▲▼
STRÓŻ PRAWA
Obróciła głowę flegmatycznie w stronę dochodzącego krzyku. Paliło się coś?Jeśli tak to może lepiej oddać skok wiary jak Monia.
- Hm? - Uniosła brwi, bo po chwili została pewnie przyparta do ściany. Czyżby dowiedzieli się o jej ukrytej tożsamości? Nie, to niemożliwe. Nawet ten głupi psychiatra nie ogarnął, że dziewczyna cały czas kłamie.
Ludzie i ich puste mózgi. Nie dopuszczają do siebie innych możliwości, widzą zawsze tylko jedną drogę. I to jedynie, jeśli się ją im pokaże.
W takim razie... Czy to on? Przyszedł po nią? Przymknęła oczy, powstrzymując się od tryumfalnego śmiechu. Teraz pozostało grać tylko cichą sierotkę. Tak, by się nie zorientował, co planuje.
- Proszę, nie rób mi krzywdy... - Pisnęła słabo, jak na zlęknioną istotkę przystało. Jej twarz przybrała złudnie cierpiętniczy wyraz.
Gdy wreszcie, drżąc, odwróciła się, zauważyła, jak bardzo się pomyliła. Z jednej strony czuła zawód - zostawiła tyle śladów, na Anubisa, ile można na niego czekać? Z drugiej strony była niepocieszona i zniesmaczona. Traciła tylko czas, tkwiąc bezczynnie w kajdankach. Że też musiała wpaść na tak nieprzyjaznego policjanta!
- Huh?! - Zamrugała kilkakrotnie oczami, jakby im nie wierzyła. - A, to...
Zwiesiła głowę tak najpokorniej i najżałośniej, jak potrafiła. Spojrzała w dół, bąkając coś pod nosem niepewnie.
No tego aktorstwa to by mi i Lucyfer pozazdrościł. Co za teatr...
Prawda jednak niesamowicie różniła się od przedstawionej - w gruncie rzeczy nie należała do bezbronnych panienek, krzyczących o pomoc. I zwykle nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia podczas manipulacji innymi. W końcu nikt by się nad nią nie zlitował, gdyby trafiła się okazja, by ją wykorzystać, prawda? W tym świecie panowała zasada: "Kto pierwszy, ten lepszy." Albo likwidujesz przeciwnika, albo to on kopie ci grób.
- Przepraszam... - Oparła się głową o dach, i, o ile jej nie przeszkodził, osunęła się po ścianie bezwiednie.
Po moim trupie pójdę do pierdla. Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.
Jej wewnętrzna zawziętość kolidowała z jej wyglądem - bezsilną miną i bezwładnym ciałem. Umiała świetnie oddać emocje. Szkoda że większości z nich nie potrafiła odczuwać lub po prostu źle je okazywała, kiedy po prostu były one szczere.
Ospale przyłożyła czoło do chłodnego muru, słysząc nieznajome głosy.
Kolejni? Dobra, czas zacząć grać ofiarę do kwadratu.
- Właściwie to... - Przełknęła ślinę. - J-ja chciałam... Nie, to głupie. I tak mnie nikt nie zrozumie.
Zwróciła wzrok ku niebu. To już jesień? Chłodny wietrzyk niosący kilka pożółkłych liści poruszył luźnymi kosmykami jej jasnych włosów.
Westchnęła zrezygnowana, patrząc na policjantów.
Stan: Mam trzech policjantów na głowie. Jeden dzwoni do kogoś - pewnie do matki i ojca (których nie mam), w ostateczności do Javiera - i prawdopodobnie skończę na komendzie głównej, mówiąc, czemu definiuję się na podejrzanym czacie jako chłopak. Drugi najchętniej chyba zgwałciłby mnie i zabił, bo mam bitchface'a i podejrzewa mnie o zabójstwo przez sam oddech. Z trzecim można się jeszcze dogadać.
- Wie pan, są takie kwiaty... niewinne i młode. - Uśmiechnęła się smutno. - "Oto stokrótki. Radabym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że
szczęśliwie skończył."
Zacytowała fragment z "Hamleta" Szekspira, po czym wbiła udręczony wzrok w torbę tak intensywnie, jak gdyby próbowała odnaleźć w niej rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Właściwie, znajdowało się tam rozwiązanie jej teraźniejszych problemów, ale ćśś.
First topic message reminder :
Nie ma tu mowy o jakiejkolwiek spadzistości czy szaleństwach - mamy do czynienia z prostym, płaskim dachem, ogrodzonym z wszech stron niskim murkiem, sięgającym może na wysokość metra pięćdziesiąt. W praktyce jest to zwyczajna zamknięta przestrzeń, całkowicie pusta, jeśli nie liczyć prowadzących doń drzwi i kilku nieciekawych elementów zaliczających się do niezbędnych instalacji grzewczych i tym podobnych. Pomimo tego, iż dostęp na dach powinien być praktycznie niemożliwy dla uczniów, czasem błąd zdarza się nawet osobom odpowiedzialnym za zamykanie wszystkich drzwi w szkole - w końcu zapomnieć może się każdemu.
Uniosła brew do góry ciut zaskoczona, że jej cisza została zakłócona przez jakiegoś fagasa, który rzucał zapalniczką na lewo i prawo. Uniosła prawą powiekę do góry spoglądając na nieznajomego kolesia, kojarzyła go z starszej klasy, ale raczej się nie umilała się do nikogo. Kiedy do niej podszedł wsunęła rękę do kieszeni sprawdzając czy ma zapalniczkę, prawie zawsze ją ma przy sobie.
-E, kolego tylko bez tej loszki, bo zapalniczki nie dostaniesz - rzekła mu sucho unosząc jedną brew do góry. Zacisnęła palce na zapalniczce, wyjęła ją z swojej kieszeni.
-Masz, a ty co ognia zapomniałeś? - rzuciła wyciągając rękę z zapalniczką w jego kierunku. Przyglądała mu się dokładnie, po co? Kto wie, na pewno nie po to żeby zapamiętać jego gęby.
-E, kolego tylko bez tej loszki, bo zapalniczki nie dostaniesz - rzekła mu sucho unosząc jedną brew do góry. Zacisnęła palce na zapalniczce, wyjęła ją z swojej kieszeni.
-Masz, a ty co ognia zapomniałeś? - rzuciła wyciągając rękę z zapalniczką w jego kierunku. Przyglądała mu się dokładnie, po co? Kto wie, na pewno nie po to żeby zapamiętać jego gęby.
Chłodny wiatr delikatnie muskał jej skórę. Ubrała się tylko w koszulkę na ramiączkach. Niezbyt mądry pomysł jak na taką pogodę. Nie miała jednak czasu o tym myśleć, kiedy zdenerwowana opuszczała dom, tłumacząc mamie, że idzie się uczyć na test do przyjaciółki. Jej matka jak zawsze była zbyt zajęta, aby zauważyć, że córka źle się ubrała i wzięła ze sobą tylko małą, zapisaną kartkę. Jak zwykle zabrakło jej czasu, aby zapytać.
Po drodze minęła swoją koleżankę, Marry. Ledwie zwróciła na nią uwagę, wpatrzona w ekran swojego smartfona. "Hej, co porabiasz?", "Oh, idę się pouczyć to egzaminu", "Jasna sprawa, miłej nauki". Marry odeszła, nie zwracając uwagi na to, jak źle ubrana jest jej znajoma, ani na fakt, że przecież w najbliższym czasie nie ma żadnego egzaminu. Jak zwykle zabrakło jej czasu, żeby zapytać.
Kiedy wchodziła do szkoły, bała się, że zaczepi ją ochroniarz. On jednak był zajęty obserwowaniem meczu hokeja na swoim małym telewizorze. Zazwyczaj nikt się nie kręci po szkole o tej porze, no, może sprzątaczki. One jednak wiedziały co mają robić, nie potrzebowały jego pomocy. Nie miał czasu pilnować szkoły, przecież oglądał mecz.
Kiedy wspinała się na dach, cały czas liczyła, że ktoś ją zatrzyma. Ktokolwiek. Pojawi się nagle i powie "zaczekaj, to wszystko da się naprawić". Albo chociaż "hej mała, nie powinno cię tu być". Nic jednak takiego się nie stało. Życie to nie bajka, nie ma nagłych zwrotów akcji.
Kiedy stanęła na dachu, dostała nagle ataku paniki. Chciała zawrócić, zrezygnować. Jednak żelazny głos w jej umyśle przypomniał jej, dlaczego się tutaj znalazła. Przez kogo. Z jakich powodów. Miała ich bardzo wiele. Nie mogła się teraz wycofać. Teraz, kiedy wszystko zmierzało do wielkiego finału. Niemal słyszała w głowie wspaniałe fanfary, podniosłą muzykę. A może powinna być smutna? W końcu czuła smutek. Smutek, strach... może trochę ulgi. Ulgi, tak.
Chłodny wiatr delikatnie muskał jej skórę. Na ciemnym niebie świecił jasno księżyc i niezliczone gwiazdy. Przyglądała im się teraz.
"Widzisz tę gwiazdę skarbie? Nazywa się Adara. Chciałam dać ci tak na imię, bo uważam, że jest najpiękniejszą z wszystkich gwiazd. Ale twój ojciec uparł się na Monicę. Powinnam go była nie słuchać. Twój ojciec to straszny palant."
Do jej oczu napłynęły łzy, kiedy obserwowała Adarę. Zacisnęła mocno mocno pięści.
- Przepraszam mamo - wyszlochała przez zaciśnięte zęby.
Przepraszam Marianne, Jaime, Charlotte, Sean, Jack, Alex, Marry, Issabelle, Ezra, Panie Skywalker, Ian. Przepraszam was wszystkich. Nie dałam rady.
Postąpiła krok w przód.
Wiatr muskał jej skórę. A potem był już tylko spokój
Na dachu została mała karteczka. Oto jej treść:
Była również druga strona, na której zapisano:
Po drodze minęła swoją koleżankę, Marry. Ledwie zwróciła na nią uwagę, wpatrzona w ekran swojego smartfona. "Hej, co porabiasz?", "Oh, idę się pouczyć to egzaminu", "Jasna sprawa, miłej nauki". Marry odeszła, nie zwracając uwagi na to, jak źle ubrana jest jej znajoma, ani na fakt, że przecież w najbliższym czasie nie ma żadnego egzaminu. Jak zwykle zabrakło jej czasu, żeby zapytać.
Kiedy wchodziła do szkoły, bała się, że zaczepi ją ochroniarz. On jednak był zajęty obserwowaniem meczu hokeja na swoim małym telewizorze. Zazwyczaj nikt się nie kręci po szkole o tej porze, no, może sprzątaczki. One jednak wiedziały co mają robić, nie potrzebowały jego pomocy. Nie miał czasu pilnować szkoły, przecież oglądał mecz.
Kiedy wspinała się na dach, cały czas liczyła, że ktoś ją zatrzyma. Ktokolwiek. Pojawi się nagle i powie "zaczekaj, to wszystko da się naprawić". Albo chociaż "hej mała, nie powinno cię tu być". Nic jednak takiego się nie stało. Życie to nie bajka, nie ma nagłych zwrotów akcji.
Kiedy stanęła na dachu, dostała nagle ataku paniki. Chciała zawrócić, zrezygnować. Jednak żelazny głos w jej umyśle przypomniał jej, dlaczego się tutaj znalazła. Przez kogo. Z jakich powodów. Miała ich bardzo wiele. Nie mogła się teraz wycofać. Teraz, kiedy wszystko zmierzało do wielkiego finału. Niemal słyszała w głowie wspaniałe fanfary, podniosłą muzykę. A może powinna być smutna? W końcu czuła smutek. Smutek, strach... może trochę ulgi. Ulgi, tak.
Chłodny wiatr delikatnie muskał jej skórę. Na ciemnym niebie świecił jasno księżyc i niezliczone gwiazdy. Przyglądała im się teraz.
"Widzisz tę gwiazdę skarbie? Nazywa się Adara. Chciałam dać ci tak na imię, bo uważam, że jest najpiękniejszą z wszystkich gwiazd. Ale twój ojciec uparł się na Monicę. Powinnam go była nie słuchać. Twój ojciec to straszny palant."
Do jej oczu napłynęły łzy, kiedy obserwowała Adarę. Zacisnęła mocno mocno pięści.
- Przepraszam mamo - wyszlochała przez zaciśnięte zęby.
Przepraszam Marianne, Jaime, Charlotte, Sean, Jack, Alex, Marry, Issabelle, Ezra, Panie Skywalker, Ian. Przepraszam was wszystkich. Nie dałam rady.
Postąpiła krok w przód.
Wiatr muskał jej skórę. A potem był już tylko spokój
Na dachu została mała karteczka. Oto jej treść:
Mam już dość bycia gównem
Mam już dość bycia śmieciem
Mam już dość bycia nieudacznikiem
Mam już dość bycia dziwką
Mam już dość bycia zerem
Mam już dość bycia ścierwem
Mam już dość bycia gorszą
Mam już dość bycia nikim
Mam już dość bólu
Mam już dość was wszystkich
Mam już dość.
Była również druga strona, na której zapisano:
PS. Robert Myhall to skurwysyn. Gnij w piekle.
I tak przemierzywszy prawie cały teren szkoły, zostało jej do sprawdzenia ostatnie miejsce. Dach.
Nie przepadała za dużymi wysokościami, ale nie było innego wyjścia. Zresztą, to nie tak, że zamierzała skakać. Po prostu szukała dowodów, które - niestety - nie ułatwiały jej zadania. Była w wielu lokacjach i dalej niczego nie znalazła. Nogi zaczynały ją boleć.
Westchnęła cicho, stąpając ostrożnie po schodach. Otworzyła zwyczajowo delikatnie drzwi. Zauważyła taśmę, ale schyliła się i ją ominęła.
Zaglądnęła jeszcze raz do torby. Chyba miała wszystko, co potrzebne. A nawet jeśli nie, to nie problem. Od czego ma się głowę?
Nie przepadała za dużymi wysokościami, ale nie było innego wyjścia. Zresztą, to nie tak, że zamierzała skakać. Po prostu szukała dowodów, które - niestety - nie ułatwiały jej zadania. Była w wielu lokacjach i dalej niczego nie znalazła. Nogi zaczynały ją boleć.
Westchnęła cicho, stąpając ostrożnie po schodach. Otworzyła zwyczajowo delikatnie drzwi. Zauważyła taśmę, ale schyliła się i ją ominęła.
Zaglądnęła jeszcze raz do torby. Chyba miała wszystko, co potrzebne. A nawet jeśli nie, to nie problem. Od czego ma się głowę?
The member 'Bianca Chavarría' has done the following action : Dices roll
'Kostka Eventowa' : 97
'Kostka Eventowa' : 97
Poziom trudności: Trudny
Wymagane umiejętności:
Samoobrona poziom SSS LUB Perswazja poziom SSS LUB Sprint poziom SSS LUB Sztuki walki poziom SSS
Występowanie: Wszystkie tereny Vancouver
— HEJ TY! — no i klapa.
Już pierwszy dźwięk surowego głosu doskonale poinformował cię o tym, że właśnie władowałaś się w nie lada kłopoty. Ciężkie uderzenia butów zbliżały się na tyle błyskawicznie, byś nie miała nawet większych szans na reakcję. Jeden z policjantów patrolujących ostatnio tereny szkoły, momentalnie złapał cię za ramię i przyparł do ściany budynku.
Nie wyglądało na to, by zamierzał zadawać ci jakiekolwiek pytania z serii 'co tutaj robisz?', 'czego tu szukasz?' czy 'nie zauważyłaś taśmy?'.
Zimny metal na nadgarstkach momentalnie zakleszczył je przy sobie, gdy policjant nałożył na nie kajdanki. Telefon, na który przyszedł niepokojący e-mail znajdował się na dnie jej torby, która w tym momencie była zdecydowanie poza jej zasięgiem.
— Jesteś zatrzymana, masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata podczas przesłuchania, a jeżeli cię na niego nie stać, zapewnimy ci adwokata z urzędu — zdecydowanie nie brzmiało to zbyt dobrze.
Kolejne odgłosy wyprzedziły pojawienie się kolejnych dwóch funkcjonariuszy policji.
— Co jest Frank?
— Zignorowała taśmy i węszyła na dachu. Zabieram ją na komendę, zgodnie z poleceniem głównego inspektora.
— Była tu sama? Hej, jak się nazywasz? Ktoś szedł tu z tobą? — drugi z policjantów wyraźnie wykazał inicjatywę do podjęcia rozmowy, choć ściągnięte brwi raczej nie wskazywały na to, że szuka sposoby na to by jej pomóc.
Chciał raczej przyskrzynić od razu całą grupę ciekawskich uczniów. Nie umknęło twojej uwadze, że trzeci policjant stanął bardziej na uboczu i wykręcił czyiś numer, podejmując rozmowę.
Nie rysowało się to w najlepszych barwach.
Wymagane umiejętności:
Samoobrona poziom SSS LUB Perswazja poziom SSS LUB Sprint poziom SSS LUB Sztuki walki poziom SSS
Występowanie: Wszystkie tereny Vancouver
Postrach wszystkich bandziorów z miasta i jego okolic. Podejrzliwy i wścibski do granic możliwości – gdy tylko wyrusza na patrol, jest skłonny prześwietlić dokładnie każdego, kto swoim dziwnym zachowaniem przyciągnie jego uwagę. Porządek musi być, a jeśli naraziłeś się temu panu – bądź pani, bo i takie się zdarzają – bądź pewny, że podczas przesłuchania nie zostanie na tobie ani jedna sucha nitka. Niełatwo jest oszukać stróżów prawa, jak i niełatwo jest poradzić sobie z ich umiejętnościami, choć niewątpliwie w starciu z nimi trzeba posiadać cholernie dobre umiejętności walki, być szybszym albo po prostu znać się na odwracaniu kota ogonem, zwiększając tym samym szanse na przechytrzenie ich i ocalenie swojej własnej dupy przed niechcianym aresztem.
— HEJ TY! — no i klapa.
Już pierwszy dźwięk surowego głosu doskonale poinformował cię o tym, że właśnie władowałaś się w nie lada kłopoty. Ciężkie uderzenia butów zbliżały się na tyle błyskawicznie, byś nie miała nawet większych szans na reakcję. Jeden z policjantów patrolujących ostatnio tereny szkoły, momentalnie złapał cię za ramię i przyparł do ściany budynku.
Nie wyglądało na to, by zamierzał zadawać ci jakiekolwiek pytania z serii 'co tutaj robisz?', 'czego tu szukasz?' czy 'nie zauważyłaś taśmy?'.
Zimny metal na nadgarstkach momentalnie zakleszczył je przy sobie, gdy policjant nałożył na nie kajdanki. Telefon, na który przyszedł niepokojący e-mail znajdował się na dnie jej torby, która w tym momencie była zdecydowanie poza jej zasięgiem.
— Jesteś zatrzymana, masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie. Masz prawo do adwokata podczas przesłuchania, a jeżeli cię na niego nie stać, zapewnimy ci adwokata z urzędu — zdecydowanie nie brzmiało to zbyt dobrze.
Kolejne odgłosy wyprzedziły pojawienie się kolejnych dwóch funkcjonariuszy policji.
— Co jest Frank?
— Zignorowała taśmy i węszyła na dachu. Zabieram ją na komendę, zgodnie z poleceniem głównego inspektora.
— Była tu sama? Hej, jak się nazywasz? Ktoś szedł tu z tobą? — drugi z policjantów wyraźnie wykazał inicjatywę do podjęcia rozmowy, choć ściągnięte brwi raczej nie wskazywały na to, że szuka sposoby na to by jej pomóc.
Chciał raczej przyskrzynić od razu całą grupę ciekawskich uczniów. Nie umknęło twojej uwadze, że trzeci policjant stanął bardziej na uboczu i wykręcił czyiś numer, podejmując rozmowę.
Nie rysowało się to w najlepszych barwach.
- meeting with Bianca being like::
Obróciła głowę flegmatycznie w stronę dochodzącego krzyku. Paliło się coś?
- Hm? - Uniosła brwi, bo po chwili została pewnie przyparta do ściany. Czyżby dowiedzieli się o jej ukrytej tożsamości? Nie, to niemożliwe. Nawet ten głupi psychiatra nie ogarnął, że dziewczyna cały czas kłamie.
Ludzie i ich puste mózgi. Nie dopuszczają do siebie innych możliwości, widzą zawsze tylko jedną drogę. I to jedynie, jeśli się ją im pokaże.
W takim razie... Czy to on? Przyszedł po nią? Przymknęła oczy, powstrzymując się od tryumfalnego śmiechu. Teraz pozostało grać tylko cichą sierotkę. Tak, by się nie zorientował, co planuje.
- Proszę, nie rób mi krzywdy... - Pisnęła słabo, jak na zlęknioną istotkę przystało. Jej twarz przybrała złudnie cierpiętniczy wyraz.
Gdy wreszcie, drżąc, odwróciła się, zauważyła, jak bardzo się pomyliła. Z jednej strony czuła zawód - zostawiła tyle śladów, na Anubisa, ile można na niego czekać? Z drugiej strony była niepocieszona i zniesmaczona. Traciła tylko czas, tkwiąc bezczynnie w kajdankach. Że też musiała wpaść na tak nieprzyjaznego policjanta!
- Huh?! - Zamrugała kilkakrotnie oczami, jakby im nie wierzyła. - A, to...
Zwiesiła głowę tak najpokorniej i najżałośniej, jak potrafiła. Spojrzała w dół, bąkając coś pod nosem niepewnie.
No tego aktorstwa to by mi i Lucyfer pozazdrościł. Co za teatr...
Prawda jednak niesamowicie różniła się od przedstawionej - w gruncie rzeczy nie należała do bezbronnych panienek, krzyczących o pomoc. I zwykle nie odczuwała żadnych wyrzutów sumienia podczas manipulacji innymi. W końcu nikt by się nad nią nie zlitował, gdyby trafiła się okazja, by ją wykorzystać, prawda? W tym świecie panowała zasada: "Kto pierwszy, ten lepszy." Albo likwidujesz przeciwnika, albo to on kopie ci grób.
- Przepraszam... - Oparła się głową o dach, i, o ile jej nie przeszkodził, osunęła się po ścianie bezwiednie.
Po moim trupie pójdę do pierdla. Jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa.
Jej wewnętrzna zawziętość kolidowała z jej wyglądem - bezsilną miną i bezwładnym ciałem. Umiała świetnie oddać emocje. Szkoda że większości z nich nie potrafiła odczuwać lub po prostu źle je okazywała, kiedy po prostu były one szczere.
Ospale przyłożyła czoło do chłodnego muru, słysząc nieznajome głosy.
Kolejni? Dobra, czas zacząć grać ofiarę do kwadratu.
- Właściwie to... - Przełknęła ślinę. - J-ja chciałam... Nie, to głupie. I tak mnie nikt nie zrozumie.
Zwróciła wzrok ku niebu. To już jesień? Chłodny wietrzyk niosący kilka pożółkłych liści poruszył luźnymi kosmykami jej jasnych włosów.
Westchnęła zrezygnowana, patrząc na policjantów.
Stan: Mam trzech policjantów na głowie. Jeden dzwoni do kogoś - pewnie do matki i ojca (których nie mam), w ostateczności do Javiera - i prawdopodobnie skończę na komendzie głównej, mówiąc, czemu definiuję się na podejrzanym czacie jako chłopak. Drugi najchętniej chyba zgwałciłby mnie i zabił, bo mam bitchface'a i podejrzewa mnie o zabójstwo przez sam oddech. Z trzecim można się jeszcze dogadać.
- Wie pan, są takie kwiaty... niewinne i młode. - Uśmiechnęła się smutno. - "Oto stokrótki. Radabym wam dać i fiołków, ale mi wszystkie ze śmiercią ojca powiędły. Mówią, że
szczęśliwie skończył."
Zacytowała fragment z "Hamleta" Szekspira, po czym wbiła udręczony wzrok w torbę tak intensywnie, jak gdyby próbowała odnaleźć w niej rozwiązanie wszystkich swoich problemów. Właściwie, znajdowało się tam rozwiązanie jej teraźniejszych problemów, ale ćśś.
Funkcjonariusz nie wyglądał na kogoś, kto przejmował się jej zdaniem na jakikolwiek temat. Chłodna mina nie zmieniła się nawet odrobinę, pomimo jej błagań, co nie znaczyło jednak że zamierzał całkowicie ją ignorować.
— Nikt nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie będziesz stawiać oporu. Idziemy — powiedział twardo, kładąc rękę na jej ramieniu, by obrócić ją w stronę drzwi dachu. Bianca mogła jednak wyczuć w jego dotyku jakiś rodzaj delikatności, który rzeczywiście świadczył o tym, że nie zamierza w jakikolwiek sposób uczynić czegoś, co mogło sprawić jej ból.
Tak długo jak robiła czego od niej wymagał.
— Kingsley, zawiadom radiowóz by podjechali pod budynek.
— Robi się. Stanley, zgłoś się.
Dalsze słowa Kingsleya zostały stłumione przed grube drzwi, które zamknęły się za nimi, gdy policjant poprowadził Biancę zdecydowanym ruchem w dół schodów. Ostatni policjant, który był z nami na dachu, zachowywał to samo milczenie co wcześniej, idąc przed nimi w absolutnej ciszy, nie wypowiadając ani jednego pojedynczego słowa.
— Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo. Zamienia ona w wdzięk i lubość — kto by się spodziewał, że własnie milczek postanowi w końcu odpowiedzieć na wypowiedziane przez niego słowa. Prowadzący Biancę mężczyzna spojrzał na niego ściągając brwi w niezrozumieniu.
— Od kiedy jesteś poetą, Bouchard?
— To Hamlet. Mój ojciec go uwielbiał — wzruszył ramionami w odpowiedzi, postukując palcami w swoją marynarkę. Znalezienie się u drzwi wejściowych nie zabrało im więcej jak dwie minuty. Niestety jak można się było spodziewać, podjeżdżający pod drzwi radiowóz, nawet jeśli był konieczny, ściągnął na siebie uwagę czających się przy bramie paparazzi i protestujących, którzy pojawili się w oddali, niczym złowroga fala.
— Wsiadaj do wozu, panienko.
Krótki rozkaz i otworzone na oścież drzwi nie dawały jej zbyt wielkiego wyboru. Zwłaszcza że przy wszelkiej próbie ucieczki, mężczyzna nie tylko złapałby i wepchnął ją do środka siłą, ale do tego przypiął ją kajdankami do uchwytu przy suficie samochodu.
Zdecydowanie lepszą opcją dla Bianci na ten moment, było dalsze brnięcie w wizerunek niewinnej dziewczynki. Zwłaszcza że nadchodzący tłum nie wyglądał na nastawiony zbyt pozytywnie. Nie tylko policjantom miało się oberwać. Wszelcy podejrzani momentalnie lądowali na celowniku.
— Bouchard, wezwij posiłki. Niech wygonią ten tłum poza mury szkoły, nie mogą wiecznie panoszyć się na dziedzińcu.
— Tak jest.
— Nikt nie zrobi ci krzywdy, jeśli nie będziesz stawiać oporu. Idziemy — powiedział twardo, kładąc rękę na jej ramieniu, by obrócić ją w stronę drzwi dachu. Bianca mogła jednak wyczuć w jego dotyku jakiś rodzaj delikatności, który rzeczywiście świadczył o tym, że nie zamierza w jakikolwiek sposób uczynić czegoś, co mogło sprawić jej ból.
Tak długo jak robiła czego od niej wymagał.
— Kingsley, zawiadom radiowóz by podjechali pod budynek.
— Robi się. Stanley, zgłoś się.
Dalsze słowa Kingsleya zostały stłumione przed grube drzwi, które zamknęły się za nimi, gdy policjant poprowadził Biancę zdecydowanym ruchem w dół schodów. Ostatni policjant, który był z nami na dachu, zachowywał to samo milczenie co wcześniej, idąc przed nimi w absolutnej ciszy, nie wypowiadając ani jednego pojedynczego słowa.
— Tęsknotę, smutek, boleść, piekło samo. Zamienia ona w wdzięk i lubość — kto by się spodziewał, że własnie milczek postanowi w końcu odpowiedzieć na wypowiedziane przez niego słowa. Prowadzący Biancę mężczyzna spojrzał na niego ściągając brwi w niezrozumieniu.
— Od kiedy jesteś poetą, Bouchard?
— To Hamlet. Mój ojciec go uwielbiał — wzruszył ramionami w odpowiedzi, postukując palcami w swoją marynarkę. Znalezienie się u drzwi wejściowych nie zabrało im więcej jak dwie minuty. Niestety jak można się było spodziewać, podjeżdżający pod drzwi radiowóz, nawet jeśli był konieczny, ściągnął na siebie uwagę czających się przy bramie paparazzi i protestujących, którzy pojawili się w oddali, niczym złowroga fala.
— Wsiadaj do wozu, panienko.
Krótki rozkaz i otworzone na oścież drzwi nie dawały jej zbyt wielkiego wyboru. Zwłaszcza że przy wszelkiej próbie ucieczki, mężczyzna nie tylko złapałby i wepchnął ją do środka siłą, ale do tego przypiął ją kajdankami do uchwytu przy suficie samochodu.
Zdecydowanie lepszą opcją dla Bianci na ten moment, było dalsze brnięcie w wizerunek niewinnej dziewczynki. Zwłaszcza że nadchodzący tłum nie wyglądał na nastawiony zbyt pozytywnie. Nie tylko policjantom miało się oberwać. Wszelcy podejrzani momentalnie lądowali na celowniku.
— Bouchard, wezwij posiłki. Niech wygonią ten tłum poza mury szkoły, nie mogą wiecznie panoszyć się na dziedzińcu.
— Tak jest.
I pomyśleć, że znowu wyląduje w jakże znanym sobie miejscu - komisariacie. Ciekawe czy za nią tęsknili! Pewnie nie, tfu, lepiej nie! Znowu musiałaby zdziadziałego, durnowatego "Jak ty wyrosłaś!". Na samą myśl o tym zbierało jej się na wymioty.
Nawet jeżeli policjant zachowywał surowy wyraz twarzy, wiedziała, że coś go tknęło. Typowe dla każdej ludzkiej jednostki. Wygląd uroczej i bezbronnej niewiasty budzi niebywały przypływ emocji. To znaczy, o ile nie jest się taką socjopatyczną idealistką jak Bianca.
- Dobrze... - Jęknęła cicho, chowając się za zasłoną swoich luźnych kosmyków. Jak spłoszona łania z zębiskami bestii.
Nota do mnie: Ten, który dzwonił, to Kingsley. Ten po drugiej stronie telefonu nazywa się prawdopodobnie Stanley. Chuj, i tak nie zapamiętam, ale może Lucyfer się nade mną zlituje i ześle mi jakiegoś Death Note'a albo chociaż normalny notatnik.
Była uległa. Jak na razie udało jej się trochę załagodzić efekty pójścia na ogrodzony taśmami dach. Co teraz? Hm...
Gdyby milczący policjant nie miał na sobie teraz munduru, wzięłaby go z pewnością za jakiegoś stalkera. Nawet ninję. Nieomal wyleciało jej z głowy, że za nimi podąża. Powinna bardziej się pilnować.
Obróciła się, słysząc słowa cichego policjanta. No tego to się nie spodziewała.
Zamrugała kilkakrotnie głupiutko, wydając westchnięcie zaskoczenia. Teatr.
Po chwili lekko się uśmiechnęła i to tak niepewnie, jakby sama się go odrobinę bała.
- Mój też. Uwielbiał... - I znów posmutniała.
Oczywiście droga bez problemów to nie droga. Jak tylko wyszła z budynku, napotkała ciekawskie spojrzenia gapiów i blask fleszy. Fortuna najwyraźniej jej sprzyjała - mogła dzięki temu osiągnąć znacznie większą popularność, a do tego dopaść tych, którzy zadali jej najwięcej ran. Jednak tak czy owak cała ta akcja nie należała do spokojnych, właściwie ryzykowała sporo, aczkolwiek miała też sporo wygrać. Więc chyba warto zacisnąć zęby i grać dalej, co nie?
Posłusznie wsiadła do samochodu. Nie zasłaniała twarzy, nie machała też nikomu, choć defnitywnie jako gwiazda świeciła tego dnia najmocniej. Jeszcze będzie na to czas. Póki co trzeba się oszczędzać i uważać na każdy ruch.
Znajome otoczenie wozu policyjnego przywodziło wspomnienia. Opanowała się jednak i skupiła na teraźniejszości. Usiadła ze spokojem na fotelu. Auto ruszyło. Co by tu...
Gaz, gaz, gaz, wciskam do dechy gaz...
Ach tak. Trochę jej było niewygodnie. Kajdanki przypięte z tyłu dawały się we znaki.
- Przepraszam, mógłby pan przepiąć je do przodu? Bardzo proszę. Długo nie wytrzymam w tej pozycji. - Zaśmiała się histerycznie.
- Nie będę niczego próbować.
Co prawda nikt nie widział, ale jej uszy były jak anteny. Wyłapywały wszystko z otoczenia, wysyłając odpowiednie sygnały do mózgu.
A ten kolejny... to Bouchard. Zaraz, jak się nazywali ci pozostali?
Nawet jeżeli policjant zachowywał surowy wyraz twarzy, wiedziała, że coś go tknęło. Typowe dla każdej ludzkiej jednostki. Wygląd uroczej i bezbronnej niewiasty budzi niebywały przypływ emocji. To znaczy, o ile nie jest się taką socjopatyczną idealistką jak Bianca.
- Dobrze... - Jęknęła cicho, chowając się za zasłoną swoich luźnych kosmyków. Jak spłoszona łania z zębiskami bestii.
Nota do mnie: Ten, który dzwonił, to Kingsley. Ten po drugiej stronie telefonu nazywa się prawdopodobnie Stanley. Chuj, i tak nie zapamiętam, ale może Lucyfer się nade mną zlituje i ześle mi jakiegoś Death Note'a albo chociaż normalny notatnik.
Była uległa. Jak na razie udało jej się trochę załagodzić efekty pójścia na ogrodzony taśmami dach. Co teraz? Hm...
Gdyby milczący policjant nie miał na sobie teraz munduru, wzięłaby go z pewnością za jakiegoś stalkera. Nawet ninję. Nieomal wyleciało jej z głowy, że za nimi podąża. Powinna bardziej się pilnować.
Obróciła się, słysząc słowa cichego policjanta. No tego to się nie spodziewała.
Zamrugała kilkakrotnie głupiutko, wydając westchnięcie zaskoczenia. Teatr.
Po chwili lekko się uśmiechnęła i to tak niepewnie, jakby sama się go odrobinę bała.
- Mój też. Uwielbiał... - I znów posmutniała.
Oczywiście droga bez problemów to nie droga. Jak tylko wyszła z budynku, napotkała ciekawskie spojrzenia gapiów i blask fleszy. Fortuna najwyraźniej jej sprzyjała - mogła dzięki temu osiągnąć znacznie większą popularność, a do tego dopaść tych, którzy zadali jej najwięcej ran. Jednak tak czy owak cała ta akcja nie należała do spokojnych, właściwie ryzykowała sporo, aczkolwiek miała też sporo wygrać. Więc chyba warto zacisnąć zęby i grać dalej, co nie?
Posłusznie wsiadła do samochodu. Nie zasłaniała twarzy, nie machała też nikomu, choć defnitywnie jako gwiazda świeciła tego dnia najmocniej. Jeszcze będzie na to czas. Póki co trzeba się oszczędzać i uważać na każdy ruch.
Znajome otoczenie wozu policyjnego przywodziło wspomnienia. Opanowała się jednak i skupiła na teraźniejszości. Usiadła ze spokojem na fotelu. Auto ruszyło. Co by tu...
Ach tak. Trochę jej było niewygodnie. Kajdanki przypięte z tyłu dawały się we znaki.
- Przepraszam, mógłby pan przepiąć je do przodu? Bardzo proszę. Długo nie wytrzymam w tej pozycji. - Zaśmiała się histerycznie.
- Nie będę niczego próbować.
Co prawda nikt nie widział, ale jej uszy były jak anteny. Wyłapywały wszystko z otoczenia, wysyłając odpowiednie sygnały do mózgu.
A ten kolejny... to Bouchard. Zaraz, jak się nazywali ci pozostali?
Policjant przyglądał jej się uważnie, gdy siadała w samochodzie. W odpowiedzi na jej słowa, zatrzasnął jedynie drzwi i odwrócił się, by obejść pojazd i zająć miejsce obok niej od drugiej strony.
— Próbowanie czegokolwiek byłoby aktem głupoty i pogorszeniem własnej sytuacji, więc owszem. Wierzę, że nie będziesz — odpowiedział sucho, wychylając się w jej kierunku, by najpierw zapiąć jej pas. Dopiero później rozpiął kajdanki pokazując palcem, by przesunęła dłonie na przód. Takie procedury. Skoro znaleźli ją na miejscu zbrodni, ich zadaniem było dostarczenie ją na komisariat w takiej formie, by nikt się nijak nie przyczepił. Nie odzywali się do niej w żaden sposób, jadąc w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie od czasu do czasu przez losowe komunikaty wzywające najbliższe jednostki do bójki w pobliżu czy zgłoszenia kradzieży. Nie odpowiadali jednak. Jakby nie patrzeć mieli już swój przypadek, który musieli dostarczyć na miejsce.
— Próbowanie czegokolwiek byłoby aktem głupoty i pogorszeniem własnej sytuacji, więc owszem. Wierzę, że nie będziesz — odpowiedział sucho, wychylając się w jej kierunku, by najpierw zapiąć jej pas. Dopiero później rozpiął kajdanki pokazując palcem, by przesunęła dłonie na przód. Takie procedury. Skoro znaleźli ją na miejscu zbrodni, ich zadaniem było dostarczenie ją na komisariat w takiej formie, by nikt się nijak nie przyczepił. Nie odzywali się do niej w żaden sposób, jadąc w absolutnej ciszy, przerywanej jedynie od czasu do czasu przez losowe komunikaty wzywające najbliższe jednostki do bójki w pobliżu czy zgłoszenia kradzieży. Nie odpowiadali jednak. Jakby nie patrzeć mieli już swój przypadek, który musieli dostarczyć na miejsce.
zt. [+ Bianca]
► Następny temat.
► Następny temat.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach