Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
First topic message reminder :

– Wstawaj, paniczu Atom. Śniadanie gotowe. Zjesz je nie używając sztućców.
Tego dnia, jako pierwszego z intensywnych uczuć, doświadczył radości. Tuż po przebudzeniu, czyli około godziny trzynastej, stwierdził, że dwie towarzyszące mu osoby już wstały i nawet zdążyły zrobić śniadanie, co oznaczało, że Charles przegrał zakład i przez najbliższe 24 godziny musi bez sprzeciwu brać udział we wszystkich grach, jakie podejmie para i do tego wykazywać się inicjatywą, której jakość będzie podlegała ocenie – jeśli pomysł nie spełni wymagań, na Charlesa zostanie nałożona kara.
I tak oto Atom – bo jedną z fundamentalnych zasad tej trójki było dzielenie się swoim ciałem, nie historią i prawdziwymi danymi – odkąd tylko wstał, ofiarował decydowanie o swoim życiu w cudze ręce. Wpierw wydawało mu się to dość niewygodne i przed zbuntowaniem się broniła go tylko duma i dreszcz ekscytacji przebiegający w dół po kręgosłupie za każdym razem, gdy usłyszał jakieś polecenie. Po jakimś czasie uznał, że para ma tak dobre pomysły, że wypełnianie ich woli jest satysfakcjonujące, a przez to, że sam mógł dorzucić coś od siebie, tylko nakręcał sytuację.

Koło godziny przed północą ludzie przechodzące uliczką obok klubu Sterile w dzielnicy De Wallen mieli okazję oglądać jedną z setek moralnie wątpliwych scen, ale za to dość interesującą...
Sterile proponował swoim gościom wystrój w stylu mrocznego, gotyckiego steampunku: czerń, koronki, obsługę noszącą cylindry (ale oczywiście wciąż prawie nagą), metalowe meble poskładane z części maszyn, dwie sale z erotycznymi grami na dole i pokoje na wyższym piętrze. Na parterze, przy jednym z szerokich okien ustawiono odlany z bordowej masy fortepian, na którego klawiszach przysiadł mężczyzna w plastikowej, czarnej masce wilka zasłaniającej jego górną część twarzy i włosy. Prócz maski jegomość miał na sobie garnitur, ale stan rzeczy najwyraźniej miał ulec zmianie, bo marynarka leżała gdzieś z tyłu, a koszula i bezrękawnik zostały rozpięte i ściągnięte z jego prawego ramienia. Wprawny obserwator szybko by dostrzegł, że dziwny pan ma na szyi podwiązkę, a zamiast pantofli koturny z czarnej skóry. Niemal identyczne buty nosiła kobieta, która teraz siedziała na podłodze obok i leniwie patrzyła na twarz towarzysza, opierając się łokciem o jego kolano. Po chwili do okna podeszła dziewczyna pracująca w Sterile i przesunęła po szyi mężczyzny finezyjnym, długim flakonem, po czym jakby nigdy nic wylała zawartość naczynia na jego bark. Zamaskowany tylko odchylił głowę i lekko zacisnął usta, pozwolił aby czarny wosk spłynął po klatce i brzuchu, gdzie zastygł przysłaniając precyzyjnie wytatuowany wzór... który trudno było zapomnieć, gdy raz już się mu przyjrzało.

Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Miałby marnować okazję? Przez to dziwnie skryte usposobienie udało się facetowi zaintrygować Garika. On go nie nudzi, wręcz zmusza do poznawania, między innymi dlatego nie da mu za szybko spokoju.
- Heh… - westchnął i rozejrzał się znowu. Przywołał jedną z pracownic i oddał jej swoją tacę. Miał chwilę by przemyśleć odpowiedź. Przecież nie rzuci mu na twarz ' sory byłem tak naćpany, że nie wiedziałem co robię, a te twoje dziary były mi jakoś dziwnie znajome… I tak. Chciałem. Czy to takie dziwne?'. Hmm…
- Vice versa Charles. Zdaje sobie sprawę, że tego pragniesz. Zapomnieć o całej tej przeklętej Rosji i o mnie… - zmrużył oczy – Tylko czy wyjdzie ci to na dobre? Nie lepiej przestać się bać i reagować w ten sposób? Przeszłość nie wróci, a ty jak widać w niej utknąłeś. – zrobił krótką przerwę. Jak go tu… - Jestem przekonany, że ubzdurałeś sobie w głowie jakiś chory obraz mnie i wschodu. Miałeś podstawy, oczywiście. Szkoda tylko, że jesteś całkowicie nieświadomy. Nie wiesz czym się kierowałem chcąc zabrać cię z Petersburga, a następnie dając moim towarzyszom zadecydować o twoim losie. Nie dotknąłem cię palcem Charles. – i tu już nie wytrzymał – Ale oceniaj mnie, o tak, przecież jesteś najważniejszy, wszystko przygotowywałem by utrudnić ci życie, świat kręci się wokół ciebie, prawda? Jesteś naiwny czy tak cholernie egoistyczny? Może schowaj się lepiej w jakiejś dziurze, skoro ta maska już nie pomaga. – może zmusi go do jej zdjęcia? Ciekawe czy się zmienił. Cholera jasna, czemu to go ciekawi? Dlaczego tak o niego walczy?! To nienormalne… - Wstręt, żal i złość, ta… Karm się tym przez kolejne lata. – zaśmiał się nagle – Uciekanie wychodzi ci za dobrze. Twoim kolegom też? A właśnie… Któreś z was… Charles był tak pijany czy naćpany kiedy zajmował się którymś na tym pianinie? Mam nadzieję, że nie posunęliście się za daleko. To byłoby żałosne… - czekał na atak. On jeden przeciw trójce. Już mu się podoba.
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Neah... – Machnął lekceważąco dłonią. – Przepracowałem to i wyciągnąłem naukę, gdybym się bał, nie podszedłbym do... – przerwał. Ach, czyli to nie koniec wypowiedzi Rosjanina? Miał być agresywny monolog, nie dialog? Dobrze. Taki sposób mówienia również potrafił wiele przekazać, więc Charles stał i słuchał, uświadamiając sobie coraz bardziej, że jeśli któryś z nich tworzył błędny obraz drugiego, to był to właśnie Garik. Gadał mówiąc o fotografie, a nie do niego, co mężczyzna cierpliwie znosił. Czuł się coraz bardziej jak świadek jakiejś farsy, a nie jej część, czego nie można było powiedzieć o biednej Rosie, która zaczęła się przechadzać, by rozładować rosnącą irytację.
Lewis milczał chwilę, zastanawiając się, czy tłumaczyć, sprostować, opowiedzieć coś, wyjaśnić swój sposób myślenia i działania, ale uznał, że nie ma co sobie strzępić języka, skoro jego rozmówca samodzielnie pouzupełniał luki czym popadło. Wbrew pozorom, dla kogoś takiego jak Charles, taki stan rzeczy był bardzo na rękę, bo ktoś, kto sobie coś wymyślił na jego temat nie będzie tego uznawał za niewiadomą, a co za tym idzie nie będzie pytał ani szukał.
Zamiast wyjaśnień, w nie do końca trzeźwej głowie korespondenta pojawiło się świetne (oczywiście również w ocenie jego nie do końca trzeźwej głowy) porównanie.
Nie. To jest tak jak wtedy, gdy zauważysz, że zaparkowałeś pod gniazdem gołębi: przeparkujesz samochód, żeby nie obsrały ci blachy. To myślenie praktyczne, nie ucieczka. A jak już któryś zdąży nasrać, to nie zastanawiasz się który to zrobił, nie zastanawiasz się nad powodem, nie współczujesz mu niestrawności, tylko zaczynasz brzydzić się wszystkimi gołębiami. I nie boisz się ich, tylko przestajesz je dokarmiać, pomagać im i pilnujesz się, żeby na drugi raz nie zaparkować pod gniazdem. – Tak. Charles właśnie porównał Garika do... gołębia. Brat–człowiek zasłonił usta, by stłumić śmiech. Ktoś słabo znający Lewisa nie spodziewałby się, że mężczyzna w takiej chwili będzie żartował i to jeszcze w ironiczny sposób. Fotograf wyraźnie zdawał sobie sprawę, jakich emocji doświadczał rozmówca, ale wcale się nimi nie utożsamiał i nie wykazywał empatią. W tym momencie dalej był zniechęcony do kontaktu z Rosjaninem, chociaż zaczynał zyskiwać standardowy dla siebie dystans do rzeczywistości.
Nagle, słysząc to niespodziewane podjęcie tematu fortepianu i klubu Sterile, uśmiechnął się subtelnie i zerknął na Rosę, a potem na Clausa. Oni najwyraźniej zrozumieli to spojrzenie, bo sami zaczęli się uśmiechać. Rosa nawet przeciągle wypowiedziała po niemiecku jakieś słowo, najpewniej podsumowanie słów albo zachowania Garika, na które Charles lakonicznie przytaknął skinieniem głowy.
– Nie, nie! My? Skąd... – odezwała się kobieta. Trójka znów wymieniła się porozumiewawczymi spojrzeniami.
– Najdalej posuwamy się, gdy jesteśmy trzeźwi – dodał łagodnie i pogonie Wilk, na co uśmiech na ustach Charlesa się poszerzył. Wprawdzie nie dało się jednoznacznie wyczuć, czy to nieme porozumienie między trio świadczy o tym, że nic ich nie łączy, a przytakują, by zrobić Garikowi na złość, czy wręcz przeciwnie: rzeczywiście ze sobą sypiają i śmieszyła ich pruderyjna reakcja mężczyzny.
Czyli postawiłeś mi drinka i zaprosiłeś tutaj, bym nie zrobił tam czegoś żałosnego? Mmm... Ogrzałeś moje serce. – Lewis położył dłoń na swoim mostku i przymknął oczy w wyrazie błogiego szczęścia. Po chwili lekko, prawie niezauważalnie przesunął się do przodu i wziął parę płytkich wdechów nosem. No jasne. Chciał sprawdzić, czy poczuje znajomy zapach.
Świadomie nie podjął tematu niby wielkich tajemnic i informacji, o których może mu powiedzieć młodszy, bo już wyjeżdżając z Moskwy uznał, że jest to tani trik z przynętą, na którą nie da się złapać.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Nie pytał, miał nadzieję, że jeśli będzie rzucał według niego trafnymi porównaniami, Charles zechce się obronić, wytłumaczyć. Widać frajer nie pierwszy raz zgadza się na taką ocenę Nie zależy mu? A może najzwyczajniej ma gdzieś to, jaki obraz  jego wykreował sobie Garik.
- Szkoda tylko, że później zostaje ślad, którego nie jesteś w stanie wymazać.  – Złe podjęte kroki i późniejsze konsekwencje, Charles zastosował dość prymitywne porównanie, nie zaprzeczy, że mimo to było trafne. Niechętnie oderwał wzrok od ptaszyny. Chyba nie chciał słyszeć takiej odpowiedzi. Skrzywił się nieco, ale zaraz po tym uśmiechnął. – Tak, tak, jesteście jednością. Publiczność już wie, zaraz cały Amsterdam się dowie… Bawcie się, mam nadzieję, że nie będę musiał na to patrzeć. – mimowolnie wyobraził sobie sceny z nimi. Nie wiedział dlaczego tak go to denerwowało. Zazdrosny? Nie, niemożliwe. Chyba najzwyczajniej nie chce się dzielić Charlesem. Póki go nie nudzi, wolałby zachować go dla siebie.
- Ogrzałem twoje co? – zdziwił się. – Ty jeszcze je masz? – zaśmiał się zaskoczony – Hmmm… Tak, to może i brzmi logicznie, uznajmy, że to prawda. Nie chciałem by inni patrzyli na ciebie w takiej sytuacji.
Charles mógł wyczuć perfumy, ale nie te, które mu podarował. Tym razem zapach był jeszcze bardziej gorzkawy i aromatyczny.
- Będziesz z nimi cały czas, czy na siłę mam cię im odebrać? – uśmiechnął się kpiąco. Żartował. Chyba…
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Na tym polega życie – odpowiedział i lekko wzruszył ramionami. No tak... Nie dało się żyć i na nic nie wpływać, bo nawet swoją nieobecnością wysyłaliśmy w przestrzeń jakiś sygnał. Charles uważał, że niebycie w jakimś miejscu i czasie jest cholernie niedocenianym elementem ludzkiego życia.
Nie chciał patrzeć? Rosa prychnęła i wymruczała coś po niemiecku, fotograf znów jej przytaknął.
No właśnie. Podobno w Sterile nie mogłeś oderwać od nas wzroku. Co się zmieniło? – Uznał to za zaczepkę, za pytanie retoryczne, ale jak to zwykle przy nim było, swoją małomównością dawał rozmówcy sporą okazję do wypowiedzi.
Ach, serce, serce. Pewnie gdyby darzył Garika cieplejszym uczuciem oceniłby tę wypowiedź jako uroczo buntowniczą, godną nastolatka dopiero uczącego się wyładowywania frustracji złośliwością. Gdyby ich znajomość wyglądała inaczej, uznałby za całkiem ciekawe przyglądanie się tak żywym i spontanicznym reakcjom, inspirowałaby go postawa daleka od jego własnej. Gdyby, gdyby... Ale rzeczywistość wyglądała inaczej i w tej chwili jedyne co młodszy mógł zrobić, to nie pogorszyć swojej opinii w oczach korespondenta.
Łatwo jest zaprzeczyć istnieniu serca, jeśli nie może się do niego trafić, co? – Obdarował rozmówcę jednym z tych swoich smutnych uśmiechów, ale zaraz pokręcił głową, szybko zaczął znów mówić, tym razem nie dając możliwości na odpowiedź. – Nie, na siłę to możesz co najwyżej odebrać szansę sobie. Chcemy zapalić. Papierosa. Macie tu jakąś palarnię czy musimy wyjść?
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
- Kto tak powiedział… Laska, która wciskała ci ręce pod spodnie? – zaśmiał się kpiąco – Czy może tamten facet? – popatrzył po zamaskowanych postaciach. Domyślał się, że to mogą być oni. Pokręcił głową i westchnął.
Nie chcę patrzeć na was, a na ciebie… Zaraz, szto? To takie cholernie gejowskie. Dość!
Przesunął sobie chłodną dłonią po twarzy, chwilę przy tym pocierając oko. Znowu zatrzymał spojrzenie na Charlesie.
Łatwo jest zaprzeczyć istnieniu serca… Co?! Na chwilę się zawiesił i trawił te słowa. Popatrzył po jego dłoniach i mimowolnie się uśmiechnął.
- Yhymmm… Nie w tej sali. Zapraszam w tamtą stronę – powoli ruszył w stronę miejsc siedzących. Odprowadził ich do wolnych siedzeń i wyciągnął dużą, metalową zapalniczkę. Był gotowy w każdej chwili komuś ją podać albo podpalić papierosa. – Jesteś przed czterdziestką, ta? – zapytał niepewnie
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Charles niespodziewanie wybuchł krótkim, cichym, ale szczerym śmiechem.
Czyli właśnie przyznałeś się, że śledziłeś jej dłonie, nie odwróciłeś wzroku! – Jego znajomi też zaczęli się śmiać. Fotograf ruszył we wskazanym kierunku, a gdy usiedli zajął miejsce obok Garika, przy nim usiadł Claus, a najdalej Rosa. Moment, co? Przez chwilę wydawało mu się, że źle usłyszał. Spojrzał pytająco na mężczyznę, ale po chwili przypomniał sobie o masce znacznie utrudniającej rozpoznanie ekspresji.
Taak... – odpowiedział przeciągle i przeszył go podejrzliwym spojrzeniem. – Co to ma do rzeczy? – Wyjął z kieszeni paczkę z waniliowymi cygaretkami, poczęstował się i podał dalej do swojego przyszywanego rodzeństwa. Garikowi nawet nie proponował, chociaż doskonale sobie zdawał sprawę z tego, że to niegrzeczny i wyraźny komunikat: twoja obecność nie jest tu mile widziana. Z drugiej strony nie chował paczki tylko położył ją na swoim udzie... bo nigdzie indziej nie było miejsca, oczywiście. Nie zrobił tego specjalnie, a przynajmniej nie było po nim widać, by coś planował.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Nie odwrócił, przecież zdawał sobie sprawę, że takie pozerstwo było specjalnie dla niego. Wzruszył ramionami i rozłożył ręce. Co z tego.
Chwilę się jeszcze nacieszy przerwą i towarzystwem. Waniliowe fajki? Jak słodziutko. Nie próbował po nie sięgnąć, zamiast tego podsunął zapalniczkę, a jeśli Charles zachciał, podpalił mu papierosa.
- Łączę fakty i zastanawiam się jak bardzo musisz się starać by zwalczyć samotność. Pewnie dlatego tak mało mówisz, nigdy nie miałeś do kogo się odezwać, co? – nie wiedział czy powinien w to brnąć, ale… Ale spróbuje… - Nie widzę innego wytłumaczenia. Przynajmniej w tej chwili.
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Słysząc to Charles dosłownie nie potrafił i nawet nie chciał ukryć zaskoczenia. Kupił sobie chwilę lekko pochylając się do zapalniczki i podpalając cygaretkę ogniem trzymanym przez Garika, świadomie korzystając z jego uprzejmości, chociaż chwilę temu sam go nią nie uraczył.
Co, do jasnej cholery, ten dziwny człowiek chciał usłyszeć? Jak wykorzysta odpowiedź? Fotograf oczywiście wietrzył podstęp i kompletnie nie ufał w dobre chęci, pragnienie rozmowy czy zwykłą ciekawość. Zaraz pewnie usłyszy groźbę. Och, a może właśnie o to chodziło...? Może Garik chciał mu przez to pokazać, jak dużo wie o jego życiu prywatnym, o tym, że jest sam nawet w Kanadzie? Albo badał, jak wielkich spustoszeń dokonał w psychice korespondenta, by później się nimi chełpić i manipulować?
Nie wiem do czego dążysz, ale moje życie prywatne to nie twoja sprawa. – O dziwo, pomimo tego co powiedział, nie zabrzmiał opryskliwie tylko konkretnie. Informował o stanie rzeczy, nie prowokował kłótni. – Odkąd się tu spotkaliśmy zwracasz uwagę na moje emocje i ogólnie psychikę jak nigdy. Stęskniłeś się i nie wiesz jak zapytać czy ja też? – Żartował, ale nawet się nie uśmiechnął, tylko jego oczy przybrały łagodniejszy wyraz. – O co chodzi?
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
- Nie zaprzeczyłeś. Współczuję ci… Cały czas samemu, można zwariować. – uśmiechnął się na myśl o tym jak kilka lat temu czuł coś podobnego. Dobrze, że to się zmieniło… Schował zapalniczkę i oparł łokcie o kolana. Patrzył się cały czas na zaproszonego. -  Jak nigdy? A może po prostu nie mówiłem ci na co zwracam uwagę? – westchnął – A czy mu…
Nagle muzykę przecięły ostre strzały. Padały jeden po drugim, raniąc przypadkowe osoby i niszcząc dekoracje we wnętrzu. Ludzie zaczęli krzyczeć. Niektórzy lądowali na ziemi, inni uciekali. Garik pociągnął Charlesa z fotela i ciągnąc go za sobą, szybko poprowadził w głąb lokalu. Nie pomyślał o zamaskowanym towarzystwie. Nie byli dla niego istotni.
Mężczyzna o złotych zębach patrzył za uciekającymi. Trafiał w nich jak muchy, jak robot bez emocji skazując na ból. Dlaczego nikt nie reagował?! Gdzie ochrona?!
Tancerz wiedział gdzie się schować. Jeszcze kawałek… Biegli zgięci na tyle, by nie wychylić głowy poza parkiet, na którym stał strzelec. Minęli faceta i przedostali się za największą, kuloodporną klatkę. Nie zatrzymywali się jeszcze, Garik na to nie pozwolił. Podbiegli do luster, a tam roztrzęsioną ręką wyciągnął kartę. Przyłożył ją do małego czytnika, i kawałek lica pękł, odsłaniając ukryte pomieszczenie. Wszedł tam i wciągnął za sobą Charlesa. Zamknęli się. No tak, lustro weneckie. Mogli obejrzeć wszystko co działo się w sali.
- Tam – wskazał na miejsce, które ewentualnie mogłoby schronić ich przed kulami. Nie chciał ryzykować. Nie po drodze było mu wyciąganie spod skóry szkła… Dlatego bezpiecznie usiadł za ogromnym, zdobionym fotelem i czekał.
Był blady i wyglądał na przerażonego. Dlaczego akurat dzisiaj?! Co poszło nie tak?! Może to Charles ściąga kłopoty? Gdzie on, zawsze coś się dzieje… Eh… Nic nie mówił, zastanawiał się co teraz może wyrabiać szef i jaka będzie jego reakcja kiedy zobaczy go tu z Charlesem? Booguuuu… Biedny Kanadyjczyk… Nie wypłaci mu się za szkody na psychice. Zaraz, a może właśnie wypłaci?
- Nic ci się nie stanie. Nic, rozumiesz? – syknął zupełnie poważnie.
Strzały padały coraz rzadziej, aż została sama muzyka. Siedział i patrzył w ścianę i nasłuchiwał. Czy zaraz ktoś tu wejdzie, czy może za chwilę pęknie chroniące ich zwierciadło… Już czuł, że jeśli ujdą cało, przez kilka kolejnych dni będzie miał problemy z żołądkiem, nie przełknie chleba, dieta cud, znowu… W stresie zapomina o głodzie i cholera jasna, później pięknie mu się to odbija.
Czuł jak zaczyna dokuczać mu migrena. Ręce miał chłodne, czuł nieprzyjemny ucisk na gardle. Co jakiś czas, na sekundę, dwie spoglądał na Charlesa. Nie dotykał go ani nie zaczepiał. Zdawał sobie sprawę, że w jego oczach jest już stracony. I CHUJ!
Wcisnął się w fotel kiedy usłyszał pisk czytnika. Ktoś tu wszedł…
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Wild Card dnia Czw Kwi 20, 2017 11:45 am, w całości zmieniany 1 raz
Uwielbiała to uczucie. To drżenie w klatce piersiowej. Ogłuszający bass obijał jej żebra i podrażniał nerwy, niczym spektakularne eksplozje w biały dzień. Nie było to wprawdzie uczycie tak intensywne jak w czasie „pracy”. Huk towarzyszący wybuchom i wystrzałom z broni palnej był dla niej niczym symfonie Mozarta. Chociaż nie. Niewiele rzeczy zasługuje  na takie porównanie. Zresztą i tak, Ilya zepsuł jej wieczór.  Ten świnio podobny rusek miał bardzo szeroki zasób kiepskich, seksistowskich żartów, a kto jak kto, ale ona zna humor.  W końcu ich przyjaźń trwa już 17 lat. Ale to nie o humor tutaj chodzi. To Ilya. Stary dureń i jego „towar ze wschodu”. Fuckin’ useless. Gdyby nie to, że dopiero co wypolerowała swój rewolwer, a Jack już wyciągnął ślady poprzednich nieporozumień z jej jasnego dywanu to strzeliłaby mu między te rozbiegane oczka.
BANG BANG!!
O-oh. Strzały to nie był dobry znak. Przynajmniej nie dla szarego tłumu klubowiczów. FUN TIME about to begin! Wystarczyło jedno spojrzenie na klub, żeby nerwy jej puściły. To już oficjalne. Ilya to dead man walking. Ta ruska kanalia miała czelność wszcząć strzelaninę w JEJ klubie. Hmm. To oznacza, że znowu ktoś z obsługi będzie musiał polerować podłogę, a ostatnim razem zajęło to trzy dni. Stupid, lazy people. Jej zielone oczy błyskawicznie zlokalizowały epicentrum imprezy. Ilya ewidentnie zamierzał opuścić lokal z przytupem. Strzał w bioderko powinien załatwić sprawę. Rozmarzony uśmiech mimowolne wpłynął na jej usta.  Jej krok był miarowy, pełen gracji i zadziwiająco dyskretny jak na dosyć wysokie szpilki.
Wild Card pozwalała aby chaos ją pochłonął. Krzyki, huki, zamieszanie.. Chaos. On dawał jej poczucie siły. Anarchii. Szaleństwa. Aachhhh…
Jej strzał był celny i.. bardzo efektowny, warto dodać. Niełatwo jest trafić kogoś idealnie w kość biodrową kiedy rzeczony ktoś rzuca się na boki, gniewnie wymachując bronią. Bang.Doskonale widziała jak Ilya wykrzywia twarz w grymasie bólu. Ale to nie ból wywołał uśmiech na jej twarzy.
W każdym razie nie był to ból fizyczny. W jego oczach widziała ból psychiczny. Przegrywał. I dobrze. Czego się spodziewał, traktując ją jak nieporadną i naiwną kretynkę? Dlaczego był zdziwiony jej zachowaniem? Huh, what a dummy..
Jej mózg pracował na najwyższych obrotach. Pracownicy doskonali znali tę postawę. Szeroko rozstawione nogi (szpilki nigdy nie stanowiły problemu), plecy proste niczym struna, ręce opuszczone luźno wzdłuż tułowia, w jednej dłoni rewolwer, druga była zaciśnięta na obroży rozeźlonego Tarranta, wysoko uniesiona głowa i szeroki uśmiech. Uśmiech, który powiększał się z każdym chwiejnym krokiem Rosjanina. Chciał uciec. Możliwie jak najdalej. Nie on pierwszy.  Niech idzie, póki może.
Ale później.. będzie go mieć. Żywego.
Wchodząc z powrotem do gabinetu spodziewała się zastać w nim Garika. Jej uśmiech nie zmniejszył się ani o jotę.
- Darlin’?
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Huk wystrzału, nie da się go pomylić z niczym innym. Charles padł na kolana, jednocześnie pociągając za sobą Clausa za kark i również ściągając na dół. Szarpnął go i kiwnięciem głowy wskazał na ich towarzyszkę, ale nawet na nich nie patrzył, skupiając się na obserwowaniu otoczenia. Przede wszystkim: ustalić, ile osób jest uzbrojonych i gdzie są? Jeden? Fuck! Łatwiej byłoby się zorientować, gdyby nie był ogłuszony przez strzały. Nieważne! Bez wahania ruszył za Garikiem kuląc się i schylając głowę jak najniżej. Co jakiś czas dostrzegał przemykające za nimi znajome sylwetki 'rodzeństwa', chociaż teraz nie zaprzątał sobie nimi głowy i dopiero po tym, jak siłą wciągnął Clausa do pokoju zrozumiał, na co jego znajomy czekał. Na Rosę. Charles nie przypominał sobie, by widział ją po tym, jak minęli podest, na którym stał ten skurwiel. Kurwa, kurwa! Nie. Spokój. Zawahał się tylko przez chwilę, zostawił w spokoju Clausa gapiącego się przez szybę na masakrę w sali, samemu zaś przeskoczył za jeden z foteli i schował się za jego oparciem. Patrzył przed siebie, ignorował nieprzyjemne piszczenie w uszach i nasłuchiwał.
Ćśśiii...! – syknął na Garika nawet nie skupiając się na słowach. – Claus, chodź tu. – Odczekał chwilę. Cisza. – Chodź, schowaj się, musisz przeżyć, by jej pomóc – spróbował jeszcze raz, ale znowu nie usłyszał korków. Skrzywił się. Dał spokój. Chuj z nim! Chuj z ludźmi. Od dawna wiedział, że może polegać tylko na sobie i swojej intuicji i prawdopodobnie tylko dzięki temu jeszcze żył. A, właśnie... Zdjął obryzganą krwią maskę i zerknął na Garika szybko oceniając jego stan. Gdy tylko uznał, że chłopak się jakoś trzyma, szybko przestał się nim interesować, skupiając się na poznawaniu otoczenia, na szukaniu czegoś przydatnego. Garik znał ten stan u fotografa – Charles kombinował jak zwiać, los jednak nie dał mężczyźnie szansy na ponowny popis umiejętnością ucieczki.
Lewis znieruchomiał za fotelem na dźwięk otwieranych drzwi, nawet na chwilę wstrzymał oddech, gdy z powiewem powietrza dotarł do niego metaliczny, słodki odór krwi.

Pierwszym nieoczekiwanym widokiem, który mogła spostrzec wchodząca do pomieszczenia kobieta był Claus, wciąż w masce wilka, stojący przy wejściu i patrzący niewidzącym wzrokiem w jeden punkt gdzieś w głębi sali.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Jej głos… Jak dobrze… Dobrze i niedobrze. Frajer w masce wilka jest już skończony. Powoli wstał i rzucił Charlesowi przerażone spojrzenie. Odwrócił się do kobiety i obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
- In here of course. – wyszedł powoli zza fotela i stanął naprzeciw. Spokojniespokojniespokojnie… Ona tylko ma broń, Ona tylko jest wnerwiona, Ona… - What’s goin’ on? – lekko przechylił głowę i ukradkiem spojrzał na psa, który był przy jej nogach. Śliczniutki Führer szczerzący kiełki, gotowy by rzucić ci się do gardła i rozszarpać je. W tej chwili doberman czaił się na wilka.
- Zrobię dla ciebie wszystko… Wiesz… – podszedł do fotografa i pociągnął go za kołnierz. Szepnął mu niewyraźnie: bądź cicho. Przytulił go i wyszczerzył się głupio – Z nim. Moim nowym przyjacielem. – zaśmiał się i szybko schował go za sobą. Patrzył na nią jak na swoją wyrocznię. Jeśli ma trochę szczęścia ujdzie cało… Nie chce jeszcze dzisiaj być szyty! Cholera!
Hurricane
Hurricane
Fresh Blood Lost in the City
Widział to spojrzenie. Skąd ten strach? O co chodzi? Zakładał, że kobieta jest kimś wtajemniczonym, może też pracuje w klubie? Z drugiej strony czemu nie uciekła? Och, a może była osobą, która wprowadziła tu tego szaleńca z bronią...? Nie wiedział, ale intuicja podpowiadała mu, że jak na razie lepiej posłuchać się znajomego, wkręcić w jego grę, w końcu to Garik znał to miejsce i tutejszych ludzi.
Wstał, gdy został przyciągnięty i przelotnie uśmiechnął się do kobiety, zaraz jednak spuścił wzrok niby trochę skrępowany objęciem, niby przestraszony, zmieszany, nie na miejscu. Zauważył broń i psa. Wspaniale... Nie protestował, stanął za Grikiem, chociaż nie spodziewał się, że mężczyzna będzie zasłaniał go własnym ciałem. O co chodziło, do jasnej cholery!? Jakie plany ma wobec niego, skoro go tak chroni?
Podniósł dłoń i ukradkiem położył na ramieniu mężczyzny, lekko zaciskając zimne palce. Prosty gest wsparcia, po przyjacielsku, nie? Jasne, że nie, nie przy Charlesie, nie przy ich relacji, po prostu skoro Rosjanin teraz jest jego żywą tarczą, to lepiej, żeby się trzymał, prawda? Nie podejrzewał, że zobaczy u Garika takie emocje i w głębi siebie czuł dziwną satysfakcję, bo pomimo tego, że sam był niedawno zabawką młodszego, to nigdy przy nim nie dał się doprowadzić aż to takiego stanu.
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Wild Card dnia Czw Kwi 20, 2017 11:46 am, w całości zmieniany 1 raz
To naprawdę fascynujące. Jak wiele emocji można przekazać jednym uśmiechem. Zwłaszcza nieszczerym. Jest dezorientujący i peszący. To łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Świat trzęsie się w swoich ramach, zawiasy skrzypią.. Człowiek jest tak prosty w obsłudze. Wystarczy drobna przeszkoda, aby wszystkie morale, plany, maski… opadły. Wtedy widać z kim ma się do czynienia. Najczęściej jest to zwyczajny tchórz. Albo idiota. Both?
Człowiek w masce zachowywał się jakby poraził go piorun. Gapił się w przestrzeń i wyglądał jakby nie miał zamiaru tego zmieniać. Tylko tego jej teraz brakowało. Facecika w masce sterczącego jak kukła w jej gabinecie. Tarant zdawał się odczuwać to samo, co ona. Czuła jak sugestywnie ociera się o jej nogi, niemal błagając o pozwolenie. Jednak nie słyszała już krzyku, nie słyszała jego ponurych warknięć. Jej zmysły odnalazły źródło tego dźwięku, który teraz najbardziej się liczył. Garik. Garik! No jasne! Strzelanina! Fuck! Kukła wybiła ją z rytmu swoim absurdalnym występem.  Puściła obrożę. Tarrant doskonale radzi sobie z obcymi. Screw the damn carpet. Zanim jednak rzucił się na człowieka w masce zwrócił łeb w jej stronę. Oooh. Good boy!
Spojrzała prosto w szeroko otwarte oczy Garika. Jego „przyjaciel” na razie jej nie interesował. Gołym okiem było widać, że kręci. Przyjaciel.. Huh. Zbliżyła się do Garika tak, że ich nosy niemal się stykały. Razem z nią rozprzestrzeniał się zapach prochu i jej delikatnych perfum. Nie spuszczała z niego wzroku.
- Darlin’.. I’m gonna have to prove my point to a special someone.
Jej oczy błysnęły. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale  Garik znał ją wystarczająco dobrze.
- He’s.. random. Regular. And he has nowhere to hide. Capiche?
Zmierzwiła mu i tak już potargane włosy, po czym przywołując pupila skocznie wybiegła z pomieszczenia.
- Jack?! Take out the trash, will ya?
Wzrok wszystkich obecnych mimowolnie skierował się na ofiary ataku.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Nie miał powodów by uciekać, przecież nie podnosiła dłoni z bronią. Nie ruszał się z miejsca i starał się wyczuć co będzie chciała teraz osiągnąć. Nie drgnął kiedy była tak blisko. Patrzył w jej zielone oczy i milczał. Szykuje się zadanie, cholera, byle nie w Rosji… Zrozumiał jej przekaz i skinął głową. Lufa jej broni nie powędrowała po jego ciele i nie wcisnęła się w klatkę piersiową. Przeżyje.
- Yeah, capiche. – mruknął cicho i skrzywił się kiedy został poczochrany jak pies. Westchnął cicho i odprowadził ją wzrokiem. Czemu ona musi być taka… Idealna…
Odwrócił się do Charlesa. Powoli przybierał swój stary wyraz.
- W porządku?... Masz fajki? Daj… Ze trzy. I wyjdźmy stąd, najlepiej przez zaplecze. Nie wychylaj się jeszcze… Proszę...- schował za sobą ręce. Jeszcze się trzęsły. Po co dalej pokazywać jak bardzo jest przerażony? W innej sytuacji prawdopodobnie wsunąłby mu dłonie w kieszenie i podpieprzył paczuszkę. W tej chwili chciał być ostrożny i nikomu nie podpadać.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach