▲▼
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
Niewielki zbiornik wodny, otoczony grubym murem drzew i krzewów. jedynie w paru miejscach jest spory dostęp do jakże czystej wody - konkretniej to w dwóch - maleńkie, piaszczyste plaże na trzy metry szerokości. Oba punkty są na przeciwległych stronach stawu.
Niewielki zbiornik wodny, otoczony grubym murem drzew i krzewów. jedynie w paru miejscach jest spory dostęp do jakże czystej wody - konkretniej to w dwóch - maleńkie, piaszczyste plaże na trzy metry szerokości. Oba punkty są na przeciwległych stronach stawu.
A jednak, rozpoznał ją. Przez moment zastanawiała się, czy nawet celowo nie udawał, że nie pamięta jej imienia, by pokazać jej jak bardzo nią gardzi za akcję na balu i że w ogóle, młoda dla niego nic nie znaczy. Tylko dlaczego w takim razie kazał jej poczekać, co? Chciał jej nawrzucać? Proszę bardzo, najwyżej czterdziestopięcio kilogramowy Tootsie zerwie się jej ze smyczy i nie będzie to wynikiem jej złośliwości; pies ważył tyle, co Leilani i był od niej dwa razy silniejszy. Mimo jej chęci, nie będzie w stanie go powstrzymać.
Pchlarzy? Stary dogo argentino zawarczał, gdy Victor znalazł się bliżej. Na jego nieszczęście, pies nie miał na sobie kagańca, zatem samobójstwem byłoby kolejne skracanie dystansu dzielącego go od dziewczyny i jej dwóch ochroniarzy. Wyciągnęła telefon, udając, że niby coś sprawdza, a w rzeczywistości wymieniła kilka wiadomości z tatą. Chociaż odwyk zrobił z niej inną osobę, to jedno się nie zmieniło; gdy tylko Ros zbliżał się do niej, ona dawała znać innemu mężczyźnie. W tym wypadku był to jej ojciec, a jak powszechnie wiadomo, tatusiowie bardzo nie lubią, gdy zaczepia się ich córeczki. No, chyba, że chłopak chciał tylko grzecznie porozmawiać, wtedy nie będzie powodu do interwencji.
— Od kiedy wszarze jeżdżą na rowerach? — mruknęła w odpowiedzi. Zaczyna się bardzo ofensywnie, ale to dlatego, że obraził ukochane pieski jej ojca. Ta zniewaga wymagała rewanżu! Nikt nie będzie szlakował najcudowniejszych stworzeń na świecie, gdy ona jest w pobliżu.
Owszem, może przez spotkanie dawnego znajomego nieco pobladła, ale żeby zaraz mówić, że nie wygląda za dobrze? Wyglądała o wiele lepiej niż w noc balu! Przytyła kilka kilogramów, ale w jej przypadku, to wyszło jej na dobre; uda i biodra zrobiły się nieco okrąglejsze, do tego nie musiała już wypychać stanika chusteczkami (nie to, żeby to wcześniej robiła — po prostu ubierała się na tyle luźno, by nie dało się zauważyć braku biustu). Nadal była drobna, ale już nie istniała obawa, że mocniejszy podmuch wiatru może ją porwać.
— Potrzebować? Od ciebie? — prychnęła, a zaraz potem na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech — W sumie, to jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić. Odwróć się i odejdź w swoją stronę.
Mówiąc to, sama pociągnęła za sobą dwie smycze, chcąc się jak najszybciej ulotnić z tamtego miejsca. W połowie jednak gwałtownie się zatrzymała, pragnąc wbrew wszelkiej logice wytłumaczyć mu się ze swojego postępowania. Gdyby Louis to widział, dostałby białej gorączki, ale nic nie mogła na to poradzić.
Oboje byli narkomanami. Jedno z nich mogło jeszcze nie widzieć problemu, drugie było już po odwyku, ale to niczego nie zmieniało.
— Nie jestem suką, Ros, ale nie mogę zadawać się z ludźmi, z którymi ćpałam. Nawet jeśli to był tylko jeden raz, rozumiesz? — rzuciła nieco łagodniejszym tonem. Jej pobyt w Sunshine Coast nie był przecież wielką tajemnicą.
Pchlarzy? Stary dogo argentino zawarczał, gdy Victor znalazł się bliżej. Na jego nieszczęście, pies nie miał na sobie kagańca, zatem samobójstwem byłoby kolejne skracanie dystansu dzielącego go od dziewczyny i jej dwóch ochroniarzy. Wyciągnęła telefon, udając, że niby coś sprawdza, a w rzeczywistości wymieniła kilka wiadomości z tatą. Chociaż odwyk zrobił z niej inną osobę, to jedno się nie zmieniło; gdy tylko Ros zbliżał się do niej, ona dawała znać innemu mężczyźnie. W tym wypadku był to jej ojciec, a jak powszechnie wiadomo, tatusiowie bardzo nie lubią, gdy zaczepia się ich córeczki. No, chyba, że chłopak chciał tylko grzecznie porozmawiać, wtedy nie będzie powodu do interwencji.
— Od kiedy wszarze jeżdżą na rowerach? — mruknęła w odpowiedzi. Zaczyna się bardzo ofensywnie, ale to dlatego, że obraził ukochane pieski jej ojca. Ta zniewaga wymagała rewanżu! Nikt nie będzie szlakował najcudowniejszych stworzeń na świecie, gdy ona jest w pobliżu.
Owszem, może przez spotkanie dawnego znajomego nieco pobladła, ale żeby zaraz mówić, że nie wygląda za dobrze? Wyglądała o wiele lepiej niż w noc balu! Przytyła kilka kilogramów, ale w jej przypadku, to wyszło jej na dobre; uda i biodra zrobiły się nieco okrąglejsze, do tego nie musiała już wypychać stanika chusteczkami (nie to, żeby to wcześniej robiła — po prostu ubierała się na tyle luźno, by nie dało się zauważyć braku biustu). Nadal była drobna, ale już nie istniała obawa, że mocniejszy podmuch wiatru może ją porwać.
— Potrzebować? Od ciebie? — prychnęła, a zaraz potem na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech — W sumie, to jest jedna rzecz, którą możesz dla mnie zrobić. Odwróć się i odejdź w swoją stronę.
Mówiąc to, sama pociągnęła za sobą dwie smycze, chcąc się jak najszybciej ulotnić z tamtego miejsca. W połowie jednak gwałtownie się zatrzymała, pragnąc wbrew wszelkiej logice wytłumaczyć mu się ze swojego postępowania. Gdyby Louis to widział, dostałby białej gorączki, ale nic nie mogła na to poradzić.
Oboje byli narkomanami. Jedno z nich mogło jeszcze nie widzieć problemu, drugie było już po odwyku, ale to niczego nie zmieniało.
— Nie jestem suką, Ros, ale nie mogę zadawać się z ludźmi, z którymi ćpałam. Nawet jeśli to był tylko jeden raz, rozumiesz? — rzuciła nieco łagodniejszym tonem. Jej pobyt w Sunshine Coast nie był przecież wielką tajemnicą.
Wsuwając dłonie w obszerne dresy obdarzył dłuższym spojrzeniem oba czworonogi. Celowo nie pozwolił sobie na bliższe podejście, które w warunkach szkolnego korytarza mogło być dla niej nieuniknione. Nie miał zamiaru jej w żaden sposób krzywdzić, popychać czy obrażać. Daleko mu było do damskiego boksera więc opcja z obiciem twarzy odpadała całkowicie czego ona być pewna nie mogła. W końcu nie znała Vica żeby mieć pewność jak daleko może się posunąć w swych czynach.
Zmniejszanie dystansu groziło pogryzieniem i możliwością założenia sprawy sądowej ale trzeba być totalnie zafiksowanym na punkcie zemsty żeby porywać się na podobne cyrki. Gdyby nie miał lepszych zajęć do roboty to może by się pokusił.
- Nie wiem, to nie moje towarzystwo, musisz zapytać znajomych – rozejrzał się mało dyskretnie na wszystkie strony dając tym jasno do zrozumienia, że wcale nie wie kogo ta uwaga mogła się tyczyć. Wewnętrznie czuł rozbawienie określeniem rodem z podstawówki ale nie dał po sobie poznać, że poprawia mu słówkami humor.
– Jaka pewna siebie. Tylko się nie popłacz – teraz już nie wytrzymał. Kącik jego ust drgnął a odcięcie było na tak samo wysokim poziomie co jej. Wszytko dla pozbijania się. Wcale nie miał zamiaru uderzać w ostre słowa bo sytuacja była zabawna a nic czasu nie cofnie. Już sama dziewczyna trzymająca na smyczy dwa psy wydawała się wyglądać groteskowo. Ten jeden bez większego trudu mógł sprawić, że pofrunie za nim w powietrzu mocno ściskając smycz.
– Nie dość, że pyskata to jeszcze usłuchana. Widzę, że dałaś się grzecznie wychować. Brawo Ty – wzruszył ramionami wyjmując z kieszeni rozpiętej bluzy złoty przedmiot zakończony ustnikiem. Wystarczyło jedno kliknięcie, potem wdech i w stronę Lei poleciała ogromna chmura słodkiego dymu przypominającego gumę do żucia. Nowa zabawka miała zastąpić godnie papierosy ale bardziej niż dawkowanie nikotyny, wyciągnęła go możliwość wydmuchiwania naprawdę okazałych chmur. Te dzisiejsze wynalazki.
– Pragnę jedynie przypomnieć, że to Ty mnie namówiłaś – wskazał na nią przedmiotem niczym oskarżyciel w sądzie.
– Więc to ja powinienem zabronić Ci zbliżania się do mnie lub zażądać zadośćuczynienia – kolejny buch i podejrzany uśmiech.
– A w jakiej formie to jeszcze pomyślę.
Zmniejszanie dystansu groziło pogryzieniem i możliwością założenia sprawy sądowej ale trzeba być totalnie zafiksowanym na punkcie zemsty żeby porywać się na podobne cyrki. Gdyby nie miał lepszych zajęć do roboty to może by się pokusił.
- Nie wiem, to nie moje towarzystwo, musisz zapytać znajomych – rozejrzał się mało dyskretnie na wszystkie strony dając tym jasno do zrozumienia, że wcale nie wie kogo ta uwaga mogła się tyczyć. Wewnętrznie czuł rozbawienie określeniem rodem z podstawówki ale nie dał po sobie poznać, że poprawia mu słówkami humor.
– Jaka pewna siebie. Tylko się nie popłacz – teraz już nie wytrzymał. Kącik jego ust drgnął a odcięcie było na tak samo wysokim poziomie co jej. Wszytko dla pozbijania się. Wcale nie miał zamiaru uderzać w ostre słowa bo sytuacja była zabawna a nic czasu nie cofnie. Już sama dziewczyna trzymająca na smyczy dwa psy wydawała się wyglądać groteskowo. Ten jeden bez większego trudu mógł sprawić, że pofrunie za nim w powietrzu mocno ściskając smycz.
– Nie dość, że pyskata to jeszcze usłuchana. Widzę, że dałaś się grzecznie wychować. Brawo Ty – wzruszył ramionami wyjmując z kieszeni rozpiętej bluzy złoty przedmiot zakończony ustnikiem. Wystarczyło jedno kliknięcie, potem wdech i w stronę Lei poleciała ogromna chmura słodkiego dymu przypominającego gumę do żucia. Nowa zabawka miała zastąpić godnie papierosy ale bardziej niż dawkowanie nikotyny, wyciągnęła go możliwość wydmuchiwania naprawdę okazałych chmur. Te dzisiejsze wynalazki.
– Pragnę jedynie przypomnieć, że to Ty mnie namówiłaś – wskazał na nią przedmiotem niczym oskarżyciel w sądzie.
– Więc to ja powinienem zabronić Ci zbliżania się do mnie lub zażądać zadośćuczynienia – kolejny buch i podejrzany uśmiech.
– A w jakiej formie to jeszcze pomyślę.
Oh, to trupy mogą coś gdziekolwiek zgłaszać? Bo gdyby nie Tootsie z Bruce'm, robotę zapewne dokończyłby Louis, który nie przepuściłby żadnemu facetowi, który tknąłby jego małą dziewczynkę. I przez którego musiałby uśpić któreś z jego czworonożnych dzieci. W tym wypadku sama wydrapałby Victorowi oczy, jeśli byłoby co wydrapywać.
Miała ochotę odpowiedzieć mu, że jej znajomi mieszkają w południowej dzielnicy, jeżdżą samochodami wartymi więcej pieniędzy niż on zarobi przez całe życie i różne takie, ale byłby to akt hipokryzji, bowiem Leilani najwięcej czasu spędzała w małym dwupokojowym mieszkaniu w centrum miasta. Może i nie było tam pianina, kominka, ani biblioteki, do tego niemalże codziennie musiała odkurzać psią sierść, ale to właśnie tam czuła się najlepiej.
Przygryzła wargę owijając smycz Tootsiego wokół dłoni, jakby bała się, że zaraz jej drżące dłonie ją wypuszczą i dogo argentino rzuci się na Rosa. Już powarkiwał ostrzegawczo, szykując się do skoku gdyby tylko chłopak znalazł się w jego zasięgu.
— To nie ja rzucam się z łapami na dziewczynki, które nie są mokre na mój widok, jak dzieciak, któremu zabrali zabawkę. — prychnęła w odpowiedzi lekko szarpiąc za smycz staruszka, jednocześnie wyciągając z kieszeni bluzy telefon i odpisując na wiadomości od taty, do którego zresztą się wybierała, zanim natknęła się na Victora.
Nic tu po nich, ten dzban niech sobie dalej pierdoli coś pod adresem Lei, spływa to po niej. To znaczy spływało, dopóki nie nawiązał do sytuacji na balu. Co z tego, że ona zrobiła to pierwsza?
Parsknęła śmiechem, by ukryć jak bardzo ją wkurwił. Nie wiedziała, że można być aż tak żałosnym człowieczkiem, żeby zrzucać winę za swoje błędy na drugą osobę. Siłą mu tej amfetaminy nie podawała.
— Oh, no tak, bo biedny bezmózgi chłopczyk nie ma własnej woli i robi wszystko, co mu każą! — uśmiechnęła się złośliwie, przyciągając psy jeszcze bliżej siebie. — Powiedz mi, jak to jest być pizdą, która nie umie powiedzieć "nie"?
Zadośćuczynienie? Kolejny raz zaczęła się śmiać, zupełnie jakby usłyszała dobry żart.
— Mogę ci co najwyżej zafundować lepę na ryj, stulejo. — pokazała mu śliczny środkowy paluszek i odwróciła się do niego tyłem, a zdezorientowane psy podążyły razem za nią. Trzęsło nią ze złości, ale nie zamierzała dawać temu palantowi satysfakcji z tego, do jakiego stanu ją doprowadził. Była znieść w stanie wyzwiska i zaczepki, ale nie zamierzała tolerować wybielania się jej kosztem. Nie da z siebie kolejny raz zrobić tej złej.
Miała ochotę odpowiedzieć mu, że jej znajomi mieszkają w południowej dzielnicy, jeżdżą samochodami wartymi więcej pieniędzy niż on zarobi przez całe życie i różne takie, ale byłby to akt hipokryzji, bowiem Leilani najwięcej czasu spędzała w małym dwupokojowym mieszkaniu w centrum miasta. Może i nie było tam pianina, kominka, ani biblioteki, do tego niemalże codziennie musiała odkurzać psią sierść, ale to właśnie tam czuła się najlepiej.
Przygryzła wargę owijając smycz Tootsiego wokół dłoni, jakby bała się, że zaraz jej drżące dłonie ją wypuszczą i dogo argentino rzuci się na Rosa. Już powarkiwał ostrzegawczo, szykując się do skoku gdyby tylko chłopak znalazł się w jego zasięgu.
— To nie ja rzucam się z łapami na dziewczynki, które nie są mokre na mój widok, jak dzieciak, któremu zabrali zabawkę. — prychnęła w odpowiedzi lekko szarpiąc za smycz staruszka, jednocześnie wyciągając z kieszeni bluzy telefon i odpisując na wiadomości od taty, do którego zresztą się wybierała, zanim natknęła się na Victora.
Nic tu po nich, ten dzban niech sobie dalej pierdoli coś pod adresem Lei, spływa to po niej. To znaczy spływało, dopóki nie nawiązał do sytuacji na balu. Co z tego, że ona zrobiła to pierwsza?
Parsknęła śmiechem, by ukryć jak bardzo ją wkurwił. Nie wiedziała, że można być aż tak żałosnym człowieczkiem, żeby zrzucać winę za swoje błędy na drugą osobę. Siłą mu tej amfetaminy nie podawała.
— Oh, no tak, bo biedny bezmózgi chłopczyk nie ma własnej woli i robi wszystko, co mu każą! — uśmiechnęła się złośliwie, przyciągając psy jeszcze bliżej siebie. — Powiedz mi, jak to jest być pizdą, która nie umie powiedzieć "nie"?
Zadośćuczynienie? Kolejny raz zaczęła się śmiać, zupełnie jakby usłyszała dobry żart.
— Mogę ci co najwyżej zafundować lepę na ryj, stulejo. — pokazała mu śliczny środkowy paluszek i odwróciła się do niego tyłem, a zdezorientowane psy podążyły razem za nią. Trzęsło nią ze złości, ale nie zamierzała dawać temu palantowi satysfakcji z tego, do jakiego stanu ją doprowadził. Była znieść w stanie wyzwiska i zaczepki, ale nie zamierzała tolerować wybielania się jej kosztem. Nie da z siebie kolejny raz zrobić tej złej.
Szkoda, że nie zdecydowała się pochwalić gdzie to mieszkają jej znajomi, czym się wożą, co jadają i na jakie sumy są ubezpieczone ich kończyny, zdrowie czy inne duperele. Szkoda też, że nie doszła do wniosku, że zostawieni sami sobie nocą w gorszej dzielnicy, zesraliby się w gacie jeden po drugim. Bananowe dzieci nie robiły nigdy na nim wrażenia i to się raczej nie zmieni. Kasa imponowała mu wówczas gdy sam ją zarobił. A w jaki sposób to już jego brocha, proste.
– Wiem, że Ci się podobało. Jesteśmy sami więc nie musisz udawać – zaciągnął się jeszcze raz dochodząc jednocześnie do wniosku, że migająca kontrolka na kolor pomarańczowy daje mu coś do zrozumienia. Jeśli chciał zrobić sobie jeszcze jedną przerwę podczas wycieczki i przydymić, to czas wyłączyć nowego przyjaciela. Tak też się stało. Nieco nagrzany i w połowie rozładowany Vape trafił do kieszeni bluzy.
– Jesteś jeszcze bardziej słodka gdy się złościsz – im on był dla niej milszy, tym ona gorzej się wściekała więc ubaw był przedni. Pomimo tych kilku kilogramów do przodu, nadal pozostała drobna a furia u tak mikrego stworzenia jest prze, przezabawna.
– Słońce jesteś bardzo agresywna, mówiłaś o tym swojemu terapeucie? – na bank jakiegoś miała. Wszystkie bogate dzieciaki prędzej czy później lądowały u jakiegoś psychologa/psychiatry mając różne zaburzenia. Powód? Dla Rosa był prosty. Rozpieszczenie, dużo luzu, ogólne wyjebane na dzieci przez rodziców. Nawet jeśli nie mógł szpanować setkami dolarów palonych dla fajnego filmu na YT to chociaż mamuśka się o niego martwiła. Nie to żeby klaskał z tego powodu uszami, wręcz przeciwnie, jemu to wadziło ale miał coś czego wielu tamtym brakuje, zainteresowanie.
– Chodź maleńka, w ten celuj – pochylił się nieco do przodu wskazując na prawy policzek. Jak na złość w tej właśnie chwili skrzat wykonał obrót na pięcie i zaczął odchodzić w kierunku swojej norki. I tak pewnie skończyłoby się to jakże owocne spotkanie gdyby nie gruby, rudy kot, który nagle i niespodziewanie wyskoczył z gąszczu traw od strony lasu. Czy psy są w jakiś sposób uczulone na ten gatunek, nie wiedział ale jeśli tak to Lei będzie miała gorąco.
– Wiem, że Ci się podobało. Jesteśmy sami więc nie musisz udawać – zaciągnął się jeszcze raz dochodząc jednocześnie do wniosku, że migająca kontrolka na kolor pomarańczowy daje mu coś do zrozumienia. Jeśli chciał zrobić sobie jeszcze jedną przerwę podczas wycieczki i przydymić, to czas wyłączyć nowego przyjaciela. Tak też się stało. Nieco nagrzany i w połowie rozładowany Vape trafił do kieszeni bluzy.
– Jesteś jeszcze bardziej słodka gdy się złościsz – im on był dla niej milszy, tym ona gorzej się wściekała więc ubaw był przedni. Pomimo tych kilku kilogramów do przodu, nadal pozostała drobna a furia u tak mikrego stworzenia jest prze, przezabawna.
– Słońce jesteś bardzo agresywna, mówiłaś o tym swojemu terapeucie? – na bank jakiegoś miała. Wszystkie bogate dzieciaki prędzej czy później lądowały u jakiegoś psychologa/psychiatry mając różne zaburzenia. Powód? Dla Rosa był prosty. Rozpieszczenie, dużo luzu, ogólne wyjebane na dzieci przez rodziców. Nawet jeśli nie mógł szpanować setkami dolarów palonych dla fajnego filmu na YT to chociaż mamuśka się o niego martwiła. Nie to żeby klaskał z tego powodu uszami, wręcz przeciwnie, jemu to wadziło ale miał coś czego wielu tamtym brakuje, zainteresowanie.
– Chodź maleńka, w ten celuj – pochylił się nieco do przodu wskazując na prawy policzek. Jak na złość w tej właśnie chwili skrzat wykonał obrót na pięcie i zaczął odchodzić w kierunku swojej norki. I tak pewnie skończyłoby się to jakże owocne spotkanie gdyby nie gruby, rudy kot, który nagle i niespodziewanie wyskoczył z gąszczu traw od strony lasu. Czy psy są w jakiś sposób uczulone na ten gatunek, nie wiedział ale jeśli tak to Lei będzie miała gorąco.
Zrobiła minę, jakby miała zaraz zwymiotować. Jej poziom zażenowania właśnie wywaliło poza skalę. Czy on aby przypadkiem nie mylił Leilani z tamtą blondynką, jak jej tam... ah, tak, Raven? To ona sprawiała wrażenie chętnej na coś więcej z Victorem, Cigfran tylko się peszyła, co zresztą nie było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, iż pierwszy raz znalazła się w podobnej sytuacji.
— Gdybyś był ostatnim facetem na ziemi, zostałabym lesbijką. —prychnęła. Niech sobie nie wyobraża, że dziewczyna miałaby przed nim paść na kolana i go podziwiać. Sama wizja klęczenia przed Rosem sprawiała, że żołądek nieprzyjemnie się kurczył, chcąc wyrzucić z siebie całą zawartość.
Nie. Jestem. Kurwa. Słodka.
Przez moment przeszło jej przez myśl, żeby puścić Tootsiego i kazać mu ogryźć Victorowi penisa. Jakże to byłoby zabawne, gdyby stracił jedyną rzecz, którą miał do zaoferowania. Bo przecież ani intelektu, ani chociaż wspólnych zainteresowań... Typek miał najwyraźniej w głowie tylko ruchanie. W porę jednak się opanowała; biedny piesek mógł się jeszcze czymś od niego zarazić.
Na wspomnienie o terapeucie zadrżała. A więc plotki tak szybko się roznosiły, nawet jeśli szkoła zapewniała ją, że nikt się nie dowie o jej problemach? Co prawda wygrana z nałogiem nie była powodem do wstydu, ale łatka "wariatki" (bo przecież według ograniczonej umysłowo części społeczeństwa tylko po to odwiedzało się specjalistów) już tak.
— Aaa, weź pan spierdalaj. — mruknęła na pożegnanie, mając nadzieję, że już więcej nie będzie zmuszona oglądać jego ryja. Tymczasem rude kocisko (oh, kolor idealnie pasujący do wredoty) postanowiło pokrzyżować jej plany i wyleciało z krzaków niemalże na biednego Tootsa, który nagle zapomniał o swoim wieku i bolących stawach, by rzucić się w pogoń za futrzakiem. Stało się to, co przewidywał Victor; dziewczyna nie była w stanie zapanować nad psem, który zdążył wywrócić ją na asfaltową dróżkę, a smycz wyrwała się się z jej ręki. Szczęściem w nieszczęściu było to, że kocur spanikowany uciekł na pobliskie drzewo, pod którym czworonóg zaczął szczekać jak opętany. No cóż, przynajmniej nie uciekł.
Bruce w tym czasie zajął się lizaniem nastolatki po obdartych dłoniach. I nie tylko dłoniach, bowiem upadając rozdarła sobie jeszcze rajstopy i rozwaliła lewe kolano. Z boku mogło to wyglądać komicznie, ale jej wcale nie było do śmiechu. Wystarczyło tylko zobaczyć, jak pobladła na widok własnej krwi!
Podsumowując; pies numer jeden szczekał na kota i miał wszystkich gdzieś, pies numer dwa okazał się być niegroźną kulką, a Leia była ranna i całkowicie bezbronna.
— Gdybyś był ostatnim facetem na ziemi, zostałabym lesbijką. —prychnęła. Niech sobie nie wyobraża, że dziewczyna miałaby przed nim paść na kolana i go podziwiać. Sama wizja klęczenia przed Rosem sprawiała, że żołądek nieprzyjemnie się kurczył, chcąc wyrzucić z siebie całą zawartość.
Nie. Jestem. Kurwa. Słodka.
Przez moment przeszło jej przez myśl, żeby puścić Tootsiego i kazać mu ogryźć Victorowi penisa. Jakże to byłoby zabawne, gdyby stracił jedyną rzecz, którą miał do zaoferowania. Bo przecież ani intelektu, ani chociaż wspólnych zainteresowań... Typek miał najwyraźniej w głowie tylko ruchanie. W porę jednak się opanowała; biedny piesek mógł się jeszcze czymś od niego zarazić.
Na wspomnienie o terapeucie zadrżała. A więc plotki tak szybko się roznosiły, nawet jeśli szkoła zapewniała ją, że nikt się nie dowie o jej problemach? Co prawda wygrana z nałogiem nie była powodem do wstydu, ale łatka "wariatki" (bo przecież według ograniczonej umysłowo części społeczeństwa tylko po to odwiedzało się specjalistów) już tak.
— Aaa, weź pan spierdalaj. — mruknęła na pożegnanie, mając nadzieję, że już więcej nie będzie zmuszona oglądać jego ryja. Tymczasem rude kocisko (oh, kolor idealnie pasujący do wredoty) postanowiło pokrzyżować jej plany i wyleciało z krzaków niemalże na biednego Tootsa, który nagle zapomniał o swoim wieku i bolących stawach, by rzucić się w pogoń za futrzakiem. Stało się to, co przewidywał Victor; dziewczyna nie była w stanie zapanować nad psem, który zdążył wywrócić ją na asfaltową dróżkę, a smycz wyrwała się się z jej ręki. Szczęściem w nieszczęściu było to, że kocur spanikowany uciekł na pobliskie drzewo, pod którym czworonóg zaczął szczekać jak opętany. No cóż, przynajmniej nie uciekł.
Bruce w tym czasie zajął się lizaniem nastolatki po obdartych dłoniach. I nie tylko dłoniach, bowiem upadając rozdarła sobie jeszcze rajstopy i rozwaliła lewe kolano. Z boku mogło to wyglądać komicznie, ale jej wcale nie było do śmiechu. Wystarczyło tylko zobaczyć, jak pobladła na widok własnej krwi!
Podsumowując; pies numer jeden szczekał na kota i miał wszystkich gdzieś, pies numer dwa okazał się być niegroźną kulką, a Leia była ranna i całkowicie bezbronna.
Kolejny jakże oklepany tekst mający na celu sprawić, że Ros zamknie się w sobie, obrazi i dozna upokorzenia największego w swym krótkim żywocie. Niestety, nic z tych rzeczy. Wpuścił mało cenną uwagę jednym uchem a wypuścił drugim. Zupełnie go nie obeszła a dla wiedzy Lei, słyszał gorsze rzeczy, które nie były wstanie urazić jego buntowniczej duszy. Tak to już bywa, że w pewnym wieku mało człowieka obchodzi. Na stare lata mógłby to wziąć do siebie ale do tego jeszcze daleka droga.
– Co za brak poświęcenia dla dobra człowieczeństwa – przykładając otwartą dłoń do klatki piersiowej gdzie pod warstwą skóry, mięśni i żeber biło jego serce, dał znak jak bardzo to go dotknęło. Naprawdę, uwaga najbardziej dotkliwa w jego całej karierze podrywacza, chyba się po tym nie podniesie.
Dlaczego wszystkie laski dostają jakiś spazmów na samą wzmiankę o słodkości. Skoro tak je to złości, to trzeba to dobrze zapamiętać. Idealny i w miarę niegroźny sposób na delikatne podkurwienie. Tak jak na przykład teraz.
Plotki zawierające w sobie szczyptę prawdy czy potwierdzone info, ani jedno ani drugie nie wchodziło w sferę zainteresowań Rosa. Z tym terapeutą to tak sobie powiedział. Utarł się pogląd, że bogaci ludzie zazwyczaj mają nierówno pod kopułą zazwyczaj z nadmiaru stresu więc i ich dzieci w bonusie dostają kilka godzin pogadanek. A że trafił, czysty fart, nic więcej.
– Też będę z niecierpliwością oczekiwał kolejnego spotkania - Uśmiechnął się sam do siebie i już miał odchodzić kiedy jakaś ruda petarda wystrzeliła z zarośli. Wielka kula futra o śmiesznie nastroszonym ogonie pomknęła na drzewo z prędkością światła a zaraz za nią to bydle co to miało strzec Lei przed całym złem świata. Jakby nie patrzeć kiepski z niego ochroniarz bo nie dość, że zostawił obiekt zainteresowań to jeszcze przewrócił go na ziemię. Nawet Ros skrzywił się widząc jak nieprzyjemnie zaryła kolanem o twardą powierzchnię. Jeśli byłby totalnym chujem do potęgi, wyjąłby telefon, nagrał krótki film i wrzucił na fejsa czy innego instagrama. Może innym razem, meh.
– Daj rękę. Powoli – wyrósł nad nią nie wiadomo kiedy podając dłoń. O dziwo na jego wrednej gębie nie było widać żadnego szatańskiego uśmiechu czy coś takiego. Raczej powaga.
- Nie wepchnę Ci koksu na siłę w nos – dodał jakby jego dotyk miał sprawić, że zaraz zacznie znowu ćpać na potęgę. Bez przesady.
– Co za brak poświęcenia dla dobra człowieczeństwa – przykładając otwartą dłoń do klatki piersiowej gdzie pod warstwą skóry, mięśni i żeber biło jego serce, dał znak jak bardzo to go dotknęło. Naprawdę, uwaga najbardziej dotkliwa w jego całej karierze podrywacza, chyba się po tym nie podniesie.
Dlaczego wszystkie laski dostają jakiś spazmów na samą wzmiankę o słodkości. Skoro tak je to złości, to trzeba to dobrze zapamiętać. Idealny i w miarę niegroźny sposób na delikatne podkurwienie. Tak jak na przykład teraz.
Plotki zawierające w sobie szczyptę prawdy czy potwierdzone info, ani jedno ani drugie nie wchodziło w sferę zainteresowań Rosa. Z tym terapeutą to tak sobie powiedział. Utarł się pogląd, że bogaci ludzie zazwyczaj mają nierówno pod kopułą zazwyczaj z nadmiaru stresu więc i ich dzieci w bonusie dostają kilka godzin pogadanek. A że trafił, czysty fart, nic więcej.
– Też będę z niecierpliwością oczekiwał kolejnego spotkania - Uśmiechnął się sam do siebie i już miał odchodzić kiedy jakaś ruda petarda wystrzeliła z zarośli. Wielka kula futra o śmiesznie nastroszonym ogonie pomknęła na drzewo z prędkością światła a zaraz za nią to bydle co to miało strzec Lei przed całym złem świata. Jakby nie patrzeć kiepski z niego ochroniarz bo nie dość, że zostawił obiekt zainteresowań to jeszcze przewrócił go na ziemię. Nawet Ros skrzywił się widząc jak nieprzyjemnie zaryła kolanem o twardą powierzchnię. Jeśli byłby totalnym chujem do potęgi, wyjąłby telefon, nagrał krótki film i wrzucił na fejsa czy innego instagrama. Może innym razem, meh.
– Daj rękę. Powoli – wyrósł nad nią nie wiadomo kiedy podając dłoń. O dziwo na jego wrednej gębie nie było widać żadnego szatańskiego uśmiechu czy coś takiego. Raczej powaga.
- Nie wepchnę Ci koksu na siłę w nos – dodał jakby jego dotyk miał sprawić, że zaraz zacznie znowu ćpać na potęgę. Bez przesady.
Chciało jej się wyć; Tootsie zamiast chronić ją przed Victorem (i w ogóle, ludźmi), wolał ganiać za jakimś kotem, przewrócił ją, zranił i do tego upokorzył. Widok krwi cieknącej po chudej łydce doprowadził ją do stanu bliskiego omdlenia. W ustach czuła metaliczny smak, dzwoniło jej w uszach, a przed oczami tańczyły czarne plamki. Zaczęła oddychać szybciej, przez usta, w pierwszej chwili w ogóle ignorując to, co Ros do niej mówił, choć nie z czystej złośliwości.
Polizana przez Bruce'a po policzku delikatnie odsunęła go od siebie i dopiero wtedy zauważyła wyciągniętą do niej rękę. Teraz to już była całkiem zbita z tropu — najpierw ją prowokował, a teraz chciał jej pomóc? Zmrużyła oczy mając wrażenie, że to jakiś podstęp i spróbowała wstać o własnych siłach, niestety bezskutecznie. Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak skorzystać z pomocy Victora...
— Dzięki — mruknęła łapiąc go za rękę, po czym podciągnęła się i stanęła na nogi, krzywiąc się przy tym z bólu. Gdyby ubrała spodnie, zapewne nie skończyłoby się tak źle, może jeansy jakoś zabezpieczyłyby ją przed rozwalonym kolanem, ale nie, zrobiło się ciepło, więc MUSIAŁA założyć sukienkę.
— Umm... zapomnijmy o tym, okej? — rzuciła rozglądając się za Tootsiem, który nadal szczekał na przestraszoną rudą kulkę. Rany, zaraz jej od tego pęknie głowa. Bruce natomiast zajął się obwąchiwaniem towarzysza Leilani. Nie dlatego, że cieszył się, że poznał nowego człowieka, ten mały tłuścioch po prostu chciał wyczaić, czy Victor ma ze sobą coś do jedzenia i ewentualnie żebrać o kawałek, a najlepiej wszystko.
— Odejdź, Ros — w porównaniu z jej dotychczasowymi wypowiedziami, jej głos przybrał łagodniejszy ton, zupełnie jakby miało się przed sobą małą owieczkę, a nie wściekłą pannę z południowej dzielnicy. — Zaraz mu się znudzi szczekanie na kota i rzuci się na Ciebie, a ja nie będę w stanie go zatrzymać.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że ciągle trzyma go za rękę, dlatego też puściła ją jak oparzona. Ciągnąc Bruce'a na smyczy cofnęła się o kilka kroków, oczywiście kulejąc, a jej oczy wyrażały niemą prośbę. Pogryzienie przez staruszka mogło się skończyć nieprzyjemnościami dla nich obojga.
Polizana przez Bruce'a po policzku delikatnie odsunęła go od siebie i dopiero wtedy zauważyła wyciągniętą do niej rękę. Teraz to już była całkiem zbita z tropu — najpierw ją prowokował, a teraz chciał jej pomóc? Zmrużyła oczy mając wrażenie, że to jakiś podstęp i spróbowała wstać o własnych siłach, niestety bezskutecznie. Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak skorzystać z pomocy Victora...
— Dzięki — mruknęła łapiąc go za rękę, po czym podciągnęła się i stanęła na nogi, krzywiąc się przy tym z bólu. Gdyby ubrała spodnie, zapewne nie skończyłoby się tak źle, może jeansy jakoś zabezpieczyłyby ją przed rozwalonym kolanem, ale nie, zrobiło się ciepło, więc MUSIAŁA założyć sukienkę.
— Umm... zapomnijmy o tym, okej? — rzuciła rozglądając się za Tootsiem, który nadal szczekał na przestraszoną rudą kulkę. Rany, zaraz jej od tego pęknie głowa. Bruce natomiast zajął się obwąchiwaniem towarzysza Leilani. Nie dlatego, że cieszył się, że poznał nowego człowieka, ten mały tłuścioch po prostu chciał wyczaić, czy Victor ma ze sobą coś do jedzenia i ewentualnie żebrać o kawałek, a najlepiej wszystko.
— Odejdź, Ros — w porównaniu z jej dotychczasowymi wypowiedziami, jej głos przybrał łagodniejszy ton, zupełnie jakby miało się przed sobą małą owieczkę, a nie wściekłą pannę z południowej dzielnicy. — Zaraz mu się znudzi szczekanie na kota i rzuci się na Ciebie, a ja nie będę w stanie go zatrzymać.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że ciągle trzyma go za rękę, dlatego też puściła ją jak oparzona. Ciągnąc Bruce'a na smyczy cofnęła się o kilka kroków, oczywiście kulejąc, a jej oczy wyrażały niemą prośbę. Pogryzienie przez staruszka mogło się skończyć nieprzyjemnościami dla nich obojga.
Oddalanie się z miejsca pracy nie było czymś, na co szanujący siebie i zasady BHP pracodawca mógłby dać pracownikowi zielone światło, ale nikt w umowie nie pisał o tym, że Dawes się szanuje. Na informację „muszę wyjść, zaraz wrócę” odpowiedział tylko „a idź w cholerę”. Co takiemu mogłoby się stać? Nawet gdyby jakiś pijak za kierownicą w niego wjechał na przejściu, to auto do kasacji, a Ashworth ani draśnięcia.
─ Co tu się, kurwa, dzieje? ─ zapytał tonem, na którego dźwięk oba psy schowały ogon w dupę.
Zebrał z betonu obie smycze, zaciskając na nich lewą pięść i pociągnął oba zwierzaki do swojej lewej nogi. Bruce nie wiedział, czym zasłużył sobie na takie szarpnięcie, ale dogo wiedział i w związku z tym zignorował całe to zebranie. Miał bronić, to bronił. Koty to też niebezpieczne skurwysyny. A Louis był ostro wkurwiony tym obrazkiem i jego gniewu nie mógł ostudzić nawet brak oddechu po tym maratonie. Trzeba rzucić papierosy, bo wstyd byłoby po tym wszystkim zdechnąć na raka.
─ Kim jesteś i czego od niej chcesz? ─ zwrócił się do Rosa, przyciągając do siebie za ramię swoją gówniarę z rozbitym kolanem.
Wiedział, kim jest. Pierdolonym ćpunem, który groził Leilani.
─ Co tu się, kurwa, dzieje? ─ zapytał tonem, na którego dźwięk oba psy schowały ogon w dupę.
Zebrał z betonu obie smycze, zaciskając na nich lewą pięść i pociągnął oba zwierzaki do swojej lewej nogi. Bruce nie wiedział, czym zasłużył sobie na takie szarpnięcie, ale dogo wiedział i w związku z tym zignorował całe to zebranie. Miał bronić, to bronił. Koty to też niebezpieczne skurwysyny. A Louis był ostro wkurwiony tym obrazkiem i jego gniewu nie mógł ostudzić nawet brak oddechu po tym maratonie. Trzeba rzucić papierosy, bo wstyd byłoby po tym wszystkim zdechnąć na raka.
─ Kim jesteś i czego od niej chcesz? ─ zwrócił się do Rosa, przyciągając do siebie za ramię swoją gówniarę z rozbitym kolanem.
Wiedział, kim jest. Pierdolonym ćpunem, który groził Leilani.
Nie ją pierwszą I nie ostatnią pociągnął pies. Zazwyczaj zdarza się to dzieciakom, które usilnie próbują wynegocjować możliwość poprowadzenia kundla i zdobycia smyczy od swoich rodziców. Koniec końców wygląda to bardzo podobnie jak na załączonym obrazku. Gleba, zdarte kolana, łokcia plus jeszcze ogromny guz na środku czoła. Krew, pot i łzy. Na szczęście dla Lei obyło się bez dodatkowych atrakcji a całe zdarzenie miało miejsce na uboczy przy stawie. Co innego jeśli podobna wpadka miałaby miejsce na głównym deptaku ale przed galerią handlową. Wtedy człowiek zastanawia się ile osób go widziało i czy lepiej się szybko zmywać, czy symulować skręcenie kostki żeby wzbudzić litość przechodniów miast śmiechu. Tak to już jest, że zamiast troszczyć się o własne zdrowie bardziej dbamy o opinie innych. Beznadzieja.
Złapanie jej za rękę i podciągnięcie do góry nie stanowiło najmniejszego problemu. Była tak lekka, że bez trudu mógłby podrzucić ją do góry. A to może on tak dużo waży?
– Luz. Do wesela się zagoi – spojrzał na poharatane kolano stawiając diagnozę na miarę jakiejś poczciwej starszej pani. Z taki podejściem i znawstwem w tematyce urazów mógłby pracować na sorze. Wszystkie dolegliwości byłyby opisane w podobny sposób i jeśli to tylko kolano to jest zabawne ale gdyby ktoś przyjechać z odciętą ręką, no już trochę mniej.
– Myślę, że kot jest atrakcyjniejszy ode mnie – zgodnie z prośbą powrócił na swoją dawną pozycję okupując front od strony porzuconego roweru.
– Nikomu nie powiem, serio to takie ważne? – Odnajdując w zakamarkach kieszeni ostatnią gumę do żuciu, wetknął ją między zęby, a następnie przegryzł bawiąc się w formowanie kulki. No i miał spokojnie oddalić się w swoim kierunku kiedy nagle zjawił się jakiś facet. Zadyszany, zdenerwowany i bardzo poruszony zaistniałą sytuacją zaczął podnosić porzucone smycze.
– Pozbierałem ją z betonu – wzruszył ramionami nie mając zielonego pojęcia o co ta cała spina. Równie dobrze mógł odejść i ją zostawić ale to, że pomógł jej wrócić do pionu to chyba nic złego.
– Z resztą muszę już jechać – spojrzał na rower, o którym jakoś do tej pory zapomniał. Nawet gdyby ktoś go ukradł, to nawet by tego nie zauważył. Na szczęście sprzęt stał oparty o drzewo tak jak go zostawił.
***(jeśli ktoś z Was będzie dawało z/t do dajcie i w moim imieniu)
Złapanie jej za rękę i podciągnięcie do góry nie stanowiło najmniejszego problemu. Była tak lekka, że bez trudu mógłby podrzucić ją do góry. A to może on tak dużo waży?
– Luz. Do wesela się zagoi – spojrzał na poharatane kolano stawiając diagnozę na miarę jakiejś poczciwej starszej pani. Z taki podejściem i znawstwem w tematyce urazów mógłby pracować na sorze. Wszystkie dolegliwości byłyby opisane w podobny sposób i jeśli to tylko kolano to jest zabawne ale gdyby ktoś przyjechać z odciętą ręką, no już trochę mniej.
– Myślę, że kot jest atrakcyjniejszy ode mnie – zgodnie z prośbą powrócił na swoją dawną pozycję okupując front od strony porzuconego roweru.
– Nikomu nie powiem, serio to takie ważne? – Odnajdując w zakamarkach kieszeni ostatnią gumę do żuciu, wetknął ją między zęby, a następnie przegryzł bawiąc się w formowanie kulki. No i miał spokojnie oddalić się w swoim kierunku kiedy nagle zjawił się jakiś facet. Zadyszany, zdenerwowany i bardzo poruszony zaistniałą sytuacją zaczął podnosić porzucone smycze.
– Pozbierałem ją z betonu – wzruszył ramionami nie mając zielonego pojęcia o co ta cała spina. Równie dobrze mógł odejść i ją zostawić ale to, że pomógł jej wrócić do pionu to chyba nic złego.
– Z resztą muszę już jechać – spojrzał na rower, o którym jakoś do tej pory zapomniał. Nawet gdyby ktoś go ukradł, to nawet by tego nie zauważył. Na szczęście sprzęt stał oparty o drzewo tak jak go zostawił.
***(jeśli ktoś z Was będzie dawało z/t do dajcie i w moim imieniu)
Była wdzięczna za magiczne urządzenie zwane telefonem, dzięki któremu tata szybko ją odnalazł. Wystarczyło tylko nacisnąć jedną malutką ikonkę i ten wiedział gdzie młoda obecnie przebywa. I zdążył w samą porę, zanim Tootsie zmienił obiekt zainteresowań i nie rzucił się na Victora. Przecież gdyby staruszek zobaczył, że Lei rozmawia z obcym poczułby się w obowiązku ratowania małej przed niebezpieczeństwem.
Zdawać by się mogło, że kryzys został zażegnany, ale pozostawała jeszcze kwestia ojcowskiej furii. W kilku wiadomościach zdążyła mu przekazać kim mniej więcej jest Ros i jaka łączy ją z nim relacja, a wiedza ta nie wróżyła niczego dobrego, jeśli brać pod uwagę temperament Louisa. Dlatego też, gdy zacisnął rękę na jej ramieniu, w jej ślad podążyła drobna dłoń dziewczyny, splatając swoje palce z jego. Nie pierwszy raz w ten sposób złagodziła gniew taty i miała nadzieję, że i tym razem to zadziała.
Nic mi nie zrobił. Ty też nic nie rób, bo nie chcę na to patrzeć.
— To... nikt ważny. — odpowiedziała szukając wzroku Conrada. Wciąż była roztrzęsiona po tym, co przed chwilą się stało, ale to chyba nie dziwne, biorąc pod uwagę, że nie znosiła widoku krwi. Odczekała tylko aż Victor zniknie z ich pola widzenia i wtuliła się w tatę.
— Kolano mnie boli — załkała w jego roboczą koszulę, zupełnie nie przejmując się tym, że mogłaby ją pobrudzić tuszem do rzęs. Gorzej, niż ciężkie do wywabienia plamy po smarze i tak nie będzie. — Chcę do domu.
Do domu co prawda nie wrócili, ale całą czwórką udali się do warsztatu Dawesa. Przynajmniej niesiona na Louisowych plecach, cicho przy tym łkając w jego ramię, mogła dać trochę odpocząć rozwalonemu kolanu.
[z/t x3]
Zdawać by się mogło, że kryzys został zażegnany, ale pozostawała jeszcze kwestia ojcowskiej furii. W kilku wiadomościach zdążyła mu przekazać kim mniej więcej jest Ros i jaka łączy ją z nim relacja, a wiedza ta nie wróżyła niczego dobrego, jeśli brać pod uwagę temperament Louisa. Dlatego też, gdy zacisnął rękę na jej ramieniu, w jej ślad podążyła drobna dłoń dziewczyny, splatając swoje palce z jego. Nie pierwszy raz w ten sposób złagodziła gniew taty i miała nadzieję, że i tym razem to zadziała.
Nic mi nie zrobił. Ty też nic nie rób, bo nie chcę na to patrzeć.
— To... nikt ważny. — odpowiedziała szukając wzroku Conrada. Wciąż była roztrzęsiona po tym, co przed chwilą się stało, ale to chyba nie dziwne, biorąc pod uwagę, że nie znosiła widoku krwi. Odczekała tylko aż Victor zniknie z ich pola widzenia i wtuliła się w tatę.
— Kolano mnie boli — załkała w jego roboczą koszulę, zupełnie nie przejmując się tym, że mogłaby ją pobrudzić tuszem do rzęs. Gorzej, niż ciężkie do wywabienia plamy po smarze i tak nie będzie. — Chcę do domu.
Do domu co prawda nie wrócili, ale całą czwórką udali się do warsztatu Dawesa. Przynajmniej niesiona na Louisowych plecach, cicho przy tym łkając w jego ramię, mogła dać trochę odpocząć rozwalonemu kolanu.
[z/t x3]
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach