▲▼
Samochód wyglądał w fatalnym stanie. Maska doszczętnie zniszczona, parę pieszych zostało niegroźnie rannych, jednak najbardziej ucierpieli dzieci. Jeśli nikt nie zareaguje w porę, całkiem możliwe, że mogą nie przeżyć tego wypadku, tak samo jak kierowca. Chociaż kto wie, możliwe, że już teraz straciły swoje życie.
/Z góry chciałem przeprosić, ale nie zauważyłem jak napisaliście. Dodatkowo chcę wspomnieć, że Enya i Niklaus również widzą ten wypadek. W końcu nie może być inny czas, nie.
Policja przyjechała, zgadała do Sketcha o sytuację, ale w sumie co miał mówić, skoro wszystko było podane na tacy. Zainteresowali się pasażerami, jak i również przechodniami, którzy zostali ranni. Samochód jako tako nie stwarzał zagrożenia. Zdecydowanie jeden z policjantów zadzwonił po kolegę z pracy, aby móc oznaczyć taśmą teren i takie tam. Totalnie niewzruszeni, wykonywali swoją pracę, a w międzyczasie przyjechała karetka, która zajęła się pasażerami i przechodniami. Widać, że chłopak ze szkoły nie kłamał.
Pogoda była zaskakująco przyjemna jak na tę porę roku. Niebo niemal bezchmurne, słońce miło przygrzewało, prawie jak w lecie. Tylko chłodny wiatry, który od czasu do czasu postanowił o sobie przypomnieć, odrobinę psuł to odczucie, ale poza tym wszystko było w porządku.
Kiedy Kamira tak pałętała się po mieście, nie wiedząc co ze sobą zrobić, ktoś snuł wobec niej plany. Miał pewien pomysł jak zapewnić jej odrobinę rozrywki, sprawić aby przyjemnie spędziła swój czas. Problem był tylko w tym, jak się do tego zabrać. Ale zrządzenie losu sprawiło, że akurat kierowała się w jego kierunku. Czy to sam Bóg postanowił skrzyżować ich ścieżki? A może to kwestia tego, że tajemniczy człowiek wiedział, w którą stronę idzie jego wybranka i tam się właśnie ustawił? Nie, to na pewno sprawka Boga. Cieszył się tą chwilą, a jednocześnie się jej obawiał. Ale to już zaledwie kilka kroków. Druga taka okazja może się nie nadarzyć.
Nagle przed Kamirę wyskoczył jakiś człowiek z bocznej uliczki, niczym wilk z lasu na bezbronną ofiarę. Kiedy jednak minęła pierwsze chwila szoku, a dziewczyna mogła się bliżej przyjrzeć osobie, która postanowiła wyprostować w jej stronę rękę z kwiatkiem, niemal nie częstując jej w ten sposób prawym sierpowym, okazało się, że napastnik nie jest aż taki przerażający. Właściwie to wyglądał jak typowy nerd. Niewiele wyższy od niej, chyba odrobinę młodszy. Ubrany w koszulę w kratę i przetarte jeasny. Włosy brązowe i przetłuszczone, twarz naznaczona trądzikiem, na nosie okulary ze sklejoną oprawką, zęby lekko wystające, postura wątła, wręcz chorowita. I na dodatek po kilku sekundach niezręcznego stania i wgapiania się w Kamirę z tartaletką w buzi, z różą agresywnie wycelowaną w jej stronę, zaczął się trząść.
- PÓJDZIESZZEMNĄDOKINA?! - Wykrzyczał, a potem puścił różę i uciekł w uliczkę, z której wyskoczył chwilę wcześniej. Z jakiegoś jednak powodu skrył się za najbliższą latarnią, opierając się o nią i łapiąc oddech niczym maratończyk po męczącym biegu. Chyba z jakiegoś powodu założył, że jest tutaj niewidoczny.
Na tym ta historia być może powinna się skończyć. Okazało się jednak, że nasz młody i niezbyt urodziwy rycerz ma w sobie pewne pokłady odwagi. Już raz to udowodnił i oto nadeszła chwila, aby uczynić to ponownie. Musiał tylko opanować trzęsienie nóg i nadmierne pocenie się. Właściwie to trwało dłuższą chwilę, Kamira już zdążyła dawno odejść i zapewne zapomnieć o całej sytuacji, ewentualnie założyć, że historia dobiegła końca, a to dziwne spotkanie było ostatnim, jakie ich czekało. Życie jednak lubi być przewrotne.
Nasz młody rycerz zerwał się zza latarni, tak jakby nagle ścigały go zastępy psów prosto z piekieł. Złapał różę, kalecząc sobie palec o jeden z jej kolców, czymże jest jednak krew i ból wobec walki o kobietę, która chyba nie pojęła jego zamiarów. Biegł więc, niestety jak już było wspomniane, fizyczność nie należała do atutów naszego Romeo, dlatego też już po kilku metrach łapał zadyszkę. Nie poddawał się mimo to i biegł tak, aż stanął ponownie przed Kamirą. Chociaż może stanął to złe słowo, bo od razu zgiął się w pół, łapiąc głośno powietrze.
- Nie. Nie. Nie. - Sapał tylko, chociaż trudno było określić czemu dokładnie zaprzecza. Wreszcie jednak udało mu się ogarnąć. Wyprostował się, prezentując swoje niezbyt imponujące ciało i ponownie oskarżycielsko wycelował różą w dziewczynę. Chyba nie był zbyt dobry w przekazywaniu prezentów. - To nie moje. To znaczy moje. To znaczy ja to kupiłem, ale to nie jest moje. To znaczy kupiłem to dla ciebie. - Jego wyjaśnienia były pokrętne i zawiłe, jednak sens dało się pojąć i bez nich. - Ja chciałem... eee... myślałem, że może... yyy... no wiesz, moglibyśmy... emmm... Jestem Timothy! - Przedstawił się ni stąd ni zowąd i chciał chyba uścisnąć jej rękę, ale po pierwsze trzymał kwiatka, a po drugiej chyba zdał sobie sprawę, że jego dłoń jest całkiem spocona, bo zaczął ją nerwowo wycierać o spodnie. W tym celu przyłożył różę do drugiej ręki.
Timmy poprawił okulary, a potem odchrząknął nieprzyjemnie i na chwilę zgarbił, ale potem nagle ponownie się wyprostował, po czym wziął głęboki wdech.
- Pójdzieszemnądokina? - Trudno powiedzieć, czemu to jedno zdanie przysparzało mu tyle problemów jeśli chodzi o poprawne, a może raczej zrozumiałe wypowiedzenie go. Wszystko jednak mówił na wydechu z prędkością Eminema nawijającego w "Rap God", a jakby tego było mało, to po chwili znów zaczęły mu się trząść kolana. Trudno było określić czy wyglądał bardziej słodko czy bardziej żałośnie.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Lokal, do którego rzadko przychodzi hołota. Tak, głównie mają na to wpływ ceny. Jednak nie brak bogatszych osób w tym mieście, dzięki czemu, cukiernia ta dobrze prosperuje.
W ofercie mają przeróżne wypieki, słodkie bądź te mniej słodkie, ale także i oferują świetne napoje. Zimne, ciepłe, słodkie, gorzkie. Głównie jednak te deserowe. Nie znajdzie się tutaj najwyższej jakości kaw czy herbat, aczkolwiek te przyzwoite i owszem. Każdy znajdzie tutaj to, co lubi.
Wystrój kawiarenki jest utrzymany w jasnych barwach. Zieleń z kremowym. Stoliki w jasnym brązie, krzesła obite materiałem zielonym w kremowe paski.
---------------------------------------------
Słysząc pytanie koleżanki, uśmiechnął się do niej i pokiwał lekko głową.
- No cóż... Tak, trochę gotuję. To aż takie rzadkie? - zapytał z uśmiechem. W sumie to... Fakt, bogate dzieciaki jakoś nie specjalnie rwały się do gotowania, bo były często nauczone, aby inni robili to za nich. Jednak dla Lysandra było to miłe hobby, od zawsze. Babcia rzadko gotowała, ale kiedy już się do tego zabierała, otrzymywała pomoc w postaci małego wnuka. Może i więcej rzeczy przypalał i trzaskał, niż faktycznie pomagał... Jednak z czasem się to zmieniło. I dzisiaj to właśnie Lysander gotuje, a babcia mu pomaga. Nikt nie chciałby męczyć starszych. Ona i tak już musiała się namęczyć, wychowując go. Swoją drogą, chyba zadanie wypełniła świetnie - bo jej wnuk nie wyrósł na rozkapryszonego bachora.
Chłopak zauważył ten drobny dotyk. Aż za dobrze go zauważył, zapamiętał, a kolejny nawet podświadomie sprowokował! Ach, jednak chyba pierwsze uczucia były ciężkie do przetrawienia, a hormony w ciele buzowały.
- Możemy... Możemy do takiej ślicznej cukierni, co ty na to? Jest ona w centrum miasta. Mają pyszne wypieki, napoje także niczego złego - zaproponował, ruszając razem z dziewczyną w stronę wyjścia ze szkoły.
Trochę porozmawiali po drodze. Lysander zdradził koleżance, że rozmyśla nad przygarnięciem psa ze schroniska, jednak martwi się, że nie będzie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nim. Miał wiele obaw, odnośnie tego drobnego czynu. W końcu pies to żywa istota, o którą trzeba wiecznie dbać!
- A ty lubisz zwierzęta? Może jakieś miałaś kiedyś? Albo masz? - zapytał koleżankę, wchodząc do uroczej cukierni. Lysandra dobrze tutaj znano, bo on sam w okresie wakacyjnym, często tutaj pomagał w pieczeniu smakołyków.
- Dzień dobry, Zizi! - powiedział z uśmiechem do kelnerki, która była młodą uczennicą. Znali się dobrze, bo pracowali podczas wakacji wspólnie.
- Och, cześć Lys! Dzień dobry - powiedziała, zwracając się również do Tiffany. - To co zwykle dla ciebie? Powinieneś pić mniej kawy... Wiesz, że to nie zdrowe! Przecież chciałbyś iść na medycynę. Ech, doprawdy. Jak dziecko. Każdy facet jak dziecko! - ponarzekała kelnerka, podając blondynce menu.
- No niby tak. Ale nic mi się nie dzieje na razie! I tak, jak zwykle kawę... I hmm... Chcę dzisiaj sernik z kruszonką do tego! I te makaroniki, jeżeli ty je robiłaś. Ale te limonkowe, uwielbiam je, bo nie są tak okropnie słodkie, kiedy sama je robisz - powiedział, a dziewczyna pokiwała głową. Powiedziała jeszcze, że jeżeli jego towarzyszka nie jest zdecydowana, mogą iść usiąść, a ona do nich podejdzie za chwilę. Jeżeli jednak Tiffany złożyła zamówienie, Lys po prostu wybrał jakiś stolik, do którego się skierowali. Niczym rasowy dżentelmen, odsunął koleżance krzesło, aby ta mogła usiąść.
- W sumie to muszę się zastanowić nad jakimiś propozycjami wycieczek dla czwartej klasy... W sumie to klas. Bo nie wiem czy ci z Hudson's Bay też powinni z nami jechać. Jak myślisz? U nas to norma, że gdzieś pojedziemy. Jednak nie wiem jak z nimi... - powiedział, cicho wzdychając. Owszem, nie musiał zajmować się wycieczkami, jednak lubił to. Przynajmniej mógł uzgodnić z uczniami, kto i gdzie chce jechać, a po tym ustalić złoty środek dla tego wszystkiego.
Zgłoś się do pracy!
Misha Cat (NPC)
Właścicielka Cukierni
Chester Ó Heachthinghearn
Pracownik
Lokal, do którego rzadko przychodzi hołota. Tak, głównie mają na to wpływ ceny. Jednak nie brak bogatszych osób w tym mieście, dzięki czemu, cukiernia ta dobrze prosperuje.
W ofercie mają przeróżne wypieki, słodkie bądź te mniej słodkie, ale także i oferują świetne napoje. Zimne, ciepłe, słodkie, gorzkie. Głównie jednak te deserowe. Nie znajdzie się tutaj najwyższej jakości kaw czy herbat, aczkolwiek te przyzwoite i owszem. Każdy znajdzie tutaj to, co lubi.
Wystrój kawiarenki jest utrzymany w jasnych barwach. Zieleń z kremowym. Stoliki w jasnym brązie, krzesła obite materiałem zielonym w kremowe paski.
---------------------------------------------
Słysząc pytanie koleżanki, uśmiechnął się do niej i pokiwał lekko głową.
- No cóż... Tak, trochę gotuję. To aż takie rzadkie? - zapytał z uśmiechem. W sumie to... Fakt, bogate dzieciaki jakoś nie specjalnie rwały się do gotowania, bo były często nauczone, aby inni robili to za nich. Jednak dla Lysandra było to miłe hobby, od zawsze. Babcia rzadko gotowała, ale kiedy już się do tego zabierała, otrzymywała pomoc w postaci małego wnuka. Może i więcej rzeczy przypalał i trzaskał, niż faktycznie pomagał... Jednak z czasem się to zmieniło. I dzisiaj to właśnie Lysander gotuje, a babcia mu pomaga. Nikt nie chciałby męczyć starszych. Ona i tak już musiała się namęczyć, wychowując go. Swoją drogą, chyba zadanie wypełniła świetnie - bo jej wnuk nie wyrósł na rozkapryszonego bachora.
Chłopak zauważył ten drobny dotyk. Aż za dobrze go zauważył, zapamiętał, a kolejny nawet podświadomie sprowokował! Ach, jednak chyba pierwsze uczucia były ciężkie do przetrawienia, a hormony w ciele buzowały.
- Możemy... Możemy do takiej ślicznej cukierni, co ty na to? Jest ona w centrum miasta. Mają pyszne wypieki, napoje także niczego złego - zaproponował, ruszając razem z dziewczyną w stronę wyjścia ze szkoły.
Trochę porozmawiali po drodze. Lysander zdradził koleżance, że rozmyśla nad przygarnięciem psa ze schroniska, jednak martwi się, że nie będzie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nim. Miał wiele obaw, odnośnie tego drobnego czynu. W końcu pies to żywa istota, o którą trzeba wiecznie dbać!
- A ty lubisz zwierzęta? Może jakieś miałaś kiedyś? Albo masz? - zapytał koleżankę, wchodząc do uroczej cukierni. Lysandra dobrze tutaj znano, bo on sam w okresie wakacyjnym, często tutaj pomagał w pieczeniu smakołyków.
- Dzień dobry, Zizi! - powiedział z uśmiechem do kelnerki, która była młodą uczennicą. Znali się dobrze, bo pracowali podczas wakacji wspólnie.
- Och, cześć Lys! Dzień dobry - powiedziała, zwracając się również do Tiffany. - To co zwykle dla ciebie? Powinieneś pić mniej kawy... Wiesz, że to nie zdrowe! Przecież chciałbyś iść na medycynę. Ech, doprawdy. Jak dziecko. Każdy facet jak dziecko! - ponarzekała kelnerka, podając blondynce menu.
- No niby tak. Ale nic mi się nie dzieje na razie! I tak, jak zwykle kawę... I hmm... Chcę dzisiaj sernik z kruszonką do tego! I te makaroniki, jeżeli ty je robiłaś. Ale te limonkowe, uwielbiam je, bo nie są tak okropnie słodkie, kiedy sama je robisz - powiedział, a dziewczyna pokiwała głową. Powiedziała jeszcze, że jeżeli jego towarzyszka nie jest zdecydowana, mogą iść usiąść, a ona do nich podejdzie za chwilę. Jeżeli jednak Tiffany złożyła zamówienie, Lys po prostu wybrał jakiś stolik, do którego się skierowali. Niczym rasowy dżentelmen, odsunął koleżance krzesło, aby ta mogła usiąść.
- W sumie to muszę się zastanowić nad jakimiś propozycjami wycieczek dla czwartej klasy... W sumie to klas. Bo nie wiem czy ci z Hudson's Bay też powinni z nami jechać. Jak myślisz? U nas to norma, że gdzieś pojedziemy. Jednak nie wiem jak z nimi... - powiedział, cicho wzdychając. Owszem, nie musiał zajmować się wycieczkami, jednak lubił to. Przynajmniej mógł uzgodnić z uczniami, kto i gdzie chce jechać, a po tym ustalić złoty środek dla tego wszystkiego.
Zdecydowanie by się zgodził, choć jednocześnie nie do końca uznawał późne chodzenie spać za problem. Najpierw często włóczył się do piątej rano, by wrócić do domu (często niezbyt cicho) i rozwalić się na łóżku, śpiąc do co najmniej dwunastej. W końcu jak można się było domyślić, raczej nie był kimś, kto z niezwykłym poświęceniem zrywał się z łóżka, by biegiem lecieć do szkoły. Właściwie było mu wszystko jedno czy zawali jedne zajęcia w tygodniu, trzy czy całe pięć. Dziś wyjątkowo został zerwany z rana przez babcię idącą do sklepu. Pewnie gdyby nie podetknięte mu pod nos naleśniki, wcale by nie wstał. Złota kobieta.
- Zmienisz się wtedy w chodzącego skurwiela? Może warto spróbować. - zaśmiał się opierając ręce na bokach z wyraźnym rozbawieniem. Mimo to słysząc pouczenie, zmarszczył brwi wyraźnie nie rozumiejąc tego toku myślenia.
- Ki chuj. Czyli to jakiś pedał. Prawdziwy facet dostanie raz w mordę od drugiego i zostają kurwa przyjaciółmi, co nie. Prawo dżungli, silniejszy wygrywa. Jak trafisz w dżungli na jebanego tygrysa to nie negocjujesz z nim warunków tylko go zapierdalasz. I masz upolowanego tygrysa. - pokiwał głową, wyraźnie pewien swojej racji i słuszności przekonań. Mimo to zaraz nieznacznie złagodniał - czyli jego brwi przestały być tak nastroszone, jakby zamierzał komuś wyjechać - gdy usłyszał o świecących oczach Sierżant Turner.
- Heheheh, wiedziałem że loszka mnie lubi. - wyszczerzył się jak idiota. Co za szkoda, że nie znał historii o uwolnieniu orki, pewnie kupiłby jej na urodziny (kto wie kiedy ta kobieta ma urodziny?) jakiś brelok z wielorybem czy innym delfinem.
Poklepał Sketcha po ramieniu.
- Nie bądź taki skromny, jakbyś chciał to byś i pół miasta wyrwał, ziomek. Dobra bajera i tyły beemki. - wyszczerzył się, by zaraz ziewnąć krótko, gdy zerknął na słońce.
- Grzeje skurwysyn. Aż się spać chce. - stwierdził szczerze jak zawsze, pocierając nasadę nosa palcami.
- Zmienisz się wtedy w chodzącego skurwiela? Może warto spróbować. - zaśmiał się opierając ręce na bokach z wyraźnym rozbawieniem. Mimo to słysząc pouczenie, zmarszczył brwi wyraźnie nie rozumiejąc tego toku myślenia.
- Ki chuj. Czyli to jakiś pedał. Prawdziwy facet dostanie raz w mordę od drugiego i zostają kurwa przyjaciółmi, co nie. Prawo dżungli, silniejszy wygrywa. Jak trafisz w dżungli na jebanego tygrysa to nie negocjujesz z nim warunków tylko go zapierdalasz. I masz upolowanego tygrysa. - pokiwał głową, wyraźnie pewien swojej racji i słuszności przekonań. Mimo to zaraz nieznacznie złagodniał - czyli jego brwi przestały być tak nastroszone, jakby zamierzał komuś wyjechać - gdy usłyszał o świecących oczach Sierżant Turner.
- Heheheh, wiedziałem że loszka mnie lubi. - wyszczerzył się jak idiota. Co za szkoda, że nie znał historii o uwolnieniu orki, pewnie kupiłby jej na urodziny (kto wie kiedy ta kobieta ma urodziny?) jakiś brelok z wielorybem czy innym delfinem.
Poklepał Sketcha po ramieniu.
- Nie bądź taki skromny, jakbyś chciał to byś i pół miasta wyrwał, ziomek. Dobra bajera i tyły beemki. - wyszczerzył się, by zaraz ziewnąć krótko, gdy zerknął na słońce.
- Grzeje skurwysyn. Aż się spać chce. - stwierdził szczerze jak zawsze, pocierając nasadę nosa palcami.
Sketch do zbyt aktywnych też nie należał. Może właśnie dlatego robił jako portrecista a nie biegał po mieście w mundurze. No bo... Biegać, fujka. Naprawdę nie rozumiał jak ci wszyscy funkcjonariusze mogli to robić. Zwłaszcza, że wiele z nich miało nadwagę, powiedzmy, że drobną. A jednak gnali, w tych swoich ciężkich butach i jeszcze z notatniczkiem na mandaty w ręce.
- A skąd wiesz, że już nie jestem? Może tylko tak przed tobą udaję miłego? - Podrzucił pomysł, patrząc z zainteresowaniem na lico Keira. Okrutnie zmuszał go do myślenia. Tak to złe, ale bawił się całkiem dobrze.
-Oh? Czyżbyś był homofobem Breaker? - Spytal z zainteresowaniem, bo ta wiedza mogła być bardzo przydatna na przyszłość. Na przykład, żeby nigdy nie wsadzać dresa do jednej celi z homoseksualistą. To mogłoby się skończyć katastrofą i to nie tylko dla biednego współwięźnia.
- Zdecydowanie. Tylko jakbyś się kiedyś obudził przykuty do łóżka różowymi kajdankami... Nie dzwoń, ostrzegałem. - Pokręcił stanowczo głową. Nawet za skarby świata nie przyszedłby z pomocą w takiej sytuacji. Sam chętnie dałby jej taki brelok, ale mimo wszystko chciał umrzeć śmiercią normalną a nie przez uduszenie, gdyby postanowiła na nim usiąść. Fuck no. Kolejne słowa nieco zdziwiły portrecistę, dlatego odwrócił pytający wzrok na dresa.
- Żartujesz? - Zmarszczył minimalnie brwi, powracając zaraz do obserwowania chodnika po drugiej stronie drogi.
- A skąd wiesz, że już nie jestem? Może tylko tak przed tobą udaję miłego? - Podrzucił pomysł, patrząc z zainteresowaniem na lico Keira. Okrutnie zmuszał go do myślenia. Tak to złe, ale bawił się całkiem dobrze.
-Oh? Czyżbyś był homofobem Breaker? - Spytal z zainteresowaniem, bo ta wiedza mogła być bardzo przydatna na przyszłość. Na przykład, żeby nigdy nie wsadzać dresa do jednej celi z homoseksualistą. To mogłoby się skończyć katastrofą i to nie tylko dla biednego współwięźnia.
- Zdecydowanie. Tylko jakbyś się kiedyś obudził przykuty do łóżka różowymi kajdankami... Nie dzwoń, ostrzegałem. - Pokręcił stanowczo głową. Nawet za skarby świata nie przyszedłby z pomocą w takiej sytuacji. Sam chętnie dałby jej taki brelok, ale mimo wszystko chciał umrzeć śmiercią normalną a nie przez uduszenie, gdyby postanowiła na nim usiąść. Fuck no. Kolejne słowa nieco zdziwiły portrecistę, dlatego odwrócił pytający wzrok na dresa.
- Żartujesz? - Zmarszczył minimalnie brwi, powracając zaraz do obserwowania chodnika po drugiej stronie drogi.
Kto wie, może w rzeczywistości ta nadwaga całkiem im pomagała. W końcu wystarczyło sobie wyobrazić jak cały ten tłuszcz zaczyna się majtać to wprzód, to w tył, aż w końcu nabierają odpowiedniego rozpędu. Gorzej jeśli zacznie falować na boki, wtedy mogło ich wybić z odpowiedniego toru. No i hamowanie mogło należeć do mało przyjemnych czynności. Ha.
Przez chwilę patrzył na niego nieco pusto, wyraźnie analizując wypowiedziane słowa ze ściągniętymi w konsternacji brwiami. Dopiero po chwili się wyszczerzył z niejakim rozbawieniem.
- Udawanie jest chujowe, lepiej walić prosto z mostu. Ale wiem, że to ten mój wykurwisty urok osobisty. - zażartował, odgarniając włosy teatralnym ruchem w tył, by zaraz pokręcić głową.
- Pedał, a gej to dwie różne osoby. Pedałów bym najebał, bo zachowują się na siłę jak cioty. Geje są wporzo. Jak im tak dobrze to niech sobie tak żyją, oni mi się na siłę do łóżka nie wpierdalają, więc też nie zamierzam ich oceniać. - pokiwał głową z kompletnie nie pasującą do niego poważną miną. Bo tak to właśnie wyglądało. Sam się tym nie interesował, obracał się w towarzystwie loszek, ale to co jemu się podobało komuś innemu nie musiało. Gdyby miał innym narzucać własną opinię to przede wszystkim powciskałby ich w dresy. Wygodne i gustowne. Trzy paski only.
- O ty chamie. A myślałem, że można na ciebie liczyć, Sketch. Uważaj żebym ja ciebie nie przykuł do łóżka i zostawił bez możliwości kontaktu. Albo nie. Nasłałbym na ciebie tę wielor-... sierżant Turner. - wyszczerzył się jak kretyn, tylko potwierdzając, że nie mówił poważnie. Zdziwiła go jednak jego kolejna reakcja. Szturchnął go łokciem.
- Łee ziomek, nikt ci nie każe sypiać z byle kim, żartowałem z tą beemką. Ale brzydki nie jesteś, co nie? - zmierzwił mu włosy na głowie, po raz enty zapominając o złotej zasadzie niedotykania.
Któregoś dnia dostaniesz paralizatorem, Breaker.
Ale oczywiście jesteś zbyt wielkim kretynem, by to zrozumieć.
Przez chwilę patrzył na niego nieco pusto, wyraźnie analizując wypowiedziane słowa ze ściągniętymi w konsternacji brwiami. Dopiero po chwili się wyszczerzył z niejakim rozbawieniem.
- Udawanie jest chujowe, lepiej walić prosto z mostu. Ale wiem, że to ten mój wykurwisty urok osobisty. - zażartował, odgarniając włosy teatralnym ruchem w tył, by zaraz pokręcić głową.
- Pedał, a gej to dwie różne osoby. Pedałów bym najebał, bo zachowują się na siłę jak cioty. Geje są wporzo. Jak im tak dobrze to niech sobie tak żyją, oni mi się na siłę do łóżka nie wpierdalają, więc też nie zamierzam ich oceniać. - pokiwał głową z kompletnie nie pasującą do niego poważną miną. Bo tak to właśnie wyglądało. Sam się tym nie interesował, obracał się w towarzystwie loszek, ale to co jemu się podobało komuś innemu nie musiało. Gdyby miał innym narzucać własną opinię to przede wszystkim powciskałby ich w dresy. Wygodne i gustowne. Trzy paski only.
- O ty chamie. A myślałem, że można na ciebie liczyć, Sketch. Uważaj żebym ja ciebie nie przykuł do łóżka i zostawił bez możliwości kontaktu. Albo nie. Nasłałbym na ciebie tę wielor-... sierżant Turner. - wyszczerzył się jak kretyn, tylko potwierdzając, że nie mówił poważnie. Zdziwiła go jednak jego kolejna reakcja. Szturchnął go łokciem.
- Łee ziomek, nikt ci nie każe sypiać z byle kim, żartowałem z tą beemką. Ale brzydki nie jesteś, co nie? - zmierzwił mu włosy na głowie, po raz enty zapominając o złotej zasadzie niedotykania.
Któregoś dnia dostaniesz paralizatorem, Breaker.
Ale oczywiście jesteś zbyt wielkim kretynem, by to zrozumieć.
Ingerencja Mistrza Gry
Przypadkowe spotkanie, miliony słów. Czy nie ma nic lepszego od tego?
Cóż... Rozmowa Was tak pochłonęła, że nie zauważyliście jadącego samochodu z szaloną prędkością jak na te ulice. W sumie byłby on Wam mocno obojętny, gdyby nie fakt, że parę metrów od Was rzekomy pojazd po prostu się rozbił. Był w nim kierowca, teraz nieprzytomny, a z tyłu siedzenia dwójka dzieci. Wiek 8 i 12 lat, również nieprzytomni. Czyżby? Pech chciał, że nikt z nich nie był zapięty, rodzeństwo nie posiadało żadnych fotelików, no, nic. Niefortunny wypadek czy próba samobójstwa, nie zważając na fakt, że mężczyzna miał ze sobą dzieci? Kto wie. Samochód wyglądał w fatalnym stanie. Maska doszczętnie zniszczona, parę pieszych zostało niegroźnie rannych, jednak najbardziej ucierpieli dzieci. Jeśli nikt nie zareaguje w porę, całkiem możliwe, że mogą nie przeżyć tego wypadku, tak samo jak kierowca. Chociaż kto wie, możliwe, że już teraz straciły swoje życie.
Racja, mogli chować w tych wałkach tłuszczu wafle. Albo nierzeczne dzieci. Dobry straszak, trzeba będzie kiedyś o tym pomyśleć. Niesforny gówniak latający poza pasami? Proste! "Hej chłopcze, widzisz tego pana komendanta? Dobrze, bo zamiast do więzienia, wrzucą cię między jego fałdy tłuszczowe gdzie udusisz się w męczarniach." Które dziecko nie uciekłoby z płaczem?
- Tak Keir, jesteś niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, uroczy i w ogóle get the London look. - Podsumował, przy okazji śmiejąc się w duchu jak bardzo pasowało to do Breakera. Oczywiście nie w całości, ale jednak pasowało. Brakowało mu jeszcze produktu z trzema paskami który mógłby reklamować.
- Jasne, to całkiem logiczne. Nie, naprawdę. Powinieneś zostać politykiem, widzę to. - Zażartował gładko, choć kto wie, może mówił poważnie. Sam Morningstar nigdy by się nie pchał między ludzi. Bo byli ludźmi a on nie lubił aż tak specyficznego towarzystwa.
- Nie zrobiłbyś tego, za bardzo uwielbiasz moje towarzystwo. No i nie byłbyś na tyle okrutny, żeby zsyłać mnie na jej niełaskę. - Posłał Keirowi pełen zadowolenia uśmiech. On po prostu wiedział, że dres by mu tego nie zrobił. Kto by mu wtedy dotrzymywał towarzystwa po drugiej stronie celi i kupował ciastka? No właśnie. Szturchnięty łokciem skrzywił się minimalnie bo omójboże ile trzeba było powtarzać temu człowiekowi, że kontakt fizyczny jest beee? A już zwłaszcza, że od tego ciągłego dźgania żebra go zaczynały boleć.
- Dzięki Breaker, twoje słowa są jak miód. -Parsknął, kręcąc głową na boki. Jego rozmówca nie musiał wiedzieć, że portrecista niekoniecznie przepadał za słodkimi substancjami.
Wzdrygnął się cały na nagły dźwięk pisku hamulców i łomot charakterystyczny dla uderzających o siebie samochodów. W tym przypadku raczej o słup czy drzewo... Mniejsza. Sketch wzniósł oczy ku niebu we frustracji. No błagam... Był do cholery tylko portrecistą, czasami robił zdjęcia. Nie reagował prawidłowo na wypadek, ale nikt od niego tego nie oczekiwał. Szybko jednak odzyskał rezon, zbliżając się do samochodu odpowiednim tempem. Zachciało mu się pracować w policji...
- Karetka. - Krzyknął tylko do dresa, będąc pełen nadzieji, że ten typ chociaż raz pod razu skojarzy fakty i zadzwoni tam gdzie trzeba. Sam portrecista dobył telefonu, wykręcając numer policjantów, którzy siedzieli w radiowozie ulicę dalej. I dziękował bóstwom, że te leniwe typy postanowiły odebrać w miarę szybko.
- Zajedźcie pod cukiernię. Szybko, mamy wypadek a moja moralność właśnie jest wystawiana na próbę. Trójka, dwoje dzieci i ojciec. Byłoby miło, gdybyście się pośpieszyli. - Syknął przy końcu w telefon, rozłączając się. I cholera wie komu pomóc. Ojcu czy dzieciom? Zerknął kontrolnie na Keira, machając na niego głową by podszedł i pomógł. Cofnął się do tylnych drzwi, które ku wielkiemu szczęściu otworzyły się bez większego problemu.
- Tak Keir, jesteś niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju, uroczy i w ogóle get the London look. - Podsumował, przy okazji śmiejąc się w duchu jak bardzo pasowało to do Breakera. Oczywiście nie w całości, ale jednak pasowało. Brakowało mu jeszcze produktu z trzema paskami który mógłby reklamować.
- Jasne, to całkiem logiczne. Nie, naprawdę. Powinieneś zostać politykiem, widzę to. - Zażartował gładko, choć kto wie, może mówił poważnie. Sam Morningstar nigdy by się nie pchał między ludzi. Bo byli ludźmi a on nie lubił aż tak specyficznego towarzystwa.
- Nie zrobiłbyś tego, za bardzo uwielbiasz moje towarzystwo. No i nie byłbyś na tyle okrutny, żeby zsyłać mnie na jej niełaskę. - Posłał Keirowi pełen zadowolenia uśmiech. On po prostu wiedział, że dres by mu tego nie zrobił. Kto by mu wtedy dotrzymywał towarzystwa po drugiej stronie celi i kupował ciastka? No właśnie. Szturchnięty łokciem skrzywił się minimalnie bo omójboże ile trzeba było powtarzać temu człowiekowi, że kontakt fizyczny jest beee? A już zwłaszcza, że od tego ciągłego dźgania żebra go zaczynały boleć.
- Dzięki Breaker, twoje słowa są jak miód. -Parsknął, kręcąc głową na boki. Jego rozmówca nie musiał wiedzieć, że portrecista niekoniecznie przepadał za słodkimi substancjami.
Wzdrygnął się cały na nagły dźwięk pisku hamulców i łomot charakterystyczny dla uderzających o siebie samochodów. W tym przypadku raczej o słup czy drzewo... Mniejsza. Sketch wzniósł oczy ku niebu we frustracji. No błagam... Był do cholery tylko portrecistą, czasami robił zdjęcia. Nie reagował prawidłowo na wypadek, ale nikt od niego tego nie oczekiwał. Szybko jednak odzyskał rezon, zbliżając się do samochodu odpowiednim tempem. Zachciało mu się pracować w policji...
- Karetka. - Krzyknął tylko do dresa, będąc pełen nadzieji, że ten typ chociaż raz pod razu skojarzy fakty i zadzwoni tam gdzie trzeba. Sam portrecista dobył telefonu, wykręcając numer policjantów, którzy siedzieli w radiowozie ulicę dalej. I dziękował bóstwom, że te leniwe typy postanowiły odebrać w miarę szybko.
- Zajedźcie pod cukiernię. Szybko, mamy wypadek a moja moralność właśnie jest wystawiana na próbę. Trójka, dwoje dzieci i ojciec. Byłoby miło, gdybyście się pośpieszyli. - Syknął przy końcu w telefon, rozłączając się. I cholera wie komu pomóc. Ojcu czy dzieciom? Zerknął kontrolnie na Keira, machając na niego głową by podszedł i pomógł. Cofnął się do tylnych drzwi, które ku wielkiemu szczęściu otworzyły się bez większego problemu.
... na wszystkie dresy i adidasy tego świata, jak mogłem nie napisać posta przez 1,5 miesiąca, błagam zabijcie mnie menele i babcie spod kościoła.
Wałki tłuszczu to były najlepsze skrytki! Zresztą nie tylko one, zdążył już zauważyć, że nawet kobiety bardzo często wykorzystywały swoje obfite piersi, by kłaść sobie na nich (bądź pomiędzy nimi) różne przedmioty. Pieniądze, telefon, klucze? Hulaj dusza!
Wysłuchiwał komplementów na swój temat, pusząc się przy tym jak na dumnego Samca Alfa przystało. Machał też ręką, zachęcając go do kontynuacji. Niestety się jej nie doczekał, ale spokojnie! Był pewien, że jeszcze nie jedna osoba doceni piękno jego szczerych trzech pasków.
- Babunia to mi zawsze powtarzała, że jak kurwa dorosnę to będę prezydentem. A potem się dowiedziałem, że każdy mój ziomek miał zostać prezydentem. Tobie też tak mówili? - zapytał nachylając się nad nim z podejrzliwą miną. Mimo to zaraz uśmiechnął się szeroko, kiwając głową jak te samochodowe pieski.
- Wiadomka, ziomki trzymają się razem. - pokiwał ochoczo głową, nim huk przerwał uliczną sielankę. Aż sam się wzdrygnął, gdy usłyszał ten przeraźliwy łoskot. Całe szczęście, że przez ten pusty łeb przedarło się takie słowo jak karetka. Momentalnie wyciągnął telefon i wybrał odpowiedni numer.
- Pogotowie? Był wypadek, samochód się wyjebał. Trzech pasażerów... - podał podstawowe informacje, wraz z adresem, opisując to co widział przed sobą. Opis bardzo prosty, ale dość rzeczowy, nie owijał w bawełnę.
- W jakim stanie są pasażerowie?
- No nie wiem, proszę pani, krwawią w chuj. - podsumował z nutą zaniepokojenia w głosie. - Dwa dzieciaki.
Podszedł do Sketcha, cały czas mówiąc, dopóki nie otrzymał jasnej wiadomości, że karetka jest już w drodze.
- Sketch, możemy im jakoś pomóc? - zapytał, chcąc się dostać do drzwi od strony dzieciaków.
- Hej żyjecie? Halo? - nie dotykał ich. Ten imbecyl uważał na tyle na zajęciach, by wiedzieć że dotknięcie poszkodowanego może okazać się zabójcze, został więc przy ciągłym mówieniu do nich, by sprawdzić czy są przytomne. Przechodniami z pewnością zajmią się inni przechodnie.
Wałki tłuszczu to były najlepsze skrytki! Zresztą nie tylko one, zdążył już zauważyć, że nawet kobiety bardzo często wykorzystywały swoje obfite piersi, by kłaść sobie na nich (bądź pomiędzy nimi) różne przedmioty. Pieniądze, telefon, klucze? Hulaj dusza!
Wysłuchiwał komplementów na swój temat, pusząc się przy tym jak na dumnego Samca Alfa przystało. Machał też ręką, zachęcając go do kontynuacji. Niestety się jej nie doczekał, ale spokojnie! Był pewien, że jeszcze nie jedna osoba doceni piękno jego szczerych trzech pasków.
- Babunia to mi zawsze powtarzała, że jak kurwa dorosnę to będę prezydentem. A potem się dowiedziałem, że każdy mój ziomek miał zostać prezydentem. Tobie też tak mówili? - zapytał nachylając się nad nim z podejrzliwą miną. Mimo to zaraz uśmiechnął się szeroko, kiwając głową jak te samochodowe pieski.
- Wiadomka, ziomki trzymają się razem. - pokiwał ochoczo głową, nim huk przerwał uliczną sielankę. Aż sam się wzdrygnął, gdy usłyszał ten przeraźliwy łoskot. Całe szczęście, że przez ten pusty łeb przedarło się takie słowo jak karetka. Momentalnie wyciągnął telefon i wybrał odpowiedni numer.
- Pogotowie? Był wypadek, samochód się wyjebał. Trzech pasażerów... - podał podstawowe informacje, wraz z adresem, opisując to co widział przed sobą. Opis bardzo prosty, ale dość rzeczowy, nie owijał w bawełnę.
- W jakim stanie są pasażerowie?
- No nie wiem, proszę pani, krwawią w chuj. - podsumował z nutą zaniepokojenia w głosie. - Dwa dzieciaki.
Podszedł do Sketcha, cały czas mówiąc, dopóki nie otrzymał jasnej wiadomości, że karetka jest już w drodze.
- Sketch, możemy im jakoś pomóc? - zapytał, chcąc się dostać do drzwi od strony dzieciaków.
- Hej żyjecie? Halo? - nie dotykał ich. Ten imbecyl uważał na tyle na zajęciach, by wiedzieć że dotknięcie poszkodowanego może okazać się zabójcze, został więc przy ciągłym mówieniu do nich, by sprawdzić czy są przytomne. Przechodniami z pewnością zajmią się inni przechodnie.
Z lekkim poddenerwowaniem przeczesał włosy palcami. Zgniótłszy niedopałek papierosa czubkiem buta, zerknął na wyświetlacz telefonu. Z jego gardła wydostało się ciche westchnięcie. Co prawda dziewczyna miała jeszcze piętnaście minut, a on niedawno co przyszedł, ale czuł się jakby czekał tam od dobrej godziny. Denerwował się? Może trochę. W końcu, spotykał się z o wiele starszą od siebie kobietą, co najlepsze - stażystką z jego szkoły, która w każdej chwili mogłaby zostać jego nauczycielką, ale jakoś mało go to obchodziło. W końcu, mało prawdopodobnym było, by spotkali kogoś ze szkoły. A nawet jeśli, to kto by się tam tym przejmował? Każdy miał swoje życie i powinien się zająć właśnie sobą. I choć znał ludzi, i wiedział że prędzej czy później i tak ktoś będzie plotkował, to jakoś niezbyt się tym faktem przejmował. Co prawda gorzej mogłoby być z Enyą, bo Nik przepuszczał, że kobieta mogłaby się właśnie takimi błahostkami martwić, ale tego akurat na sto procent nie był pewien. Schowawszy telefon do kieszeni swych dżinsowych spodni, oparł się niedbale o ścianę cukierni "Ptyś", zastanawiając się, czy nie zapalić jeszcze jednego papierosa. Jego wzrok mimowolnie przeniósł się na stojące nieopodal stoisko z kwiatami. Może powinien coś kupić? Co prawda nie wiedział, czy Heachthinghearn w ogóle przepada za kwiatami, ale dobre wychowanie wymagało, by na przywitanie podarować jej jakiegoś kwiatuszka, prawda? A może jakiś słodycz? O boże, od kiedy on przejmował się takimi błahostkami? Koniec końców padło na bombonierkę czekoladek. I tak o to, stojąc pod cukiernią, w prawej dłoni trzymajął wyżej wspomniane pudełko, wyczekując kobiety, która zawsze mogłaby go zrobić w chuja i nie przyjść. Jakże romantycznie, prawda?
Enya nienawidziła się spóźniać to też była na miejscu przed czasem, jednakże zaczepił ją jakiś starszy pan, który uprzejmie pytał o drogę. Tak naprawdę niewiele mogła mu pomóc, ale co mapka w telefonie to mapka. Szybko zlokalizowała punkt docelowy i serdecznie się uśmiechając, wytłumaczyła nieznajomemu jak dość. Ten podziękował głębokim ukłonem, życząc jej miłego dnia.
To się jeszcze okaże!
Właściwie to miała bardzo dobry humor i nikomu nie pozwoli go zepsuć. Przeskoczyła parę stopni nim znalazła się blisko cukierni. Potrzebowała chwili dla siebie, głębokiego oddechu. Aiden wyciskał z niej siódme poty, traktując jak tanią siłę roboczą. Chester wciąż nie współpracował, a ona marzyła o sekundzie śmiechu. Musiała się rozerwać.
Spacer, słodkie czy też luźna rozmowa?
Sama nie wiedziała, chociaż w tym momencie dojrzała Nika, któremu pomachała. Niech nie myśli, że ona nie jest punktualna. Dziewczyna jest przesadnie punktualna. Taka jej cecha, nic nie poradzisz. Kiedy już przystanęła obok niego, jej oczy skupiły się na bombonierce.
- Czekasz jeszcze na kogoś? - i właśnie padło pytanie dnia.
To się jeszcze okaże!
Właściwie to miała bardzo dobry humor i nikomu nie pozwoli go zepsuć. Przeskoczyła parę stopni nim znalazła się blisko cukierni. Potrzebowała chwili dla siebie, głębokiego oddechu. Aiden wyciskał z niej siódme poty, traktując jak tanią siłę roboczą. Chester wciąż nie współpracował, a ona marzyła o sekundzie śmiechu. Musiała się rozerwać.
Spacer, słodkie czy też luźna rozmowa?
Sama nie wiedziała, chociaż w tym momencie dojrzała Nika, któremu pomachała. Niech nie myśli, że ona nie jest punktualna. Dziewczyna jest przesadnie punktualna. Taka jej cecha, nic nie poradzisz. Kiedy już przystanęła obok niego, jej oczy skupiły się na bombonierce.
- Czekasz jeszcze na kogoś? - i właśnie padło pytanie dnia.
Dobrze, że nie kładły między cyckami butelek z winem, czy czymś takim. Cholera wie czy zawartość by nagle nie zniknęła. Tu niby się schyla po coś a jednak sobie duldnie. Nie, co to w ogóle za myślenie. Od dawna wiadomo, że kobiety to wielofunkcyjne stworzenia.
Z pewnością niejedna Karyna jeszcze podejdzie do Keira i powie "ej Seba, masz zajebiste trzy paski" on wtedy nazwie ją swoją świnią a wtedy to już z górki. Tak się podrywa panienki, a nie jakieś badziewne kwiaty. Jak to powiedział pewien znany internauta "Na kebsa z nią i do wyra." Najprostszy i najefektywniejszy sposób na zawarcie związku.
- Nie, ja miałem pracować w FBI i mieć zarąbiste czarne okulary przeciwsłoneczne. - Niestety ani okularów ani odznaki FBI jak nie miał, tak wciąż nie ma. Ręka mu mimowolnie drgnęła, gdy przez głowę przebiegła myśl o pstryknięciu rozmówcy w nos. Ostatecznie jednak nic nie zrobił, jedynie mrużąc ślepia, gdy twarz Keira wykrzywił banan.
"Samochód się wyjebał."
No błagam...
Było uważniej dobierać sobie znajomych.
Dźwięczny śmiech przepełniony rozbawieniem rozbrzmiał gdzieś z tyłu, choć był nadzwyczaj wyraźny. Jeleń pomimo powagi sytuacji nastroszył pióra, jak to zawsze robił, gdy coś wyjątkowo go bawiło. Ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu to była jedna z tych akcji, w której kompletnie nie powinien brać udziału. On tylko rysował, czasami robił zdjęcia, czemu kutasiarski los kazał mu pomagać ofiarom wypadku? Pracuj w policji Sketch, mówili, będzie fajnie, mówili. No, do czasu.
"Krwawią w chuj."
To był jeden z tych momentów, w których Sketch miał ochotę trzasnąć otwartą dłonią w twarz.
Gitara siema, następne pytanie.
Zamilcz...
Może nawet by się zaśmiał, gdyby nie tłum gapiów zbierający się dookoła. Zapewne nie odebraliby czegoś takiego w pozytywny sposób. Kto normalny śmieje się pod nosem podczas wypadku? Obejrzał ojca dzieciaków z góry na dół, ale mężczyzna, jak przypuszczał, był nieprzytomny.
- Możemy tylko czekać na karetkę i tych furiatów, którzy stawiają pączki ponad wszystko. - I którzy, o zgrozo, byli kolegami z pracy. Cofnął się tylko w tył, upewniając na oko, czy samochód nie postanowi nagle wybuchnąć. I westchnął z dokładnie słyszalną ulgą, gdy tylko dźwięk syren policyjnych dobiegł zza rogu.
Z pewnością niejedna Karyna jeszcze podejdzie do Keira i powie "ej Seba, masz zajebiste trzy paski" on wtedy nazwie ją swoją świnią a wtedy to już z górki. Tak się podrywa panienki, a nie jakieś badziewne kwiaty. Jak to powiedział pewien znany internauta "Na kebsa z nią i do wyra." Najprostszy i najefektywniejszy sposób na zawarcie związku.
- Nie, ja miałem pracować w FBI i mieć zarąbiste czarne okulary przeciwsłoneczne. - Niestety ani okularów ani odznaki FBI jak nie miał, tak wciąż nie ma. Ręka mu mimowolnie drgnęła, gdy przez głowę przebiegła myśl o pstryknięciu rozmówcy w nos. Ostatecznie jednak nic nie zrobił, jedynie mrużąc ślepia, gdy twarz Keira wykrzywił banan.
"Samochód się wyjebał."
No błagam...
Było uważniej dobierać sobie znajomych.
Dźwięczny śmiech przepełniony rozbawieniem rozbrzmiał gdzieś z tyłu, choć był nadzwyczaj wyraźny. Jeleń pomimo powagi sytuacji nastroszył pióra, jak to zawsze robił, gdy coś wyjątkowo go bawiło. Ku swojemu wielkiemu niezadowoleniu to była jedna z tych akcji, w której kompletnie nie powinien brać udziału. On tylko rysował, czasami robił zdjęcia, czemu kutasiarski los kazał mu pomagać ofiarom wypadku? Pracuj w policji Sketch, mówili, będzie fajnie, mówili. No, do czasu.
"Krwawią w chuj."
To był jeden z tych momentów, w których Sketch miał ochotę trzasnąć otwartą dłonią w twarz.
Gitara siema, następne pytanie.
Zamilcz...
Może nawet by się zaśmiał, gdyby nie tłum gapiów zbierający się dookoła. Zapewne nie odebraliby czegoś takiego w pozytywny sposób. Kto normalny śmieje się pod nosem podczas wypadku? Obejrzał ojca dzieciaków z góry na dół, ale mężczyzna, jak przypuszczał, był nieprzytomny.
- Możemy tylko czekać na karetkę i tych furiatów, którzy stawiają pączki ponad wszystko. - I którzy, o zgrozo, byli kolegami z pracy. Cofnął się tylko w tył, upewniając na oko, czy samochód nie postanowi nagle wybuchnąć. I westchnął z dokładnie słyszalną ulgą, gdy tylko dźwięk syren policyjnych dobiegł zza rogu.
Ingerencja Mistrza Gry
/Z góry chciałem przeprosić, ale nie zauważyłem jak napisaliście. Dodatkowo chcę wspomnieć, że Enya i Niklaus również widzą ten wypadek. W końcu nie może być inny czas, nie.
Po podaniu dokładnych informacji karetce ze strony
Keira w dość nietypowy i mało kulturalny sposób, uzyskał odpowiedź, że będą za około 5 minut, acz z początku mieli mieszane uczucia - głównie ze względu na niekulturalne słownictwo chłopaka. Leniwi funkcjonariusze o dziwo zareagowali praktycznie od razu i już po parunastu sekundach dało się z oddali słyszeć charakterystyczny dźwięk wozu policyjnego. Jak było natomiast z pasażerami? Mężczyzna nadal był nieprzytomny, nie oddychał. Trudno było stwierdzić, czy na pewno żyje, ale raczej nie. Dzieciaki natomiast byli ciężko ranni, ale o dziwo oddychali. Widać było, że mimo wszystko nie dostali stałych urazów w postaci złamanego kręgosłupa.Policja przyjechała, zgadała do Sketcha o sytuację, ale w sumie co miał mówić, skoro wszystko było podane na tacy. Zainteresowali się pasażerami, jak i również przechodniami, którzy zostali ranni. Samochód jako tako nie stwarzał zagrożenia. Zdecydowanie jeden z policjantów zadzwonił po kolegę z pracy, aby móc oznaczyć taśmą teren i takie tam. Totalnie niewzruszeni, wykonywali swoją pracę, a w międzyczasie przyjechała karetka, która zajęła się pasażerami i przechodniami. Widać, że chłopak ze szkoły nie kłamał.
Czekał cierpliwie na przyjazd "kolegów", który na jego wielkie szczęście nastąpił szybko. Dobrze, że czekali na te durne pączki za rogiem. Pogadał z kim trzeba było, by ostatecznie wycofać się w tył i obserwować całe zbiegowisko. Jako całkowicie zdrowy na umyśle człowiek wrzucił też torbę z ciastkami na tylne siedzenie radiowozu, choć sam do niego nie wsiadł. Trzasnął tylko drzwiami, zastanawiając się, co mógłby teraz zrobić. Podjęcie decyzji nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Podreptał do znajomego dresa.
- Breaker. Będę się zbierać, zanim wpadną na pomysł, że mógłbym pomóc, czy coś. Nie właduj się zbyt szybko w kłopoty. - Machnął mu jeszcze ręką na pożegnanie, odwracając się zaraz. Ruszył chodnikiem, nic sobie nie robiąc z biegających dookoła ludzi. Skrzywił się, dopiero gdy dźwięki stały się zbyt głośne i przyprawiły go o migrenę.
Ucisz ich..
Jak na komendę wszystko ucichło. Brunet mógł ze spokojem ponownie przyjąć wyprostowaną postawę, skupiając się jedynie na stukocie kopyt rozbrzmiewającym za jego plecami.
z/t
- Breaker. Będę się zbierać, zanim wpadną na pomysł, że mógłbym pomóc, czy coś. Nie właduj się zbyt szybko w kłopoty. - Machnął mu jeszcze ręką na pożegnanie, odwracając się zaraz. Ruszył chodnikiem, nic sobie nie robiąc z biegających dookoła ludzi. Skrzywił się, dopiero gdy dźwięki stały się zbyt głośne i przyprawiły go o migrenę.
Ucisz ich..
Jak na komendę wszystko ucichło. Brunet mógł ze spokojem ponownie przyjąć wyprostowaną postawę, skupiając się jedynie na stukocie kopyt rozbrzmiewającym za jego plecami.
z/t
Kamira oglądała uważnie ciastka znajdujące się na wystawie, nie bardzo mogąc się zdecydować. Sprzedawca już dawno uznał, ze nie musi się przejmować dziewczyną i zajął się swoimi sprawami, czekając na decyzję klientki. W końcu zdecydowała się na mini taty z budyniem i owocami. Niby jedne z najprostszych z przedstawionych słodkości, ale Kamira nie mogła się im oprzeć. Zapłaciła za ciastka i uśmiechnęła się i pożegnała życząc miłego dnia. Ledwo drzwi się za nią zamknęły, a ona już dobrała się to pierwszej tartaletki, dosłownie perfidnie rozkoszując się jej słodkością i chrupkością na ulicy. Jak tak można? Lekkim, nieśpiesznym krokiem ruszyła przed siebie, obserwując drogę pod nogami i tylko co jakiś czas się rozglądając. Właściwe to miała dziś wolne i nie bardzo wiedziała co zrobić z czasem dlatego włóczyła się bez większego celu po mieście.
MG
Pogoda była zaskakująco przyjemna jak na tę porę roku. Niebo niemal bezchmurne, słońce miło przygrzewało, prawie jak w lecie. Tylko chłodny wiatry, który od czasu do czasu postanowił o sobie przypomnieć, odrobinę psuł to odczucie, ale poza tym wszystko było w porządku.
Kiedy Kamira tak pałętała się po mieście, nie wiedząc co ze sobą zrobić, ktoś snuł wobec niej plany. Miał pewien pomysł jak zapewnić jej odrobinę rozrywki, sprawić aby przyjemnie spędziła swój czas. Problem był tylko w tym, jak się do tego zabrać. Ale zrządzenie losu sprawiło, że akurat kierowała się w jego kierunku. Czy to sam Bóg postanowił skrzyżować ich ścieżki? A może to kwestia tego, że tajemniczy człowiek wiedział, w którą stronę idzie jego wybranka i tam się właśnie ustawił? Nie, to na pewno sprawka Boga. Cieszył się tą chwilą, a jednocześnie się jej obawiał. Ale to już zaledwie kilka kroków. Druga taka okazja może się nie nadarzyć.
Nagle przed Kamirę wyskoczył jakiś człowiek z bocznej uliczki, niczym wilk z lasu na bezbronną ofiarę. Kiedy jednak minęła pierwsze chwila szoku, a dziewczyna mogła się bliżej przyjrzeć osobie, która postanowiła wyprostować w jej stronę rękę z kwiatkiem, niemal nie częstując jej w ten sposób prawym sierpowym, okazało się, że napastnik nie jest aż taki przerażający. Właściwie to wyglądał jak typowy nerd. Niewiele wyższy od niej, chyba odrobinę młodszy. Ubrany w koszulę w kratę i przetarte jeasny. Włosy brązowe i przetłuszczone, twarz naznaczona trądzikiem, na nosie okulary ze sklejoną oprawką, zęby lekko wystające, postura wątła, wręcz chorowita. I na dodatek po kilku sekundach niezręcznego stania i wgapiania się w Kamirę z tartaletką w buzi, z różą agresywnie wycelowaną w jej stronę, zaczął się trząść.
- PÓJDZIESZZEMNĄDOKINA?! - Wykrzyczał, a potem puścił różę i uciekł w uliczkę, z której wyskoczył chwilę wcześniej. Z jakiegoś jednak powodu skrył się za najbliższą latarnią, opierając się o nią i łapiąc oddech niczym maratończyk po męczącym biegu. Chyba z jakiegoś powodu założył, że jest tutaj niewidoczny.
Kamira rozkoszowała się tartaletką i pogodą nie bardzo przeczuwając cokolwiek. Dlatego kiedy została tak nagle "zaatakowana" biedna prawie zeszła na zawał, a ciastko wymsknęło się z rąk jakby w samobójczym skoku. Dziewczyna próbowała je złapać, ale ono odbiło się tylko od jej rozpaczliwe machającej dłoni i ostatecznie wylądowało na ziemi. Kiedy tylko minął szok po niespodziewanym najściu, dziewczyna przyjrzała się chłopakowi, a przynajmniej próbowała, bo róża skutecznie próbowała przysłonić jej pole widzenia. Nie zdążyła dobrze zmarszczyć brwi, zirytowana spowodu straconego smakołyka, a chłopak zniknął jej z pola widzenia, krzycząc wcześniej coś. Kamira potrząsnęła głową, spróbowała zrozumieć co właściwie mógł powiedzieć, po czym westchnęła ciężko spoglądając na róże i leżącą obok tartaletkę. Tak. Dzień był zbyt piękny, dlatego coś takiego musiało się wydarzyć. Przesunęła butem, ciastko bliżej śmietnika, a różę niepewnie podniosła. Właściwie nie była pewna, czy chciała kontynuować to dziwne wydarzenie. A może by się udało...? Zajrzała w uliczkę i widząc ludzki kształt stojący za latarnią, położyła różę na stojących w uliczce skrzynkach, zapewne ze sklepu obok, i odchrząknęła.
- Hm... zgubiłeś coś! - Powiedziała w miarę głośno, po czym szybko ruszyła przed siebie, jakby mając nadzieję, że chłopak się podda. Bo nie była pewna, ale mówił chyba coś o kinie.
- Hm... zgubiłeś coś! - Powiedziała w miarę głośno, po czym szybko ruszyła przed siebie, jakby mając nadzieję, że chłopak się podda. Bo nie była pewna, ale mówił chyba coś o kinie.
MG
Na tym ta historia być może powinna się skończyć. Okazało się jednak, że nasz młody i niezbyt urodziwy rycerz ma w sobie pewne pokłady odwagi. Już raz to udowodnił i oto nadeszła chwila, aby uczynić to ponownie. Musiał tylko opanować trzęsienie nóg i nadmierne pocenie się. Właściwie to trwało dłuższą chwilę, Kamira już zdążyła dawno odejść i zapewne zapomnieć o całej sytuacji, ewentualnie założyć, że historia dobiegła końca, a to dziwne spotkanie było ostatnim, jakie ich czekało. Życie jednak lubi być przewrotne.
Nasz młody rycerz zerwał się zza latarni, tak jakby nagle ścigały go zastępy psów prosto z piekieł. Złapał różę, kalecząc sobie palec o jeden z jej kolców, czymże jest jednak krew i ból wobec walki o kobietę, która chyba nie pojęła jego zamiarów. Biegł więc, niestety jak już było wspomniane, fizyczność nie należała do atutów naszego Romeo, dlatego też już po kilku metrach łapał zadyszkę. Nie poddawał się mimo to i biegł tak, aż stanął ponownie przed Kamirą. Chociaż może stanął to złe słowo, bo od razu zgiął się w pół, łapiąc głośno powietrze.
- Nie. Nie. Nie. - Sapał tylko, chociaż trudno było określić czemu dokładnie zaprzecza. Wreszcie jednak udało mu się ogarnąć. Wyprostował się, prezentując swoje niezbyt imponujące ciało i ponownie oskarżycielsko wycelował różą w dziewczynę. Chyba nie był zbyt dobry w przekazywaniu prezentów. - To nie moje. To znaczy moje. To znaczy ja to kupiłem, ale to nie jest moje. To znaczy kupiłem to dla ciebie. - Jego wyjaśnienia były pokrętne i zawiłe, jednak sens dało się pojąć i bez nich. - Ja chciałem... eee... myślałem, że może... yyy... no wiesz, moglibyśmy... emmm... Jestem Timothy! - Przedstawił się ni stąd ni zowąd i chciał chyba uścisnąć jej rękę, ale po pierwsze trzymał kwiatka, a po drugiej chyba zdał sobie sprawę, że jego dłoń jest całkiem spocona, bo zaczął ją nerwowo wycierać o spodnie. W tym celu przyłożył różę do drugiej ręki.
Timmy poprawił okulary, a potem odchrząknął nieprzyjemnie i na chwilę zgarbił, ale potem nagle ponownie się wyprostował, po czym wziął głęboki wdech.
- Pójdzieszemnądokina? - Trudno powiedzieć, czemu to jedno zdanie przysparzało mu tyle problemów jeśli chodzi o poprawne, a może raczej zrozumiałe wypowiedzenie go. Wszystko jednak mówił na wydechu z prędkością Eminema nawijającego w "Rap God", a jakby tego było mało, to po chwili znów zaczęły mu się trząść kolana. Trudno było określić czy wyglądał bardziej słodko czy bardziej żałośnie.
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach