Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Fontanna
Sro Wrz 23, 2015 11:58 am


Ostatnio zmieniony przez Sheridan Kenneth Paige dnia Wto Sty 28, 2020 8:21 pm, w całości zmieniany 1 raz
First topic message reminder :

Pomijając szum spływającej wody, jest to chyba najbardziej zaciszne miejsce na całym terenie szkoły - oczywiście pomijając sale lekcyjne, do których nikomu nie jest spieszno wchodzić - które dałoby radę wprowadzić niemal każdego w stan błogiego relaksu. Ewentualnie przypomni o nagłej potrzebie pójścia do toalety. Krąg wykonany z błękitnego marmuru bardiglio stanowi bazę całej tej monumentalnej formy, a wyrzeźbione z tego samego materiału dwie damy zdają się falować pośród wypluwanej przez siebie wody. Ich głowy są zadarte w górę, a ciała - jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem - sprawiają wrażenie splecionych ze sobą, gdy tak wyginają się w sobie tylko znanym tańcu. Jeśli ktoś ma akurat ochotę przysiąść na fontanianym murku, ale boi się zamoczenia swoich ubrań - bez obaw. Zarówno ów okrąg, jak i ewentualny spoczywający, są kompletnie poza zasięgiem chlupoczących kropel.

Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 8:56 pm
Właśnie szykował się do opuszczenia terenu szkoły, na którym nigdy nie zostawał dłużej niż było to wymagane, a często nie przychodził tu wcale. Nie tylko ostatni dzwonek był dla niego drogą do wolności – często sam ustalał sobie plan zajęć, pojawiając się tu tylko wtedy, gdy mu się podobało, korzystając z tego na tyle rozsądnie, by nauczyciele pluli sobie w brodę, gdy na dobrą sprawę odbierał im możliwość wydalenia go z placówki. Naprawdę już by go tu nie było, gdyby w pewnym momencie ciemne oczy nie zwróciły się ku znajomej sylwetce walającej się pod drzewem. Odpoczynek na łonie natury. Jak uroczo. Gdyby ktoś spytał go, co podkusiło go do podejścia bliżej, odpowiedziałby, że nie wie. Może Merc był po prostu beznadziejnie łatwym celem, obok którego aż trudno przejść nie korzystając z okazji?
Zająwszy miejsce obok czarnowłosego, odrzucił plecak na bok i oparł się o pień, uginając jedną nogę w kolanie. Ukradkiem przemknął spojrzeniem po twarzy chłopaka, sprawdzając na ile sen oddalił go od rzeczywistości. Brak reakcji. Tyle mu wystarczyło, by mógł w pełni skupić się na leżącej w pobliżu torbie. Bez zawahania czy choćby zalążka świadomości, że postępuje niesłusznie, wyciągnął rękę po leżącą w pobliżu torbę Mercury'ego, jakby to on sam był jej prawowitym właścicielem. Lekkość z jaką rozsunął zapięcie świadczyła o tym, że właśnie tak się czuł. Gdy czegoś dotknął, uznawał to za swoje.
To kradzież.
„Nie śpij, bo cię okradną” wreszcie nabiera sensu, co?
Typowy złodziej po prostu uciekłby ze swoją nową zdobyczą, ale Paige nie obawiał się tej miażdżącej w swoim ogromie szansy na przyłapanie. Szarpnąwszy za dwa końce torby i ułatwiwszy sobie dostęp do jej środka, zaczął przekopywać się przez zalegające tam przedmioty. Cichy szelest pod palcami przyciągnął jego uwagę. Nic dziwnego, że od razu wyłowił stamtąd rzecz owiniętą w folię, spodziewając się tego, co zaraz zobaczy. Zważył w ręce czekoladowy batonik, ale zamiast ucieszyć się z możliwości zapełnienia pustego żołądka, skrzywił się nieznacznie. Takim gównem nawet nie dało się najeść. Mimo tego odpakował słodycz i wziął spory kęs, czując, że ciepło dzisiejszego dnia zdążyło dać w kość czekoladzie, której część została na opakowaniu.
Nie zamierzał na tym poprzestać. Tam na pewno musiało być coś jeszcze.
Przytrzymawszy resztkę batona zębami, zabrał się za dokładniejsze oględziny własności drugoklasisty. Niestety nie znalazł tam nic poza kompletnie niezjadliwymi przyborami. Nie był na tyle głodny, by obgryźć ołówek, który właśnie obracał w palcach po tym, jak odsunął od siebie torbę. Wolną ręką ścisnął papierek batonika, by dokończyć konsumpcję. Dokładnie w tym samym czasie zerknął z ukosa na Black'a, który nadal spał w najlepsze, a ostra strona ołówka wycelowana została w jego stronę. Z niewzruszoną miną dźgnął go rysikiem w policzek, a potem jeszcze raz, chcąc wyrwać go ze snu.
Następnym razem zrób mi kanapkę ― mruknął i starł językiem resztkę czekolady z dolnej wargi. Zgniatany papierek zaszeleścił głośno, informując chłopaka, że jeśli dziś miał ochotę na swoją przekąskę, musiał obejść się smakiem. Pech.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 8:57 pm
Nie śnił o niczym konkretnym. Była to raczej jedna z tych typowych drzemek, który ucinał sobie znużony wyjątkowo nieatrakcyjnym dniem, nie mając nic innego do roboty. Co jakiś czas przewijała się w nim jakaś twarz, czy element który z pewnością już kiedyś widział, choć po wybudzeniu nie miało być mu dane zapamiętanie go. Póki co nic jednak nie zapowiadało by miał się obudzić. Zupełnie umknęło mu zarówno pojawienie się drugiej osoby, jak i swego rodzaju kradzież jego plecaka. Dopiero, gdy papierek zaszeleścił w czyjejś dłoni, Mercury drgnął nieznacznie stopniowo odzyskując świadomość, choć sen zdominował go na tyle, by błądził na oślep, nie potrafiąc znaleźć drogi do wybudzenia się. I dzięki tej niedyspozycji, ktoś w najlepsze pożerał jego batona. Gdyby o tym wiedział, pewnie zerwał by się od razu.
Nagle z pomocą przyszło mu wyraźne dźgnięcie na jego policzku i zdanie, którego nie zrozumiał. Zacisnął mocniej powieki w wyraźnym proteście, wyciągając na prosto zesztywniałe ręce, które natrafiły na jakiś materiał. Zacisnął na nim palce przeciągając się tym samym, by rozluźnić zastałe mięśnie i w końcu uchylił powieki, mrugając nimi parę razy. Cały czas zaciskał na czymś rękę, obrócił więc głowę w tamtą stronę. Co to było? A, to tylko górna część uda Alana.
Popracuj nad celem, bo coś ci nie poszło.
- Nie trafiłem.
Stwierdził z niejakim znudzeniem, rozluźniając palce i uwolnił jego nogę ze swojego uścisku, od razu podnosząc się do pozycji siedzącej. Nie rozbudził się. Było to widać po jego przyćpanej minie, gdy obrócił się w stronę starszego chłopaka, wodząc po nim wzrokiem jak po obiekcie w muzeum. Z drugiej strony nigdy nie chodził po muzeach, nie mógł być więc pewien czy to odpowiednie porównanie.
Zatrzymał wzrok na jego dłoni. Nie, nie na samej dłoni. Na tym co w niej trzymał. Smutny, zgnieciony papierek był jak manifestacja cierpienia i straty. Zadziałał na niego dużo mocniej niż posągi poległych żołnierzy. Chciał tego batona, a on go zjadł. Wiedział, że to jego baton, tak samo jak to, że tym co wcześniej poczuł na policzku był jego własny ołówek. Powoli narastało w nim dziwne uczucie, którego nie potrafił w żaden sposób sprecyzować. To właśnie dzięki niemu, z zadziwiającą szybkością jak na kogoś kto dopiero się obudził, podniósł się z ziemi i usiadł okrakiem na Alanie, jakby było to coś zupełnie naturalnego. No, nie do końca usiadł. Jego podciągnięta noga nieco mu w tym przeszkadzała, więc bliższe byłoby stwierdzanie że nad nim zawisł.
Nie wahając się nawet sekundy złapał jego twarz w dłonie i przycisnął swoje usta do jego. Ciężko było to nazwać pocałunkiem w jakiejkolwiek formie, biorąc pod uwagę fakt, że zaraz wepchnął mu się bezczelnie językiem do środka, eksplorując sobie bezwstydnie teren z półprzymkniętymi, znużonymi oczami. Odsunął się dopiero po krótkiej chwili i mlasnął, smakując resztki czekolady.
- Mój baton. Jak mogłeś.
Mruknął jeszcze z wyraźnym zawodem, schylając głowę i pociągnął nosem. W akcie zażenowania, skruchy, smutku? Jeszcze czego. Z jego ust wydarło się przeciągłe ziewnięcie i cichy pomruk, świadczący o tym, że nadal dochodził do siebie po pobudce. Nawet jego wewnętrzne ja nie rzucało jeszcze żadnych komentarzy.
Jeszcze.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 8:59 pm
Ta powolna pobudka skazała Mercury'ego na kolejne dźgnięcia naostrzonym rysikiem ołówka. Niektóre z nich pozostawiały na jego skórze wyraźne charakterystyczne punkciki po mocniejszym nacisku. Alan wyszedł z założenia, że jego znajomy potrzebował silniejszego bodźca, by wreszcie wyrwać się z objęć Morfeusza, który niechętnie podchodził do jego powrotu do rzeczywistości. Black miał jednak sporo szczęścia, że skończyło się wyłącznie na tym, a nie na chwyceniu go za bluzę i przypieprzenia jego twarzą o drzewo, mimo że byłoby to dość brutalne ze strony Paige'a. Ale skuteczne. Zaczął nawet rozważać tę opcję, ale czarnowłosy w końcu raczył się poruszyć, choć nadal nie wyglądał na takiego, który wie co robi. Wtedy też przerwał napastowanie go szkolnym przyborem, który ponownie obrócił w palcach, jakby nie mógł wytrzymać nawet sekundy bez zajęcia czymś swoich rąk.
Ciemne oczy zsunęły swoje spojrzenie niżej, na rękę drugoklasisty, która niesfornie zaczęła przesuwać się po jego nodze. To naruszanie jego przestrzeni osobistej nie zrobiło na nim wrażenia. Niezależenie od tego, w którym miejscu akurat znalazłaby się dłoń bruneta, żaden mięsień na jego twarzy nie zakomunikowałby mu, że blondyn czuje się z tym źle.
Cudów się nie spodziewałem ― rzucił lakonicznie, wzruszając przy tym barkami. Wyraźnie godził w jego dumę, którą podbudowały liczne kontakty z innymi. Kto jak kto, ale on sztukę trafiania powinien mieć wyuczoną do perfekcji, jeżeli nie nabył jej wraz z rodzicielskimi genami.
Powinien w porę powstrzymać znajomego przed wpakowaniem mu się na nogi, ale tego nie zrobił, ze znużeniem przyglądając się jego poczynaniom. Liczył na to, że gdzieś po drodze Black znów straci siły i przewali się na ziemię, by dalej móc spać w najlepsze? Może. Gdyby choć trochę pomyślał o wygodzie kumpla, wyprostowałby nogę w kolanie, ale oczywiście było mu z tego powodu wszystko jedno. Skupił się raczej na dotyku na policzkach, a potem na tym nagłym zapotrzebowaniu na bliskość przez towarzysza. Gest, którym go uraczył, nie zrobił na nim wrażenia, przez co jasnowłosy nawet nie zaangażował się, by w jakikolwiek sposób polepszyć jego jakość. Nawet w którymś momencie uniósł wyczekująco brew, jakby za moment zamierzał go spytać, czy już skończył. Musiał pogodzić się z faktem, że przestał być szczęśliwym posiadaczem batona i musiał zapierdalać do szkolnego bufetu/sklepu/maszyny, by kupić sobie nowy. Zdarza się, nie?
Dopiero wyczuwszy, że chłopak się wycofuje, Alan przymknął lekko usta, przygryzając język w ramach kary za tę nagłą poufałość. Cały „pocałunek” skwitował cichym mlaśnięciem, przez co na tę chwilę wydawał się wcielić w rolę odbicia lustrzanego Merca. Dla odmiany jednak był bardziej zniesmaczony niż zainteresowany smakiem, który pozostawił po sobie młodzieniec.
To było słabe. Dwa na dziesięć. Dziwię się, że jeszcze ci dają ― mruknął z teatralną nutą malkontenctwa w głosie i stuknął go łagodnym końcem ołówka w podbródek, usiłując zamknąć rozdziawione ziewnięciem usta. Ziewnięciem, które z jakiegoś powodu nie udzieliło się blondynowi. Cóż, najwyraźniej nie był empatyczny. Na pewno, skoro nie miał litości nawet dla zaspanego kolegi za szkoły. ― Złaź ― dodał zaraz, choć nadal nie czuł się przytłoczony tym ciężarem. Chwycił go za nadgarstek, odsuwając jedną rękę od swojego policzka, jednocześnie, wycelował ołówkiem w usta czarnowłosego, chcąc zwrócić mu go w ten niekonwencjonalny sposób.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 8:59 pm
Alan był chyba jedną z nielicznych osób, które uwielbiały poddawać w wątpliwość jego umiejętności. Wszelkiego rodzaju. Uniósł brew ku górze, przypatrując mu się z niejakim rozbawieniem.
Słyszał go kto, cudów się nie spodziewał.
Może jest niewierzący.
Powinieneś go tak wymanewrować, żeby się nawrócił.
Na Mercurianizm? Czemu nie. Lubię kiedy mnie wyznają.
Z pewnością kiedy chciał, trafiał doskonale. W dodatku zbyt wiele osób utwierdziło go w tym przekonaniu, by dopuścił do siebie krytykę w jakiejkolwiek formie, niezależnie od tego czy druga osoba żartowała, czy też mówiła poważnie.
Niemniej reakcje starszego były zabawne. Zupełnie inne od większości osób.
To właśnie sprawiało, że odbierał go jako kogoś całkiem interesującego. Wbrew pozorom był to nie lada wyczyn, biorąc pod uwagę fakt, że znali się od paru miesięcy, a Mercury'emu nadal nie znudziło się dręczenie go. Choć czasem sam się zastanawiał kto właściwie dręczy kogo.
Czarnowłosy oblizał usta, próbując się pozbyć dziwnego uczucia z przygryzionego języka. Z drugiej strony chyba mu się spodobało. Od początku nie miał zamiaru go całować, teraz jednak zaczął poważnie rozważać ten pomysł, zawieszając bezwstydnie wymowny wzrok na jego ustach, ignorując wypowiadane przez niego słowa.
Dasz sobie tak cisnąć?
Co?
Obraża twoje umiejętności.
Ech? Mówił coś?
Przeniósł wzrok na oczy Alana, odbierając informacje z niejakim opóźnieniem i uniósł leniwie kąciki ust w uśmiechu.
- Chciałeś żebym cię pocałował?
Zapytał bezczelnie, zerkając na ołówek, który tym razem znalazł się na jego podbródku. Ponownie się do niego przysunął, zaczepiając chwilowo język na swojej górnej wardze, gdy Alan złapał go za nadgarstek.
"Złaź."
Zatrzymał się. Mercury zawsze sam interpretował słowa innych w taki sposób jaki chciał, niespecjalnie się przejmując tym co faktycznie mieli na myśli, czy nawet ich ewentualnymi wytłumaczeniami. A w jego odczuciu, starszy chłopak właśnie wyrzucił z siebie dwa, zupełnie sprzeczne ze sobą polecenia. Prychnął z wyraźnym rozbawieniem, parę milimetrów od niego.
- Zdecyduj się.
Rzucił i spojrzał na ołówek, ostatecznie zaciskając na nim lekko zęby.
Przejechał pozostawioną w spokoju dłonią po twarzy blondyna, muskając palcami kosmyk jego włosów z jakimś dziecięcym zainteresowaniem. Podobał mu się ich kolor. Nie spodziewał się też, że będą takie miękkie w dotyku. Mruknął cicho pod nosem i podniósł się energicznie, momentalnie urywając wszelki kontakt fizyczny.
Złapał trzymany w zębach ołówek palcami i obrócił go parę razy w dłoni. Podszedł do swojej torby i wrzucił go do środka, przeglądając czy nic innego z jego rzeczy nie zginęło. Nie żeby jakoś specjalnie przywiązywał się do swoich rzeczy.
Jebany, kłamliwy kolekcjoner.
Ej, morda. Każdy z tych przedmiotów ma własną historię, okej?
Świetnie, zacznij zbierać papierki po gumach do żucia i wyklej sobie nimi ścianę. Nie zapomnij, by nazwać każdy z osobna i zrobić im drzewo genealogiczne.
Jeszcze jedno słowo i pójdę do psychologa, leczyć się na rozdwojenie jaźni, złośliwy kutasie. A wtedy znikniesz raz na zawsze, sayonara.
Groźba chyba pomogła, bo mógł się z powrotem skupić na poprzedniej czynności. Zamknął w końcu torbę i usiadł obok Alana wyciągając przed siebie nogi. Przyglądał się przez chwilę swoim łydkom, ostatecznie przesuwając nogę w jego stronę, by dotknąć czubkiem swojego buta jego trampka.
- Cieszę się, że jeszcze nie zdechłeś z głodu.
Wypowiedział jakże wzruszającą formułkę, która brzmiałaby pewnie dużo lepiej gdyby nie jego kompletnie wyprany z emocji ton. Będzie musiał poćwiczyć nieco przed lustrem.
- Coś nowego się ostatnio działo? Ominąłem jakieś morderstwo w twoim wykonaniu, senpai?
Zapytał odchylając głowę w jego stronę, jednocześnie patrząc gdzieś przed siebie. Póki co, pilnował się jednak, by nie oprzeć jej na jego ramieniu, mimo że nieustannie miał na to ochotę. Był pewien że jego bark, nieważne jak kościsty, był dużo wygodniejszy od twardej kory drzewa.
Niemniej póki co nie chciał by jego głowa spotkała się z ową korą, po potencjalnym poirytowaniu starszego, trzymał więc fason, molestując jedynie jego buta. Też było fajnie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:00 pm
Mercury musiał zaakceptować to, że w jego towarzystwie nie każdy zachowywał się jak spłoszona dziewica, gdy raz za razem decydował się na tak odważne kroki. Może nie na co dzień naruszano publicznie jego przestrzeń osobistą, ale nie odczuwał zażenowania ani niewłaściwym dotykiem, ani możliwością przykuwania spojrzeń przewijających się przez dziedziniec uczniów. Odchylił nieznacznie głowę do tyłu, opierając ją o pień. Z tej perspektywy mógł lepiej przyjrzeć się czarnowłosemu. W takich kwestiach zwykle był nazbyt oczywisty, ale to wcale nie stawało blondynowi na przeszkodzie, by się z nim droczyć, choć zmęczona życiem gęba nie wyrażała ochoty na jakiekolwiek zabawy.
Lubił podchodzić za blisko. Jasnowłosy mimowolnie zsunął wzrok z dwukolorowych tęczówek na usta Black'a. Wysunięty język wręcz prosił się o ujebanie go zębami, ale zamiast tego Paige pochylił głowę do przodu, by końcówką języka przesunąć po spodzie jego, wcześniej zahaczywszy o dolną wargę chłopaka. Był to tylko przedsmak tego, co mógłby dostać, jeżeli tylko bardziej by się postarał. Nie dotrzymał tej bezgłośnej obietnicy pocałunku, gdy zaraz po tym odsunął twarz od twarzy znajomego.
Nie. ― Jego odpowiedź mocno kłóciła się ze wcześniej okazanymi intencjami. Można by nawet przysiąc, że mimo wypranej z emocji gęby, jego ciemne oczy zalśniły wyzywająco. ― Najpierw poćwicz, szczeniaku. Może przy odrobinie szczęścia mi stanie.
Ale nie powinien się łudzić, co?
Ołówek, który właśnie wetknął mu do ust, był na ten czas doskonałym modelem treningowym. Przynajmniej to nim musiał się teraz zadowolić. Paige wzruszył mimowolnie barkami w reakcji na krótki rozkaz, z którego niewiele sobie robił. To nie jego wina, że młodszy stale doszukiwał się we wszystkim podtekstów i zachęty. To, że Alan tak brutalnie go odrzucił, wcale nie przeszkodziło mu w zmierzeniu go bezwstydnym wzrokiem od stóp do głowy, jakby w głowie wyceniał jakość podsuwanego – czy raczej podsuwającego się – mu towaru.
Przeciągnął się z leniwym pomrukiem i, zupełnie tracąc zainteresowanie, pozwolił powiekom opaść na oczy do momentu, w którym coś nie stuknęło o jego stopę. Nawet przez moment nie korciło go, by odpowiedzieć tym samym. Zachowywał się jak cierpliwy, stary kundel w towarzystwie rozbrykanego psiaka. Zerknął z ukosa na Mercury'ego, przyjmując te jakże miłe słowa z równym entuzjazmem.
To dobrze. Rozumiem, że z tą samą myślą następnym razem przygotujesz mi coś bardziej pożywnego ― rzucił, a szerokie ziewnięcie przeciągnęło drastycznie ostatnie słowo. ― Żeby tylko jedno ― rzucił mrukliwie. Nie musiał dodawać nic więcej, by Merc wyczytał z tej odpowiedzi dosłownie wszystko. Że niewiele się zmieniło, że dookoła wiało nudą, że kolejny strup na twarzy to nic nadzwyczajnego. Na dobrą sprawę niezależnie od tego, jak bardzo powody bójek mogły być ciekawe dla innych, dla niego były tylko rutyną. Bił, pieprzył, pił – przynajmniej nie wypadł z formy, co?
W przeciwieństwie do Black'a nie miał żadnych zahamowań. Kiedy czegoś chciał, po prostu to robił. Musiał czytać mu w myślach, skoro w którymś momencie po prostu odsunął się kawałek dalej, ale tylko po to, by przekręcić się na bok i rozłożyć na ziemi, wygodnie opierając głowę o udo drugiego chłopaka, odbierając mu tym możliwość wsparcia się o jego ramię. Najważniejsze, że to jemu było wygodnie.
A ty? ― zaczął, unosząc wzrok na twarz towarzysza. ― Nadal wyżywasz się na mrówkach po tym, gdy zdecydowałeś się zostać tanim podrywaczem?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:00 pm


Ostatnio zmieniony przez Mercury dnia Czw Paź 01, 2015 9:03 pm, w całości zmieniany 1 raz
Problem leżał prawdopodobnie w tym, że Mercury był święcie przekonany, że nawet jeśli nie każdy w danym momencie się tak zachowywał, to chłopak posiadał odpowiednie umiejętności by każdego do tego stanu doprowadzić.
Więc dlaczego nie działa?
Ściągnął nieznacznie brwi w konsternacji. Rzecz jasna natrafił na trudne, niewzruszone przypadki już nie raz i nie dwa. Nie zawsze przyciągały one jego uwagę na tyle, by faktycznie postanowił okazać im zainteresowanie. W końcu jeśli dookoła ciebie jest wiele łatwiejszych celów, a między nimi, a tymi trudniejszymi nie ma absolutnie żadnej różnicy to dlaczego miałbyś się wysilać?
Z drugiej strony ta sytuacja była nieco inna. Nie chodziło o fakt, że Alan nie zachowywał się jak spłoszona dziewica, ale o to, że miał na to kompletnie wyjebane. Mercury rzadko kiedy cofał się przed czymkolwiek, a nawet jeśli - nie było to skutkiem zażenowania, lecz czystego instynktu. Instynktu, który podpowiadał mu na jak wiele może sobie pozwolić, by nadal przyciągać do siebie przeciwną osobę niczym magnes. Kiedy się przybliżyć, a kiedy oddalić i zostawić ją w spokoju. Ale Alan był dziwny. Właściwie nigdy wcześniej się nim nie interesował. Chodził za nim, od czasu do czasu na niego wyskoczył, ale nie było to nic niespotykanego - w końcu robił to cały czas. Różnica musiała więc leżeć w jego charakterze. Był prawie pewien, że nawet gdyby zaczął go rozbierać na środku korytarza, jeśli tylko chłopak byłby w odpowiednim nastroju, nie miałby nic przeciwko. Ciekawe. Tak, ciekawiło go to.
Więc czemu nie spróbujesz?
Nie teraz.
Czy lubił podchodzić za blisko? Zdecydowanie. W pewnym momencie stało się to wręcz niekontrolowanym nawykiem.
Nie zareagował w żaden sposób na jego przysunięcie się, gdy poczuł dotyk jego języka na swoim. Charakterystyczny dreszcz przebiegł przez cały jego kręgosłup, a Merc wsunął z powrotem język, zaciskając nieznacznie szczękę.
No kurwa, bierz go kretynie.
Nie teraz.
Wypuścił powietrze spomiędzy warg z cichym syknięciem, wwiercając się w niego wzrokiem.
- Wolę opierać się na umiejętnościach, niż byle szczęściu niedoświadczonego gówniarza.
Odgryzł się przebiegając przez swoje włosy palcami, odgarniając grzywkę z oczu. Nie na długo, zaraz wróciła bowiem na swoje miejsce, tylko potwierdzając że wszelkie jej układanie nie ma najmniejszego sensu.
"Rozumiem, że z tą samą myślą następnym razem przygotujesz mi coś bardziej pożywnego."
- Życie ci niemiłe?
Spytał krótko, opierając dłoń na karku i odwrócił wzrok w bok. Mercury był beznadziejnym kucharzem. Przemknęło mu kiedyś przez myśl dołączenie do klubu kucharskiego, by jakoś to zmienić, zwiększając tym samym szanse na samotne przeżycie w dziczy pełnej makaronu i zupek chińskich, ale na chęciach się kończyło.
Wziął krótki wdech, by skomentować jakoś jego monotonię, ostatecznie, wypuścił jednak powietrze z powrotem, zamykając usta. A jego marzenie o oparciu się o ramię Paige'a zostało brutalnie zrujnowane.
Jebany.
Zostaje nam smutna, twarda kora.
Zaraz poczuł na udzie ciężar. Spojrzał w dół na twarz Alana, a palce jego prawej dłoni drgnęły nieznacznie. Uniósł ją do góry i musnął lekko jeden z kosmyków jego włosów, pociągając za niego delikatnie z przebłyskiem zainteresowania w beznamiętnych oczach.
- Nie muszę, dobrze mi się powodzi.
Stuknął go lekko opuszkiem palca w jeden z kolczyków w uchu, by zaraz przejechać po całej jego długości.
- W szkole jest w końcu wielu uczniów. Zresztą nawet poza nią bywa ciekawie. Jeśli tylko wie się, gdzie szukać.
Przeniósł dłoń, by raz po raz przeczesywać jego włosy delikatnym gestem. Zapomniał, że miał się oprzeć o korę drzewa. Zamiast tego siedział nieznacznie pochylony, wodząc wzrokiem po jego twarzy.
Podniósł do tej pory leżącą na ziemi lewą rękę i ułożył ją wygodnie na jego żebrach, postukując w nie palcami. Dopiero w tym momencie odchylił głowę w tył, by oprzeć ją o korę drzewa i przymknął powieki, cały czas głaszcząc go po włosach.
- Kiedy ostatni raz spałeś?
Spytał patrząc w górę na poruszające się na wietrze liście i przesunął językiem po ustach, by nieco je zwilżyć. Próbujące się przedrzeć przez koronę drzewa promienie słoneczne w połączeniu z ciepłem i ciężarem leżącego mu na udzie Alana, sprawiały że znowu zrobił się senny.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:01 pm
Odważne słowa. Jasnowłosy nie mógł powstrzymać się od obrzucenia go oceniającym spojrzeniem, które na dłuższą metę mogło stać się przytłaczające. Szczególnie wtedy, gdy obserwator nie dawał po sobie poznać, co o tobie myśli. Przez tej jeden moment twarz Alana nie wyrażała kompletnie niczego, poza ogólnym zmęczeniem życiem. Paige był jednak tym typem osoby, po którym nawet nie próbowano spodziewać się czegoś dobrego. Kiedy otwierał usta, nie robił tego po to, by zadowolić rozmówcę przyjemną, bezstresową konwersacją, w której nie trąciłoby ogólnym nihilizmem, cynizmem czy sarkazmem.
Czekam na efekty ― to wcale nie brzmiało, jak zapewnienie, dające gwarancję, że na pewno na niego poczeka. Nie widział siebie w roli jednej z wielu ofiar Mercury'ego. To wyjaśniało, dlaczego to z niego próbował zrobić swoją własną, szukając przy tym odpowiednich zagrywek. ― Dasz radę do końca roku? ― rzucił, unosząc brew, która zniknęła pod rozwichrzoną grzywką. Wyzywający błysk w ciemnych tęczówkach zdążył już przygasnąć, co wcale nie ujmowało jego słowom prowokacyjnego wydźwięku. Wiedział, że czas, który mu dał był dodatkową ujmą z jednego względu – było go po prostu za dużo, jak dla kogoś o tak wysokim mniemaniu o sobie.
Blondyn przesunął ręką po twarzy, jakby tym gestem próbował zetrzeć nią całe zmęczenie. Z niemym niezrozumieniem przyjrzał się czarnowłosemu. A temu co znowu?
Niby czemu? Właśnie zapewniam sobie lepszy byt, wyłudzając ― a powinien ładnie poprosić ― od ciebie jedzenie. Nie zrobisz mi kanapki? Przemyśl to, zanim zaczniesz za mną tęsknić ― rzucił. Jak zwykle emanował pewnością siebie, choć to nie tak, że twierdził, że Black zwyczajnie zanudziłby się bez jego dziwnego towarzystwa. W końcu – jak też szybko się okazało – wcale nie narzekał na brak zajęć.
Mhmmm ― przeciągnął, stopniowo przeradzając tę jakże elokwentną odpowiedź w gardłowy pomruk. Brunet popełniał wielki błąd, nie trzymając rąk przy sobie. Delikatny, wręcz pieszczotliwy dotyk, potęgował uczucie senności. Powieki jakby przybrały na masie, bo momentalnie ukryły pod sobą ciemne tęczówki jego oczu. Nie próbował z tym walczyć. Trudno o to, skoro aktualnie niedaleko było mu do rozleniwionego kocura, dla którego tylko dodatkową atrakcją było to, że ktoś zaczął go głaskać. Jego oddech robił się płytszy, a gwar otoczenia i szelest liści nad ich głowami stawał się coraz bardziej odleglejszy, jakby teraz słuchał ich przez niezbyt szczelne okna z wnętrza pokoju.
„Kiedy ostatni raz spałeś?”
Niechętnie uchylił najpierw jedną powiekę, potem drugą, z ogromnym trudem analizując jego pytanie. Mimo odnalezionej w głowie odpowiedzi, nie uraczył Mercury'ego żadną odpowiedzią. Zamiast tego uniósł rękę, a przez przemawiające przez niego zmęczenie w pierwszym odczuciu ten gest wydał się wyjątkowo nieporadny, przez co Black mógł zarobić niesłuszny cios w swoją twarz. Na całe szczęście ciemnooki zdołał bezpiecznie ułożyć dłoń na jego policzku, po którym przemknął palcami, powoli zakradając się nimi w czarno-białe włosy chłopaka. Przekręcił się na bok, przerzucając wolne ramię przez brzuch chłopaka, by podeprzeć się łokciem po jego drugiej stronie. Nie liczył się z tym, że właśnie drastycznie ograniczał przestrzeń jego narządów wewnętrznych. Oparł podbródek o jego tors i przyjrzał mu się, ignorując jasne kosmyki, które częściowo przysłaniały mu widok.
A co? ― wymruczał, unosząc nieznacznie kącik ust w znanym już innym uśmiechu złośliwego chuja. Nie zamierzał pozostać dłużnym i wysuwając palce z miękkich włosów ciemnowłosego, potraktował je lekkim pociągnięciem, zanim opuścił rękę, która zajęła miejsce na biodrze młodzieńca, niebezpiecznie zahaczając o brzeg jego spodni. A on i tak nazwałby to czystym przypadkiem. Oczywiście nie planował czekać na odpowiedź, gdy na jego usta cisnęło się kolejne pytanie. Nie podzielił się nim od razu i nie bez powodu. Podciągnął się wyżej, prawie dosięgając wargami szyi drugoklasisty. Te milimetry odległości były teraz ogromną przepaścią mimo uczucia przyjemnego ciepła oddechu na skórze, sunącego coraz wyżej, do momentu zawieszenia swojej głowy na wysokości jego, które poprzedziło muśnięcie nosem żuchwy.
Niczego nie ułatwiasz.
Nie zamierzałem.
Przysunął usta do jego warg, końcówką języka zaledwie przesuwając pomiędzy nimi w geście dalekim od pocałunku, mieszczącym się w marnej sekundzie. Sekundzie, która nie pozwalała nawet na nacieszenie się bliskością.
Martwisz się o mnie?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:02 pm
Wytrzymał jego wzrok. Nie pamiętał kiedy ostatnio czyjeś spojrzenie wywołało w nim jakąkolwiek gwałtowniejszą reakcję, zmuszając do odwrócenia się. Robił to zwykle ze zwyczajnego znudzenia, gdy nie widział już większego sensu w podobnej walce. Tym razem czekał jednak cierpliwie, aż usta Alana otworzą się, by wyrzucić z siebie kolejną kąśliwą uwagę.
- Tsh.
Rozbawił go. Po Mercurym rzadko kiedy dało się rozpoznać rozbawienie i nawet teraz prychnięcie zabrzmiało wyjątkowo obojętnie. Czemu po prostu się nie zaśmiał? Przecież potrafił się śmiać.
Kiedy ostatni raz szczerze się zaśmiałeś?
Kiedyś.
Pamiętasz?
Odwal się. Chuj ci do tego.
Twoje rozbawienie jest tak przepełnione wesołością jak wiewiórka wkręcona w koło roweru.
Ej, mnie to bawi.
Ręka, która raz po raz przeczesywała jasne włosy, zsunęła się powoli w dół, kreśląc ślad na jego twarzy. Zatrzymał palec wskazujący na jego dolnej wardze, przejeżdżając po niej z niejakim znużeniem.
- Czasem za dużo gadasz. Próbujesz mnie sprowokować?
Zacisnął usta w wąską linię, zabierając dłoń tuż przed jego dłonią, by uniknąć ich zetknięcia się. Zamiast tego ponownie przeniósł ją na włosy, przejeżdżając palcami za jego uchem.
- Wystarczy poprosić. No dalej, Alan. Choć wątpię, by proszenie o cokolwiek leżało w zakresie twoich umiejętności.
Uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu, odpowiadając prowokacją na prowokację. Przyganiał kocioł garnkowi. Czasy, gdy Mercury prosił o cokolwiek, minęły już dawno temu. Kiedy czegoś chciał, po prostu to brał, często nawet nie próbując brzmieć przy tym uprzejmie.
I dobrze wiedział, że leżący mu na kolanach chłopak był w tej kwestii prawdopodobnie jeszcze bardziej stanowczy i bezwzględny niż on sam. Nawet jeśli Black nie przyznałby tego głośno.
- Nie, nie zrobię. Będę musiał jakoś dać radę, ponoć tęsknota jest nieodłącznym elementem każdego cholernie przystojnego młodzieńca.
Wskazał na siebie dłonią, by dodatkowo podkreślić swoją skromność, która prawdopodobnie miała mu towarzyszyć od początku narodzin do samego końca.
A może to była samotność? Mniejsza.
Widział jak przysypia. Dało się to zaobserwować nawet po jego klatce piersiowej, gdy zmienił rytm oddychania. Zadał pytanie z jasno przyświecającym mu celem.
Lecz chwilowo zamiast wyjść ze swoją propozycją, oderwał wzrok od liści, czując na policzku dłoń Alana. Przeniósł na niego swoją uwagę. Dłoń, która głaskała go po głowie, opadła naturalnie na ramiona Paige'a, zaraz zjeżdżając niżej, by zatrzymać się pod łopatką. Wyczuwał dokładnie poruszające się pod palcami mięśnie, gdy ten przesuwał się w górę, zmieniając pozycję. Nie zwrócił większej uwagi na opartą na swoich spodniach rękę, zamiast tego mierząc go beznamiętnym spojrzeniem dwukolorowych oczu.
Nie drgnął nawet, gdy wyczuł jego ciepły oddech na swojej szyi, jak i muśnięcia nosem żuchwy. Czy zesztywniał? Nie. Właściwie był całkowicie rozluźniony, przyglądał się Alanowi nieco leniwie, zupełnie jakby czekał na rozwój akcji.
Rozwój.
Muśnięcie języka pomiędzy wargami wywołało u niego kompletnie niekontrolowaną reakcję, gdy jego własny język ruszył po śladach Alana, zaraz chowając się z powrotem.
To nie był kurwa rozwój.
Rozchylił usta, wydając z siebie ciche, wyjątkowo zmęczone westchnięcie. Nachylił się w jego stronę zamykając oczy i przytknął swoje czoło do jego.
- Jesteś ostatnią osobą, o którą trzeba się martwić.
Mruknął przesuwając palcami po jego łopatce, zaraz układając miękko obie dłonie na jego ramionach. W ułamku sekundy delikatny dotyk zmienił się w stanowczy, silny nacisk, gdy złapał go za kołnierz i odepchnął go od siebie, chcąc go zmusić do rozłożenia się na ziemi, siadając na jego biodrach.
- Do tego niesamowicie mnie wkurwiasz.
Rzucił beznamiętnie raz po raz przygryzając wargę kłem. Gdyby ktoś obserwował ich z boku, pewnie opisałby ich jako dwa wiecznie walczące o dominację psy. Merc był nie tylko niższy, ale i młodszy. Mógł robić za zaciekawionego szczeniaka - ale nadal w żadnym stopniu nie zamierzał poddawać się wpływom Alana, jak i po prostu ustąpić. Czy jego niedokończone prowokacje działały na niego? Może. A może nie.
Przysunął usta do kącika jego warg, przymykając powieki.
- Chodźmy do mnie, użyczę ci swojego łóżka. I kupię po drodze coś do jedzenia.
Rzucił, przyglądając mu się spokojnym wzrokiem.
A jego dłonie jakby nigdy nic, powędrowały pod koszulkę blondyna, przesuwając się w górę po mięśniach jego brzucha.
Ja bym pojechał w dół.
Tym razem Mercury nie odpowiedział. Poruszył się jedynie nieznacznie na biodrach Alana, cofając twarz do tyłu, by przenieść wzrok na szkołę.
Błąd.
Rozkojarzył się, a do tej pory napięte mięśnie, rozluźniły się całkowicie, gdy przesunął palce na jego biodra, zastygając w bezruchu.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:02 pm
To nie ręka Alana była powodem do ucieczki dla ręki Mercury'ego. Gdy tylko jego usta spotkały się z nachalnym dotykiem, blondyn od razu rozchylił usta i to wcale nie po to, by udzielić czarnowłosemu prostej odpowiedzi. Prowokował, nie prowokował – kogo to obchodziło? Pochwycił palec chłopaka w zęby, przytrzymując go na tyle lekko, by w każdej chwili mógł go zabrać, nie robiąc sobie przy tym większej krzywdy. Ciemne oczy zderzyły się spojrzeniem z różnokolorowymi oczami młodszego znajomego, przytłaczając swoim bezpruderyjnym wyrazem. Wystarczyło, by zaistniała choćby najcieńsza nić porozumienia między nimi, a ukryty przekaz nakreślał się sam. „Ej, Black, wiesz co jeszcze potrafię zrobić ustami?” Wysunął lekko język, chcąc w ostatniej chwili zdążyć i przesunąć nim po skórze młodzieńca, zanim ten odsunął niesforną dłoń. Czasem nietrzymanie łap przy sobie zwyczajnie nie popłacało. Nadal twierdził, że go nie prowokował? No pewnie. Jak na samego siebie zachowywał się całkiem przyzwoicie.
Całkiem.
Nie śmiałbym.W końcu jestem cholernym uosobieniem przyzwoitości. Wśród nas żyły osoby, przy których wystarczało, by ruszały ustami, a bez trudu można było zarzucić im kłamstwo. Paige nawet nie starał się go zatuszować, wychodząc z założenia, że i tak na nic by mu się to zdało. Ale być może będąc bardziej wiarygodnym, łatwiej wkupywałby się w łaski innych? Nie, żeby teraz narzekał na brak zainteresowania co poniektórych.
Brunet chyba nie do końca był świadom, komu rzuca wyzwanie. Jasnowłosy nie mógł powstrzymać się od krótkiego parsknięcia, które było tylko marnym zalążkiem zduszonego śmiechu. Odbiegł spojrzeniem gdzieś w bok, mrużąc lekko powieki w skupieniu. Dawanie po sobie poznać, że nad czymś się zastanawiał nie stanowiło żadnego problemu. Ba. Chciał, żeby drugoklasista myślał, że w ogóle musi się nad czymś zastanowić. Przysunął rękę do twarzy, żeby najpierw naciągnąć na oczy przydługą grzywkę, a po chwili odgarnąć ją, odkrywając przed towarzyszem zupełnie inne wydanie siebie. Uśmiech na ustach, choć wciąż przesiąknięty łobuzerstwem, miał w sobie jakąś cząstkę szczerości (fakt, że została upchnięta tam na siłę zdołałby umknąć niejednemu). Był to jeden z tych grymasów, na widok których chciano dać ci w mordę, ale jednocześnie nie potrafiono.
Proszę ― przeciągnął mrukliwie, doskonale wcielając się w rolę kocura, którego życiową dewizą było: „Nakarm mnie, a może będę cię kochał przez najbliższe trzy minuty”.
Podstępny chuj.
Tylko sprawdzam.
W tym wypadku chodziło wyłącznie o karmienie ciekawości.
Całe szczęście, że kolejne słowa roztrzaskały tę cholerną maskę. W jednej chwili wszystko zdawało się wrócić do normy. Ciemnooki powinien poczuć się zrażony tą nagłą odmową, ale nie byłby sobą, gdyby tak się stało. Kompletnie zignorował rażące po oczach przejawy skromności ciemnowłosego.
Wykręcasz się ― zauważył, nie spuszczając z niego wzroku. ― Masz problemy z posmarowaniem kromki masłem czy obawiasz się, że nie zasmakuje mi do tego stopnia, że na ciebie nie spojrzę i stracisz wszelkie szanse?
To jakieś w ogóle miał?
Sądząc po tym nadmiernym przystawianiu się, było to całkiem możliwe, jednak każdy kto znał blondyna dość dobrze albo przynajmniej miał okazję przekonać się, na jakich zasadach funkcjonuje typowy dupek, wiedział, że młodzieniec po prostu się droczył. Merc był dla niego dzieciakiem. Dzieciakiem, którego testował po raz pierwszy, będąc przekonanym, że więcej szczekał niż robił. Na własnej skórze musiał zostać wyprowadzony z tego błędu.
Fizycznie mógł uważać się za silniejszego. Był wyższy, z punktu widzenia wszystkich oprychów na ulicach jeszcze nie wypadł z wprawy. W każdej chwili mógł zaprzeć się, zmuszając Mercury'ego do znacznie większego wysiłku lub kompletnie uniemożliwiając mu wcielenie w życie swojego planu. Ale nie zamierzał. Z bliżej niesprecyzowanego powodu przylgnął plecami do ziemi, dla większej wsuwając jedną rękę pod głowę, gdy stracił podporę z ud znajomego. Z opanowaniem przyglądał się ładującemu się na niego chłopakowi, kompletnie nie licząc się z resztą otoczenia.
Taki urok. Teraz już nie zamierzam przestać ― odparł znacząco i stuknął chłopaka w podbródek bokiem palca wskazującego. Jego gesty zupełnie nie pasowały do lekko przyćmionego zmęczeniem wyrazu twarzy, mimo tego świetnie się bawił, zmuszając go do takich posunięć w miejscu publicznym. Gdyby tylko wcześniej wiedział, że zaczepki przynoszą takie efekty, zastosowałby je już wtedy. ― Przynajmniej znasz swoje miejsce.
Ugiąwszy nogę w kolanie, częściowo zetknął się udem z plecami Blacka. Cierpliwie zniósł muśnięcia warg na kąciku swoich ust, umyślnie owiewając ciepłym powietrzem jego policzek. Przysunął rękę do jego boku i zacisnął na nim palce. Zaraz rozluźnił uścisk, przesuwając dłoń ku jego plecom, skąd ta zaczęła zjeżdżać coraz niżej, zatrzymując się w najwłaściwszym dla niego miejscu.
Uważaj, bo zacznę wkurwiać cię częściej ― wymruczał pod nosem, przymykając leniwie oczy. Tylko na chwilę. Gdyby nie ręce sunące pod jego koszulką, podniósłby się znacznie szybciej. Ktoś inny na jego miejscu już dawno kazałby zabrać mu swoje łapska, ale Alan nie miał nic przeciwko byciu dotykanym. Sam też starał się nie ograniczać pod tym względem. Ale Black zahaczał już zbliżał się do niebezpiecznych sfer.
Aż się prosi o...
Jasnowłosy momentalnie przewalił się na bok, zrzucając z siebie czarnowłosego. Przedramieniem naparł na jego klatkę piersiową, opierając się o nią i jednocześnie przypierając młodzieńca do ziemi. Bez jakiegokolwiek wyrazu wpatrywał się w twarz chłopaka wolną ręką już sunąc po jego brzuchu w dół. Coraz niżej do momentu aż jego dłoń nie znalazła się pomiędzy jego nogami. Zahaczywszy nią o jego krocze, wbił palce w wewnętrzną stronę jego uda.
Jedzenie, mówisz? Jestem głodny ― rzucił, jakby tylko to mogło być podsumowaniem całego zdarzenia. Nie wyglądał na rozżalonego czy przejętego, gdy odsuwał się się od kumpla. Utrata zainteresowania jego ciałem na rzecz obiadu byłaby całkiem w jego stylu.
Zmierzwił włosy z tyłu głowy, chcąc poprawić ich ułożenie, co w efekcie poskutkowało doprowadzeniem ich do większego nieładu. Przeciągnąwszy się, chwycił za pasek plecaka i wstał z ziemi, przewieszając go sobie przez ramię. Stuknął czubkiem buta o kostkę Merca.
Co tak leżysz?
Sam go przewaliłeś, dupku.
Szczegóły.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Fontanna
Czw Paź 01, 2015 9:04 pm
Mercury nigdy nie należał do wstydliwych ludzi. Nawet jeśli niektóre jego gesty mogły wskazywać na zmieszanie, w większośći były po prostu grą. Często bardzo sprytną grą, mającą na celu zmianę nastawienia rozmówcy. W połączeniu ze słowami, potrafiły czynić istne cuda.
Tylko jak wiele czasu minęło, od kiedy spotkał kogoś kto mu w tej grze dorównywał? Przyglądał się w milczeniu na to co wyczyniał z jego palcem, przed wycofaniem ręki. Skupił się na jego oczach o ciepłym, brązowym odcieniu. Tak kompletnie niepasujących do przesłania, które się w nich kryło. Nie odrywając wzroku wsunął palec do ust, przejeżdżając po nim językiem w milczeniu. Zaraz dłoń opadła na swoje miejsce, a kącik ust Mercury'ego drgnął w imitacji uśmiechu, gdy usłyszał jego słowa.
"Nie śmiałbym."
Z pewnością. Każdy kłamca z reguły powinien rozpoznać drugiego kłamcę. Zwłaszcza, gdy ten niespecjalnie kryje się ze swoim brakiem szczerości. Niemniej akurat w tym punkcie obaj niesamowicie się różnili. Black w przeciwieństwie do Paige'a kłamał w taki sposób, że często ciężko było odróżnić prawdę od fikcji. Nieraz usłyszał już zarzut, że pewnie sam nie wie gdzie właściwie kończy się jego szczerość, a zaczyna czyste łgarstwo. Może mieli rację. A może nie. Cięzko było oceniać pod tym względem kogoś, kto aktorstwo miał praktycznie we krwi, a mnogość masek jakie przyjmował zadziwiała nawet dorosłych od najmłodszych lat. Ile razy próbowano go nawrócić na odpowiednią ścieżkę, a ten wielokrotnie udawał, że wszystko jest w porządku, by po paru miesiącach wyszło na jaw, że nawet podobna akcja z jego strony była jedynie grą, mającą zapewnić mu to czego chciał?
Czy dał się nabrać na jego zastanowienie? Możliwe. Z drugiej strony czy ktoś taki jak Alan faktycznie zastanowiłby się nad słowami, które brzmiały jak jawna krytyka?
Ale trzeba było przyznać, że udało mu się zaciekawić Mercury'ego. Jego wzrok padł na rękę, naciągającą na oczy grzywkę w tradycyjnym wydaniu. Zaraz, gdy tylko odgarnął ją ponownie, Black odsunął się nieznacznie w tył. Przekrzywił głowę w bok wodząc wzrokiem po jego twarzy, która w tym momencie miała zapaść mu w pamięć. Właśnie w takim wydaniu. Jego palce drgnęły nieznacznie, gdy młodszym targnęły dwie potrzeby jednocześnie. Wiedział, że zaledwie metr, może dwa od nich leżała jego torba, w której szkicownik tylko czekał aż nakreśli w nim nowy szkic, który widział już gotowy w swojej wyobraźni. Drugim był dotyk. Chciał dotknąć jego twarzy, by dokładniej ją zbadać. Nie do końca rozumiał, dlaczego akurat dziś.
W końcu trzymali się ze sobą od paru miesięcy, nigdy nie zwracał jednak jakiejś szczególnej uwagi na jego aparycje. Z drugiej strony, czy musiał to rozumieć?
Za dużo myślisz.
Wiem.
Nie możesz po prostu zachowywać się jak prostolinijny facet idiota myślący przyrodzeniem, tak jak to robisz na co dzień?
To nie takie proste.
Nie, to było aż nazbyt proste. Doskonale wiedział co mógłby zrobić, jak mógłby odpowiedzieć. W końcu nawet jeśli Paige był interesujący... nie był pierwszy. Uwaga Mercury'ego przeskakiwała pomiędzy różnymi ludźmi nieustannie. Dużo łatwiej było jednak stosować swoje tanie sztuczki na dziewczynach. Z chłopakami sprawa była nieco bardziej skomplikowana, choć z drugiej strony, często byli dużo chętniejsi na niezobowiązujące znajomości.
Tylko, czy chciał stracić kumpla?
Początkowy żart który zastosował na Alanie posunął się zdecydowanie zbyt daleko i dobrze wiedział, że jeśli przekroczy granicę w odpowiednim momencie, nie będzie mógł już wrócić do poprzedniego stadium.
Wiesz, że jesteś jedyną osobą, która myśli o czymś podobnym?
Wiem.
Zachowujesz się jak kretyn.
Wiem.
I chcesz zmarnować podsuniętą ci na talerzu szansę.
Jeszcze nie podjąłem decyzji.
TWoje jebane wahanie mówi samo za siebie.
Minęło wiele czasu od kiedy byliśmy w podobnej sytuacji.
Ostatnim razem spierdoliłeś sprawę.
Nie nazwałbym tego spierdoleniem, lecz zachowaniem przyjaźni.
Normalny przyjaciel nie myśli o przeruchaniu drugiego za każdym razem gdy na niego patrzy.
Chyba trochę przesadzasz? Cyrille mimo, że jest młodszy ode mnie o rok, zachowuje się jak gówniarz, który sam nie wie czego chce. Co by mi dało sypianie z nim? Chcesz zrobić z niego drugą Yonę, a nawet nie jest w moim typie.
Alan nie jest niezdecydowanym gówniarzem.
Nie miał na to argumentu.
"Proszę."
Wrócił do siebie. W pełni przytomnym wzrokiem przejechał po jego twarzy, ściągając brwi, jakby nie zrozumiał co do niego powiedział. Nie zamierzał jednak zmieniać zdania, nawet jeśli w podobnym wypadku jego słowa były kolejną pustą, kłamliwą obietnicą rzuconą na wiatr. Nie było w tym niczego nowego, nie?
Dwukolorowe tęczówki Mercury'ego napotkały ciepły brąz oczu Alana, gdy wpatrywał się w niego, a na usta po raz kolejny wypłynął niewielki, leniwy uśmiech.
- Nie jesteś zbyt wymagający, co?
To dobrze, czy źle? Nie zamierzał drążyć tematu. O jego tragicznych umiejętnościach kulinarnych nie musiał wiedzieć. Tym bardziej, że była to wiedza, której w swoim życiu kompletnie nie potrzebował. W końcu co za różnica czy Mercury jest w stanie zrobić mu zwykłą kanapkę z masłem nie odcinając sobie przy tym dłoni, jeśli obaj doskonale wiedzieli, że jego portfel pozwalał na kupienie mu wielu dużo lepszych jakościowo przekąsek.
Za hajs matki baluj.
Właściwie to za ojca. Matka siedzi w domu na dupie i wychowuje dzieci, nie?
Ostre słowa.
Niewątpliwie to ciężka praca, zasługuje na szacunek bla bla bla, ale za wychowanie bachora nikt jej nie zapłaci.
Cały czas na nim siedząc, przeciągnął się nieznacznie, po raz kolejny poruszając biodrami z krótkim ziewnęciem. Przymknął powieki, wpatrując się w niego rozleniwionym wzrokiem.
- Stracisz wszelkie szanse?
Zaśmiał się. Nie był to wesoły, głośny śmiech, a krótki dźwięk nasycony zarówno niedowierzaniem, jak i wyraźnie lekceważącym podejściem Blacka.
- Nie znam takiego pojęcia. Jeśli czegoś chcesz, zawsze istnieje sposób na osiągnięcie celu. Trzeba po prostu umieć go znaleźć.
Uniósł nieznacznie podbródek czując jego dotyk.
"Teraz już nie zamierzam przestać."
- Jeszcze nie dostałeś kanapki. Pamiętaj, że przecież jeśli ci nie podejdzie, mogę stracić wszelkie szanse. Po co wkurwiać kogoś, kto nie jest ani odrobinę interesujący?
Rzucił prowokującym tonem, bawiąc się kosmykiem swoich czarno-białych włosów, raz po raz obracając go w palcach.
Podjąłeś decyzję?
Nieświadomie podjął ją za mnie.
Nawet jeśli była to zwyczajna zabawa, już dawno przekroczyła zarówno wszelkie normy, jak i granice smaku wytyczone przez większość uczniów. Nie robiło to na Blacku najmniejszego wrażenia. Jeśli Alan przejmował się podobnym tematem w równym stopniu co on, raczej wątpliwym było, by ktokolwiek był w stanie ich powstrzymać, gdyby postanowili posunąć się dalej. Dość niebezpieczne połączenie, zwłaszcza dla psychiki innych uczniów.
"Przynajmniej znasz swoje miejsce."
Do tej pory delikatne dłonie Mercury'ego, w jednym momencie zatrzymały się, wbijając paznokcie w jego skórę. Przeciągnął nimi w dół, zostawiając po sobie czerwone ślady zadrapań i nachylił się podnosząc z jego bioder, ocierając przy tym o podniesione do góry udo Paige'a. Przypadek?
- Za to ty chyba nie znasz swojego.
Mruknął niskim, zachrypniętym głosem do jego prawego ucha, odgarniając nosem nachodzące na nie włosy i przejechał językiem po każdym kolczyku z osobna. Zaraz jego twarz znalazła się naprzeciw jego, w odległości zaledwie paru centymetrów. Na tyle blisko, by ich ciepłe oddechy mieszały się ze sobą raz po raz, a Alan gdyby zechciał, bez większego problemu policzyłby wszystkie kolorowe plamki w nieregularnych tęczówkach Mercury'ego.
I w ułamku sekundy wszystko prysło, gdy młodszy został przyparty do ziemi. Jego oczy momentalnie utraciły cały wcześniejszy blask, gdy zacisnął nieznacznie szczękę, wyraźnie niezadowolony zarówno ze zmiany pozycji, jak i samego faktu, z jaką łatwością powalił go starszy chłopak. Czy mógł z nim walczyć? Mógł. Zarówno masa, jak i wzrost były tu jednak przeszkodą na tyle zauważalną, by wcześniejsze zabawy w ułamku sekundy mogły zmienić się w bójkę. Bójkę, w której twarz po której jeszcze chwilę temu chciał przejeżdżać palcami, w tym momencie wyglądałaby najlepiej ostro naruszona.
Zmiana nastawienia Blacka była drastyczna. Złapał starszego chłopaka za nadgarstek, gdy też ułożył dłoń pomiędzy jego nogami i wbił w niego palce nie siląc się na delikatność, gdy odrzucił ją stanowczo na bok.
- Więc na co czekasz?
Rzucił chłodno, nie wykonując żadnego ruchu. Trzymające go przedramię odpuściło, lecz nawet wtedy Black leżał jeszcze przez chwilę, łapiąc trawę w palce, by wyrwać ją z ziemi, zaraz wypuszczając. Uderzający o jego kostkę but Alana wydarł go z otępienia. Momentalnie dźwignął się do góry i otrzepał ubrania, podchodząc do swojej torby. Podniósł ją z ziemi obracając się w stronę Alana z wyraźnym znudzeniem.
- Chodź.
Rzucił tonem, który sugerował, że właściwie wszystko mu jedno czy blondyn za nim pójdzie, czy postanowi zostać przy fontannie. Dopiero gdy zrównał się z nim krokiem obrócił się w jego stronę i złapał go na kołnierz, by pociągnąć ku sobie. Wkurwiało go, że mimo nie tak znowu dużej różnicy wzrostu nadal musiał wychylić się ku górze.
Musnął nieznacznie jego usta swoimi, zupełnie jakby coś sprawdzał. Przejechał językiem po jego dolnej wardze, przygryzając ją zębami i przechylił nieznacznie głowę w bok by ułatwić sobie do niego dostęp.
Kolejny pocałunek był dużo bardziej zdecydowany, zakrawający na zachłanność. Język Blacka odnalazł drogę do języka Paige'a trącając go zaczepnie. Zaraz zatoczył wokół niego niewielkie kółka, zupełnie jakby chciał go zaprosić do zabawy. Zabawy, której w ostateczności nie podjął. Zamiast tego odsunął się w tył i rozprostował palce wypuszczając go z uścisku.
- Masz swoje dwa na dziesięć.
Rzucił beznamiętnie, wsuwając dłonie do kieszeni spodni i opadł z powrotem na pełne stopy, ruszając niewzruszenie w stronę budynku szkoły. Najpierw stołówka, a potem akademik. Taki był plan.

zt. x2

-> Następny temat
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Fontanna
Sob Paź 03, 2015 1:51 am
Wyglądał tak, jakby miał w dupie wszystkie słowa, które wypowiedziała w jego stronę. Dosłownie, schował ręce do kieszeni i wesoło się uśmiechając rozglądał się po placu. Zero zainteresowania dla rozmówczyni. Lecz tak już miał w zwyczaju. Jednocześnie uważnie słuchał tego, co mówiła dziewczyna i analizował niemal każde jej słowo. Ona już chyba wiedziała, że własnie tak robi, kiedy słucha. Teoretycznie rzadko poświęcał swoim rozmówcom uwagę, w praktyce robił to cały czas. Po prostu kiedy stwierdzał, że dana osoba nie jest warta reakcji, utrzymywał ją w przekonaniu, że ma w dupie jej zdanie. Tym razem jednak było odrobinę inaczej.
- Może masz rację, Paige - czy on się właśnie z nią zgodził? Ktoś to zapisuje? - Możliwe, że duszę to w sobie i właśnie dlatego jestem taki, jaki jestem. Ale mi z tym kurwa dobrze. Uważam, że dzięki temu wszystkiemu jestem lepszym człowiekiem. Mądrzejszym od ludzi w moim wieku. Gdy porównam to co ja przeżyłem i to co oni, to jest jak porównanie dorosłego mężczyzny z pierdolonym bobasem. Oni nie wiedzą jak smakuje ból, rozpacz i desperacja. Ja przez to przeszedłem. I dlatego jestem zmęczony, kiedy słucham tych kretynów z ich wyimaginowanymi problemami, które próbują rozwiązywać rozpierdalając samych siebie albo wołając o uwagę innych, jak jakieś smutne piździska. Na chuj mi ich uwaga?
Wzruszył barkami i przeczesał włosy.
Co ciekawe cały czas mówił "ich", a nie "wasze". Cóż, Sheridan kojarzyła mu się z całkiem sensownym podejściem do życia. Miała swoje wady, ale przynajmniej nie była, jak te zjebane nastolatki, które płakały, bo nie znalazły butów pod komplet. Nie mógł jej zidentyfikować z tą częścią społeczeństwa, bo właśnie z nią o tym rozmawiał. To znaczy, że świadomie lub mniej, ale jakoś wyrywała się poza tę grupę pustych skorup, które tak chętnie informowały innych o swoim bezwartościowym istnieniu.
- Poza tym - [i]kontynuował, bowiem przyszła mu do głowy pewna myśl.
- Ja wiem, że nie będzie dobrze. Moje życie to nieprzerwane pasmo pogrążania się w kolejnych kręgach zagubienia. Nie posiadam czegoś takiego jak ideał, pierdolony wzór, do którego chciałbym dążyć. Nie widzę dla siebie przyszłości. Nie jestem pewien, czy potrafię kochać. Kieruję się swoimi fizycznymi zachciankami. Jestem trochę jak zwierzę, Paige. Tylko bardziej świadome. Może stąd autodestrukcyjne skłonności, hm?
Najbardziej przerażające było chyba to, że o tym wszystkim mówił, jakby rozmawiał o pogodzie lub opisywał wczorajszy mecz. Jednak określanie samego siebie zawsze stanowiło jego ulubione zajęcie. Uważał, że zagłębienie się w meandry własnej duszy i charakteru było o wiele ciekawsze i trudniejsze, niż ocenianie innych. To mu zazwyczaj przychodziło z łatwością. Zazwyczaj właśnie tak się działo, że łatwiej określić obcą osobę, niż samego siebie. Dlatego też Pavel często analizował nurty własnego życia i motywy, które nim kierowały. A jak wiadomo, najlepiej się główkuje, gdy się z kimś rozmawia. Wtedy łatwiej formułuje się myśli.
Spojrzał na dziewczynę i uśmiechnął się zadziornie. Następnie podszedł do fontanny, by zanurzyć w niiej ręce, które leniwie opłukał. Nieprzyjemnie się lepiły.
- Może i nie. Właściwie to uważasz mnie za prostaka. Mogę być nawet pierdoloną królową Anglii. Tak czy inaczej, mam to w dupie - [i]trochę sam teraz siebie wkopywał, bo im bardziej ktoś mówił, że coś go nie obchodzi, tym zazwyczaj większą wagę to tego przykładał. Tyle, że jego naprawdę niewiele interesowała opinia Sheridan na temat jego osoby. Lubił czasem posłuchać, co ma do powiedzenia, lecz na pewno nie brał tego do siebie. Jak zresztą chyba niczego.
Parsknął śmiechem, słysząc jej propozycję. Była bardzo miła i przy tym zupełnie bezsensowna.

- Pagie, ja to robię, bo mam nadzieję, że porucham. A w najgorszym wypadku się pośmieję. W naszym przypadku poruchanie nie wchodzi w grę, a jeszcze byś mnie wkurwiała przy tym. - Nie powinien odrzucać tej propozycji tak łatwo, zdawał sobie z tego sprawę. Ale jeśli będzie potrzebował faktycznie pomocy, to się po prostu do niej zgłosi. I tak się zgodzi. Choćby nie wiem jak ją irytował i obrzydzał, jej altruistyczna część nakaże pomóc człowiekowi w potrzebie. Dobrze o tym wiedział. I bezczelnie to wykorzystywał.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Fontanna
Sro Paź 07, 2015 7:56 am
- I myślisz, że to Cię czyni wyjątkowym?
Przesunęła palcem po tafli wody, rysując na niej coś bezkształtnego, niemającego nawet szansy zaistnieć jako ilustracja na tej przezroczystej cieczy. Nawet na niego nie spojrzała, wypowiadając to pytanie nieznośnie ponurym, może nawet nieco znużonym tonem. Cały czas wpatrywała się w pluskający wodospadzik, który chlapał na wszystkie strony, zapewne w swoim mniemaniu odstraszając intruzów. Nie znaczyło to jednak, że go nie słuchała - tak na dobrą sprawę, zarejestrowała każde jego słowo, mimowolnie analizując tę wypowiedź godną piątki plus. Oczywiście niemieckiej. Po prawdzie nie znała historii Rosjanina na tyle dobrze, żeby móc oceniać, czy miał za sobą gorsze rzeczy, niż inni, ale potrafiła samej wyrysować sobie w głowie, jaki był mniej więcej ogół. Wszystko jednak sprowadzało się do jednego. Uniosła na niego spojrzenie beżowych oczu, mrużąc przy tym powieki, jakby jednocześnie próbowała być groźna, ale przy tym była niesamowicie ospała.
- Nie każdy reaguje na wszystko w ten sam sposób. Nie każdy musi być Tobą. Skąd wiesz, że oni nie przeżywali własnego piekła, ale wolą teraz skupiać się na drobnostkach, żeby nie rozpamiętywać tego, co było? Uwierz mi, Pavel, że zwykle to tylko gra pozorów. Każde życie zostaje w pewnym momencie spierdolone. A nawet, jeśli nie, to każdy ma własną skalę, na tle której ocenia swoje problemy. Dla Ciebie nieobecność na lekcji to błahostka, ale dla innych to może być koniec świata. Złamanie tipsa też może okazać się krzywdzące. Dla mnie to też są głupie problemy, Pavel, ale nie mówię tego na głos. Bo im naprawdę może być przykro. I nie jestem jebanym egocentrykiem i ignorantem, patrzącym na każdego przez pryzmat siebie. - Zakończyła wypowiedź westchnieniem, czując przy tym, jak po plecach przechodzi ją nagły dreszcz. Powiedziała właściwie wszystko, co miała, a intruz pełznący wzdłuż linii kręgosłupa miał tylko utwierdzić ją w przekonaniu, że nie było to do końca odpowiedzialne czy bezpieczne. Może i nie. Ale w istocie przyniosło jej ulgę. Tak właśnie myślała. Nie należało patrzeć na innych i oceniać ich własną skalą. Każdy był wyjątkowy. Każdy zwracał uwagę na coś innego. Każdy miał własne priorytety, których trzymał się, jak matczynej ręki. W pewnym sensie rozumiała buntownika - jeszcze do niedawna sama przyrównywała problemy innych do własnych, uważając ich posiadaczy za żałosne przypadki udawanych męczenników. Ale kiedyś trzeba było dojrzeć.
"Ja wiem, że nie będzie dobrze."
Kolejne ciężkie westchnienie opuściło jej usta. Ile to już dzisiaj?
Najgorsze było to, iż we wszystkich tych słowach dostrzegała ten sam sens, który widziała we własnych. I kto by pomyślał, że - będąc tak niewiele starszą - poczuje się przy nim, jak pieprzona babulinka? Patrząc na niego, widziała właściwie zapłakanego chłopczyka, a nie zwierzę, gotowe rzucić się drugiej osobie do gardła-... albo do krocza. On też potrzebował pomocy, przecież to było jasne. Pokręciła głową z politowaniem.
- Nie wiesz tego. Może i nie siedzę Ci w głowie, ale wiem, że jasnowidzem to Ty nie jesteś. Zachowujesz się, jak zapędzone do klatki dzikie kocię. Kocię, Pavel. Wymachujesz łapami w rozpaczy i próbujesz zaryczeć, ale to wszystko kończy się żałosnym miauknięciem parutygodniowego dzieciaka. A potem wygryzasz własne futro. Bo nie potrafisz dojrzeć i pomyśleć, że może na tym wybiegu, na który Cię wiozą, też będzie Ci dobrze. Nie potrafisz dostrzec pozytywów swojego życia ani swojej osoby, bo ciągle myślisz o tych prętach, które odgradzały Cię od dobra. Tylko, że stanie w miejscu wcale nie jest dobre.
Kim ona była, żeby prawić mu morały? No, najwyraźniej w tym momencie uznała się za godną tego osobę. Była przy nim drobinką, wyglądającą, jakby właśnie wyszła na światło świata zewnętrznego, widząc go po raz pierwszy i naiwnie poszukując szczęścia. Spoglądając na to, jak bardzo była zadbana i jak pozytywne wieści głosiła, można było tak stwierdzić. Ale jej oczy nadal zdradzały pewną niechęć względem innych, mówiły o własnym doświadczeniu, o pewnego rodzaju inteligencji, mądrości, którą starała się właśnie przekazać.
Ale on jak zwykle opacznie rozumiał jej słowa. Każde. Co do jednego. "Właściwie to uważasz mnie za prostaka." "Paige, ja to robię, bo mamm nadzieję, że porucham." "Zarucham" to, "porucham" tamto. W takich momentach naprawdę miała ochotę nazwać go prostakiem, jeśli nie czymś gorszym. Właściwie, to żyłka jej powoli pękała od słuchania tych bredni.
Rozległo się głośne plaśnięcie, gdy Paige wymierzyła cios w policzek chłopaka. Zacięta maska, jaką przybrała na twarz, doskonale pasowała do odczuwanych przez nią w tym momencie emocji, jak i właśnie całego tego-... przedsięwzięcia. Sądząc po wrogim spojrzeniu, bez cienia wątpliwości można by stwierdzić, że chętnie poprawiłaby mu z drugiej strony. I jeszcze raz. I znowu. Jej cierpliwość do niego po prostu się wyczerpała. Jakby uleciała wraz z ostatnim wypowiedzianym przez Pavla słowem, wraz z którym w jej głowie zabrzęczał dzwoneczek oznaczający fajrant dla trzymania nerwów na wodzy w jego towarzystwie. Byli dla siebie znośni tylko wtedy, kiedy przyjmowali swoje towarzystwo, niczym niebezpieczne lekarstwa - w niewielkich ilościach, po ledwie pół tabletki. Jeśli przedawkujesz, to skutki uboczne będą tragiczne. To właśnie miała przedstawiać obecna scena. Przegięli, i to obydwoje. Za długo znosili sytuację, w której oddychali tym samym powietrzem. Pewnie dlatego Sheridan złapała wreszcie za pasek swojej torby, którą następnie przewiesiła sobie przez ramię.
- Nie dość, że jesteś ignorantem, to jeszcze pieprzoną świnią. Mam Cię dość, Travitza. - Wysyczała przez zęby, przy okazji masując swoją dłoń, w której jęła odczuwać lekkie mrowienie, po czym tak po prostu odwróciła się na pięcie. Nie zważała już na to, czy blondyn mógłby jej oddać, zemścić się na niej lub zrobić cokolwiek złego w jakikolwiek sposób. Powiedziała i zrobiła, co chciała. A dopełnieniem do tego soczystego "spierdalaj" miało być jej odejście. Pewnie dlatego ruszyła przed siebie prędkim krokiem, chcąc jak najszybciej oddalić się od budynku szkoły.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Fontanna
Nie Paź 11, 2015 7:01 pm
- Nie. Wyjątkowym czyni mnie mój zagraniczny akcent - odpowiedział i uśmiechnął się uroczo.
Nawet jeśli swoją postawą ukazywał zupełnie coś innego, to nie był na tyle próżny, aby uważać się za jakkolwiek wyjątkowego. Wiedział, że na tym świecie wielu ludzi miało tak samo lub nawet gorzej niż on. Ale nie tutaj. Kanadyjskie dziecko z bogatej rodziny nie mogło zrozumieć trudów życia w Rosji. W Rosji, gdzie nawet żyjąc normalnie, wśród ludzi, którzy cię kochają, masz pod górkę. Władza nie głaszcze, politycy kradną... niby wszędzie tak jest, ale na taką skalę to niemal ewenement. Tego nie potrafili pojąć. I lepiej dla nich, żeby nigdy nie musieli.
Spoglądał na tę dziewczynę i pociągnął nosem. Te jej miny. Poczucie, jakby musiała pouczyć młodzika, który nie ma pojęcia o czym mówi. Sam nie wiedział, czy bardziej go irytuje, czy może bawi. Zapewne jedno i drugie po trochu. Dał temu wyraz uśmiechając się kpiąco, ale jednocześnie nerwowo zaciskając pięści.

- Pierdolenie, Paige. Ludzie dzielą się na tych, którzy mają prawdziwe problemy i takich, którzy muszą je sobie wymyślać, aby zwrócić na siebie uwagę innych. Wyobraź sobie, że dziewczyna żali się weteranowi wojennemu, kiedy rzucił ją chłopak. Skala, droga Sheridan, skala cierpienia. Kiedy przejdziesz przez prawdziwe piekło i widzisz takie wypindrzone szczyle, które płaczą bo tata nie dał pieniążków na nową konsolę, to jedyny odruch na jaki można się zdobyć, to ten wymiotny.
Machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę, która z uporem wartym wyższej sprawy wciąż siadała na jego spodniach. To był właśnie problem dzisiejszego świata. Wszyscy chcieli być równi, traktowani tak samo i przypadkiem kogoś nie urazić, bo jeszcze się obrazi i pójdzie płakać w kącie. A niech kurwa idzie, może się wreszcie czegoś o tym życiu nauczy. Ale nie, życiowe niańki musiały poklepać po plecach i zapewnić, że to normalne i każdy się tak zachowuje. Twój problem jest tak samo ważny. Chuja tam.
Przeczesał dłonią włosy i westchnął. Miał ochotę strzelić popisowego facepalma, ale to by było zbyt teatralne. Zamiast tego po prostu przyglądał się dziewczynie z chłodną obojętnością, jakby zupełnie nie obchodziło go co ma do powiedzenia. Po wszystkim tylko pokręcił głową.

- Masz niezłą intuicję. Ale popierdoliły ci się kierunki. Ja wyszedłem poza te pręty, Paige. Opuściłem iluzję świata, który jest piękny i dobry. Bo wiem, że nie jest. Możesz sobie całe życie wmawiać, że zaraz będzie dobrze. Że warto szukać dobra. Że na tym wybiegu będzie lepiej, milej, wspanialej. Ale kurwa nie będzie. Przerabiałem to. Nowy początek. Lepszy start. Zamiana jednego gówna na drugie. Przestałem się już łudzić. Widzę świat takim, jaki jest naprawdę. I właśnie dlatego ludzie mnie nie lubią. Nie chcą mnie słuchać. Bo wiedzą, że mam rację. Ale jest im wygodnie w...
Nie dokończył. Jego mały wywód przerwał cios w twarz, jaki otrzymał od dziewczyny. Nie był to szczególnie brutalny akt agresji. Mimo to przyłożył dłoń do zaatakowanego miejsca i lekko się pomasował. W pierwszym odruchu chciał oddać. Przekląć. Zwyzywać ją. Wrzucić do fontanny. Cokolwiek. Ale to by było idiotyczne, nawet jak na niego. Mimo to poczuł urażoną dumę. Takie plaszczaki zawsze były najgorsze. Miały w sobie element jakiegoś mentalnego poniżenia.
Zagryzł mocno szczęki. Lecz szybko się wyluzował. A nawet zaśmiał. Spojrzał na śpiesznie oddalającą się dziewczyną.
Gdzie Ci tak śpieszno, kruszyno?
Pavel ruszył za nią lekkim truchtem. Łatwo ją dogonił. Nic nie mówiąc złapał Sheridan za nadgarstek i przytrzymał, żeby dalej nie szła. Uniósł dłoń, którą go zaatakowała, przyglądając się jej niemal jak naukowiec jakiemuś obiektowi badawczemu. A następnie zaczął ją... masować. Delikatnie i wprawnie, jakby robił to od wielu lat. Spoglądał przy tym na dziewczynę poważnie. Szybko jednak przywrócił uśmiech.
Przeginasz Pavel. Bardzo przeginasz.

- Prawdziwa z ciebie suka, Paige. Myślę, że mógłbym się nawet zakochać - kpina niemal ociekła po tych słowach.
Trudno. Należy jej się.
Nadal delikatnie masował jej dłoń.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Re: Fontanna
Nie Paź 11, 2015 9:42 pm
Cały plan, który ułożyła sobie w głowie na moment przed tą "wielką ucieczką" zdawał się być doskonały. Cios, odwrót, ucieczka, dom, spokój. Szkoda tylko, że cały ten wysiłek okazał się zbędny już w momencie podjęcia decyzji o realizacji całej tej operacji. Mogła przewidzieć, że coś pójdzie nie tak, chociażby dlatego, że źle wyliczyła parę prędkości. Na przykład tę, która mówiła, że Smuggler to nie tylko leniwy cep, który ledwo chodzi. Co jej strzeliło do głowy, żeby tego nie uwzględnić? Maszerowała pewnym, ciężkim krokiem, nawet nie próbując się odwracać, wciąż tylko zaciskając pięści, jakby szykowała się do spuszczenia komuś porządnego manta. Do czasu.
Kiedy znalazł się tuż za nią, a kątem oka dostrzegła za sobą jakiś ruch i padający na nią powoli cień, pierwszą myślą, jaka przebiegła po jej głowie, była komenda o przyspieszenie. Oczywiście na próżno próbowała postawić kolejny, większy i gwałtowniejszy krok, gdyż Travitza już w tym momencie zdążył chwycić jej przegub, na co zareagowała wyrzuceniem z siebie pierwszego lepszego wulgaryzmu w równie mocno wyszukanym języku. Zapewne i tak nikt nie mógłby jednak zidentyfikować tego słowa - było przede wszystkim wypowiedziane zbyt niewyraźnie, jakby nie uchwycono jej ręki, ale twarz, przysłaniając jej tym samym usta i tłumiąc wszelkie wydawane przez nią dźwięki. Już w tej sekundzie było wiadomo, że się doigrał. Spojrzała na młodzieńca przez ramię, próbując wgnieść go wzrokiem w ziemię, jakby to miało jej coś dać i faktycznie podziałać.
- Zostaw mnie w końcu, bo-...
Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy tylko naparł palcem na jej dłoń, ledwie powstrzymując się od jakiejkolwiek dobitniejszej reakcji. Takie ruchy były najgorsze. Nie wywierały na niej żadnego większego wrażenia, ale jednocześnie wprawiały w stan takiego zaskoczenia, iż nie dało się obyć bez tego typu efektów dźwiękowych. Przynajmniej nie jęknęła. Wtedy mógłby sobie coś pomyśleć, a tego by już nie wytrzymała. Zresztą, obecny stan rzeczy też nie był jej w smak, co postanowiła w końcu bardzo ostentacyjnie zakomunikować.
Szarpnęła się.
- Odpierdol się, Travitza, albo na policzku się nie skończy. - Syknęła, wyrwawszy rękę z jego uścisku, jednocześnie mierząc go najbardziej nieprzychylnym spojrzeniem, na jakie było ją aktualnie stać. Mogła pójść szybciej. Pobiec. Albo tak po prostu podciąć mu nogi zamiast trzaśnięcia go w twarz. Teraz zostało jej tylko wzięcie na to wszystko porządnej poprawki.
Po co ja się w ogóle hamuję?
Wzięła prędki zamach ręką, nawet nie zważając na to, czy trafi, czy nie - po prostu wycelowała w jego szczękę z nadzieją, że chociażby zaskoczy jakoś Pavla, a to da jej czas na zebranie dupska w troki. Zresztą, właśnie to uczyniła. Ruszyła w kierunku przeciwnym blondynowi z taką prędkością, że zapewne kurzyłoby się za nią, gdyby znajdowali się na pustyni. Zniknięcie z horyzontu było tu już tylko kwestią czasu, a obraz jasnowłosej powinien był powoli rozmywać się w oczach Rosjanina.

[zt~]
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Fontanna
Wto Paź 13, 2015 2:17 pm
Pavel przez cały ten proces uśmiechał się delikatnie, obserwując reakcje dziewczyny. Sam nie potrafił do końca stwierdzić, po co w sumie to wszystko robił. Powinien się po prostu odwrócić i odejść, dając spokój zarówno sobie, jak i tej nieszczęsnej Sheridan. Ale to był impuls, jeden z tych, nad którymi nie potrafił zupełnie zapanować i które pchały go do wykonywania najdziwniejszych czynności, takich jak chociażby teraz. Ciekaw był również reakcji samej zainteresowanej. Takie nagłe i zaskakując gesty zazwyczaj najlepiej pokazywały charakter osoby, która była nimi dotknięta. Tyle, że Sheridan najzwyczajniej w świecie straciła już cierpliwość i nie panowała nad swoim gniewem. W zasadzie nie było się czemu dziwić, usilnie się starał, aby właśnie do tego doprowadzić.
Zaczynały się nawet groźby. Pavel zbył to uśmiechem i nie przerywał swojej czynności.

- A co, kutasa też mi chcesz pomasować? - zagadnął, szczerząc się przy tym nieprzyjemnie, spodziewał się bowiem, że to właśnie pomiędzy jego nogami dziewczyna dostrzegała kolejny cel.
Pomylił się jednak.
Ten cios zaskoczył go bardziej, niż poprzedni. Rosjanin puścił Sheridan i ponownie w ciągu kilku minut złapał się za szczękę, masując ją. Tym razem oberwał silniej. To wciąż nie było coś, co mogłoby mu wyrządzić jakąkolwiek krzywdę, ale mimo wszystko stanowiło całkiem śmiały akt agresji.
Spoglądał za oddalającą się dziewczyną, poruszając przy tym leniwie żuchwą, jakby sprawdzając, czy przypadkiem nie jest jakiś sposób uszkodzona. Ale odpuścił sobie pogoń. Dalsze ciągnięcie tej zabawy nie miało większego sensu. Obojgu wystarczy wzajemnego towarzystwa tak mniej więcej na pół roku.
Pavel schował ręce do kieszeni, odwrócił się i odmaszerował w swoim kierunku.


//zt
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach