Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Nic się nie dzieje" ze strony Grimshawa było w jego ustach równie wiarygodne co "postanowiłem zostać zakonnicą". Znał go na tyle długo, by doskonale wiedział, że w podobnych sytuacjach nie mógł mu do końca ufać. Nie była to do końca wina jego upartości czy chęci zgrywania twardziela. Miał po prostu wrażenie, że odczuwanie bólu przez srebrnookiego było na tak niewyobrażalnym poziomie, by często nie identyfikował drażniącego uczucia jako coś, co może grozić jego życiu.
Nawet jeśli rana, którą miał na dłoni się do nich nie zaliczała, nie zmieniało to faktu że nie mógł pozwolić, by bezsensownie się rozpaskudziła. Znał zbyt wiele możliwych, nieprzyjemnych scenariuszy by na to pozwolić. Szedł jednak w milczeniu nie odzywając się ani słowem podczas całej trasy do domu. Obserwował z niejakim znudzeniem pijanych ludzi przekrzywiających się nieświadomie na swoich siedzeniach w autobusie, zaraz przenosząc wzrok na widok za szybami.
Dopiero, gdy znaleźli się przed drzwiami domu, wyciągnął z kieszeni klucze by przekręcić zamek i wszedł do środka. Był pewien, że Scar już na nich czekał. Jak bardzo musiał się zawieść, widząc że to właśnie Woolfe, a nie jego właściciel, jako pierwszy przekroczył próg domu. Zsunął buty i odwiesił kurtkę, zawieszając wzrok na jeszcze jednym dobrze znanym mu obuwiu.
Gdzieś w środku momentalnie odczuł ulgę, ale i następujące po niej... rozczarowanie? Skarcił się w myślach, zaraz zwracając w stronę Grimshawa.
Jadłeś coś? — zapytał, podwijając rękawy szarej bluzy do łokci. Sam nie był jakoś szczególnie głodny, jeśli jednak ciemnowłosy zamierzał coś jeszcze jeść, zapewne złotooki postanowi się do niego przyłączyć.
Zostawię u ciebie rzeczy — poinformował go krótko. Za każdym razem, gdy Dean wracał do domu, Riley momentalnie przerzucał się na kanapę, by nie sprawiać żadnych kłopotów. Taką umowę mieli od samego początku, a wymusił ją właśnie nie kto inny jak sam Winchester. Nawet jeśli na co dzień trzymał swoje rzeczy w pokoju wuja Ryana, tym razem nie chciał go budzić. Nic dziwnego, że skierował swoje kroki do sypialni ciemnowłosego, by postawić torbę z ubraniami do pracy po lewej stronie od drzwi. Nie wchodził głębiej. Nie miał w tym momencie takiej potrzeby i nie chciał naruszać zbyt mocno prywatności przyjaciela.
No właśnie.
Przyjaciela?
Mętlik w jego głowie nie malał pomimo upływu czasu. Jakkolwiek na to nie patrzeć, przyjaciół się nie całuje. A już na pewno nie w taki sposób. Sprawa była jednak zdecydowanie zbyt świeża, by miał zamiar ją rozgrzebywać. Nadal jeszcze nie do końca docierały do niego wszystkie wydarzenia z zaułka, choć paradoksalnie (jak na złość) nieustannie pojawiały się przed jego oczami na nowo. Uniósł dłoń do twarzy, pocierając nieznacznie jeden z policzków, gdy poczuł napływające do nich ciepło.
Uspokój się, Woolfe.
Zamknął na chwilę oczy, by zaraz je otworzyć i wyjść z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Momentalnie skierował swoje kroki do kuchni i rozejrzał się, by zlokalizować Ryana wzrokiem. Jeśli sądził, że uda mu się uciec przed rutynową kontrolą od Rileya, jeszcze nie wiedział jak bardzo się mylił.
Wszystko wskazywało zresztą na to, by póki co nie zamierzał opuszczać mieszkania, by faktycznie przespać się w hotelu, nawet jeśli początkowo właśnie taki był jego zamysł. Ciężko było jednak by odczytał w tym momencie cokolwiek z jego twarzy. Dość sprawnie przybrał najbardziej neutralną mimikę jaką tylko potrafił, byle nie zdradzić, że w środku nie był nawet w najmniejszym stopniu tak spokojny, na jakiego właśnie się kreował. Mimo to ciepła nuta w złotych oczach bez wątpienia wskazywała na to, że Winchester był w dobrym humorze, nawet jeśli trzy przeróżne sprawy nieustannie zaprzątały mu myśli.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Można było się spodziewać, że Scar zostanie zwabiony pod drzwi już za sprawą kroków, które rozległy się na korytarzu. Niemalże od razu podniósł się ze swojego posłania i przeparadował przez salon, stukając leniwie pazurami o panele i nie bacząc przy tym na śpiącego na kanapie Deana, który właśnie wydał z siebie pełen protestu pomruk, jednak zamiast obudzić się, przekręcił się na drugi bok, zwracając twarzą do miękkiego oparcia. Przytulony do poduszki, bynajmniej nie sprawdzał się w roli mężczyzny w średnim wieku, jednak po późnym powrocie z delegacji nie można było mu mieć tego za złe. Jak i tego, że w przeciwieństwie do dobermana nie zareagował na otwierające się drzwi do apartamentu.
Z początku krótki ogon poruszał się miarowo, jakby czworonóg wyczuł, że za moment zobaczy właściciela. Uszy sterczały, a nos z zainteresowaniem próbował wychwycić zapachy zza drzwi. Całe radosne wrażenie spłynęło z niego, gdy w drzwiach zawitał Winchester, a jakby zniechęcone – „Och, to tylko ty” – parsknięcie wyrwało się z jego pyska. Jego rozczarowanie nie trwało długo, gdy tuż za złotookim pojawił się Grimshaw, a pies niemalże od razu przecisnął łeb między ścianą a nogą Thatchera, trącając łapą łydkę szarookiego i patrząc na niego tak, jakby upłynęły wieki, odkąd widział go ostatnim razem.
Psy.
Przedsionek może i nie był ciasny, ale dwie i pół osoby to już tłumy. Jay przesunął palcami po psim karku, a potem klepnął go w bok, jak zawsze kiedy stawał się zbyt nachalny – na szczęście nie na tyle, by skakać z radości, czego zdążył się już oduczyć. Zaraz po tym posłał go na miejsce, a kiedy zrzucił kurtkę i zaczął ściągać z siebie buty, zauważył dodatkową parę na podłodze, choć nie sprawiły one, że poczuł się rozczarowany, a raczej przeszło mu przez myśl, że jego krewny nie zapowiedział tej wizyty, co robił w większości przypadków, choć z drugiej strony nie musiał informować, że wraca do swojego domu.
„Jadłeś coś?”
Ustawił trampki pod ścianą i wyprostował się, rozmasowując kciukiem wnętrze lewej dłoni, choć unikał przy tym napierania na zszytą ranę.
Nie. Zrobię śniadanie ― rzucił, jakby już uprzedzał fakty. Zresztą obecność starszego Grimshawa w domu i tak wiązała się z tym, że koniec końców miał poprosić o coś do jedzenia albo sam podjąć się gotowania, co – jak można się było spodziewać – nie było najmocniejszą stroną zamożnego biznesmena, który mógł sobie pozwolić na pobyt w restauracjach każdego dnia. Riley na szczęście nie musiał przekonywać się o tym na własnej skórze, choć znając go pewnie pochłonąłby nawet danie, które równie dobrze mogłoby zostać zastąpione kawałkiem węgla na talerzu i nie powiedziałby ani słowa.
Tym się właśnie różnicie, Jay. Szkoda byłoby niszczyć kogoś tak dobrego.
Zaraz mimowolnie wzruszył barkami, jakby było mu wszystko jedno, w którym miejscu zostawia swoje rzeczy. Zresztą przez tyle lat zdążył już przywyknąć do tego, że kiedy jego wujek wracał do apartamentu, Starr od razu zacierał wszelkie ślady obecności w jego pokoju, mimo że mężczyzna był na tyle ugodowy, że mógł spać na kanapie, na której w półmroku pod kocem rysowała się jego sylwetka. Salon nie był najprzyjemniejszym miejscem do spania, biorąc pod uwagę, że od kuchni i jadalni nie dzieliła go żadna ściana, ale z drugiej strony kupując to miejsce, nie przewidział, że przyjdzie mu zająć się swoim bratankiem, a w pakiecie otrzyma też drugiego syna.
Bezgłośnie przeszedł przez salon, zatrzymując się obok stołu, na którym leżało kilka rozrzuconych papierów, którymi drugi ciemnowłosy najpewniej zajmował się jeszcze przed snem. Chociaż w apartamencie było ciemno, mężczyzna zostawił lekko uchyloną żaluzję na linii kuchni. Gdy Riley przenosił swoje rzeczy, Ryan złapał za leżący obok długopis i dopisał coś w odpowiedniej rubryce, kopiując charakter pisma stryja.
Gdy oderwał się od czytania, podniósł głowę od razu namierzając przyglądającego się mu Winchestera, jednak zaraz obejrzał się za siebie, gdy z kanapy dobiegł ich dźwięk poruszenia, któremu zawtórowało głośne ziewnięcie. Chociaż Dean zdążył podnieść się do siadu, jeszcze przez chwilę trwał z zamkniętymi oczami, jakby nie były w stanie się rozkleić. Z roztrzepanymi, ciemnymi włosami, które gdzieniegdzie przyprószyła już siwizna, i w luźnej koszulce stanowił dość niecodzienny dla wielu obraz, biorąc pod uwagę, że dla ludzi zawsze był pełnym klasy prezesem w drogich garniturach. Gdy uchylił powieki, światu ukazały się jasne tęczówki, które w przeciwieństwie do tych należących do Ryana, miały znacznie przyjemniejsze spojrzenie. Senność jeszcze nie zdążyła zniknąć z nich do samego końca, ale na twarzy mężczyzny już zagościł uśmiech, mimo że to właśnie ich krzątanina koniec końców wyrwała go z łóżka.
Cześć wam ― rzucił mrukliwie, zaraz pocierając twarz rękami, jakby przypomniał sobie, że powinien doprowadzić się do względnego porządku. ― Wiem, że nie zadzwoniłem, ale wyleciało mi z głowy. Nie spałem chyba całe wieeeeeeki ― ostatnie słowo przeplotło się z kolejnym ziewnięciem. Nie zaskoczyło go, że Jay kiwnął jedynie głową, gdy przechodził do kuchni. ― A co u was? Ciężka noc?
Mimo że przez cały czas zwracał się do obojgu, wiedział, że to Thatcher był jego ostatnią nadzieją, jeśli chodziło o rozbudowaną konwersację.
Nawet nie zdajesz sobie sprawy... ― wymruczał ledwo słyszalnie pod nosem, gdy zwrócony plecami otwierał lodówkę. Nie było szansy na to, by Dean go usłyszał. Za to prefekt, od którego dzieliła go nie aż tak duża odległość, nie miał już takiego szczęścia.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Nie. Zrobię śniadanie."
Jakby nie patrzeć, śniadanie o drugiej w nocy, było w ich przypadku czymś całkowicie normalnym. Ciężko było się dziwić przy takim trybie życia jaki prowadzili. Choć początkowo miał zamiar sam zająć się przygotowaniem posiłku, na propozycję Jaya momentalnie zrezygnował. Skinął jedynie głową, nie zamierzając z nim walczyć o miejsce w kuchni. Nawet jeśli początkowo jego plany wyglądały zupełnie inaczej. Jakby nie patrzeć, jeszcze przez zaczęciem wszelkich przygotowań, chciał opatrzyć jego dłoń. Lecz nawet tę czynność skutecznie zrujnował zarys sylwetki przykrytej kocem na kanapie. Westchnął cicho, kręcąc na boki głową. Niezależnie od tego ile razy upierał się przy swoim, gdy tylko Dean wyczuwał okazję i tak próbował wszystkiego, by zmusić Rileya do snu w sypialni.
Niektórzy upartość mają we krwi.
Z drugiej strony - kto to mówił?
Po zostawieniu swoich rzeczy, momentalnie dostrzegł Ryana z długopisem w dłoni. Nie odezwał się ani słowem, jakby nie patrzeć przypominanie mu, że miał robić zupełnie co innego, gdy zajmował się ważniejszymi sprawami było zdecydowanie nie na miejscu.
Ziewnięcie odwróciło jego uwagę.
Obrócił się w tamtym kierunku, obserwując jak Dean powoli podnosi się z kanapy. Za każdym razem, gdy widział go w tym stanie, wyobrażał sobie jak ciężkie musiało być dobudzenie go w czasach szkolnych. Wielokrotne nawoływanie jego imienia, ściąganie z niego kołdry i cichy protestujący jęk, który przedłużał się z każdą sekundą, gdy upierdliwość drugiej osoby nijak nie ustawała. Wizja ta bawiła go za każdym razem na tyle, by odbijała się nieznacznie w jego złotych oczach.
Dobrze było wiedzieć, że choć jedna osoba w tym domu lubiła spać, nawet jeśli nie miała ku temu większych szans przy swoim trybie pracy.
Cześć Dean — rzucił spokojnie znad blatu, o który opierał się własnie łokciami, postukując palcami w gładką powierzchnię.
"Nawet nie zdajesz sobie sprawy..."
Obrócił głowę w stronę Grimshawa wydając z siebie ciche 'tsk', kiedy jednak znów patrzył na jego wuja, na jego twarzy malował się nieznaczny uśmiech.
Nocna zmiana. Jay z jakiegoś powodu miał dzisiaj wyjątkowo dobry dzień i postanowił mnie odebrać. Też jestem w szoku — zaśmiał się krótko, nawet nie patrząc w stronę szarookiego. W tym momencie Woolfe był całkowicie bezużyteczny, biorąc pod uwagę fakt, że i tak to Ryan przygotowywał posiłek.
Wybacz, że cię obudziliśmy. Ale dlaczego nie śpisz u siebie? — oczywiście, że to pytanie musiało paść. Dean za każdym razem próbował je obejść, a Riley z upartością godną osła przywoływał je na nowo, zdecydowanie nie zamierzając mu odpuścić. Zwłaszcza, że w sytuacji, gdy wracali o tak późnej godzinie, dużo łatwiej było spać w jednym z zamkniętych pokoi, do których dźwięki nie docierały aż tak mocno, jak do salonu.
Jego wzrok mimowolnie powędrował w kierunku łazienki, na której zawiesił na chwilę spojrzenie. Po tak wielu godzinach pracy, nie marzył o niczym innym jak wejściu pod letni prysznic i spłukaniu z siebie wszystkiego po całym męczącym dniu. Nawet jeśli jego mięśnie już dawno zdążyły się przyzwyczaić do nieustannego chodzenia i noszenia różnych rzeczy, ciężko było mu odmówić sobie podobnej przyjemności.
Zaraz ponownie spojrzał jednak na Deana, zupełnie jakby jego obecność i rozmowa z nim wskakiwała na wyższą pozycję, zyskując miano priorytetowej, skutecznie odsuwając tym samym kąpiel na dalszy plan.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Zerknął z ukosa na Winchestera, gdy krótki syk wyrwał się z jego ust. Nic w wyrazie jego twarzy nie wskazywało na to, by poczuł się źle, gdy nie spodobał mu się ten komentarz. W swoim odczuciu powiedział tylko samą prawdę, ale nie było mowy, by podzielił się z drugim Grimshawem jakimikolwiek szczegółami. Po pierwsze dlatego, że nie wiele mówił, a po drugie – nawet nie wiedział, co dokładnie miałby powiedzieć mu na ten temat.
„Jay z jakiegoś powodu miał dzisiaj wyjątkowo dobry dzień...”
Miałeś dobry dzień?
Nie był pewien, czy te słowa dobrze opisywały powód, dla którego znalazł się pod restauracją i – jak sam to ujął – zamierzał dopilnować, by Winchester wrócił do domu. Właściwie był skłonny stwierdzić, że nie kierowały nim żadne pozytywne odczucia, o czym przypomniał sobie, gdy jego wzrok mimowolnie zahaczył o szafkę pod zlewem, gdzie w koszu na śmieci spoczywał główny powód jego decyzji, choć teraz myśl o zakrwawionym nożu pozostawiała po sobie całkowicie neutralne odczucia, jakby to, co stało się później, kompletnie zmieniło postać rzeczy.
Przesunął końcówką języka po dolnej wardze, zanim zatrzasnął lodówkę, zwracając się przodem do blatu, o który opierał się Riley, dzięki czemu sam miał teraz doskonały widok na rozciągniętą w zaskoczeniu twarz Deana, wyglądającego tak, jakby właśnie się przesłyszał. W pierwszym momencie nie powiedział nic, jakby czekał aż szarooki jakkolwiek zaneguje ten fakt, ale on milczał, wykładając na blat wszystkie potrzebne składniki, do których zaraz dołączyło kilka naczyń. Wyglądało na to, że dzisiejsze menu przewidywało omlet.
Ktoś za mocno mu przyw-- To znaczy, miło to słyszeć ― zarechotał pod nosem, nieco zażenowany, drapiąc się w tył głowy. Oczywiście nie miał nic złego na myśli, ale nie można było mu się dziwić, że przez te wszystkie lata, podczas których nie uświadczył ani jednego uśmiechu i niczego, co wskazywałoby na radość u szatyna, raczej wątpił, by ten miewał jakieś dobre dni. Z drugiej strony nigdy nie wymagał od niego bycia rozentuzjazmowanym młodzieńcem po tym, ile zdążył już przeżyć. ― Daj spokój. Wystarczy, że położę się znowu i zasnę jak dziecko. ― Machnął ręką, zbywając jego poczucie winy. ― Widzę, że nigdy ze mnie nie zejdziesz. Już to przerabialiśmy, Riley. ― Wywrócił oczami, racząc go swoim marudnym tonem. Faktycznie to przerabiali i ostatecznie Dean przystał na warunki upartego Thatchera, jednak istniała jedna niepisana zasada, której mężczyzna zamierzał się trzymać. ― Nie umniejszaj mojej gościnności. Możesz być ugodowy pod każdym względem, ale gdy twoje rzeczy znajdują się w sypialni, którą ci udostępniłem, źle wyglądałoby, gdybyś mnie tam zastał ― wyjaśnił, chwytając ręką za brzeg miękkiego koca, który zaraz odrzucił na bok, niechętnie podnosząc się z kanapy. Rozprostował się, napierając rękami na lędźwie, które potarł palcami.
Jesz? ― rzucił w stronę Grimshawa, bez słowa podsuwając paczki z serem i szynką w stronę prefekta. Wyglądało na to, że niezupełnie miał się dziś na nic nie przydać, a skoro stał obok, mógł przynajmniej zająć się krojeniem.
Odpuszczę. Posiedzę z wami chwilę i kładę się z powrotem. ― Zajmując miejsce na taborecie po przeciwnej stronie blatu, jedną ręką potarł zmęczone oczy, a drugą niedbale wskazał kciukiem za siebie, jakby nie miał najmniejszego zamiaru rezygnować tej nocy z kanapy. Wsparł łokcie o blat i opuścił wzrok na wszystko, co już niebawem miało zostać złożone w jedną – nie wątpił, że bardzo smaczną – potrawę. Gdy nagle wyprostował się, jak rażony prądem. ― Cholera! Co ci się stało? ― Dopiero teraz zauważył opatrunek na ręce swojego bratanka. Śladów po bójce na jego twarzy już nawet nie komentował, jakby – z bólem serca – zdążył przywyknąć do tego, że siłą rzeczy Ryan od zawsze pakował się w kłopoty i to się nie miało zmienić. Nie znaczyło to, że nie próbował przeprowadzać z nim rozmów na ten temat, choć Jay twierdził, że nie prowokuje zamieszek, a ciemnowłosy z jakiegoś powodu nie potrafił mu nie uwierzyć. Ale widok opatrunków był czymś zupełnie innym – w końcu przy drobnych skaleczeniach zazwyczaj wystarczył niewielki plaster.
Szarooki bez wyrazu opuścił wzrok na swoją dłoń, którą właśnie przytrzymywał kubek, do którego przed chwilą wbił pierwsze jajko. Nie mógł wymagać od stryja, że nie zwróci uwagi na ranną rękę, ale sądził, że jak zawsze przemilczy sprawę.
Skaleczenie.
Nie wygląda na „skaleczenie”.
Mamy nadopiekuńczą pielęgniarkę ― stwierdził, nawet nie próbując nakierować mężczyzny na to, o jaką pielęgniarkę mu chodziło, jednak on całkowicie automatycznie przeniósł swój wzrok na Starra, jakby szukał u niego potwierdzenia wersji wydarzeń Ryana. W końcu istniała spora szansa, że widział wspomniane „skaleczenie” jeszcze zanim je opatrzono. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bliski prawdy był w tym momencie.
Nie ściemnia?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Ledwo udało mu się powstrzymać rozbawienie na słowa Deana. Nie żeby był nimi jakoś szczególnie zdziwiony. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że każda normalna osoba zareagowała by dokładnie tak samo na jego stwierdzenie. Które nie do końca zresztą opierało się na prawdzie, a było raczej doskonale ukrytą złośliwością ze strony Winchestera, którą wykorzystał, by odegrać się na srebrnookim po jego wcześniejszym tekście.
Nie zejdę — wtrącił w połowie jego słów, posyłając mu w gratisie ten sam anielski uśmiech, który tak bardzo uwielbiali wszyscy jego nauczyciele. Niejednokrotnie właśnie ten wyraz twarzy wystarczył, by mniej odporne na manipulację osoby dosłownie zaczynały jeść mu z ręki. Zwłaszcza, że oprócz samego uśmiechu, czaiła się w nim jakaś nieznacznie niebezpieczna nuta, która sugerowała, że chłopak zdecydowanie nie zamierzał się poddawać po krótkiej walce, a był gotów na toczenie jej latami.
W takim razie przestanę je tam trzymać — powiedział nonszalanckim tonem, doskonale zdając sobie sprawę, że podobny argument był niczym cios poniżej pasa dla kogoś o tak dobrej naturze jak Dean. Założył ręce na klatce piersiowej, zerkając w stronę Grimshawa.
Wziął bez słowa obie paczki, zaraz zgarniając deskę do krojenia. Kilka sprawnych ruchów wystarczyło, by w przeciągu niecałych dwóch minut na desce pojawiły się dwie pokrojone sterty sera i szynki. Jakby nie patrzeć, nawet robiąc za kelnera, od czasu do czasu pomagał w kuchni z tak podstawowymi czynnościami, by ułatwić innym pracę.
"Posiedzę z wami chwilę i kładę się z powrotem."
W sypialni. Chyba nie chcesz pozbawić mnie i Scara możliwości spania w jednym pokoju? Wierz lub nie, ale podczas twojej nieobecności zdążyliśmy się zaprzyjaźnić — powiedział z naciskiem na ostatnie słowo, powstrzymując się przed przewróceniem oczami na własne kłamstwo. Jego relacje z psem były dalekie od tak wspaniałych, a by się o tym przekonać wystarczył jeden rzut oka na dobermana.
"Cholera! Co ci się stało?"
Musiał zauważyć.
Tym razem milczał, nie mieszając się w żaden sposób w ich rozmowę, choć mógł się domyślić, że zdawkowe odpowiedzi ze strony ciemnowłosego i tak skierują uwagę Deana w jego kierunku, by upewnić się że ten nie bagatelizuje sprawy. Przesunął powoli wzrokiem po jego dłoni. Jego część nakazywała mu powiedzieć starszemu Grimshawowi prawdę, lecz doskonale zdawał sobie sprawę, że mogłoby się to skończyć niepotrzebnym zmartwieniem i tylko utrudnić mu sen, do którego - jak sam twierdzić - nie miał ostatnio zbyt wielu okazji. Ponadto skoro już się nią zajął, nie było sensu robić ze sprawy większej afery niż to konieczne.
Wzruszył ramionami.
To nic takiego. Nadopiekuńczość nadopiekuńczością. Rana znajduje się po prostu w takim miejscu, że nie zakleisz jej plastrami, skoro cały czas używamy dłoni do różnych czynności — wykorzystał ten moment, by spiorunować wzrokiem trzymany przez niego kubek z wyraźnym niezadowoleniem — więc nieustannie by się odklejał. Pomijając już, że dłoń się poci i klej puszcza. Z kolei nawet głupie skaleczenie może się słabo skończyć, gdy wda się zakażenie. Wolałem to zabandażować, by tego uniknąć. Jak widać UŻYWA dłoni cały czas więc nic mu nie jest.
Po zakończeniu swojej krótkiej wypowiedzi bez najmniejszego śladu przejęcia na twarzy, wyciągnął telefon z kieszeni, sprawdzając w milczeniu nowe wiadomości. W tym jedną od wyraźnie zmartwionego współpracownika, który miał najwyraźniej problem z zaakceptowaniem, że ich spotkanie zostało przerwane.

Jasper napisał:Dotarłeś do domu?

Wstukał najprostszą z możliwych odpowiedzi (aka krótkie: Tak.), zaraz wyłączając ekran telefonu i odkładając go na blat stołu. Przetarł oczy wierzchem dłoni, ze swego rodzaju zdumieniem stwierdzając, że robił się senny. Było to uczucie, które nie towarzyszyło mu już od dawna, nawet jeśli obawiał się, że w momencie gdy tylko się położy, owa senność zniknie bez śladu, a on zacznie się kręcić na wszystkie strony. Tak jak zawsze.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Dean wydobył z siebie głośne westchnięcie, jak ktoś, kto właśnie został zmuszony do podjęcia się ciężkiego zadania, na które nie miał ani siły, ani ochoty. Kłócenie się z Riley'em było swojego rodzaju wyzwaniem, gdy chłopak zawsze starał się znajdować argumenty, którymi starał się odrzucić wszystkie udogodnienia, na które Dean był w stanie pójść bez zająknięcia. Jakby tego było mało – zawsze stosował te swoje sztuczki, którym ciężko było się przeciwstawić. Zupełnie jakby cała ta dobroć i skromność pochodziły ze szczerego serca, przez co nie miało się ochoty krzywdzić go narzuconymi przez siebie zasadami, nawet jeśli uważało się, że zasługiwał na lepsze warunki. A dla ciemnowłosego jak najbardziej były one dla niego przeznaczone.
Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło ― rzucił, jednocześnie grożąc mu palcem, jakby tym samym zamierzał uświadomić mu, że jeszcze z nim nie skończył. Może wygrał tę bitwę – prawdopodobnie tylko dlatego, że zmęczony pracą umysł starszego Grimshawa nie chciał teraz prawidłowo funkcjonować – ale na pewno nie wygrał wojny. Przynajmniej jeszcze nie. ― Następnym razem dam wam znać, że wpadam. Skoro aż tak nie podoba ci się wystrój mojego pokoju ― rzucił na wpół kąśliwie, na wpół z udawanym oburzeniem, jakby rzeczywiście cały problem tkwił w tym, jak wyglądała jego sypialnia, choć nie można było jej zarzucić braku luksusu, na który mogli pozwolić sobie jedynie nieliczni.
„W sypialni.”
Potarł palcami skroń, mimowolnie zerkając na Jay'a błagalnym wzrokiem. Choć jego uwaga szybko została skupiona na Scarze, który spokojnie spoczywał na swoim posłaniu i teraz poruszył niepewnie ogonem, gdy Dean skupił się właśnie na nim – poza Ryanem, mężczyzna był jedyną osobą, w stosunku do której pałał większym entuzjazmem. Szarooki z kolei pokręcił mimowolnie głową, jednak nie spojrzał w stronę psa, doskonale wiedząc, że prawdopodobnie żadna siła nie była w stanie wymusić na nim sympatii wobec prefekta.
Naprawdę? Żałuję, że to przegapiłem ― stwierdził z rozbawieniem, przypominając sobie wszystkie momenty, w których przyszło mu obserwować czujność dobermana w stosunku do Riley'a. Tak długo, jak nie próbował atakować chłopaka, było to dla niego raczej zabawne niż niebezpieczne zjawisko. Nie mógł powstrzymać się od klepnięcia ręką o swoje udo, co skutecznie zachęciło czworonoga do podniesienia się z miejsca i ruszenia w jego stronę. Gdy znalazł się obok, przednie łapy oderwały się od ziemi, opadając na nogę mężczyzny, który zaczął tarmosić wyraźnie zadowolone zwierzę. ― Dobry pies.
I całą tresurę szlag trafił.
Grimshaw zamieszał jajka, dosypując do nich kilka przypraw i mąki, a później zgarnął z deski pokrojone kawałki sera i szynki. Nie skomentował jakkolwiek rozpieszczania własnego psa. Wiedział, że jego krewny ograniczał się tylko do niewielkich odstępstw od rzeczy, których nauczył Scara jego bratanek. I całe szczęście – nie miał ochoty przechodzić przez sprowadzanie go na ziemię drugi raz, tym bardziej, że potrafił być naprawdę energiczny, co kłóciło się z naturą szatyna.
„To nic takiego.”
Patelnia stuknęła o płytę indukcyjną, przeplatając się z pełnym ulgi odetchnieniem Deana, którego chyba nie dało zapewnić się jeszcze bardziej o tym, że rzeczywiście nic takiego się nie stało, nawet jeśli jakaś jego część podpowiadała mu, że coś ukrywali. Jay'owi z kolei ciężko było nie wyłapać aluzji Thatchera, jednak nie zapowiadało się na to, by magicznym sposobem zaczął stosować się do jego lekarskich zaleceń. Nie dlatego, że nie liczył się z jego zdaniem, a dlatego, że i tak starał się ograniczać korzystanie z niej do minimum, choć ciężko było uwierzyć w to, gdy wcześniej miało się okazję do bliższego zapoznania się z jego żelaznym uściskiem.
„(...) skoro cały czas używamy dłoni do różnych czynności...”
Wtedy używałeś jej do ciekawszych czynności.
Na moment zupełnie odciął się od rozmowy pozostałej dwójki, obserwując jak niewielka ilość oleju rozlewa się po stopniowo nagrzewającej się powierzchni. Wtedy też przypomniał sobie, że Winchester być może nie planował zostać na noc, choć to nie zmieniało postaci rzeczy.
Bo wcale nie musi spać z tobą, Jay. Mogłeś mu to powiedzieć.
Mówił ci już ktoś, że masz zadatki na lekarza? ― Mężczyzna uniósł brew, sięgając po jedno winogrono z pobliskiej miski. Zatrudniona gospodyni zawsze pamiętała o dodatkowych luksusach. Druga ręka z kolei spoczywała teraz na łbie dobermana, po którym przesuwał pieszczotliwie paznokciami. ― Poważnie. Gdybym miał usłyszeć jakieś złe wieści, poprosiłbym o ciebie, bo wiedziałbym, że przynajmniej zrobiłeś wszystko co w twojej mocy. ― Choć uśmiech nadal trzymał się jego ust, spojrzenie stało się zamyślone, gdy przeniósł je na odwróconego od nich ciemnowłosego, który dosłownie sekundę później poruszył się, by dodatkowo przygotować dwie grzanki.
Tym sposobem mimowolnie dostrzegł świecący wyświetlacz telefonu, choć zdawał się przemknąć po nim bez większego zainteresowania, nawet jeśli nazwa kontaktu wyróżniała się ponad wiadomością. Nie wierzył w żadną siłę wyższą, która ułatwiała innym wychwycenie niepasującego elementu, ale widocznie coś chciało uświadomić mu, że to imię od teraz powinno znajdować się na czarnej liście, a Jasper...
Drażni cię, że nie zrozumiał przekazu.
Musisz mieć powodzenie, skoro dręczą cię nawet o tak późnych porach ― stwierdził luźno, wyraźnie żartując, choć Ryan zatrzymał się na chwilę, przemykając wzrokiem po twarzy stryja, choć jego beznamiętny wyraz nie był w stanie odpowiedzieć starszemu Grimshawowi o co mu chodziło.
Powodzenie.
Dlatego właśnie nie powinien był go dotykać.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Winchester nigdy nie narzekał. Sam fakt, że mógł mieszkać wraz z Grimshawami był dla niego wystarczającym powodem, by próbował schodzić im z drogi na wszelkich innych polach. Nawet jeśli był w tym na swój sposób bezczelny i musiał wymuszać choćby na biednym Deanie jego własną wygodę. Co samo w sobie brzmiało dość zabawnie.
Ja? Nie mam pojęcia, ja tu tylko mieszkam — powiedział niewinnym tonem, patrząc z rozbawieniem na grożący mu palec. Na kolejne słowa nie dodał już jednak niczego więcej. Zbyt dobrze wiedział, że pomimo wygrania bitwy - która i tak w jego odbiorze już dawno temu była wojną, musiał po prostu od czasu do czasu przypomnieć o tym Deanowi - jeśli wdawałby się w dalsze dyskusje, mógłby odpalić u niego tryb rozmyślania. I nie daj bóg, doprowadzić do zmiany zdania. Czasem lepiej było pozostawić coś w zawieszeniu i dalej nie komentować.
Podobnie jak starszy Grimshaw, spojrzał w stronę Scara, choć na jego twarzy nie odbił się uśmiech. Nic dziwnego. Niezależnie od tego jakich słów by nie używał, nie miało to sprawić, że obaj faktycznie zaczną pałać do siebie sympatią.
Pozwolisz, że nie będziemy demonstrować ci naszych gorących uczuć. Nadal bywamy nieco wstydliwi w towarzystwie, odbijamy to sobie w nocy rzucając tęskne spojrzenia w swoją stronę. Mam rację, Scar? — rzucił do psa, zaraz odwracając jednak wzrok, zupełnie jakby pomimo wypowiedzenia jego imienia, nie zamierzał faktycznie nawiązywać z nim jakiegokolwiek kontaktu. Zresztą widząc jak zbliża się w ich kierunku, mruknął coś pod nosem, odwracając się w stronę Ryana, który w milczeniu zajął się gotowaniem.
"Mówił ci już ktoś, że masz zadatki na lekarza?"
Mówił. Właściwie to nie raz.
Zataił jednak ten fakt, unosząc kącik ust w uśmiechu, gdy odchylał się w kierunku Deana. Nie utrzymał podobnej mimiki zbyt długo. Dość szybko przekonał się, że po całym dniu uśmiechania się do klientów - co jakby nie patrzeć zwykle skutkowało sporymi napiwkami - jego policzki zwyczajnie zaprotestowały. Roztarł mięśnie szczęki palcami, wysłuchując w milczeniu jego dalszych słów, wyraźnie się nad nim zastanawiając.
Obawiam się jednak, że nie byłbym w stanie całkowicie odseparować miejsca pracy od życia prywatnego — powiedział zgodnie z prawdą, wzruszając nieznacznie ramionami. Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której dostałby pod opiekę kogoś z poparzeniami, bądź takiej gdzie na jego stole operacyjnym wylądowałoby dziecko z ranami tak rozległymi, że uratowanie go nie wchodziłoby nawet w grę. Serce zaciskało się boleśnie na samą myśl, tymczasem lekarz nie mógł sobie pozwolić na nic podobnego.
Chyba, że masz na myśli wypisywanie recept. Panie Grimshaw, ile razy panu mówiłem. Żadnych kebabów z ostrym sosem. Nie będę wypisywał panu środków na przeczyszczenie dwa razy w tygodniu, rozumiemy się? Mam innych pacjentów, którzy wymagają mojej uwagi — powiedział groźnym tonem, ściągając brwi w wyraźnym niezadowoleniu, perfekcyjnie odgrywając rolę poirytowanego wiecznymi wizytami lekarza. Tak, w takiej roli sprawdziłby się perfekcyjnie.
"Musisz mieć powodzenie (...)"
To tylko znajomy z pracy. Mieliśmy razem zmianę — wytłumaczył spokojnie, nie sięgając już po telefon, mimo że niebieska dioda dość dobitnie zasygnalizowała przyjście kolejnego smsa. Który najwyraźniej nieszczególnie go interesował. Widząc jak Jay stopniowo zmierza w stronę końca przygotowań, ruszył się ze swojego miejsca i podszedł do szafki z talerzami, wyciągając dwa z nich, wraz ze sztućcami, nim spojrzał raz jeszcze w kierunku Deana.
Na pewno nie będziesz jadł?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Pozwolę. Obawiam się, że nie zniósłbym na trzeźwo widoku tych gorących uczuć ― odparł z wyraźnym przekąsem. Mimo że już teraz zdążył wyczuć, że Starr po prostu go wkręcał, na całe szczęście nie zamierzał dłużej sprzeczać się z nim o miejsce w sypialni. Istniała spora szansa na to, że straciliby tym samym całą noc, której komu jak komu, ale Deanowi było szkoda. ― Pozostaje mi mieć nadzieję, że kończycie tylko na spojrzeniach.  
I tobie też, Jay.
Jesteś dziś wyjątkowo... głośny.
Ty jesteś.
Mimo wszelkich starań mężczyzna nie potrafił powstrzymać się od śmiechu, nawet jeśli nie był on na tyle energiczny co zwykle. Niemniej jednak dało się wyczuć, że towarzystwo Thatchera wyraźnie go rozluźniało, a jego żarty wywoływały w nim szczere rozbawienie. Musiał przyznać, że rola lekarza pierwszego kontaktu, którą na chwilę postanowił przyjąć, wyszła mu znakomicie. Na tyle, że gdyby pan Grimshaw nie połknął winogrona odpowiednio wcześnie, równie dobrze mógłby się nim zadławić.
Daj spokój. Nie jestem aż tak kłopotliwym pacjentem! Widzisz? Jem owoce. ― Wskazał na pobliską misję, jakby to wyjaśniało wszystko i pokręcił mimowolnie głową, choć powstrzymał się już od zaproponowania mu aktorstwa, mimo że – ja sam zauważył – złotooki miał już pierwsze wielbicielki. Oczywiście to wrażenie szybko zostało zatarte przez udzieloną mu odpowiedź, którą przyjął do siebie bez zawahania, tłumacząc sobie, że Winchester może zapomniał zabrać czegoś z pracy.
Szarooki nie wierzył jednak w tę wersję wydarzeń, jednak wreszcie oderwał wzrok od stryja, który trafił w samo sedno, wracając do poprzednich czynności.
„Na pewno nie będziesz jadł?”
Na pewno. Jedzcie, rośnijcie i te sprawy ― zażartował, powoli podnosząc się z taboretu, przez co przednie łapy Scara znów wróciły na ziemię, ale pies nie odsunął się nawet na krok, jakby liczył, że Dean nie miał zamiaru przerywać tych pieszczot. ― A teraz wybaczcie, ale wrócę do spania. I tak, tak, Riley, wygrałeś. Idę do sypialni ― rzucił momentalnie, jakby starał się wyprzedzić jego upomnienie. Raz jeszcze ziewnął szeroko, przysłaniając usta dłonią, jakby robił to, by przypieczętować ciężar swojego zmęczenia – było to jednak zbędne, biorąc pod uwagę, że wyczerpanie ciągłą pracą odcisnęło na nim swoje piętno.
Już miał się odwrócić, gdy nagle zatrzymał się, przenosząc wzrok na swojego bratanka.
Zerkniesz na nie później? ― spytał i kiwnął podbródkiem w stronę dokumentów. Nawet on zdawał sobie sprawę z tego, że w tym stanie mógł popełnić głupie błędy. W takich chwilach zwykle liczył na zdolność do skupienia Ryana.
Jasne ― rzucił bez zastanowienia, nakładając omlety na przygotowane talerze, obok których spoczęły też grzanki. Zanim jednak zamierzał udać się do stołu, zaczął sprzątać wszystkie ubrudzone naczynia, wkładając je do zmywarki.
Dzięki ― wyrzucił z siebie z głośnym wydechem, jakby własnie pozbywał się jakiegoś ciężaru. ― Po dwóch tygodniach mam już dość widoku tych wszystkich rubryczek. ― Potarł palcami czoło, wreszcie ruszając w stronę swojego pokoju. Rzuciwszy senne „Widzimy się rano”, zamknął za sobą drzwi, zostawiając ich samych.
Grimshaw odkręcił wodę i opłukał ręce – a w zasadzie jedną rękę i palce drugiej, gdy starał się o to, by nie zmoczyć opatrunku. Przynajmniej zastosował się do tego jednego polecenia. Gdy już wytarł je o ręcznik, zgarnął swój talerz i zajął miejsce przy stole. Chociaż perspektywa wypełnienia dokumentów wydawała się kuszącym sposobem na zajęcie myśli, ciemnowłosy uniósł wzrok na Winchestera, w pierwszej chwili znów przeciągając irytujące milczenie, jakby nad czymś się zastanawiał. A było tego całkiem sporo.
Zostajesz? ― spytał nagle, nabierając na widelec pierwszy kęs omleta. Robił to zupełnie odruchowo, nie patrząc na talerz. Wydawało mu się, że Thatcher miał sporo czasu, żeby podjąć decyzję. ― Nie zmuszę cię, żebyś rezygnował z kanapy.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Zdecydowanie byś nie zniósł. A ja mógłbym potrzebować szwów... — mruknął pod nosem prawie niedosłyszalnie. Umiał poradzić sobie z atakującym go psem i jego kłami, lecz niemalże na pewno skończyłoby się to kilkoma połamanymi żebrami zwierzaka, czego szybko by sobie nie wybaczył. Nie chciał też ryzykować, że narazi się tym samym Jayowi. Jakby nie patrzeć Scar był jego psem.
Słysząc śmiech Deana sam wyraźnie się rozluźnił. Od czasu do czasu dobrze było usłyszeć podobny dźwięk od drugiej osoby.
"Widzisz? Jem owoce."
Podniósł powoli dłonie i zaklaskał trzykrotnie, nieco wolniej niż zwykle, parskając z rozbawieniem.
Jestem dumny z przykładu jaki nam dajesz. To zapewne sprawa tej cudownej kobiety-dietetyczki, do której chodzisz w każdy piątek, hm? — nie wiedział czy faktycznie Dean wybierał się do jakiejkolwiek dietetyczki, ale wypowiedź ta idealnie pasowała mu do całej sytuacji. Nic dziwnego, że zaraz sam sięgnął po jedno z winogron i wsunął je do ust, przegryzając.
Słodkie.
I bardzo smaczne. Słuchał w milczeniu kolejnych informacji, kiwając głową na wieść o wycofaniu się mężczyzny do sypialni. Zacisnął dłoń w pięść i poklepał się nią dwukrotnie we własne serce, by zaraz zasalutować niczym nieco gorsza parodia harcerza na wieść, że idzie do sypialni. Kolejna wymiana w dużej mierze ominęła jego uszy. Jakby nie patrzeć, nie była kierowana do niego, nie widział więc powodu, by się na niej skupiać.
Po otrzymaniu własnego talerza, zgarnął go i ruszył w stronę stołu, zajmując jedno z miejsc. Zerknął mimowolnie w stronę telewizora, lecz darował sobie włączanie go. Nawet jeśli ciekawość nakazywała mu przejrzeć Netflixa w celu sprawdzenia czy nie wypuszczono nowych odcinków jego ulubionych seriali, chciał by Dean w końcu wypoczął. Już i tak będzie musiał nieco mu przeszkodzić w odpoczynku idąc pod prysznic. Nie mógł go bowiem pominąć.
O niczym nie marzył w tym momencie tak bardzo jak o zmyciu z siebie brudu po całym dniu.
Dopiero gdy Jay zajął miejsce obok niego, sięgnął po sztućce samemu krojąc kawałek omleta. Podsunął go powoli do ust, wsuwając do środka z pewnym opóźnieniem, zupełnie jakby chciał się upewnić że jego żołądek będzie w stanie zaakceptować jedzenie. Tak jakby to jedno winogrono stanowiło szczyt jego możliwości. Całe szczęście wszystko wydawało się w porządku. Jajka pachniały apetycznie, a jego organizm nie odwalił żadnej akcji z odruchem wymiotnym, nawet jeśli przeżuwał swój kęs dwa razy dłużej niż przeciętny człowiek. Nie żeby było w tym coś dziwnego. Każdy, kto miał tę fantastyczną okazję do zjedzenia z nim posiłku, z pewnością zdążył zauważyć przypadłość Winchestera.
"Zostajesz?"
Jego myśli oderwały się od posiłku, gdy podniósł wzrok na Jaya. Westchnął cicho, kręcąc głową. Lecz w przeciwieństwie do pozorów, nie była to przecząca odpowiedź na jego pytanie, lecz własne myśli.
Zostaję. Wyobraź sobie reakcję Deana, którego specjalnie odesłałem do sypialni, po tym jak dowiedziałby się że spałem w hotelu — w jego głosie pojawiła się jakaś ponura nuta, gdy nabił na widelec kolejny kawałek omleta.
Zanim zajmiesz się papierami, zmienię ci opatrunek. U ciebie. Na wypadek, gdyby Deanowi zachciało się iść do łazienki. Z wcześniejszej wypowiedzi wnioskuję, że nie chcesz by dowiedział się o sześciu szwach w dłoni — uniósł brew, zupełnie jakby wypominał mu tym samym, że jeszcze kilka minut temu skłamał dla jego sprawy. I nawet jeśli zrobił to z własnej woli, pójście Woolfe'owi na łapę rękę było czymś, czego nie uniknie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
To nie był pierwszy raz, kiedy miał okazję siedzieć z nim przy jednym stole, dlatego nie zwracał większej uwagi na tempo jedzenia – nie zastanawiał się też, czy przyrządzony omlet w ogóle mu smakował. Było to raczej na tyle proste danie, że ciężko było je zepsuć, chyba że nie dopilnowało się go odpowiednio. Widywał też znacznie gorsze sytuacje, podczas których złotookiemu szło to jeszcze wolniej albo nawet rezygnował z posiłku już po pierwszym kęsie. Czasem Ryan nie mówił nic na ten temat, jednak gdy jego dieta cud zaczynała przeciągać się w czasie, wyraźnie pogarszając jego stan fizyczny, potrafił odpowiednio dopilnować, by pochłonął przynajmniej część tego, co znajdowało się na talerzu.
Dzisiaj nie musiał się odzywać.
„Zostaję.”
Dopiero uzyskawszy tę odpowiedź, pochłonął pierwszy kawałek dania, zaraz zagryzając go grzanką. Ciche chrupnięcie wkradło się pomiędzy dalszą wypowiedź Thatchera, jednak nie zagłuszyło ani słowa, mimo że teraz przyszło im zachowywać się względnie cicho, by nie przeszkodzić Deanowi w odpoczynku.
Wiesz, czemu zadałeś to pytanie.
Wcześniej, mimo że dostrzegł nadawcę wiadomości, nie próbował wczytywać się w jej treść. To był tylko przypadek i choć dla wielu mogła być to idealna okazja do dowiedzenia się czegoś więcej, jemu wystarczył sam fakt tego, z kim miał do czynienia i że ten ktoś równie dobrze mógł zaoferować Starrowi nocleg, a przynajmniej zgodzić się go przyjąć na jego prośbę. W końcu był jego „znajomym z pracy”. Niezwykle uczynnym znajomym, który wypisywał do niego o nieludzkich porach po tym, gdy przeszkodziła mu jego największa zmora. Tymczasem złotooki najzwyczajniej w świecie chciał wynająć pokój w hotelu.
Cholera. Coraz bardziej nie potrafił go zrozumieć.
W hotelu? ― powtórzył, jakby była to największa niedorzeczność, którą przyszło mu dziś usłyszeć. Nawet jeśli od początku nie zamierzał korzystać z czyjejś gościnności czy dobroci, wydawanie pieniędzy na nocleg, który był mu niepotrzebny z uwagi na to, że nikt go stąd nie wywalał, mijało się z celem. Chyba że robił to za każdym razem, gdy kogoś całował, aczkolwiek Jay zamierzał poprzestać na tym jednym, neutralnym pytaniu, na które w gruncie rzeczy nie musiał odpowiadać.
A co z jego reakcją?
To chyba oczywiste. Dean panikuje na widok bandaża, a sześć szwów to już sporo, by uznać to za niefortunny wypadek. Zanim zajmiesz się moim opatrunkiem, zjedz ― rzucił spokojnie, nie zanosząc się jakimkolwiek protestem i opuszczając spojrzenie na stos papierów, które zaczął przeglądać wbrew temu, co polecił mu Winchester. O dziwo, nie sięgał jednak po długopis, raz po raz nabierając kolejne kęsy na sztuciec.
Utrzymując swoje normalne tempo jedzenia, na pewno zdołał opróżnić swój talerz szybciej niż Starr. Podniósłszy się z krzesła, sprzątnął po sobie talerz i nalał wody do szklanki, w oczekiwaniu opierając się o blat kuchenny. I choć przez moment po prostu wpatrywał się we wnętrze salonu, jego wzrok ostatecznie znów zatrzymał się na złotookim. Gdy Dean zniknął z pola widzenia, nie było już niczego ani nikogo, co rozpraszałoby jego uwagę – o wiele łatwiej było więc wrócić myślami do dzisiejszego zajścia. Przysunął brzeg szklanki do warg, na ułamek sekundy zamierając w tej pozycji, zanim pociągnął pierwszy łyk pozbawionego smaku napoju.
Naprawdę sądził, że w tym czasie mężczyzna zdąży się obudzić?
Gdyby miał na myśli co innego, nie rozważałby nocy w hotelu. Bez ciebie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Winchester w przeciwieństwie do Jaya miał dość specyficzną metodę jedzenia, wedle której nie mieszał jajek z grzanką. Mimo że z każdą sekundą, bez wątpienia stawała się ona coraz twardsza, przez co jego własna kolejność dla większości ludzi nie miałaby większego sensu. Woolfe cierpiał jednak nie tylko na samą niechęć do jedzenia. Jego największym problemem były szybko nudzące się smaki, przez co już po pięciu widelcach z kawałkami omleta, które przeżuwał powoli nie skupiając się na niczym konkretnym - choć od czasu do czasu jego wzrok przelotnie umykał na ułamek sekundy w stronę ust Ryana - sięgnął w końcu w stronę chleba. Urwał jego kawałek palcami nad talerzem, by uniknąć nakruszenia na stół i zabujał się nieznacznie na swoim krześle.
"W hotelu?"
Podniósł wzrok na Grimshawa z wyraźnym niezrozumieniem. Oczekiwał rozwinięcia myśli czy wyłącznie po nim powtarzał? Na wszelki wypadek, zakładając że chodziło o to pierwsze, przeżuł do końca grzankę i przełknął ją nim zaczął mówić.
Gdzie indziej miałbym spać? Po pierwsze zdecydowanie nie zamierzam korzystać z cudzej gościnności i robić sobie długów. A po drugie, nawet jeśli faktycznie udałoby mi się zasnąć w łóżku pachnącym kimś innym zamiast standardowego proszku do prania, jak duże są szanse że udałoby mi się opanować moje... — zamilkł krzywiąc się nieznacznie z wyraźnym niezadowoleniem. Nie lubił o tym rozmawiać. Nie zerwał jednak kontaktu wzrokowego ze srebrnookim, zupełnie jakby chciał mu uświadomić że zmuszanie go do poruszania tego tematu było tylko i wyłącznie jego winą — rzucanie się. Mówienie, by nie nazywać tego krzykiem. Może i udaje mi się ostatnio przespać trzy do czterech godzin, ale to nie znaczy że śnię o kwiatkach na łące i biegających po niej szczeniaczkach, Jay.
Odłożył grzankę na talerz, zrywając tym samym kontakt wzrokowy z chłopakiem, nim sięgnął po swój widelec, by nabrać kolejnej porcji omletu. W pewnym momencie być może nawet nieświadomie zaczął w nim dłubać, wyciągając samo mięso, które lądowało w jego ustach z dużo większą łatwością niż sama jajeczna masa.
Poza tym — dodał nagle podejmując znowu temat. Oparł łokieć na stole podpierając policzek pięścią i skierował na nowo spojrzenie złotych oczu w jego stronę — po krótkim przemyśleniu, chyba nie mam już powodu by spać dziś gdziekolwiek indziej, hm?
Nawet jeśli zdanie zakończyło się pytającym akcentem, a sam Woolfe nie spuszczał z niego wzroku nawet na chwilę, ciężko było stwierdzić czy faktycznie wymagał odpowiedzi. Gdy Ryan dokończył swoje danie, on skończył dopiero jedną trzecią. Mimo to odłożył sztućce na talerz, urwał jeszcze kawałek grzanki i wstał ze swojego miejsca, kręcąc głową na boki.
Potrzebuję przerwy. Chodź — mruknął krótko, wpierw kierując się do kuchni, by umyć ręce mydłem pod ciepłą wodą. Wytarł je w ręcznik, wyciągnął z szafki tę samą apteczkę co wcześniej i ruszył w stronę jego pokoju, dość dobitnie pokazując że nie da się usadzić na krześle.
Zamiast tego po pchnięciu drzwi do jego pokoju rozejrzał się wokół, patrząc przez chwilę na olbrzymie okna, nim nie szarpnął głową w bok z wyraźną niechęcią, by uniknąć dojrzenia w nich własnego zniekształconego odbicia.
Nic dziwnego że już chwilę później siedział na jego łóżku, tyłem do widoków którymi zachwycałyby się tysiące innych ludzi. Podwinął pod siebie jedną z nóg, drugą opierając na ziemi i otworzył apteczkę, przeglądając ich zasoby. Miał nadzieję, że nie będzie musiał poprawiać żadnego ze szwów, dlatego póki co wyciągnął jedynie świeży bandaż, czyste gaziki i ten sam środek do dezynfekcji co wcześniej, ostatni z przedmiotów trzymając pomiędzy łydką, a kolanem, by uniknąć wylania jego zawartości. Zsunął rękawy długiej bluzy i zawinął je ponownie, by upewnić się że podczas zmiany opatrunku żaden z nich nie zleci w stronę rany, utrudniając mu widok.
Woolfe, profesjonalne usługi pielęgniarskie na zawołanie.
Pomyślał z nutą rozbawienia, przesuwając nieznacznie bandanę na nadgarstku wyżej, by i ona nie wchodziła mu w drogę.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Gdzie indziej miałbym spać?”
Do głowy przychodziły mu aż trzy różne miejsca, które bynajmniej nie miały niczego wspólnego z hotelami. Ale jednocześnie cały sęk tkwił w tym, że nie musiał wybierać innego miejsca w ogóle. Niemniej jednak nie przerywał mu, uważnie przyglądając się jego twarzy, na który padał jedynie słaby blask światła z kuchennej żarówki. Nie potrzebował go więcej, by dostrzec wyraźne skrzywienie na twarzy chłopaka, który wysunął całkiem mocny argument. Kto, jeśli nie Grimshaw, wiedział lepiej o jego nocnych przypadłościach? Z jakiegoś powodu był jedyną osobą – albo jedną z nielicznych – która miała okazję słyszeć jego krzyki. Krzyki, na które w gruncie rzeczy nie było żadnego sposobu, a jeśli był – Riley jeszcze go nie odkrył. Jednak mimo całej tej wiedzy doskonale zdawał sobie sprawę, że złotooki równie dobrze mógł zarwać całą noc i po prostu zadowolić się innym dachem nad głową.
„(...) to nie znaczy że śnię o kwiatkach na łące i biegających po niej szczeniaczkach, Jay.”
Zdążyłem zauważyć ― rzucił, uznając, że była to jedyna właściwa odpowiedź. Nie zamierzał podważać jego słów, biorąc pod uwagę, że sam także zmagał się z wyjątkowo realistycznymi koszmarami, choć radził sobie z nimi na swój sposób. I choć nie były w stanie wydrzeć krzyku z jego gardła, skutecznie odbierały mu możliwość dłuższego snu. Nagle po prostu budził się, napotykając na widok sufitu nad sobą i nasłuchując, czy wcześniej zasłyszane dźwięki nie dobiegały z wnętrza jego pokoju albo zza drzwi.
On też nie miał na to swojego leku.
Nie wiem co siedzi ci w głowie, Winchester ― odpowiedział niejednoznacznie, zawieszając nieruchome spojrzenie na złotych tęczówkach. Dokładnie, jakby w tej chwili próbował wedrzeć się do jego myśli, jednocześnie przyznając otwarcie, że nie miał tam wstępu. Mimo że sam szarooki uważał, że nie miał powodu, by opuszczać apartament na noc – choćby dlatego, że to on mógł po prostu wyjść i zostawić Starra samemu sobie – chłopak mógł uważać zupełnie inaczej. Mógł też w każdej chwili znaleźć powód, by znów wziąć nogi za pas, choć (na szczęście) teraz tego powodu nie było, a ciemnowłosy nie zamierzał mu go dawać. Świadomość, że miał zostać za ścianą była lepsza niż świadomość, że znajdzie się w innym miejscu, którego lokalizacji nawet nie pozna.
Nie chodziło o tęsknotę. Chodziło o możliwość ponownego zrobienia tego, czego – jakby nie spojrzeć – odmawiali sobie przez lata, których nie dało się zastąpić zaledwie kilkudziesięcioma sekundami, nawet jeśli teraz, gdy miał go na wyciągnięcie ręki, nie zrobił nic.
„Potrzebuję przerwy. Chodź.”
Szklanka stuknęła o blat, a wzrok zdawkowo omiótł talerz, na którym nadal znajdowała się całkiem pokaźna porcja. W innych warunkach uparłby się, że rana może poczekać i choć teraz też mogła – to jego cierpliwość postanowiła wziąć sobie wolne. Zepsuć się.
Nie szukaj winnych, Jay.
Odbił się od blatu i niespiesznie podążył za Winchesterem. Scar dość szybko wyłapał, że nie tylko Riley miał zagościć w osobnym pokoju. Wtedy też od razu podniósł się do siadu, jednak krótki gest ręki właściciela skutecznie powstrzymał go przed ruszeniem się z miejsca, co niekoniecznie zadowalało czworonoga. Ale nie miał wyboru, a Grimshaw nie chciał, by doberman skomlał pod jego drzwiami, które przymknęły się, gdy tylko wszedł do środka, by zaraz zająć miejsce obok Thatchera i wystawić owiniętą opatrunkiem rękę w jego stronę. Tym razem już nawet nie próbował powstrzymać spojrzenia, które zsunęło się w stronę warg prefekta, któremu niezależenie od własnej woli, nie zamierzał przeszkadzać. Na razie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Zdążyłem zauważyć."
Nie parsknął śmiechem, a w jego oczach nie odbiło się rozbawienie. Była to jedna z tych sytuacji, w których jego mimika nie zmieniła się ani odrobinę. Ciężko było w takich momentach wyczytać z niego cokolwiek, choć z drugiej strony podobna umiejętność nigdy nie była nikomu w takich przypadkach potrzebna. Całe szczęście. Fakt, że Woolfe dzień w dzień musiał walczyć z powtarzającą się w kółko śmiercią rodziny, obrzydliwymi rękami jego rzekomej matki czy brutalnym dotykiem ze strony starszych...
Nie.
Błyskawicznie odsunął od siebie wszystkie obrazy, czując ucisk w żołądku. Zdawał sobie sprawę, że uodpornienie się na niektóre z tych wspomnień nawet jeśli było możliwe, miało mu zająć długie, długie lata.
"Nie wiem co siedzi ci w głowie, Winchester."
I całe szczęście — skomentował krótko, wzruszając ramionami. Obaj mieli swoje demony, choć nigdy nie przedstawili ich sobie osobiście. Lecz sama myśl, że i Jay musiał się z czymś zmagać tylko dodatkowo sprawiała, że nie chciał dokładać mu dodatkowego ciężaru.
Całe szczęście, że Grimshaw nie zamierzał protestować, gdy zarządził chwilowy odwrót od stolika. Wyłącznie przez ułamek sekundy zerknął na Scara, nie poświęcając mu jednak zbyt wiele uwagi. To nie on wypełniał w tym momencie jego myśli.
Mimo wszystko to jak posłusznie Jay zajął miejsce na łóżku podając mu dłoń, rozbudziło w nim jakieś rozbawienie. Początkowo próbował je powstrzymać, lecz w końcu pozwolił by kąciki jego ust wygięły się w prawie niewidocznym uśmiechu, gdy pokręcił głową na boki. Zmienił nieznacznie pozycję, podciągając opartą na łóżku nogę prawie do swojego torsu. Wierzch dłoni Jaya wylądował na jego kolanie, gdy Woolfe chwycił palcami za związanie bandaża, odwijając go spokojnie i miarowo, upewniając się że materiał nie zaczepił o żaden ze szwów. Całe szczęście.
Był już praktycznie na samym końcu, gdy dojrzał nieznaczne wybrzuszenie przy ostatnim szwie. Puścił luźno resztkę opatrunku, przez chwilę majstrując palcami przy zaczepionej końcówce. Nie pytał go czy cokolwiek go boli, doskonale wiedział że w jego przypadku nie miało to najmniejszego znaczenia. W końcu brudny, lekko zakrwawiony od środka bandaż zsunął się leniwie na łóżko. Ściągnął nieznacznie brwi.
Żałuję, że nie mogę przykuć cię do łóżka, Jay — mruknął składając materiał w kostkę, nim sięgnął po środek odkażający i gazik. Przyjrzał się uważnie jego kciukowi i pokręcił głową, chwilowo zajmując się zszytą raną. Zdezynfekował ją, uważając jednocześnie by nie rozlać płynu na pościel. Jakby nie patrzeć, miał średnio przyjemny dla nosa zapach. Delikatne ruchy oczyściły ranę w przeciągu kilkunastu sekund, nim odłożył gaziki na brudny bandaż.
Niektórzy mówią, że rana powinna oddychać, ale nie taka. Będę wymieniał ci ten bandaż przez siedem dni, rano i wieczorem, dopóki nie zdejmiemy szwów. Ponosisz go jeszcze potem przez trzy dni, ale już tylko w dzień. Może za wyjątkiem pierwszej nocy po zdjęciu szwów — jego głos dość dobitnie świadczył o tym, że nie zamierzał odpuścić mu pod jakimkolwiek względem. Dzielił się nim instrukcjami, wyłącznie z czystej formalności i przejawu kultury.
Nie zabandażował jednak jego ręki od razu. Zamiast tego, obrócił nieznacznie jego dłoń, by ustawić wygodniejszą dla siebie pozycję i własnymi kciukami zacząć lekko uciskać napięty mięsień. Teraz, gdy już zwyczajnie go rozjebał mógł jedynie łudzić się, że uda mu się rozmasować gulę. Musiał robić to na tyle ostrożnie, by nie naruszyć reszty rany. Co jak można się było domyślić, nie było najłatwiejszym zadaniem.
Nie było na tym świecie drugiej osoby, która tak mocno jak Winchester pragnęła w tym momencie powiedzieć czegoś na wzór: "Żadnych bójek przez tydzień, Jay. Znajdź sobie na ten czas inne hobby".
Jednak wiedział, że srebrnooki go nie posłucha. Zacisnął nieznacznie usta i zabrał ręce, by sięgnąć po czysty bandaż, którym zaraz owinął jego rękę. Na tyle mocno, by nie spadł, ale bez wątpienia o wiele luźniej niż w ciągu dnia. Chciał, by mimo wszystko powietrze dostawało się do rany i przyspieszało jej gojenie.
Zapakował wszystko do apteczki i znieruchomiał, nie sięgając w stronę brudnych rzeczy, choć wiedział że musi wyrzucić je do kosza. W końcu uniósł wzrok na Grimshawa.
Słuchaj Jay, wiem że to wszystko jest nieco popierdolone, więc... — może lepiej będzie jeśli o tym zapomnimy? Jeśli będziemy udawać, że nic nigdy nie wydarzyło się w zaułku? Doskonale sam wiedział, że wcale jego nie chciał. Chciał za to czegoś zupełnie i n n e g o. Rozsądek podpowiadał mu jednak, że była to najbardziej chujowa droga jaką mógł obrać. Będzie lepiej jeśli...
"Nie uciekaj."
Słowa Ryana, te same które wtedy wypowiedział, odbiły się echem w jego głowie. Naprawdę choć przez chwilę przeszło mu przez myśl, by się wycofać dla jego dobra po tym wszystkim co powiedział?
Uniósł dłoń ku górze i oparł ją na policzku Jaya.
Nie zapominaj o tym. W końcu popierdolenie to nasza domena — dokończył bez cienia rozbawienia w głosie. Przysunął się bliżej niego, zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Nie pokonał ich, zerkając krótko w stronę drzwi. W jego głowie pojawił się ten sam irracjonalny strach, co u większości osób w podobnej sytuacji.
Co jeśli Dean zyska umiejętność idealnego wyczucia czasu i stanie w drzwiach, a tym co dojrzy będzie sytuacja, której zapewne nigdy nawet sobie nie wyobrażał? Zawahanie wyraźnie odbiło się w jego wzroku, lecz zaraz powrócił spojrzeniem do Jaya. Materiał jego spodni zaszurał cicho o pościel, gdy przysunął się jeszcze bliżej, zmniejszając wcześniejszą odległość do zera.
Nawet jeśli próbowałby okłamać samego siebie, doskonale wiedział, że chciał tego od momentu, gdy wyszli z zaułka. Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, tym razem dość prędko otwierając usta, by pogłębić pocałunek i musnąć jego język swoim z niejakim zniecierpliwieniem. Nawet nie wiedział kiedy jego dłoń zsunęła się z jego policzka, by wraz z drugą zaczepić się na jego barkach, jakby chciał tym samym powstrzymać go od odsunięcia się. Nie trzymał go jednak w uścisku, lecz pozwolił by swobodnie wisiały w powietrzu, dając mu możliwość ucieczki w każdej sekundzie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„I całe szczęście.”
Ciemnowłosy mimowolnie pokręcił głową – nie wiadomo, czy było to akt zrezygnowania, czy może zwykłe zaprzeczenie. Sam jednak wiedział, że gdyby tylko mógł wiedzieć część z tego, co w niej tkwiło, może szybciej zdałby sobie sprawę z niektórych sprawi i – przede wszystkim – stałyby się one jaśniejsze. Jakby nie patrzeć, nadal nie był do końca pewien, z czym dokładnie miał do czynienia. Winchester stale dawał mu niejednoznaczne sygnały, które rzadko sprawdzały się, gdy miało się do czynienia z kimś, kto nigdy wcześniej nie miał do czynienia z podobnymi spojrzeniami i gestami. Ludzie, z którymi miał do czynienia, od niemalże od początku zdawali sobie sprawę, że nie uda im się przekroczyć pewnej granicy, dlatego zwykle ograniczali relację do nieskomplikowanych potrzeb, dlatego właśnie – jak to ujął złotooki – był skłonny porzucać ich po kilku nocach, ale na dobrą sprawę żadna ze stron na tym nie cierpiała. Taka była kolej rzeczy.
Nudziłby cię równie mocno, gdyby nie komplikował.
Grimshaw nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nic dziwnego, że nie próbował zachęcić go do mówienia. Powiedział, że zrobi to w swoim czasie i nie istniała żadna siła, która mogłaby to przyspieszyć – to też rozumiał. W końcu na co dzień miał do czynienia z samym sobą, a język popierdolonych ludzi nie rozwiązywał się tak łatwo.
Nie było najmniejszej szansy na to, by nie zauważył innego grymasu na ustach Thatchera, gdy tak dokładnie im się przyglądał. Nie skomentował go jednak w żaden sposób, jakby ten równie dobrze mógł być zaledwie przywidzeniem. Wystarczyło, by lekko przekręcił głowę, a światło lampki przy łóżku rzucało kompletnie inny cień na jego twarz – w takich warunkach nie mógł być pewny niczego, więc po prostu patrzył, ignorując rozluźniający się opatrunek, który łaskotał okolice świeżej rany. To uczucie sprawiało, że miał ochotę rozdrapać wszystkie szwy, jednak rozsądek swoje wiedział i skutecznie uziemił palce, które mimo lekkiego poruszenia, nie ugięły się, by wbić paznokcie w rozcięte i napięte wnętrze dłoni.
To skaleczenie, a nie przeziębienie, Winchester ― stwierdził, unosząc spojrzenie na złote tęczówki, które teraz skupiały się na niezbyt dobrze wyglądającej ranie. Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo powinien unikać podobnych słów i to tylko dlatego, że – owszem – nie mógł przykuć go do łóżka, ale Ryan mógł przykuć jego, choć ze względu na to, co wcześniej powiedział na temat tego, że nie każe mu zrezygnować z kanapy, udało mu się nastąpić na wyjątkowo neutralne podłoże.
Gdy płyn odkażający dosięgnął jego rany, świąd przybrał na sile i przez chwilę towarzyszyło mu także kilka niegroźnych ukłuć – przynajmniej w ten sposób opisałby je szarooki. Tym razem jednak nie zamierzał być problematycznym pacjentem. Chciał, żeby mieli to już za sobą. Chciał skupić się na czymś innym. Chociaż na chwilę.
I tak nie dałbyś mi spokoju ― rzucił, jakby dokładnie przejrzał jego myśli. Jakby nie patrzeć, wydawało mu się, że Starrowi znacznie bardziej zależało na dobrym stanie jego ręki. Nie znaczyło to, że szatynowi uśmiechał się przedłużający się proces gojenia, nawet jeśli sam pracował sobie na to, by spędzić dłuższy czas pod czujnym okiem nadopiekuńczego prefekta. Gdy palec chłopaka naparł mocniej na jego rękę, momentalnie skupił wzrok na jego ramieniu, ściągając nieznacznie brwi w zastanowieniu. Korciło go, by wsunąć palec pod warstwy materiału i odchylić go na tyle, by sprawdzić, na ile mocny był jego uścisk. Napięty mięsień wskazywał na to, że w ogóle go nie oszczędził.
Ale tego nie zrobił, choć poruszył się, by poprawić się wygodniej na łóżku, wsuwając na nią jedną ze swoich nóg. Woolfe i tak przytrzymywał jego dłoń na tyle pewnie, by ten ruch nie przeszkadzał w kontynuowaniu masażu, który – czego można się było spodziewać – nie należał do najprzyjemniejszych, mimo że pozornie miał przynieść mu ulgę. I stało się tak, gdy po którymś z kolei uciśnięciu, twarda gula odpuściła.
„Słuchaj, Jay...”
Odsunąwszy zabandażowaną już rękę, przesunął po niej palcami drugiej dłoni, poprawiając nieznacznie luźniejszy opatrunek. Srebrzyste tęczówki z pytającym wyrazem uniosły się, mimowolnie zatrzymując się na układających się w słowa ustach, by po sekundowej pauzie, wreszcie zmierzyć się ze złotym spojrzeniem.
To wszystko jest nieco popierdolone, więc lepiej niech więcej się nie powtórzy.
Głos bez większego trudu był w stanie imitować głos prefekta, choć nie był w stanie zwieść go zupełnie, biorąc pod uwagę, że kiedy postanowił wygłosić tę całkiem prawdopodobną wersję wydarzeń, Thatcher wyraźnie milczał, jakby wciąż szukał właściwych słów. Lekki dotyk na policzku kompletnie przeczył temu, co próbowała przekazać mu jego własna wyobraźnia, choć równie dobrze mógł być tak samo zwodniczy.
„Nie zapominaj o tym.”
Myślałem, że wcześniej wyraziłem się dostatecznie jasno. ― Uniósł rękę, opuszkami palców przesuwając po jego dłoni. Te leniwie zsunęły się  w stronę jego nadgarstka, zamykając go w luźnym uścisku, gdy dostrzegł nagłe zawahanie. Nie mógł tak po prostu przysuwać się, by za sprawą własnych obaw nagle się wycofywać. Dean nie był problemem – nawet jeśli postanowiłby wstać, istniała marna szansa, że zajrzałby do jego pokoju tylko dlatego, że nie zastałby Starra na kanapie.
Nie drażnij się ze mną, Winchester.
Zaraz po tym zdążył pomyśleć, że złotooki miał szczęście. Rozchylił wargi, gdy tylko usta Riley'a zetknęły się z jego własnymi. Ktoś, kto miał w planach ucieczkę, na pewno nie zachowywał się w ten sposób. I chociaż wypuścił jego przedramię z uścisku, już po chwili ułożył rękę na jego plecach, przesuwając paznokciami po jego kręgosłupie. Cichy dźwięk pocałunku wydawał się wypełnić całą sypialnię i nawet jeśli nie mógł przebić się przez ściany, odnosiło się wrażenie, że równie dobrze mógł ich usłyszeć każdy. To jednak ani trochę nie zniechęcało Jay'a. Po tylu cholernych godzinach – cholernie długich – wreszcie znów dostał to, czego chciał. A każde kolejne muśnięcie języka czy przygryzienie, świadczyło o tym, że wcześniejsza zachłanność nie minęła i równie dobrze mógłby zatrzymać go tu całą noc.
Przykuć do łóżka?
Zdecydowanie.
Znów dzieliły ich milimetry, choć mieszające się ze sobą oddechy dawały złudzenie tego, że więź nie została jeszcze zerwana. Dopóki rozgrzane powietrze nie zaczęło zsuwać się w stronę jego podbródka, a nos nie przesunął się po piegowatym policzku. Wreszcie zęby zahaczyły o szczękę złotookiego, obnażając przed nim część natury ciemnowłosego. Bez wątpienia był jednym z tych, którzy po prosty gryźli – dosłownie i w przenośni. Ale zanim zrobił cokolwiek więcej, przycisnął dłoń do jego pleców, a oparłszy podbródek na ramieniu, owionął oddechem ozdobione kolczykami ucho Thatchera, rozdmuchując kilka pojedynczych kosmyków na boki.
I nie zapominam na życzenie ― uprzedził zdecydowanym tonem, nawet jeśli jego głos był teraz tylko cichym pomrukiem. Przez jakiś czas po prostu trzymał go w tym luźnym objęciu, z którego bez większego problemu mógłby się wydostać, po prostu wdychając jego zapach. Jego wzrok na chwilę skupił się na szybie, w której odbijała się częściowo oświetlona połowa jego twarzy, ale jego spojrzenie pozostawało niezmienne.
Wyprostował się, zsuwając rękę na materac. Ich twarze znów dzieliła odległość centymetrów. Miał rację – to wszystko było popierdolone, zwłaszcza że mając go w tak dogodnym miejscu, zamierzał po prostu dać mu wybór.
Zmykaj, owco.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Człowiek pełen sprzeczności samych w sobie. Nie zdziwiłby się, gdyby właśnie tak opisała go większość znających go ludzi. Większość wolała przekrzywiać się w jednym, bądź drugim kierunku, zamiast łączyć walczące z sobą sprzeczności. Lecz nie Woolfe. Jego życie od zawsze zdawało się dzielić na dwa całkowicie odmienne światy, zupełnie jakby chłopak otrzymał w życiu od losu niesamowity dar naturalnej adaptacji do każdej sytuacji. Raz był Czarnym Wilkiem, bestią żywiącą się nienawiścią, czującą do samego siebie obrzydzenie na tyle, by niejednokrotnie próbować zakończyć własne życie. Tą, która pomimo tego obrzydzenia, wykazywała jeszcze głębszy rodzaj pogardy wobec innych. Walczącą na każdym kroku z każdym, kto tylko napatoczył się na jej drogę, tracącą wszelką kontrolę nad własnym instynktem. LEPSZĄ OD INNYCH.
Innym razem był Białym Wilkiem. Tym, który swą niebezpieczną naturę trzymał na uwięzi i choć od czasu do czasu błyskał długimi kłami, odsłaniając swoje ostre pazury, przede wszystkim wykazywał się pokorą. Spieszył ku innym niosąc im całkowicie bezinteresowną pomoc, napędzany własnymi negatywnymi doświadczeniami, z których wyniósł odpowiednią lekcję.
A czasem…
Czasem był po prostu sobą. Woolfe. Istota uwięziona gdzieś po środku, mieszająca w sobie cechy obu bestii. Czy to nie czyniło z niego Szarego Wilka?
“Myślałem, że wcześniej wyraziłem się dostatecznie jasno.”
Jego mimika nieznacznie spochmurniała, gdy usłyszał słowa wypowiadane przez srebrnookiego.
Ludzie bardzo szybko się nudzą Jay. Zwłaszcza tyszczególnie ty. Nie bez powodu nigdy nie widział go w żadnym związku, a jedynie słyszał, o krótkich przygodach w które się ładował. Nie żeby sam czuł się lepszy pod tym względem, choć bez wątpienia nie można mu było odmówić wierności i wytrwałości, jaką wykazywał się przez tych kilkanaście lat. I choć myśli te cały czas krążyły po jego głowie, nie wycofał się, pozwalając by wszystko toczyło się własnym torem.
Tym co bez wątpienia sprawiało, że nieustannie sięgał w jego stronę wyraźnie chcąc więcej i więcej, był fakt że Grimshaw również tego chciał. Coś co kiedyś wydawało mu się całkowicie niemożliwe, teraz przejawiało się w każdym jego geście. Przygryzieniu. Sięganiu w jego stronę ręką.
Początkowo luźny uścisk na barkach Ryana, momentalnie się wzmocnił, gdy przyciągnął go jeszcze bliżej siebie. Zamknięte oczy sprawiły, że całkowicie skupiał się na każdym pojedynczym dotyku, zupełnie jakby chciał na dobre wyryć go we własnej pamięci.
Pozwolił mu się cofnąć.
Uchylił nieznacznie powieki, a złote tęczówki poruszyły się nieznacznie, gdy przesuwał wzrokiem po jego twarzy. Sam nie próbował się wydostać, choć cichy głos Jaya posłał całą serię ciarek wzdłuż jego kręgosłupa.
Widział jak ciemnowłosy zwraca się w innym kierunku. I to właśnie wtedy jedna z jego dłoni cofnęła się z jego barku, gdy złapał go palcami za szczękę obracając w swoją stronę.
W jego oczach pojawił się ciężki do nazwania błysk, gdy pochylił się na tyle blisko by ich usta ledwo się stykały. Nie pocałował go jednak.
Uważaj, Jay. Możesz uważać się za lepszego od innych na wielu płaszczyznach, ale w tej nie masz najmniejszych szans. To co ty zacząłeś analizować od niedawna, ja musiałem skrywać przez prawie jedenaście lat. Z twoim nastawieniem wobec innych ludzi i postawieniem granicy między sobą, a własnymi emocjami, z którymi nie chcesz się identyfikować, możesz nigdy nie osiągnąć miejsca, w którym obecnie stoję. A ja nieustannie posuwam się do przodu ― w jego głosie ostrzeżenie i niewątpliwa groźba, miały w sobie też pewien rodzaj przygnębienia. Zupełnie jakby sam Riley z góry zakładał że była to gra, w której Grimshaw nawet nie zamierzał brać udziału. Był to jednak akcent na tyle drobny, by z łatwością mógł umknąć jego uwadze.
Niech uważa kogo nazywa owcą. Gdy wilk w owczej skórze atakuje, nie musi zadawać dwóch ciosów. Pierwszy wykonany z zaskoczenia zawsze był wystarczająco skuteczny. Usta które wcześniej poruszały się przy każdym jego słowie, drażniąc wargi Jaya, przylgnęły do nich na krótko, pozostawiając po sobie dość dobrze znany im obu niedosyt, gdy wypuścił go z objęć. Zgarnął ręką brudne bandaże i gaziki, kiwając głową w stronę apteczki.
Odnieś ją do kuchni, skoro i tak masz przeglądać papiery Deana ― rzucił wstając z łóżka, nim rzucił mu ostatnie krótkie spojrzenie, by opuścić pokój i skierować się w stronę łazienki.
Tym razem ani wizje z rana, ani krzyki nie odezwały się w jego głowie. Panowała idealna cisza, uświadamiająca mu jeszcze bardziej własną samotność.
Lecz nawet wtedy lustro pozostawało zakryte.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach