▲▼
Pod posiadłość zajechał... karawan. Wysiadło z niego czterech mężczyzn ubranych w garnitury – obeszli wóz, wyjęli z niego nie mniej nie więcej tylko prawdziwą, drewnianą trumnę ze srebrnymi uchwytami i wolno, dostojnie przenieśli ją do sali balowej, stawiając ostrożnie na podłodze przy wejściu. Wtedy do grupy dołączyła pulchna kobieta ubrania w czarno–czerwoną gotycką suknię, odczekała chwilę zza koronki przysłaniającej jej twarz wodząc uważnym spojrzeniem po zebranych, a gdy uznała, że skupiła na sobie wystarczająco dużo uwagi, wskazała na trumnę.
– Przed państwem hrabia Logan von Arsonveth – zapowiedziała, po czym ostrożnym, ale zdecydowanym ruchem podniosła wieko. Podała dłoń swemu panu, a on chwycił ją pewnie i wstał, wychodząc z trumny. Wydawało się, że na razie nie dostrzega zgromadzonych gości, oglądając samą salę balową, podziwiając świece, nietoperze i resztę niecodziennego wystroju. Czterej pomocnicy jak na umówiony znak ponownie chwycili i wynieśli trumnę. Przedstawienie skończone.
O, nie! Dla Francisa... a raczej Logana dopiero się zaczęło. Stresował się cholernie i szczerze zaczął żałować, że się zgodził brać w tym udział... Ba! Że zgodził się być punktem głównym atrakcji. Rozumiał – Monika szyjąca kostiumy do teatrów była przyzwyczajona do obcowania z aktorami lepszymi i gorszymi, ale teraz chyba przeceniła jego umiejętności. Szlag by ją, włącznie z jej darem przekonywania!
Z drugiej strony Frank zauważył, że – jak na razie – chyba nikt go nie poznał, a to dobrze wróżyło. Poza tym trzeba było przyznać, że jego przyjaciółka sprytnie wszystko obmyśliła, począwszy od wynajęcia karawanu i trumny, na uszyciu genialnego stroju kończąc. A strój? Właśnie! Nawet przewodniczący sabatu szatańskich czarowników pod wezwaniem Czarnej Rzepy mógł mu pozazdrościć mroku i klasy: do przebrania zaliczały się czarne pantofle na lekkim obcasie oraz równie czarne spodnie z gładkiego, matowego materiału. Koszulę miał białą, z falbanami przy mankietach, ale elementem, który najbardziej przyciągał uwagę była ciemnoszara, dwurzędowa kamizelka z tkaniny przypominającej altembas haftowany srebrną nicią w ornamentalne wzory. Skąd ona wytrzasnęła taki materiał? Dobre pytanie, ale jeszcze lepsze to: skąd brała pomysły!? Na przykład kołnierz kamizelki podzieliła na dwie części: przednią, przypominającą stójkę, oraz tylną, wysoką, usztywnioną paroma cienkimi paskami skóry, sięgającą aż do połowy policzka pana Arsonvetha. Jakby to nie wystarczyło, szyję i twarz owinęła mu szalikiem z cienkiego jedwabiu w kolorze écru aż pod sam nos. Cholera, nie mógł skorzystać z darmowego alkoholu, ale jeśli taka była cena na pozostanie nierozpoznanym, był w stanie na to przystać.
Monika pomyślała o najdrobniejszych szczegółach: dobrała mężczyźnie cienkie, wygodne rękawiczki, pokolorowała włosy na ciemny szary i zaczesała gładko do tyłu, a nawet namówiła go na założenie intensywnie czerwonych soczewek fluoryzujących w ciemności – ot tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że stoi przed nim prawdziwy krwiopijca z krwi i kości. Dopełnieniem całości była czarna, długa peleryna z głębokim kapturem, którą właśnie narzuciła mu na ramiona.
– Jak się czujesz, hrabio? – wyszeptała, gdy odeszli gdzieś na bok sali, w bardziej kameralne miejsce.
– Nadal sądzę, że jako wampir, powinienem seplenić – odpowiedział hrabia Logan, ukradkiem posyłając swojejofierze damie rozbawione spojrzenie.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Pon Paź 31, 2016 9:30 pm
Pon Paź 31, 2016 9:30 pm
W posiadłości Cartierów na potrzeby balów bądź drobniejszych bankietów wyznaczono całe zachodnie skrzydło w rezydencji. Oprócz głównej sali balowej znajdują się w nim mniejsza sala, którą gospodarze przeznaczają na salę jadalną gdzie odbywają się uroczyste kolacje, a także pomniejsze pokoje, które zaprojektowane zostały z myślą o rozrywce. W jednym znajdzie się stół bilardowy, w drugim okrągłe stoły wokół których z ożywieniem rozbija się kolejne pule w karcianych rozgrywkach, a w jeszcze innym ulubione miejsce amatorów mocniejszych trunków - bar. W jeszcze następnym natomiast można przypadkowo znaleźć się w małej sali tortur, która pojawiła się jako element charakteryzacji. Każdy pokój stanowi indywidualną całość, jednakże łatwo się po nich poruszać dzięki otwartym przejściom.
Główna sala balowa zbudowana została na planie prostokąta, zaś nad całością zamyka się przeszklona kopuła, przez którą widać w pogodne noce rozgwieżdżone niebo. Można ją podzielić na trzy części: dwie boczne strefy za kolumnami, zapewniające miejsce do obserwowania wirujących par w centralnej części pomieszczenia. Do sali dostać się można przez drzwi w zachodniej ścianie. Po przekroczeniu progu dostrzec można schody po obu stronach, prowadzące na antresole. Wzdłuż dłuższych ścian ustawione w rzędzie stoją kolumny podtrzymujące je. Z balkonów nie tylko widać całą główną część sali, ale również ogród na zewnątrz budynku.
Stoły w sali jadalnej ustawione zostały w kształt litery "C", tworząc otwarty bufet, z którego skorzystać może każdy. Dania, które zaserwowane zostały w niebanalnej formie związanej z motywem imprezy: pajęcze ciasta, dyniowe tarty, faszerowane papryki, poncz z unoszącymi się kłębami dymu, kruche palce czarownicy, barmbrack, jabłka w karmelu lub toffi oraz wiele innych potraw, w których kucharze wykazali się kreatywnością. Stoły udekorowano czarnymi obrusami, a także pomarańczowymi organzami. Podobnie jak w sali balowej, tak i tu jedynym źródłem światła są świece na licznych kinkietach i świecznikach.
Cała sala balowa przeszła przemianę. Nowoczesność zastąpiona została na rzecz wystylizowanych średniowiecznych dodatków, jak surowe bloki kamienne, w taki sposób by przypominała zamkowe lochy. Wszystko zostało odpowiednio przemalowane, a na ścianach pojawiły się nawet realistycznie wyglądające pęknięcia.
Na potrzeby organizowanej zabawy halloweenowej wszystkie pomieszczenia przyozdobione zostały licznymi ciemnymi płótnami w rogach pomieszczeń, sztucznymi pajęczynami, które nawet zostały zawieszone w samych drzwiach w sali balowej, jako rodzaj kotary. Elektryczne kinkiety zastąpione zostały przez tradycyjne świece, dyniowe lampiony zawieszono pod balkonami, a także poustawiano na każdym stopniu prowadzącym na antresole. Pod przeszklonym sufitem pojawiła się chmara papierowych nietoperzy. W ciemnych kątach błyszczą czerwone ślepia, małych gryzoni. Po ścianach przebiegają włochate, czarne pająki, które niekoniecznie są atrapami. Wejście na północną antresolę zostało zamknięte, ponieważ to właśnie tam rozstawili się ze sprzętem muzycy. Dostęp tam mają jedynie gospodarze i ich specjalni goście.
Wschodnia ściana stanowi troje przeszklonych drzwi prowadzących na taras, który dalej otwiera się na ogród. Na środku tarasu znajduje się ogromny kocioł, a wokół niego krzątają się trzy wiedźmy. Aktorki wynajęte specjalnie na dzisiejszą okazję. Służba również dostała polecenie przebrania się z powodu balu, a rozpoznać ich można jedynie po tacach z ponczem, który roznoszą wśród tłumów. Kawałek dalej, widać tajemnicze zielone światło i kłęby mgły unoszące się nad nim. Jeśli podejść bliżej oczom ukaże się basen wypełniony glutowatą substancją o fosforyzującym zielonkawym kolorze i człekokształtne kształty, zanurzone w niej.
Część ogrodu między tarasem a basenem została przekształcona w cmentarz. Jego granice wyznaczono niskim ogrodzeniem wykonanym z rdzewiejącego metalu o ostro zakończonych grotach. Po przeciwległych krańcach znajdują się bramy, których zawiasy straszą swym przejmującym skrzypieniem. Na samym środku placu postawiono rzeźbę anioła wykonanego z marmuru, wspartego na mieczu. Dookoła posągu z ziemi wyrastają pokryte mchem kamienne nagrobki, na niektórych z nich napisy zatarł czas. Im dalej w głąb ogrodu, tym starsze wydają się groby. Na samym końcu znajduje się rodzinna krypta. Przy niektórych grobach stoją zapalone znicze, które są jedynymi źródłami światła. Zarówno w północnej, jak i południowej części terenów rezydencji rośnie las. Technicy postarali się, by delikatna, niezbyt gruba warstwa mgły unosiła się nad ziemią, dlatego warto patrzeć gdzie stawia się nogę, ponieważ można stanąć na czyjejś mogile.
Jest to bal przebierańców, więc nie może zabraknąć konkursu na najlepszy strój. Wszystkie osoby chętne, by wziąć udział muszą jedynie w pierwszym swoim poście, na jego początku, bądź końcu wyraźnie zaznaczając go, dać opis swojego kostiumu. Będzie to jednocześnie zgłoszenie do wzięcia udziału w konkursie. Wybierzemy trzy najbardziej kreatywne i ciekawie opisane pomysły, które zostaną nagrodzone. Do konkursu przystąpić można tylko jednym kontem. Ogłoszenie wyników pojawi się w ostatnim poście zamykającym bal.
W jury znajdują się osoby, które organizowały cały bal z okazji halloween: Frey, Zero, Elisabeth.
Zasady:
1. W ciągu dwóch dni pojawi się temat "Dom Strachów", który będzie takim mini eventem. Rozgrywka toczona będzie na zasadzie Waszych odpisów i naszego posta, w którym będą opisywane poszczególne etapy Waszej wędrówki.
2. Pierwsza grupa chętnych będzie prowadzona od początku, a każda kolejna osoba chętna będzie dołączała po prostu do grupy w tym momencie rozgrywki, w którym znajdować się będzie reszta. Zgłoszenia wysyłacie na moje PW, bądź Freya.
3. Pierwsze osoby zgłaszające się wysyłają PW do 2 listopada. Reszta wedle chęci.
4. Będąc w Domu Strachów, można pisać również na Balu.
5. Od posta prowadzącego będziecie mieć 48h na odpis. Jeśli ktoś nie zdąży bez ważnego powodu, odpada.
6. Osobami prowadzącymi będą: Elisabeth oraz Frey.
7. Event potrwa do 14 listopada.
____________________________________________________________
Reszta atrakcji już wkrótce. Zapraszamy!
Główna sala balowa zbudowana została na planie prostokąta, zaś nad całością zamyka się przeszklona kopuła, przez którą widać w pogodne noce rozgwieżdżone niebo. Można ją podzielić na trzy części: dwie boczne strefy za kolumnami, zapewniające miejsce do obserwowania wirujących par w centralnej części pomieszczenia. Do sali dostać się można przez drzwi w zachodniej ścianie. Po przekroczeniu progu dostrzec można schody po obu stronach, prowadzące na antresole. Wzdłuż dłuższych ścian ustawione w rzędzie stoją kolumny podtrzymujące je. Z balkonów nie tylko widać całą główną część sali, ale również ogród na zewnątrz budynku.
Stoły w sali jadalnej ustawione zostały w kształt litery "C", tworząc otwarty bufet, z którego skorzystać może każdy. Dania, które zaserwowane zostały w niebanalnej formie związanej z motywem imprezy: pajęcze ciasta, dyniowe tarty, faszerowane papryki, poncz z unoszącymi się kłębami dymu, kruche palce czarownicy, barmbrack, jabłka w karmelu lub toffi oraz wiele innych potraw, w których kucharze wykazali się kreatywnością. Stoły udekorowano czarnymi obrusami, a także pomarańczowymi organzami. Podobnie jak w sali balowej, tak i tu jedynym źródłem światła są świece na licznych kinkietach i świecznikach.
Cała sala balowa przeszła przemianę. Nowoczesność zastąpiona została na rzecz wystylizowanych średniowiecznych dodatków, jak surowe bloki kamienne, w taki sposób by przypominała zamkowe lochy. Wszystko zostało odpowiednio przemalowane, a na ścianach pojawiły się nawet realistycznie wyglądające pęknięcia.
Na potrzeby organizowanej zabawy halloweenowej wszystkie pomieszczenia przyozdobione zostały licznymi ciemnymi płótnami w rogach pomieszczeń, sztucznymi pajęczynami, które nawet zostały zawieszone w samych drzwiach w sali balowej, jako rodzaj kotary. Elektryczne kinkiety zastąpione zostały przez tradycyjne świece, dyniowe lampiony zawieszono pod balkonami, a także poustawiano na każdym stopniu prowadzącym na antresole. Pod przeszklonym sufitem pojawiła się chmara papierowych nietoperzy. W ciemnych kątach błyszczą czerwone ślepia, małych gryzoni. Po ścianach przebiegają włochate, czarne pająki, które niekoniecznie są atrapami. Wejście na północną antresolę zostało zamknięte, ponieważ to właśnie tam rozstawili się ze sprzętem muzycy. Dostęp tam mają jedynie gospodarze i ich specjalni goście.
Wschodnia ściana stanowi troje przeszklonych drzwi prowadzących na taras, który dalej otwiera się na ogród. Na środku tarasu znajduje się ogromny kocioł, a wokół niego krzątają się trzy wiedźmy. Aktorki wynajęte specjalnie na dzisiejszą okazję. Służba również dostała polecenie przebrania się z powodu balu, a rozpoznać ich można jedynie po tacach z ponczem, który roznoszą wśród tłumów. Kawałek dalej, widać tajemnicze zielone światło i kłęby mgły unoszące się nad nim. Jeśli podejść bliżej oczom ukaże się basen wypełniony glutowatą substancją o fosforyzującym zielonkawym kolorze i człekokształtne kształty, zanurzone w niej.
Część ogrodu między tarasem a basenem została przekształcona w cmentarz. Jego granice wyznaczono niskim ogrodzeniem wykonanym z rdzewiejącego metalu o ostro zakończonych grotach. Po przeciwległych krańcach znajdują się bramy, których zawiasy straszą swym przejmującym skrzypieniem. Na samym środku placu postawiono rzeźbę anioła wykonanego z marmuru, wspartego na mieczu. Dookoła posągu z ziemi wyrastają pokryte mchem kamienne nagrobki, na niektórych z nich napisy zatarł czas. Im dalej w głąb ogrodu, tym starsze wydają się groby. Na samym końcu znajduje się rodzinna krypta. Przy niektórych grobach stoją zapalone znicze, które są jedynymi źródłami światła. Zarówno w północnej, jak i południowej części terenów rezydencji rośnie las. Technicy postarali się, by delikatna, niezbyt gruba warstwa mgły unosiła się nad ziemią, dlatego warto patrzeć gdzie stawia się nogę, ponieważ można stanąć na czyjejś mogile.
Konkurs na kostium.
Jest to bal przebierańców, więc nie może zabraknąć konkursu na najlepszy strój. Wszystkie osoby chętne, by wziąć udział muszą jedynie w pierwszym swoim poście, na jego początku, bądź końcu wyraźnie zaznaczając go, dać opis swojego kostiumu. Będzie to jednocześnie zgłoszenie do wzięcia udziału w konkursie. Wybierzemy trzy najbardziej kreatywne i ciekawie opisane pomysły, które zostaną nagrodzone. Do konkursu przystąpić można tylko jednym kontem. Ogłoszenie wyników pojawi się w ostatnim poście zamykającym bal.
W jury znajdują się osoby, które organizowały cały bal z okazji halloween: Frey, Zero, Elisabeth.
Dom Strachów.
Zasady:
1. W ciągu dwóch dni pojawi się temat "Dom Strachów", który będzie takim mini eventem. Rozgrywka toczona będzie na zasadzie Waszych odpisów i naszego posta, w którym będą opisywane poszczególne etapy Waszej wędrówki.
2. Pierwsza grupa chętnych będzie prowadzona od początku, a każda kolejna osoba chętna będzie dołączała po prostu do grupy w tym momencie rozgrywki, w którym znajdować się będzie reszta. Zgłoszenia wysyłacie na moje PW, bądź Freya.
3. Pierwsze osoby zgłaszające się wysyłają PW do 2 listopada. Reszta wedle chęci.
4. Będąc w Domu Strachów, można pisać również na Balu.
5. Od posta prowadzącego będziecie mieć 48h na odpis. Jeśli ktoś nie zdąży bez ważnego powodu, odpada.
6. Osobami prowadzącymi będą: Elisabeth oraz Frey.
7. Event potrwa do 14 listopada.
____________________________________________________________
Reszta atrakcji już wkrótce. Zapraszamy!
Børre Palmer
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Wto Lis 01, 2016 1:17 pm
Wto Lis 01, 2016 1:17 pm
Børre bardzo lubi komercyjność Halloween. To tak jak lubi komercyjność świąt i całą atmosferę przy tym, chociaż jest niewierząca. Chociaż osobiście nie lubi się przebierać w jakieś kostiumy, ponieważ nie jest to w jej życiu potrzebne. Jedyne, co ubrała na siebie, żeby chociaż jakoś wtopić się tłum, to zwykła maska balowa. Chciała wenecką, jednak byłaby niepraktyczna i musiałaby ją co chwilę ściągać, aby się napić czy zjeść.
Oczywiście, gdy weszła do miejsca całego wydarzenia, pierwsze, gdzie się skierowała, to bar. Lubi pić i szczególnie, gdy jest do tego okazja, nie stroni od alkoholu. Usiadła przy barze wśród, raptem, paru osób i podniosła dwa palce do góry. Zamówiła sobie na dobry początek sześć kamikaze. Słodkie to, nie czuć wódy i da się wypić. Podziękowała barmanowi i po kolei, zaczynając od prawej strony, zaczęła pić szoty. Gdy skończyła przystawkę zamówiła sobie drinka. Wybrała jakiegoś z karty licząc, że jest dobry. Trafiła w dziesiątkę, ponieważ był idealny. Było dużo wódki, ale w sumie nie było jej czuć.
Dziewczyna rozglądała się wokoło i powoli piła swojego drinka, delektując się nim. Czekała aż wydarzy się coś ciekawego, co ją zaciekawi i przykuje jej uwagę.
Oczywiście, gdy weszła do miejsca całego wydarzenia, pierwsze, gdzie się skierowała, to bar. Lubi pić i szczególnie, gdy jest do tego okazja, nie stroni od alkoholu. Usiadła przy barze wśród, raptem, paru osób i podniosła dwa palce do góry. Zamówiła sobie na dobry początek sześć kamikaze. Słodkie to, nie czuć wódy i da się wypić. Podziękowała barmanowi i po kolei, zaczynając od prawej strony, zaczęła pić szoty. Gdy skończyła przystawkę zamówiła sobie drinka. Wybrała jakiegoś z karty licząc, że jest dobry. Trafiła w dziesiątkę, ponieważ był idealny. Było dużo wódki, ale w sumie nie było jej czuć.
Dziewczyna rozglądała się wokoło i powoli piła swojego drinka, delektując się nim. Czekała aż wydarzy się coś ciekawego, co ją zaciekawi i przykuje jej uwagę.
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sro Lis 02, 2016 5:03 pm
Sro Lis 02, 2016 5:03 pm
- Dwa tygodnie wcześniej... |bonustekst|:
- Dwa tygodnie wcześniej...
– Widziałeś to? – Monika podsunęła Francisowi ulotkę z ogłoszeniem o balu halloweenowym i rzuciła mu jednoznaczne spojrzenie pod tytułem Mam pomysł, który wymaga twojego udziału i nie przyjmuję odmowy.
– Tak, widziałem i odpowiedź brzmi 'nie'.
– Och, chodź, pójdźmy. Szyłam kostiumy dla wampirzyc, suknie, welony, gorsety, maski, ale zawsze chciałam zrobić coś dla mężczyzny. – Obrzuciła Franka uważnym spojrzeniem i szturchnęła palcem w bok. – Byłbyś idealnym modelem!
– Daj spokój, jesteśmy za starzy! – Zaśmiał się i wygiął w bok, odsuwając od łaskoczącej go dłoni.
– Sam jesteś za stary...
– Racja. Prawda! Właśnie! To zabawa dobra dla emo, nekrofilów, napaleńców i, hm, moich uczniów. Co ja będę tam robił? Rozmawiał o gwiazdach YouTube'a i pił drink za drinkiem ciesząc się, że tata nie patrzy?
– Tak, będziesz pił, a potem zaprosisz mnie do tańca i spędzimy miło wieczór! Wiesz co... bo pomyślałem jeszcze, że moglibyśmy przy okazji zrobić taki eksperyment, że...
…i tak oto profesor Lavrentskyi dał się namówić na urządzenie eksperymentu, a nie wzięcie udziału w imprezie halloweenowej.
Pod posiadłość zajechał... karawan. Wysiadło z niego czterech mężczyzn ubranych w garnitury – obeszli wóz, wyjęli z niego nie mniej nie więcej tylko prawdziwą, drewnianą trumnę ze srebrnymi uchwytami i wolno, dostojnie przenieśli ją do sali balowej, stawiając ostrożnie na podłodze przy wejściu. Wtedy do grupy dołączyła pulchna kobieta ubrania w czarno–czerwoną gotycką suknię, odczekała chwilę zza koronki przysłaniającej jej twarz wodząc uważnym spojrzeniem po zebranych, a gdy uznała, że skupiła na sobie wystarczająco dużo uwagi, wskazała na trumnę.
– Przed państwem hrabia Logan von Arsonveth – zapowiedziała, po czym ostrożnym, ale zdecydowanym ruchem podniosła wieko. Podała dłoń swemu panu, a on chwycił ją pewnie i wstał, wychodząc z trumny. Wydawało się, że na razie nie dostrzega zgromadzonych gości, oglądając samą salę balową, podziwiając świece, nietoperze i resztę niecodziennego wystroju. Czterej pomocnicy jak na umówiony znak ponownie chwycili i wynieśli trumnę. Przedstawienie skończone.
O, nie! Dla Francisa... a raczej Logana dopiero się zaczęło. Stresował się cholernie i szczerze zaczął żałować, że się zgodził brać w tym udział... Ba! Że zgodził się być punktem głównym atrakcji. Rozumiał – Monika szyjąca kostiumy do teatrów była przyzwyczajona do obcowania z aktorami lepszymi i gorszymi, ale teraz chyba przeceniła jego umiejętności. Szlag by ją, włącznie z jej darem przekonywania!
Z drugiej strony Frank zauważył, że – jak na razie – chyba nikt go nie poznał, a to dobrze wróżyło. Poza tym trzeba było przyznać, że jego przyjaciółka sprytnie wszystko obmyśliła, począwszy od wynajęcia karawanu i trumny, na uszyciu genialnego stroju kończąc. A strój? Właśnie! Nawet przewodniczący sabatu szatańskich czarowników pod wezwaniem Czarnej Rzepy mógł mu pozazdrościć mroku i klasy: do przebrania zaliczały się czarne pantofle na lekkim obcasie oraz równie czarne spodnie z gładkiego, matowego materiału. Koszulę miał białą, z falbanami przy mankietach, ale elementem, który najbardziej przyciągał uwagę była ciemnoszara, dwurzędowa kamizelka z tkaniny przypominającej altembas haftowany srebrną nicią w ornamentalne wzory. Skąd ona wytrzasnęła taki materiał? Dobre pytanie, ale jeszcze lepsze to: skąd brała pomysły!? Na przykład kołnierz kamizelki podzieliła na dwie części: przednią, przypominającą stójkę, oraz tylną, wysoką, usztywnioną paroma cienkimi paskami skóry, sięgającą aż do połowy policzka pana Arsonvetha. Jakby to nie wystarczyło, szyję i twarz owinęła mu szalikiem z cienkiego jedwabiu w kolorze écru aż pod sam nos. Cholera, nie mógł skorzystać z darmowego alkoholu, ale jeśli taka była cena na pozostanie nierozpoznanym, był w stanie na to przystać.
Monika pomyślała o najdrobniejszych szczegółach: dobrała mężczyźnie cienkie, wygodne rękawiczki, pokolorowała włosy na ciemny szary i zaczesała gładko do tyłu, a nawet namówiła go na założenie intensywnie czerwonych soczewek fluoryzujących w ciemności – ot tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że stoi przed nim prawdziwy krwiopijca z krwi i kości. Dopełnieniem całości była czarna, długa peleryna z głębokim kapturem, którą właśnie narzuciła mu na ramiona.
– Jak się czujesz, hrabio? – wyszeptała, gdy odeszli gdzieś na bok sali, w bardziej kameralne miejsce.
– Nadal sądzę, że jako wampir, powinienem seplenić – odpowiedział hrabia Logan, ukradkiem posyłając swojej
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sro Lis 02, 2016 6:23 pm
Sro Lis 02, 2016 6:23 pm
Plusem organizowania balu w rezydencji jej rodziców była niewielka odległość, którą musiała pokonać, by dostać się na właściwe miejsce. Wedel spał spokojnie na jej łóżku, gdy sama szykowała się, spacerując po pokoju i podjadając kruche ciastka, które maczała w płynnej czekoladzie postawionej na biurku.
Rodzice byli w Londynie wraz z bratem. Wiedzieli o całej organizowanej uroczystości, pochwalali nawet ten pomysł, więc była niemalże pewna, że nie pojawią się w rezydencji nieoczekiwanie. Mogła tylko żałować jednego - braku obecności brata. Jednak cóż, nie widziała go już od dość długiego czasu, nie mieli nawet zbyt wielu okazji do rozmów. Usiadła na krześle, zniechęcona wszystkim, jak zwykle, gdy sobie o tym przypominała. Spojrzała na zegarek kątem oka i westchnęła cicho. Odwołanie wszystkiego kosztowałoby ją jeden telefon i zrobiłaby to, gdyby nie była to wspólna inicjatywa całej ich trójki. Tylko ta myśl sprawiła, że podniosła się z krzesła, podrapała psa między uszami i wyszła z sypialni, by zejść na dół do salonu, który zmienił się w profesjonalny salon wizażu.
Kilka godzin później była prawie gotowa. Makijaż pokrywał każdy cal jej twarzy, a także ramion, dekoltu i część pleców, która była odkryta. W tym miejscu tatuaż, który miała, został całkowicie zamaskowany. Obejrzała się w wysokim lustrze, oceniając efekt pracy wizażystek, dotknęła rogów, które były częścią kostiumu. Wróciła do swojej sypialni, w której ubrała długą czarną suknię, która sięgała jej aż do kostek. Założyła do tego botki na niewielkim obcasie. Usiadła na brzegu łóżka, zerkając w stronę powieszonej na manekinie peleryny i stojącego obok niego kostura. Strój Maleficent był jedynym kostiumem, na który się zgodziła. Choć nie mogła powiedzieć, że w jakimś stopniu nie cieszyło jej to przebranie. Poruszyła głową, przyzwyczajając się do ciężaru, który przeważał raz w jedną, a raz w drugą stronę. Rogi nie były bardzo ciężkie, ale nie była też do nich przyzwyczajona.
Pierwszy dzwonek do drzwi i była pewna, że pierwsi goście właśnie się zjawili. Była również pewna, że był to jeden z chłopaków - Frey, albo Zero, albo obaj na raz. Drzwi otworzyć miał im kamerdyner, ale i tak zdjęła pelerynę i zarzuciła sobie na ramiona, zapinając broszkę pod szyją. W czasie, w którym się ubierała, Wedel zeskoczył z łóżka i pobiegł na dół, by przywitać się z gościem, szczekając już po drodze. Wzięła laskę opartą o komodę i podeszła do Lokiego, który już od jakiegoś czasu przypatrywał się wszystkiemu z ciekawością ze swojej grzędy. Podsunęła mu przedramię, na które od razu wskoczył, rozkładając opierzone skrzydła. Kruk nie potrzebował zbyt wiele, by udawać tego wieczoru Diavala.
Wyszła ze swojej sypialni, zamykając staranie drzwi na klucz. Ceniła sobie swoją prywatność, która i tak miała być dziś naruszona przez tłumy ludzi w jej domu.
Zeszła po schodach i weszła do salonu, w którym sprzęty, które stały tam jeszcze godzinę temu, zniknęły zastąpione halloweenowymi ozdobami. A także całą gromadką psów, której część harcowała z Wedlem w najlepsze. Ich właściciel czekał na kanapie, przyglądając się im ze spokojem jak zawsze w takich sytuacjach, otoczony tą mniej nadpobudliwą częścią psów.
- Hej - przywitała się z Renem, podobnie jak on, nie przejmując się zwierzakami, które właśnie demolowały salon. Loki przyjrzał się temu wszystkiemu, kracząc w sprzeciwie, poruszając nerwowo skrzydłami. Pogłaskała go uspokajająco.
- Idziemy sprawdzić salę? Psami się nie martw, pan Weller się nimi zajmie. - W tej samej chwili do salonu wszedł mężczyzna, który skłonił się najpierw Lisie, potem Freyowi i zabrał ze sobą psiaki, wywabiając je smakołykami na zewnątrz rezydencji.
- Masz bardzo.. interesujący kostium - mruknęła, uśmiechając się półgębkiem, idąc w kierunku zachodniego skrzydła. Pod drzwiami stało dwóch mężczyzn, którzy otworzyli przed nimi drzwi, gdy tylko się zbliżyli. Ledwo znaleźli się w sali, a zegar wybił godzinę ósmą. Z końcem ostatniego gongu do sali napływać zaczął tłum przebranych ludzi.
Rodzice byli w Londynie wraz z bratem. Wiedzieli o całej organizowanej uroczystości, pochwalali nawet ten pomysł, więc była niemalże pewna, że nie pojawią się w rezydencji nieoczekiwanie. Mogła tylko żałować jednego - braku obecności brata. Jednak cóż, nie widziała go już od dość długiego czasu, nie mieli nawet zbyt wielu okazji do rozmów. Usiadła na krześle, zniechęcona wszystkim, jak zwykle, gdy sobie o tym przypominała. Spojrzała na zegarek kątem oka i westchnęła cicho. Odwołanie wszystkiego kosztowałoby ją jeden telefon i zrobiłaby to, gdyby nie była to wspólna inicjatywa całej ich trójki. Tylko ta myśl sprawiła, że podniosła się z krzesła, podrapała psa między uszami i wyszła z sypialni, by zejść na dół do salonu, który zmienił się w profesjonalny salon wizażu.
Kilka godzin później była prawie gotowa. Makijaż pokrywał każdy cal jej twarzy, a także ramion, dekoltu i część pleców, która była odkryta. W tym miejscu tatuaż, który miała, został całkowicie zamaskowany. Obejrzała się w wysokim lustrze, oceniając efekt pracy wizażystek, dotknęła rogów, które były częścią kostiumu. Wróciła do swojej sypialni, w której ubrała długą czarną suknię, która sięgała jej aż do kostek. Założyła do tego botki na niewielkim obcasie. Usiadła na brzegu łóżka, zerkając w stronę powieszonej na manekinie peleryny i stojącego obok niego kostura. Strój Maleficent był jedynym kostiumem, na który się zgodziła. Choć nie mogła powiedzieć, że w jakimś stopniu nie cieszyło jej to przebranie. Poruszyła głową, przyzwyczajając się do ciężaru, który przeważał raz w jedną, a raz w drugą stronę. Rogi nie były bardzo ciężkie, ale nie była też do nich przyzwyczajona.
Pierwszy dzwonek do drzwi i była pewna, że pierwsi goście właśnie się zjawili. Była również pewna, że był to jeden z chłopaków - Frey, albo Zero, albo obaj na raz. Drzwi otworzyć miał im kamerdyner, ale i tak zdjęła pelerynę i zarzuciła sobie na ramiona, zapinając broszkę pod szyją. W czasie, w którym się ubierała, Wedel zeskoczył z łóżka i pobiegł na dół, by przywitać się z gościem, szczekając już po drodze. Wzięła laskę opartą o komodę i podeszła do Lokiego, który już od jakiegoś czasu przypatrywał się wszystkiemu z ciekawością ze swojej grzędy. Podsunęła mu przedramię, na które od razu wskoczył, rozkładając opierzone skrzydła. Kruk nie potrzebował zbyt wiele, by udawać tego wieczoru Diavala.
Wyszła ze swojej sypialni, zamykając staranie drzwi na klucz. Ceniła sobie swoją prywatność, która i tak miała być dziś naruszona przez tłumy ludzi w jej domu.
Zeszła po schodach i weszła do salonu, w którym sprzęty, które stały tam jeszcze godzinę temu, zniknęły zastąpione halloweenowymi ozdobami. A także całą gromadką psów, której część harcowała z Wedlem w najlepsze. Ich właściciel czekał na kanapie, przyglądając się im ze spokojem jak zawsze w takich sytuacjach, otoczony tą mniej nadpobudliwą częścią psów.
- Hej - przywitała się z Renem, podobnie jak on, nie przejmując się zwierzakami, które właśnie demolowały salon. Loki przyjrzał się temu wszystkiemu, kracząc w sprzeciwie, poruszając nerwowo skrzydłami. Pogłaskała go uspokajająco.
- Idziemy sprawdzić salę? Psami się nie martw, pan Weller się nimi zajmie. - W tej samej chwili do salonu wszedł mężczyzna, który skłonił się najpierw Lisie, potem Freyowi i zabrał ze sobą psiaki, wywabiając je smakołykami na zewnątrz rezydencji.
- Masz bardzo.. interesujący kostium - mruknęła, uśmiechając się półgębkiem, idąc w kierunku zachodniego skrzydła. Pod drzwiami stało dwóch mężczyzn, którzy otworzyli przed nimi drzwi, gdy tylko się zbliżyli. Ledwo znaleźli się w sali, a zegar wybił godzinę ósmą. Z końcem ostatniego gongu do sali napływać zaczął tłum przebranych ludzi.
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Czw Lis 03, 2016 7:50 pm
Czw Lis 03, 2016 7:50 pm
— Więcej cienia przy ustach. I pogłęb nieco ten pod oczami. Włosy powinny bardziej odstawać na boki, nie mogą być przylizane. Upewniłaś się, że uszy nie odpadną mi nawet przy gwałtownych ruchach? — wydawał jedno polecenie po drugim, spokojnym, wręcz profesjonalnym głosem, patrząc jak jego makijażystka momentalnie rusza do pracy, wprowadzając wytknięte przez niego poprawki. Druga, do tej pory przeglądająca coś w szafie, przeszła zwinnie przed niego i przymocowała wilczy ogon na pasku pod jego t-shirtem, upewniając się, że nie jest ani za mocno, ani za lekko zapięty. Raz jeszcze sprawdziła też przypinki przy uszach, w końcu kiwając głową z aprobatą.
— Wszystko się trzyma paniczu — poinformowała go, zaraz zabierając się za układanie futra na ogonie. Stał nieruchomo z rozłożonymi rękami, pozostawiając trzeciej z kobiet zapinanie mankietów. Gdy kamerdyner otworzył w końcu drzwi, stając w progu, nawet nie drgnął wpatrując się w niego za pomocą lustra.
— Jeszcze dziesięć minut, Henry — poinformował go, gdy makijażystka zakończyła poprawki przy jego ustach. Przejrzał się raz jeszcze w lustrze. Tak, teraz upiorny uśmiech z wyrysowanymi białymi kłami wzorowanymi nieco na kocie z Cheshire wyglądał dużo lepiej niż wcześniej. Poruszył palcami, na których dorobiono blizny, sprawiające wrażenie, że były one wtórnie przyszyte i uważnie przyjrzał się przyczepionym do paznokci pazurom. Żaden nie był ułamany, trzymały się doskonale. Ponowne obrócenie się w lustrze, tym razem zostało skwitowane usatysfakcjonowanym skinięciem głową.
— Wygląda świetnie. Ostatnie elementy — ponownie rozłożył ręce, patrząc jak kobiety wsuwają na jego ramiona paski, do których przymocowano duże, czarne, smocze skrzydła. Odchodząca od nich cała reszta rzemyków, ułożona w taki sposób, by zachowały pełną stabilność, była na tyle skomplikowana, by nawet nie próbował śledzić wzrokiem całego procesu.
— Wszystko działa jak powinno? — zapytał, obracając się w stronę projektantki. Czym prędzej odsunęła pozostałe dwie kobiety, stając przez Mercurym.
— Tak, paniczu. Wszystko opiera się na kilku prostych przyciskach... — przez chwilę tłumaczyła jak co działa, pokazując jedno po drugim. Sam kopiując jej ruchy, nacisnął przycisk na swoim ramieniu, patrząc jak skrzydła rozkładają się, a poszczególne miejsca na jego skrzydłach rozbłyskają LEDową czerwienią. Nie mógł powstrzymać usatysfakcjonowanego uśmiechu. Przeszedł się przez garderobę obserwując uważnie każdy element - od ruchomych skrzydeł, poprzez poruszający się na boki ogon, aż po postukujące, czarne skórzane buty z dziesiątkiem pasków. Czarne spodnie przylegały idealnie do jego nóg, uwydatniając ich kształt, gdy jednak przyjrzało się uważniej, po ich zewnętrznych bokach przymocowano wiele drobnych kolców.
— Kurtka — ostatni element. Założenie jej było chyba najtrudniejszą częścią, biorąc pod uwagę fakt, że miał na sobie całą resztę. Mimo to po kilku minutach omijania wszystkich części i upewnienia się, że wszystko jest na sobie, ciemnozielona kurtka bez rękawów z jasnym, beżowym futrem w kapturze, dopełniła całości, pozostawiając Mercury'ego wyjątkowo zadowolonego.
— Doskonale. Jestem gotowy, Henry. Co sądzisz? — obrócił się przed swoim kamerdynerem z psotnym uśmiechem, widząc jak w jego oczach pojawia się błysk rozbawienia, pomimo niewzruszonej twarzy, pozostawiającej po sobie wrażenie, że nawet nie poczuł większego poruszenia.
— Niesamowicie efektowny strój paniczu. Samochód już czeka na podjeździe.
— Chodźmy zatem. Nie możemy pozwolić, by panienka Cartier na nas czekała — raz jeszcze poprawił rękawiczki, zerkając w lustro. Mimo, że tym razem jego naturalny kolor tęczówki był przysłonięty przez soczewki, zachował koncept heterochronii. Lewe złote oko i prawe czerwone patrzyły spod ciemnozielonych włosów, idealnie komponując się z dorobioną na twarzy siatką blizn. Wyglądał jak kompletnie inna osoba.
Obrócił się w stronę drzwi, raz jeszcze chwaląc wszystkie kobiety i opuścił rezydencję.
Przez chwilę witał wszystkich podchodzących do niego ludzi, uśmiechając się łagodnie i dziękując za wszelkie pochwały, nie zapominając by odwdzięczyć się tym samym. Rumieńce rozlewające się po policzkach dziewcząt, utwierdzały go w przekonaniu, że było to doskonałe zagranie. Wtedy też dostrzegł znajomą twarz w tłumie. Uśmiech stał się bardziej zawadiacki, gdy przeprosił swoją obecną rozmówczynię i ruszył w stronę Børre. Był pewien, że to ona. Mimo maski na twarzy, któż inny odznaczałby się podobnym, oryginalnym kolorem włosów? Skłonił się nieznacznie z dłonią na swoim sercu, nie odrywając od niej wzroku.
— Kto by pomyślał, że niemalże od razu po przybyciu trafię na panienkę Palmer — rzucił naśladując idealnie swój sposób mówienia chłopca z dobrego domu, nim w końcu zaśmiał się, zabierając drinka z jej dłoni.
— Co tam pijesz? — praktycznie od razu po zapytaniu upił łyka, smakując jej napoju. Sądząc po jego minie całkiem mu zasmakował, mimo że zaraz oddał jej własność, zerkając w stronę baru. Nadszedł czas, by się zabawić.
Wcześniej w rezydencji Blacków
— Paniczu Black, czy jest panicz gotowy do wyjścia? — donośny głos Henryka poniósł się po korytarzu, odbijając od drzwi do garderoby, idealnie zgrywając z uderzającymi w nie palcami, pozostawiającymi po sobie głuchy stukot. Mercury obrócił się kilka razy dookoła, przyglądając własnemu strojowi w lustrze. Ściągnął nieznacznie brwi, dopiero wtedy obracając nieznacznie w stronę obserwującej go kobiety.— Więcej cienia przy ustach. I pogłęb nieco ten pod oczami. Włosy powinny bardziej odstawać na boki, nie mogą być przylizane. Upewniłaś się, że uszy nie odpadną mi nawet przy gwałtownych ruchach? — wydawał jedno polecenie po drugim, spokojnym, wręcz profesjonalnym głosem, patrząc jak jego makijażystka momentalnie rusza do pracy, wprowadzając wytknięte przez niego poprawki. Druga, do tej pory przeglądająca coś w szafie, przeszła zwinnie przed niego i przymocowała wilczy ogon na pasku pod jego t-shirtem, upewniając się, że nie jest ani za mocno, ani za lekko zapięty. Raz jeszcze sprawdziła też przypinki przy uszach, w końcu kiwając głową z aprobatą.
— Wszystko się trzyma paniczu — poinformowała go, zaraz zabierając się za układanie futra na ogonie. Stał nieruchomo z rozłożonymi rękami, pozostawiając trzeciej z kobiet zapinanie mankietów. Gdy kamerdyner otworzył w końcu drzwi, stając w progu, nawet nie drgnął wpatrując się w niego za pomocą lustra.
— Jeszcze dziesięć minut, Henry — poinformował go, gdy makijażystka zakończyła poprawki przy jego ustach. Przejrzał się raz jeszcze w lustrze. Tak, teraz upiorny uśmiech z wyrysowanymi białymi kłami wzorowanymi nieco na kocie z Cheshire wyglądał dużo lepiej niż wcześniej. Poruszył palcami, na których dorobiono blizny, sprawiające wrażenie, że były one wtórnie przyszyte i uważnie przyjrzał się przyczepionym do paznokci pazurom. Żaden nie był ułamany, trzymały się doskonale. Ponowne obrócenie się w lustrze, tym razem zostało skwitowane usatysfakcjonowanym skinięciem głową.
— Wygląda świetnie. Ostatnie elementy — ponownie rozłożył ręce, patrząc jak kobiety wsuwają na jego ramiona paski, do których przymocowano duże, czarne, smocze skrzydła. Odchodząca od nich cała reszta rzemyków, ułożona w taki sposób, by zachowały pełną stabilność, była na tyle skomplikowana, by nawet nie próbował śledzić wzrokiem całego procesu.
— Wszystko działa jak powinno? — zapytał, obracając się w stronę projektantki. Czym prędzej odsunęła pozostałe dwie kobiety, stając przez Mercurym.
— Tak, paniczu. Wszystko opiera się na kilku prostych przyciskach... — przez chwilę tłumaczyła jak co działa, pokazując jedno po drugim. Sam kopiując jej ruchy, nacisnął przycisk na swoim ramieniu, patrząc jak skrzydła rozkładają się, a poszczególne miejsca na jego skrzydłach rozbłyskają LEDową czerwienią. Nie mógł powstrzymać usatysfakcjonowanego uśmiechu. Przeszedł się przez garderobę obserwując uważnie każdy element - od ruchomych skrzydeł, poprzez poruszający się na boki ogon, aż po postukujące, czarne skórzane buty z dziesiątkiem pasków. Czarne spodnie przylegały idealnie do jego nóg, uwydatniając ich kształt, gdy jednak przyjrzało się uważniej, po ich zewnętrznych bokach przymocowano wiele drobnych kolców.
— Kurtka — ostatni element. Założenie jej było chyba najtrudniejszą częścią, biorąc pod uwagę fakt, że miał na sobie całą resztę. Mimo to po kilku minutach omijania wszystkich części i upewnienia się, że wszystko jest na sobie, ciemnozielona kurtka bez rękawów z jasnym, beżowym futrem w kapturze, dopełniła całości, pozostawiając Mercury'ego wyjątkowo zadowolonego.
— Doskonale. Jestem gotowy, Henry. Co sądzisz? — obrócił się przed swoim kamerdynerem z psotnym uśmiechem, widząc jak w jego oczach pojawia się błysk rozbawienia, pomimo niewzruszonej twarzy, pozostawiającej po sobie wrażenie, że nawet nie poczuł większego poruszenia.
— Niesamowicie efektowny strój paniczu. Samochód już czeka na podjeździe.
— Chodźmy zatem. Nie możemy pozwolić, by panienka Cartier na nas czekała — raz jeszcze poprawił rękawiczki, zerkając w lustro. Mimo, że tym razem jego naturalny kolor tęczówki był przysłonięty przez soczewki, zachował koncept heterochronii. Lewe złote oko i prawe czerwone patrzyły spod ciemnozielonych włosów, idealnie komponując się z dorobioną na twarzy siatką blizn. Wyglądał jak kompletnie inna osoba.
Obrócił się w stronę drzwi, raz jeszcze chwaląc wszystkie kobiety i opuścił rezydencję.
Bal, czas obecny
Jego wejście było efektowne. Ciężko było zresztą nie zwrócić na siebie uwagi z podobnym strojem, który przykuwał wzrok zarówno samym pomysłem, jak i licznymi technologicznymi ulepszeniami, utwierdzającymi wszystkich w przekonaniu, że ten prawdopodobnie jednorazowy kostium kosztował majątek. Mercury był jednak spokojny. Mimo, że tym razem nie było obok niego Saturna, który wywinął się przed rodzicami wymówką o nauce do nadchodzącego zaliczenia i oglądaniu debaty amerykańsko-chińskiej o bezpieczeństwie narodowym, z którego zamierzał przygotować raport dla ojca, by usprawnić biznes, jaki prowadzili z Azjatami. Doskonale wiedział, że w rzeczywistości, po prostu nie lubił podobnych głośnych, efekciarskich przyjęć i chwytał się byle czego, by ich uniknąć. W przeciwieństwie do Mercury'ego.Przez chwilę witał wszystkich podchodzących do niego ludzi, uśmiechając się łagodnie i dziękując za wszelkie pochwały, nie zapominając by odwdzięczyć się tym samym. Rumieńce rozlewające się po policzkach dziewcząt, utwierdzały go w przekonaniu, że było to doskonałe zagranie. Wtedy też dostrzegł znajomą twarz w tłumie. Uśmiech stał się bardziej zawadiacki, gdy przeprosił swoją obecną rozmówczynię i ruszył w stronę Børre. Był pewien, że to ona. Mimo maski na twarzy, któż inny odznaczałby się podobnym, oryginalnym kolorem włosów? Skłonił się nieznacznie z dłonią na swoim sercu, nie odrywając od niej wzroku.
— Kto by pomyślał, że niemalże od razu po przybyciu trafię na panienkę Palmer — rzucił naśladując idealnie swój sposób mówienia chłopca z dobrego domu, nim w końcu zaśmiał się, zabierając drinka z jej dłoni.
— Co tam pijesz? — praktycznie od razu po zapytaniu upił łyka, smakując jej napoju. Sądząc po jego minie całkiem mu zasmakował, mimo że zaraz oddał jej własność, zerkając w stronę baru. Nadszedł czas, by się zabawić.
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Pią Lis 04, 2016 5:27 pm
Pią Lis 04, 2016 5:27 pm
Nastolatek sam nie wiedział, czemu to postanowił to zrobić. Chodzenie na różnorakie imprezy nie było u niego codziennością. Wręcz przeciwnie. Osoby, które go znały rzadko mogły go spotkać na jakimś przyjęciu. Nie czuł się pewnie w otoczeniu innych ludzi. Zawsze tak było. Dlaczego zdecydował się na uczestnictwo w balu Halloweenowym? Zaprzestał tego bezcelowego myślenia. W końcu obiecał komuś, że się pojawi. Nie zamierzał łamać swojej przysięgi. Niechętnie podniósł się ze swojego łóżka i udał się do salony, gdzie przygotował wszystko potrzebne do stroju. Aktualnie przebywał w domu swojej matki. Był on najzwyczajniej bliżej rezydencji Cartierów. Skoro miał się pojawić, to chciał się przynajmniej postarać przy stroju. Od jakiegoś czasu odkładał kieszonkowe, więc cena nie była problemem. Szczególnie, że nie planował on jakichś światełek i laserów w swoim ubraniu. Kurogane poświęcił 2 godziny na przygotowanie swojej charakteryzacji, by wykorzystać pełen potencjał tego co kupił.
Tym co od razu udało się zauważyć, to że nie miał on na sobie ani cząstki normalnego ubioru. Dolną partię jego ciała zakrywała kruczoczarna sierść. Butów też nie miał, ale nie oznaczało to że chodził na boso. Wykonane ze sztucznego materiału, były tylne łapy przypominające te u wilkołaka. W końcu na nim bazował swój strój. Musiał być przy nich ostrożny, bo jeśli nie miałyby dobrych proporcji, niewygoda gwarantowana. Sierść zatrzymywała się tuż pod płucami Ryu, pokrywając wszystko poniżej. Ona sama była przymocowana do obcisłej, wytrzymałej tkaniny. Od tego miejsca szła ona szlakiem do góry i owiała się naokoło szyi, jak jakiś luźno zawinięty szal. Zostawiało to u chłopaka odkryte prawie całe plecy, sporą część tułowia i całkowicie ręce. Ale na tym nie kończył się jego strój. Na internecie znalazł przepis chemiczny na wytworzenie sztucznej krwi. Trochę się pobawił i faktycznie, specyfik bardziej przypominał krew od innych. Anulowało to jego plan, użycia prawdziwej krwi. Raczej na szczęście. Umieścił na swoim odkrytym ciele parę wiarygodnych śladów krwi. Czasami nawet udało mu się sprawić, żeby ów ślad wyglądał jak blizna. Oczywiście, najbardziej postarał się przy strumieniu krwi przy kąciku ust. Niektórzy uznaliby, że przed chwilą jadł coś bardzo krwistego. Nie czuł potrzeby ukrywania swojej osoby, dlatego nic go nie powstrzymywało przed napisaniem swojego imienia na policzku. Oczywiście, krwią i z małymi strumykami. Oprócz tego miał jeszcze trzy zauważalne rzeczy. Lekkie zmienienie fryzury się nie liczyło. Pierwszą były soczewki. Powodowały one, że źrenice Ryu przypominały kocie, a twardówka była czarnego koloru. Tęczówka była nadal złota, tylko trochę jaśniejsza. Następną rzeczą były pazury. Były one po prostu wydłużone i zaokrąglone na końcówkach. Nic specjalnego, ale ulepszało efekt jaki oddawał strój. Ostatnim elementem był ogon. W spoczynku sięgał on gdzieś do połowy łydek Kurogane, więc nie był taki krótki. Na niego Ryu trochę wydał. W nieznany dla kruczowłosego sposób, odczytywał on jego emocje i odpowiednio reagował. Podobnie jak ten psa.
Będąc gotowym wyszedł z apartamentu, wynajętego przez jego matkę i udał się w stronę rezydencji. Z tego co wiedział, to bal już się zaczął. Nawet jeśli to nikt nie kazał mu przyjść punktualnie. W głębi siebie śmiał się, kiedy niektóre normalne osoby po drodze się go przestraszyły. Nie wydawało mu się, żeby jakoś przerażająco wyglądał. W sumie to nie kojarzył by coś z samego wyglądu było dla niego straszne. Nie mógł się wypowiadać. Będąc już na sali, ustał niedaleko wejścia i zaczął podziwiać dekoracje. Z tego co wiedział, to niedługo miał pojawić się osoba na którą czekał. Mógł równie dobrze pozostać na widoku. Poza tym, nie rzuciła mu się ona w oczy, więc raczej jeszcze nieprzyszła.
Tym co od razu udało się zauważyć, to że nie miał on na sobie ani cząstki normalnego ubioru. Dolną partię jego ciała zakrywała kruczoczarna sierść. Butów też nie miał, ale nie oznaczało to że chodził na boso. Wykonane ze sztucznego materiału, były tylne łapy przypominające te u wilkołaka. W końcu na nim bazował swój strój. Musiał być przy nich ostrożny, bo jeśli nie miałyby dobrych proporcji, niewygoda gwarantowana. Sierść zatrzymywała się tuż pod płucami Ryu, pokrywając wszystko poniżej. Ona sama była przymocowana do obcisłej, wytrzymałej tkaniny. Od tego miejsca szła ona szlakiem do góry i owiała się naokoło szyi, jak jakiś luźno zawinięty szal. Zostawiało to u chłopaka odkryte prawie całe plecy, sporą część tułowia i całkowicie ręce. Ale na tym nie kończył się jego strój. Na internecie znalazł przepis chemiczny na wytworzenie sztucznej krwi. Trochę się pobawił i faktycznie, specyfik bardziej przypominał krew od innych. Anulowało to jego plan, użycia prawdziwej krwi. Raczej na szczęście. Umieścił na swoim odkrytym ciele parę wiarygodnych śladów krwi. Czasami nawet udało mu się sprawić, żeby ów ślad wyglądał jak blizna. Oczywiście, najbardziej postarał się przy strumieniu krwi przy kąciku ust. Niektórzy uznaliby, że przed chwilą jadł coś bardzo krwistego. Nie czuł potrzeby ukrywania swojej osoby, dlatego nic go nie powstrzymywało przed napisaniem swojego imienia na policzku. Oczywiście, krwią i z małymi strumykami. Oprócz tego miał jeszcze trzy zauważalne rzeczy. Lekkie zmienienie fryzury się nie liczyło. Pierwszą były soczewki. Powodowały one, że źrenice Ryu przypominały kocie, a twardówka była czarnego koloru. Tęczówka była nadal złota, tylko trochę jaśniejsza. Następną rzeczą były pazury. Były one po prostu wydłużone i zaokrąglone na końcówkach. Nic specjalnego, ale ulepszało efekt jaki oddawał strój. Ostatnim elementem był ogon. W spoczynku sięgał on gdzieś do połowy łydek Kurogane, więc nie był taki krótki. Na niego Ryu trochę wydał. W nieznany dla kruczowłosego sposób, odczytywał on jego emocje i odpowiednio reagował. Podobnie jak ten psa.
Będąc gotowym wyszedł z apartamentu, wynajętego przez jego matkę i udał się w stronę rezydencji. Z tego co wiedział, to bal już się zaczął. Nawet jeśli to nikt nie kazał mu przyjść punktualnie. W głębi siebie śmiał się, kiedy niektóre normalne osoby po drodze się go przestraszyły. Nie wydawało mu się, żeby jakoś przerażająco wyglądał. W sumie to nie kojarzył by coś z samego wyglądu było dla niego straszne. Nie mógł się wypowiadać. Będąc już na sali, ustał niedaleko wejścia i zaczął podziwiać dekoracje. Z tego co wiedział, to niedługo miał pojawić się osoba na którą czekał. Mógł równie dobrze pozostać na widoku. Poza tym, nie rzuciła mu się ona w oczy, więc raczej jeszcze nieprzyszła.
Børre Palmer
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Pią Lis 04, 2016 6:06 pm
Pią Lis 04, 2016 6:06 pm
Spokój i cisza na Halloween'owej imprezie nagle zostały zachwiane. Gdy usłyszała płacz, jazgot i westchnienia wszystkich dziewic na sali, to dobrze już wiedziała kto swoim zwiewnym krokiem zbliża się w jej stronę. Nie musiała się nawet odwracać, aby wiedzieć, kto robi takie zamieszanie wśród dziewcząt każdego wieku i stanu. A gdy usłyszała głos tej osoby to była już pewna, że to właśnie on.
Uśmiechnęła się lekko ironicznie nad swoim drinkiem zanim jeszcze został jej zabrany. Jak zwykle. No jak zwykle. Jako ta starsza zawsze musiała być kozłem ofiarnym.
- Mercury! Miłości moja, serce moje! - Zaczęła jak najbardziej ironicznie, jednak potem na jej twarzy pojawił się jak najbardziej szczery uśmiech. - Dawno się nie widzieliśmy. - Gadka szmatka na początek zawsze jest dobra.
W sumie to dawno się nie widzieli. Jakoś cieszyła się, że to właśnie on, a nie kto inny. Już wiele razy umawiali się na pizzę czy jakieś większe wyjście, ale zawsze kończyło się na tym samym. Biedni zapracowani ludzie nie mają czasu.
- Jakiegoś drinka. Nie wiem, co to, ale wiem, że jest w nim na pewno wódka. - powiedziała to z lekkością, jakby była alkoholikiem. Może tak było. Czasami wyglądała na taką, co przesadza z mocniejszymi trunkami. Albo z narkotykami. Ludzie zazwyczaj obstawiają to drugie przez jej dwie wielkie podkowy pod oczami.
Zamówiła kolejkę czystej. Dwanaście razy sto. To ich na pewno postawi na nogi i może akurat zacznie się dziać coś naprawdę ciekawego. Ktoś się pobije, coś się zniszczy i tak dalej. A skoro już siedziała tutaj ze swoim byłym mężczyzną, to chciała mieć chociaż gest. Już pomijając fakt, iż wszystko jest tutaj najprawdopodobniej za darmo. W końcu organizują to same najbardziej bogate lub/też wypływowe rody w Vancouver.
- Albo dorównujesz mi kroku, albo spierdalaj. - Prosto z mostu, prosto w serce. Była znana z takich słów... Bardzo dosadnych. Miała nadzieję, że jej dobry przyjaciel nie zawiedzie jej. Plus już nie wspomni o tym, że będzie dla niej ciotą, jak nie podejmie chociażby wyzwania.
Uniosła jeden z kieliszków i popatrzyła się na niego, patrząc mu głęboko w oczy. Swoim wzrokiem nawet jakby mówiła „Nie bądź pizdą”. Teraz już tylko czekała na znak od Mercury'ego. Samemu się nie pije, bo to niekulturalne.
Uśmiechnęła się lekko ironicznie nad swoim drinkiem zanim jeszcze został jej zabrany. Jak zwykle. No jak zwykle. Jako ta starsza zawsze musiała być kozłem ofiarnym.
- Mercury! Miłości moja, serce moje! - Zaczęła jak najbardziej ironicznie, jednak potem na jej twarzy pojawił się jak najbardziej szczery uśmiech. - Dawno się nie widzieliśmy. - Gadka szmatka na początek zawsze jest dobra.
W sumie to dawno się nie widzieli. Jakoś cieszyła się, że to właśnie on, a nie kto inny. Już wiele razy umawiali się na pizzę czy jakieś większe wyjście, ale zawsze kończyło się na tym samym. Biedni zapracowani ludzie nie mają czasu.
- Jakiegoś drinka. Nie wiem, co to, ale wiem, że jest w nim na pewno wódka. - powiedziała to z lekkością, jakby była alkoholikiem. Może tak było. Czasami wyglądała na taką, co przesadza z mocniejszymi trunkami. Albo z narkotykami. Ludzie zazwyczaj obstawiają to drugie przez jej dwie wielkie podkowy pod oczami.
Zamówiła kolejkę czystej. Dwanaście razy sto. To ich na pewno postawi na nogi i może akurat zacznie się dziać coś naprawdę ciekawego. Ktoś się pobije, coś się zniszczy i tak dalej. A skoro już siedziała tutaj ze swoim byłym mężczyzną, to chciała mieć chociaż gest. Już pomijając fakt, iż wszystko jest tutaj najprawdopodobniej za darmo. W końcu organizują to same najbardziej bogate lub/też wypływowe rody w Vancouver.
- Albo dorównujesz mi kroku, albo spierdalaj. - Prosto z mostu, prosto w serce. Była znana z takich słów... Bardzo dosadnych. Miała nadzieję, że jej dobry przyjaciel nie zawiedzie jej. Plus już nie wspomni o tym, że będzie dla niej ciotą, jak nie podejmie chociażby wyzwania.
Uniosła jeden z kieliszków i popatrzyła się na niego, patrząc mu głęboko w oczy. Swoim wzrokiem nawet jakby mówiła „Nie bądź pizdą”. Teraz już tylko czekała na znak od Mercury'ego. Samemu się nie pije, bo to niekulturalne.
Zero
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Pią Lis 04, 2016 8:42 pm
Pią Lis 04, 2016 8:42 pm
Nie był miłośnikiem bankietów, niewygodnych garniturów, a już tym bardziej strojów na bale przebierańców. Im bliżej było do Halloween, tym bardziej zastanawiał się nad odpowiednią wymówką, która pozwoliłaby mu na wywinięcie się od niechcianej imprezy, nawet jeśli wcześniej – nie da się ukryć, że po dość długich namowach – zgodził się przyjść. Wtedy nie wiedział jeszcze, że stanie się jednym z kluczowych elementów całej organizacji przyjęcia, co mógłby jeszcze zatuszować, gdyby informacja nie obiła się o uszy jego matki. Elisabeth i Frey zdecydowanie wiedzieli, gdzie uderzyć, a Leslie przeklinał w duchu moment, w którym przyszło im się poznać, gdy jego rodzicielka popadła w euforię na wieść o organizowanym balu, zupełnie jakby sama miała się tam znaleźć i wykorzystać kolejną okazję do zaprezentowania się w wielkim świecie. To właśnie ona pamiętała o dzisiejszym wydarzeniu, to właśnie ona odpowiednio wcześnie zorganizowała wyspecjalizowanych charakteryzatorów – co nie było takie trudne, gdy miało się znajomości w branży filmowej – i to właśnie ona wyrwała go z łóżka, gdy pod ich drzwiami wreszcie zjawiła się cała ekipa kostiumowa, co samo w sobie przeważyło o tym, że ten dzień zapowiadał się źle.
Półprzytomny musiał obcować z masą obcych ludzi, którzy krzątali się dookoła niego, co już samo w sobie przyprawiało go o rozdrażnienie. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że to on sam już wcześniej mógł zadecydować o własnym stroju. Dzięki umiejętnościom rysunkowym był w stanie przenieść swoje wyobrażenia na kartkę, a te z kolei zostały przekazane dalej i dzisiejszego dnia miały się urzeczywistnić. Przygotowania były dość męczącym zabiegiem – nawet jeśli na co dzień potrafił o siebie zadbać, wciąż zajmowało mu to dużo mniej czasu niż osobom przewrażliwionym na punkcie swojego wyglądu albo kobietom, które koniecznie musiały się umalować. Tego dnia pobił wszystkie swoje rekordy siedzenia przed lustrem, gdzie ciężko było mu trwać w bezruchu, znosząc cudze łapska, które co jakiś czas musiały go dotknąć – czy to poprawiając upiorny makijaż, czy to układając odpowiednio włosy.
Jednak kilka godzin mordęgi zaowocowało ulgą, jakiej nigdy wcześniej nie czuł, a także strojem, który spełniał wszystkie oczekiwania. Umyślnie rozbita na pół, wilcza maska przysłoniła jego lewą stronę twarzy, podczas gdy na prawej połowie można było dopatrzeć się trzech realistycznie wyglądających ran po pazurach, które ciągnęły się od brwi, przez cudem nieuszkodzone oko i trzy czwarte policzka chłopaka, urywając się kawałek ponad żuchwą. Całość została dopełniona to nieco rozmazanymi śladami krwi od niedbałych przetarć, jak i „świeższymi” strużkami, które spływały w dół jego rany, znacząc linię szczęki i szyję, na koniec wsiąkając w materiał białego, i tak nieco brudnego i miejscami poszarpanego podkoszulka, na który narzucony został czarny, płaszcz bez rękawów, który swoją długością sięgał do kolan, z kolei głęboki, zsunięty kaptur przywodził mimowolnie kojarzył się ze znanymi większości asasynami. Jego całość była zdobiona różnymi paskami, które dodawały efektu i komponowały się ze spodniami, na których również nie brakowało podobnych pierdół, do których również dołączono specjalne pochwy na noże – prawdopodobnie te, które trzymał przy sobie były prawdziwe. Nie zapomniano też o efektownych przetarciach i zabrudzeniach, które podkreślały wizerunek kogoś, kto nie wiódł łatwego i przyjemnego życia. Nawet przygotowane na tę okazję, zdezelowane desanty miały swój udział w wywarciu ogólnego wrażenia.
Jasne kosmyki miejscami zostały pozlepiane sztuczną krwią i doprowadzone do nieładu. I na nich pojawiły się ciemniejsze akcenty, przypominające ziemisty brud. Spomiędzy burzy kosmyków wystawała para wilczych uszu, specjalnie dopasowana do koloru włosów Vessare'go, choć były one jednym z elementów, do którego długo nie mógł się przekonać. Na szczęście prezentowały się dyskretnie pośród roztrzepanych kłaków i zdążyły przejść już wszelkie testy wytrzymałości, po których nadal trzymały się na swoim miejscu.
Stojąc przed lustrem, Leslie zawiesił wzrok na dłużej na tęczówkach swoich oczu, których naturalny kolor został przysłonięty przez złote soczewki, imitujące oczy wilka. Zbyt charakterystyczna heterochromia skłoniła go do wybrania tego rozwiązania. Na dłużej przyjrzał się też sztucznym tatuażom, którymi ozdobiono jego ramiona. Były to dość proste, czarne wzory, które kojarzyły się z plemionami, a które w jakiś sposób dobrze komponowały się z resztą stroju i sprawiały, że odsłonięta skóra tam nie była pusta.
Jeszcze przed wyjściem na bal naciągnął na ręce specjalne rękawiczki, które nie krępowały jego ruchów, a które z wierzchu wydłużone zostały o zwierzęce pazury. Wydał z siebie ostatnie zrezygnowane westchnienie i wsiadłszy do samochodu, ruszył ku rezydencji Cartierów.
--------------------------------
Spodziewał się, że na balu nie zabraknie ludzi. Przekazawszy kurtkę kamerdynerowi na wejściu, ruszył w stronę sali, w której przyszykowano główną część balu. Moment, w którym przekroczył jej próg, był momentem, w którym musiał chwilę zastanowić się nad tym, co tutaj robi, nawet jeśli w obecnej chwili niewiele różnił się od reszty przebierańców na sali. Ciężko było mu jednak utożsamić się z wesoło bawiącymi się nastolatkami, przez co czuł się nieswojo. Nie dało się jednak ukryć, że spory odsetek jego samopoczucia wiązał się z tym, że przejście przez salę równało się kontaktem z dziesiątkami ciał, a – nie daj Boże – w międzyczasie ktoś mógłby spróbować go zaczepić.
Zdołał jednak zachować niezadowolenie dla siebie, przesuwając wzrokiem po sali, by odnaleźć wzrokiem powód – a właściwie dwa powody – jego obecności tutaj. Był świadomy jedynie stroju Elisabeth, ale i to znacznie ułatwiło mu wychwycenie jej w tłumie, nawet jeśli gdzieś tam udało mu się trafić na bardziej nieudolne wydanie czarownicy. I niekoniecznie tej samej czarownicy.
― Widzę, że w końcu dostałaś okazję pokazania swojego prawdziwego oblicza ― mrukliwy ton dobiegł zza pleców Cartier, kiedy Zero wreszcie zdołał przedrzeć się przez całą masę nastolatków. Nie dało się ukryć, że nadal miał jej trochę za złe wkręcenie go w tę imprezę, podczas gdy miał inne priorytety w swoim życiu.
Potarł ręką odsłonięte ramię, gdy znalazł się obok dwójki znajomych, zawieszając wzrok na Frey'u, który był chyba głównym powodem, dla którego na odsłoniętą skórę jasnowłosego na moment wstąpiła gęsia skórka.
― Ostatecznie nie umiałeś zdecydować się, czy będziesz lekarzem z Dżumy czy lodówką?
Półprzytomny musiał obcować z masą obcych ludzi, którzy krzątali się dookoła niego, co już samo w sobie przyprawiało go o rozdrażnienie. Jedynym plusem tego wszystkiego był fakt, że to on sam już wcześniej mógł zadecydować o własnym stroju. Dzięki umiejętnościom rysunkowym był w stanie przenieść swoje wyobrażenia na kartkę, a te z kolei zostały przekazane dalej i dzisiejszego dnia miały się urzeczywistnić. Przygotowania były dość męczącym zabiegiem – nawet jeśli na co dzień potrafił o siebie zadbać, wciąż zajmowało mu to dużo mniej czasu niż osobom przewrażliwionym na punkcie swojego wyglądu albo kobietom, które koniecznie musiały się umalować. Tego dnia pobił wszystkie swoje rekordy siedzenia przed lustrem, gdzie ciężko było mu trwać w bezruchu, znosząc cudze łapska, które co jakiś czas musiały go dotknąć – czy to poprawiając upiorny makijaż, czy to układając odpowiednio włosy.
Jednak kilka godzin mordęgi zaowocowało ulgą, jakiej nigdy wcześniej nie czuł, a także strojem, który spełniał wszystkie oczekiwania. Umyślnie rozbita na pół, wilcza maska przysłoniła jego lewą stronę twarzy, podczas gdy na prawej połowie można było dopatrzeć się trzech realistycznie wyglądających ran po pazurach, które ciągnęły się od brwi, przez cudem nieuszkodzone oko i trzy czwarte policzka chłopaka, urywając się kawałek ponad żuchwą. Całość została dopełniona to nieco rozmazanymi śladami krwi od niedbałych przetarć, jak i „świeższymi” strużkami, które spływały w dół jego rany, znacząc linię szczęki i szyję, na koniec wsiąkając w materiał białego, i tak nieco brudnego i miejscami poszarpanego podkoszulka, na który narzucony został czarny, płaszcz bez rękawów, który swoją długością sięgał do kolan, z kolei głęboki, zsunięty kaptur przywodził mimowolnie kojarzył się ze znanymi większości asasynami. Jego całość była zdobiona różnymi paskami, które dodawały efektu i komponowały się ze spodniami, na których również nie brakowało podobnych pierdół, do których również dołączono specjalne pochwy na noże – prawdopodobnie te, które trzymał przy sobie były prawdziwe. Nie zapomniano też o efektownych przetarciach i zabrudzeniach, które podkreślały wizerunek kogoś, kto nie wiódł łatwego i przyjemnego życia. Nawet przygotowane na tę okazję, zdezelowane desanty miały swój udział w wywarciu ogólnego wrażenia.
Jasne kosmyki miejscami zostały pozlepiane sztuczną krwią i doprowadzone do nieładu. I na nich pojawiły się ciemniejsze akcenty, przypominające ziemisty brud. Spomiędzy burzy kosmyków wystawała para wilczych uszu, specjalnie dopasowana do koloru włosów Vessare'go, choć były one jednym z elementów, do którego długo nie mógł się przekonać. Na szczęście prezentowały się dyskretnie pośród roztrzepanych kłaków i zdążyły przejść już wszelkie testy wytrzymałości, po których nadal trzymały się na swoim miejscu.
Stojąc przed lustrem, Leslie zawiesił wzrok na dłużej na tęczówkach swoich oczu, których naturalny kolor został przysłonięty przez złote soczewki, imitujące oczy wilka. Zbyt charakterystyczna heterochromia skłoniła go do wybrania tego rozwiązania. Na dłużej przyjrzał się też sztucznym tatuażom, którymi ozdobiono jego ramiona. Były to dość proste, czarne wzory, które kojarzyły się z plemionami, a które w jakiś sposób dobrze komponowały się z resztą stroju i sprawiały, że odsłonięta skóra tam nie była pusta.
Jeszcze przed wyjściem na bal naciągnął na ręce specjalne rękawiczki, które nie krępowały jego ruchów, a które z wierzchu wydłużone zostały o zwierzęce pazury. Wydał z siebie ostatnie zrezygnowane westchnienie i wsiadłszy do samochodu, ruszył ku rezydencji Cartierów.
Spodziewał się, że na balu nie zabraknie ludzi. Przekazawszy kurtkę kamerdynerowi na wejściu, ruszył w stronę sali, w której przyszykowano główną część balu. Moment, w którym przekroczył jej próg, był momentem, w którym musiał chwilę zastanowić się nad tym, co tutaj robi, nawet jeśli w obecnej chwili niewiele różnił się od reszty przebierańców na sali. Ciężko było mu jednak utożsamić się z wesoło bawiącymi się nastolatkami, przez co czuł się nieswojo. Nie dało się jednak ukryć, że spory odsetek jego samopoczucia wiązał się z tym, że przejście przez salę równało się kontaktem z dziesiątkami ciał, a – nie daj Boże – w międzyczasie ktoś mógłby spróbować go zaczepić.
Zdołał jednak zachować niezadowolenie dla siebie, przesuwając wzrokiem po sali, by odnaleźć wzrokiem powód – a właściwie dwa powody – jego obecności tutaj. Był świadomy jedynie stroju Elisabeth, ale i to znacznie ułatwiło mu wychwycenie jej w tłumie, nawet jeśli gdzieś tam udało mu się trafić na bardziej nieudolne wydanie czarownicy. I niekoniecznie tej samej czarownicy.
― Widzę, że w końcu dostałaś okazję pokazania swojego prawdziwego oblicza ― mrukliwy ton dobiegł zza pleców Cartier, kiedy Zero wreszcie zdołał przedrzeć się przez całą masę nastolatków. Nie dało się ukryć, że nadal miał jej trochę za złe wkręcenie go w tę imprezę, podczas gdy miał inne priorytety w swoim życiu.
Potarł ręką odsłonięte ramię, gdy znalazł się obok dwójki znajomych, zawieszając wzrok na Frey'u, który był chyba głównym powodem, dla którego na odsłoniętą skórę jasnowłosego na moment wstąpiła gęsia skórka.
― Ostatecznie nie umiałeś zdecydować się, czy będziesz lekarzem z Dżumy czy lodówką?
Victoria nie planowała z początku przyjść na imprezę, jednakże im dłużej wpatrywała się w zaproszenie, tym pewniejsza była, że jednak się zjawi. Co jednak ze strojem?
[Postanowiła wybrać ten, który przygotowywała od jakiegoś czasu na jakiś konwent. Aby ukryć fakt istnienia piersi, zastosowała binder, który chociaż trochę mógł ją spłaszczyć. Nałożyła biały strój, który wyglądał jakby był wyjęty ze szpitala psychiatrycznego. Z tyłu górnej części było coś w stylu pasów, a na lewej piersi widniał czerwony znak — latarnia. Strój był gdzie niegdzie pokryty brudem oraz krwią. Jednakże nie strój był tutaj najważniejszy, a raczej charakteryzacja, bo jak na razie wyglądała jak zwykła osoba, która wbiła się w szpitalny strój. Należało dobrym makijażem zmienić jej wygląd nie do poznanania. Matka Nowell postanowiła, że sprowadzi jak najlepszego charakteryzatora teatralnego, aby jej córka mogła odgrywać swoją postać. Długie włosy zostały ukryte pod specjalnym czepkiem, a brązowa barwa oczu zmieniła się pod wpływem niebieskich soczewek. Następnie nastąpił czas na makijaż. Mimo że Victoria była blada, to było za mało. Jej cera musiała być niemalże biała, a tylko gdzie niegdzie zaróżowiona. Odpowiedni podkład wraz z pudrem to załatwiły. Jej twarz, szyja oraz ręce zostały pokryte kosmetykami. Worki pod oczami były wręcz czerwone, a pod lewym było coś w stylu małej blizny. Również twarz została lekko przybrudzona sztuczną krwią. Rzęsy zostały pomalowane kilkoma warstwami białego tuszu do rzęs i delikatnie wyszczotkowane, aby się nie sklejały. Kolor brwi również został zmieniony przy pomocy kredek oraz cieni. Rysy twarzy zostały zmienione na bardziej chłopięce. Knykcie zostały zaróżowione. Było już dobrze. Jedyne co musiała poćwiczyć to chodzenie. Udawała przestraszoną. Wpatrywała się w lustro jeszcze przez chwilę, aby wszystko ocenić. Może nie była straszna, ale nie miała innego pomysłu.]
Ostatnią częścią było samo podjechanie na miejsce. Nie została podwieziona limuzyną, a karetką, która została wynajęta przez rodzinę Nowell. Kierowca również został odpowiednio opłacony. Gdy dotarli, wysiadła niepewnie i rozejrzała się. Po chwili zaczęła małymi kroczkami zmierzać do rezydencji. Co należy podkreślić, nie miała na stopach nic. Tym razem mogła okazywać swoje przerażenie, co było jej bardzo na rękę. Bo to uczucie w tej chwili u niej dominowało.
Zapomniała szczerze o tym, że będzie tyle osób. Nie wiedziała sama czego się spodziewała po imprezie, którą prowadziły jedne z najbogatszych rodzin w Kanadzie. Musiało być dużo ludzi. Przytłaczało ją to, co jednak nadawalo charakteru postaci, na którą się ucharakteryzowała. Przymknęła oczy i przenosiła ciężar nogi z jednej na drugą i czasami kręciła się wokół własnej osi. Atmosfera doszczętnie ją przytłoczyła, potrzebowała chwili na oswojenie się, dlatego też, na razie trwała w samotności, a tą gwarantowało tylko odcięcie się od świata zewnętrznego. Dlatego też wyobraźnia poszła w ruch.
[Postanowiła wybrać ten, który przygotowywała od jakiegoś czasu na jakiś konwent. Aby ukryć fakt istnienia piersi, zastosowała binder, który chociaż trochę mógł ją spłaszczyć. Nałożyła biały strój, który wyglądał jakby był wyjęty ze szpitala psychiatrycznego. Z tyłu górnej części było coś w stylu pasów, a na lewej piersi widniał czerwony znak — latarnia. Strój był gdzie niegdzie pokryty brudem oraz krwią. Jednakże nie strój był tutaj najważniejszy, a raczej charakteryzacja, bo jak na razie wyglądała jak zwykła osoba, która wbiła się w szpitalny strój. Należało dobrym makijażem zmienić jej wygląd nie do poznanania. Matka Nowell postanowiła, że sprowadzi jak najlepszego charakteryzatora teatralnego, aby jej córka mogła odgrywać swoją postać. Długie włosy zostały ukryte pod specjalnym czepkiem, a brązowa barwa oczu zmieniła się pod wpływem niebieskich soczewek. Następnie nastąpił czas na makijaż. Mimo że Victoria była blada, to było za mało. Jej cera musiała być niemalże biała, a tylko gdzie niegdzie zaróżowiona. Odpowiedni podkład wraz z pudrem to załatwiły. Jej twarz, szyja oraz ręce zostały pokryte kosmetykami. Worki pod oczami były wręcz czerwone, a pod lewym było coś w stylu małej blizny. Również twarz została lekko przybrudzona sztuczną krwią. Rzęsy zostały pomalowane kilkoma warstwami białego tuszu do rzęs i delikatnie wyszczotkowane, aby się nie sklejały. Kolor brwi również został zmieniony przy pomocy kredek oraz cieni. Rysy twarzy zostały zmienione na bardziej chłopięce. Knykcie zostały zaróżowione. Było już dobrze. Jedyne co musiała poćwiczyć to chodzenie. Udawała przestraszoną. Wpatrywała się w lustro jeszcze przez chwilę, aby wszystko ocenić. Może nie była straszna, ale nie miała innego pomysłu.]
Ostatnią częścią było samo podjechanie na miejsce. Nie została podwieziona limuzyną, a karetką, która została wynajęta przez rodzinę Nowell. Kierowca również został odpowiednio opłacony. Gdy dotarli, wysiadła niepewnie i rozejrzała się. Po chwili zaczęła małymi kroczkami zmierzać do rezydencji. Co należy podkreślić, nie miała na stopach nic. Tym razem mogła okazywać swoje przerażenie, co było jej bardzo na rękę. Bo to uczucie w tej chwili u niej dominowało.
Zapomniała szczerze o tym, że będzie tyle osób. Nie wiedziała sama czego się spodziewała po imprezie, którą prowadziły jedne z najbogatszych rodzin w Kanadzie. Musiało być dużo ludzi. Przytłaczało ją to, co jednak nadawalo charakteru postaci, na którą się ucharakteryzowała. Przymknęła oczy i przenosiła ciężar nogi z jednej na drugą i czasami kręciła się wokół własnej osi. Atmosfera doszczętnie ją przytłoczyła, potrzebowała chwili na oswojenie się, dlatego też, na razie trwała w samotności, a tą gwarantowało tylko odcięcie się od świata zewnętrznego. Dlatego też wyobraźnia poszła w ruch.
Trystian
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sob Lis 05, 2016 7:59 am
Sob Lis 05, 2016 7:59 am
THEME SONG
~Jakiś czas przed przyjęciem~
Chłopak przez długi czas wpatrywał się w ulotkę, która informowała o imprezie halloweenowej u nie byle jakich osób- samych Cartierów! Jego pierwszymi myślami były wyobrażenia wydarzenia w ich gigantycznej rezydencji. Jednak w momencie kiedy próbował sobie wyobrazić cóż Ci ludzie wymyślą za dekoracje, kogo wynajmą do ich wykonania- po prostu miał pustkę w głowie. To na pewno będzie jedna z największych, najwspanialszych balów jakie miały się wydarzyć w bieżącym roku. Nie tracąc czasu od razu zaczął myśleć nad strojem który pasowałby do jego stylu. Myślał nad jakąś postacią, którą zna. Którą umiałby dobrze zaprezentować, jak i odegrać. Wszelkie mroczne, typowo halloweenowe, straszne stwory, upiory, widma, demony kompletnie nie były w jego stylu. Nie chciał się zatracić w kostiumie i kiepsko odgrywać role. W pewnym momencie aż pojawiła się lampka nad jego głową. No oczywiście! Chat Noir! Nie dość, że kotowata postać, do tego wspaniały charakter. To będzie na pewno perfekcyjna dla niego postać. Będzie w stanie w 100% się w nią wcielić. Nie zwlekając długo zaczął wybierać numery zapisane w rodzinnej książce. Sami specjaliści w swojej dziedzinie, którzy od wielu lat współpracują z jego matką-aktorką. Na pewno będzie w stanie ich zebrać do kupy i przygotować wręcz idealne odzwierciedlenie kreskówkowej postaci.
~Późne popołudnie, data przyjęcia~
Na dzień imprezy Trystian przeniósł się do domu swoich rodziców, ze względu na wielkość i możliwość pomieszczenia specjalistów w dziedzinie makijażu, jak i fryzjerów. Sam w dzień poprzedzający wielkie wydarzenie, obejrzał całą serię w której występowała postać, w którą miał się wcielić. Wiedział, że swoim strojem nie zgarnie zbyt wielkiej publiki, chociażby ze względu na... kompletny brak jakichkolwiek przerażających elementów. Nie szkodzi. To nie jest najważniejsze. Chciał się po prostu w nim czuć jak we własnej skórze, grając charakter, który mu najbardziej odpowiadał. Czyżby jakieś zboczenie po mamusi- aktorstwo? [Chłopak ówcześnie założył jedynie, ostro zielone soczewki, które wypełniały większość oka. Idealnie ukryły jego naturalną złotą tęczówkę. Do zębów zostały doczepione sztuczne kocie kły, trochę przypominające te wampirze. Jednak jaka była różnica? W końcu te zwierzęta z pewnością można było zaliczyć do krwiożerczych. W końcu mógł się już w całości oddać specjalistom. Mieli za zadanie zrobić z jego twarzy, bajkową, nieskazitelną cerę. Wręcz niemożliwą do uzyskania bez nałożenia na siebie owych specyfików. Maska została założona dzięki mazi przypominającej klej. Sam Trystian nie był w stanie wymienić dokładnie czego używali, gdyż były to zbyt zaawansowane przyrządy, a chłopak nie znał się w najmniejszym stopniu na makijażu. Wokół oczu została użyta kredka, wraz z delikatnym eyelinerem o tym samym odcieniu co soczewki, miało to za zadanie powiększenie oczu, do linii czarnego materiału na twarzy. Ten zamysł został też zrobiony ze względu, że gdyby owa maska była zbyt blisko ślepi- ograniczałoby to znacznie jego pole widzenia. Nie czekając długo blondyn wskoczył w ubranie przygotowane przez wynajęte osoby. Strój wykonany został w całości z czarnej sztucznej skóry, jednak na tyle dobrze zrobionej, że niejeden spec byłby w stanie się pomylić odnośnie materiału. Całość była wykonana w stylu dużego kostiumu, który nie dzielił się na spodnie i kurtkę, zaś te części były połączone ze sobą. Jedynie w pasie miał wykonany z innego skrawka materiał, który wizualnie sprawiał wrażenie jakby strój był jednak stworzony z osobnej tkaniny. Nie mogło też zabraknąć dużego, złotego dzwonka przy samej szyi. "Rękawice" w kostiumie zostały usztywnione, dając efekt kocich pazurów. Na nadgarstkach występowała kolejna odseparowana część, która przypominała część zbroi. Z tyłu został starannie doszyty pasek, najpewniej rozmiaru XXL, gdyż sięgał prawie samej podłogi, a raczej sięgałby, gdyby wcześniej nie został specjalnie utwardzony, dając delikatne fale w dół. Nie zajmował też dużo miejsca, by podczas ewentualnego tańca nie zahaczać o pobliskie osoby. Podobny styl obudowania ze skóry pojawił się przy samych butach. Na nogach Trystian miał znowu pewien rodzaj obuwia, który można by było podpiąć pod "martensy" z mocnym połyskiem, cały czas tego samego koloru czerni co reszta. Na koniec do jego starannie wystylizowanych włosów, które wskazywały wszystkie możliwe kierunki świata, na niewidocznych, mocnych wsuwkach zostały przyczepione kocie uszy. Triss sam nie był w stanie stwierdzić jakiej magii oni użyli, by materiał znajdujący się na głowie był praktycznie nie do ruszenia. Jeżeli czary nie były na to odpowiedzią, to sam przebrany poddawał się w głębszych domysłach. Wszystko wydawało się być skończone, więc Stern podszedł do miejsca w domu, gdzie znajdowało się wiele luster i zaczął oceniać swój wygląd. Jego zdaniem było wszystko wspaniale, kompletnie jak postać z kreskówki! Jego uwagę szczególnie przykuły starannie wykonane wgięcia w materiale, znajdujące się w pobliżu jego obojczyków. Równie mocno z premedytacją odznaczał się suwak przejeżdżający równo przez środek jego klatki piersiowej, w dół, do samego pępka. Chłopak miał już wychodzić na imprezę, po ówczesnym podziękowaniu wszystkim za wspaniałą robotę, gdy naglę usłyszał dzwonek do domu. Nie spodziewał się gości, wyszedł na zewnątrz i zauważył dziewczynę, która po krótkim przedstawieniu się wręczyła mu krótki metalowy pręt. Na śmierć by zapomniał o broni superbohatera! Po kliknięciu na środkowy przycisk, ta wyciągała się i mierzyła mniej więcej tyle co sam chłopak.
Zerknął tylko na zegarek zawieszony w holu i szybko wybiegł, przyczepiając co dopiero otrzymaną część stroju, do tylnej zaczepki na nią. Teraz już był gotów na imprezę!] Przyjechał wynajętą limuzyną, z której już na wjeździe zaczął się zachwycać co stworzyli właściciele. Niesamowite, to było zdecydowanie za mało nacechowane słowo. Tego się nie spodziewał nawet w najbardziej kreatywnych swoich snach. A co dopiero urzeczywistnić te wizję. Aż nie mógł uwierzyć, że była grupa ludzi zdolna do takich czarów.
Wchodząc na salę główną ujrzał mnóstwo wspaniałych, przerażających strojów. A ten był czarnym kotkiem z charakterkiem. No czemu nie! Jeżeli w tym czuł się najlepiej, to jest to jak najbardziej odpowiedni kostium! I nie da sobie wmówić inaczej, nie było takiej opcji. Już od razu na wejściu starał się wczuć jak najbardziej w swoją postać, nawet chodził swoimi tanecznymi, kocimi ruchami, kręcąc delikatnie biodrami. Tak, to było to co umiał dzięki swoim zdolnościom tanecznym. A w sumie nawet mu się to podobało. Już od samego początku szukał osoby, którą mógłby zaatakować swoim towarzystwem. Nikogo nie rozpoznawał, albo po prostu nie widział zbyt dobrze. Jego wzrok padł na Victorię. To dobry test, by się zabawić i pokazać ze strony, z jakiej blondyn nigdy się nie pokazywał. Pewność siebie to była cecha Chat Noira. Więc czas na grę aktorską! Podszedł swoim krokiem do dziewczyny, zachodząc ją od tyłu i delikatnie szturchając dwa razy po ramieniu zaczął się odzywać.
- Witaj piękna. Może dotrzymać Ci towarzystwa?- Na koniec uśmiechnął się szczerze, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, wraz z przyczepionymi sztucznymi kocimi kłami. Był ciekaw reakcji dziewczyny, na swoją miłą, może niepasującą w klimaty aparycję.
~Jakiś czas przed przyjęciem~
Chłopak przez długi czas wpatrywał się w ulotkę, która informowała o imprezie halloweenowej u nie byle jakich osób- samych Cartierów! Jego pierwszymi myślami były wyobrażenia wydarzenia w ich gigantycznej rezydencji. Jednak w momencie kiedy próbował sobie wyobrazić cóż Ci ludzie wymyślą za dekoracje, kogo wynajmą do ich wykonania- po prostu miał pustkę w głowie. To na pewno będzie jedna z największych, najwspanialszych balów jakie miały się wydarzyć w bieżącym roku. Nie tracąc czasu od razu zaczął myśleć nad strojem który pasowałby do jego stylu. Myślał nad jakąś postacią, którą zna. Którą umiałby dobrze zaprezentować, jak i odegrać. Wszelkie mroczne, typowo halloweenowe, straszne stwory, upiory, widma, demony kompletnie nie były w jego stylu. Nie chciał się zatracić w kostiumie i kiepsko odgrywać role. W pewnym momencie aż pojawiła się lampka nad jego głową. No oczywiście! Chat Noir! Nie dość, że kotowata postać, do tego wspaniały charakter. To będzie na pewno perfekcyjna dla niego postać. Będzie w stanie w 100% się w nią wcielić. Nie zwlekając długo zaczął wybierać numery zapisane w rodzinnej książce. Sami specjaliści w swojej dziedzinie, którzy od wielu lat współpracują z jego matką-aktorką. Na pewno będzie w stanie ich zebrać do kupy i przygotować wręcz idealne odzwierciedlenie kreskówkowej postaci.
~Późne popołudnie, data przyjęcia~
Na dzień imprezy Trystian przeniósł się do domu swoich rodziców, ze względu na wielkość i możliwość pomieszczenia specjalistów w dziedzinie makijażu, jak i fryzjerów. Sam w dzień poprzedzający wielkie wydarzenie, obejrzał całą serię w której występowała postać, w którą miał się wcielić. Wiedział, że swoim strojem nie zgarnie zbyt wielkiej publiki, chociażby ze względu na... kompletny brak jakichkolwiek przerażających elementów. Nie szkodzi. To nie jest najważniejsze. Chciał się po prostu w nim czuć jak we własnej skórze, grając charakter, który mu najbardziej odpowiadał. Czyżby jakieś zboczenie po mamusi- aktorstwo? [Chłopak ówcześnie założył jedynie, ostro zielone soczewki, które wypełniały większość oka. Idealnie ukryły jego naturalną złotą tęczówkę. Do zębów zostały doczepione sztuczne kocie kły, trochę przypominające te wampirze. Jednak jaka była różnica? W końcu te zwierzęta z pewnością można było zaliczyć do krwiożerczych. W końcu mógł się już w całości oddać specjalistom. Mieli za zadanie zrobić z jego twarzy, bajkową, nieskazitelną cerę. Wręcz niemożliwą do uzyskania bez nałożenia na siebie owych specyfików. Maska została założona dzięki mazi przypominającej klej. Sam Trystian nie był w stanie wymienić dokładnie czego używali, gdyż były to zbyt zaawansowane przyrządy, a chłopak nie znał się w najmniejszym stopniu na makijażu. Wokół oczu została użyta kredka, wraz z delikatnym eyelinerem o tym samym odcieniu co soczewki, miało to za zadanie powiększenie oczu, do linii czarnego materiału na twarzy. Ten zamysł został też zrobiony ze względu, że gdyby owa maska była zbyt blisko ślepi- ograniczałoby to znacznie jego pole widzenia. Nie czekając długo blondyn wskoczył w ubranie przygotowane przez wynajęte osoby. Strój wykonany został w całości z czarnej sztucznej skóry, jednak na tyle dobrze zrobionej, że niejeden spec byłby w stanie się pomylić odnośnie materiału. Całość była wykonana w stylu dużego kostiumu, który nie dzielił się na spodnie i kurtkę, zaś te części były połączone ze sobą. Jedynie w pasie miał wykonany z innego skrawka materiał, który wizualnie sprawiał wrażenie jakby strój był jednak stworzony z osobnej tkaniny. Nie mogło też zabraknąć dużego, złotego dzwonka przy samej szyi. "Rękawice" w kostiumie zostały usztywnione, dając efekt kocich pazurów. Na nadgarstkach występowała kolejna odseparowana część, która przypominała część zbroi. Z tyłu został starannie doszyty pasek, najpewniej rozmiaru XXL, gdyż sięgał prawie samej podłogi, a raczej sięgałby, gdyby wcześniej nie został specjalnie utwardzony, dając delikatne fale w dół. Nie zajmował też dużo miejsca, by podczas ewentualnego tańca nie zahaczać o pobliskie osoby. Podobny styl obudowania ze skóry pojawił się przy samych butach. Na nogach Trystian miał znowu pewien rodzaj obuwia, który można by było podpiąć pod "martensy" z mocnym połyskiem, cały czas tego samego koloru czerni co reszta. Na koniec do jego starannie wystylizowanych włosów, które wskazywały wszystkie możliwe kierunki świata, na niewidocznych, mocnych wsuwkach zostały przyczepione kocie uszy. Triss sam nie był w stanie stwierdzić jakiej magii oni użyli, by materiał znajdujący się na głowie był praktycznie nie do ruszenia. Jeżeli czary nie były na to odpowiedzią, to sam przebrany poddawał się w głębszych domysłach. Wszystko wydawało się być skończone, więc Stern podszedł do miejsca w domu, gdzie znajdowało się wiele luster i zaczął oceniać swój wygląd. Jego zdaniem było wszystko wspaniale, kompletnie jak postać z kreskówki! Jego uwagę szczególnie przykuły starannie wykonane wgięcia w materiale, znajdujące się w pobliżu jego obojczyków. Równie mocno z premedytacją odznaczał się suwak przejeżdżający równo przez środek jego klatki piersiowej, w dół, do samego pępka. Chłopak miał już wychodzić na imprezę, po ówczesnym podziękowaniu wszystkim za wspaniałą robotę, gdy naglę usłyszał dzwonek do domu. Nie spodziewał się gości, wyszedł na zewnątrz i zauważył dziewczynę, która po krótkim przedstawieniu się wręczyła mu krótki metalowy pręt. Na śmierć by zapomniał o broni superbohatera! Po kliknięciu na środkowy przycisk, ta wyciągała się i mierzyła mniej więcej tyle co sam chłopak.
Zerknął tylko na zegarek zawieszony w holu i szybko wybiegł, przyczepiając co dopiero otrzymaną część stroju, do tylnej zaczepki na nią. Teraz już był gotów na imprezę!] Przyjechał wynajętą limuzyną, z której już na wjeździe zaczął się zachwycać co stworzyli właściciele. Niesamowite, to było zdecydowanie za mało nacechowane słowo. Tego się nie spodziewał nawet w najbardziej kreatywnych swoich snach. A co dopiero urzeczywistnić te wizję. Aż nie mógł uwierzyć, że była grupa ludzi zdolna do takich czarów.
Wchodząc na salę główną ujrzał mnóstwo wspaniałych, przerażających strojów. A ten był czarnym kotkiem z charakterkiem. No czemu nie! Jeżeli w tym czuł się najlepiej, to jest to jak najbardziej odpowiedni kostium! I nie da sobie wmówić inaczej, nie było takiej opcji. Już od razu na wejściu starał się wczuć jak najbardziej w swoją postać, nawet chodził swoimi tanecznymi, kocimi ruchami, kręcąc delikatnie biodrami. Tak, to było to co umiał dzięki swoim zdolnościom tanecznym. A w sumie nawet mu się to podobało. Już od samego początku szukał osoby, którą mógłby zaatakować swoim towarzystwem. Nikogo nie rozpoznawał, albo po prostu nie widział zbyt dobrze. Jego wzrok padł na Victorię. To dobry test, by się zabawić i pokazać ze strony, z jakiej blondyn nigdy się nie pokazywał. Pewność siebie to była cecha Chat Noira. Więc czas na grę aktorską! Podszedł swoim krokiem do dziewczyny, zachodząc ją od tyłu i delikatnie szturchając dwa razy po ramieniu zaczął się odzywać.
- Witaj piękna. Może dotrzymać Ci towarzystwa?- Na koniec uśmiechnął się szczerze, ukazując swoje śnieżnobiałe ząbki, wraz z przyczepionymi sztucznymi kocimi kłami. Był ciekaw reakcji dziewczyny, na swoją miłą, może niepasującą w klimaty aparycję.
Plague Doctor
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sob Lis 05, 2016 3:29 pm
Sob Lis 05, 2016 3:29 pm
Zaproszenie leżało na biurku, w tym samym miejscu od tygodnia. Odkąd dostała je w eleganckiej kopercie i przeczytała raz, kawałek papieru nie zmienił swojego położenia. Bal z okazji Halloween w posiadłości rodziny Cartier był sporym wydarzeniem, o którym mówiło się nie tylko w szkole, ale i w wyższych sferach. Sam ojciec Ardy dzwonił do niej z informacją o zaproszeniu, które na nią czekało. Dziewczyna doskonale wiedziała, co to oznacza - cokolwiek by się nie działo i tak będzie musiała iść. Doktor Rovere był za oceanem, gdzie wykładał na kongresie, więc nie mógł się zjawić ani towarzyszyć córce. Białowłosa nie pierwszy raz była w takiej sytuacji, gdzie musiała sama reprezentować swoją rodzinę. Może nie obnosili się z bogactwem w Kanadzie, ale wszystko miało swoje powody. Nie zamierzali się wychylać i walczyć o oficjalną pozycję określoną numerkiem. Żyli swoim tempem, mając swoje przyzwyczajenia oraz zwyczaje. Aczkolwiek wiadomy był fakt, że liczyli się wśród innych. Arda zawsze patrzyła na ojca przez pryzmat idola; wiedziała, kim zostanie, kim się inspiruje i kto będzie jej przewodnikiem, jeżeli się zagubi. Jak na razie szło jej świetnie, a chodziły plotki, iż kiedyś przebije swojego tatę w dziedzinie psychiatrii. Ona sama nigdy nie chciała się ustosunkować do tego rodzaju informacji, twierdząc, że daleka jej droga chociażby do podobnego poziomu jak doktor Rovere. Teraz jednak liczył się fakt, iż go nie było, a białowłosa siedziała w skórzanym fotelu, spoglądając na zaproszenie. Przejechała po nim palcem, jak gdyby chcąc zamazać tekst, po czym z westchnieniem podniosła się, w dłoń łapiąc filiżankę z kawą. Był ranek, a ona doskonale wiedziała, że za chwilę zaczną się telefony oraz przyjdzie suknia, którą zamówiła kilka dni temu. Nie lubiła przebieranek. Bale maskowe traktowała z przymrużeniem oka, godząc się na elegancką maskę, acz nie ubierając do tego kocich uszu albo skórzanych skrzydeł smoka. Jej charakter daleki był od większych zabaw z charakteryzatorką tego typu. Wiedziała jednak, iż wypada chociaż się postarać w jakiś sposób, acz wszystko było zrobione w jej stylu. Nie miała zgadzać się na księżniczki, wiedźmy, koty na dwóch łapach czy chodzące trupy. Czułaby się w tym źle, co tylko zniszczyłoby jej humor, a tego lepiej było unikać, bo ani bal nie byłby przyjemności ani ona nie byłaby w stanie wytrzymać z ilością ludzi na sali.
Odstawiła filiżankę na blacie, gdy rozległ się dzwonek domofonu. Krawcowa przywiozła suknię. Otworzyła jej bramę wjazdową, jak i same drzwi, a kilka minut później elegancka, starsza kobieta weszła z pomocnicą, niosąc strój Ardy, ukryty jeszcze w ochraniaczu.
- Dzień dobry panienko Rovere. - przywitała się ciepło krawcowa, oczekując informacji, gdzie zawiesić ubranie. Arda skinęła jej głową, machając dłonią w kierunku sypialni. Tam ułożono suknię na łóżko, a dziewczyna przyjrzała się jej krytycznym spojrzeniem. No, nie było to coś, co można było nosić na co dzień, mimo wszystko nie było aż nadto fikuśne, by czuła się jak fircyk w stroju błazna. Po krótkiej rozmowie z kobietą zapłaciła jej resztę sumy za strój, a gdy te wyszły, Rovere poszła się przygotować.
Kilka godzin później ubrała suknię, a fryzjerka i wizażystka pomogły jej uporać się z zamkami. Poprawiła ją przy biuście i ramionach, widząc swoje odbicie w lustrze. Trzeba było przyznać, że materiał był bardzo wygodny i miękki, dzięki czemu nie czuła się jak w zbroi. Fryzjerka zabrała się za jej długie, srebrne włosy, modelując je. Część włosów związała ze sobą, mimo wszystko większość zostawiając rozpuszczoną i prostą. Czas wyjścia się zbliżał, więc Arda ubrała buty, doczepiła ozdobną opaskę na włosy, a by dopełnić wszystko - założyła maskę sowy śnieżnej. Jasnobłękitne oczy spoglądały teraz na całość z obojętnością, chociaż była zadowolona z efektu. Bez przesytu, bez wygłupów - ot, jej wersja Królowej śniegu. Nie musiała bawić się w soczewki i peruki. Chwyciła kopertówkę oraz pelerynę, którą narzuciła na ramiona, po czym opuściła apartamentowiec wraz z pomocnicami. Pożegnała się z nimi przy bramie, gdzie wsiadła do samochodu, a jej kierowca doskonale wiedział, gdzie się udać. Arda podczas podróży załatwiła co miała przez telefon, żeby nie martwić się tym podczas balu, po czym wyciszyła dźwięki w komórce. Poprawiła jeszcze na palcu pierścionek, po czym zgrabnie zsunęła się z siedzenia. Zostawiła wierzchnie odzienie kamerdynerowi i weszła do salonu, który robił wrażenie. Tak samo, jak robił wrażenie tłum ludzi, który przeplatał się kolorami i kakofonią dźwięków. Arda zatrzymała się, taksując zgromadzenie zimnym spojrzeniem spod maski, po czym wmieszała się w ludzi, niekoniecznie jednak szukając towarzystwa. Ciężko było odnaleźć kogokolwiek w gromadzie przebrań różnego rodzaju. Koniec końców dotarła bliżej stołów uginających sobie od potraw, acz nie ruszyła niczego. Tutaj było po prostu więcej miejsce, gdzie mogła odetchnąć, nie ocierając się o kolejne boskie stworzenie na parkiecie. Poza tym, mogła rozejrzeć się, czy a nuż nie znajdzie kogoś znajomego.
Odstawiła filiżankę na blacie, gdy rozległ się dzwonek domofonu. Krawcowa przywiozła suknię. Otworzyła jej bramę wjazdową, jak i same drzwi, a kilka minut później elegancka, starsza kobieta weszła z pomocnicą, niosąc strój Ardy, ukryty jeszcze w ochraniaczu.
- Dzień dobry panienko Rovere. - przywitała się ciepło krawcowa, oczekując informacji, gdzie zawiesić ubranie. Arda skinęła jej głową, machając dłonią w kierunku sypialni. Tam ułożono suknię na łóżko, a dziewczyna przyjrzała się jej krytycznym spojrzeniem. No, nie było to coś, co można było nosić na co dzień, mimo wszystko nie było aż nadto fikuśne, by czuła się jak fircyk w stroju błazna. Po krótkiej rozmowie z kobietą zapłaciła jej resztę sumy za strój, a gdy te wyszły, Rovere poszła się przygotować.
Kilka godzin później ubrała suknię, a fryzjerka i wizażystka pomogły jej uporać się z zamkami. Poprawiła ją przy biuście i ramionach, widząc swoje odbicie w lustrze. Trzeba było przyznać, że materiał był bardzo wygodny i miękki, dzięki czemu nie czuła się jak w zbroi. Fryzjerka zabrała się za jej długie, srebrne włosy, modelując je. Część włosów związała ze sobą, mimo wszystko większość zostawiając rozpuszczoną i prostą. Czas wyjścia się zbliżał, więc Arda ubrała buty, doczepiła ozdobną opaskę na włosy, a by dopełnić wszystko - założyła maskę sowy śnieżnej. Jasnobłękitne oczy spoglądały teraz na całość z obojętnością, chociaż była zadowolona z efektu. Bez przesytu, bez wygłupów - ot, jej wersja Królowej śniegu. Nie musiała bawić się w soczewki i peruki. Chwyciła kopertówkę oraz pelerynę, którą narzuciła na ramiona, po czym opuściła apartamentowiec wraz z pomocnicami. Pożegnała się z nimi przy bramie, gdzie wsiadła do samochodu, a jej kierowca doskonale wiedział, gdzie się udać. Arda podczas podróży załatwiła co miała przez telefon, żeby nie martwić się tym podczas balu, po czym wyciszyła dźwięki w komórce. Poprawiła jeszcze na palcu pierścionek, po czym zgrabnie zsunęła się z siedzenia. Zostawiła wierzchnie odzienie kamerdynerowi i weszła do salonu, który robił wrażenie. Tak samo, jak robił wrażenie tłum ludzi, który przeplatał się kolorami i kakofonią dźwięków. Arda zatrzymała się, taksując zgromadzenie zimnym spojrzeniem spod maski, po czym wmieszała się w ludzi, niekoniecznie jednak szukając towarzystwa. Ciężko było odnaleźć kogokolwiek w gromadzie przebrań różnego rodzaju. Koniec końców dotarła bliżej stołów uginających sobie od potraw, acz nie ruszyła niczego. Tutaj było po prostu więcej miejsce, gdzie mogła odetchnąć, nie ocierając się o kolejne boskie stworzenie na parkiecie. Poza tym, mogła rozejrzeć się, czy a nuż nie znajdzie kogoś znajomego.
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sob Lis 05, 2016 6:37 pm
Sob Lis 05, 2016 6:37 pm
Bal zbliżał się wielkimi krokami, a jedyne co Frey miał w zanadrzu, to pomysł i brak talentu. Dlatego właśnie podjął ryzykowną próbę, idąc do gabinetu ojca, by poprosić go o pomoc. Początkowo starszy Clawerich nawet nie chciał słyszeć o imprezie, bo "ostatnio i tak za dużo na nie chodzisz", ale po usłyszeniu, że jest jednym z organizatorów, przy czym pozostała dwójka to dwa dobrze poukładane dzieciaki, które mężczyzna lubił, zgodził się pomóc synowi. Orion mógł jedynie słownie przedstawić mu swój pomysł i ewentualnie poprawiać, gdy ten przenosił wszystko na papier. Odpowiedni ludzie zostali od razu zatrudnieni i przyjechali do rezydencji zaraz po wykonaniu wszystkich elementów. Żaden makijaż nie był mu potrzebny, więc pozostało jedynie ubrać całość. Absolutnie wszystko w czerni, poza jednym elementem.
Wpierw spodnie. Z dżinsowego materiału, przylegające do ciała. Przybrudzony i poprzecierany materiał nadawał im starości, by wyglądały jak stare i znoszone. Nogawki wciśnięte w mocno zawiązane desanty, które dla efektu zostały przybrudzone prochem, oraz zaschniętą substancją w ciemnym kolorze. Górna część ciała została obwinięta rozmaitymi materiałami, wliczając w to bandaże, przez które lekko wystawały żebra. Na wszystko narzucony długi płaszcz zapinany od przodu guzikami, sięgający do samych kostek. Rękawy poszarpane na końcach, znacznie dłuższe od rąk. Płaszcz również zabrudzony prochem, przyozdobiony przetarciami, dziurami, oraz ciemnymi plamami sztucznej krwi, dla lepszego efektu. Nieodłącznym elementem stał się również szeroki kaptur, który nie miał najmniejszego prawa zsunąć się z głowy. Blond włosy zostały skryte pod dodatkowym materiałem, coby nie psuć całego wizerunku. Najistotniejszą rzeczą oraz jedyną, która w innym kolorze, była maska w kształcie ptasiego dzioba. Wykonany z czegoś, co zadziwiająco przypominało kość, może nawet nią było. Przecinało go długie pęknięcie, nie zabrakło również potrzebnych przybrudzeń oraz wgnieceń. Maska całkowicie zasłaniała twarz, posiadając wbudowane dwa ciemne szkła, by Reitz mógł cokolwiek widzieć. Cały strój, mimo iż wydawał się nadawać ciału większą temperaturę, to wręcz przeciwnie — bił od niego chłód, dotykający również osób naokoło. Chłopak nie pytał, jak uzyskali ten efekt, ważne, że nie było mu gorąco. Dziób został wykonany w taki sposób, by wszelakie wypływające dźwięki były dobrze słyszane, jakby wcale nie blokowała ich kostna przeszkoda w postaci maski. Mógł więc spokojnie wsiąść w przygotowany samochód, uprzednio wykonując telefon do schroniska, by wszystko potwierdzić i zabierając własne psy.
Droga nie zajęła mu dużo. Właściwie okazała się zadziwiająco przyjemna, ale to zapewne ze względu na stadko psów szalejące po limuzynie. Orion nie mógł pohamować szerokiego uśmiechu wywołanego tym widokiem, który jednak ginął pod maską. Wysiadł z samochodu, gdy tylko otworzono mu drzwi. Każdy psów grzecznie i dumnie wyskakiwał na zewnątrz. No, poza Memphis, która jak na szczeniaka przystało, rozpoczęła swój szaleńczy bieg dookoła. Pokręcił więc tylko głową, szybko łapiąc szczeniaka na ręce, nim ten zdążyłby pognać gdzieś daleko. Wszedł do rezydencji, podziwiając cały wystrój. Trwało to jednak zaledwie kilka krótkich sekund, bo czym prędzej ulokował się na kanapie, tam postanawiając zaczekać na Elisabeth. Wszystkie psy, łącznie z Memphis która wyrwała się do zabawy, zaczęły biegać po sali, hasając dookoła.
- Niech uważa, te bestie potrafią dokopać, jeśli się ich nie pilnuje. - Ostrzegł lojalnie, skrywając ręce w przydługich rękawach. Dopiero podczas tego krótkiego spaceru pozwolił sobie na zlustrowanie wzrokiem Elisabeth oraz ocenienie jej stroju. Ni zdziwił go wybór postaci ani odrobinę. Zaśmiał się w duchu, niczego jednak nie mówią.
- A dziękuję, ojciec mi z nim pomagał. Uwierzysz, że ten staruch rozjaśnił się na wieść, z kim będę się tu szlajał? Ufa wam bardziej niż mnie. - Pozwolił sobie na ciche parsknięcie, bo nijak go to nie dziwiło. Skupiłby się na dalszej rozmowie z Elisabeth, gdyby nie pojawienie się znajomej twarzy, której widok rozciągnął usta Reitza w szerokim, uradowanym uśmiechu. Którego jednak żadne z nich nie mogło zobaczyć dzięki masce. Jedynie drobny byłsk w różnokolorowych ślepiach, przebijający się przez ciemne szkła mógł naprowadzić którekolwiek z nich na myśl o zadowoleniu Oriona.
- Ciebie też dobrze widzieć. - Odparł jedynie, przekrzywiając lekko głowę. I wcale się nie zdziwił, gdy najmniejszy ze stada jego psów wparował do pomieszczenia, w którym przebywali i od razu zechciał władować się na ręce właściciela. Czego ten szczenięciu nie bronił, podnosząc je z podłogi.
Wpierw spodnie. Z dżinsowego materiału, przylegające do ciała. Przybrudzony i poprzecierany materiał nadawał im starości, by wyglądały jak stare i znoszone. Nogawki wciśnięte w mocno zawiązane desanty, które dla efektu zostały przybrudzone prochem, oraz zaschniętą substancją w ciemnym kolorze. Górna część ciała została obwinięta rozmaitymi materiałami, wliczając w to bandaże, przez które lekko wystawały żebra. Na wszystko narzucony długi płaszcz zapinany od przodu guzikami, sięgający do samych kostek. Rękawy poszarpane na końcach, znacznie dłuższe od rąk. Płaszcz również zabrudzony prochem, przyozdobiony przetarciami, dziurami, oraz ciemnymi plamami sztucznej krwi, dla lepszego efektu. Nieodłącznym elementem stał się również szeroki kaptur, który nie miał najmniejszego prawa zsunąć się z głowy. Blond włosy zostały skryte pod dodatkowym materiałem, coby nie psuć całego wizerunku. Najistotniejszą rzeczą oraz jedyną, która w innym kolorze, była maska w kształcie ptasiego dzioba. Wykonany z czegoś, co zadziwiająco przypominało kość, może nawet nią było. Przecinało go długie pęknięcie, nie zabrakło również potrzebnych przybrudzeń oraz wgnieceń. Maska całkowicie zasłaniała twarz, posiadając wbudowane dwa ciemne szkła, by Reitz mógł cokolwiek widzieć. Cały strój, mimo iż wydawał się nadawać ciału większą temperaturę, to wręcz przeciwnie — bił od niego chłód, dotykający również osób naokoło. Chłopak nie pytał, jak uzyskali ten efekt, ważne, że nie było mu gorąco. Dziób został wykonany w taki sposób, by wszelakie wypływające dźwięki były dobrze słyszane, jakby wcale nie blokowała ich kostna przeszkoda w postaci maski. Mógł więc spokojnie wsiąść w przygotowany samochód, uprzednio wykonując telefon do schroniska, by wszystko potwierdzić i zabierając własne psy.
---
Droga nie zajęła mu dużo. Właściwie okazała się zadziwiająco przyjemna, ale to zapewne ze względu na stadko psów szalejące po limuzynie. Orion nie mógł pohamować szerokiego uśmiechu wywołanego tym widokiem, który jednak ginął pod maską. Wysiadł z samochodu, gdy tylko otworzono mu drzwi. Każdy psów grzecznie i dumnie wyskakiwał na zewnątrz. No, poza Memphis, która jak na szczeniaka przystało, rozpoczęła swój szaleńczy bieg dookoła. Pokręcił więc tylko głową, szybko łapiąc szczeniaka na ręce, nim ten zdążyłby pognać gdzieś daleko. Wszedł do rezydencji, podziwiając cały wystrój. Trwało to jednak zaledwie kilka krótkich sekund, bo czym prędzej ulokował się na kanapie, tam postanawiając zaczekać na Elisabeth. Wszystkie psy, łącznie z Memphis która wyrwała się do zabawy, zaczęły biegać po sali, hasając dookoła.
- Niech uważa, te bestie potrafią dokopać, jeśli się ich nie pilnuje. - Ostrzegł lojalnie, skrywając ręce w przydługich rękawach. Dopiero podczas tego krótkiego spaceru pozwolił sobie na zlustrowanie wzrokiem Elisabeth oraz ocenienie jej stroju. Ni zdziwił go wybór postaci ani odrobinę. Zaśmiał się w duchu, niczego jednak nie mówią.
- A dziękuję, ojciec mi z nim pomagał. Uwierzysz, że ten staruch rozjaśnił się na wieść, z kim będę się tu szlajał? Ufa wam bardziej niż mnie. - Pozwolił sobie na ciche parsknięcie, bo nijak go to nie dziwiło. Skupiłby się na dalszej rozmowie z Elisabeth, gdyby nie pojawienie się znajomej twarzy, której widok rozciągnął usta Reitza w szerokim, uradowanym uśmiechu. Którego jednak żadne z nich nie mogło zobaczyć dzięki masce. Jedynie drobny byłsk w różnokolorowych ślepiach, przebijający się przez ciemne szkła mógł naprowadzić którekolwiek z nich na myśl o zadowoleniu Oriona.
- Ciebie też dobrze widzieć. - Odparł jedynie, przekrzywiając lekko głowę. I wcale się nie zdziwił, gdy najmniejszy ze stada jego psów wparował do pomieszczenia, w którym przebywali i od razu zechciał władować się na ręce właściciela. Czego ten szczenięciu nie bronił, podnosząc je z podłogi.
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Sob Lis 05, 2016 10:53 pm
Sob Lis 05, 2016 10:53 pm
Weller był psim behawiorystą, który na co dzień zajmował się Wedlem, gdy panienka Cartier wyjeżdżała do szkoły, bądź inne spotkania najczęściej biznesowe. Nie mogła zabierać wtedy ze sobą psa, do którego swoją drogą dość mocno się przywiązała, a gdy pies pozostawał sam w rezydencji, strasznie rozrabiał. On też nie lubił, gdy Tośka zostawiała go samego, czasami nawet na cały dzień. Zatrudnienie kogoś do opieki nad nim było najlepszym rozwiązaniem. Stąd właśnie wiedziała, że opiekun poradzi sobie również ze stadkiem czworonogów Clawericha.
- Proszę się nie martwić. Ja i mój kilkuosobowy zespół zajmiemy się wszystkimi psami dzisiejszego wieczora, paniczu. - Skłonił się przed młodym Reitzem, a także Lisą i wyszedł, pozostawiając ich dwójkę samym sobie.
- Zatrudniłam kilka dodatkowych rąk pod koordynatom Wellera, biorąc pod uwagę ilość psów, która pojawiła się na terenie posiadłości - rzuciła w ramach rozwiania wszelkich wątpliwości, skąd wziąć mógł się jakikolwiek zespół do pilnowania psów.
Idąc korytarzem, podpierała się na lasce, która stukała cicho przy każdym kroku. Poprawiła skórzaną opaskę, która znajdowała się na jej szyi, co jakiś czas zerkając na idącego Rena.
- Wcale mu się nie dziwię - przyznała mało skromnie, wzruszając niedbale ramionami, co zaowocowało trzepnięciem powietrza przez skrzydła Lokiego. - Jeśli cię to pocieszy, moi rodzice byli w siódmym niebie, gdy usłyszeli, co zamierzamy zrobić. Zaczynam myśleć, że był to gwóźdź do mojej trumny - dodała jeszcze, wzdychając bezgłośnie.
- Matka Zero też była szczęśliwa. - Czy powinni byli zacząć się zastanawiać, dlaczego rodzice całej ich trójki przejawiali aż tak niezdrowy entuzjazm do całego pomysłu, podczas gdy główni inicjatorzy nie przejawiali prawie żadnego?
Rozejrzała się po sali i ludziach, którzy powoli ją zapełniali. Szmaragdowe oczy, które uzyskała dzięki założeniu soczewek, rozbłysnęły na krótko. Zatrzymał się przed nimi kelner przebrany za Jokera, który podał im kieliszki z ponczem, a potem oddalił się, by uczynić to samo z innymi gośćmi.
- O wilku mowa - powiedziała, słysząc za sobą znajomy głos. Trzymając kieliszek w ręce, obróciła głowę za siebie, spoglądając na Zero. Przyjrzała się jego strojowi, by na koniec uśmiechnąć się asymetrycznie.
- Urocze uszka - mruknęła, unosząc w górę kieliszek z napojem, kryjąc za szkłem uśmiech. Wykręcanie szyi było na dłuższą metę uciążliwe, dlatego też obróciła się całkowicie w kierunku obu chłopców.
W trakcie, gdy trójka organizatorów rozmawiała w dolnej części sali, z jednego z balkonów, zatrzeszczał mikrofon. Na scenie tuż przed rozstawionym zespołem pojawiła się postać upiornego arlekina, którego okazję zobaczyć mieli zwłaszcza fani Assasin's Creed.
- Szanowni państwo! Mam ogromną przyjemność przywitać państwa na dzisiejszej uroczystości. To wyjątkowa okazja, że możemy się dziś tu razem spotkać! Jak wiemy, dziś przypada święto Halloween i to z jego okazji został wydany ten bal. Ma on dwa cele. Pierwszym jest oczywiście dobra zabawa, drugi jest bardziej szlachetny. Mają państwo niebywałą okazję wesprzeć finansowo pobliskie schronisko dla zwierząt. Jak mogliby państwo to zrobić? Nic prostszego. Specjalnie z tego powodu zorganizowana została loteria. Wszystkie pieniądze z zakupionych losów zostaną przekazane na konto bankowe schroniska.
Ten bal nie mógłby się odbyć, gdyby nie zaangażowanie wielu osób, które pomagały go zorganizować, a przede wszystkim nie odbyłby się, gdyby nie główni pomysłodawcy, państwo Cartier, Clawerich, Vessare. Nagródźmy wszystkich brawami!
A teraz zapraszam serdecznie na poczęstunek, a następnie wspaniałą zabawę do białego rana! Czeka państwa kilka niespodzianek, w których do udziału również zapraszam - zakończył entuzjastycznie, schodząc ze sceny, odprowadziły go oklaski. Po tym krótkim oficjalnym wstępie, jaki zapewnił im prowadzący, oddał mikrofon wokaliście, który ponownie zaprosił wszystkich do zabawy. Potem była już tylko muzyka, która rozległa się w całej sali, zachęcając do wyjścia na parkiet.
W tym samym czasie grupa kelnerów i kelnerek krążyła między poszczególnymi salami. Jeden z kelnerów w stroju wilkołaka zatrzymał się przed Ardą.
- Życzy sobie pani poncz? - zapytał, przesuwając trzymaną tacę w jej kierunku z niewymuszonym uśmiechem na twarzy.
- Proszę się nie martwić. Ja i mój kilkuosobowy zespół zajmiemy się wszystkimi psami dzisiejszego wieczora, paniczu. - Skłonił się przed młodym Reitzem, a także Lisą i wyszedł, pozostawiając ich dwójkę samym sobie.
- Zatrudniłam kilka dodatkowych rąk pod koordynatom Wellera, biorąc pod uwagę ilość psów, która pojawiła się na terenie posiadłości - rzuciła w ramach rozwiania wszelkich wątpliwości, skąd wziąć mógł się jakikolwiek zespół do pilnowania psów.
Idąc korytarzem, podpierała się na lasce, która stukała cicho przy każdym kroku. Poprawiła skórzaną opaskę, która znajdowała się na jej szyi, co jakiś czas zerkając na idącego Rena.
- Wcale mu się nie dziwię - przyznała mało skromnie, wzruszając niedbale ramionami, co zaowocowało trzepnięciem powietrza przez skrzydła Lokiego. - Jeśli cię to pocieszy, moi rodzice byli w siódmym niebie, gdy usłyszeli, co zamierzamy zrobić. Zaczynam myśleć, że był to gwóźdź do mojej trumny - dodała jeszcze, wzdychając bezgłośnie.
- Matka Zero też była szczęśliwa. - Czy powinni byli zacząć się zastanawiać, dlaczego rodzice całej ich trójki przejawiali aż tak niezdrowy entuzjazm do całego pomysłu, podczas gdy główni inicjatorzy nie przejawiali prawie żadnego?
Rozejrzała się po sali i ludziach, którzy powoli ją zapełniali. Szmaragdowe oczy, które uzyskała dzięki założeniu soczewek, rozbłysnęły na krótko. Zatrzymał się przed nimi kelner przebrany za Jokera, który podał im kieliszki z ponczem, a potem oddalił się, by uczynić to samo z innymi gośćmi.
- O wilku mowa - powiedziała, słysząc za sobą znajomy głos. Trzymając kieliszek w ręce, obróciła głowę za siebie, spoglądając na Zero. Przyjrzała się jego strojowi, by na koniec uśmiechnąć się asymetrycznie.
- Urocze uszka - mruknęła, unosząc w górę kieliszek z napojem, kryjąc za szkłem uśmiech. Wykręcanie szyi było na dłuższą metę uciążliwe, dlatego też obróciła się całkowicie w kierunku obu chłopców.
W trakcie, gdy trójka organizatorów rozmawiała w dolnej części sali, z jednego z balkonów, zatrzeszczał mikrofon. Na scenie tuż przed rozstawionym zespołem pojawiła się postać upiornego arlekina, którego okazję zobaczyć mieli zwłaszcza fani Assasin's Creed.
- Szanowni państwo! Mam ogromną przyjemność przywitać państwa na dzisiejszej uroczystości. To wyjątkowa okazja, że możemy się dziś tu razem spotkać! Jak wiemy, dziś przypada święto Halloween i to z jego okazji został wydany ten bal. Ma on dwa cele. Pierwszym jest oczywiście dobra zabawa, drugi jest bardziej szlachetny. Mają państwo niebywałą okazję wesprzeć finansowo pobliskie schronisko dla zwierząt. Jak mogliby państwo to zrobić? Nic prostszego. Specjalnie z tego powodu zorganizowana została loteria. Wszystkie pieniądze z zakupionych losów zostaną przekazane na konto bankowe schroniska.
Ten bal nie mógłby się odbyć, gdyby nie zaangażowanie wielu osób, które pomagały go zorganizować, a przede wszystkim nie odbyłby się, gdyby nie główni pomysłodawcy, państwo Cartier, Clawerich, Vessare. Nagródźmy wszystkich brawami!
A teraz zapraszam serdecznie na poczęstunek, a następnie wspaniałą zabawę do białego rana! Czeka państwa kilka niespodzianek, w których do udziału również zapraszam - zakończył entuzjastycznie, schodząc ze sceny, odprowadziły go oklaski. Po tym krótkim oficjalnym wstępie, jaki zapewnił im prowadzący, oddał mikrofon wokaliście, który ponownie zaprosił wszystkich do zabawy. Potem była już tylko muzyka, która rozległa się w całej sali, zachęcając do wyjścia na parkiet.
W tym samym czasie grupa kelnerów i kelnerek krążyła między poszczególnymi salami. Jeden z kelnerów w stroju wilkołaka zatrzymał się przed Ardą.
- Życzy sobie pani poncz? - zapytał, przesuwając trzymaną tacę w jej kierunku z niewymuszonym uśmiechem na twarzy.
Zero
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Nie Lis 06, 2016 1:35 pm
Nie Lis 06, 2016 1:35 pm
„O wilku mowa.”
― Woof ― komicznie było usłyszeć to z ust kogoś, który nawet nie próbował odpowiednio zaintonować szczeknięcia. Dźwięk był suchy i nafaszerowany sarkazmem, co tylko podkreślił znużony wyraz twarzy Leslie'go. Postanowił od jednak nie komentować w żaden sposób uwagi na temat jego wilczych uszu, choć nie spodziewał się, że ktokolwiek zwróci na nie uwagę, gdy z ledwością wystawały ponad linię wzburzonych, zabrudzonych włosów chłopaka.
Mimowolnie opuścił wzrok na szczeniaka, który dostał się na salę i bezgłośnie wypuścił powietrze nosem – nie od dziś było wiadomo, co sądził o wszystkich zwierzakach w tak bliskiej odległości od siebie. Wcześniej jednak nie zwrócił większej uwagi na siedzącego na ramieniu Elisabeth kruka, którego jeszcze niecałą minutę temu miał za sztuczny, interaktywny element. Dopiero po ponownym uniesieniu wzroku na przerośnięte ptaszysko zauważył, że ten pierzasty towarzysz dziewczyny był jak najbardziej żywym elementem stroju.
― Ostatni raz daję się na to naciągnąć, skoro wcześniej nie było nawet słowa o dodatkowych atrakcjach ― rzucił, przesuwając ręką po pobrudzonym sztuczną krwią boku szyi. Dzisiejszy wieczór przewidywał wystarczająco dużo użerania się z ludźmi, a tego ze zwierzętami można było mu już darować. Było pewnym, że w razie czego ulotni się stąd jak najszybciej, ale jeszcze pewniejszy był fakt, że gdyby dowiedział się wcześniej, siedziałby w domu w swoim ulubionym pokoju i rozpieprzał wrogów w grze na konsoli.
Gestem ręki zatrzymał przechodzącego obok kelnera, zgarniając z tacy kieliszek z ponczem. Maska nieco utrudniała picie, ale specjalnie na tę okazję, odchylił ją nieznacznie, by upić łyk napoju i przenieść wzrok na scenę, z której dobiegł głos prowadzącego.
― To jaki jest plan? Będziemy tu tak stać, czy mamy biegać i zabaw-- to jest, zastraszać gości? ― spytał, choć nic nie wskazywało na to, by szczególnie palił się do robienia czegokolwiek. Niemniej jednak zaszczepiono w nim jako takie nawyki organizatorskie, które bez wątpienia miały przydać mu się w przyszłym życiu.
Tknięty jakimś nagłym impulsem, przemknął wzrokiem po sali, choć nie wyglądał na kogoś, kto szukał czegoś konkretnego, raczej dokonywał ogólnych oględzin miejsca, przyglądając się różnym, anonimowym przebierańcom.
― Woof ― komicznie było usłyszeć to z ust kogoś, który nawet nie próbował odpowiednio zaintonować szczeknięcia. Dźwięk był suchy i nafaszerowany sarkazmem, co tylko podkreślił znużony wyraz twarzy Leslie'go. Postanowił od jednak nie komentować w żaden sposób uwagi na temat jego wilczych uszu, choć nie spodziewał się, że ktokolwiek zwróci na nie uwagę, gdy z ledwością wystawały ponad linię wzburzonych, zabrudzonych włosów chłopaka.
Mimowolnie opuścił wzrok na szczeniaka, który dostał się na salę i bezgłośnie wypuścił powietrze nosem – nie od dziś było wiadomo, co sądził o wszystkich zwierzakach w tak bliskiej odległości od siebie. Wcześniej jednak nie zwrócił większej uwagi na siedzącego na ramieniu Elisabeth kruka, którego jeszcze niecałą minutę temu miał za sztuczny, interaktywny element. Dopiero po ponownym uniesieniu wzroku na przerośnięte ptaszysko zauważył, że ten pierzasty towarzysz dziewczyny był jak najbardziej żywym elementem stroju.
― Ostatni raz daję się na to naciągnąć, skoro wcześniej nie było nawet słowa o dodatkowych atrakcjach ― rzucił, przesuwając ręką po pobrudzonym sztuczną krwią boku szyi. Dzisiejszy wieczór przewidywał wystarczająco dużo użerania się z ludźmi, a tego ze zwierzętami można było mu już darować. Było pewnym, że w razie czego ulotni się stąd jak najszybciej, ale jeszcze pewniejszy był fakt, że gdyby dowiedział się wcześniej, siedziałby w domu w swoim ulubionym pokoju i rozpieprzał wrogów w grze na konsoli.
Gestem ręki zatrzymał przechodzącego obok kelnera, zgarniając z tacy kieliszek z ponczem. Maska nieco utrudniała picie, ale specjalnie na tę okazję, odchylił ją nieznacznie, by upić łyk napoju i przenieść wzrok na scenę, z której dobiegł głos prowadzącego.
― To jaki jest plan? Będziemy tu tak stać, czy mamy biegać i zabaw-- to jest, zastraszać gości? ― spytał, choć nic nie wskazywało na to, by szczególnie palił się do robienia czegokolwiek. Niemniej jednak zaszczepiono w nim jako takie nawyki organizatorskie, które bez wątpienia miały przydać mu się w przyszłym życiu.
Tknięty jakimś nagłym impulsem, przemknął wzrokiem po sali, choć nie wyglądał na kogoś, kto szukał czegoś konkretnego, raczej dokonywał ogólnych oględzin miejsca, przyglądając się różnym, anonimowym przebierańcom.
Catherine Fitzroy
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bal Przebierańców dla uczniów i mieszkańców [temat eventowy]
Nie Lis 06, 2016 3:27 pm
Nie Lis 06, 2016 3:27 pm
Na dzisiejszy bal przyszykowała sobie kostium mumii. Chociaż może kostium to zbyt wiele powiedziane. Cały strój składał się z bandaży i opasek elastycznych, które owinęła wokół swojego ciała. Kilka dni wcześniej przygotowała je, postarzając je, specjalnie używając do tego herbaty. Do tego zrobiła sobie make-up truposza na twarzy. Tam było widać kawałek kości, tam odsłonięte ścięgna. Głowę również owinęła bandażem, zasłaniając swoje krótkie ciemne włosy. Szare tęczówki przysłoniła soczewkami - czarne białka plus cytrynowo tęczówka pozbawiona źrenicy. Problem miała przy butach, ale koniec końców zdecydowała się nie zakładać żadnych. Pod warstwami materiału na stopach miała jedynie grubsze skarpetki, by nogi nie zmarzły jej tak całkowicie. Bal odbyć miał się w rezydencji, więc jeśli będzie unikać wychodzenia na zewnątrz, to wszystko powinno się udać.
Na miejsce zajechała taksówką, domyślając się, że jakiś alkohol na pewno się tam znajdzie. Wysiadła z samochodu i przeszła przez podjazd. Oddała kamerdynerowi swój płaszcz i pantofle, które miała do tej pory. Przeszła przez korytarz i dotarła do sali, w której impreza trwała już w najlepsze. Zespół był już w połowie kolejnego utworu, zatrzymała przechodzącego obok kelnera i wzięła z tacy kieliszek z ponczem. Rozejrzała się dookoła, ale przebrania znacząco utrudniły jej znalezienie kogokolwiek znajomego. Domyślała się, że część z bawiących się, to jej uczniowie, ale podejrzewała, że zaproszono również resztę nauczycieli. To właśnie któregoś z nich zamierzała znaleźć.
Przeszła pod jednym z balkonów, spoglądając w kierunku tańczących. Przyglądała się ich strojom z ciekawością, co jeden to ciekawszy.
W końcu jednak wzruszyła ramionami. Wypatrzenie kogoś znajomego było niemożliwe, więc pozostawała zabawa z nieznajomymi, która również miała swoje uroki.
- Heej, przepraszam, że tak zaczepiam, ale cudowne kostiumy. Własna robota? - zapytała, zatrzymując się obok Francisa i jego towarzyszki. Nie dało się nie zauważyć wyjątkowo spektakularnego wejścia hrabi.
Na miejsce zajechała taksówką, domyślając się, że jakiś alkohol na pewno się tam znajdzie. Wysiadła z samochodu i przeszła przez podjazd. Oddała kamerdynerowi swój płaszcz i pantofle, które miała do tej pory. Przeszła przez korytarz i dotarła do sali, w której impreza trwała już w najlepsze. Zespół był już w połowie kolejnego utworu, zatrzymała przechodzącego obok kelnera i wzięła z tacy kieliszek z ponczem. Rozejrzała się dookoła, ale przebrania znacząco utrudniły jej znalezienie kogokolwiek znajomego. Domyślała się, że część z bawiących się, to jej uczniowie, ale podejrzewała, że zaproszono również resztę nauczycieli. To właśnie któregoś z nich zamierzała znaleźć.
Przeszła pod jednym z balkonów, spoglądając w kierunku tańczących. Przyglądała się ich strojom z ciekawością, co jeden to ciekawszy.
W końcu jednak wzruszyła ramionami. Wypatrzenie kogoś znajomego było niemożliwe, więc pozostawała zabawa z nieznajomymi, która również miała swoje uroki.
- Heej, przepraszam, że tak zaczepiam, ale cudowne kostiumy. Własna robota? - zapytała, zatrzymując się obok Francisa i jego towarzyszki. Nie dało się nie zauważyć wyjątkowo spektakularnego wejścia hrabi.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach