WSTECZ | Ulice

 :: 
 :: District B

Riverdale
Riverdale
Administrator Sovereign of the Power
Ulice
Wto Paź 27, 2020 10:28 am


Ostatnio zmieniony przez RIVERDALE dnia Nie Kwi 17, 2022 6:39 pm, w całości zmieniany 4 razy
First topic message reminder :

TEREN
FOXES
Ulice
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.

Sieć ulic jest tym samym dla miasta, czym układ krwionośny dla organizmu. Otoczone licznymi ścianami budynków różnej maści. Od wielkich, szarych, szklanych biurowców, które ogromem sprawiają iż człowiek czuje się przy nich niczym mrówka. Kolorowych witryn sklepów walczących ze sobą i starających się przyciągnąć nawet najmniejsze spojrzenie błądzącego przechodnia, by ostatecznie zwabić go do siebie. Po mniejsze, jakby oderwane od tego przytłaczającego otoczenia starsze budynki, oferujące bardziej specyficzny asortyment. Nie należy również zapominać o licznych mniejszych uliczkach czających się między głównymi budynkami. Innymi słowy, każdy może znaleźć tu coś dla siebie, a fakt że obok co chwilę hałasują wszelkiego rodzaju samochody, nie daje o sobie zapomnieć, że musi to być centrum miasta. Co bardziej rozsądni mieszkańcy nie wychodzą na ulice po zmierzchu, nie chcąc przypadkiem zostać uczestnikiem burdy, której nie planowali. W końcu mało kto marzy o tym, aby to właśnie jego zwłoki znaleziono w jakiejś uliczce.
__________

Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.

Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Pon Gru 21, 2020 9:51 pm
 Stał w bezruchu, z cierpliwością w postawie i na twarzy czekając na reakcję za ciężkimi drzwiami — te wydawały się granicą pomiędzy względną tu swobodą a prawdziwym, a nie tylko pozornym, poczuciem wystawienia się na niebezpieczeństwo; miał przeczucie, że to, co się za nimi kryło, nie bez powodu było tak zakopane w ziemi, bez dostępu do światła dziennego. Złapał lewą rękę za nadgarstek, a kątem oka zerknął na ponownie unoszącego dłoń mężczyznę. Wtedy też wejście otworzyło się, ukazując za sobą niskiego wzrostu Azjatkę. Zlustrował ją ukradkiem, wzrok nieco dłużej zahaczając na widniejącej przy jej pasie kaburze. Po tym przekroczył próg pomieszczenia, w pierwszej kolejności przepuszczając towarzysza.
 Powolnym ruchem, niby chcąc poprawić kurtkę, sprawdził, czy nóż był na swoim miejscu.
 Czy to w taki właśnie sposób wyglądał świat Casimira poza granicami lombardu? Ciemne uliczki, podejrzane osobistości, tajne kody i to poczucie odpowiedzialności za każdy ruch, każde słowo i westchnienie. Nie podobało mu się to — nie podobało mu się, że mężczyzna kręcił się wśród tych śmierdzących stęchlizną i śmiercią przybytkach. To nigdy nie kończyło się dobrze.
 Zatrzymał się, spoglądając na siedzącą za biurkiem kobietę. Stara żmija. Patrz jej na ręce, przeleciało mu przez głowę nagle, uświadamiając mu tym samym, skąd wynikały te słowa. Kiwnął głową na przywitanie — nie tylko z powodu tego przytłaczającego pomieszczenia czy jej niepokojącego uśmiechu, który zdawał się mówić mam cię, ale i ze względu na samego Casa, którego głos nie brzmiał w ten sam sposób, co zwykle. Jeśli on miał problem z wypowiedzeniem się właściwie, tak, by nic nie zaryzykować, tym bardziej miałby w tej sytuacji Samuel.
 Zajął miejsce na krześle, dyskretnie rozglądając się po bokach. Twarz miał nieznacznie pochyloną ku dołowi, chowając spojrzenie za daszkiem, przed jej polem widzenia. Nie podobało mu się to, że mówiła w liczbie mnogiej; wyrażała się w sposób wskazujący na jej znajomość Samuela i choć było to niemożliwe, tak jednak sprawiało wrażenie złowróżbnego. Jeżeli to było jej metodą na naruszenie czujności lub zdezorientowanie, nie działała na niego. Był spokojny, być może dzięki swojej niewiedzy, w przeciwieństwie do Casimira.
On nie pije.
 Podniósł twarz, jakby nie spodziewając się po nim takiej reakcji, całkowicie odmiennej od tej zaprezentowanej chwilę temu; spojrzenie, które mu podarował — Casowi — wyrażało opanowanie, podziękę, tym samym chcąc go uspokoić, a raczej przekonać, że nie musiał się nim przejmować. Wychodził z założenia, że sytuacje jak te, w której się znaleźli, nie wymagały ulegania czy pokazywania po sobie rozemocjonowania — a bardziej stanowczości, ale stonowanej, którą zapewne by się wykazał, gdyby nie odpowiedź mężczyzny. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, że go zaskoczył, i to pozytywnie. Nie sądził, że stanie w jego obronie, narażając się tej naciągniętej, gadziej twarzy, na co dzień ewidentnie nieprzyjmującej odmowy.
 Obdarował butelkę z wodą krótkim spojrzeniem, nie ośmielając się po nią sięgnąć, nim ci nie zaczną wlewać w siebie kieliszków alkoholu — a już tym bardziej przed jakimkolwiek słowem aprobaty ze strony kobiety. To miejsce było jej domem, jej własną jamą i enklawą, a on nie miał w zwyczaju wykonywać nieprzemyślanych ruchów na terytorium lwa.
 Dlatego po prostu siedział, ani nie opierając się o krzesło, ani też nie wykazując zbytnią swobodą. Postawę jednak zachowywał otwartą, nie rozglądając się już nazbyt, ale wyostrzając słuch na możliwe ruchy zza pleców.
 O ile domyślał się, że Casowi daleko było do praworządności, tak nie spodziewał się po nim podejmowania większego ryzyka. A przynajmniej do teraz.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Ulice
Wto Gru 22, 2020 7:32 pm
 Widząc z ich strony pewną rezerwę — bo Cas też nie spieszył się do picia, zamiast tego patrzył tylko na alkohol z miną wyrażającą ledwo skrywaną niechęć — madame zaśmiała się perliście, sięgnęła po swój kieliszek i uniosła go w geście toastu.
 — Za wzajemne zaufanie — powiedziała z uśmiechem i za jednym zamachem wypiła swojego shota. Cas westchnął, przepił do niej w milczeniu i poszedł w jej ślady. Skrzywił się lekko, odstawiając kieliszek z powrotem na tacę, i odkaszlnął.
 — To nie tak, że pani nie ufam — zaczął, wyłamując palce przy akompaniamencie cichych trzaśnięć ze stawów. — Znamy się przecież nie od wczoraj. Po prostu… — Urwał, ewidentnie nie wiedząc, jak dokończyć zdanie zaczęte tak oczywistym kłamstwem — a przynajmniej oczywistym dla Sama. Jeśli kobieta nie domyślała się po sztywnej postawie i nerwowych ruchach dłoni, że Casimir w istocie nie ufał jej ani odrobinę, to musiała albo być ślepa i głupia, albo zupełnie go nie znać.
 — Jeszcze kieliszeczek? — gładko weszła mu w zdanie madame. Cas zastanowił się przez chwilę i już wydawało się, że odmówi, ale nagle jakby coś sobie uświadomił, odetchnął głęboko i pokiwał głową.
 — Niespecjalnie jest co opowiadać — kontynuował, podczas gdy Melanie podeszła do biurka z boku, dolała mu przezroczystej cieczy z butelki pozbawionej etykiety — kieliszek swojej mocodawczyni pozostawiając pustym — i cicho jak duch wróciła na swoje poprzednie miejsce za ich plecami. Cas podziękował jej skinieniem głowy i wypił znowu, tym razem bez niechęci, za to z pewną… rezygnacją. Jak zwierzę w klatce, które właśnie zdało sobie sprawę, że z niej nie ucieknie. — Biznes się kręci, ostatnio trochę wolniej, ale dosyć stabilnie. Wie pani, że to w zasadzie w tej sprawie tu przyszedłem. — Już nawet nie próbował ukrywać, jak bardzo nie miał ochoty opowiadać jej o swoim życiu osobistym, ale najwyraźniej nie przeszkadzało jej to za bardzo, bo gestem dłoni zachęciła go, by mówił dalej. — Kręcą mi się ostatnio po terenie jakieś dziwne mordy, opowiadałem pani o tym wcześniej. Dowiadywałem się u swoich źródeł, ale też nie mają pojęcia, co to za jedni, a ja mam złe przeczucia. Nic konkretnego, ale takie ogólne wrażenie, że ktoś się kręci dookoła i ma na mnie oko. Mówiłem Melanie… — Odruchowo chciał spojrzeć przez ramię na stojącą za nimi Azjatkę, ale w połowie ruchu głową gwałtownie zmienił zdanie, jakby kierowany jakąś niepisaną zasadą. — No, przekazałem jej to, co miałem, i zastanawiałem się…
Madame westchnęła głęboko, przerywając mu w pół słowa, i oparła łokcie o blat biurka, a podbródek wsparła na splecionych dłoniach.
 — Dobrze, Casimirze — powiedziała niby to spokojnym głosem, ale gdzieś w kącikach jej ust czaił się wyraz niezadowolenia. Cas przełknął ślinę. — Skoro koniecznie chcesz rozmawiać o interesach, to pomówmy o interesach.

*

 Następne kilka minut rozmowy było dla Samuela kompletnie niezrozumiałe. Cas i kobieta rozmawiali jak para rasowych opryszków w książce kryminalnej, której autor nie zrobił porządnego researchu i musiał posiłkować się wyobraźnią — dziwaczną mieszaniną przestępczego żargonu, slangu, którego nie kojarzył, i nazw własnych, które nic mu nie mówiły. Ogólny sens wydawał się prezentować mniej więcej następująco: ludzie, których obecnością martwił się Casimir, najwyraźniej pracowali na zlecenie kogoś, kogo madame znała dość dobrze (być może przez jakąś wspólną przeszłość, ciężko było wyczuć), natomiast nie miała pojęcia, co zamierzali osiągnąć i jaki cel miał w tym ich szef; zobowiązała się jednak wypuścić wici i zebrać jak najwięcej informacji, a w miarę możliwości i potrzeby także wpłynąć na ich zleceniodawcę. Cas wyglądał na całkowicie tym usatysfakcjonowanego — oraz na dość mocno wstawionego. Co było dość niecodzienne, bo summa summarum wypił raptem trzy kieliszki — taka ilość alkoholu nie powinna robić większego wrażenia na jego zaprawionej w bojach wątrobie (chyba że był to czysty spirytus, ale tej teorii przeczył brak charakterystycznego zapachu).
 — Będziemy w kontakcie, chłopcy — oznajmiła madame, wstając zza biurka. Casimir również się podniósł — jego ruchy były teraz dużo luźniejsze, płynniejsze, ale wydawały się też wolniejsze, jakby bardziej rozleniwione.
 — Dziękuję i polecam się na przyszłość, co złego to nie my, i tak dalej — powiedział, ściskając jej dłoń. — Chodź, Sam, pora na nas.
 Kiedy wychodzili z pomieszczenia, zatoczył się lekko.
 — Och — wymknęło mu się, gdy przytrzymał się futryny, by odzyskać równowagę. Zamrugał powoli.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Pią Gru 25, 2020 5:13 pm
 Kobieta ta, choć z wyglądu niepodobna, nawet z zachowania, wytwarzała wokół siebie atmosferę podobną do jego poprzedniego szefa. Szefa, z pozoru spokojnego, któremu jednak podpaść można było najmniejszym gestem, jednym źle dobranym słowem, a nawet, wydawać się mogło, za długim westchnieniem. To takim osobom miał w zwyczaju usługiwać — tym, którym narażenie się skończyć się mogło przysypaniem twarzy ziemią. Samuela to nie spotkało, być może dlatego, że niewiele mówił, niewiele też wnikał ani nie zadawał pytań. Nie oznaczało to jednak, że nie zdążył poznać się na typie ludzi, którego jeden z przedstawicieli siedział teraz przed nimi, w swojej własnej kryjówce, w której czuć mógł się najsilniejszy. Nigdy im nie ufał, ale ufano jemu — nietrudno było bowiem poznać się i na nim samym, czyli kimś, kogo łatwo było przypiąć do siebie łańcuchem — zupełnie niczym psa. Traktowano go jak przedmiot, a on dalej był, dalej trwał i dalej też wykonywał wszelakie zachcianki. Nie znał się na tym podwórku, kulisy były mu obce, ale zdążył przekonać się na własnej skórze, że wkroczenie do tego świata było łatwiejsze niż ucieczka z niego — dlatego, wciągnięty, grał tak, jak mu zagrano, nie narażając się.
 Teraz jednak, będąc po drugiej stronie furtki, czuł tylko zwykłą niechęć. Może dalej był tym samym psem, ale na ten moment wolnym.
 Co, mimo wszystko, niespecjalnie mu wychodziło.
 Zerknął na podnoszony przez Casa kieliszek. Nie wtrącał się, siedział i skupiał swoją uwagę na otoczeniu, chociaż dalej nie umykało jego uwadze zachowanie mężczyzny. Nawet jeśli on — Samuel — nie robił nic, poczuł ulgę, że ten wziął go ze sobą. Co innego, że od teraz będzie stał przy nim jeszcze bliżej, jeszcze częściej, jakby w obawie, że nastąpi dzień, w którym ponownie wybierze się w podobne miejsce, tym razem bez niego.
Kręcą mi się ostatnio po terenie jakieś dziwne mordy […]
 Momentalnie bardziej wyostrzył słuch, tym razem na słowa Casimira; słuchał go, tak naprawdę i on po raz pierwszy się o tym dowiadując. Zaczął pocierać kciukiem o palec wskazujący, jakby w dyskretnym geście zirytowania. Nie wiedział jednak, czy był zły na niego, że nie napomknął o tym słowem, jakby nie wierząc, że potrafiłby go ochronić, czy może na samego siebie, że tego nie zauważył.
 Przez cały ten czas nie chwycił za butelkę, profilaktycznie nie zostawiając w tym miejscu żadnych odcisków palców. Można by dyskutować nad tym, jak bardzo potrzebny — bądź też nie — był to ruch, jednak było to już swojego przyzwyczajenie — pojawianie się gdzieś bez pozostawiania po sobie jakichkolwiek śladów obecności.
 Wsłuchując się w niezrozumiałe dla niego określenia, spuścił wzrok w dół. Wpatrywał się w swój palec, na którym pozostały lekko czerwone ślady i równie delikatne wgłębienia. Przetarł wrażliwą teraz skórę kciukiem i podniósł spojrzenie na biurko, na kieliszek kobiety, który po pierwszej kolejce pozostawał już niezmiennie pusty. Wtedy też wypowiedziała słowa, które wskazywać miały na zakończenie spotkania. Podniósł się zaraz po pierwszej dwójce i spojrzał na Casa; rozwarł nieznacznie wargi, gdy się do niego zwrócił, jakby chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie zamknął usta i podążył za nim. Na wychodne spojrzał jeszcze ukradkiem przez ramię na kobietę, którą to Casimir nazywał mianem madame, po tym utrzymując już wzrok przed sobą. Zauważywszy jednak kątem oka, jak mężczyzna traci równowagę, ułożył dłoń na jego plecach.
 — Chodź — mruknął pod nosem, asekurując go i zmierzając w stronę wyjścia. Znalazłszy się przy drzwiach, rzucił cichym “wychodzimy” do tej samej osoby, co wcześniej im je otworzyła; gdy przekroczyli próg baru, a ich twarze owiał chłodny powiew wieczornego wiatru, zatrzymał się. Spojrzał na Casa wpośród ogarniającej ich ciemności i choć na usta cisnęło mu się jedno pytanie, nie wiedział, czy powinien mu je zadawać w takim stanie. Mimo tego, na twarzy rysowało mu się niezadowolenie i chociaż dla normalnej osoby byłoby to trudne do wyłapania, tak jednak z Casimirem spędzał na tyle dużo czasu, że mógł to stwierdzić — bowiem u niego ekspresja nie grała takiej roli, jak ruch ciała, a nawet i cisza, która nie wydawała się tak samo naturalna, a wymuszona.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Ulice
Pią Gru 25, 2020 7:50 pm
 Nie opierał się, kiedy Sam wyprowadził go na zewnątrz; dał mu się kierować jak owca psu pasterskiemu, bez protestów, z całkowitym zaufaniem. Kiedy wyszli z baru, odetchnął głęboko, wciągając w płuca zimne powietrze, i oparł się o ścianę.
 — Nie czuję się najlepiej — powiedział słabo i zamknął oczy. Kiedy otworzył je z powrotem, jego spojrzenie było trochę bardziej skupione, ale nadal wydawał się nie do końca przytomny.
 — Co się tak na mnie patrzysz? — wymamrotał, zapinając kurtkę pod szyję i wciskając ręce do kieszeni. Na zewnątrz było zimno, ale to, co czuł, sięgało głębiej, do samych kości. Objął się ramionami w daremnej próbie zatrzymania ciepła, które wydawało się uciekać z niego z każdą chwilą. — M-mówiłem, że będziemy p-pili. — Głupie, głupie tłumaczenie, które ani nie wyjaśniało jego obecnego stanu — nie zachowywał się, jakby był pijany, a przynajmniej nie tylko — ani w ogóle nie było potrzebne, nie musiał się przecież Samowi spowiadać, a jednak czuł dziwną potrzebę naprostowania tej sytuacji, żeby wszystko między nimi było jasne, żeby cisza nie była tak napięta. Otworzył usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko cichy, żałosny odgłos, coś pomiędzy stęknięciem a jękiem.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Pią Gru 25, 2020 11:57 pm
Nie czuję się najlepiej.
 Tak, widział to. Tak samo widział też, ile mężczyzna wypił, a to jeszcze bardziej skłaniało go do postawienia znaku zapytania nad jego samopoczuciem; wydawało się gorsze, niż być powinno, przynajmniej tak sądził. Nie wiedział, co takiego ta przestarzała Azjatka mu dolewała, ale najwidoczniej nie było to zwykłą wódką. Trochę go to zaniepokoiło. Powinien to z siebie wyrzucić — zwymiotować, tak na wszelki wypadek.
 Nie odpowiedział na pytanie, dalej nie spuszczając z niego spojrzenia. Myślał. Myślał nad tym, co powiedział tam, w środku, nad tym, komu się naraził. Myślał, czemu nic o tym nie wiedział, czemu nie zauważył i dlaczego, tak naprawdę, go ze sobą tutaj przyprowadził.
 Kiedy chłodny powiew objął jego szyję, zwrócił wzrok w dół i złapał za nią, czując rodzącą się od zimna gęsią skórkę. Zdjął czapkę z głowy, przeczesał niesforne kosmyki do tyłu, po czym założył ją na nowo.
M-mówiłem, że będziemy p-pili.
 — Wiem — powiedział, po tym robiąc kilka powolnych kroków w jego stronę. Stanął przed nim i ukucnął nisko, jakby zamierzał usiąść; spojrzał na niego od dołu, by móc lepiej przyjrzeć się jego twarzy, co w tym momencie nie należało do najłatwiejszych — jedyne światło, które mu w tym pomagało, było tym bijącym z latarni postawionych przy chodniku. W tym niemrawym blasku był jednak w stanie dostrzec, jak zmarnowana była twarz Casa, bardziej niż zwykle. Przechylił głowę nieznacznie w bok. — Czemu mi nie powiedziałeś? — spytał. — O tych ludziach — sprostował po chwili; jego twarz nic nie wyrażała, jednak w środku czuł tę samą rezygnację, wymieszaną z dziwną irytacją.
 Wiedział, że nie musiał mu o wszystkim mówić, ale…
Ale.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Ulice
Sob Gru 26, 2020 3:19 pm
 — N-nie wiedziałem… Nie byłem pewien, co to za jedni — mruknął, przymykając oczy. — Gdyby to było osobiste… Nie chciałem cię w to mieszać. — Mówił powoli, z wysiłkiem; słowa nie chciały wyjść na zewnątrz, plątały się, ociągały. Miał mu tyle do powiedzenia: jak skomplikowane były układy, w które był uwikłany; jak brudne interesy i osobiste zatargi przeplatały się między sobą tak ściśle, że koniec końców trudno było odróżnić, czy nóż wbity w plecy znalazł się tam z nienawiści czy z chciwości; gdyby mógł, może nawet spróbowałby znaleźć jakieś słowa, którymi mógłby wiernie opisać, jak bardzo był rozdarty między potrzebą bycia blisko niego a pragnieniem trzymania go na odległość wyciągniętej ręki, żeby cały ten szlam i brud, w którym regularnie się nurzał, nie ochlapały go, nie poplamiły… Ale nie mógł. Na pewno nie w tej chwili, kiedy świat kręcił się jak na karuzeli, a słowa podchodziły mu do gardła.
 Otworzył w końcu oczy i spojrzał w dół, prosto w twarz Samuela. Nie odwrócił twarzy na bok, nie uciekł spojrzeniem, jak to się czasem zdarzało, kiedy miał poczucie, że ktoś przyglądał się zbyt uważnie, widział za wiele; patrzył wprost na niego.
 — To są brudne sprawy — powiedział cicho, trochę do siebie, trochę do Sama.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Nie Gru 27, 2020 6:33 pm


Ostatnio zmieniony przez Samuel Larson dnia Nie Gru 27, 2020 8:31 pm, w całości zmieniany 2 razy
 Wiedział, jak bardzo potrafił sobie zaprzeczać; chciał znajdować się jak najdalej od potencjalnych konfliktów, nie mieszać się w nie i pozostać neutralnym. Egzystować w spokoju, z daleka od problemów, które wciągał się poza murami Riverdale. Żyć normalnie jak każdy. Chodzić na zakupy, do kina, parku, ale ze swobodą, bez ciągłej, niekiedy męczącej go czujności i świadomości, że na każdym kroku czaiło się zagrożenie, wmówione lub nie; znaleźć pierwszą w życiu miłość i poddać się skutecznej terapii. Zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się dotychczas.
 Ale nie mógł. Zadziało się zbyt wiele, by móc to wszystko cofnąć, a on — Samuel — najwidoczniej nie potrafił już funkcjonować inaczej. Wplątywanie się w brudne interesy musiał mieć we krwi, był na nie dziwnym magnesem, którego nie potrafił w sobie kontrolować.
 A może tak to sobie tłumaczył. Może nie przyciągał do siebie problemów, może sam w nie wchodził; nie potrafił bez nich żyć, jakby stały się już nieodłączną częścią jego egzystencji, bez której by się zagubił. Bo choć zdarzało mu się marzyć o normalnym życiu, wiedział, że nie byłby w stanie go pociągnąć. Wraz z pierwszym aktem agresji przekroczył próg mosiężnych drzwi, które zamknęły się za nim na cztery spusty, bezpowrotnie.
To są brudne sprawy.
 — Ja też jestem brudny — powiedział; nie chciał go z tym zostawiać. Zrobił dla niego zbyt wiele. Dał mu dom. Czas spędzony w lombardzie, w którym czuł się swobodnie, w którym czuł się mile widzianym; poczucie, nawet jeśli pozornej, stabilizacji. Miejsce, do którego mógł wrócić — miejsce, w którym nie był sam.
 Swoją obecność, a obecność tę zamierzał chronić — chciał chronić.
 — Robiłem złe rzeczy — odparł, dalej się w niego wpatrując od dołu. Podniósł wewnętrzne kąciki brwi. — Jestem w stanie zrobić je ponowniedla ciebie, nawet jeśli to równało się z pogorszeniem jego stanu. I tak był już zniszczony, i tak nie było dla niego powrotu; na jego drodze od dawna nie przemknęło światło, nadzieja, była tylko ciemność, w którą już wkroczył i w której zgubił się lata temu.
 Jeśli to miało pomóc Casowi, jest gotowy wejść w nią głębiej.
Cas
Cas
The Fox Mischievous Trickster
Re: Ulice
Nie Gru 27, 2020 7:04 pm
 Świat kołysał się niebezpiecznie, ale Cas nie zamierzał zamykać oczu, nie teraz. Działo się coś ważnego; nawet w swoim obecnym stanie to widział, nawet jeśli nie do końca rozumiał. Coś ulotnego, czego nie potrafił opisać, nie potrafił nawet złapać tego w dłonie, by uważnie się temu przyjrzeć, ze strachu, że się wymsknie, ucieknie, rozpadnie, rozpłynie. Jak płatek śniegu schwytany między dwa palce. Mógł tylko podążać tam, gdzie prowadziła go ta dziwna sytuacja.
Ja też jestem brudny.
 Niepewnie wyciągnął dłoń przed siebie. Percepcja głębi trochę szwankowała, więc przymknął jedno oko, by widzieć lepiej, i powolnym, uważnym gestem sięgnął w stronę twarzy Sama. Dotknął jej, najpierw ostrożnie, czubkami palców, potem odważniej, całą drobną, lodowato zimną dłonią; położył kciuk na jego ustach, zamykając je, opuszkami palców musnął brew, częściowo zasłaniając mu lewe oko, a wnętrze dłoni oparł na jego policzku. Wcisnął rękę delikatnie w jego twarz i zatrzymał się dopiero czując lekki opór skóry. Squish.
Ja też jestem brudny. Uśmiechnął się krzywo.
 — Zamknij się — powiedział miękkim, niskim, sennym głosem. Ledwo przytomnym, ale pełnym czułości. — Idziemy do domu, zanim się porzygam.
Samuel Larson
Samuel Larson
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Nie Gru 27, 2020 9:39 pm
 Nie kłamał. Zrobiłby to. Nie chodziło już o wdzięczność, chodziło o to dziwne uwiązanie, psie wręcz. W tym momencie, tutaj — w Riverdale, był jak bezdomny kundel, który szukał rąk, mogących go poprawdzić. Nie wiedział, czy je znalazł, wiedział jednak, że został poniekąd oswojony, a oswojenie to wiązało się w jego przypadku niekiedy z oddaniem, może lekkomyślnym. Tak samo jednak lekkomyślny był w Toronto, za co zapłacił — i chociaż wskazywałoby to na to, że nie uczył się na błędach, tak jednak sytuacja ta była odmienna. Robił to z własnej, szczerej woli, świadomy już konsekwencji.
 Kiedyś przysiągł sobie chronić innych, do tej pory chroniąc jedynie siebie samego. Mógł to zmienić; wrócić chociażby do tej jednej dawnej cząstki siebie, jeszcze nienadgryzionej przez demony.
 Zauważając wyłaniającą się z ciemności rękę, zwalczył nagłą chęć odsunięcia twarzy. Poczuwszy na niej dotyk, na ustach i brwi, przeszedł go dreszcz. Ciało, wciąż kucając, zamieniło się w posąg, który, wydawać by się mogło, w tej chwili nie naruszyłby żaden ruch, choćby tajfun. Jego ekspresja pozostała niezmienna, oczy dalej wbite były w Casimira, a to, co mówiły, było swego rodzaju prośbą — prośbą, by zabrał rękę czy prośbą, by dał mu sobie pomóc — tego nie wiedział.  Przymknął jedną powiekę, czując, jak dłoń mężczyzny zaciska się na policzku.
Zamknij się.
 Wstał, odseparowując się od dotyku. Nie brnął w to dalej, domyślając się, że w tej chwili nic nie zdziała, i kiwnął głową, wychodząc z uliczki. Zanim jednak przekroczył granicę oddzielającą ją od chodnika, zatrzymał się i odwrócił do tyłu (a nim to zrobił, przyłożył dłoń do policzka, tam, gdzie zetknął się z dłonią Casimira, jakby czując ją dalej, jej chłód i szorstkość; jakby to, co wcześniej było obezwładniającym strachem, teraz zamieniło się w kojące wspomnienie), by spojrzeć na Casa. Zaczekał na niego, po tym idąc z nim ramię w ramię, w razie gdyby ten poczuł nagłą potrzebę zatrzymania się. Nie mówił nic więcej.

 — Klucze — wyciągnął w jego stronę rękę, znalazłszy się pod drzwiami mieszkania. Chociaż tyle mógł dla niego dzisiaj zrobić.

z/t + Cas
Słowik
Słowik
The Fox Coryphaeus / Corsac
Re: Ulice
Czw Sty 14, 2021 6:50 pm

  Jego misja trwała zdecydowanie dłużej niż początkowo zakładał.
  Potarł palcami kark, wzdychając cicho po nosem. Jasne, dał sobie kilka miesięcy na zdobycie informacji na temat tego fałszywego, wytatuowanego dupka. Miał jednak nadzieję, że jakimś czystym trafem uda mu się go upolować dużo wcześniej. Tymczasem niezależnie od tego ile razy przechodził niedaleko lokalu, nie był w stanie jakkolwiek się go dopatrzeć. Przygryzł zębami filtr papierosa, prychając cicho pod nosem. Zapalniczka zaraz rozbłysła w jego rękach, gdy uniósł ją ku górze osłaniając przed mroźnym wiatrem i podpalił koniec, zaciągając się dymem.
  Podciągnął nieznacznie rękawy kurtki i swetra do góry. Zatrzymał wzrok na elektronicznym zegarku, sprawdzając pokrótce godzinę. Miał jeszcze dziesięć minut do umówionej sesji. Zgodnie z rozmową telefoniczną, dzisiejszego dnia miał głównie poradzić się w kwestii wzoru zaprojektowanego ostatnio z Carterem - i jeśli wszystko będzie w porządku, od razu przejść do wykonania jego części. Rzecz jasna jego największym punktem zainteresowania prócz nowego nabytku były informacje. Informacje, których wydobycie przychodziło mu z nieco większym trudem.
  Wymruczał coś niewyraźnie pod nosem, przerywając dopiero wtedy, gdy kieszenią jego spodni wstrząsnęły wibracje. Wyciągnął z niej telefon i odebrał wolną ręką, przyciskając go uchem do ramienia.
  — Czego chcesz?
  — Sprawdzam tylko czy o mnie pamiętasz — wesoły głos po drugiej stronie słuchawki momentalnie działał mu na nerwy.
  — Ciężko zapomnieć o takim wrzodzie na dupie — odpowiedział ze znużeniem, strzepując popioł na ziemię. Zawiesił nieco na dłużej wzrok na przechodzącej obok kobiecie, która patrzyła się na niego z wyraźną dezaprobatą. Uniesiona brew była jedyną reakcją, jakiej jej udzielił.
  — Masz jakiś ślad?
  Chwila ciszy, która zapanowała pomiędzy nimi wypełniła się nieznacznym napięciem. Zaraz zaciagnął się jednak ponownie, by wypuścić dym w powietrze i podtrzymać telefon dłonią, opierając się nieco mocniej plecami o mur.
  — To nie takie proste.
  — Więc spraw, żeby było proste.
  — Więc może sama się tym kurwa zajmij — poirytowane warknięcie wydarło się spomiędzy jego warg szybciej niż zdążył je skontrolować i powstrzymać.
  — Pamiętaj, że wisisz mi przysługę, Słowik.
  — Każdego dnia upewniasz się, że o tym nie zapomnę. A teraz z całym szacunkiem, ale zbliża się mój termin wizyty. Jak się czegoś dowiem, wyślę ci smsa.
  Nie czekał nawet na jej odpowiedź. Jak zwykle. Napięte relacje pomiędzy tą dwójką ciągnęły się pomiędzy nimi od dawna, niemniej w ostatnich czasach dyktowane takim, a nie innym zwrotem akcji - zdawały się jeszcze mocniej pogorszyć. Widząc kolejnego smsa, przekręcił tylko oczami rzucając pod nosem ciche a spierdalaj, nim wsunął urządzenie z powrotem do kieszeni spodni. Rzucił resztę papierosa na ziemię gasząc go butem i wszedł do lokalu podchodząc do całkiem znajomej już recepcjonistki z lekkim uśmiechem.
  — Dzień dobry. Byłem umówiony na dziś na konsultację wzoru i wykonanie jego elementu, jeśli nie będzie żadnych problemów — powiedział lekkim tonem, kompletnie odmiennym od tego który prezentował chwilę temu przez telefon. Mimowolnie uciekł wzrokiem w stronę drugiego pomieszczenia, wypatrując w lokalu Cartera.
Connor Josten
Connor Josten
The Wolf Deputy Commander (β) / Sleuth
Re: Ulice
Pon Mar 01, 2021 7:47 am
  — Mam tylko jedno pytanie, Jones. Czy ja ci wyglądam na pierdolonego ochroniarza? — chłodny głos wyraźnie silił się na spokój. Connor miał wrażenie, że z każdą minutą jego cierpliwość jest poddawana coraz poważniejszemu testowi. W obecnej chwili zaciskał palce na telefonie tak mocno aż pobielały mu knykcie. Cud, że jeszcze go nie zmiażdżył.
  — Nie. Przepraszam Connor naprawdę, to tylko ten jeden raz przysięgam. Odwdzięczę ci się, wiem że to moja działka, ale nie dam rady tam dojechać na czas. Zapłacę ci podwójnie, nie wiem, zrobię cokolwiek zechcesz! — Andrew Jones zdecydowanie nie był jego kolegą, a mimo to nieustannie próbował go tak traktować, doprowadzając tym samym Jostena do szewskiej pasji. Gdyby próbował przekazać mu nowiny osobiście, jak nic nakopałby mu już do dupy. Miał jednak jak widać na tyle rozsądku, by załatwić to telefonicznie. Ewentualnie najzwyczajniej w świecie nie miał jaj. Pierdolona pizda.
  — Płacisz mi podwójnie za każdą godzinę — ponury warkot był ostatnim co usłyszał mężczyzna. Jego przepełnione ulgą "dziękuję" było dla Jostena warte tyle co byle dziwka, która skończyła dzisiejszego poranka w rynsztoku. Nic dziwnego, że rozłączył się nie mając już ochoty dłużej z nim rozmawiać. Szczegóły dotyczące spotkania pojawiły się na jego telefonie niedługo później. Co miał zatem zrobić? Pożegnał w myślach dzień wolny i ruszył w stronę szafy, by przywdziać mundur. W dupie miał te ich ochroniarskie uniformy, nie miał na nie czasu.

***

  Na umówione miejsce spotkania przybył punktualnie. Mimo wcześniejszego niezadowolenia, nie tylko wyglądał absolutnie nienagannie, ale i jego twarz zdobiła ta sama obojętna maska co zwykle. Ciężko było doszukać się w niej niechęci czy niezadowolenia. Odszukał wzrokiem odpowiednią osobę, która zgadzała się nie tylko z rysopisem, ale i przekazanym mu przez mężczyznę zdjęciem. Gwiazda, co?
  — Miko? — zaczął, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dopiero, gdy zareagowała zmierzył ją uważnym wzrokiem, upewniając się raz jeszcze, że nie pomylił klientek.
  — Nazywam się Connor Josten, oddelegowano mnie tutaj w ramach zastępstwa za Andrew Jonesa — poinformował ją krótko, wyraźnie czekając na informację, że została o tym wcześniej poinformowana. Wolałby w końcu nie ładować się teraz w kolejne nieporozumienie, tylko dlatego że ten imbecyl zapomniał jej wysłać smsa.
Miko
Miko
The Jackal Canis Lupaster / Assecla Anubis
Re: Ulice
Czw Mar 04, 2021 10:39 pm
Przechodzący ludzie mogli zobaczyć samotnie stojącą dziewczynę, wyraźnie pochłonięta telefonem. Niewiele różniła się na tle mijających ją mieszkańców. Zaczynając od czarnych glanów, jej ubiór wraz z docieraniem do wyżej położonych warstw rozjaśniał się, prezentując światu granatowe spodnie i brązowy płaszcz o jasnym odcieniu, na którym leżały niesforne, fioletowe kosmyki.
Klik, klik, klik.
Drgnęła mimowolnie, wyraźnie zaskoczona przez przybyłego. Uniosła głowę i skierowała spojrzenie w stronę źródła głosu. Jedno krótkie mrugnięcie wystarczyło jej, by zapoznać się mniej więcej z osobnikiem, który zwrócił jej uwagę. Zablokowała ekran telefonu jednym kliknięciem.
Mały.
To była pierwsza jej myśl, jaka ją naszła, gdy w pełni zrozumiała, kogo miała przed sobą. Nieznajomy sprawiał wrażenie bycia starszym od niej o co najmniej kilka lat, ale... Niełatwo było momentalnie zaakceptować widok niższej od siebie osoby.
- Dlaczego... mundur? - istota, w którą wierzyła pewna część świata najwyraźniej czuła nad nią i sprawiła, że w swojej głupocie nie palnęła czegoś innego, co mogło być początkiem wszelakich nieporozumień.
Trzeba było jednak pokazać chociaż trochę profesjonalizmu po sobie i nie zdradzić sobą subiektywnych odczuć. Zwłaszcza gdy jej pierwszą reakcją był szok. Odgarnęła włosy zza plecy, przybierając neutralny, a zarazem wyćwiczony wyraz twarzy.
- Dostałam informację od pana Jonesa - odparła mu. Wiadomość tekstowa zawierająca w sobie notkę odnoszącą się pojawienia się zastępstwa, jak i sam opis przysłanej alternatywy na obecną chwilę. Wraz z patykowatą karykaturą, mającą na celu przybliżenie jej wyglądu owej osoby. - Jest Pan obeznany z tematem? - spytała się, chowając już telefon do kieszeni jasnobrązowego płaszczu. Musiała wiedzieć na czym stoi wymiana informacji między zatrudnioną osobą i jej zmiennikiem.
Byleby to nie było początkiem jakiś problemów.
Poprawiła wełnianą czapkę na głowie i odwróciła się już plecami do niego. Zwilżyła lekko usta językiem. Nie zakrywała obecnie swojej twarzy.
-  Jeśli nie ma Pan żadnych pytań dodatkowych, to...- zawiesiła glos na chwilę. -  Ja zamierzam zająć się tym, po co tutaj przyszłam - jej celem było przemierzenie tej ulicy, by potem znaleźć sklep, który w jej wyobraźni był niczym najcenniejszy skarb.
Connor Josten
Connor Josten
The Wolf Deputy Commander (β) / Sleuth
Re: Ulice
Pon Mar 15, 2021 8:02 pm
   Wzrost Connora niejednokrotnie sprawiał, że ludzie patrzyli na niego z góry. Dosłownie i w przenośni. Z biegiem lat przestało to jednak mieć dla niego większe znaczenie, zwłaszcza że aż nazbyt dobrze wiedział jak błyskawicznie powalić wyższego od siebie przeciwnika i pozbawić go wszelkiej przewagi.
   "Dlaczego mundur?"
   Bo jestem jebanym cosplayerem, kurwa.
   — Proszę o wybaczenie, nie przedstawiłem się w pełni poprawnie. Porucznik Connor Josten. Na co dzień stacjonuję w Riverdale wraz z resztą wojska robiąc za wsparcie dla tutejszych służb specjalnych, dziś niemniej zostałem wysłany prywatnie w celu dopełnienia obowiązków ochroniarskich — wyrecytował płaskim tonem, który wręcz prosił się o nazwanie go sztywną formułką. Podał jej wszystkie najważniejsze informacje na swój temat, jednocześnie nie sprzedając niczego ponad to. Nie byli tu w końcu po to, by zostać najlepszymi przyjaciółmi. Zamierzał odwalić co należy, a następnie zawinąć się na posterunek, by przejrzeć obecne akta i ustalić dalszy plan działania. Nie mógł dalej pozwalać na to, by miotali nim na takie bezsensowne wypady tylko dlatego, że wojsko samo do końca nie wiedziało co powinno robić. A usadzenie dupy na granicy jakoś średnio go interesowało.
   Skinął głową na potwierdzenie informacji od Jonesa, jednocześnie jeszcze mocniej prostując się na jej kolejne pytanie, mimo że i tak był wyciągnięty jak struna. Brakowało jeszcze by jej zasalutował.
   — Przekazano mi jedynie wiadomość o ochronie. Jeśli zatem prócz robienia za cień i osobistą tarczę nie mam żadnych dodatkowych obowiązków, możemy przejść do rzeczy — powiedział prosto, pozornie nie interesując się przy tym jakoś szczególnie otoczeniem. W istocie jego tęczówki drgały jednak nieznacznie, już teraz wyraźnie doszukując się jakichkolwiek anomalii w otoczeniu. Nie dostał szczegółów sprawy, bo ten kretyn Jones z bystrością miał wspólnego tyle co węgorz z krokodylem.
   Skinął krótko głową w wyraźnym przyzwolniu, czekając chwilę, by znaleźć się dosłownie krok za dziewczyną. Miał nadzieję, że nie miała jakichś szczególnych tendencji do wrastania nagle w ziemię. Wystarczyło mu, że miał ją osłaniać przed wszystkimi potencjalnymi psycholami. Włażenie jej w tyłek nie znalazło się na liście jego dzisiejszych marzeń.
Miko
Miko
The Jackal Canis Lupaster / Assecla Anubis
Re: Ulice
Sob Mar 20, 2021 9:44 pm
What?
Nie spodziewała się takiego zmiennika. Jones nie zająknął się nawet słowem na temat tego, kogo wynalazł na dzisiejszy dzień. Spodziewała się jakiegoś współpracownika, dostosowanego do tego typu zadań, ale... Żołnierz? I co ja mam zrobić z tym faktem? Chociaż...
- Rozumiem. Dziękuję Panu za wyjaśnienie - odpowiedziała, zachowując już spokój ducha. Uznała, że byłoby głupotą powiedzenie coś więcej na ten temat. Próba odesłania go skończyłaby się zerwaniem umowy i męczeniem się konsekwencjami owego działania. Wolałaby sobie odpuścić ewentualnego błąkania się po sądach, gdyby coś poszło nie tak. Brzmiało to zbyt upierdliwie, nawet, gdy zastanawiała się jedynie w myślach nad tym. No i mogło to ściągnąć na nią negatywną uwagę, co tylko pogłębiłoby i tak uciążliwe problemy.
- Rozumiem - nie dodała nic od siebie, zakładając z góry, że wszelakie formalności zostały dopełnione między nimi, bez konieczności wdrążenia szczegółów sprawy. Nie uważała, że było to jej powinnością, by musiała każdemu z osobna wyjaśniać na starcie, co się dzieje.
Chociaż coś jednak mnie irytuje...
Wcześniej nie zastanawiała się nad tym, ale jej status społeczny był całkowicie odmienny niż ten, który miała teraz. Jakkolwiek mogła daną rzecz uznać za zwykłą w przeszłości, tak obecnie była ona zbytnim odchyłem do wziętej normy. I tak w tym przypadku było według niej podobnie. Kwestia ochrony.
Przyłożyła dłoń do głowy, kręcąc nieco głową.
- Jakkolwiek by to dziwnie nie zabrzmiało, czy taki strój nie skupia na sobie zbyt wiele uwagi? - pstryknęła palcami, próbując zebrać myśli. - Pan Jones... Ah, nieważne - wzruszyła ramionami. - Nie wnikam w Pańskie pomysły. Tylko proszę o chociaż niewystraszenie zwykłych osób - jej słowa były niczym prośba. - Chociaż mówiłam, że nie chcę potem na ulicach wyglądać jakby nad moją głową była wielka strzałka... - mruknęła sama do siebie, a jej głos został zagłuszony przez przejeżdżający obok samochód. Czuję się przy nim nieswojo. Czemu na zastępstwo nie mogła przyjść osoba, z którą dawałoby się pogadać? - pożaliła się na swój stan rzeczy w myślach.
A słyszane nieopodal słowa nie poprawiły jej nastroju. Jeszcze trochę i zaczęłoby wytykać palcami. Była tego prawie pewna.
- Zamierza Pan chodzić za mną dosłownie wszędzie? - spytała się go, podejmując już kierunek w stronę nieopodal majaczącego się butiku, do którego zamierzała wejść.
Nate Renshaw
Nate Renshaw
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Ulice
Pią Kwi 02, 2021 3:05 pm
ubiór: czarna bluzka z długim rękawem, jasnoszare jeansy
z przetarciami, czarno-białe trampki, bo nie czas na elegancję.
miejsce akcji: klub własności Renshawa.

_______________________________________________

Było jeszcze za wcześnie, by uznać to miejsce za tętniące życiem lub – będąc bardziej drobiazgowym – za żywe w ogóle. Choć za oknem było jeszcze jasno, wewnątrz budynku panował ponury półmrok, rozświetlany jedynie kolorowymi neonami, które skupiały uwagę obserwatorów na dobrze zaopatrzonym barze, znajdującym się w centrum wielkiej sali. Obecnie nieczynnym, mimo że mogło się wydawać, że ustawione na półkach alkohole – te tańsze i te „nie dla biedaków” – oraz idealnie wypolerowane naczynia, które można było nimi napełnić, były na wyciągnięcie ręki.
    Gdyby tylko rzeczywiście ich dwójka była tu sama...
    Ben Hemsworth był wręcz stworzony do swojego zawodu. Nie musiał odzywać się nawet słowem, by w niebezpośredni dać innym do zrozumienia, że ludzkie kości nie są trudne do złamania. Był na tyle szeroki w barach, by zastawić swoim ciałem niejedne drzwi i na tyle wysoki, by przerastać większość społeczeństwa co najmniej o głowę. Gdy Mihael i Kiana pojawili się w klubie, powitał ich jedynie skinieniem głowy, pozwalając na to, by tutejsza sprzątaczka poinformowała ich, że szef niebawem się pojawi. Niestety nie zamierzała długo dotrzymać im towarzystwa, pozostawiając ich na pastwę losu nieznośnej ciszy i uważnego spojrzenia ochroniarza.
    Czy to nie w takich momentach czas drastycznie spowalniał?
    — Tak, tak. Pamiętam. A nawet jeśli nie, wiesz, że jestem absolutnym mistrzem improwizacji — głos, który nagle wdarł się na salę, był stłumiony i stopniowo narastał wraz z każdym wypowiadanym słowem. Jego właściciel jeszcze nie pojawił się na horyzoncie, ale już było wiadomo, że nie był kimś, kto przejmował się tym, że zostanie usłyszany. Ani tym bardziej tym, co pomyślą inni.
    Oczekiwanie dobiegło końca, gdy dosłownie po kilku sekundach, gwóźdź programu wreszcie pojawił się w pomieszczeniu. Blondyn być może swoją posturą odbiegał od towarzyszącego im dotychczas Bena, jednak gdy tylko zawitał w sali, nie było wątpliwości co do tego, kto trzymał w garści cały ten ekskluzywny przybytek. Do tej pory mieli do czynienia ze spokojną taflą jeziora, ale nawet ona nie była w stanie poradzić sobie z nadciągającą pożogą – właśnie w ten sposób najprościej było opisać aurę, która towarzyszyła Nate'owi.
    Dwójka?
    Jasne oczy młodego właściciela lokalu błysnęły w bladym świetle, gdy zahaczył wzrokiem o obce twarze. Tylko jedną z nich kojarzył ze zdjęcia w CV. Nie dało się ukryć, że na pewno odegrało swoją rolę w zaproszeniu kobiety na rozmowę o pracę – w końcu musiała komponować się z tutejszym otoczeniem. Wystrój nie miał sobie nic do zarzucenia.
    — Dzięki, Ben. Mam nadzieję, że nie zagadałeś naszych gości na śmierć — rzucił z rozbawieniem i poklepał ochroniarza po ramieniu. Mężczyzna spojrzał na blondyna z bezsilnością. Chyba przyzwyczaił się do podobnych zaczepek na tyle, że dłużej nie miał siły ich komentować, dlatego nawet w obecności Renshawa nie odezwał się ani słowem. Musieli mieć między sobą jakiś tajny sygnał, skoro zaraz po tej krótkiej interakcji, czarnoskóry po prostu się oddalił.
    — Nathan Renshaw — przedstawił się dla zachowania formalności, jednak zamiast dosiąść się do ich stołu, skierował swoje kroki za bar. Oparł się luźno o blat i poklepał go ręką w wymownym geście. — Zapraszam. Siedzenie o suchym pysku nie sprzyja długim rozmowom. Jestem przekonany, że w ten sposób dużo lepiej się dogadamy i – kto wie? – może już wkrótce czeka nas owocna współpraca. Przynajmniej na to liczę. — Na jego ustach pojawił się cień trudnego do sprecyzowania uśmiechu. Czy test zaczynał się już od tego momentu?
    — Olivia Taylor, tak? — zwrócił się do białowłosej. Wszystko wskazywało na to, że zapamiętał, że to właśnie z nią miał mieć dzisiaj spotkanie. O tym, że o jej przybyciu przypomniano mu przy okazji dosłownie dwie minuty wcześniej, nikt nie musiał wiedzieć. — I...? — Spojrzał wymownie na siedzącego przy stole mężczyznę. O ile pamięć go nie myliła, spodziewał się dziś tylko jednej rozmowy o pracę. Nic dziwnego, że pierwszym skojarzeniem, które przyszło mu do głowy, był nadopiekuńczy chłopak. Taki, który na własne oczy chciał się przekonać, że klub był odpowiednim miejscem pracy dla jego dziewczyny. Oczywiście przyszedł tu jedynie dla zasady, ponieważ nie mógł dłużej znieść jej zrzędzenia nad uchem, ale prawda była taka, że z góry znał werdykt. Nie można było go za to winić – takie miejsca zwiastowały kłopoty.
    Ciemnowłosy miał szczęście, że otrzymał możliwość udzielenia odpowiedzi, zanim Renshaw zdecydował się zapytać o łączące ich relacje. To pytanie i tak wisiało gdzieś w powietrzu, czekając na swoją kolej i było tylko jednym z wielu, które Nate – szanujący się pracodawca – miał zamiar im zadać. Rozmowa dopiero się zaczęła. Wszystkie zegary zgodnie obwieszczały, że mają jeszcze mnóstwo czasu.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach