▲▼
Funkcjonariusze zaprowadzili Ryana na sam komisariat, przepuszczając go przez standardową kontrolę wnoszonych przedmiotów. Już na niej poświęcili koło pięciu minut, gdy młoda policjantka przesuwała po nim dłońmi dotykając każdego możliwego skrawka, w którym mógł ukryć jakąkolwiek broń. Mimo to bramka i tak zapikała w proteście, zmuszając go do przejścia przez kontrolę po raz kolejny.
— Dobra to kolczyki, przepuśćcie go. Jest czysty — ta sama znudzona kobieta z plakietką "Keira Brown" machnęła na niego dłonią wyganiając go dalej. Nie zamierzała spędzić nad nim kolejnych piętnastu minut, by patrzeć jak wyciąga żelastwo ze swoich uszu.
Jeden z funkcjonariuszy klepnął go w bark, nakazując tym samym ruszenie do przodu. Nikogo nie powinno zdziwić, że gdy znaleźli się już na miejscu, obaj zajęli miejsce za jego plecami. I tak nie miał dokąd uciec. Doszli do sali przesłuchań, nie wprowadzili go jednak do środka, wskazując mu ławkę.
— Usiądź. Wygląda na to, że nie skończyli jeszcze wcześniejszego przesłuchania, będziesz musiał chwilę poczekać — poinformowali go, stając w milczeniu pod ścianą. Mimo pozornej bezczynności nie zamierzali spuścić go z oka, dopóki nie znajdzie się w środku.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Funkcjonariusze zaprowadzili Ryana na sam komisariat, przepuszczając go przez standardową kontrolę wnoszonych przedmiotów. Już na niej poświęcili koło pięciu minut, gdy młoda policjantka przesuwała po nim dłońmi dotykając każdego możliwego skrawka, w którym mógł ukryć jakąkolwiek broń. Mimo to bramka i tak zapikała w proteście, zmuszając go do przejścia przez kontrolę po raz kolejny.
— Dobra to kolczyki, przepuśćcie go. Jest czysty — ta sama znudzona kobieta z plakietką "Keira Brown" machnęła na niego dłonią wyganiając go dalej. Nie zamierzała spędzić nad nim kolejnych piętnastu minut, by patrzeć jak wyciąga żelastwo ze swoich uszu.
Jeden z funkcjonariuszy klepnął go w bark, nakazując tym samym ruszenie do przodu. Nikogo nie powinno zdziwić, że gdy znaleźli się już na miejscu, obaj zajęli miejsce za jego plecami. I tak nie miał dokąd uciec. Doszli do sali przesłuchań, nie wprowadzili go jednak do środka, wskazując mu ławkę.
— Usiądź. Wygląda na to, że nie skończyli jeszcze wcześniejszego przesłuchania, będziesz musiał chwilę poczekać — poinformowali go, stając w milczeniu pod ścianą. Mimo pozornej bezczynności nie zamierzali spuścić go z oka, dopóki nie znajdzie się w środku.
Nie miał przy sobie niczego, czym mógłby zaszkodzić komukolwiek – przynajmniej tym razem. Nie był też na tyle głupi, by na spotkanie z policją zabierać ze sobą ostre przedmioty, dlatego kiedy bramki, przez które przechodził odezwały się alarmującym dźwiękiem, nie poczuł nawet najdrobniejszego uczucia niepokoju. Nawet jeśli miał przy sobie jakieś żelastwo, równie dobrze mogło być ono sprzączką paska do spodni lub jakimś innym elementem ubioru. Nic dziwnego, że odruchowo uniósł ręce, ułatwiając policjantce rewizję, która – jak już wcześniej założył – nie wykazała niczego, co mogłoby ich zaniepokoić.
A mimo tego nadal patrzą na ciebie, jak na przestępcę.
Zajął miejsce na krześle przed salą przesłuchań. W końcu ciężko było stwierdzić, jak długo potrwa rozmowa z jego poprzednikiem albo poprzedniczką – na dobrą sprawę mógł być tam każdy. Niewiele robił sobie z uważnego wzroku funkcjonariuszy, którzy najwidoczniej zapomnieli, że przyszedł tu całkowicie dobrowolnie i nie miał żadnego interesu w nagłej ucieczce. Mimowolnie, ale bez większego zainteresowania, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu przejściowym, w którym właśnie się znajdowali, ostatecznie opuszczając znużony wzrok na podłogę. Przez cały czas zachowywał się na tyle cicho, że można było poddać wątpliwości to, czy w ogóle zamierzał wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo. Ale chyba nie przyszedłby tu na darmo?
A mimo tego nadal patrzą na ciebie, jak na przestępcę.
Zajął miejsce na krześle przed salą przesłuchań. W końcu ciężko było stwierdzić, jak długo potrwa rozmowa z jego poprzednikiem albo poprzedniczką – na dobrą sprawę mógł być tam każdy. Niewiele robił sobie z uważnego wzroku funkcjonariuszy, którzy najwidoczniej zapomnieli, że przyszedł tu całkowicie dobrowolnie i nie miał żadnego interesu w nagłej ucieczce. Mimowolnie, ale bez większego zainteresowania, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu przejściowym, w którym właśnie się znajdowali, ostatecznie opuszczając znużony wzrok na podłogę. Przez cały czas zachowywał się na tyle cicho, że można było poddać wątpliwości to, czy w ogóle zamierzał wykrztusić z siebie jakiekolwiek słowo. Ale chyba nie przyszedłby tu na darmo?
Ciężki oddech, który usilnie próbował uspokoić, nijak nie przeszkadzał mu w dobiegnięciu na miejsce. Dobra kondycja była jedną z całkiem wielu rzeczy, którymi mógł pochwalić się Winchester. Niemniej pomijając drobne dojazdy na miejsce autobusem, po przebiegnięciu całej trasy, ciężko było się dziwić, że ledwo po stanięciu na schodach komisariatu, nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Wyłącznie za sprawą własnej upartości, udało mu się unieść je jeszcze kilkakrotnie i wpaść do środka, dysząc ciężko po swoistym maratonie. Pot ściekający po jego twarzy i roztrzepane włosy nie świadczyły o tym, by jakkolwiek przejmował się w tym momencie swoim wyglądem, mimo że mokre kosmyki perfekcyjnie eksponowały zarówno jego złote oczy, jak i każdy pojedynczy pieg na policzkach.
Przeszedł momentalnie w stronę kontroli, posyłając chłodne spojrzenie sprawdzającej wchodzących kobiecie.
— Jay. Nie, Grimshaw Ryan.
— Może już go zamknęli, hihihi.
ZAMKNIJ PYSK.
Biurko momentalnie umilkło, w przeciwieństwie do kobiety, która przyjrzała mu się uważnie, nieufnym wzrokiem.
— Będzie zaraz przesłuchiwany. Nie może pan wejść do środka.
— Nie będę wchodził, poczekam na zewnątrz.
— Dobra przechodź. Tylko bez żadnych sztuczek.
Skinął krótko głową, zarówno w jej kierunku, jak i podążającego za nim tuż przy nodze Białego Wilka. Już sam widok siedzącego na ławce chłopaka sprawił, że serce ścisnęło mu się w piersi. Zignorował całkowicie obu funkcjonariuszy, podbiegając do Jaya. Oparł się z hukiem kolanami o ławkę, przytulając do siebie ciemnowłosego. Nadal nie zdołał uspokoić oddechu.
— Nic ci nie jest? Nie odpisywałeś. O co chodzi z tym przesłuchaniem, Jay?
Przez własne drżenie spowodowane nie tylko stresem, ale i zmęczeniem mięśni, trząsł również nieznacznie ciałem ciemnowłosego.
Przeszedł momentalnie w stronę kontroli, posyłając chłodne spojrzenie sprawdzającej wchodzących kobiecie.
— Jay. Nie, Grimshaw Ryan.
— Może już go zamknęli, hihihi.
ZAMKNIJ PYSK.
Biurko momentalnie umilkło, w przeciwieństwie do kobiety, która przyjrzała mu się uważnie, nieufnym wzrokiem.
— Będzie zaraz przesłuchiwany. Nie może pan wejść do środka.
— Nie będę wchodził, poczekam na zewnątrz.
— Dobra przechodź. Tylko bez żadnych sztuczek.
Skinął krótko głową, zarówno w jej kierunku, jak i podążającego za nim tuż przy nodze Białego Wilka. Już sam widok siedzącego na ławce chłopaka sprawił, że serce ścisnęło mu się w piersi. Zignorował całkowicie obu funkcjonariuszy, podbiegając do Jaya. Oparł się z hukiem kolanami o ławkę, przytulając do siebie ciemnowłosego. Nadal nie zdołał uspokoić oddechu.
— Nic ci nie jest? Nie odpisywałeś. O co chodzi z tym przesłuchaniem, Jay?
Przez własne drżenie spowodowane nie tylko stresem, ale i zmęczeniem mięśni, trząsł również nieznacznie ciałem ciemnowłosego.
Już kątem oka dostrzegł cień po swojej lewej stronie – gwałtowny ruch różnił się od nieruchomych funkcjonariuszy, którzy nieruchomo „stali mu nad głową”. Jednak to gwałtowny oddech, który wyrywał się z cudzych płuc, zmusił Grimshawa do uniesienia wzroku, który zupełnie niespodziewanie napotkał na piegowatą twarz Winchestera.
― Przecież miałeś być w pra- ― gwałtownie zawiesił głos, gdy Riley wręcz runął na ławkę obok niego i przyciągnął go do siebie, jakby co najmniej czekało go dwadzieścia lat za kratkami. Wyraz jego twarzy nie uległ większej zmianie, jednak ciemnowłosy mimowolnie uniósł brew w pytającym wyrazie, zerkając z ukosa na obejmującego go chłopaka. Z tej perspektywy nie mógł zobaczyć zbyt wiele, jednak głośny oddech, który wdzierał się do jego ucha i wilgotny chłód na policzku, udzieliły mu całkiem oczywistej odpowiedzi – szef prawdopodobnie nie miał większego wyboru, gdy poddenerwowany Thatcher wypruł biegiem z lokalu.
To twoja wina, Jay. Mogłeś go nie informować.
― Winchester ― rzucił zdecydowanym i opanowanym tonem, jakby ten miał zniwelować drżenie ciała chłopaka, który najwyraźniej zdążył założyć już najgorsze scenariusze, wcześniej nie dając szarookiemu dojść do słowa. ― Jestem tu z własnej woli ― dodał, jakby to miało wyjaśnić mu dosłownie wszystko, a na pewno nieco uspokoić – w końcu raczej wątpliwym był fakt, że Ryan wreszcie dorobił się swojego kręgosłupa moralnego i zamierzał wyśpiewać władzom wszystkie swoje grzechy. Oboje wiedzieli, że musiałby porządnie uderzyć się w głowę, by do tego doszło. ― Chodzi o Tremblay i cały szum dookoła jej samobójstwa. Zakładałem, że już o tym wiesz. Właśnie kogoś przesłuchują.
Jedna z rąk ciemnowłosego dość dyskretnie wsunęła się pod kurtkę Starra, a palce mimowolnie zaczepiły się o materiał koszulki, gdy leniwie przesunął nimi po jego plecach, jakby obecność policjantów w pobliżu nie była dla niego większym problemem.
― Przecież miałeś być w pra- ― gwałtownie zawiesił głos, gdy Riley wręcz runął na ławkę obok niego i przyciągnął go do siebie, jakby co najmniej czekało go dwadzieścia lat za kratkami. Wyraz jego twarzy nie uległ większej zmianie, jednak ciemnowłosy mimowolnie uniósł brew w pytającym wyrazie, zerkając z ukosa na obejmującego go chłopaka. Z tej perspektywy nie mógł zobaczyć zbyt wiele, jednak głośny oddech, który wdzierał się do jego ucha i wilgotny chłód na policzku, udzieliły mu całkiem oczywistej odpowiedzi – szef prawdopodobnie nie miał większego wyboru, gdy poddenerwowany Thatcher wypruł biegiem z lokalu.
To twoja wina, Jay. Mogłeś go nie informować.
― Winchester ― rzucił zdecydowanym i opanowanym tonem, jakby ten miał zniwelować drżenie ciała chłopaka, który najwyraźniej zdążył założyć już najgorsze scenariusze, wcześniej nie dając szarookiemu dojść do słowa. ― Jestem tu z własnej woli ― dodał, jakby to miało wyjaśnić mu dosłownie wszystko, a na pewno nieco uspokoić – w końcu raczej wątpliwym był fakt, że Ryan wreszcie dorobił się swojego kręgosłupa moralnego i zamierzał wyśpiewać władzom wszystkie swoje grzechy. Oboje wiedzieli, że musiałby porządnie uderzyć się w głowę, by do tego doszło. ― Chodzi o Tremblay i cały szum dookoła jej samobójstwa. Zakładałem, że już o tym wiesz. Właśnie kogoś przesłuchują.
Jedna z rąk ciemnowłosego dość dyskretnie wsunęła się pod kurtkę Starra, a palce mimowolnie zaczepiły się o materiał koszulki, gdy leniwie przesunął nimi po jego plecach, jakby obecność policjantów w pobliżu nie była dla niego większym problemem.
Trzymał go kurczowo, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że nie byli tutaj sami.
— Jak mógłbym siedzieć w pracy po tym jak wysłałeś mi smsa, że jedziesz na komendę, kretynie — zniżony do szeptu głos, miał w sobie nie tylko nutę wskazującą na zmartwienie, ale i wyraźną irytację. Winchester nie był osobą która siedziała bezczynnie i nijak nie reagowała, czekając aż ktoś łaskawie poinformuje ją o werdykcie. Sam fakt, że siedział tu zdyszany i poddenerwowany mówił sam za siebie. Uniósł rękę wyżej wplatając palce w jego włosy i przycisnął policzek do boku jego szyi, zamykając powieki.
Uspokój się, Woolfe.
"Jestem tu z własnej woli."
Zamarł.
Na kilka sekund całkowicie wstrzymał oddech, a drżenie chwilowo ustało, gdy jego ciało spięło się w odpowiedzi. Rozchylił powieki i obrócił się nieznacznie, przesuwając tym samym nosem po jego policzku, gdy spojrzał w dół. Teraz, gdy zaczynał się uspokajać, dostrzegł że srebrnooki rzeczywiście nie miał na rękach żadnych kajdanek.
"Chodzi o Tremblay (...)"
Zacisnął zęby, odsuwając się od niego nieznacznie, choć nadal nie dzieliło ich więcej niż piętnaście centymetrów. Ułożył dłonie na jego szczęce, być może pod wpływem emocji zaciskając palce nieco mocniej niż powienien.
— Ty... do jasnej cholery, JAY. Takie rzeczy TEŻ zawiera się w smsach. Skończony idiota. Myślałem, że się w coś wpakowałeś, wiesz jak się czułem? — oczywiście że nie wiedział. Wypuścił jego twarz z dłoni i przytulił go kurczowo po raz kolejny, ocierając się policzkiem o jego policzek.
— Musisz tam iść? Przecież nawet jej nie znałeś. Obiecałeś, że nie będziesz się ładował w kłopoty. Nie rób niczego co niepotrzebne — cichy, chrapliwy szept wypowiedziany nadal nieznacznie drżącym głosem, mógł dobiec wyłącznie do jego ucha. Nie chciał go wypuszczać, ani pozwolić by zamknęli go w sali przesłuchań. W tym momencie najchętniej po prostu zabrałby go do domu.
— Jak mógłbym siedzieć w pracy po tym jak wysłałeś mi smsa, że jedziesz na komendę, kretynie — zniżony do szeptu głos, miał w sobie nie tylko nutę wskazującą na zmartwienie, ale i wyraźną irytację. Winchester nie był osobą która siedziała bezczynnie i nijak nie reagowała, czekając aż ktoś łaskawie poinformuje ją o werdykcie. Sam fakt, że siedział tu zdyszany i poddenerwowany mówił sam za siebie. Uniósł rękę wyżej wplatając palce w jego włosy i przycisnął policzek do boku jego szyi, zamykając powieki.
Uspokój się, Woolfe.
"Jestem tu z własnej woli."
Zamarł.
Na kilka sekund całkowicie wstrzymał oddech, a drżenie chwilowo ustało, gdy jego ciało spięło się w odpowiedzi. Rozchylił powieki i obrócił się nieznacznie, przesuwając tym samym nosem po jego policzku, gdy spojrzał w dół. Teraz, gdy zaczynał się uspokajać, dostrzegł że srebrnooki rzeczywiście nie miał na rękach żadnych kajdanek.
"Chodzi o Tremblay (...)"
Zacisnął zęby, odsuwając się od niego nieznacznie, choć nadal nie dzieliło ich więcej niż piętnaście centymetrów. Ułożył dłonie na jego szczęce, być może pod wpływem emocji zaciskając palce nieco mocniej niż powienien.
— Ty... do jasnej cholery, JAY. Takie rzeczy TEŻ zawiera się w smsach. Skończony idiota. Myślałem, że się w coś wpakowałeś, wiesz jak się czułem? — oczywiście że nie wiedział. Wypuścił jego twarz z dłoni i przytulił go kurczowo po raz kolejny, ocierając się policzkiem o jego policzek.
— Musisz tam iść? Przecież nawet jej nie znałeś. Obiecałeś, że nie będziesz się ładował w kłopoty. Nie rób niczego co niepotrzebne — cichy, chrapliwy szept wypowiedziany nadal nieznacznie drżącym głosem, mógł dobiec wyłącznie do jego ucha. Nie chciał go wypuszczać, ani pozwolić by zamknęli go w sali przesłuchań. W tym momencie najchętniej po prostu zabrałby go do domu.
Nikogo nie powinno dziwić, że Grimshaw nie przywykł do tego typu wylewności. Kiedy Winchester wręcz drżał na całym ciele, pozwalając na to, by zdenerwowanie wzięło na nim górę, on siedział wyprostowany, starając się przeanalizować, skąd brało się źródło tych nagromadzonych w nim emocji, które próbowały wydostać się na zewnątrz przez niemalże każdą komórkę jego ciała. Nie był w stanie odpowiedzieć mu, jak mógł siedzieć bezczynnie, a przynajmniej nie był w stanie udzielić odpowiedzi, która nie zawierałaby w sobie słowa „Normalnie”, nawet jeśli jeszcze nie wiedział, że najpewniej sam stawiłby się na komisariacie, gdyby Thatcher przekazał mu podobną wiadomość. Dopóki nie sam nie znajdował się w podobnym położeniu, ciężko było mu zrozumieć intencje złotookiego – a już szczególnie wtedy, gdy wiedział, że nie wpakował się w kłopoty.
Szare tęczówki przesunęły wzrokiem po twarzy chłopaka, zatrzymując się na jego oczach, jakby silny uścisk na szczęce nie dawał mu większego wyboru. W gruncie rzeczy liczył na to, że w wyrazie jego twarzy znajdzie jakąś konkretną odpowiedź.
„Ty... do jasnej cholery, JAY. Takie rzeczy TEŻ zawiera się w smsach.”
Może było w tym trochę prawdy.
― I kto tu jest kretynem? ― rzucił, a jego słowa zdołały dotrzeć prosto do jego ucha, gdy Riley na nowo przylgnął wilgotnym policzkiem do jego. ― Nie byłoby żadnej wiadomości, gdyby zgarnęli mnie siłą ― stwierdził dość rzeczowo, nawet jeśli w tym czasie Starr nie był w stanie zastanawiać się nad tym, na ile krytyczna była sytuacja. Nie wyglądał na kogoś, kto długo zastanawiał się nad tym, czy w ogóle powinien zawracać sobie tym głowę.
Twój mały pracocholik zebrał się i wyszedł.
Palce ciemnowłosego znów poruszyły się, zadrapując paznokciami jego plecy. Przez warstwę materiału ten gest był raczej niegroźny. Mimowolnie uniósł wzrok na policjantów i przez chwilę przyglądał się im bez jakiegokolwiek wyrazu. Nawet w najmniejszym stopniu nie czuł się zażenowany zaistniałą sytuacją, przez co całkiem możliwe, że to oni zostali postawieni w bardziej niekorzystnej sytuacji.
― Przecież nie zepchnąłem jej z dachu, Winchester. Możliwe, że prędzej czy później i tak bym tu trafił. Całkiem możliwe, że ty też. ― Przekręcił głowę w jego stronę, specjalnie zniżając ton głosu i mimowolnie ocierając się nosem o jego ucho i kość policzkową. ― To tylko kilka minut, które być może wystarczą, żeby ten tchórzliwy skurwysyn wreszcie wyszedł z ukrycia. O ile potrafią słuchać.
Szare tęczówki przesunęły wzrokiem po twarzy chłopaka, zatrzymując się na jego oczach, jakby silny uścisk na szczęce nie dawał mu większego wyboru. W gruncie rzeczy liczył na to, że w wyrazie jego twarzy znajdzie jakąś konkretną odpowiedź.
„Ty... do jasnej cholery, JAY. Takie rzeczy TEŻ zawiera się w smsach.”
Może było w tym trochę prawdy.
― I kto tu jest kretynem? ― rzucił, a jego słowa zdołały dotrzeć prosto do jego ucha, gdy Riley na nowo przylgnął wilgotnym policzkiem do jego. ― Nie byłoby żadnej wiadomości, gdyby zgarnęli mnie siłą ― stwierdził dość rzeczowo, nawet jeśli w tym czasie Starr nie był w stanie zastanawiać się nad tym, na ile krytyczna była sytuacja. Nie wyglądał na kogoś, kto długo zastanawiał się nad tym, czy w ogóle powinien zawracać sobie tym głowę.
Twój mały pracocholik zebrał się i wyszedł.
Palce ciemnowłosego znów poruszyły się, zadrapując paznokciami jego plecy. Przez warstwę materiału ten gest był raczej niegroźny. Mimowolnie uniósł wzrok na policjantów i przez chwilę przyglądał się im bez jakiegokolwiek wyrazu. Nawet w najmniejszym stopniu nie czuł się zażenowany zaistniałą sytuacją, przez co całkiem możliwe, że to oni zostali postawieni w bardziej niekorzystnej sytuacji.
― Przecież nie zepchnąłem jej z dachu, Winchester. Możliwe, że prędzej czy później i tak bym tu trafił. Całkiem możliwe, że ty też. ― Przekręcił głowę w jego stronę, specjalnie zniżając ton głosu i mimowolnie ocierając się nosem o jego ucho i kość policzkową. ― To tylko kilka minut, które być może wystarczą, żeby ten tchórzliwy skurwysyn wreszcie wyszedł z ukrycia. O ile potrafią słuchać.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: Sala Przesłuchań #2
Sob Paź 21, 2017 11:59 pm
Sob Paź 21, 2017 11:59 pm
Dopiero, gdy emocje zdawały się nieznacznie opaść, Woolfe rozluźnił się w końcu łapiąc normalny oddech. Serce w końcu przestało uderzać w szaleńczym tempie o jego klatkę piersiową, choć nadal nie zdążyło jeszcze wrócić do swojego naturalnego rytmu.
— Hej, a co z prawem do wykonania jednego telefonu? Przecież to oczywiste, że zadzwoniłbyś do mnie — wymruczał cicho, wyraźnie zmęczonym głosem, cały czas ocierając się o niego niczym wyjątkowo łasy kot spragniony dotyku. Koty miały jednak to do siebie, że często zmieniały zdanie w przeciągu sekundy. Winchester natomiast wyglądał w tym momencie na kogoś, kogo od Jaya musieliby odklejać siłą.
— Wiem. Wiem, ale... — zawahał się. Nie potrafił do końca określić skąd brał się jego niepokój. Z drugiej strony zauważył, że od kiedy stał się bardziej otwarty w kwestii własnych uczuć, inne emocje wybuchły wraz z nimi, zalewając go falą, której nie był jeszcze w stanie kontrolować. Sam przesunął się nieco w bok, odwracając w jego stronę, tak że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
— Okej. Powiedziałbym żebyś nie mówił niczego głupiego, ale jesteś ostatnią osobą, której powinienem prawić podobne kazania — powiedział powoli. Złote tęczówki przesunęły się powoli, gdy wodził wzrokiem po jego twarzy, ostatecznie zatrzymując się na szarych oczach. Przygryzł wargę czując mimowolnie protestujący żołądek. Nawet jeśli udało mu się rano zjeść cokolwiek, było już południe. Nie zdążył pójść na przerwę, a stres zdecydowanie robił swoje.
Nie żeby był w tym momencie w stanie cokolwiek choćby przegryźć.
Przysunął się bliżej, by przytknąć swoje wargi do jego w krótkim pocałunku, na który nigdy nie odważyłby się gdyby jeden z mundurowych był Deanem, Skylerem czy choćby Alexem. Jednak tak długo, jak nie znał ich imion, byli dla niego absolutnie nikim. Jedynie częścią powietrza na korytarzu.
Nie posuwał się jednak zbyt daleko z kilku powodów. Po pierwsze sam nie lubił, gdy ktoś zapędzał się w miejscu publicznym. Po drugim doskonale wiedział, że zaraz przyjdzie jego kolej i zwyczajnie go wywołają.
— Właśnie Jay. Te wszystkie plotki o narkomanii i tak dalej. To nieprawda — powiedział nagle cicho, nie odsuwając się na większą odległość — nie była taką dziewczyną na jaką ją kreują. Nie umknęłoby mi to sprzed nosa, po coś jestem tym prefektem.
Odsunął się na dużo bezpieczniejszą odległość, opuszczając jedynie rękę, gdy złapał jego dłoń w swoją. Był to gest, który zawsze uspokajał drugą osobę, choć nie było wątpliwści że w tym momencie to Woolfe potrzebował poczucia bezpieczeństwa.
— Poczekam na ciebie. Dali mi dzień wolny. Nawet powiedzieli, że nie odpiszą mi go z puli, bo i tak na niego zasłużyłem — rzucił z nutą rozbawienia w głosie.
— Też mi coś. Haruję dzień w dzień, nigdy jeszcze nie dostałem dnia wolnego.
— Może dlatego, że jesteś ławką?
— Przynajmniej nie dotykają wiecznie mojej klamki spoconymi dłońmi.
— No jasne. Bo siadają na tobie dupą.
Usilnie ignorował irytujące głosy, które teraz gdy na nowo się uspokoił, zaczęły przybierać na mocy. Biały Wilk zawarczał gardłowo, unosząc jedynie łeb z łap. Jak do tej pory leżał spokojnie przy ławce, lecz widocznie rzucał sygnał ostrzegawczy, niezadowolony z zakłóconego spokoju.
— Hej, a co z prawem do wykonania jednego telefonu? Przecież to oczywiste, że zadzwoniłbyś do mnie — wymruczał cicho, wyraźnie zmęczonym głosem, cały czas ocierając się o niego niczym wyjątkowo łasy kot spragniony dotyku. Koty miały jednak to do siebie, że często zmieniały zdanie w przeciągu sekundy. Winchester natomiast wyglądał w tym momencie na kogoś, kogo od Jaya musieliby odklejać siłą.
— Wiem. Wiem, ale... — zawahał się. Nie potrafił do końca określić skąd brał się jego niepokój. Z drugiej strony zauważył, że od kiedy stał się bardziej otwarty w kwestii własnych uczuć, inne emocje wybuchły wraz z nimi, zalewając go falą, której nie był jeszcze w stanie kontrolować. Sam przesunął się nieco w bok, odwracając w jego stronę, tak że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
— Okej. Powiedziałbym żebyś nie mówił niczego głupiego, ale jesteś ostatnią osobą, której powinienem prawić podobne kazania — powiedział powoli. Złote tęczówki przesunęły się powoli, gdy wodził wzrokiem po jego twarzy, ostatecznie zatrzymując się na szarych oczach. Przygryzł wargę czując mimowolnie protestujący żołądek. Nawet jeśli udało mu się rano zjeść cokolwiek, było już południe. Nie zdążył pójść na przerwę, a stres zdecydowanie robił swoje.
Nie żeby był w tym momencie w stanie cokolwiek choćby przegryźć.
Przysunął się bliżej, by przytknąć swoje wargi do jego w krótkim pocałunku, na który nigdy nie odważyłby się gdyby jeden z mundurowych był Deanem, Skylerem czy choćby Alexem. Jednak tak długo, jak nie znał ich imion, byli dla niego absolutnie nikim. Jedynie częścią powietrza na korytarzu.
Nie posuwał się jednak zbyt daleko z kilku powodów. Po pierwsze sam nie lubił, gdy ktoś zapędzał się w miejscu publicznym. Po drugim doskonale wiedział, że zaraz przyjdzie jego kolej i zwyczajnie go wywołają.
— Właśnie Jay. Te wszystkie plotki o narkomanii i tak dalej. To nieprawda — powiedział nagle cicho, nie odsuwając się na większą odległość — nie była taką dziewczyną na jaką ją kreują. Nie umknęłoby mi to sprzed nosa, po coś jestem tym prefektem.
Odsunął się na dużo bezpieczniejszą odległość, opuszczając jedynie rękę, gdy złapał jego dłoń w swoją. Był to gest, który zawsze uspokajał drugą osobę, choć nie było wątpliwści że w tym momencie to Woolfe potrzebował poczucia bezpieczeństwa.
— Poczekam na ciebie. Dali mi dzień wolny. Nawet powiedzieli, że nie odpiszą mi go z puli, bo i tak na niego zasłużyłem — rzucił z nutą rozbawienia w głosie.
— Też mi coś. Haruję dzień w dzień, nigdy jeszcze nie dostałem dnia wolnego.
— Może dlatego, że jesteś ławką?
— Przynajmniej nie dotykają wiecznie mojej klamki spoconymi dłońmi.
— No jasne. Bo siadają na tobie dupą.
Usilnie ignorował irytujące głosy, które teraz gdy na nowo się uspokoił, zaczęły przybierać na mocy. Biały Wilk zawarczał gardłowo, unosząc jedynie łeb z łap. Jak do tej pory leżał spokojnie przy ławce, lecz widocznie rzucał sygnał ostrzegawczy, niezadowolony z zakłóconego spokoju.
― Wtedy miałbym prawo do dzwonienia, a nie pisania wiadomości ― i znów ten sam opanowany ton, który uświadamiał mu, że całe to zmartwienie było zupełnie niepotrzebne i z powodu tych wszystkich oczywistości, nie spodziewał się, że po jednej, krótkiej wiadomości tekstowej, Winchester stawi się na miejscu w możliwie jak najkrótszym czasie. Po tylu latach powinien doskonale zdawać sobie sprawę, że Grimshaw bywał do bólu oszczędny w słowach i na to niewiele dało się poradzić.
W gruncie rzeczy obecność Starra w ogóle mu nie przeszkadzała, nawet jeśli w wielu innych przypadkach nie przekraczał pewnej granicy i nawet kiedy Jay znajdował się w gorszej sytuacji, nie trzymał się go na tyle mocno, jakby ktoś za chwilę zwyczajnie miał mu go ukraść sprzed nosa na zawsze.
Jesteś dziwny, Winchester.
Nie. To ty jesteś dziwny, Jay. Przecież to oczywiste.
― Poradzę sobie ― odparł, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie musiał mówić tego na głos. Riley jednak najwyraźniej potrzebował tego przypomnienia i tej niezachwianej pewności siebie, która kierowała ciemnowłosym, odkąd się poznali. Do tej pory nie było kłopotów, z których nie udało mu się wyjść z podniesioną głową, choć najwidoczniej ludzie zwykle zakładali, że w którymś momencie musiał nadejść ten pierwszy raz.
Czując miękkie wargi na swoich ustach, odruchowo rozchylił je, jakby paradoksalnie do zamiarów prefekta, sam był skłonny pogłębić pocałunek w obecności funkcjonariuszy, którzy zapewne nie spodziewali się, że którekolwiek z nich odważy się posunąć jeszcze dalej. Miał szczęście, że cofnął się wystarczająco szybko, choć znajome, mrowiące uczucie, które po sobie pozostawił, stawiało go w o tyle niekorzystnej sytuacji, że szarooki był skłonny zrzucić przesłuchanie na dalszy plan i udać się do domu.
Szkoda, że na tym etapie było na to za późno.
„Te wszystkie plotki o narkomanii i tak dalej. To nieprawda.”
Ciemnowłosy kiwnął głową, jednak w jego przypadku trudno było stwierdzić, czy przyjmował to do wiadomości czy może już zdawał sobie z tego sprawę. Na pewno wiedział, że nie przyszedł tu po to, by plotkować na temat Monici Tremblay ani żeby odnosić się do tego, o czym pisali ludzie, którzy próbowali skierować całą uwagę na zachowanie samobójczyni, by przypadkiem nie uznano ich za winnych jej śmierci.
― Jasne. Sam przyznałeś, że jej nie znałem. Nie będę zagłębiał się w jej życiorys ― zapewnił, posyłając mu znaczące spojrzenie, gdy Thatcher odsunął się na bezpieczniejszą odległość. Było pewnym, że skoro zgodził się tu przyjść, musiał mieć coś, co nie było już tylko przypuszczeniem. Zsuwając dłoń z jego pleców, jakby przeczuwał, że moment przesłuchania zbliżał się wielkimi krokami, kciukiem drugiej ręki odruchowo przesunął po boku ręki chłopaka, przy okazji opierając się wygodniej o ścianę.
Na kolejne słowa przytaknął krótko, nawet jeśli sceptycznie podchodził do tego, by tu został. Istniała szansa, że policja mogła zdecydować się na przesłuchanie i jego, nawet jeśli było to kompletnie zbędne.
― Postaraj się usiedzieć w miejscu, Winchester ― upomniał go, spoglądając w kierunku drzwi. Z jakiegoś powodu zdawał się wyczuwać, że pomimo wszelkich jego zapewnień, pełne uspokojenie się mogło być dla Woolfe prawdziwym wyzwaniem.
W gruncie rzeczy obecność Starra w ogóle mu nie przeszkadzała, nawet jeśli w wielu innych przypadkach nie przekraczał pewnej granicy i nawet kiedy Jay znajdował się w gorszej sytuacji, nie trzymał się go na tyle mocno, jakby ktoś za chwilę zwyczajnie miał mu go ukraść sprzed nosa na zawsze.
Jesteś dziwny, Winchester.
Nie. To ty jesteś dziwny, Jay. Przecież to oczywiste.
― Poradzę sobie ― odparł, nawet jeśli w gruncie rzeczy nie musiał mówić tego na głos. Riley jednak najwyraźniej potrzebował tego przypomnienia i tej niezachwianej pewności siebie, która kierowała ciemnowłosym, odkąd się poznali. Do tej pory nie było kłopotów, z których nie udało mu się wyjść z podniesioną głową, choć najwidoczniej ludzie zwykle zakładali, że w którymś momencie musiał nadejść ten pierwszy raz.
Czując miękkie wargi na swoich ustach, odruchowo rozchylił je, jakby paradoksalnie do zamiarów prefekta, sam był skłonny pogłębić pocałunek w obecności funkcjonariuszy, którzy zapewne nie spodziewali się, że którekolwiek z nich odważy się posunąć jeszcze dalej. Miał szczęście, że cofnął się wystarczająco szybko, choć znajome, mrowiące uczucie, które po sobie pozostawił, stawiało go w o tyle niekorzystnej sytuacji, że szarooki był skłonny zrzucić przesłuchanie na dalszy plan i udać się do domu.
Szkoda, że na tym etapie było na to za późno.
„Te wszystkie plotki o narkomanii i tak dalej. To nieprawda.”
Ciemnowłosy kiwnął głową, jednak w jego przypadku trudno było stwierdzić, czy przyjmował to do wiadomości czy może już zdawał sobie z tego sprawę. Na pewno wiedział, że nie przyszedł tu po to, by plotkować na temat Monici Tremblay ani żeby odnosić się do tego, o czym pisali ludzie, którzy próbowali skierować całą uwagę na zachowanie samobójczyni, by przypadkiem nie uznano ich za winnych jej śmierci.
― Jasne. Sam przyznałeś, że jej nie znałem. Nie będę zagłębiał się w jej życiorys ― zapewnił, posyłając mu znaczące spojrzenie, gdy Thatcher odsunął się na bezpieczniejszą odległość. Było pewnym, że skoro zgodził się tu przyjść, musiał mieć coś, co nie było już tylko przypuszczeniem. Zsuwając dłoń z jego pleców, jakby przeczuwał, że moment przesłuchania zbliżał się wielkimi krokami, kciukiem drugiej ręki odruchowo przesunął po boku ręki chłopaka, przy okazji opierając się wygodniej o ścianę.
Na kolejne słowa przytaknął krótko, nawet jeśli sceptycznie podchodził do tego, by tu został. Istniała szansa, że policja mogła zdecydować się na przesłuchanie i jego, nawet jeśli było to kompletnie zbędne.
― Postaraj się usiedzieć w miejscu, Winchester ― upomniał go, spoglądając w kierunku drzwi. Z jakiegoś powodu zdawał się wyczuwać, że pomimo wszelkich jego zapewnień, pełne uspokojenie się mogło być dla Woolfe prawdziwym wyzwaniem.
Ciężko było stwierdzić czy policjanci nie patrzyli na dwójkę chłopaków, czy może nie chcieli na nich patrzeć. Tak czy siak zwrócone w swoim kierunku głowy i cicha rozmowa którą prowadzili, skutecznie oddzielała ich niewidzialną ścianą od Ryana i Rileya. Jedynie początkowo przy gwałtownym pojawieniu się piegowatego chłopaka, jeden z funkcjonariuszy poruszył się niespokojnie, a jego dłoń spoczęła na kaburze, zupełnie jakby spodziewał się że ktoś zamierzał targnąć się na życie ich świadka. Gdy nic takiego nie nastąpiło, względnie się uspokoił.
W końcu drzwi od sali przesłuchań otworzyły się gwałtownie, gdy jeden z uczniów Riverdale - James Green - rzucił im krótkie spojrzenie, wyraźnie ich rozpoznając.
— Och? Kto by się spodziewał — ciężko było stwierdzić co miał na myśli, gdy wypowiadał te słowa. Niemalże od razu wzruszył ramionami i ruszył w swoją stronę. Jeden z dwóch pilnujących Ryana policjantów ruszył w ślad za nim, wyraźnie zamierzając go odprowadzić do drzwi. Drugi natomiast podszedł do niego i wskazał ręką na pomieszczenie.
— Wchodź — rzucił spokojnie, kiwając głową w tamtym kierunku. Kobieta siedząca przy stole przeglądała coś właśnie w papierach, wyraźnie wypełniając jakieś rubryki - prawdopodobnie jeszcze po jego poprzedniku.
— Kori Short, prowadzę dochodzenie w sprawie samobójstwa Moniki Tremblay. Nasz informator przekazał nam, że masz na ten temat coś do powiedzenia? — podniosła na niego wzrok błękitnych oczu i odłożyła długopis na stolik, oświadczając tym samym że skończyła i całkowicie skupia swoją uwagę na jego osobie.
W tym samym czasie Riley mógł poczuć narastający w nim niepokój, który wyraźnie odbijał się na jego marze. Stresująca sytuacja potrzebowała jakiegokolwiek ujścia, by nie skończyło się to u niego w dużo gorszy sposób. To natomiast raczej nie byłoby zbyt mile widziane na posterunku pełnym policji, zwłaszcza że jeden z funkcjonariuszy nadal wbijał w niego czujne spojrzenie, wyraźnie mu nie ufając.
W końcu drzwi od sali przesłuchań otworzyły się gwałtownie, gdy jeden z uczniów Riverdale - James Green - rzucił im krótkie spojrzenie, wyraźnie ich rozpoznając.
— Och? Kto by się spodziewał — ciężko było stwierdzić co miał na myśli, gdy wypowiadał te słowa. Niemalże od razu wzruszył ramionami i ruszył w swoją stronę. Jeden z dwóch pilnujących Ryana policjantów ruszył w ślad za nim, wyraźnie zamierzając go odprowadzić do drzwi. Drugi natomiast podszedł do niego i wskazał ręką na pomieszczenie.
— Wchodź — rzucił spokojnie, kiwając głową w tamtym kierunku. Kobieta siedząca przy stole przeglądała coś właśnie w papierach, wyraźnie wypełniając jakieś rubryki - prawdopodobnie jeszcze po jego poprzedniku.
— Kori Short, prowadzę dochodzenie w sprawie samobójstwa Moniki Tremblay. Nasz informator przekazał nam, że masz na ten temat coś do powiedzenia? — podniosła na niego wzrok błękitnych oczu i odłożyła długopis na stolik, oświadczając tym samym że skończyła i całkowicie skupia swoją uwagę na jego osobie.
W tym samym czasie Riley mógł poczuć narastający w nim niepokój, który wyraźnie odbijał się na jego marze. Stresująca sytuacja potrzebowała jakiegokolwiek ujścia, by nie skończyło się to u niego w dużo gorszy sposób. To natomiast raczej nie byłoby zbyt mile widziane na posterunku pełnym policji, zwłaszcza że jeden z funkcjonariuszy nadal wbijał w niego czujne spojrzenie, wyraźnie mu nie ufając.
Ciemnowłosy nie poświęcił większej uwagi chłopakowi, który właśnie opuszczał salę przesłuchań. Chociaż twarz chłopaka była znajoma, odbierał ją jedynie jako jedną z wielu, które od czasu do czasu przewijały się na szkolnym korytarzu. Zbył jego komentarz milczeniem i pozbawionym wyrazu spojrzeniem, gdy odruchowo podniósł się z miejsca, jeszcze zanim funkcjonariusz postanowił wydać polecenie.
Palce Grimshawa luźno wysunęły się z uścisku dłoni Winchestera, któremu posłał krótkie spojrzenie, wierzchem palców muskając jego policzek, jakby tym gestem chciał przypomnieć mu o wszystkim, co przed chwilą powiedział.
Chwilę później znalazł się w klaustrofobicznym wręcz pomieszczeniu, a drzwi zamknęły się za jego plecami, odcinając ewentualnych słuchaczy od źródła informacji. Teraz był tylko on, Kori Short i para krzeseł oddzielonych stolikiem. Zajął miejsce na jednym z nich.
― Informator? ― powtórzył nieco ściszonym tonem, jakby sam dla siebie usiłował jakoś przetrawić to określenie. Szare tęczówki beznamiętnie przyjrzały się twarzy policjantki, jakby szatyn musiał oszacować, na ile była świadoma tego, w jaki sposób jej „informator” zdobywał informacje. ― Właściwie przyszedłem tu w jego sprawie. Zanim rozczaruje panią fakt, że osobiście nie znałem Monici Tremblay, więc nie zamierzam wymyślać kolejnych plotek na jej temat, jak zrobiła to większość dzieciaków ze szkoły, polecałbym rzucić okiem na chat, który założył.
Nie mógł mieć żadnej wątpliwości, czy ktokolwiek z nich zdawał sobie sprawę z wypisywanych tam treści, jednak gdyby tak było, całkiem możliwe, że ściąganie uczniów na komendę ustałoby już jakiś czas temu. Powolnym ruchem wysunął z kieszeni telefon, który spoczywał w niej odkąd opuścił mieszkanie. Odblokowawszy go, bez zaskoczenia przyjrzał się nowej wiadomości na konferencji i przewinął palcem treść, zatrzymując się w momencie, w którym informator – według niego – zaczął bardziej obnosić się z tym, że wiedział znacznie więcej niż wskazywało na to na początku.
Podał komórkę kobiecie.
― Myślę, że od początku zdawał sobie sprawę z tego, co dokładnie się wydarzyło. Kimkolwiek jest – Robertem Myhallem czy kimś z jego bliskiego środowiska, kto odkrył, że rodzina Myhallów ma coś wspólnego z jej śmiercią.
Palce Grimshawa luźno wysunęły się z uścisku dłoni Winchestera, któremu posłał krótkie spojrzenie, wierzchem palców muskając jego policzek, jakby tym gestem chciał przypomnieć mu o wszystkim, co przed chwilą powiedział.
Chwilę później znalazł się w klaustrofobicznym wręcz pomieszczeniu, a drzwi zamknęły się za jego plecami, odcinając ewentualnych słuchaczy od źródła informacji. Teraz był tylko on, Kori Short i para krzeseł oddzielonych stolikiem. Zajął miejsce na jednym z nich.
― Informator? ― powtórzył nieco ściszonym tonem, jakby sam dla siebie usiłował jakoś przetrawić to określenie. Szare tęczówki beznamiętnie przyjrzały się twarzy policjantki, jakby szatyn musiał oszacować, na ile była świadoma tego, w jaki sposób jej „informator” zdobywał informacje. ― Właściwie przyszedłem tu w jego sprawie. Zanim rozczaruje panią fakt, że osobiście nie znałem Monici Tremblay, więc nie zamierzam wymyślać kolejnych plotek na jej temat, jak zrobiła to większość dzieciaków ze szkoły, polecałbym rzucić okiem na chat, który założył.
Nie mógł mieć żadnej wątpliwości, czy ktokolwiek z nich zdawał sobie sprawę z wypisywanych tam treści, jednak gdyby tak było, całkiem możliwe, że ściąganie uczniów na komendę ustałoby już jakiś czas temu. Powolnym ruchem wysunął z kieszeni telefon, który spoczywał w niej odkąd opuścił mieszkanie. Odblokowawszy go, bez zaskoczenia przyjrzał się nowej wiadomości na konferencji i przewinął palcem treść, zatrzymując się w momencie, w którym informator – według niego – zaczął bardziej obnosić się z tym, że wiedział znacznie więcej niż wskazywało na to na początku.
Podał komórkę kobiecie.
― Myślę, że od początku zdawał sobie sprawę z tego, co dokładnie się wydarzyło. Kimkolwiek jest – Robertem Myhallem czy kimś z jego bliskiego środowiska, kto odkrył, że rodzina Myhallów ma coś wspólnego z jej śmiercią.
"Informator?"
Zignorowała pytanie, uznając je za retoryczne. Cały czas przyglądała się chłopakowi, nawet na sekundę nie spuszczając z niego wzroku, co już niejedną osobę zestresowałoby w ułamku sekundy. Przysłuchiwała się uważnie wypowiadanym przez niego słowom, a jej mimika pozostawała cały czas tak samo beznamiętna. Ciężko było stwierdzić, czy informacje które jej przekazywał były jej znane - a może stanowiły kompletną nowość.
Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, odbierając telefon i spojrzała na odblokowany ekran, przesuwając po nim palcem, śledząc wzrokiem wiadomości konwersacji. Uniosła dłoń w górę, by powstrzymać go przed dalszym mówieniem. Dzieciaki zaspamowały konferencję na tyle, by przejrzenie jej miało zająć nieco dłużej niż kilka sekund. Nic dziwnego, że kolejne minuty upływały w milczeniu, gdy śledziła wzrokiem tekst.
W końcu jej brwi ściągnęły się w wyraźnym niezadowoleniu, gdy porzuciła chwilowo wcześniejszą neutralną maskę.
— Mały kłamliwy sukinsyn — mruknęła odsuwając komórkę ponownie w stronę Ryana. Odchyliła się na krześle, zakładając ręce na klatce piersiowej i utkwiła ponownie wzrok w szarookim.
— Informacje, które właśnie nam dostarczyłeś, rzucają wątpliwe światło na zeznania uczniów szkoły i mogą ich władować w nie lada kłopoty. Zwłaszcza, że czwórka z nich przetrzymała niezwykle istotny dla sprawy dowód rzeczowy. Gdyby przynieśli nam je wcześniej, już dawno moglibyśmy zamknąć sprawę i zakończyć ten burdel na kółkach — powiedziała niezadowolona z cichym sykiem, kreśląc coś na kartce swojego zeszytu.
— Wiedzieliśmy rzecz jasna o istnieniu czatu, ale nie znaliśmy wszystkich szczegółów. Znasz tożsamość uczniów, którzy zdobyli dowody? — zapytała świdrując go wzrokiem. Miała już serdecznie dość całej tej sprawy, kręcenia, kłamstw i fałszywych zeznań, które sprawiały że kręcili się w kółko jak głupcy.
Zignorowała pytanie, uznając je za retoryczne. Cały czas przyglądała się chłopakowi, nawet na sekundę nie spuszczając z niego wzroku, co już niejedną osobę zestresowałoby w ułamku sekundy. Przysłuchiwała się uważnie wypowiadanym przez niego słowom, a jej mimika pozostawała cały czas tak samo beznamiętna. Ciężko było stwierdzić, czy informacje które jej przekazywał były jej znane - a może stanowiły kompletną nowość.
Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, odbierając telefon i spojrzała na odblokowany ekran, przesuwając po nim palcem, śledząc wzrokiem wiadomości konwersacji. Uniosła dłoń w górę, by powstrzymać go przed dalszym mówieniem. Dzieciaki zaspamowały konferencję na tyle, by przejrzenie jej miało zająć nieco dłużej niż kilka sekund. Nic dziwnego, że kolejne minuty upływały w milczeniu, gdy śledziła wzrokiem tekst.
W końcu jej brwi ściągnęły się w wyraźnym niezadowoleniu, gdy porzuciła chwilowo wcześniejszą neutralną maskę.
— Mały kłamliwy sukinsyn — mruknęła odsuwając komórkę ponownie w stronę Ryana. Odchyliła się na krześle, zakładając ręce na klatce piersiowej i utkwiła ponownie wzrok w szarookim.
— Informacje, które właśnie nam dostarczyłeś, rzucają wątpliwe światło na zeznania uczniów szkoły i mogą ich władować w nie lada kłopoty. Zwłaszcza, że czwórka z nich przetrzymała niezwykle istotny dla sprawy dowód rzeczowy. Gdyby przynieśli nam je wcześniej, już dawno moglibyśmy zamknąć sprawę i zakończyć ten burdel na kółkach — powiedziała niezadowolona z cichym sykiem, kreśląc coś na kartce swojego zeszytu.
— Wiedzieliśmy rzecz jasna o istnieniu czatu, ale nie znaliśmy wszystkich szczegółów. Znasz tożsamość uczniów, którzy zdobyli dowody? — zapytała świdrując go wzrokiem. Miała już serdecznie dość całej tej sprawy, kręcenia, kłamstw i fałszywych zeznań, które sprawiały że kręcili się w kółko jak głupcy.
Grimshaw nie miał problemu z zachowaniem ciszy w czasie, gdy kobieta z uwagą zapoznawała się z treścią wiadomości. Cierpliwie czekał aż skończy, splatając palce obu rąk przed sobą na stole. Jego spojrzenie mimowolnie osunęło się na wyłożone na blacie dokumenty, choć nie skupiał się na ich treści, z góry zakładając, że wszystko co dotychczas zebrali mogło okazać się niewątpliwym kłamstwem.
Zresztą całkiem szybko został uświadomiony, że miał rację.
„Mały kłamliwy sukinsyn.”
Nic w wyrazie jego twarzy nie wskazywało na to, by przejął się losem uczniów Riverdale i w gruncie rzeczy nie czuł się winny z powodu tego, że sprowadził na nich kłopoty. Nie ponosił odpowiedzialności za wersje wydarzeń, które postanowili sprzedać władzom, choć trzeba przyznać, że nie rozumiał, dlaczego żadne z nich już wcześniej nie zaprezentowało im treści czatu ani – prawdopodobnie – nie stawiło się na miejsce z kluczowymi dowodami sprawy. Równie mocno nie rozumiał, dlaczego policja pozostawiła informatorowi wolną rękę w prowadzeniu czatu, choć wszelkie swoje spostrzeżenia zachował dla siebie, jakby w tej sytuacji rozsądek wziął nad nim górę i postanowił skupić się na głównym celu, a nie na wyciąganiu na wierzch wszystkich błędów, które w rzeczywistości utrudniły śledztwo.
― Niestety. Nie utrzymuję kontaktów wirtualnych z ludźmi ze szkoły, więc nie jestem w stanie rozpoznać, kim są po samych wiadomościach. Ale zdaje się, że wasz informator jest skory do wydawania ludzi w ręce policji, a skoro sam podsunął im te dowody, bo najwidoczniej nie mógł lub nie chciał stawić się z nimi osobiście, nie powinien mieć problemu z przysłaniem do was wskazanych osób. A w razie czego istnieją chyba inne sposoby, żeby je zdobyć?
Zadane pytanie było czysto retoryczne. Jay nie oczekiwał na nie odpowiedzi. Prawda była taka, że przy posiadaniu kogoś o odpowiednich umiejętnościach odnalezienie odpowiednich osób było dziecinnie proste. Nie wątpił, że mundurowi posiadali odpowiednie kontakty.
Zresztą całkiem szybko został uświadomiony, że miał rację.
„Mały kłamliwy sukinsyn.”
Nic w wyrazie jego twarzy nie wskazywało na to, by przejął się losem uczniów Riverdale i w gruncie rzeczy nie czuł się winny z powodu tego, że sprowadził na nich kłopoty. Nie ponosił odpowiedzialności za wersje wydarzeń, które postanowili sprzedać władzom, choć trzeba przyznać, że nie rozumiał, dlaczego żadne z nich już wcześniej nie zaprezentowało im treści czatu ani – prawdopodobnie – nie stawiło się na miejsce z kluczowymi dowodami sprawy. Równie mocno nie rozumiał, dlaczego policja pozostawiła informatorowi wolną rękę w prowadzeniu czatu, choć wszelkie swoje spostrzeżenia zachował dla siebie, jakby w tej sytuacji rozsądek wziął nad nim górę i postanowił skupić się na głównym celu, a nie na wyciąganiu na wierzch wszystkich błędów, które w rzeczywistości utrudniły śledztwo.
― Niestety. Nie utrzymuję kontaktów wirtualnych z ludźmi ze szkoły, więc nie jestem w stanie rozpoznać, kim są po samych wiadomościach. Ale zdaje się, że wasz informator jest skory do wydawania ludzi w ręce policji, a skoro sam podsunął im te dowody, bo najwidoczniej nie mógł lub nie chciał stawić się z nimi osobiście, nie powinien mieć problemu z przysłaniem do was wskazanych osób. A w razie czego istnieją chyba inne sposoby, żeby je zdobyć?
Zadane pytanie było czysto retoryczne. Jay nie oczekiwał na nie odpowiedzi. Prawda była taka, że przy posiadaniu kogoś o odpowiednich umiejętnościach odnalezienie odpowiednich osób było dziecinnie proste. Nie wątpił, że mundurowi posiadali odpowiednie kontakty.
Przez chwile Kori siedziała w milczeniu, nie wydając z siebie żadnego dźwięku za wyjątkiem tego towarzyszącego raz po raz wypuszczanemu i wciąganemu przez nos powietrzu. Ostatecznie oddech przerodził się w westchnięcie, gdy potarła skronie palcami, kręcąc na boki głową.
— To nie takie proste. Ale zajmiemy się tym. To już nasza sprawa, która być może dzięki dostarczonym przez ciebie informacjom w końcu zostanie zamknięta. Jeśli to wszystko co chciałeś przekazać, jesteś wolny.
Powiedziała, machając w jego stronę ręką. Nie był jej dłużej potrzebny, skoro przekazał wszystko co wiedział. Choć wizja dalszego przesłuchiwania osób, które również mogły upiększać swoje zeznania pięknymi bajkami, zdecydowanie nie sprawiała że miała ochotę siedzieć w tym pomieszczeniu i na nich patrzeć. Wyglądało na to, że muszą dużo agresywniej przekazywać im konsekwencje związane ze składaniem fałszywych zeznań.
Sięgnęła do swojego kołnierza i nacisnęła mały, niewidoczny do tej pory przycisk.
— Kingsley, poinformuj Hanka że mamy nowe informacje w sprawie Tremblay. Niech spotka się ze mną tak szybko, jak tylko może. To pilne.
Wyglądało na to, że przesłuchanie dobiegło końca.
— To nie takie proste. Ale zajmiemy się tym. To już nasza sprawa, która być może dzięki dostarczonym przez ciebie informacjom w końcu zostanie zamknięta. Jeśli to wszystko co chciałeś przekazać, jesteś wolny.
Powiedziała, machając w jego stronę ręką. Nie był jej dłużej potrzebny, skoro przekazał wszystko co wiedział. Choć wizja dalszego przesłuchiwania osób, które również mogły upiększać swoje zeznania pięknymi bajkami, zdecydowanie nie sprawiała że miała ochotę siedzieć w tym pomieszczeniu i na nich patrzeć. Wyglądało na to, że muszą dużo agresywniej przekazywać im konsekwencje związane ze składaniem fałszywych zeznań.
Sięgnęła do swojego kołnierza i nacisnęła mały, niewidoczny do tej pory przycisk.
— Kingsley, poinformuj Hanka że mamy nowe informacje w sprawie Tremblay. Niech spotka się ze mną tak szybko, jak tylko może. To pilne.
Wyglądało na to, że przesłuchanie dobiegło końca.
Ile mógł tam siedzieć?
Nic dziwnego, że nie usiedział w miejscu.
Już po dwóch minutach od kiedy drzwi za Grimshawem zatrzasnęły się uniemożliwiając mu dojrzenie czegokolwiek, wstał z ławki chodząc w tą i z powrotem, wzdłuż korytarza. Początkowo funkcjonariusz wodził za nim wzrokiem w milczeniu, ostatecznie widocznie uznając że lepiej go zignorować.
To przesłuchanie, oczywiście że trochę potrwa.
— Nie martw się, nawet na dożywociu będziesz mógł go odwiedzać. Chyba.
— Mówisz z doświadczenia? W końcu nigdy nie opuszczałeś tego miejsca.
— Wolę nie opuszczać tego miejsca, niż wylądować po tygodniu w koszu.
Zerknął w stronę tablicy, kłócącej się z wiszącym na nim ogłoszeniem. Twarz zaginionej kobiety wykrzywiła się w wyraźnym oburzeniu, gdy pogroziła tablicy pięścią.
— Zniknę, gdy mnie znajdą!
Och zamknijcie się wreszcie. Woolfe, miałeś zadzwonić do psychiatry.
Nie miałem kiedy.
ZRÓB TO JAK NAJSZYBCIEJ.
Wilk zagrzmiał, odsłaniając nieznacznie kły, chłopak nie wyglądał jednak na poruszonego jego wybuchem irytacji. Zdecydowanie bardziej przejmował się teraz Jayem. Nieustannie kierował wzrok w stronę drzwi prowadzących do sali, wyobrażając sobie jak w końcu otwierają się, wypuszczając stamtąd szarookiego.
Szybciej.
Nic dziwnego, że nie usiedział w miejscu.
Już po dwóch minutach od kiedy drzwi za Grimshawem zatrzasnęły się uniemożliwiając mu dojrzenie czegokolwiek, wstał z ławki chodząc w tą i z powrotem, wzdłuż korytarza. Początkowo funkcjonariusz wodził za nim wzrokiem w milczeniu, ostatecznie widocznie uznając że lepiej go zignorować.
To przesłuchanie, oczywiście że trochę potrwa.
— Nie martw się, nawet na dożywociu będziesz mógł go odwiedzać. Chyba.
— Mówisz z doświadczenia? W końcu nigdy nie opuszczałeś tego miejsca.
— Wolę nie opuszczać tego miejsca, niż wylądować po tygodniu w koszu.
Zerknął w stronę tablicy, kłócącej się z wiszącym na nim ogłoszeniem. Twarz zaginionej kobiety wykrzywiła się w wyraźnym oburzeniu, gdy pogroziła tablicy pięścią.
— Zniknę, gdy mnie znajdą!
Och zamknijcie się wreszcie. Woolfe, miałeś zadzwonić do psychiatry.
Nie miałem kiedy.
ZRÓB TO JAK NAJSZYBCIEJ.
Wilk zagrzmiał, odsłaniając nieznacznie kły, chłopak nie wyglądał jednak na poruszonego jego wybuchem irytacji. Zdecydowanie bardziej przejmował się teraz Jayem. Nieustannie kierował wzrok w stronę drzwi prowadzących do sali, wyobrażając sobie jak w końcu otwierają się, wypuszczając stamtąd szarookiego.
Szybciej.
Kiwnął głową, zarówno przyjmując to do wiadomości, jak i zgadzając się z przesłuchującą. Jego rola powoli dobiegała końca i w gruncie rzeczy nie sądził, by miał w zanadrzu coś, co jeszcze mogłoby przyczynić się do rozwiązania tej sprawy. Przez głowę przewinął mu się obraz wychodzącego z sali Greena, jednak szybko odsunął go na bok, zdając sobie sprawę, że jedyna osoba, która mogłaby w pełni potwierdzić jego wersję wydarzeń, już nie żyła.
Czemu miałbyś nie namieszać?
― Nie sądzę, by jakiekolwiek inne zdarzenia miały wpływ na podjęcie przez nią takich decyzji, ale... ― zamilkł na moment, jakby musiał chwilę się zastanowić, by przypomnieć sobie, czego świadkiem mógł być w przeszłości. Dla Jay'a był to z grubsza zbędny zabieg, biorąc pod uwagę, że umiał obserwować i zapamiętywać aż za wiele. Dla innych ludzi wygłaszanie teorii z miejsca i bez zająknięcia mogło równać się z czymś z góry wyuczonym. ― James Green ― odezwał się po chwili ciszy, a jednak mimo tego, że nie przestał mówić, powoli podniósł się z miejsca, wsuwając telefon do kieszeni. ― Jeżeli powiedział wam, że nie znał Tremblay, proponowałbym zapytać, dlaczego tegorocznej zimy uciekała przed nim wyraźnie przerażona. Nie znam szczegółów, ale zdaje się, że sam świetnie się bawił.
Czemu miałbyś nie namieszać?
― Nie sądzę, by jakiekolwiek inne zdarzenia miały wpływ na podjęcie przez nią takich decyzji, ale... ― zamilkł na moment, jakby musiał chwilę się zastanowić, by przypomnieć sobie, czego świadkiem mógł być w przeszłości. Dla Jay'a był to z grubsza zbędny zabieg, biorąc pod uwagę, że umiał obserwować i zapamiętywać aż za wiele. Dla innych ludzi wygłaszanie teorii z miejsca i bez zająknięcia mogło równać się z czymś z góry wyuczonym. ― James Green ― odezwał się po chwili ciszy, a jednak mimo tego, że nie przestał mówić, powoli podniósł się z miejsca, wsuwając telefon do kieszeni. ― Jeżeli powiedział wam, że nie znał Tremblay, proponowałbym zapytać, dlaczego tegorocznej zimy uciekała przed nim wyraźnie przerażona. Nie znam szczegółów, ale zdaje się, że sam świetnie się bawił.
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach