▲▼
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.
Łazienka, której opisywanie pierdolę.
Sypialnia Deana.
Sypialnia Ryana.
Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.
* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Cze 04, 2018 11:40 pm
Pon Cze 04, 2018 11:40 pm
Tego dnia nie poszedł do pracy. Było to całkiem logiczne, gdy brało się pod uwagę świeże uszczerbki na zdrowiu Winchestera, jak i to, że w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby się nim zająć.Nic dziwnego, że podczas gdy Riley trwał pogrążony w głębokim śnie, miał czas nie tylko na dokończenie wypracowania – co i tak nie zajęło mu drastycznej ilości czasu – ale i na poinformowanie szefa, że z przyczyn niezależnych od nich samych, nie będzie mógł pojawić się w pracy przez kolejne kilka dni. Przypadek Thatchera ubrał w jakąś wiarygodną bajeczkę o nagłym wypadku, którego nikt nie powiązałby z próbą samobójczą. Nie próbował opowiadać tej historii bez żadnego zawahania, jakby wcześniej po prostu się jej wyuczył – wiedział, w którym momencie zaciąć się na chwilę, wydać z siebie ciężkie westchnięcie i ubrać słowa w ton kogoś, kto niefortunnie musiał stać się świadkiem tej katastrofy. Tylko on zdawał sobie sprawę z tego, że wczorajszy wieczór mógł zakończyć się naprawdę tragicznie i prawdopodobnie to właśnie ten czarny scenariusz zaprzątał jego głowę, gdy stojąc z telefonem przy uchu, wpatrywał się beznamiętnym wzrokiem w panoramę miasta za ogromną szybą.
Przekonanie ich pracodawcy nie było trudnym zadaniem i nie chodziło tu tylko o to, że dołożył wszelkich starań, by mężczyźnie nie przeszło przez głowę, że mógłby odmówić im wolnego – właściciel restauracji był po prostu jednym z tych bardziej wyrozumiałych ludzi. Prawdopodobnie mógłby przedstawić mu prawdziwą wersję wydarzeń, jednak Grimshaw wiedział, że od teraz była to tylko i wyłącznie ich wspólna tajemnica. No, przynajmniej jego własna, skoro Thatcher nieświadomie wymazał wszystko z pamięci.
„Jay? Jesteś?”
Nie bez powodu drzwi do jego sypialni przez ten cały czas były mocno uchylone, choć kiedy głos Starra bez większego trudu przebił się przez ponurą ciszę, która panowała w mieszkaniu, Grimshaw miał wrażenie, że dotarł do jego uszu nieznacznie przytłumiony. Przez ostatnią godzinę mechanicznie wypełniał rubryki w podesłanych przez Deana dokumentach, choć już od jakiegoś czasu czuł ciężar powiek i nieprzyjemne drapanie w gardle. Mimo tego uniósł wzrok znad monitora, zsuwając okulary z nosa, by po chwili przetrzeć palcami oczy, jakby dzięki tej czynności miał upewnić się, że nie zasnął.
Było blisko.
Z ociąganiem podniósł się z kuchennego krzesła, odkładając oprawki na blat. Kroki, które kierował w stronę swojego pokoju były absolutnie bezgłośne w kontakcie z kafelkami, przez co wciąż ciężko było określić, czy ciemnowłosy faktycznie znajdował się w domu. Na szczęście już w niedługim czasie drzwi rozchyliły się na całą szerokość, a Jay zatrzymał się u progu, obrzucając złotookiego znużonym spojrzeniem, gdy przez chwilę w milczeniu przyglądał się jego nieudolnym wyczynom.
― Gdzie ci się tak spieszy? Daruj sobie sporty ekstremalne przez ten jeden dzień ― rzucił, dobrze wiedząc, że w tym konkretnym przypadku to nie było takie proste. ― Nie zamierzam nosić cię na rękach częściej niż to konieczne, gdy jeszcze bardziej się uszkodzisz, Winchester.
Przekonanie ich pracodawcy nie było trudnym zadaniem i nie chodziło tu tylko o to, że dołożył wszelkich starań, by mężczyźnie nie przeszło przez głowę, że mógłby odmówić im wolnego – właściciel restauracji był po prostu jednym z tych bardziej wyrozumiałych ludzi. Prawdopodobnie mógłby przedstawić mu prawdziwą wersję wydarzeń, jednak Grimshaw wiedział, że od teraz była to tylko i wyłącznie ich wspólna tajemnica. No, przynajmniej jego własna, skoro Thatcher nieświadomie wymazał wszystko z pamięci.
„Jay? Jesteś?”
Nie bez powodu drzwi do jego sypialni przez ten cały czas były mocno uchylone, choć kiedy głos Starra bez większego trudu przebił się przez ponurą ciszę, która panowała w mieszkaniu, Grimshaw miał wrażenie, że dotarł do jego uszu nieznacznie przytłumiony. Przez ostatnią godzinę mechanicznie wypełniał rubryki w podesłanych przez Deana dokumentach, choć już od jakiegoś czasu czuł ciężar powiek i nieprzyjemne drapanie w gardle. Mimo tego uniósł wzrok znad monitora, zsuwając okulary z nosa, by po chwili przetrzeć palcami oczy, jakby dzięki tej czynności miał upewnić się, że nie zasnął.
Było blisko.
Z ociąganiem podniósł się z kuchennego krzesła, odkładając oprawki na blat. Kroki, które kierował w stronę swojego pokoju były absolutnie bezgłośne w kontakcie z kafelkami, przez co wciąż ciężko było określić, czy ciemnowłosy faktycznie znajdował się w domu. Na szczęście już w niedługim czasie drzwi rozchyliły się na całą szerokość, a Jay zatrzymał się u progu, obrzucając złotookiego znużonym spojrzeniem, gdy przez chwilę w milczeniu przyglądał się jego nieudolnym wyczynom.
― Gdzie ci się tak spieszy? Daruj sobie sporty ekstremalne przez ten jeden dzień ― rzucił, dobrze wiedząc, że w tym konkretnym przypadku to nie było takie proste. ― Nie zamierzam nosić cię na rękach częściej niż to konieczne, gdy jeszcze bardziej się uszkodzisz, Winchester.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Cze 06, 2018 2:17 am
Sro Cze 06, 2018 2:17 am
Podczas gdy Merc siedział przed kompem śpiewając 'Nobody can drag me down', bo przecież One Direction to totalnie idealne tło dla całego tego posta, Riley przeżywał wewnętrzną walkę z samym sobą. Całe szczęście wyglądało na to, że los postanowił się jednak do niego na swój sposób uśmiechnąć, gdy tuż po jego wołaniu w mieszkaniu rozległy się kroki. Aż nazbyt znajome kroki, które poznałby wszędzie.
Mimowolnie podniósł zdrową rękę i pstryknął białego wilka w nos.
— Schodź — szepnął cicho, by słowa te nie dobiegły do ustu Grimshawa. Bestia przez chwilę przyglądała mu się wielkimi, błękitnymi oczami, nim wstała wyraźnie się ociągając. Przeciągnęła się wbijając pazury w pościel i przeszła w jego nogi, zaraz faktycznie zsuwając się na ziemię. Nawet jeśli pokój był niezwykle przestrzenny, gdy biały wilk usiadł pod oknem, zajmował znacznie większą jego część, wywijając na boki ogonem.
Urosłeś czy mi się wydaje?
Zawsze byłem takich rozmiarów, na jakie mi pozwalałeś Woolfe.
Obrócił głowę w stronę drzwi, krzyżując spojrzenie ze znużonym wzrokiem srebrnych tęczówek. Wygiął nieznacznie kąciki ust ku górze.
— Wyglądasz okropnie, Jay — i kto to mówił? Przyglądał mu się przez chwilę rozważając powrót do swoich prób podniesienia się. Ostatecznie postanowił jednak zrezygnować, nawet jeśli jego kręgosłup miał zupełnie odmienne zdanie na ten temat i zalecał natychmiastowe wykonanie dziesięciokilometrowego maratonu.
Miał wrażenie, że jego własny organizm zwracał się przeciwko niemu i próbował go zabić, powaznie.
— Chodź tutaj — poklepał dłonią o materac, podciągając się jedynie nieco wyżej, nawet jeśli w swoim obecnym stanie miał problem nawet z tak idiotyczną czynnością jak poprawienie poduszki za plecami.
— Więc jednak mnie przeniosłeś. Zastanawiałem się jakim cudem znalazłem się w pokoju, choć początkowo zakładałem że po prostu moment przejścia z twoją pomocą wypadł mi z głowy. Jestem pod wrażeniem, punktujesz Grimshaw — patrzcie jak mu się zebrało na śmieszkowanie. Wyglądało na to, że sen jednak faktycznie zrobił swoje i pomógł mu choć częściowo odzyskać fason.
— Chociaż czekaj. Zanim się położysz, mogę cię prosić żebyś przyniósł mi leki przeciwbólowe i... te drugie? Minęło już sporo czasu, więc powinienem zażyć je znowu.
Poza tym czuł się całkiem nieźle. W przeciwieństwie do Ryana, który prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak tragicznie teraz wyglądał. Brak snu zdecydowanie odbił się na jego aparycji, do tego stopnia że Winchester miał wrażenie, jakby zaraz miał się zwyczajnie przewrócić. Nawet jeśli mdlejący Grimshaw wydawał mu się czystą abstrakcją. Dużo bardziej prawdopodobne było, że zamierzał utrzymać taki stan, zamiast mu zapobiec.
Tymczasem on był dodatkowo zmuszony do ciągania go wokół. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że było to dużo mądrzejsze wyjście z sytuacji niż dalsze próby podnoszenia się na siłę.
Może za trzy dni, Woolfe.
No proszę, nadal tu jesteś.
Mimowolnie podniósł zdrową rękę i pstryknął białego wilka w nos.
— Schodź — szepnął cicho, by słowa te nie dobiegły do ustu Grimshawa. Bestia przez chwilę przyglądała mu się wielkimi, błękitnymi oczami, nim wstała wyraźnie się ociągając. Przeciągnęła się wbijając pazury w pościel i przeszła w jego nogi, zaraz faktycznie zsuwając się na ziemię. Nawet jeśli pokój był niezwykle przestrzenny, gdy biały wilk usiadł pod oknem, zajmował znacznie większą jego część, wywijając na boki ogonem.
Urosłeś czy mi się wydaje?
Zawsze byłem takich rozmiarów, na jakie mi pozwalałeś Woolfe.
Obrócił głowę w stronę drzwi, krzyżując spojrzenie ze znużonym wzrokiem srebrnych tęczówek. Wygiął nieznacznie kąciki ust ku górze.
— Wyglądasz okropnie, Jay — i kto to mówił? Przyglądał mu się przez chwilę rozważając powrót do swoich prób podniesienia się. Ostatecznie postanowił jednak zrezygnować, nawet jeśli jego kręgosłup miał zupełnie odmienne zdanie na ten temat i zalecał natychmiastowe wykonanie dziesięciokilometrowego maratonu.
Miał wrażenie, że jego własny organizm zwracał się przeciwko niemu i próbował go zabić, powaznie.
— Chodź tutaj — poklepał dłonią o materac, podciągając się jedynie nieco wyżej, nawet jeśli w swoim obecnym stanie miał problem nawet z tak idiotyczną czynnością jak poprawienie poduszki za plecami.
— Więc jednak mnie przeniosłeś. Zastanawiałem się jakim cudem znalazłem się w pokoju, choć początkowo zakładałem że po prostu moment przejścia z twoją pomocą wypadł mi z głowy. Jestem pod wrażeniem, punktujesz Grimshaw — patrzcie jak mu się zebrało na śmieszkowanie. Wyglądało na to, że sen jednak faktycznie zrobił swoje i pomógł mu choć częściowo odzyskać fason.
— Chociaż czekaj. Zanim się położysz, mogę cię prosić żebyś przyniósł mi leki przeciwbólowe i... te drugie? Minęło już sporo czasu, więc powinienem zażyć je znowu.
Poza tym czuł się całkiem nieźle. W przeciwieństwie do Ryana, który prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak tragicznie teraz wyglądał. Brak snu zdecydowanie odbił się na jego aparycji, do tego stopnia że Winchester miał wrażenie, jakby zaraz miał się zwyczajnie przewrócić. Nawet jeśli mdlejący Grimshaw wydawał mu się czystą abstrakcją. Dużo bardziej prawdopodobne było, że zamierzał utrzymać taki stan, zamiast mu zapobiec.
Tymczasem on był dodatkowo zmuszony do ciągania go wokół. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że było to dużo mądrzejsze wyjście z sytuacji niż dalsze próby podnoszenia się na siłę.
Może za trzy dni, Woolfe.
No proszę, nadal tu jesteś.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Cze 07, 2018 12:35 am
Czw Cze 07, 2018 12:35 am
― Mówisz? Bo czuję się rewelacyjnie ― pozbawiony emocji ton w zestawieniu ze słyszalną chrypą, która z każdym słowem drażniła jego gardło, nie brzmiał przekonująco. Ale Grimshaw nawet nie próbował przekonać go, że jego stan nie miał sobie nic do zarzucenia, celowo wplatając w wypowiedź sarkastyczną nutę. Wymowny wzrok, którym przesunął po sylwetce chłopaka, podkreślił fakt, że był on ostatnią osobą, która miała prawo bawić się w wypominanie.
Ale musisz przyznać, że wygląda nieco lepiej.
Nieco.
Ani myślał, żeby z miejsca nastawiać się na to, że wszystko powoli wracało do normy. Tak długo, jak bandaże na głowie złotookiego przypominały mu, że wystarczył moment, by wszystko szlag trafił, nie zamierzał porzucać swojej czujności. To ona nie pozwalała mu na spokojny odpoczynek, dlatego pierwszą odpowiedzią na propozycję Winchestera stało się sceptyczne spojrzenie, kórym obrzucił poklepane miejsce obok. Jednocześnie – choć nie przyznał tego na głos – perspektywa położenia się była w tej sytuacji cholernie kusząca.
― Myślałem, że na tym etapie mam już wystarczająco dużo punktów, żeby nie musieć ich dalej zbierać ― rzucił, nie popisując się przy tym skromnością. Nie uważał, by była tu potrzeba, jakby z góry założył, że skoro Thatcher dobrowolnie zapraszał go do łóżka – to nic, że należało do niego – musiał znajdować się już poza wszelką skalą. Nie wspominając o tym, że Jay nie był kimś, kto nie zdawał sobie sprawy z własnej atrakcyjności, nawet jeśli nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo, nie rezygnując ze swojej milczącej natury.
„Chociaż czekaj.”
Całe szczęście, że wciąż nie ruszył się z miejsca i chociaż niezbyt pozytywnie rozpatrywał prośbę Starra, mimo wszystko zebrał się na powolne skinienie głowy, gdy tylko zerknął na godzinę, która wyświetlała się na zegarze przy łóżku. O ile przeciwbólowe leki nie były problemem, tak „te drugie” nie były jedynie nieszkodliwymi cukierkami.
― Telefon do terapeuty. Jutro ― przypomniał mu krótko. Gdyby wiedział, że Woolfe odpadnie na kanapie tak szybko, kazałby mu zrobić to już wcześniej. O tej porze już żaden szanujący się lekarz nie siedział za biurkiem w pracy, choć może istniał cień szansy, że przyjmował indywidualne telefony. Szarooki wyszedł jednak z założenia, że nikt nie lubił, gdy niepotrzebnie zawracano mu dupę, a złotooki był tylko jednym pacjentem z wielu.
Zniknął mu z oczu na zaledwie dwie minuty, zanim wrócił do sypialni z tabletkami w jednej ręce i ze szklanką wody w drugiej. Znalazłszy się obok łóżka, podał wszystko chłopakowi, zajmując miejsce na brzegu materaca, jakby przez ten cały czas zdążył rozważyć ulokowanie się tam na dłuższy czas, ale chociaż jedną z nóg podciągnął wygodnie, niemalże stykając się kolanem z udem Winchestera, tak druga wciąż spoczywała wsparta o podłogę.
― Zadzwoniłem do szefa i przekazałem, że przez jakiś czas nie będziesz w stanie chodzić do pracy. Sam wziąłem wolne na tydzień, bo do tego czasu prawdopodobnie będziesz w stanie poruszać się samodzielnie. Potem będę przejmował większość twoich godzin pracy. Przez to, że nastawiłeś się na dłuższe wolne w święta, będzie ich całkiem sporo, dlatego mam nadzieję, że pracujesz już nad pomysłem wynagrodzenia ― rzucił, starając się w pełni panować nad swoim głosem, choć ten momentami tracił na swojej mocy i przeobrażał się w nieprzyjemne rzężenie. To jednak nie powstrzymało go od przekazania chłopakowi wszystkiego, co miał na myśli, nawet jeśli w tej sytuacji po prostu się z nim droczył.
Ale Riley i tak przesadzał ze swoim kurewskim pracoholizmem.
Ale musisz przyznać, że wygląda nieco lepiej.
Nieco.
Ani myślał, żeby z miejsca nastawiać się na to, że wszystko powoli wracało do normy. Tak długo, jak bandaże na głowie złotookiego przypominały mu, że wystarczył moment, by wszystko szlag trafił, nie zamierzał porzucać swojej czujności. To ona nie pozwalała mu na spokojny odpoczynek, dlatego pierwszą odpowiedzią na propozycję Winchestera stało się sceptyczne spojrzenie, kórym obrzucił poklepane miejsce obok. Jednocześnie – choć nie przyznał tego na głos – perspektywa położenia się była w tej sytuacji cholernie kusząca.
― Myślałem, że na tym etapie mam już wystarczająco dużo punktów, żeby nie musieć ich dalej zbierać ― rzucił, nie popisując się przy tym skromnością. Nie uważał, by była tu potrzeba, jakby z góry założył, że skoro Thatcher dobrowolnie zapraszał go do łóżka – to nic, że należało do niego – musiał znajdować się już poza wszelką skalą. Nie wspominając o tym, że Jay nie był kimś, kto nie zdawał sobie sprawy z własnej atrakcyjności, nawet jeśli nie rozpowiadał o tym na prawo i lewo, nie rezygnując ze swojej milczącej natury.
„Chociaż czekaj.”
Całe szczęście, że wciąż nie ruszył się z miejsca i chociaż niezbyt pozytywnie rozpatrywał prośbę Starra, mimo wszystko zebrał się na powolne skinienie głowy, gdy tylko zerknął na godzinę, która wyświetlała się na zegarze przy łóżku. O ile przeciwbólowe leki nie były problemem, tak „te drugie” nie były jedynie nieszkodliwymi cukierkami.
― Telefon do terapeuty. Jutro ― przypomniał mu krótko. Gdyby wiedział, że Woolfe odpadnie na kanapie tak szybko, kazałby mu zrobić to już wcześniej. O tej porze już żaden szanujący się lekarz nie siedział za biurkiem w pracy, choć może istniał cień szansy, że przyjmował indywidualne telefony. Szarooki wyszedł jednak z założenia, że nikt nie lubił, gdy niepotrzebnie zawracano mu dupę, a złotooki był tylko jednym pacjentem z wielu.
Zniknął mu z oczu na zaledwie dwie minuty, zanim wrócił do sypialni z tabletkami w jednej ręce i ze szklanką wody w drugiej. Znalazłszy się obok łóżka, podał wszystko chłopakowi, zajmując miejsce na brzegu materaca, jakby przez ten cały czas zdążył rozważyć ulokowanie się tam na dłuższy czas, ale chociaż jedną z nóg podciągnął wygodnie, niemalże stykając się kolanem z udem Winchestera, tak druga wciąż spoczywała wsparta o podłogę.
― Zadzwoniłem do szefa i przekazałem, że przez jakiś czas nie będziesz w stanie chodzić do pracy. Sam wziąłem wolne na tydzień, bo do tego czasu prawdopodobnie będziesz w stanie poruszać się samodzielnie. Potem będę przejmował większość twoich godzin pracy. Przez to, że nastawiłeś się na dłuższe wolne w święta, będzie ich całkiem sporo, dlatego mam nadzieję, że pracujesz już nad pomysłem wynagrodzenia ― rzucił, starając się w pełni panować nad swoim głosem, choć ten momentami tracił na swojej mocy i przeobrażał się w nieprzyjemne rzężenie. To jednak nie powstrzymało go od przekazania chłopakowi wszystkiego, co miał na myśli, nawet jeśli w tej sytuacji po prostu się z nim droczył.
Ale Riley i tak przesadzał ze swoim kurewskim pracoholizmem.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Cze 08, 2018 12:16 am
Pią Cze 08, 2018 12:16 am
— Daleko ci do osiągnięcia ostatniego poziomu pod względem punktów, Jay — zażartował, cierpliwie czekając aż chłopak wróci z kuchni z przyniesionymi mu lekami. Nie widział większego sensu w dzwonieniu do terapeuty, gdy jego pamięć i tak zdołała się w większej mierze odblokować. Większej, a jednak nie całkowitej. Nadal kilka obszarów zdawało się być dziwnie zaciemnionych i rozmazanych. Jakby ktoś nie udzielał mu dostępu. Zerknął kątem oka w stronę siedzącego pod oknem wilka.
Wiem, że może być ciężko w to uwierzyć, ale to ty sam je blokujesz, Woolfe.
Uniósł nieznacznie brew w wyraźnym zwątpieniu.
To dla twojego dobra.
Przekrzywił głowę z powrotem w stronę drzwi, wyciągając powoli rękę w stronę tabletek i wody, zaraz wszystko zapijając nim odstawił szkło na szafkę. Dopiero po tym utkwił pytające spojrzenie w Jayu.
— Gdzieś się wybierasz? — zapytał krótko widząc jego pozycję. Wysłuchał w milczeniu padających z jego ust słów, otwierając na chwilę własne, zupełnie jakby chciał zaprotestować. Ostatecznie zamknął je jednak powoli wiedząc, że nie mógł się z nim sprzeczać. Nie miał najmniejszych szans na powrócenie do pracy w najbliższym czasie. Zaczynał się jednak zastanawiać jak zniósł to szef, gdy już teraz w restauracji brakowało im rąk do pracy. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się nieznaczna obawa, że gdy skończy się kurować.. nie będzie już miał do czego wracać. Znalezienie nowej pracy pewnie nie stanowiłoby dla niego nie wiadomo jak wielkiego problemu, ale zdążył polubić tamtejszych ludzi i atmosferę. Mimo wiecznego użerania się z klientami. Nie było to jednak coś, na co miał wpływ. Powoli odsunął od siebie negatywne myśli, zerkając w bok na rozmywającego się w powietrzu wilka, który już po sekundzie nie pozostawił nawet najmniejszego śladu swojej obecności.
Serce ścisnęło mu się w piersi, gdy usłyszał jak okropnie brzmiał głos Grimshawa. Powoli odepchnął się lewą dłonią, nawet nie krzywiąc gdy prawy bark zapiekł go żywym ogniem. Choć zajęło mu to nieco dłuższą chwilę, przesunął się w dół i wstał, by przełożyć prawą nogę nad nogami Jaya i usiąść na nim okrakiem, obejmując go zdrową ręką. Posiniaczone kolana zaprotestowały na ten nagły nacisk na materac, lecz nawet je udało mu się zignorować bez większego problemu. Zupełnie jakby przy takiej ilości bólu jaką odczuwał w przeciągu ostatnich godzin, zwyczajnie zdążył się do niego przyzwyczaić. Aczkolwiek z pewnością byłoby mu dużo łatwiej, gdyby to on nadal leżał na łóżku.
Oparł się czołem o czoło Grimshawa, przymykając złote oczy.
— Obiecaj mi, że zaraz się prześpisz, Jay — poprosił cicho, przekrzywiając nieznacznie głowę gdy złożył krótki pocałunek na jego kości policzkowej. Kąciku ust i samych wargach. Objął go nieco mocniej, gdy przesunął językiem po jego zębach i szturchnął zaczepnie podniebienie. Skupił się przez chwilę na pogłębieniu pocałunku i nieustannym przedłużaniu go, wyraźnie nie mając zamiaru się odsunąć. Wcześniejsze zbliżenie na kanapie nijak go nie satysfakcjonowało i dobrze o tym wiedział. Tak jak wiedział, że im więcej spędzał czasu w jego towarzystwie, tym bardziej to wszystko przestawało mu wystarczać, nawet jeśli strach nieustannie trzymał nóż na jego gardle, przypominając mu o wydarzeniach z przeszłości.
To jednak nie powstrzymało go przed powolnym zabraniem lewej dłoni. Przesunął nią po jego barku, boku szyi, twarzy. Zupełnie jakby właśnie starał się nadrobić coś co zwyczajnie na jakiś czas utracił. Przez chwilę szukał nieco wygodniejszej pozycji dla utrzymania równowagi, wiedząc że nie może podeprzeć się prawą ręką.
Wtedy też palce lewej powędrowały w dół. Przez jego jasnoszary podkoszulek, zaczepiły się kilka razy o schodzącą się do środka bluzę, którą odtrąciły jednak niecierpliwie, zsuwając się niżej i niżej.
Aż w końcu zaczepił je na guziku czarnych jeansów, rozpinając jednym całkiem sprawnym ruchem.
Powieki rozchyliły się, gdy złote oczy ponownie odnalazły srebrne przerywając chwilowo wcześniejszy pocałunek.
— Obiecaj — lekkie muśnięcie warg i zatrzymane na jego podbrzuszu palce, choć postukiwały nieznacznie o jego ciało, bez wątpienia czekały aż podejmie decyzję.
Winchester może i nie był w stanie zmusić się do pójścia na całość, ale to nie znaczyło że nie był ciekawy innych rzeczy. Których jakby nie patrzeć, nadal nie próbowali.
Wiem, że może być ciężko w to uwierzyć, ale to ty sam je blokujesz, Woolfe.
Uniósł nieznacznie brew w wyraźnym zwątpieniu.
To dla twojego dobra.
Przekrzywił głowę z powrotem w stronę drzwi, wyciągając powoli rękę w stronę tabletek i wody, zaraz wszystko zapijając nim odstawił szkło na szafkę. Dopiero po tym utkwił pytające spojrzenie w Jayu.
— Gdzieś się wybierasz? — zapytał krótko widząc jego pozycję. Wysłuchał w milczeniu padających z jego ust słów, otwierając na chwilę własne, zupełnie jakby chciał zaprotestować. Ostatecznie zamknął je jednak powoli wiedząc, że nie mógł się z nim sprzeczać. Nie miał najmniejszych szans na powrócenie do pracy w najbliższym czasie. Zaczynał się jednak zastanawiać jak zniósł to szef, gdy już teraz w restauracji brakowało im rąk do pracy. Gdzieś z tyłu jego głowy pojawiła się nieznaczna obawa, że gdy skończy się kurować.. nie będzie już miał do czego wracać. Znalezienie nowej pracy pewnie nie stanowiłoby dla niego nie wiadomo jak wielkiego problemu, ale zdążył polubić tamtejszych ludzi i atmosferę. Mimo wiecznego użerania się z klientami. Nie było to jednak coś, na co miał wpływ. Powoli odsunął od siebie negatywne myśli, zerkając w bok na rozmywającego się w powietrzu wilka, który już po sekundzie nie pozostawił nawet najmniejszego śladu swojej obecności.
Serce ścisnęło mu się w piersi, gdy usłyszał jak okropnie brzmiał głos Grimshawa. Powoli odepchnął się lewą dłonią, nawet nie krzywiąc gdy prawy bark zapiekł go żywym ogniem. Choć zajęło mu to nieco dłuższą chwilę, przesunął się w dół i wstał, by przełożyć prawą nogę nad nogami Jaya i usiąść na nim okrakiem, obejmując go zdrową ręką. Posiniaczone kolana zaprotestowały na ten nagły nacisk na materac, lecz nawet je udało mu się zignorować bez większego problemu. Zupełnie jakby przy takiej ilości bólu jaką odczuwał w przeciągu ostatnich godzin, zwyczajnie zdążył się do niego przyzwyczaić. Aczkolwiek z pewnością byłoby mu dużo łatwiej, gdyby to on nadal leżał na łóżku.
Oparł się czołem o czoło Grimshawa, przymykając złote oczy.
— Obiecaj mi, że zaraz się prześpisz, Jay — poprosił cicho, przekrzywiając nieznacznie głowę gdy złożył krótki pocałunek na jego kości policzkowej. Kąciku ust i samych wargach. Objął go nieco mocniej, gdy przesunął językiem po jego zębach i szturchnął zaczepnie podniebienie. Skupił się przez chwilę na pogłębieniu pocałunku i nieustannym przedłużaniu go, wyraźnie nie mając zamiaru się odsunąć. Wcześniejsze zbliżenie na kanapie nijak go nie satysfakcjonowało i dobrze o tym wiedział. Tak jak wiedział, że im więcej spędzał czasu w jego towarzystwie, tym bardziej to wszystko przestawało mu wystarczać, nawet jeśli strach nieustannie trzymał nóż na jego gardle, przypominając mu o wydarzeniach z przeszłości.
To jednak nie powstrzymało go przed powolnym zabraniem lewej dłoni. Przesunął nią po jego barku, boku szyi, twarzy. Zupełnie jakby właśnie starał się nadrobić coś co zwyczajnie na jakiś czas utracił. Przez chwilę szukał nieco wygodniejszej pozycji dla utrzymania równowagi, wiedząc że nie może podeprzeć się prawą ręką.
Wtedy też palce lewej powędrowały w dół. Przez jego jasnoszary podkoszulek, zaczepiły się kilka razy o schodzącą się do środka bluzę, którą odtrąciły jednak niecierpliwie, zsuwając się niżej i niżej.
Aż w końcu zaczepił je na guziku czarnych jeansów, rozpinając jednym całkiem sprawnym ruchem.
Powieki rozchyliły się, gdy złote oczy ponownie odnalazły srebrne przerywając chwilowo wcześniejszy pocałunek.
— Obiecaj — lekkie muśnięcie warg i zatrzymane na jego podbrzuszu palce, choć postukiwały nieznacznie o jego ciało, bez wątpienia czekały aż podejmie decyzję.
Winchester może i nie był w stanie zmusić się do pójścia na całość, ale to nie znaczyło że nie był ciekawy innych rzeczy. Których jakby nie patrzeć, nadal nie próbowali.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Cze 08, 2018 9:40 pm
Pią Cze 08, 2018 9:40 pm
― Mhm ― mruknął krótko pod nosem i chociaż chciałoby się wierzyć, że przyjął do wiadomości to, że jeszcze wiele mu brakowało, w jego ton wkradła się ta nieznaczna nuta zwątpienia, gdy dokładnie ocenił spojrzeniem twarz Winchestera. Z drugiej strony był w stanie zaakceptować swoje braki w punktach, biorąc pod uwagę, że nie rzutowały na zainteresowanie Riley'a. Wciąż patrzył na niego dokładnie tak samo, wciąż chciał, żeby położył się obok i wciąż chciał, żeby go całował, nawet jeśli nie pozwalał, by posunęli się przynajmniej o krok dalej.
Na razie tyle musiało wystarczyć.
„Gdzieś się wybierasz?”
Pokręcił głową w milczeniu, choć w gruncie rzeczy nie miał zamiaru pozostać w sypialni dłużej niż było to konieczne. Jego odpowiedź nie była kłamstwem, biorąc pod uwagę, że wciąż zamierzał zostać w domu – jedynym, co miało się zmienić, był jego powrót do kuchni, w której porzucił swoje wcześniejsze zadanie. Nie przyznał na głos, że mogło poczekać, bo Dean zawsze wysyłał mu pliki odpowiednio wcześnie, by znalazł wystarczająco dużo czasu na ich przygotowanie, jednak Thatcher nie musiał być tego świadomy.
― Lubisz, gdy ludzie muszą się powtarzać? ― spytał, obrzucając go karcącym spojrzeniem, gdy niespodziewanie zerwał się z miejsca. Już uniósł rękę, chcąc oprzeć ją na klatce piersiowej chłopaka, co pewnie z sukcesem powstrzymałoby go od dalszego wiercenia się na łóżku, które w tej sytuacji było niewskazane, jednak ciekawość tego, co zamierzał zrobić wzięła górę i ostatecznie upomnienie padło z jego ust wyłącznie dla zasady. Może po części był tym już zmęczony – jakby nie patrzeć, Woolfe nie był dzieckiem i sam doskonale powinien wiedzieć, co było dla niego najlepsze. Może gdzieś w głębi miał nadzieję, że bark da mu się we znaki do tego stopnia, że w którymś momencie odechce mu się podobnych wybryków. A może po prostu przeczuwał, że tym razem nie pożałuje, jeśli pozwoli mu na więcej – w gruncie rzeczy i tak bez większego trudu mógł sprowadzić go do poziomu materaca, o czym ciało Starra zdążyło się przekonać, nawet jeśli chłopak trwał wtedy w błogiej nieświadomości.
Przyglądał się jego nieporadnym zmaganiom z ledwo widocznym przebłyskiem rezygnacji na twarzy. Nic dziwnego, że kiedy ciężar złotookiego spoczął na jego udach, Grimshaw jakby z litości objął go go w pasie, chcąc mieć pewność, że przez te durne wybryki przynajmniej nie wyląduje na podłodze, skoro i tak już balansowali na brzegu łóżka.
„Obiecaj mi, że zaraz się prześpisz, Jay.”
Zadal sobie tyle zachodu tylko po to, by Jay zgodził się spełnić jego prośbę?
W tej sytuacji szarooki nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy miał do czynienia z kretynem czy może raczej kimś, kto miał w sobie od cholery sprytu. Z początku ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, że to zrobi. Starał się też nie dawać chłopakowi do zrozumienia, że jego bliskość oddziaływała na niego w sposób, którego wcześniej jeszcze nie odczuwał. Każdy kolejny pocałunek pozostawiał po sobie niedosyt i – głos w jego głowie mu świadkiem – że Winchester miał szczęście, że nie poprzestał jedynie na niewinnych muśnięciach. Palce szatyna kurczowo zacisnęły się na bluzie chłopaka. Przez cały czas przyglądał mi się spod półprzymkniętych powiek, jakby odwaga, na jaką zebrał się Thatcher – paradoksalnie do ich wcześniejszej rozmowy – wydała mu się nierzeczywista. Balansując na granicy jawy i snu, nie mógł być pewien niczego, a dziwne mrowienie, które rozeszło się po jego czaszce, przemknęło wzdłuż karku i dalej, jakby obrało sobie za cel cały kręgosłup, niczego tu nie ułatwiało.
Nie śpisz.
Poprawił się na łóżku, raz jeszcze niewiele robiąc sobie z wagi chłopaka. Tylko ona uświadamiała mu, że pocałunek, który dzielił z równą zachłannością, nie mógł być tylko wytworem jego wyobraźni. Jedna z rąk ciemnowłosego już zupełnie instynktownie wsunęła się pod bluzę chłopaka, a przyciskając opuszki palców do nagiej skóry, zanim przesunął nimi wzdłuż kręgów złotookiego, od czasu do czasu zahaczając o nie paznokciami, które zostawiały po sobie ledwo widoczne zaczerwienienia.
„Tu byłem – Ryan”, co?
Raczej „spierdalaj stąd, jestem zajęty”.
― W co ty pogrywasz, Winchester? ― wychrypiał, gdy dotyk na podbrzuszu wydał mu się ewidentnym przekraczaniem granic. Rzecz jasna, nie były to granice, których nie chciał przekraczać, jednak z perspektywy rozmowy, którą odbyli jeszcze kilka godzin temu, gest Riley'a stał się dla niego kompletnie sprzeczną informacją. Wolał jednak wierzyć, że to wszystko nie było elementem żadnej gry, zwłaszcza że niezależnie od swojej woli stawał się coraz bardziej niecierpliwy.
Czy mógł obiecać mu, że pójdzie spać?
Teraz nie sen zaprzątał jego myśli. Z tak niewielkiej odległości, nawet w półmroku można było dostrzec nieco żywszy błysk w srebrnych tęczówkach, które oderwawszy wzrok od złotych oczu Starra, skupiły się na jego ustach, zanim w odpowiedzi na muśnięcie, przygryzł jego dolną wargę, nie popisując się przy tym delikatnością. Otarł się nosem o jego policzek, gdy dosięgał wargami żuchwy chłopaka, sunąc nimi w stronę jego szyi.
― Robisz to, bo po prostu tego chcesz czy próbujesz sprawdzić, jak bardzo jestem w stanie myśleć penisem? ― wymruczał, ocierając się ustami o jego skórę. Bez większego trudu przebił się przez panującą w pokoju ciszę, nawet jeśli stan jego gardła wciąż pozostawiał wiele do życzenia. ― Nawet nie próbuj mnie drażnić.
Agresywniejszy pocałunek, który uwieńczył jego słowa, pozostawił na jego ciele ślad, który miał towarzyszyć mu przez kilka dni. Jakby tego było mało, pamiątka, którą po sobie zostawił, została otoczona dwoma łukami po zębach. Wyglądało na to, że niezależnie od pobudek Starra w tej kwestii, dostał potwierdzenie wraz z nieartykułowanym pomrukiem. Chociaż pierwsza wersja wydarzeń odpowiadałaby każdemu normalnemu człowiekowi, tak nawet nie próbował zaprzeczać, że bliskość chłopaka dobrze wpływała na procesy racjonalnego myślenia. Czując jego ciepło, zapach i smak, czekał już tylko na więcej.
Na razie tyle musiało wystarczyć.
„Gdzieś się wybierasz?”
Pokręcił głową w milczeniu, choć w gruncie rzeczy nie miał zamiaru pozostać w sypialni dłużej niż było to konieczne. Jego odpowiedź nie była kłamstwem, biorąc pod uwagę, że wciąż zamierzał zostać w domu – jedynym, co miało się zmienić, był jego powrót do kuchni, w której porzucił swoje wcześniejsze zadanie. Nie przyznał na głos, że mogło poczekać, bo Dean zawsze wysyłał mu pliki odpowiednio wcześnie, by znalazł wystarczająco dużo czasu na ich przygotowanie, jednak Thatcher nie musiał być tego świadomy.
― Lubisz, gdy ludzie muszą się powtarzać? ― spytał, obrzucając go karcącym spojrzeniem, gdy niespodziewanie zerwał się z miejsca. Już uniósł rękę, chcąc oprzeć ją na klatce piersiowej chłopaka, co pewnie z sukcesem powstrzymałoby go od dalszego wiercenia się na łóżku, które w tej sytuacji było niewskazane, jednak ciekawość tego, co zamierzał zrobić wzięła górę i ostatecznie upomnienie padło z jego ust wyłącznie dla zasady. Może po części był tym już zmęczony – jakby nie patrzeć, Woolfe nie był dzieckiem i sam doskonale powinien wiedzieć, co było dla niego najlepsze. Może gdzieś w głębi miał nadzieję, że bark da mu się we znaki do tego stopnia, że w którymś momencie odechce mu się podobnych wybryków. A może po prostu przeczuwał, że tym razem nie pożałuje, jeśli pozwoli mu na więcej – w gruncie rzeczy i tak bez większego trudu mógł sprowadzić go do poziomu materaca, o czym ciało Starra zdążyło się przekonać, nawet jeśli chłopak trwał wtedy w błogiej nieświadomości.
Przyglądał się jego nieporadnym zmaganiom z ledwo widocznym przebłyskiem rezygnacji na twarzy. Nic dziwnego, że kiedy ciężar złotookiego spoczął na jego udach, Grimshaw jakby z litości objął go go w pasie, chcąc mieć pewność, że przez te durne wybryki przynajmniej nie wyląduje na podłodze, skoro i tak już balansowali na brzegu łóżka.
„Obiecaj mi, że zaraz się prześpisz, Jay.”
Zadal sobie tyle zachodu tylko po to, by Jay zgodził się spełnić jego prośbę?
W tej sytuacji szarooki nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy miał do czynienia z kretynem czy może raczej kimś, kto miał w sobie od cholery sprytu. Z początku ani nie potwierdził, ani nie zaprzeczył, że to zrobi. Starał się też nie dawać chłopakowi do zrozumienia, że jego bliskość oddziaływała na niego w sposób, którego wcześniej jeszcze nie odczuwał. Każdy kolejny pocałunek pozostawiał po sobie niedosyt i – głos w jego głowie mu świadkiem – że Winchester miał szczęście, że nie poprzestał jedynie na niewinnych muśnięciach. Palce szatyna kurczowo zacisnęły się na bluzie chłopaka. Przez cały czas przyglądał mi się spod półprzymkniętych powiek, jakby odwaga, na jaką zebrał się Thatcher – paradoksalnie do ich wcześniejszej rozmowy – wydała mu się nierzeczywista. Balansując na granicy jawy i snu, nie mógł być pewien niczego, a dziwne mrowienie, które rozeszło się po jego czaszce, przemknęło wzdłuż karku i dalej, jakby obrało sobie za cel cały kręgosłup, niczego tu nie ułatwiało.
Nie śpisz.
Poprawił się na łóżku, raz jeszcze niewiele robiąc sobie z wagi chłopaka. Tylko ona uświadamiała mu, że pocałunek, który dzielił z równą zachłannością, nie mógł być tylko wytworem jego wyobraźni. Jedna z rąk ciemnowłosego już zupełnie instynktownie wsunęła się pod bluzę chłopaka, a przyciskając opuszki palców do nagiej skóry, zanim przesunął nimi wzdłuż kręgów złotookiego, od czasu do czasu zahaczając o nie paznokciami, które zostawiały po sobie ledwo widoczne zaczerwienienia.
„Tu byłem – Ryan”, co?
Raczej „spierdalaj stąd, jestem zajęty”.
― W co ty pogrywasz, Winchester? ― wychrypiał, gdy dotyk na podbrzuszu wydał mu się ewidentnym przekraczaniem granic. Rzecz jasna, nie były to granice, których nie chciał przekraczać, jednak z perspektywy rozmowy, którą odbyli jeszcze kilka godzin temu, gest Riley'a stał się dla niego kompletnie sprzeczną informacją. Wolał jednak wierzyć, że to wszystko nie było elementem żadnej gry, zwłaszcza że niezależnie od swojej woli stawał się coraz bardziej niecierpliwy.
Czy mógł obiecać mu, że pójdzie spać?
Teraz nie sen zaprzątał jego myśli. Z tak niewielkiej odległości, nawet w półmroku można było dostrzec nieco żywszy błysk w srebrnych tęczówkach, które oderwawszy wzrok od złotych oczu Starra, skupiły się na jego ustach, zanim w odpowiedzi na muśnięcie, przygryzł jego dolną wargę, nie popisując się przy tym delikatnością. Otarł się nosem o jego policzek, gdy dosięgał wargami żuchwy chłopaka, sunąc nimi w stronę jego szyi.
― Robisz to, bo po prostu tego chcesz czy próbujesz sprawdzić, jak bardzo jestem w stanie myśleć penisem? ― wymruczał, ocierając się ustami o jego skórę. Bez większego trudu przebił się przez panującą w pokoju ciszę, nawet jeśli stan jego gardła wciąż pozostawiał wiele do życzenia. ― Nawet nie próbuj mnie drażnić.
Agresywniejszy pocałunek, który uwieńczył jego słowa, pozostawił na jego ciele ślad, który miał towarzyszyć mu przez kilka dni. Jakby tego było mało, pamiątka, którą po sobie zostawił, została otoczona dwoma łukami po zębach. Wyglądało na to, że niezależnie od pobudek Starra w tej kwestii, dostał potwierdzenie wraz z nieartykułowanym pomrukiem. Chociaż pierwsza wersja wydarzeń odpowiadałaby każdemu normalnemu człowiekowi, tak nawet nie próbował zaprzeczać, że bliskość chłopaka dobrze wpływała na procesy racjonalnego myślenia. Czując jego ciepło, zapach i smak, czekał już tylko na więcej.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Cze 12, 2018 1:30 am
Wto Cze 12, 2018 1:30 am
— Tylko gdy ty to robisz. Dzięki temu mogę częściej słuchać twojego głosu. Nawet gdy brzmisz jakbyś miał się zaraz przekręcić — wymamrotał z nieznacznym rozbawieniem. Nie żeby słuchanie wymęczonego Jaya faktycznie sprawiało mu jakąś przyjemność. Dużo bardziej wolał, gdy chłopak był choć częściowo wypoczęty. Ciężko było w końcu mówić w jego kwestii o jakimkolwiek większym wyspaniu. Doskonale wiedział, że Grimshaw od lat cierpiał na bezsenność.
Miał szczęście, że mimo wszystko wyraźnie reagował na jego dotyk. Czując jego zaciskające się na bluzie palce przysunął się jeszcze bliżej, zupełnie jakby chciał zmniejszyć odległość pomiędzy nimi do absolutnego minimum. Do tego stopnia, by srebrnooki nie miał nawet szansy na ucieczkę przed jego dotykiem. Kompletnie ignorował wszechogarniający ból, choć w pewnym momencie nie był już pewien czy to właśnie on tak mieszał mu w głowie czy też działała na niego w ten sposób bliskość jego chłopaka.
Zadrapania na dużo bardziej wrażliwych miejscach na plecach poznaczonych bliznami, zostawiały po sobie niezwykle dziwne uczucie którego nie był w stanie do końca nazwać. Zadrżał jedynie lekko pod jego dotykiem, nie zaprotestował jednak na głos, w żaden sposób nie wskazując na to by był on jakkolwiek nieprzyjemny. Bo nie był. Nawet jeśli nie był pewien czy nazwałby go w pełni przyjemnym. Było to uczucie dużo bardziej zawiłe i prawdopodobnie potrzebował czasu, by móc ocenić je w pełni. Nie żeby miał do tego teraz jakoś szczególnie głowę.
Rozchylił nieznacznie powieki ukazując tym samym złote tęczówki, gdy zmierzył go uważnym wzrokiem. Nie odsunął się jednak na tyle, by ułatwiać mu mówienie. Nawet gdy ten wypowiadał kolejne słowa, całował go nieco łagodniej niż wcześniej, raz po raz. Urywając wyrazy z jego wypowiedzi, choć ich sens bez wątpienia nadal pozostawał dla niego zrozumiały.
— W to co konieczne, gdy mój chłopak jest spierdolonym kretynem, który nie potrafi nawet rozpoznać kiedy zaczyna wyglądać jak totalne ścierwo i potrzebuje odpoczynku — odsunął się nieznacznie grzecznie, gdy ten zaczął zsuwać się w dół jego szyi. W końcu nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Odchylił nieznacznie głowę w bok by ułatwić mu do niej dostęp i wczepił się mocniej palcami lewej ręki w linię jego spodni. Rzecz jasna nie zamierzał posuwać się dalej, dopóki nie usłyszy tego co chciał usłyszeć. A był kurewsko cierpliwą bestią, mimo że sam zaczął powoli reagować na jego dotyk.
— Naprawdę myślisz, że robiłbym coś wbrew swojej woli? Nie bądź idiotą, Jay. Nie pójdę z tobą na całość, co nie znaczy, że nie możemy robić niczego — ufał mu na tyle, by mimo wszystko powierzyć się w jego ręce choć częściowo. Wierząc, że nie przekroczy tej pieprzonej granicy, którą nadal pomiędzy nimi utrzymywał i której bez wątpienia nie miał pozbyć się aż tak szybko.
W końcu jęknął jednak cicho nie tylko pod wpływem jego ugryzienia, ale przede wszystkim pod wpływem bólu, którego nie był w stanie już dłużej ignorować. Warknął cicho wyraźnie wkurwiony na słabość własnego ciała.
— Przepraszam, ale możemy zmienić pozycję? Tak żebym leżał pod tobą. Mam wrażenie, że zaraz do końca pierdolnie mi ręka — rzucił w wyjątkowo mało romantyczny sposób, wpatrując się w niego z wyraźnym napięciem. Z utrzymywaniem atmosfery najwyżej miał drobne problemy, ale naprawdę miał wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, zaraz wyrzyga z siebie pusty żołądek.
Oparł się ciężej głową o jego ramię, nie do końca wiedząc nawet jak się za to zabrać.
— Poza tym nadal nie obiecałeś mi że po tym wszystkim pójdziesz spać. Od razu. Położysz się grzecznie obok mnie i będę z tobą leżał tak długo, aż nie zamkniesz oczu i nie odpoczniesz. Choćbyśmy mieli leżeć tu całe trzy dni — zabrał rękę z jego spodni, opierając ją na boku szyi, w którą postukał kilkakrotnie palcami. Wiedział, że nie było niczego gorszego niż pozostawiający niedosyt dotyk, który przenosił się w inne, kompletnie niesatysfakcjonujące miejsce. Być może chciał właśnie w ten sposób zmusić go do przyspieszenia decyzji. Kto wie co tak naprawdę kryło się w głowie Winchestera.
Miał szczęście, że mimo wszystko wyraźnie reagował na jego dotyk. Czując jego zaciskające się na bluzie palce przysunął się jeszcze bliżej, zupełnie jakby chciał zmniejszyć odległość pomiędzy nimi do absolutnego minimum. Do tego stopnia, by srebrnooki nie miał nawet szansy na ucieczkę przed jego dotykiem. Kompletnie ignorował wszechogarniający ból, choć w pewnym momencie nie był już pewien czy to właśnie on tak mieszał mu w głowie czy też działała na niego w ten sposób bliskość jego chłopaka.
Zadrapania na dużo bardziej wrażliwych miejscach na plecach poznaczonych bliznami, zostawiały po sobie niezwykle dziwne uczucie którego nie był w stanie do końca nazwać. Zadrżał jedynie lekko pod jego dotykiem, nie zaprotestował jednak na głos, w żaden sposób nie wskazując na to by był on jakkolwiek nieprzyjemny. Bo nie był. Nawet jeśli nie był pewien czy nazwałby go w pełni przyjemnym. Było to uczucie dużo bardziej zawiłe i prawdopodobnie potrzebował czasu, by móc ocenić je w pełni. Nie żeby miał do tego teraz jakoś szczególnie głowę.
Rozchylił nieznacznie powieki ukazując tym samym złote tęczówki, gdy zmierzył go uważnym wzrokiem. Nie odsunął się jednak na tyle, by ułatwiać mu mówienie. Nawet gdy ten wypowiadał kolejne słowa, całował go nieco łagodniej niż wcześniej, raz po raz. Urywając wyrazy z jego wypowiedzi, choć ich sens bez wątpienia nadal pozostawał dla niego zrozumiały.
— W to co konieczne, gdy mój chłopak jest spierdolonym kretynem, który nie potrafi nawet rozpoznać kiedy zaczyna wyglądać jak totalne ścierwo i potrzebuje odpoczynku — odsunął się nieznacznie grzecznie, gdy ten zaczął zsuwać się w dół jego szyi. W końcu nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Odchylił nieznacznie głowę w bok by ułatwić mu do niej dostęp i wczepił się mocniej palcami lewej ręki w linię jego spodni. Rzecz jasna nie zamierzał posuwać się dalej, dopóki nie usłyszy tego co chciał usłyszeć. A był kurewsko cierpliwą bestią, mimo że sam zaczął powoli reagować na jego dotyk.
— Naprawdę myślisz, że robiłbym coś wbrew swojej woli? Nie bądź idiotą, Jay. Nie pójdę z tobą na całość, co nie znaczy, że nie możemy robić niczego — ufał mu na tyle, by mimo wszystko powierzyć się w jego ręce choć częściowo. Wierząc, że nie przekroczy tej pieprzonej granicy, którą nadal pomiędzy nimi utrzymywał i której bez wątpienia nie miał pozbyć się aż tak szybko.
W końcu jęknął jednak cicho nie tylko pod wpływem jego ugryzienia, ale przede wszystkim pod wpływem bólu, którego nie był w stanie już dłużej ignorować. Warknął cicho wyraźnie wkurwiony na słabość własnego ciała.
— Przepraszam, ale możemy zmienić pozycję? Tak żebym leżał pod tobą. Mam wrażenie, że zaraz do końca pierdolnie mi ręka — rzucił w wyjątkowo mało romantyczny sposób, wpatrując się w niego z wyraźnym napięciem. Z utrzymywaniem atmosfery najwyżej miał drobne problemy, ale naprawdę miał wrażenie, że jak tak dalej pójdzie, zaraz wyrzyga z siebie pusty żołądek.
Oparł się ciężej głową o jego ramię, nie do końca wiedząc nawet jak się za to zabrać.
— Poza tym nadal nie obiecałeś mi że po tym wszystkim pójdziesz spać. Od razu. Położysz się grzecznie obok mnie i będę z tobą leżał tak długo, aż nie zamkniesz oczu i nie odpoczniesz. Choćbyśmy mieli leżeć tu całe trzy dni — zabrał rękę z jego spodni, opierając ją na boku szyi, w którą postukał kilkakrotnie palcami. Wiedział, że nie było niczego gorszego niż pozostawiający niedosyt dotyk, który przenosił się w inne, kompletnie niesatysfakcjonujące miejsce. Być może chciał właśnie w ten sposób zmusić go do przyspieszenia decyzji. Kto wie co tak naprawdę kryło się w głowie Winchestera.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Cze 15, 2018 12:07 am
Pią Cze 15, 2018 12:07 am
― Od czasu do czasu musisz za nim zatęsknić, inaczej nie przepadałbyś za nim aż tak bardzo ― stwierdził, jakby świat faktycznie funkcjonował w podobny sposób. W gruncie rzeczy niski głos Jay'a sam w sobie miał w sobie charakterystyczny przyjemny wydźwięk, który nabierał na sile wraz z wiecznie opanowanym tonem. Jednak to, co faktycznie mogło wprawiać Winchestera w pozytywny nastrój, tak dla innych było raczej idealnym odstraszaczem – w końcu mało kto wiedział, jak powinien ustosunkować się do osoby, która nie okazywała otwarcie żadnych emocji, zamykając je w sobie na szczelne spusty. ― Poza tym jedna nieprzespana noc jeszcze nikogo nie zabiła.
To będzie już druga, Ryan.
W natłoku wrażeń ciężko było zorientować się, że jego osobista doba rozciągnęła się o wiele nadprogramowych godzin. Teraz, kiedy jego puls mimowolnie przyspieszał z każdą chwilą, nie zapowiadało się na to, by udało mu się zasnąć w ciągu najbliższej połowy godziny. A było to tylko co najmniej pół godziny.
Grimshaw miał w sobie ogromne pokłady cierpliwości i opanowania, skoro nie przerwał wypowiedzi nawet w momencie, w którym wargi Thatchera pozostawiały po sobie uczucie mrowienia, przypominające o odczuwanym niedosycie. Nie miał jednak nic przeciwko podobnym zagrywkom, mimo że kompletnie pogrzebały teorię o tym, jak bardzo lubił słuchać jego głosu, który w tym momencie celowo uciszał.
Może całujesz znacznie lepiej niż brzmisz.
― Twój chłopak? ― złapał go za słowa, unosząc brwi. Jakby nie patrzeć, raczej nie można było przypomnieć sobie momentu, w którym ciemnowłosy znalazł się w jakimś trwałym związku. Pojęcie bycia czyimkolwiek chłopakiem było dla niego czystą abstrakcją. Sam nigdy nie próbował dawać innym poczucia jakiejkolwiek stabilności – każdy, z kim się spotykał, był dla niego metodą na zaspokojenie typowych potrzeb, przy których nie było miejsca na niepotrzebne emocje i przywiązanie. Mimo tego Riley nijak miał się do przelotnych znajomości i do osób, które łatwo było od tak puścić w niepamięć, czemu sam szarooki nie potrafił od tak zaprzeczyć. ― Niech będzie. W takim razie żałuj, że nie widzisz mojego. Kompletnie mu odpierdala i nie umie usiedzieć w miejscu do tego stopnia, że chyba powinienem zacząć żałować, że nie zostawiłem go w szpitalu ― rzucił, owiewając ciepłym oddechem skórę na jego szyi. Powoli zaczął wspinać się palcami w górę jego pleców, podwijając materiał ubrania, które miał na sobie. Gest ten był jednak na tyle subtelny, że trudno było uwierzyć, że chciał zedrzeć z niego ubranie już teraz. Nie mógł od tak ignorować stanu jego barku, który źle zniósłby gwałtowniejsze odruchy, nawet jeśli szatyn niewątpliwie miał coraz większą ochotę pozwolić sobie na więcej.
― Ale z drugiej strony... ― zawiesił głos, pozwalając na to, by Starr sam dopowiedział sobie resztę. To, że powinien był tego żałować, nie oznaczało, że tak było. Gdyby nie wcześniejsza decyzja, nie znaleźliby się akurat w tym punkcie.
A to już było coś.
Już miał spytać, na co w takim razie mógł sobie pozwolić, gdy kompletnie wyrwany z kontekstu jęk, odsunął tę myśl na dalszy plan. Nie oznaczało to jednak, że zupełnie o niej zapomniał i z pewnością już niebawem Riley miał zmierzyć się z mało komfortową odpowiedzią. Szarooki wyprostowawszy się nieznacznie, przesunął zrezygnowanym spojrzeniem po twarzy złotookiego.
― Gdy tak ochoczo zrywałeś się z łóżka, nie wyglądałeś, jakby interesował cię jej los ― wypomniał mu, jakby miał nadzieję, że dzięki temu pożałuje tego jeszcze bardziej. Krótkimi paznokciami raz jeszcze zadrapał skórę na jego plecach, celowo odwlekając moment ubłaganej zmiany pozycji, choć nie dało się ukryć, że sprowadzenie go pod siebie było dużo wygodniejszą opcją. Nie tylko z powodu komfortu fizycznego, ale i psychicznego, który przynosiło mu pełne poczucie kontroli.
Wreszcie wsunął obie ręce pod jego uda, zaciskając na nich palce na tyle mocno, by ciężko było zignorować jego dotyk. Choć wydawało się, że bez większego trudu był w stanie zepchnąć złotookiego ze swoich kolan, starał się powstrzymywać przed gwałtowniejszymi odruchami, nawet jeśli nie miał w zwyczaju obchodzić się z innymi, jak z jajkiem. Przesunął chłopaka z powrotem na materac, ostatecznie opierając ręce po obu stronach jego głowy i wsuwając kolano między jego nogi, choć uprzednio bluza, którą miał na sobie, wylądowała na podłodze jako kompletnie zbędny element całości.
Czy w tej sytuacji łatwo było zmusić się do nieprzekraczania pewnych granic? W życiu. Srebrne tęczówki skupiły spojrzenie na złotych oczach prefekta, który zdawał się celowo odwlekać właściwy moment. Trudno było go za to winić.
― Jeśli do tego czasu nie umrę z nudów, gdy będziesz ględził mi nad uchem zamiast działać, to jasne – obiecuję ― wymruczał, układając dłoń na jego policzku. Delikatne muśnięcie palców na piegowatej skórze, skontrastowało się z kciukiem, który mocniej naparł na jego podbródek, zmuszając go do rozchylenia ust przed kolejnym pocałunkiem. Tym razem trwał on zaledwie chwilę, pozostawiając po sobie jedynie podmuch gorącego powietrza, gdy ciemnowłosy odsunął się nieznacznie, zachowując przy tym na tyle niewielką odległość, że niemalże stykali się nosami.
Ręka, która przed momentem spoczywała na policzku Woolfe, zaczęła sunąć niżej przez jego szyję, klatkę piersiową, brzuch, kończąc na niebezpiecznej granicy, brzegu jego spodni, za którą podążył wzrok Grimshawa.
― Co właściwie znaczy nie iść na całość, Winchester? ― rzucił z jakąś nieznaną wcześniej nutą w głosie, przygryzając zaczepnie dolną wargę chłopaka. W końcu ktoś tak doświadczony z pewnością miał swoje specjalne wymagania. Może droczenie się ze złotookim nie wynikało jedynie ze złośliwości, bądź co bądź w tej sytuacji musiał wiedzieć, w którym momencie powinien odpuścić, by uniknąć reakcji, która miała miejsce, gdy wyszedł ze swoją bezpośrednią propozycją.
Zaskocz mnie.
To będzie już druga, Ryan.
W natłoku wrażeń ciężko było zorientować się, że jego osobista doba rozciągnęła się o wiele nadprogramowych godzin. Teraz, kiedy jego puls mimowolnie przyspieszał z każdą chwilą, nie zapowiadało się na to, by udało mu się zasnąć w ciągu najbliższej połowy godziny. A było to tylko co najmniej pół godziny.
Grimshaw miał w sobie ogromne pokłady cierpliwości i opanowania, skoro nie przerwał wypowiedzi nawet w momencie, w którym wargi Thatchera pozostawiały po sobie uczucie mrowienia, przypominające o odczuwanym niedosycie. Nie miał jednak nic przeciwko podobnym zagrywkom, mimo że kompletnie pogrzebały teorię o tym, jak bardzo lubił słuchać jego głosu, który w tym momencie celowo uciszał.
Może całujesz znacznie lepiej niż brzmisz.
― Twój chłopak? ― złapał go za słowa, unosząc brwi. Jakby nie patrzeć, raczej nie można było przypomnieć sobie momentu, w którym ciemnowłosy znalazł się w jakimś trwałym związku. Pojęcie bycia czyimkolwiek chłopakiem było dla niego czystą abstrakcją. Sam nigdy nie próbował dawać innym poczucia jakiejkolwiek stabilności – każdy, z kim się spotykał, był dla niego metodą na zaspokojenie typowych potrzeb, przy których nie było miejsca na niepotrzebne emocje i przywiązanie. Mimo tego Riley nijak miał się do przelotnych znajomości i do osób, które łatwo było od tak puścić w niepamięć, czemu sam szarooki nie potrafił od tak zaprzeczyć. ― Niech będzie. W takim razie żałuj, że nie widzisz mojego. Kompletnie mu odpierdala i nie umie usiedzieć w miejscu do tego stopnia, że chyba powinienem zacząć żałować, że nie zostawiłem go w szpitalu ― rzucił, owiewając ciepłym oddechem skórę na jego szyi. Powoli zaczął wspinać się palcami w górę jego pleców, podwijając materiał ubrania, które miał na sobie. Gest ten był jednak na tyle subtelny, że trudno było uwierzyć, że chciał zedrzeć z niego ubranie już teraz. Nie mógł od tak ignorować stanu jego barku, który źle zniósłby gwałtowniejsze odruchy, nawet jeśli szatyn niewątpliwie miał coraz większą ochotę pozwolić sobie na więcej.
― Ale z drugiej strony... ― zawiesił głos, pozwalając na to, by Starr sam dopowiedział sobie resztę. To, że powinien był tego żałować, nie oznaczało, że tak było. Gdyby nie wcześniejsza decyzja, nie znaleźliby się akurat w tym punkcie.
A to już było coś.
Już miał spytać, na co w takim razie mógł sobie pozwolić, gdy kompletnie wyrwany z kontekstu jęk, odsunął tę myśl na dalszy plan. Nie oznaczało to jednak, że zupełnie o niej zapomniał i z pewnością już niebawem Riley miał zmierzyć się z mało komfortową odpowiedzią. Szarooki wyprostowawszy się nieznacznie, przesunął zrezygnowanym spojrzeniem po twarzy złotookiego.
― Gdy tak ochoczo zrywałeś się z łóżka, nie wyglądałeś, jakby interesował cię jej los ― wypomniał mu, jakby miał nadzieję, że dzięki temu pożałuje tego jeszcze bardziej. Krótkimi paznokciami raz jeszcze zadrapał skórę na jego plecach, celowo odwlekając moment ubłaganej zmiany pozycji, choć nie dało się ukryć, że sprowadzenie go pod siebie było dużo wygodniejszą opcją. Nie tylko z powodu komfortu fizycznego, ale i psychicznego, który przynosiło mu pełne poczucie kontroli.
Wreszcie wsunął obie ręce pod jego uda, zaciskając na nich palce na tyle mocno, by ciężko było zignorować jego dotyk. Choć wydawało się, że bez większego trudu był w stanie zepchnąć złotookiego ze swoich kolan, starał się powstrzymywać przed gwałtowniejszymi odruchami, nawet jeśli nie miał w zwyczaju obchodzić się z innymi, jak z jajkiem. Przesunął chłopaka z powrotem na materac, ostatecznie opierając ręce po obu stronach jego głowy i wsuwając kolano między jego nogi, choć uprzednio bluza, którą miał na sobie, wylądowała na podłodze jako kompletnie zbędny element całości.
Czy w tej sytuacji łatwo było zmusić się do nieprzekraczania pewnych granic? W życiu. Srebrne tęczówki skupiły spojrzenie na złotych oczach prefekta, który zdawał się celowo odwlekać właściwy moment. Trudno było go za to winić.
― Jeśli do tego czasu nie umrę z nudów, gdy będziesz ględził mi nad uchem zamiast działać, to jasne – obiecuję ― wymruczał, układając dłoń na jego policzku. Delikatne muśnięcie palców na piegowatej skórze, skontrastowało się z kciukiem, który mocniej naparł na jego podbródek, zmuszając go do rozchylenia ust przed kolejnym pocałunkiem. Tym razem trwał on zaledwie chwilę, pozostawiając po sobie jedynie podmuch gorącego powietrza, gdy ciemnowłosy odsunął się nieznacznie, zachowując przy tym na tyle niewielką odległość, że niemalże stykali się nosami.
Ręka, która przed momentem spoczywała na policzku Woolfe, zaczęła sunąć niżej przez jego szyję, klatkę piersiową, brzuch, kończąc na niebezpiecznej granicy, brzegu jego spodni, za którą podążył wzrok Grimshawa.
― Co właściwie znaczy nie iść na całość, Winchester? ― rzucił z jakąś nieznaną wcześniej nutą w głosie, przygryzając zaczepnie dolną wargę chłopaka. W końcu ktoś tak doświadczony z pewnością miał swoje specjalne wymagania. Może droczenie się ze złotookim nie wynikało jedynie ze złośliwości, bądź co bądź w tej sytuacji musiał wiedzieć, w którym momencie powinien odpuścić, by uniknąć reakcji, która miała miejsce, gdy wyszedł ze swoją bezpośrednią propozycją.
Zaskocz mnie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sob Cze 16, 2018 11:17 pm
Sob Cze 16, 2018 11:17 pm
— Ile my się znamy? — zaśmiał się krótko, gdy usłyszał padające z jego ust słowa. Zaraz jednak spoważniał, obrzucając go zdecydowanym spojrzeniem — Obaj dobrze wiemy, że to nie jest jedna noc, Jay. Albo przystajesz na moje warunki, albo możesz wracać do... tego cokolwiek robiłeś. Nie będę powtarzał się pięćdziesiąt razy, tylko po to by dowieść ci, że zachowujesz się jak nieodpowiedzialne dziecko.
Bo tak się właśnie zachowywał. Dbanie o własny organizm było jedną z podstawowych rzeczy i nawet jeśli Winchester był ostatnią osobą, która powinna prawić na ten temat kazania, trzeba było przyznać, że w ostatnim czasie choć starał się pilnować regularnego snu. Nie raz i nie dwa przymuszał się do leżenia, by się zregenerować. Grimshaw natomiast wyraźnie próbował wszystko ominąć, byle dostać to co chciał. A tak to zdecydowanie nie działało. Nawet nie wszystkie elementy w ciele Rileya się z nim w tej kwestii zgadzały.
"Twój chłopak?"
Zamarł w miejscu, momentalnie zaprzestając jakichkolwiek akcji. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to powiedział. Obecność Jaya wydawała mu się na tyle naturalna, że założył to jak totalny idiota.
— Ja nie... — nie zdążył jednak dokończyć własnej myśli, gdy usłyszał kolejne padające z jego ust słowa. Zaczerwienił się widocznie, zaprzestając tym samym wypowiadania jakichkolwiek zaprzeczeń. Jakby nie patrzeć, naprawdę chciał mieć jakąś pewność, że Ryan należy tylko i wyłącznie do niego. Że nie sypia już z innymi. Nie mógł tego jednak od niego wymagać, dlatego cały czas siedział cicho, zupełnie jakby spodziewał się że któregoś dnia przyprowadzi sobie jakiegoś przystojnego blondyna i poprosi żeby wyszedł z domu, bo potrzebują chwili dla siebie. Pewnie by wyszedł. W końcu jakie miałby prawo zaprotestować?
Nie miał nawet pewności czy to co działo się teraz nie było jedynie skutkiem tego, że w jakiś przedziwny sposób Jay zwyczajnie chciał jego ciała. Może nadal patrzył na niego jak na przyjaciela. Wyjątkowo przydatnego przyjaciela, który był gotów zaciągnąć go czasem do łóżka, gdy będzie miał dość ciężkiej pracy nad komputerem. Jego obecność była na tyle naturalna, by mógł go mieć na wyciągnięcie ręki. Całkiem wygodne.
Nie skupiał się jednak na tych myślach, podnosząc na niego spojrzenie złotych oczu. Skrzywił się nieznacznie czując rwący ból w barku.
— Jak widać mam problemy z masochizmem — mruknął wyraźnie starając się zażartować, co jednak zwyczajnie nie do końca mu wyszło. Oplótł go zdrowszą ręką, czując jego dłonie pod swoimi udami. Sposób w jaki został położony na materacu był na tyle ostrożny, by darował ciemnowłosemu dodatkowego bólu. Ponadto tabletki też zaczynały powoli robić swoje, co przyjął z cichym westchnięciem. Przesunął dłoń na jego kark, a następnie twarz, doskonale wiedząc że jego ciało z automatu momentalnie zareagowało na wsunięte między jego nogi kolano.
"Obiecuję."
To jedno słowo całkowicie mu wystarczyło, by odwzajemnił pocałunek. Gdy tylko ten się odsunął, złotooki zaraz położył dłoń na tyle jego głowy i przyciągnął go do siebie ponownie, wyraźnie nie pozwalając na zbyt długie całkowite odsunięcie się. Dopóki ten nie zaczął schodzić ręką coraz niczej i niżej. Dopiero wtedy wypuścił go i ruszył powoli w jego ślady, wspomagając się nawet drugą dłonią. Uszkodzony bark ograniczał jego ruchy w górze, lecz tak długo jak utrzymywał je w dolnej części jego ciała, ból nie był aż tak olbrzymi.
— To znaczy, że możesz mnie dotknąć Jay, tak jak ja dotknę ciebie. Ale nie pozwolę byś we mnie wszedł. Jeszcze nie. Potrzebuję czasu — powiedział nie szczędząc szczególnie w słowach. Nie zamierzał jąkać się niczym nieśmiała dziewczyna, zbyt zażenowana podobnym tematem, by określić o co jej dokładnie chodziło. Jeśli by to zrobił, mogłyby wyjść z tego kolejne nieporozumienia, których miał serdecznie dość.
— I... proszę nie zdejmuj moich ubrań. Możesz mnie dotykać gdziekolwiek zechcesz, ale chcę je mieć na sobie. W większej mierze — powiedział krzywiąc się nieznacznie na samą myśl, że wszystkie jego blizny mogłyby zostać odsłonięte. I tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez jego wizytę w szpitalu, jego ciało widziało co najmniej kilku lekarzy. Nienawidził tej myśli. Wiedział jednak, że jeśli się na niej skupi, skończy się to jedynie kolejnymi mdłościami, których zdecydowanie wolał uniknąć.
— Opowiem ci potem dlaczego, obiecuję — złapał go za koszulkę i przyciągnął do siebie całując po raz kolejny, gdy zaraz jego dłoń rozpięła guzik jego spodni. Ciepłe palce wsunęły się do środka, dotykając go ostrożnie w sposób, w jaki nie dotykał jeszcze nigdy nikogo innego. I choć kiedyś prawdopodobnie podobny gest byłby dla niego nie do pomyślenia, teraz potrafił się skupić tylko i wyłącznie na tym, że cały czas miał przed sobą Jaya. Jaya na którego patrzył z niezwykłą uwagą, wyraźnie nie zamierzając zamykać oczu mimo kolejnych pocałunków i dalszego dotyku.
Bo tak się właśnie zachowywał. Dbanie o własny organizm było jedną z podstawowych rzeczy i nawet jeśli Winchester był ostatnią osobą, która powinna prawić na ten temat kazania, trzeba było przyznać, że w ostatnim czasie choć starał się pilnować regularnego snu. Nie raz i nie dwa przymuszał się do leżenia, by się zregenerować. Grimshaw natomiast wyraźnie próbował wszystko ominąć, byle dostać to co chciał. A tak to zdecydowanie nie działało. Nawet nie wszystkie elementy w ciele Rileya się z nim w tej kwestii zgadzały.
"Twój chłopak?"
Zamarł w miejscu, momentalnie zaprzestając jakichkolwiek akcji. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to powiedział. Obecność Jaya wydawała mu się na tyle naturalna, że założył to jak totalny idiota.
— Ja nie... — nie zdążył jednak dokończyć własnej myśli, gdy usłyszał kolejne padające z jego ust słowa. Zaczerwienił się widocznie, zaprzestając tym samym wypowiadania jakichkolwiek zaprzeczeń. Jakby nie patrzeć, naprawdę chciał mieć jakąś pewność, że Ryan należy tylko i wyłącznie do niego. Że nie sypia już z innymi. Nie mógł tego jednak od niego wymagać, dlatego cały czas siedział cicho, zupełnie jakby spodziewał się że któregoś dnia przyprowadzi sobie jakiegoś przystojnego blondyna i poprosi żeby wyszedł z domu, bo potrzebują chwili dla siebie. Pewnie by wyszedł. W końcu jakie miałby prawo zaprotestować?
Nie miał nawet pewności czy to co działo się teraz nie było jedynie skutkiem tego, że w jakiś przedziwny sposób Jay zwyczajnie chciał jego ciała. Może nadal patrzył na niego jak na przyjaciela. Wyjątkowo przydatnego przyjaciela, który był gotów zaciągnąć go czasem do łóżka, gdy będzie miał dość ciężkiej pracy nad komputerem. Jego obecność była na tyle naturalna, by mógł go mieć na wyciągnięcie ręki. Całkiem wygodne.
Nie skupiał się jednak na tych myślach, podnosząc na niego spojrzenie złotych oczu. Skrzywił się nieznacznie czując rwący ból w barku.
— Jak widać mam problemy z masochizmem — mruknął wyraźnie starając się zażartować, co jednak zwyczajnie nie do końca mu wyszło. Oplótł go zdrowszą ręką, czując jego dłonie pod swoimi udami. Sposób w jaki został położony na materacu był na tyle ostrożny, by darował ciemnowłosemu dodatkowego bólu. Ponadto tabletki też zaczynały powoli robić swoje, co przyjął z cichym westchnięciem. Przesunął dłoń na jego kark, a następnie twarz, doskonale wiedząc że jego ciało z automatu momentalnie zareagowało na wsunięte między jego nogi kolano.
"Obiecuję."
To jedno słowo całkowicie mu wystarczyło, by odwzajemnił pocałunek. Gdy tylko ten się odsunął, złotooki zaraz położył dłoń na tyle jego głowy i przyciągnął go do siebie ponownie, wyraźnie nie pozwalając na zbyt długie całkowite odsunięcie się. Dopóki ten nie zaczął schodzić ręką coraz niczej i niżej. Dopiero wtedy wypuścił go i ruszył powoli w jego ślady, wspomagając się nawet drugą dłonią. Uszkodzony bark ograniczał jego ruchy w górze, lecz tak długo jak utrzymywał je w dolnej części jego ciała, ból nie był aż tak olbrzymi.
— To znaczy, że możesz mnie dotknąć Jay, tak jak ja dotknę ciebie. Ale nie pozwolę byś we mnie wszedł. Jeszcze nie. Potrzebuję czasu — powiedział nie szczędząc szczególnie w słowach. Nie zamierzał jąkać się niczym nieśmiała dziewczyna, zbyt zażenowana podobnym tematem, by określić o co jej dokładnie chodziło. Jeśli by to zrobił, mogłyby wyjść z tego kolejne nieporozumienia, których miał serdecznie dość.
— I... proszę nie zdejmuj moich ubrań. Możesz mnie dotykać gdziekolwiek zechcesz, ale chcę je mieć na sobie. W większej mierze — powiedział krzywiąc się nieznacznie na samą myśl, że wszystkie jego blizny mogłyby zostać odsłonięte. I tak doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez jego wizytę w szpitalu, jego ciało widziało co najmniej kilku lekarzy. Nienawidził tej myśli. Wiedział jednak, że jeśli się na niej skupi, skończy się to jedynie kolejnymi mdłościami, których zdecydowanie wolał uniknąć.
— Opowiem ci potem dlaczego, obiecuję — złapał go za koszulkę i przyciągnął do siebie całując po raz kolejny, gdy zaraz jego dłoń rozpięła guzik jego spodni. Ciepłe palce wsunęły się do środka, dotykając go ostrożnie w sposób, w jaki nie dotykał jeszcze nigdy nikogo innego. I choć kiedyś prawdopodobnie podobny gest byłby dla niego nie do pomyślenia, teraz potrafił się skupić tylko i wyłącznie na tym, że cały czas miał przed sobą Jaya. Jaya na którego patrzył z niezwykłą uwagą, wyraźnie nie zamierzając zamykać oczu mimo kolejnych pocałunków i dalszego dotyku.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pon Cze 18, 2018 2:44 am
Pon Cze 18, 2018 2:44 am
― Nie wiem. Po trzech latach przestałem liczyć, bo i tak pobiłeś rekord ― odpowiedział, choć na podobne pytania raczej nikt nie oczekiwał odpowiedzi. Wyraz twarzy Ryana nie ułatwiał domyślenia się, czy to co mówił było prawdą, ale w tej chwili mieli ważniejsze rzeczy do robienia niż wracanie pamięcią do momentu, w którym się poznali. Winchester jednak miał pełne prawo do poszczycenia się wytrwałością, choć czasem trudno było stwierdzić, który z nich musiał bardziej męczyć się z towarzystwem drugiego.
Może żadne z nich nie męczyło się w ogóle.
Może.
Myśl, która mimowolnie przemknęła mu przez głowę, wywołała nieprzyjemny impuls, który przemknął po jego czaszce. Prawdopodobnie ta ponura świadomość była z nim przez cały ten czas, jednak starał się nie dopuszczać jej do głosu. Nie, kiedy Thatcher znajdował się tak blisko i kiedy wszystko kawałek po kawałku zaczynało wracać na swoje miejsce. Grimshaw nienawidził jednak faktu, że złotooki nie był w stanie przypomnieć sobie tego, co działo się wczoraj, przez co trudno było mu stwierdzić, czy cała ta szopka była w pełni zaplanowana – co kompletnie złamałoby złożoną niegdyś obietnicę – czy była nieświadomym wybrykiem spanikowanego, nie wiedzieć czemu, umysłu.
― Co za stanowczość, Winchester. Ale po tym wszystkim trudno mi uwierzyć, że nie wolisz, żebym tu został ― stwierdził bezceremonialnie. Nawet się nie zawahał, gdy otwarcie podzielił się tą teorią z Riley'em, po raz kolejny uświadamiając mu, w jak krótkim czasie wyrobił sobie przeświadczenie o tym, że złotooki po prostu go chciał. I to nie w ten czysty, kumplowski sposób, z jakim wszyscy dookoła go identyfikowali.
„Jak widać mam problemy z masochizmem.”
― Jak widać ― przyznał, uważnie przesuwając wzrokiem po twarzy Starra. Ta na szczęście mówiła coś zupełnie odwrotnego i nie wyglądało na to, by chłopak czerpał jakąkolwiek przyjemność z obecnego stanu. Przynajmniej było ich dwoje – Ryan też czułby się o wiele wygodniej, gdyby kontuzjowana ręka nie musiała znajdować się pomiędzy nimi niczym wyjątkowo upierdliwa przyzwoitka. Nowa pozycja pozwoliła na tylko częściowe odzyskanie komfortu, ale na razie to musiało wystarczyć.
To, że pomimo mocno ograniczonego pola ruchu, Thatcher wciąż był w stanie odpowiadać na wszystkie jego gesty i angażować się w to – co zresztą sam rozpoczął – z równym zapałem, w pełni satysfakcjonowało ciemnowłosego. Nie próbował w żaden sposób utrudniać mu zadania, więc kiedy tylko spróbował przyciągnąć go bliżej, nie opierał się, przyjmując kolejne pocałunki i odwzajemniając je, od czasu do czasu w naturalnym odruchu przerywając je to delikatniejszymi, to boleśniejszymi przygryzieniami, do których złotooki powinien zacząć się przyzywczajać. Były one jedynie przedsmakiem tego, co miało go czekać w przyszłości, nawet jeśli bardzo odległej, biorąc pod uwagę jak bardzo wzbraniał się przed wyjściem ze swojej skorupy, która w momencie podjęcia tej odważnej decyzji może i zaczęła pękać, ale Riley dość szybko uświadomił mu, że był to wyjątkowo powolny proces.
― Liczyłem, że rozwiążę to inaczej ― mówiąc to, przysunął usta bliżej szyi chłopaka, najpierw zaledwie muskając ją wargami. Subtelny gest poprzedził wilgotny pocałunek, po którym pozostawił kolejny ślad na jego skórze, zaraz zsuwając się ustami niżej, aż do obojczyka, po którym przesunął zębami. Wszystko to w odniesieniu do jego słów prezentowało się dość sugestywnie, jednak zanim posunął się jeszcze dalej, jego twarz znów zawisła nad twarzą prefekta. ― Ale będzie po twojemu.
W końcu nie zamierzał zniechęcać go już na wstępie, zwłaszcza że nagłe przerwanie wszystkiego było ostatnią rzeczą, jakiej w tym momencie potrzebował. Czuł, że było już nieco za późno na wycofywanie się, gdy całe ciało domagało się większej ilości dotyku.
Nieznośne.
„I... proszę nie zdejmuj moich ubrań.”
Spojrzenie srebrnych tęczówek mimowolnie podążyło niżej, oceniając ilość materiału, który miał na sobie. Zdejmowanie górnej części ubrania faktycznie mogło być upierdliwie z uwagi na jego bark, ale ilość dziwnych wymagań, którymi zasypywał go Woolfe, była w pewnym stopniu trudna do pojęcia. Mimo że wciąż pamiętał słowa lekarza na tyle dobrze, że wydawało się, że mężczyzna znów był w pobliżu i tłumaczył mu na głos, w jak opłakanym stanie było ciało chłopaka.
― Ciężki z ciebie przypadek ― wymruczał pod nosem, jak na złość drażniąc paznokciami jego podbrzusze. Na ten moment może i miał metaforycznie związane ręce, ale liczył na to, że w którymś momencie zdecyduje się oddać w stu procentach, a nie tylko w jednej trzeciej z całości. ― Obyś miał zajebiście dobry powód ― rzucił z nutą sceptycyzmu w głosie. Prawdopodobnie już wiedział, że nie istniał żaden sensowny argument, który powstrzymałby go przed przekroczeniem tej granicy. Wątpił, by mnogość blizn na ciele całkowicie zrujnowałaby coś, co w tak irytujący sposób przyciągało go do Thatchera. Na razie jednak nie mógł odebrać mu ostatniej taryfy ulgowej, szczególnie że w tak sprytnie wybranym momencie zniechęcił go do drążenia tego tematu.
Jego ciało już wcześniej zareagowało na bliskość złotookiego, jednak dopiero teraz dotyk chłopaka spotęgował wszelkie doznania, wywołując przyjemne mrowienie w podbrzuszu, które wymusiło na nim mimowolne zaczerpnięcie głębszego oddechu. Szarooki nie zamierzał pozostać dłużnym, gdy jego dłoń irytująco powoli wsunęła się za materiał dresowych spodni i bielizny Starra, celowo dając mu poczucie niedosytu, zanim pewniej ujął go palcami, narzucając swoim ruchom pewien rytm, który od czasu do czasu zatracał w świadomy sposób, gdy jego ręka zaciskała się nieco mocniej na jego ciele.
Przez jakiś czas sam obserwował uważnie piegowatą twarz Winchestera, nie chcąc przegapić ani jednej zmiany, która z całą pewnością miała na niej zajść. Co jakiś czas urywał jego oddech krótkimi pocałunkami, które dosięgały też jego szyi, na której pojawiło się kilka nadprogramowych i bolesnych śladów. Koniec końców złotooki i tak nie powinien planować opuszczania mieszkania w najbliższym czasie. Grimshaw z kolei musiał jakoś zrekompensować sobie niedociągnięcia ich – w pewnym sensie – pierwszego razu.
Może żadne z nich nie męczyło się w ogóle.
Może.
Myśl, która mimowolnie przemknęła mu przez głowę, wywołała nieprzyjemny impuls, który przemknął po jego czaszce. Prawdopodobnie ta ponura świadomość była z nim przez cały ten czas, jednak starał się nie dopuszczać jej do głosu. Nie, kiedy Thatcher znajdował się tak blisko i kiedy wszystko kawałek po kawałku zaczynało wracać na swoje miejsce. Grimshaw nienawidził jednak faktu, że złotooki nie był w stanie przypomnieć sobie tego, co działo się wczoraj, przez co trudno było mu stwierdzić, czy cała ta szopka była w pełni zaplanowana – co kompletnie złamałoby złożoną niegdyś obietnicę – czy była nieświadomym wybrykiem spanikowanego, nie wiedzieć czemu, umysłu.
― Co za stanowczość, Winchester. Ale po tym wszystkim trudno mi uwierzyć, że nie wolisz, żebym tu został ― stwierdził bezceremonialnie. Nawet się nie zawahał, gdy otwarcie podzielił się tą teorią z Riley'em, po raz kolejny uświadamiając mu, w jak krótkim czasie wyrobił sobie przeświadczenie o tym, że złotooki po prostu go chciał. I to nie w ten czysty, kumplowski sposób, z jakim wszyscy dookoła go identyfikowali.
„Jak widać mam problemy z masochizmem.”
― Jak widać ― przyznał, uważnie przesuwając wzrokiem po twarzy Starra. Ta na szczęście mówiła coś zupełnie odwrotnego i nie wyglądało na to, by chłopak czerpał jakąkolwiek przyjemność z obecnego stanu. Przynajmniej było ich dwoje – Ryan też czułby się o wiele wygodniej, gdyby kontuzjowana ręka nie musiała znajdować się pomiędzy nimi niczym wyjątkowo upierdliwa przyzwoitka. Nowa pozycja pozwoliła na tylko częściowe odzyskanie komfortu, ale na razie to musiało wystarczyć.
To, że pomimo mocno ograniczonego pola ruchu, Thatcher wciąż był w stanie odpowiadać na wszystkie jego gesty i angażować się w to – co zresztą sam rozpoczął – z równym zapałem, w pełni satysfakcjonowało ciemnowłosego. Nie próbował w żaden sposób utrudniać mu zadania, więc kiedy tylko spróbował przyciągnąć go bliżej, nie opierał się, przyjmując kolejne pocałunki i odwzajemniając je, od czasu do czasu w naturalnym odruchu przerywając je to delikatniejszymi, to boleśniejszymi przygryzieniami, do których złotooki powinien zacząć się przyzywczajać. Były one jedynie przedsmakiem tego, co miało go czekać w przyszłości, nawet jeśli bardzo odległej, biorąc pod uwagę jak bardzo wzbraniał się przed wyjściem ze swojej skorupy, która w momencie podjęcia tej odważnej decyzji może i zaczęła pękać, ale Riley dość szybko uświadomił mu, że był to wyjątkowo powolny proces.
― Liczyłem, że rozwiążę to inaczej ― mówiąc to, przysunął usta bliżej szyi chłopaka, najpierw zaledwie muskając ją wargami. Subtelny gest poprzedził wilgotny pocałunek, po którym pozostawił kolejny ślad na jego skórze, zaraz zsuwając się ustami niżej, aż do obojczyka, po którym przesunął zębami. Wszystko to w odniesieniu do jego słów prezentowało się dość sugestywnie, jednak zanim posunął się jeszcze dalej, jego twarz znów zawisła nad twarzą prefekta. ― Ale będzie po twojemu.
W końcu nie zamierzał zniechęcać go już na wstępie, zwłaszcza że nagłe przerwanie wszystkiego było ostatnią rzeczą, jakiej w tym momencie potrzebował. Czuł, że było już nieco za późno na wycofywanie się, gdy całe ciało domagało się większej ilości dotyku.
Nieznośne.
„I... proszę nie zdejmuj moich ubrań.”
Spojrzenie srebrnych tęczówek mimowolnie podążyło niżej, oceniając ilość materiału, który miał na sobie. Zdejmowanie górnej części ubrania faktycznie mogło być upierdliwie z uwagi na jego bark, ale ilość dziwnych wymagań, którymi zasypywał go Woolfe, była w pewnym stopniu trudna do pojęcia. Mimo że wciąż pamiętał słowa lekarza na tyle dobrze, że wydawało się, że mężczyzna znów był w pobliżu i tłumaczył mu na głos, w jak opłakanym stanie było ciało chłopaka.
― Ciężki z ciebie przypadek ― wymruczał pod nosem, jak na złość drażniąc paznokciami jego podbrzusze. Na ten moment może i miał metaforycznie związane ręce, ale liczył na to, że w którymś momencie zdecyduje się oddać w stu procentach, a nie tylko w jednej trzeciej z całości. ― Obyś miał zajebiście dobry powód ― rzucił z nutą sceptycyzmu w głosie. Prawdopodobnie już wiedział, że nie istniał żaden sensowny argument, który powstrzymałby go przed przekroczeniem tej granicy. Wątpił, by mnogość blizn na ciele całkowicie zrujnowałaby coś, co w tak irytujący sposób przyciągało go do Thatchera. Na razie jednak nie mógł odebrać mu ostatniej taryfy ulgowej, szczególnie że w tak sprytnie wybranym momencie zniechęcił go do drążenia tego tematu.
Jego ciało już wcześniej zareagowało na bliskość złotookiego, jednak dopiero teraz dotyk chłopaka spotęgował wszelkie doznania, wywołując przyjemne mrowienie w podbrzuszu, które wymusiło na nim mimowolne zaczerpnięcie głębszego oddechu. Szarooki nie zamierzał pozostać dłużnym, gdy jego dłoń irytująco powoli wsunęła się za materiał dresowych spodni i bielizny Starra, celowo dając mu poczucie niedosytu, zanim pewniej ujął go palcami, narzucając swoim ruchom pewien rytm, który od czasu do czasu zatracał w świadomy sposób, gdy jego ręka zaciskała się nieco mocniej na jego ciele.
Przez jakiś czas sam obserwował uważnie piegowatą twarz Winchestera, nie chcąc przegapić ani jednej zmiany, która z całą pewnością miała na niej zajść. Co jakiś czas urywał jego oddech krótkimi pocałunkami, które dosięgały też jego szyi, na której pojawiło się kilka nadprogramowych i bolesnych śladów. Koniec końców złotooki i tak nie powinien planować opuszczania mieszkania w najbliższym czasie. Grimshaw z kolei musiał jakoś zrekompensować sobie niedociągnięcia ich – w pewnym sensie – pierwszego razu.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Cze 19, 2018 12:12 am
Wto Cze 19, 2018 12:12 am
— Aww. To całkiem urocze — rzucił unosząc kącik ust w uśmiechu, w sposób, który nie do końca do niego pasował. Nic dziwnego że pozwalał sobie na podobne zagrywki wyłącznie w towarzystwie Jaya. Swoją obecność u jego boku uważał za całkowicie naturalną. Tak długo jak Grimshaw nie kazał mu się wynosić, tak długo Woolfe nie czuł potrzeby by faktycznie to robić.
— To co wolę nie ma tu najmniejszego znaczenia. Potrafię przyćmić własne potrzeby głosem rozsądku — powiedział nachylając się w jego stronę, by pocałować go po raz kolejny.
Rzeczywiście nie czerpał żadnej przyjemności z tego w jakim stanie obecnie się znajdował. Był on nie tylko niesamowicie uwłaczający jego osobie, ale przede wszystkim ograniczający. A jeśli była na tym świecie rzecz, która drażniła go mocniej niż cokolwiek innego to była nią właśnie niemoc jego ciała. Kompletnie zbędne limity, których nie potrafił przeskoczyć.
Przygryzienia kompletnie mu nie przeszkadzały. Ból jaki zapewniały był niczym w porównaniu z resztą urazów, a wręcz w pewien sposób potęgował wszystkie odczucia, raz po raz wyrywając z jego gardła ciche pomruki, których nawet nie próbował hamować. Było mu już wszystko jedno czy uzna jego niski głos z nieznaczną, naturalną chrypą za mało atrakcyjny. Zbyt mocno zdawał sobie sprawę z tego, że nie dałby rady zachować w późniejszym czasie absolutnej ciszy. Nie w jego przypadku.
Odgiął się nieznacznie w tył czując jego wędrujące coraz niżej wargi. I choć gest ten wywoływał w nim przyjemne dreszcze, jednocześnie nieprzyjemne uczucie czaiło się gdzieś na krawędzi jego umysłu zaszczepiając w nim wyraźne zaalarmowanie całą sytuacją. Czuł wewnętrzną potrzebę zobaczenia jego twarzy. Zupełnie jakby musiał się upewnić, że w przeciągu dwóch sekund nikt nie zdołał go podmienić na kogoś innego. Że nadal był tym, kogo chciał nad sobą widzieć, a nie...
— Jay, spójrz na mnie — wyrzucił z siebie, z wyraźnym trudem przez zaciśnięte zęby. Absurd. Czysty absurd, a jednak jego wizja momentalnie zaczęła się zmieniać, gdy obraz zakrzywił się w nienaturalny sposób rzucając cienie na jego sylwetkę. Wystarczyła sekunda, w której srebrnooki wrócił do niego uwagą, by prefekt mrugnął, a cały świat wrócił na swoje miejsce. Znowu go widział, wyraźnie jak zawsze, a nad jego wnętrzem momentalnie zapanował spokój.
— Zawsze był. Pewnie dlatego tak bardzo cię kręcę, kto lubi gdy jego ofiara jest zbyt łatwa i sama podaje się na tacy — puścił mu oko wyraźnie jednak żartując. W rzeczywistości Woolfe nie zamierzał utrudniać mu w końcu niczego na siłę. Zwyczajnie znał swoje możliwości i wiedział na jak wiele mógł sobie w danym momencie pozwolić.
Nie wyrzucał już z siebie żadnych całkowicie zbędnych słów. Nie były mu potrzebne tak jak dotyk, którego z każdą chwilą chciał coraz bardziej i bardziej. Tak jak każdy mocniej zaczerpnięty oddech Grimshawa, który utwierdzał go w przekonaniu, że trafiał w odpowiedni punkt. Sam rozchylił usta, gdy poczuł jak jego oddech staje się coraz cięższy. Bardziej przyspieszony. W pewnym momencie mimo że nadal podtrzymywał własne ruchy, oparł się wygodniej głową o poduszkę, odpowiadając na jego pocałunki. Nie lubił gdy spuszczał go z oczu na dłużej, momentalnie czując narastający niepokój, który ponownie znikał bez śladu, gdy napotykał znajome tęczówki.
Nie miał nic przeciwko znaczeniom na własnej szyi. Jednocześnie obiecywał sobie, że gdy tylko odzyska w miarę sprawność ruchów, sam odpowiednio zaznaczy na nim swoją obecność, odganiając tym samym wszelkie natrętne szkodniki.
Żar ogarniał go z każdą sekundą coraz bardziej. Miał wrażenie, że jest tak wielki jakby całe jego ciało trawiła jakaś śmiertelna gorączka, stopniowo doprowadzająca go do szaleństwa. I jedynie chłodne wargi Jaya na jego własnych były w stanie co rusz przywracać go do rzeczywistości, choć nawet ich temperatura wyraźnie wzrastała z każdą kolejną sekundą.
— To co wolę nie ma tu najmniejszego znaczenia. Potrafię przyćmić własne potrzeby głosem rozsądku — powiedział nachylając się w jego stronę, by pocałować go po raz kolejny.
Rzeczywiście nie czerpał żadnej przyjemności z tego w jakim stanie obecnie się znajdował. Był on nie tylko niesamowicie uwłaczający jego osobie, ale przede wszystkim ograniczający. A jeśli była na tym świecie rzecz, która drażniła go mocniej niż cokolwiek innego to była nią właśnie niemoc jego ciała. Kompletnie zbędne limity, których nie potrafił przeskoczyć.
Przygryzienia kompletnie mu nie przeszkadzały. Ból jaki zapewniały był niczym w porównaniu z resztą urazów, a wręcz w pewien sposób potęgował wszystkie odczucia, raz po raz wyrywając z jego gardła ciche pomruki, których nawet nie próbował hamować. Było mu już wszystko jedno czy uzna jego niski głos z nieznaczną, naturalną chrypą za mało atrakcyjny. Zbyt mocno zdawał sobie sprawę z tego, że nie dałby rady zachować w późniejszym czasie absolutnej ciszy. Nie w jego przypadku.
Odgiął się nieznacznie w tył czując jego wędrujące coraz niżej wargi. I choć gest ten wywoływał w nim przyjemne dreszcze, jednocześnie nieprzyjemne uczucie czaiło się gdzieś na krawędzi jego umysłu zaszczepiając w nim wyraźne zaalarmowanie całą sytuacją. Czuł wewnętrzną potrzebę zobaczenia jego twarzy. Zupełnie jakby musiał się upewnić, że w przeciągu dwóch sekund nikt nie zdołał go podmienić na kogoś innego. Że nadal był tym, kogo chciał nad sobą widzieć, a nie...
— Jay, spójrz na mnie — wyrzucił z siebie, z wyraźnym trudem przez zaciśnięte zęby. Absurd. Czysty absurd, a jednak jego wizja momentalnie zaczęła się zmieniać, gdy obraz zakrzywił się w nienaturalny sposób rzucając cienie na jego sylwetkę. Wystarczyła sekunda, w której srebrnooki wrócił do niego uwagą, by prefekt mrugnął, a cały świat wrócił na swoje miejsce. Znowu go widział, wyraźnie jak zawsze, a nad jego wnętrzem momentalnie zapanował spokój.
— Zawsze był. Pewnie dlatego tak bardzo cię kręcę, kto lubi gdy jego ofiara jest zbyt łatwa i sama podaje się na tacy — puścił mu oko wyraźnie jednak żartując. W rzeczywistości Woolfe nie zamierzał utrudniać mu w końcu niczego na siłę. Zwyczajnie znał swoje możliwości i wiedział na jak wiele mógł sobie w danym momencie pozwolić.
Nie wyrzucał już z siebie żadnych całkowicie zbędnych słów. Nie były mu potrzebne tak jak dotyk, którego z każdą chwilą chciał coraz bardziej i bardziej. Tak jak każdy mocniej zaczerpnięty oddech Grimshawa, który utwierdzał go w przekonaniu, że trafiał w odpowiedni punkt. Sam rozchylił usta, gdy poczuł jak jego oddech staje się coraz cięższy. Bardziej przyspieszony. W pewnym momencie mimo że nadal podtrzymywał własne ruchy, oparł się wygodniej głową o poduszkę, odpowiadając na jego pocałunki. Nie lubił gdy spuszczał go z oczu na dłużej, momentalnie czując narastający niepokój, który ponownie znikał bez śladu, gdy napotykał znajome tęczówki.
Nie miał nic przeciwko znaczeniom na własnej szyi. Jednocześnie obiecywał sobie, że gdy tylko odzyska w miarę sprawność ruchów, sam odpowiednio zaznaczy na nim swoją obecność, odganiając tym samym wszelkie natrętne szkodniki.
Żar ogarniał go z każdą sekundą coraz bardziej. Miał wrażenie, że jest tak wielki jakby całe jego ciało trawiła jakaś śmiertelna gorączka, stopniowo doprowadzająca go do szaleństwa. I jedynie chłodne wargi Jaya na jego własnych były w stanie co rusz przywracać go do rzeczywistości, choć nawet ich temperatura wyraźnie wzrastała z każdą kolejną sekundą.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Sro Cze 20, 2018 10:42 pm
Sro Cze 20, 2018 10:42 pm
― Myślę, że o tym jeszcze się przekonamy, Panie Rozsądny ― rzucił z sarkastyczną nutą w głosie, jak na złość przesuwając wolno nosem po piegowatym policzku, zanim przygryzł go lekko zębami. Może na ten moment nie mógł pozwolić sobie na dosłownie wszystko, jednak w – może nie tak odległej – przyszłości zamierzał sprawdzić, jak daleko sięgały granice wytrzymałości Winchestera, jak zamierzał zachować się w zupełnie innych sytuacjach. Skoro już ustalili, że chłopak należał do niego, nie było szans na to, że zamierzał odpuścić sobie poznanie go w jeszcze innych aspektach. Jakby nie patrzeć, nawet po tych wszystkich latach znajomości, wciąż musiał od zera uczyć się, jak powinien i – co ważniejsze – mógł go dotykać.
Może dlatego przywiązywał ogromną uwagę do każdego ruchu, każdego pocałunku i przygryzienia. Nie każdy z tak dużą cierpliwością znosił agresywniejsze zagrania ze strony Grimshawa, a każdy pomruk, który wyrywał się z ust Thatchera, upewniał go w przekonaniu, że złotooki nie miał nic przeciwko. Nie zamierzał go uciszać, a fakt, że od czasu do czasu ślady na jego skórze wyglądały na dużo wyraźniejsze, świadczył o tym, że ciemnowłosy przynajmniej częściowo szukał granicy lub idealnego progu, który wydobyłby z kochanka głośniejszy i bardziej satysfakcjonujący odgłos.
Nie mógł być ani odrobinę świadom tego, że za każdym razem, gdy jego twarz znikała z pola widzenia Riley'a, ten odczuwał psychiczny dyskomfort. Nie można było go za to winić, biorąc pod uwagę, że wszystko to, czego Jay powinien dowiedzieć się, zanim doszło do czegokolwiek, Starr odkładał na potem. Być może masochizm przemawiał przez niego nawet wtedy, gdy pozwalał mu na to bezmyślne wyrządzanie mu mentalnej krzywdy.
„Jay, spójrz na mnie.”
Głośniejszy oddech poprzedził przerwanie pocałunku składanego na jego szyi. Nie opierał się przed spełnieniem jego życzenia – trudno było powiedzieć, czy zrobił to z odruchu czy może po prostu wyczuł, że niespełnienie tego warunku może zakończyć się katastrofą. Z uwagą przesunął wzrokiem po twarzy prefekta, jakby próbował doszukać się w tym jakichś ukrytych intencji, choć ciepło, które bezlitośnie zaczynało rozchodzić się po całym jego ciele, skutecznie spychało na bok wszelkie niepotrzebne myśli. Teraz liczyło się tylko to, że Ril po prostu był blisko i przede wszystkim robił swoje, mimo wszelkich niepotrzebnych słów, które z siebie wyrzucał.
― Więc padłeś moją ofiarą? To dopiero urocze ― złapał go za słowa, ignorując żartobliwy ton. W końcu w każdym żarcie tkwiła przynajmniej jakaś część prawdy, a w nią nietrudno było uwierzyć, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie zakładałby, że wyląduje w łóżku z kimś, kto od początku do końca podawał się za jego przyjaciela, który zawsze osuwał się gdzieś w cień, gdy nadarzała się okazja, by przespać się z kimś innym.
Może po prostu nie mógł na to patrzeć, Jay.
Sam nie powiedział już ani słowa, całe swoje skupienie poświęcając zadowoleniu chłopaka. Ani na chwilę nie przerywał ruchów, wyczuwając pod palcami, że jego dotyk wywoływał pożądaną reakcję. I vice versa. Mrowienie w podbrzuszu ciemnowłosego zdawało się narastać z każdą chwilą, choć z premedytacją starał się panować nad swoim ciałem, nie chcąc rezygnować z jego dotyku zbyt szybko, jednak prędzej czy później musiał odpuścić. Czując znajomy impuls, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa aż po samą czaszkę, w której odczuł charakterystyczne pulsowanie, wymusił na Winchesterze kolejny pocałunek, którym stłumił własny pomruk. Fala przyjemnego ciepła ogarnęła jego podbrzusze, pozbywając się całego napięcia, które towarzyszyło mu do tej pory. Nawet jeśli wszystkie te sygnały dały mu do zrozumienia, że właśnie skończył, oddech ciążył na jego płucach w przyjemny sposób, tętno wciąż nie mogło odzyskać swojego naturalnego, spokojnego rytmu, serce pulsowało w klatce piersiowej na tyle mocno, że ciemnowłosy był w stanie wyczuć każde jego uderzenie, a srebrne tęczówki przynajmniej na chwilę odzyskały żywszy blask.
Musnął wargami kącik ust Woolfe, raz jeszcze otarł się zębami o jego żuchwę i wreszcie przygryzł zaczepnie płatek jego ucha, jakby zwyczajne odsunięcie się stanowiło poważny problem.
Może dlatego przywiązywał ogromną uwagę do każdego ruchu, każdego pocałunku i przygryzienia. Nie każdy z tak dużą cierpliwością znosił agresywniejsze zagrania ze strony Grimshawa, a każdy pomruk, który wyrywał się z ust Thatchera, upewniał go w przekonaniu, że złotooki nie miał nic przeciwko. Nie zamierzał go uciszać, a fakt, że od czasu do czasu ślady na jego skórze wyglądały na dużo wyraźniejsze, świadczył o tym, że ciemnowłosy przynajmniej częściowo szukał granicy lub idealnego progu, który wydobyłby z kochanka głośniejszy i bardziej satysfakcjonujący odgłos.
Nie mógł być ani odrobinę świadom tego, że za każdym razem, gdy jego twarz znikała z pola widzenia Riley'a, ten odczuwał psychiczny dyskomfort. Nie można było go za to winić, biorąc pod uwagę, że wszystko to, czego Jay powinien dowiedzieć się, zanim doszło do czegokolwiek, Starr odkładał na potem. Być może masochizm przemawiał przez niego nawet wtedy, gdy pozwalał mu na to bezmyślne wyrządzanie mu mentalnej krzywdy.
„Jay, spójrz na mnie.”
Głośniejszy oddech poprzedził przerwanie pocałunku składanego na jego szyi. Nie opierał się przed spełnieniem jego życzenia – trudno było powiedzieć, czy zrobił to z odruchu czy może po prostu wyczuł, że niespełnienie tego warunku może zakończyć się katastrofą. Z uwagą przesunął wzrokiem po twarzy prefekta, jakby próbował doszukać się w tym jakichś ukrytych intencji, choć ciepło, które bezlitośnie zaczynało rozchodzić się po całym jego ciele, skutecznie spychało na bok wszelkie niepotrzebne myśli. Teraz liczyło się tylko to, że Ril po prostu był blisko i przede wszystkim robił swoje, mimo wszelkich niepotrzebnych słów, które z siebie wyrzucał.
― Więc padłeś moją ofiarą? To dopiero urocze ― złapał go za słowa, ignorując żartobliwy ton. W końcu w każdym żarcie tkwiła przynajmniej jakaś część prawdy, a w nią nietrudno było uwierzyć, biorąc pod uwagę, że jeszcze kilka miesięcy temu nawet nie zakładałby, że wyląduje w łóżku z kimś, kto od początku do końca podawał się za jego przyjaciela, który zawsze osuwał się gdzieś w cień, gdy nadarzała się okazja, by przespać się z kimś innym.
Może po prostu nie mógł na to patrzeć, Jay.
Sam nie powiedział już ani słowa, całe swoje skupienie poświęcając zadowoleniu chłopaka. Ani na chwilę nie przerywał ruchów, wyczuwając pod palcami, że jego dotyk wywoływał pożądaną reakcję. I vice versa. Mrowienie w podbrzuszu ciemnowłosego zdawało się narastać z każdą chwilą, choć z premedytacją starał się panować nad swoim ciałem, nie chcąc rezygnować z jego dotyku zbyt szybko, jednak prędzej czy później musiał odpuścić. Czując znajomy impuls, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa aż po samą czaszkę, w której odczuł charakterystyczne pulsowanie, wymusił na Winchesterze kolejny pocałunek, którym stłumił własny pomruk. Fala przyjemnego ciepła ogarnęła jego podbrzusze, pozbywając się całego napięcia, które towarzyszyło mu do tej pory. Nawet jeśli wszystkie te sygnały dały mu do zrozumienia, że właśnie skończył, oddech ciążył na jego płucach w przyjemny sposób, tętno wciąż nie mogło odzyskać swojego naturalnego, spokojnego rytmu, serce pulsowało w klatce piersiowej na tyle mocno, że ciemnowłosy był w stanie wyczuć każde jego uderzenie, a srebrne tęczówki przynajmniej na chwilę odzyskały żywszy blask.
Musnął wargami kącik ust Woolfe, raz jeszcze otarł się zębami o jego żuchwę i wreszcie przygryzł zaczepnie płatek jego ucha, jakby zwyczajne odsunięcie się stanowiło poważny problem.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Cze 24, 2018 2:01 am
Nie Cze 24, 2018 2:01 am
— Myślę, że twoje próby prowokacji są całkiem urocze. Użyłem tego słowa już dwukrotnie, kto by pomyślał że właśnie taką stronę skrywasz przed całym światem? — odpowiedział bezczelnie, nie zwracając większej uwagi na jego agresywne gesty. Nawet jeśli jego policzek bez wątpienia zdobiło właśnie nieznaczne zaczerwienienie na skutek starcia z zębami Grimshawa. Granica bólu Winchestera leżała zbyt wysoko, by skupiał się na czymś podobnym w negatywnym aspekcie. Biorąc pod uwagę dźwięki jakie z siebie wydawał, można było odnieść wręcz przeciwne wrażenie. Bowiem to właśnie te gesty nieustannie ściągały go na ziemię. Stanowiły idealne połączenie z rzeczywistością, co zdawało się idealnym wyjściem dla kogoś, kto nieustannie musiał utwierdzać się w przekonaniu że nadal znajduje się w tym świecie, w którym powinien być.
Fakt, że Jay bez większego sprzeciwu wysłuchał też jego prośby, tylko dodatkowo pomagał. Gdyby ten wbrew jego woli postanowił zniknąć z zasięgu wzroku Winchestera... sam nie był pewien jak mógłby zacząć reagować. W takich momentach jak ten, jego umysł wędrował na nieco inne ścieżki. Takie, w których paradoksalnie był zarówno najmocniej odcięty od jego tworów, jak i taki, w którym był najbardziej podatny na ich negatywne wpływy. Wystarczyło nacisnąć jeden niewłaściwy przycisk, by Czarny Wilk uderzył w niego z całą siłą, zmieniając w kogoś, kim bez wątpienia nie chciał się teraz stać. Ani jego silna wolna, ani leki nie byłyby w stanie powstrzymać tak mocnego ataku.
— Ja twoją, a ty moją. Wpadłeś w sidła zastawione przez swoją zdobycz, zabawne czyż nie? — zażartował, zaraz wciskając się na chwilę w jego bark, by zacisnąć na nim zęby z cichym jękiem. Temperatura jego ciała osiągała poziom, w którym musiał poważnie myśleć nad tym by nie powiedzieć za dużo. Co i tak jak widać szło mu raczej przeciętnie. Tak jakby nie mieli dużo więcej czasu na dyskusję w późniejszym czasie. Nie chował się jednak zbyt długo. Własna potrzeba wiecznego upewniania się, że nadal miał przed sobą tę samą osobę wzięła górę. Odchylił się nieznacznie, by pocałować go krótko kilkakrotnie, cały czas skupiając jednak większość swojej uwagi na dotyku dłonią. Co chwilę całował go, by zaraz zostawić po sobie mocny ślad na boku jego szyi. Nie tylko Grimshaw zostawiał po sobie odpowiednie znaki ostrzegawcze.
Mimowolnie musiał też przyznać, że gdzieś w środku odczuwał ulgę na fakt, że rzeczywiście reagował na jego dotyk. Jakby nie patrzeć nigdy nie posunęli się tak daleko. Czasem bał się, że jeśli dojdzie co do czego, jego umysł nie pójdzie do przodu wraz z ciałem. Przyjemność którą odczuwał z każdego jego ruchu mówiła jednak sama na siebie.
Przyjął jego pocałunek wysuwając powoli dłoń z jego spodni. I choć jemu zajęło to nieco więcej czasu, w końcu zadrżał pod jego dotykiem, pozwalając na to by całe dotychczasowe napięcie opuściło jego ciało.
W większej mierze.
Kosmyki jego grzywki przyklejały się do spoconego czoła, gdy złote oczy śledziły uważnie każdy jego ruch. Oddychał w przyspieszonym tempie przez nieznacznie rozchylone usta, ułatwiające mu całą czynność. Miał wrażenie, że gdyby je zamknął, zwyczajnie by się udusił. Miał teraz jeden bardzo poważny problem.
Kompletnie nie wiedział co ma zrobić z ręką.
Na jego twarzy pojawiła się konsternacja, gdy próbował ją ułożyć nieco wygodniej, tak by jednocześnie nie pobrudzić wszystkiego wokół jeszcze bardziej niż obecnie. Nie było jednak szans, by mieli spać na tej pościeli. W tych ubraniach.
— ... co teraz? — zapytał w końcu rujnując cały dotychczasowy nastrój. Brawo Woolfe, romantyk i seksbomba z ciebie przednia — Kąpiel? Potrzebuję wanny.
Pomijając ich obecne wyczyny, czuł się zwyczajnie brudny i spocony po całych tych szpitalnych przygodach. Nawet jeśli wcześniej był w stanie jakoś to ignorować, tak teraz nie dawało mu to spokoju. Tylko jak miał się rozebrać w obecnym stanie, nie narażając tym samym na dostrzeżenie wszystkich znienawidzonych elementów jego ciała przez Ryana?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że było to praktycznie niemożliwe. Nie będzie w końcu kąpał się w ubraniach.
Jeśli jest na tej ziemi ktokolwiek, przed kim będziesz w stanie wszystko z siebie zdjąć, Woolfe to właśnie przed nim.
Przekonywał samego siebie w myślach, próbując tym samym powstrzymać ogarniający go strach i zwątpienie. Da radę. To wszystko było w końcu tylko w jego umyśle.
Fakt, że Jay bez większego sprzeciwu wysłuchał też jego prośby, tylko dodatkowo pomagał. Gdyby ten wbrew jego woli postanowił zniknąć z zasięgu wzroku Winchestera... sam nie był pewien jak mógłby zacząć reagować. W takich momentach jak ten, jego umysł wędrował na nieco inne ścieżki. Takie, w których paradoksalnie był zarówno najmocniej odcięty od jego tworów, jak i taki, w którym był najbardziej podatny na ich negatywne wpływy. Wystarczyło nacisnąć jeden niewłaściwy przycisk, by Czarny Wilk uderzył w niego z całą siłą, zmieniając w kogoś, kim bez wątpienia nie chciał się teraz stać. Ani jego silna wolna, ani leki nie byłyby w stanie powstrzymać tak mocnego ataku.
— Ja twoją, a ty moją. Wpadłeś w sidła zastawione przez swoją zdobycz, zabawne czyż nie? — zażartował, zaraz wciskając się na chwilę w jego bark, by zacisnąć na nim zęby z cichym jękiem. Temperatura jego ciała osiągała poziom, w którym musiał poważnie myśleć nad tym by nie powiedzieć za dużo. Co i tak jak widać szło mu raczej przeciętnie. Tak jakby nie mieli dużo więcej czasu na dyskusję w późniejszym czasie. Nie chował się jednak zbyt długo. Własna potrzeba wiecznego upewniania się, że nadal miał przed sobą tę samą osobę wzięła górę. Odchylił się nieznacznie, by pocałować go krótko kilkakrotnie, cały czas skupiając jednak większość swojej uwagi na dotyku dłonią. Co chwilę całował go, by zaraz zostawić po sobie mocny ślad na boku jego szyi. Nie tylko Grimshaw zostawiał po sobie odpowiednie znaki ostrzegawcze.
Mimowolnie musiał też przyznać, że gdzieś w środku odczuwał ulgę na fakt, że rzeczywiście reagował na jego dotyk. Jakby nie patrzeć nigdy nie posunęli się tak daleko. Czasem bał się, że jeśli dojdzie co do czego, jego umysł nie pójdzie do przodu wraz z ciałem. Przyjemność którą odczuwał z każdego jego ruchu mówiła jednak sama na siebie.
Przyjął jego pocałunek wysuwając powoli dłoń z jego spodni. I choć jemu zajęło to nieco więcej czasu, w końcu zadrżał pod jego dotykiem, pozwalając na to by całe dotychczasowe napięcie opuściło jego ciało.
W większej mierze.
Kosmyki jego grzywki przyklejały się do spoconego czoła, gdy złote oczy śledziły uważnie każdy jego ruch. Oddychał w przyspieszonym tempie przez nieznacznie rozchylone usta, ułatwiające mu całą czynność. Miał wrażenie, że gdyby je zamknął, zwyczajnie by się udusił. Miał teraz jeden bardzo poważny problem.
Kompletnie nie wiedział co ma zrobić z ręką.
Na jego twarzy pojawiła się konsternacja, gdy próbował ją ułożyć nieco wygodniej, tak by jednocześnie nie pobrudzić wszystkiego wokół jeszcze bardziej niż obecnie. Nie było jednak szans, by mieli spać na tej pościeli. W tych ubraniach.
— ... co teraz? — zapytał w końcu rujnując cały dotychczasowy nastrój. Brawo Woolfe, romantyk i seksbomba z ciebie przednia — Kąpiel? Potrzebuję wanny.
Pomijając ich obecne wyczyny, czuł się zwyczajnie brudny i spocony po całych tych szpitalnych przygodach. Nawet jeśli wcześniej był w stanie jakoś to ignorować, tak teraz nie dawało mu to spokoju. Tylko jak miał się rozebrać w obecnym stanie, nie narażając tym samym na dostrzeżenie wszystkich znienawidzonych elementów jego ciała przez Ryana?
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że było to praktycznie niemożliwe. Nie będzie w końcu kąpał się w ubraniach.
Jeśli jest na tej ziemi ktokolwiek, przed kim będziesz w stanie wszystko z siebie zdjąć, Woolfe to właśnie przed nim.
Przekonywał samego siebie w myślach, próbując tym samym powstrzymać ogarniający go strach i zwątpienie. Da radę. To wszystko było w końcu tylko w jego umyśle.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Cze 26, 2018 11:17 pm
Wto Cze 26, 2018 11:17 pm
― To tylko twoje skrzywione pojęcie uroku, Winchester. Nie chwaliłbym się przed innymi ― stwierdził, podejrzewając, że prawdopodobnie nikt, kto miał już do czynienia z Grimshawem, byłby w stanie uwierzyć Thatcherowi. Wątpliwe było też to, że Ryan od tak przyznałby rację chłopakowi, gdyby ten postanowił dzielić się swoimi prawdami z osobami trzecimi. Mijało się to z celem, biorąc pod uwagę, że nikt inny nie miał okazji zajść tak daleko, jak zaszedł Woolfe, a jeśli szarooki akurat pokazywał się od innej strony, od której zwykli oglądać go przeciętni znajomi, zapewne robił to tylko wtedy, gdy uznawał, że może sobie na to pozwolić.
Czy to oznaczało pewnego rodzaju akt zaufania wobec prefekta?
Jakiś na pewno.
„Ja w twoją, ty w moją.”
― Czyżby? ― Uniósł brew, jakby nie do końca rozumiał, w jakim sensie został złapany w pułapkę i co sprawiało, że Riley był na tyle pewny swojego. Nie oczekiwał jednak żadnej odpowiedzi, zwłaszcza że już po chwili skupił się raczej na ugryzieniu, pocałunkach i kolejnym ugryzieniu, które sprawiło, że mimowolnie odchylił głowę na bok, ułatwiając Starrowi dostęp do zakazanego dla wielu miejsca. Tak długo, jak nieprzyjemnie wyglądająca i wrażliwa na dotyk blizna na boku jego szyi pozostawała w stanie nienaruszonym, szarooki nie miał problemu z pozostawianiem śladów na swoim ciele. Gdyby tak było, zapewne już dawno uziemiłby kochanka, nie dając mu zbyt dużego pola manewru.
Idiotycznym byłoby jednak zmarnować taką okazję w podobny sposób. Nawet jeśli sposób, w jaki zaspokajali potrzebę bliskości był zaledwie namiastką tego, na co mogliby sobie pozwolić w przyszłości – a raczej tego, na co Ril miał pozwolić jemu – nie był w stanie nijak zaprzeczyć odczuwanej przyjemności, która miała też wiele wspólnego z tym, w jaki sposób złotooki reagował na niego. Gdy sam skończył, mógł w pełni skupić się wyłącznie na przyjemności chłopaka, dlatego pod sam koniec ruchy jego dłoni stały się bardziej płynne i intensywne, być może nieco bardziej zniecierpliwione, jakby tylko czekał na punkt kulminacyjny. Na wyraz twarzy, który malował się tam, gdy kończył, na ciężki oddech, od którego miało się wrażenie, że płuca skurczyły się do tego stopnia, że nie były w stanie pomieścić tyle powietrza, by uspokoić tłukące się w piersi serce.
Zabawne, że mimo wszelkich oczekiwań, nie był zaskoczony zagubieniem na twarzy chłopaka. Właściwie tylko ono było w stanie potwierdzić to, że faktycznie miał do czynienia z jego pierwszym razem.
„Potrzebuję wanny.”
― Wanny ― powtórzył zaraz za nim, próbując przetrawić irracjonalność tego słowa. Gdy w jego głowie wciąż pobrzmiewała wcześniejsza uwaga Winchestera na temat tego, że pod żadnym pozorem miał nie ściągać z niego ubrań, trudno było o to, by potraktował to w pełni poważnie, nawet jeśli sam potrzebował prysznica, co wiązało się z odłożeniem obietnicy o pójściu spać o kolejne kilkanaście minut. Jego wzrok podążył leniwie wzdłuż zakrytego bluzą torsu, gdy usiłował zrozumieć, w jaki sposób Riley zamierzał się za to wszystko zabrać sam – nie dość, że ledwo stał o własnych siłach, to jego bark nie zdążył przejść magicznej kuracji w ciągu kilku godzin. Wciąż nie mógł go nadwyrężać, a gimnastykowanie się przy samodzielnym rozbieraniu na pewno nie wchodziło w grę.
― Jasne. Czyli zdążyłeś już wymyślić cudowny plan, jak sobie z tym poradzić? ― Uniósł brew, całkiem logicznie nie zakładając, że mógłby być częścią tego planu. Było też dość oczywistym, że niekoniecznie odpowiadała mu taka kolej rzeczy, choć w tym przypadku spróbował zatuszować własne uprzedzenia, pozwalając Thatcherowi podjąć samodzielny wybór, o ile ten nie zakładał wejścia do wanny w ubraniach.
W oczekiwaniu na odpowiedź, odsunął się od chłopaka, wysuwając rękę z jego spodni. Sięgnął do szafki nocnej, w której znajdowało się pudełko z chusteczkami. Nie oszczędzał ich, gdy najpierw wyciągnął z niego kilka dla siebie i dokładnie otarł własną dłoń, a później kilka dla złotookiego. Konsternacja na jego twarzy wydawała się na tyle dobitna, że Jay ująwszy jego nadgarstek, przycisnął go mocniej do materaca, by przesunąwszy dłoń wyżej, pozbyć się nieprzyjemnego uczucia z jego ręki. Gdy opuszki palców muskały jego skórę przez cienkie płaty papieru – jakby mimo wcześniej stanowczego chwytu, teraz obchodził się z nim jak z nieporadnym dzieckiem – chłodny wzrok szarookiego ponownie napotkał na oczy prefekta.
― Mam nadzieję, że nie próbujesz robić ze mnie świętego i nie zakładasz, że obiecam ci, że kiedy hipotetycznie weźmiesz mnie pod uwagę, będę posłusznie patrzył ci w oczy. Nie żebym w ogóle zamierzał puścić cię tam samego ― zaznaczył gwoli ścisłości, mnąc w palcach brudne chusteczki. Riley wyraźnie mógł poczuć, jak kolano, które wcześniej wbijało się w materac między jego nogami, w momencie odsunęło się, gdy Ryan postanowił wstać z łóżka. Mógł bez większego problemu pociągnąć chłopaka za sobą, jednak zamiast tego wyciągnął wolną rękę w jego stronę, dając mu ostatnie poczucie tego, że miał jakikolwiek wybór w tej kwestii. Wątpił jednak, że zamierzał zrezygnować z ciepłej wody i możliwości zmycia z siebie szpitalnych brudów.
Czy to oznaczało pewnego rodzaju akt zaufania wobec prefekta?
Jakiś na pewno.
„Ja w twoją, ty w moją.”
― Czyżby? ― Uniósł brew, jakby nie do końca rozumiał, w jakim sensie został złapany w pułapkę i co sprawiało, że Riley był na tyle pewny swojego. Nie oczekiwał jednak żadnej odpowiedzi, zwłaszcza że już po chwili skupił się raczej na ugryzieniu, pocałunkach i kolejnym ugryzieniu, które sprawiło, że mimowolnie odchylił głowę na bok, ułatwiając Starrowi dostęp do zakazanego dla wielu miejsca. Tak długo, jak nieprzyjemnie wyglądająca i wrażliwa na dotyk blizna na boku jego szyi pozostawała w stanie nienaruszonym, szarooki nie miał problemu z pozostawianiem śladów na swoim ciele. Gdyby tak było, zapewne już dawno uziemiłby kochanka, nie dając mu zbyt dużego pola manewru.
Idiotycznym byłoby jednak zmarnować taką okazję w podobny sposób. Nawet jeśli sposób, w jaki zaspokajali potrzebę bliskości był zaledwie namiastką tego, na co mogliby sobie pozwolić w przyszłości – a raczej tego, na co Ril miał pozwolić jemu – nie był w stanie nijak zaprzeczyć odczuwanej przyjemności, która miała też wiele wspólnego z tym, w jaki sposób złotooki reagował na niego. Gdy sam skończył, mógł w pełni skupić się wyłącznie na przyjemności chłopaka, dlatego pod sam koniec ruchy jego dłoni stały się bardziej płynne i intensywne, być może nieco bardziej zniecierpliwione, jakby tylko czekał na punkt kulminacyjny. Na wyraz twarzy, który malował się tam, gdy kończył, na ciężki oddech, od którego miało się wrażenie, że płuca skurczyły się do tego stopnia, że nie były w stanie pomieścić tyle powietrza, by uspokoić tłukące się w piersi serce.
Zabawne, że mimo wszelkich oczekiwań, nie był zaskoczony zagubieniem na twarzy chłopaka. Właściwie tylko ono było w stanie potwierdzić to, że faktycznie miał do czynienia z jego pierwszym razem.
„Potrzebuję wanny.”
― Wanny ― powtórzył zaraz za nim, próbując przetrawić irracjonalność tego słowa. Gdy w jego głowie wciąż pobrzmiewała wcześniejsza uwaga Winchestera na temat tego, że pod żadnym pozorem miał nie ściągać z niego ubrań, trudno było o to, by potraktował to w pełni poważnie, nawet jeśli sam potrzebował prysznica, co wiązało się z odłożeniem obietnicy o pójściu spać o kolejne kilkanaście minut. Jego wzrok podążył leniwie wzdłuż zakrytego bluzą torsu, gdy usiłował zrozumieć, w jaki sposób Riley zamierzał się za to wszystko zabrać sam – nie dość, że ledwo stał o własnych siłach, to jego bark nie zdążył przejść magicznej kuracji w ciągu kilku godzin. Wciąż nie mógł go nadwyrężać, a gimnastykowanie się przy samodzielnym rozbieraniu na pewno nie wchodziło w grę.
― Jasne. Czyli zdążyłeś już wymyślić cudowny plan, jak sobie z tym poradzić? ― Uniósł brew, całkiem logicznie nie zakładając, że mógłby być częścią tego planu. Było też dość oczywistym, że niekoniecznie odpowiadała mu taka kolej rzeczy, choć w tym przypadku spróbował zatuszować własne uprzedzenia, pozwalając Thatcherowi podjąć samodzielny wybór, o ile ten nie zakładał wejścia do wanny w ubraniach.
W oczekiwaniu na odpowiedź, odsunął się od chłopaka, wysuwając rękę z jego spodni. Sięgnął do szafki nocnej, w której znajdowało się pudełko z chusteczkami. Nie oszczędzał ich, gdy najpierw wyciągnął z niego kilka dla siebie i dokładnie otarł własną dłoń, a później kilka dla złotookiego. Konsternacja na jego twarzy wydawała się na tyle dobitna, że Jay ująwszy jego nadgarstek, przycisnął go mocniej do materaca, by przesunąwszy dłoń wyżej, pozbyć się nieprzyjemnego uczucia z jego ręki. Gdy opuszki palców muskały jego skórę przez cienkie płaty papieru – jakby mimo wcześniej stanowczego chwytu, teraz obchodził się z nim jak z nieporadnym dzieckiem – chłodny wzrok szarookiego ponownie napotkał na oczy prefekta.
― Mam nadzieję, że nie próbujesz robić ze mnie świętego i nie zakładasz, że obiecam ci, że kiedy hipotetycznie weźmiesz mnie pod uwagę, będę posłusznie patrzył ci w oczy. Nie żebym w ogóle zamierzał puścić cię tam samego ― zaznaczył gwoli ścisłości, mnąc w palcach brudne chusteczki. Riley wyraźnie mógł poczuć, jak kolano, które wcześniej wbijało się w materac między jego nogami, w momencie odsunęło się, gdy Ryan postanowił wstać z łóżka. Mógł bez większego problemu pociągnąć chłopaka za sobą, jednak zamiast tego wyciągnął wolną rękę w jego stronę, dając mu ostatnie poczucie tego, że miał jakikolwiek wybór w tej kwestii. Wątpił jednak, że zamierzał zrezygnować z ciepłej wody i możliwości zmycia z siebie szpitalnych brudów.
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Czw Cze 28, 2018 11:52 pm
Czw Cze 28, 2018 11:52 pm
— Nie zamierzam się nim chwalić przed kimkolwiek — po co miałby to robić? Ta strona Grimshawa była zarezerwowana tylko i wyłącznie dla niego. Tak długo jak inni nie znali tej strony chłopaka, tak długo była ona czymś absolutnie specjalnym. Woolfe nie odczuwał potrzeby krzyczenia o ich związku przed całym światem. Doskonale wiedział, że podobne prowokacje potrafiły jedynie przyciągnąć większą liczbę adoratorów, którzy zaszczepiali w sobie "Hej skoro jemu się udało to może też mam szansę". Co nie znaczyło, że nie zamierzał odpowiednio zaznaczać swojego terytorium. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby ktoś próbował położyć ręce na Ryanie, rzuciłby mu się do gardła. I prawdopodobnie tym razem nie wycofałby się przez zmiażdżeniem go do cna.
— Sam fakt, że nie zdajesz sobie z tego sprawy jest potwierdzeniem, że spisałem się idealnie — wymruczał przesuwając końcówką języka po jego szyi, kończąc pieszczotę krótkim, delikatnym cmoknięciem blizny. Mimo że oscylował w jej okolicach, jak do tej pory nigdy nie dotykał jej bezpośrednio. Dlatego też ten niemalże niewyczuwalny gest przypominający muśnięcie skrzydłami motyla był swego rodzaju przełomem.
Jego serce nadal tłukło się w piersi jak szalone, nawet jeśli bardzo powoli zdawało się zwalniać swój rytm wracając do normalności.
— W wannie będzie mi łatwiej niż pod prysznicem — rzucił cichym, chrapliwym tonem, wyraźnie nadal odczuwając skutki wszystkiego co robili jeszcze chwilę temu. Odchrząknął, by przywrócić go do jako takiej formy, choć naturalna chrypa i tak nie miała go opuścić na dobrze. Rzecz jasna sam Woolfe zaczynał się mocno zastanawiać nad tym czy aby na pewno był gotowy na wejście do niej bez narażania się na wzrok chłopaka.
Jednocześnie złorzecząc w myślach na samego siebie.
Nie możesz całe życie się przed nim bronić.
Biały Wilk zmaterializował się momentalnie obok Jaya i usiadł na łóżku, uginając materac.
... poważnie?
Nie podglądałem.
Zamachał potężnym ogonem na boki, skutecznie omijając jednak sylwetkę Grimshawa. Duże błękitne ślepia błysnęły nieznacznie w półmroku, gdy obniżył łeb w dół pocierając bokiem pyska o swój bark.
Jasne.
Lubię go. Ty też go lubisz, Woolfie i wiesz o tym aż nazbyt dobrze. Krok po kroku. Minęło tyle lat, że chyba możesz pokazać mu się od tej strony, hm? Dobrze wiesz, że sam nie miał w życiu lekko.
Bestia wychyliła łeb w bok dotykając blizny na gardle Ryana.
Nie dotykaj go.
Zupełnie automatycznie sięgnął w kierunku pyska, by odsunąć go na bok i zamarł z palcami tuż przy szyi Grimshawa, nie dotykając jednak jego skóry. Złote oczy momentalnie przeskoczyły z powrotem na chłopaka, jedynie kątem oka rejestrując że Biały Wilk rozłożył się wygodniej na materacu przekładając łapę nad łapą.
— Opowiesz mi jak to się stało? Dokładnie. — poprosił jednocześnie pozwalając by wytarł jego ręce z... nie, wolał w tym momencie nie myśleć z czego. Potrząsnął nieznacznie głową na boki, zupełnie jakby pozbywał się w ten sposób natrętnych myśli.
Zachowujesz się jak rasowy schizofrenik.
Sza.
Cichy chichot bestii odbił się echem w jego głowie.
— W zamian... nie, nie chcę żebyś traktował to jak wymianę. Zrobię to tak czy inaczej. Pokażę ci wszystko — chcąc nie chcąc. Nawet jeśli na swój sposób był do tego zmuszony, wiedział że najzwyczajniej w świecie nadszedł czas, by zaczął obalać powoli mur, który wybudował wokół siebie by uchronić się przed innymi. Nawet jeśli miał go zburzyć wyłącznie dla tej jednej, konkretnej osoby.
— Możesz pytać o wszystkie, ale... nie na wszystkie mogę być w stanie odpowiedzieć — krok po kroku. Krok po kroku.
Krok po kroku.
— Poza tym mam nadzieję, że znajesz sobie sprawę, że nie zmieścimy się tam razem — rzucił unosząc brew ku górze. Podał mu zdrowszą rękę i powoli przesunął się w stronę krawędzi łóżka, zaraz czując jak Biały Wilk przesuwa się za niego i podnosi na równe łapy, by wesprzeć go własnym pyskiem od tyłu. Masywny łeb naciskał na jego kręgosłup, skutecznie zmuszając go do powstania na równe nogi. Mimo to zachwiał się nieznacznie i objął srebrnookiego, by utrzymać równowagę, wtulając jednocześnie nos w jego szyję.
— Na swój sposób, pomimo że to wszystko jest wybitnie żenujące, mógłbym się to tego przyzwyczaić — wymamrotał nieznacznie zmieszanym tonem odsuwając się lekko w tył, choć nadal pomagał sobie opierając dłoń na jego barku, nim musnął krótko jego usta swoimi, wyraźnie nie zamierzając inicjować niczego poważniejszego. Nie mógł się jednak powstrzymać przed zrobieniem czegokolwiek, mimo że jeszcze chwilę temu bez wątpienia przekroczyli pewną granicę.
Chociaż pewnie byłoby nieco łatwiej, gdyby Biały Wilk nie opierał cały czas wielkiego łba na jego ramieniu, wpatrując się bezczelnie w Grimshawa.
Łazienka, Woolfe.
Jezu no przecież wiem. Zabieraj ten łeb, to dziwne.
Ale skuteczne. Powtórka z rozrywki zaszkodzi twojemu zdrowiu. Nie mówiąc o tym, że może w każdej chwili przycisnąć cię do ściany i-
Błagam, przymknij się.
Rozbawiony, warkotliwy rechot rozbrzmiał w całym pokoju, gdy bestia wycofała się i zaskoczyła na ziemię wychodząc na zewnątrz.
Chodźcie.
— Chodźmy.
— Sam fakt, że nie zdajesz sobie z tego sprawy jest potwierdzeniem, że spisałem się idealnie — wymruczał przesuwając końcówką języka po jego szyi, kończąc pieszczotę krótkim, delikatnym cmoknięciem blizny. Mimo że oscylował w jej okolicach, jak do tej pory nigdy nie dotykał jej bezpośrednio. Dlatego też ten niemalże niewyczuwalny gest przypominający muśnięcie skrzydłami motyla był swego rodzaju przełomem.
Jego serce nadal tłukło się w piersi jak szalone, nawet jeśli bardzo powoli zdawało się zwalniać swój rytm wracając do normalności.
— W wannie będzie mi łatwiej niż pod prysznicem — rzucił cichym, chrapliwym tonem, wyraźnie nadal odczuwając skutki wszystkiego co robili jeszcze chwilę temu. Odchrząknął, by przywrócić go do jako takiej formy, choć naturalna chrypa i tak nie miała go opuścić na dobrze. Rzecz jasna sam Woolfe zaczynał się mocno zastanawiać nad tym czy aby na pewno był gotowy na wejście do niej bez narażania się na wzrok chłopaka.
Jednocześnie złorzecząc w myślach na samego siebie.
Nie możesz całe życie się przed nim bronić.
Biały Wilk zmaterializował się momentalnie obok Jaya i usiadł na łóżku, uginając materac.
... poważnie?
Nie podglądałem.
Zamachał potężnym ogonem na boki, skutecznie omijając jednak sylwetkę Grimshawa. Duże błękitne ślepia błysnęły nieznacznie w półmroku, gdy obniżył łeb w dół pocierając bokiem pyska o swój bark.
Jasne.
Lubię go. Ty też go lubisz, Woolfie i wiesz o tym aż nazbyt dobrze. Krok po kroku. Minęło tyle lat, że chyba możesz pokazać mu się od tej strony, hm? Dobrze wiesz, że sam nie miał w życiu lekko.
Bestia wychyliła łeb w bok dotykając blizny na gardle Ryana.
Nie dotykaj go.
Zupełnie automatycznie sięgnął w kierunku pyska, by odsunąć go na bok i zamarł z palcami tuż przy szyi Grimshawa, nie dotykając jednak jego skóry. Złote oczy momentalnie przeskoczyły z powrotem na chłopaka, jedynie kątem oka rejestrując że Biały Wilk rozłożył się wygodniej na materacu przekładając łapę nad łapą.
— Opowiesz mi jak to się stało? Dokładnie. — poprosił jednocześnie pozwalając by wytarł jego ręce z... nie, wolał w tym momencie nie myśleć z czego. Potrząsnął nieznacznie głową na boki, zupełnie jakby pozbywał się w ten sposób natrętnych myśli.
Zachowujesz się jak rasowy schizofrenik.
Sza.
Cichy chichot bestii odbił się echem w jego głowie.
— W zamian... nie, nie chcę żebyś traktował to jak wymianę. Zrobię to tak czy inaczej. Pokażę ci wszystko — chcąc nie chcąc. Nawet jeśli na swój sposób był do tego zmuszony, wiedział że najzwyczajniej w świecie nadszedł czas, by zaczął obalać powoli mur, który wybudował wokół siebie by uchronić się przed innymi. Nawet jeśli miał go zburzyć wyłącznie dla tej jednej, konkretnej osoby.
— Możesz pytać o wszystkie, ale... nie na wszystkie mogę być w stanie odpowiedzieć — krok po kroku. Krok po kroku.
Krok po kroku.
— Poza tym mam nadzieję, że znajesz sobie sprawę, że nie zmieścimy się tam razem — rzucił unosząc brew ku górze. Podał mu zdrowszą rękę i powoli przesunął się w stronę krawędzi łóżka, zaraz czując jak Biały Wilk przesuwa się za niego i podnosi na równe łapy, by wesprzeć go własnym pyskiem od tyłu. Masywny łeb naciskał na jego kręgosłup, skutecznie zmuszając go do powstania na równe nogi. Mimo to zachwiał się nieznacznie i objął srebrnookiego, by utrzymać równowagę, wtulając jednocześnie nos w jego szyję.
— Na swój sposób, pomimo że to wszystko jest wybitnie żenujące, mógłbym się to tego przyzwyczaić — wymamrotał nieznacznie zmieszanym tonem odsuwając się lekko w tył, choć nadal pomagał sobie opierając dłoń na jego barku, nim musnął krótko jego usta swoimi, wyraźnie nie zamierzając inicjować niczego poważniejszego. Nie mógł się jednak powstrzymać przed zrobieniem czegokolwiek, mimo że jeszcze chwilę temu bez wątpienia przekroczyli pewną granicę.
Chociaż pewnie byłoby nieco łatwiej, gdyby Biały Wilk nie opierał cały czas wielkiego łba na jego ramieniu, wpatrując się bezczelnie w Grimshawa.
Łazienka, Woolfe.
Jezu no przecież wiem. Zabieraj ten łeb, to dziwne.
Ale skuteczne. Powtórka z rozrywki zaszkodzi twojemu zdrowiu. Nie mówiąc o tym, że może w każdej chwili przycisnąć cię do ściany i-
Błagam, przymknij się.
Rozbawiony, warkotliwy rechot rozbrzmiał w całym pokoju, gdy bestia wycofała się i zaskoczyła na ziemię wychodząc na zewnątrz.
Chodźcie.
— Chodźmy.
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Nie Lip 01, 2018 1:09 am
Nie Lip 01, 2018 1:09 am
― Zaskakująca pewność siebie jak na kogoś, kto za mocno przyjebał sobie w głowę ― stwierdził, choć nic nie wskazywało na to, by jakkolwiek zamierzał przeczyć teorii złotookiego. Trudno było stwierdzić, czy tym sposobem zamierzał ją zbyć czy może raczej zaakceptować albo po prostu poczekać na nagły przypływ świadomości w tej kwestii. Na razie było jeszcze za wcześnie na to, by bez większego problemu pojmować niektóre rzeczy – przynajmniej jeśli chodziło o Jay'a.
Lekkie muśnięcie na bliźnie sprawiło, że mięśnie szatyna mimowolnie spięły się w nieprzyjemnym odczuciu. Nawet jeśli gest trwał zaledwie ułamek sekundy, spowodował dokładnie taki sam dyskomfort, który odczuwał za każdym razem, gdy ktoś przekraczał granicę. Chociaż przeważnie robił wszystko, by inni nie zapędzali się zbyt daleko, Thatcher nie doczekał się ani odsunięcia, ani innego bardziej ostentacyjnego sygnału, że Ryan zwyczajnie sobie tego nie życzył; że miał do czynienia z zakazanym miejscem.
Jak mógł przewidzieć, że mimo wszystko zwróci na nie uwagę?
Mimo że trudno było nie zauważyć dość paskudnej szramy, której nawet nie starał się przysłaniać, mało kto zbierał się na odwagę, by spytać, jakim cudem się tam znalazła. A nawet jeśli nie wiązało się to z kwestią odwagi, sam fakt, że żył wystarczył jako dowód na to, że nie był to żaden groźny – a już tym bardziej ciekawy – wypadek. Mało kto zdawał sobie sprawę, że lekko łukowata blizna, układająca się w dziwnie ponury uśmiech, dzień w dzień przypominała o tym, że niewiele brakowało.
No dalej, masz przed sobą kogoś z doświadczeniem w byciu prawie martwym.
„Pokażę ci wszystko.”
Uczciwa wymiana. Coś za coś, Ryan.
― Za chwilę, Winchester.
Czy to już obietnica?
Coś za coś.
― Jakbym w ogóle zamierzał pchać się z tobą do wanny. Wystarczy ci wrażeń na jeden dzień ― stwierdził z rezygnacją, choć oboje mieli świadomość tego, że dzień się jeszcze nie skończył. Trudno było przewidzieć, co miało wydarzyć się za chwilę – świadomość tego, że Winchester mógł zareagować w gwałtowny sposób, uderzyła go wraz z chwilą, gdy na nowo poczuł jego ciężar, gdy chłopak wsparł się o niego gotów dać zaprowadzić się do łazienki.
Czujne spojrzenie spoczęło na złotookim, przyglądając się wszystkim nieporadnym staraniom, które musiał dołożyć, żeby mieć pewność, że jest w stanie utrzymać się na nogach w miarę stabilnie. Oczy ciemnowłosego nie drgnęły nawet wtedy, gdy poczuł lekkie muśnięcie na swoich ustach, a milczenie, które temu towarzyszyło, dawało poczucie tego, że coś jeszcze nie zostało powiedziane.
― Ty byś mógł – ja nie mam w zwyczaju obchodzić się z ludźmi, jak z porcelaną ― odparł, w głowie dopisując sobie własny scenariusz na temat tego, do czego Riley miałby się w tym momencie przyzwyczaić. Do skoków z mostu, lądowania w szpitalu, ograniczonych możliwości ruchowych – wszystko to brzmiało wyjątkowo beznadziejnie, nawet jeśli żadne z nich nie wypowiedziało tego na głos. ― Dlatego nie chcę, żebyś świrował przez coś, co i tak musiałoby nastąpić. Muszę mieć pewność, że kiedy już zdejmę z ciebie wszystko, będziesz w stanie zachować spokój, nawet jeśli wydaje ci się to jedną z najbardziej nieosiągalnych rzeczy. ― Przytrzymał go mocniej, obracając się w stronę drzwi i zmuszając Thatchera do tego samego. ― Po prostu mi zaufaj ― rzeczowy ton w zestawieniu z tymi słowami wydawał się brzmieć dziwnie, jednak nie od dziś było wiadomo, że ciemnowłosy nie należał do mistrzów kontaktów międzyludzkich. ― Żeby żaden pierdolony lekarz nigdy więcej nie wiedział czegoś, czego jeszcze nie wiem. Nie muszę zadawać niewygodnych pytań. Chcę je zobaczyć.
Zerknął na niego z ukosa w chwili, gdy pociągnął go do przodu. Wcześniejsze wypowiedzi nie miały na celu pozwolenia mu na to, by się zastanowił – dla szarookiego wszystko było już przesądzone, a teraz kiedy krok po kroku zbliżali się do łazienki, Starr miał zaledwie kilkadziesiąt sekund, by krok po kroku poukładać sobie wszystko w głowie i uświadomić sobie, jak bardzo wkurwiający musiał być fakt, że ktoś zupełnie obcy zobaczył go jeszcze zanim szarooki miał okazję to zrobić.
Albo i nie uświadomić.
― Opowiem ci o niej ― odezwał się wreszcie, napierając ręką na klamkę łazienkowych drzwi. ― Spójrz na podłogę, zasłonię je ― wtrącił w międzyczasie, chociaż nie sądził, by musiał się o to dopraszać, gdy tylko powitało ich lustro. Ryan traktował je jako niezbędny dodatek, jednak pamiętał wszystkie momenty, w których Woolfe kazał obracać je tak, by nie musiał oglądać swojego odbicia. ― Nie żeby było w tej kwestii wiele do powiedzenia. To nie żadna ckliwa i nieoczekiwana historia, więc niewiele przegapiłeś. ― Upewniwszy się, że chłopak był w stanie oprzeć się o brzeg wanny, odkręcił wodę i wyrzuciwszy do kosza zużyte chusteczki, zgarnął większy ręcznik po drodze i starannie zasłonił nim odbicie, zwracając się w stronę prefekta. Mimowolnie przesunął wzrokiem po jego sylwetce. ― Zerwaliśmy się z lekcji razem z Mayersem. Tamtego dnia nie miałem ochoty siedzieć w szkole, chociaż nie sądziłem, że ten kretyn za mną pójdzie. Z drugiej strony odkąd pamiętam, zawsze próbował się do nas przyczepić. Kiepski wybór, bo osobiście nie zamierzałem robić za tarczę dla jakiegoś szczeniaka, któremu wydawało się, że dzięki takiemu towarzystwu udowodni wszystkim, że żyje na krawędzi, mimo że jego stary był psem. Sam przyznasz, że to kretyńskie podejście. ― Wzruszył barkami. W międzyczasie zdążył znaleźć się bliżej i zatrzymać naprzeciwko złotookiego.
Jesteś pewien, że chcesz powiedzieć mu wszystko?
― Chyba w życiu nie widziałem, żeby ktoś ekscytował się spierdalaniem z zajęć do takiego stopnia. Myślałem, że najgorsze w tym wszystkim było to, że nie przestawał gadać. Poważnie. Zamknął ryj dopiero wtedy, gdy zakrztusił się swoim pierwszym machem. Jak się domyślasz, nie trwało to zbyt długo. ― Wypowiadając kolejne słowa, powoli wsunął ręce pod materiał bluzy Starra. Opuszki palców miękko prześlizgnęły się po skórze na jego bokach, a materiał otarł się o jego brzuch i plecy, gdy powoli przesunął go wyżej, odsłaniając niewielki skrawek skóry. Na razie robił to powoli, jakby mimo wszystko upewniał się, że Thatcher nie zamierzał zmienić zdania. Spojrzenie srebrnych tęczówek przesuwało się od jego twarzy, aż do linii tuż nad jego spodniami. Na ten moment jego głos ucichł, pozostawiając Winchestera z ostateczną decyzją do podjęcia i głośnym szumem wody w tle.
Wyżej.
Lekkie muśnięcie na bliźnie sprawiło, że mięśnie szatyna mimowolnie spięły się w nieprzyjemnym odczuciu. Nawet jeśli gest trwał zaledwie ułamek sekundy, spowodował dokładnie taki sam dyskomfort, który odczuwał za każdym razem, gdy ktoś przekraczał granicę. Chociaż przeważnie robił wszystko, by inni nie zapędzali się zbyt daleko, Thatcher nie doczekał się ani odsunięcia, ani innego bardziej ostentacyjnego sygnału, że Ryan zwyczajnie sobie tego nie życzył; że miał do czynienia z zakazanym miejscem.
Jak mógł przewidzieć, że mimo wszystko zwróci na nie uwagę?
Mimo że trudno było nie zauważyć dość paskudnej szramy, której nawet nie starał się przysłaniać, mało kto zbierał się na odwagę, by spytać, jakim cudem się tam znalazła. A nawet jeśli nie wiązało się to z kwestią odwagi, sam fakt, że żył wystarczył jako dowód na to, że nie był to żaden groźny – a już tym bardziej ciekawy – wypadek. Mało kto zdawał sobie sprawę, że lekko łukowata blizna, układająca się w dziwnie ponury uśmiech, dzień w dzień przypominała o tym, że niewiele brakowało.
No dalej, masz przed sobą kogoś z doświadczeniem w byciu prawie martwym.
„Pokażę ci wszystko.”
Uczciwa wymiana. Coś za coś, Ryan.
― Za chwilę, Winchester.
Czy to już obietnica?
Coś za coś.
― Jakbym w ogóle zamierzał pchać się z tobą do wanny. Wystarczy ci wrażeń na jeden dzień ― stwierdził z rezygnacją, choć oboje mieli świadomość tego, że dzień się jeszcze nie skończył. Trudno było przewidzieć, co miało wydarzyć się za chwilę – świadomość tego, że Winchester mógł zareagować w gwałtowny sposób, uderzyła go wraz z chwilą, gdy na nowo poczuł jego ciężar, gdy chłopak wsparł się o niego gotów dać zaprowadzić się do łazienki.
Czujne spojrzenie spoczęło na złotookim, przyglądając się wszystkim nieporadnym staraniom, które musiał dołożyć, żeby mieć pewność, że jest w stanie utrzymać się na nogach w miarę stabilnie. Oczy ciemnowłosego nie drgnęły nawet wtedy, gdy poczuł lekkie muśnięcie na swoich ustach, a milczenie, które temu towarzyszyło, dawało poczucie tego, że coś jeszcze nie zostało powiedziane.
― Ty byś mógł – ja nie mam w zwyczaju obchodzić się z ludźmi, jak z porcelaną ― odparł, w głowie dopisując sobie własny scenariusz na temat tego, do czego Riley miałby się w tym momencie przyzwyczaić. Do skoków z mostu, lądowania w szpitalu, ograniczonych możliwości ruchowych – wszystko to brzmiało wyjątkowo beznadziejnie, nawet jeśli żadne z nich nie wypowiedziało tego na głos. ― Dlatego nie chcę, żebyś świrował przez coś, co i tak musiałoby nastąpić. Muszę mieć pewność, że kiedy już zdejmę z ciebie wszystko, będziesz w stanie zachować spokój, nawet jeśli wydaje ci się to jedną z najbardziej nieosiągalnych rzeczy. ― Przytrzymał go mocniej, obracając się w stronę drzwi i zmuszając Thatchera do tego samego. ― Po prostu mi zaufaj ― rzeczowy ton w zestawieniu z tymi słowami wydawał się brzmieć dziwnie, jednak nie od dziś było wiadomo, że ciemnowłosy nie należał do mistrzów kontaktów międzyludzkich. ― Żeby żaden pierdolony lekarz nigdy więcej nie wiedział czegoś, czego jeszcze nie wiem. Nie muszę zadawać niewygodnych pytań. Chcę je zobaczyć.
Zerknął na niego z ukosa w chwili, gdy pociągnął go do przodu. Wcześniejsze wypowiedzi nie miały na celu pozwolenia mu na to, by się zastanowił – dla szarookiego wszystko było już przesądzone, a teraz kiedy krok po kroku zbliżali się do łazienki, Starr miał zaledwie kilkadziesiąt sekund, by krok po kroku poukładać sobie wszystko w głowie i uświadomić sobie, jak bardzo wkurwiający musiał być fakt, że ktoś zupełnie obcy zobaczył go jeszcze zanim szarooki miał okazję to zrobić.
Albo i nie uświadomić.
― Opowiem ci o niej ― odezwał się wreszcie, napierając ręką na klamkę łazienkowych drzwi. ― Spójrz na podłogę, zasłonię je ― wtrącił w międzyczasie, chociaż nie sądził, by musiał się o to dopraszać, gdy tylko powitało ich lustro. Ryan traktował je jako niezbędny dodatek, jednak pamiętał wszystkie momenty, w których Woolfe kazał obracać je tak, by nie musiał oglądać swojego odbicia. ― Nie żeby było w tej kwestii wiele do powiedzenia. To nie żadna ckliwa i nieoczekiwana historia, więc niewiele przegapiłeś. ― Upewniwszy się, że chłopak był w stanie oprzeć się o brzeg wanny, odkręcił wodę i wyrzuciwszy do kosza zużyte chusteczki, zgarnął większy ręcznik po drodze i starannie zasłonił nim odbicie, zwracając się w stronę prefekta. Mimowolnie przesunął wzrokiem po jego sylwetce. ― Zerwaliśmy się z lekcji razem z Mayersem. Tamtego dnia nie miałem ochoty siedzieć w szkole, chociaż nie sądziłem, że ten kretyn za mną pójdzie. Z drugiej strony odkąd pamiętam, zawsze próbował się do nas przyczepić. Kiepski wybór, bo osobiście nie zamierzałem robić za tarczę dla jakiegoś szczeniaka, któremu wydawało się, że dzięki takiemu towarzystwu udowodni wszystkim, że żyje na krawędzi, mimo że jego stary był psem. Sam przyznasz, że to kretyńskie podejście. ― Wzruszył barkami. W międzyczasie zdążył znaleźć się bliżej i zatrzymać naprzeciwko złotookiego.
Jesteś pewien, że chcesz powiedzieć mu wszystko?
― Chyba w życiu nie widziałem, żeby ktoś ekscytował się spierdalaniem z zajęć do takiego stopnia. Myślałem, że najgorsze w tym wszystkim było to, że nie przestawał gadać. Poważnie. Zamknął ryj dopiero wtedy, gdy zakrztusił się swoim pierwszym machem. Jak się domyślasz, nie trwało to zbyt długo. ― Wypowiadając kolejne słowa, powoli wsunął ręce pod materiał bluzy Starra. Opuszki palców miękko prześlizgnęły się po skórze na jego bokach, a materiał otarł się o jego brzuch i plecy, gdy powoli przesunął go wyżej, odsłaniając niewielki skrawek skóry. Na razie robił to powoli, jakby mimo wszystko upewniał się, że Thatcher nie zamierzał zmienić zdania. Spojrzenie srebrnych tęczówek przesuwało się od jego twarzy, aż do linii tuż nad jego spodniami. Na ten moment jego głos ucichł, pozostawiając Winchestera z ostateczną decyzją do podjęcia i głośnym szumem wody w tle.
Wyżej.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach