Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

No dalej, dalej. Chodź za mną — renifer machał zachęcająco kopytem. Ciężko było jednak nie powstrzymać niedowierzania.
A-ale... jak to? Do kominka?
Zaufaj mi. Jeśli tego nie zrobisz, jak chcesz uratować święta? Mikołaj zawsze ufa swoim reniferom! — wyraźne niezadowolenie w głosie zwierzęcia przemieszane z wyraźnym rozżaleniem, z jakiegoś powodu wydawało się niesamowicie poruszające. Głośne westchnięcie, dwa kroki wprzód... ogień pochłonął całą sylwetkę. Początkowy szok, skończył się zduszonym okrzykiem, a zaraz potem wszystko spowił cień.
Mówiłem ci, zaufanie to podstawa.

***

Głos renifera był ostatnią rzeczą, jaką pamiętał każdy z was. Obudziliście się wszyscy w dokładnie tym samym momencie, dysząc ciężko, zupełnie jak po jednym z koszmarów, w których próbujesz uciec przed stadem zombie, ale twoje nogi odmawiają posłuszeństwa. Lecz tym razem nie było żadnych zombie. Pamiętaliście jedynie ten dziwaczny sen. Dokładnie taki sam. Nieudane święta w rodzinnym gronie, niespodziewany gość, który zaczął mówić coś o Świętym Mikołaju. Na koniec wejście do kominka i ciemność.
Po rozejrzeniu się dookoła nie widzicie niczego specjalnego. Znajdujecie się w jakiejś przytulnej, drewnianej chacie. Ogień przyjemnie trzaska w kominku, dzięki czemu mimo że macie świadomość iż jest środek zimy - o czym doskonale świadczy choćby i leżący na oknie śnieg - jest wam ciepło i przyjemnie. Właściwie wszystko to wydawałoby się całkiem normalne...
Gdyby nie fakt, że znajdowaliście się w miejscu, którego nie znacie.
W otoczeniu ludzi, których pierwszy raz widzicie na oczy.
Nie macie przy sobie żadnych rzeczy osobistych.
I gdzie był ten cholerny, gadający renifer!?

_______________________
Termin: 29 grudnia, g. 23.59
Misja: Super trudna. Mimo że znajdujecie się w innej rzeczywistości zachowujecie swoje historie, wyglądy, miana i charaktery, ALE kompletnie się nie znacie, więc próbujecie się dowiedzieć gdzie właściwie jesteście, kim są wasi współtowarzysze i co tutaj robicie. Możecie nawet opisać jak spędzaliście święta przed przybyciem do krainy - przykładowo jeśli wasza postać spędza je sama, a nagle w opisie było coś o rodzinnych świętach, możecie zaznaczyć, że elementy snu były nienaturalne, bo przecież zwykle tego nie robicie "a jednak wszystko wydawało się takie realne". Po reniferze póki co ani śladu, ale możecie próbować go wypatrywać.

Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Jednym z największych problemów pracy w grupie, była grupa. Szczególnie taka jak ich, gdzie indywidualne spojrzenie zdawało się górwać nad ogólnie pojętym wspólnym dobrem. Co prawda nic jeszcze nie zrobili, ale Nekke nie potrzebował wiele czasu aby stwierdzić, że jeśli wpadną w jakieś tarapaty, to raczej nie ma co liczyć na braterskie odruchy ze strony nieznajomych. Pierwsza połowa wyglądała na nieogarniętych, a druga na mających w dupie całą resztę. Ale może to jedynie kiepskie pierwsze wrażenie? No i jeszcze pozostawał ten nieprzytomny typek.
Nad tym jednak Koss nie miał czasu się zastanowić, bowiem wielka macka pacnęła w szybkę. Chłopak odskoczył, złapał się za serce i krzyknął niezbyt męsko. Cóż, to taki odruch, najpierw krzyczeć i spierdalać, potem zastanowić się nad całą resztą. Na szczęście zagrożenie szybko minęło, a w pomieszczeniu znalazl się renifer, ktory wpakował ich w to cale bagno. Koss szybko się wyprostował, ochrząknął i przeczesał włosy. Nikt nic nie widział, pełen profesjonalizm.
Słuchał renifera i wszystkich osób, które miały coś do powiedzenia w tej sprawie. Chaos to mało powiedziane, a na dodatek Japończyk zorientował się, że jeśli ma zamiar uczestniczyć w tym całym przedsięwzięciu, to musi zdrowy rozsądek odłożyć na bok, ten będzie bowiem tylko przeszkadzał i ciągle podpowiadał: "to niemożliwe!". Zachował się więc jak każdy widz podczas hollywoodzkich filmów akcji i po prostu wyłączył logiczne myślenie.
Spojrzał na Alana i Sigrunn, którzy słusznie zwracali uwagę na drastycznie niską ilość informacji, jaka jest im udzielana. Przecież nie wiedzą zupełnie co się tutaj dzieje, a rogacz zachowuje się tak, jakby rozmawiał z jakimś oddziałem specjalnym albo coś w tym stylu. Koss nie mógł jednak powstrzymać się od drobnej złośliwości.
- Nie wierzysz w Świętego Mikołaja, ale gadający renifer to już nie problem? - Zagadnął do Sigrunn z rozbawieniem. Nie chciał jej poniżać czy coś w tym stylu, ale jedynie zasygnalizować całej grupie, że w sytuacji, w której się znaleźli, trzymanie się podobnych przekonań prowadzi donikąd. Albo łykamy wszystko jak aktorki porno albo zakładamy, że to jakiś chory trip i zastanawiamy się jak z niego uciec. - Zgadzam się jednak, że przydałoby się odrobinę więcej informacji. I czemu nie możemy nic pić? Suszy mnie - burknął tonem urażonego dziecka, któremu rodzice zabronili ściągać słodycze z choinki. - Pozdrowienia dla małżonki - dodał po chwili, obserwując futro, w które ich przyozdobiono. To trochę chore, że tak się tym chwalił, ale w tej chwili nie miał zamiaru ingerować w sprawy małżeńskie Pana Renifera.
Wciąż jeszcze pozostała kwestia tego nieprzytomnego gościa. I rudej dziewczyny, która wydawała się pleść wszystko, co jej ślina na język przyniesie. Ale przy okazji udało jej się zwrocić uwagę na pewien istotny fakt.
- Popieram Toni. Jeśli mamy działać razem, a szczególnie ratować Mikołaja, to wypadałoby chociaż znać swoje imiona. Na mnie możecie mówić Koss - nie przedstawiał sie z imienia, bo ta informacja nie była im do niczego potrzebna. Nie miał zamiaru otwierać się jakoś szczególnie, kiedy inni nie mówili o sobie zupełnie nic.
I ponownie powracała sprawa nieprzytomnego lub martwego gościa.
- Szczerze mówiąc, ja bym go zostawił. Z tego co mówi Renifer, musimy się raczej śpieszyć, a taszczenie ze sobą zwłok temu nie sprzyja. - Mogli to uznać za okrutne czy interpretować jakkolwiek, ale Koss typa nie znał i nie miał żadnego interesu w tym, żeby martwić się o niego. Co prawda to kłóciło się z zasadami pracy zespołowej, o której rozmyślal jeszcze kilka chwil wcześniej, ale przecież nigdy nie ustalił, że ma się zamiar za kogokolwiek poświęcać. Po prostu starał się zwiększyć swoje szanse na przeżycie. A biorąc pod uwagę, że grasują tutaj wielkie, fioletowe i agresywne macki, lepiej zachować wszelkie niezbędne środki ostrożności.
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Ryu w spokoju wysłuchiwał tego co inni mieli do powiedzenia. Z jednej strony cieszył się, że większość nie zwróciła na niego uwagi. W jego nawyku było stanie na uboczu i pozwolenie innym na kierowanie działaniami. Nie był liderem w najmniejszym stopniu. Przynajmniej tak mu się zdawało. W trakcie tego zagłębiania się w odmęty swojej psychiki, słyszał parę odgłosów z pewnością niespowodowanych przez jego kompanów. Oczywiście jak mądra osoba, która w pełni znała zasady survivalu - a raczej teorie - olał je. Dopiero kiedy ich pracodawca wpadł do chatki, zwrócił uwagę na otoczenie. Pomijając chwilową dezorientację, wysłuchał paplaniny renifera. Szczerze, w tym momencie nie obchodziły go szczegóły relacji Mikiego z tym stworzeniem. Głównie przez to, że nie był pewien czy można mu ufać. Niektórzy raczej dzielili jego zdanie.
W tej całej sytuacji brakowało jeszcze klas do wyboru. Grupka bohaterów, ruszająca na ratunek Mikołajowi - który swoją drogą powinien być księżniczką - tylko po to by uratować święta. Jeszcze wyjdzie, że renifer będzie ostatecznym bossem. Typowy RPG. Szkoda, że życie nie jest takie epickie.
To było branie sytuacji na poważnie przez kruczowłosego. Ryu miał mieszane odczucia co do czapki, którą otrzymał. Niestety, magiczne stworzonko nie trafiło w jego gust. Pomijając fakt, że sam niechętnie zakładał nakrycie głowy. Z wyjątkiem kaptura. Mimo tego, nie zamierzał zachować się jak dziecko narzekające na kolor czapki. Nawet jeśli bardzo go kusiło. Przynajmniej kurtka mu nie przeszkadzała.
Ponownie wysłuchiwał tego co mają do powiedzenia inni. Poruszyli wiele ważnych punktów. Trochę niechętnie musiał przyznać, że Toni miała rację. Musieli się chociaż trochę poznać, bo w tym momencie ich zaufanie do siebie było porażające. Przynajmniej taki odnosiło się wrażenie i Kurogane myślał, iż nie jest ono błędne. Kiedy zastanawiał się nad tym, jaki ekwipunek był im potrzebny, nie mógł wpaść na żaden pomysł. Głównie przez brak informacji. Tak naprawdę, jedyne co Ryu wiedział, to że byli gdzieś na biegunie północnym. Niezbyt pocieszająca informacja. Chłopak podniósł swój zad z podłogi i postanowił dodać to co miał do powiedzenia.
-Nieznacznie czy będziemy go ratować czy nie, lepiej jakbyśmy poznali się choć trochę. Chyba, że chcecie co chwila uważać na swoje plecy. Nie wspominając o reniferze - zerknął kątem oka na Toni i lekko się uśmiechnął. Wydawało mu się, że jej pewność siebie była co najmniej słaba. W sumie, to wątpił żeby jego działanie wiele zmieniło. Przynajmniej mógł powiedzieć że próbował.
-Możecie mówić mi Ryu... i nie wiem co mogę wam więcej powiedzieć o sobie. - dokończył z grymasem na twarzy. Kontakty międzyludzkie to nie była jego specjalność. Ryu następnie skupił uwagę na śpiącej królewnie, która jeszcze się nie obudziła. Nie zdziwiłoby go, gdyby powodem tego był jakiś błąd renifera przy przenoszeniu ich tu. Całkiem możliwe. Na wypowiedź Kossa na temat zwłok skupił się na nim całkowicie.
-Wybacz, jeśli nie widzę w jaki sposób ratowanie Mikołaja, osoby w którą do tej pory większość nie wierzyła, albo nadal tego nie robi. - spojrzał przez chwilę na Sigrunn, tylko po to by powrócić do chłopaka - Jest ważniejsze od tego... ziomka. Chyba, że nie zamierzasz ratować 'świąt', ale wtedy nie musisz się śpieszyć.
Ryu nie zamierzał udawać bohatera, ale jego kodeks moralny - który swoją drogą był nienaturalny - zaprzeczał zostawianiu bezbronnych osób na prawdopodobną śmierć. Szczególnie, jeśli mogli mu pomóc, bez większych strat. W najgorszym wypadku, kiedy pojawią się wrogowie mogą go zostawić. Przez to wszystko nagle uświadomił sobie jedną podstawową rzecz.
-Tak w ogóle to mamy jakiś wybór? - zapytał zaciekawiony Kurogane patrząc na 'bezbronnego' renifera - Jaka jest kara, za pozostawienie przez któregoś z nas Mikołaja na śmierć?
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Cyrille co chwile rozglądał się po pomieszczeniu szukając jakiegoś ciekawego punktu, przelotnie spojrzał po twarzach otaczających go ludzi. Spojrzał na kominek i zaczął się rozglądać za pogrzebaczem, zawsze jest jakiś w okolicy... powinien, a może się przydać! Rozległ się pisk dziewczyny, który brzmiał jak wyrwany z mangi, ale poza przelotnym spojrzeniem na źródło nie zrobił nic.
Co innego tyczyło się uderzenia o szybę wielkiej fioletowej macki. Źle. MACKI!
Korzystając z chwili gdy Siggi cofnęła się od okna, on prawie by się do niego przyssał z głośnym:
- OoooOOOoooOHHhhhh! - dzikie ogniki dziecinnej ekscytacji szalały w jego oczach, a gdyby do tego świeciły, mógłby z powodzeniem zastąpić Rudolfa.
Skoro już mówimy o Rudolfie w chatce pojawił się owy gadający renifer... co spotkało się z kolejnym "OooooOOhhhH!".
- Więc jednak nie oszalałem!
Zapowiada się na ciekawą przygodę! Dostali nawet swoje podstawowe itemy! Swoją drogą... blondyn rozejrzał się po futrach... pani Reniferowa musiała być wielka. Naprawdę wielka. Jadnak nie odważył się podzielić z innymi swoim spostrzeżeniem... był zbyt zajęty otrzymanym prezentem by zauważyć upadek, ale gdy tylko dostrzegł dziewczynę na ziemi pomógł jej wstać z lekkim uśmiechem. Następnie znów wsłuchał się w słowa innych.
- Skoro żyje i nie wygląda na rannego... to raczej nic mu się tu nie stanie. - podszedł do nieprzytomnego Lucasa i zmienił jego pozycję na boczną ustaloną. - Done! Możemy iść dalej! No ja nie zamierzam go targać na plecach skoro nie mamy czasu.
Zostali wybrani, byli niczym ELITARNY ODDZIAŁ zrzucony na nieznane ziemie! Nie wiedzieli dużo, mogli być pewni jedynie własnych umiejętności i towarzyszy!... Nie, nie mogli być pewni tych drugich, ale cóż... jaka elita tacy towarzysze...
Najlepsi jakich mogłeś dostać...
Wspaniale.
- Cyrylica do usług! - rzucił jednym ze swoich pseudonimów i wyprężył się jak struna, uderzając piętami butów o siebie, wykonał regulaminowy salut.
- Czy śnieg w tutaj stanowi zagrożenie? To coś co atakowało chatę się pod tym może ukryć? I co to było? - spoglądał na renifera to na śnieg. Kto wie co może ich czekać w tej krainie?
Jako jeden z pierwszych ruszył po wyjaśnieniach za reniferem, z pogrzebaczem w ręku jeśli jakiś znalazł.Trzeba było ratować Mikiego~!
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
W tej chwili uznał, że skoro jego nowi znajomi nie wydają się głównym zagrożeniem, lepiej będzie skupić się na tym, co dzieje się dookoła. JEBUT! Frank skoczył, gdy coś z impetem uderzyło w okno. Macki? Skąd, jak...!? Poderwał się na równe nogi i rozejrzał, czy w okolicy nie ma przypadkiem więcej potwornych kończyn czy, co gorsza, całych potworów, ale nic na to nie wskazywało. Rany, rany... Telepotracje, ludzie, macki i jeszcze gadający renifer. Rzeczy nie z tej ziemi. Właśnie, on wiedział, po prostu wiedział, że istnieją inne wymiary! Jak na razie łatwo przyszło mu zaakceptowanie tego, co się dzieje i, o dziwo, jego racjonalna strona nie buntowała się zbytnio.
Słuchał, co renifer nawija i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Ratować święta, Mikołaj i Victoria's Secret? Przetarł twarz dłonią. Czapka? Kurtka! Zerknął na pozostałych. Mógłby przysiąc, że kątem oka dostrzegł, jak ubrania kończą się materializować na ich ciałach.
To... – Dotknął rękawa kurtki. – My też tak potrafimy?– Nie sądził, aby renifer zarzucony pytaniami i opiniami innych dosłyszał to, co Francis teraz wymruczał, ale nie chciał nikogo przekrzykiwać, poza tym sądził, że prędzej czy później dowiedzą się, na jakich zasadach wszystko funkcjonuje w tym miejscu. Oby tylko nie była to bolesna nauczka...
O, właśnie. Spojrzał w dół na śpiącego. Renifer wydawał się nie przejmować stanem dziesiątej osoby, więc była ona tu bezpieczna albo życie Mikołaja było ważniejsze. Cóż, dla niego priorytetem było oczywiście własne bezpieczeństwo, a czuł, że siedząc tu samemu z nieprzytomnym narazi się na większe ryzyko.
Wątpię, by kładzenie go w ten sposób ochroniło go, gdyby coś stało się z domem albo gdyby to coś z zewnątrz tu się dostało, ale...– Skrzywił się, a w końcu pokiwał głową. Też był za tym, by jak najszybciej ruszać, ale przy najbliższej okazji zawoła pomoc, by odpowiednie służby wiedziały, że ktoś tu jest. Miał nadzieję, że skoro w okolicy jest klub to znajdzie się i pogotowie.
Francis – przedstawił się, przy okazji starając się zapamiętać imiona reszty i przygotowując się do wymarszu.
Wziął rady renifera do siebie, nie zamierzał jeść ani pić w tak dziwnej sytuacji, poza tym nadal czuł się całkiem pełny po wigilijnej kolacji.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Im dłużej próbowaliście reanimować Lucasa, tym bardziej docierało do was, że nie ma to najmniejszego sensu. Renifer nie wyglądał na szczególnie poruszonego podobną sytuacją. Zatuptał swoimi reniferzymi kopytami i podszedł do blondyna.
Oh. Wygląda na to, że był martwy od początku. Widocznie nie przeżył podróży międzywymiarowej przez kominek. Zdarza się — stwierdził, lekkim ruchem kopyta wrzucając ciało mężczyzny z powrotem w ogień. Otrzepał kopyto z niejakim niezadowoleniem, jakby to co musiał zrobić było co najmniej niesmaczne i odwrócił się ku drzwiom.
Buty, tak buty. Słuszna uwaga, skarbie. Pora na przygodę moi kochani! I nie, wy tak nie potraficie, w końcu nie jesteście z tego świata — zaryczał wesoło machając porożem do Francisa. Momentalnie wasze buty zamieniły się w grube, ocieplane śniegowce. Ruszyliście przez śnieg i jedynie mroźny wiatr dawał znać o swojej niskiej temperaturze. Jeśli jednak porządnie się zapięliście i naciągnęliście czapki na uszy zgodnie ze słowami swojej mamy, zdecydowanie nie groziły wam żadne odmrożenia.
Blef! Czy ja ci wyglądam na żartownisia? Nie jestem elfem — renifer machnął z oburzeniem kopytem na Alana, tylko pokazując jak doskonały słuch dała mu matka natura. W końcu nie bez powodu, jak inaczej miałby słyszeć krzyki Mikiego podczas burzy śnieżnej, gdy dostarczali prezenty?
Myślałem, że zdążyliście się już domyślić co się stanie jak czegoś dotkniecie. Ale skoro potrzebujecie jasnej odpowiedzi — spojrzał w prawo w stronę Freya, który właśnie nachylił się ku jednemu z drobnych krzewów muskając palcami wyjątkowo smakowicie wyglądający owoc. Fioletowa macka wystrzeliła spod śniegu owijając się wokół jego ciała i wyrwała chłopaka do góry, uderzając nim o ziemię jak workiem ziemniaków. Nie minęło nawet pięć sekund gdy w glebie pojawiła się olbrzymia, najerzona zębami paszcza, w której chłopak zniknął na dobre.
A tak. Umrzecie. Uprzedzałem, żeby niczego nie dotykać — stwierdził nieszczególnie przejęty całą sytuacją. Macka wyraźnie nie miała jednak dość, gdy tym razem poleciała w stronę Elisabeth owijając się wokół jej nogi.
O NIE, LEWACKA SUKO, TRZYMAMY SIĘ ZASAD — donośny głos poniósł się po okolicy, w akompaniamencie głośnego wystrzału z dubeltówki, która dosłownie odrąbała mackę w połowie, uwalniając dziewczynę, która straciła jedynie równowagę upadając na ziemię. Złotowłosy niziutki elf mający może metr dwadzieścia wzrostu, ubrany w typowe zielone pomocnicze ciuszki, dmuchnął w lufę, zarzucając ją z powrotem na plecy.
Oooch, Patryk! Moi drodzy, poznajcie Patryka, właściciela tutejszego najlepszego baru, do którego właśnie zmierzamy.
Zamknij mordę, Rudolf. Jestem spóźniony już ponad godzinę przez twoje pierdolenie się z tematem — zaklął jeszcze kilka razy ignorując wszystkich wokół i ruszając przed siebie z naburmuszoną miną.
Wybaczcie mu, bywa nerwowy. Wracając do pytań, czy jest jakiś powód dla którego wybrałem was... oczywiście, że tak! Wylosowałem wasze imiona z karteczek z worka, to niezawodna metoda. Jesteśmy oczywiście na biegunie północnym, moja droga — tu obrócił się w stronę Sigrunn kiwając swoim futrzastym łbem — jak już powiedziałem, musimy odbić Mikiego. A wasze rzeczy prawdopodobnie zostały przed kominkami po waszej stronie świata. Portal niestety nie pozwala na przenoszenie czegokolwiek pomiędzy. Gdyby tak było, nie musiałbym zasuwać co roku z Mikim tymi gigantycznymi saniami, by dostarczać wam prezenty! Zjecie i napijecie się w barze Patryka, jeśli będzie taka potrzeba — wyraźnie napuszył się z wyraźną dumą, gdy Koss rzucił o pozdrowieniach dla małżonki. Zdecydowanie wyglądał na kogoś, kto był gotowy przekazać jej informację choćby i teraz.
Wybór, wybór... wybór jest prosty. Pomagacie, albo umieracie — stanął na tylnych kopytach rozkładając przednie w prostym geście "co zrobisz, nic nie zrobisz" nim podrapał się jednym z kopyt po głowie.
Rudolf kurwa, zachowuj się chociaż jak renifer.
Odpowiedź nie zdążyła paść, gdy ze śniegu wystrzeliły kolejne dwie macki. Tym razem potwór, który się wygramolił był mniejszy, choć nadal sięgał co najmniej czterech metrów.
No i tyle ze spokoju.

EVENT ŚWIĄTECZNY - WYPRAWA DO KRAINY ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA - Page 2 Tentaclep_aexhxqq

Szybko! Wybierzcie sobie broń i nakopcie gnoja! — tym razem to elf wykrzyczał w waszą stronę, sięgając po własną dubeltówkę.
_____________________
Termin: 9 styczeń, g. 23.59
Status odpisów:
Lucas - nie odpisał dwa razy (2/2). MARTWY
Frey - musiał zrezygnować z powodów osobistych. MARTWY

Zasady walki:
Od tej pory regularnie będziecie natrafiali na swojej drodze na różne potwory, które będziecie musieli pokonać. Zasady walk będą wszędzie takie same.
1. Każdy z was ma na start 100HP. Będę to kontrolował w każdym poście. HP przywrócić możecie sobie w punktach spoczynku (typu bar do którego zmierzacie).
2. Atak podstawowy każdego z was wynosi 10. Oznacza to, że gdy uderzycie bestię, zabierzecie jej 10HP.
3. Na karcie macie informację ile życia ma bestia - w tym przypadku jest to 150HP.
4. Każda bestia ma trzy umiejętności, które zwiększają poziom trudności w pokonaniu jej.
5. Atak bestii pokazuje ile HP wam zabierze, jeśli was trafi.
6. Wybieracie sobie w tym poście jaką bronią chcecie walczyć. Do wyboru macie:
a) Miecz Dwuręczny (Wojownik) - bijący bezpośrednio, zadaje obrażenia fizyczne;
b) Miecz i Tarczę (Wojownik-Tank) - bijący bezpośrednio, zadaje obrażenia fizyczne;
c) Łuk (Attack Damage Carry) - bijący na odległość, zadaje obrażenia fizyczne;
d) Kostur (Ability Power Carry) - bijący na odległość, zadaje obrażenia magiczne.
Wyboru dokonujecie raz i do końca gry musicie brać pod uwagę jaką rolę pełnicie, by odpowiednio się pozycjonować.

Jak możecie sobie podliczyć - nawet jeśli każdy z was uderzy w tym momencie bestię raz, nie zabijecie jej. Dlatego tym razem liczy się szybkość odpisów. Podczas tych trzech dni będę rzucał randomowym postem między waszymi, by wskazać wam zmianę pozycji bestii, na kogo przypuszcza atak etc. Dzięki temu akcja będzie żywsza i uda wam się ją pokonać... raczej. <: Tym razem macie przewagę i atakujecie pierwsi. Następnym razem nie będzie tak łatwo.

Informacja odgórna: Na początku posta CAPS LOCKIEM I POGRUBIENIEM zaznaczacie jaką broń wybraliście.
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
KOSTUR

Ryu skrzywił się na widok losu jaki spotkał nieznaną mu osobę. Kiedy większość normalnych osób przejęłaby się jakąkolwiek śmiercią, tak chłopek poczuł tylko lekki niesmak w ustach. Sam rzadko spotykał się ze śmiercią. Wiedział jednak, że jest ona rzeczą codzienną i nie można jej się dać. Nie zginął nikt mu znany, nie było co rozpaczać. Jednak był trochę zły na siebie, że nie był w stanie pomóc chłopakowi. Szybko się  opamiętał nim popadł w doła, że trupa do życia nie przywrócisz nie ważne co. Nie była to ani jego wina ani innych. Z wyjątkiem renifera, która najwidoczniej był w stanie posunąć się do drastycznych metod by osiągnąć swoje cele. Sam sposób w jaki rogacz odebrał śmierć członka ich grupy był niepokojący. Sytuacja w której się znaleźli naglę zrobiła się o wiele bardziej skomplikowana.
Kruczowłosy musiał się przez chwilę zastanowić czy poprawnie usłyszał futrzaka. Podróż międzywymiarowa. W tej chwili wyłączył analizę dogłębniej tego tematu. W jego 'wymiarze' było tyle teorii na ten temat, że nawet nie wiedziałby od czego zacząć. Poza tym, było to całkiem możliwe skoro renifer wyczarowywał sobie przedmioty od tak. Równie dobrze mógłby traktować to co się dzieje jako prawdziwe.
Kurogane uznał, że futrzak jest szalony jak wesoło zadeklarował początek przygody. Cóż, kruczowłosy po jego słowach uśmiechnął się, więc coś ich pewnie łączyło. Miał przynajmniej nadzieje, że reszta była normalna i nie ekscytowała się na myśl o podróży, która mogła zakończyć się śmiercią. Albo zwycięstwem i satysfakcją z dobrego uczynku.
Nim się opamiętał, renifer zaczął już wychodzić z chatki ku ich następnemu celu. Z niesmakiem zaciągnął czapkę na głowę i ruszył za magicznym stworzeniem jako pierwszy. Podczas podróży nie zrozumiał porównania do elfów. Z tego co wiedział, to w większości uniwersum były one niezwykle poważne. Trochę za bardzo jak na jego gusta, ale to całkowicie inna sprawa. Jeśli tutaj miało być inaczej, to z chęcią zobaczy jak.
Ryu był zdziwiony, kiedy stracili następnego towarzysza. Padali jeden po drugim. Ich przygoda na dobre się nie rozpoczęła a następne osoba straciła życie. Nie pasował mu, że nagle ludzie zaczęli umierać na jego oczach. Tym razem była to wyłącznie wina jego kompana. Biorąc pod uwagę dotychczasowe zachowanie renifera, dało się domyślić w jak małym stopniu ta sytuacja była żartem. Niewiedza jest błogosławieństwem, którego najwidoczniej kruczowłosy nie otrzymał. Kurogane stwierdził, iż w momencie kiedy będą mogli odetchnąć pomodli się za te dwie duszyczki. Nawet jeśli był niewierzącym. W końcu tak wypada.
Kruczowłosy zamierzał działać, kiedy zauważył iż macka planowała zabrać ze sobą następna osobę, ale ktoś zajął się nią zanim zdążył się ruszyć. Jednocześnie niszcząc jego teorię, że wszystkie elfy były... dostojne. Nie wiedział czy to dobrze czy źle i ostatecznie nie zdecydował się. Kurogane pozostawiając swoje mentalne wywody na inną godzinę, wyciągnął rękę w stronę dziewczyny która była celem macki. Czysta uprzejmość. Jeśli przyjęła jego ofertę to dobrze, a jak nie to kruczowłosy wrócił normalnie na przód 'formacji'.
Interakcja pomiędzy Patrykiem a Rudolfem spowodowała, że Ryu lekko parsknął śmiechem. Powód jak i sposób w jaki ich wybrał był po prostu genialny. Losowanie, kto zostanie dołączony do ekspedycji mającej na celu uratowanie Mikołaja. Resztę wypowiedzi renifera wysłuchał nie przeszkadzając mu. Teoretycznie wszystko co powiedział futrzak było możliwe, a jakoś nie miał siły na szukanie dziur w jego rozumowaniu. Nawet wybór jaki mieli był do przewidzenia. Na widok następnego monstrum, Ryu cofnął się o jeden krok w tył. Nie bał się, wręcz przeciwnie był podekscytowany. Ale nawet w takim momencie nie uśmiechało mu się atakować czegoś nie z tego świata gołymi pięściami. Aż tak szalony nie był.
Nie rozumiał w jaki sposób mieli sobie wybrać broń. Nawet nie było niczego do wyboru. Tak przynajmniej myślał, dopóki nie zauważył broni leżących obok nich. Nie zastanawiał się skąd się wzięły. W końcu, kogo obchodzi skąd się biorą epickie przedmioty. Na widok jednego przedmiotu zaświeciły mu się oczy. Zgarnął go z ziemi z prędkością wręcz niemożliwą dla normalnej osoby. Takie rzeczy powoduje desperacja u ludzi. Kurogane trzymał teraz kostur, który miał nadzieję że oznaczał to co myślał. Był o w kształcie dość cienkiej rurki mającej około 185 cm długości. Różnił się tym, że był cały wykonany z dębowego drewna i na jednej z końcówek miał małą, kryształową kulę. Mając w dłoniach wymarzoną broń, zaczął odskakiwać na tył grupy by coś przetestować. Kiedy był ostatnią osobą, złapał w obie ręce kostur i zaczął zastanawiać się co mógł zrobić. Za namową instynktu, zakręcił raz laską w dłoniach i stuknął nią w ziemię. Przez chwilę nic się nie działo i Kurogane pomyślał, że najwyraźniej nie będzie mógł pobawić się magią. Jednak po paru sekundach, wiatr ugiął się jego woli i stworzył coś podobnego to włóczni z tegoż elementu. Z szerokim uśmiechem, wskazał lewą ręką na tors monstrum i krzyknął "Wiatr Zagłady!" bo nikt mu nie zabronił. Włócznia poleciała prosto w stronę stwora nad głowami całej kompani i Ryu stwierdził, że powinna trafić. Z powrotem złapał kostur w obie dłonie i zaczął obserwować dokładniej otoczenie. Wątpił, żeby potwór siedział bezczynnie i wolał móc zainterweniować gdyby ktoś potrzebował pomocy. Nawet jeśli tym kimś, byłby on.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
ŁUK

Koss był trochę wstrząśnięty tym, z jaką lekkością nieprzytomny, czy też jak się okazało martwy, chłopak został ciśnięty w płomienie. Zabawne, bo przecież to Mizuyama był chyba pierwszym, który otwarcie zaproponował porzucenie go. Jest jednak różnica, bo myślał, że koleś jest po prostu nieprzytomny, śpi albo coś w tym rodzaju. Nie rozumiał jeszcze do końca zasad, którymi kierował się ten świat, mimo wszystko oczekiwał, że jakieś tam elfy czy inne leśne ludki w końcu zajmą się owym gościem. Tymczasem panicz Renifer bez większego żalu się go pozbył, chociaż to przecież on spierdolił przywołanie, zabijając tym samym niewinną osobę. Dosyć okrutne. To też była wskazówka. Może i ten włochaty rogacz sprawiał wrażenie równego gościa, ale z drugiej strony już kilka razy dał dowód, że jest odrobinę niezrównoważony. I przede wszystkim nie za bardzo zależało mu na życiu ściągniętych przez siebie wybrańców, chociaż ci mieli mu pomóc. Najwyraźniej jednak byli tak samo ważni, jak otaczający ich śnieg. Cóż, dobrze zdawać sobie z tego sprawę, przynajmniej jeśli znajdzie się w tarapatach, to bez większych wątpliwości będzie mógł stwierdzić, iż zdany jest na samego siebie.
Bez dalszego gadania ruszył za ich przewodnikiem, słuchając kolejnych odpowiedzi na ich pytania. Cóż, powiedzieć, że są niezbyt przekonujące, to jakby stwierdzić, że temperatura latem bywa wysoka. A'propos temperatury, to Koss od razu poczuł, że nie polubi tego miejsca, kiedy zaczęła mu odmarzać twarz. Niby futro pani Reniferowej sprawiało, iż z grubsza nie miał na co narzekać, mimo wszystko minusowe stopnie nie są jego przyjaciółmi. Tak samo jak pierdolone macki wyskakujące spod śniegu.
Koss ponownie odskoczył i krzyknął krótko, kiedy następna osoba z ich drużyny musiała się pożegnać z tą jakże "wspaniałą" przygodą. Nekke obserwował to z lekkim przerażeniem. Okej, jednak lepiej słuchać renifera, nawet jeśli suszyło go jak jasna cholera. Ostatnie na co miał ochotę, to stać się pokarmem dla jakichś tentacli.
Nie mniej przeraziła go reakcja elfa, który wcale nie przypominał tych jakże dostojnych istot z "Władcy Pierścieni". Raczej jakiegoś Irlandczyka z boru obok, który każdej nocy jest pijany i awanturuje się o byle gówno. Od razu jednak zyskał punkty za pozbycie się mackowatego stwora. I Koss szybko pozazdrościł szpiczastouchemu dubeltówki, która przy takiej faunie wydawała się elementem wręcz niezbędnym do przeżycia. Może znajdą gdzieś drugą albo coś...
- Miły gość - rzucił tylko do renifera, kiedy ten opowiadał o Patryku, jego barze, teleportacjach i tak dalej. No dobra, skoro mówił, że tak jest, to najwyraźniej tak jest. - Ale tak zasadniczo to...
Tym razem jednak jego wątpliwości rozwiał kolejny stwór, który wyłonił się spod śniegu. Chyba sobie ze mnie żartujecie.
- Jakim kurwa cudem to coś tu żyje?! - Niedowierzanie jednak musiał odłożyć na później, bo teraz kazali mu wybierać broń. Miał szczerą nadzieję, że wśród nich znajdą się jakieś glocki, beretty albo chociaż colty. Wtedy Koss mógłby się rozprawić bez większego problemu z zagrożeniem. Niestety chyba jednak ktoś tu czytał dzieła Tolkiena, bo oręż do wyboru mieli iście średniowieczny.
Cóż, miecze wykluczył na samym początku. Starcia bezpośrednie to zdecydowanie nie jego domena. Gdyby była tu jego siostra, to pewnie już dawno chwyciłaby za miecz i szarżowała na mackowca jak ostatni pojeb. On jednak wolał zawsze działać z dystansu. Kostur wydawał się ciekawą opcją, ale jeśli gry komputerowe go czegoś nauczyły, to że magia jest zdradliwą dziwką i nie wolno jej ufać. Wybór więc szybko padł na łuk, do którego Koss doskoczył i go podniósł.
Powiedzieć, że jego broń wyglądała pięknie, to nic nie powiedzieć. Wykonany był z jakiegoś czarnego materiału, którego Koss nie potrafił zidentyfikować (nie, żeby miał teraz czas się nad tym zastanawiać). Długi i odpowiednio przygotowany, co ciekawe, teoretycznie zbyt duży jak na rozmiary Kossa, co powinno mu utrudniać ewentualne używanie tej broni, ale kiedy tylko schwycił ją w rękę to już wiedział, że jeśli jakiś strzał się nie uda, to będzie to jedynie przez fakt jego braków technicznych, a nie złego dobrania oręża. Co zaś było najbardziej zachwycające, to fakt, iż każdy koniec łuku zakończony był pięknie rzeźbionym sokolim łbem. Z taką stylówką to można walczyć.
... Tylko że Nekke za cholerę nie potrafił strzelać z łuku. Nic to jednak. W tym świecie wszystko było bez sensu, więc po co przejmować się takimi pierdołami. Japończyk chwycił jedną ze strzał, która leżała na ziemi, naciągnął cięciwę, a potem po prostu wystrzelił w kierunku stwora, dając sobie chwilę na wycelowanie. W końcu nie chcielibyśmy, żeby strzała przypadkowo wylądowała w czyjejś dupie.
Kiedy już oddał strzał, stwierdził, że w sumie sensownym pomysłem byłoby umieszczenie kołczanu ze strzałami na swoich plecach, jak każdy rasowy łucznik w filmach akcji, zamiast co chwilę się po nie schylać.
- Osłaniajcie mnie chwilę - poprosił grupę, mając nadzieję, że jednak nie okażą się takimi dupkami, za jakich ich wziął na samym początku i dadzą mu te kilkadziesiąt sekund, aby się odpowiednio wyekwipować.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
ŁUK

Westchnęła cicho, rozglądając się po twarzach osób, które już się przedstawiły. Jakie było prawdopodobieństwo, że zapamięta ich imiona? No właśnie.. Ale dobrze, niech będzie po ich myśli.
Antoniett - przedstawiła się krótko. Używała obu imion zamiennie albo podawała oba w zależności od humoru. Dziś darowała sobie formalności, biorąc pod uwagę niecodzienne warunki.
Odsunęła się na bok, gdy podszedł renifer. Zatrzymała się przy fotelu, na którego oparciu się oparła, wyciągając przed siebie ręce. Jedyną reakcją, gdy zwierzak wrzucił rudzielca z powrotem do kominka, był nieznacznie uniesiony w górę łuk brwiowy. Gdyby portal znów nawalił, byłaby z chłopaka pieczeń. Jednak z racji braku swądu palonego ciała, domyśliła się, że tym razem obeszło się bez większych komplikacji. Przynajmniej po tej stronie kominka. Ot, jednego mniej do ratowania Mikołaja. W najgorszym razie smarkacze nie dostaną swoich prezentów. Już nigdy. Relaks, bez stresu i te sprawy. Bardziej zastanawiał ją fakt, że od sprawdzenia pulsu do stwierdzenia zgonu minęło zaledwie kilka minut. Może jakaś spóźniona reakcja organizmu.
W ułamku sekundy na jej nogach pojawiły się ocieplane buty. Zdecydowanie lepszy dobór obuwia do warunków atmosferycznych niż pantofle. Spojrzała na swój nowy nabytek i kiwnęła krótko głową. Poruszyła palcami, czując, że jest jej cieplej niż jeszcze chwilę temu. I nim ktokolwiek zdążył się zorientować, już wszyscy maszerowali w śniegu za reniferem. Wygodne.
Nasunęła na głowę kaptur, chowając pod nim wszystkie włosy, poprawiła szalik, naciągając go częściowo na brodę. Brakowało tylko rękawiczek. Powinna się była o nie upomnieć, skoro do tej pory dostawali wszystko, co zostało wspomniane? Może oprócz fajek jednej z dziewczyn.
Dotknięcie czegoś równało się śmierci. Zanotowane. Należałoby jednak zadać pytanie, czego dotykać mogli w takim razie. Skoro szli po śniegu, to to musiało być bezpieczne. Przynajmniej w teorii, jeśli przypomni sobie mackę, która gdzieś tam mogła się w nim ukryć. Spojrzała pod nogi, zamyślona. Właśnie przez to prawie przegapiła moment, w którym jeden z uczestników czegoś dotknął. Widziała tylko kątem oka ruch i coś fioletowego. Gdy obróciła głowę w tamtą stronę, macka już owinięta była wokół ciała chłopaka, wyrzucając go w górę, a nim ktokolwiek zdążył zareagować, pojawiła się paszcza, która pochłonęła nieszczęśnika. Przyjemniutko. Schowała ręce do kieszeni kurtki, w tej samej chwili, w której macka obrała sobie za cel właśnie ją. Próbowała uskoczyć, ale fioletowe ramię było szybsze i zdążyło owinąć się wokół jej nogi.
Na szczęście albo o zgrozo, pojawił się elf z dubeltówką i odstrzelił kawałek macki. Próbowała wyrwać nogę z uścisku, w tym samym czasie, więc wynikiem tych dwóch rzeczy była strata równowagi i upadek tyłkiem w śnieg. Zaskoczona, krzyknęła krótko. Złapała za wyciągniętą dłoń Ryu, która okazała się pomocna przy wstawaniu. Kiwnęła mu głową w podzięce, gdy już odzyskała pion i strzepnęła pozostałość macki ze swojej nogi.
Miło poznać - mruknęła, spoglądając z ukosa na Patryka, swojego "wybawcę". Wymiana zdań pomiędzy Rudolfem (czy on się właściwie im przedstawił?), a nowo przybyłym była bardzo.. ciekawa.
Dwie alternatywy, jakie zostały im przedstawione, nie nastawiały zbyt optymistycznie. Szli pomagać z myślą, że mogą umrzeć, albo umierali od razu. Cudowne perspektywy.
Nawet problemem z imieniem szybko się rozwiązał, gdy Patryk nazwał rogacza tym samym mianem, którego używała w myślach.
Cholera - powiedziała na widok wyłaniającego się z zasp potwora. Instynktownie zrobiła krok do tyłu, omal się nie potykając.
Broń? Normalnie była przeciwna jakiejkolwiek formie przemocy, ale w tym wypadku czuła, że może zrobić wyjątek od tej reguły. Odwróciła się do stosu broni, który pojawił się obok nich. Przyjrzała się szybko każdej z nich i wiedziała, że miecze, to na pewno nie przedmioty dla niej. Łuk wyglądał znajomo i miał w miarę prostą instrukcję obsługi. Oprócz tego był również ładny, składający się z dwóch części wyglądających jak rogi, wyszlifowany i lekki. Może części poroża również należały do kogoś z rodziny renifera. Złapała za kołczan, który przewiesiła sobie byle jak przez ramię, wyjęła jedną strzałę, umieszczając ją na cięciwie. Naciągnęła i puściła, nie celując w nic konkretnego. Może właśnie dlatego strzała nawet nie doleciała do bestii, tylko wylądowała gdzieś pośrodku. Złapała za drugą, wykonując to samo, ale bardziej naciągając cięciwę, wycelowała, a przynajmniej tak jej się wydawało, i wypuściła strzałę, która już na starcie nie upadła, więc miała większe szanse dosięgnięcia potwora.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
MIECZ I TARCZA

- Gadającego renifera widzę, w przeciwieństwie do Mikołaja - odburknęła. I nawet, jeśli Japoniec miał rację, to Sigrunn oczywiście nie mogła mu jej przyznać, bo to nie w jej stylu. Zbierał sobie punkty na jej czarnej liście i jeśli to miała być wyprawa na śmierć i życie, to miała cichą nadzieję, że facet odpadnie jak najszybciej. Mniej irytujących ludzi wokół.
Rozejrzała się po osobach, które po kolei przedstawiały się i zadawały kolejne celne pytania. Nie wiedząc czemu miała wrażenie, że renifer albo nie odpowie na wszystkie, albo odpowie tak wymijająco, że i tak nic nie zrozumieją. Faktycznie czuła się jak w RPG. Grupa bohaterów prowadzona przez dziwne stworzenie ma nagle uratować świat. Czemu nie mogła wylądować gdzieś indziej? Czemu nie mogła na przykład zjeżdżać na sankach gdzieś w Alpach?
- Sigrunn - przedstawiła się krótko, skoro i tak wszyscy to już zrobili. Nie chciała się z nimi spoufalać, ale wyglądało na to, że nie miała wyjścia. W końcu widziała, jak kończą ci, którzy nie współpracują. Lądują w kominku. Przez dłuższy czas przyglądała się scenie wrzucania trupa do kominka, nie kryjąc pewnego zniesmaczenia tym, co rzekomy pomocnik Mikołaja robi ze zwłokami. Czy Święty nie był przypadkiem chrześcijaninem, a to aby nie kłóciło się z ich poglądami?
Nie było czasu na tego typu przemyślenia, bo już wychodzili na zewnątrz. Wsadziła dłonie do kieszeni ciepłej kurtki i niespiesznie podążyła za grupą. Poczuła przyjemny chłód na policzkach, kiedy spadały na nie płatki śniegu i roztapiały się niemal błyskawicznie. Prawie zdążyła zapomnieć, że są na cholernej lodowej pustyni, gdzie wszystko chce ich zabić. Przypomniało jej o tym dopiero skrzypnięcie śniegu, spod którego wyskoczyła macka, która owinęła się wokół jednego z uczestników jej wyprawy. Sigrunn chyba zdążyła się przyzwyczaić do tego, że o śmierć łatwiej tu niż o kubek gorącej czekolady, bo nie wyglądała na zbytnio poruszoną, gdy zębata paszcza pochłonęła chłopaka.
- Och - mruknęła. Zakodowane: nie dotykać absolutnie niczego. Ale to widocznie nie miało nic do rzeczy, bo macka owinęła się wokół kolejnej osoby, która chyba nie była tak lekkomyślna jak martwy już Frey. Wtedy pojawił się elf-wybawca, którego Norweżka polubiła już od pierwszego wejrzenia. Wreszcie ktoś normalny. W dodatku barman! Może uda jej się zaszyć w jego przybytku, przeczeka aż tamci pójdą i spędzi resztę swojego marnego życia w knajpie na biegunie północnym.
- Świetnie. Zdążyłam się za bardzo przywiązać do swoich rzeczy - skrzywiła się. Zawsze miała przy sobie masę potrzebnych rzeczy, które teraz przynajmniej trochę ułatwiłyby funkcjonowanie w tym brutalnym świecie, gdzie jedyną maksymą było "zabijaj lub umrzyj".
Kiedy kolejny potwór wyłonił się z zaspy, już wiedziała, że Patryk nie będzie w stanie im pomóc. Widziała to po tych wszystkich broniach, które w grach zawsze pojawiają się, gdy masz stoczyć pierwszą walkę. Przyjrzała się dostępnemu arsenałowi i nie myśląc wiele, sięgnęła po iście wikiński zestaw miecz-tarcza. Tu trzeba zaznaczyć, że nigdy w życiu nie walczyła bronią białą. Palną też nie. Jej umiejętność walki kończyła się na walce wręcz, ale skoro to był inny wymiar, to dlaczego by nie? Może tutaj umiała posługiwać się mieczem. Na szczęście jej grupa nie wyglądała na dużo lepiej przygotowanych.
Usłyszała prośbę Kossa i chwilę walczyła ze sobą. Bo przecież obiecała sobie, że nie będzie mu pomagać... Ale postanowiła dać mu drugą szansę. W końcu nie chodziło tu tylko o niego, ich grupa kurczyła się gwałtownie i ten jeden facet może pomóc im w pokonaniu bestii, która na pewno będzie próbowała zabić ich wszystkich po kolei. Dlatego stanęła między nim a potworem w rozsądnej odległości od tego drugiego i parę razy walnęła głownią miecza o tarczę, próbując zwrócić na siebie uwagę stwora.
- Chodź tu, din lille jævel z jebanego bieguna północnego! - ryknęła na niego, schowała się za tarczą i stanęła na lekko ugiętych nogach, żeby w razie natarcia móc odskoczyć albo sparować lub odbić atak. Taka była teoria, a jak było w praktyce?

/ umrę :')
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
MIECZ DWURĘCZNY

Tyle się natrudził by ułożyć rzekomo żywego w pozycji bocznej, faktycznie pod palcami jego ciało było dość zimne, ale cóż. Nie zamierzał głośno wyprowadzać ich z błędu. Zrobił to renifer, który po prostu wrzucił chłopaka z powrotem do kominka. Well. Fuck.
Blondyn na szybko podniósł się i naciągnął otrzymaną czapkę na uszy. Pokiwał na wszystkie słowa renifera i przy wyjściu na próbę tupnął układając nowe buty na stopie. Był gotowy!
- Ku przygodzie! - zawołał i ruszył za przewodnikiem rozglądając się dookoła jak zaczarowany. Oczy świeciły mu jak dziecku w krainie czekolady, miał naprawdę wielką chęć dopadnięcia się do wszystkiego co go otaczało, ale instynkt samozachowawczy (wyostrzony po wrzuceniu kogoś w kominek) podpowiadał mu, że lepiej będzie gdy jednak będzie przestrzegał słów, bo mogło się to skończyć dość...
... macka, kolejna macka. Może nie wywołała okrzyku ekscytacji, ale i tak robiła wrażenie. Kolejna ofiara tego śmiesznego świata. Pierwsza odpadała na samym początku, druga nie zastosowała się do ostrzeżeń. Well. Fuck.
Kolejny cel! Kolejna ofiara! Złamanie zasad! Strzał.

To działo się tak szybko, że blondyn nie wiedział na początku na czym się skupić, ale pojawił się elf i to nie jakiś Tolkienowski elf, a taki od Mikołaja. Faktycznie nosili te śmieszne stroje, które można było zobaczyć na osobnikach w markecie. Lel. Ten do tego był taki... malusi. Co nieco podbudowało chłopaka, jednakże elf nie wyglądał na osobnika z którym można pogrywać, a powagi dodawała mu broń, którą dzierżył.
Parsknął cicho słysząc ich wymianę zdań, na swój sposób wszystko tu było zabawne. No może poza umierającymi ludźmi, ale na tym świat stoi. Ludzie umierają.

A teraz mieli mieć ku temu kolejną okazję. Pojawiła się kolejna bestia, wielka jak sam skurwysyn, ale przynajmniej dostrzegali ją w całości. Tym razem nie mógł się powstrzymać.
- Oooooooooooooooohhhhh! - niemalże podskoczył w miejscu z ekscytacji. TO BYŁO ZBYT OSOM!

Szybko zerknął na uzbrojenie po czym na swój elitarny oddział. Już miał sięgnąć po tarcze, gdy Siggi go uprzedziła. DAMN! No cóż i tak i tak będzie machał mieczem prawda? Sięgnął po dwuręczny miecz i zważył go w dłoni. Smukłe ostrze błysnęło rozjarzonymi runami błękitnym i czerwonym światłem w jego oczach. Oparł sobie miecz na ramieniu i spojrzał na stwora.
- Tylko nie strzelcie mi w plecy! - pomachał wolną ręką. Miał złe przeczucia patrząc jak jedna ze strzał ląduje niedaleko w śniegu.  
- Siggi nie dajmy się zabić! - Powiedział stając obok dziewczyny i klepnął ją w ramie z wielkim uśmiechem na twarzy. Im dalej utrzymają bestie tym większe szansę mają ich strzelcy. Poczekał aż bestia zbliży się kawałek po czym odbiegł w prawo. Miał nadzieje, że taunt Sigrunn zadziała na tyle aby zdołał się zbliżyć i zaatakować, a potwór nie zmiecie go od niechcenia machnięciem macki. Podbiegł bliżej, poderwał miecz z ramienia i wyprowadził zamaszyste cięcie horyzontalne wycelowane w lewą mackę potwora.
- Na pohybel skurwysynom! - ryknął łapiąc za rękojeść drugą ręką by utrzymać ostrze i nadać sile uderzeniu. Gdy wyprowadził atak od razu odskoczył bojąc się kontrataku, zobaczyć czy udało mu się coś zdziałać, jak również obmyślać co dalej rozglądając się dookoła i unikając możliwie najdłużej śmierci.
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
KOSTUR
Skrzywił się słysząc odpowiedź renifera. Coś czuł, że szybko by się tu zadomowił, ale co miał zrobić? Nigdy nie będzie miejscowym. Skinął głową i ruszył razem z grupą.
Gdy wyszli, postawił kołnierz kurtki i rozejrzał się po okolicy. Wyszukiwał jakichś wyróżniających się punktów, może zabudowań, gór albo jakichś wież. Czegoś, co pomogłoby przy ewentualnym znajdywaniu się, gdyby przyszło im się zgubić.
Nie patrzył w stronę Freya, dlatego jego uwagę dopiero przykuł dźwięk. Odruchowo odskoczył i wbił szeroko otwarte oczy w mackę, a potem w ciało chłopaka, które z głuchym łupnięciem padło z powrotem na śnieg. Francis zacisnął powieki i wzdrygnął się. Okropny odgłos, okropna śmierć. To za bardzo kojarzyło mu się z jedną z najtragiczniejszych chwil w życiu – ze skokiem samobójczym jednego z jego współpracowników, którego był świadkiem. Trzynaste piętro, parter, plask! Trup! ...którego bronił przed gapiami aż do przyjazdu policji.
Mężczyzna poczuł zimną obręcz zaciskającą się na przełyku, a w duchu obiecał sobie, że on w taki sposób nie umrze. Nie tu, nie teraz i nie tak! Oj, to jednak nie będzie dobry dzień.
Pozwoliłby sobie na jeszcze jedną chwilę słabości i pewnie skończyłby jak pechowy nieznajomy, w porę jednak się pozbierał. Zerkał to na Rudolfa to na Patryka zupełnie nie w humorze na słuchanie przekomarzania się dwóch fantastycznych stworzeń. Może ostrouchy lepiej ruszy dupę i uczyni użytek ze swojej broni albo chociaż zmotywuje nią renifera do działania? No!
Frank w pierwszej chwili sądził, że wśród broni natrafi szczęśliwie na coś podobnego do dubeltówki elfa, ale jego nadzieja legła w gruzach. Wspaniale, bronie rodem z bajki. Dobrze chociaż, że nie dali im drewnianych mieczy i tarczy z klapy od klozetu...
W pierwszej chwili chciał sięgnąć po łuk, jednak gdy przesunął dłonią nad kosturem, poczuł przyjemne ciepło i zauważył coś jakby dym lub ciemnoszary, opalizujący popiół prześlizgujący się nitkami wokół palców. Coś niesamowitego...! Ostrożnie chwycił hebanową, elegancko rzeźbioną tyczkę niższą od siebie o jakieś dwadzieścia centymetrów i uniósł, obrócił raz i drugi, aż wreszcie skierował końcem z podobizną kruka w stronę potwora. Odszedł powoli parę kroków po skosie na bok i w tył, by nie razić w stojących przed sobą ludzi i skupił cały swój trach i złość. Skoro tu jest, chce przeżyć przygodę. Przeżyć!
Kręgi ciemnego, połyskującego kurzu coraz szybciej zaczęły wirować wokół jego dłoni, w końcu objęły sam kostur i powędrowały w górę, a im wyżej były, tym bardziej błyszczały, jakby przeskakiwały między nimi ogniki i iskry. Po chwili z ptasiego dzioba buchnął język nienaturalnie czerwonego ognia, który trafił potwora w korpus, a wkoło dało się poczuć obrzydliwy swąd palonego mięsa.
Czar po chwili osłabł, a Frank wycofał się jeszcze kilka kroków i zerknął na własne palce, które wciąż były zaciśnięte na kosturze. Och, taak... Adrenalina. Uśmiechnął się do myśli, ale szybko spoważniał.
Wiemy przynajmniej kto za wym stoi? Kogo ścigamy? – krzyknął w stronę Patryka.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Dzięki szybkiemu podjęciu decyzji, atak przeprowadzony przez potwora nie nastąpił tak szybko jak mogłoby się wydawać. Magiczny strzał z kostura Ryu trafił go prosto w oko, przez co bestia zawyła, machając wściekle mackami przy swoim łbie. Dało wam to więcej czasu. Sami nie byliście do końca pewni czy było to dziełem przypadku, wrodzonego talentu czy może magicznych umiejętności broni, że atak każdego z was kończył się sukcesem. Nawet jeśli nieznacznie go przypłaciliście. Obaj magowie zaznali cudu rykoszetu, przez to powiew wiatru zmiótł nieco Ryu do tyłu, zmuszając go do złapania równowagi, nim wyrżnął w śnieg. Francis miał nieco więcej szczęścia, kilka pojedynczych płomyków spadło na jego ubiór, podpalając rąbek, szybko jednak zgasło pod wpływem temperatury i wszechobecnego śniegu. Jedynie łucznicy póki co wyszli ze wszystkiego bez szwanku.

EVENT ŚWIĄTECZNY - WYPRAWA DO KRAINY ŚWIĘTEGO MIKOŁAJA - Page 2 Odjetepng_aexwhwe

Jak się można jednak domyślić, nie wszystko szło zgodnie z planem. Kto by się bowiem spodziewał, że Truskawka na widok mackowatego potwora po wyjątkowo głośnym okrzyku rodem z mangi ("Kyaaa~!") padnie na ziemię nieprzytomna. Stwór momentalnie postanowił wykorzystać sytuację, uderzając z całej siły w Sigrunn i odsunąc ją w bok. Dziewczyna mogła jednak wyczuć, że mimo swojej względnie przeciętnej postury i mocnego uderzenia, nie padła w śnieg. Tarcza poprowadziła jej dłoń ku podłożu, zapierając się o głęboki śnieg, dzięki czemu bez problemu ustała na nogach. Jedynym minusem było chwilowe zamroczenie, które nieco opóźniało jej czas reakcji. Mniej szczęścia miał Cyrille, który również oberwał macką w brzuch odlatując dwa metry w tył i lądując na śniegu. Bestia bełkocząc coś bezsensownie poderwała Truskawkę do góry i wycofała się w tył, nadal głośno krzycząc.
Uważajcie, by jej nie trafić! Chętnie bym wam pomógł, ale jestem kompletnie bezużyteczny w walce — krzyknął renifer, przeskakując nerwowo z kopyta na kopyto. Elf przeklął głośno ładując pociski do swojej dubeltówki. Wyglądało na to, że nawet jeśli zamierzał wam pomóc to jeszcze chwilę mu to zajmie.
Mamy kilku podejrzanych... ACH SZLAG BY TO DZIADOSTWO — tak, zdecydowanie chwilę mu to zajmie. Bestia syknęła wściekle i nadal machając Truskawką jak szmacianą lalką rzuciła się do przodu, atakując macką Elisabeth. Wyglądało na to, że z jakiegoś powodu, głównie za swoje cele wybierała kobiety.
Hej ty, no dalej rusz się! Co tak stoisz jak słup soli? Chyba nie chcesz się wyłożyć na pierwszych kilku metrach? — krzyknął głośno w stronę nieruchomego Alana, wyraźnie próbując go w tej sposób zmobilizować do wyboru broni i zaatakowania bestii.

OBECNA ILOŚĆ ŻYCIA POTWORA: 90HP

_____________________
OBECNY STATUS ŻYCIA:
Ryu: 100HP + utrata równowagi.
KOSTUR
Francis: 100HP + przypalone ubrania.
KOSTUR
Sigrunn: 90HP (Z racji, że jesteś jedynym tankiem otrzymujesz dodatkową umiejętność zmniejszającą obrażenia skierowane w twoją stronę od potworów o 50%) + chwilowe zamroczenie.
MIECZ + TARCZA
Cyrille: 80HP + duży ból brzucha nieco spowalniający ruch, nieznacznie napuchnięty nadgarstek.
MIECZ DWURĘCZNY
Koss: 100HP.
ŁUK
Elisabeth: 100HP.
ŁUK
Truskawka: 80HP, nieprzytomna.
BRAK WYBORU (zgłoszona nieobecność)
Alan: 100HP.
BRAK WYBORU
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Brawurowa szarża, cięcie i nagle świat zawirował.
Chłopak przetoczył się pod wpływem uderzenia i wylądował w śniegu. Przez chwilę w oczach mu pociemniało i poczuł jak niedawna kolacja próbuje . Uniósł się na łokciach i przewrócił na brzuch by powoli się podnieść. Splunął na ziemię, wziął kilka głębszych wdechów by powstrzymać mdłości i podniósł miecz z ziemi. Nie było tak źle... no jakby nie licząc faktu, że potwór zdobył sobie dodatkową broń... Truskawkę. Well.
Zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, dopiero teraz zorientował się, że jego nadgarstek nieco napuchł. Pewno źle upadł... jednak teraz nie miał czasu się tym przejmować. Ponownie splunął w śnieg i ruszył do przodu za bestią, która postanowiła zaatakować Elisabeth. Nie miał szans by dogonić mackę i strącić jej kierunek uderzeniem miecza, dlatego liczył, że pozostali członkowie drużyny się tym zajmą... mieli w końcu Siggi!
Musiał martwić się o siebie, napuchnięty nadgarstek pulsował bólem, coraz mniej odczuwalnym poprzez narastającą adrenalinę. Żarty się skończyły, mogli tu zginąć. Dlatego "drobniejsze" obrażenia zostawił na później, póki żyje było dobrze...
Biegł, wolniej niż na początku, zważywszy na ból, ale musiał znaleźć się za potworem, ewentualnie z boku... w momencie gdy ten wyciągał swoje macki w stronę dziewczyn (~farciarz). Zatoczył lekki półksiężyc podnosząc miecz nad głowę i korzystając z jego wagi posłał go w dół wykonując cięcie, uważnie by nie trafić w latającą Truskawkę.
Po wyprowadzeniu ciosu, odskoczył w tył, tym razem rozglądając się uważnie za nadchodzącą macką by jej uniknąć, a przy braku tej możliwości zasłonić się głownią jak tarczą. Uważając by samemu się nim nie pociąć.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Kurwa, czy tutaj wszyscy musieli co chwilę mdleć albo umierać? Skąd ten renifer losował nazwiska, ze szpitala?
Mniejsza z tym. Pech się stał, krowa nasrała do studni, Toni została złapana przez mackowatego potwora. I chociażby chciał, to nie miał jej jak pomóc. Ba, zdecydowanie utrudniała mu zadanie, bo przecież teraz musiał podwójnie uważać, żeby jego starzała przypadkiem nie trafiła wprost w jej młode, niewinne ciałko. Eh. Tak to się właśnie kończy, jak baby idą na wojnę. Chociaż może nie powinien tak myśleć, skoro Sigrunn właśnie ochraniała go własną tarczą. Chociaż właściwie to cudzą. W każdym razie to dało mu kilka chwil, aby ulokować kołczan i już się prostował, aby ocenić sytuację.
Jedno dziewczę złapane, drugie jest atakowane (Antoniett chyba miała jakiegoś taunta na te stworki, strasznie ją lubiły). Wojownicy obici, ale w całości, renifer kopytkuje, elf przeklina, a jeden z członków drużyny stoi bez ruchu. Pewnie zaraz zemdleje albo coś w tym stylu.
Koss musiał zaatakować, ale z drugiej strony powinien uważać na nieszczęsną Toni. Dlatego też rozpoczął bieg, aby okrążyć stwora i znaleźć się na jego tyłach. Dzięki temu mackowaty powinien osłaniać Truskawkę swoim własnym ciałem, co znacząco zmniejsza prawdopodobieństwo, że to Koss ją zabije. Kiedy tylko uznał, że ma odpowiednią pozycję, przystanął, wyciągnął strzałę, naciągnął cięciwę, wstrzymał oddech, wyczekał na moment, kiedy stwór przestanie się ruszać na wszystkie strony, aby strzał był jak najcelniejszy i wreszcie wypuścił strzałę w jego kierunku. Pytanie tylko w co trafi. Na tym jednak nie mógł poprzestać.
- Skupcie się na macce, którą trzyma Toni - krzyknął do współtowarzyszy. Prawda taka, że jak długo będzie się mógł zasłaniać dziewczyną, tak długo ich ataki będą ograniczone. Dlatego też powinni jak najszybciej uwolnić nieszczęsną rudowłosą, co dałoby im większą swobodę. Szczególnie jeśli chodzi o tych atakujących na dystans. - Ty Macka! Dzisiaj robimy z ciebie sushi! - Zakrzyknął w kierunku potwora. Chciał po prostu ściągnąć jego uwagę na siebie. To było głupie z punktu widzenia osobistego, ale dałoby grupie czas na wykonanie kolejnych ataków. Gdyby dali radę za każdym razem odciągać jego uwagę od celu, który sobie obrał, to mają jakieś szanse na pokonanie go.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Kiedy już myślała, że sytuacja jest wyjątkowo beznadziejna, zobaczyła NIEGO. Prawdopodobnie najmniejszy męski uczestnik wyprawy wziął ogromny miecz i ruszył do walki z potworem, uprzednio każąc jej nie umierać. I nawet, jeśli było to komiczne, to wciąż zachowywał się bardziej męsko od tych wszystkich cipek z łukami i magicznymi laskami. Plus był taki, że ich ataki coś jednak dawały, więc nie mogła narzekać na ich idiotyzm. Minus zaś taki, że kolejna uczestniczka wyprawy zemdlała, a jeden pacan w ogóle stał jak słup soli i czekał na zbawienie. Tak trzymać, drużyno.
Nim zdążyła zwątpić w sens tej nierównej bitwy i jeszcze wysuwania się przed szereg jako mięso armatnie, bestia (zgodnie z przewidywaniami wszystkich, oczywiście) rąbnęła prosto w nią. Gdyby nie tarcza, byłoby z nią marnie, jednak ta zdołała uchronić ją przed upadkiem i większym uszczerbkiem. Sigrunn spróbowała jeszcze ciąć nieco na oślep w stronę, skąd padło uderzenie, ale przez chwilowe zamroczenie nie mogła być pewna swojej celności. Na chwilę odsunęła się o parę kroków do tyłu, chroniąc się tarczą przed ewentualnymi atakami, ale bestia widocznie nie nią zaprzątała sobie głowę. Oberwał nawet mały, waleczny Cyryś, i to konkretniej niż inni. Kiedy w głowie przestało jej się kręcić jak na karuzeli, postanowiła dalej kontynuować swoją samobójczą taktykę "odwracaj uwagę i uciekaj, żeby inni mogli coś zrobić". Obeszła bestię tak, że kiedy ona była skupiona na innych atakujących, Norweżka wyprowadziła cios w kierunku macki trzymającej Truskawkę, a później odskoczyła szybko i zasłaniając się tarczą odeszła jeszcze o parę małych kroczków w tył, żeby tym razem zminimalizować szanse na oberwanie. Jeśli znowu skierowała na siebie uwagę wroga, może zwiększony dystans między nimi umożliwi jej skuteczny unik lub da jej możliwość ucieczki, nim ktoś inny zwróci na siebie uwagę bestii.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach