Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 08, 2017 11:54 am
To się nazywa być konsekwentnym ― stwierdził na słowa chłopaka, wyraźnie zdumionym tonem. Ile razy miało się do czynienia z ludźmi, którzy próbowali odstawić alkohol lub wmawiać, że zamierzają zupełnie sobie darować, a potem uginać się za sprawą dość natrętnych namów, choć osobiście uważał, że powinno się szanować decyzje innych, dlatego sam nigdy nie naciskał na Ryana. Wystarczył już sam fakt, że od czasu do czasu zgarniał go ze sobą na spotkania, które wcale nie musiały sprawiać mu przyjemności – nawet jeśli zwykle zgadzał się bez większych przeszkód. ― Poza tym spędzasz z nim więcej czasu. Nie dziwię się, że znasz go lepiej. ― Zerknął przelotnie na bratanka, który nawet na moment nie oderwał się od jedzenia. Nie potwierdził ani nie zaprzeczył, choć to już samo w sobie świadczyło o tym, że Jay nie miał innego zdania w tym temacie – tak po prostu było.
Nie działały na niego namowy innych, nawet najbardziej umiejętne zastosowanie perswazji nie dawało sobie z nim rady, nie mówiąc już o szantażu, którego bynajmniej się nie obawiał.
I tak byłbyś dla niej za stary ― stwierdził, na ten jeden moment odpuszczając swoje milczenie. Z tej odległości zdołał zauważyć, że twarz Winchestera straciła swój żywszy kolor, a Dean zapewne oczekiwał jakiejkolwiek reakcji, która nie byłaby niepokojąca. Wypowiedź ciemnowłosego w dość naturalny sposób wplotła się w ich konwersację – wyglądało to tak, jakby po prostu wtrącił się, zanim złotooki zdążył cokolwiek powiedzieć, a przytyk do wieku mężczyzny sprawdzał się idealnie, jeśli chodziło o odwrócenie uwagi.
I ty przeciwko mnie? ― parsknął ponuro i pokręcił głową z niedowierzaniem. Był jednak przyzwyczajony do tego, że szarooki od czasu do czasu mówił coś, czego nie chciało się usłyszeć. To jednak początki ich znajomości były znacznie trudniejsze, szczególnie że wspominał Jay'a jako zwyczajnego dzieciaka, od którego dość mocno odbiegał obraz specyficznego nastolatka, jakim był, gdy spotkał go po latach. Od razu był w stanie zauważyć, że jego umysł postarzał się znacznie szybciej – właściwie już sześć lat temu szarooki zachowywał się dojrzalej od niego samego, co momentami było dość przerażające, ale i ciekawe.
„Do wieczora i przez godzinę nieco się z sobą kłóci.”
Nie jestem pewien, o której wrócę. A mój wieczór zaczyna się od szóstej, a muszę dość szybko wpakować się w pociąg, by dotrzeć na miejsce o w miarę przyzwoitej porze i zdążyć jeszcze chwilę odpocząć przed podróżą ― wyjaśnił, drapiąc się po głowie i rozkopując jeszcze bardziej włosy, które i tak żyły już własnym życiem, odkąd podniósł się z łóżka i niczego ze sobą nie zrobił. ― No taaak. Ale dalej uważam, że dodatkowy kelner i tak by się przydał. Skoro ciężko wyrobić się z czasem, to znaczy, że restauracja cieszy się zainteresowaniem. Po prostu koleś sam strzela sobie w kolano. Po prostu ma szczęście, że trafił na pracowników, którzy znajdują dla niego nadprogramowy czas.
„Czasem robimy rzeczy, których nikt nie powinien widzieć.”
Te rzeczy dopiero się zaczną.
Grimshaw mimowolnie uniósł brew, jakby zastanawiał się, czy Thatcher uznał, że to doskonały moment na pochwalenie się tym, co zdarzało im się robić od dzisiejszej nocy. Na twarzy starszego Grimshawa także pojawił się pytający wyraz, jakby liczył na to, że skoro Starr już zaczął, to przynajmniej podzieli się jednym z ich sekretów. Zaraz jednak roześmiał się głośno, jakby był to jeden z lepszych żartów, które usłyszał. Ciężko było to sobie wyobrazić, a przez jego śmiech Scar nawet nie zareagował na dźwięk swojego imienia, bo uniósłszy łeb znad łap, zaczął przyglądać się Deanowi, jakby za moment coś miało mu się stać.
Bez urazy, ale nie widzę tego ― odezwał się nieco urywanym tonem, zaraz biorąc głębszy wdech.
Jay tym bardziej tego nie widział, choć – jak dało się zauważyć – szczeniaczki okazały się być idealną przykrywką. Były znacznie niewinniejsze od tego, do czego mogło dojść i co właśnie siedziało im w głowach. Ciemnowłosy dość szybko podłapał, że nie był jedynym, którego myśli zeszły na zupełnie inny tor. Dość ostentacyjnie podążył wzrokiem za końcówką języka, która w prowokujący sposób sunęła po dolnej wardze, a szare tęczówki wreszcie zmierzyły się ze złotymi, posyłając im wyzywające spojrzenie. Chyba nie sądził, że podobne zagrywki miały ujść mu na sucho?
Widzę, że humor ci dopisuje, Winchester ― mruknął i choć wyglądało to tak, jakby odnosił się do jego żartu. W rzeczywistości miał na myśli wcześniejszy gest, który sprawił, że krzesło w kuchni było w tym momencie ostatnim miejscem, gdzie chciał znajdować się szatyn – szczególnie, że w pobliżu nadal znajdowała się znacząca przeszkoda w postaci jego krewnego, który raczej nie zamierzał się stąd ruszać.
I prędko się stąd nie zmyje, Jay.
„Mm ide z tobą.”
Porzucony przez wszystkich ― wymamrotał pod nosem Dean, sięgając po wcześniej odrzucony na bok telefon. ― Nie pozostaje mi nic innego, jak zająć się pracą.
Drzwi do sypialni Jay'a tkwiły lekko uchylone, jednak miał wystarczająco dużo czasu i był wystarczająco oddalony od dwójki pozostałych domowników, by niepostrzeżenie wyłowić z szafki nocnej pudełko wypełnione identycznymi tabletkami. Wsunął do ust jedną z nich i przegryzł, nie przejmując się znajomym, obrzydliwie gorzkim posmakiem, który wypełnił jego usta, zabijając wcześniejszy posmak kawy.
Miałeś o tym nie myśleć. Nie uciszaj mnie.
Głos stawał się coraz bardziej odległy i rozmyty. Jego ostatnie słowa wydawały się ledwo słyszalne, mimo że nie dobiegały z zewnątrz. Wreszcie jednak zapanowała błoga cisza, a ciemnowłosy wsunął szufladę, przenosząc wzrok na Riley'a, który wszedł do jego pokoju z apteczką, której widok miał im towarzyszyć jeszcze przez długi czas. Nie spodziewał się jednak,  że Woolfe raz jeszcze postanowi rzucić mu wyzwanie. Spojrzenie jasnych tęczówek uważnie przesunęło się po wyciągniętej na jego łóżku sylwetce – to w połączeniu z pomrukiem, który wyrwał się z ust prefekta, z pewnością nie miało zadziałać na jego korzyść. Wcześniejsze próby unikania kontaktu z nim były nie do wytrzymania, z czego zdał sobie sprawę, gdy jego wzrok dosięgnął blizn na odsłoniętym brzuchu chłopaka. Teraz, gdy od Deana dzieliły ich dość grube, drewniane drzwi, właściwie już nic nie stało na przeszkodzie, by przestać ograniczać się do mało satysfakcjonujących trąceń nogą, przy których w gruncie rzeczy zachowywali się jak para niedoświadczonych szczeniaków.
Nie byli nimi. Przynajmniej on na pewno nie był.
Mhm ― mruknął mimowolnie, nie zamierzając protestować, jednak gdy materac ugiął się pod ciężarem jego ciała, nie było wątpliwości, że nie zamierzał posłusznie zająć miejsca obok. Kolano Grimshawa znalazło sobie niewielką przestrzeń na materacu pomiędzy nogami Thatchera, a szarooki z premedytacją otarł się nim o wnętrze jego uda, zdrową ręką już sięgając w stronę wyciągniętych nadgarstków chłopaka. Pewnie przytrzymał je blisko siebie, przyciskając do miękkiej powierzchni. ― Za chwilę ― zadecydował ściszonym tonem, który mimo wszystko dotarł wyraźnie do ucha, nad którym nachylił się, drażniąc je gorącym powietrzem, a później mokrym pocałunkiem, który poprzedził kolejne – najpierw jeden złożony na jego szyi, później szczęce i końcowy, który skupił się na ustach Starra. Końcówką języka przesunął po linii równych zębów, zanim z zaborczym pomrukiem pogłębił pocałunek, niebezpiecznie przysuwając kolano do jego krocza.
Ten jeden raz pozwolił sobie na posunięcie się o krok dalej. Odchylony materiał koszulki stanowił doskonałe zaproszenie – nic dziwnego, że palce drugiej ręki leniwym ruchem zbadały widoczne wcześniej blizny, a bandaż przy okazji podrażnił jasną skórę jego brzucha. Dotyk ten nie był nachalny, chociaż zdecydowanie mógłby taki być, biorąc pod uwagę, że coraz trudniej było mu się powstrzymywać.
Niech go szlag.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Leżenie w spokoju z zamkniętymi oczami potrafiło niesamowicie odprężyć. I choć Winchester powinien być względnie wypoczęty dzięki temu, że ostatnimi czasy udawało mu się zasnąć chociaż na te cztery godziny - nie do końca tak było. Natłok pracy i wiążące się z tym zmęczenie, nie chciały do końca zniknąć z jego życia. Głębokie cienie pod oczami odznaczały się mocnym fioletem na bladej cerze, choć były na tyle stałym elementem jego aparycji, by bez ich obecności wyglądał zapewne co najmniej nienaturalnie. Jak na złość, senność zawsze przychodziła w momentach, gdy była najmniej potrzebna. Podejrzewał, że gdyby pozwolił sobie teraz odpłynąć, obudziłby się najwcześniej za godzinę z niemałym bólem głowy i świadomością, że nie zdąży już do pracy. Kiedy już natomiast z niej wróci, choćby miał kręcić się na wszystkie strony na materacu czy kanapie - pomimo odczuwanego zmęczenia i bólu mięśni, nie będzie w stanie zmrużyć oka.
"Mhm."
Materac ugiął się, przez co sam Woolfe poczuł jak niektóre z części jego ciała zapadają się nieznacznie pod wpływem podwójnego ciężaru, jakim obdarzone zostało łóżko. Nie był w stanie kontrolować własnego odruchu mięśni, które spięły się nieznacznie czując kolano Grimshawa między własnymi nogami, ocierając się o jego uda. Unieruchomione dłonie w przeciwieństwie do nich, początkowo nawet nie drgnęły, gdy zostały uwięzione w stanowczym uścisku, choć nie był to ruch który uznałby za komfortowy. Srebrnooki całkowicie odbierał mu możliwość objęcia go czy dotknięcia na własnych warunkach.
Pozwalał mu jednak na wszystko.
Nie musiał otwierać oczu, by wyczuć jak obecność Białego Wilka staje się coraz słabsza, gdy opuścił pokój, by zostawić ich samym sobie.
Dotyk jego ust na uchu, sprawił że zadrżał nieznacznie, próbując uwolnić dłonie spod jego uścisku. Łaskoczące uczucie przebiegło przed jego kark, wzdłuż linii kręgosłupa. Nie wyglądało jednak na to, by na tym zamierzał zaprzestać. Odchylił mocniej głowę, czując pocałunek składany na jego szyi i szczęce, tylko po to by zaraz uchylić powieki, gdy jego wargi zetknęły się z ustami Jaya. Miękkie, ciepłe uczucie które temu towarzyszyło, sprawiło że nawet nie próbował zatrzymać cichego, niskiego pomruku, który wydostał się z jego gardła. Na tyle głośnego, by dobiegł bez problemu do uszu młodszego Grimshawa, a jednocześnie na tylko cichego, by nie opuścić czterech ścian.
Czując końcówkę jego języka, rozchylił usta uwalniając tym samym własny, którym trącił go zachęcająco w zaczepnym geście, chwilowo nie posuwając się dalej. Zupełnie jakby dawał mu wyłącznie zaproszenie na zdobycie czegoś po co musiał sięgnąć sam.
W końcu tak właśnie było.
Nie zdziwił się też, że Ryan go nie zawiódł.
Odwzajemnił pocałunek, wcale nie szczędząc własnego zaangażowania. Biorąc pod uwagę fakt, że zarówno jego ręce, jak i nogi były w dużej mierze unieruchomione, wargi były jedną z nielicznych części których mógł użyć, by odwdzięczyć się za okazane zainteresowanie.
Od czasu do czasu odsuwał zaczepnie głowę, by zmusić go do ponownego przysunięcia się, bądź podnosił ją nagle napierając na jego usta z nieznacznie bezczelnym uśmiechem. Otwierał je, by zaczerpnąć tchu, bądź przygryźć jego dolną wargę, kącik ust czy szczękę.
Otarł się nieznacznie udem o jego kolano, lecz wiążące się z tym zbyt bliskim kontaktem poddenerwowanie rosło z każdą sekundą. Do tej pory regularny oddech, stracił swój rytm. Uniósł wyżej jedną z nóg, przesuwając kolanem uda Jaya, aż po jego biodro, pochylając nieznacznie głowę.
Kolano naparło na jego miednicę, gdy ich usta rozłączyły się, a Woolfe posłał mu kontrolne spojrzenie, jakby sam nie był pewien czy Jay nie posunie się dalej wbrew jego woli.
Nie teraz, Jay — zachrypnięty głos dobiegł jego uszu. Był zdecydowany. Stanowczość odbiła się nie tylko w jego wypowiedzi, ale i oczach, czy geście z jakim na niego napierał. Nawet jeśli zaraz przylgnął na nowo swoimi ustami do jego kontynuując wcześniejszy pocałunek. Ten dość sprzeczny sygnał dla innych, być może pozostawał zrozumiały wyłącznie dla samego Woolfe'a, choć miał nadzieje że dotrze i do srebrnookiego.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Czując nieznaczny opór ze strony Winchestera, ani myślał, żeby wypuścić z uścisku jego nadgarstki, jakby chciał dać mu do zrozumienia, żeby się nie ruszał albo po prostu nie próbował go odepchnąć, mając na uwadze znajdującego się za drzwiami Deana. Tutaj byli w pełni bezpieczni, a jego wujek nadal mógł trwać pogrążony w błogiej nieświadomości, nie słysząc ani ich pomruków, ani tym bardziej pocałunku.
Pocałunku, który z każdą chwilą stawał się agresywniejszy.
Thatcher wyraźnie się z nim droczył i nie był to pierwszy raz, gdy to robił. Nic dziwnego, że nie każdy jego szczeniacki ruch zamierzał puszczać płazem, nawet jeśli musiał przyznać, że tak było po prostu ciekawiej. Zęby bez cienia delikatności zaciskały się na dolnej wardze prefekta, pozostawiając na niej bolesne uczucie za każdym razem, gdy odsuwał się od niego, by zaraz przylgnąć do jego ust na nowo. To jednak szybko łagodzone było pocałunkiem, choć lekkie zaczerwienienie na pewno miało się tam utrzymać jeszcze przez jakiś czas.
Przesuwające się wzdłuż jego nogi kolano, potraktował jako element ich wspólnej zabawy albo potrzebę jakiegokolwiek zaangażowania się ze strony Starra, który wciąż musiał mierzyć się z ograniczonym polem manewru, podczas gdy Ryan bezkarnie mógł robić z nim wszystko to, co mu się podobało, a przynajmniej odnosił to mylne wrażenie, dopóki nie poczuł mocniejszego i dość wymownego naporu na swoje biodro. Wtedy też zupełnie odruchowo przycisnął palce mocniej do jego brzucha, jakby to miało uchronić go przed odepchnięciem.
„Nie teraz, Jay.”
Nie teraz, Winchester.
Już teraz wiedział, że będą to jego najmniej ulubione słowa. Nie odsunął się całkiem – choć przez ten moment jego twarz trwała zawieszona nad twarzą złotookiego, jakby przez moment czekał aż złotooki zmieni zdanie. Miał wrażenie, że „nie teraz” odnosiło się do dosłownie wszystkiego, co właśnie robili, że była to niewłaściwa pora i miejsce, co najwyraźniej było dość trudne do przyjęcia przez ciemnowłosego. Jednak jeszcze trudniej było pojąć te wszystkie sprzeczne ze sobą sygnały, którymi zasypywał go Woolfe. Chciał, żeby się odsunął, ale za chwilę znów go całował, wyciągał się na jego łóżku, ale nie był to właściwy czas.
Więc mnie nie prowokuj ― wymruczał, przez chwilę po prostu ocierając się wargami o jego usta, choć nie wyglądało na to, by te prowokacje mu przeszkadzały. Nie licząc tego, że jego cierpliwość zaczynała wisieć na cienkim włosku, który ledwo wytrzymywał ciężar wzmagającego się w nim napięcia.
Kolano Starra już po chwili straciło oparcie, gdy szarooki wycofał nogę. Tym razem materac ugiął się tuż obok Riley'a, gdy Grimshaw ułożył się na boku, wyswabadzając jego ręce z uścisku. Nie odsunął się jednak, a wsparłszy się na łokciu znów pogłębił pocałunek, raz po raz ocierając się językiem o jego. Dłoń, która nieustannie tkwiła pod jego koszulką, poruszyła się, zadrapując nieznacznie jego skórę krótkimi paznokciami. Skoro póki co musiał pogodzić się z tym, że nie czeka ich nic więcej, zamierzał przynajmniej wykorzystać to, że póki co Starr nie zwrócił uwagi na to, że właśnie błądził ręką po miejscach, które wcześniej uparcie chciał ukryć przed jego wzrokiem. Choć teraz nie patrzył, z półprzymkniętymi powiekami skupiając się na twarzy chłopaka, opuszki przez cały czas dokładnie przesuwały się to po gładkich fragmentach jego torsu, to po bliznach. Tych na brzuchu, później tych w okolicach żeber, gdy wspinały się po każdej kolejnej kości, na przemian zatapiając się w zagłębieniach pomiędzy nimi. Materiał koszulki stopniowo przesuwał się do góry, w miarę jak ciemnowłosy sięgał wyżej, ostatecznie kończąc na jego klatce piersiowej, którą też podrażnił lekkimi zadrapaniami.
To, jak mocno na niego reagował, już samo w sobie powinno być wystarczającym ostrzeżeniem dla szarookiego. Teraz jednak nie liczył się z żadnymi konsekwencjami, nawet jeśli nigdy wcześniej nie dał powiedzieć sobie „Nie teraz”. Wszystko to było dziwne, choć jedyne słuszne usprawiedliwienie, które potrafił aktualnie znaleźć, zostało już dziś powiedziane – to nie było dziwne, to oni byli popierdoleni.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Paź 08, 2017 10:56 pm
Zrezygnował.
Przyjemność, którą czerpał z całowania Jaya była zbyt wielka, by miał z niej zrezygnować na rzecz własnej wygody i wyswobodzenia rąk. Przynajmniej w tym momencie. Im więcej agresji wkładali w swoje zbliżenie, tym bardziej zdawał sobie sprawę, by to właśnie jej od zawsze potrzebował w swoim życiu. Delikatne, nieśmiałe pocałunki, a nawet te bardziej śmiałe ze strony dziewczyn, z którymi spotykał się w hotelach, były niczym w porównaniu z tym co odczuwał w obecnej chwili. Nigdy nie mógł otworzyć się przed nimi w pełni na własne potrzeby. Zbyt mocne przygryzienie w ułamku sekundy potrafiło skończyć się piskiem bólu, krzykiem czy nawet solidnym liściem w twarz. Teraz nie musiał się na tym skupiać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zęby zaciskające się na jego wardze mogły nie tylko pozostawić po sobie ślad, ale i sprawić że jeszcze przez kilka długich minut będzie dość mocno opuchnięta. Być może na tyle, by przed wyjściem nie był w stanie stanąć twarzą w twarz z Deanem. Nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Po spędzeniu poranka w ich towarzystwie, nie potrafił z pełnym przekonaniem stwierdzić, że nadal czekał na ponowną konfrontację z wujem Grimshawa. I choć podobna myśl wywoływała w nim niemałe wyrzuty sumienia, zdawał sobie sprawę z tego, że w głębi serca cieszył się że nie wraca dziś na noc, jak i z tego - że nie zadał tego pytania całkowicie bezpodstawnie. Jego sypialnia miała się zwolnić na nowo, a jednak to nie tam planował dziś spać. Nie miał udać się na kanapę, gdzie spędziłby połowę nocy przeglądając seriale na Netflixie.
Ciepły dotyk na brzuchu przesuwający się powoli w górę, tylko potwierdzał że to właśnie w tym łóżku, obok tej konkretnej osoby, znowu chciał dziś zasnąć. Czując mocniejszy nacisk zębów na wardze nie powstrzymał cichego zaczepnego warknięcia, które pojawiło się w towarzystwie wyzywającego spojrzenia, gdy uniósł wyżej podbródek. Jay doskonale dostosowywał się do jego tańca, zupełnie jakby trenowali go od lat.
Nie odsunął jednak z początku nogi.
"Więc mnie nie prowokuj."
Zaśmiał się cicho, chwytając jego dolną wargę w zęby, by pociągnąć za nią nieznacznie, zaraz przesuwając językiem po czubku jego nosa.
Lubisz gdy to robię — stwierdził z niezachwianą pewnością siebie, tak mocno kontrastującą ze skromnym złotookim, którego prezentował całemu światu. Zupełnie jakby dopiero teraz naprawdę odsłaniał swoje prawdziwe ja.
Uwolniony od nacisku na kroczu, powstrzymał odetchnięcie z ulgą. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że im dłużej parli na przód, tym mniejsze było jego samozaparcie, by nadal iść do pracy. Jego ręce szarpnęły się ponownie, gdy mimowolnie podjął próbę dania mu znaku, że mimo wszystko musieli kończyć.
Muszę zmienić ci opatrunek i iść do pracy, Jay — jęknął cicho z wyraźną niechęcią w głosie, próbując postawić własny rozsądek nad żądzą, która rosła z każdą sekundą coraz bardziej. Nawet gdy zmienili pozycję, sam nie był w stanie przekonać samego siebie do odsunięcia się w tył. Położył powoli jedną z rąk na jego szyi, drugą pozostawiając na pościeli. Dłoń srebrnookiego wędrująca po jego brzuchu zdawała się kompletnie mu w tym momencie nie przeszkadzać. Choć z pewnością nie mógł być to najprzyjemniejszy dotyk w życiu Grimshawa. Wiele blizn przecinało się pod wyjątkowo nierównymi kątami, jakby ktoś wyciął na jego skórze dziwne wzory mające spełnić jego wewnętrzne artystyczne odczucia. Jeśli przejechał palcami po prawym boku, mógł wyraźnie wyczuć nierówną, chropowatą powierzchnię. Poparzenie, które ciągnęło się już od jego pleców, niknąc przy linii spodni. Miał okazję dojrzeć jego część już poprzedniego wieczora.
Dotyk na nim był niezwykle dziwny. Skóra, która swego czasu była zwyczajnie martwa po wymianie naskórka stała się niezwykle wrażliwa. Mrowienie temu towarzyszące ciężko było opisać jako przyjemne czy nieprzyjemne, a przynajmniej właśnie takie odczucia miewał do tej pory.
Nie pokazywał jej innym i unikał jakichkolwiek sytuacji, w których mogliby ją wyczuć. Zawsze powodowała te same niewygodne pytania, których unikał... jak ognia. Dopiero, gdy palce Jaya zaczęły wspinać się coraz wyżej i wyżej - początkowo pozwalał mu na badanie wszystkich bruzd i przypaleń - jego czujność powróciła. Przesuwający się coraz wyżej materiał koszulki zdążył odsłonić jego pępek, gdy chwycił Ryana za nadgarstek, zamykając go w uścisku.
Dotykaj, ale nie patrz — powiedział powoli, przesuwając jego przegub w dół, obciągając przy tym jednocześnie własny t-shirt. Musnął delikatnie jego usta swoimi, wplatając powoli palce lewej dłoni w jego prawe, lekko je zaciskając.
Usiądziesz?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Czasami trudno było stwierdzić, czy Winchester był pewny siebie czy raczej nieśmiały. Niekiedy miał tendencje do zakrywania się i wycofywania, innym razem wychodził naprzód z uniesioną głową i niezmąconą pewnością siebie – jak teraz, gdy był wręcz przekonany, że niego nieuczciwe zagrywki wywoływały w Grimshawie pozytywne odczucia, nawet jeśli nie był w stanie uzewnętrznić ich poprzez swoją zubożałą ekspresję. Choć nie potwierdził ani nie zaprzeczył w tej kwestii, otarł się nosem o jego policzek, częściowo ścierając z niego wilgoć, którą pozostawił po sobie język chłopaka, by zaraz zatkać mu usta kolejnym pocałunkiem – była to najmniej groźna forma uciszania, która wcześniej przyszła mu do głowy, nawet jeśli jego zęby niebezpiecznie ocierały się o cienką skórę, wreszcie lekko kalecząc ją po wewnętrznej stronie ust, czym – jak można było się spodziewać – Ryan niespecjalnie się przejął. Równie dobrze mógł uznać, że była to doskonała kara za każdą prowokację, którą wobec niego stosował.
I wszystko tylko po to, by zaraz zakomunikować mu, że musieli kończyć.
Jasne ― rzucił, choć paradoksalnie do tego, nie mógł od razu oderwać się od stopniowego poznawania jego ciała. Mógł tylko wyobrażać sobie, jak wyglądały pamiątki po jego wcześniejszych ranach. Wyczuwszy pod palcami najbardziej charakterystyczną bliznę, którą udało mu się zauważyć, drażnił ją nieco dłużej, wyczuwając jak bardzo faktura poparzenia odstawała od całej reszty. Nie mógł jednak skupiać się wyłącznie na niej, dlatego nic dziwnego, że wkrótce pozostawił ją w spokoju, choć niewątpliwie jeszcze zamierzał do niej wrócić, choć gdy palce Starra zacisnęły się na jego nadgarstku, wiedział, że to nie miało nastąpić zbyt szybko.
„Dotykaj, ale nie patrz.”
Wcześniej nie zabronił mu patrzeć, jednak fakt, że wypowiedział te słowa teraz, świadczył o tym, że Ryan nie pomylił się, widząc jego wcześniejsze zdenerwowanie. W pierwszym momencie szarooki napiął mięśnie przedramienia, stawiając niemały opór, gdy Starr chciał wymusić na nim odsunięcie ręki. Nie zrobił niczego, co wykraczałoby poza jego osobiste granice – dotykał, ale nie patrzył.
Czując muśnięcie, poruszył nieznacznie wargami, przez moment przyglądając mu się w zamyśleniu. A kiedy palce wsunęły się pomiędzy jego, odruchowo pogładził kciukiem brzeg dłoni Thatchera, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie i jakby robił to od zawsze. Odsuwana ręka wreszcie rozluźniła się, a Jay mimowolnie opuścił wzrok, przyglądając się, jak koszulka coraz bardziej osuwa się w dół, przysłaniając wszystko, co do tej pory udało mu się odkryć.
Nie będę patrzył na razie ― zaznaczył, powracając spojrzeniem do złotych tęczówek. Przez chwilę nie mówił nic, jakby w pełni zdał się na niewidzialną nić porozumienia, która niosła ze sobą wymowny przekaz, że kiedyś to i tak nastąpi, nawet jeśli w dużej mierze wszystko zależało od Riley'a i jego problemu z „zaufaniem samemu sobie”, jak wcześniej to określił, choć nie dało się ukryć, że wolał, by to zaufanie nie urosło do poziomu, w którym pokazywałby je komukolwiek innemu albo – co gorsze – absolutnie wszystkim. ― Tylko ty uważasz, że jest jakiś powód, by je ukrywać.
Nie odrzucają mnie, Winchester.
Nie musiał mówić tego na głos, by to zrozumiał – przynajmniej wierzył, że prefekt nie potrzebował specjalnego przekładu słów na prostszy i łatwiejszy do przyswojenia przekaz.
„Usiądziesz?”
Z cichym pomrukiem, odsunął nieznacznie głowę, posyłając złotookiemu wymowne spojrzenie – tak jakby miał w tej kwestii jakiś wybór. Winchester potrafił być niezwykle uparty, gdy w grę wchodziło zajmowanie się jego ranami. Podniesienie się do siadu przyszło ciemnowłosemu z dużym ociąganiem – najpierw przekręcił się na plecy i przez kilka sekund po prostu trwał w bezruchu, zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo zdążył rozleniwić się przez ostatnie kilka minut, gdy nie musiał robić nic poza czerpaniem przyjemności z pocałunków i dotyku – jednak wreszcie wciągnąwszy jedną z nóg na materac, obrócił się częściowo w stronę chłopaka, zawieszając zabandażowaną rękę w powietrzu. Teraz Woolfe znów miał do niej pełen dostęp, choć Grimshaw szczerze wątpił, by przez ostatnie godziny stan jego rany miał się pogorszyć po wcześniejszych zabiegach, które na niej zastosował.
Przesunął końcówką języka po dolnej wardze, zaraz lekko ją przygryzając, jakby dzięki temu miał załagodzić pulsujące uczucie, które pozostawiły po sobie wszystkie wcześniejsze przygryzienia.
Swoją drogą ― zaczął, robiąc krótką pauzę, by wbić zdecydowany wzrok w twarz chłopaka. Była jeszcze jedna kwestia, o której sobie przypomniał i która – jak uznał po wcześniejszych reakcjach złotookiego – wymagała poruszenia. ― Mówiłem poważnie. O Jasperze.
Nie. Dotykaj. Go.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nie potrafił powstrzymać od czasu do czasu cichego westchnięcia czy wzdrygnięcia, gdy ręka Jaya wędrowała po jego ciele. Zupełnie jakby dwie kompletnie odmienne reakcje nadal walczyły ze sobą w jego wnętrzu. Pierwsza, która chciała więcej i więcej. Każdego muśnięcia, każdego przygryzienia, każdego zadrapania. I druga, do której przyzwyczajony był przez długie lata. Ta, która nie chciała odkrywać przed Grimshawem zbyt wiele, w obawie że następstwem będzie odzew który zdradzi skrywane w nim głęboko uczucia. Nie miała ona w tym momencie większego sensu. Nawet jeśli Jayowi mogło wydawać się, że złotooki nieustannie odcinał mu dostęp do przeróżnych informacji na swój temat, w rzeczywistości w tak długim czasie odsłonił przed nim olbrzymią część własnego ja. Gdy zastanawiał się nad tym zbyt długo, dochodził do wniosku, że może zbyt dużą. Nie był w stanie wyzbyć się do końca strachu, że gdy Ryan dotrze do najgłębszych części jego tajemnic wyciągając je na światło dzienne, zwyczajnie się znudzi.
Nawet jeśli ufał mu bezgranicznie w kontekście przyjaciela, za którego oddałby życie w każdym momencie bez najmniejszego zawahania... nie był w stanie zaufać mu jako partnerowi. Zwłaszcza gdy nie wiedział nawet czy powinien w jakikolwiek sposób - nawet w myślach - określać go tym słowem. Doskonale wiedział, że w jego przypadku zawarcie jakiegokolwiek związku zmieniało całą relację o sto osiemdziesiąt stopni. Nie chodziło o sam dotyk. Oddawał mu w końcu w ten sposób całego siebie.
Jay tego nie zażądał.
Nie mógł go do końca winić. Ciężko było nazwać to co działo się obecnie między nimi głęboką miłością o jakimkolwiek podtekście emocjonalnym. Obaj zwyczajnie ulegali pożądaniu i ciekawości, które nie pozwalały im nie wykorzystać choćby najkrótszej chwili do zmniejszenia między sobą odległości do zera. Dotknięcia się wzajemnie w jakikolwiek sposób, jakby poznawali się na nowo podczas pierwszy. Nie mógł też winić samego siebie za to, że chciał by po tym jak wstępna fala emocji zwyczajnie minie, Jay nadal trwał u jego boku. Chciał go dotykać. Nie patrzył, ani nie sięgał w kierunku nikogo innego.
Lecz on sam również tego zażądał.
Być może uznał, że było na to za wcześnie. Może chciał, by to Ryan podjął w tym wypadku pierwszy krok i zwyczajnie założył na niego niewidzialny łańcuch, którym złotooki spętałby go w odpowiedzi, by już zawsze uwięzić obok siebie. Może uważał, że nie był go wart. Cieszył się każdą chwilą, podczas której doceniał jego bliskość, jednocześnie wyobrażając sobie jak któregoś dnia u jego boku pojawia się ktoś inny, z kim postanowi założyć rodzinę i spędzić resztę życia. Może byłaby to jedynie kolejna kochanka, którą wymieniłby w przeciągu kilku tygodni, skacząc pomiędzy przeróżnymi opcjami, by uwolnić się od nudnej monotonii.
Może, może, może, może.
Zbyt wiele przypuszczeń, zbyt mało faktów.
Tylko ja wiem w jaki sposób powstały. I tylko mi robi się niedobrze, gdy powiążę je z ich historią. Choć bez wątpienia niewielu jest amatorów poszatkowanego ciała. Żeby było jasne, nie zrobiłem sobie tego sam, Jay — mruknął zaciskając mocniej palce na jego dłoni. Choć przeguby Woolfe'a bez wątpienia niosły ze sobą tragiczną historię, były jedynym miejscem, które okaleczał z własnej woli. Żadna z pozostałych blizn na jego ciele nie została wykonana jego ręką. Z jakiegoś powodu - nawet jeśli nie chciał dzielić się z nim w danym momencie ich historią - zależało mu, by o tym wiedział.
Widząc jak w końcu się powoli podnosi, poszedł w jego ślady, przyciągając do siebie bandaż z wodą utlenioną. Usiadł po turecku i opuścił jego dłoń na swoje kolano, momentalnie zabierając się za odwiązanie opatrunku. Ręka wyglądała lepiej niż poprzedniego dnia. Nie mógł w pełni stwierdzić, że było już dobrze, lecz opuchlizna zniknęła niemalże całkowicie, zostawiając jedynie zaczerwienione krawędzie przy brzegu zszytej skóry. Musnął ostrożnie palcem jej okolice, zostawiając po sobie łaskoczące uczucie. Żadnej ropy, żadnego zakażenia, żadnej więcej krwi poza starymi skrzepami, które popękały jedynie nieznacznie przez jakikolwiek ruch wykonywany przez Jaya w trakcie dnia. W jego oczach odbiła się ulga, gdy sięgnął po środek dezynfekujący polewając nim ranę.
"Swoją drogą (...)"
Nie spojrzał w jego stronę skupiony na swoim zadaniu.
Hm? — ciche pytające mruknięcie zachęciło go do kontynuowania, gdy zwinął brudny bandaż, wycierając nim resztki drobnej piany. Nowy, czysty bandaż zaczął owijać się sprawnie wokół jego dłoni na nowo.
"O Jasperze."
Zatrzymał się. Podniósł na niego wzrok z zawieszoną w powietrzu ręką z materiałem. Dopiero po kilku sekundach powoli powrócił do poprzednich czynności.
Więc jednak się nie przesłyszałem.
W niektórych sytuacjach to konieczne, Jay. Zwłaszcza w tej pracy, gdy musisz zmusić tępego dzieciaka z dobrego domu do pochylenia głowy w odpowiednim momencie, bo jest zbyt głupi by wyczuć to samemu — powiedział przewracając oczami. Nie było wątpliwości, że właśnie przywołał w głowie jakąś scenę, która wydarzyła się w przeciągu ostatnich kilku dni.
Ale będę to robił wyłącznie w ostateczności. Jest inna osoba, którą wolę dotykać przy byle okazji — rzucił mu krótkie spojrzenie z rozbawionym uśmiechem, zawiązując odpowiednio opatrunek, jednocześnie chowając całą resztę dobytku do apteczki.
W zamian, chcę żebyś naprawdę używał tej ręki tylko w ostateczności. Inaczej wyślę ci kilkuminutowy filmik, na którym czochram go po głowie jak psa — zagroził z surową miną, nim jego usta odzyskały wcześniejszy neutralny wyraz. Nachylił się nad nim i pocałował go krótko, zaraz wstając z łóżka.
Alex i Skyler chcieli wpaść do nas na weekend. Miałbyś coś przeciw? A i przydałoby się dokupić bandaże. Jeśli masz dziś wolne, pewnie i tak pójdziesz na miasto. Mógłbyś przy okazji skoczyć do apteki? Albo dać mi znać gdybyś nie dał rady, wtedy po prostu kupię je wracając — wzruszył ramionami, wyraźnie pozostawiając mu wybór. Żadna z tych opcji nie robiła mu w tym momencie większej różnicy.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Paź 10, 2017 12:12 am
Wraz z kolejnym wytłumaczeniem i silniejszym uściskiem palców na dłoni, ciemnowłosy automatycznie opuścił wzrok, lustrując nim uważnie czarny materiał, zakrywający szczelnie jego ciało. Tym razem nie wyglądał tak, jakby próbował się przez niego przebić, choć Winchester mógłby odebrać to jako czystą ciekawość, która w tym momencie nie była mu potrzebna. W rzeczywistości chodziło o coś znacznie więcej, jednak Grimshaw wątpił w to, by na tym etapie sama chęć poznania go z każdej strony i zobaczenia tego, czego nie mógł zobaczyć nikt inny, wystarczyła jako solidny argument. Chciał go więcej – bez wstydu, którego Jay sam nie odczuwał i który był dla niego niezrozumiały, bez obrzydzenia, jakie Thatcher wobec siebie odczuwał i bez granic, jakie nakładał za każdym razem, gdy wydawało się, że udało się postawić krok do przodu, gdy tak naprawdę wciąż stali w miejscu, badając ostrożnie grunt, który w każdej chwili mógł się tak po prostu zawalić.
Sam nie był pewien, na czym stali, więc nie mógł ocenić, czy to coś było wątłe czy nie. Mogło mieć znaczenie albo nie mieć żadnego. Mogło być złudne albo prawdziwe, choć na razie nie było najmniejszej szansy na to, by stwierdzić cokolwiek. Było jeszcze za wcześnie.
Ale to nie ty będziesz na nie patrzył, a ja z pewnością mam inne plany niż krzywienie się na ich widok ― stwierdził bez cienia zażenowania, o które i tak nikt nigdy by go nie posądził. Ten sam bezwstydny wzrok powrócił do złotych tęczówek, jednak szatyn nie powiedział już nic więcej, całą resztę pozostawiając już wyobraźni Riley'a.
Po chwili mimowolnie kiwnął głową, jakby przyjął do siebie fakt, że poza jego chwilami słabości były też inne momenty, które niezależnie od woli prefekta doprowadzały jego ciało do ruiny. Nie był tu jednak jedynym, którego skórę znaczyły liczne blizny i chociaż nie było ich aż tak dużo, nadal nie były najbardziej estetycznym elementem jego ciała. Problem leżał w podejściu, a w przypadku Ryana szramy nie miały aż tak wielkiego znaczenia. Poza jedną, której i tak nie było sensu ukrywać, gdy znajdowała się w tak widocznym miejscu.
Poruszył lekko palcami, gdy poczuł nieprzyjemne łaskotanie. Znów musiał postarać się, by nie wbić paznokci w i tak wystarczająco zmasakrowane miejsce, choć przyjął ten drażniący gest bez słowa sprzeciwu i bez gwałtownego wycofania ręki. Zamiast tego uniósł zdrową rękę i dosięgnął nią kołnierza bluzy, zaczepiając o niego palce. Przez chwilę po prostu tkwił w bezruchu, obserwując pieniący się na jego ranie środek.
Kiedyś.
Upomniał samego siebie, poprawiając materiał na swojej szyi, zanim opuścił zdrową rękę na udo. Teraz znów przyglądał się skupionego na jego dłoni chłopakowi, jakby już sam ten widok był wystarczająco interesujący. Mimo że równie dobrze mógł zaszyć ranę i zostawić ją w tym stanie aż do zagojenia się, ślęczał nad nią już po raz trzeci, wciąż obchodząc się z nią z taką dokładnością, jakby miał do czynienia ze znacznie groźniejszym uszkodzeniem, jakby chwila nieuwagi miała sprawić, że coś mogło mu się stać. Rzecz jasna, Jay doskonale wiedział, że nic mu nie groziło. Nawet jeśli zwykle bagatelizował swoje obrażenia, tym razem nie dokuczało mu nic oprócz swędzenia i pulsowania w miejscu rozciętych tkanek. Woolfe robił to, czego nie musiał robić, zupełnie dobrowolnie marnując swój cenny czas i energię.  Nie sądził, by ktokolwiek był do tego zdolny w imię dotyku.
Tamta sytuacja nie była konieczna ― stwierdził, unosząc wyżej brew, jakby z góry chciał założyć, że chyba nie był mu w stanie powiedzieć, że w tej kwestii się mylił. Kiedy Winchester nie patrzył, szarooki zobaczył więcej niż chciałby zobaczyć, a gest, którym obdarzył Jaspera w tamtej sytuacji, mógł z łatwością obudzić w nim ten irytujący płomyk nadziei.
„Jest inna osoba, którą wolę dotykać przy byle okazji.”
Trzymam za słowo, Winchester ― stwierdził, z dość dużą łatwością wnioskując, że chodziło właśnie o niego. Po dzisiejszej nocy i poranku przynajmniej co do tej jednej kwestii nie miał żadnych wątpliwości, a dotykanie go przy byle okazji wydawało się dość kuszącą opcją, nawet jeśli dość szybko zrujnował wcześniejszy komentarz kolejnym. Krótki pocałunek tylko częściowo załatwił sprawę, jednak nie zdołał całkowicie wymazać wewnętrznego zgorszenia, które pojawiło się na samo wyobrażenie zadowolonego z gestu Jaspera. ― Spróbuj ― ton ciemnowłosego jak zwykle nie chciał zdradzić za wiele. Trudno było stwierdzić, czy to, co kryło się za tym pojedynczym słowem, było obietnicą, groźbą czy może wyzwaniem, które miało nakłonić go do próby złamania zakazu, by przekonać się co tak naprawdę siedziało właśnie w w głowie Grimshawa.
Podniósł się z łóżka w ślad za Thatcherem, przesuwając palcami po bandażu, jakby musiał dokonać ostatnich poprawek, mimo że opatrunek leżał na jego ręce bez zarzutów – nie był związani ani za mocno, ani za ciasno.
„Alex i Skyler chcieli wpaść do nas na weekend.”
Nie był zachwycony. Za parę godzin mieli pozbyć się jednego z problemów, a właśnie pojawiał się następny. Nie przerywał mu jednak, czekając aż doprowadzi do końca cały komunikat, podczas którego nie mógł powstrzymać się od uważniejszego przyjrzenia się poruszającym się, zaczerwienionym wargom. Był to jeden z powodów, dla którego nie uśmiechała mu się czyjakolwiek obecność w apartamencie. Jeśli liczył na to, że odpuści sobie na cały weekend...
Nie licz na to.
Kupię ― odparł, zaburzając kolejność odpowiedzi. Już po chwili zdrowa dłoń szarookiego przylgnęła do obsypanego piegami policzka, a kciuk miękko przesunął się po dolnej wardze. ― I mogę nie mieć nic przeciw. ― W tym musiał być jakiś haczyk. ― Ale w zamian chcę, żebyś tu spał. ― Kiwnął podbródkiem w stronę swojego łóżka, nie odrywając wzroku od Starra.
Kto powiedział, że tylko on mógł dyktować warunki?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Ale to nie ty będziesz na nie patrzył, a ja z pewnością mam inne plany niż krzywienie się na ich widok."
Dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem po wypowiedzianych przez niego słowach, skutecznie uświadomił go o dwóch rzeczach. Przede wszystkim o tym, że przestrach związany z reakcją Jaya na jego blizny nie był jedyną rzeczą jaką odczuwał. Gdzieś w środku jego wnętrzności skręciły się w proteście, by opanować narastające uczucie ekscytacji. Pobudzenia spowodowanego ciekawością. Choć nadal skupiał się na swoim zadaniu, jego myśli były już daleko, nawet jeśli nigdy nie przyznałby się do tego że w istocie Ryan był jedyną osobą, której prawdopodobnie pozwoliłby na wszystko.
Co więcej, chciał by posunął się do rzeczy, którym dobitnie się opierał. Wiedzieć jak to jest, gdy ciepły, nieco mokry dotyk ust dosięga jego skóry na brzuchu czy klatce piersiowej. Jak paskudne blizny są kompletnie ignorowane, gdy przesuwa po nich językiem, przygryzając boleśnie wrażliwą skórę. Zostawia po sobie znak, który podkreśliłby należność Woolfe'a do jego osoby, nawet jeśli nikt poza nim nigdy nie miał ich dostrzec. Jak mimo wszystko zsuwał się coraz niżej i niżej, zostawiając zadrapania na jego biodrach, by w końcu zaczepić palce na jego spodniach i...
"Tamta sytuacja nie była konieczna."
Zamrugał.
Wyrwanie z myśli było w tym momencie zbawieniem. Nawet jeśli miał doskonałą samokontrolę, którą sam dobitnie w sobie ćwiczył, jego ciało myślało oddzielnie. Wiedział że gdyby postąpił dwa kroki w następnym kierunku, zdradziłoby go momentalnie. Jeśli z kolei Jay dostrzegłby zmianę, która w nim zaszła, prawdopodobnie w życiu nie opuściłby mieszkania.
Jaka sytuacja? — zapytał przekrzywiając głowę w bok. Zagubiony wzrok dość jasno pokazywał, że mimo przeszukiwania własnej pamięci nie był w stanie zlowalizować w pierwszym momencie sytuacji, w której w ogóle sięgnął w kierunku Jaspera.
Nie dotykaj go.
Słowa odbiły się ponownie w jego głowie, gdy cała scena powróciła do niego w ułamku sekundy niczym cofnięta taśma, odtwarzając się zaraz po raz kolejny. W jego tęczówkach dało się dostrzec zrozumienie, gdy podrapał się po karku wzdychając krótko.
Stary nawyk. Jasper jest starszy ode mnie wyłącznie wiekiem. Przypomina mi po prostu dzieciaki z domu dziecka, choć bez wątpienia ułożyło mu się w życiu dużo lepiej — mruknął stojąc nad łóżkiem z dość zagadkową miną, z której ciężko było cokolwiek wyczytać. Czekał w milczeniu aż Grimshaw podniesie się w ślad za nim.
"Spróbuj."
Stał przez chwilę w bezruchu, mierząc się z nim uważnym spojrzeniem. Nie było w nim wyzwania ani złości. Właściwie nie było w nim nic. Przeszedł w końcu krok, by położyć dłoń na policzku Jaya. Przyglądał mu się przez chwilę w milczeniu, nim w końcu pokręcił głową na boki, przymykając przy tym powieki.
Nie chcę próbować. Więc mnie do tego nie zmuszaj, hm? — pogładził kciukiem miękką skórę, od której biło ciepło na tyle przyjemne, by wcale nie miał ochoty przerywać kontaktu pomiędzy nimi w żadnym stopniu.
Jakież to romantyczne.
Komuś się tutaj nie spieszy.
A powinno. Tik tak, tik tak.
Przestań zegarze. Gdyby każdy gnał do przodu tak jak ty, zestarzelibyśmy się już dawno temu.
Ale ty jesteś stara, choć z pewnością nie tak jak ten chłopak.
Jak śmiesz!
Zamknął powieki, próbując się skupić na wyciszeniu głosów, które rozbudziły się w ułamku sekundy krzycząc w jego głowie. Dyskomfort odbił się na jego twarzy, gdy ściągnął brwi i zmarszczył czoło w proteście, szukając jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji.
DOŚĆ.
Potężne uderzenie łapy, wyżłobiło trzy duże bruzdy w podłodze, która krzyknęła zaskoczona tym nagłym atakiem.
Co za kompletny brak kultury...
Meble nie mówią. Woolfe, zadzwoń do terapeuty. Punkt ósma. Nie wytrzymasz tego, gdy będzie do ciebie mówił każdy pojedynczy talerz w restauracji.
Mara miała rację.
Gdy kiwnął głową, przyznawał ją zarówno Białemu Wilkowi, jak i zaakceptował odpowiedź Jaya. Przynajmniej pierwszą. Przy drugiej zawahał się chwilowo, przestępując z nogi na nogę.
Cóż... Alex będzie samotny. Ale Skyler bez wątpienia się ucieszy. W sumie nigdy tu nie był, hm? — uświadomił sobie nagle, nadal stojąc w miejscu. Co więcej, gdy stanął przy drzwiach, zamiast przez nie wyjść, oparł się o nie plecami, wyraźnie zamierzając jeszcze przez chwilę z nim porozmawiać. Nie dało się jednak zignorować, że zerka od czasu do czasu w stronę zegara, kontrolując godzinę.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Paź 10, 2017 10:51 am
Przechylił głowę na bok, jakby nie rozumiał, skąd wzięło się to pytanie, gdy przez cały czas rozmawiali o jednej sprawie. Raczej ciężko było domyślić się tego, że Riley przestał go słuchać, bo myślami zabrnął gdzieś znacznie dalej. Już tym bardziej nie mógł stwierdzić, że była to przyszłość, która miała ich czekać, gdyby chłopak tylko opuścił przed nim kilka niewidzialnych barier. W przypadku Grimshawa nie miał się czego obawiać – jeśli coś miało wydarzyć się za tymi drzwiami i wśród tych czterech ścian, z pewnością miało tutaj pozostać. Było to coś, co złotooki powinien wiedzieć po tylu latach spędzonych w towarzystwie ciemnowłosego. Nigdy nie mówił więcej niż było to konieczne, nie chwalił się swoimi osiągnięciami ani tym, co działo się, gdy po prostu znikał na jakiś czas.
Co się z tobą dzieje, Winchester?
„Przypomina mi po prostu dzieciaki z domu dziecka (...)”
Niczego nie rozumiał. Jasper znów stał się tylko niewinnym dzieciakiem i choć z jednej strony Jay powinien być zadowolony z tego, że Winchester postrzegał go jedynie jako fajtłapowatego szczeniaka, który nie potrafił zrobić nic dobrze, wiedział też, że już na tym etapie wyobraźnia blondyna mogła zrobić się aż nazbyt bujna. Do tego stopnia, że każdemu gestowi ze strony prefekta przypisywał ukryty powód – rzecz jasna taki, który był dla niego korzystny.
Przynajmniej tam nie rozdają telefonów ― stwierdził bez wyrazu, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że nawiązywał do wcześniejszych wiadomości, o których wspomniał Thatcher. Wiedział, że dzieci z domu dziecka raczej nie zasypywałyby go nachalnymi wiadomościami w środku nocy – prawdopodobnie żadne z nich nie zachowywałoby się w sposób, w jaki robił to Jasper. Oczywiście, że nie. Mogły pałać do Winchestera braterskim oddaniem, jednak to, w jaki sposób postrzegał go jasnowłosy nie było „braterskie”.
Nie powiedział już jednak nic więcej w tej sprawie, przez moment przyglądając się chłopakowi uważniej, jakby znów za sprawą samego spojrzenia próbował przekazać mu resztę tego, co o tym sądził, gdy w ustach zabrakło odpowiednich słów. Musiał po prostu uważać i obserwować.
Czując dotyk na swoim policzku, przekręcił głowę, mimowolnie ocierając się o jego dłoń, po której już po chwili przesunął zębami w zaczepnym geście, przez cały czas uważnie przyglądając się jego twarzy. Twarzy, która momentalnie zmieniła swój wyraz, a on nie wiedział, czy stało się to za sprawą jego gestu czy może czegoś zupełnie innego, o czym nie chciał mówić.
Nie robię tego specjalnie ― rzucił, nie mijając się z prawdą. Nie wiedział, co Starr dokładnie miał na myśli, mówiąc, żeby jej nie nadużywał, ale nie odczuwając większego dyskomfortu z powodu rany, nie potrafił dokładnie ocenić, w którym momencie następował limit jego możliwości. Do tego momentu przesadził tylko raz – w chwili, gdy instynktownie złapał go za ramię, chcąc go zatrzymać. Nie zamierzał więc umyślnie prowokować Woolfe do jakiejkolwiek interakcji z Jasperem, a nawet więcej – nie chciał, by w ogóle doszło do jakiegokolwiek kontaktu. Zwłaszcza w akcie złośliwości.
Opuścił własną dłoń, wyczuwszy moment, w którym należało się od siebie odsunąć. Nadal podchodził do tego sceptycznie, biorąc pod uwagę, że nieznośne uczucie w podbrzuszu nadal nie pozwalało mu zapomnieć o tym, co wydarzyło się jeszcze parę minut temu.
Nie obchodzi mnie Alex. ― Nie żeby było to coś dziwnego. Interesowało go wyłącznie to, że w tym pokoju nie musiał się ograniczać, niezależnie od czyjejkolwiek obecności w domu. Wystarczyło, żeby wyraźnie zaznaczył, że anim Alex, ani Skyler nie mieli tu prawa wstępu. ― Wpakujesz go do sypialni ze Skylerem ― stwierdził, nie zapominając o tym, że był to jeden z gorszych pomysłów, jeśli chodziło o tamtą dwójkę. Oczami wyobraźni już widział, jak jeden z nich decyduje się spać na kanapie.
Na pytanie Riley'a kiwnął twierdząco głową, podążając za jego spojrzeniem w stronę zegarka, by zaraz powrócić do wspartej o drzwi sylwetki. Złotooki niczego mu nie ułatwiał, a im dłużej tu stał i im dłużej przypominał mu, że musiał się spieszyć, tym bardziej miał ochotę zatrzasnąć go w tym pokoju i powiadomić szefa, że Thatcher – co za szkoda – rozchorował się i zagraża zdrowiu klientów. A nie wątpił, że nie czułby się w pełni siły, gdyby już z nim skończył.
Powiem to pierwszy i ostatni raz, Winchester ― rzucił, wypowiadając słowa ze słyszalnym ociąganiem, jakby ostrożnie ważył każde z nich. Trudno, żeby tego nie robił, gdy w głowie siedziało mu coś zupełnie sprzecznego, a jego ciało, jakby mimowolnie przesunęło się o niewielki krok w stronę prefekta. ― Nie chcesz tu dłużej stać. Ale następnym razem znajdź dla mnie więcej czasu.
Dużo więcej czasu.
Znalazłszy się tuż przed nim, odgarnął palcami kilka kosmyków z jego twarzy, zakładając je za pokryte kolczykami ucho. Ostrożnie musnął wargami kącik jego ust, jakby agresywniejszy ruch, znów sprowadził ich do punktu wyjścia, a on musiał sprawdzić, na ile był w stanie kontrolować pęczniejące w środku pożądanie. Musiał ułożyć drugą rękę na klamce, nie dając sobie większego wyboru. Musiał go wypuścić.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Wpatrywał się początkowo w milczeniu w Jaya, jakby sam chciał stwierdzić czy powinien w ogóle odpowiadać za jego niby-zaczepkę w kwestii telefonów. Ciężko było stwierdzić czy starał się być w danym momencie złośliwy czy zwyczajnie stwierdzał fakt, choć jego uwaga chyba nie do końca przypadła Rileyowi do gustu.
Nie rozdają — potwierdził w końcu, nijak nie kontynuując tematu. Było to raczej oczywiste. Domów dziecka zwyczajnie nie było stać na spełnianie ich podstawowych zachcianek. Musieli dzielić się absolutnie wszystkimi zabawkami, książkami czy czymkolwiek innym. Ile razy odmawiał sobie jedzenia, by zaoferować je komuś mniejszemu o większych (jego zdaniem) potrzebach? Telefony znajdowały się poza ich zasięgiem. Nic dziwnego, że kompletnie nieprzyzwyczajony do nich Woolfe, nawet teraz nie posiadał jednego z najnowszych smartfonów z miliardem całkowicie bezużytecznych funkcji, kupując coś całkowicie taniego, czego używał wyłącznie do dzwonienia i smsowania. Nie miał z tym jakichkolwiek problemów.
A jednocześnie nie miał kontaktu z dzieciakami z domu dziecka, nawet jeśli bardzo tego chciał. Wiele z nich porozjeżdżało się po przeróżnych stronach Kanady. Nie mógł z tym nic zrobić.
"Nie robię tego specjalnie."
Pokręcił na boki głową.
Ale nie uważasz i za każdym razem bagatelizujesz swoje obrażenia — mruknął, nadal próbując zignorować ciche szepty które towarzyszyły mu nieustannie gdzieś w tle. Biały Wilk strzygł nieustannie uszami, od czasu do czasu powarkując i schylając nisko łeb, tylko po to by zaraz ponownie go unieść i pokręcić nim na boki. Wyglądał jak rasowy drapieżnik gotowy do ataku, gdy stroszył futro i unosił ogon pokazując własną gotowość do walki. To właśnie wtedy wszystko nieznacznie cichło, a on ponownie się uspokajał, widząc że zagrożenie chwilowo minęło.
Jeden z nich prześpi się na kanapie. Nie zrobię tego Skylerowi — odparł unosząc jedną z brwi ku górze. Alex był ich przyjacielem od gimnazjum, lecz Skyler również miał swoje specjalne miejsce w życiu Woolfe'a. Bardzo specjalne. Nie aż tak specjalne jak Jay i bez wątpienia w zupełnie innej kategorii, ale nie chciał narażać go na nic, po czym musiałby potem długimi tygodniami wysłuchiwać upierdliwego narzekania.
Lekki dotyk palców na jego twarzy skutecznie zwrócił na siebie jego uwagę. Uniósł nieco wyżej podbródek, obserwując w milczeniu jak twarz srebrnookiego ponownie się do niego zbliża, choć nie miał najmniejszych wątpliwości że nie mieli czasu na podobną zabawę, która miała miejsce jeszcze kilka minut temu. Obaj zdawali sobie z tego sprawę, co Ryan dodatkowo potwierdził własnymi słowami.
Właśnie dlatego nie odpowiedział na jego pocałunek.
Trwał po prostu nieruchomo wyraźnie nie chcąc kusić losu, nim w końcu odepchnął się nieznacznie plecami od drzwi z cichym westchnięciem.
Powiedz to naszemu szefowi, hm? — uniósł jedną z brwi ku górze, nawiązując do ich rozstrzelonego grafiku. Jakby nie patrzeć to właśnie on najmocniej krzyżował im zawsze plany. Gdy Woolfe brał zmianę dzienną, Jay dostawał noc. Gdy to on miał noc - Jay dostawał dzień. Zupełnie jakby podświadomie ktoś wiecznie ich rozdzielał i trzymał od siebie z daleka. Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w istocie była to jedynie cena kompetencji ich obojga.
Zerknął powoli w dół, przesuwając po nim wzrokiem w ostatnim geście, nim mokry ogon nie wcisnął się w jego dłoń, by zwrócić na siebie uwagę.
Chodźmy, Woolfe.
Do później, Jay — powiedział miękko, kładąc dłoń na jego dłoni, gdy otworzył drzwi jego pokoju, skutecznie wypuszczając ich na zewnątrz. Zgarnął jeszcze swoją torbę i od razu skierował swoje kroki do kuchni, by złapać leżący na blacie telefon. Nie rozglądając się już na boki, wsunął w przedpokoju buty na nogi i głośniejszym głosem zakomunikował:
Idę do pracy, cześć Dean. Odzywaj się! — nim drzwi wejściowe trzasnęły za nim cicho, a odgłos kroków na schodach został całkowicie stłumiony przez grube drewno.
Zapomniał, że zostawił na stoliku kawę.

zt.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Powiedz to naszemu szefowi, hm?”
Powiem ― zapewnił i w tej jednej chwili wypowiedzenie tych słów mogło okazać się największym błędem, jaki Winchester popełnił w swoim życiu. Ich szef z pewnością byłby dość skonsternowany, gdyby przyszło mu usłyszeć, że złotooki musi mieć dla niego więcej czasu, a praca w restauracji skutecznie pochłania jego większość. Znając Jay'a nie forma przekazu nie robiłaby mu żadnej różnicy – zarówno jak mógł być bardzo bezpośredni, tak równie dobrze mógł po prostu skłamać w na tyle wiarygodny sposób, że pracodawca nawet nie próbowałby doszukiwać się w tym podstępu. Chociaż szarooki może nie należał do najbardziej przyjemnych i wiecznie uśmiechniętych pracowników, jego umiejętności i zaradność czyniły go godnym zaufania.
Słysząc pożegnanie, mimowolnie wycofał się do tyłu, odczekując chwilę po tym jak Woolfe wyszedł z pokoju. Wciągając głębszy oddech przez nos, rozmasował kark ręką, zaraz poprawiając materiał, który przysłaniał jego szyję przed wzrokiem Deana, o którego obecności przypomniał mu szykujący się do wyjścia Starr i wreszcie wyszedł z sypialni, zgarnąwszy wcześniej swoje okulary, które od razu wsunął na nos.
Na razie, Riley! Dam znać, gdybym musiał wyjeżdżać wcześniej ― krzyknął za chłopakiem, w duchu mając szczerą nadzieję na to, że jeszcze dziś się zobaczą. ― Z ręką wszystko w porządku? ― spytał, unosząc pytający wzrok na bratanka. Zadał to pytanie dopiero, gdy drzwi do apartamentu zatrzasnęły się za Thatcherem, jakby założył, że Grimshaw nie byłby szczery, gdyby przyszło mu odpowiadać w obecności przyjaciela, który się o niego martwił. Nie było jednak żadnej gwarancji, że to własnie z nim ciemnowłosy będzie szczery.
Jasne ― odpowiedział bez zastanowienia, podnosząc kubek z niedopitą kawą ze stołu. Nawet nie spojrzał w stronę mężczyzny, skupiając się na posprzątaniu ze stołu. Kilka dokumentów nadal czekało na uzupełnienie, jednak tym razem nie zamierzał siedzieć nad nimi sam.
Po prostu trochę wam to zajęło.
Jay przeniósł pozbawione wyrazu spojrzenie na swojego wujka. Nie wydawał się być zaskoczony jego spostrzeżeniem, nie wyglądał też na kogoś, kto miał coś do ukrycia. Dean z kolei niemalże na pewno niczego nie podejrzewał – szarooki nie musiał dokonywać wnikliwych obserwacji, by dostrzec na jego obliczu zmartwienie. Nie mógł wiedzieć, że opatrywanie rany nie zajęło im nawet jednej trzeciej czasu, który spędzili w jego sypialni.
Winchester nie mógł odpuścić sobie wykładu o uważaniu na siebie. Wczuł się po tym, jak powiedziałeś, że nadawałby się na lekarza ― kłamstwo z lekkością przeszło mu przez gardło, a – co więcej – Dean był skłonny uwierzyć w nadopiekuńczość Starra. Nawet nie brał pod uwagę, że mógł go przeceniać, ale w końcu był on jedyną osobą, która już od dziecka stała u boku Ryana. Takie relacje same w sobie były nadzwyczajne.
Po co ja pytałem ― zaśmiał się pod nosem, podnosząc się z wolna z kanapy. Zgarnął ze stołu pusty kubek i tablet, który stanowił jego niezbędne źródło informacji przy pracy. ― W takim razie powiedz mi, na czym wczoraj skończyłeś.

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Wczesnym południem Dean przygotował się do wyjścia i opuścił apartament, nie mogąc powstrzymać się od narzekania, że już kolejny raz nie może posiedzieć w Vancouver, mając przy tym absolutny spokój. Szarooki jak zwykle cierpliwie znosił słowotok stryja, który w takich chwilach nawet nie zauważał, że młodzieniec w ogóle nie udzielał mu odpowiedzi – liczyło się w końcu to, że miał przed sobą jakąś znajomą twarz, a ta przynajmniej udawała, że słucha. Niemniej jednak, gdy mężczyzna opuścił mieszkanie, szatyn potrafił docenić ciszę, jaka w nim zapanowała. Jedynie od czasu do czasu słyszał ciche uderzanie pazurów o podłogę. Scar czuł się znacznie swobodniej, gdy w apartamencie znajdował się tylko jego właściciel, choć jeszcze nie zdawał sobie sprawy, że już niedługo znów mieli zawitać tu niechciani przez niego goście.
Grimshaw zerknął za zegarek, nie zamierzając zabawić w domu za długo. Musiał wybrać się do apteki, a przy okazji planował przejść się po mieście i – kto wie – może znów zajść aż pod samą restaurację? Czasu miał na pęczki.

___z/t.
avatar
Mistrz Gry
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Paź 20, 2017 10:32 pm

STRÓŻ PRAWA
Poziom trudności: Trudny
Wymagane umiejętności:
Samoobrona poziom SSS LUB Perswazja poziom SSS LUB Sprint poziom SSS LUB Sztuki walki poziom SSS
Występowanie: Wszystkie tereny Vancouver

Postrach wszystkich bandziorów z miasta i jego okolic. Podejrzliwy i wścibski do granic możliwości – gdy tylko wyrusza na patrol, jest skłonny prześwietlić dokładnie każdego, kto swoim dziwnym zachowaniem przyciągnie jego uwagę. Porządek musi być, a jeśli naraziłeś się temu panu – bądź pani, bo i takie się zdarzają – bądź pewny, że podczas przesłuchania nie zostanie na tobie ani jedna sucha nitka. Niełatwo jest oszukać stróżów prawa, jak i niełatwo jest poradzić sobie z ich umiejętnościami, choć niewątpliwie w starciu z nimi trzeba posiadać cholernie dobre umiejętności walki, być szybszym albo po prostu znać się na odwracaniu kota ogonem, zwiększając tym samym szanse na przechytrzenie ich i ocalenie swojej własnej dupy przed niechcianym aresztem.


Pukanie do drzwi bez wątpienia zwróciło na siebie uwagę nie tylko samego właściciela, ale i jego czujnego psa. Nie miało nic wspólnego z niewinnym drapaniem, często spotykanym wśród sąsiadów, którzy niepewnie postanawiają odwiedzić innych, by zapytać o szklankę cukru. Dwóch funkcjonariuszy policji stało przed drzwiami spoglądając na siebie krótko, nim jeden z nich odezwał się donośnym głosem:
Ryan Grimshaw? Policja. Powiadomiono nas o chęci złożenia zeznań. Proszę o zabranie najpotrzebniejszych przedmiotów i udanie się z nami na posterunek — wyglądało na to, że nie zamierzali czekać. Nie wykonali jednak żadnych agresywnych ruchów, wyraźnie nie zamierzając wdzierać się do środka.
Nie powinno też nikogo dziwić, że ochroniarze przepuścili ich bez najmniejszego zapytania, gdy nawet teraz jeden z nich stał z wyciągniętą przed siebie odznaką, która stanowiła doskonały dowód na to, że nie byli wyłącznie podstawionymi fałszywkami. Trzymał ją w odpowiedni sposób, by umożliwić Ryanowi ewentualne zidentyfikowanie jej przez wizjer. Niektóre nawyki były wyrobione na tyle głęboko, by nawet nie próbowali się ich pozbyć.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Paź 20, 2017 10:54 pm
Ostrzegawcze szczeknięcie psa bez wątpienia zaalarmowało policjantów, że wdarcie się na teren mieszkania mogło zakończyć się starciem z psem, który zdecydowanie nie brzmiał, jak niegroźna, futrzana kulka na krótkich łapach. Dotychczas leżący na swoim posłaniu Scar, instynktownie zerwał się z miejsca, kierując swój pysk w stronę drzwi wejściowych, jakby chciał dać właścicielowi do zrozumienia, że zagrożenie czaiło się właśnie tam.
Był to zbędny trud.
Leżeć ― polecił dobermanowi, który nie był w stanie oprzeć się zdecydowaniu w głosie ciemnowłosego. Grimshaw już od dłuższego czasu wiedział, że może spodziewać się wizyty w swoim domu. Mimo że był skłonny samodzielnie udać się na komisariat, nie widział przeszkód, by policja stawiła się w jego domu. Ktoś i tak znał już jego dane, co samo w sobie sprawiło, że kiedy w apartamencie rozległo się głośne pukanie policjantów, szarooki nie czuł już żadnej różnicy.
Wyłączywszy telewizor, chwycił za leżący na stole telefon – to on był jednym z kluczowych przedmiotów, które od samego początku zamierzał ze sobą zabrać. Nie wiedział, na ile policja miała uznać zebrane dowody za istotne w sprawie, ale na pewno nie były one czymś, co można było od tak zignorować. Będąc przed drzwiami, sprawnie naciągnął na nogi buty i nałożył na siebie kurtkę, w której spoczywał portfel ze wszystkimi dokumentami. Mężczyźni przed drzwiami nie musieli zbyt długo czekać, nim ujrzeli go w pełnej gotowości.
Nie zamierzał stawiać oporu. Nikt nie musiał ciągnąć go za sobą wbrew jego woli. Nie był winny ani nie czuł się winny.
Zakończ tę farsę, Jay.
Zamknął za sobą drzwi i jedynie z czystej formalności skinął głową ku dwójce policjantów, czekając na dalsze instrukcje.
avatar
Mistrz Gry
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Paź 20, 2017 11:36 pm
Policjanci czekali cierpliwie pod drzwiami, nie wykonując żadnych zbędnych ruchów. Już samo szczekanie psa, które zaraz umilkło, dało im do zrozumienia, że właściciel mieszkania znajdował się w swoim mieszkaniu. Według cynku który dostali, właśnie tu mieli go znaleźć, spodziewali się jednak przeróżnych opcji. Niejednokrotnie najpierw zgłaszano im kandydata do przesłuchania, a po udaniu się na miejsce, dowiadywali się, że zdążył się zwinąć przed ich przybyciem, bądź wyskoczyć przez okno.
Z tą różnicą, że przy tej wysokości, byłby to bez wątpienia ostatni lot chłopaka. Druga Monica nie była im zdecydowanie w tym momencie potrzebna. Śmierć dziewczyny wystarczająco targnęła całym miastem, co doskonale pokazywały wieczne wiadomości na jej temat w telewizji, czy nadal skandujący na ulicach protestujący.
Całe szczęście Ryan Grimshaw dość prędko znalazł się w zasięgu ich wzroku. Dopiero wtedy policjant z wyciągniętą przed siebie odznaką schował ją do kieszeni i zmierzył go wzrokiem od góry do dołu.
Żadnych niebezpiecznych przedmiotów? Noże, broń i tak dalej zostaw w domu — poinformował go spokojnym tonem kiwając na niego głową. Gdy tylko ruszyli zamknęli go w dość tradycyjnym szyku:
> policjant z przodu - świadek - policjant za nim.
Gdy znaleźli się na zewnątrz otworzyli mu drzwi do radiowozu. Nie dało się ukryć, że całe to wydarzenie przykuło wzrok kilku przechodzących nieopodal ludzi, którzy wyraźnie liczyli na sensację. Dopiero gdy ich wzrok padał na nieskute nadgarstki chłopaka, robili wyjątkowo zawiedzioną minę i udawali się w swoim kierunku.
Nici z mordercy na okładkach gazet.

zt. [Ryan + Policjanci]
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nigdy nie doceniał tutejszej windy. Właściwie wielokrotnie korzystał ze schodów nieszczególnie przejmując się tym nazbyt długim, męczącym spacerem który inni otwarcie nazywali katorgą i masochizmem. Wysiłek fizyczny był dla niego zbawieniem. Pozwalał mu oczyścić umysł z wszelkich natrętnych myśli i skupić się wyłącznie na kolejnych stawianych na stopniach krokach, które początkowo zapierały mu momentami dech w piersiach. Z czasem nawet one zniknęły, gdy przyzwyczaił ciało do tego drobnego rytuału i przestał odczuwać jakiekolwiek większe skutki uboczne swojego drobnego hobby.
Teraz jednak, gdy nawet wejście do holu po zaledwie trzech schodkach stanowiło nie lada wyzwanie, nie zamierzał ich używać. Szedł - a może raczej próbował iść - nie wydając z siebie absolutnie żadnych dźwięków. Jego twarz również zdawała się przypominać niewzruszony niczym głaz, na którym czas nie zdołał wyżłobić żadnego konkretnego wzoru. Wystarczyło jednak najmniejsze drgnięcie, by ból uderzał w jego stopę, posyłając całe setki rażących prądów przez całe jego ciało.
Doskonały poziom aktorstwa.
Kto by pomyślał?
Powinieneś po prostu powiedzieć, że boli. Z pewnością by zwolnił.
Tsk. Potrafisz robić cokolwiek innego poza sprawianiem kłopotów?
Co za bezczelność!
Przycisk, przycisk, wciśnij przycisk.
Spójrz tylko jak wolno jedzie. Może jednak pójdziesz schodami?
Niech pobiegnie, to tylko skręcona kostka.
Możesz się już puścić, dasz radę iść sam.
Nie, nie. Trzymaj się go kurczowo. Pamiętasz co powiedział lekarz?
Przycisk, przycisk, wciśnij przycisk.
Uniósł zupełnie nieświadomie prawą dłoń, zaraz zaciskając zęby na swojej wardze, by powstrzymać syk bólu. Sam nie wiedział dlaczego poddał się namowom i postanowił podjąć debilną próbę wciśnięcia tego cholernego przycisku. Opuścił powoli dłoń na poprzednie miejsce i podskoczył nieznacznie w miejscu, by stanąć w bardziej stabilny sposób stopą na ziemi. Z każdą minutą, gdy jechali taksówką głosy, które z początku objawiały się w szpitalu wyłącznie w formie pojedynczych zdań, teraz przypominały przekrzykujący się chór. Cały czas pamiętał jednak słowa Jaya, które wypowiedział do niego w szpitalu i uparcie trzymał gębę zamkniętą na kłódkę, nie odpowiadając w żaden sposób na ich zaczepki, choć naprawdę przyłapywał samego siebie na niezmiernej ochocie konwersacji.
Winda w końcu zjechała na dół.
Wejście do środka.
Wciśnięcie przycisku.
Wjazd na górę.
Wyjście na korytarz.
Wejście do mieszkania.
Czekał na charakterystyczny stukot pazurów Scara, który miał wpaść do przedpokoju, by przywitać swojego właściciela. Na merdanie jego krótkiego ogona, które mimo niechęci zwierzęcia do Winchestera nadal rozbudzało w nim ciepłe uczucia. Nim jednak skupił na tym całą swoją uwagę, oparł się ciężko plecami o ścianę tuż po przekroczeniu progu, rezygnując tym samym z podpory, jaką oferował mu Jay. Lewa ręką, którą do tej pory obejmował jego barki, wyraźnie zdrętwiała od nie do końca wygodnej pozycji, poruszał więc kilka razy palcami dłoni, nim złote spojrzenie zatrzymało się na twarzy srebrnookiego. Opuszki palców przemknęły ponownie po jego policzku, gdy odepchnął się nieznacznie plecami od ściany. Zsunął wzrok na jego usta, zaraz odwracając spojrzenie w bok.
Skrzywił się wyraźnie, tym razem nawet nie próbując tego ukrywać, gdy bandaż owinięty wokół jego głowy zaczął dawać mu się we znaki. Podrapał ostrożnie skórę pod nim palcami i przesunął odpowiednio kosmyki włosów, by ułożyć je w nieco bardziej dogodnej pozycji. Dłoń przesunęła się w stronę jednego z siniaków na twarzy. Choć miał wielokrotną okazję, by przyjrzeć mu się podczas wędrówek po korytarzu, za każdym razem gdy w zasięgu jego wzroku znajdywało się coś co jakkolwiek odbijało jego odbicie, momentalnie zaciskał powieki. Ten jeden odruch pozostawał w nim niezmienny. Tak samo mocny co wcześniej. Nic dziwnego, że oprócz dyskomfortu, nie był w stanie w pełni określić jak okropnie wyglądał w tym momencie. To z kolei skutecznie sprawiało, że automatycznie odwracał się tak, by Jay miał wgląd wyłącznie na lewą część jego twarzy.
Niezależnie od tego jakie myśli krążyły właśnie w jego głowie, jak i tego jakie sceny właśnie scenariusze właśnie odtwarzał w niej raz po raz z srebrnookim u boku, głęboko zakorzenione zażenowanie spowodowane własnym wyglądem skutecznie uniemożliwiło mu wykonanie jakiegokolwiek kroku do przodu.
Po prostu to zrób.
Przyciśnij go do tej ściany chłopcze.
Powinien wyrzucić cię na bruk.
Nadal nie rozumiem dlaczego właściwie mieszkasz w jego mieszkaniu?
Dziwne...
Nie dasz rady nawet sam zdjąć butów? Przykre.
No dalej. Deana raczej nie ma już w domu.
Nadchodzi czworonożny strażnik.
Wiesz, że tego chcesz.
Muszę wziąć leki — odezwał się po raz pierwszy od momentu opuszczenia szpitala. Być może nieco zbyt głośno jak na ciszę panującą w domu, lecz nieustannie próbujące zagłuszyć się wzajemnie głosy, skutecznie przyprawiały go o ból głowy. Dopiero gdy się odezwał ucichły nieznacznie, szepcąc coś jedynie niepokojąco w tle.
Im szybciej, tym lepiej. Nie brałem ich od wczoraj. Nie jestem pewien czy zwykła dawka zadziała, może powinienem skontaktować się z... — urwał gwałtownie zdanie, ściągając brwi w wyraźnym uczuciu dyskomfortu. Jego terapeuta. Spotykał się z nim przecież od dłuższego czasu. Znał go. Znał jego imię.
Więc dlaczego nie potrafił go sobie przypomnieć?
Frustracja i zagubienie odbiły się momentalnie na jego twarzy, którą skrył częściowo przed wzrokiem Ryana pod obszerną grzywką, która opadła na jego oczy wraz z opuszczeniem podbródka.

J a k . m i a ł . n a . i m i ę . j e g o . t e r a p e u t a?
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach