Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
No dalej, dalej. Chodź za mną — renifer machał zachęcająco kopytem. Ciężko było jednak nie powstrzymać niedowierzania.
A-ale... jak to? Do kominka?
Zaufaj mi. Jeśli tego nie zrobisz, jak chcesz uratować święta? Mikołaj zawsze ufa swoim reniferom! — wyraźne niezadowolenie w głosie zwierzęcia przemieszane z wyraźnym rozżaleniem, z jakiegoś powodu wydawało się niesamowicie poruszające. Głośne westchnięcie, dwa kroki wprzód... ogień pochłonął całą sylwetkę. Początkowy szok, skończył się zduszonym okrzykiem, a zaraz potem wszystko spowił cień.
Mówiłem ci, zaufanie to podstawa.

***

Głos renifera był ostatnią rzeczą, jaką pamiętał każdy z was. Obudziliście się wszyscy w dokładnie tym samym momencie, dysząc ciężko, zupełnie jak po jednym z koszmarów, w których próbujesz uciec przed stadem zombie, ale twoje nogi odmawiają posłuszeństwa. Lecz tym razem nie było żadnych zombie. Pamiętaliście jedynie ten dziwaczny sen. Dokładnie taki sam. Nieudane święta w rodzinnym gronie, niespodziewany gość, który zaczął mówić coś o Świętym Mikołaju. Na koniec wejście do kominka i ciemność.
Po rozejrzeniu się dookoła nie widzicie niczego specjalnego. Znajdujecie się w jakiejś przytulnej, drewnianej chacie. Ogień przyjemnie trzaska w kominku, dzięki czemu mimo że macie świadomość iż jest środek zimy - o czym doskonale świadczy choćby i leżący na oknie śnieg - jest wam ciepło i przyjemnie. Właściwie wszystko to wydawałoby się całkiem normalne...
Gdyby nie fakt, że znajdowaliście się w miejscu, którego nie znacie.
W otoczeniu ludzi, których pierwszy raz widzicie na oczy.
Nie macie przy sobie żadnych rzeczy osobistych.
I gdzie był ten cholerny, gadający renifer!?

_______________________
Termin: 29 grudnia, g. 23.59
Misja: Super trudna. Mimo że znajdujecie się w innej rzeczywistości zachowujecie swoje historie, wyglądy, miana i charaktery, ALE kompletnie się nie znacie, więc próbujecie się dowiedzieć gdzie właściwie jesteście, kim są wasi współtowarzysze i co tutaj robicie. Możecie nawet opisać jak spędzaliście święta przed przybyciem do krainy - przykładowo jeśli wasza postać spędza je sama, a nagle w opisie było coś o rodzinnych świętach, możecie zaznaczyć, że elementy snu były nienaturalne, bo przecież zwykle tego nie robicie "a jednak wszystko wydawało się takie realne". Po reniferze póki co ani śladu, ale możecie próbować go wypatrywać.
Frey Orion Clawerich
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Święta, czas, którego nienawidził równie mocno co własnych urodzin. Tak rodzinne, że aż wcale. Jedynym świątecznym elementem była choinka stojąca na samym środku holu, którą i tak ubrała służba. Młody Reitz świąt nie obchodził, jego ojciec spędzał je w pracy nad najnowszymi projektami. I jak na złość, przyśniła mu się właśnie kolacja wigilijna. Widząc jednak puste miejsce, które zajmować powinna matka, od razu cały sposępniał, zapadając się głębiej w zajmowanym fotelu. Nie tylko on. Nikt nie rozmawiał, nie śmiał się, nie śpiewał. Dłubali tylko w talerzach, jakby płacono im za samo siedzenie w tym gronie a za rozmowę bądź odegranie wesołego teatrzyku już nie. Jedyne czego chciał, to opuścić to miejsce.
Ktoś, a raczej coś, postanowiło jednak zrujnować jego plany. Jasne brew powędrowała ku górze na widok rogacza stojącego przy kominku.
- Co do... - Myśl wypłynęła na światło dzienne ustami, na co jednak nikt nie zwrócił uwagi.
"Musimy uratować święta!"
Na te słowa oparł się wygodniej w fotelu, rzucając krótkim "a co mnie to". Nie lubił świąt, nie obchodziły go, nie chciał ich ratować. Niemniej wbrew własnemu postanowieniu, podniósł się z miejsca i ruszył w stronę renifer. Jednak jedynie w celu sprawdzenia, czy nie jest jakimś hologramem, który jeszcze nawet nie został wypuszczony z fabryk. I już wyciągał dłoń, coby przesunąć nią po miękkim łbie, a jednak nagły rozbłysk ognia całkowicie mu to uniemożliwił. Znowu zasnął.
Nie miał lekkiego snu, jednak trzask palonego drewna był czymś, co mogło go obudzić. Już myślał, że dojrzy część pozostałej w rezydencji służby, która wołała go na kolację. A tu psikus. Kolejny kominek, cholera wie jakie miejsce — bo na pewno nie jego rezydencja — i masa nieznajomych osób. Ściągnął brwi ku sobie w wyraźnym niezadowoleniu, zastanawiając się przez chwilę, czy to aby na pewno nie jakiś świąteczny żart kuzyna. Nie przypominało to jednak kawału, niestety. Podniósł się więc do pozycji siedzącej, krótko lustrując całe pomieszczenie i osoby znajdujące się w nim.
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City
Kruczowłosy obudził się dość spanikowany. W końcu dość realny sen o tym jak jest się palonym żywcem może wywrzeć takie wrażenie. Ryu nawet nie zauważył, że jego otoczenie jest mu całkowicie nieznane. Nadal próbował poukładać bardzo dziwny sen. A może koszmar? W końcu rodzinna atmosfera była na najwyższym poziomie w tej fantazji wytworzonej przez jego umysł. Kurogane nie chciał się dłużej nad tym zastanawiać. Wiedział tylko, że jego zaufanie do reniferów ucierpiało. Podstępne istoty.
Po tym jak doszedł do postanowienia by być czujnym w obecności sług Mikołaja, rozejrzał się po pokoju w którym się znajdował. Pierwsze co zauważył, to że nie była to jego sypialnia. Mógłby przysiąc, iż nie był na żadnej imprezie przed Bożym Narodzeniem. W końcu to był najczęstszy powód niezaplanowanych pobudek w cudzym domu, prawda?
Wiedziałem żeby nie jeść tych grzybków...
Zirytowany, machnął lekko uniesioną głową w poduszkę. A przynajmniej tak mu się wydawało. Ból po spotkaniu z podłogą wyprowadził go z tego założenia. Nawet nie zauważył, że spał na podłodze. Skulił się w pozycje embrionalną, złapał za tył głowy i kręcił się z boku na bok. Zaczął wyszeptywać pod nosem dość spory alfabet przekleństw będący w jego arsenale przez co prawdopodobnie niektórzy zwrócili na niego uwagę.
Po jakieś minucie lub dwóch uspokoił się. Podniósł swoją górną partie ciała z podłogi i dokładniej rozejrzał się po pokoju. Dopiero teraz zauważył, że znalazły się tu inne osoby oprócz niego. Przypominając sobie sytuacje sprzed paru sekund, odwrócił wzrok od wszystkich i się lekko zaczerwienił. Nawet on wiedział co to jest wstyd.
Kiedy zapanował nad swoimi emocjami, przyjrzał się jego prawdopodobnie tymczasowym towarzyszom. Oczywiście żadnego nie znał, ale nie nad tym się zastanawiał. Bardziej obchodziło go co tu robią. I czy ich sytuacja była podobna do niego. Z wyjątkiem niezwykle głupiego snu o reniferze. Coś takiego to chyba tylko jego mózg potrafił wymyślić.
-Toooo... - zaczął i na chwilę przerwał, by zastanowić się co powiedzieć - Co tu robicie? W sumie to gdzie jesteśmy? - zapytał ogólnie zebrane osoby. Było ich dziecięciu włącznie z nim. Przynajmniej jeśli się nie pomylił w matematyce. Ktoś chyba musiał coś wiedzieć. A przynajmniej taką miał nadzieję.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Święta to jest jeden z tych niewielu momentów, gdy zbiera się cała rodzina i o dziwo panuje naprawdę spokojna atmosfera, a Cyrille nie żałuje, że nie jest właśnie gdzie indziej. Najpewniej w akademiku. Jednak tym razem było inaczej. Było za cicho, nawet najgłośniejsi członkowie rodziny byli nienaturalnie cicho... w tym on, a to już nie wróżyło niczego dobrego. Blondyn chciał jakoś rozruszać towarzystwo, nawet pomimo jak zwykle ciężkiego wzroku ojca i jego martwego poczucia humoru... chciał... ale nie mógł, a raczej w tym samym momencie mu się odechciało...
Coś było tu stanowczo nie tak, ale kogo by to obchodziło...
święta jak święta...
pora spać...

STOP!

GADAJĄCY RENIFER! RATOWANIE ŚWIĄT! ZAUFANIE!
ZDRADA!
EKSPLOZJE I PŁOMIENIE!

Wszystko działo się tak naprawdę bardzo szybko, emocje niczym przy trailerze filmu akcji, a w roli głównej on! Miał biec za gadającym reniferem! Prosto w płomienie! Co mogło pójść nie tak?! O dziwo przy tej całej farsie, niebezpieczny zabieg jakim było wskoczenie w ogień nie wydawało się jakimś tam głupim pomysłem. Dlatego blondyn ruszył szybko i skoczył...

... zombie, wszędzie zombie... on się nie da. Trenował to już, może nie aż tak, ale zawsze brał pod uwagę taki rozwój wydarzeń. Tylko tym razem to było takie prawdziwe... przegrywali, nie mieli szans na przeżycie. Nie tak miało to wyglądać... gdzie ten czerwony nos?
Zerwał się z koszmaru oddychając szybko, miał wyciągniętą do przodu rękę jakby miał kogoś pochwycić.
- Coral! - te słowa zniknęły w jego gardle niczym koszmar który prysł.
Powoli przeczesał dłonią włosy rozglądając się półprzytomnie po pomieszczeniu. Całkiem tu miło prawda? Śnieg, kominek... brakowało gorącej czekolady i ... renifera.
Właśnie, gdzie ten godny zaufania renifer... święta... ratowanie świąt co? Apokalipsa... zombie.
Cyrille potrząsnął głową by odgonić od siebie te wszystkie myśli i jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu. Nieznajome twarze... powoli się podniósł i zaczął przeczesywać kieszenie. Nie miał nic.
Westchnął ciężko i podrapał się po karku. Wypatrzył inne osoby, które się obudziły...
- Cześć... - rzucił i uśmiechnął się blado. To było dziwne, bardzo dziwne. Może coś ciotka wrzuciła do barszczyku? To całkiem możliwe...
Nikt nie ufał barszczyku cioci...

Wzruszył lekko ramionami, nie był pewny co i dlaczego tu jest... ale najwidoczniej inni byli w podobnej sytuacji.
- Chciałbym Ci pomóc, ale zupełnie nie wiem co się stało... - westchnął ponownie.
Pan Francis
Pan Francis
Fresh Blood Lost in the City
Francis kontakty z krewnymi i przyjaciółmi uważał za rzecz na tyle osobistą, by nie rozpowiadać o niej na lewo i prawo: nie przytaczał anegdot swoim uczniom i studentom, nie narzekał, gdy robiło się nieprzyjemnie i nie chwalił, gdy coś poszło po jego myśli. Zresztą uważał, że mało kogo obchodziło jego życie rodzinne, a tych, których cokolwiek już by zainteresowało, prawdopodobnie właśnie są w kręgu bliskich i wiedzą więcej niż przeciętny znajomy. Ktoś mógłby pomyśleć, że taka tajemniczość służy do zamaskowania czegoś niewygodnego, ale Frank zdecydowanie by się z tym nie zgodził – przynajmniej nie w tej chwili. Siedział wygodnie na krześle i właśnie podnosił do ust dopiero co uzupełnioną szklaneczkę ciepłego, aromatycznego ponczu, gdy zobaczył... to. O, szlag! Przecież pił tylko alkohol, tym razem nie próbował niczego mocniejszego. To niemożliwe, aby skutki uboczne jego młodzieńczych szaleństw wychodziły dopiero teraz... Rozejrzał się po pozostałych osobach siedzących przy stole, ale nikt poza nim nie wydawał się widzieć czy słyszeć tego, co on. Upił jeszcze parę łyków alkoholu, przeprosił zebranych i wstał, a później wszystko potoczyło się samo. Kominek i gadające zwierzęta? Czy właśnie dostał rolę w jakimś nowym filmie o Harrym Potterze? Chociaż na razie nie podejmował konwersacji, czystej ciekawości zbliżył się do renifera, a później wszystko potoczyło się tak szybko, że nie miał nawet czasu na przeanalizowanie sytuacji, w jaką znów się wpakował.

Budził się, a pierwszym, co dotarło do jego jeszcze nie do końca przytomnej głowy były nieznajome dźwięki. Słyszał, że ktoś coś mówi, ale jeszcze nie rozumiał co. Podniósł się i... doznał szoku, od razu trzeźwiejąc i pozbywając się senności. Zerwał się na kolana i szybko rozejrzał po zebranych starając się ocenić ich zamiary. To na pewno nie byli jego znajomi, a sądząc po widokach za oknem opuścił Quebec, a na pewno stolicę prowincji.
Zostaliśmy porwani...? – wyszeptał, czujnie obserwując otoczenie.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Święta - jebana szopka, kiedy musisz uśmiechać się do wszystkich i udawać najszczęśliwszego na świecie. Dlatego kiedy tylko dostała list od rodziny z zaproszeniem do Narviku na Boże Narodzenie, od razu go podarła. Banda fałszywców nagle przypomniała sobie, że ma dziecko gdzieś na końcu świata. W dupie miała takie święta. Już miała na nie inne plany.
Siedziała na imprezie u swojej dziewczyny i jej zjaranego braciszka z jeszcze paroma osobami. Śmieszki, żarcie, alkohol, roczny zapas trawy, standard. Dostała w prezencie przeuroczy świąteczny sweter i różowe skarpety w zimowe wzory, które musiała nosić przez to, że przerżnęła w karty i taka była tego cena. Karuzela śmiechu i zabaw rozpędzała się do niebotycznych prędkości, kiedy pojawił się ON - renifer zbyt uroczy, żeby być prawdziwym. Zamrugała parę razy i spojrzała znowu w miejsce, gdzie był zwierz. I wiecie co? Nadal tam był! Rozglądnęła się po towarzystwie, ale oni byli zbyt zjarani, żeby widzieć cokolwiek. A może to mózg Sig płatał figle? Tak czy siak, puchate zwierzątko zaczęło zapraszać ją do kominka. Od kiedy Chlor miał kominek...? Nawet dla Norweżki wyglądało to tak absurdalnie, że nie chciała ruszyć się z miejsca. Ratujmy święta i wypadnijmy przy tym przez okno. Ale coś kazało jej wstać. Nie umiała określić źródła tych rozkazów, ale były bardzo wyraźne. Ledwie zauważyła, a już stała obok renifera i właziła do tego cholernego kominka.
Chwilę później zerwała się do siadu tak gwałtownie, że prawie przegibała się do przodu, dysząc jak po maratonie. Dopiero po chwili otworzyła oczy, a pierwsze, co zobaczyła, to mile trzaskający płomień. Ale to nie był ani ten wyimaginowany kominek z Vancouver ani z jej rodzinnego domu. To był zupełnie inny kominek i zupełnie inny dom. Wtedy prócz trzasków płomieni dotarły do niej głosy innych ludzi. Odwróciła się przodem do nich, ale ni cholery nie kojarzyła tych twarzy. To nie była ani jej rodzina, ani ludzie, z którymi świętowała. Pierwsza myśl - zjarałam się gorzej niż Misiek. Ale kiedy zobaczyła, jakie to wszystko realistyczne i materialne, a ludzie są równie zaskoczeni co ona, odrzuciła tę myśl. To wszystko działo się naprawdę.
Wtedy do jej uszu dotarło słowo "porwanie".
- Porwaliby nas i wrzucili do takiego pomieszczenia? - wskazała na kominek i na okno. - Wystarczy je otworzyć albo wybić szybę. Ewentualnie wyjść przez drzwi. Jeśli nie wiecie kim jesteście i co tu robicie, to polecam spierdolić stąd ze mną, jak rozsądni ludzie - podniosła się powoli i podeszła do okna. Zimowy krajobraz kompletnie nic jej nie mówił, pomimo tego, że trochę przypominał jej dom, krainę wiecznego śniegu, depresji i skandynawskich kryminałów. A skoro przypominał dom, to może łatwo będzie się tu odnaleźć i uciec przed ewentualnym porywaczem. Najlepiej na tym cholernym reniferze, którego widziała zanim się tu znalazła. Ktoś zapłaci za tę szopkę. Prawdopodobnie Misiek albo jego diler od siedmiu boleści. Idioci.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Nie znosił świąt Bożego Narodzenia, tej sztucznie rodzinnej atmosfery, która utrzymywała się przez te parę godzin, a później magicznie wyparowywała. Była to jedyna magia, jaką dostrzegał świętach. Dłubiąc widelcem w talerzu, przesuwał niezainteresowanym wzrokiem po sztucznie uśmiechniętych twarzach innych domowników. Tego dnia wszyscy zjeżdżali się do dawnego domu i udawali, że wszystko jest jak dawniej. Za każdym takim razem miał ochotę wstać i wyjść na zewnątrz – pójście gdziekolwiek było lepsze od siedzenia tutaj z nimi. Zresztą moment, w którym cała uprzejmość miała spłynąć z ich ust, zbliżał się wielkimi krokami. Za parę minut, gdy potrawy, na które Paige dziś nawet nie miał ochoty, miały zniknąć ze stołu, czekał na nich etap porównywania wnucząt przez dziadków, a raczej porównywania jego do całej reszty. „Powinieneś brać przykład z siostry. Chyba nie powiesz nam, że w brzuchu matki to ona odziedziczyła najlepsze cechy, Alan” albo „Daniel tak szybko został prezesem firmy. A ty już coś planujesz, Alan?”
Alan to.
Alan tamto.
Alan.
Alan.
Alan.
Uciążliwe.
Odetchnął głębiej, nie mogąc zapanować nad tym odruchem. Po tylu latach nie przywiązywał już wagi do ich słów, co nie zmieniało faktu, że słuchanie ich wychodziło mu bokiem. Spojrzenie ciemnych tęczówek przesunęło się w stronę kominka. Blondyn zmrużył nieznacznie oczy, nie mogąc sobie przypomnieć, w którym momencie postawiono tu ten cholerny kominek. Rozchylił wargi, chcąc po raz pierwszy odezwać się i zapytać, czy coś go ominęło, gdy w polu jego widzenia znalazł się renifer i to nie byle jaki – on gadał.
Co do cholery... ― wymruczał pod nosem, odkładając widelec na talerz. Podniósł szklankę z napojem i przyjrzał mu się dokładniej, jakby to wypicie go spowodowało te wyjątkowo dziwaczne halucynacje. Przeskoczył spojrzeniem na siedzącą po drugiej stronie stołu matkę z cieniem podejrzliwości na twarzy, by zaraz potem przyjrzeć się innym. Nic nie wskazywało na to, by zachowywali się jakoś inaczej.
On nie istnieje.
Nagle zrobiło się bardzo jasno.
A potem znów zapanowała ciemność.
Trzask.
Poderwał się do siadu i zachłysnął powietrzem, jakby bestia z koszmaru właśnie go dopadła i jedynym wyjściem z sytuacji okazała się pobudka. Przez pierwsze parę sekund nie docierało do niego nic poza tym, że we śnie prawdopodobnie spłonął żywcem. Słyszał jakieś obce głosy, ale musiała minąć chwila, zanim rozejrzał się po pokoju oświetlonym przez blask płomieni. Znowu kominek, a to oznaczało, że jeszcze się nie obudził. Przynajmniej tak mu się wydawało, mimo że twardość podłogi i ciepło bijące od ognia wydawało się realne. Tak samo jak obcy ludzie, którzy znajdowali się w tym samym pokoju.
„Porwaliby nas i wrzucili do takiego pomieszczenia?”
Rozmasował skroń palcami i jeszcze raz przyjrzał się pokojowi. Czuł się ociężały, jakby w ogóle nie udało mu się wyspać, choć w tym akurat nie było nic dziwnego. Hayden powoli podniósł się z podłogi i odruchowo otrzepał spodnie i koszulkę.
Z drugiej strony  mogli nas porwać i wrzucić tu, bo wyjście z tego pomieszczenia wcale nie musi być takie proste. ― Przesunął ręką po karku i ściągnął brwi w skupieniu, jakby próbował wrócić pamięcią do ostatniego momentu, który jeszcze pamiętał. Gadający renifer nie chciał wyjść z jego głowy. ― Co za utrapienie ― wymruczał marudnie pod nosem i powolnym krokiem przeszedł się po pokoju, ostatecznie zatrzymując się przy jednym z okien, by wyjrzeć na zewnątrz. Skoro nie dom, to może okolica była znajoma?
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Wyglądało na to, że te święta spędzał w Japonii. Co było dosyć ciekawe, bo w jego rodzinie raczej nie obchodziło się świąt. Nie potrafił jednak jakoś dogrzebać się w pamięci jak to się stało, że wylądowali wszyscy w jednym miejscu. Zresztą, już po chwili wypadło mu to z głowy, pewnie mamuśka chciała zebrać rodzinkę w całości i nacieszyć się ich obecnością, bo się tak wszyscy rozjechali po tym świecie. Problem tylko w tym, że impreza jakoś wyjątkowo się nie kleiła. Nie, żeby jego staruszkowie byli szczególnie rozrywkowi, zazwyczaj to on nadawał trochę radości tym smutnym ludziom. Cały problem w tym, że teraz nawet nie miał na to ochoty. Wszyscy siedzieli smętnie, a Nekke leniwie dłubał widelcem w jedzeniu, nie mając nawet ochoty na to, żeby rzucić jakimś wymuszonym żartem. Ba, nawet nie chciało mu się na nich patrzeć. Pozostała tylko pustka świąt.
... i gadający renifer. Koss zmarszczył brwi, próbując jakoś przeanalizować tę sytuację. Kurwa, to nie miało najmniejszego sensu. Ale on zawsze jakoś miał słabość do gadających zwierząt, więc szybko odrzucił wątpliwości i ruszył w stronę kominka. Wszystko lepsze, niż te nudne, rodzinne święta. Poza tym, przecież miał ratować mikołaja z gadającym reniferem. Co mogło mu się trafić lepszego w życiu?!
Niestety, jak to zwykle w życiu bywa, nic nie poszło tak, jak powinno, a on za swoją naiwność pewnie zostanie zgwałcony przez grubego kolesia z siwą brodą. Najpierw jednak zerwał się ze snu, łapiąc głośno powietrze i rozglądając się z paniką po miejscu, w którym się znalazł. Fakt, że zupełnie go nie znał, tak samo jak osób w nim przebywających, wcale nie ukoił jego nerwów. Szybko jednak oprzytomniał i opanował się, regulując oddech. Odruchowo poszukał ręką broni, niestety jej nie znalazł. No tak, mógł się tego spodziewać.
Towarzystwo rozprawiało o porwaniu. Z góry odrzucił tę możliwość. Żaden porywacz nie jest na tyle głupi, aby pozostawiać swoje ofiary w jakimś domku, przy kominku, nie wiążąc ich nawet. Przemilczał jednak tę uwagę dla siebie.
... chyba, że to jeden z tych filmów, w których za chwile odezwie się głos i każe im zabić jedną osobę i tak dalej. Wtedy mają przejebane. Miał pewną przewagę, posiadając wyszkolenie agenta, szkoda tylko, że jego najlepszą umiejętnością była ucieczka, a nie walka wręcz.
Odsunął jednak te myśli, a na twarz przywołał ciepły uśmiech. Nie jestem wrogiem, jestem przyjacielem, nie zjadajcie mnie!
- Jeśli tak mają wyglądać porwania, to nie mam nic przeciwko - stwierdził, wstając i przeciągając się. Chciał trochę rozładować sytuację, bo wszyscy tutaj pospinani, jak zbyt małe biustonosze na zbyt obfitych piersiach. Panika nie sprzyja szansom na przeżycie. -Rozsądnie byłoby najpierw zastanowić się gdzie jesteśmy i jak stąd spierdalać. - Dodał i zamyślił się na chwilę. A niech tam, zaryzykuje. - Zabawne. Śniło mi się, że ściągnął mnie tu gadający renifer... miałem ratować święta! - Mówił to wszystko pogodnie, z tym swoim uśmiechem, przez który wyglądał jak jakiś gimnazjalista, który nie do końca chyba ogarnia, co się dzieje wokół niego. Widzicie? Chill, spokój, nie ma powodu do nerwów, ani zabijania się nawzajem. Ani w szczególności mnie. Wszystko będzie dobrze.
W międzyczasie rozejrzał się po pomieszczeniu, wyjrzał przez okno, pogrzał trochę ręce przy kominku i sprawdził czy mają stąd jak wyjść i gdzie ewentualnie mogą się udać.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Święta w domu Cartierów nie wyglądały jak te z obrazka. Stół może i uginał się pod ciężarem świątecznych dań, spora choinka stała w rogu jadalni, wszystko dookoła było odpowiednio przystrojone, w tle ktoś włączył płytę z kolędami. Było wszystko poza ciepłą, rodzinną atmosferą. Wszyscy gmerali w swoich talerzach, nikt nie mógł znaleźć wspólnego tematu. Najbardziej krępującą chwilą był moment łamania się opłatkiem i te życzenia wymyślane na poczekaniu, ale w założeniu wszystkie miały życzyć jak najlepiej. Teraz rodzinka siedziała na swoich miejscach, ale nikt nie jadł, ani nie cieszył się ze wspólnie spędzanych świąt.
Ojciec co rusz zerkał na zegarek, czekając na moment, w którym będzie mógł odejść od stołu i zaszyć się w swoim gabinecie, tonąć w papierkowej robocie. Matka skupiła się na swoich myślach, na czole wypisane miała priorytety. Szykowała się nowa kolekcja biżuterii i znając życie, gdyby ją o coś zapytać, nie zareagowałaby. Był również Evan, który pojawił się w domu pierwszy raz od przeszło kilku miesięcy, a który nie miał jej nic do powiedzenia. Londyn mu się spodobał i zapowiadało się, że od przyszłego semestru to właśnie tam się przeniesie do szkoły.
Czekała na zbawienie albo chociaż żeby jakiś meteoryt pieprznął w ich ogrodzie. Zrobiłoby się zamieszanie, święta szlag by trafił, wszyscy rozeszliby się do swoich pokoi.
Widok renifera jakoś bardzo jej nie zdziwił. Zastanawiał ją bardziej moment, w którym z wrażenia usnęła na swoim krześle. Skoro jednak to wszystko jej się śniło, to równie dobrze mogła pójść za rogaczem. Chociaż we śnie nie będzie musiała siedzieć z nimi przy stole. Odłożyła powoli widelec na talerz, napiła się, by przepłukać sobie usta obrzydliwym kompotem, który ktoś musiał wlać jej do szklanki. Skrzywiła się, gdyby to był prawdziwy sen, to napój nie powinien chyba smakować, aż tak ohydnie. Nikt zresztą nie zauważył, kiedy podniosła się ze swojego miejsca i podeszła bliżej kominka. Wyciągnęła rękę przed siebie, by dotknąć renifera i sprawdzić jak to zostało zrobione. Na pewno musiał mieć jakiś rejestrator dźwięku i głośniczki, a przy tym wyglądał tak realistycznie. Nim jednak zdążyła choćby dotknąć kopytnego, coś wybuchnęło, a jej sylwetkę otoczyły płomienie. To chyba nie tak powinno wyglądać - przemknęło jej przez myśl, chwilę przed tym nim wszystko otoczyła ciemność.
Gdzieś na granicy świadomości słyszała niewyraźne głosy, trzask ognia w kominku. Sen jednak wciąż ją trzymał, strasząc ostatnimi wizjami. Otworzyła oczy i dostrzegła belkowany sufit, w dłoniach zaciśniętych w pięść trzymała długie frędzle dywanu. Zmarszczyła czoło, siadając powoli na podłodze. Odgarnęła z twarzy kosmyki włosów, wierzchem dłoni przetarła oczy, odganiając niechciany koszmar.
Znów lunatykowałam? - mruknęła pod nosem, rozglądając się dookoła. Nic jednak nie przypominało jej wystrojem żadnego pokoju w rezydencji. I ci ludzie. Strasznie głośni.
Niechętnie, ale jednak skupiła się na tym, co mówili. Nie przeszkadzało jej to również w przyjrzeniu się każdej twarzy z osobna. Żadnego z nich nie znała i coraz mniej jej się to wszystko podobało. Podniosła się z podłogi, by otrzepać sukienkę z kurzu. Wyprostowała się, słysząc coś o jakimś porwaniu. Wtedy też przypomniała sobie o rogaczu i zupełnie automatycznie spojrzała w kierunku kominka, jakby spodziewała się, że to właśnie w tamtym miejscu będzie stał, machając kopytkami i mówić farmazony o zaufaniu. Westchnęła pod nosem, siadając na wolnym fotelu.
Parsknęła krótko, słysząc, że nie jest jedyną, która została wrobiona przez gadającego Rudolfa.
Truskawka
Truskawka
Fresh Blood Lost in the City
(Straciłam długiego posta i jestem znerwicowana, więc teraz będzie krótki, wybaczcie.)

Toni wprost nie mogła doczekać się kolacji wigilijnej. Jak zwykle wśród potraw miał znaleźć się barszcz z uszkami i pudding. Ale to na pierogach z kapustą i grzybami oraz polukrowanych piernikach najbardziej jej zależało. Co prawda obawiała się przebiegu posiłku (w zeszłym roku nieszczęśliwie poślizgnęła się na świeżo umytej podłodze i niesiona przez nią taca z jedzeniem przyozdobiła głowę jednej z sióstr zakonnych), jednak postanowiła odsunąć przykre myśli na bok. Święta przede wszystkim stanowiły dla niej okazję do radości – mogła spędzić ten czas z bliskimi, nie samotnie, a do tego sprawić im choćby drobne prezenty. Poza tym w tym okresie zdecydowanie łatwiej mogła nieść pomoc innym, bo zawsze trafił się jakiś wolontariat albo inna akcja charytatywna w przeciwieństwie do takiego lata, na które raczej nikt nie przygotowywał nic specjalnego.
Coś jednak wydawało jej się odmienne. Fakt – opiekowało się nią wujostwo. Ale wszystko zachowywało się nienaturalnie cicho, nie tylko zwierzęta, które przesypiały zimę. Jakby… ktoś okrył każdy element przyrody (w tym ludzi) niewidzialną pierzyną. Albo jak w bajce o Śpiącej Królewnie – ukłuł kolejno w palec nawet kolędy, które powinny lecieć w radiu od dawna, a których rudowłosa dotąd jak na razie nie słyszała. Choć czy kolędy mogą mieć palce? Ech, ciężko stwierdzić. Nigdy ich nie widziała.
Jedyny plus trwającego miesiąca był taki, że udało jej się choć na kilka godzin zmrużyć oczy. Nikt nie śpiewał, nie hałasował… Idealna sytuacja do spania. I takim oto sposobem udało jej się położyć o dziesiątej w nocy i wstać o czternastej.
Po otwarciu oczu nawet słońce wydawało jej się senne. Chowało się za chmurami, a dzień zlewał się z nocą. Pogoda definitywnie nie wywoływała w niej optymistycznego nastroju.
Nie trudziła się przebieraniem w jakieś specjalne ubrania. Dzisiaj nic ją nie rozweselało, zaś ona sama odczuwała wewnętrzną pustkę, która wyniszczała jej od środka. Coś zaginęło, czegoś jej brakowało. Bez wszelkich oznak szczęścia na świecie, skąd miała czerpać swoją energię? Nie wyczarowywała jej, musiała polegać na tym, co ją otaczało.
Zeszła po schodach do jadalni. Ciocia i wujek wyglądali na lekko rozdrażnionych, więc przywitała się tylko krótkim: „Dobry wieczór”, na co odpowiedzieli jej pomrukiem.
Tępo patrzała w talerz, nie śmiąc podnieść widelca. Nikt nie rozmawiał, nie śmiał się. Powinna być wdzięczna za możliwość zjedzenia czegokolwiek, ale tak jakoś… zawód odebrał jej apetyt. Chciała, by te święta były lepsze niż w tamtym roku.
Nie mogąc znieść napięcia w powietrzu, wstała od stołu (właściwie to odsunęła stół od siebie, ale nic nie spadło, dziwne). Nie przejmowała się reakcją rodziny. Łzy piekły ją w oczach, zaślepiając ją. Nie postąpiła za to ani kroku naprzód, ponieważ poczuła jak coś się z nią dzieje. Coś niedobrego. Jakby ktoś jej uwiązał nogi (może jakiś Liliput zaplątał lejce o jej łydki, jadąc na koniu?). I pewnie niechybnie padłaby tak, jak stała, ale jej wzrok powędrował do przeciwnego końca pomieszczenia, gdzie mieścił się kominek (oni w ogóle mieli to na wyposażeniu?), a przy nim… renifer? Niemożliwe, nic nie brała, nie jadła ani kęsa! No dobrze, może troszeczkę… Pierogi nie mogły się zmarnować, prawda?
On… przemówił? Wow, podobno w Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, ale nie spodziewała się tu ani renifera, a co dopiero mówiącego! Musi to koniecznie zapisać w swoim pamiętniku!
- Hej, czekaj! – Zawołała za nim, zaraz oglądając się w lewo i w prawo na swoich krewnych. Tylko ona go widzi? A może… otruła się i została duchem?! Jezusie przenajświętszy, oby nie! Bardzo lubiła pierożki i nie chciała, by były jej zgubą.
Po minucie stwierdziła, że nie ma nic do stracenia i wzruszyła ramionami. Może chociaż w ten sposób pomoże komukolwiek, w obecnych warunkach nic innego jej nie pozostało. Pobiegła w kierunku stworzenia.
Podążaj jak za białym królikiem… – Przemknęło jej przez głowę.
Posłusznie weszła do kominka. Spodziewała się właściwie, że poniesie ją to do Laponii lub na Biegun Północny. Kominki często bywały teleportami – J. K. Rowling również wspomniała o magicznym kominku w serii o Harrym Potterze. Nie żeby dziewczyna była jakąś wielką fanką, po prostu często nachodziła ją ochota obejrzeć jakiś film ze szczyptą fantazji. Ciągnęło ją do fikcji, niezbyt do sztywnych obyczajówek i dokumentów.

❄❄❄

Uchyliwszy powieki, zobaczyła, że znajduje się w jakiejś chatce (chyba z bali). Nigdy nie była w takim miejscu. Właściwie to na palcach ręki można policzyć lokale, które odwiedziła, nic w tym pocieszającego.
Zauważyła sporą ilość ludzi wokół siebie. Było ich… Raz… Pięć… Dziewięć… A z nią dziesięć. To, co ją niepokoiło to to, że żadnego z nich nie znała. A co jeśli byli niebezpieczni? Może będę próbowali ją zabić bądź zdecydują się na walkę o przetrwanie przeciwko sobie jak w jednym horrorze, na który miała ostatnio nieprzyjemność natrafić?!
Uspokój się, Truskawka. Wdech, wydech. Oni pewnie też cię nie znają. Nic ci nie zrobią. Uspokój się.
Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze.
Dobrze. Teraz wypadałoby wywnioskować, co się stało. Prawdopodobnie została przeniesiona kominkowym pociągiem do niedostępnego dla większej części ludzkości lokum!
- Yaaaaaaay! Ten kominek to teleport, miałam rację! – Wyrwało jej się, po czym zatkała łapką buzię. Niestety, zwróciła nieopatrznie uwagę na siebie. Tak jej się przynajmniej zdawało, chociaż pozostali wydawali się zajęci rozmową między sobą. Nie słuchała ich. Była wtedy za bardzo spanikowana i rozkojarzona.
Spojrzała ciekawskim wzrokiem po obecnych. Niektórzy wyglądali na o wiele starszych od niej, a niektórzy na jej rówieśników.
Obok siebie ujrzała małego uroczego blondynka na oko mającego tyle lat co ona. Czuła się w pewien sposób bardziej bezpieczna i mniej samotna niż wcześniej – może jest choć jedna osoba, która nie będzie jej dokuczać i uda im się współpracować.
Dopiero teraz spostrzegła wywinięty do góry dół sukienki. Było widać jej majtki, bo rajstopy powyżej kolan zaczynały przechodzić w typowy cielisty, prześwitujący kolor, a ona siedziała wygodnie w rozkroku.
- K-kyaa! – Pisnęła zarumieniona, zakrywając od razu intymne rejony niebieskim materiałem. No tak, ale… ktoś, w tym na pewno jej sąsiad, musiał to przyuważyć.
Gwałtownie zerwała się, by przeprosić chłopca za nieobowiązkowe widoki. Wstała i zwróciła się w kierunku blondynka, ale nim cokolwiek wypowiedziała, pod wpływem zbyt gwałtownego ruchu jej ciało postanowiło się zbuntować i zakręciło jej się w głowie. Straciła na chwilę grunt pod nogami i kolejny raz sprawi biedaczkowi problem, tym razem wpadając na niego… chyba że zmieni on pozycję.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Z całej dziesiątki tylko jedna osoba zdawała się nadal przebywać w świecie snów. Wyglądało na to, że jeśli będziecie chcieli gdziekolwiek się ruszyć, musicie rozważyć wzięcie ze sobą "zwłok" wysokiego blondyna, albo... stwierdzicie, że zbędny bagaż tylko utrudni waszą podróż i zostawicie go w chacie. Wybór  co z nim zrobić należał do was.
Gdy dochodziliście do siebie, z zewnątrz zaczęły dobiegać do was jakieś dziwne dźwięki. Kilka ryków, parsknięć, stukot kopyt, skowyt. To Sigrunn, która wpadła na to by spróbować się rozejrzeć, jako pierwsza mogła dostrzec szybki ruch, nim gigantyczna, fioletowa macka pacnęła w okno, rozpłaszczając się na niej jak naleśnik. Z takiej odległości bez większego problemu mogła dostrzec ruszające się przyssawki, nim z głośnym "HIIIYAH!" macka została zastąpiona błyskiem kopyta. Dziwna macka zniknęła bez śladu, a Sigrunn jak i Alan, który poszedł w jej ślady, mogli dostrzec dumnego z siebie renifera, który ruszył do drzwi i bezceremonialnie wpadł do środka, podskakując jak na sprężynach. Jego szyję zdobił piękny, czerwono-zielony zielony szalik w mikołaje.
Obudziliście się! Doskonale, doskonale. Rozumiem, że jesteście już gotowi do wyruszenia? Przed nami daleka droga, musimy zdążyć nim zabiją Mikołaja. Ach ten stary piernik, zawsze mu mówię. Miki. Wiesz, że przed świętami wszyscy będą chcieli cię wyeliminować żebyś nie dostarczył prezentów na czas. Pozostań anonimowy, zrzuć zasługi na rodziców. To nie! Zachciało mu się sławy. Najpierw na stałe zakorzenił się w świątecznych wierzeniach, a potem zachciało mu się grać w reklamie Coli i Pepsi. Co będzie następne, Victoria's Secret? – wysłuchaliście jego burczenia, gdy przechadzał się po chatce, stukając kopytami o podłogę.
Czemu się jeszcze nie ubraliście? Ruchy, ruchy, nie ma chwili do stracenia! – stuknął kopytem w ziemię, gdy każdy z was poczuł opadający na niego ciężar. Znikąd na waszych ramionach pojawiły się grube, zimowe kurtki, a na głowach czerwono-białe czapki.
Mięciutkie, co nie? Wiem, z futra mojej żony – powiedział dumny, przyglądając się jednocześnie jak Truskawka wpada na Cyrille'a. Niczego nie spodziewający się chłopak, stał jak stał, pozwalając by dziewczyna przeleciała bokiem, uderzając w ziemię.
No nie mówcie, że coś piliście? Zostawić was samych na chwilę. Reprodukcję zostawcie sobie na później, Miki jest w poważnych tarapatach. Gotowi? Za mną – skinął na nich łbem i wyszedł przez drzwi wejściowe drepcząc wesoło przez śnieg.
Musimy się dowiedzieć gdzie znajduje się Miki. Proponuję zacząć od wizyty w Not So Saintaclaus. To największy klub na biegunie północnym, idealne miejsce na rozpoczęcie poszukiwań. Chodzi nam większość mieszkańców. Pamiętajcie też - niczego nie jedzcie, nie pijcie i nie dotykajcie podczas drogi – pogroził im kopytem, machając krótkim ogonkiem. Po wcześniej widzianej macce nie było ani śladu. Mogliście jednak dostrzec olbrzymią ilość drzew i krzewów uginających się od dojrzałych, pięknych owoców, które zdecydowanie nie powinny rosnąć w krainie wiecznego lodu. Mimo to apetyczny zapach dobiegał do waszych nosów, skutecznie pobudzając ślinianki.

_______________________
Termin: 3 styczeń, g. 23.59
Status odpisów:
Lucas - nie odpisał raz (1/2).

Misja:
1) Podjęcie decyzji co robicie z nieprzytomnym Lucasem. Możecie sprawdzić czy w ogóle żyje.
2) Pytania i zażalenia do renifera? Podążanie za nim i zadeklarowanie pomocy? Próba znokautowania go? Dowalenia za ściągnięcie was i wykorzystywanie do własnych celów? To wasz czas, róbcie co chcecie i odpowiednio zmieńcie bieg historii! W końcu nikt nie powiedział, że musicie robić za superbohaterów.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Nie powstrzymał się od niegroźnego uszczypnięcia w przedramię i zaraz rozmasował obolałe miejsce. Mimo lekkiego bólu, nadal znajdował się w tym samym miejscu i nie zapowiadało się na to, by szybko miał się z niego wydostać. Stało się to dokładnie w momencie, w którym za oknem dostrzegł już wcześniej „poznanego” renifera, który zapewne spowodował trzask sprzed chwili. Cała ta szopka, w której przyszło im brać udział, stawała się coraz bardziej nieprawdopodobna, ale jeśli kazano by mu wybierać pomiędzy siedzeniem tutaj a siedzeniem przy świątecznym stole z rodziną – znacznie bardziej wolał towarzystwo obcych ludzi i tego popapranego renifera z niezamykającą się paszczą.
Więc ta cała akcja z ratowaniem świąt to nie blef? ― wymruczał pod nosem ni to do siebie, ni to do całej reszty. Wychodziło na to, że nie bez powodu jego ostatnim wspomnieniem był rogacz, który zachęcał go do skoczenia w płomienie kominka. Paige jeszcze raz przyjrzał się zebranym, gdy renifer dzielił się z nimi niedokładnymi informacjami, przez co zdołał zauważyć, że nie miał do czynienia z dzieciakami, które jeszcze dałyby się złapać na bajeczki o Świętym Mikołaju.
Może on naprawdę istnieje.
Podobno jesteś rozsądkiem. Masz wybijać mi takie rzeczy z głowy.
Przesunął dłonią po grubym rękawie kurtki, która pojawiła się na nim dosłownie znikąd. Kolejna rzecz, która nie powinna mieć miejsca w rzeczywistym świecie, ale z jakiegoś powodu zamiast zaskoczenia, na jego ustach zagościł cień uśmiechu. Nie na co dzień miało się styczność z takimi atrakcjami i nawet jeśli był ostatnią osobą, której mógłby towarzyszyć duch świąt, dlaczego miałby nie wykorzystać takiej okazji?
Cały czas mówisz o zagrożeniu, a ani razu nie wspomniałeś o tym, z czym właściwie przyjdzie nam się zmierzyć. Więc? No i co się stanie, jeśli coś zjemy, wypijemy albo czegoś dotkniemy? ― Skierował wzrok na otwarte drzwi i mimowolnie wciągnął powietrze nosem, wyłapując intensywniejszy zapach. ― I – co chyba najważniejsze – jest jakiś powód, dla którego jesteśmy tu właśnie my?
Truskawka
Truskawka
Fresh Blood Lost in the City
Dopiero po wypowiedzi renifera zauważyła, że jedna osoba dalej wydaje się... śnić? Tak, na to wyglądało. A co jeśli ten chłopak zjadł zatrute jabłko?! Może pocałunek da radę go ocalić?
- No ja sądzę, że jemu przyda się sztuczne oddychanie. – Powiedziała na głos swoje myśli. Chociaż nie o to do końca jej chodziło, ech.
Woah, nigdy nie pomyślałaby, że wyląduje z obcymi w tajemniczej krainie pełnej gigantycznych ośmiornic na zewnątrz… To raczej brzmiało jak scenariusz z anime. A co jeśli są w ukrytej kamerze i tak naprawdę kręcą adaptację z nimi w roli głównej?! Policzki Toni przybrały różowiutki kolorek, gdy dziewczyna się rozmarzyła. Jeszcze brakowało jej ślinotoku do kompletu i niewątpliwie stałaby się główną bohaterką, haha.
Ale jednocześnie macki trochę ją przeraziły. Bo taka ogromna ośmiornica musi się czymś żywić… prawda? Prawda?! Oby nie takimi drobnymi istotami jak Truskawka!
Szczęśliwie ich „przewodnik” ich ochronił i przegnał monstrum. Tak swoją drogą… Chciałaby mieć takie zwierzątko w domu. Latałaby na nim do miasta, a w święta robiłaby za Mikołaja na całym świecie.
Już miała zapytać, jak mają w ogóle wyjść prawdopodobnie w sam środek zamieci (tak, nie straciła resztek trzeźwego myślenia, brawo, ruda), ale renifer ją uprzedził. Na ich ciałach pojawiły się wnet ciepłe kurtki i czapki. Tylko… Truskawa spojrzała na swoje puchate bambosze. Co z butami?
- A-a nie masz może przy sobie jeszcze jakichś butów na zmianę? – Zaśmiała się nerwowo. Bez porządnych kozaków była uziemiona w chatce i nie podlegało to najmniejszym wątpliwościom.
Tak, to musiało się tak skończyć. Jej pech nie mógł jej opuścić – kolejny raz się wyglebiła prosto na swój pyzaty pyszczek. Uuch, miejmy nadzieję, że chociaż nie będzie potrzebne szycie. Jak na razie czuła tylko bolesny siniak na czole, ale nic poza tym.
Rozdziawiła buzię w geście protestu, obracając się na plecy:
- T-to wcale nie tak! – Jej policzki zapłonęły żywym ogniem, kiedy skrzyżowała ręce pod piersią. Nie miała zamiaru wpadać na tego blondynka, a tym bardziej go do czegokolwiek nakłaniać! Nawet go nie znała…
Popatrzyła na renifera zdumiona. Zaraz… a co z jej butami?! To wątpliwe, czy wszyscy są w ogóle odpowiednio przygotowani na wyprawę… Nie mają prowiantu, ona nie ma obuwia, jeden człowiek prawdopodobnie jest nieprzytomny, a na dodatek nie mają broni, by obronić się przed tubylcami, jeśli będą zamierzali ich zjeść na obiad! No i na wypadek kontrataku ośmiornicy też by się coś przydało, ale to akurat mniejszy problem, bo Toni pewnie będzie ją w stanie jakoś obejść… choćby tocząc się po śniegu.
Poza tym nawet nie znali swoich imion! Powinni najpierw się przedstawić, a potem decydować, co zrobić dalej, ustalić sygnały ostrzegawcze i tak dalej… Taak, rudowłosa wreszcie zaczęła myśleć.
Chwiejnie wstała z dość wygodnej pozycji. Szczerze mówiąc, wolałaby teraz obudzić się, leżąc na plecach w domu. Ale… nie przy rodzinie, którą nie opuściła bez powodu. Z jednej strony czuła się winna, a z drugiej wierzyła, że jej poświęcenie uratuje jej bliskich.
- U-um… Mogę coś na początek powiedzieć? – Niezależnie od ich decyzji przeszła do rzeczy. Czuła, że muszą się jakoś zgrać, a po drugie wolała nie zostawać w obcym miejscu w pojedynkę… - Tak sobie myślę… Może najpierw się poznamy i ustalimy, jaki ekwipunek potrzebujemy i gdzie go znajdziemy? – Uśmiechnęła się nieśmiało. Nie chciała im niczego narzucać. Gdzie tam! Ale… bez dobrej organizacji wszyscy zginą. Musieli się trzymać razem. Takie przynajmniej było jej zdanie.
- O-oczywiście zaraz potem wyruszymy na pomoc Mikołajowi! – Dodała w stronę renifera. Och… miał takie puszyste futerko… Ciekawe, jakby było się na nim poruszać, ach. Musiał być wspaniałym wierzchowcem. - Wracając do tematu! Może sprawdzimy najpierw, czy on – wskazała na nieruszającego się blond dryblasa (Truskawce wszyscy wydają się wielcy) - nadal żyje?
I oby żył, bo jak tak dalej pójdzie, to na koniec zostanie z nich połowa, jak nie mniej. – pomyślała ze zgrozą.
- Proponuję go ocucić albo zrobić usta-usta… – Zasugerowała cicho. A, tak na marginesie, to Toni jestem – miło mi was poznać! – Zawołała z delikatnym uśmiechem. Żeby jej zaufali, żeby jej zaufali… inaczej będzie po prostu zgubiona, nie da sama rady!
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Zmrużyła ślepia i zacisnęła usta w wąską kreskę, kiedy jej genialny plan został skrytykowany. Okej, miał pewne... luki, ale to nie znaczyło, że był bardzo zły. Zdawała sobie jednak sprawę, że obaj panowie mieli rację. Nie wiedzieli, gdzie byli i nie mogli mieć pewności, że coś nie zjadłoby ich gdyby wyszli na zewnątrz. A najgorsze było to, że skoro w ogóle się nie znali, to ucieczka z nimi mogłaby być utrapieniem, a wyjście samej wprost na taką pogodę, gdzieś na wielkie śnieżne nic, byłoby jeszcze mniej rozsądne. Do tego, jeśli jej słuch nie mylił, nie była jedyną, która znalazła się tu przez cholernego renifera, który obiecywał im gruszki na wierzbie. Westchnęła cicho i sięgnęła do tylnej kieszeni spodni, gdzie spodziewała się znaleźć paczkę papierosów, ale nie znalazła jej tam, w innych kieszeniach również nie. Wszystkie były tak samo puste, nie było w nich nawet papierków po cukierkach, nie mówiąc o czymkolwiek innym.
- Kto mi zapier... - warknęła, a wtedy w okno walnęła wielka, fioletowa macka jak z tych dzikich japońskich mang, które czytali jej znajomi. Sigrunn szybko odskoczyła od okna i robiąc jeszcze kroczek do tyłu patrzyła na ogromne przyssawki, które zniknęły równie szybko, jak się pojawiły. Zamiast tego dostrzegła puchate, brązowe futerko, którego właściciel zaraz wpadł do domku. Przetarła oczy, ale gadający renifer nie zniknął. On tu był, chodził wokół nich i plótł jakieś farmazony o Świętym Mikołaju i Coca-Coli. W jednej chwili już miała na sobie puchatą kurtkę i mikołajową czapkę, którą zdjęła na chwilę, żeby obejrzeć ją ze wszystkich stron w poszukiwaniu ukrytych kamer, podsłuchów albo skradzionych fajek, ale nie znalazła niczego takiego, więc założyła ją znowu na głowę. Renifer ledwie skończył monolog, a już zaczął wybierać się na zewnątrz. Niedoczekanie.
- Nie wierzę w Świętego Mikołaja - powiedziała wprost. - Może zamiast ciągnąć nas na taką pizgawicę wyjaśnisz nam jeszcze parę rzeczy. Gdzie jesteśmy? Co my tu tak naprawdę robimy? Bo gadka o biegunie północnym i ratowaniu świąt mnie mało przekonuje, w przeciwieństwie do niektórych - zerknęła wymownie na niziutką blondynkę, której buzia się nie zamykała i która wyglądała na taką, co rzuci się z radością do ciemnej piwnicy, jeśli powie jej się, że czeka ją tam roczny zapas słodyczy i dwa mioty małych kociąt. - I co zrobiłeś z naszymi rzeczami, pomocniku Mikołaja od siedmiu boleści? - ostentacyjnie wyciągnęła swoje kieszenie na zewnątrz, pokazując, że są puste niczym czarna dziura, jednocześnie mierząc renifera wzrokiem i dając mu tym do zrozumienia, że jeśli nie dostanie wszystkiego z powrotem w ciągu najbliższych pięciu sekund, to zrobi z niego tradycyjny reinsdyrstek według przepisu mamusi.
Podeszła do jedynego członka ich niedoszłej wyprawy, który jeszcze nie podniósł się z podłogi i lekko szturchnęła go czubkiem buta, jakby to miało go obudzić.
- Chyba żyje. Jeśli nie, to Święty Mikołaj chyba pójdzie do pudła za kradzieże i morderstwo - mruknęła, przyglądając się nieruchomej twarzy nieprzytomnego faceta. Wydawało jej się, że widziała, jak oddycha, więc nie miała najmniejszego zamiaru klękać nad nim i bawić się w usta-usta.
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Przyglądała się jedynej nieprzytomnej osobie, która leżała jeszcze na podłodze. Jednym uchem słuchała tego, o czym rozmawiała reszta, samej zastanawiając się, dlaczego się tutaj znaleźli. Jeśli pamięć jej nie zawodziła, to mieli ratować święta, ale przed czym? Żadna z osób, która tutaj wylądowała, nie wydawała się wielkim fanem świąt, a tym bardziej byli zbyt starzy, by wierzyć w istnienie Świętego Mikołaja. Wyprostowała się, odwracając głowę za siebie, gdy do jej uszu dotarły jakieś dziwne hałasy. Czy właśnie.. Czy tam coś zaryczało? Jej odpowiedzią była macka, która niespodziewanie pojawiła się na oknie. Co do cholery robiła ośmiornica w śniegu? Przetarła ręką skroń, czując, że to nie koniec niedorzeczności, które miały ją spotkać. Wtedy też do chatki wparował rogacz, którego może jednak sobie nie wymyśliła.
Ktoś chciał zabić Mikołaja. Jasne, dzień jak co dzień, nic nowego. Wysłuchała pytań zarówno chłopaka, jak i dziewczyny. Problemem dla niej była Toni, która była.. jakby to powiedzieć. Zbyt przelukrowana. Z całą pewnością, ta dziewczyna mogła jeszcze wierzyć w mit Świętego. Pytania dwójki nieznajomych trafiały w punkt i z chęcią poznałaby również na nie odpowiedzi. Dlatego też spojrzała wyczekująco na renifera, który już właściwie był jednym kopytem na zewnątrz. Większość jednak nie wydawała się podzielać jego entuzjazmu. Lisa, zamiast wyrywać się do przodu, wolała stać z boku i obserwować. Z dystansu można było zauważyć najwięcej.
Poczuła na ramionach ciężar, a gdy spojrzała w dół, zauważyła zimową kurtkę. Przynajmniej nie zmarznie. Czapka jednak nie należała do jej ulubionych części odzieży, wolałaby już nauszniki, dlatego ją zdjęła i schowała do kieszeni.
Nie uważała, by szturchanie kogokolwiek butem było odpowiednim sposobem sprawdzania, czy ktoś żyje. Wstała z fotela, podchodząc do leżącego na podłodze rudowłosego. Przytknęła dwa palce do tętnicy na jego szyi.
Jest tylko nieprzytomny- powiedziała po tym, jak wyczuła puls. Popukała chłopaka po policzku, ale jak na jej oko podróż kominkiem nie wyszła mu za dobrze. Oparła dłonie na kolanach, po czym podniosła się na równe nogi. Rozejrzała się po twarzach wszystkich zebranych, a potem się odsunęła. Nie zmierzała targać ze sobą nieprzytomnego.
Pociągnęła nosem, odwracając głowę w kierunku wyjścia, skąd doleciał bardzo przyjemny aromat.
Co tak ładnie pachnie? - zapytała, nie dodając już pytania, dlaczego nie mogli niczego zjeść. O to zapytał wcześniej białowłosy.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach