Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

No dalej, dalej. Chodź za mną — renifer machał zachęcająco kopytem. Ciężko było jednak nie powstrzymać niedowierzania.
A-ale... jak to? Do kominka?
Zaufaj mi. Jeśli tego nie zrobisz, jak chcesz uratować święta? Mikołaj zawsze ufa swoim reniferom! — wyraźne niezadowolenie w głosie zwierzęcia przemieszane z wyraźnym rozżaleniem, z jakiegoś powodu wydawało się niesamowicie poruszające. Głośne westchnięcie, dwa kroki wprzód... ogień pochłonął całą sylwetkę. Początkowy szok, skończył się zduszonym okrzykiem, a zaraz potem wszystko spowił cień.
Mówiłem ci, zaufanie to podstawa.

***

Głos renifera był ostatnią rzeczą, jaką pamiętał każdy z was. Obudziliście się wszyscy w dokładnie tym samym momencie, dysząc ciężko, zupełnie jak po jednym z koszmarów, w których próbujesz uciec przed stadem zombie, ale twoje nogi odmawiają posłuszeństwa. Lecz tym razem nie było żadnych zombie. Pamiętaliście jedynie ten dziwaczny sen. Dokładnie taki sam. Nieudane święta w rodzinnym gronie, niespodziewany gość, który zaczął mówić coś o Świętym Mikołaju. Na koniec wejście do kominka i ciemność.
Po rozejrzeniu się dookoła nie widzicie niczego specjalnego. Znajdujecie się w jakiejś przytulnej, drewnianej chacie. Ogień przyjemnie trzaska w kominku, dzięki czemu mimo że macie świadomość iż jest środek zimy - o czym doskonale świadczy choćby i leżący na oknie śnieg - jest wam ciepło i przyjemnie. Właściwie wszystko to wydawałoby się całkiem normalne...
Gdyby nie fakt, że znajdowaliście się w miejscu, którego nie znacie.
W otoczeniu ludzi, których pierwszy raz widzicie na oczy.
Nie macie przy sobie żadnych rzeczy osobistych.
I gdzie był ten cholerny, gadający renifer!?

_______________________
Termin: 29 grudnia, g. 23.59
Misja: Super trudna. Mimo że znajdujecie się w innej rzeczywistości zachowujecie swoje historie, wyglądy, miana i charaktery, ALE kompletnie się nie znacie, więc próbujecie się dowiedzieć gdzie właściwie jesteście, kim są wasi współtowarzysze i co tutaj robicie. Możecie nawet opisać jak spędzaliście święta przed przybyciem do krainy - przykładowo jeśli wasza postać spędza je sama, a nagle w opisie było coś o rodzinnych świętach, możecie zaznaczyć, że elementy snu były nienaturalne, bo przecież zwykle tego nie robicie "a jednak wszystko wydawało się takie realne". Po reniferze póki co ani śladu, ale możecie próbować go wypatrywać.

Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Ryu nie spodziewał się, że tym co go zaatakuje będzie powiew wiatru wytworzony przez jego wcześniejsze zaklęcie. Przynajmniej był o wiele słabszy od jego ataku. W końcu kruczowłosy utracił tylko równowagę, którą zresztą odzyskał z pomocą kostura jako podpórki. Jego hobby już zadbało o to, by jak najlepiej potrafił bezpiecznie wylądować. Chłopak po zapanowaniu nad swoją sytuacją, zwrócił uwagę na postępy bitwy. Nie szło im tak źle. Najwidoczniej wykrakał, bo po tej myśli ich towarzyszka zemdlała i została porwana przez potwora. Najwidoczniej nie wytrzymała presji. Z ich wszystkich najbardziej wydawała się osobą... niewinną? Zostańmy przy tym określeniu. Wzdrygnął się kiedy przypomniał sobie o jednej bardzo złej rzeczy związanej z mackami, którą kiedyś polecił mu kolega. Przeklął cicho pod nosem i jak najszybciej chciał wyeliminować sobie te skojarzenia z głowy. Najprostszy sposób to zniszczenie tego co je wywołuje. Co było równe z uwolnieniem ich towarzyszki. Widząc, że inni członkowie drużyny odwracali uwagę potwora, ponownie przywołał włócznię wiatru. Była taka różnicy, że nie posłał jej od razu po utworzeniu. Starał się napakować w nią więcej mocy, żeby zwiększyć sukces jego małego planu. Kiedy wydawało mu się, iż potrójna dawka wystarczy, zaczął zmieniać wielkość włóczni. Było to dość trudne. W końcu, jeśli nie zachowałby odpowiedniego skupienia, jego atak mógł mu wybuchnąć na głową. Gdy wielkość dzidy po zmniejszeniu osiągnęła rozmiary podobne do barku bestii, zaczął nią kręcić, czekając na odpowiedni moment. Obroty + skompresowana dość wielka moc = wielka siła przebicia. Przynajmniej według Kurogane.
Jak tylko zobaczył, że stwór przestał się ruszać, prawdopodobnie na dłuższą chwilę, posłał swój atak w miejcie, które łączyło mackę trzymającą Toni z resztą jego ciała. Włócznia poleciała z wielką prędkością. Ryu tym razem zrezygnował z krzyknięcia dość lamerskiej nazwy swojej umiejętności. Lepiej, żeby bestia była zaskoczona. No chyba, że miała oczy z tyłu głowy to cały szacunek dla niej. Miał bardzo małe wątpliwości w swoją celność, biorąc pod uwagę jego motywację. Jeśli wszystko poszłoby dobrze, to jego magia zniszczyła by jakiekolwiek połączenie bestii z nerwami w jej kończynie. Kto wie, może nawet atak oderwałby tą mackę. W końcu Ryu skupił się na ostrości swojego zaklęcia. Po wysłaniu swojego czaru, kruczowłosy upadł na jedno kolana, a pot z jego czoła spływał tonami. Ciężar koncentracji zrobił swoje. Tym bardziej, że dołożył dodatkowe starania by nie zranić swoim zaklęciem innych towarzyszy. To odpadało.
Mam nadzieję, że będzie to przynajmniej efektywne. Drugiego o podobnej sile nie rzucę.
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Obejrzał się na Cyryla, który przeleciał obok i zaraz do niego podbiegł, by sprawdzić, czy ten nie oberwał bardziej niż dało się przewidzieć. Gdy tylko chłopak się ruszył, Frank znów skupił się na potworze.
O, tak, potwierdzał: szlag by tego sukinsyna. Pogadają sobie później, teraz wszyscy powinni skupić się na... Cholera! Biedne dziecko. Francis przypomniał sobie, jak skończyła poprzednia osoba pochwycona przez jedną z macek i, jako że sam nie był do końca bezbronny, poczuł się odpowiedzialny za to, by chociaż spróbować pomóc młodej towarzyszce. Uznał, że dobrym pomysłem jest rażenie jednej macki, dlatego sam w jej stronę skierował ptasi dziób na końcu kostura, ale zawahał się. Jeśli powtórzy atak ogniem, prawdopodobnie obejmie płomieniami również Toni, a tego nie chciał. Gdyby tak coś bardziej skoncentrowanego... Nim zdążył do końca wyobrazić sobie to, co zamierzał wyczarować, drewno pod jego palcami zatrzeszczało, jakby miało się rozpaść, a z kostura wystrzeliła długa ciernista liana, oplątując się o bark i częściowo o tułów monstrum. Na zakończenie, nie wiadomo dlaczego, kostur wypluł małą, kolczastą rybę rozdymkę, która momentalnie napuchła, odbiła się od stopy potwora jak piłka i potoczyła na śnieg.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Zdecydowanie szło im nieźle.
Macka lecąca w stronę Elisabeth uderzyła w nią z plaskiem, odrzucając nieznacznie w tył. Dziewczyna nie przewróciła się jednak z prostego powodu. Potwór owinął się wokół niej, by ściągnąć ją ku sobie i dzięki temu pozwolił jej na jako takie zachowanie równowagi. Nim jednak zdążył ją porwać, podobnie jak i Truskawkę, cios Sigrunn na oślep odrąbał mu mackę w połowie. Bestia wrzasnęła, gdy zielona krew trysnęła z jego kończyny na prawi policzek Elisabeth. Wtedy też dziewczyna mogła poczuć wszechogarniający ból, gdy substancja wżerała się w jej skórę, zostawiając po sobie niezbyt ciekawie wyglądające poparzenie.

EVENT ŚWIĄTECZNY - WYPRAWA DO KRAINY ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA - Page 3 Odjetepng_aexwhwe

Potwór zaatakowany kolejnym gradem ciosów przeszedł do defensywy, wyraźnie próbując sobie znaleźć ewentualną trasę ucieczki. Spanikował do tego stopnia, że wypuścił dotychczas trzymaną Truskawkę, odrzucając ją w śnieg. Zawył wściekle rozglądając się wokół kaprawymi ślepiami i ruszył na nieruchomego Alana, dosłownie go taranując. Zatrzymał go w miejscu nikt inny jak elf, który w końcu naładował swoją dubeltówkę i właśnie przestrzelił mu połowę pyska czy jakkolwiek można było nazwać ten brzydki ryj.
DO JASNEJ CHOLERY, KOGO TY WERBUJESZ RUDOLF? — wykrzyknął wyraźnie wkurzony na taki, a nie inny wynik starcia. Renifer również postanowił jakoś zadziałać, gdy wyskoczył gwałtownie przed bestię. Choć nie zadał mu żadnych obrażeń, zmusił go do cofnięcia się z Alana, który ucierpiał jeszcze bardziej niż Elisabeth, zalany zieloną mazią, która wypaliła nie tylko części skóry na jego twarzy, ale i noszone przez niego ubrania. Atak Ryu pozbawił bestię ostatniej macki, zostawiając jedynie bezbronny korpus na nogach. Który zaraz runął pod wpływem zaklęcia Francisa. Wyglądało na to, że pozostała jedynie kwestia dobicia go, gdy najeżona zębami paszcza otworzyła się dysząc ciężko.

OBECNA ILOŚĆ ŻYCIA POTWORA: 30HP (dostaliście bonusowe -10HP uderzenia od elfa i jego dubeltówki)

_____________________
OBECNY STATUS ŻYCIA:
Ryu: 100HP
Francis: 100HP
Sigrunn: 90HP
Cyrille: 80HP
Koss: 100HP
Elisabeth: 80HP + bolesne poparzenie na policzku.
Truskawka: 80HP, nieprzytomna.
Alan: 60HP + powalony na ziemię.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Wszystko działo się tak szybko, na szczęście pozostał na nogach niezależnie od sytuacji. Dodatkowym plusem w tym wszystkim było to, że brzuch przestał go boleć, więc mógł się już normalnie poruszać.
Podążył wzrokiem za upadającą dziewczyną. Wyglądało na to, że nie groziło jej nic poza tym... przynajmniej do czasu. Dlatego też nie podbiegł do niej, a ruszył na powalonego potwora. Trzeba było działać szybko, bo nigdy nie wiadomo co taki stwór ma jeszcze w rękawie... no z logicznego punktu widzenia pozbawili go macek, więc zapewne i rękawów... ale nigdy nie wiadomo!
Sprężystym krokiem zbliżał się do niego wypatrując sposobności jak tu na niego wskoczyć bez większego uszczerbku na zdrowiu. Jego celem było zatrzymanie się na jego czole po czym po prostu wbić swoje POTĘŻNE OSTRZE prosto w jego środkowe oko, napierając na głowie swoim ciężarem by przebić się jak najgłębiej (tak do połowy długości ostrza) , a zaraz po tym łapiąc za jelec by obrócić chociaż minimalnie miecz w jego cielsku by zwiększyć obrażenia.
W przypadku gdy sytuacja stanie się zbyt niebezpieczna, poświęci swój miecz i zeskoczy z cielska. Jednak gdy bez problemu utrzyma się w tej pozycji, zostanie i na spokojnie wyszarpie swój miecz.
--------
Jednak jeśli wskoczenie na bestie nie wchodzi w gre, po prostu stanie za jej głową i wykona pchnięcie prosto w czaszkę potwora, tak samo dopychając ostrze.
--------

- Na pohybel - warknął raczej z przyzwyczajenia niż konieczności. Machnął mieczem by pozbyć się krwi/śluzu/resztek bestii z ostrza. Oczywiście starając się nikogo nie ochlapać.
Zeskoczył w potwora i schował miecz w pochwie na plecach (mogę uznać, że dostałem go razem z mieczem prawda? xD) i podszedł do nieprzytomnej dziewczyny, przykucnął przy niej szturchając palcem jej polik.
... Wyglądała na zadowoloną z obecnej sytuacji, perwersyjny uśmiech na jej twarzy tłumaczył wszystko.
- Myślicie, że żyje? - zerknął na resztę z niepewnym wyrazem twarzy.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Żadna bitwa nie mogła iść jak po maśle. Zawsze musiały trafić się jakieś ofiary i tym razem nie mogło być inaczej, choć nie spodziewała się, że nastąpi to tak szybko. I o ile potrafiła zrozumieć zbierających się po odwecie potwora Sigrunn i Cyrille'a, tak mdlejąca na widok bestii Toni, wydobyła z jej gardła głośne westchnięcie. Zamierzała podejść do chłopaka i sprawdzić jak mocno oberwał, ale ubiegł ją Francis.
Uważajcie, by jej nie trafić!
On tak na poważnie? Nie mogła zagwarantować, że przypadkiem nie trafi w nieodsłonięte plecy reszty członków drużyny, a co dopiero, że uda jej się ominąć nieprzytomną dziewczynę, którą potwór machał sobie na prawo i lewo wedle uznania.
Renifer był bezużyteczny, Patryk natomiast guzdrał się, jakby po raz pierwszy miał w swoich rękach broń.
Rusz się - warknęła na elfa, mając chęć zabrać mu dubeltówkę i użyć jej na nim samym. Gdy tylko podniosła głowę, zauważyła, że potwór znów przymierzył się do ataku, a jego macka wycelowana została w jej osobę. Znowu. Wszyscy dookoła starali się zwrócić uwagę kreatury na siebie, a Tośka wystarczyło, że była. Odskoczenie niewiele by jej pomogło. Szans na wycelowanie w ruchomą mackę i trafienie w nią strzałą było niewiele. Mogła więc zrobić jedyną możliwą rzecz. Złapała oburącz za dolną część łuku i uderzyła na skos na oślep, byleby w coś trafić, a może się przestraszy i zostawi ją w spokoju. Były dwa zaskoczenia. Coś ostrego przecięło jej wewnętrzną stronę dłoni, poczuła uderzenie i chwilę nieważkości, gdy zmierzała ku ziemi i szarpnięcie, gdy macka ją złapała i zatrzymała. Nie zdążyła nawet porządnie krzyknąć, gdy macka została przez kogoś urąbana, a Lis się przewróciła prosto w śnieg. Jakby tego było mało, coś kapnęło jej na twarz i dosłownie sekundę później zaczęło boleć, jakby wyżerało jej twarz. I poniekąd tak było. Trzęsącymi się dłońmi, zaciskając zęby, by nie zacząć wyć, zgarnęła sporo śniegu, którym wytarła policzek z zielonej mazi. Nie chciała wiedzieć, jak źle to wygląda, ale jeśli wróci do domu i zostanie jej blizna, to powiesi sobie na ścianie czyjś rogaty łeb. Gdy wydawało jej się, że pozbyła się żrącej posoki, otworzyła oczy, dostrzegła lekko podrygującą odciętą część macki i dłoń, która szczypała ją na rozcięciu. Przejechała palcem po przedniej krawędzi swojej broni i ze zdziwieniem zorientowała się, że zarówno górna, jak i dolna krawędź są ostre i z powodzeniem mogą ciąć tkanki, jak przekonała się na własnej skórze. Odsunęła się z niesmakiem na twarzy od podrygującej macki, naciągnęła bardziej kaptur i spojrzała na główną część potwora.
No dobra, skoro wszyscy dookoła próbowali zwrócić na siebie uwagę bestii, to być może miała kilka sekund na podjęcie decyzji, co dalej. Podniosła się na jednym kolanie, wyjęła kolejną strzałę, zakładając ją na cięciwę.
Celuj w oko.
Celuj w oko.
Celuj w oko.
Było to trudne, gdy pulsujący ból policzka wysuwał się na prowadzenie.
Świst wypuszczanej strzały i wiedziała, że jeśli trafi, to to na pewno nie będzie oko. To nawet mogły nie być okolice ślepia. A przecież miał ich pięć! Ważne, żeby trafiła w cokolwiek. Zawsze to jakaś upierdliwa drzazga w du... ciele.
Zamiast zostać na swoim miejscu, co pewnie powinna była uczynić, podeszła do Alana, by sprawdzić, w jakim jest stanie i w razie czego próbować odciągnąć go, chociaż kawałek na bok.
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
No! To było coś! W obliczu niebezpieczeństwa potrafili zebrać się i zadziałać. Super!
Sam Francis chciał odetchnąć z ulgą i skupić na zbieraniu rannych i pomocy, jednak... Usłyszał pomruk, a potem obrzydliwe bulgotanie dochodzące gdzieś z trzewi potwora. Znów mocniej zacisnął palce na kosturze, dopadł do dogorywającego monstrum i zaczął okładać go dolnym końcem kija, raz za razem pieszcząc krótkimi, ale intensywnymi porcjami szoków elektrycznych.
Leżeć! – Cios. – Leżeć! – Kolejny cios. – Leżeć i się nie podnosić! – Truchło podrygiwało i dygotało przez przepływające napięcie, a Francis, tak dla pewności, maltretował trupa jeszcze chwilę, zanim się odsunął. Ostrożnie, by nie ubrudzić się w zielonej krwi, obszedł bestię i obejrzał, czy aby na pewno nie zamierza zmartwychwstać czy w jakiś magiczny sposób się uleczyć.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Wyglądało na to, że jego sprytny plan ściągnięcia na siebie uwagi nie poskutkował. Dziękował za to wszystkim bogom na niebie i ziemi. Co więcej, reszta drużyny całkiem sprawnie sobie poradziła z dobijaniem mackowca. Co prawda nie obeszło się bez ofiar, a ten jeden chłopak to już w ogóle chyba był stracony, ale mimo wszystko wyglądało na to, że jako drużyna zadziałali całkiem nieźle. Ponieważ nie chciał pozostać bez wkładu w zabicie bestii, bo jakby kurde nie było, to trochę przy tym pomógł, naciągnął jeszcze cięciwę ze strzałą i po raz ostatni wypuścił ją w wyraźnie umierającego stwora. Oczywiście uważał, żeby przy okazji nie trafić w nikogo ze swojej drużyny. Tak dobrze im szło, szkoda byłoby to zepsuć jakąś strzałą w dupie czy innej części ciała.
Kiedy to się skończyło, postanowił pobiec do Toni i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Przykucnął przy dziewczynie i ułożył ją jakoś sensownie, bo ten potwór to w sumie tak nią pierdolną byle jak.
- Zła wiadomość. Mamy kolejnego nieprzytomnego. A właściwie nieprzytomną. Ale jeszcze żyje - tutaj spojrzał na Renifera, żeby przypadkiem nie cisnął nią znów w kominek albo coś. Pomijając fakt, że tu nie ma kominków.
- A z tym co? - Spytał, wskazując na gościa, któremu mackowaty postanowił zrobić maseczkę z glutów. - Albo spytam inaczej. Czy ktoś tu jeszcze ma tendencję do mdlenia, umierania, zawieszania się w krytycznym momencie albo coś w tym stylu?[/color]
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Kurogane widząc ostatnie momenty bestii, podniósł się i podszedł do osoby najbardziej poszkodowanej po całej bitwie. Stwór tak naprawdę był na końcówce życia, ale chłopak był pewien że inni go dobiją. Sam nie chciał na siłę rzucać następnego czaru, jeśli nie byłby potrzebny. Przyklęknął obok rannego i wskazał na niego kosturem. Sam nie był pewien na ile zadziała to co próbował zrobić, ale powinno  przynajmniej trochę pomóc. Po chwili czarowania, Ryu zebrał jak najchłodniejsze wiatry i skierował je bezpośrednio na rany chłopaka, gdzie zaczął nimi kręcić. W końcu jakoś musiały zostać przy poparzeniach, a zbyt duży napór powietrza tylko bardziej, by go uszkodził. Kurogane nie wiedział, czy jest jakiś sposób, żeby nadać właściwości lecznicze powietrzu które kontrolował. Nie mniej jednak spróbował coś takiego uczynić samą wolą. Nadal obserwując, czy jego sztuczka pomaga w ukojeniu bólu chłopaka, zbliżył swoją dłoń do policzka Antoniett. Powtórzył swoje wcześniejsze działanie i spróbował zmniejszyć ból dziewczyny. Ryu uważał, że był on daleki od nieistniejącego. W końcu, kiedy coś wżera ci się w twarz, nie może być to komfortowe. Gdy stwierdził, iż już więcej nie jest w stanie pomóc - przynajmniej na ten moment -  wyprostował się i spojrzał na Rudolfa z Patrykiem.
-Daleko do tego klubu? - zapytał kruczowłosy patrząc na renifera. Nie marzył o niczym innym, niż zebraniu się stąd. Chciał usiąść i ogarnąć całą sytuację, oraz przy okazji wymyślić jakieś nowe sposoby użycia jego umiejętności. W końcu ta bitwa mogła lepiej pójść. Nie mówiąc, o fakcie że ich zdolności bojowe są ograniczone przez Toni i Alana. Lepiej mieć więcej osób zdolnych do walki, niż mniej. Teoretycznie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Nie było do końca wiadomym, który cios ostatecznie wykończył potwora. Z pewnością jednak po serii jaką zafundował mu Francis, nie miał on już nigdy przenigdy podnieść się ze śniegu, rozgnieciony na zielono-fioletowo-szarą breję. Renifer odetchnął z wyraźną ulgą i podszedł do Kossa zajmującego się Toni.
Wrzuć mi ją na grzbiet. Doniesiemy ją na miejsce — zakomunikował, nie spodziewając się zapewne, że zaraz na jego zadzie usiądzie też drugi pasażer na gapę. Elf sapnął ciężko przerzucając dubeltówkę przez ramię.
Nogi mi w dupę wchodzą, Rudi. I to nie twoją — zaśmiał się rubasznie, uderzając nieznacznie butami w uda renifera, który wyraźnie zacisnął pysk, powstrzymując się od komentarza. Zaraz podparł się rękami, patrząc nieprzychylnie na znieruchomiałego Alana.
Jak się nie podoba to niech sterczy. Nikogo o łaskę prosić nie będzie, postoi tak jeszcze dziesięć minut i zamarznie na dobre. Pierwsi do umierania, bohaterowie od siedmiu boleści
— z dumą mogliście jednak zauważyć, że zabiegi Ryu faktycznie miały swój efekt. Renifer zamrugał kilka razy jakby sam nie wierzył w to co widział. Nie była to jednak jedyna zmiana jaka zaszła na polu bitwy. Pokręcił łbem na boki, wyraźnie odrzucając zbędne myśli.
Niedaleko, chodźmy — rzucił ruszając przed siebie. Jak się okazało jego 'niedaleko' trwało blisko trzydzieści minut i zdążyło porządnie odmrozić wam twarz. Nawet palce u stóp mimo grubego obuwia zdrętwiały wam doszczętnie, przyprawiając o brak czucia. Całe szczęście trasa była jednak spokojna i nie wyskoczył na was żaden inny potwór ze śniegu, by pozbawić was głowy. Waszym oczom ukazało się miasto. A raczej, miasteczko. Przeciętne i niezbyt wyróżniające się na tle tego co znaliście na co dzień. Przypominały bardziej typowe chatki z bajek dla dzieci, które puszczali wam rodzice. Poza jednym, jedynym budynkiem kompletnie nie pasującym do całej reszty.
Gigantyczne, kilkupiętrowe granatowe monstum świeciło neonowymi napisami na całą okolicę, zmieniając barwę chmur.
Nie wiem co wam wmawiają, dzieciaki w tym waszym pizdo-świecie ale tak właśnie tworzy się rasową zorzę polarną — rzucił elf z dumą, zeskakując z renifera. Wprowadził was do środka "Polarnego Grzechu" - tak bowiem nazywał się klub zgodnie z największym, najbardziej neonowym napisem.
Klub rozsadzał wasze uszy. Dosłownie. Z każdym kolejnym "ŁUP", wasz mózg również robił "ŁUP" obijając się w proteście o wasze czaszki. Elf wydawał się tym kompletnie nieporuszony, gdy z dumą prowadził was przez tłum. Czerwona kotara ozdobiona milionem świątecznym ornamentów odgradzała jeden z zielonych pokoi od reszty wielkiej hali.
- No już, dalej. Do środka - elf machał na was ręką zaganiając z wyraźnym zniecierpliwieniem niczym bydło. W końcu, gdy znaleźliście się w środku, dostrzegliście rząd czerwono-zielonych kanap ze złotymi guzikami i kilka tamburynów ozdobionych gałązkami sosny. Po środku stała przymocowana do podłoża i sufitu metalowa rura.
- Duma naszego zakładu. Marzenka! Potańcz no dla gości! - jak na zawołanie znikąd pojawiła się powabna antylopa ubrana w tak kusy strój, że grzechem byłoby oderwanie od niej wzroku. Parsknęła na przywitanie i rzuciła wam powłóczyste spojrzenie, zaraz wywijając na rurze z równą naturalnością, co... coś całkowicie naturalnego.
- Marzenka ma czym oddychać! - rzucił z dumą elf, klepiąc antylopę w pierś - Niejeden renifer chciałby się pochwalić taką pojemnością płuc jak ona, 150km/h przy dobrych wiatrach!
- Patryk. Skąd tyś u licha wytrzasnął antylopę na biegunie północnym?
- Antylopa, nie antylopa tańczyć umie, nie? No.
- A papiery ma?
- Jasna cholera Rudolf, ty to jesteś jednak jak jebany sanepid. Zawsze wtykasz ten swój czerwony nochal nie tam gdzie trzeba - warknął elf, odwracając się, by pogrzebać w szafce. Wyciągnął z niej w końcu rogi renifera na opasce i wetknął antylopie na łeb.
- Proszę, reniferzyca jak się patrzy. A teraz spadaj i zajmij się tym co trzeba. Będzie mnie pytał o papiery... moja sprawa czy przyjmuję imigrantów czy nie, do cholery... - wyburczał pod nosem, rwąc palcami jeden ze świątecznych wieńców. Marzenka zakręciła się powabnie na rurze, puszczając oczko Kossowi.
Zamówcie sobie jakieś koktajliki, rozejrzyjcie się dookoła, popytajcie innych. Może dowiecie się czegoś o Mikim — mruknął do was nadal wyraźnie obrażony, rozsiadając się na kanapie.

____________________________
Zdobyte umiejętności
Dla tych którzy zapisali post w każdej turze walki.
Francis: Władca żywiołów - z jakiegoś powodu cztery podstawowe elementy postanowiły podporządkować się twojej woli, znacznie zwiększając twój atak.
Atak: 10 -> 25
Ryu: Uzdrowicielski Podmuch - nikt nie ukoi tak ran jak twoja obecność. Podczas tury możesz częściowo uleczyć rany dwóch osób z drużyny (wliczając w to samego siebie). Jeśli jednak zdecydujesz się na leczenie, nie możesz podjąć ataku wobec bestii.
Leczenie: +10HP (max. 2 osoby na turę); jednocześnie nie możesz przywrócić 20HP jednej osobie.
Koss: Orli Szpon - twoje strzały przesiąknęły trucizną z ciała bestii, skutecznie zwiększając zadawane przez ciebie obrażenia. Dodatkowo wydobywające się z nich opary mogą atakować dwa cele na raz.
Atak: 10 -> 20 (atak na max. 2 przeciwników); jednocześnie nie możesz zaatakować jednego przeciwnika za 40HP.
Cyrille: Taran - niepozorny wzrost? Z pewnością nie na polu bitwy. Twój miecz po wyczuciu krwi przeciwnika zaczyna świecić czerwonym blaskiem, zwiększając twoją szybkość i atak, dzięki czemu możesz powalić dwa cele, nie narażając się przy tym na kontratak.
Atak: 10 -> 20; powalenia możesz użyć tylko raz podczas walki.

Boost do statystyk
Dla tych, którzy również odcisnęli swoje piętno na bestii.
Elisabeth:
Atak: 10 -> 15
Sigrunn:
Pula HP: 100 -> 120

Termin: 14 styczeń
Ostrzeżenie: Jeśli Alan nie odpisze w tej kolejce, zostaje uznany za zamarzniętą statuę na dworze. Jak można się domyślić - martwą.
Zadanie: Rozejrzyjcie się po klubie. Tak jak poprzednio będę wam wbijał między postami, gdy nawiążecie interakcję z postaciami w klubie.
Jednocześnie pijecie sobie koktajle i wcinacie żarełko przywracające wam życie. Możecie odzyskać max. 10HP/post. Ryu nie może używać swoich mocy w klubie.
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Seksowna, tańcząca antylopa, mówisz? ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zdechło. Cieszyłby się z sukcesu, gdyby nie przeczucie, że to nie ostatni akt przemocy wobec dzikiej fauny (a może i flory?) w najbliższym czasie. Wtulił twarz i usta w kołnierz kurtki tak bardzo jak tylko mógł, oby tylko nie czuć smrodu bebechów bestii, a potem podszedł do reszty grupy, zatrzymując się obok. Właściwie cieszył się, że inni zajęli się rannymi, bo on, chociaż potrafił i nie brzydził się, jakoś nie miał ochoty... zwyczajnie bojąc się, że pomagając zbytnio się poświęci i przywiąże, a potem zobaczy śmierć i sam straci wolę walki. Wydawało mu się, że reszta ma podobne podejście, bo nie zauważył, by ktokolwiek jakoś wyjątkowo przejął się losem tych, którzy zginęli. Cóż, kto jak kto, ale Frank dobrze wiedział, czego może się spodziewać po ludziach w obliczu zagrożenia.
Mam nadzieję, że zemdleję, jak będą mi obcinać kończyny... A tak na co dzień mi się nie zdarza – wymruczał w odpowiedzi do Kossa. Właśnie zdał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie jest tu najstarszy. Czy powinien czuć się źle?
Odetchnął wsunął kostur pod pachę, a dłonie schował głęboko do kieszeni i ruszył za całą grupą pilnując tyłów, raz za razem się rozglądając i wyszukując ewentualnego zagrożenia. Zaskoczyło go, że w spokoju dotarli do klubu... A może to cisza przed burzą?
Zatrzymał się na chwilę przed wejściem i z zachwytem obejrzał kolory odbijające się w chmurach. Chwila odpoczynku, chwila oderwania od rzeczywistości. Ślicznie! Przynajmniej dopóki niebo nie zabarwiło się na zielonkawy kolor, przypominający krew mackowego potwora, którego chwilę temu zadźgali. Nauczyciel wzdrygnął się i dołączył do reszty.
Ciemne alkowy, głośna muzyka, mieszająca się woń perfum, alkoholu i słodkiego dymu ze sceny, na której prowokująco wiła się półnaga postać nie wywarły na Francisie większego wrażenia, bywał w takich miejscach w swoim 'pizdo–świecie' i zdążył się z nimi oswoić. No, może z wyjątkiem Marzenki, bo jakoś nie mógł się przekonać do podziwiania wdzięków zwierzęcia, nawet jeśli było ono spersonifikowane, a Patryk klepiący antylopę po piersi nasunął mężczyźnie okropną wizję. Bleh, nie, fu! Spojrzał w inną stronę i uznał, że koniecznie musi zająć myśli czymś, co nie wiąże się z... Ygh, nie, dość.
Zdjął kurtkę i czapkę, a potem podszedł do baru, aby zamówić... kawę. Gęstą, mocną, czarną i gorzką jak sperma szatana – idealną na rozgrzanie się i do utrzymania organizmu na wystarczająco wysokich obrotach. Od czego zacząć? Zastanawiał się chwilę wodząc wzrokiem po sali, aż w końcu zdecydował.
Mogę? – Wskazał na wolne miejsce na kanapie, na której usiadł Patryk. – Mówiłeś, że podejrzewacie kogoś... kogo? – Najlepiej czerpać u źródła. Na razie wolał nie pytać o Mikołaja, bo – chociaż wiedział, że to ważne – to nie przeciwko niemu walczyli, nie jego chcieli wyśledzić i unieszkodliwić. – Może liczyć się wszystko, każdy szczegół. Wiesz, u nas jest troszkę inaczej, zdecydowanie bardziej nudno i to co dla ciebie może być oczywiste, nas może zaskoczyć.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Koniec. Bestia leżała martwa, a przynajmniej nie wyglądało na to, żeby była w stanie podnieść się po rozgnieceniu ją na paskudną paćkę zmieszaną z własną, żrącą krwią. Sigrunn zanurzyła miecz w śniegu i tym samym oczyściła ostrze z pozostałości po potworze, żeby przypadkiem nie zaszkodziły jej ani nikomu innemu. Cholera wie, co to właściwie było, a nie przypominało niczego, co dziewczyna widziała wcześniej. Cokolwiek to było, już im nie zagrażało, chociaż świadomość tego, że to był dopiero początek, napawał czarnowłosą zarówno niechęcią, jak i swoistą fascynacją. Niby mogła umrzeć, a nie wiedziała, co dzieje się z ludźmi, którzy umrą w innym świecie, ale hej! Kto nie chciałby zmierzyć się z takimi stworami! Już kij z Mikołajem, mogli go nawet nie znaleźć, lecz wizja przemierzania bieguna północnego i walk z potworami niczym z mitologii była ciekawsza, niż umieranie na mrozie.
Przez bite pół godziny szli po śniegu do klubu, który miał być "niedaleko". Nawet Norweżka, przyzwyczajona to takich warunków jako rasowy mors, powoli zaczynała odczuwać nieprzyjemny, piekący chłód na policzkach, a reniferowa kurtka i grube buty wcale nie chroniły jej palców przed skostnieniem. Kiedy już miała stwierdzić, że ma gdzieś ten klub i wejść do pierwszego lepszego budynku, żeby się ogrzać, wtedy ich oczom ukazał się wielki budynek, rzekomy sprawca zorzy polarnej, chociaż w praktyce wyglądał jak bardzo awangardowy i barwny burdel. Nawet napis na szyldzie mówił, że wcale nie wchodzą do Klubu Przyjaciół Myszki Miki, nie mówiąc już o wnętrzu budynku. Sig, która nie była przygotowana na takie natężenie decybeli, przyłożyła lodowatą dłoń do czoła, jakby to miało złagodzić ból czaszki przy każdym kolejnym łupnięciu. Chwilę zajęło jej przystosowywanie się do takich warunków, a kiedy oczy przyzwyczaiły się do półmroku, a uszy do hałasu, nareszcie mogła skupić się na swoim obecnym położeniu. Well, jeszcze nigdy nie była w zwierzęcym strip-klubie. I nie żeby Marzenka była brzydka, po prostu była antylopą, której egzotyczne piękno było ciężko dostrzegalne dla zwykłych ludzi. Czy coś.
Kiedy tylko nadarzyła się okazja, to odeszła jak najdalej od wywijającej Marzenki i elfa-erotomana. Chwilę kręciła się bez ładu i składu po lokalu, aby wreszcie usiąść przy barze i zamówić grzane wino. Skoro już tu jest, to postanowiła korzystać z możliwości rozgrzania się, bo pijana i zmarznięta na pewno długo nie pociągnie, kiedy kolejny mackowy potwór wyskoczy z zaspy koło niej. W oczekiwaniu na swoje zamówienie rozejrzała się po całym klubie, ale na pierwszy rzut oka nie mogła wyłapać niczego niezwykłego, jeśliby nie liczyć zwierzęcych tancerek zagadujących różnorakich, równie nietypowych gości.
- Fajne miejsce, stary - zagadała do barmana, kiedy ten podawał jej wysoką, grubą szklankę z grzańcem. - Mikołaj to pewnie stały bywalec, co? Wszystkie te gorące reniferzyce... - zaśmiała się krótko. Bo kto jak kto, ale panowie zza baru zawsze są najbardziej rozmowni i to od nich można wyciągnąć najciekawsze informacje, a skoro i tak taki był ich aktualny cel, to nie widziała problemu w połączeniu przyjemnego z pożytecznym. Nie żeby próbowała kiedykolwiek zagadywać barmanów w takich klubach, ale ci nie mogli wiele różnić się od swoich braci ze zwykłych pubów.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Cóż, nie pozostało mu nic innego, jak podnieść nieszczęsne dziewczę i ułożyć na grzbiecie renifera. Przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby miał ją zabić czy coś w tym stylu. Przy okazji musiał przyznać, że para renifer - elf potrafiła skutecznie rozluźnić atmosferę i utrzymać iluzję, że to wszystko jest tylko jakimś dziwnym sen, nawet pomimo faktu, iż przed chwilą walczyli o swoje życie, jakby nie było.
Drogi nie mógł uznać za przyjemnej, bo miał wrażenie, że jego twarz zaraz odpadnie i pozostanie jedynie czaszka, która będzie się cały czas uśmiechać, bez intencji jej właściciela. Na szczęście wreszcie dotarli do klubu. Cóż, nie robił on większego wrażenia, poza faktem, że zupełnie nie pasował do reszty otoczenia. Nawet ta muzyka, przez którą mózg obijał się o ściany czaszki nie przeszkadzała mu aż tak bardzo. Zbyt często odwiedzał podobne miejsca, aby się tym przejmować.
To, na co jednak nie był gotowy, to pojawienie się Marzenki. Nigdy jakoś nie podejrzewał się o podobne upodobania, jednak mimowolnie nie potrafił oderwać oka od imigrantki i nawet nie usłyszał dialogu, jaki odbył się pomiędzy elfem, a reniferem. Kto by się przejmował takimi pierdołami, kiedy taka gazela kopytkuje... czekaj, co? No, mniejsza z tym, wszyscy wiedzą o co chodzi.
Gdy dostali zadanie rozejrzenia się po barze, Koss westchnął głośno. Czuł się trochę jak nastolatek, który chce zaprosić wybrankę swoich marzeń na bal półroczny. Przeczesał więc włosy, a potem zaopatrzył się w jakiś koktajl, tak dla śmiałości. Co prawda preferowałby coś bardziej procentowego, nie odważył się jednak otwarcie narzekać w obecności elfa. Dubeltówka skutecznie wybijała mu ten pomysł z głowy.
W takim więc stanie podszedł do miejsca, gdzie piękna "reniferka" wywijała swoimi racicami i oparł się niedbale o jakąś ścianę, żeby nie było, że mu zależy czy coś.
Odchrząknął.
- Marzenka, co? - Zagadnął, popijając koktajl i uważnie obserwując jej ruchy. Czuł, że serce zaczyna mu szybciej bić. Bez nerwów, bez nerwów. - Może ty wiesz, co się tutaj dzieje, hm? No wiesz, czasem imigranci mają dostęp do różnych informacji... i tak dalej. - Żeby tylko jej nie urazić czy coś. - I w ogóle masz zjawiskowe... eeee... poroże - kurwa, jak się podrywa antylopy?!
Truskawka
Truskawka
Fresh Blood Lost in the City
Wszystko potoczyło się tak szybko, że Truskawkowy umysł ledwo zdążył to zarejestrować. Najpierw pojawienie się renifera… a w następnej chwili bili się z jakimś oślizgłym potworem, który wybił spod śniegu jak kwiatki na wiosnę! Znaczy, oni się bili. Z nią było inaczej. Ale od początku.
Ten blond chłopiec naprawdę był miły! Nie tylko nie zganił ją za niezdarność, jeszcze pomógł jej wstać. Zalała ją naprawdę przyjemna fala zaufania do swojego wybawcy. Coś jej mówiło, że mogła na nim zawsze i wszędzie polegać. To z pewnością początek pięknej przyjaźni.
Martwiła się o nieznajomego. Co mu się stało? Czy kiedykolwiek się obudzi? Czy ich to też czeka? Jej wątpliwości w większości się rozwiały pod wpływem jednego nieco szokującego działania renifera. Na początku się przeraziła, jednak pokręciwszy głową, by otrząsnąć się z negatywnych myśli, doszła do wniosku, że muszą iść dalej. Jeżeli zostanie w tyle, skończy tak jak on.
Oczywiście była pierwszą osobą, do której doleciał zapach smacznego jedzonka. Nie zwracała jednak uwagi na owoce, bo miała ważniejsze sprawy na głowie – na przykład ratowanie nieprzytomnego chłopaka. Natychmiast za to poczuła doskwierający głód, ale nie poinformowała o tym reszty towarzyszy ze względu na przejęcie nową sytuacją, w jakiej się znalazła. Takie z tej Toni było zwierzątko troszczące się o ludzi nawet, jeśli mieli ją zranić.
Niestety, później akcja się pokomplikowała. Znikąd pojawiła się zmutowana ośmiornica rodem z Kodu Lyoko, która bez konkretnego powodu ich zaatakowała. Ruda spanikowała i zemdlała z nadmiaru emocji. W świecie swojej wyobraźni zgłodniała na tyle, by wsunąć kilkoma gryzami całą bestię… czy to na pewno normalne? Przynajmniej w krainie fantazji mogła być bohaterką.
Jak przez mgłę miała wrażenie, że coś nią miotało. Szatan…? Jest już na pierwszym kręgu piekła, że ją dopadł?!
Później trochę się uspokoiło i czasem jedynie odczuwała lekkie trzęsienie podłoża. Gdyby Toni widziała cały swój zespół opiekujący się nią, na sto procent zawstydziłaby się i przeprosiła za kłopot. Ale jeszcze się wtedy nie obudziła, dlatego nie miała szans, by być świadkiem ich bezinteresownej troski o czyjeś życie.
Otworzyła oczy dopiero, kiedy znaleźli się… w dyskotece? No właśnie, co to było? Grała głośna muzyka, ale miejsce nie miało stylizacji typowo klubowej (z tego, co czytała, powinno być więcej parkietów, a zastępowały je rury). Po dojściu do siebie zauważyła, że nikt z ludzkich pobratymców jej nie towarzyszy. Zobaczyła tylko renifera.
- Um, R-Rudolfiku, co się stało i gdzie jesteśmy? – Podniosła się do pozycji siedzącej ociężale. Spać jej się trochę chciało, a ponadto…
Dało się usłyszeć głośne burczenie dochodzące z brzucha Truskawki. Nie zagnieździł się w niej raczej mały predator, natomiast mały głód. Ilekroć zbyt histeryzowała, zapychała się pokarmem, zwykle słodkościami. Teraz na jej policzki wystąpiły delikatne rumieńce. To było… zawstydzające. Ale co poradzić na to, że ona ciągle by jadła?
- Prze-przepraszam. – Przysunęła do siebie nogi i oparła na kolanach pyzaty podbródek.
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Kurogane był z siebie zadowolony, gdy zobaczył że jego umiejętność przynosi jakieś skutki. Na przyszłość powinna się przydać. Nie miał wielkich wątpliwości co do tego, iż to nie ich ostatnie spotkanie z jakąś bestią. W drodze do klubu, kruczowłosy trzymał się na tyłach formacji. W końcu jeśli miałoby coś wyskoczyć, to lepiej od razu zacząć działać i nie marnować czasu na zmienianie pozycji. Mijało się to z celem. Sama podróż nie przeszkadzała mu. Pewnie, niektóre części ciała mu odmarzły, a w jeszcze innych stracił częściowo czucie. Z tych właśnie powodów, może i wędrówki nie dało się zaliczyć do najbardziej komfortowej, ale przynajmniej była spokojna. Miasteczko, które widzieli po drodze nie było takie złe. Na pierwszy rzut oka, mogło się wydawać iż jest tu o wiele spokojniej niż w jego świecie. Gdyby nie to co spotkali po drodze pewnie by tak myślał. No, chyba że stwory pojawiły się niedawno, ale tego muszą się dowiedzieć. Gdy dotarli na miejsce Ryu mógł tylko oglądać się za siebie i porównywać jakieś domki z wielkim świecącym... czymś. W środku hałas był ogromny, nie dało się powiedzieć inaczej. Ryu dopiero po jakimś czasie dostosował się do wszechobecnego chaosu. Nie wydawało mu się, że imprezy w jego świecie dało się porównać do tych. Przynajmniej pod względem głośności. Kiedy tylko ujrzał dumę zakładu elfa musiał mrugnąć parę razy z niedowierzania. Ostatecznie zdecydował się na zakrycie oczu rękoma w rozpaczy. Przeżyłby nie widząc w całym swoim życiu antylopy na rurze. Nie żeby nie potrafił docenić porządnej figury Marzenki.
Oczywiście, skoro jest renifer i elf, to czemu nie antylopa...
Słysząc rozmowę pomiędzy ich pracodawcą a Patrykiem, musiał się trochę pośmiać. Najlepiej dało się ich określić jako kabaret na żywo. Nie chcąc, żeby jego głowa bardziej ucierpiała od antylopy wywijającej na rurze, oddalił się od grupy. Miał pomysł co zrobić, tylko nie wiedział czy w tym klubie mu to wyjdzie. Usiadł na jednej z kanap i zamówił sobie jednego shake, co mogło źle wyjść biorąc pod uwagę, że totalnie nie wiedział jaki smak wybrał. Jego napój został mu dostarczony przez następna hybrydę. Nie wiedział, czy kobiet jest człowiekiem z elementami lisa polarnego, czy na odwrót. Nie poświęcił wiele czasu na zastanawianie się nad tym.
-Hej. - zaczął Kurogane i złapał lisice za przedramię -Zrób sobie przerwę. Twój pracodawca nie ma nic przeciwko. - ewentualnie dostanie mu się od Patryka, no ale co zrobić.
-Pewnie wiesz czy działo się tu ostatnio coś ciekawego? - zapytał totalnie udając ciekawość. Jakoś trzeba zdobyć informację.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez [MG] Cyrille dnia Pią Sty 20, 2017 10:38 pm, w całości zmieniany 1 raz
Bestia w końcu padła trupem brudząc posoką okoliczny śnieg. Nie było czasu jednak na świętowanie, w końcu ich przygoda dopiero się rozpoczęła, a warunki pogodowe nie były zbyt optymistyczne. Robiło się coraz zimniej, a napuchnięty nadgarstek zaczął o sobie przypominać. Blondyn westchnął cicho i obłożył wcześniej wymienioną część ciała śniegiem mając nadzieje, że to nieco ukoi ból. Zaczął maszerować za swoim oddziałem, szedł na końcu jednak starał się trzymać przy osobie przed nim by przynajmniej jakoś ochronić się przed wiatrem... no i nie zgubić.
Na odchodne jedynie zerknął przez ramię by spojrzeć na zostawionego w tyle chłopaka. Pokręcił lekko głową, coś szybko się wykruszali, to nie byli ludzie do jego party. Chociaż zerkając w przyszłość (jak również przed siebie) uświadomił sobie, że jednak nie mogło być aż tak źle. Przeżyli.
Szli już tak kawałek, a chłopak przez ten mróz i natarczywe próby ogrzania swojego ciała stracił rachubę czasu. Ile tak szli? Nie pamiętał. Nawet gdy znaleźli się przed klubem nie zauważył tego i uderzył czołem w plecy osoby przed nim. Uhh...
- Wybacz - mruknął cicho wychylając się zza tej osoby. Dopiero teraz oczy mu rozbłysły na nowo, mimo przemarznięcia poczuł w sobie silną motywację i wparował za resztą do klubu. Od razu zdjął otrzymaną kurtę, by szybciej się ogrzać. W końcu futro pani Rudolfowej było obecnie zmarznięte. Popatrzył na Marzenkę, no cóż. Widział elfy, gadającego renifera i dziwne monstra. Więc czemu miałby się dziwić tańczącej antylopie? Cmoknął cicho sprawdzając czy odzyskuje już czucie.
Podskoczył do baru zamawiając sobie jakiś mocny alkohol. Po czym rozejrzał się po lokalu. Wypatrywał jakiejś może małej grupki osób, ale takich co źle z oczu patrzy! Wzbudzają strach samym wyglądem, jak również wyglądali na stałych bywalców. Jeśli nie, to po prostu znalazł sobie po prostu jakiś inny cel. Chociaż wszędzie znajdą się tacy by obić komuś ryja nie?

Jeśli jednak znalazł sobie swoich "bojowników", podszedł do nich i po prostu przysiadł jak do siebie, zdjął miecz z pleców by nie krępował ruchów i oparł go o stolik.
- Niezły kanał tu się zrobił co? Wszystko chce cie zjeść na zewnątrz... mróz, przynajmniej alkohol mają tu dobry... Kiedy tu się tu wszystko spierdoliło? Co, Mikołaj nie przyniósł komuś wymarzonego prezentu i postanowił się zemścić? - szturchnął lekko kompana obok łokciem wydając z siebie cichy śmiech. Wiedział, że jego sztuka zjednania do siebie ludzi nie mogła tu nie w wystarczyć, dlatego też miał w pogotowiu swoją figurkę hieny, którą przyozdobił łańcuszkiem by jej nie zgubić i zawsze mieć ją pod ręką.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach