoje plastikowe Porsche-Schmorsche? Fakt, kurwa, jedyną zachętą byłaby możliwość narzygania ci na airbag w momencie twojego zderzenia z samą s-
I tu nagle skończył jej się żeton na tekst, kiedy Leia wzięła ją z takiego zaskoczenia. Smętnie zmiażdżony fajek wylądował w koszu, jeszcze lekko dymiąc, jak zestrzelony smrodliwy bombowiec – odprowadzany kompletnie zdębiałym spojrzeniem Meredith.
No ledwo zdołała
– Jaaapierdolę...
wytrzymać, przecież – nieee, no zaraz rzuci się tej wywłoce pazurami na twarz! To nie tak, że akurat Leia musiała mieć świadomość, że podobne naruszenie strefy osobistego komfortu jest niczym cios w pysk i splot słoneczny dla Meredith, którą życie (według niej) nauczyło, że koniec końców jedyne co masz, to ręce w kieszeniach – ale tak wyrwać komuś papierosa i...
Przecież mogła mieć braki w funduszach – skąd ta dziumdzia tutaj wie, czy przypadkiem nie musiała tej paczki fajek zajumać z półeczki kierowcy Greyhounda, który ją dowiózł do Riverdale? Jak w ogóle...
Nie, no...
– Prowokujesz mnie – syknęła, zmieniając dotychczas zbudowane nastawienie, i w jednym kroku znalazła się twarzą na pięć centymetrów od lica Leilani – zanim się odsunie, będzie mogła sobie przez kilkanaście z sykiem wyplutych sylab wąchać taniofajkowy smrodek – I wkurwiasz. Jeśli o to ci chodzi, to jednak jesteś większą pizdą. Jeśli ci o to nie chodzi – to aż żal pomyśleć... I jak jakiś Cardigan mnie wywali na zbity pysk, to będzie twój kurwa zbity pysk. Skoro chcesz wiedzieć...
Z drgających skrzydełek nozdrzy zdawała się lecieć para-buch (a może były to resztki tytoniowego macha tak smętnie straconego papierosa), w oczach zapaliły się jakieś nieprzyjemne światełka – i zaczęły, zresztą wbrew samej Aitch, znikać jednocześnie z pojawianiem się czegoś w rodzaju uśmieszku w kącikach ust, gdy dawała się pociągnąć za rękę.
– To zajebiście, że brak dziesięciu dolców budzi w tobie obawy. Możesz mi odpalać tygodniowo jakieś...
Ale nie chciało jej się kończyć. W przedziwny sposób tej blond-bździągwie udawało się w Meredith wzbudzać jednocześnie szczerą nienawiść i jakiś rodzaj komediowej sympatii. Ktoś, kto niszczył, miażdżył!, DRUZGOTAŁ! jej papierosa, wdzierając się w jej self-zone z impetem bawołu, a potem brał za rękę, pozostawiając w pamięci pomysł pojechania Porszakiem we dwie na wybrzeże...
Jak to sobie tłumaczyć?
Nie: Meredith Haze nie była tak super-duper przygotowana przez życie na rozmaite odcienie przygody, wynikającej z obracania się z bogatymi dzieciakami oraz z popluskiwania w ich dziegciowo-miodowych żywotach. Wmawiała sobie, że rozdział w życiu pt. "Riverdale" da się przebrnąć na dotychczasowych zasadach, bez rezygnacji z tego, co potrafiła najlepiej – czyli niszczenia, otumaniania się, niedoroślenia i uciekania w kpinę, gdy zrobi się trochę za gorąco. A tu?
Psiakrew. Musiałaby – gdyby potrafiła – przyznać przed sobą: nie wiedziała, jak grać tymi kartami. Miały trzy tuziny kolorów, w każdym – sto figur, pięćdziesiąt jokerów i zasady, które ledwo pojąwszy – traciła.
Szlag.
Wzięła ze stolika karteczkę z wyzwaniem i rozłożyła, patrząc na Lei, a nie na treść.
– Blefujesz, dziunia, co? – sapnęła, zmrużeniem oczu sygnalizując, że nie wierzy jej minie, zadowolnej z jej wyzwania. – Ale w głębi swego lodowatego serducha jednak pękasz, nie? He! J-hasne... No? Co tam masz?
I – starając się zachować wyraz twarzy kogoś, kto zgarnął wszystko, postawiwszy na kulawego konia (z napędem rakietowym), spuściła spojrzenie na własną kartkę...
I tu nagle skończył jej się żeton na tekst, kiedy Leia wzięła ją z takiego zaskoczenia. Smętnie zmiażdżony fajek wylądował w koszu, jeszcze lekko dymiąc, jak zestrzelony smrodliwy bombowiec – odprowadzany kompletnie zdębiałym spojrzeniem Meredith.
No ledwo zdołała
– Jaaapierdolę...
wytrzymać, przecież – nieee, no zaraz rzuci się tej wywłoce pazurami na twarz! To nie tak, że akurat Leia musiała mieć świadomość, że podobne naruszenie strefy osobistego komfortu jest niczym cios w pysk i splot słoneczny dla Meredith, którą życie (według niej) nauczyło, że koniec końców jedyne co masz, to ręce w kieszeniach – ale tak wyrwać komuś papierosa i...
Przecież mogła mieć braki w funduszach – skąd ta dziumdzia tutaj wie, czy przypadkiem nie musiała tej paczki fajek zajumać z półeczki kierowcy Greyhounda, który ją dowiózł do Riverdale? Jak w ogóle...
Nie, no...
– Prowokujesz mnie – syknęła, zmieniając dotychczas zbudowane nastawienie, i w jednym kroku znalazła się twarzą na pięć centymetrów od lica Leilani – zanim się odsunie, będzie mogła sobie przez kilkanaście z sykiem wyplutych sylab wąchać taniofajkowy smrodek – I wkurwiasz. Jeśli o to ci chodzi, to jednak jesteś większą pizdą. Jeśli ci o to nie chodzi – to aż żal pomyśleć... I jak jakiś Cardigan mnie wywali na zbity pysk, to będzie twój kurwa zbity pysk. Skoro chcesz wiedzieć...
Z drgających skrzydełek nozdrzy zdawała się lecieć para-buch (a może były to resztki tytoniowego macha tak smętnie straconego papierosa), w oczach zapaliły się jakieś nieprzyjemne światełka – i zaczęły, zresztą wbrew samej Aitch, znikać jednocześnie z pojawianiem się czegoś w rodzaju uśmieszku w kącikach ust, gdy dawała się pociągnąć za rękę.
– To zajebiście, że brak dziesięciu dolców budzi w tobie obawy. Możesz mi odpalać tygodniowo jakieś...
Ale nie chciało jej się kończyć. W przedziwny sposób tej blond-bździągwie udawało się w Meredith wzbudzać jednocześnie szczerą nienawiść i jakiś rodzaj komediowej sympatii. Ktoś, kto niszczył, miażdżył!, DRUZGOTAŁ! jej papierosa, wdzierając się w jej self-zone z impetem bawołu, a potem brał za rękę, pozostawiając w pamięci pomysł pojechania Porszakiem we dwie na wybrzeże...
Jak to sobie tłumaczyć?
Nie: Meredith Haze nie była tak super-duper przygotowana przez życie na rozmaite odcienie przygody, wynikającej z obracania się z bogatymi dzieciakami oraz z popluskiwania w ich dziegciowo-miodowych żywotach. Wmawiała sobie, że rozdział w życiu pt. "Riverdale" da się przebrnąć na dotychczasowych zasadach, bez rezygnacji z tego, co potrafiła najlepiej – czyli niszczenia, otumaniania się, niedoroślenia i uciekania w kpinę, gdy zrobi się trochę za gorąco. A tu?
Psiakrew. Musiałaby – gdyby potrafiła – przyznać przed sobą: nie wiedziała, jak grać tymi kartami. Miały trzy tuziny kolorów, w każdym – sto figur, pięćdziesiąt jokerów i zasady, które ledwo pojąwszy – traciła.
Szlag.
Wzięła ze stolika karteczkę z wyzwaniem i rozłożyła, patrząc na Lei, a nie na treść.
– Blefujesz, dziunia, co? – sapnęła, zmrużeniem oczu sygnalizując, że nie wierzy jej minie, zadowolnej z jej wyzwania. – Ale w głębi swego lodowatego serducha jednak pękasz, nie? He! J-hasne... No? Co tam masz?
I – starając się zachować wyraz twarzy kogoś, kto zgarnął wszystko, postawiwszy na kulawego konia (z napędem rakietowym), spuściła spojrzenie na własną kartkę...
— Dzięki za ostrzeżenie, teraz możesz zapomnieć o darmowych podwózkach — wzruszyła ramionami. Groźby przestały robić na niej wrażenie w momencie, gdy dowiedziała się, że jej biologiczny tatuś to zbiegły seryjny morderca. To nie tak, że była zwolenniczką ponownego narażania Louisa na pobyt w więzieniu, ale jego gniew zdawał się być nie do poskromienia. Tutaj należy dodać, że Ashworth bardzo się gniewał, gdy coś działo jej się jego małej córeczce.
Ciężko było jej zachować powagę, gdy dostała w twarz Cardiganem. Słyszała najróżniejsze przeróbki nazwiska dyrektora, ale to całkowicie wyprowadziło ją z równowagi, doprowadzając Leilani do ataku śmiechu. I to tak wielkiego, że przez moment nie była w stanie zaczerpnąć tchu. Nic sobie nie robiła z tego, że twarz Aitch znalazła się bardzo blisko jej własnej, podobnie jak dym papierosowy nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Sama swego czasu sporo paliła.
Udało jej się opanować dopiero w momencie, gdy odezwały się geny Louisa i chrumknęła. To wystarczyło, alby otrzeć łzy i wrócić do wcześniejszej rozmowy.
— Że niby ja jestem pizdą? Hmm... Nie powiedziałabym. Po prostu używam mózgu. M Ó Z G U. — dokładnie przeliterowała ostatnie słowo na wypadek, gdyby jej rozmówczyni nie dosłyszała, albo - co bardziej prawdopodobne - nie wiedziała w ogóle jak się je zapisuje — To coś, co powinnaś mieć w głowie, ale ćpanie zamieniło ci w proszek, który wypadł uszami.
Ale żeby nie było, że Leilani to wredna baba wyżywająca się na biednej dziewczynie, ponownie naruszyła jej przestrzeń osobistą, by tym razem zadać jej bezczelnego pstryczka prosto w nos. Że niby jej wcześniejsza wypowiedź miała taki żartobliwy wydźwięk.
— Mogę ci tyle zapłacić za wyczyszczenie mi palety. — zaproponowała sugestywnie poruszając brwiami, jakby słowo "paleta" miało być nowym określeniem na coś niedwuznacznego. Niech sobie myśli, co chce, ale w pracowni Cigfran naprawdę czekała brudna paleta, którą powinna wyczyścić zanim następnym razem usiądzie przed płótnem.
— Nie, nie pękam. Mam znaleźć twojego starego pijanego — prychnęła w odpowiedzi urażona za wcześniejsze nazwanie ją "dziunią". Czy to jest to jak ona się teraz nazywa?
Ciężko było jej zachować powagę, gdy dostała w twarz Cardiganem. Słyszała najróżniejsze przeróbki nazwiska dyrektora, ale to całkowicie wyprowadziło ją z równowagi, doprowadzając Leilani do ataku śmiechu. I to tak wielkiego, że przez moment nie była w stanie zaczerpnąć tchu. Nic sobie nie robiła z tego, że twarz Aitch znalazła się bardzo blisko jej własnej, podobnie jak dym papierosowy nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Sama swego czasu sporo paliła.
Udało jej się opanować dopiero w momencie, gdy odezwały się geny Louisa i chrumknęła. To wystarczyło, alby otrzeć łzy i wrócić do wcześniejszej rozmowy.
— Że niby ja jestem pizdą? Hmm... Nie powiedziałabym. Po prostu używam mózgu. M Ó Z G U. — dokładnie przeliterowała ostatnie słowo na wypadek, gdyby jej rozmówczyni nie dosłyszała, albo - co bardziej prawdopodobne - nie wiedziała w ogóle jak się je zapisuje — To coś, co powinnaś mieć w głowie, ale ćpanie zamieniło ci w proszek, który wypadł uszami.
Ale żeby nie było, że Leilani to wredna baba wyżywająca się na biednej dziewczynie, ponownie naruszyła jej przestrzeń osobistą, by tym razem zadać jej bezczelnego pstryczka prosto w nos. Że niby jej wcześniejsza wypowiedź miała taki żartobliwy wydźwięk.
— Mogę ci tyle zapłacić za wyczyszczenie mi palety. — zaproponowała sugestywnie poruszając brwiami, jakby słowo "paleta" miało być nowym określeniem na coś niedwuznacznego. Niech sobie myśli, co chce, ale w pracowni Cigfran naprawdę czekała brudna paleta, którą powinna wyczyścić zanim następnym razem usiądzie przed płótnem.
— Nie, nie pękam. Mam znaleźć twojego starego pijanego — prychnęła w odpowiedzi urażona za wcześniejsze nazwanie ją "dziunią". Czy to jest to jak ona się teraz nazywa?
Meredith "Aitch" Haze
Fresh Blood Lost in the City
Re: [EVENT] Impreza nad basenem – ogród rezydencji
Nie Wrz 01, 2019 11:26 pm
Nie Wrz 01, 2019 11:26 pm
– Wal się – uśmiechnęła się w odpowiedzi na straszliwy wyrok utraty darmowych podwózek. – Używasz mózgu? O! – klasnęłaby w dłonie, gdyby nie miała jednej zajętej trzymaniem niedoczytanej karteczki, a drugiej przeczesywaniem kędziorów w oczekiwaniu, aż blondynka opanuje atak niejasnej wesołości. – M.Ó.Z.G.U., powiadasz... a masz na myśli "Mój Ósmy Zmysł Ginie Uwalony", czy coś w tym stylu, hm? I co ty do cholery masz za obsesję z tym ćpaniem? Kuurwa, no... Jakbyś się wychowywała u sióstr. Albo – wprost przeciwnie... – zaczęła i zatrzymała się w nagłym namyśle, przypatrując się jej uważnie. – Wiesz co... jesteś taka czysta i przejrzysta... to nie będzie ci przeszkadzać, jak zapytam, czy te ślady na zgięciach łokcia to dziedziczna anomalia pigmentu, czy po prostu lubisz sobie robić maziajki długopisem? Co?
Cóż – to nie Meredith ubrała Leię w sukienkę na ramiączkach, a światła, choć różnobarwnego, było tu i ówdzie pod odstatkiem.
Aitch klepnła ją w ramię.
– Nic się nie martw, Najczystsza Panienko. Paleta nie zając, skoro sama nie umiesz jej sobie porządnie wyczyścić, a tymczasem ja tu mam... – i wreszcie doczytała karteczkę w skupieniu, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Leię, uśmiechając się wobec treści swego wyzwania, ale po chwili, przypomniawszy sobie taki-sobie żarcik blondynki, poważniejąc nieco.
– "Znaleźć mojego ojca", mówisz... Ta, kurwa. Akurat – pokręciła głową do własnych myśli. – Jak go znajdziesz nawet trzeźwego, to koniecznie daj mi znać: pojadę za ostatnią kasę i tak mu wpierdolę, że jak go będziesz żegnać, pomyli cię z dworcem kolejowym.
Sama prychnęła wesołością na swoją wizję, po czym podparła się pod boki. – Zmarnowałaś mi Papierosa Szczęścia, rozumiem że we wzniosłym celu uratowania mnie przed używką. Jak dotrwam czysta do końca imprezy, to mogę – łaskawie – uzasadnić swoją obecnością twój wyjazd Porschakiem nad morze. Więc – ja teraz nie zapalę, a ty? Nie ruszysz się stąd? Czy jednak – pękasz?
I roześmiała się serdecznie. W sumie to nie zostało ustalone, czy prywatne zaklady pozostają w mocy. Jeśli tak – do boju. Jeśli nie – Leia była w oczach Aitch tą, która dała ciała. Czyli, psiakrew – jeden:jeden.
Cóż – to nie Meredith ubrała Leię w sukienkę na ramiączkach, a światła, choć różnobarwnego, było tu i ówdzie pod odstatkiem.
Aitch klepnła ją w ramię.
– Nic się nie martw, Najczystsza Panienko. Paleta nie zając, skoro sama nie umiesz jej sobie porządnie wyczyścić, a tymczasem ja tu mam... – i wreszcie doczytała karteczkę w skupieniu, a kiedy skończyła, podniosła wzrok na Leię, uśmiechając się wobec treści swego wyzwania, ale po chwili, przypomniawszy sobie taki-sobie żarcik blondynki, poważniejąc nieco.
– "Znaleźć mojego ojca", mówisz... Ta, kurwa. Akurat – pokręciła głową do własnych myśli. – Jak go znajdziesz nawet trzeźwego, to koniecznie daj mi znać: pojadę za ostatnią kasę i tak mu wpierdolę, że jak go będziesz żegnać, pomyli cię z dworcem kolejowym.
Sama prychnęła wesołością na swoją wizję, po czym podparła się pod boki. – Zmarnowałaś mi Papierosa Szczęścia, rozumiem że we wzniosłym celu uratowania mnie przed używką. Jak dotrwam czysta do końca imprezy, to mogę – łaskawie – uzasadnić swoją obecnością twój wyjazd Porschakiem nad morze. Więc – ja teraz nie zapalę, a ty? Nie ruszysz się stąd? Czy jednak – pękasz?
I roześmiała się serdecznie. W sumie to nie zostało ustalone, czy prywatne zaklady pozostają w mocy. Jeśli tak – do boju. Jeśli nie – Leia była w oczach Aitch tą, która dała ciała. Czyli, psiakrew – jeden:jeden.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach