▲▼
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
- Spis pomocniczy pracowników (c) Sketch i Mercury:
- Martin - staruch, który próbuje być nastolatkiem, stąd zainteresowanie towarzystwem Sketcha. Rzuca sprośnymi żartami na poziomie gimnazjum, podrywa koleżanki z pracy (tylko te ładne) choć ma żonę i próbuje się ubierać "na czasie".
Clark to poczciwy psiarz, który mógłby zyskać miano dobrego wujka. Chętnie pomoże przekonać innych, gdyby coś było potrzeba.
Turner poluje na 'młode mięsko' więc interesują ją młodsi chłopcy. Jednocześnie ma sylwetkę arbuza, duszy przy spacerze po korytarzu i bywa niesmaczna z zachowaniem.
Inspektor. Dobry ojciec, choć trochę staromodny. Człowiek niesamowicie zainteresowany westernami. Urodzony kowboj.
Jasper - recepcjonista. Ma niesamowite zamiłowanie do pączków, ale o dziwo jest bardzo szczupły. Niby nie zlecają mu żadnych zadań w terenie, a sam chłopak niespecjalnie się do nich kwapi uznając posadę za biurkiem za dużo bezpieczniejszą, ale gdy już go wyślą na jakieś akcje, łatwo udowadnia że cukier we krwi nie przeszkadza mu w solidnym wykonaniu roboty.
Monica. Blondynka. Zwykła funkcjonariuszka, wydaje się niesamowicie miła, ale gdy tylko ktoś wejdzie jej w paradę, albo nie zgodzi się z jej zdaniem, chętnie wykonuje popisowe kopnięcie sprowadzające największego twardziela do parteru. Ma drobną słabość - czekoladę i to właśnie nią można ją przekupić w kryzysowych sytuacjach.
Sean. Typowy cwaniaczek, na innym posterunku chodziły plotki że przyjmuje łapówki, co jest zwyczajną bujdą. Nigdy mu niczego nie udowodniono, chociaż faktycznie czasem nieco źle mu z oczu patrzy, ale bardziej trąci cwaniactwem niż chęcią skrzywdzenia kogokolwiek. Chętnie pomoże innym, ale oczekuje czegoś w zamian, a plotki wzięły się stąd, że jest urodzonym hazardzistą.
Patrzył nieco znużonym wzrokiem przez okno samochodu, nie odzywając się ani słowem, gdy Jeremy - jego wieloletni kierowca, będący z rodziną dłużej niż pamiętał - przejeżdżał własnie z pasa na pas, zerkając kątem oka na wbudowany w deskę rozdzielczą ekran, który właśnie został przestawiony na funkcję GPSa.
— Dojeżdżamy na miejsce, paniczu — niski głos wyrwał go z zamyślenia. Mercury uniósł nieznacznie głowę, zerkając kątem oka na szofera, nie odezwał się jednak ani słowem, siadając jedynie prosto na siedzeniu. Nie wykonał żadnej innej czynności, czekając aż zatrzymają się na podjeździe. Doskonale wiedział, że Jeremy gdy tylko wysiądzie z samochodu, otworzy mu drzwi. I dopiero wtedy Mercury niespiesznym krokiem poszedł w jego ślady, otrzepując ubranie i wygładzając je nieznacznie, by usunąć ewentualne zagięcia, które mogły się na nim pojawić po podróży. Przeniósł wzrok na szofera, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki, by uchronić je przed mrozem.
— Możesz gdzieś odpocząć, zadzwonię po ciebie, gdy dowiem się szczegółów.
— Będę zatem w okolicy, paniczu — doskonale wiedział, że "w okolicy" odnosiło się ściśle do lokacji, dzięki którym po jego telefonie, Jeremy pojawi się w przeciągu dziesięciu do piętnastu minut, nie pozwalając mu dłużej czekać. Choć sam Mercury nie miał z tym większego problemu, nie uznając gdy dodatkowe minuty miały go jakkolwiek zbawić, jego ojciec nie był tak pobłażliwy. Reprymendy, których udzielał swoim pracownikom były na tyle zapamiętywane, by praktycznie żaden z nich nie popełniał w obecnych czasach błędów. On natomiast, jako syn, zdecydowanie nie zamierzał podważać słów głowy rodziny Blacków, uznając zarówno jej wyższość jak i doświadczenie w zarzadzaniu.
Obsługa najwyższego stopnia.
Nie skomentował rzuconych słów w żaden sposób, kierując się ku schodom. Pokonał je ostrożnym krokiem, zerkając nieufnie na pokrywający je lód. Kilka niespiesznych ruchów, nieszczęśliwy upadek. Ciekawe jak wielkie żniwo zebrały tego roku.
Po przekroczeniu progu komendy, pierwszym co go uderzyło była zmiana temperatury. Ciepło buchnęło w jego twarz, rozgrzewając blade policzki, które choć nie zdążyły poczerwienieć od zimna na tej krótkiej odległości, odczuły już ujemną temperaturę. Wyciągnął ręce z kieszeni i skierował swe kroki w stronę lady, patrząc cierpliwie na mężczyznę, który zapisywał coś z niesamowitym oddaniem w zeszycie.
Minęło dokładnie czterdzieści siedem sekund, nim zaszczycił go beznamiętnym wzrokiem.
— Jeśli chce pan zgłosić przestępstwo, proszę ustawić się w kolejce, kolega zaraz pana przyjmie.
— Mercury Black, miałem się zgłosić z dniem dzisiejszym na rozpoczęcie praktyk, w związku z przyszłą karierą zawodową — nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy mężczyzna podniósł się gwałtownie z miejsca, a w jego oczach coś się zmieniło. Przebłysk strachu? Zupełnie jakby zdał sobie sprawę z własnego faux pas.
— Ach tak, oczywiście Panie Black. Proszę mi wybaczyć, zapraszam za mną — rzucił nieco niezdarnie, zupełnie jakby nie do końca wiedział jak powinien się do niego zwracać.
Pewnie wystraszył się reprymendy od przełożonego.
Ha. Ma szczęście, że trafił na mnie.
Choć odczuł nieznaczne rozbawienie związane z podobnym zachowaniem, nie dał po sobie niczego poznać, pozwalając by mężczyzna poprowadził go w głąb komendy, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami siedzących w poczekalni ludzi. Jednocześnie sam rozglądał się na boki, by zarówno zapamiętać trasę, jak i dostrzec jak najwięcej szczegółów. Ilość osób krzątających się przy biurkach, przedmioty znajdujące się przed nimi. Fakt, że kawa stojąca w kubku jednego z oficerów już dawno przestała parować, co wskazywało na to, że sprawa nad którą właśnie ślęczał, wertując papiery umęczonym wzrokiem, nie była taka łatwa jak początkowo się spodziewał. Wydał z siebie cichy pomruk zamyślenia, zaczepiając kciuk prawej dłoni o szlufkę spodni.
— Dojeżdżamy na miejsce, paniczu — niski głos wyrwał go z zamyślenia. Mercury uniósł nieznacznie głowę, zerkając kątem oka na szofera, nie odezwał się jednak ani słowem, siadając jedynie prosto na siedzeniu. Nie wykonał żadnej innej czynności, czekając aż zatrzymają się na podjeździe. Doskonale wiedział, że Jeremy gdy tylko wysiądzie z samochodu, otworzy mu drzwi. I dopiero wtedy Mercury niespiesznym krokiem poszedł w jego ślady, otrzepując ubranie i wygładzając je nieznacznie, by usunąć ewentualne zagięcia, które mogły się na nim pojawić po podróży. Przeniósł wzrok na szofera, wsuwając dłonie do kieszeni kurtki, by uchronić je przed mrozem.
— Możesz gdzieś odpocząć, zadzwonię po ciebie, gdy dowiem się szczegółów.
— Będę zatem w okolicy, paniczu — doskonale wiedział, że "w okolicy" odnosiło się ściśle do lokacji, dzięki którym po jego telefonie, Jeremy pojawi się w przeciągu dziesięciu do piętnastu minut, nie pozwalając mu dłużej czekać. Choć sam Mercury nie miał z tym większego problemu, nie uznając gdy dodatkowe minuty miały go jakkolwiek zbawić, jego ojciec nie był tak pobłażliwy. Reprymendy, których udzielał swoim pracownikom były na tyle zapamiętywane, by praktycznie żaden z nich nie popełniał w obecnych czasach błędów. On natomiast, jako syn, zdecydowanie nie zamierzał podważać słów głowy rodziny Blacków, uznając zarówno jej wyższość jak i doświadczenie w zarzadzaniu.
Obsługa najwyższego stopnia.
Nie skomentował rzuconych słów w żaden sposób, kierując się ku schodom. Pokonał je ostrożnym krokiem, zerkając nieufnie na pokrywający je lód. Kilka niespiesznych ruchów, nieszczęśliwy upadek. Ciekawe jak wielkie żniwo zebrały tego roku.
Po przekroczeniu progu komendy, pierwszym co go uderzyło była zmiana temperatury. Ciepło buchnęło w jego twarz, rozgrzewając blade policzki, które choć nie zdążyły poczerwienieć od zimna na tej krótkiej odległości, odczuły już ujemną temperaturę. Wyciągnął ręce z kieszeni i skierował swe kroki w stronę lady, patrząc cierpliwie na mężczyznę, który zapisywał coś z niesamowitym oddaniem w zeszycie.
Minęło dokładnie czterdzieści siedem sekund, nim zaszczycił go beznamiętnym wzrokiem.
— Jeśli chce pan zgłosić przestępstwo, proszę ustawić się w kolejce, kolega zaraz pana przyjmie.
— Mercury Black, miałem się zgłosić z dniem dzisiejszym na rozpoczęcie praktyk, w związku z przyszłą karierą zawodową — nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, gdy mężczyzna podniósł się gwałtownie z miejsca, a w jego oczach coś się zmieniło. Przebłysk strachu? Zupełnie jakby zdał sobie sprawę z własnego faux pas.
— Ach tak, oczywiście Panie Black. Proszę mi wybaczyć, zapraszam za mną — rzucił nieco niezdarnie, zupełnie jakby nie do końca wiedział jak powinien się do niego zwracać.
Pewnie wystraszył się reprymendy od przełożonego.
Ha. Ma szczęście, że trafił na mnie.
Choć odczuł nieznaczne rozbawienie związane z podobnym zachowaniem, nie dał po sobie niczego poznać, pozwalając by mężczyzna poprowadził go w głąb komendy, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami siedzących w poczekalni ludzi. Jednocześnie sam rozglądał się na boki, by zarówno zapamiętać trasę, jak i dostrzec jak najwięcej szczegółów. Ilość osób krzątających się przy biurkach, przedmioty znajdujące się przed nimi. Fakt, że kawa stojąca w kubku jednego z oficerów już dawno przestała parować, co wskazywało na to, że sprawa nad którą właśnie ślęczał, wertując papiery umęczonym wzrokiem, nie była taka łatwa jak początkowo się spodziewał. Wydał z siebie cichy pomruk zamyślenia, zaczepiając kciuk prawej dłoni o szlufkę spodni.
Nie był specjalnie zdziwiony, gdy podczas drogi do pracy przebywanej na własnych nogach, zaskoczył go śnieg. Ciężki, biały puch osiadający na wszystkim, na czym się dało. W tym i na ciemnej czuprynie. Nie miał czapki, nigdy ich nie nosił ani nawet nie lubił. Naciągnąłby kaptur na głowę, gdyby ten ciągle nie był z niej spychany. Ostatecznie zaprzestał prób ochrony przed chłodem panującej obecnie zimy, zdając się na jej łaskę lub też niełaskę. Pozostał przy tym zadziwiająco obojętny, jakby lodowate podmuchy wcale nie muskały lekko zaczerwienionych policzków i odsłoniętej szyi. Szalika również nie miał. Stoicki spokój zburzyło dopiero krótkie warknięcie, które umknęło spomiędzy zaciśniętych warg, gdy poroże szurnęło po poparzonym udzie. Sytuacja była na tyle niefortunna, że nieprzyjemny dźwięk został usłyszany przez przechodzącą obok kobietę z dzieckiem na rękach. Uznając to za skierowane ku swojej osobie, prychnęła wyniośle, rzucając brunetowi pogardliwe spojrzenie. Zmarszczył jedynie brwi, zastanawiając się, za jakie grzechy musiał przebywać w tym dniu w otoczeniu ludzi.
Pospiesz się, bo jeszcze zamarzniesz.
Oślizgły ton owionął łaskotany sztucznym futrem kaptura kark, przyprawiając wychodzone ciało o nieprzyjemny dreszcz. Nogi mimowolnie przyspieszyły kroku, a przez głowę przemknęła myśl o chęci jak najszybszego znalezienia się w ciepłym wnętrzu komendy. O mało nie stracił równowagi na oblodzonych schodach, w porę jednak chwytając za poręcz, i już obmyślając w głowie jak zburczeć pierwszą napotkaną osobę i napomknąć jej o tym drobnym problemie.
Głównym celem było jednak ogrzanie dłoni, które zdążyły przez czas pobytu na zewnątrz nabrać sinego koloru. Zaraz po wejściu w przeznaczone do odpoczynku pomieszczenie, zsunął kurtkę z ramion, odwieszając ją na wieszaku obok całej reszty. Chwytając papierowy, acz gorący kubek z niesłodzoną kawą mógł już spokojnie ogrzać skórę i odgonić senność napojem. Drgnął jednak minimalnie, gdy nagle otwarto drzwi.
- Inspekt- Oh, to tylko ty. - Mruknął, lustrując sylwetkę kolegi. Dmuchnął też krótko w napój, zaraz upijając jego odrobinę.
- Tak, Inspektor, szuka cię.
- Czemu?
- Pamiętasz, jak miałeś się zająć...
- Nie. - Przerwał wypowiedź policjanta, odwracając się do niego plecami w nieco dziecinnym geście. Nie podpisywał żadnej zgody, a przynajmniej niczego podobnego sobie nie przypominał.
Byłoby zabawnie, gdybyś nieświadomie zgodził się zając psami.
Rozbawione parsknięcie towarzyszyło strachowi, który przez krótką sekundę muskał chłodnymi łapskami dół kręgosłupa portrecisty.
- Rusz się, młody. Chyba że chcesz, żebym zawołał Turner? - Ostateczny argument – wspomnienie o krągłej Sierżant – zmusiło go do odstawienia ukochanego napoju na blat, żegnając się z nim już na zawsze. Jak wróci, kubek będzie pusty. Mrucząc pod nosem z niezadowoleniem, ruszył za mężczyzną.
Wspomniany Inspektor kierował właśnie kroki ku czekającemu nastolatkowi, wypowiadając na głos jego miano w formie powitania.
- Oczekiwaliśmy pana obecności. - Zaczął z uśmiechem, wyciągając tkniętą czasem i służbą dłoń ku Blackowi w standardowym powitaniu. - Przydzieliliśmy ci już odpowiedniego opiekuna, myślę, że porozumienie nie będzie problemem. Oprowadzi cię po całym budynku i przedstawi wszystkich, których powinieneś poznać. - Mężczyzna uniósł dłoń do twarzy, palcami pocierając podbródek w zastanowieniu, jakby zastanawiał się, czy aby na pewno dokonał słusznego wyboru. Jednak zadowolony uśmiech zdobiący usta oddalał wątpliwości osób trzecich na dalszy plan. Wesoły grymas jedynie przybrał na szerokości, gdy wzrok Inspektora padł na dwie zbliżające się sylwetki.
- Brawo Martin, znalazłeś go. - Pokiwał głową z uznaniem, przeskakując spojrzeniem z umundurowanego podwładnego na niższego bruneta.
- No dzieciaku, masz zajęcie. Poznaj…
Pospiesz się, bo jeszcze zamarzniesz.
Oślizgły ton owionął łaskotany sztucznym futrem kaptura kark, przyprawiając wychodzone ciało o nieprzyjemny dreszcz. Nogi mimowolnie przyspieszyły kroku, a przez głowę przemknęła myśl o chęci jak najszybszego znalezienia się w ciepłym wnętrzu komendy. O mało nie stracił równowagi na oblodzonych schodach, w porę jednak chwytając za poręcz, i już obmyślając w głowie jak zburczeć pierwszą napotkaną osobę i napomknąć jej o tym drobnym problemie.
Głównym celem było jednak ogrzanie dłoni, które zdążyły przez czas pobytu na zewnątrz nabrać sinego koloru. Zaraz po wejściu w przeznaczone do odpoczynku pomieszczenie, zsunął kurtkę z ramion, odwieszając ją na wieszaku obok całej reszty. Chwytając papierowy, acz gorący kubek z niesłodzoną kawą mógł już spokojnie ogrzać skórę i odgonić senność napojem. Drgnął jednak minimalnie, gdy nagle otwarto drzwi.
- Inspekt- Oh, to tylko ty. - Mruknął, lustrując sylwetkę kolegi. Dmuchnął też krótko w napój, zaraz upijając jego odrobinę.
- Tak, Inspektor, szuka cię.
- Czemu?
- Pamiętasz, jak miałeś się zająć...
- Nie. - Przerwał wypowiedź policjanta, odwracając się do niego plecami w nieco dziecinnym geście. Nie podpisywał żadnej zgody, a przynajmniej niczego podobnego sobie nie przypominał.
Byłoby zabawnie, gdybyś nieświadomie zgodził się zając psami.
Rozbawione parsknięcie towarzyszyło strachowi, który przez krótką sekundę muskał chłodnymi łapskami dół kręgosłupa portrecisty.
- Rusz się, młody. Chyba że chcesz, żebym zawołał Turner? - Ostateczny argument – wspomnienie o krągłej Sierżant – zmusiło go do odstawienia ukochanego napoju na blat, żegnając się z nim już na zawsze. Jak wróci, kubek będzie pusty. Mrucząc pod nosem z niezadowoleniem, ruszył za mężczyzną.
---
Wspomniany Inspektor kierował właśnie kroki ku czekającemu nastolatkowi, wypowiadając na głos jego miano w formie powitania.
- Oczekiwaliśmy pana obecności. - Zaczął z uśmiechem, wyciągając tkniętą czasem i służbą dłoń ku Blackowi w standardowym powitaniu. - Przydzieliliśmy ci już odpowiedniego opiekuna, myślę, że porozumienie nie będzie problemem. Oprowadzi cię po całym budynku i przedstawi wszystkich, których powinieneś poznać. - Mężczyzna uniósł dłoń do twarzy, palcami pocierając podbródek w zastanowieniu, jakby zastanawiał się, czy aby na pewno dokonał słusznego wyboru. Jednak zadowolony uśmiech zdobiący usta oddalał wątpliwości osób trzecich na dalszy plan. Wesoły grymas jedynie przybrał na szerokości, gdy wzrok Inspektora padł na dwie zbliżające się sylwetki.
- Brawo Martin, znalazłeś go. - Pokiwał głową z uznaniem, przeskakując spojrzeniem z umundurowanego podwładnego na niższego bruneta.
- No dzieciaku, masz zajęcie. Poznaj…
Na widok Inspektora zatrzymał się i uścisnął jego dłoń. Podobny gest bardzo często stanowił niewerbalne pole walki. Zależnie od tego czyja dłoń była na górze, pod jakim kątem ją obracałeś. Wielokrotnie dało się dostrzec u polityków jak po podaniu sobie rąk, dodatkowo zaczynają je przykrywać swoimi, by pokazać drugiemu, że to oni mają tu decydujące słowo.
Mercury znał wszystkie te sztuczki doskonale. Wprowadzał je w życie od długiego czasu, często dominując w ten sposób inne, nieświadome osoby już od samego początku. Lecz nie tym razem. Teraz patrzył na Inspektora pozwalając mu na całkowicie neutralną pozycję, jednocześnie z zadzwiającą łatwością utrzymując własną dłoń po środku.
Kiwnął głową na powitanie nadchodzącej dwójce.
— Mercury Black — wciął się w wypowiedź, osadzając spokojne, skupione spojrzenie na mężczyźnie, do którego swoje słowa kierował inspektor. Ten drobny akt, choć przez wielu mógłby zostać odebrany przeróżnie, z pewnością świadczył o jednym. Chłopak mimo młodego wieku i faktu, że przyszedł tu na praktyki, zdecydowanie nie miał zamiaru zostawać czyjąć maskotką, którą inni będą musieli ciągać za sobą jak na skazanie, tłumaczyć każdą najprostszą rzecz, a on z zestresowanym wyrazem twarzy, potakiwałby licząc że nie zostanie mu zadane żadne pytanie.
Choć podobna praca po raz pierwszy była oficjalna, niejednokrotnie odwiedzał miejsca na wzór komendy ze swoim ojcem. Można było wręcz rzec, że czuł się w nich na tyle naturalnie, by emanować pewnością siebie i niezachwianym poczuciem znalezienia się w odpowiednim miejscu. Z drugiej strony, tym którzy znali go choć trochę, ciężko było wyobrazić sobie Mercury'ego zdradzającego własną niepewność wobec jakiejkolwiek sytuacji.
Tym razem nie wyciągnął ręki przed siebie. Zamiast tego skupił się na towarzyszu Martina, dosłownie świdrując go na wylot spojrzeniem dwukolorowych tęczówek. Oceniał go. Oceniał odstęp w jakim stał od swojego kolegi po fachu, sposób w jaki chodził, wyraz jego twarzy, postawę, każdy najmniejszy szczegół który mógłby jego zdaniem zaważyć na tym, czy nadaje się na opiekuna.
Ciężko było stwierdzić jaki wydał ostateczny werdykt, biorąc jednak pod uwagę fakt, że zaraz wypuścił go z okowów własnego wzroku, skupiając się na wcześniej wspomnianym Martinie, raczej nie wyglądało na to by miał zamiar protestować.
— Początkowo jeśli to możliwe, chciałbym wyrobić 100 godzin — rzucił swoją propozycję, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Optymalny wymiar pracy, który powinien być w stanie bez większych problemów pogodzić ze szkołą.
Mercury znał wszystkie te sztuczki doskonale. Wprowadzał je w życie od długiego czasu, często dominując w ten sposób inne, nieświadome osoby już od samego początku. Lecz nie tym razem. Teraz patrzył na Inspektora pozwalając mu na całkowicie neutralną pozycję, jednocześnie z zadzwiającą łatwością utrzymując własną dłoń po środku.
Kiwnął głową na powitanie nadchodzącej dwójce.
— Mercury Black — wciął się w wypowiedź, osadzając spokojne, skupione spojrzenie na mężczyźnie, do którego swoje słowa kierował inspektor. Ten drobny akt, choć przez wielu mógłby zostać odebrany przeróżnie, z pewnością świadczył o jednym. Chłopak mimo młodego wieku i faktu, że przyszedł tu na praktyki, zdecydowanie nie miał zamiaru zostawać czyjąć maskotką, którą inni będą musieli ciągać za sobą jak na skazanie, tłumaczyć każdą najprostszą rzecz, a on z zestresowanym wyrazem twarzy, potakiwałby licząc że nie zostanie mu zadane żadne pytanie.
Choć podobna praca po raz pierwszy była oficjalna, niejednokrotnie odwiedzał miejsca na wzór komendy ze swoim ojcem. Można było wręcz rzec, że czuł się w nich na tyle naturalnie, by emanować pewnością siebie i niezachwianym poczuciem znalezienia się w odpowiednim miejscu. Z drugiej strony, tym którzy znali go choć trochę, ciężko było wyobrazić sobie Mercury'ego zdradzającego własną niepewność wobec jakiejkolwiek sytuacji.
Tym razem nie wyciągnął ręki przed siebie. Zamiast tego skupił się na towarzyszu Martina, dosłownie świdrując go na wylot spojrzeniem dwukolorowych tęczówek. Oceniał go. Oceniał odstęp w jakim stał od swojego kolegi po fachu, sposób w jaki chodził, wyraz jego twarzy, postawę, każdy najmniejszy szczegół który mógłby jego zdaniem zaważyć na tym, czy nadaje się na opiekuna.
Ciężko było stwierdzić jaki wydał ostateczny werdykt, biorąc jednak pod uwagę fakt, że zaraz wypuścił go z okowów własnego wzroku, skupiając się na wcześniej wspomnianym Martinie, raczej nie wyglądało na to by miał zamiar protestować.
— Początkowo jeśli to możliwe, chciałbym wyrobić 100 godzin — rzucił swoją propozycję, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok. Optymalny wymiar pracy, który powinien być w stanie bez większych problemów pogodzić ze szkołą.
Przemierzając korytarze w towarzystwie Martina, pozwolił sobie na krótkie zerknięcie ku sali, w której zawsze sporządzał rysunki za zasłoną weneckiego lustra. Spojrzenie omiatało pomieszczenie zaledwie kilka sekund, zaraz powracając na idącego z przodu towarzysza. Którego jednak w żadnej innej sytuacji nie określiłby tym mianem. Skrzywił się mentalnie, sceptycznie podchodząc do spędzenia tych kilku minut z kimś. I nie chodziło tu o samego Martina, młody portrecista zwyczajnie wolał posiedzieć w samotności. Dlatego właśnie wsunął dłonie w kieszenie, wyrażając swą postawą niechęć do prowadzenia jakiejkolwiek rozmowy. Niestety umundurowany niezbyt dobrze radził sobie z interpretacją postaw i w pewnym momencie zaczął wylewać z siebie masę opowieści na temat poprzedniego dnia spędzanego z żoną i dziećmi.
Hej, Sketch.
Przemknął spojrzeniem w bok, jakby tylko oglądał się za przechodzącą koleżanką. Jednak pytanie widoczne w dwubarwnych tęczówkach zostało wyraźnie skierowane w stronę idącego obok zwierzęcia.
Chciałbyś usłyszeć wiersz?
Brew powędrowała ku górze w akompaniamencie słów Martina, opowiadającego o marchewkowym soczku, które jego 3-letnia córka wylała na nową, śliczną sukieneczkę, plamiąc ją.
Przymknął na krótką chwilę oczy, kręcąc głową.
Nie chcę.
Z drobnego zamyślenia wyrwał go dopiero głos Inspektora rozmawiającego z… kolejną osobą.
Cudownie.
Przystanął obok Martina, jednak w takiej odległości, że nie sugerowała ani niechęci, ani sympatii. Słysząc nazwisko nastolatka, nawet nie drgnął, pozostając również z obojętnością wypisaną na twarzy. Znał najbogatsze rodziny, niemniej kompletnie go one nie interesowały. A przynajmniej dopóki jednak z nich któregoś dnia nie postanowiłaby zrównać jego domu z ziemią albo posłać go do czortów. Cholera wie co bogatym siedzi głowach.
Postąpił do przodu, dopiero gdy Inspektor zwrócił się bezpośrednio do niego, a poroże naparło na plecy, zmuszając go do zrobienia pojedynczego kroku. Nie wyciągnął ręki.
- Sketch Morningstar. - Dźwięk własnego imienia pozostawił w ustach dziwny posmak, gdy przesuwał językiem po podniebieniu. Uczucie bycia podawanemu dokładnej obserwacji prześlizgnęło się zimnem po kręgosłupie, tym razem jednak nie wzdrygając ciałem. Nie spojrzał w oczy drugiego chłopaka, ograniczając się jedynie do szybkiego przestudiowania twarzy oraz sylwetki.
- To da się zrobić. Dobrze, to zostawiamy was samych. - Inspektor nie czekając na żadną odpowiedź, zawrócił w całkiem inna stronę, zapewne chcąc kontynuować wcześniej wykonywaną, papierkową robotę. Martin podszedł jeszcze do portrecisty, unosząc rękę ku górze, by przyjacielsko poklepać do po ramieniu. Dłoń została jednak lekko odtrącona, zanim sięgnęła celu.
- Jak zwykle niedotykalski. - Fuknął Sierżant, kręcąc już tylko głową z rezygnacją i znikając za jednym z zakrętów.
- Jest coś, co chciałbyś zobaczyć? - Po krótkiej chwili ciszy skierował pytanie do Blacka, po raz kolejny unosząc wzrok na blade lico, z pominięciem oczu.
Hej, Sketch.
Przemknął spojrzeniem w bok, jakby tylko oglądał się za przechodzącą koleżanką. Jednak pytanie widoczne w dwubarwnych tęczówkach zostało wyraźnie skierowane w stronę idącego obok zwierzęcia.
Chciałbyś usłyszeć wiersz?
Brew powędrowała ku górze w akompaniamencie słów Martina, opowiadającego o marchewkowym soczku, które jego 3-letnia córka wylała na nową, śliczną sukieneczkę, plamiąc ją.
Przymknął na krótką chwilę oczy, kręcąc głową.
Nie chcę.
Z drobnego zamyślenia wyrwał go dopiero głos Inspektora rozmawiającego z… kolejną osobą.
Cudownie.
Przystanął obok Martina, jednak w takiej odległości, że nie sugerowała ani niechęci, ani sympatii. Słysząc nazwisko nastolatka, nawet nie drgnął, pozostając również z obojętnością wypisaną na twarzy. Znał najbogatsze rodziny, niemniej kompletnie go one nie interesowały. A przynajmniej dopóki jednak z nich któregoś dnia nie postanowiłaby zrównać jego domu z ziemią albo posłać go do czortów. Cholera wie co bogatym siedzi głowach.
Postąpił do przodu, dopiero gdy Inspektor zwrócił się bezpośrednio do niego, a poroże naparło na plecy, zmuszając go do zrobienia pojedynczego kroku. Nie wyciągnął ręki.
- Sketch Morningstar. - Dźwięk własnego imienia pozostawił w ustach dziwny posmak, gdy przesuwał językiem po podniebieniu. Uczucie bycia podawanemu dokładnej obserwacji prześlizgnęło się zimnem po kręgosłupie, tym razem jednak nie wzdrygając ciałem. Nie spojrzał w oczy drugiego chłopaka, ograniczając się jedynie do szybkiego przestudiowania twarzy oraz sylwetki.
- To da się zrobić. Dobrze, to zostawiamy was samych. - Inspektor nie czekając na żadną odpowiedź, zawrócił w całkiem inna stronę, zapewne chcąc kontynuować wcześniej wykonywaną, papierkową robotę. Martin podszedł jeszcze do portrecisty, unosząc rękę ku górze, by przyjacielsko poklepać do po ramieniu. Dłoń została jednak lekko odtrącona, zanim sięgnęła celu.
- Jak zwykle niedotykalski. - Fuknął Sierżant, kręcąc już tylko głową z rezygnacją i znikając za jednym z zakrętów.
- Jest coś, co chciałbyś zobaczyć? - Po krótkiej chwili ciszy skierował pytanie do Blacka, po raz kolejny unosząc wzrok na blade lico, z pominięciem oczu.
Jak wiele z jego obserwacji było trafnych?
Ciężko byłoby cokolwiek stwierdzić, biorąc pod uwagę jego nieprzeniknioną minę. Cała sytuacja dodatkowo działała całkowicie na jego korzyść, gdy tylko zauważył że przydzielony mu opiekun unika wszelkiego kontaktu wzrokowego przemykając jedynie szybko po jego twarzy spojrzeniem, raz po raz. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu, mimo niewielkiej różnicy we wzroście – i raczej wieku, jeśli mógł wierzyć własnym obserwacjom – czuł się jak ktoś, kto w obecnej sytuacji został wrzucony z miejsca do roli tego, naprzeciw któremu się nie występuje. Im dłużej przyglądał się jednak jego interakcji z innymi, tym bardziej był w stanie ocenić, że było to jego naturalne zachowanie. Nie było zatem powiązane z jego statusem majątkowym.
... bądź przeciwnie. Respekt który odczuwał wobec innych związany z pozycją, mógł przenosić się niejako na sposób, w jaki patrzył na samego Mercury'ego. Niezależnie od tego która opcja była prawdziwa, wiedział że nie będzie w stanie wyciągnąć wniosków już teraz. Nie zamierzał zresztą spędzić danej mu szansy praktyk wyłącznie na obserwacji własnego opiekuna. Biorąc pod uwagę fakt, że Inspektor zaakceptował jego warunki, będzie miał jeszcze mnóstwo czasu, by się tym zająć.
Mimo to jego wzrok nadal czujnie wędrował za każdym ruchem, który wykonywał jak choćby zblokowanie dłoni Martina, jednocześnie notując tym samym uwagi dla samego siebie.
"Jest coś, co chciałbyś zobaczyć?"
Jest coś, czego nie chciałbyś zobaczyć?
Bardzo śmieszne.
Zignorował cichy śmiech w swojej głowie, przez chwilę trwając w milczeniu, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Jakiejkolwiek by jednak nie udzielił, był pewien że mógłby ją pewnie zrealizować. Wolał jednak zacząć od czegoś, co nie zanudziłoby i jego oprowadzającego.
— Czym się pan zajmuje, panie Morningstar? Inspektor o tym nie wspominał — poważny i rzeczowy ton głosu, dla wielu zdawałby się nienaturalny, gdy stosowało się go wobec kogoś wyglądającego na niewiele starszego od ciebie. Mercury zachował jednak wszelkie podstawy wychowania, ograniczając się do tej formy, tak długo jak "Sketch" nie zamierzał zarządzić inaczej.
Nie wygląda na kogoś, kto lubi, gdy mówi się do niego per Pan.
Nie wygląda też na kogoś, kto lubi, gdy od razu się z nim spoufalasz. Wybranie bezpieczniejszej opcji wskazującej na dobre wychowanie, jest dużo bardziej logiczne.
Co jeśli okaże się, że pracuje w archiwum?
Wtedy zostanie mi zwiedzenie archiwum w pierwszej kolejności. Prawdopodobnie czeka mnie to tak czy inaczej, biorąc pod uwagę fakt, że jestem tylko początkującym praktykantem. Na podwyższenie własnej pozycji i zaufanie trzeba zasłużyć. A takie rzeczy trwają.
Zabawnym pozostawał fakt, że niecierpliwość która pojawiała się w Blacku podczas kontaktów z innymi ludźmi, w momencie, gdy pojawiał się temat jego przyszłej pracy, znikała całkowicie zastąpiona niesamowitą dojrzałością. Nawet jego brat nie do końca potrafił w nią z początku uwierzyć, choć Mercury doskonale wiedział, że uszczypliwe komentarze w rzeczywistości były jedynie formą dogryzania sobie niż faktycznym brakiem wiary.
Wiedział też, że telefon który właśnie pojedynczo zawibrował w jego kieszeni, był smsem od Saturna, który został wysłany w taki sposób, by mógł go odczytać zarówno teraz, jak i później, bez najmniejszego problemu.
Ciężko byłoby cokolwiek stwierdzić, biorąc pod uwagę jego nieprzeniknioną minę. Cała sytuacja dodatkowo działała całkowicie na jego korzyść, gdy tylko zauważył że przydzielony mu opiekun unika wszelkiego kontaktu wzrokowego przemykając jedynie szybko po jego twarzy spojrzeniem, raz po raz. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu, mimo niewielkiej różnicy we wzroście – i raczej wieku, jeśli mógł wierzyć własnym obserwacjom – czuł się jak ktoś, kto w obecnej sytuacji został wrzucony z miejsca do roli tego, naprzeciw któremu się nie występuje. Im dłużej przyglądał się jednak jego interakcji z innymi, tym bardziej był w stanie ocenić, że było to jego naturalne zachowanie. Nie było zatem powiązane z jego statusem majątkowym.
... bądź przeciwnie. Respekt który odczuwał wobec innych związany z pozycją, mógł przenosić się niejako na sposób, w jaki patrzył na samego Mercury'ego. Niezależnie od tego która opcja była prawdziwa, wiedział że nie będzie w stanie wyciągnąć wniosków już teraz. Nie zamierzał zresztą spędzić danej mu szansy praktyk wyłącznie na obserwacji własnego opiekuna. Biorąc pod uwagę fakt, że Inspektor zaakceptował jego warunki, będzie miał jeszcze mnóstwo czasu, by się tym zająć.
Mimo to jego wzrok nadal czujnie wędrował za każdym ruchem, który wykonywał jak choćby zblokowanie dłoni Martina, jednocześnie notując tym samym uwagi dla samego siebie.
"Jest coś, co chciałbyś zobaczyć?"
Jest coś, czego nie chciałbyś zobaczyć?
Bardzo śmieszne.
Zignorował cichy śmiech w swojej głowie, przez chwilę trwając w milczeniu, gdy zastanawiał się nad odpowiedzią. Jakiejkolwiek by jednak nie udzielił, był pewien że mógłby ją pewnie zrealizować. Wolał jednak zacząć od czegoś, co nie zanudziłoby i jego oprowadzającego.
— Czym się pan zajmuje, panie Morningstar? Inspektor o tym nie wspominał — poważny i rzeczowy ton głosu, dla wielu zdawałby się nienaturalny, gdy stosowało się go wobec kogoś wyglądającego na niewiele starszego od ciebie. Mercury zachował jednak wszelkie podstawy wychowania, ograniczając się do tej formy, tak długo jak "Sketch" nie zamierzał zarządzić inaczej.
Nie wygląda na kogoś, kto lubi, gdy mówi się do niego per Pan.
Nie wygląda też na kogoś, kto lubi, gdy od razu się z nim spoufalasz. Wybranie bezpieczniejszej opcji wskazującej na dobre wychowanie, jest dużo bardziej logiczne.
Co jeśli okaże się, że pracuje w archiwum?
Wtedy zostanie mi zwiedzenie archiwum w pierwszej kolejności. Prawdopodobnie czeka mnie to tak czy inaczej, biorąc pod uwagę fakt, że jestem tylko początkującym praktykantem. Na podwyższenie własnej pozycji i zaufanie trzeba zasłużyć. A takie rzeczy trwają.
Zabawnym pozostawał fakt, że niecierpliwość która pojawiała się w Blacku podczas kontaktów z innymi ludźmi, w momencie, gdy pojawiał się temat jego przyszłej pracy, znikała całkowicie zastąpiona niesamowitą dojrzałością. Nawet jego brat nie do końca potrafił w nią z początku uwierzyć, choć Mercury doskonale wiedział, że uszczypliwe komentarze w rzeczywistości były jedynie formą dogryzania sobie niż faktycznym brakiem wiary.
Wiedział też, że telefon który właśnie pojedynczo zawibrował w jego kieszeni, był smsem od Saturna, który został wysłany w taki sposób, by mógł go odczytać zarówno teraz, jak i później, bez najmniejszego problemu.
Wraz z pierwszym ziewnięciem chcącym umknąć spomiędzy warg, zaczął żałować, że nie wziął ze sobą świeżo przygotowanej, wciąż parującej kawy, którą przygotował zaraz po przyjściu. Zacisnął jedynie mocniej szczęki, nie pozwalając mimice twarzy na najmniejszą zmianę. O zmęczeniu świadczyły jedynie lekkie cienie pod oczami oraz nieco niewyraźne spojrzenie, niemogące skupić się na dłużej na żadnym punkcie. Zamrugał kilkakrotnie, powstrzymując odruch przetarcia powiek.
Polecisz w podskokach na bruk, jeśli zauważą, że znów jesteś zmęczony.
Pióra szurnęły po policzku portrecisty, poprzedzając pozostawienie wilgotnego uczucia wywołanego przesunięciem nosa po policzku. Jednak zwierzę miało rację. Niemniej miał o tyle szczęścia, że pracownicy komendy byli na tyle zabiegani i skupieni na własnych sprawach, że nikt nie przyuważył jego wykończenia, co też nie miało ulec zmianie.
I problemem wcale nie była bezsenność, bo spał. Próbował już wszystkiego. Od przepisowych ośmiu godzin i zmniejszając lub zwiększając tę liczbę. Niestety, za każdym razem budził się bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem.
Nadzwyczaj głośne stuknięcie kopyta wyrwało go z zamyślenia, rozbrzmiewając tuż obok ucha, przez co drgnął krótko, acz nerwowo.
Nie śpij, nie jesteś sam.
Zdusił w sobie warknięcie, stuliwszy dłonie w pięści. Zaraz jednak je rozluźnił i przesunął jedną z nich po karku w towarzystwie westchnięcia, gdy usłyszał, w jaki sposób nastolatek się do niego zwrócił.
- Proszę, darujmy sobie podobne formy grzecznościowe. Wystarczy Sketch. - Wsunął dłonie w kieszenie, przesuwając spojrzeniem po krzątających się kolegach po fachu. - Byłoby to zbyt dużym kontrastem, patrząc na to, jak odnoszą się do mnie… koledzy. - Zacisnął lekko palce na wnętrzu kieszeni spodni, przy zawahaniu się nad doborem odpowiedniego słowa.
Kłamca.
Jeleń miał rację. Wcale nie uważał ich za kolegów, a pracę tę posiadał głównie dzięki Inspektorowi, który dostrzegł u niego talent do sporządzania portretów i to, jak dobrze przenosił czyjeś słowa na papier przy pomocy przypadkowego przedmiotu. Byleby pozostawiał ślady. Mógłby wywijać nawet różową kredką woskową dla dzieci.
Skinął na Blacka głową, tym samym sugerując mu pójście za sobą, gdy tylko ruszył ku jednemu z zakrętów, chcąc zaprowadzić podopieczne do pokoju przesłuchań.
- Zajmuję się portretami pamięciowymi. - Objaśnił, wsuwając klucz w drzwi odpowiednich drzwi i otwierając je przed Blackiem, by wpuścić go jako pierwszego. - Przeważnie przesiaduję tutaj, ale zdarza się, że zabierając mnie do fotografowaniu materiałów dowodowych. - Wszedł do środka, pozostawiając jednak drzwi uchylone.
Trupy zawsze były twoimi jedynymi przyjaciółmi.
Mrużąc powieki z niezadowoleniem, zerknął na lustro weneckie, przy którym stanął jeleń. Szybko jednak zwrócił spojrzenie z powrotem na młodszego chłopaka, gdy skrzypienie przesuwającego po szkle poroża przyprawiło go o nieprzyjemne pulsowanie z tyłu czaszki.
Opanuj się. Nie chcemy przecież, by poddano cię obserwacji.
Miękki ton głosu niemal przyjemnie połaskotał ucho, pozostawiając po sobie jednak widmo udekorowanej pięknymi słowami groźby. Pod jego wpływem brunet wyprostował postawę, rozluźniając ją jednak bardziej, dzięki czemu nie sprawiał wrażenie zdenerwowanego. A przynajmniej nie obecnością samego Blacka. Miał znacznie poważniejszy, opierzony problem.
Polecisz w podskokach na bruk, jeśli zauważą, że znów jesteś zmęczony.
Pióra szurnęły po policzku portrecisty, poprzedzając pozostawienie wilgotnego uczucia wywołanego przesunięciem nosa po policzku. Jednak zwierzę miało rację. Niemniej miał o tyle szczęścia, że pracownicy komendy byli na tyle zabiegani i skupieni na własnych sprawach, że nikt nie przyuważył jego wykończenia, co też nie miało ulec zmianie.
I problemem wcale nie była bezsenność, bo spał. Próbował już wszystkiego. Od przepisowych ośmiu godzin i zmniejszając lub zwiększając tę liczbę. Niestety, za każdym razem budził się bardziej zmęczony niż przed zaśnięciem.
Nadzwyczaj głośne stuknięcie kopyta wyrwało go z zamyślenia, rozbrzmiewając tuż obok ucha, przez co drgnął krótko, acz nerwowo.
Nie śpij, nie jesteś sam.
Zdusił w sobie warknięcie, stuliwszy dłonie w pięści. Zaraz jednak je rozluźnił i przesunął jedną z nich po karku w towarzystwie westchnięcia, gdy usłyszał, w jaki sposób nastolatek się do niego zwrócił.
- Proszę, darujmy sobie podobne formy grzecznościowe. Wystarczy Sketch. - Wsunął dłonie w kieszenie, przesuwając spojrzeniem po krzątających się kolegach po fachu. - Byłoby to zbyt dużym kontrastem, patrząc na to, jak odnoszą się do mnie… koledzy. - Zacisnął lekko palce na wnętrzu kieszeni spodni, przy zawahaniu się nad doborem odpowiedniego słowa.
Kłamca.
Jeleń miał rację. Wcale nie uważał ich za kolegów, a pracę tę posiadał głównie dzięki Inspektorowi, który dostrzegł u niego talent do sporządzania portretów i to, jak dobrze przenosił czyjeś słowa na papier przy pomocy przypadkowego przedmiotu. Byleby pozostawiał ślady. Mógłby wywijać nawet różową kredką woskową dla dzieci.
Skinął na Blacka głową, tym samym sugerując mu pójście za sobą, gdy tylko ruszył ku jednemu z zakrętów, chcąc zaprowadzić podopieczne do pokoju przesłuchań.
- Zajmuję się portretami pamięciowymi. - Objaśnił, wsuwając klucz w drzwi odpowiednich drzwi i otwierając je przed Blackiem, by wpuścić go jako pierwszego. - Przeważnie przesiaduję tutaj, ale zdarza się, że zabierając mnie do fotografowaniu materiałów dowodowych. - Wszedł do środka, pozostawiając jednak drzwi uchylone.
Trupy zawsze były twoimi jedynymi przyjaciółmi.
Mrużąc powieki z niezadowoleniem, zerknął na lustro weneckie, przy którym stanął jeleń. Szybko jednak zwrócił spojrzenie z powrotem na młodszego chłopaka, gdy skrzypienie przesuwającego po szkle poroża przyprawiło go o nieprzyjemne pulsowanie z tyłu czaszki.
Opanuj się. Nie chcemy przecież, by poddano cię obserwacji.
Miękki ton głosu niemal przyjemnie połaskotał ucho, pozostawiając po sobie jednak widmo udekorowanej pięknymi słowami groźby. Pod jego wpływem brunet wyprostował postawę, rozluźniając ją jednak bardziej, dzięki czemu nie sprawiał wrażenie zdenerwowanego. A przynajmniej nie obecnością samego Blacka. Miał znacznie poważniejszy, opierzony problem.
Mężczyzna był specyficzny.
Choć Mercury skupiał się w obecnej chwili głównie na mijanym przez nich otoczeniu, by upewnić się że dobrze zapamięta ułożenie przynajmniej większości pomieszczeń, nadal zerkał od czasu do czasu na przydzielonego mu opiekuna, próbując go rozszyfrować.
Bycie zmęczonym jest niczym nieodłączna część tej pracy.
Zapewne.
Nie bez powodu na wszystkich filmach wszyscy policjanci zawsze oprócz broni, trzymają w dłoni kawę.
Życie to nie film, Kyannan.
Ale bazuje się je na życiu. No dalej, nie bądź taki sztywny to był żart.
Skupiam się.
Pamięć fotograficzna, turn on.
Bardzo śmieszne.
— Sketch — powtórzył nieco bardziej miękkim głosem. Dosłyszał jego zawahanie, mimo to nie skomentował go ani słowem. Nie było jego sprawą czy opiekun dogadywał się ze współpracownikami czy też nie. Mimo że wcześniejsza scena która rozegrała się przed jego dwukolorowymi tęczówkami wielu wydawałaby się przykładem dobrych kumpli, droczących się na oczach nowicjusza, nadal mogła pozostawać jedynie jednostronnym zainteresowaniem ze strony...
Martina.
Tak właśnie.
Cały czas szedł posłusznie za Sketchem, zachowując taką odległość, którą uważał za odpowiednią. Nie za daleko, nie za blisko. Zadziwiające, że mimo początkowego pilnowania się, dość szybko przeszło to w nieświadomy nawyk, który wyrobił w sobie w przeciągu kilku minut.
Przeszedł przez próg drzwi rozglądając się dookoła.
— Rysunek i fotografia — powtórzył całkowicie neutralnym głosem, z którego nie dało się wyczytać co o podobnym połączeniu sądził sam Mercury. Były to w końcu rzeczy całkowicie artystyczne. Wystarczyło jednak spojrzeć do jego CV choć przez sekundę, by dowiedzieć się że poza samoobroną były to dwie rzeczy, w których chłopak był najlepszy.
Wątpił jednak, by jego opiekun miał jego CV przed oczami, biorąc pod uwagę całokształt jego zachowania.
— Moje ulubione dziedziny — rzucił w końcu, dzieląc się z nim podobną informacją, która dla samego Sketcha mogła okazać się zarówno niesamowicie istotna, jak i całkowicie zbyteczna.
— To może mały test? Jeśli nie jesteś nie wiadomo jak zajęty. Raczej wątpię, by przełożony miał coś przeciwko, a zobaczę twoją pracę w praktyce — rzucił nieco bardziej pozytywnym tonem niż uprzednio. Przesunął powoli dłonią po karku, wędrując palcami ku swojej twarzy. Zaznaczył opuszkami niewidzialną drogę od szczęki po usta, nie odrywając wzroku od portrecisty.
— Opiszę ci konkretną osobę, a ty ją narysujesz. Na koniec pokażę ci zdjęcie i porównamy efekt — nie mógł być pewien czy mężczyzna nie wykonuje swojego zawodu wyłącznie z przymusu. Wtedy nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał odmowę na zasadzie "muszę to robić na co dzień dzieciaku, daj mi święty spokój".
Jeśli jednak wykonywał go z przebłysku pasji przemieszanej z chęcią odosobnienia od innych, która zdawała się od niego bić, była szansa że przystanie na jego warunki.
Poza tym naprawdę chciał zobaczyć jak szybko i sprawnie pracują portreciści, mimo że szczerze mówiąc interesował się nieco inną gałęzią wśród obrońców sprawiedliwości. Nie umniejszało to jednak jego ciekawości w zakresie wszelkich innych dziedzin. Bądź co bądź, jeśli zdecyduje się na obranie takiej, a nie innej ścieżki, przyjdzie mu pracować z każdym. Dobrze było wiedzieć na czym się wtedy stoi i z czym zmagać się musi druga osoba.
Dlatego też cały czas podczas rozmyślać patrzył zdecydowanym wzrokiem na Sketcha wyginając usta w nieznacznym, zachęcającym uśmiechu.
Choć Mercury skupiał się w obecnej chwili głównie na mijanym przez nich otoczeniu, by upewnić się że dobrze zapamięta ułożenie przynajmniej większości pomieszczeń, nadal zerkał od czasu do czasu na przydzielonego mu opiekuna, próbując go rozszyfrować.
Bycie zmęczonym jest niczym nieodłączna część tej pracy.
Zapewne.
Nie bez powodu na wszystkich filmach wszyscy policjanci zawsze oprócz broni, trzymają w dłoni kawę.
Życie to nie film, Kyannan.
Ale bazuje się je na życiu. No dalej, nie bądź taki sztywny to był żart.
Skupiam się.
Pamięć fotograficzna, turn on.
Bardzo śmieszne.
— Sketch — powtórzył nieco bardziej miękkim głosem. Dosłyszał jego zawahanie, mimo to nie skomentował go ani słowem. Nie było jego sprawą czy opiekun dogadywał się ze współpracownikami czy też nie. Mimo że wcześniejsza scena która rozegrała się przed jego dwukolorowymi tęczówkami wielu wydawałaby się przykładem dobrych kumpli, droczących się na oczach nowicjusza, nadal mogła pozostawać jedynie jednostronnym zainteresowaniem ze strony...
Martina.
Tak właśnie.
Cały czas szedł posłusznie za Sketchem, zachowując taką odległość, którą uważał za odpowiednią. Nie za daleko, nie za blisko. Zadziwiające, że mimo początkowego pilnowania się, dość szybko przeszło to w nieświadomy nawyk, który wyrobił w sobie w przeciągu kilku minut.
Przeszedł przez próg drzwi rozglądając się dookoła.
— Rysunek i fotografia — powtórzył całkowicie neutralnym głosem, z którego nie dało się wyczytać co o podobnym połączeniu sądził sam Mercury. Były to w końcu rzeczy całkowicie artystyczne. Wystarczyło jednak spojrzeć do jego CV choć przez sekundę, by dowiedzieć się że poza samoobroną były to dwie rzeczy, w których chłopak był najlepszy.
Wątpił jednak, by jego opiekun miał jego CV przed oczami, biorąc pod uwagę całokształt jego zachowania.
— Moje ulubione dziedziny — rzucił w końcu, dzieląc się z nim podobną informacją, która dla samego Sketcha mogła okazać się zarówno niesamowicie istotna, jak i całkowicie zbyteczna.
— To może mały test? Jeśli nie jesteś nie wiadomo jak zajęty. Raczej wątpię, by przełożony miał coś przeciwko, a zobaczę twoją pracę w praktyce — rzucił nieco bardziej pozytywnym tonem niż uprzednio. Przesunął powoli dłonią po karku, wędrując palcami ku swojej twarzy. Zaznaczył opuszkami niewidzialną drogę od szczęki po usta, nie odrywając wzroku od portrecisty.
— Opiszę ci konkretną osobę, a ty ją narysujesz. Na koniec pokażę ci zdjęcie i porównamy efekt — nie mógł być pewien czy mężczyzna nie wykonuje swojego zawodu wyłącznie z przymusu. Wtedy nie zdziwiłby się, gdyby usłyszał odmowę na zasadzie "muszę to robić na co dzień dzieciaku, daj mi święty spokój".
Jeśli jednak wykonywał go z przebłysku pasji przemieszanej z chęcią odosobnienia od innych, która zdawała się od niego bić, była szansa że przystanie na jego warunki.
Poza tym naprawdę chciał zobaczyć jak szybko i sprawnie pracują portreciści, mimo że szczerze mówiąc interesował się nieco inną gałęzią wśród obrońców sprawiedliwości. Nie umniejszało to jednak jego ciekawości w zakresie wszelkich innych dziedzin. Bądź co bądź, jeśli zdecyduje się na obranie takiej, a nie innej ścieżki, przyjdzie mu pracować z każdym. Dobrze było wiedzieć na czym się wtedy stoi i z czym zmagać się musi druga osoba.
Dlatego też cały czas podczas rozmyślać patrzył zdecydowanym wzrokiem na Sketcha wyginając usta w nieznacznym, zachęcającym uśmiechu.
Młody portrecista nie skupiał się na towarzyszu (co zapewne powinien był robić) a jedynie na bacznym, choć dyskretnym obserwowaniu otoczenia. Nie miał najmniejszej ochoty na konfrontację z którymś z funkcjonariuszy, a już w szczególności z jedną, bardzo miłą panią Sierżant. Gdyby tylko zamajaczyła na horyzoncie, musiałby w szaleńczym tempie wymyślić jak się ukryć, a przy okazji zabrać ze sobą podopiecznego.
Czemu sądzisz, że dasz radę się ukryć?
Unikanie ludzi to jeden z moich talentów.
Ty przecież nie masz żadnych talentów.
Opierzona morda zjawiła się obok twarzy, świdrując czarnymi ślepiami prosto w dwubarwne tęczówki. Odwrócił czym prędzej wzrok, powracając do obserwacji korytarzy. Gdyby nie fakt, że był w towarzystwie, a w dodatku w pracy, to odepchnąłby łeb jelenia. Zwierzę zaś – doskonale zdając sobie z tego sprawę – zaśmiało się paskudnie, na krótką chwilę zagłuszając wszelkie inne dźwięki wypełniające komendę. Gdzieś tam, jakby za drzwiami rozbrzmiało mu własne imię. I mimo iż brzmiało zbyt miękko jak na ton jelenia, to i tak postanowił to zignorować.
Zgrzyt przekręcanego w zamku klucza zadziałał jak ruch magicznej różdżki, przywracając wszystko do normalności.
„Rysunek i fotografia”
Uniósł spojrzenie na Blacka, zatrzymując je jednak na nieśmiertelnikach. Niespecjalnie przejmował się faktem, czy młodzieniec uzna te dwie rzeczy za wyjątkowo nudne. Zawsze mógł poprosić o zmianę opiekuna. Padła jednak dalsza część zdania, która w pewien sposób zaskoczyła portrecistę, nawet jeśli w żaden sposób tego nie okazał.
- To dobrze, dzięki temu powinno nam się łatwiej pracować. - Kiwnął krótko głową.
Normalny człowiek wspomniałbym o dobrym „dogadaniu”.
Rozmawialiśmy już o tym.
Dziwactwa są eliminowane w społeczeństwie, Sketch. Skacz jak zastraszony piesek.
Nie znoszę psów.
Podsumował słowa zwierzęcia drobnym warknięciem, które jednak nie wyszło poza granice umysłu. Uwagę odwrócił dźwięk słowa „test”, który pociągnął dwubarwne spojrzenie znów na twarz młodzieńca. Na razie jednak żadne słowo nie pało z ust bruneta. Czekał na dokończenie myśli.
- Podopieczny testujący opiekuna? Interesujące. - Mruknął pod nosem, jednak w na tyle neutralnym wydźwięku, by nie zostało to odebrane ani jako niezadowolenie, ani jako zadowolenie. Przemknął wzrokiem po pomieszczeniu, by ostatecznie podejść do jednej z szafek w kącie. Kolejny klucz z pęku, który miał przy sobie został wsunięty w zamek. Wyciągnął z szafki szkicownik wraz z pierwszym lepszym ołówkiem, wyjętym z masy innych, ułożonych w wesołym kubeczku w arbuzy. Wrócił do stolika, przy którym zawsze przeprowadzano przesłuchania i zasiadł na swoim sztandarowym miejscu. Odchylając się nieco na krześle, wsparł kolano o krawędź blatu, by następnie wygodnie ułożyć szkicownik na udzie i chwycić ołówek w dłoń.
- Zgoda. Opisz mi kogoś. - I mimo iż w głosie nie przebrzmiewała ani krzta radości, czy ekscytacji, to w ślepiach przez krótką sekundę zamajaczył błysk. Lubił rysować, więc czemu miałby odmówić? Tym razem mógł z czystym sumieniem wlepiać wzrok jedynie w czystą kartkę przed sobą i nie przejmować się tym, że powinien patrzeć rozmówcy w oczy.
Czemu sądzisz, że dasz radę się ukryć?
Unikanie ludzi to jeden z moich talentów.
Ty przecież nie masz żadnych talentów.
Opierzona morda zjawiła się obok twarzy, świdrując czarnymi ślepiami prosto w dwubarwne tęczówki. Odwrócił czym prędzej wzrok, powracając do obserwacji korytarzy. Gdyby nie fakt, że był w towarzystwie, a w dodatku w pracy, to odepchnąłby łeb jelenia. Zwierzę zaś – doskonale zdając sobie z tego sprawę – zaśmiało się paskudnie, na krótką chwilę zagłuszając wszelkie inne dźwięki wypełniające komendę. Gdzieś tam, jakby za drzwiami rozbrzmiało mu własne imię. I mimo iż brzmiało zbyt miękko jak na ton jelenia, to i tak postanowił to zignorować.
Zgrzyt przekręcanego w zamku klucza zadziałał jak ruch magicznej różdżki, przywracając wszystko do normalności.
„Rysunek i fotografia”
Uniósł spojrzenie na Blacka, zatrzymując je jednak na nieśmiertelnikach. Niespecjalnie przejmował się faktem, czy młodzieniec uzna te dwie rzeczy za wyjątkowo nudne. Zawsze mógł poprosić o zmianę opiekuna. Padła jednak dalsza część zdania, która w pewien sposób zaskoczyła portrecistę, nawet jeśli w żaden sposób tego nie okazał.
- To dobrze, dzięki temu powinno nam się łatwiej pracować. - Kiwnął krótko głową.
Normalny człowiek wspomniałbym o dobrym „dogadaniu”.
Rozmawialiśmy już o tym.
Dziwactwa są eliminowane w społeczeństwie, Sketch. Skacz jak zastraszony piesek.
Nie znoszę psów.
Podsumował słowa zwierzęcia drobnym warknięciem, które jednak nie wyszło poza granice umysłu. Uwagę odwrócił dźwięk słowa „test”, który pociągnął dwubarwne spojrzenie znów na twarz młodzieńca. Na razie jednak żadne słowo nie pało z ust bruneta. Czekał na dokończenie myśli.
- Podopieczny testujący opiekuna? Interesujące. - Mruknął pod nosem, jednak w na tyle neutralnym wydźwięku, by nie zostało to odebrane ani jako niezadowolenie, ani jako zadowolenie. Przemknął wzrokiem po pomieszczeniu, by ostatecznie podejść do jednej z szafek w kącie. Kolejny klucz z pęku, który miał przy sobie został wsunięty w zamek. Wyciągnął z szafki szkicownik wraz z pierwszym lepszym ołówkiem, wyjętym z masy innych, ułożonych w wesołym kubeczku w arbuzy. Wrócił do stolika, przy którym zawsze przeprowadzano przesłuchania i zasiadł na swoim sztandarowym miejscu. Odchylając się nieco na krześle, wsparł kolano o krawędź blatu, by następnie wygodnie ułożyć szkicownik na udzie i chwycić ołówek w dłoń.
- Zgoda. Opisz mi kogoś. - I mimo iż w głosie nie przebrzmiewała ani krzta radości, czy ekscytacji, to w ślepiach przez krótką sekundę zamajaczył błysk. Lubił rysować, więc czemu miałby odmówić? Tym razem mógł z czystym sumieniem wlepiać wzrok jedynie w czystą kartkę przed sobą i nie przejmować się tym, że powinien patrzeć rozmówcy w oczy.
Ścisła obserwacja połączona z praktycznie brakiem obserwacji, poniekąd irytowała młodego Blacka. Był bowiem aż nazbyt przyzwyczajony do faktu, że inni poświęcali mu całe mnóstwo uwagi, nawet w momentach gdy niekoniecznie tego oczekiwał. Fakt ten przyzwyczaił go do podobnego zachowania na tyle, by teraz gdy zniknęło ogarnęło go właśnie owe drażniące uczucie, które powstrzymał jednak, gasząc nim zdążyło się porządnie rozwinąć.
Potraktuj to jako odmianę od dotychczasowego zachowania.
Tak robię.
Jego głos zabrzmiał nieco mniej przyjaźnie nim początkowo planował, zabrało mu zatem kilka sekund nim oczyścił umysł na tyle, by odrzucić wcześniejsze poirytowanie.
Wybacz, Kyan.
Mnie też to drażni. W końcu jestem częścią ciebie.
Obaj osiągnęli jako takie porozumienie, nadal skupiając się na swoim opiekunie, który w końcu odezwał się dość pozytywnie odwołując się do ich przyszłej współpracy. Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, odwracając się zaraz w przeciwnym kierunku, tym razem na dużo dłużej zrywając z nim kontakt wzrokowy.
Dajesz mu odetchnąć od swojego spojrzenia?
Ha.
Dawno nie widzieliśmy kogoś, kto tak mocno unika naszego wzroku.
Większość odwraca go ze speszeniem, gdy są przytłoczeni moją obecnością. On jest inny. Odwraca go od wszelkich ludzi.
Wyjątkowa aspołeczność?
Być może. Nienawiść do ludzi?
Komuś takiemu musi być ciężko pracować w policji.
Z drugiej strony tu znajduje się poza zasięgiem większości, a znosić musi niewielki ich odsetek.
Odwrócił się ponownie dopiero przy własnej propozycji, która wywołała u mężczyzny reakcję wskazującą co najmniej na zaciekawienie. Przynajmniej tak też mu się wydawało. W jego spojrzeniu dało się przez ułamek sekundy dostrzec przebłysk zadowolenia, gdy Sketch przystał na jego propozycję. Przyglądał się uważnie jak wykonywał widocznie dobrze sobie znane czynności, wskazujące wręcz na codzienność. Założył ręce na klatce piersiowej zastanawiając się krótką chwilę nad wyborem.
— Dość mocno, ale nie przesadnie mocno zarysowana szczęka. Średniej wielkości, ciemne oczy. Po nimi cienie, jak u kogoś kto nie sypia zbyt dobrze. Nad nimi cienkie jasne brwi, nachodząca na nie nieznacznie zakręcona grzywka. Jasne włosy ścięte pod asymetrię, zaczesane w prawą stronę. 6 kolczyków w prawym uchu, 2 w lewym. Nos normalnej wielkości, wargi raczej cienkie. Szyja raczej masywna, ale bez przesady — rzucił opisem, patrząc na niego pytająco, zupełnie jakby chciał w ten sposób zapytać czy powinien dodać coś jeszcze.
Potraktuj to jako odmianę od dotychczasowego zachowania.
Tak robię.
Jego głos zabrzmiał nieco mniej przyjaźnie nim początkowo planował, zabrało mu zatem kilka sekund nim oczyścił umysł na tyle, by odrzucić wcześniejsze poirytowanie.
Wybacz, Kyan.
Mnie też to drażni. W końcu jestem częścią ciebie.
Obaj osiągnęli jako takie porozumienie, nadal skupiając się na swoim opiekunie, który w końcu odezwał się dość pozytywnie odwołując się do ich przyszłej współpracy. Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, odwracając się zaraz w przeciwnym kierunku, tym razem na dużo dłużej zrywając z nim kontakt wzrokowy.
Dajesz mu odetchnąć od swojego spojrzenia?
Ha.
Dawno nie widzieliśmy kogoś, kto tak mocno unika naszego wzroku.
Większość odwraca go ze speszeniem, gdy są przytłoczeni moją obecnością. On jest inny. Odwraca go od wszelkich ludzi.
Wyjątkowa aspołeczność?
Być może. Nienawiść do ludzi?
Komuś takiemu musi być ciężko pracować w policji.
Z drugiej strony tu znajduje się poza zasięgiem większości, a znosić musi niewielki ich odsetek.
Odwrócił się ponownie dopiero przy własnej propozycji, która wywołała u mężczyzny reakcję wskazującą co najmniej na zaciekawienie. Przynajmniej tak też mu się wydawało. W jego spojrzeniu dało się przez ułamek sekundy dostrzec przebłysk zadowolenia, gdy Sketch przystał na jego propozycję. Przyglądał się uważnie jak wykonywał widocznie dobrze sobie znane czynności, wskazujące wręcz na codzienność. Założył ręce na klatce piersiowej zastanawiając się krótką chwilę nad wyborem.
— Dość mocno, ale nie przesadnie mocno zarysowana szczęka. Średniej wielkości, ciemne oczy. Po nimi cienie, jak u kogoś kto nie sypia zbyt dobrze. Nad nimi cienkie jasne brwi, nachodząca na nie nieznacznie zakręcona grzywka. Jasne włosy ścięte pod asymetrię, zaczesane w prawą stronę. 6 kolczyków w prawym uchu, 2 w lewym. Nos normalnej wielkości, wargi raczej cienkie. Szyja raczej masywna, ale bez przesady — rzucił opisem, patrząc na niego pytająco, zupełnie jakby chciał w ten sposób zapytać czy powinien dodać coś jeszcze.
Szary ołówek począł wirować między palcami, o mało nie hacząc grafitową końcówką o czystą kartkę. Koniec końców wstrzymał narzędzie pracy, poczynając stukać małym palcem w kolano. Mimo iż żaden dźwięk temu nie towarzyszył, to portrecista wystukiwał rytm tylko sobie znanej melodii. Czarny łeb wsparł się na ramieniu mężczyzny, znacznie mu je obciążając. I mimo iż ani jeden mięsień na twarzy nie drgnął, to wyraźne przekleństwo przemknęło przez umysł.
Zaczynasz się ekscytować?
Czym? Byciem sprawdzanym przez licealistę?
Lubisz im to udowadniać. Jedyna rzecz, którą potrafisz — przenieść twarze wszystkich tych szkaradnych ludzi na papier z idealnym uwiecznieniem emocji.
Ci szkaradni ludzie poślą mnie na stryczek, jeśli nie dasz mi spokoju.
To już nie mój problem.
Zwierze posłało kłąb śliskiego powietrza na kark portrecisty, wywołując w nim jedno z tych uczuć, których nie lubił bardziej niż pozostałych. Odchylił się minimalnie na krześle, napierając jego oparciem na pierś jelenia. Liczył, że ten drobny gest zasugeruje mu przejście w inne miejsce. Ale nie. Poroże szurnęło po ramieniu, pozostawiając po sobie wyraźny chłód.
"Dość mocno, ale nie przesadnie mocno zarysowana szczęka. (...)"
Wypowiadane słowa zmusiły go do skupienia, zwracając całą uwagę na mówiącego, oraz kartkę papieru przed sobą. Wraz z postępującym opisem grafitowa końcówka poczęła zwinnie sunąć po szkicowniku, zostawiając za sobą ciemne ślady. Grzywka, kolczyki, szyja. Dobrze. Poprawił mocniej kreski, które z początku wydawały się źle nałożone, lecz teraz — patrząc na całość — wszystko było na miejscu i tak jak powinno. Rysował jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy młody Black zakończył opis. Poprawiał drobne szczegóły, dodał kilka kosmyków włosów, przyciemnił oczy. Ostatecznie miał przed sobą obraz młodego mężczyzny. Już miał otworzyć usta, w celu obwieszczenia końca, gdy ciemna, niemal czarna ciecz spadła prosto na kartkę, całkowicie ją zalewając. Drgnął nerwowo, prostując plecy. I wraz z tym ruchem cała ciecz zniknęła, a szkicownik wraz z rysunkiem pozostały nienaruszone. Cmoknął z niezadowoleniem, odrywając kartkę od reszty i przesuwając ją w stronę Blacka.
- Gotowe. - Rozprostował powoli palce, bawiąc się ołówkiem. - Pasuje, czy coś jest nie tak? - Spytał, pozostawiając jednak spojrzenie utkwione w rysunku.
Zaczynasz się ekscytować?
Czym? Byciem sprawdzanym przez licealistę?
Lubisz im to udowadniać. Jedyna rzecz, którą potrafisz — przenieść twarze wszystkich tych szkaradnych ludzi na papier z idealnym uwiecznieniem emocji.
Ci szkaradni ludzie poślą mnie na stryczek, jeśli nie dasz mi spokoju.
To już nie mój problem.
Zwierze posłało kłąb śliskiego powietrza na kark portrecisty, wywołując w nim jedno z tych uczuć, których nie lubił bardziej niż pozostałych. Odchylił się minimalnie na krześle, napierając jego oparciem na pierś jelenia. Liczył, że ten drobny gest zasugeruje mu przejście w inne miejsce. Ale nie. Poroże szurnęło po ramieniu, pozostawiając po sobie wyraźny chłód.
"Dość mocno, ale nie przesadnie mocno zarysowana szczęka. (...)"
Wypowiadane słowa zmusiły go do skupienia, zwracając całą uwagę na mówiącego, oraz kartkę papieru przed sobą. Wraz z postępującym opisem grafitowa końcówka poczęła zwinnie sunąć po szkicowniku, zostawiając za sobą ciemne ślady. Grzywka, kolczyki, szyja. Dobrze. Poprawił mocniej kreski, które z początku wydawały się źle nałożone, lecz teraz — patrząc na całość — wszystko było na miejscu i tak jak powinno. Rysował jeszcze przez dłuższą chwilę, gdy młody Black zakończył opis. Poprawiał drobne szczegóły, dodał kilka kosmyków włosów, przyciemnił oczy. Ostatecznie miał przed sobą obraz młodego mężczyzny. Już miał otworzyć usta, w celu obwieszczenia końca, gdy ciemna, niemal czarna ciecz spadła prosto na kartkę, całkowicie ją zalewając. Drgnął nerwowo, prostując plecy. I wraz z tym ruchem cała ciecz zniknęła, a szkicownik wraz z rysunkiem pozostały nienaruszone. Cmoknął z niezadowoleniem, odrywając kartkę od reszty i przesuwając ją w stronę Blacka.
- Gotowe. - Rozprostował powoli palce, bawiąc się ołówkiem. - Pasuje, czy coś jest nie tak? - Spytał, pozostawiając jednak spojrzenie utkwione w rysunku.
Mercury obserwował w milczeniu pracę wykonywaną przez Sketcha, bez większej zmiany w mimice. Opis który mu zagwarantował zdawał się stopniowo pojawiać na papierze, choć nawet jeden mięsień na twarzy Blacka nie drgnął podczas całej wykonywanej czynności.
Perfidne.
Czyżby?
Cały czas prześwietlał rysownika nieco leniwym, acz skupionym wzrokiem, patrząc na ostatnie szkice, które w końcu zaczęły nabierać konkretnych konturów. Dopiero, gdy karta została mu podsunięta, kąciki ust Mercury'ego wykrzywiły się w znikomym uśmiechu, gdy przekrzywił głowę w bok przysłaniając usta dłonią.
— Sam rysunek wykonany jest perfekcyjnie. Problem tylko w jednej rzeczy... — odjął palce od ust, puszczając opiekunowi oczko, które w porównaniu z prowokacyjnym uśmiechem mogło stanowić dość bezczelne połączenie.
— Nie podałem płci, ani wieku — zaśmiał się krótko odgarniając włosy w tył. W dźwięku tym nie było jednak szyderczości, jak można by się było spodziewać po podobnym drobnym teście z jego strony.
— Wybacz, zbyt mocno mamy we krwi podobne zagrywki — rozłożył ręce na boki, by rzekomo pokazać, że nie zamierzał nastawiać swojego opiekuna przeciwko sobie, ani uwłaczać mu w jakimś mocniejszym stopniu. W końcu bardzo często oprócz samego portrecisty, w pomieszczeniu znajdywała się jeszcze druga osoba, która wyciągała z przesłuchiwanego informacje, które miały go naprowadzić.
— Kim zatem jest narysowana osoba? Myślałeś o jakimś polityku? Aktorze? — zapytał z zaciekawieniem przyglądając się portretowi, zupełnie jakby chciał sam zidentyfikować znajdującą się na niej postać.
— Jeśli chcesz możemy zagrać jeszcze raz. Tym razem bez nieczystych zagrywek, podam przykładny opis — położył rękę na sercu uśmiechając się nieznacznie.
Myślisz, że ci nam uwierzy?
Jego decyzja, tak czy inaczej jesteśmy na siebie skazani. Podwyższenie czujności nikomu nie wychodzi na złe.
Ha.
Nie zgadzasz się ze mną?
Bawi mnie po prostu twoja uraza, gdy ktoś cię lekceważy.
Ha.
Kopiujesz mnie.
Doceniam twoją spostrzegawczość.
Perfidne.
Czyżby?
Cały czas prześwietlał rysownika nieco leniwym, acz skupionym wzrokiem, patrząc na ostatnie szkice, które w końcu zaczęły nabierać konkretnych konturów. Dopiero, gdy karta została mu podsunięta, kąciki ust Mercury'ego wykrzywiły się w znikomym uśmiechu, gdy przekrzywił głowę w bok przysłaniając usta dłonią.
— Sam rysunek wykonany jest perfekcyjnie. Problem tylko w jednej rzeczy... — odjął palce od ust, puszczając opiekunowi oczko, które w porównaniu z prowokacyjnym uśmiechem mogło stanowić dość bezczelne połączenie.
— Nie podałem płci, ani wieku — zaśmiał się krótko odgarniając włosy w tył. W dźwięku tym nie było jednak szyderczości, jak można by się było spodziewać po podobnym drobnym teście z jego strony.
— Wybacz, zbyt mocno mamy we krwi podobne zagrywki — rozłożył ręce na boki, by rzekomo pokazać, że nie zamierzał nastawiać swojego opiekuna przeciwko sobie, ani uwłaczać mu w jakimś mocniejszym stopniu. W końcu bardzo często oprócz samego portrecisty, w pomieszczeniu znajdywała się jeszcze druga osoba, która wyciągała z przesłuchiwanego informacje, które miały go naprowadzić.
— Kim zatem jest narysowana osoba? Myślałeś o jakimś polityku? Aktorze? — zapytał z zaciekawieniem przyglądając się portretowi, zupełnie jakby chciał sam zidentyfikować znajdującą się na niej postać.
— Jeśli chcesz możemy zagrać jeszcze raz. Tym razem bez nieczystych zagrywek, podam przykładny opis — położył rękę na sercu uśmiechając się nieznacznie.
Myślisz, że ci nam uwierzy?
Jego decyzja, tak czy inaczej jesteśmy na siebie skazani. Podwyższenie czujności nikomu nie wychodzi na złe.
Ha.
Nie zgadzasz się ze mną?
Bawi mnie po prostu twoja uraza, gdy ktoś cię lekceważy.
Ha.
Kopiujesz mnie.
Doceniam twoją spostrzegawczość.
Uczucie bycia obserwowanym drażniło go na tyle, że jednokrotnie zgrzytnął zębami podczas rysowania, co jednak mogło zostać wzięte za mimowolne drgnięcie mięśnia. Szybko jednak się rozluźnił, wyrzucając ze świadomości obecność drugiej osoby, i skupiając na rysunku.
Stuknął końcówką ołówka w blat w tym samym momencie, co opierzony pysk trącający jego ramię. Zacisnął niewidocznie szczęki, w odruchu sięgając dłonią kończyny, by niby to poprawić opadający rękaw, a w rzeczywistości pozbywając się niekomfortowego uczucia.
"Nie podałem płci ani wieku"
Niezadowolone "tsh" trwało wraz z cmoknięciem przez zaledwie sekundę, gdy marszczył brwi, kierując spojrzenie w bok, jak skarcone dziecko. Kolejne stuknięcie ołówka rozbrzmiało w pomieszczeniu, gdy podnosił wzrok na nieśmiertelniki podopiecznego. Przez krótką chwilę im się przyglądał, nawet minimalnie przekrzywiając głowę na bok.
- Mój błąd, zapędziłem się. - Odetchnął krótko, poprawiając ułożenie szkicownika, gdy mocniejszy kłąb powietrza idący z pyska jelenia zachwiał kartkami. Spojrzenie wychwyciło ruch zaczesujący włosy w tył, zerkając ku kolorowym końcówkom na kilka krótkich sekund.
- Nie ma czego wybaczać, zwyczajnie dałem się złapać. - Mruknął z nikłą, ledwo możliwą do wyłapania nutą rozbawienia. Wyprostował się na krześle, przenosząc szkicownik na blat i wspierając łokcie po jego bokach. Splótł też palce dłoni, układając na nich podbródek. Powieki skryły tęczówki, gdy wydał z siebie niski, nieco koci pomruk.
- Hmm, nie wiem, szczerze mówiąc. Może modelem? Wydaje mi się, że ma dość przystojną twarz. A może po prostu młodym mężczyzną? Kiepsko radzę sobie z ludźmi i ich interpretacją. - Wykonał nieokreślony ruch nadgarstkiem, zaraz ponownie splatając palce. Świetnie przenosił mimikę i uczucia na papier, ale gdy przychodziło mu coś na ten temat powiedzieć, lub dochodziło do starcia w realnym świecie... no był w tym całkowicie zielony.
- W porządku, podaj opis. - Rozwarł powieki, ze spokojem przenosząc wzrok na czystą kartę. Na powrót chwycił ołówek w dłoń, stukając grafitem w krawędź szkicownika.
Dzieciak straci do ciebie resztki szacunku, jeśli znów nawalisz.
Jak zacznie mi na tym zależeć, to dam ci znać.
Rozbawione parsknięcie rozbrzmiało w uszach, podsyłając nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
Stuknął końcówką ołówka w blat w tym samym momencie, co opierzony pysk trącający jego ramię. Zacisnął niewidocznie szczęki, w odruchu sięgając dłonią kończyny, by niby to poprawić opadający rękaw, a w rzeczywistości pozbywając się niekomfortowego uczucia.
"Nie podałem płci ani wieku"
Niezadowolone "tsh" trwało wraz z cmoknięciem przez zaledwie sekundę, gdy marszczył brwi, kierując spojrzenie w bok, jak skarcone dziecko. Kolejne stuknięcie ołówka rozbrzmiało w pomieszczeniu, gdy podnosił wzrok na nieśmiertelniki podopiecznego. Przez krótką chwilę im się przyglądał, nawet minimalnie przekrzywiając głowę na bok.
- Mój błąd, zapędziłem się. - Odetchnął krótko, poprawiając ułożenie szkicownika, gdy mocniejszy kłąb powietrza idący z pyska jelenia zachwiał kartkami. Spojrzenie wychwyciło ruch zaczesujący włosy w tył, zerkając ku kolorowym końcówkom na kilka krótkich sekund.
- Nie ma czego wybaczać, zwyczajnie dałem się złapać. - Mruknął z nikłą, ledwo możliwą do wyłapania nutą rozbawienia. Wyprostował się na krześle, przenosząc szkicownik na blat i wspierając łokcie po jego bokach. Splótł też palce dłoni, układając na nich podbródek. Powieki skryły tęczówki, gdy wydał z siebie niski, nieco koci pomruk.
- Hmm, nie wiem, szczerze mówiąc. Może modelem? Wydaje mi się, że ma dość przystojną twarz. A może po prostu młodym mężczyzną? Kiepsko radzę sobie z ludźmi i ich interpretacją. - Wykonał nieokreślony ruch nadgarstkiem, zaraz ponownie splatając palce. Świetnie przenosił mimikę i uczucia na papier, ale gdy przychodziło mu coś na ten temat powiedzieć, lub dochodziło do starcia w realnym świecie... no był w tym całkowicie zielony.
- W porządku, podaj opis. - Rozwarł powieki, ze spokojem przenosząc wzrok na czystą kartę. Na powrót chwycił ołówek w dłoń, stukając grafitem w krawędź szkicownika.
Dzieciak straci do ciebie resztki szacunku, jeśli znów nawalisz.
Jak zacznie mi na tym zależeć, to dam ci znać.
Rozbawione parsknięcie rozbrzmiało w uszach, podsyłając nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
"Zwyczajnie dałem się złapać"
No proszę, nie każdy potrafił się przyznać do błędu. Niezwykle często zaczynali cwaniakować, udawać że w rzeczywistości to oni sprawdzali jego i tym podobne. Niczym rasowe, łgające psy. Mimo to podobne zachowanie ze strony portrecisty, nie oznaczało że zyskał u Mercury'ego dodatkowe punkty. Nie żeby zamierzał wystawiać konkretną ocenę na podstawie własnych doświadczeń, którym zostanie poddany na komisariacie.
Och, oczywiście że zamierzasz to zrobić. W końcu już niejedną osobę zwolnili dzięki twojemu wybitnemu oku i sznurkom pociąganym przez ojca.
Nie odpowiedział na prowokację, zamiast tego przysłuchując się słowom Sketcha. Z początku nie odzywał się, zupełnie jakby rozmyślał nad jego wypowiedzią.
— Dlatego portrecista — stwierdził w końcu, śledząc wzrokiem ruchy jego nadgarstka, splatające się palce. Zupełnie jakby każdy najmniejszy element był częścią całości, która odpowiednio złożona dawała mu konkretną odpowiedź.
— Inspektorzy muszą być dobrymi obserwatorami — podszedł do jednej ze ścian opierając się o nią plecami. Założył ramiona na klatce piersiowej, patrząc w stronę drzwi, przez które jeszcze chwilę temu przechodził, by dostać się do pomieszczenia — Przepytują ludzi, wychwytują kłamstwa, niespójne elementy historii, wiedzą kiedy nacisnąć, a kiedy odpuścić. Moment, w którym są słabsi od oskarżonego, jest momentem gdy przegrywają całą sprawę. Portrecista nie musi się w tym wszystkim babrać. Po prostu rysuje. Choć nadal pełni dość kluczową funkcję w śledztwie. Rzecz jasna, pod warunkiem, że nie zostanie okłamany.
Wtedy jednak z reguły kłamcą zajmował się wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli podobne zagrania potrafiły znacznie opóźnić całe śledztwo.
"Podaj opis."
— Świetnie. Młody chłopak, około dwudziestu lat. Kanadyjsko-azjatycka mieszanka. Ciemne włosy z rozjaśnianymi końcówkami, elegancko zaczesane. Dłuższa grzywka opadająca swobodnie na twarz, dłuższe boki po obu stronach. Dwukolorowe, skośne oczy. Obie tęczówki w jasnym odcieniu. Kolor chyba nie ma znaczenia, skoro używasz ołówka? Łagodnie zarysowana szczęka, trzy kolczyki w lewym uchu, dwa w prawym. Dwa nieśmiertelniki na szyi, choć nie wiem czy i takie dodatki powinno się rysować — z każdym zdaniem, jego głos nieznacznie się zmieniał, choć ciężko było stwierdzić dlaczego. Dopiero gdy Sketch postanowiłby podnieść głowę, dostrzegłby malujące się w kącikach jego uniesionych ust rozbawienie. W końcu podał opis samego siebie.
— Autograf też poproszę, jeśli można — puścił oko portreciście, wyraźnie wyrażając chęć zabrania jego końcowego dzieła do domu.
No proszę, nie każdy potrafił się przyznać do błędu. Niezwykle często zaczynali cwaniakować, udawać że w rzeczywistości to oni sprawdzali jego i tym podobne. Niczym rasowe, łgające psy. Mimo to podobne zachowanie ze strony portrecisty, nie oznaczało że zyskał u Mercury'ego dodatkowe punkty. Nie żeby zamierzał wystawiać konkretną ocenę na podstawie własnych doświadczeń, którym zostanie poddany na komisariacie.
Och, oczywiście że zamierzasz to zrobić. W końcu już niejedną osobę zwolnili dzięki twojemu wybitnemu oku i sznurkom pociąganym przez ojca.
Nie odpowiedział na prowokację, zamiast tego przysłuchując się słowom Sketcha. Z początku nie odzywał się, zupełnie jakby rozmyślał nad jego wypowiedzią.
— Dlatego portrecista — stwierdził w końcu, śledząc wzrokiem ruchy jego nadgarstka, splatające się palce. Zupełnie jakby każdy najmniejszy element był częścią całości, która odpowiednio złożona dawała mu konkretną odpowiedź.
— Inspektorzy muszą być dobrymi obserwatorami — podszedł do jednej ze ścian opierając się o nią plecami. Założył ramiona na klatce piersiowej, patrząc w stronę drzwi, przez które jeszcze chwilę temu przechodził, by dostać się do pomieszczenia — Przepytują ludzi, wychwytują kłamstwa, niespójne elementy historii, wiedzą kiedy nacisnąć, a kiedy odpuścić. Moment, w którym są słabsi od oskarżonego, jest momentem gdy przegrywają całą sprawę. Portrecista nie musi się w tym wszystkim babrać. Po prostu rysuje. Choć nadal pełni dość kluczową funkcję w śledztwie. Rzecz jasna, pod warunkiem, że nie zostanie okłamany.
Wtedy jednak z reguły kłamcą zajmował się wymiar sprawiedliwości, nawet jeśli podobne zagrania potrafiły znacznie opóźnić całe śledztwo.
"Podaj opis."
— Świetnie. Młody chłopak, około dwudziestu lat. Kanadyjsko-azjatycka mieszanka. Ciemne włosy z rozjaśnianymi końcówkami, elegancko zaczesane. Dłuższa grzywka opadająca swobodnie na twarz, dłuższe boki po obu stronach. Dwukolorowe, skośne oczy. Obie tęczówki w jasnym odcieniu. Kolor chyba nie ma znaczenia, skoro używasz ołówka? Łagodnie zarysowana szczęka, trzy kolczyki w lewym uchu, dwa w prawym. Dwa nieśmiertelniki na szyi, choć nie wiem czy i takie dodatki powinno się rysować — z każdym zdaniem, jego głos nieznacznie się zmieniał, choć ciężko było stwierdzić dlaczego. Dopiero gdy Sketch postanowiłby podnieść głowę, dostrzegłby malujące się w kącikach jego uniesionych ust rozbawienie. W końcu podał opis samego siebie.
— Autograf też poproszę, jeśli można — puścił oko portreciście, wyraźnie wyrażając chęć zabrania jego końcowego dzieła do domu.
Po dłużej chwili w jednej pozycji opuścił rękę, pozostawiając podbródek wsparty na dłoni drugiej. Dopiero wtedy rozwarł powieki, kierując wzrok na narysowany przed chwilą portret. Obserwował rysunek dokładnie minutę i dwadzieścia sekund, skacząc spojrzeniem po każdej linii. Po minięciu tego czasu chwycił za szkicownik, by oderwać kartkę. Odłożył ją na bok, zaraz przesuwając w innym kierunku.
"Dlatego portrecista."
Kiwnął krótko głową na potwierdzenie, uznając, że żadne słowa nie były tu potrzebne. Zamiast tego ułożył ołówek na blacie, zaczynając nim kręcić. Nie z powodu zdenerwowania a zwykłego znudzenia. Nie pierwszy i nie ostatni raz ludzie uznawali go za socjopatę bądź twierdzili, że uciekła od ciężkiej pracy.
Nie mają racji?
Nie jestem socjopatą.
Od pracy również nie uciekał. Robił zawsze to, czego od niego wymagali i starał się, by wychodziło to jak najlepiej.
"Inspektorzy muszą być dobrymi obserwatorami."
Zatrzymał ołówek, wbijając wzrok w grafitową końcówkę.
- Portreciści mają znacznie bardziej ograniczone kontakty z ludźmi od Inspektorów i całej reszty. Nie przyciskają nikogo do ścian, nie zakładają kajdanek, nie wymachują bronią - chwycił za ołówek, stukając nim z róg kartki. - Nie zrozum mnie źle. To, że nie chcę się bawić w typowego Policjanta, nie znaczy, że migam się od ciężkiej roboty.
Nie musiał długo czekać, gdy z ust młodszego chłopaka znów zaczął płynąć opis. Wsłuchał się w ten dźwięk, wyłapując każde słowo. Minęła chwila, nim zaczął rysować, jednak po ułożeniu kilku początkowych faktów w głowie ołówek poszedł w ruch, kreśląc pierwsze linie. Rysował powoli i znacznie dokładniej niż wcześniej. Dopiero słowo "nieśmiertelniki" wstrzymało ruch nadgarstka, unosząc wzrok portrecisty na stojącego pod ścianą panicza. Dwukolorowe spojrzenie padło na wspomnianą biżuterię, której jeszcze nie tak dawno uważnie się przyglądał. Po trwającej zaledwie trzy sekundy chwili opuścił głowę, kręcąc nią na boki i kryjąc rozbawiony uśmiech za przesunięciem dłoni po twarzy. Niemniej bez słowa sprzeciwu kontynuował pracę, dokańczając szczegółowy portret Blacka.
- Dodatki bywają jednymi z bardziej potrzebnych elementów. Bywa, że są stałym elementem ubioru, więc pomagają w rozpoznaniu - kilka kolejnych pociągnięć grafitu towarzyszyło wypowiadanym słowom. Podpisał jeszcze portret, dodając dzisiejszą datę. Kartka została oderwana od reszty podobnie jak poprzednia, by zaraz zostać przesuniętą na drugi koniec stołu. Dźwiękowi przesuwanego papieru towarzyszył zgrzyt otwieranych drzwi, w których pojawił się nikt inny jak — już sławetny — Martin.
- Ej dzieciaku, zabierz podopiecznego do psiarni, Lily na pewno ładnie was przywita - z lekka żółte zęby starszego mężczyzny zabłysły w szerokim uśmiechu. Propozycja była najzwyklejszą w świecie prowokacją, bo wszyscy na Komendzie wiedzieli, że Morningstar wszedłby do wspomnianego pomieszczenia dopiero nieprzytomny i pod wpływem mocnych narkotyków. Choć w takim zestawieniu nie było mowy o wchodzeniu...
- Spierdalaj - krótka, rzeczowa odpowiedź, przy której końcu nie mógł powstrzymać warkliwej nuty.
- No daj spokój. Panicz Black na pewno jest zainteresowany - i tu spojrzenie Martina typu "wesprzyj mnie" padło na Mercury'ego.
Spiskują, Sketch. Spiskują, spiskują, SPISKUJĄ.
"Dlatego portrecista."
Kiwnął krótko głową na potwierdzenie, uznając, że żadne słowa nie były tu potrzebne. Zamiast tego ułożył ołówek na blacie, zaczynając nim kręcić. Nie z powodu zdenerwowania a zwykłego znudzenia. Nie pierwszy i nie ostatni raz ludzie uznawali go za socjopatę bądź twierdzili, że uciekła od ciężkiej pracy.
Nie mają racji?
Nie jestem socjopatą.
Od pracy również nie uciekał. Robił zawsze to, czego od niego wymagali i starał się, by wychodziło to jak najlepiej.
"Inspektorzy muszą być dobrymi obserwatorami."
Zatrzymał ołówek, wbijając wzrok w grafitową końcówkę.
- Portreciści mają znacznie bardziej ograniczone kontakty z ludźmi od Inspektorów i całej reszty. Nie przyciskają nikogo do ścian, nie zakładają kajdanek, nie wymachują bronią - chwycił za ołówek, stukając nim z róg kartki. - Nie zrozum mnie źle. To, że nie chcę się bawić w typowego Policjanta, nie znaczy, że migam się od ciężkiej roboty.
Nie musiał długo czekać, gdy z ust młodszego chłopaka znów zaczął płynąć opis. Wsłuchał się w ten dźwięk, wyłapując każde słowo. Minęła chwila, nim zaczął rysować, jednak po ułożeniu kilku początkowych faktów w głowie ołówek poszedł w ruch, kreśląc pierwsze linie. Rysował powoli i znacznie dokładniej niż wcześniej. Dopiero słowo "nieśmiertelniki" wstrzymało ruch nadgarstka, unosząc wzrok portrecisty na stojącego pod ścianą panicza. Dwukolorowe spojrzenie padło na wspomnianą biżuterię, której jeszcze nie tak dawno uważnie się przyglądał. Po trwającej zaledwie trzy sekundy chwili opuścił głowę, kręcąc nią na boki i kryjąc rozbawiony uśmiech za przesunięciem dłoni po twarzy. Niemniej bez słowa sprzeciwu kontynuował pracę, dokańczając szczegółowy portret Blacka.
- Dodatki bywają jednymi z bardziej potrzebnych elementów. Bywa, że są stałym elementem ubioru, więc pomagają w rozpoznaniu - kilka kolejnych pociągnięć grafitu towarzyszyło wypowiadanym słowom. Podpisał jeszcze portret, dodając dzisiejszą datę. Kartka została oderwana od reszty podobnie jak poprzednia, by zaraz zostać przesuniętą na drugi koniec stołu. Dźwiękowi przesuwanego papieru towarzyszył zgrzyt otwieranych drzwi, w których pojawił się nikt inny jak — już sławetny — Martin.
- Ej dzieciaku, zabierz podopiecznego do psiarni, Lily na pewno ładnie was przywita - z lekka żółte zęby starszego mężczyzny zabłysły w szerokim uśmiechu. Propozycja była najzwyklejszą w świecie prowokacją, bo wszyscy na Komendzie wiedzieli, że Morningstar wszedłby do wspomnianego pomieszczenia dopiero nieprzytomny i pod wpływem mocnych narkotyków. Choć w takim zestawieniu nie było mowy o wchodzeniu...
- Spierdalaj - krótka, rzeczowa odpowiedź, przy której końcu nie mógł powstrzymać warkliwej nuty.
- No daj spokój. Panicz Black na pewno jest zainteresowany - i tu spojrzenie Martina typu "wesprzyj mnie" padło na Mercury'ego.
Spiskują, Sketch. Spiskują, spiskują, SPISKUJĄ.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach