▲▼
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
Tu coś się kiedyś pojawi, jak przestanę tak lamić |:
Tu coś się kiedyś pojawi, jak przestanę tak lamić |:
Lucas miał szczęście, że trafił na blondyna. A raczej, że go wybrał. Chłopak bez zbędnych ceregieli przygotował wszystko do opatrzenia kolegi. Spojrzał na paskudną ranę, z której sączyła się obficie krew. Skrzywił się nieznacznie, nie mając nigdy do czynienia z opatrywaniem rany postrzałowej. Ale skąd wiedział? Interesował się bronią palną, był specjalistą w tej dziedzinie jedynie dzięki bzikowi ojca, który od dziecka uczył go strzelać, czyścić broń oraz rozróżniać naboje. Widocznie po latach wiedza się przydała. Bjarne bez zbędnych pytań obejrzał rękę.
- Kula przeszła na wylot. To nic groźnego - powiedział, jednak bardziej do siebie. Zaraz otwarł apteczkę wyciągając wszelki gazy i bandaże. - Żryj prochy. - Wcisnął mu dłoń fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi. Dziwne lekarstwa, z dziwną etykietką, które nie wiadomo skąd osiemnastoletni chłopak mógł wziąć. Najwidoczniej mieli ze sobą więcej wspólnego niżby mogło się wydawać. Norweg zacisnął opaskę powyżej rany, odkażając spirytusem jej okolice z brudnej krwi. Musiał widzieć jak wielki jest postrzał, a zakrzepła krew utrudniała mu widoczność. Następnie zabrał się do obwiązania ramienia bandażem i gazą. Zakrwawione palce gdzieniegdzie pobrudziły od zewnątrz jego nowy nabytek.
- Nie jestem lekarzem, musisz udać się z tym na pogotowie, to jest tylko tym czasowe, jasne? - rzucił, ocierając pot z czoła, brudząc je sobie. Chłopak bez słowa podniósł się z ziemi, zbierając cały swój pseudomedyczny sprzęt z ziemi. Nie miał nawet ochoty kłócić się z nim na temat zbędności udania się do specjalisty. Wiedział, że ten uparty osioł go nie posłucha, a najpewniej jego słowa będzie mieć głęboko w dupie. Vivat zasrany rudzielec! Minął go bez słowa. Zaniósł wszystko i opłukał, wracając po chwili ze szklanką wody dla kolegi. Podał ją bez zbędnych wyjaśnień.
- Odpocznij. Musisz nabrać więcej krzepy. Tylko mi tu nie zgonuj, nie wytłumaczę się ze zwłok. - Śmieszny żarcik. Bjarne powinien występować w kabarecie, taki był z niego dobry kawalarz. Nie? Nie.
Zresztą, sam siadł na fotelu, naprzeciwko niego i przyglądał się parszywej gębie Lucasa. Obraz nędzy i rozpaczy, dużo gorszy niż on sam. W jakimś stopniu było to pocieszające. On przynajmniej nie został postrzelony przez jednego ze swoich koleżków (bo tak sądził, że było z Somerem). Kij, że ktoś mu chciał sprzedać kosę podczas walki, ale to nie miało takiego znaczenia jak fakt, że on był cały, a ten padalec nie.
- Kula przeszła na wylot. To nic groźnego - powiedział, jednak bardziej do siebie. Zaraz otwarł apteczkę wyciągając wszelki gazy i bandaże. - Żryj prochy. - Wcisnął mu dłoń fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi. Dziwne lekarstwa, z dziwną etykietką, które nie wiadomo skąd osiemnastoletni chłopak mógł wziąć. Najwidoczniej mieli ze sobą więcej wspólnego niżby mogło się wydawać. Norweg zacisnął opaskę powyżej rany, odkażając spirytusem jej okolice z brudnej krwi. Musiał widzieć jak wielki jest postrzał, a zakrzepła krew utrudniała mu widoczność. Następnie zabrał się do obwiązania ramienia bandażem i gazą. Zakrwawione palce gdzieniegdzie pobrudziły od zewnątrz jego nowy nabytek.
- Nie jestem lekarzem, musisz udać się z tym na pogotowie, to jest tylko tym czasowe, jasne? - rzucił, ocierając pot z czoła, brudząc je sobie. Chłopak bez słowa podniósł się z ziemi, zbierając cały swój pseudomedyczny sprzęt z ziemi. Nie miał nawet ochoty kłócić się z nim na temat zbędności udania się do specjalisty. Wiedział, że ten uparty osioł go nie posłucha, a najpewniej jego słowa będzie mieć głęboko w dupie. Vivat zasrany rudzielec! Minął go bez słowa. Zaniósł wszystko i opłukał, wracając po chwili ze szklanką wody dla kolegi. Podał ją bez zbędnych wyjaśnień.
- Odpocznij. Musisz nabrać więcej krzepy. Tylko mi tu nie zgonuj, nie wytłumaczę się ze zwłok. - Śmieszny żarcik. Bjarne powinien występować w kabarecie, taki był z niego dobry kawalarz. Nie? Nie.
Zresztą, sam siadł na fotelu, naprzeciwko niego i przyglądał się parszywej gębie Lucasa. Obraz nędzy i rozpaczy, dużo gorszy niż on sam. W jakimś stopniu było to pocieszające. On przynajmniej nie został postrzelony przez jednego ze swoich koleżków (bo tak sądził, że było z Somerem). Kij, że ktoś mu chciał sprzedać kosę podczas walki, ale to nie miało takiego znaczenia jak fakt, że on był cały, a ten padalec nie.
Owszem, miał sporo szczęścia. I tak dziwne, że to właśnie jemu postanowił zaufać. Po tym wszystkim, co się stało między nimi, zamierzał wybrać właśnie jego, spodziewając się odmowy z jego strony. A tu proszę - Bjarne pomaga mu jakby nigdy nic się nie stało. Powinien się obawiać? Chyba nie miał na to siły.
Nie pytał, skąd chłopak miał taką wiedzę. Każdy posiadał różne zainteresowania - Lucas siedząc w mafii ojca, za jego plecami zajmował się iluzją. Był w tym całkiem dobry, jak nie zajebisty, ale wiedział, że nie mógł sobie pozwalać na nic większego, nawet jeśli chciał.
Bez większych protestów wziął tabletki, które mu wcisnął kumpel. Rzekome dziwne lekarstwa z dziwną etykietą dla Lucasa nie były aż tak dziwne i nieznane, bo często on sam je zażywał. Może dlatego nie spojrzał na niego spod byka, jakby chciał go tymi tabletkami po prostu otruć. Nawet nie pytał go o znajomość tych leków. Widać było, że zajmował się czymś jeszcze poza chodzeniem do szkoły i pracą dorywczą. Również rudzielec nie wydał z siebie żadnego odgłosu, podczas gdy chłopak zaczął zajmować się jego raną. Pot faktycznie spływał mu z czoła, ale był na tyle odporny na ból, że tego typu rzeczy potrafił znosić w ciszy. Jego tatuaż na plecach mówił sam za siebie.
- Nie ma opcji. Ale zadzwonię po kogoś - odparł, nawet się za nim nie oglądając. Nie mógł sobie pozwolić pójść do szpitala, aby mu to ogarnęli. Jego życie - i nie tylko - ległoby w gruzach. Dobrze, że jednak posiadał tutaj kogoś, kto mógłby się zjawić w przeciągu paru minut i mu pomóc.
Zgodnie ze swoim słowem wyciągnął komórkę i wykonał telefon. Wywiązała się krótka rozmowa, gdzie Lucas podawał adres Bjarnego bez jego pozwolenia. W końcu koleś musiał tu jakoś dotrzeć. Kiedy skończył, młodszy wrócił do rudzielca, podając mu wody. Wziął ją od niego, wypijając parę łyków. Pot nadal spływał mu po czole - ramię nie chciało dać za wygraną i cholernie go bolało.
- Dam radę. Zaraz kumpel - hehe, kumpel - powinien tu być. Zabierze mnie stąd albo ogarnie mi ranę na miejscu, nie wiem - stwierdził z lekkim trudem, głównie przez to, że ręka nie dawała mu spokoju. Widać zresztą było, że Lucas jest zielony. Niemniej nie zamierzał jeszcze mdleć, ani nic z tych rzeczy. Po prostu potrzebował chwili spokoju. A schron u Bjarne'ego wydawał mu się najbardziej rozsądny.
Odchylił głowę w tył, opierając się nią o coś, co miał za sobą. Uśmiechnął się do siebie żałośnie, cicho prychając pod nosem. I pomyśleć, że to wszystko dla jednej, głupiej dziewczyny. Wrócił głową na swoje miejsce, półprzytomnym spojrzeniem spoglądając na chłopaka.
- Zamierzasz tak siedzieć i się na mnie gapić? - spytał, oddychając teraz trochę bardziej spokojniej niż parę chwil temu.
Nie pytał, skąd chłopak miał taką wiedzę. Każdy posiadał różne zainteresowania - Lucas siedząc w mafii ojca, za jego plecami zajmował się iluzją. Był w tym całkiem dobry, jak nie zajebisty, ale wiedział, że nie mógł sobie pozwalać na nic większego, nawet jeśli chciał.
Bez większych protestów wziął tabletki, które mu wcisnął kumpel. Rzekome dziwne lekarstwa z dziwną etykietą dla Lucasa nie były aż tak dziwne i nieznane, bo często on sam je zażywał. Może dlatego nie spojrzał na niego spod byka, jakby chciał go tymi tabletkami po prostu otruć. Nawet nie pytał go o znajomość tych leków. Widać było, że zajmował się czymś jeszcze poza chodzeniem do szkoły i pracą dorywczą. Również rudzielec nie wydał z siebie żadnego odgłosu, podczas gdy chłopak zaczął zajmować się jego raną. Pot faktycznie spływał mu z czoła, ale był na tyle odporny na ból, że tego typu rzeczy potrafił znosić w ciszy. Jego tatuaż na plecach mówił sam za siebie.
- Nie ma opcji. Ale zadzwonię po kogoś - odparł, nawet się za nim nie oglądając. Nie mógł sobie pozwolić pójść do szpitala, aby mu to ogarnęli. Jego życie - i nie tylko - ległoby w gruzach. Dobrze, że jednak posiadał tutaj kogoś, kto mógłby się zjawić w przeciągu paru minut i mu pomóc.
Zgodnie ze swoim słowem wyciągnął komórkę i wykonał telefon. Wywiązała się krótka rozmowa, gdzie Lucas podawał adres Bjarnego bez jego pozwolenia. W końcu koleś musiał tu jakoś dotrzeć. Kiedy skończył, młodszy wrócił do rudzielca, podając mu wody. Wziął ją od niego, wypijając parę łyków. Pot nadal spływał mu po czole - ramię nie chciało dać za wygraną i cholernie go bolało.
- Dam radę. Zaraz kumpel - hehe, kumpel - powinien tu być. Zabierze mnie stąd albo ogarnie mi ranę na miejscu, nie wiem - stwierdził z lekkim trudem, głównie przez to, że ręka nie dawała mu spokoju. Widać zresztą było, że Lucas jest zielony. Niemniej nie zamierzał jeszcze mdleć, ani nic z tych rzeczy. Po prostu potrzebował chwili spokoju. A schron u Bjarne'ego wydawał mu się najbardziej rozsądny.
Odchylił głowę w tył, opierając się nią o coś, co miał za sobą. Uśmiechnął się do siebie żałośnie, cicho prychając pod nosem. I pomyśleć, że to wszystko dla jednej, głupiej dziewczyny. Wrócił głową na swoje miejsce, półprzytomnym spojrzeniem spoglądając na chłopaka.
- Zamierzasz tak siedzieć i się na mnie gapić? - spytał, oddychając teraz trochę bardziej spokojniej niż parę chwil temu.
Fakt, to dziwne, że postanowił właśnie jego wybrać, aby szukać schronienia. Od ich ostatniego spotkania, rzadko ze sobą rozmawiali, a w towarzystwie chłopaków skrajnie się unikali bądź zamieniali ze sobą półsłówka, starając się zachować pozory normalności, aby nikt z ich paczki, na domyślił się czegokolwiek. Z Lucasem ustalili, że nie będą wracać do tamtej nocy, oczywiście na prośbę Bjarne, którego duma najbardziej ucierpiała, nie dowiedział się o całym zajściu. Ale mniejsza już z tym. Pozostało to zamkniętym tematem, który skłonił Lucasa do pojawienia się u Norwega.
Blondyn bez słowa pomagał mu, opatrywał i faszerował nielegalnymi na rynku lekami.
- Kumpel? – prychnął kpiąco. - Jasne. - Kumplem to on był, że bez żadnych pytań zaoferował mu pomoc i opiekę koślawo-medyczną. Rudzielec miał wszystkich takich kumpli, którzy pragnęli go jedynie zabić, w czym kompletnie się im nie dziwił. Wątpił, że Lucas posiada bliskie osoby poza Ryanem, Chestem i Riley'em, którzy zasługiwali na ich miano.
- A co, mam ci się rzucić w ramiona? – prychnął kpiąco.
- I nie panosz się tak – odparł, idąc jeszcze do kuchni, zanim wrócił i siadł naprzeciw niego. Spojrzał na paskudną mordę rudzielca i pokręcił głową. Opadł mocniej na sofę, wbijając plecy w jej oparcie i odchylił głowę na sporej wielkości poduszki. Przymknął oczy, milcząc, jednak bardzo krótko.
[b]- Może uraczysz mnie jakimiś wyjaśnieniami? - Podniósł się nieco, pochylając w przód, aby przedramionami wesprzeć się o kolana. No tak ciągle musieli rzucać w siebie ironicznymi komentarzami bądź złośliwymi uwagami. Chyba jeszcze nigdy nie rozmawiali ze sobą normalnie, bez żadnych ukrytych przytyków. Jedynie teraz, pozostawienie sami sobie, musieli się zmierzyć z krepującą ciszą. Ha, dobre. Patrząc na gębę Lucasa podejrzewał, że ten niczego się nie krępuje. Gdyby mógł rozebrałby się tutaj i leżał nagi z tyłkiem na wierzchu. Bjarne często się zastanawiał, jaki cudem oni się poznali. Gdyby nie Riley i inni, najpewniej nawet nie spojrzeliby na siebie.
Blondyn bez słowa pomagał mu, opatrywał i faszerował nielegalnymi na rynku lekami.
- Kumpel? – prychnął kpiąco. - Jasne. - Kumplem to on był, że bez żadnych pytań zaoferował mu pomoc i opiekę koślawo-medyczną. Rudzielec miał wszystkich takich kumpli, którzy pragnęli go jedynie zabić, w czym kompletnie się im nie dziwił. Wątpił, że Lucas posiada bliskie osoby poza Ryanem, Chestem i Riley'em, którzy zasługiwali na ich miano.
- A co, mam ci się rzucić w ramiona? – prychnął kpiąco.
- I nie panosz się tak – odparł, idąc jeszcze do kuchni, zanim wrócił i siadł naprzeciw niego. Spojrzał na paskudną mordę rudzielca i pokręcił głową. Opadł mocniej na sofę, wbijając plecy w jej oparcie i odchylił głowę na sporej wielkości poduszki. Przymknął oczy, milcząc, jednak bardzo krótko.
[b]- Może uraczysz mnie jakimiś wyjaśnieniami? - Podniósł się nieco, pochylając w przód, aby przedramionami wesprzeć się o kolana. No tak ciągle musieli rzucać w siebie ironicznymi komentarzami bądź złośliwymi uwagami. Chyba jeszcze nigdy nie rozmawiali ze sobą normalnie, bez żadnych ukrytych przytyków. Jedynie teraz, pozostawienie sami sobie, musieli się zmierzyć z krepującą ciszą. Ha, dobre. Patrząc na gębę Lucasa podejrzewał, że ten niczego się nie krępuje. Gdyby mógł rozebrałby się tutaj i leżał nagi z tyłkiem na wierzchu. Bjarne często się zastanawiał, jaki cudem oni się poznali. Gdyby nie Riley i inni, najpewniej nawet nie spojrzeliby na siebie.
Wystarczyło, że zobaczył imię rudzielca na wyświetlaczu swojego telefonu, aby miał pewność, iż coś musiało się stać i to coś poważnego. Lucas nie zadzwoniłby bez powodu, nie o tej porze i już na pewno nie do niego. Zbyt długo starali się trzymać od siebie z daleka, aby nawet przypadkiem na siebie nie spojrzeć czy nie zamienić ze sobą słowa. Jednak musieli mieć ze sobą jakiś kontakt, w końcu łączyły ich wspólne interesy. Pierwotne zaskoczenie w ułamku sekundy zastąpione zostało przez niepokój. Odebrał natychmiast i nie wydobył z siebie żadnego dźwięku, najpierw czekając na wyjaśnienia. Dotarł do niego fragment o ranie postrzałowej, a potem adres, który uporczywie powtarzał w myślach, choć w żaden sposób nie mógłby go zapomnieć, gdy został wypowiedziany przez wyraźnie osłabiony głos Somera. Nie zdążył zapytać o zbyt wiele, pytał raczej o jego stan, zaś pod koniec rozmowy rzucił, że będzie jak najszybciej się da. Zamierzał dotrzymać słowa. Szybko narzucił na siebie ciuchy, założył buty i wypadł z domu trzaskając drzwiami. Dopiero w samochodzie wybrał numer zaufanego lekarza i poprosił o szybkie przybycie. Podał mu swój adres, bo to właśnie do swojego mieszkania zamierzał ściągnąć Lucasa. Nie dał po sobie poznać nerwowości, mimo wszystko udało mu się ochłonąć.
Ledwo widział drogę przed sobą, pędził przez miasto i ledwo wytrzymywał na skrzyżowaniach przy czerwonym świetle. Jego opanowanie nie było jednak widoczne w sposobie jazdy. Był świadom tego, że przy utracie krwi liczy się każda minuta. W końcu dotarł na miejsce. Wszedł do odpowiedniego budynku, znalazł się na odpowiednim piętrze i dotarł pod odpowiednie drzwi. Zaczął w nie walić pięścią bez opamiętania. Może niepotrzebnie ściągał tym na siebie uwagę, jednak musiał jak najszybciej zobaczyć na własne oczy Lucasa w jednym kawałku.
Ledwo widział drogę przed sobą, pędził przez miasto i ledwo wytrzymywał na skrzyżowaniach przy czerwonym świetle. Jego opanowanie nie było jednak widoczne w sposobie jazdy. Był świadom tego, że przy utracie krwi liczy się każda minuta. W końcu dotarł na miejsce. Wszedł do odpowiedniego budynku, znalazł się na odpowiednim piętrze i dotarł pod odpowiednie drzwi. Zaczął w nie walić pięścią bez opamiętania. Może niepotrzebnie ściągał tym na siebie uwagę, jednak musiał jak najszybciej zobaczyć na własne oczy Lucasa w jednym kawałku.
Lucas był na tyle miły, że nic nikomu nie mówi - w zasadzie nie miał takiej potrzeby, aby mówić. Niemniej czasem lubił dręczyć słownie Bjarne'go, który uroczo się denerwował na wspomnienie o tamtej nocy. Rudzielec czuł cholerną satysfakcję, kiedy młodszy zaczynał się denerwować dzięki Lucasowi. Jeszcze chwilę, a zostanie to Twoim kolejnym fetyszem, Somer.
W zasadzie Bjarne mylił się o całe 180 stopni. Może nazywanie tych ludzi kumplami nie jest odpowiednie, ale wystarczyło słowo, a stanęliby za Lucasem murem, głównie przez to kim był. Chester to tylko nędzna inwalida na wózku, która go wkurwiała przy najbliższej, lepszej okazji. Z Ryanem nie gadał tak duża, zaś Riley, cóż... Nie powiedziałby, że go zna. Może umieli ze sobą rozmawiać, ale to tyle, jeśli chodziło o spoufalanie. Nawet nie wiedział, czy będzie mógł liczyć na ich pomóc w razie gdyby.
- W obecnym stanie nie polecam - rzucił zanim ten zniknął całkiem w kuchni, ignorując jego drugie zdanie. To byłoby coś niespotykanego, gdyby posłuchał się właśnie jego. Żeby posłuchał się kogokolwiek. Prychnął, kiedy ten oczekiwał wyjaśnień ze strony rudzielca - Zbyt dużo wymagasz - co z tego, że właśnie zaoferował Ci pomoc, która była Ci niezmiernie potrzebna. To nie było istotne. Kto by zwracał na takie pierdoły uwagę? Na pewno nie Lucas.
Nawet jeśli Bjarne zacząłby go męczyć, rzucać kiepskimi uwagami czy docinkami, w obecnym momencie Somer nie miał zamiaru mówił czegokolwiek. Co miał mu powiedzieć? Że został postrzelony przez bandę dresów, ponieważ chciał komuś uratować tyłek? Nawet nie uwierzyłby w to. Dlatego czekał z nadzieją, że Quentin zjawi się tu lada moment. Przymknął powieki, odliczając sekundy, które dłużyły się w nieskończoność do momentu aż nie usłyszał mocnego walenia w drzwi.
- To on - rzucił krótko, czekając aż Bjarne ruszy łaskawie cztery litery i mu otworzy. Sam by to zrobił, ale cóż... Trochę ciężko było mu się w jakikolwiek sposób ruszać. Pot był coraz bardziej widoczny, a rana coraz bardziej paskudna.
W zasadzie Bjarne mylił się o całe 180 stopni. Może nazywanie tych ludzi kumplami nie jest odpowiednie, ale wystarczyło słowo, a stanęliby za Lucasem murem, głównie przez to kim był. Chester to tylko nędzna inwalida na wózku, która go wkurwiała przy najbliższej, lepszej okazji. Z Ryanem nie gadał tak duża, zaś Riley, cóż... Nie powiedziałby, że go zna. Może umieli ze sobą rozmawiać, ale to tyle, jeśli chodziło o spoufalanie. Nawet nie wiedział, czy będzie mógł liczyć na ich pomóc w razie gdyby.
- W obecnym stanie nie polecam - rzucił zanim ten zniknął całkiem w kuchni, ignorując jego drugie zdanie. To byłoby coś niespotykanego, gdyby posłuchał się właśnie jego. Żeby posłuchał się kogokolwiek. Prychnął, kiedy ten oczekiwał wyjaśnień ze strony rudzielca - Zbyt dużo wymagasz - co z tego, że właśnie zaoferował Ci pomoc, która była Ci niezmiernie potrzebna. To nie było istotne. Kto by zwracał na takie pierdoły uwagę? Na pewno nie Lucas.
Nawet jeśli Bjarne zacząłby go męczyć, rzucać kiepskimi uwagami czy docinkami, w obecnym momencie Somer nie miał zamiaru mówił czegokolwiek. Co miał mu powiedzieć? Że został postrzelony przez bandę dresów, ponieważ chciał komuś uratować tyłek? Nawet nie uwierzyłby w to. Dlatego czekał z nadzieją, że Quentin zjawi się tu lada moment. Przymknął powieki, odliczając sekundy, które dłużyły się w nieskończoność do momentu aż nie usłyszał mocnego walenia w drzwi.
- To on - rzucił krótko, czekając aż Bjarne ruszy łaskawie cztery litery i mu otworzy. Sam by to zrobił, ale cóż... Trochę ciężko było mu się w jakikolwiek sposób ruszać. Pot był coraz bardziej widoczny, a rana coraz bardziej paskudna.
Bjarne spoglądał na Lucasa, czując, że dla niego wszystkie zadane pytania, są niewygodne. Nie dziwił się. Mając swoje ciemne postępki, również milczał. Jednak jakby nie patrząc nie byli ze sobą zżyci, aby dzielić się najgłębszymi tajemnicami. Zresztą, Bjarne domyślał się, że chłopak ma gorsze towarzystwo od niego samego, dlatego też nie wnikał w szczegóły zaistniałej sytuacji. Kiedy usłyszał jego słowa, zaraz pokręcił głową nie wierząc, że chłopak może mieć taki tupet. Okej, poznali się dogłębnie, jednak zapoznanie się bliższe kompletnie nie wchodziło w grę.
- Jasne – odparł na jego przytyk. – Wiem. Taki mój urok – Wtem doczekał się znajomego Lucasa. Walenie do drzwi zapewne pobudzi większość ciekawskich sąsiadów, którzy lubili się interesować swymi patologicznymi sąsiadami. Zerknął na rudzielca z niemałym wyrzutem.
- Serio? – Podniósł brew, nie wierząc, że koleś znający się z Lucasem i mający podobne zainteresowania do niego, wali do jego drzwi jak gdyby się paliło. Westchnął podnosząc się z siedzenia, zaraz idąc do drzwi. Otwarł je, łapiąc kolesia za fraki i wszarpując do środka.
- Głośniej. Mało osób jeszcze wie, że mam postrzelonego gościa – warknął na niego i zaprowadzając do salonu, w którym znajdywał się Lucas. Stanął z boku, zakładając ręce na piersi i przyglądając się romantycznej scence padania sobie namiętnie w ramiona. Wywrócił oczami, wzdychając głośno.
- Zabierz go do jakiegoś lekarza. Nie jestem chirurgiem, a na moje oko zwykłe opatrzenie nie pomoże – Dał Quentinowi fiolkę z tabletkami i butelkę wody, gdyby Lucas nagle miał mu dostać ataku „padaczki”. Wiedział, że ból będzie z każdą chwilą jedynie narastać, a podane tabletki idealnie sprawdzą się w znieczuleniu. W końcu, zdobyte na czarnym rynku były stosowane przez lekarzy działających dla gangów bądź grubszych ryb.
- Jasne – odparł na jego przytyk. – Wiem. Taki mój urok – Wtem doczekał się znajomego Lucasa. Walenie do drzwi zapewne pobudzi większość ciekawskich sąsiadów, którzy lubili się interesować swymi patologicznymi sąsiadami. Zerknął na rudzielca z niemałym wyrzutem.
- Serio? – Podniósł brew, nie wierząc, że koleś znający się z Lucasem i mający podobne zainteresowania do niego, wali do jego drzwi jak gdyby się paliło. Westchnął podnosząc się z siedzenia, zaraz idąc do drzwi. Otwarł je, łapiąc kolesia za fraki i wszarpując do środka.
- Głośniej. Mało osób jeszcze wie, że mam postrzelonego gościa – warknął na niego i zaprowadzając do salonu, w którym znajdywał się Lucas. Stanął z boku, zakładając ręce na piersi i przyglądając się romantycznej scence padania sobie namiętnie w ramiona. Wywrócił oczami, wzdychając głośno.
- Zabierz go do jakiegoś lekarza. Nie jestem chirurgiem, a na moje oko zwykłe opatrzenie nie pomoże – Dał Quentinowi fiolkę z tabletkami i butelkę wody, gdyby Lucas nagle miał mu dostać ataku „padaczki”. Wiedział, że ból będzie z każdą chwilą jedynie narastać, a podane tabletki idealnie sprawdzą się w znieczuleniu. W końcu, zdobyte na czarnym rynku były stosowane przez lekarzy działających dla gangów bądź grubszych ryb.
Zabrakło mu zimnej krwi i odezwały się emocje, choć do tej pory zawsze trzymał je na wodzy i wychodziło mu to idealnie. Budowana przez lata maska chłodu i powagi opadała tylko w chwilach, gdy trudno było mu uporządkować własne myśli. Właśnie taka chwila nadeszła. Z jednej strony nie opuszczało go racjonalne myślenie, nadal potrafił przewidywać i wykonywać zapobiegawcze posunięcia do przodu, mimo to nie wiedział jak pokierować sobą samym. Trudno mu było zdecydować, jak ma zareagować i wówczas stawał się rozbity. Jego opanowanie trafił szlag w chwili, gdy otrzymał telefon od Lucasa. Nie planował tego, że będzie musiał zmierzyć się z taką sytuacją. Zawsze była ona wysoce prawdopodobna, to był fakt niezaprzeczalny, jednak Quentin wolał odpychać od siebie czarne scenariusze. Wystarczy, że musiał mierzyć się ze śmiercią jednego Somera. Jednak wciąż bywał żałośnie naiwny.
Wciągnięty do środka przez gospodarza, zareagował gwałtownie. Sam chwycił go za bary i docisnął do ściany, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie. Niezbyt subtelne posunięcie jak na pierwszą wizytę w czyichś progach, ale emocje brały nad nim górę. Nagle był zbyt impulsywny. Gdyby chodziło o niego samego, pewnie niezbyt by się przejął. Teraz z kolei szalał z niepokoju, drzemiącej w nim od długiego czasu złości i nienawiści do siebie. Jednak po chwili uspokoił się i puścił gówniarza, prostując się dumnie. Nie przyszedł tu po to, aby wszczynać burdy, miał jasno określone priorytety.
– Gdzie on jest? – spytał rzeczowo, przybierając stanowczy ton. Przynajmniej nie brzmiał jak rozhisteryzowana panienka, to był jakiś progres.
Zaprowadzony do salonu, błyskawicznie odszukał spojrzeniem Lucasa. Wiele wysiłku kosztowało go opanowanie się, aby nie rzucić się do przodu, by go dotknąć i upewnić się, że wszystko z nim dobrze. Powróciły chłodne kalkulacje. Ogarnął uważniejszym spojrzeniem jego ranę, następnie przeniósł już beznamiętny wzrok na chłopaka. Błyskiem geniuszu się nie popisał, powiedział tylko to, co Quentin sam mógł wywnioskować. Przyjął jednak od niego leki i włożył do kieszeni spodni. Wyjął z niej za to kopertę z pokaźną sumką, którą rzucił niedbale na kanapę, jakby gardził tymi pieniędzmi. Ale po stanie mieszkania wiedział, że znajomy Lucasa nimi nie pogardzi. Dziesięć tysięcy dolarów kanadyjskich nie spada prosto z nieba.
– To za fatygę – wyrzucił z siebie chłodno.
Nareszcie mógł całkiem skupić się na rudzielcu. Podszedł do niego i zarzucił jego ramię sobie na szyję. Był widocznie osłabiony, więc nie mógłby w żaden sposób ruszyć o własnych siłach. Quentin poczuł ciężar jego ciała, ale sam był dobrze zbudowanym mężczyzną, więc nie powinien mieć wielkich problemów z doprowadzeniem go do swojego samochodu. Nie skierował do niego żadnego słowa, rozmowę wolał przeprowadzić w cztery oczy. Z wielką ostrożnością, jednocześnie wystarczająco energicznie wyprowadził go z mieszkania, potem z budynku, następnie wsadził do auta od strony pasażera. Krew zabrudzi mu tapicerkę, ale to był tak kurewsko nieistotny szczegół. Sam nad wyraz spokojnie zasiadł za kierownicą i ruszył z powrotem do swojego mieszkania. Lekarz już powinien na nich czekać.
z/t x2
Wciągnięty do środka przez gospodarza, zareagował gwałtownie. Sam chwycił go za bary i docisnął do ściany, rzucając mu rozwścieczone spojrzenie. Niezbyt subtelne posunięcie jak na pierwszą wizytę w czyichś progach, ale emocje brały nad nim górę. Nagle był zbyt impulsywny. Gdyby chodziło o niego samego, pewnie niezbyt by się przejął. Teraz z kolei szalał z niepokoju, drzemiącej w nim od długiego czasu złości i nienawiści do siebie. Jednak po chwili uspokoił się i puścił gówniarza, prostując się dumnie. Nie przyszedł tu po to, aby wszczynać burdy, miał jasno określone priorytety.
– Gdzie on jest? – spytał rzeczowo, przybierając stanowczy ton. Przynajmniej nie brzmiał jak rozhisteryzowana panienka, to był jakiś progres.
Zaprowadzony do salonu, błyskawicznie odszukał spojrzeniem Lucasa. Wiele wysiłku kosztowało go opanowanie się, aby nie rzucić się do przodu, by go dotknąć i upewnić się, że wszystko z nim dobrze. Powróciły chłodne kalkulacje. Ogarnął uważniejszym spojrzeniem jego ranę, następnie przeniósł już beznamiętny wzrok na chłopaka. Błyskiem geniuszu się nie popisał, powiedział tylko to, co Quentin sam mógł wywnioskować. Przyjął jednak od niego leki i włożył do kieszeni spodni. Wyjął z niej za to kopertę z pokaźną sumką, którą rzucił niedbale na kanapę, jakby gardził tymi pieniędzmi. Ale po stanie mieszkania wiedział, że znajomy Lucasa nimi nie pogardzi. Dziesięć tysięcy dolarów kanadyjskich nie spada prosto z nieba.
– To za fatygę – wyrzucił z siebie chłodno.
Nareszcie mógł całkiem skupić się na rudzielcu. Podszedł do niego i zarzucił jego ramię sobie na szyję. Był widocznie osłabiony, więc nie mógłby w żaden sposób ruszyć o własnych siłach. Quentin poczuł ciężar jego ciała, ale sam był dobrze zbudowanym mężczyzną, więc nie powinien mieć wielkich problemów z doprowadzeniem go do swojego samochodu. Nie skierował do niego żadnego słowa, rozmowę wolał przeprowadzić w cztery oczy. Z wielką ostrożnością, jednocześnie wystarczająco energicznie wyprowadził go z mieszkania, potem z budynku, następnie wsadził do auta od strony pasażera. Krew zabrudzi mu tapicerkę, ale to był tak kurewsko nieistotny szczegół. Sam nad wyraz spokojnie zasiadł za kierownicą i ruszył z powrotem do swojego mieszkania. Lekarz już powinien na nich czekać.
z/t x2
Był trochę wściekły. Siedział parę dni sam w mieszkaniu Quentina, tylko po to, aby nie dostać od niego żadnej oznaki życia. Irytowało go to, bowiem miał odebrać od Bjarne rzeczy Lucasa, a tymczasem rudzielec siedział jak ten debil na dupie i nic nie robił. Co z tego, że masz postrzelone ramię, Somer i powinieneś właśnie na niej siedzieć.
Quen jak wyszedł z mieszkania, tak do tej pory go nie było. Lucas przez to był bez portfela, bez niczego, co miał przy sobie w tamtym momencie. Dlatego jak Lucas tylko odrobinę zregenerował swoje siły, zebrał się z jego mieszkania wyraźnie zły i udał się z powrotem do mieszkania Bjarne'go, jakby nigdy nic. Wysłał mu krótkiego sms'a, że zaraz u niego będzie i nic więcej. Oczywiście przez ten czas próbował się skontaktować najpierw z Quentinem, ale bez skutku. Nawet w organizacji niewiele wiedzieli na jego temat. Przesrana sytuacja.
Nienawidził komunikacji miejskiej i niech ktoś skończy w piekle, kto śmiał ją w ogóle wymyślić. Po próbach i trudach, w końcu znalazł się pod drzwiami mieszkania chłopaka. Zapukał silnie zdrową ręką w drzwi, aby mężczyzna mógł wyraźnie usłyszeć, że ten już jest i to w nie najlepszym humorze. Kiedy drzwi się otworzyły, bez zastanowienia wparował do jego mieszkania trochę na chama>
- Była tu ta ciota? - Bjarne jest bystry i z pewnością będzie wiedział, że chodzi mu o rzekomego przydupasa.
Quen jak wyszedł z mieszkania, tak do tej pory go nie było. Lucas przez to był bez portfela, bez niczego, co miał przy sobie w tamtym momencie. Dlatego jak Lucas tylko odrobinę zregenerował swoje siły, zebrał się z jego mieszkania wyraźnie zły i udał się z powrotem do mieszkania Bjarne'go, jakby nigdy nic. Wysłał mu krótkiego sms'a, że zaraz u niego będzie i nic więcej. Oczywiście przez ten czas próbował się skontaktować najpierw z Quentinem, ale bez skutku. Nawet w organizacji niewiele wiedzieli na jego temat. Przesrana sytuacja.
Nienawidził komunikacji miejskiej i niech ktoś skończy w piekle, kto śmiał ją w ogóle wymyślić. Po próbach i trudach, w końcu znalazł się pod drzwiami mieszkania chłopaka. Zapukał silnie zdrową ręką w drzwi, aby mężczyzna mógł wyraźnie usłyszeć, że ten już jest i to w nie najlepszym humorze. Kiedy drzwi się otworzyły, bez zastanowienia wparował do jego mieszkania trochę na chama>
- Była tu ta ciota? - Bjarne jest bystry i z pewnością będzie wiedział, że chodzi mu o rzekomego przydupasa.
Bjarne nie miał nastroju na oglądanie jego gęby, zresztą jak nigdy. Lucas miał swój specyficzny styl bycia, z którym Bjarne nie do końca potrafił się pogodzić. Nie miał zielonego pojęcia, jak do tej pory jeszcze się nie pozabijali.
Kiedy Lucas poinformował go, że zamierza przyjść, był wniebowzięty. Skakał pod sam sufit, zastanawiając się, jak go spławić. Ale chuj. Menda pojawiła się szybciej, niż on zdążył wymyślić dobrą wymówkę.
Kiedy wyszedł spod prysznica, usłyszał głośne walenie do drzwi. Książę przedmieść pojawił się u niego w mieszkaniu. Zaszczyt rodem królewskich rodzin.
Norweg otwarł drzwi nieco niechętnie. Obrzucił go wzrokiem i wpuścił do środka. Oczywiście zaraz się zorientował o kogo chodziło. O typa, który tak wkurwił Bjarne, że miał ochotę mu wsadzić bejsbol w gardło.
- Nie, nie było go. Pewnie się zgubił - mruknął i zamknął za Lucasem drzwi. Przyjrzał się wysokiemu rudzielcowi z ukosa i zastanawiał się przez chwilę czy powinien wnikać w jego stan fizyczny.
Nie powinien. Zdecydowanie.
- Jak ramię? - zapytał pomimo wszelkich wątpliwości. Niepotrzebnie nawet zainteresował się, gdyż najpewniej zostanie zlany ciepłym moczem albo całkiem miłą, siarczystą i pełną złośliwości uwagą. Jakżeby inaczej.
Nie przypuszczał, że Quentin pojawi się w jego mieszkaniu, zwłaszcza po ostatniej rozmowie telefonicznej z Lucasem. Mogą sobie być w gangach, mafii i cholera wie w czym, ale jeśli jeszcze raz zamierza mu rzucać jak psu pieniądze za bezinteresowną pomoc, to jak matkę kochał, ubije go jak psa.
Poszedł do kuchni i wyciągnął piwo z lodówki. Postawił jedno dla Lucasa na blacie kuchennym, a drugie otwarł sobie i upił łyka. Pamiętał jak skończyła się ich ostatnia impreza z udziałem alkoholu, musiał być naprawdę ostrożny w dawkowaniu procentów.
Kiedy Lucas poinformował go, że zamierza przyjść, był wniebowzięty. Skakał pod sam sufit, zastanawiając się, jak go spławić. Ale chuj. Menda pojawiła się szybciej, niż on zdążył wymyślić dobrą wymówkę.
Kiedy wyszedł spod prysznica, usłyszał głośne walenie do drzwi. Książę przedmieść pojawił się u niego w mieszkaniu. Zaszczyt rodem królewskich rodzin.
Norweg otwarł drzwi nieco niechętnie. Obrzucił go wzrokiem i wpuścił do środka. Oczywiście zaraz się zorientował o kogo chodziło. O typa, który tak wkurwił Bjarne, że miał ochotę mu wsadzić bejsbol w gardło.
- Nie, nie było go. Pewnie się zgubił - mruknął i zamknął za Lucasem drzwi. Przyjrzał się wysokiemu rudzielcowi z ukosa i zastanawiał się przez chwilę czy powinien wnikać w jego stan fizyczny.
Nie powinien. Zdecydowanie.
- Jak ramię? - zapytał pomimo wszelkich wątpliwości. Niepotrzebnie nawet zainteresował się, gdyż najpewniej zostanie zlany ciepłym moczem albo całkiem miłą, siarczystą i pełną złośliwości uwagą. Jakżeby inaczej.
Nie przypuszczał, że Quentin pojawi się w jego mieszkaniu, zwłaszcza po ostatniej rozmowie telefonicznej z Lucasem. Mogą sobie być w gangach, mafii i cholera wie w czym, ale jeśli jeszcze raz zamierza mu rzucać jak psu pieniądze za bezinteresowną pomoc, to jak matkę kochał, ubije go jak psa.
Poszedł do kuchni i wyciągnął piwo z lodówki. Postawił jedno dla Lucasa na blacie kuchennym, a drugie otwarł sobie i upił łyka. Pamiętał jak skończyła się ich ostatnia impreza z udziałem alkoholu, musiał być naprawdę ostrożny w dawkowaniu procentów.
Nie było w tym nic nowego. Nie pamiętał, kiedy ostatnio Bjarne w ogóle miał chęci i ochotę widzieć Lucasa. Chyba przez krótki epizod, który i tak młodzieniec dość szybko zakończył. Dlatego nie przejmował się tym, że go dość często zbywał, żywił do niego w pewnych momentach jawną niechęć i takie tam. Zdążył się do tego przyzwyczaić. W końcu na lepsze traktowanie i tak nie mógł liczyć. W końcu bywał paskudny nie tylko dla niego.
- Zgubić się na trzy dni, co? - teraz nie wiedział, czy był na niego jeszcze bardziej wkurwiony, a może rzeczywiście coś mu się stało i powinni zacząć go szukać. Nie podobało mu się to z żadnej strony, no ale mus to mus. Jego przydupas nie może po prostu sobie zniknąć. A może wystraszył się wizyty swojego tatulka na tyle, że schował się na ten czas, aby nie miał z nim jakiejkolwiek styczności?
- Nie wiem, boli i przez pierwsze tygodnie raczej boleć będzie. Ale chyba nic z nią się nie dzieje. Nie mogę robić nic gwałtownego, w sumie to powinienem siedzieć na dupie i nigdzie nie wychodzić - ale mnie znasz i wiesz, że nigdy nie będę. Przynajmniej rękę miał w temblaku, choć nie wiedział sensu noszenia tego. No ale nie będzie nadwyrężać ramienia, nie. No i obyło się bez kąśliwej uwagi! - A co, martwisz się o mnie? - uśmiechnął się do niego złośliwie. A jednak Somer musiał jeszcze wtrącić w to swoje 3 grosze.
Widząc piwo, aż podszedł do blatu i wziął je do ręki. Zaraz niestety musiał je odstawić na miejsce, aby poszukać otwieracza i ogarnąć to jedną ręką. Było ciężko, ale dał radę. Lucas kontra piwo. Tego jeszcze nie było. Jednak nie upił nawet kropelki z butelki. Przez chwilę zastanowił się, czy w ogóle powinien pić, kiedy był ranny, ale z drugiej strony nie potrafił sobie odmówić tej chwili przyjemności.
- Zgubić się na trzy dni, co? - teraz nie wiedział, czy był na niego jeszcze bardziej wkurwiony, a może rzeczywiście coś mu się stało i powinni zacząć go szukać. Nie podobało mu się to z żadnej strony, no ale mus to mus. Jego przydupas nie może po prostu sobie zniknąć. A może wystraszył się wizyty swojego tatulka na tyle, że schował się na ten czas, aby nie miał z nim jakiejkolwiek styczności?
- Nie wiem, boli i przez pierwsze tygodnie raczej boleć będzie. Ale chyba nic z nią się nie dzieje. Nie mogę robić nic gwałtownego, w sumie to powinienem siedzieć na dupie i nigdzie nie wychodzić - ale mnie znasz i wiesz, że nigdy nie będę. Przynajmniej rękę miał w temblaku, choć nie wiedział sensu noszenia tego. No ale nie będzie nadwyrężać ramienia, nie. No i obyło się bez kąśliwej uwagi! - A co, martwisz się o mnie? - uśmiechnął się do niego złośliwie. A jednak Somer musiał jeszcze wtrącić w to swoje 3 grosze.
Widząc piwo, aż podszedł do blatu i wziął je do ręki. Zaraz niestety musiał je odstawić na miejsce, aby poszukać otwieracza i ogarnąć to jedną ręką. Było ciężko, ale dał radę. Lucas kontra piwo. Tego jeszcze nie było. Jednak nie upił nawet kropelki z butelki. Przez chwilę zastanowił się, czy w ogóle powinien pić, kiedy był ranny, ale z drugiej strony nie potrafił sobie odmówić tej chwili przyjemności.
Był paskudny chyba odkąd się znali. Zresztą, Bjarne również nie był łaskaw dla niego. Wielokrotnie musiał odszczeknąć, kiedy mógł po prostu zamknąć usta i przemilczeć sprawę.
- Ty czasem także się gubisz i nikt nie płacze - Bo ma wszystkich w dupie, Bjarne. Królewicz, który nie będzie się spowiadał nikomu.
Blondyn oparł się o szafkę kuchenną tyłem i przyglądał się żenującej walce kolegi. Nawet nie ruszył się z miejsca, aby pomóc chłopakowi. Większą frajdę posiadał z oglądania nieporadności niż zaoferowania otwarcia kapsla. Bjarne wypił praktycznie przy jednym łyku pół zawartości butelki.
- Martwić o ciebie? Chyba za dużo byś chciał, Lucas - odparł spokojnie i nie odrywał od niego wzroku.
No i widzisz Bjarne, to zwykły dupek.
Wiem.
Zabrał się za odgrzewanie jedzenia, które nawet nie zdążył zjeść przez nagle najście. Lucas mógł zjeść z nim bądź standardowo uciec. Blondyn skupił się na mieszaniu i nie spaleniu dania niżeli na gościu. Zresztą, co to za gość. Przychodził jak do siebie i panoszył się, do czego Bjarne zdążył się już przyzwyczaić. Na początku denerwował go fakt bezczelnego zachowania Lucasa, jednak w końcu przyzwyczaił się i nie reagował.
- Ty czasem także się gubisz i nikt nie płacze - Bo ma wszystkich w dupie, Bjarne. Królewicz, który nie będzie się spowiadał nikomu.
Blondyn oparł się o szafkę kuchenną tyłem i przyglądał się żenującej walce kolegi. Nawet nie ruszył się z miejsca, aby pomóc chłopakowi. Większą frajdę posiadał z oglądania nieporadności niż zaoferowania otwarcia kapsla. Bjarne wypił praktycznie przy jednym łyku pół zawartości butelki.
- Martwić o ciebie? Chyba za dużo byś chciał, Lucas - odparł spokojnie i nie odrywał od niego wzroku.
No i widzisz Bjarne, to zwykły dupek.
Wiem.
Zabrał się za odgrzewanie jedzenia, które nawet nie zdążył zjeść przez nagle najście. Lucas mógł zjeść z nim bądź standardowo uciec. Blondyn skupił się na mieszaniu i nie spaleniu dania niżeli na gościu. Zresztą, co to za gość. Przychodził jak do siebie i panoszył się, do czego Bjarne zdążył się już przyzwyczaić. Na początku denerwował go fakt bezczelnego zachowania Lucasa, jednak w końcu przyzwyczaił się i nie reagował.
Prychnął cicho na jego słowa.
- Co to za ton głosu? Bo naprawdę pomyślę, że się o mnie martwisz - droczył się z nim jak nic. Ale on wiedział, że tak naprawdę Bjarne za tym wręcz szaleje. Co z tego, że często Somer wychodził na hipokrytę przy nim. Przyjemnie czasem było porzucać jadem dla żartu.
No cóż. Nic na to nie mógł poradzić, że teraz musiał się męczyć z jedną ręką. Wcale nie spodziewał się jakiekolwiek pomocy od chłopaka. Wiedział, że czasem lubił patrzeć na nędzny obraz Lucasa. On zresztą też miał swoje za uszami.
- No jasne. Przecież ja tak wiele od Ciebie żądam - odparł równie spokojnie co on, upijając duszkiem alkohol. Tak, właśnie tego mu trzeba było. Miał nadzieję, że chociaż przy nim będzie mógł się trochę rozluźnić. Ma trochę dość przez ostatnie sytuacje w życiu. Bjarne z pewnością też nie miał lekko. Chociaż raz mogą zawiesić stan wiecznych kłótni i przez 30 minut pobyć w kompletnej ciszy.
Zaczął obserwować to, co mężczyzna zaczął robić. Gotowanie. Jak dawno nie jadł nic, co zostało zrobione przez jego ręce. Sam Somer ostatnio jakoś nieszczególnie jadł, do czego nawet się nie przyznał. Nawet teraz nie miał apetytu i pił w sumie na pusty żołądek. To go może załatwić.
- Co tam robisz? - zapytał jednak, nie mając zamiaru uciekać. I tak nie miał dokąd.
- Co to za ton głosu? Bo naprawdę pomyślę, że się o mnie martwisz - droczył się z nim jak nic. Ale on wiedział, że tak naprawdę Bjarne za tym wręcz szaleje. Co z tego, że często Somer wychodził na hipokrytę przy nim. Przyjemnie czasem było porzucać jadem dla żartu.
No cóż. Nic na to nie mógł poradzić, że teraz musiał się męczyć z jedną ręką. Wcale nie spodziewał się jakiekolwiek pomocy od chłopaka. Wiedział, że czasem lubił patrzeć na nędzny obraz Lucasa. On zresztą też miał swoje za uszami.
- No jasne. Przecież ja tak wiele od Ciebie żądam - odparł równie spokojnie co on, upijając duszkiem alkohol. Tak, właśnie tego mu trzeba było. Miał nadzieję, że chociaż przy nim będzie mógł się trochę rozluźnić. Ma trochę dość przez ostatnie sytuacje w życiu. Bjarne z pewnością też nie miał lekko. Chociaż raz mogą zawiesić stan wiecznych kłótni i przez 30 minut pobyć w kompletnej ciszy.
Zaczął obserwować to, co mężczyzna zaczął robić. Gotowanie. Jak dawno nie jadł nic, co zostało zrobione przez jego ręce. Sam Somer ostatnio jakoś nieszczególnie jadł, do czego nawet się nie przyznał. Nawet teraz nie miał apetytu i pił w sumie na pusty żołądek. To go może załatwić.
- Co tam robisz? - zapytał jednak, nie mając zamiaru uciekać. I tak nie miał dokąd.
Bjarne spojrzał na Lucasa z politowaniem. Co ten idiota sobie wyobrażał.
- Jaki mam ton głosu, hm? – zapytał, podnosząc prawą brew ku górze. Założył ręce na piersi, obserwując rudzielca z niewielkiej odległości. Przez takie głupie teksty często zastanawiał się jakim cudem jeszcze nie wywalił go na zbity pysk poza ściany swojego mieszkania.
- A mało? Znajomości z tobą wiążą się z tym, że co chwilę będziesz czegoś żądał, Lucas – rzucił, aby trochę mu dokuczyć. Zapewne zaraz wielmożny książę się obrazi i tyle będzie z ich miłej pogawędki, jednak co jak co, ale Bjarne nie zamierzał go w niczym oszczędzić.
Mieszał warzywa z ryżem i kurczakiem na patelni. Kątem oka spojrzał na zbliżającego się do niego Lucasa, który siłą rzeczy chciał zajrzeć na cudo jakie ugotował Bjarne. Szczerze powiedziawszy to nie było popisowe danie Norwega, ba, żadne takim nie było. Dlaczego? Gdyż blondyn miał dwie lewe ręce do gotowania. Nie miał ani chęci, ani „serca”. Wszelkie próby kończyły się na paczkowanym żarciu bądź mrożonym, gdzie jedynie trzeba było coś odmrozić i przyprawić do smaku. Tym razem wcale nie mogło być inaczej.
- To co widać – Nawet nie wiedział czy to danie ma jakąś fachową nazwę. Wsypał na rozgrzaną patelnię mieszankę warzywną, dodał ryżu i powstało coś...co miał nadzieję, że ich nie zabije. - Siadaj – polecił i zaraz nałożył im na talerz. Podał wszystko na stół i zasiadł. Wbił stalowe spojrzenie w parujący posiłek i musiał przyznać, że wyglądał całkiem apetycznie. Zabrał się za jedzenie, kiedy poczuł jak łzy nabiegając mu do oczu.
Kurwa. Jakie ostre
Bjarne musiał sporą ilość przypraw tam wpakować, przez co zaczął kaszleć i dusić się. Lubił pikantne jedzenie, jednak tym razem zdecydowanie przesadził.
- Jaki mam ton głosu, hm? – zapytał, podnosząc prawą brew ku górze. Założył ręce na piersi, obserwując rudzielca z niewielkiej odległości. Przez takie głupie teksty często zastanawiał się jakim cudem jeszcze nie wywalił go na zbity pysk poza ściany swojego mieszkania.
- A mało? Znajomości z tobą wiążą się z tym, że co chwilę będziesz czegoś żądał, Lucas – rzucił, aby trochę mu dokuczyć. Zapewne zaraz wielmożny książę się obrazi i tyle będzie z ich miłej pogawędki, jednak co jak co, ale Bjarne nie zamierzał go w niczym oszczędzić.
Mieszał warzywa z ryżem i kurczakiem na patelni. Kątem oka spojrzał na zbliżającego się do niego Lucasa, który siłą rzeczy chciał zajrzeć na cudo jakie ugotował Bjarne. Szczerze powiedziawszy to nie było popisowe danie Norwega, ba, żadne takim nie było. Dlaczego? Gdyż blondyn miał dwie lewe ręce do gotowania. Nie miał ani chęci, ani „serca”. Wszelkie próby kończyły się na paczkowanym żarciu bądź mrożonym, gdzie jedynie trzeba było coś odmrozić i przyprawić do smaku. Tym razem wcale nie mogło być inaczej.
- To co widać – Nawet nie wiedział czy to danie ma jakąś fachową nazwę. Wsypał na rozgrzaną patelnię mieszankę warzywną, dodał ryżu i powstało coś...co miał nadzieję, że ich nie zabije. - Siadaj – polecił i zaraz nałożył im na talerz. Podał wszystko na stół i zasiadł. Wbił stalowe spojrzenie w parujący posiłek i musiał przyznać, że wyglądał całkiem apetycznie. Zabrał się za jedzenie, kiedy poczuł jak łzy nabiegając mu do oczu.
Kurwa. Jakie ostre
Bjarne musiał sporą ilość przypraw tam wpakować, przez co zaczął kaszleć i dusić się. Lubił pikantne jedzenie, jednak tym razem zdecydowanie przesadził.
- Żaden, droczę się tylko - uśmiechnął się lekko do niego, tym samym kończąc ten banalny temat. W końcu Bjarne nie będzie drążył, kiedy nie miał już w czym. A też Somer nie musiał mówić mu wszystkiego. Też wolał nie przesadzić, bo póki co nie miał dokąd iść. Jasne, mógł odwiedzić brata, ale też nie miał ochoty słuchać jego paplaniny, jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachował. Dlatego tutaj było mu dobrze. O nic nie pytał, tylko sobie docinali. Dzień jak co dzień.
- Oj, nieprawda. Może tylko troszeczkę - a na dowód tego nawet palcami pokazał tą rzekomą "troszeczkę" - Ale zabawne, że Ty nadal to tolerujesz. Jestem pod wrażeniem - odparł z niejakim uśmieszkiem, upijając kolejny łyk piwa. Może najpierw coś zjedz, Somer.
Jedzenie przygotowanie przez Norwega w żaden sposób nie różniło się od tego, które jadał Lucas. Tanie knajpy, pierwsza lepsza buda z kebabem, zamawiana pizza, czasem nieco droższa restauracja. Nic dziwnego, że nic nie miał do kuchni Bjarne'go, a nawet w niewielkim stopniu smakowało mu to, co chłopak zwykle przyrządzał. Choć tym razem nie miał apetytu.
- Ja nie jestem głodny - oho, Somer mówiący, że nie jest głodny. Coś musi być nie tak. Ale mimo wszystko usiadł, czekając na młodszego aż ten weźmie i zacznie jeść. Obserwował go uważnie, opierając się zdrową ręką o stół, zaś o nią swój podbródek, a kiedy Bjarne zaczął kaszleć, uniósł brew ku górze. Dusił się czy za mocno przyprawił?
- W porządku? - rzucił na początek, na razie darując sobie jakąś wredną anegdotkę. Najpierw zobaczy, jak bardzo umiera, a dopiero potem pozwoli sobie na jakieś docinki w jego kierunku.
- Oj, nieprawda. Może tylko troszeczkę - a na dowód tego nawet palcami pokazał tą rzekomą "troszeczkę" - Ale zabawne, że Ty nadal to tolerujesz. Jestem pod wrażeniem - odparł z niejakim uśmieszkiem, upijając kolejny łyk piwa. Może najpierw coś zjedz, Somer.
Jedzenie przygotowanie przez Norwega w żaden sposób nie różniło się od tego, które jadał Lucas. Tanie knajpy, pierwsza lepsza buda z kebabem, zamawiana pizza, czasem nieco droższa restauracja. Nic dziwnego, że nic nie miał do kuchni Bjarne'go, a nawet w niewielkim stopniu smakowało mu to, co chłopak zwykle przyrządzał. Choć tym razem nie miał apetytu.
- Ja nie jestem głodny - oho, Somer mówiący, że nie jest głodny. Coś musi być nie tak. Ale mimo wszystko usiadł, czekając na młodszego aż ten weźmie i zacznie jeść. Obserwował go uważnie, opierając się zdrową ręką o stół, zaś o nią swój podbródek, a kiedy Bjarne zaczął kaszleć, uniósł brew ku górze. Dusił się czy za mocno przyprawił?
- W porządku? - rzucił na początek, na razie darując sobie jakąś wredną anegdotkę. Najpierw zobaczy, jak bardzo umiera, a dopiero potem pozwoli sobie na jakieś docinki w jego kierunku.
Bjarne nie odezwał się już nic na jego zaczepki. Był zmęczony i może było to powodem, dla którego wolał sobie odpuścić niżeli miałby się kłócić i przepychać słownie. Dopiero po chwili podjął próbę odpowiedzenia.
— Ja sam nie wiem czemu to toleruję. Chyba już nie mam do ciebie po prostu sił — rzucił, wzruszając ramionami.
Dawno nie dzieli przy jednym, wspólnym stole, chociaż teraz znowu Lucas odstawiał cyrki. Żłopał piwsko i nie jadł. No trzeba było mu pogratulować. Bjarne nie zamierzał go niańczyć i zmuszać do jedzenia, zresztą nigdy żaden z nich siebie nie pilnował. Dobrym przykładem była ich wspólnie spędzona noc. Już zdążył zapomnieć o tym incydencie, a jednak sama przywiedziona myśl przyprawiała go dreszcze. Zapewne to było powodem jego zakrztuszenia. Chociaż...
Nie. Zdecydowanie za dużo wrzucił tam chili i innych ostrych przypraw, które w połączeniu ze sobą przyprawiły go o atak kaszlu. Zaraz złapał za butelkę piwa Lucasa, która stała najbliżej i zaczął ją zachłannie pić. Praktycznie opróżnił całą zawartość, jednak wcale się tym nie przejął. W lodówce stało ich znacznie więcej. A sam fakt, że kilka chwil temu wargi Lucasa oblizały gwint, kompletnie go nie ruszał jak co poniektórych. No może nie wypiłby lub nie zjadłbym po kimś zupełnie obcym, lecz z rudzielcem łączyło go nieco inna forma relacji.
— Nie patrz się tak. Ostre — mruknął pod nosem, niepotrzebnie się tłumacząc. Zaraz ten parszywy dupek obróci wszystko kota ogonem. — Wyjmij sobie jeszcze z lodówki. — Piwo oczywiście, o ile sobie poradzi z kolejnym kapslem.[/b]
— Ja sam nie wiem czemu to toleruję. Chyba już nie mam do ciebie po prostu sił — rzucił, wzruszając ramionami.
Dawno nie dzieli przy jednym, wspólnym stole, chociaż teraz znowu Lucas odstawiał cyrki. Żłopał piwsko i nie jadł. No trzeba było mu pogratulować. Bjarne nie zamierzał go niańczyć i zmuszać do jedzenia, zresztą nigdy żaden z nich siebie nie pilnował. Dobrym przykładem była ich wspólnie spędzona noc. Już zdążył zapomnieć o tym incydencie, a jednak sama przywiedziona myśl przyprawiała go dreszcze. Zapewne to było powodem jego zakrztuszenia. Chociaż...
Nie. Zdecydowanie za dużo wrzucił tam chili i innych ostrych przypraw, które w połączeniu ze sobą przyprawiły go o atak kaszlu. Zaraz złapał za butelkę piwa Lucasa, która stała najbliżej i zaczął ją zachłannie pić. Praktycznie opróżnił całą zawartość, jednak wcale się tym nie przejął. W lodówce stało ich znacznie więcej. A sam fakt, że kilka chwil temu wargi Lucasa oblizały gwint, kompletnie go nie ruszał jak co poniektórych. No może nie wypiłby lub nie zjadłbym po kimś zupełnie obcym, lecz z rudzielcem łączyło go nieco inna forma relacji.
— Nie patrz się tak. Ostre — mruknął pod nosem, niepotrzebnie się tłumacząc. Zaraz ten parszywy dupek obróci wszystko kota ogonem. — Wyjmij sobie jeszcze z lodówki. — Piwo oczywiście, o ile sobie poradzi z kolejnym kapslem.[/b]
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach