▲▼
PRACOWNICY
Lokal, do którego rzadko przychodzi hołota. Tak, głównie mają na to wpływ ceny. Jednak nie brak bogatszych osób w tym mieście, dzięki czemu, cukiernia ta dobrze prosperuje.
W ofercie mają przeróżne wypieki, słodkie bądź te mniej słodkie, ale także i oferują świetne napoje. Zimne, ciepłe, słodkie, gorzkie. Głównie jednak te deserowe. Nie znajdzie się tutaj najwyższej jakości kaw czy herbat, aczkolwiek te przyzwoite i owszem. Każdy znajdzie tutaj to, co lubi.
Wystrój kawiarenki jest utrzymany w jasnych barwach. Zieleń z kremowym. Stoliki w jasnym brązie, krzesła obite materiałem zielonym w kremowe paski.
---------------------------------------------
Słysząc pytanie koleżanki, uśmiechnął się do niej i pokiwał lekko głową.
- No cóż... Tak, trochę gotuję. To aż takie rzadkie? - zapytał z uśmiechem. W sumie to... Fakt, bogate dzieciaki jakoś nie specjalnie rwały się do gotowania, bo były często nauczone, aby inni robili to za nich. Jednak dla Lysandra było to miłe hobby, od zawsze. Babcia rzadko gotowała, ale kiedy już się do tego zabierała, otrzymywała pomoc w postaci małego wnuka. Może i więcej rzeczy przypalał i trzaskał, niż faktycznie pomagał... Jednak z czasem się to zmieniło. I dzisiaj to właśnie Lysander gotuje, a babcia mu pomaga. Nikt nie chciałby męczyć starszych. Ona i tak już musiała się namęczyć, wychowując go. Swoją drogą, chyba zadanie wypełniła świetnie - bo jej wnuk nie wyrósł na rozkapryszonego bachora.
Chłopak zauważył ten drobny dotyk. Aż za dobrze go zauważył, zapamiętał, a kolejny nawet podświadomie sprowokował! Ach, jednak chyba pierwsze uczucia były ciężkie do przetrawienia, a hormony w ciele buzowały.
- Możemy... Możemy do takiej ślicznej cukierni, co ty na to? Jest ona w centrum miasta. Mają pyszne wypieki, napoje także niczego złego - zaproponował, ruszając razem z dziewczyną w stronę wyjścia ze szkoły.
Trochę porozmawiali po drodze. Lysander zdradził koleżance, że rozmyśla nad przygarnięciem psa ze schroniska, jednak martwi się, że nie będzie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nim. Miał wiele obaw, odnośnie tego drobnego czynu. W końcu pies to żywa istota, o którą trzeba wiecznie dbać!
- A ty lubisz zwierzęta? Może jakieś miałaś kiedyś? Albo masz? - zapytał koleżankę, wchodząc do uroczej cukierni. Lysandra dobrze tutaj znano, bo on sam w okresie wakacyjnym, często tutaj pomagał w pieczeniu smakołyków.
- Dzień dobry, Zizi! - powiedział z uśmiechem do kelnerki, która była młodą uczennicą. Znali się dobrze, bo pracowali podczas wakacji wspólnie.
- Och, cześć Lys! Dzień dobry - powiedziała, zwracając się również do Tiffany. - To co zwykle dla ciebie? Powinieneś pić mniej kawy... Wiesz, że to nie zdrowe! Przecież chciałbyś iść na medycynę. Ech, doprawdy. Jak dziecko. Każdy facet jak dziecko! - ponarzekała kelnerka, podając blondynce menu.
- No niby tak. Ale nic mi się nie dzieje na razie! I tak, jak zwykle kawę... I hmm... Chcę dzisiaj sernik z kruszonką do tego! I te makaroniki, jeżeli ty je robiłaś. Ale te limonkowe, uwielbiam je, bo nie są tak okropnie słodkie, kiedy sama je robisz - powiedział, a dziewczyna pokiwała głową. Powiedziała jeszcze, że jeżeli jego towarzyszka nie jest zdecydowana, mogą iść usiąść, a ona do nich podejdzie za chwilę. Jeżeli jednak Tiffany złożyła zamówienie, Lys po prostu wybrał jakiś stolik, do którego się skierowali. Niczym rasowy dżentelmen, odsunął koleżance krzesło, aby ta mogła usiąść.
- W sumie to muszę się zastanowić nad jakimiś propozycjami wycieczek dla czwartej klasy... W sumie to klas. Bo nie wiem czy ci z Hudson's Bay też powinni z nami jechać. Jak myślisz? U nas to norma, że gdzieś pojedziemy. Jednak nie wiem jak z nimi... - powiedział, cicho wzdychając. Owszem, nie musiał zajmować się wycieczkami, jednak lubił to. Przynajmniej mógł uzgodnić z uczniami, kto i gdzie chce jechać, a po tym ustalić złoty środek dla tego wszystkiego.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Zgłoś się do pracy!
Misha Cat (NPC)
Właścicielka Cukierni
Chester Ó Heachthinghearn
Pracownik
Lokal, do którego rzadko przychodzi hołota. Tak, głównie mają na to wpływ ceny. Jednak nie brak bogatszych osób w tym mieście, dzięki czemu, cukiernia ta dobrze prosperuje.
W ofercie mają przeróżne wypieki, słodkie bądź te mniej słodkie, ale także i oferują świetne napoje. Zimne, ciepłe, słodkie, gorzkie. Głównie jednak te deserowe. Nie znajdzie się tutaj najwyższej jakości kaw czy herbat, aczkolwiek te przyzwoite i owszem. Każdy znajdzie tutaj to, co lubi.
Wystrój kawiarenki jest utrzymany w jasnych barwach. Zieleń z kremowym. Stoliki w jasnym brązie, krzesła obite materiałem zielonym w kremowe paski.
---------------------------------------------
Słysząc pytanie koleżanki, uśmiechnął się do niej i pokiwał lekko głową.
- No cóż... Tak, trochę gotuję. To aż takie rzadkie? - zapytał z uśmiechem. W sumie to... Fakt, bogate dzieciaki jakoś nie specjalnie rwały się do gotowania, bo były często nauczone, aby inni robili to za nich. Jednak dla Lysandra było to miłe hobby, od zawsze. Babcia rzadko gotowała, ale kiedy już się do tego zabierała, otrzymywała pomoc w postaci małego wnuka. Może i więcej rzeczy przypalał i trzaskał, niż faktycznie pomagał... Jednak z czasem się to zmieniło. I dzisiaj to właśnie Lysander gotuje, a babcia mu pomaga. Nikt nie chciałby męczyć starszych. Ona i tak już musiała się namęczyć, wychowując go. Swoją drogą, chyba zadanie wypełniła świetnie - bo jej wnuk nie wyrósł na rozkapryszonego bachora.
Chłopak zauważył ten drobny dotyk. Aż za dobrze go zauważył, zapamiętał, a kolejny nawet podświadomie sprowokował! Ach, jednak chyba pierwsze uczucia były ciężkie do przetrawienia, a hormony w ciele buzowały.
- Możemy... Możemy do takiej ślicznej cukierni, co ty na to? Jest ona w centrum miasta. Mają pyszne wypieki, napoje także niczego złego - zaproponował, ruszając razem z dziewczyną w stronę wyjścia ze szkoły.
Trochę porozmawiali po drodze. Lysander zdradził koleżance, że rozmyśla nad przygarnięciem psa ze schroniska, jednak martwi się, że nie będzie miał zbyt wiele czasu na zajmowanie się nim. Miał wiele obaw, odnośnie tego drobnego czynu. W końcu pies to żywa istota, o którą trzeba wiecznie dbać!
- A ty lubisz zwierzęta? Może jakieś miałaś kiedyś? Albo masz? - zapytał koleżankę, wchodząc do uroczej cukierni. Lysandra dobrze tutaj znano, bo on sam w okresie wakacyjnym, często tutaj pomagał w pieczeniu smakołyków.
- Dzień dobry, Zizi! - powiedział z uśmiechem do kelnerki, która była młodą uczennicą. Znali się dobrze, bo pracowali podczas wakacji wspólnie.
- Och, cześć Lys! Dzień dobry - powiedziała, zwracając się również do Tiffany. - To co zwykle dla ciebie? Powinieneś pić mniej kawy... Wiesz, że to nie zdrowe! Przecież chciałbyś iść na medycynę. Ech, doprawdy. Jak dziecko. Każdy facet jak dziecko! - ponarzekała kelnerka, podając blondynce menu.
- No niby tak. Ale nic mi się nie dzieje na razie! I tak, jak zwykle kawę... I hmm... Chcę dzisiaj sernik z kruszonką do tego! I te makaroniki, jeżeli ty je robiłaś. Ale te limonkowe, uwielbiam je, bo nie są tak okropnie słodkie, kiedy sama je robisz - powiedział, a dziewczyna pokiwała głową. Powiedziała jeszcze, że jeżeli jego towarzyszka nie jest zdecydowana, mogą iść usiąść, a ona do nich podejdzie za chwilę. Jeżeli jednak Tiffany złożyła zamówienie, Lys po prostu wybrał jakiś stolik, do którego się skierowali. Niczym rasowy dżentelmen, odsunął koleżance krzesło, aby ta mogła usiąść.
- W sumie to muszę się zastanowić nad jakimiś propozycjami wycieczek dla czwartej klasy... W sumie to klas. Bo nie wiem czy ci z Hudson's Bay też powinni z nami jechać. Jak myślisz? U nas to norma, że gdzieś pojedziemy. Jednak nie wiem jak z nimi... - powiedział, cicho wzdychając. Owszem, nie musiał zajmować się wycieczkami, jednak lubił to. Przynajmniej mógł uzgodnić z uczniami, kto i gdzie chce jechać, a po tym ustalić złoty środek dla tego wszystkiego.
- Tak, rzadko spotykam ludzi w naszym wieku, którzy gotują. - powiedziała, wzruszając ramionami z uśmiechem. Za powód zawsze uznawała fakt, że jej znajomi są akurat zbyt zajęci nauką, żeby wyrobić się ponad wymagane 80% i dlatego nie mają czasu na hobby, takie jak gotowanie. Często zbytnio wciągnięci w inne aktywności, jak szermierka czy jazda konna, one bardziej pasowały do wszystkich tych "fajnych dzieciaków", którymi była zdecydowana większość jednostek z klasy A. Nie, nie przeszkadzało jej to, skądże. Po prostu czasami wydawało jej się, że kompletnie do nich nie pasuje i jej obecność wśród elity jest jak błąd Matrixa. "Ciekawe, czy ktoś z jej znajomych wiedziałby, o czym mówiła." - pomyślała, chociaż szczerze wątpiła w tę myśl. Jednak użalanie się nad sobą nie było w stylu Fan - dziewczyna wolała raczej spojrzeć na swoją sytuację jak na bardzo ciężki trening aktorski. Hej, przydadzą jej się te umiejętności w życiu. Choćby w pracy, gdzie będzie musiała egzystować niemal tak samo.
Nie oponowała na cukiernię. Ona stołowała się głównie tam, gdzie zabierali ją znajomi. Wpadali do sieciówek, a potem jedli w restauracjach nagrodzonych jakimiś tam nagrodami. Cóż, gdyby młodzież jeszcze znała się na tym, za co te nagrody były otrzymywane...
Tiffany bardzo zainteresowała się tematem adopcji zwierzaka. Lubiła je i ciekawiło ją, skąd Lysander chciał wziąć psa. Poleciła mu też placówkę, którą sponsorowała placówka jej taty. Zwierzaki stamtąd były odbierane od złych właścicieli i oswajane przez naprawdę fajnych trenerów, mimo to bardzo potrzebowały domu. Sporą część z nich Tiffany sama chętnie by przygarnęła, ale matka nie pozwalała na większą ilość zwierząt w domu.
- Lubię, bardzo lubię. W domu mam dwa mopsy - powiedziała z uśmiechem, wyjmując komórkę z kieszeni i włączając folder ze zdjęciami pupili - To jest Mars - po chwili dziewczyna przesunęła palcem po ekranie, włączając drugie zdjęcie - A to Bounty, jest jeszcze mały. - dodała, rozczulając się na myśl o malutkich łapkach swojego psa. Kiedy biegał po śniegu zostawiał takie cudne ślady! On w ogóle był cudny. Oba były! I tak uroczo chrumkały, kiedy się cieszyły.
Schowała komórkę zaraz po tym, jak pokazała zdjęcia blondynowi i podniosła wzrok. Wydała z siebie ciche: "oh!", będąc pod wrażeniem wystroju. Był skromny, ale bardzo ładny. W dodatku było zielono, a z tego co Dermith mówił w pierwszej klasie na integracji, to bardzo lubił ten kolor. "Ciekawe, że to pamiętam." - pomyślała, myśl jednak szybko uciekła, bowiem podeszła do nich kelnerka. Przywitała się uprzejmie, uśmiechając się, jednak nie był ten przyjazny grymas tak przyjazny, jak mógłby być. Kelnerka pewnie tego nie zauważyła, widziały się pierwszy raz w życiu. Ale Fan zauważyła to u siebie, podobnie jak iskierkę zazdrości, kiedy "Zizi" tak otwarcie mówiła o jej towarzyszu. Widać było, że dobrze go zna. Hm, ciekawe skąd. "Nie rwij się tak, flądro, może razem pracowali." - podsunęła podświadomość, ale dziewczyna odsunęła od siebie tę myśl. Po co bogaty dzieciak miałby pracować?
Na moment schowała nos w karcie, żeby nie było widać iż zarumieniła się na myśl o tym, że dwójka mogła być razem. Szybko przeleciała wzrokiem menu i dostrzegła kilka znajomych pozycji. Odgarnęła włosy, podnosząc głowę znad literek.
- Ja poproszę... Ciastko z otrębów i jabłka. I herbatę cejlońską, dziękuję. - powiedziała uprzejmie, oddając spis w ręce pracownicy, po czym poszła za Lysandrem do stolika. Podziękowała za odsunięte krzesło, a iskierka zazdrości przygasła na ten moment. Usiadła, odkładając torbę na wolne miejsce obok siebie i założyła nogę na nogę, kładąc splecione dłonie nad kolanami.
- Skąd się znacie? - zapytała, tknięta chwilowym przypływem ciekawości. Ty i... Zizi? - dodała na wszelki wypadek.
Dla czwartej klasy? Czyżby przewodniczący już myślał o ostatnim roku? Cóż, jej ojciec z całą pewnością pochwaliłby coś takiego, ale dla niej to było nieco niezrozumiałe. Czy wycieczek przyszłorocznych nie powinno planować się w czerwcu? W końcu nigdy nie było wiadome, czy ktoś nie odejdzie, albo... Czy nikogo nie spotka jakiś wypadek. Niezauważalnie stuknęła w stół, aby nie zapeszyć.
- Sądzę, że to może być zły pomysł. Ta klasa B. Nie chodzi tu nawet o moje zdanie, osobiście nic do nich nie mam. Bardziej o zdanie rodziców naszych kolegów z klasy. Wiesz, z połączeniem szkół był bardzo duży problem, sporo ludzi odeszło, wycieczka to takie lanie soku z cytryny na zabliźniającą się ranę. No, ale dyrektor może uznać, że: "hej, to świetny pomysł, pokażemy rodzicom, że te dzieci to nie jakieś potwory!" - powiedziała, wzruszając ramionami. Dopiero po chwili zrozumiała, że mogło to zabrzmieć nieco zbyt racjonalnie jak na Fan. - [b]Znaczy, co ja tam wiem w sumie, nie? - zaśmiała się, jak rasowa popularna. Aż zabolało prawdziwą Tiffany, która powiedziała poprzednią kwestię.
Nie oponowała na cukiernię. Ona stołowała się głównie tam, gdzie zabierali ją znajomi. Wpadali do sieciówek, a potem jedli w restauracjach nagrodzonych jakimiś tam nagrodami. Cóż, gdyby młodzież jeszcze znała się na tym, za co te nagrody były otrzymywane...
Tiffany bardzo zainteresowała się tematem adopcji zwierzaka. Lubiła je i ciekawiło ją, skąd Lysander chciał wziąć psa. Poleciła mu też placówkę, którą sponsorowała placówka jej taty. Zwierzaki stamtąd były odbierane od złych właścicieli i oswajane przez naprawdę fajnych trenerów, mimo to bardzo potrzebowały domu. Sporą część z nich Tiffany sama chętnie by przygarnęła, ale matka nie pozwalała na większą ilość zwierząt w domu.
- Lubię, bardzo lubię. W domu mam dwa mopsy - powiedziała z uśmiechem, wyjmując komórkę z kieszeni i włączając folder ze zdjęciami pupili - To jest Mars - po chwili dziewczyna przesunęła palcem po ekranie, włączając drugie zdjęcie - A to Bounty, jest jeszcze mały. - dodała, rozczulając się na myśl o malutkich łapkach swojego psa. Kiedy biegał po śniegu zostawiał takie cudne ślady! On w ogóle był cudny. Oba były! I tak uroczo chrumkały, kiedy się cieszyły.
Schowała komórkę zaraz po tym, jak pokazała zdjęcia blondynowi i podniosła wzrok. Wydała z siebie ciche: "oh!", będąc pod wrażeniem wystroju. Był skromny, ale bardzo ładny. W dodatku było zielono, a z tego co Dermith mówił w pierwszej klasie na integracji, to bardzo lubił ten kolor. "Ciekawe, że to pamiętam." - pomyślała, myśl jednak szybko uciekła, bowiem podeszła do nich kelnerka. Przywitała się uprzejmie, uśmiechając się, jednak nie był ten przyjazny grymas tak przyjazny, jak mógłby być. Kelnerka pewnie tego nie zauważyła, widziały się pierwszy raz w życiu. Ale Fan zauważyła to u siebie, podobnie jak iskierkę zazdrości, kiedy "Zizi" tak otwarcie mówiła o jej towarzyszu. Widać było, że dobrze go zna. Hm, ciekawe skąd. "Nie rwij się tak, flądro, może razem pracowali." - podsunęła podświadomość, ale dziewczyna odsunęła od siebie tę myśl. Po co bogaty dzieciak miałby pracować?
Na moment schowała nos w karcie, żeby nie było widać iż zarumieniła się na myśl o tym, że dwójka mogła być razem. Szybko przeleciała wzrokiem menu i dostrzegła kilka znajomych pozycji. Odgarnęła włosy, podnosząc głowę znad literek.
- Ja poproszę... Ciastko z otrębów i jabłka. I herbatę cejlońską, dziękuję. - powiedziała uprzejmie, oddając spis w ręce pracownicy, po czym poszła za Lysandrem do stolika. Podziękowała za odsunięte krzesło, a iskierka zazdrości przygasła na ten moment. Usiadła, odkładając torbę na wolne miejsce obok siebie i założyła nogę na nogę, kładąc splecione dłonie nad kolanami.
- Skąd się znacie? - zapytała, tknięta chwilowym przypływem ciekawości. Ty i... Zizi? - dodała na wszelki wypadek.
Dla czwartej klasy? Czyżby przewodniczący już myślał o ostatnim roku? Cóż, jej ojciec z całą pewnością pochwaliłby coś takiego, ale dla niej to było nieco niezrozumiałe. Czy wycieczek przyszłorocznych nie powinno planować się w czerwcu? W końcu nigdy nie było wiadome, czy ktoś nie odejdzie, albo... Czy nikogo nie spotka jakiś wypadek. Niezauważalnie stuknęła w stół, aby nie zapeszyć.
- Sądzę, że to może być zły pomysł. Ta klasa B. Nie chodzi tu nawet o moje zdanie, osobiście nic do nich nie mam. Bardziej o zdanie rodziców naszych kolegów z klasy. Wiesz, z połączeniem szkół był bardzo duży problem, sporo ludzi odeszło, wycieczka to takie lanie soku z cytryny na zabliźniającą się ranę. No, ale dyrektor może uznać, że: "hej, to świetny pomysł, pokażemy rodzicom, że te dzieci to nie jakieś potwory!" - powiedziała, wzruszając ramionami. Dopiero po chwili zrozumiała, że mogło to zabrzmieć nieco zbyt racjonalnie jak na Fan. - [b]Znaczy, co ja tam wiem w sumie, nie? - zaśmiała się, jak rasowa popularna. Aż zabolało prawdziwą Tiffany, która powiedziała poprzednią kwestię.
Kiedy tylko dziewczyna wyjęła telefon i zaczęła mu pokazywać zdjęcia swoich psów, uśmiechnął się na ten widok. Naprawdę uwielbiał zwierzęta... Ale czy dałby radę się nimi zajmować? W końcu była to ogromna odpowiedzialność! Takie zwierzę także żyje, także ma uczucia... Trzeba się nim zajmować, wychowywać, dopieszczać. Jak takim dzieckiem! Chociaż z reguły zwierzęta krócej żyją od dzieci, to fakt. W gruncie rzeczy, czym się to różniło? Mieć dziecko czy psa... No tak, Lysander uważał, że osoby dobrze zajmujące się swoimi pupilami, muszą być bardzo odpowiedzialne. To ma być przyjaciel, kamrat, towarzysz! Może nie na całe życie, ale chociaż na jego krótką część! Miał już tego świetny przykład, kiedy spoglądał na relację Kyoukena i jego psa. O to chodziło, prawda? Widać po nim, że go kochał... Aż dziw brał, że można się tak przywiązać do kogoś, kto nie jest człowiekiem. Blondynowi brakowało identycznej relacji. Może właśnie dlatego uwielbiał pluszaki, poduszki, mięciutkie przedmioty do których śmiało może się przytulać? Tylko, że one nie żyły. Chociaż czy byłby w stanie zająć się żywą istotą? Dalej nie był pewny.
- Są przesłodkie - powiedział z szerokim uśmiechem na wargach, mówiąc szczerze. Podobał mu się zarówno Mars, jak i Bounty. - W sumie to sam się zastanawiam czy w ogóle będę miał czas, aby zajmować się takim zwierzakiem... No i też nie wiem czy dam radę! Bo to nie jest takie łatwe, prawda? Nie chcę, żeby babcia musiała się tym zajmować, bo głównie to ona jest u nas w domu. Wiesz, rodzice zajmują się pracą, dziadek pomaga ojcu... No i tak jakoś nie chcę mojej babci sprawiać kłopotu z psem. Zaproponowałem jej, że przygarnę coś mniej wymagającego. Węża albo pająka, ale... No, nie była zachwycona - powiedział z lekkim uśmiechem rozbawienia. Nie była to informacja zaskakująca. Nie jedna kobieta nie miałaby ochoty żyć pod jednym dachem z takimi stworzeniami! W końcu nie były to milusie pupilki, a gadziny i pajęczaki bardziej uznawane za niebezpieczne. Bądź zwyczajnie obrzydliwe. To już zależało od osobistych odczuć ich względem.
Lubił zielony? Uwielbiał! I byłoby to wiadome dla każdego, kto tylko wszedłby do jego pokoju. Swoją drogą to jego pokój był... Dosyć dziecinny. A nawet bardzo dziecinny! Różne odcienie zieleni na ścianach, jasne meble wraz z panelami. Na ziemi był także ogromny, niezwykle puchaty dywan! Zielony w jasne ciapki. Regały z książkami... A raczej zbiorami z matematyki, książki filozoficzne czy vademeca ciała człowieka. Ach, różniaste tam były rzeczy. Jednakże najbardziej zabawnym elementem wystroju były wszechobecne pluszaki oraz poduszki. Tak, taki dzieciaczek z niego był. Zresztą, co za różnica? I tak nie wpuszczał za bardzo ludzi do swojego pokoju. Uważał, że nie jest to potrzebne.
Nie zauważył, że jego koleżanka może nie przepadać za Zizi. Zresztą, Lysander w ogóle nie uważał, aby ta miała ku temu jakikolwiek powód! Wiadome nie od dzisiaj, że miewało się różnych znajomych. A nie każda koleżanka i kolega tego Zielonego Potwora, była od razu jego byłą partnerką! Lub partnerem... No bo co kto woli. Był w takim wieku, że hormony żyły własnym życiem i czasami mógł nie być zdecydowany. Uroki dorastania, wchodzenia w ten dorosły etap życia. No właśnie... A może by porozmawiał z rodzicami na temat wynajęcia mieszkania? Mógł sam mieszkać. Owszem, gorzej byłoby z jego porządkami, aczkolwiek... Z głodu by nie umarł. To było bardziej niż pewne!
- Skąd się znamy? Poznaliśmy się w te wakacje. Często pomagam w tej cukierni, bo lubię piec. Tutaj mogę się uczyć swobodnie coraz to nowszych przepisów, a i nic się nie zmarnuje, bo w końcu pójdzie to na sprzedaż. Pracowaliśmy całe lato razem... No, znaczy. Może nie całe, bo jeszcze byłem w kilku miejscach, ale część tego czasu na pewno wspólnie spędziliśmy - objaśnił, kiwając nieco głową. Nawet na myśl przyszło mu pytanie, które mógł zadać dziewczynie. Zaciekawiło go to trochę, chociaż wiedział, że z reguły te bogate dzieciaki podróżowały po świecie. Tak, to było nawet bardziej niż pewne... Ech, ale zapytać nie zaszkodzi, nieprawdaż?
- A ty co robiłaś w trakcie wakacji? - zapytał, wysłuchując po chwili słów Tiffany.
Zmarszczył brwi, słysząc to ostatnie zdanie. Przecież to, co powiedziała, było całkiem... Logiczne? Dlaczego tak nagle się z tego wycofała? Hmm... W sumie to chyba nie jego interes za bardzo? Ale zawsze można ją sprowokować, aby podyskutowała z nim na ten temat! Zaciekawiła go swoją osobą przez tę jedną rozmowę. Kto tak nagle zmienia zdanie, po wypowiedzeniu swej opinii!
- To by było dopiero w przyszłym roku. Zresztą, moglibyśmy mieć dwa osobne plany! I w sumie... Dlaczego to ma być zły pomysł? Owszem, do tej szkoły chodziły nieciekawe przypadki, ale to się znajdzie w każdej szkole! To, że uczniów Riverdale stać na wszystko, uważają się za lepszych, bo rodzice się nie interesują, co ich dzieci robią i nie wiedzą o wielu rzeczach, nie oznacza, że wszyscy u nas są święci. Tak samo na pewno wśród tych z Hudson's Bay są różne przypadki. Nie uważasz, że to nie jest miłe? Tak wrzucać wszystkich do jednego wora... Bo co? Bo akurat ktoś wybrał tę szkołę, bo miał słabe oceny? Albo miał ją blisko? Jeżeli podamy odpowiedni plan, gdzie nie będziemy się z nimi zbytnio integrować i uda nam się przekonać rodziców odpowiednimi argumentami, na pewno nikt nie będzie miał przeciwwskazań! No i po tym roku będzie sytuacja nieco lepsza. Będzie wiadomo, kto może pojechać, a kto nie. Jeżeli chodzi o klasę B, oczywiście - powiedział pewnie, uśmiechając się delikatnie.
- I chcę usłyszeć twoje zdanie na ten temat! Możesz się na tym nie znać, ale w gruncie rzeczy to o to chodzi, prawda? Wysłuchać opinii wielu ludzi. Niekoniecznie znawców tematu. Trzeba wyrażać własną opinię, bo może ktoś ją zacznie podzielać? - powiedział pewnie, obawiając się, że koleżanka znów będzie chciała zakopać swoje prawdziwe myśli, bądź uznać je za nieważne. Jeżeli coś się mówiło, było to ważne. Bo wyrażało się tym sposobem jakąś opinię!
Spoglądał na blondynkę, dalej nad tym rozmyślając. A może nie była pewna swego? Chociaż czy to mogło mieć miejsce? Z tego co zauważył, zawsze trzymała się w określonej grupie... Sportowcy, cheerleaderki, ci popularniejsi ludzie, których uczniowie Riverdale często kojarzyli. Niby jego także kojarzono, ale to przez nazwisko. W końcu należał do jednych z tych najbogatszych rodzin. Nie było ciężko się starać o rozgłos!
- Są przesłodkie - powiedział z szerokim uśmiechem na wargach, mówiąc szczerze. Podobał mu się zarówno Mars, jak i Bounty. - W sumie to sam się zastanawiam czy w ogóle będę miał czas, aby zajmować się takim zwierzakiem... No i też nie wiem czy dam radę! Bo to nie jest takie łatwe, prawda? Nie chcę, żeby babcia musiała się tym zajmować, bo głównie to ona jest u nas w domu. Wiesz, rodzice zajmują się pracą, dziadek pomaga ojcu... No i tak jakoś nie chcę mojej babci sprawiać kłopotu z psem. Zaproponowałem jej, że przygarnę coś mniej wymagającego. Węża albo pająka, ale... No, nie była zachwycona - powiedział z lekkim uśmiechem rozbawienia. Nie była to informacja zaskakująca. Nie jedna kobieta nie miałaby ochoty żyć pod jednym dachem z takimi stworzeniami! W końcu nie były to milusie pupilki, a gadziny i pajęczaki bardziej uznawane za niebezpieczne. Bądź zwyczajnie obrzydliwe. To już zależało od osobistych odczuć ich względem.
Lubił zielony? Uwielbiał! I byłoby to wiadome dla każdego, kto tylko wszedłby do jego pokoju. Swoją drogą to jego pokój był... Dosyć dziecinny. A nawet bardzo dziecinny! Różne odcienie zieleni na ścianach, jasne meble wraz z panelami. Na ziemi był także ogromny, niezwykle puchaty dywan! Zielony w jasne ciapki. Regały z książkami... A raczej zbiorami z matematyki, książki filozoficzne czy vademeca ciała człowieka. Ach, różniaste tam były rzeczy. Jednakże najbardziej zabawnym elementem wystroju były wszechobecne pluszaki oraz poduszki. Tak, taki dzieciaczek z niego był. Zresztą, co za różnica? I tak nie wpuszczał za bardzo ludzi do swojego pokoju. Uważał, że nie jest to potrzebne.
Nie zauważył, że jego koleżanka może nie przepadać za Zizi. Zresztą, Lysander w ogóle nie uważał, aby ta miała ku temu jakikolwiek powód! Wiadome nie od dzisiaj, że miewało się różnych znajomych. A nie każda koleżanka i kolega tego Zielonego Potwora, była od razu jego byłą partnerką! Lub partnerem... No bo co kto woli. Był w takim wieku, że hormony żyły własnym życiem i czasami mógł nie być zdecydowany. Uroki dorastania, wchodzenia w ten dorosły etap życia. No właśnie... A może by porozmawiał z rodzicami na temat wynajęcia mieszkania? Mógł sam mieszkać. Owszem, gorzej byłoby z jego porządkami, aczkolwiek... Z głodu by nie umarł. To było bardziej niż pewne!
- Skąd się znamy? Poznaliśmy się w te wakacje. Często pomagam w tej cukierni, bo lubię piec. Tutaj mogę się uczyć swobodnie coraz to nowszych przepisów, a i nic się nie zmarnuje, bo w końcu pójdzie to na sprzedaż. Pracowaliśmy całe lato razem... No, znaczy. Może nie całe, bo jeszcze byłem w kilku miejscach, ale część tego czasu na pewno wspólnie spędziliśmy - objaśnił, kiwając nieco głową. Nawet na myśl przyszło mu pytanie, które mógł zadać dziewczynie. Zaciekawiło go to trochę, chociaż wiedział, że z reguły te bogate dzieciaki podróżowały po świecie. Tak, to było nawet bardziej niż pewne... Ech, ale zapytać nie zaszkodzi, nieprawdaż?
- A ty co robiłaś w trakcie wakacji? - zapytał, wysłuchując po chwili słów Tiffany.
Zmarszczył brwi, słysząc to ostatnie zdanie. Przecież to, co powiedziała, było całkiem... Logiczne? Dlaczego tak nagle się z tego wycofała? Hmm... W sumie to chyba nie jego interes za bardzo? Ale zawsze można ją sprowokować, aby podyskutowała z nim na ten temat! Zaciekawiła go swoją osobą przez tę jedną rozmowę. Kto tak nagle zmienia zdanie, po wypowiedzeniu swej opinii!
- To by było dopiero w przyszłym roku. Zresztą, moglibyśmy mieć dwa osobne plany! I w sumie... Dlaczego to ma być zły pomysł? Owszem, do tej szkoły chodziły nieciekawe przypadki, ale to się znajdzie w każdej szkole! To, że uczniów Riverdale stać na wszystko, uważają się za lepszych, bo rodzice się nie interesują, co ich dzieci robią i nie wiedzą o wielu rzeczach, nie oznacza, że wszyscy u nas są święci. Tak samo na pewno wśród tych z Hudson's Bay są różne przypadki. Nie uważasz, że to nie jest miłe? Tak wrzucać wszystkich do jednego wora... Bo co? Bo akurat ktoś wybrał tę szkołę, bo miał słabe oceny? Albo miał ją blisko? Jeżeli podamy odpowiedni plan, gdzie nie będziemy się z nimi zbytnio integrować i uda nam się przekonać rodziców odpowiednimi argumentami, na pewno nikt nie będzie miał przeciwwskazań! No i po tym roku będzie sytuacja nieco lepsza. Będzie wiadomo, kto może pojechać, a kto nie. Jeżeli chodzi o klasę B, oczywiście - powiedział pewnie, uśmiechając się delikatnie.
- I chcę usłyszeć twoje zdanie na ten temat! Możesz się na tym nie znać, ale w gruncie rzeczy to o to chodzi, prawda? Wysłuchać opinii wielu ludzi. Niekoniecznie znawców tematu. Trzeba wyrażać własną opinię, bo może ktoś ją zacznie podzielać? - powiedział pewnie, obawiając się, że koleżanka znów będzie chciała zakopać swoje prawdziwe myśli, bądź uznać je za nieważne. Jeżeli coś się mówiło, było to ważne. Bo wyrażało się tym sposobem jakąś opinię!
Spoglądał na blondynkę, dalej nad tym rozmyślając. A może nie była pewna swego? Chociaż czy to mogło mieć miejsce? Z tego co zauważył, zawsze trzymała się w określonej grupie... Sportowcy, cheerleaderki, ci popularniejsi ludzie, których uczniowie Riverdale często kojarzyli. Niby jego także kojarzono, ale to przez nazwisko. W końcu należał do jednych z tych najbogatszych rodzin. Nie było ciężko się starać o rozgłos!
Zwierzęta to owszem, duża odpowiedzialność, ale radość z przebywania koło nich rekompensowała w pełni wszystkie trudy ich wychowania. Wychodzenie na spacer z psami o piątej, czy szóstej rano, wyprawy do weterynarza, uczenie chodzenia w sweterku, to wszystko było konieczne, żeby zwierzakom dobrze się żyło. Ale nawet najtrudniejsze rzeczy były wykonalne, jeżeli naprawdę zależało nam na pupilu. Tiffany miała wrażenie, że blondyn dobrze o tym wiedział. Mogło więc chodzić o jakiś podświadomy strach, który uaktywniał myśli takie jak: "co, jeśli nie zdołam pokochać tego zwierzęcia wystarczająco?" Cóż, szkoda, że nie każdy był na tyle uważny przy adopcjach. Przez ludzi pochopnie się decydujących zwierzęta często trafiały na ulicę.
A więc mieszkał z babcią! Faktycznie, dokładanie kobiecie zmartwień mogło nie być najlepszym pomysłem. Wyobrażała sobie, jak przewodniczący musi wyręczyć się babcią, bo na następny dzień ma ważny sprawdzian. Chociaż, Lysander chyba by tego nie zrobił. Gdyby już się zdecydował, to konsekwentnie ponosiłby konsekwencje adopcji. Szkoda, że przez szkołę miał tyle obowiązków, bo tacy ludzie najczęściej stawali się najlepszymi przyjaciółmi zwierząt. Chociaż po tym, jak Dermith się prezentował, to prędzej przypasowałaby do niego kota niż psa. Z tym pierwszym było mniej problemu, wystarczyła kuweta i trochę jedzenia. Może to opłacalna alternatywa, jeżeli mieszkało się z babcią?
- Możesz pomyśleć o króliku, albo szczurach. Są bardzo inteligentne - powiedziała, kiwając głową - Znaczy, szczury, króliki nie. Jak byłam mała, to mój królik spadł ze stołka na którym siedział, bo wystraszył się swojego ucha. - westchnęła, przypominając sobie historie Pana Fozla. Ej, była mała, nie oceniajcie jej. Pan Fozl wydawał się bardzo dobrym wyborem. Pamiętała, jak gryzł jej kabel od lampy i zawsze miała rozdarte serce, przeganiając go. Z jednej strony wiedziała, że nie tylko kable są drogie, ale też zwierzak mógł sobie coś zrobić. Ale z drugiej, Fozl uwielbiał gryźć. Choćby jej palce.
Nie przepadała za pająkami. Ale węże potrafiły być przyjemne. Jeden z jej przyjaciół miał takiego gada i lubiła fakturę jego łusek. Cóż, plus w wężach był jeszcze taki, że je trzeba wyjmować z terrarium, inaczej zdziczeją i zaczną gryźć. A taki żółw? Płochliwe to i twarde, a jak się dotyka, to gryzie.
- Ah, z pracy się znacie. - powiedziała, a jej uśmiech zrobił się mniej zbolały. Cóż, mocno spanikowała, mogła o tym pomyśleć. Chociaż, chyba pomyślała, ale to wyeliminowała... No nieważne. W sumie, pracujące i równocześnie i tak bogate dzieciaki muszą być ambitne. "Z jakiegoś powodu został tym przewodniczącym." - pomyślała, uśmiechając się do kolegi bezwiednie. Dopiero kiedy zadał pytanie o jej wakacje, mina minimalnie jej zrzedła.
Owszem, wyjechała, tak jak myślał Lysander. Ale nie dla turystyki, czy dla relaksu. Najpierw miała mistrzostwa w gimnastyce, w Hiszpanii, a pod koniec miesiąca jeszcze eliminacje do międzynarodowych zmagań tanecznych dla młodzieży. Pamiętała, że zjadła wtedy chyba jedynie dwa jabłka na trzy dni, nie tylko przez ściśnięty żołądek, ale ciągłe paplanie matki nad głową. Ale najlepiej pamiętała, jak po zejściu z parkietu runęła w ramiona trenera, tracąc przytomność. Chyba mniej więcej wtedy uznała, że powinna jeść przed zawodami troszeczkę więcej, wbrew temu, co doradzała jej mama.
- Byłam w paru miejscach z mamą - odpowiedziała wymijająco, pogardliwie -machając ręką i uśmiechając się z pobłażaniem. - Nie ma o czym gadać, pewnie to znasz, jak rodzice ciągną Cię gdzieś, gdzie nie masz najmniejszej ochoty jechać. - wzruszyła ramionami, nie zmieniając wyrazu twarzy. Tak, typowa Fan. Nudna i przeciętna, tak trzymać.
O nie, Lysandrze, dlaczego każesz jej tak brutalnie poskramiać swoją logikę. Przecież Fan nie mogłaby powiedzieć, że: "to zły pomysł, ponieważ z tego, co znała rodziców dzieci uczęszczających do placówki, to będą mieli wiele gwałtownych wypisów, jeśli pojadą." Nie mogła też powiedzieć, że: "jej zdaniem takie rozwiązanie byłoby logiczne, gdyby o Hudson Bay nie krążyły plotki od lat." Ale może faktycznie nie powinna sprowadzać wszystkich uczniów klasy B do najgorszych. Chociaż co z tego, że przewodniczącemu udało się przekonać ją? Jej rodziców na pewno nie i nie było szans, żeby pojechała na wycieczkę z "hudsonami". Znaczy, jeżeli ojciec zabierze głos, to wszystko zostanie sprowadzone do pytania: "a Lucien jedzie?". Bo przecież jeżeli on jedzie, to Tiffany też będzie jechać. "Nie możesz zostawić go samego wśród tej hołoty!" Jak rodzicie mało wiedzieli na jego temat, to szkoda gadać.
- Wiesz, pewnie masz rację, że jak w przyszłym roku, to będzie dobrze. Ale jak do tej pory jeździliśmy bez nich, to było fajnie, nie? Spytaj resztę klasy, jakaś... Sonda, o. I wszystko się rozjaśni. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się naiwnie. "Fuj, co za umysłowa deska." - wyzwała ją podświadomość, ale zamknęła myślenie na krótki moment, pozbywając się głosu rozsądku.
Blondyn nieco za dużo zauważył. Będzie się musiała bardziej postarać, żeby utępić te podejrzenia.
A więc mieszkał z babcią! Faktycznie, dokładanie kobiecie zmartwień mogło nie być najlepszym pomysłem. Wyobrażała sobie, jak przewodniczący musi wyręczyć się babcią, bo na następny dzień ma ważny sprawdzian. Chociaż, Lysander chyba by tego nie zrobił. Gdyby już się zdecydował, to konsekwentnie ponosiłby konsekwencje adopcji. Szkoda, że przez szkołę miał tyle obowiązków, bo tacy ludzie najczęściej stawali się najlepszymi przyjaciółmi zwierząt. Chociaż po tym, jak Dermith się prezentował, to prędzej przypasowałaby do niego kota niż psa. Z tym pierwszym było mniej problemu, wystarczyła kuweta i trochę jedzenia. Może to opłacalna alternatywa, jeżeli mieszkało się z babcią?
- Możesz pomyśleć o króliku, albo szczurach. Są bardzo inteligentne - powiedziała, kiwając głową - Znaczy, szczury, króliki nie. Jak byłam mała, to mój królik spadł ze stołka na którym siedział, bo wystraszył się swojego ucha. - westchnęła, przypominając sobie historie Pana Fozla. Ej, była mała, nie oceniajcie jej. Pan Fozl wydawał się bardzo dobrym wyborem. Pamiętała, jak gryzł jej kabel od lampy i zawsze miała rozdarte serce, przeganiając go. Z jednej strony wiedziała, że nie tylko kable są drogie, ale też zwierzak mógł sobie coś zrobić. Ale z drugiej, Fozl uwielbiał gryźć. Choćby jej palce.
Nie przepadała za pająkami. Ale węże potrafiły być przyjemne. Jeden z jej przyjaciół miał takiego gada i lubiła fakturę jego łusek. Cóż, plus w wężach był jeszcze taki, że je trzeba wyjmować z terrarium, inaczej zdziczeją i zaczną gryźć. A taki żółw? Płochliwe to i twarde, a jak się dotyka, to gryzie.
- Ah, z pracy się znacie. - powiedziała, a jej uśmiech zrobił się mniej zbolały. Cóż, mocno spanikowała, mogła o tym pomyśleć. Chociaż, chyba pomyślała, ale to wyeliminowała... No nieważne. W sumie, pracujące i równocześnie i tak bogate dzieciaki muszą być ambitne. "Z jakiegoś powodu został tym przewodniczącym." - pomyślała, uśmiechając się do kolegi bezwiednie. Dopiero kiedy zadał pytanie o jej wakacje, mina minimalnie jej zrzedła.
Owszem, wyjechała, tak jak myślał Lysander. Ale nie dla turystyki, czy dla relaksu. Najpierw miała mistrzostwa w gimnastyce, w Hiszpanii, a pod koniec miesiąca jeszcze eliminacje do międzynarodowych zmagań tanecznych dla młodzieży. Pamiętała, że zjadła wtedy chyba jedynie dwa jabłka na trzy dni, nie tylko przez ściśnięty żołądek, ale ciągłe paplanie matki nad głową. Ale najlepiej pamiętała, jak po zejściu z parkietu runęła w ramiona trenera, tracąc przytomność. Chyba mniej więcej wtedy uznała, że powinna jeść przed zawodami troszeczkę więcej, wbrew temu, co doradzała jej mama.
- Byłam w paru miejscach z mamą - odpowiedziała wymijająco, pogardliwie -machając ręką i uśmiechając się z pobłażaniem. - Nie ma o czym gadać, pewnie to znasz, jak rodzice ciągną Cię gdzieś, gdzie nie masz najmniejszej ochoty jechać. - wzruszyła ramionami, nie zmieniając wyrazu twarzy. Tak, typowa Fan. Nudna i przeciętna, tak trzymać.
O nie, Lysandrze, dlaczego każesz jej tak brutalnie poskramiać swoją logikę. Przecież Fan nie mogłaby powiedzieć, że: "to zły pomysł, ponieważ z tego, co znała rodziców dzieci uczęszczających do placówki, to będą mieli wiele gwałtownych wypisów, jeśli pojadą." Nie mogła też powiedzieć, że: "jej zdaniem takie rozwiązanie byłoby logiczne, gdyby o Hudson Bay nie krążyły plotki od lat." Ale może faktycznie nie powinna sprowadzać wszystkich uczniów klasy B do najgorszych. Chociaż co z tego, że przewodniczącemu udało się przekonać ją? Jej rodziców na pewno nie i nie było szans, żeby pojechała na wycieczkę z "hudsonami". Znaczy, jeżeli ojciec zabierze głos, to wszystko zostanie sprowadzone do pytania: "a Lucien jedzie?". Bo przecież jeżeli on jedzie, to Tiffany też będzie jechać. "Nie możesz zostawić go samego wśród tej hołoty!" Jak rodzicie mało wiedzieli na jego temat, to szkoda gadać.
- Wiesz, pewnie masz rację, że jak w przyszłym roku, to będzie dobrze. Ale jak do tej pory jeździliśmy bez nich, to było fajnie, nie? Spytaj resztę klasy, jakaś... Sonda, o. I wszystko się rozjaśni. - wzruszyła ramionami, uśmiechając się naiwnie. "Fuj, co za umysłowa deska." - wyzwała ją podświadomość, ale zamknęła myślenie na krótki moment, pozbywając się głosu rozsądku.
Blondyn nieco za dużo zauważył. Będzie się musiała bardziej postarać, żeby utępić te podejrzenia.
Co za pedalskie miejsce.
Jasne barwy zawsze towarzyszące cukierniom było wręcz chore. Jakby nie mogli ich zrobić w jakichś zajebistych kolorach, poświęcić drużynom futbolowym, koszykarskim, no cokolwiek serio. Nie najlepiej zatrzymać się na jakichś cholernych miętach, albo bladych różach. Co to w ogóle za określenie, blady róż?
Mimo to zwątpienie na twarzy Breakera brało się zupełnie z czegoś innego. Stał przed witryną, właśnie wpieprzając jakąś bułkę śniadaniową, którą zakupił w pobliskim sklepie. Doskonale wiedział, że podobny marny posiłek nie wystarczył mu na długo, dlatego kupił całą paczkę. Niemniej drobne przysmaki zdecydowanie przegrywały z pięknie prezentującymi się ciastami. Jeszcze kilka minut dłużej i zacznie się ślinić, nie bacząc na to, że jest doskonale widoczny z wewnątrz. Tylko do jasnej cholery, kto w ogóle wpadł na pomysł by nadawać produktom właśnie takie ceny? Toż to jakiś żart.
- No jak nic kogoś popierdoliło. Chyba ktoś mu matkę tym ciastem wyruchał i teraz się mści, no kurwa. Pięć kawałków i miałbym nowy telefon, do chuja. - puścił krótką wiązankę, nie zważając na oburzenie wyrysowane na twarzy przechodzącej obok staruszki. Założył ręce na biodrach, wpatrując się nieprzyjemnie w sprzedawcę, nim w końcu się odwrócił. I tyle z ciasta. Za co miał się teraz zabrać? Mógł po prostu przejść się wzdłuż ulicy szukając czegoś ciekawego, skoro już zerwał się z lekcji by spędzić przyjemnie poranek i popołudnie na mieście.
Niemniej póki co wolał stać w miejscu i wpierdzielać jedną bułkę śniadaniową za drugą z wyjątkowo znudzoną miną, choć wieczny wkurw jak widać nie miał zamiaru schodzić z jego twarzy. Tak to już było jak miało się za matkę Nike i ojca Adidasa.
Jasne barwy zawsze towarzyszące cukierniom było wręcz chore. Jakby nie mogli ich zrobić w jakichś zajebistych kolorach, poświęcić drużynom futbolowym, koszykarskim, no cokolwiek serio. Nie najlepiej zatrzymać się na jakichś cholernych miętach, albo bladych różach. Co to w ogóle za określenie, blady róż?
Mimo to zwątpienie na twarzy Breakera brało się zupełnie z czegoś innego. Stał przed witryną, właśnie wpieprzając jakąś bułkę śniadaniową, którą zakupił w pobliskim sklepie. Doskonale wiedział, że podobny marny posiłek nie wystarczył mu na długo, dlatego kupił całą paczkę. Niemniej drobne przysmaki zdecydowanie przegrywały z pięknie prezentującymi się ciastami. Jeszcze kilka minut dłużej i zacznie się ślinić, nie bacząc na to, że jest doskonale widoczny z wewnątrz. Tylko do jasnej cholery, kto w ogóle wpadł na pomysł by nadawać produktom właśnie takie ceny? Toż to jakiś żart.
- No jak nic kogoś popierdoliło. Chyba ktoś mu matkę tym ciastem wyruchał i teraz się mści, no kurwa. Pięć kawałków i miałbym nowy telefon, do chuja. - puścił krótką wiązankę, nie zważając na oburzenie wyrysowane na twarzy przechodzącej obok staruszki. Założył ręce na biodrach, wpatrując się nieprzyjemnie w sprzedawcę, nim w końcu się odwrócił. I tyle z ciasta. Za co miał się teraz zabrać? Mógł po prostu przejść się wzdłuż ulicy szukając czegoś ciekawego, skoro już zerwał się z lekcji by spędzić przyjemnie poranek i popołudnie na mieście.
Niemniej póki co wolał stać w miejscu i wpierdzielać jedną bułkę śniadaniową za drugą z wyjątkowo znudzoną miną, choć wieczny wkurw jak widać nie miał zamiaru schodzić z jego twarzy. Tak to już było jak miało się za matkę Nike i ojca Adidasa.
Nie wierzył, po prostu nie wierzył. "Koledzy" upchnęli go na tylne siedzenie radiowiozu tylko po to, żeby po dotarciu na miejsce obserwacji wyrzucić z samochodu i kazać iść ulicę dalej po świeżo wypieczone pączki. Nie mógł oczywiście nie umilice im trasy włączaniem kogutów, podkradaniem kajdanek czy zadawaniem bezsensownych pytań. No nie byłby sobą. Nie mniej jednak rola chłopca na posyłki nijak mu nie spasowała. Niby był młodszy, niby powinien dażyć tych gości szacunkiem... Ta, chyba w dupie.
Pełne irytacji i przeciągłe "fuuuuuck" wypełniło swym dźwiękiem pustą ulicę, gdy tylko wrota radiowozu się rozwarły a pomocni koledzy wręcz wypchnęli portrecistę na zewnątrz. Z ostentacyjnym prychnięciem obrócił się na pięcie, poprawiając wymiętą podróżą koszulę. Świetnie. Upchnąwszy dłonie w kieszenie spodni ruszył przed siebie, szukając wzrokiem odpowiedniego lokalu. Nie bywał w takich lokalach, toteż nic dziwnego, że nie miał najmniejszej ochoty do psucia tego. Dopiero ciemny dres migający w szybce wystawowej cukierni zwrócił jego uwagę na tyle, by postarał się odszukać w pamięci właściciela owych "cudnych" ciuchów.
Nieee, nie może być...
A jednak. Dwukolorowe spojrzenie padło na wykolczykowaną twarz, obdarowując ją krzywym uśmiechem. Metr pieprzony dziewięćdziesiąt. Ponad. Gdzie chowano takich tytanów? Wraz z krokami musiał zadrzeć nieco glowee, coby wciaze móc spoglądać na to skupisko kolczyków.
- Breaker. Co sprawiło, że szkolna ławka nie uwiera cię tetaze tam gdzie powinna? - Lekcje wciąż trwały a polcija wesoło jeździła po mieście, łapiąc tych, którzy z owych lekcji zwiewali. Baczne spojrzenie padło na krótką chwilę na "śniadanie" młodszego chłopaka a brew powędrowała ku górze w pytający wyrazie. Bułki, ok, pytanie czemu żarł je przed cukiernią.
Pełne irytacji i przeciągłe "fuuuuuck" wypełniło swym dźwiękiem pustą ulicę, gdy tylko wrota radiowozu się rozwarły a pomocni koledzy wręcz wypchnęli portrecistę na zewnątrz. Z ostentacyjnym prychnięciem obrócił się na pięcie, poprawiając wymiętą podróżą koszulę. Świetnie. Upchnąwszy dłonie w kieszenie spodni ruszył przed siebie, szukając wzrokiem odpowiedniego lokalu. Nie bywał w takich lokalach, toteż nic dziwnego, że nie miał najmniejszej ochoty do psucia tego. Dopiero ciemny dres migający w szybce wystawowej cukierni zwrócił jego uwagę na tyle, by postarał się odszukać w pamięci właściciela owych "cudnych" ciuchów.
Nieee, nie może być...
A jednak. Dwukolorowe spojrzenie padło na wykolczykowaną twarz, obdarowując ją krzywym uśmiechem. Metr pieprzony dziewięćdziesiąt. Ponad. Gdzie chowano takich tytanów? Wraz z krokami musiał zadrzeć nieco glowee, coby wciaze móc spoglądać na to skupisko kolczyków.
- Breaker. Co sprawiło, że szkolna ławka nie uwiera cię tetaze tam gdzie powinna? - Lekcje wciąż trwały a polcija wesoło jeździła po mieście, łapiąc tych, którzy z owych lekcji zwiewali. Baczne spojrzenie padło na krótką chwilę na "śniadanie" młodszego chłopaka a brew powędrowała ku górze w pytający wyrazie. Bułki, ok, pytanie czemu żarł je przed cukiernią.
Biorąc pod uwagę jego wzrost nie należało się dziwić, że wielkie opakowanie wypełnione dziesięcioma bułkami, straciło już sześć sztuk swojej zawartości, a jemu było nadal mało. Gdyby chociaż miały jakieś nadzienie, może i by się najadł. A tak jedyne co odczuwał to fakt, że właśnie zwyczajnie się zapchał i odczuwał bardzo dużą potrzebę wypicia czegokolwiek. Zakasłał dość głośno, widząc kątem oka jak któryś z przechodniów który właśnie miał wchodzić do środka cukierni, szybko zrezygnował zupełnie jakby ten krótki dźwięk miał być syreną nadchodzącego wpierdolu. A człowiek sobie tylko kulturalnie kaszle, coby się nie zadławić z własnej łapczywości i wkurwienia na właściciela. Zresztą dobrze mu tak. Będzie tu siedział i odstraszał mu klientelę, skoro śmieć nie miał nawet zniżek dla licealistów.
"Breaker."
Słysząc swoje imię zamarł z bułką w ustach, zapominając ją ugryźć. Zamiast tego zaczął się rozglądać, całe szczęście dość szybko lokalizując odpowiednią, kierującą się do niego sylwetkę. Zapominając, że nadal ma zajęte usta zaczął mówić wydając z siebie bezsensowny bełkot i prawie się zakrztusił. W końcu przełknął praktycznie pół bułki na raz i klepnął się parę razy w mostek, zupełnie jakby to miało pomóc w pozbyciu się duszącego uczucia. I w sumie to nawet pomogło.
- Kurwa, blisko było. Zmieniłeś profesję? Myślałem, że rysujesz portrety, a ty się czaisz jak jakiś jebany ninja, próbując mnie udusić własną bułką. Lekcje są dla frajerów, patrz jaka ładna pogoda, korzystam z wiosny. I nie wchodź tam, właściciel to skończony skurwysyn, widziałeś ile chce za te swoje kawałki ciasta? Popierdoliło tych ludzi bez reszty. Masz bułkę. - przez chwilę w jakimś przypływie dobroci podsunął mu swój nadgryziony posiłek. Dopiero po paru sekundach zreflektował się, wymieniając ją na całą paczkę, w której nadal spoczywały cztery sztuki.
- A ty co tu robisz? Nie ma kogo rysować? Przestępczość spada? - wykrzywił usta w grymasie przypominającym wyjątkowy stan wkurwienia. Ktoś z boku nawet nabrał głęboko powietrza, wyraźnie obawiając się o rozwój wydarzeń. W rzeczywistości Breaker po prostu się uśmiechnął.
"Breaker."
Słysząc swoje imię zamarł z bułką w ustach, zapominając ją ugryźć. Zamiast tego zaczął się rozglądać, całe szczęście dość szybko lokalizując odpowiednią, kierującą się do niego sylwetkę. Zapominając, że nadal ma zajęte usta zaczął mówić wydając z siebie bezsensowny bełkot i prawie się zakrztusił. W końcu przełknął praktycznie pół bułki na raz i klepnął się parę razy w mostek, zupełnie jakby to miało pomóc w pozbyciu się duszącego uczucia. I w sumie to nawet pomogło.
- Kurwa, blisko było. Zmieniłeś profesję? Myślałem, że rysujesz portrety, a ty się czaisz jak jakiś jebany ninja, próbując mnie udusić własną bułką. Lekcje są dla frajerów, patrz jaka ładna pogoda, korzystam z wiosny. I nie wchodź tam, właściciel to skończony skurwysyn, widziałeś ile chce za te swoje kawałki ciasta? Popierdoliło tych ludzi bez reszty. Masz bułkę. - przez chwilę w jakimś przypływie dobroci podsunął mu swój nadgryziony posiłek. Dopiero po paru sekundach zreflektował się, wymieniając ją na całą paczkę, w której nadal spoczywały cztery sztuki.
- A ty co tu robisz? Nie ma kogo rysować? Przestępczość spada? - wykrzywił usta w grymasie przypominającym wyjątkowy stan wkurwienia. Ktoś z boku nawet nabrał głęboko powietrza, wyraźnie obawiając się o rozwój wydarzeń. W rzeczywistości Breaker po prostu się uśmiechnął.
Obraz duszącego się bułką dresiarza był czymś, co portrecista zawsze chciał zobaczyć. Mógł to już odhaczyć w swoim wyimaginowanym notatniczku "rzeczyktórychtrzebabyćświadkiem". Ktoś normalny zapewne zaproponowałby coś do popicia, poklepał po plecach ewentualnie zadzwonił po jakiś ambulans czy inne cholerstwo. Sketch jedynie przyglądał się całej scenie z rosnącym uśmiechem, ostatecznie wybuchając gromkim śmiechem.
- Tak, zmieniłem niedawno fach. Teraz moim priorytetem jest uduszenie wszystkich nastolatków ich własnym śniadaniem. Albo obiadem, opcje są dwie. - Wzruszył barkami, na krótką chwilę przesuwając spojrzenie na szybę wystawy. Ciasta. Po co on tu... A, pączki.
Podsuniętą wraz z opakowaniem rękę odsunął, grzecznie odmawiając posiłku. Swoje już zjadł, kiedyś tam.
- Wyobraź sobie, że chwilowo wysłano mnie na polowanie na pączki. Ohydne, tłuste pączki. Nie dziwię się, że dobrzy, starsi koledzy mają tak kiepska kondycję. Cholesterol i takie tam. - I piwne brzuszki, o których już jednak nie wspomniał. Wzdrygnął się na samą wizję latających podczas biegu fałdek. Mózg zdecydowanie zszedł na niewłaściwy tor. Pchnął drzwi cukierni, wykonując ruch głową na Breakera, by poszedł za nim. Skoro panowie policjanci dali pieniążki na pączusie... Wyjdzie na ich zdrowie, jeśli zabraknie kilku ciastek. A dobra, mocna kawa była czymś, czego Sketch pragnął w tym momencie najbardziej na świecie. Zerknął w bok, zadając wykolczykowanemu nastolatkowi nieme pytanie typu "chcesz coś?"
- Tak, zmieniłem niedawno fach. Teraz moim priorytetem jest uduszenie wszystkich nastolatków ich własnym śniadaniem. Albo obiadem, opcje są dwie. - Wzruszył barkami, na krótką chwilę przesuwając spojrzenie na szybę wystawy. Ciasta. Po co on tu... A, pączki.
Podsuniętą wraz z opakowaniem rękę odsunął, grzecznie odmawiając posiłku. Swoje już zjadł, kiedyś tam.
- Wyobraź sobie, że chwilowo wysłano mnie na polowanie na pączki. Ohydne, tłuste pączki. Nie dziwię się, że dobrzy, starsi koledzy mają tak kiepska kondycję. Cholesterol i takie tam. - I piwne brzuszki, o których już jednak nie wspomniał. Wzdrygnął się na samą wizję latających podczas biegu fałdek. Mózg zdecydowanie zszedł na niewłaściwy tor. Pchnął drzwi cukierni, wykonując ruch głową na Breakera, by poszedł za nim. Skoro panowie policjanci dali pieniążki na pączusie... Wyjdzie na ich zdrowie, jeśli zabraknie kilku ciastek. A dobra, mocna kawa była czymś, czego Sketch pragnął w tym momencie najbardziej na świecie. Zerknął w bok, zadając wykolczykowanemu nastolatkowi nieme pytanie typu "chcesz coś?"
Spójrzcie go tylko. Śmiał się z niego. Przez chwilę na twarzy dresa odbiło się wyraźne niezadowolenie. Już miał go pytać czy ma jakiś problem, gdy sam z siebie postanowił odpowiedzieć.
- Jak mi postawisz obiad to ci wybaczę te chujowe zagrywki. - odpowiedział wykazując się niesamowitą inteligencją jak na kogoś tak głupiego. Widząc, jak wzgardził jego bułkami wzruszył jedynie rękami i sam sięgnął po siódmą, od razu się za nią zabierając. Jak widać, choć babcia nauczyła go w życiu wielu rzeczy, lekcji o niemówieniu z pełnymi ustami nie udało mu się przyswoić.
- Zhebana sphawa. Hobisz za hopca na pohyłki? - zapytał, kiwając głową z rzekomym zrozumieniem dla jego ciężkiej sytuacji. Której w rzeczywistości nie rozumiał, bo jedynymi osobami, które ośmielały się go wykorzystywać byli jego rodzice. No i babunia, ale babunia to inna historia. Dla niej to i do czynnego wulkanu by wskoczył. Siódma bułka zniknęła bez śladu, a paczkę wcisnął do znoszonej torby.
- Mam im napierdolić? I sam powinieneś coś zjeść, takie z ciebie chucherko, że raz jebniesz i się wyjebiesz. Ale jakby cię ktoś jebnął to mów, ja go jebnę i wszystko cacy. - poklepał go po bratersku po plecach, wyrzucając z siebie mocno bezsensowny bełkot. Dopiero widząc jak wchodzi do środka przywołując go krótkim gestem, podreptał za nim niczym wierny pies, schylając się, coby nie przyjebać we framugę drzwi.
- O kurwa, ale stylówa. - rzucił, gdy już znalazł się w środku. Zaraz po tym spojrzał na Sketcha, a następnie na ciastka, nachylając się nad witryną. Jeszcze trochę i zaraz się na nią wyjebie.
- To. - postukał palcem w szybę wskazując na bananową szachownicę ("Proszę nie stukać palcami w wystawę"), rzucił sprzedawcy krótkie "Masz jakiś problem, leszczu?", napuszył się jak dorodny orzeł i stanął za Morningstarem, rzucając wokół nieprzyjazne spojrzenia. Bogate sukinsyny wszędzie.
- Jak mi postawisz obiad to ci wybaczę te chujowe zagrywki. - odpowiedział wykazując się niesamowitą inteligencją jak na kogoś tak głupiego. Widząc, jak wzgardził jego bułkami wzruszył jedynie rękami i sam sięgnął po siódmą, od razu się za nią zabierając. Jak widać, choć babcia nauczyła go w życiu wielu rzeczy, lekcji o niemówieniu z pełnymi ustami nie udało mu się przyswoić.
- Zhebana sphawa. Hobisz za hopca na pohyłki? - zapytał, kiwając głową z rzekomym zrozumieniem dla jego ciężkiej sytuacji. Której w rzeczywistości nie rozumiał, bo jedynymi osobami, które ośmielały się go wykorzystywać byli jego rodzice. No i babunia, ale babunia to inna historia. Dla niej to i do czynnego wulkanu by wskoczył. Siódma bułka zniknęła bez śladu, a paczkę wcisnął do znoszonej torby.
- Mam im napierdolić? I sam powinieneś coś zjeść, takie z ciebie chucherko, że raz jebniesz i się wyjebiesz. Ale jakby cię ktoś jebnął to mów, ja go jebnę i wszystko cacy. - poklepał go po bratersku po plecach, wyrzucając z siebie mocno bezsensowny bełkot. Dopiero widząc jak wchodzi do środka przywołując go krótkim gestem, podreptał za nim niczym wierny pies, schylając się, coby nie przyjebać we framugę drzwi.
- O kurwa, ale stylówa. - rzucił, gdy już znalazł się w środku. Zaraz po tym spojrzał na Sketcha, a następnie na ciastka, nachylając się nad witryną. Jeszcze trochę i zaraz się na nią wyjebie.
- To. - postukał palcem w szybę wskazując na bananową szachownicę ("Proszę nie stukać palcami w wystawę"), rzucił sprzedawcy krótkie "Masz jakiś problem, leszczu?", napuszył się jak dorodny orzeł i stanął za Morningstarem, rzucając wokół nieprzyjazne spojrzenia. Bogate sukinsyny wszędzie.
Ale on tak sympatię okazywał! Bywał niemiły, czy tam sarkastyczny tylko wobec osób, które w jakiejś mierze przypadły mu do gustu i zwyczajnie delikwentów lubił. Ciężki przypadek.
- Ranisz moje serce! - Zaśmiał się, niby to urażony słowami dresa. Nie mniej jednak przystał na obiadową propozycję. Nie żeby zeżarcie na raz takiej ilości bułek ne było wystarczającą ilością... Serio, gdzie on to mieścił? Taki posiłek wystarczyłby Sketchowi na dobrych kilka dni a i jeszcze by mu pewno zostało. Nie mniej jednak... Nie było powiedziane, kiedy ma ten obiad kupić. A cukiernia dawała jednak znikome możliwości na jakikolwiek pożywny posiłek.
- Tak, mimo wszelakich sprzeciwów. Płaszczą dupska w radiowozie, czekając na żarcie. - Jeszcze niestety nie wiedzieli, że dawanie portreciście niewyliczonej sumy dobrze skończyć się nie mogło. Tu kawa, tu jakieś ciastko dla dresowej przybłędy... Zawsze istniała szansa, że coś zostanie na pączki. No cóż, oni jedli oni tyli, nie jego problem.
- Jakoś się trzymam, dzięki. - Odpowiedź odnosiła sie do obu kwestii poruszonych przez Breakera, kończąc je zanim zdążył się nakręcić. Lepiej go nie podjudzać do wszczynania bójek. Zwłaszcza z funkcjonariuszami. Może i nie mieli kondycji, ale za to sprawne kajdanki i ciężkie buty.
Nie skomentował wystroju lokalu, tak właściwie nie poświęcając mu najmniejszej uwagi. Od razu dopadł lady, przeglądając bogate menu kaw. Kątem okaz tylko zerknął na wybór towarzysza, następnie sunąć spojrzeniem za pączkami. Złożył odpowiednie zamówienie i ku wielkiemu szczęściu, wcale nie musiał długo czekać na kawę. Reklamówkę z opakowaniem ciastek przeznaczonych dla policjantów zawiesił na nadgarstku, wolną ręką wręczając Breakerowi jego "posiłek". Sam zaś oddał się w pewni parującej, czarnej cieczy.
- Ranisz moje serce! - Zaśmiał się, niby to urażony słowami dresa. Nie mniej jednak przystał na obiadową propozycję. Nie żeby zeżarcie na raz takiej ilości bułek ne było wystarczającą ilością... Serio, gdzie on to mieścił? Taki posiłek wystarczyłby Sketchowi na dobrych kilka dni a i jeszcze by mu pewno zostało. Nie mniej jednak... Nie było powiedziane, kiedy ma ten obiad kupić. A cukiernia dawała jednak znikome możliwości na jakikolwiek pożywny posiłek.
- Tak, mimo wszelakich sprzeciwów. Płaszczą dupska w radiowozie, czekając na żarcie. - Jeszcze niestety nie wiedzieli, że dawanie portreciście niewyliczonej sumy dobrze skończyć się nie mogło. Tu kawa, tu jakieś ciastko dla dresowej przybłędy... Zawsze istniała szansa, że coś zostanie na pączki. No cóż, oni jedli oni tyli, nie jego problem.
- Jakoś się trzymam, dzięki. - Odpowiedź odnosiła sie do obu kwestii poruszonych przez Breakera, kończąc je zanim zdążył się nakręcić. Lepiej go nie podjudzać do wszczynania bójek. Zwłaszcza z funkcjonariuszami. Może i nie mieli kondycji, ale za to sprawne kajdanki i ciężkie buty.
Nie skomentował wystroju lokalu, tak właściwie nie poświęcając mu najmniejszej uwagi. Od razu dopadł lady, przeglądając bogate menu kaw. Kątem okaz tylko zerknął na wybór towarzysza, następnie sunąć spojrzeniem za pączkami. Złożył odpowiednie zamówienie i ku wielkiemu szczęściu, wcale nie musiał długo czekać na kawę. Reklamówkę z opakowaniem ciastek przeznaczonych dla policjantów zawiesił na nadgarstku, wolną ręką wręczając Breakerowi jego "posiłek". Sam zaś oddał się w pewni parującej, czarnej cieczy.
Słysząc jego śmiech sam zarechotał nisko w odpowiedzi. No patrzcie, nawet się zgodził! Kto by się spodziewał. Rzecz jasna Breaker niespecjalnie akceptował jakiekolwiek formy odmowy. Z drugiej strony, prawdopodobnie za kilkanaście minut nawet zapomni, że kiedykolwiek próbował wyłudzić od kogoś obiad. Jego pamięć można było porównać do tej, którą dysponowały złote rybki. Cud, że pamiętał własne imię i adres zamieszkania.
- A to chuje. - skomentował jego kumpli, naciskając jedną dłonią na drugą w charakterystycznym akompaniamencie strzykających kości palców. Tradycyjny ruch przed szykującym się wpierdolingiem. - Nie możesz im kazać się jebać na ryj? Możesz się pokręcić ze mną po mieście na przydupasa. - wyprostował się wyraźnie zadowolony ze swojej propozycji, zupełnie jakby właśnie powiedział mu jakiś wyborny komplement. W końcu, w jego mniemaniu tak też było. Nie każdemu proponował wspólne wypady, jeszcze by mu narobili siary czy co. Ale portrecista był w dechę, nawet pożyczyłby mu własny dres. No bo spójrzcie na tę koszulę... nie żeby była jakaś zła, ale brakowało jej znaczka adidasa. I trzech pasków. Westchnął cicho. Zdecydowanie Sketchowi brakowało gustu w kwestii ubrań.
- Jakbyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać. - w tym momencie dość energicznie pokiwał kilkanaście razy głową jak te pieski samochodowe, które przyklejało się do maski. Rzecz jasna nie trwało to tak długo, gdy wręczono mu wybrane przez siebie ciasto.
- Wyznałbym ci miłość stary, ale babcia mówi że to specjalne słowa. Babunia wie co mówi, trzeba się słuchać. Szacuneczek, kurwa. - niezbyt czekając, od razu zabrał się za swoje ciasto, kompletnie zapominając o schowanych w torbie bułkach.
- To ilu frajerów dzisiaj złapaliście? - zapytał z ciekawością między jednym ugryzieniem, a drugim. Oczywiście sam siebie do nich nie zaliczył, bo jak to tak. Z niego to był kozak, wiadomo.
- A to chuje. - skomentował jego kumpli, naciskając jedną dłonią na drugą w charakterystycznym akompaniamencie strzykających kości palców. Tradycyjny ruch przed szykującym się wpierdolingiem. - Nie możesz im kazać się jebać na ryj? Możesz się pokręcić ze mną po mieście na przydupasa. - wyprostował się wyraźnie zadowolony ze swojej propozycji, zupełnie jakby właśnie powiedział mu jakiś wyborny komplement. W końcu, w jego mniemaniu tak też było. Nie każdemu proponował wspólne wypady, jeszcze by mu narobili siary czy co. Ale portrecista był w dechę, nawet pożyczyłby mu własny dres. No bo spójrzcie na tę koszulę... nie żeby była jakaś zła, ale brakowało jej znaczka adidasa. I trzech pasków. Westchnął cicho. Zdecydowanie Sketchowi brakowało gustu w kwestii ubrań.
- Jakbyś zmienił zdanie, wiesz gdzie mnie szukać. - w tym momencie dość energicznie pokiwał kilkanaście razy głową jak te pieski samochodowe, które przyklejało się do maski. Rzecz jasna nie trwało to tak długo, gdy wręczono mu wybrane przez siebie ciasto.
- Wyznałbym ci miłość stary, ale babcia mówi że to specjalne słowa. Babunia wie co mówi, trzeba się słuchać. Szacuneczek, kurwa. - niezbyt czekając, od razu zabrał się za swoje ciasto, kompletnie zapominając o schowanych w torbie bułkach.
- To ilu frajerów dzisiaj złapaliście? - zapytał z ciekawością między jednym ugryzieniem, a drugim. Oczywiście sam siebie do nich nie zaliczył, bo jak to tak. Z niego to był kozak, wiadomo.
Breaker nie będzie pamiętał że ktoś był mu winien obiad, a Sketch zapomni, że w ogóle składał taką propozycję. Znaczy "propozycję".
- Nie mogę. Starszych kolegów powinienem słuchać, jak to często mówi komendant. Teoretycznie, bo w praktyce rzadko kiedy się to sprawdza. - No i rola przydupasa niekoniecznie mu pasowała. Nogi przy dupie by mu urwali, gdyby zobaczyli, że szlajał się po mieście z człowiekiem, którego tak często gościli na komisariacie. Ale dres... No fucking way. Żadnych pasków, żadnych adidasów ani żadnego cholerstwa tego typu. Dobrze się czuł w swoich koszulach. Nawet jeśli taki delikwent typu Breaker twierdził, że portrecista nie miał gustu, to no cóż, bywa.
Przytknął krawędź kubka do ust, zaciągając się przez dłuższą chwilę zapachem kawy, by następnie upić odrobinę cudownego napoju. W tym samym momencie jego telefon zaczął wydawać z siebie dźwięk, obwieszczając przychodzące połączenie. Sam Sketch zmarszczył lekko brwi, bo wiedział, po prostu wiedział, że jedynymi osobami które do niego dzwoniły, byli koledzy po fachu. No świetnie. Zawieszki wydały terkoczący dźwięk obijając się o siebie, gdy przysuwał urządzenie do ucha. Tylko po to, żeby zaraz go odsunąć z powodu głośnych, niezadowolonych krzyków funkcjonariuszy. Gdzie pączki? Pączki? Sketch dawaj pączki. Jak każdy kulturalny człowiek, nacisnął czerwoną słuchawkę, upychając wyciszony telefon w kieszeń spodni.
- Jak na razie tylko jednego. Najwyraźniej jednak zmęczył ich na tyle, by zdążyli popaść w wygłodzenie. Będę musiał to zanieść, bo ponoć głodnych zwierząt się nie denerwuje. - Prychnął pod nosem, kierując wzrok na wyjście z cukierni. Będzie musiał za niedługo zostawić Breakera z jego torbą ciastek. Mimo wszystko chciał mieć wszystko na miejscu a nie odgryzione i przeżute.
- Nie mogę. Starszych kolegów powinienem słuchać, jak to często mówi komendant. Teoretycznie, bo w praktyce rzadko kiedy się to sprawdza. - No i rola przydupasa niekoniecznie mu pasowała. Nogi przy dupie by mu urwali, gdyby zobaczyli, że szlajał się po mieście z człowiekiem, którego tak często gościli na komisariacie. Ale dres... No fucking way. Żadnych pasków, żadnych adidasów ani żadnego cholerstwa tego typu. Dobrze się czuł w swoich koszulach. Nawet jeśli taki delikwent typu Breaker twierdził, że portrecista nie miał gustu, to no cóż, bywa.
Przytknął krawędź kubka do ust, zaciągając się przez dłuższą chwilę zapachem kawy, by następnie upić odrobinę cudownego napoju. W tym samym momencie jego telefon zaczął wydawać z siebie dźwięk, obwieszczając przychodzące połączenie. Sam Sketch zmarszczył lekko brwi, bo wiedział, po prostu wiedział, że jedynymi osobami które do niego dzwoniły, byli koledzy po fachu. No świetnie. Zawieszki wydały terkoczący dźwięk obijając się o siebie, gdy przysuwał urządzenie do ucha. Tylko po to, żeby zaraz go odsunąć z powodu głośnych, niezadowolonych krzyków funkcjonariuszy. Gdzie pączki? Pączki? Sketch dawaj pączki. Jak każdy kulturalny człowiek, nacisnął czerwoną słuchawkę, upychając wyciszony telefon w kieszeń spodni.
- Jak na razie tylko jednego. Najwyraźniej jednak zmęczył ich na tyle, by zdążyli popaść w wygłodzenie. Będę musiał to zanieść, bo ponoć głodnych zwierząt się nie denerwuje. - Prychnął pod nosem, kierując wzrok na wyjście z cukierni. Będzie musiał za niedługo zostawić Breakera z jego torbą ciastek. Mimo wszystko chciał mieć wszystko na miejscu a nie odgryzione i przeżute.
I tak oto powstawał wręcz idealny deal, w którym jedno zapomina, drugie zapomina, żadne nie żałuje, a przynajmniej mają o sobie dobrą opinię! No, wróć. Breaker miał o Sketchu. Sketch co najwyżej mógł go wziąć za żebrzącego żyda. Takie życie.
- E tham, piehdolenie. Jakh tho thakie szmaciahe ho cię wykohysthują, tho hzie tu hę takich shuchać. - skomentował wpychając w siebie resztę ciasta. Tak jak Sketch nie wyobrażał sobie siebie w dresie, tak Keir kompletnie nie pasowałby do czegokolwiek, co nie ma na sobie trzech pasków. A przynajmniej z takiego wychodził założenia. Nie pamiętał czy kiedykolwiek ktoś próbował go jakkolwiek porządnie ubrać, a sam zdecydowanie nigdy nie zamierzał próbować. No bo naprawdę, kto by go wsadził w jakiekolwiek rurki czy... garnitur? Nie, nie. Niektórzy po prostu się do tego nie nadawali. Każdy stwierdzi, że kaczek nie wrzuca się na siłę między pawie. A nie było wątpliwości, do której grupy przynależał Breaker.
Ciszę przerwał telefon. Blondyn przez chwilę rozglądał się dookoła, zupełnie jakby dzwonek był jakimś dziwnym fenomenem, który słyszał pierwszy raz w życiu. Dopiero widząc jak jego rozmówca odbiera, a w słuchawce dosłownie wybuchają głosy, zmrużył powieki, wydając z siebie wyraźnie niezadowolony pomruk. Zdecydowanie nie lubił, gdy ktoś darł się na jego ziomków.
- Mówisz? Chyba nie musieli za nim zapierdalać po mieście? Byle to nie był jeden z moich kumpli. Moich kumpli się nie rusza, kurwa. - poprawił czapkę na łbie, patrząc na niego z krzywym uśmiechem. Wyprostował się, rzucając wkurwione spojrzenie jakiemuś kolesiowi siedzącemu obok, który wpatrywał się z wyraźnie zdegustowaną miną w jego dres ("Jakiś problem, ziomek?"), zaraz wracając uwagą do Sketcha.
- Skoro nie możesz wyjebać tym frajerom to nic nie poradzę. Jest jeszcze wcześnie, więc pewnie się rozjebię w jakimś parku i pójdę spać. Chociaż ostatnio jakiś sukinsyn próbował mnie stamtąd przegonić. Jeszcze dostał gonga i dzwonił na policję, a to ja tu byłem kurwa poszkodowany. Spać nie dadzą, zjeby jedne. - poprawił czapkę na głowie, mamrocząc coś jeszcze niewyraźnie pod nosem. No bo co zrobisz? Nic nie zrobisz.
- E tham, piehdolenie. Jakh tho thakie szmaciahe ho cię wykohysthują, tho hzie tu hę takich shuchać. - skomentował wpychając w siebie resztę ciasta. Tak jak Sketch nie wyobrażał sobie siebie w dresie, tak Keir kompletnie nie pasowałby do czegokolwiek, co nie ma na sobie trzech pasków. A przynajmniej z takiego wychodził założenia. Nie pamiętał czy kiedykolwiek ktoś próbował go jakkolwiek porządnie ubrać, a sam zdecydowanie nigdy nie zamierzał próbować. No bo naprawdę, kto by go wsadził w jakiekolwiek rurki czy... garnitur? Nie, nie. Niektórzy po prostu się do tego nie nadawali. Każdy stwierdzi, że kaczek nie wrzuca się na siłę między pawie. A nie było wątpliwości, do której grupy przynależał Breaker.
Ciszę przerwał telefon. Blondyn przez chwilę rozglądał się dookoła, zupełnie jakby dzwonek był jakimś dziwnym fenomenem, który słyszał pierwszy raz w życiu. Dopiero widząc jak jego rozmówca odbiera, a w słuchawce dosłownie wybuchają głosy, zmrużył powieki, wydając z siebie wyraźnie niezadowolony pomruk. Zdecydowanie nie lubił, gdy ktoś darł się na jego ziomków.
- Mówisz? Chyba nie musieli za nim zapierdalać po mieście? Byle to nie był jeden z moich kumpli. Moich kumpli się nie rusza, kurwa. - poprawił czapkę na łbie, patrząc na niego z krzywym uśmiechem. Wyprostował się, rzucając wkurwione spojrzenie jakiemuś kolesiowi siedzącemu obok, który wpatrywał się z wyraźnie zdegustowaną miną w jego dres ("Jakiś problem, ziomek?"), zaraz wracając uwagą do Sketcha.
- Skoro nie możesz wyjebać tym frajerom to nic nie poradzę. Jest jeszcze wcześnie, więc pewnie się rozjebię w jakimś parku i pójdę spać. Chociaż ostatnio jakiś sukinsyn próbował mnie stamtąd przegonić. Jeszcze dostał gonga i dzwonił na policję, a to ja tu byłem kurwa poszkodowany. Spać nie dadzą, zjeby jedne. - poprawił czapkę na głowie, mamrocząc coś jeszcze niewyraźnie pod nosem. No bo co zrobisz? Nic nie zrobisz.
Gdyby Sketch wziął go za żebrzącego żyda, to na drugi dzień prawdopodobnie by tego nie pamiętał. Miał pamięć tylko do twarzy i gdyby nie ta drobna umiejętność, to pewnego dnia spytałby ojca "co pan robi w mojej kuchni". Osobiście dałby wiele by zobaczyć minę mężczyzny w takiej sytuacji.
- Będę udawał, że zrozumiałem co właśnie powiedziałeś. - Pokiwał głową, dając sobie spokój z próbą rozszyfrowania słów Breakera. O ile wcześniej jakoś dał radee, tak teraz nie zrozumiał kompletnie niczego poza "piehdolenien", co po prostu musiało znaleźć się między słowami licealisty. Czy on w ogóle potrafił złożyć zdanie, które nie zawierałoby wulgaryzmu? Impasibru.
Keir w garniaku... O ile Sketch się nie mylił, to gdzieś w odmętach sklepów internetowych kiedyś widział garnitur wyprodukowany przez znaną firmę Adidas. I tak, posiadał trzy paski! Jak dobrze pójdzie, portrecista sprezentuje Breakerowi takie wdzianko na studniówkę. Albo inny licealny shit.
Telefon nawet jeśli wyciszony, to nie miał w planach wyczerpania baterii dzięki której nowe połączenia przestałyby przychodzić. Złośliwość rzeczy martwych, autentycznie. Tym razem portrecista mógł sobie pozwolić na jego całkowite zignorowanie. Później wciśnie tym facetom jakiś kit, że niby kasjerka zaczęła opowiadać o nowym rodzaju pączków i tak go to zafascynowało, że nie myślał o niczym innym tylko ciastkach. Bo Sketch przecież tak bardzo kochał słodycze.
- Nie, nie sądzę żeby to był jeden z twoich. - Spojrzał na zastraszanego klienta, uznając moment za idealny na wyjście z lokalu. Oto profity z posiadania kolegi dresa. Aż parsknął pod nosem, kręcąc głową w zrezygnowaniu. To prawie jak straszenie dzieci Buką, albo wielkim złym Bebo. Zerknął na Breakera.
- Może chciał żebyś ustąpił mu miejsca? Ludzie tacy są, mają pełno wolnych ławek ale pójdą na tę zajętą, byleby kogoś zgonić i popsioczyć. - Wzruszył ramionami, kierując się do wyjścia i zerkając raz czy dresiarz idzie za nim. Znalazlszy sie już na zewnątrz, oparł plecy o ścianę, popijając z zadowoleniem kawę. Są rzeczy ważne i ważniejsze a dobre espresso zdecydowanie stoi wyżej od pączkowego głodu funkcjonariuszy.
- Będę udawał, że zrozumiałem co właśnie powiedziałeś. - Pokiwał głową, dając sobie spokój z próbą rozszyfrowania słów Breakera. O ile wcześniej jakoś dał radee, tak teraz nie zrozumiał kompletnie niczego poza "piehdolenien", co po prostu musiało znaleźć się między słowami licealisty. Czy on w ogóle potrafił złożyć zdanie, które nie zawierałoby wulgaryzmu? Impasibru.
Keir w garniaku... O ile Sketch się nie mylił, to gdzieś w odmętach sklepów internetowych kiedyś widział garnitur wyprodukowany przez znaną firmę Adidas. I tak, posiadał trzy paski! Jak dobrze pójdzie, portrecista sprezentuje Breakerowi takie wdzianko na studniówkę. Albo inny licealny shit.
Telefon nawet jeśli wyciszony, to nie miał w planach wyczerpania baterii dzięki której nowe połączenia przestałyby przychodzić. Złośliwość rzeczy martwych, autentycznie. Tym razem portrecista mógł sobie pozwolić na jego całkowite zignorowanie. Później wciśnie tym facetom jakiś kit, że niby kasjerka zaczęła opowiadać o nowym rodzaju pączków i tak go to zafascynowało, że nie myślał o niczym innym tylko ciastkach. Bo Sketch przecież tak bardzo kochał słodycze.
- Nie, nie sądzę żeby to był jeden z twoich. - Spojrzał na zastraszanego klienta, uznając moment za idealny na wyjście z lokalu. Oto profity z posiadania kolegi dresa. Aż parsknął pod nosem, kręcąc głową w zrezygnowaniu. To prawie jak straszenie dzieci Buką, albo wielkim złym Bebo. Zerknął na Breakera.
- Może chciał żebyś ustąpił mu miejsca? Ludzie tacy są, mają pełno wolnych ławek ale pójdą na tę zajętą, byleby kogoś zgonić i popsioczyć. - Wzruszył ramionami, kierując się do wyjścia i zerkając raz czy dresiarz idzie za nim. Znalazlszy sie już na zewnątrz, oparł plecy o ścianę, popijając z zadowoleniem kawę. Są rzeczy ważne i ważniejsze a dobre espresso zdecydowanie stoi wyżej od pączkowego głodu funkcjonariuszy.
Z Breakerem rzeczy miewały się różnie. Raz pamiętał czyjąś twarz, a nawet imię, innym razem wręcz przeciwnie. Czasem potrafił minąć kogoś, kogo wcześniej nazwał świetnym kumplem, bez najmniejszego rozeznania. Swoją drogą była taka jedna sytuacja, gdy szedł ulicą i niespodziewanie ktoś złapał go za ramię. Od razu odwrócił się rzucając wiązankę, chwycił gościa za fraki, przyparł do muru z głośnym "Masz jakiś problem skurwysynie?".
Dopóki typek nie spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami rzucając "Breaker, wyluzuj nie poznajesz mnie? Jesteśmy w jednej klasie". Ciężko żeby poznawał kogoś z klasy, skoro rzadko kiedy postanowił się w ogóle pojawić w szkole.
Tak czy inaczej, gdy Sketch rzucił tekstem wskazującym na to, że nie zrozumiał co powiedział, Keir zamiast powtórzyć to normalnie, wybuchł głośnym śmiechem, uznając to za doskonały dowcip. Jak widać niektórzy mieli wyjątkowo skrzywione poczucie humoru.
- Śmieszny z ciebie koleś, Sketch. - oho, więc jednak pamiętał jak się do niego zwracać. Zabujał się na swoim krześle, by zaraz z niego wstać, gdy dostrzegł że opuszczają lokal. Wstał z miejsca zostawiając wszystko jak leci i po krótkiej wymianie zdań ("Zostawił pan odsunięte krzesło, proponowałbym je wsunąć...", "GROZISZ MI?") wyszedł, by podobnie jak Sketch oprzeć się o murek. Pokurwiałe społeczeństwo.
- Moje miejsce jest moje, co nie. Jak coś jest moje to jest moje i się tego kurwa nie dotyka. Proste jak jebanie. - wyciągnął z kurtki paczkę fajek, od razu wsuwając do ust jednego z nich, podpalając go zapalniczką, która szybko zniknęła w kieszeni jego kurtki. Jakby nigdy nic przesunął się w stronę Sketcha i zagarnął go do siebie ramieniem, co w jego odbiorze było niesamowicie przyjaznym gestem.
- Jakbyś chciał się kiedyś najebać albo powagarować jak cię wkurwią w pracy, wystarczy słowo ziomek. Mam swoje placóweczki, wiesz o co chodzi. Pełna kulturka, bylebyś nie sypnął. Ci ludzie to prawilne ziomki, nie to co większość tych odpicowanych kurwiszonów z mojej szkoły. Spodnie ich w jaja uciskają, a rodzice im kije wpierdalają w dupska, dlatego tak sztywno chodzą, mówię ci. Ja nikomu w tyłek nie zaglądam, ale czasem to i owo trzeba poluzować. Wiem, co mówię, nie? - zaśmiał się zaciągając dymem, by zaraz wypuścić go w przeciwnym kierunku do miejsca, w którym stał Sketch.
Dopóki typek nie spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami rzucając "Breaker, wyluzuj nie poznajesz mnie? Jesteśmy w jednej klasie". Ciężko żeby poznawał kogoś z klasy, skoro rzadko kiedy postanowił się w ogóle pojawić w szkole.
Tak czy inaczej, gdy Sketch rzucił tekstem wskazującym na to, że nie zrozumiał co powiedział, Keir zamiast powtórzyć to normalnie, wybuchł głośnym śmiechem, uznając to za doskonały dowcip. Jak widać niektórzy mieli wyjątkowo skrzywione poczucie humoru.
- Śmieszny z ciebie koleś, Sketch. - oho, więc jednak pamiętał jak się do niego zwracać. Zabujał się na swoim krześle, by zaraz z niego wstać, gdy dostrzegł że opuszczają lokal. Wstał z miejsca zostawiając wszystko jak leci i po krótkiej wymianie zdań ("Zostawił pan odsunięte krzesło, proponowałbym je wsunąć...", "GROZISZ MI?") wyszedł, by podobnie jak Sketch oprzeć się o murek. Pokurwiałe społeczeństwo.
- Moje miejsce jest moje, co nie. Jak coś jest moje to jest moje i się tego kurwa nie dotyka. Proste jak jebanie. - wyciągnął z kurtki paczkę fajek, od razu wsuwając do ust jednego z nich, podpalając go zapalniczką, która szybko zniknęła w kieszeni jego kurtki. Jakby nigdy nic przesunął się w stronę Sketcha i zagarnął go do siebie ramieniem, co w jego odbiorze było niesamowicie przyjaznym gestem.
- Jakbyś chciał się kiedyś najebać albo powagarować jak cię wkurwią w pracy, wystarczy słowo ziomek. Mam swoje placóweczki, wiesz o co chodzi. Pełna kulturka, bylebyś nie sypnął. Ci ludzie to prawilne ziomki, nie to co większość tych odpicowanych kurwiszonów z mojej szkoły. Spodnie ich w jaja uciskają, a rodzice im kije wpierdalają w dupska, dlatego tak sztywno chodzą, mówię ci. Ja nikomu w tyłek nie zaglądam, ale czasem to i owo trzeba poluzować. Wiem, co mówię, nie? - zaśmiał się zaciągając dymem, by zaraz wypuścić go w przeciwnym kierunku do miejsca, w którym stał Sketch.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach