▲▼
Drzwi trzasnęły dość mocno, gdy policjant wysiadł z radiowozu, by zaraz obejść go dookoła i otworzyć je z drugiej strony.
— Chodź — rzucił sucho w stronę dziewczyny, wyciągając ją zdecydowanym ruchem ze środka. Obrócił ją w kierunku schodów i klepnął lekko w ramię, wskazując odpowiedni kierunek.
Komisariat był wielki. Nic dziwnego skoro stanowił główną siedzibę policji w Vancouver. Otworzył Biance drzwi wpuszczając ją do środka i momentalnie skierował w kierunku kontroli, zdejmując jej kajdanki.
— Połóż torbę na taśmie. Masz przy sobie jakiekolwiek ostre, bądź inne niebezpieczne przedmioty, które widnieją na liście? — kobieta obsługująca taśmę postukała paznokciem w dobrze znany większości plakat, na którym znajdowały się małe rysunki wskazujące na listę zakazanych rzeczy.
W tym samym czasie wysoka blondynka, na oko mająca ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, wyminęła ich szybkiem krokiem, nim nie zwróciła uwagi na prowadzącego Biancę funkcjonariusza.
— Kolejna do przesłuchania? Sprawa zamknięta, Frank. Znaleźliśmy winnych.
— Kręciła się na dachu i kompletnie zignorowała taśmy.
— ... ach tak. Dobra, zaprowadź ją do sali przesłuchań jak już tu skończycie, zaraz przyjdę, tylko zostawię raport Hankowi. Czeka nas mały nalot.
Pokiwał krótko głową zerkając w stronę oskarżonej dziewczyny.
— Wygląda na to, że masz szczęście.
Victoria Brown mogła wyglądać najłagodniej z całej trójki przypisanej do przesłuchań. Do czasu. Kobieta była cierpliwa i wyrozumiała tak długo, jak ktoś z nią współpracował. Wystarczył jednak jeden fałszywy ruch, który utwierdziłby ją w przekonaniu, że ktoś z nią pogrywa, by obudzić w niej istnego demona. W tym momencie wyglądała jakby miała całkiem dobry humor. Szkoda by było to zrujnować, czyż nie?
Postukała długopisem w kartkę, jednocześnie otwierając odpowiedni plik na laptopie. Była zwolenniczką tradycyjnego pisania notatek, niestety szefostwo miało swoje wymagania, które zwyczajnie musiała spełnić. Poczekała aż przypisana jej dziewczyna zostanie wprowadzona i uśmiechnęła się nieznacznie.
— Już po badaniu? Nazywam się Victoria Brown, z pewnością słyszałaś jak Ryan mnie wcześniej przedstawiał. Zaczniemy od standardowej procedury poinformowania o konsekwencjach składania fałszywych zeznań. Artykuł 140, punkt 1. Każdy kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub w innym postępowaniu prowadzonym na podstawie ustaw utrudnia je poprzez:
a) złożenie fałszywego oświadczenia, w którym oskarża się inną osobę o popełnienie przestępstwa;
b) czynienie czegokolwiek, co ma na celu spowodowanie, aby jakakolwiek inna osoba była podejrzewana o popełnienie przestępstwa, którego druga osoba nie popełniła lub aby odwrócić od siebie podejrzenia;
c) zgłaszanie, że przestępstwo zostało popełnione, gdy nie zostało popełnione;
d) zgłaszanie lub w jakikolwiek inny sposób ujawnienie lub spowodowanie ujawnienia, że on lub inna osoba zmarła, gdy on lub ona nie umarła.
Podpunkt 2: Każdy, kto dopuszcza się sfałszowania informacji:
a) jest winny przestępstwa ściganego z oskarżenia i podlega karze pozbawienia wolności na okres nieprzekraczający pięciu lat; lub b) jest winny popełnienia przestępstwa podlegającego karze doraźnej.
Cały czas ją obserwowała, uśmiech zniknął z jej ust, ale w oczach dało się dostrzec wyraźną serdeczność. Przynajmniej na razie.
— Jeśli nie masz żadnych pytań, możemy przejść do sedna. Przedstaw się, proszę. Imię, nazwisko, wiek, pochodzenie, skąd wzięłaś się na balu? Co właściwie się tam wydarzyło, jak do tego doszło i jaki miałaś w tym udział?
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Funkcjonariusze zaprowadzili Ryana na sam komisariat, przepuszczając go przez standardową kontrolę wnoszonych przedmiotów. Już na niej poświęcili koło pięciu minut, gdy młoda policjantka przesuwała po nim dłońmi dotykając każdego możliwego skrawka, w którym mógł ukryć jakąkolwiek broń. Mimo to bramka i tak zapikała w proteście, zmuszając go do przejścia przez kontrolę po raz kolejny.
— Dobra to kolczyki, przepuśćcie go. Jest czysty — ta sama znudzona kobieta z plakietką "Keira Brown" machnęła na niego dłonią wyganiając go dalej. Nie zamierzała spędzić nad nim kolejnych piętnastu minut, by patrzeć jak wyciąga żelastwo ze swoich uszu.
Jeden z funkcjonariuszy klepnął go w bark, nakazując tym samym ruszenie do przodu. Nikogo nie powinno zdziwić, że gdy znaleźli się już na miejscu, obaj zajęli miejsce za jego plecami. I tak nie miał dokąd uciec. Doszli do sali przesłuchań, nie wprowadzili go jednak do środka, wskazując mu ławkę.
— Usiądź. Wygląda na to, że nie skończyli jeszcze wcześniejszego przesłuchania, będziesz musiał chwilę poczekać — poinformowali go, stając w milczeniu pod ścianą. Mimo pozornej bezczynności nie zamierzali spuścić go z oka, dopóki nie znajdzie się w środku.
Funkcjonariusze zaprowadzili Ryana na sam komisariat, przepuszczając go przez standardową kontrolę wnoszonych przedmiotów. Już na niej poświęcili koło pięciu minut, gdy młoda policjantka przesuwała po nim dłońmi dotykając każdego możliwego skrawka, w którym mógł ukryć jakąkolwiek broń. Mimo to bramka i tak zapikała w proteście, zmuszając go do przejścia przez kontrolę po raz kolejny.
— Dobra to kolczyki, przepuśćcie go. Jest czysty — ta sama znudzona kobieta z plakietką "Keira Brown" machnęła na niego dłonią wyganiając go dalej. Nie zamierzała spędzić nad nim kolejnych piętnastu minut, by patrzeć jak wyciąga żelastwo ze swoich uszu.
Jeden z funkcjonariuszy klepnął go w bark, nakazując tym samym ruszenie do przodu. Nikogo nie powinno zdziwić, że gdy znaleźli się już na miejscu, obaj zajęli miejsce za jego plecami. I tak nie miał dokąd uciec. Doszli do sali przesłuchań, nie wprowadzili go jednak do środka, wskazując mu ławkę.
— Usiądź. Wygląda na to, że nie skończyli jeszcze wcześniejszego przesłuchania, będziesz musiał chwilę poczekać — poinformowali go, stając w milczeniu pod ścianą. Mimo pozornej bezczynności nie zamierzali spuścić go z oka, dopóki nie znajdzie się w środku.
"James Green."
Chłopak, który dopiero co opuścił komisariat? Kobieta zwróciła głowę w stronę drzwi przyglądając im się w zamyśleniu. Po takim czasie i tak nie było szans, by nadal znajdował się na komisariacie. Będą zatem musieli ściągnąć go tutaj jeszcze raz. Spojrzała uważnie na Ryana.
— Ktoś poza tobą może to potwierdzić czy mamy zabawić się w grę psychologiczną? — zapytała kontrolnie, widocznie chcąc się upewnić na czym w tym momencie stoi. Naskrobała kolejną drobną notatkę w swoim notesie, nim postukała końcówką długopisu o swoje usta.
— A i jeszcze jedno. Nie wyjeżdżaj z miasta.
Podkreśliła stanowczym tonem, na nowo więżąc go w okowach własnego spojrzenia. Nie pozostawiało wątpliwości, że w przypadku nie posłuchania polecenia, będzie ścigać go niczym wygłodzona wilczyca, choćby i na drugi koniec świata.
Chłopak, który dopiero co opuścił komisariat? Kobieta zwróciła głowę w stronę drzwi przyglądając im się w zamyśleniu. Po takim czasie i tak nie było szans, by nadal znajdował się na komisariacie. Będą zatem musieli ściągnąć go tutaj jeszcze raz. Spojrzała uważnie na Ryana.
— Ktoś poza tobą może to potwierdzić czy mamy zabawić się w grę psychologiczną? — zapytała kontrolnie, widocznie chcąc się upewnić na czym w tym momencie stoi. Naskrobała kolejną drobną notatkę w swoim notesie, nim postukała końcówką długopisu o swoje usta.
— A i jeszcze jedno. Nie wyjeżdżaj z miasta.
Podkreśliła stanowczym tonem, na nowo więżąc go w okowach własnego spojrzenia. Nie pozostawiało wątpliwości, że w przypadku nie posłuchania polecenia, będzie ścigać go niczym wygłodzona wilczyca, choćby i na drugi koniec świata.
― Był z nim jeszcze jeden chłopak, ale nie wydaje mi się, żebym przed tym zdarzeniem miał z nim styczność. Możliwe, że to jego znajomy spoza szkoły. Pozostaje gra psychologiczna ― odparł, konfrontując się ze spojrzeniem kobiety. Nie sądził, by musiał dodawać cokolwiek więcej, biorąc pod uwagę, że oboje doskonale wiedzieli, że główny świadek i ofiara tego zdarzenia nie miała już możliwości zabrania głosu.
„A i jeszcze jedno. Nie wyjeżdżaj z miasta.”
― Nigdzie się nie wybieram ― zapewnił, a próba wzbudzenia w nim obawy zakończyła się klęską – trudno było obawiać się starcia z prawem, gdy nie było najmniejszych podstaw, by uznać go za podejrzanego. Sam wygląd Grimshawa, który bynajmniej nie wskazywał na to, że miało się do czynienia z niewiniątkiem, był zbyt słabym argumentem. W końcu nie każdy musiał paradować z przyklejonym do ust uśmiechem czy przerażeniem. ― To już wszystko? Mój chłopak zaraz wydepcze dziurę w waszym korytarzu.
Twój? Chłopak?
„A i jeszcze jedno. Nie wyjeżdżaj z miasta.”
― Nigdzie się nie wybieram ― zapewnił, a próba wzbudzenia w nim obawy zakończyła się klęską – trudno było obawiać się starcia z prawem, gdy nie było najmniejszych podstaw, by uznać go za podejrzanego. Sam wygląd Grimshawa, który bynajmniej nie wskazywał na to, że miało się do czynienia z niewiniątkiem, był zbyt słabym argumentem. W końcu nie każdy musiał paradować z przyklejonym do ust uśmiechem czy przerażeniem. ― To już wszystko? Mój chłopak zaraz wydepcze dziurę w waszym korytarzu.
Twój? Chłopak?
Kiwnęła głową, dopisując kolejną informację.
— Mimo wszystko, gdybyśmy przedstawili ci podejrzanych... byłbyś w stanie go rozpoznać? — zapytała zawieszając na chwilę głos. Nawet jeśli gdzieś wewnątrz szczerze wątpiła by było to możliwe, warto było zapytać. Ostatni śnieg spadł blisko rok temu, mało kto po tylu miesiącach był w stanie wskazać oprawcę, tak długo jak sam nie był jego ofiarą. Choć nawet takie osoby nierzadko miały z tym olbrzymi problem, gdy ich umysł przyćmiewał wizerunek mgłą, uniemożliwiając im podanie sensownych szczegółów.
"Nigdzie się nie wybieram."
Kiwnęła głową i wyciągnęła w jego stronę wizytówkę. Imię, nazwisko, ranga, numer telefonu i email. Niezwykle podstawowe informacje.
— Gdybyś jeszcze sobie coś przypomniał, daj mi znać.
Na ostatnią wzmiankę poruszyła się nieznacznie, zerkając krótko w stronę drzwi.
— To wszystko, jesteś wolny. Mamy twój numer w bazie danych, w razie czego będziemy dzwonić.
— Mimo wszystko, gdybyśmy przedstawili ci podejrzanych... byłbyś w stanie go rozpoznać? — zapytała zawieszając na chwilę głos. Nawet jeśli gdzieś wewnątrz szczerze wątpiła by było to możliwe, warto było zapytać. Ostatni śnieg spadł blisko rok temu, mało kto po tylu miesiącach był w stanie wskazać oprawcę, tak długo jak sam nie był jego ofiarą. Choć nawet takie osoby nierzadko miały z tym olbrzymi problem, gdy ich umysł przyćmiewał wizerunek mgłą, uniemożliwiając im podanie sensownych szczegółów.
"Nigdzie się nie wybieram."
Kiwnęła głową i wyciągnęła w jego stronę wizytówkę. Imię, nazwisko, ranga, numer telefonu i email. Niezwykle podstawowe informacje.
— Gdybyś jeszcze sobie coś przypomniał, daj mi znać.
Na ostatnią wzmiankę poruszyła się nieznacznie, zerkając krótko w stronę drzwi.
— To wszystko, jesteś wolny. Mamy twój numer w bazie danych, w razie czego będziemy dzwonić.
― Byłbym ― rzucił bez zawahania, jakby był to niepodważalny fakt. Miał pamięć do twarzy, ale także do głosów, choć nie sądził, by na tym etapie policjantka byłaby w stanie uwierzyć mu na słowo. Nic dziwnego, że nie zamierzał mówić w tej sprawie nic więcej ani przekonywać jej do tego, że mogła liczyć w tej kwestii na stuprocentową dokładność. Gdyby tylko o to poprosiła, mógłby sporządzić słowny opis napastnika, jednak nawet ciemnowłosy musiał przyznać, że postawienie przed nim rzędu osób ze środowiska Greena było znacznie szybszym rozwiązaniem.
Poza tym – jak sam przyznał – trochę mu się spieszyło.
Bez słowa odebrał wyciągniętą w jego stronę wizytówkę i wsunął ją do kieszeni kurtki. Nie sądził, by miał z niej skorzystać – w końcu nie było już żadnej rzeczy, którą powinien sobie przypomnieć. Raz jeszcze przytaknął, tym razem zawierając w tym geście i niemą zgodę i pożegnanie. Wreszcie odszedł od stolika, pozostawiając puste miejsce przed funkcjonariuszką – całkiem możliwe, że już wkrótce miał je zająć ktoś inny. Ktoś bardziej znaczący dla całej tej sprawy.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, przystając na chwilę w progu i to bynajmniej nie dlatego, że zawahał się, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia. Gwałtowne zatrzymanie się nastąpiło z powodu Winchestera, który niemalże przemknął mu przed nosem. Jego wcześniejsze słowa miały być zaledwie hiperbolizacją zachowania zdenerwowanego Thatchera, jednak okazało się, że kolejna teoria była strzałem w dziesiątkę – chłopak faktycznie nie potrafił usiedzieć w miejscu.
― To było ledwie dziesięć minut, Winchester ― stwierdził bez wyrazu, unosząc nieznacznie brew.
Poza tym – jak sam przyznał – trochę mu się spieszyło.
Bez słowa odebrał wyciągniętą w jego stronę wizytówkę i wsunął ją do kieszeni kurtki. Nie sądził, by miał z niej skorzystać – w końcu nie było już żadnej rzeczy, którą powinien sobie przypomnieć. Raz jeszcze przytaknął, tym razem zawierając w tym geście i niemą zgodę i pożegnanie. Wreszcie odszedł od stolika, pozostawiając puste miejsce przed funkcjonariuszką – całkiem możliwe, że już wkrótce miał je zająć ktoś inny. Ktoś bardziej znaczący dla całej tej sprawy.
Otworzył drzwi i wyszedł na korytarz, przystając na chwilę w progu i to bynajmniej nie dlatego, że zawahał się, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia. Gwałtowne zatrzymanie się nastąpiło z powodu Winchestera, który niemalże przemknął mu przed nosem. Jego wcześniejsze słowa miały być zaledwie hiperbolizacją zachowania zdenerwowanego Thatchera, jednak okazało się, że kolejna teoria była strzałem w dziesiątkę – chłopak faktycznie nie potrafił usiedzieć w miejscu.
― To było ledwie dziesięć minut, Winchester ― stwierdził bez wyrazu, unosząc nieznacznie brew.
— Doskonale.
Pożegnała go tymże słowem, nie dodając już niczego więcej. Wstała z krzesła, przekonana o tym, że w końcu czekała ich chwila pracy w terenie, zamiast wiecznego siędzenia w tym przeklętym pomieszczeniu.
— Ktoś jeszcze? — zapytała funkcjonariusza, wychodząc z sali przesłuchań.
— Póki co to wszyscy.
— Świetnie, muszę porozmawiać z Hankiem. Są wolni.
Poinformowała go jeszcze wskazując głową na obu chłopaków. Zawiesiła na nich wzrok na kilka dłuższych sekund, ostatecznie mamrocząc coś pod nosem, gdy odeszła korytarzem, znikając im z oczu.
— Możecie iść.
Niski głos funkcjonariusza rozległ się tuż obok nich, gdy wyminął ich, wyraźnie kierując się w stronę wyjścia.
Pożegnała go tymże słowem, nie dodając już niczego więcej. Wstała z krzesła, przekonana o tym, że w końcu czekała ich chwila pracy w terenie, zamiast wiecznego siędzenia w tym przeklętym pomieszczeniu.
— Ktoś jeszcze? — zapytała funkcjonariusza, wychodząc z sali przesłuchań.
— Póki co to wszyscy.
— Świetnie, muszę porozmawiać z Hankiem. Są wolni.
Poinformowała go jeszcze wskazując głową na obu chłopaków. Zawiesiła na nich wzrok na kilka dłuższych sekund, ostatecznie mamrocząc coś pod nosem, gdy odeszła korytarzem, znikając im z oczu.
— Możecie iść.
Niski głos funkcjonariusza rozległ się tuż obok nich, gdy wyminął ich, wyraźnie kierując się w stronę wyjścia.
Drzwi zaskrzypiały i drgnęły, otwierając się na oścież.
Zamarł w miejscu, zaraz obracając się błyskawicznie w tamtą stronę. Początkowo nie był w stanie określić czy owa sytuacja nie była jedynie skutkiem jego pomylonej wyobraźni, która nie dawała mu spokoju. Gdy jednak i policjant spojrzał w tamtym kierunku, a on dostrzegł wychodzącego Ryana, jego oczy poruszyły się niespokojnie.
Nogi wykonały kilka błyskawicznych kroków wprzód, gdy podszedł do Jaya i objął go, wtulając głowę w jego szyję. Palce zacisnęły się na jego ubraniach. Wyraźnie nie miał zamiaru puszczać go jeszcze przez kilka następnych sekund, gdy sam uspokajał swoje zszargane nerwy.
"Są wolni."
Mogli iść.
Odsunął się nieznacznie w tył i złapał jego rękę, przyglądając jej się w milczeniu. Żadnych kajdanek. Uwięził jego dłoń we własnej i kiwnął głową w stronę wyjścia.
— To wszystko? Nie będą cię już więcej ciągać? — upewnił się, patrząc na niego z niezwykłą uwagą, kompletnie ignorując Białego Wilka, który cały czas dreptał u jego boku pomrukując pod nosem na temat psychiatry.
Zamarł w miejscu, zaraz obracając się błyskawicznie w tamtą stronę. Początkowo nie był w stanie określić czy owa sytuacja nie była jedynie skutkiem jego pomylonej wyobraźni, która nie dawała mu spokoju. Gdy jednak i policjant spojrzał w tamtym kierunku, a on dostrzegł wychodzącego Ryana, jego oczy poruszyły się niespokojnie.
Nogi wykonały kilka błyskawicznych kroków wprzód, gdy podszedł do Jaya i objął go, wtulając głowę w jego szyję. Palce zacisnęły się na jego ubraniach. Wyraźnie nie miał zamiaru puszczać go jeszcze przez kilka następnych sekund, gdy sam uspokajał swoje zszargane nerwy.
"Są wolni."
Mogli iść.
Odsunął się nieznacznie w tył i złapał jego rękę, przyglądając jej się w milczeniu. Żadnych kajdanek. Uwięził jego dłoń we własnej i kiwnął głową w stronę wyjścia.
— To wszystko? Nie będą cię już więcej ciągać? — upewnił się, patrząc na niego z niezwykłą uwagą, kompletnie ignorując Białego Wilka, który cały czas dreptał u jego boku pomrukując pod nosem na temat psychiatry.
Jakby nie było cię całą wieczność.
Skwitował głos, w który – ku zaskoczeniu – wkradła się jakaś nieznajoma nuta. Nie dodał jednak nic więcej, gdy to Ryanowi przyszło zmagać się z kolejnym uściskiem Winchestera. Z perspektywy osoby trzeciej kontrast między nimi musiał wydawać się na tyle dziwny, że prawdopodobnie na myśl nasuwały się pytania, jakim cudem jeszcze ze sobą wytrzymywali, jednak widocznie chłód i opanowanie ciemnowłosego, skutecznie zgrywały się z ciepłym usposobieniem złotookiego.
Jednak prawda była taka, że Riley, który na ten moment pozwolił sobie na wylewność, nie był takim dobrym chłopcem, za jakiego go mieli, choć niewątpliwie nie można było odmówić mu opiekuńczości. Szczególnie w tym momencie. Była to ta strona jego osobowości, z którą nawet szarooki zderzał się po raz pierwszy.
Opuścił nieznacznie głowę, a nieco wilgotne kosmyki włosów Thatchera połaskotały jego policzek. Ledwo przesunął ręką po boku prefekta, a ta została zamknięta w niezbyt silnym uścisku, który przyjął do siebie bez najmnieiszego oporu, zaraz zawieszając wzrok na jego twarzy. Nie był pewien, czy powinien udzielać prawdziwej odpowiedzi na pytania ani nawet czy Starr chciał usłyszeć, że dla niego nie był to definitywny koniec przesłuchań – gdyby po raz kolejny miał stawić się na komisariacie, Woolfe nie miałby powodu, by rezygnować z godzin pracy i pędzić na złamanie karku, by ewentualnie powstrzymać jego aresztowanie lub po prostu dowiedzieć się o nim z pierwszej ręki.
Tyle tylko, że nikt nie zamierzał wpakować szatyna do pudła. Przynajmniej na razie, ale na pewno nie, jeśli chodziło o tę sprawę.
― Wszystko ― przynajmniej po części odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie był pewien, czy będą potrzebowali jego pomocy. Być może przyparty do muru Green miał wsypać swojego kumpla, by uniknąć poważniejszej kary, może mieli w ogóle nie znaleźć osoby odpowiedzialnej za gnębienie Tremblay. Tak czy inaczej na razie nie było powodu, by dodatkowo niepokoić i tak nabuzowanego nerwami prefekta.
Szatyn sugestywnie poruszył trzymaną ręką, by zaraz skierować swoje kroki w stronę wyjścia. W tym czasie patrzył już tylko przed siebie, starając się przy tym utrzymać równy krok ze złotookim. Aktualnie chciał już tylko wrócić do domu i...
Dean. Pamiętaj, że jeszcze nie wyjechał.
___✕ z/t [+ Riley].
Skwitował głos, w który – ku zaskoczeniu – wkradła się jakaś nieznajoma nuta. Nie dodał jednak nic więcej, gdy to Ryanowi przyszło zmagać się z kolejnym uściskiem Winchestera. Z perspektywy osoby trzeciej kontrast między nimi musiał wydawać się na tyle dziwny, że prawdopodobnie na myśl nasuwały się pytania, jakim cudem jeszcze ze sobą wytrzymywali, jednak widocznie chłód i opanowanie ciemnowłosego, skutecznie zgrywały się z ciepłym usposobieniem złotookiego.
Jednak prawda była taka, że Riley, który na ten moment pozwolił sobie na wylewność, nie był takim dobrym chłopcem, za jakiego go mieli, choć niewątpliwie nie można było odmówić mu opiekuńczości. Szczególnie w tym momencie. Była to ta strona jego osobowości, z którą nawet szarooki zderzał się po raz pierwszy.
Opuścił nieznacznie głowę, a nieco wilgotne kosmyki włosów Thatchera połaskotały jego policzek. Ledwo przesunął ręką po boku prefekta, a ta została zamknięta w niezbyt silnym uścisku, który przyjął do siebie bez najmnieiszego oporu, zaraz zawieszając wzrok na jego twarzy. Nie był pewien, czy powinien udzielać prawdziwej odpowiedzi na pytania ani nawet czy Starr chciał usłyszeć, że dla niego nie był to definitywny koniec przesłuchań – gdyby po raz kolejny miał stawić się na komisariacie, Woolfe nie miałby powodu, by rezygnować z godzin pracy i pędzić na złamanie karku, by ewentualnie powstrzymać jego aresztowanie lub po prostu dowiedzieć się o nim z pierwszej ręki.
Tyle tylko, że nikt nie zamierzał wpakować szatyna do pudła. Przynajmniej na razie, ale na pewno nie, jeśli chodziło o tę sprawę.
― Wszystko ― przynajmniej po części odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie był pewien, czy będą potrzebowali jego pomocy. Być może przyparty do muru Green miał wsypać swojego kumpla, by uniknąć poważniejszej kary, może mieli w ogóle nie znaleźć osoby odpowiedzialnej za gnębienie Tremblay. Tak czy inaczej na razie nie było powodu, by dodatkowo niepokoić i tak nabuzowanego nerwami prefekta.
Szatyn sugestywnie poruszył trzymaną ręką, by zaraz skierować swoje kroki w stronę wyjścia. W tym czasie patrzył już tylko przed siebie, starając się przy tym utrzymać równy krok ze złotookim. Aktualnie chciał już tylko wrócić do domu i...
Dean. Pamiętaj, że jeszcze nie wyjechał.
___✕ z/t [+ Riley].
Drzwi trzasnęły dość mocno, gdy policjant wysiadł z radiowozu, by zaraz obejść go dookoła i otworzyć je z drugiej strony.
— Chodź — rzucił sucho w stronę dziewczyny, wyciągając ją zdecydowanym ruchem ze środka. Obrócił ją w kierunku schodów i klepnął lekko w ramię, wskazując odpowiedni kierunek.
Komisariat był wielki. Nic dziwnego skoro stanowił główną siedzibę policji w Vancouver. Otworzył Biance drzwi wpuszczając ją do środka i momentalnie skierował w kierunku kontroli, zdejmując jej kajdanki.
— Połóż torbę na taśmie. Masz przy sobie jakiekolwiek ostre, bądź inne niebezpieczne przedmioty, które widnieją na liście? — kobieta obsługująca taśmę postukała paznokciem w dobrze znany większości plakat, na którym znajdowały się małe rysunki wskazujące na listę zakazanych rzeczy.
W tym samym czasie wysoka blondynka, na oko mająca ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, wyminęła ich szybkiem krokiem, nim nie zwróciła uwagi na prowadzącego Biancę funkcjonariusza.
— Kolejna do przesłuchania? Sprawa zamknięta, Frank. Znaleźliśmy winnych.
— Kręciła się na dachu i kompletnie zignorowała taśmy.
— ... ach tak. Dobra, zaprowadź ją do sali przesłuchań jak już tu skończycie, zaraz przyjdę, tylko zostawię raport Hankowi. Czeka nas mały nalot.
Pokiwał krótko głową zerkając w stronę oskarżonej dziewczyny.
— Wygląda na to, że masz szczęście.
No idę, człowieku, poganiaj mnie. Nie mam prędkości geparda. Zresztą z tym cholerstwem na rękach nie jest łatwo się poruszać... bez wyglebienia się prosto na ryj.
Szczęśliwie kajdanki zostały wreszcie zdjęte. Jeden problem z głowy. Pomasowała lekko ręce.
- Hm, chyba najlepiej będzie, jeśli wyrzucę z niej wszystko. - Powiedziała, kiwając głową spokojnie. Jeśli zapomniałabym o wyciągnięciu choćby jednej rzeczy, mogłoby się to dla niej skończyć dodatkowymi podejrzeniami ze strony policjantów.
Wypakowała powoli całą zawartość torby. Bez wahania.
Zdjęcie, zapalniczka, portfel pełen hajsu, wianek, telefon oraz... drugi telefon. Ten akurat do niej nie należał.
- No to tyle. - Wzruszyła ramionami niewinnie. - A to - rzekła, wskazując na dodatkową komórkę - znalazłam na dachu. Chciałam od razu pójść z tym na policję, ale traf chciał, że ktoś mnie zobaczył i niepotrzebnie zaliczył do grona podejrzanych. Mogą państwo od razu to załączyć do materiału dowodowego. - Westchnęła, siląc się na słaby uśmiech.
Jezu Maryja, nie "kręciła", tylko pomagała. Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Lepiej zajęlibyście się tym naprzykrzającym się ludziom hakerem. - Pomyślała, z trudem powstrzymując pyskówkę.
Zwróciła zielone jak szmaragd oczy w kierunku policjanta. "Szczęście"? Tak czy owak byłaby przeszukiwana i przesłuchiwana. Zresztą ułożyła sobie tysiąc planów "a" i "b" na wypadek ewentualnego niepowodzenia.
- Uchm. - Szepnęła cicho, opuszczając teatralnie wzrok w dół. Randka sam na sam z gliną za trzy... dwa... jeden...
Szczęśliwie kajdanki zostały wreszcie zdjęte. Jeden problem z głowy. Pomasowała lekko ręce.
- Hm, chyba najlepiej będzie, jeśli wyrzucę z niej wszystko. - Powiedziała, kiwając głową spokojnie. Jeśli zapomniałabym o wyciągnięciu choćby jednej rzeczy, mogłoby się to dla niej skończyć dodatkowymi podejrzeniami ze strony policjantów.
Wypakowała powoli całą zawartość torby. Bez wahania.
Zdjęcie, zapalniczka, portfel pełen hajsu, wianek, telefon oraz... drugi telefon. Ten akurat do niej nie należał.
- No to tyle. - Wzruszyła ramionami niewinnie. - A to - rzekła, wskazując na dodatkową komórkę - znalazłam na dachu. Chciałam od razu pójść z tym na policję, ale traf chciał, że ktoś mnie zobaczył i niepotrzebnie zaliczył do grona podejrzanych. Mogą państwo od razu to załączyć do materiału dowodowego. - Westchnęła, siląc się na słaby uśmiech.
Jezu Maryja, nie "kręciła", tylko pomagała. Nie lubię zostawiać niedokończonych spraw. Lepiej zajęlibyście się tym naprzykrzającym się ludziom hakerem. - Pomyślała, z trudem powstrzymując pyskówkę.
Zwróciła zielone jak szmaragd oczy w kierunku policjanta. "Szczęście"? Tak czy owak byłaby przeszukiwana i przesłuchiwana. Zresztą ułożyła sobie tysiąc planów "a" i "b" na wypadek ewentualnego niepowodzenia.
- Uchm. - Szepnęła cicho, opuszczając teatralnie wzrok w dół. Randka sam na sam z gliną za trzy... dwa... jeden...
Victoria Brown mogła wyglądać najłagodniej z całej trójki przypisanej do przesłuchań. Do czasu. Kobieta była cierpliwa i wyrozumiała tak długo, jak ktoś z nią współpracował. Wystarczył jednak jeden fałszywy ruch, który utwierdziłby ją w przekonaniu, że ktoś z nią pogrywa, by obudzić w niej istnego demona. W tym momencie wyglądała jakby miała całkiem dobry humor. Szkoda by było to zrujnować, czyż nie?
Postukała długopisem w kartkę, jednocześnie otwierając odpowiedni plik na laptopie. Była zwolenniczką tradycyjnego pisania notatek, niestety szefostwo miało swoje wymagania, które zwyczajnie musiała spełnić. Poczekała aż przypisana jej dziewczyna zostanie wprowadzona i uśmiechnęła się nieznacznie.
— Już po badaniu? Nazywam się Victoria Brown, z pewnością słyszałaś jak Ryan mnie wcześniej przedstawiał. Zaczniemy od standardowej procedury poinformowania o konsekwencjach składania fałszywych zeznań. Artykuł 140, punkt 1. Każdy kto, składając zeznanie mające służyć za dowód w postępowaniu sądowym lub w innym postępowaniu prowadzonym na podstawie ustaw utrudnia je poprzez:
a) złożenie fałszywego oświadczenia, w którym oskarża się inną osobę o popełnienie przestępstwa;
b) czynienie czegokolwiek, co ma na celu spowodowanie, aby jakakolwiek inna osoba była podejrzewana o popełnienie przestępstwa, którego druga osoba nie popełniła lub aby odwrócić od siebie podejrzenia;
c) zgłaszanie, że przestępstwo zostało popełnione, gdy nie zostało popełnione;
d) zgłaszanie lub w jakikolwiek inny sposób ujawnienie lub spowodowanie ujawnienia, że on lub inna osoba zmarła, gdy on lub ona nie umarła.
Podpunkt 2: Każdy, kto dopuszcza się sfałszowania informacji:
a) jest winny przestępstwa ściganego z oskarżenia i podlega karze pozbawienia wolności na okres nieprzekraczający pięciu lat; lub b) jest winny popełnienia przestępstwa podlegającego karze doraźnej.
Cały czas ją obserwowała, uśmiech zniknął z jej ust, ale w oczach dało się dostrzec wyraźną serdeczność. Przynajmniej na razie.
— Jeśli nie masz żadnych pytań, możemy przejść do sedna. Przedstaw się, proszę. Imię, nazwisko, wiek, pochodzenie, skąd wzięłaś się na balu? Co właściwie się tam wydarzyło, jak do tego doszło i jaki miałaś w tym udział?
Właśnie straciła stypendium, Cadogan być może wywali ją ze szkoły, w domu czeka ją awantura, a jej przyszłość stanęła pod znakiem zapytania przez zatarg z prawem, ale co z tego? Najważniejsze, że nie musieli kłuć Lei w rękę i pobierać krwi, wystarczyło, że nasiusiała do kubeczka! Co prawda z całą tą długą sukienką było trochę ciężko, ale… No, może nie wdawajmy się w szczegóły. Poddała się badaniu bez gadania, koniec tematu.
Ponoć w każdej sytuacji trzeba szukać pozytywów, więc i ona nieudolnie próbowała to robić, przez cały czas mając jednak nadzieję, że to tylko zły sen. Nawet nie pamiętała w jaki sposób znalazła się w sali przesłuchań, ocknęła się dopiero gdy została posadzona na krześle naprzeciw policjantki.
— Mam mówić prawdę, albo będzie ze mną jeszcze gorzej. Zrozumiałam. — westchnęła wbijając wzrok w rany na wewnętrznej części swoich dłoni. Nie powinna była ich tak mocno zaciskać w pięści mając długie paznokcie — Miejmy to już za sobą. Proszę — dodała błagalnie.
Choć już dawno nie chciało jej się płakać, tak suicydalne nie opuściły jej ani na moment. Zazdrościła Victorowi jego podejścia do całej sprawy. Jej nie było wszystko jedno, chociaż patrząc na jej zmęczoną twarz można było odnieść inne wrażenie.
— Leilani Ruth Cigfran. Szesnaście lat. Podwójne obywatelstwo, to znaczy fińsko-kanadyjskie. Na bal zostałam zaproszona przez jego organizatora Victora Rosa, choć jako uczennica mogłam się na nim pojawić i bez tego. — ani na moment nie podniosła wzroku na policjantkę. To ją przerastało — Alkohol całkiem zaszumiał mi w głowie do tego stopnia, że zaproponowałam chłopakom… to jest Victorowi i… um… Kakuei? Tak chyba nazywa się ten Chińczyk? W każdym razie, to ja zaproponowałam chłopakom amfetaminę, to ja ją wniosłam na teren szkoły i to ja przygotowałam ją do wciągnięcia. Wszystko jest na nagraniach.
Założyła kosmyk włosów za ucho wciąż unikając wzroku Victorii.
Ponoć w każdej sytuacji trzeba szukać pozytywów, więc i ona nieudolnie próbowała to robić, przez cały czas mając jednak nadzieję, że to tylko zły sen. Nawet nie pamiętała w jaki sposób znalazła się w sali przesłuchań, ocknęła się dopiero gdy została posadzona na krześle naprzeciw policjantki.
— Mam mówić prawdę, albo będzie ze mną jeszcze gorzej. Zrozumiałam. — westchnęła wbijając wzrok w rany na wewnętrznej części swoich dłoni. Nie powinna była ich tak mocno zaciskać w pięści mając długie paznokcie — Miejmy to już za sobą. Proszę — dodała błagalnie.
Choć już dawno nie chciało jej się płakać, tak suicydalne nie opuściły jej ani na moment. Zazdrościła Victorowi jego podejścia do całej sprawy. Jej nie było wszystko jedno, chociaż patrząc na jej zmęczoną twarz można było odnieść inne wrażenie.
— Leilani Ruth Cigfran. Szesnaście lat. Podwójne obywatelstwo, to znaczy fińsko-kanadyjskie. Na bal zostałam zaproszona przez jego organizatora Victora Rosa, choć jako uczennica mogłam się na nim pojawić i bez tego. — ani na moment nie podniosła wzroku na policjantkę. To ją przerastało — Alkohol całkiem zaszumiał mi w głowie do tego stopnia, że zaproponowałam chłopakom… to jest Victorowi i… um… Kakuei? Tak chyba nazywa się ten Chińczyk? W każdym razie, to ja zaproponowałam chłopakom amfetaminę, to ja ją wniosłam na teren szkoły i to ja przygotowałam ją do wciągnięcia. Wszystko jest na nagraniach.
Założyła kosmyk włosów za ucho wciąż unikając wzroku Victorii.
Nawet jeśli Victoria nijak nie skomentowała jej słów, bez wątpienia tak właśnie było. Właśnie w tym momencie ważyły się losy dziewczyny, a jakiekolwiek utrudnianie dalszego śledztwa zdecydowanie nie było teraz w jej interesie. Funkcjonariuszka mogłaby westchnąć z ulgą, widząc że przynajmniej dziewczyna zdaje sobie z tego sprawę, lecz prawda była taka, że niejednokrotnie przesłuchiwani zgrywali współpracujących, by potem sprzedawać im farmazony godne płaskoziemców.
Spisywała każde jej słowo na kartce, bez wątpienia mając zamiar wprowadzić wszystko potem do systemu. Prawda była taka, że Victoria uznawała stukanie na klawiaturze za rozpraszające. Ponadto bez wątpienia nie biła rekordów szybkości. Za to na obracaniu długopisem znała się jak mało kto. W połączeniu z jej świetną pamięcią, zapisywała wszystko eleganckim pismem praktycznie słowo w słowo.
— Zdajesz sobie sprawę, że spożywanie alkoholu w Riverdale City jest legalne od dziewiętnastego roku życia? — narkotyki, alkohol, co jeszcze wymyślą te dzieciaki? Naprawdę w takich chwilach, Victoria miała ochotę udać się na pogawędkę z ich rodzicami, by przedyskutować to i owo na temat wychowania.
— Kto wniósł alkohol na bal? — dziewczyna przyznała się do wszystkiego co było związane z narkotykami. Bez wątpienia nagrania, jak i zeznania pozostałej dwójki miały potwierdzić jej zeznania, bądź ujawnić że z jakiegoś powodu brała na siebie winę za innych. Pozostawała jednak ważna kwestia alkoholu.
— Zorganizowałaś go sama czy ktoś ci go zaproponował? — cały czas uważnie na nią patrzyła, nawet jeśli Cigfran wyraźnie odmawiała jej kontaktu wzrokowego.
Spisywała każde jej słowo na kartce, bez wątpienia mając zamiar wprowadzić wszystko potem do systemu. Prawda była taka, że Victoria uznawała stukanie na klawiaturze za rozpraszające. Ponadto bez wątpienia nie biła rekordów szybkości. Za to na obracaniu długopisem znała się jak mało kto. W połączeniu z jej świetną pamięcią, zapisywała wszystko eleganckim pismem praktycznie słowo w słowo.
— Zdajesz sobie sprawę, że spożywanie alkoholu w Riverdale City jest legalne od dziewiętnastego roku życia? — narkotyki, alkohol, co jeszcze wymyślą te dzieciaki? Naprawdę w takich chwilach, Victoria miała ochotę udać się na pogawędkę z ich rodzicami, by przedyskutować to i owo na temat wychowania.
— Kto wniósł alkohol na bal? — dziewczyna przyznała się do wszystkiego co było związane z narkotykami. Bez wątpienia nagrania, jak i zeznania pozostałej dwójki miały potwierdzić jej zeznania, bądź ujawnić że z jakiegoś powodu brała na siebie winę za innych. Pozostawała jednak ważna kwestia alkoholu.
— Zorganizowałaś go sama czy ktoś ci go zaproponował? — cały czas uważnie na nią patrzyła, nawet jeśli Cigfran wyraźnie odmawiała jej kontaktu wzrokowego.
Sytuacja z Leilani była o tyle dobra (przynajmniej powinna być z punktu widzenia policjantki), że pod wpływem używek jej język się rozwiązywał, czego dała popis już w szkole. Po alkoholu i narkotykach znikały wszelkie bariery, a ona była w stanie bez większego skrępowania odpowiadać nawet na najintymniejsze pytania.
— Tak, wiem o tym. — ledwo powstrzymała się od wzruszenia ramionami. Jeszcze tego brakowało, by Victoria uznała to za brak szacunku w swoją stronę i ogólnie dowalili jej jeszcze bardziej za picie. Ale czy można być w jeszcze gorszej sytuacji, niż jej obecna? Pesymistyczny diabełek na jej lewym ramieniu mówił, że w większe gówno wdepnąć nie mogła.
— Nie wiem. — to, że przyszła na bal z jego organizatorem nie oznaczało, że wiedziała kto za co był odpowiedzialny — Ktoś "doprawił" nim poncz. Nie wiem kto, ani kiedy. Ale Victor zapewne o tym wiedział, bo gdy powiedziałam mu, że nie piję, podsunął mi zwykły sok, a sobie nalał właśnie ponczu.
Chyba. Przez ten cholerny stres i jednoczesne pobudzenie amfetaminą niektóre szczegóły mogły ulec zdeformowaniu tworząc w jej pamięci białe plamy. No ale w razie drobnych nieścisłości, raczej nie będą mieć jej tego za złe, nie? W końcu jakby nie patrzeć, przesłuchiwali naćpaną nastolatkę. Nawet jeśli starała się ze wszystkich sił, by myśleć logicznie, umysł powoli ogarniało zmęczenie.
— Poncz cały czas był ogólnodostępny dla wszystkich na balu — odpowiedziała — A później Ros wcisnął mi do ręki kubek z czymś mocniejszym. Nie wiem co to było, ale w swojej skrajnej nieodpowiedzialności wypiłam wszystko.
Tyle się przecież słyszało o gwałtach na imprezach... Ale Leilani w tamtym momencie ogóle nie widziała zagrożenia. Skoro była w szkole, to nic takiego jej nie groziło.
— Tak, wiem o tym. — ledwo powstrzymała się od wzruszenia ramionami. Jeszcze tego brakowało, by Victoria uznała to za brak szacunku w swoją stronę i ogólnie dowalili jej jeszcze bardziej za picie. Ale czy można być w jeszcze gorszej sytuacji, niż jej obecna? Pesymistyczny diabełek na jej lewym ramieniu mówił, że w większe gówno wdepnąć nie mogła.
— Nie wiem. — to, że przyszła na bal z jego organizatorem nie oznaczało, że wiedziała kto za co był odpowiedzialny — Ktoś "doprawił" nim poncz. Nie wiem kto, ani kiedy. Ale Victor zapewne o tym wiedział, bo gdy powiedziałam mu, że nie piję, podsunął mi zwykły sok, a sobie nalał właśnie ponczu.
Chyba. Przez ten cholerny stres i jednoczesne pobudzenie amfetaminą niektóre szczegóły mogły ulec zdeformowaniu tworząc w jej pamięci białe plamy. No ale w razie drobnych nieścisłości, raczej nie będą mieć jej tego za złe, nie? W końcu jakby nie patrzeć, przesłuchiwali naćpaną nastolatkę. Nawet jeśli starała się ze wszystkich sił, by myśleć logicznie, umysł powoli ogarniało zmęczenie.
— Poncz cały czas był ogólnodostępny dla wszystkich na balu — odpowiedziała — A później Ros wcisnął mi do ręki kubek z czymś mocniejszym. Nie wiem co to było, ale w swojej skrajnej nieodpowiedzialności wypiłam wszystko.
Tyle się przecież słyszało o gwałtach na imprezach... Ale Leilani w tamtym momencie ogóle nie widziała zagrożenia. Skoro była w szkole, to nic takiego jej nie groziło.
Krótka przerwa wystarczyła Victorii na zawiadomienie odpowiedniego asystenta. Nie minęło pięć minut, gdy drzwi sali przesłuchań odtworzyły się ponownie. Rosły i bez wątpienia dość szeroki mężczyzna stanął obok Brown wręczając jej do dłoni alkomat. Kobieta skinęła mu głową w podziękowaniu i już go nie było. Wstała z miejsca podchodząc do Leilani.
— Dmuchaj, skarbie.
Po powrocie na swoje miejsce postukała kilkakrotnie długopisem w kartkę. Mieli już całkiem sporo materiału jak na przesłuchanie wstępne, nie zamierzała przetrzymywać ich tu dłużej niż to konieczne, zwłaszcza że i tak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeszcze tu wrócą. Prawo nie pozwalało by podobne wyskoki kończyły się absolutną bezkarnością.
— Powiedz mi... Leilani. Jak wyglądają twoje relacje z rodzicami? — nie dodała niczego więcej. Żadnego "na pewno są z ciebie bardzo dumni, że chodzisz do takiej szkoły", "często się kłócicie?", "spędzacie ze sobą dużo czasu?". Dawała jej absolutnie wolną rękę. Chciała usłyszeć jej wersję kontaktu z najbliższymi.
Nie wierzyła bowiem, że fakt że siedziała przed nią w takiej sytuacji w jakiej się znalazła, brał się znikąd. Zawsze był jakiś powód. A z doświadczenia wiedziała, że najczęściej takie powody brały się z domu.
Mimo swojego słabego stanu, dziewczyna sprawiała wrażenie całkiem świadomej. Wiedziała, że zrobiła źle. Nie utrudniała śledztwa i odpowiadała na pytania. Fakt, że nieszczególnie kryła znajomych, nawet jeśli bez wątpienia był olbrzymim plusem, świadczył też o braku jakiegokolwiek przywiązania do ich osób. Zwykli znajomi ze szkoły, być może tacy z którymi połączył ją zwykły przypadek. Nieodpowiednia pora i miejsce. Ale nie zmieniało to faktu, że czynności na które się szarpnęła, wkopywały ją nie tylko w narkomanię, nielegalne spożywanie alkoholu, ale i dilerkę. Przechyliła kubek wręczony jej od drugiej osoby bez większego zastanowienia, co wskazywało albo na zwyczajną łatwowierność, albo brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Albo jedno i drugie.
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
— Dmuchaj, skarbie.
Po powrocie na swoje miejsce postukała kilkakrotnie długopisem w kartkę. Mieli już całkiem sporo materiału jak na przesłuchanie wstępne, nie zamierzała przetrzymywać ich tu dłużej niż to konieczne, zwłaszcza że i tak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeszcze tu wrócą. Prawo nie pozwalało by podobne wyskoki kończyły się absolutną bezkarnością.
— Powiedz mi... Leilani. Jak wyglądają twoje relacje z rodzicami? — nie dodała niczego więcej. Żadnego "na pewno są z ciebie bardzo dumni, że chodzisz do takiej szkoły", "często się kłócicie?", "spędzacie ze sobą dużo czasu?". Dawała jej absolutnie wolną rękę. Chciała usłyszeć jej wersję kontaktu z najbliższymi.
Nie wierzyła bowiem, że fakt że siedziała przed nią w takiej sytuacji w jakiej się znalazła, brał się znikąd. Zawsze był jakiś powód. A z doświadczenia wiedziała, że najczęściej takie powody brały się z domu.
Mimo swojego słabego stanu, dziewczyna sprawiała wrażenie całkiem świadomej. Wiedziała, że zrobiła źle. Nie utrudniała śledztwa i odpowiadała na pytania. Fakt, że nieszczególnie kryła znajomych, nawet jeśli bez wątpienia był olbrzymim plusem, świadczył też o braku jakiegokolwiek przywiązania do ich osób. Zwykli znajomi ze szkoły, być może tacy z którymi połączył ją zwykły przypadek. Nieodpowiednia pora i miejsce. Ale nie zmieniało to faktu, że czynności na które się szarpnęła, wkopywały ją nie tylko w narkomanię, nielegalne spożywanie alkoholu, ale i dilerkę. Przechyliła kubek wręczony jej od drugiej osoby bez większego zastanowienia, co wskazywało albo na zwyczajną łatwowierność, albo brak jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Albo jedno i drugie.
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Zerknęła zmieszana na alkomat, ale bez słowa sprzeciwu wykonała polecenie policjantki. Gorzej niż siusianie do kubeczka w tej sukience i tak być nie mogło. Wątpiła zresztą, by wynik badania wskazywał na dużą ilość alkoholu we krwi. Była może podpita i rozwiązał jej się język, ale nie kompletnie pijana, by nie wiedzieć co się wokół niej dzieje, co niewątpliwie ułatwiało całe przesłuchanie.
Nie czuła potrzeby, by stawać w obronie pozostałej dwójki. Szczególnie, że chłopcy zapewne już przerzucili całą winę na nią, zrobili z niej prowokatorkę całej akcji i zło wcielone; prawda była taka, że byli tak samo winni jak i ona, Lei nie wsypywała im fety do nosa.
Dopiero gdy padło pytanie o rodziców podniosła wzrok by po raz pierwszy spojrzeć Victorii prosto w oczy.
— Od śmierci mojej siostry… bardzo złe. — odpowiedziała cicho walcząc z chęcią rozpłakania się i powiedzenia jej o wszystkim; o despotyzmie George’a, alkoholizmie Jonny i pokazaniu wszystkich blizn i siniaków, które jeszcze nie zeszły po ostatnim razie, a których za kilka godzin przybędzie. Ale nie chciała ciągnąć ich za sobą w bagno, w którym się znalazła. Nawet jeśli tak naprawdę to ona została wyciągnięta przez nich — Wszystkim nam było… jest z tym ciężko, ale oni zdawali się skupić na tym, jak IM jest z tym źle, zamiast skupić się na mnie. Mój boże, czy ja brzmię jak kompletna egoistka?
Wysiliła się nawet na uśmiech, który w połączeniu z jej tragicznym wyglądem musiał wyglądać naprawdę groteskowo; potargane włosy, tusz do rzęs rozmazany na policzkach i opuchnięte od płaczu oczy z rozszerzonymi źrenicami nie wpisywały się w kanon piękna.
— Chodzi mi o to, że kompletnie zapomnieli, że mają też drugie dziecko. Gdy było dobrze, to… było dobrze. Gdy działo się źle, pogrozili palcem i więcej nie wracali do sprawy. Chciałam więc ich jakoś uszczęśliwić, będąc dobrym dzieckiem. Zastąpić im nieobecność Gwen. Sądziłam, że przynajmniej usłyszę, że są ze mnie dumni, gdy dostanę stypendium w Riverdale High, dlatego uczyłam się dniami i nocami, ale kawa i inne napoje energetyczne z czasem przestały być skuteczne. Wtedy ktoś…ktoś podsunął mi amfetaminę jako dobry sposób na trzymanie się na nogach jak najdłużej. Później odkryłam, że to też świetny środek znieczulający i że potrafi odganiać koszmary. A potem zauważyłam, że czuję się źle, jeśli przez dłuższy czas nie mam z nią styczności. — ukryła twarz w dłoniach ponownie tej nocy żałując, że zażyła za mało narkotyku, by ten mógł ją zabić. Oszczędziłaby sobie tego wszystkiego — To brzmi jak żałosna wymówka, ale ja naprawdę nie mam już nad tym kontroli. Gdy czuję, że zaczynają mi drżeć dłonie to MUSZĘ wziąć, nieważne, czy jestem w domu, na mieście, czy… czy na szkolnym balu.
Westchnęła ciężko opadając na cholernie niewygodne krzesło.
— To zresztą bez znaczenia. Nie ma już stypendium, nie wiem nawet czy Cadogan pozwoli mi zostać w szkole, a z wyrokiem za narkotyki nie zostanę lekarzem. Zniszczyłam sobie życie, a od rodziców długo, jeśli już nigdy nie usłyszę, że są ze mnie dumni. Ale wie pani, co jest w tym najgorsze?
Ponownie pochyliła się do przodu, zbliżając swoją twarz do policjantki na tyle, by ta nie uznała tego za jakiś atak ze strony Lei.
— Że wszystkich zawiodłam. I to jest tylko i wyłącznie moja wina, nie moich rodziców. Boże, ja nawet nie chcę wiedzieć co oni teraz muszą czuć.
Chociaż temu kutasowi George'owi niewątpliwie należały się wszelkie konsekwencje jakie poniósłby, gdyby wyszło na jaw, że znęca się nad rodziną, to nie mogła pisnąć ani słowa, grając kochającą córkę. Obawiała się, że jej zeznania mogłyby wkopać i Jonnę, która — gdy nie piła, albo nie próbowała na siłę udawać wyluzowanej matki — była całkiem w porządku kobietą i niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie przez męża. No, nie licząc romansu z australijskim seryjnym mordercą sprzed prawie dwudziestu lat. Jej najukochańszym tatusiu, który za nic w świecie nie może dowiedzieć się, że Leilani ma zatargi z prawem. Dość już się stresu najadł się w życiu.
Nie czuła potrzeby, by stawać w obronie pozostałej dwójki. Szczególnie, że chłopcy zapewne już przerzucili całą winę na nią, zrobili z niej prowokatorkę całej akcji i zło wcielone; prawda była taka, że byli tak samo winni jak i ona, Lei nie wsypywała im fety do nosa.
Dopiero gdy padło pytanie o rodziców podniosła wzrok by po raz pierwszy spojrzeć Victorii prosto w oczy.
— Od śmierci mojej siostry… bardzo złe. — odpowiedziała cicho walcząc z chęcią rozpłakania się i powiedzenia jej o wszystkim; o despotyzmie George’a, alkoholizmie Jonny i pokazaniu wszystkich blizn i siniaków, które jeszcze nie zeszły po ostatnim razie, a których za kilka godzin przybędzie. Ale nie chciała ciągnąć ich za sobą w bagno, w którym się znalazła. Nawet jeśli tak naprawdę to ona została wyciągnięta przez nich — Wszystkim nam było… jest z tym ciężko, ale oni zdawali się skupić na tym, jak IM jest z tym źle, zamiast skupić się na mnie. Mój boże, czy ja brzmię jak kompletna egoistka?
Wysiliła się nawet na uśmiech, który w połączeniu z jej tragicznym wyglądem musiał wyglądać naprawdę groteskowo; potargane włosy, tusz do rzęs rozmazany na policzkach i opuchnięte od płaczu oczy z rozszerzonymi źrenicami nie wpisywały się w kanon piękna.
— Chodzi mi o to, że kompletnie zapomnieli, że mają też drugie dziecko. Gdy było dobrze, to… było dobrze. Gdy działo się źle, pogrozili palcem i więcej nie wracali do sprawy. Chciałam więc ich jakoś uszczęśliwić, będąc dobrym dzieckiem. Zastąpić im nieobecność Gwen. Sądziłam, że przynajmniej usłyszę, że są ze mnie dumni, gdy dostanę stypendium w Riverdale High, dlatego uczyłam się dniami i nocami, ale kawa i inne napoje energetyczne z czasem przestały być skuteczne. Wtedy ktoś…ktoś podsunął mi amfetaminę jako dobry sposób na trzymanie się na nogach jak najdłużej. Później odkryłam, że to też świetny środek znieczulający i że potrafi odganiać koszmary. A potem zauważyłam, że czuję się źle, jeśli przez dłuższy czas nie mam z nią styczności. — ukryła twarz w dłoniach ponownie tej nocy żałując, że zażyła za mało narkotyku, by ten mógł ją zabić. Oszczędziłaby sobie tego wszystkiego — To brzmi jak żałosna wymówka, ale ja naprawdę nie mam już nad tym kontroli. Gdy czuję, że zaczynają mi drżeć dłonie to MUSZĘ wziąć, nieważne, czy jestem w domu, na mieście, czy… czy na szkolnym balu.
Westchnęła ciężko opadając na cholernie niewygodne krzesło.
— To zresztą bez znaczenia. Nie ma już stypendium, nie wiem nawet czy Cadogan pozwoli mi zostać w szkole, a z wyrokiem za narkotyki nie zostanę lekarzem. Zniszczyłam sobie życie, a od rodziców długo, jeśli już nigdy nie usłyszę, że są ze mnie dumni. Ale wie pani, co jest w tym najgorsze?
Ponownie pochyliła się do przodu, zbliżając swoją twarz do policjantki na tyle, by ta nie uznała tego za jakiś atak ze strony Lei.
— Że wszystkich zawiodłam. I to jest tylko i wyłącznie moja wina, nie moich rodziców. Boże, ja nawet nie chcę wiedzieć co oni teraz muszą czuć.
Chociaż temu kutasowi George'owi niewątpliwie należały się wszelkie konsekwencje jakie poniósłby, gdyby wyszło na jaw, że znęca się nad rodziną, to nie mogła pisnąć ani słowa, grając kochającą córkę. Obawiała się, że jej zeznania mogłyby wkopać i Jonnę, która — gdy nie piła, albo nie próbowała na siłę udawać wyluzowanej matki — była całkiem w porządku kobietą i niczym nie zasłużyła sobie na takie traktowanie przez męża. No, nie licząc romansu z australijskim seryjnym mordercą sprzed prawie dwudziestu lat. Jej najukochańszym tatusiu, który za nic w świecie nie może dowiedzieć się, że Leilani ma zatargi z prawem. Dość już się stresu najadł się w życiu.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach