▲▼
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
ŁEŁOŁEŁO
Gdzieś się też walają skrzypce i ukulele. Te różowe bambetle znane jako ołtarzyk są czasem wymieniane, ale no ogólna idea stoi.
Gdzieś się też walają skrzypce i ukulele. Te różowe bambetle znane jako ołtarzyk są czasem wymieniane, ale no ogólna idea stoi.
Jeżeli chodzi o małe streszczenie dotychczasowych przygód Popka, to nasz chłopaczek miał jak zawsze masę powodów do narzekań. Najważniejsze, to że ostatnio nic tylko martwił się o stan zdrowia swojego kumpla. Co prawda opiekował się nim nawet nie całą dobę, a po tym nawet szybko został wygoniony przez "chorego", który zdążył w tym czasie dojść do siebie. Mimo tego czarne myśli nakręcały się same. W wyniku tego nasz super męski i mroczny osobnik ledwo co oko zmrużył. Cała ta beznadzieja zmusiła go do szukania pocieszenia, a jaki facet nie rozluźnia się w obecności dobrych znajomych. Żeńskich znajomych. Wbijanie się Sher do domu na jedzenie zawsze poprawiało mu humor, czemu tym razem miało być inaczej? No, może dlatego że postanowił właścicielce najlepszego grilla na ziemi sprezentować kwiaty. Chyba całą tą cholerną mieścinę okrążył w poszukiwaniu kwiaciarni z czarnymi liliami w sprzedaży. Czasem patrzyli się na niego zdziwieni, czasem uciekali do wzywania policji, udawali głupa i ogólne mówili, że brak czegoś takiego. Sytuację uspokoiła jakaś staruszka tłumacząca, że to wcale popularne kwiatki i że trzeba je zamawiać z wyprzedzeniem. Albo hodować samemu. Cóż, nadal miał ochotę rozwalić jakieś 50% kwiaciarni znajdujących się w pobliżu, ale jednocześnie miał argument do powstrzymania się. Sher musiała zadowolić się wielkim bukietem barwionych na błękit róż. W sumie to Popko nie miał pojęcia, czy to co trzyma w łapie to serio błękit, w końcu niebieski to niebieski. Na kij szukać dziury w całym.
Kiedy tylko znalazł się pod drzwiami przyjaciółki jakoś nie mógł powstrzymać się przed chichotem. Ponownie dochodziły do niego te wszystkie głupie pomysły, które zamierzał dziś zrealizować. Nawet specjalnie się ubrał. Kurde, Yasuo w marynarce. Sportowej, ale nadal! I w koszuli! WYPRASOWANEJ. Ktoś, kto znał go dłużej na bank wyczułby, że coś się święci. Sam chłopak nic złego w tym nie widział. Nie zależało mu bowiem na dyskrecji, a na ostatecznej reakcji. Jak coś pójdzie źle to szkoda tej butelki Piccolo, którą miał pod pachą. No co? Alkoholu nie lubiła. Najdroższy szampan mimo wszystko był za drogi, procenty mogłyby zepsuć zabawę, a do wanny Popkowi na razie śpieszno nie było.
Nie mając niczego szczególnego do obmyślenia przed drzwiami kumpeli po prostu zapukał, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję wlazł sobie do środka. Wlazł w butach, bo zbyt dobrze pasowały do jego obecnego przebrania. O czym ja tak w kółko pierdolę? Yasuo się wystroił. Wyglądał jak taki typowy mosiek ubierający się w pierwszy lepszy garnitur w celu ruszenia do swojej miłości życia i oświadczyn. Szary garnitur, z czego po bliższym przyjrzeniu się marynarka zdecydowanie nie była do kompletu, gdyż nieco odbiegała odcieniem. Pod spodem brak kamizelek, bo niewygodne, znalazła się za to najprawdziwsza biała koszula! Do tego wyczarowały się z dna szafy nawet wypucowane pastą półbuty i niebieski krawat. I to wszystko założone odpowiednio, ładnie zapięte. Obrazu dopełniała butelka szampana (owocowego, dla dzieci, ale shhh) i bukiet błękitnych róż. Oklaski, panie i panowie proszę zdejmować spodnie. No, szczególnie mówimy o paniach, panowie proszę niezwłocznie spadać i co najwyżej podziwiać z daleka. Przecież nikt nie powiedział, że Yasuo nie do twarzy w stroju wizytowym.
- Kochanie! Wróciłem! - rzucił ledwo postawił stopę w domostwie, po czym wpakował sobie jedną z róż w zęby. Nastał czas do rzucenia widocznego rozbawienia w kąt. Sprawdził spokojnie teren, odłożył podarki gdzieś w bezpieczne miejsce (czytaj: jakiś stół), po czym podszedł do najbliższego blatu i oparł się na nim ręką. Kierując cały swój ciężar na jedną łapę przybrał dosyć cudaczną pozę, bo jakżeby inaczej. W sumie to wyglądał jak wyjęty z układu Jaksona, tylko że fruwanie nad parkietem uzasadniał opieraniem się o blat. Tak właśnie miał zamiar czekać na właścicielkę domu. Czując, jak mu powoli kolce z tej róży wchodzą w dziąsła, drętwiejąc w głupiej pozycji, ubrany jak do drogiej restauracji. Cud, miód, orzeszki!
Kiedy tylko znalazł się pod drzwiami przyjaciółki jakoś nie mógł powstrzymać się przed chichotem. Ponownie dochodziły do niego te wszystkie głupie pomysły, które zamierzał dziś zrealizować. Nawet specjalnie się ubrał. Kurde, Yasuo w marynarce. Sportowej, ale nadal! I w koszuli! WYPRASOWANEJ. Ktoś, kto znał go dłużej na bank wyczułby, że coś się święci. Sam chłopak nic złego w tym nie widział. Nie zależało mu bowiem na dyskrecji, a na ostatecznej reakcji. Jak coś pójdzie źle to szkoda tej butelki Piccolo, którą miał pod pachą. No co? Alkoholu nie lubiła. Najdroższy szampan mimo wszystko był za drogi, procenty mogłyby zepsuć zabawę, a do wanny Popkowi na razie śpieszno nie było.
Nie mając niczego szczególnego do obmyślenia przed drzwiami kumpeli po prostu zapukał, po czym nie czekając na jakąkolwiek reakcję wlazł sobie do środka. Wlazł w butach, bo zbyt dobrze pasowały do jego obecnego przebrania. O czym ja tak w kółko pierdolę? Yasuo się wystroił. Wyglądał jak taki typowy mosiek ubierający się w pierwszy lepszy garnitur w celu ruszenia do swojej miłości życia i oświadczyn. Szary garnitur, z czego po bliższym przyjrzeniu się marynarka zdecydowanie nie była do kompletu, gdyż nieco odbiegała odcieniem. Pod spodem brak kamizelek, bo niewygodne, znalazła się za to najprawdziwsza biała koszula! Do tego wyczarowały się z dna szafy nawet wypucowane pastą półbuty i niebieski krawat. I to wszystko założone odpowiednio, ładnie zapięte. Obrazu dopełniała butelka szampana (owocowego, dla dzieci, ale shhh) i bukiet błękitnych róż. Oklaski, panie i panowie proszę zdejmować spodnie. No, szczególnie mówimy o paniach, panowie proszę niezwłocznie spadać i co najwyżej podziwiać z daleka. Przecież nikt nie powiedział, że Yasuo nie do twarzy w stroju wizytowym.
- Kochanie! Wróciłem! - rzucił ledwo postawił stopę w domostwie, po czym wpakował sobie jedną z róż w zęby. Nastał czas do rzucenia widocznego rozbawienia w kąt. Sprawdził spokojnie teren, odłożył podarki gdzieś w bezpieczne miejsce (czytaj: jakiś stół), po czym podszedł do najbliższego blatu i oparł się na nim ręką. Kierując cały swój ciężar na jedną łapę przybrał dosyć cudaczną pozę, bo jakżeby inaczej. W sumie to wyglądał jak wyjęty z układu Jaksona, tylko że fruwanie nad parkietem uzasadniał opieraniem się o blat. Tak właśnie miał zamiar czekać na właścicielkę domu. Czując, jak mu powoli kolce z tej róży wchodzą w dziąsła, drętwiejąc w głupiej pozycji, ubrany jak do drogiej restauracji. Cud, miód, orzeszki!
Wybrał sobie zdecydowanie najbardziej beznadziejny moment.
Przede wszystkim pierwszym domownikiem, jaki to przywitał samozwańczego Króla, był kot. Konkretnie czarny futrzak o dobrze znanym wszystkim gościom imieniu. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie wyrył go w pamięci każdego z osobna. Otóż Chase sam z siebie postanowił posłużyć czwartoklasiście za swego rodzaju komitet powitalny, podczas gdy tuż za ścianą czarnowłosy usłyszeć mógł jedynie stłumione tą murowaną barierą dźwięki przesuwanego po strunach smyczka. Jasnym wtedy stał się fakt, iż-... najzwyczajniej w świecie nie usłyszała, że wchodzi. Nawet jego krzyk, który bardzo wyraźnie wwiercił się w jej uszy, został kompletnie zignorowany na rzecz namiętnie wygrywanego utworu, wymagającego od niej całkowitego skupienia. Pomimo jego przecinającej atmosferę melancholii, zdawał się być jednocześnie kojącym, łagodnym i przyjemnym w odbiorze. Właściwie, nie dziw, iż nawet sama obecna jego wykonawczyni była kompletnie pochłonięta nutami, jak gdyby hipnotyzowały ją wraz z każdym razem, gdy je wygrywała. A tych było naprawdę sporo.
Ciche miauknięcie, wdzierające się w ten słodki trans wnętrza mieszkalnego, na pewno nie mogło wróżyć niczego, co okazałoby się dobrym. Chase jedynie na krótki wycinek czasu znalazł się za drzwiami prowadzącymi do pomieszczenia, z którego dochodziły wszelkie dźwięki ulatniające się za pomocą skrzypiec. Tylko na drobną sekundę pozbawił buntownika jakiegokolwiek towarzystwa, wskakując na łóżko swojej właścicielki. Tylko na tycią chwileczkę, by z pełną perfidią zniszczyć ów koncert i-...
- WRACAJ TU. - Dało się słyszeć, gdy tylko melodia zdążyła urwać się z wyraźnie fałszywą nutą, której zawtórowało stłumione brzęknięcie, jak gdyby instrument nagle został wypuszczony z rąk blondynki. Zresztą, nie oszukujmy się - nie mijało się to z prawdą. Nie minęła za to nawet krótka sekunda, a z sypialni wyparował czarny kocur, dzierżąc w swoim zwierzęcym pyszczku skrzypcowy smyczek, przeskakując z jednego skrawka podłogi na drugi, ostatecznie zatrzymując się tuż pod nogami świeżo przybyłego gościa, oczekującego zapewne dobrą chwilę czy dwie na pojawienie się głównej atrakcji przyjęcia równającej się także z gospodynią domową poziom Sheridan. No właśnie. Sheridan. Nie było mowy o tym, żeby odpuściła temu małemu uciekinierowi, tak więc nogi poszły w ruch, a dziewczyna wypadła zza drzwi krótko po swoim futrzanym przyjacielu. Przebiegła jednak może ze dwa kroki, nim na dobre wryło ją w panele, niemalże powalając na łopatki. Stanęła, niczym ten ostatni słup, w odległości może kilkudziesięciu centymetrów od Yasuo, a na jej twarzy pojawił się ten znajomy, zdezorientowany półuśmieszek z nieodłącznym towarzystwem w postaci lekko rumianych policzków. Zdawała się sprawiać wrażenie jeszcze bardziej speszonej, kiedy raz po raz poprawiała na sobie sporych rozmiarów czarną koszulkę, wiszącą na niej, jak worek, ukazującą jedynie wiadome zakrzywienie kobiecego ciała (czasem także męskiego, kto bogatemu grubasowi zabroni), sięgającą właściwie połowy jej ud i prawie całkowicie zakrywającą spozierające spod niej białe spodenki. Beżowe tęczówki na moment jak gdyby uciekły z linii prostej kierującej wzrok Kenneth wprost na dryblasa, odwracając go gdzieś w bok. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili w centrum jej uwagi ponownie znalazła się jego sylwetka.
- C-co Ty masz na sobie? - Prychnięcie pozorowanego rozbawienia, mające maskować czyste zażenowanie wyrwało się z ust młodej Paige, kiedy to raz po raz lustrowała odzienie młodzieńca, stojącego w tej swojej badziewnej pozie. Nim jednak dała mu szansę na odpowiedź, jednym zgrabnym ruchem sięgnęła po zajmujący jego usta kwiat, by pociągnąć za niego i przechwycić pomiędzy palce. To samo zresztą uczyniła z pozostałą częścią bukietu, leżącą bezwiednie na stołowym blacie, łapiąc za niego już nieco mniej pewną ręką, niczym jakby wahała się, czy aby na pewno powinna sama dobierać się do swojego prezentu. Reszta za to poszła z górki - ułamek sekundy później nos blondynki wylądował pomiędzy różanymi płatkami, a zaromatyzowane nimi powietrze zostało przezeń wciągnięte. Zaraz jednak oderwała twarz od wiązanki, kierując spojrzenie z powrotem na przyjaciela, przy okazji obdarowując go już nieco mniej krzywym grymasem, tym razem okazującym pełne zadowolenie. Skinienie w ramach podziękowania za ten uroczy gest musiało mu na razie wystarczyć, gdyż następnym jej posunięciem było skierowanie się do części kuchennej, gdzie z szafki wydobyła szklany wazon. Napełniając naczynie wodą po prawdzie zerkała przez ramię na bruneta, próbując wybadać jego kolejne motywy i cele, ale cała podejrzliwość zdała się zniknąć wraz z chwilą, w której stawiała już pełen ozdobnych roślin flakon na stole, po czym znów skierowała swe kroki w stronę zielonookiego. I być może nie była mistrzem w sięganiu twarzą tam, gdzie chciałaby w każdym konkretnym momencie, ale tym razem naprawdę chciała się postarać - uniosła się, stając na palcach, jednocześnie zadzierając swoją głowę na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja. Następnie zaś, z pełnym widokiem na azjatycki profil, ledwie musnęła wargami jego policzek, by niemalże natychmiast odsunąć się i opaść z powrotem na pięty, do swojej typowej postawy, krzyżując przedramiona na piersi i starając się zatuszować beznadziejnie zauważalne podenerwowanie kolejnymi słowami:
- Dzięki. - Wypaliła po chwili dręczącej ciszy, zaczerpnąwszy wreszcie nieco cennego powietrza, tak niezbędnego do rozpoczęcia jakiejkolwiek wypowiedzi. Tak samo, jak i do roześmiania się. Dokładnie tak, jak uczyniła to przed swoimi kolejnymi słowami - perliście, aczkolwiek nadal nieco drżąco. - Byłam w sumie prawie pewna, że najpierw wpieprzysz mi się do pokoju i wepchniesz w ręce te bokserki, a dopiero później oświadczysz, że "kwiaty są na stole".
Przede wszystkim pierwszym domownikiem, jaki to przywitał samozwańczego Króla, był kot. Konkretnie czarny futrzak o dobrze znanym wszystkim gościom imieniu. W końcu nie byłby sobą, gdyby nie wyrył go w pamięci każdego z osobna. Otóż Chase sam z siebie postanowił posłużyć czwartoklasiście za swego rodzaju komitet powitalny, podczas gdy tuż za ścianą czarnowłosy usłyszeć mógł jedynie stłumione tą murowaną barierą dźwięki przesuwanego po strunach smyczka. Jasnym wtedy stał się fakt, iż-... najzwyczajniej w świecie nie usłyszała, że wchodzi. Nawet jego krzyk, który bardzo wyraźnie wwiercił się w jej uszy, został kompletnie zignorowany na rzecz namiętnie wygrywanego utworu, wymagającego od niej całkowitego skupienia. Pomimo jego przecinającej atmosferę melancholii, zdawał się być jednocześnie kojącym, łagodnym i przyjemnym w odbiorze. Właściwie, nie dziw, iż nawet sama obecna jego wykonawczyni była kompletnie pochłonięta nutami, jak gdyby hipnotyzowały ją wraz z każdym razem, gdy je wygrywała. A tych było naprawdę sporo.
Ciche miauknięcie, wdzierające się w ten słodki trans wnętrza mieszkalnego, na pewno nie mogło wróżyć niczego, co okazałoby się dobrym. Chase jedynie na krótki wycinek czasu znalazł się za drzwiami prowadzącymi do pomieszczenia, z którego dochodziły wszelkie dźwięki ulatniające się za pomocą skrzypiec. Tylko na drobną sekundę pozbawił buntownika jakiegokolwiek towarzystwa, wskakując na łóżko swojej właścicielki. Tylko na tycią chwileczkę, by z pełną perfidią zniszczyć ów koncert i-...
- WRACAJ TU. - Dało się słyszeć, gdy tylko melodia zdążyła urwać się z wyraźnie fałszywą nutą, której zawtórowało stłumione brzęknięcie, jak gdyby instrument nagle został wypuszczony z rąk blondynki. Zresztą, nie oszukujmy się - nie mijało się to z prawdą. Nie minęła za to nawet krótka sekunda, a z sypialni wyparował czarny kocur, dzierżąc w swoim zwierzęcym pyszczku skrzypcowy smyczek, przeskakując z jednego skrawka podłogi na drugi, ostatecznie zatrzymując się tuż pod nogami świeżo przybyłego gościa, oczekującego zapewne dobrą chwilę czy dwie na pojawienie się głównej atrakcji przyjęcia równającej się także z gospodynią domową poziom Sheridan. No właśnie. Sheridan. Nie było mowy o tym, żeby odpuściła temu małemu uciekinierowi, tak więc nogi poszły w ruch, a dziewczyna wypadła zza drzwi krótko po swoim futrzanym przyjacielu. Przebiegła jednak może ze dwa kroki, nim na dobre wryło ją w panele, niemalże powalając na łopatki. Stanęła, niczym ten ostatni słup, w odległości może kilkudziesięciu centymetrów od Yasuo, a na jej twarzy pojawił się ten znajomy, zdezorientowany półuśmieszek z nieodłącznym towarzystwem w postaci lekko rumianych policzków. Zdawała się sprawiać wrażenie jeszcze bardziej speszonej, kiedy raz po raz poprawiała na sobie sporych rozmiarów czarną koszulkę, wiszącą na niej, jak worek, ukazującą jedynie wiadome zakrzywienie kobiecego ciała (czasem także męskiego, kto bogatemu grubasowi zabroni), sięgającą właściwie połowy jej ud i prawie całkowicie zakrywającą spozierające spod niej białe spodenki. Beżowe tęczówki na moment jak gdyby uciekły z linii prostej kierującej wzrok Kenneth wprost na dryblasa, odwracając go gdzieś w bok. Nie trwało to jednak długo, bo już po chwili w centrum jej uwagi ponownie znalazła się jego sylwetka.
- C-co Ty masz na sobie? - Prychnięcie pozorowanego rozbawienia, mające maskować czyste zażenowanie wyrwało się z ust młodej Paige, kiedy to raz po raz lustrowała odzienie młodzieńca, stojącego w tej swojej badziewnej pozie. Nim jednak dała mu szansę na odpowiedź, jednym zgrabnym ruchem sięgnęła po zajmujący jego usta kwiat, by pociągnąć za niego i przechwycić pomiędzy palce. To samo zresztą uczyniła z pozostałą częścią bukietu, leżącą bezwiednie na stołowym blacie, łapiąc za niego już nieco mniej pewną ręką, niczym jakby wahała się, czy aby na pewno powinna sama dobierać się do swojego prezentu. Reszta za to poszła z górki - ułamek sekundy później nos blondynki wylądował pomiędzy różanymi płatkami, a zaromatyzowane nimi powietrze zostało przezeń wciągnięte. Zaraz jednak oderwała twarz od wiązanki, kierując spojrzenie z powrotem na przyjaciela, przy okazji obdarowując go już nieco mniej krzywym grymasem, tym razem okazującym pełne zadowolenie. Skinienie w ramach podziękowania za ten uroczy gest musiało mu na razie wystarczyć, gdyż następnym jej posunięciem było skierowanie się do części kuchennej, gdzie z szafki wydobyła szklany wazon. Napełniając naczynie wodą po prawdzie zerkała przez ramię na bruneta, próbując wybadać jego kolejne motywy i cele, ale cała podejrzliwość zdała się zniknąć wraz z chwilą, w której stawiała już pełen ozdobnych roślin flakon na stole, po czym znów skierowała swe kroki w stronę zielonookiego. I być może nie była mistrzem w sięganiu twarzą tam, gdzie chciałaby w każdym konkretnym momencie, ale tym razem naprawdę chciała się postarać - uniosła się, stając na palcach, jednocześnie zadzierając swoją głowę na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja. Następnie zaś, z pełnym widokiem na azjatycki profil, ledwie musnęła wargami jego policzek, by niemalże natychmiast odsunąć się i opaść z powrotem na pięty, do swojej typowej postawy, krzyżując przedramiona na piersi i starając się zatuszować beznadziejnie zauważalne podenerwowanie kolejnymi słowami:
- Dzięki. - Wypaliła po chwili dręczącej ciszy, zaczerpnąwszy wreszcie nieco cennego powietrza, tak niezbędnego do rozpoczęcia jakiejkolwiek wypowiedzi. Tak samo, jak i do roześmiania się. Dokładnie tak, jak uczyniła to przed swoimi kolejnymi słowami - perliście, aczkolwiek nadal nieco drżąco. - Byłam w sumie prawie pewna, że najpierw wpieprzysz mi się do pokoju i wepchniesz w ręce te bokserki, a dopiero później oświadczysz, że "kwiaty są na stole".
Co do momentu, to pojęcia nie miał. Dosłyszał niby jakieś rzępolenie, ale zbagatelizował możliwy problem uznając, że jak już to przecież zaraz wejdzie. Że niby usłyszała, tylko dusza artystki nie pozwala jej skończyć w połowie. No, trochę się pomylił. Czuł w zdrętwiałych od głupiej pozy kościach, jak mocny był to błąd. Już miał rezygnować z tego szałowego wejścia, kiedy do pomocy ruszył kot. Dobrym wyborem było futrzaka pogłaskać przy wejściu. Potem mu załatwi jakąś puszkę dorsza, czy coś. Dodatkowe punkty za rozbawienie Popka, któremu na widok zakłopotanej Sheridan uśmieszek nie schodził z twarzy. Co gorsza chłopak niezbyt był za szczerzeniem się w tej sytuacji, dlatego powstrzymywał się jak mógł przed nadchodzącymi prychnięciami. W efekcie jego twarz wyglądała, jakby miał drgawki z niedoboru magnezu czy innej magicznej witaminy/pierwiastka.
- Ubranie - wyszedł z odpowiedzią, ledwo róża opuściła jego jamę ustną. Niespodzianka to niespodzianka. Jak będzie za dużo gadał to plan pójdzie w diabły. Zmienił również pozę, dla własnej wygody, czując przy tym ulgę porównywalną do kichnięcia. Kiedy już miał po swojej stronie absolutną pewność i wygodę pozwolił sobie przyjrzeć się dokładniej swej... Ofierze? Wyolbrzymiając to nawet niech będzie ofiara.
Upodobania Yasu dały o sobie znać jak tylko ogarnął, w co dziewczyna jest ubrana. Nic nie mógł poradzić, że podobał mu się widok pań w męskich, czy za dużych ciuchach. Z jednej strony potwornie to słodkie, z drugiej chce się zobaczyć co jest pod. "Omomomomomomom" - tak mniej-więcej brzmiały myśli kręcące się obecnie po Popkowej łepetynie. Z takim jakże inteligentnym komentarzem jedyne co mógł zrobić, to grzecznie pośledzić właścicielkę domostwa. Tak gapiąc się na to, jak zajmuje się bukietem wypalił z kolejnym, zaiste inteligentnym tekstem.
- Wyglądasz przeuroczo kochanie. Ale następnym razem reaguj szybciej na swojego misiaczka, bo mu chyba kręgosłup zamienił się miejscami z żebrami - to mówiąc poklepał się po plecach. Jego wyobraźnia podsunęła mu w tym samym momencie obraz wracających na swoje miejsca kości. Narzeka jak staruszek? W sumie. Yasuo był dziką fuzją gangstera, młodocianego buntownika i smerfa Marudy. Kręcenie nosem na niemalże wszystko w jego życiu było nieodzowną częścią Popkowego charakteru, która w jakiś 60% procentach przemawiała za jego szczątkami rozmowności. Pozostałe procenty angażowały wrednotę i dział z "innymi". Cała ta zbiórka godna wcześniejszego pierdzielenia zgodnie uznała, że dreptanie za dziewczyną jak posłuszny piesek (jeden z wielu w tym zwierzyńcu) jest - jak lwia część możliwych do wykonania czynności - bez sensu. Po prostu sobie patrzył, bo mógł. Faza na: "omomomomom" powoli mu mijała, dzięki czemu do łba przychodziły już sensowniejsze myśli. W tym lista dalszych posunięć, jakie mógłby wykonać. Tak się chłopaczek zamyślił, że z początku nie zauważył podchodów właścicielki domu. Zrozumiał sytuację dopiero czując na poliku usta. Wyrwany ze swoich jakże wiekopomnych rozważań pod sam koniec pochylił się nieco, chociaż niewiele to zmieniło. Tak z góry spojrzał na Sher i skomentował jej poczynania jedynie przewróceniem oczami o takiej orbicie, że jeszcze trochę i by mu wyszły na drogą stronę i pomachały wnętrzu czaszki. #zaawansowanamimika
- W sumie mógłbym to zrobić, ale mam dziś nastrój na ładne wejścia. Wiesz, kwiaty, szampan. Masz może majtki w księżyce i takie tam - wzruszył ramionami, uznając ten gest za świetne dopełnienie każdej wypowiedzi. W sumie. Zwykle był tak super rozmowny, że jego bliscy powinni przyzwyczaić się do tych wszystkich mruknięć, westchnięć, machnięć... O i jak przystało na takiego przyjemniaczka dużo mruczał pod nosem, albo burczał nieprzyjaźnie.
Przeszedł sobie grzecznie kawałeczek masując przy tym kark. Taka chwila na przemyślenie wypowiedzi. Nie lubił wyskakiwać w rozmowie, może z reguły że jak już mówić mało, to przynajmniej w miarę sensownie.
- Ale jak masz takie mocne parcie na szkło z tymi bieliźnianymi sprawami to proszę bardzo - to mówiąc sięgnął do kieszeni marynarki wyjmując z niego czerwone pudełko, kształtem idące w prostokąt. Wyglądało w sumie jak prezent. Wszystko co jest czerwone i świeci wygląda jak prezent. Bo papier istotnie błyszczał i co z tego, że wyglądał na resztki po świątecznych podrygach.
- Czyste, tak na marginesie - rzucił jeszcze beznamiętnie i jakoś z braku lepszego pomysłu usiadł sobie na najbliższym krześle. Teraz tylko obserwować reakcje, bowiem tak ładnie zapakowanym prezencikiem były... Bokserki. Naturalnie czarne, bo po co komu bielizna w innym kolorze. Szczególnie takiemu prawdziwemu facetowi jakim był Popek!
- Ubranie - wyszedł z odpowiedzią, ledwo róża opuściła jego jamę ustną. Niespodzianka to niespodzianka. Jak będzie za dużo gadał to plan pójdzie w diabły. Zmienił również pozę, dla własnej wygody, czując przy tym ulgę porównywalną do kichnięcia. Kiedy już miał po swojej stronie absolutną pewność i wygodę pozwolił sobie przyjrzeć się dokładniej swej... Ofierze? Wyolbrzymiając to nawet niech będzie ofiara.
Upodobania Yasu dały o sobie znać jak tylko ogarnął, w co dziewczyna jest ubrana. Nic nie mógł poradzić, że podobał mu się widok pań w męskich, czy za dużych ciuchach. Z jednej strony potwornie to słodkie, z drugiej chce się zobaczyć co jest pod. "Omomomomomomom" - tak mniej-więcej brzmiały myśli kręcące się obecnie po Popkowej łepetynie. Z takim jakże inteligentnym komentarzem jedyne co mógł zrobić, to grzecznie pośledzić właścicielkę domostwa. Tak gapiąc się na to, jak zajmuje się bukietem wypalił z kolejnym, zaiste inteligentnym tekstem.
- Wyglądasz przeuroczo kochanie. Ale następnym razem reaguj szybciej na swojego misiaczka, bo mu chyba kręgosłup zamienił się miejscami z żebrami - to mówiąc poklepał się po plecach. Jego wyobraźnia podsunęła mu w tym samym momencie obraz wracających na swoje miejsca kości. Narzeka jak staruszek? W sumie. Yasuo był dziką fuzją gangstera, młodocianego buntownika i smerfa Marudy. Kręcenie nosem na niemalże wszystko w jego życiu było nieodzowną częścią Popkowego charakteru, która w jakiś 60% procentach przemawiała za jego szczątkami rozmowności. Pozostałe procenty angażowały wrednotę i dział z "innymi". Cała ta zbiórka godna wcześniejszego pierdzielenia zgodnie uznała, że dreptanie za dziewczyną jak posłuszny piesek (jeden z wielu w tym zwierzyńcu) jest - jak lwia część możliwych do wykonania czynności - bez sensu. Po prostu sobie patrzył, bo mógł. Faza na: "omomomomom" powoli mu mijała, dzięki czemu do łba przychodziły już sensowniejsze myśli. W tym lista dalszych posunięć, jakie mógłby wykonać. Tak się chłopaczek zamyślił, że z początku nie zauważył podchodów właścicielki domu. Zrozumiał sytuację dopiero czując na poliku usta. Wyrwany ze swoich jakże wiekopomnych rozważań pod sam koniec pochylił się nieco, chociaż niewiele to zmieniło. Tak z góry spojrzał na Sher i skomentował jej poczynania jedynie przewróceniem oczami o takiej orbicie, że jeszcze trochę i by mu wyszły na drogą stronę i pomachały wnętrzu czaszki. #zaawansowanamimika
- W sumie mógłbym to zrobić, ale mam dziś nastrój na ładne wejścia. Wiesz, kwiaty, szampan. Masz może majtki w księżyce i takie tam - wzruszył ramionami, uznając ten gest za świetne dopełnienie każdej wypowiedzi. W sumie. Zwykle był tak super rozmowny, że jego bliscy powinni przyzwyczaić się do tych wszystkich mruknięć, westchnięć, machnięć... O i jak przystało na takiego przyjemniaczka dużo mruczał pod nosem, albo burczał nieprzyjaźnie.
Przeszedł sobie grzecznie kawałeczek masując przy tym kark. Taka chwila na przemyślenie wypowiedzi. Nie lubił wyskakiwać w rozmowie, może z reguły że jak już mówić mało, to przynajmniej w miarę sensownie.
- Ale jak masz takie mocne parcie na szkło z tymi bieliźnianymi sprawami to proszę bardzo - to mówiąc sięgnął do kieszeni marynarki wyjmując z niego czerwone pudełko, kształtem idące w prostokąt. Wyglądało w sumie jak prezent. Wszystko co jest czerwone i świeci wygląda jak prezent. Bo papier istotnie błyszczał i co z tego, że wyglądał na resztki po świątecznych podrygach.
- Czyste, tak na marginesie - rzucił jeszcze beznamiętnie i jakoś z braku lepszego pomysłu usiadł sobie na najbliższym krześle. Teraz tylko obserwować reakcje, bowiem tak ładnie zapakowanym prezencikiem były... Bokserki. Naturalnie czarne, bo po co komu bielizna w innym kolorze. Szczególnie takiemu prawdziwemu facetowi jakim był Popek!
"Ubranie"
Tyle widzę, mruknęła w myślach, wywróciwszy oczyma na tę jakże wspaniałą wypowiedź. I czego tak manewrował tymi wargami, jak dziecko z autyzmem? Jeśli nie czymś gorszym. Wyglądał co najmniej, jak gdyby nie umiał się zdecydować na to, czy woli się cieszyć, czy może jednak wypada płakać w takiej sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowali. W dodatku na śmierć zapomniała, że nie powinna była paradować sobie w koszulce, o jakiej to wcześniej wspomniała. Ściąganie na siebie spojrzenia jego jadeitowych oczu nie leżało w planach Kenneth. Tym bardziej, że zwyczajnie było jej wygodnie w ubraniu osobiście podpieprzonym z jego szafy. Że też tego nie zauważył.
Zresztą, ktoś, kto rzuca tak tępymi tekstami, powinien być rozgrzeszony z tak drobnego niedopatrzenia.
- A mam jakiegoś? Dobrze wiedzieć. - Rzuciła zgryźliwym tonem, co w jej słowniku mogło się równać z odwiecznym "ten tekst był słaby, Popek". W istocie, miewał lepsze pomysły na takie beznadziejne sentencje, choć może to tylko Sheridan była osobą o wypaczonym guście, który nie pozwalał jej na dostrzeżenie uroku w wypowiedziach Kentakiego, które oceniała na dwa na dziesięć. Nim jednak dorzuciła trochę do pieca tej konwersacji, zerknęła na chłopaka przez ramię z cierpkim uśmiechem. - Zresztą, dobrze wiesz, że mnie nie da się oderwać od gry-... misiaczku.
Złośliwy grymas i malująca się w oczach drwina - te dwie rzeczy, które mógł dostrzec na twarzy Sheridan, miały utwierdzić go tylko w przekonaniu, że coś tu poszło nie tak. Oczywiście współczuła mu całym sercem - ba! - była nawet skłonna nastawić mu potem wszystkie te kości jednym wprawnym ciosem z łokcia. Pozostawała jednak jedna, drobna przeszkoda, która głosiła, że trzeba było zachować pozory chłodnego nastawienia, wywołanego jego wypowiedzią. Było to, jak swego rodzaju instynkt samozachowawczy, którym odznaczała się blondynka. Nawet, jeśli ociekała empatią, nie mogła puszczać mimo uszu "niezwykle błyskotliwych uwag" i wszelkich tego typu napomknięć.
- Aha. - Skwitowała jego niesamowicie produktywną - to nie sarkazm, w końcu mówimy tu o KFC Kingu - wypowiedź swoją własną, nieco mniej obfitą w zdania złożone. Właściwie, to w jakiekolwiek zdania. Postanowiła zostać w tej sytuacji biernym obserwatorem, oczekującym spokojnie na rozwój wydarzeń, przy okazji samej rozpracowując plan działania typu: jeśli palnie kolejny suchy tekst, nalej mu soku. Niestety, nie miał on szans na powodzenie, gdyż młodzieniec nagle postanowił przejść do rzeczy. I nici z dobrej zabawy. Ostatni raz zahaczyła beżowymi ślepiami o twarz Azjaty, nim skupiła ich spojrzenie na dzierżonym przez niego "prezencie".
- Czy to opakowanie oznacza, że mogę je sobie zatrzymać jako Trofeum Wstydu i Upokorzenia? Jej. Dzięki. Łuhu. - Mruknęła kompletnie bez entuzjazmu, przechwyciwszy w dłonie pudełko i bezczelnie zerwawszy z niego zbędny balast w postaci papieru pakowego. Następne w kolejce do zguby miało być wieko pudełka, jednakże ostatecznie jasnowłosa zlitowała się nad nim, wciskając w nie spód kartonika, przy okazji zerkając na samą jego zawartość. Tępy wzrok, jakim obdarzyła wiadomy element męskiej garderoby, zwiastował zawieszenie się jej systemu, jeśli nawet nie wywalenie popularnego blue screena. Choć z tym rumieńcem (który to już dzisiaj?) ciężko byłoby wziąć ją za maszynę. Odchrząknęła głośno, a zaraz po tym bez słowa reakcji skierowała się tam, skąd dopiero co przyszła. Ledwie jednak nacisnęła na klamkę, a wyminęło ją drobne stadko słodyczy i rozkoszy, znane także jako reszta zwierzyńca. Oczywiście wiadomym było, że tak się to skończy, a trzy znajome pyski znalazły się tuż przy nogach bruneta. Zaraz, zaraz. Trzy. Skoro gromada w sumie stanowiła piątkę, a jeden zjawił się już wcześniej, to coś się nie zgadza z tą matematyką. Trzy koty i dwa p-... jeden pies.
Oczywiście hrabia nie mógł sobie pozwolić na wyjście z inicjatywą. Błękitnooki husky spoglądał na swoją właścicielkę z jej łóżka, kiedy jego towarzysze tak radośnie zabawiali się w wymuszanie pieszczot na gościu, obłażąc go czy trącając w dłonie. Najmniej wstydu miał jak zwykle szakali kuzyn Trevora, który bezhamulcowo oparł się przednimi łapami o blat stołu, by mieć lepszy dostęp do popkowych łap. Patrząc na to w ten sposób, blondynka wcale nie dziwiła się swojemu psiemu kompanowi, że wolał trzymać się od nich z daleka. Nie zmieniało to jednak faktu, że-...
- Powinieneś przywitać się z Yasuo.
No właśnie. Wystarczyło to proste zdanie, a dwie pary białych łapek wyruszyły w podróż do salonu. I to w tym momencie, w którym przekroczyły one próg, ciągnąc za sobą puchaty ogon, gibający się nieco niemrawo na boki, tak zwana "pani" ich posiadacza zamknęła w końcu sypialniane drzwi, znów pozostawiając Króla samego z własnymi myślami. Tym razem przynajmniej miał całkiem pokaźną gromadkę domagających się wygłaskania żywych pluszaków, a także jednego mniej nachalnego, który i tak mimo wszystko niechętnie trącił nosem opuszkę jednego z palców buntownika. I kiedy on tak miło spędzał sobie czas z przytulaśną armią przebierającej akcesoria pośladkowe Paige, ona sama siłowała się w myślach dobrą minutę czy dwie, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Nawet, jeśli naciągnęła już te czarne majty na swój zgrabny zad-... jasna cholera, tak się nie robi. No nie godzi się. Ale z drugiej strony - to tylko tępy zakład. Na dodatek z równie tępym kumplem, który był-... no, tępy.
I chyba właśnie dlatego ostatecznie uchyliła drzwi - przy okazji stanowczo za wolno, o czym uświadczyło skrzypnięcie - wystając niepewnie za próg i obciągając koszulkę w dół, byleby tylko zasłonić przywdziany obiekt zakładu. Tak bardzo mijało się to z celem, że w końcu sama zauważyła swój błąd, zadzierając nieco górną część garderoby.
- Wygrałam. - Burknęła, nawet nie lokalizując wzrokiem czarnowłosego - po prostu nadal tkwiła przy drzwiach ze spojrzeniem wbitym w ziemię, jakby była gotowa w każdej chwili cofnąć się z powrotem po poprzednie ubranie. - Odszczekaj tamten tekst o świniach i skończmy ten bullshit.
Powinnam teraz napisać "dorzuciła z wypiekami na twarzy", ale to dość oczywiste.
Tyle widzę, mruknęła w myślach, wywróciwszy oczyma na tę jakże wspaniałą wypowiedź. I czego tak manewrował tymi wargami, jak dziecko z autyzmem? Jeśli nie czymś gorszym. Wyglądał co najmniej, jak gdyby nie umiał się zdecydować na to, czy woli się cieszyć, czy może jednak wypada płakać w takiej sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowali. W dodatku na śmierć zapomniała, że nie powinna była paradować sobie w koszulce, o jakiej to wcześniej wspomniała. Ściąganie na siebie spojrzenia jego jadeitowych oczu nie leżało w planach Kenneth. Tym bardziej, że zwyczajnie było jej wygodnie w ubraniu osobiście podpieprzonym z jego szafy. Że też tego nie zauważył.
Zresztą, ktoś, kto rzuca tak tępymi tekstami, powinien być rozgrzeszony z tak drobnego niedopatrzenia.
- A mam jakiegoś? Dobrze wiedzieć. - Rzuciła zgryźliwym tonem, co w jej słowniku mogło się równać z odwiecznym "ten tekst był słaby, Popek". W istocie, miewał lepsze pomysły na takie beznadziejne sentencje, choć może to tylko Sheridan była osobą o wypaczonym guście, który nie pozwalał jej na dostrzeżenie uroku w wypowiedziach Kentakiego, które oceniała na dwa na dziesięć. Nim jednak dorzuciła trochę do pieca tej konwersacji, zerknęła na chłopaka przez ramię z cierpkim uśmiechem. - Zresztą, dobrze wiesz, że mnie nie da się oderwać od gry-... misiaczku.
Złośliwy grymas i malująca się w oczach drwina - te dwie rzeczy, które mógł dostrzec na twarzy Sheridan, miały utwierdzić go tylko w przekonaniu, że coś tu poszło nie tak. Oczywiście współczuła mu całym sercem - ba! - była nawet skłonna nastawić mu potem wszystkie te kości jednym wprawnym ciosem z łokcia. Pozostawała jednak jedna, drobna przeszkoda, która głosiła, że trzeba było zachować pozory chłodnego nastawienia, wywołanego jego wypowiedzią. Było to, jak swego rodzaju instynkt samozachowawczy, którym odznaczała się blondynka. Nawet, jeśli ociekała empatią, nie mogła puszczać mimo uszu "niezwykle błyskotliwych uwag" i wszelkich tego typu napomknięć.
- Aha. - Skwitowała jego niesamowicie produktywną - to nie sarkazm, w końcu mówimy tu o KFC Kingu - wypowiedź swoją własną, nieco mniej obfitą w zdania złożone. Właściwie, to w jakiekolwiek zdania. Postanowiła zostać w tej sytuacji biernym obserwatorem, oczekującym spokojnie na rozwój wydarzeń, przy okazji samej rozpracowując plan działania typu: jeśli palnie kolejny suchy tekst, nalej mu soku. Niestety, nie miał on szans na powodzenie, gdyż młodzieniec nagle postanowił przejść do rzeczy. I nici z dobrej zabawy. Ostatni raz zahaczyła beżowymi ślepiami o twarz Azjaty, nim skupiła ich spojrzenie na dzierżonym przez niego "prezencie".
- Czy to opakowanie oznacza, że mogę je sobie zatrzymać jako Trofeum Wstydu i Upokorzenia? Jej. Dzięki. Łuhu. - Mruknęła kompletnie bez entuzjazmu, przechwyciwszy w dłonie pudełko i bezczelnie zerwawszy z niego zbędny balast w postaci papieru pakowego. Następne w kolejce do zguby miało być wieko pudełka, jednakże ostatecznie jasnowłosa zlitowała się nad nim, wciskając w nie spód kartonika, przy okazji zerkając na samą jego zawartość. Tępy wzrok, jakim obdarzyła wiadomy element męskiej garderoby, zwiastował zawieszenie się jej systemu, jeśli nawet nie wywalenie popularnego blue screena. Choć z tym rumieńcem (który to już dzisiaj?) ciężko byłoby wziąć ją za maszynę. Odchrząknęła głośno, a zaraz po tym bez słowa reakcji skierowała się tam, skąd dopiero co przyszła. Ledwie jednak nacisnęła na klamkę, a wyminęło ją drobne stadko słodyczy i rozkoszy, znane także jako reszta zwierzyńca. Oczywiście wiadomym było, że tak się to skończy, a trzy znajome pyski znalazły się tuż przy nogach bruneta. Zaraz, zaraz. Trzy. Skoro gromada w sumie stanowiła piątkę, a jeden zjawił się już wcześniej, to coś się nie zgadza z tą matematyką. Trzy koty i dwa p-... jeden pies.
Oczywiście hrabia nie mógł sobie pozwolić na wyjście z inicjatywą. Błękitnooki husky spoglądał na swoją właścicielkę z jej łóżka, kiedy jego towarzysze tak radośnie zabawiali się w wymuszanie pieszczot na gościu, obłażąc go czy trącając w dłonie. Najmniej wstydu miał jak zwykle szakali kuzyn Trevora, który bezhamulcowo oparł się przednimi łapami o blat stołu, by mieć lepszy dostęp do popkowych łap. Patrząc na to w ten sposób, blondynka wcale nie dziwiła się swojemu psiemu kompanowi, że wolał trzymać się od nich z daleka. Nie zmieniało to jednak faktu, że-...
- Powinieneś przywitać się z Yasuo.
No właśnie. Wystarczyło to proste zdanie, a dwie pary białych łapek wyruszyły w podróż do salonu. I to w tym momencie, w którym przekroczyły one próg, ciągnąc za sobą puchaty ogon, gibający się nieco niemrawo na boki, tak zwana "pani" ich posiadacza zamknęła w końcu sypialniane drzwi, znów pozostawiając Króla samego z własnymi myślami. Tym razem przynajmniej miał całkiem pokaźną gromadkę domagających się wygłaskania żywych pluszaków, a także jednego mniej nachalnego, który i tak mimo wszystko niechętnie trącił nosem opuszkę jednego z palców buntownika. I kiedy on tak miło spędzał sobie czas z przytulaśną armią przebierającej akcesoria pośladkowe Paige, ona sama siłowała się w myślach dobrą minutę czy dwie, czy aby na pewno podjęła dobrą decyzję. Nawet, jeśli naciągnęła już te czarne majty na swój zgrabny zad-... jasna cholera, tak się nie robi. No nie godzi się. Ale z drugiej strony - to tylko tępy zakład. Na dodatek z równie tępym kumplem, który był-... no, tępy.
I chyba właśnie dlatego ostatecznie uchyliła drzwi - przy okazji stanowczo za wolno, o czym uświadczyło skrzypnięcie - wystając niepewnie za próg i obciągając koszulkę w dół, byleby tylko zasłonić przywdziany obiekt zakładu. Tak bardzo mijało się to z celem, że w końcu sama zauważyła swój błąd, zadzierając nieco górną część garderoby.
- Wygrałam. - Burknęła, nawet nie lokalizując wzrokiem czarnowłosego - po prostu nadal tkwiła przy drzwiach ze spojrzeniem wbitym w ziemię, jakby była gotowa w każdej chwili cofnąć się z powrotem po poprzednie ubranie. - Odszczekaj tamten tekst o świniach i skończmy ten bullshit.
Powinnam teraz napisać "dorzuciła z wypiekami na twarzy", ale to dość oczywiste.
Ha! A żeby wiedziała, że nawet nie ogarnął, że mu coś z szafy zniknęło. Należał do osób kupujących na zapas masę takich samych rzeczy. Dorzucając do tego fakt, że z zapałem godnym pochwały unikał nadruków na odzieży, więc wszystkie jego koszulki w gruncie rzeczy były... Takie same. Że z rachunków nigdy nie był orłem, jego głowę ominęła myśl, by sobie wszystko przeliczyć. Z drugiej strony lepiej dla Sheridan, bo znając nastawiony na wredne śmieszki humor Popka,z taką wiedzą żyć by biednej nie dał. Wypominał ludziom z reguły mało, bo znaczna większość urazów, czy wydarzeń godnych wytykania palcami wypadała mu z głowy dosyć szybko. Jeżeli chodziło o sprawy poważne. Do tych odwrotnych miał nawet pamięć, w tym wliczone upokorzenia każdej maści. Natura dręczyciela tego wymagała, co nawet mu odpowiadało. Co ma dręczenie do głupich żarcików? Wiele. Pamiętając, że Yasuo z ludzkimi odruchami miewa problemy. Mówiąc po ludzku mógłby zrobić jej przykrość i nawet by nie zauważył. Ewentualnie po prostu byłby irytujący.
Z tymi sentencjami można by polemizować. Nie zapominajmy, że najlepsze wiatry produkcyjne w zakresie zauroczenia chłopak zdobywa za pomocą wszelkich odurzeń, które znacznie hamują jego procesy oparte o myślenie, toteż nie ma się chłopak co zastanawiać nad pokerową twarzą i postawą ponurego młodziana. Tak na trzeźwo to tylko na sobie wymuszał wszelkie dziwne teksty. Nad ich skutecznością się nie zastanawiał. Z góry zakładał, że są pełne uroku i męskiego przyciągania. Jakby był laską to by poszedł do kolesia, który przynosi mu kwiaty, wiecie że niby mu zależy skoro coś przynosi. Tak na serio to nigdy nie zastanawiał się nad swoją egzystencją w przypadku bycia kobietą. Tym samym sposobem reakcja Sheridan odbiła się od niego jak od ściany. Za bardzo siedział w świecie swoich nudnych fantazji, a jednocześnie za mocno czuł się pewnie ze sobą, by zauważyć, że jego sposób przypodobania się jest kiepski. Chociaż przypodobania... Czy mu bardziej nie chodziło o rozluźnienie się? Miewał ochotę na głupie poczynania, jak każdy młody człowiek. Powiedzmy, że w głowie bytowało mu wszystko po trochu.
Największym problemem dla otoczenia było jednak to, że nawet mimo bałaganu w głowie twarz chłopaka pokazywała... Tyle co nic. Przy czym na wszystkie wypowiedzi znajomej odpowiadał tylko wzruszeniem ramion, co potęgowało uczucie, jakoby miało się do czynienia z ostoją spokoju połączonej z obojętnością absolutną. Pozorną, o czym zaś dowiadywały się wszystkie osoby, mające zaszczyt zderzenia z jego pięściami. Oraz bliscy znajomi, ale oni mogli to poznać w delikatniejszy sposób, jak chociażby Sher przed chwilą. Mogła sobie śmiało obserwować, jak ponurak bije się ze swoim rozbawieniem, a tego zdecydowanie nie widzi się codziennie.
Zarzucił dziarsko i po męsku nogę na nogę, opierając cały ciężar swojego siedzenia na wspartym o stół łokciu. Nieco się podekscytował obecną sytuacją, na tyle że musiał sobie z tą radością wygodnie klapnąć. Ekscytacja wywołana była głównie ciekawością. Najlepsza przyjaciółka w jego bieliźnie, super sprawa. Macie coś do takich klasycznych upodobań? No, mam nadzieję, że nie. Wracając. Że niby ich relacje miały być czyste, a przyjaźń damsko-męska istnieje? Nikt temu nie zaprzecza, co jednak nie zmienia dosyć smutnego faktu: Joshua od zawsze był w sferach uczuciowych prostacki. Paige po prostu go interesowała, ale ze względu na znajomość starał się nie być raptowny i zostawał na poziomie niedomówień. Plus twardo stał przy tym, że do poważnych związków nie dorósł. Obserwował otoczenie, wiedział go odbierają, znał też siebie i swoją wybuchową naturę. Nie zasługiwał, a przede wszystkim nie nadawał się, do bycia z kimś tak bardzo blisko. Dlatego też o jakimś zbliżeniu nie myślał na poważnie ani razu.
- Trofeum świętości, radości i euforii z powodu posiadania takiego mężczyzny jak ja w swoim życiu. O to Ci chodziło? - poprawił ją, rzecz jasna używając mało entuzjastycznego tonu, nawet jeśli widząc jej minę miał ochotę tarzać się po podłodze. Przygryzł wargę, odprowadzając ją bez słowa wzrokiem. W tym momencie padła jego jakakolwiek podzielność uwagi, więc naturalnie dla swojej nacji jego umysł skupił się na pewnym pustym pudełku. Mark Gungor na jednej, ze swoich jakże mądrych kaset ujął myśl, która wnętrze łepetyny każdego faceta opisywała jako zbiór pudełek, posegregowanych na wszystkie czynności. Pracę, rodzinę, wydatki. W tej grupce zostawała jednak czarna owca - opakowanie na nic. Nic, czyli każda czynność, której można poświęcić dużo czasu, bez żadnego rozumowania w trakcie wykonywania. Ulubiona pozycja prawdziwego faceta. Wędkowanie, drzemki, oglądanie telewizji. W przypadku Yasu to patrzenie na poczynania innych bez nawet minutowego zastanowienia nad czymkolwiek. Ze stanu błogiego zawieszenia wyrwało go tutejsze Zoo, ale jako osoba, która dostawała mentalnego kociokwiku na widok czegokolwiek z futrem wcale miał im to przywitanie za złe. Skulił się na siedzeniu i wyciągnął ręce do nich, tak żeby każdego chociaż raz dotknąć. Czując sierść między palcami z miejsca robił się szczęśliwszy, a jego typowa maska ustępowała mimice całkowitego derpa, osoby rozgarniętej co najwyżej średnio. Szarozielone tęczówki szkliły się szczęściem na sam widok zwierząt, trudno jednak w oparciu o przeszłość Popka zrozumieć to zafascynowanie. W jego domu nigdy nie było zwierząt, starsza siostra miała alergię, a sam ojciec przepadał chyba tylko za rybkami. To zainteresowanie wzięło się niemalże z powietrza. I z kanału Animal Planet.
Obecność Husky'ego nie uszła jego uwadze. Taki trochę nietypowy widok. Po prostu wyciągnął do niego dłoń, ale niezbyt nachalnie, bez jakiś chęci do wydrapania, jak w przypadku pozostałych. Miał już drobne pojęcie o charakterze obecnych w tym domu czworonogów, nawet mimo żadnej pamięci do ich imion. Rozumiał więc, że ten szczególny pies nie należał do tych towarzyskich, żywych i chętnych do przytulania. Anderson potrafił to przyjąć do wiadomości, a nawet doceniał. W końcu nie potrzebował do spełnienia tego, by cała populacja pupili uwielbiała go nad życie i tolerowała jak swojego. A zwierzęta z charakterem trzeba cenić, jak złoto.
Ledwo zdążył uwolnić się od wesołej gromady zjawiła się ich właścicielka. Zauważył ją dopiero w momencie, kiedy to się odezwała. I z miejsca go zamurowało. Przechylił łepetynę na jeden bok. Na drugi. Wyprostował się. Odkaszlnął. Odsunął od siebie natrętnego psa. Po czym wreszcie się odezwał:
- Zrobię Ci order z bakłażana ślicznotko -oświadczył poważnie, jakoś tak nie mogąc odlepić wzroku od tego... Widowiska. A nóż widelec nigdy więcej nie będzie miał takiej szansy do napatrzenia się. Przy lepszych wiatrach zrobiłby zdjęcie, czy coś. - Hau, hau - dorzucił po dłuższej chwili, nie mając pomysłu na lepszy komentarz. W sensie, delikatniejszy. Było jeszcze coś o gwizdaniu, jakiś zboczony żarcik, komplementy klasy minus kurczak, ale po krótkim zastanowieniu wszystkie mogły dziewczynę skutecznie spłoszyć. Podniósł swój szanowny zadek z krzesła i ruszył sobie parę kroków w jej stronę.
- Ale co kończyć tak w sumie? Bądź co bądź nadal jesteśmy u Ciebie, nikt nie patrzy... No chyba, że on. - Kiwnął głową w stronę niebieskookiego psa. Tak, serio nie pamiętał jak miał na imię. - I tak na marginesie to kłamałem. Chyba raz je nosiłem. Ale spokojnie, prane - oświadczył tak sucho, że trudno zrozumieć, czy robi sobie jaja dla rozluźnienia atmosfery, czy mówi całkiem serio. Typowo. Za to mniej typowo spojrzał Kenneth prosto w oczy. Bądź starał się sprawiać wrażenie, że chce to zrobić, przy okazji jeszcze trochę się zbliżając.
- Tylko bez argumentów, że nie wiem o czym mówię. Bo wiesz. Ja też coś chyba obiecałem. - W tym momencie zaczął poluźniać sobie ten cholerny, ściskający jego szyję krawat. Uciskający zbyt niemiłosiernie, bo po chwili i tak się go pozbył, następnie podając Sheridan. - Mogę liczyć na udaną współpracę? - Uwaga, uwaga - zaśmiał się. Krótko, prawie że nerwowo - ale zaśmiał. Równocześnie ze wspomnianym gestem, powoli zabrał się za rozpinanie super-dopasowanej-do-reszty marynarki. Wolicie nie wiedzieć, jakie głupoty obecnie krążyły we wnętrzu jego czaszki. Kto wie, czy zaraz nie trzaśniętej, w geście samoobrony. Psychicznej, raczej.
Z tymi sentencjami można by polemizować. Nie zapominajmy, że najlepsze wiatry produkcyjne w zakresie zauroczenia chłopak zdobywa za pomocą wszelkich odurzeń, które znacznie hamują jego procesy oparte o myślenie, toteż nie ma się chłopak co zastanawiać nad pokerową twarzą i postawą ponurego młodziana. Tak na trzeźwo to tylko na sobie wymuszał wszelkie dziwne teksty. Nad ich skutecznością się nie zastanawiał. Z góry zakładał, że są pełne uroku i męskiego przyciągania. Jakby był laską to by poszedł do kolesia, który przynosi mu kwiaty, wiecie że niby mu zależy skoro coś przynosi. Tak na serio to nigdy nie zastanawiał się nad swoją egzystencją w przypadku bycia kobietą. Tym samym sposobem reakcja Sheridan odbiła się od niego jak od ściany. Za bardzo siedział w świecie swoich nudnych fantazji, a jednocześnie za mocno czuł się pewnie ze sobą, by zauważyć, że jego sposób przypodobania się jest kiepski. Chociaż przypodobania... Czy mu bardziej nie chodziło o rozluźnienie się? Miewał ochotę na głupie poczynania, jak każdy młody człowiek. Powiedzmy, że w głowie bytowało mu wszystko po trochu.
Największym problemem dla otoczenia było jednak to, że nawet mimo bałaganu w głowie twarz chłopaka pokazywała... Tyle co nic. Przy czym na wszystkie wypowiedzi znajomej odpowiadał tylko wzruszeniem ramion, co potęgowało uczucie, jakoby miało się do czynienia z ostoją spokoju połączonej z obojętnością absolutną. Pozorną, o czym zaś dowiadywały się wszystkie osoby, mające zaszczyt zderzenia z jego pięściami. Oraz bliscy znajomi, ale oni mogli to poznać w delikatniejszy sposób, jak chociażby Sher przed chwilą. Mogła sobie śmiało obserwować, jak ponurak bije się ze swoim rozbawieniem, a tego zdecydowanie nie widzi się codziennie.
Zarzucił dziarsko i po męsku nogę na nogę, opierając cały ciężar swojego siedzenia na wspartym o stół łokciu. Nieco się podekscytował obecną sytuacją, na tyle że musiał sobie z tą radością wygodnie klapnąć. Ekscytacja wywołana była głównie ciekawością. Najlepsza przyjaciółka w jego bieliźnie, super sprawa. Macie coś do takich klasycznych upodobań? No, mam nadzieję, że nie. Wracając. Że niby ich relacje miały być czyste, a przyjaźń damsko-męska istnieje? Nikt temu nie zaprzecza, co jednak nie zmienia dosyć smutnego faktu: Joshua od zawsze był w sferach uczuciowych prostacki. Paige po prostu go interesowała, ale ze względu na znajomość starał się nie być raptowny i zostawał na poziomie niedomówień. Plus twardo stał przy tym, że do poważnych związków nie dorósł. Obserwował otoczenie, wiedział go odbierają, znał też siebie i swoją wybuchową naturę. Nie zasługiwał, a przede wszystkim nie nadawał się, do bycia z kimś tak bardzo blisko. Dlatego też o jakimś zbliżeniu nie myślał na poważnie ani razu.
- Trofeum świętości, radości i euforii z powodu posiadania takiego mężczyzny jak ja w swoim życiu. O to Ci chodziło? - poprawił ją, rzecz jasna używając mało entuzjastycznego tonu, nawet jeśli widząc jej minę miał ochotę tarzać się po podłodze. Przygryzł wargę, odprowadzając ją bez słowa wzrokiem. W tym momencie padła jego jakakolwiek podzielność uwagi, więc naturalnie dla swojej nacji jego umysł skupił się na pewnym pustym pudełku. Mark Gungor na jednej, ze swoich jakże mądrych kaset ujął myśl, która wnętrze łepetyny każdego faceta opisywała jako zbiór pudełek, posegregowanych na wszystkie czynności. Pracę, rodzinę, wydatki. W tej grupce zostawała jednak czarna owca - opakowanie na nic. Nic, czyli każda czynność, której można poświęcić dużo czasu, bez żadnego rozumowania w trakcie wykonywania. Ulubiona pozycja prawdziwego faceta. Wędkowanie, drzemki, oglądanie telewizji. W przypadku Yasu to patrzenie na poczynania innych bez nawet minutowego zastanowienia nad czymkolwiek. Ze stanu błogiego zawieszenia wyrwało go tutejsze Zoo, ale jako osoba, która dostawała mentalnego kociokwiku na widok czegokolwiek z futrem wcale miał im to przywitanie za złe. Skulił się na siedzeniu i wyciągnął ręce do nich, tak żeby każdego chociaż raz dotknąć. Czując sierść między palcami z miejsca robił się szczęśliwszy, a jego typowa maska ustępowała mimice całkowitego derpa, osoby rozgarniętej co najwyżej średnio. Szarozielone tęczówki szkliły się szczęściem na sam widok zwierząt, trudno jednak w oparciu o przeszłość Popka zrozumieć to zafascynowanie. W jego domu nigdy nie było zwierząt, starsza siostra miała alergię, a sam ojciec przepadał chyba tylko za rybkami. To zainteresowanie wzięło się niemalże z powietrza. I z kanału Animal Planet.
Obecność Husky'ego nie uszła jego uwadze. Taki trochę nietypowy widok. Po prostu wyciągnął do niego dłoń, ale niezbyt nachalnie, bez jakiś chęci do wydrapania, jak w przypadku pozostałych. Miał już drobne pojęcie o charakterze obecnych w tym domu czworonogów, nawet mimo żadnej pamięci do ich imion. Rozumiał więc, że ten szczególny pies nie należał do tych towarzyskich, żywych i chętnych do przytulania. Anderson potrafił to przyjąć do wiadomości, a nawet doceniał. W końcu nie potrzebował do spełnienia tego, by cała populacja pupili uwielbiała go nad życie i tolerowała jak swojego. A zwierzęta z charakterem trzeba cenić, jak złoto.
Ledwo zdążył uwolnić się od wesołej gromady zjawiła się ich właścicielka. Zauważył ją dopiero w momencie, kiedy to się odezwała. I z miejsca go zamurowało. Przechylił łepetynę na jeden bok. Na drugi. Wyprostował się. Odkaszlnął. Odsunął od siebie natrętnego psa. Po czym wreszcie się odezwał:
- Zrobię Ci order z bakłażana ślicznotko -oświadczył poważnie, jakoś tak nie mogąc odlepić wzroku od tego... Widowiska. A nóż widelec nigdy więcej nie będzie miał takiej szansy do napatrzenia się. Przy lepszych wiatrach zrobiłby zdjęcie, czy coś. - Hau, hau - dorzucił po dłuższej chwili, nie mając pomysłu na lepszy komentarz. W sensie, delikatniejszy. Było jeszcze coś o gwizdaniu, jakiś zboczony żarcik, komplementy klasy minus kurczak, ale po krótkim zastanowieniu wszystkie mogły dziewczynę skutecznie spłoszyć. Podniósł swój szanowny zadek z krzesła i ruszył sobie parę kroków w jej stronę.
- Ale co kończyć tak w sumie? Bądź co bądź nadal jesteśmy u Ciebie, nikt nie patrzy... No chyba, że on. - Kiwnął głową w stronę niebieskookiego psa. Tak, serio nie pamiętał jak miał na imię. - I tak na marginesie to kłamałem. Chyba raz je nosiłem. Ale spokojnie, prane - oświadczył tak sucho, że trudno zrozumieć, czy robi sobie jaja dla rozluźnienia atmosfery, czy mówi całkiem serio. Typowo. Za to mniej typowo spojrzał Kenneth prosto w oczy. Bądź starał się sprawiać wrażenie, że chce to zrobić, przy okazji jeszcze trochę się zbliżając.
- Tylko bez argumentów, że nie wiem o czym mówię. Bo wiesz. Ja też coś chyba obiecałem. - W tym momencie zaczął poluźniać sobie ten cholerny, ściskający jego szyję krawat. Uciskający zbyt niemiłosiernie, bo po chwili i tak się go pozbył, następnie podając Sheridan. - Mogę liczyć na udaną współpracę? - Uwaga, uwaga - zaśmiał się. Krótko, prawie że nerwowo - ale zaśmiał. Równocześnie ze wspomnianym gestem, powoli zabrał się za rozpinanie super-dopasowanej-do-reszty marynarki. Wolicie nie wiedzieć, jakie głupoty obecnie krążyły we wnętrzu jego czaszki. Kto wie, czy zaraz nie trzaśniętej, w geście samoobrony. Psychicznej, raczej.
Nawet, jeśli się z takową kojarzył, "ostoja spokoju" i "Yasuo" brzmiały dla niej, jak dwa odrębne światy. To pierwsze było wyrzeźbione z gładkiego, białego marmuru, wyczyszczonego i polerowanego na tysiąc sposobów, nim wystawiono je do ekspozycji. Nie miało prawa bytu pośród chaotycznych jednostek z nieregularnych, niepoddanych obróbce kamieni klasy Z, ale jednak bez trudu radziło sobie nawet w takich warunkach, oślepiając je swoim pięknem i cierpliwością. Osoba buntownika za to-... kojarzyła się z czymś zupełnie innym. Był niczym nieoszlifowany diament, który czekał, aż trafi w dłonie mistrza mającego się nim należycie zająć, jednocześnie siejąc zamęt, póki tylko mógł, z radością wydłużając ten okres z każdym dniem, w którym ów mistrz nie chciał się znaleźć. W końcu nikt nie podejmie się czegoś, co graniczyło ze statusem niewykonalnego.
Ten stan rzeczy był dla niej czymś więcej, niż doskonałym.
- Oczywiście. Bo jesteś tak godzien zapamiętania, że wpadam w pieprzoną ekstazę, jak tylko o Tobie myślę. - Syknęła, nie tracąc na złośliwości, nawet pomimo rozbawienia malującego się w oczach. - Będę nacierać się tymi portkami co noc.
Przypomnij sobie Sher - po co właściwie go tutaj zapraszałaś? Jakbyś nie mogła znaleźć sobie bardziej rozgarniętego kumpla. Nawet we własnej podświadomości próbowała udowodnić sobie, że cała ta sytuacja była kompletnie niedorzeczna, razem z ich znajomością, tak w małym zestawie wiązanym. Kiepsko było jednak wykłócać się ze samą sobą, dlatego postanowiła pominąć wszelkie spory wewnątrz głowy i "przemilczeć" każdy aspekt, o jaki zaczepiał się nieznośny głosik, tłukący jej, jaką była idiotką, postępując kiedyś tak, a nie inaczej. Może i zdrowy rozsądek mówił: uciekaj!, ale samej Lwicy ten stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał - towarzystwo Joshuy pozwalało jasnowłosej oderwać się od męczącej rutyny i całego tego przymusu bycia "obowiązkową", a przede wszystkim dawało możliwość zawarcia prostej przyjaźni z mniej prostą w obyciu osobą. Nawet, jeśli Yasuo okazywał się być skomplikowany w swoim kamiennym pancerzu, to właśnie do tego lgnęła. I to właśnie dlatego nawet nie miała ochoty spowiadać się przed właściwie samą sobą z tego drobnego głupstwa, jakim było ściągnięcie go do swojego mieszkania - odpowiedź była zawarta praktycznie w każdym elemencie jej egzystencji, który jakkolwiek wiązał się z osobą tego dryblasa, poznanego przez zwykłe zrządzenie losu. Stąd cała ta pewność w jej poczynaniach. Stąd te tępe odzywki i zamieniane nim zdania. Stąd bokserki znajdujące się w jej dłoniach, gdy tak po prostu wędrowała z nimi do swojej sypialni.
Także stąd lekki uśmieszek, majaczący na jej twarzy, wpisując się w obecną chwilę jako naprawdę groteskowy element wystroju. Cała ta zabawa jednocześnie peszyła, ale i robiła dokładnie to, co takowa robić powinna - bawiła. Dostarczała tak irracjonalnej rozrywki, swego rodzaju dreszczyku emocji - o ile można było o takowym mówić w sytuacji wciskania na siebie majtek najlepszego kumpla - i wzbudzała ciekawość o reakcję drugiej strony całego tego nieporozumienia. A przy tym wszystkim nie było to właściwie nic wielkiego. Yasuo nie miał przecież złych zamiarów, nie chciał tym sposobem zawrzeć z nią żadnego paktu, by mieć potem pełne prawo zdarcia z niej tych gaci, a z resztą zrobienia tego, co mu się żywnie podoba. Z kolei sama przewodnicząca nastawiała się na to wszystko, jak na kolejny w swoim życiu zakład, bo przecież pomimo sprawianego przez nią wrażenia, jakoby miała wyrzucić cały przedmiot sporu z piskiem i uciec gdzieś w siną dal, wciąż pozostawała sobą - dla wygranej wszystko. Szczególnie, że nie traktowała młodzieńca jako kogoś, przy kim nie należy się dobrze bawić. A tym bardziej za obiekt zainteresowania, jakiego to bielizna doprowadzałaby Sheridan do stanu euforii, gdzie Ekstaza Świętej Teresy Berniniego byłaby doskonałym odzwierciedleniem ledwie zalążka jej ekspresji.
Już pomijając kwestię tego, że nikt nie był na razie takim obiektem.
W zasadzie, Anderson nie kojarzył jej się z personą, przed którą powinna się wstydzić czegokolwiek, a już na pewno nie przebywania w jego ubraniach. Laski też często pożyczają sobie ciuchy, nawet włącznie z kompletami bielizny - dlaczego w przypadku relacji damsko-męskiej miałoby być inaczej? Jasne, to zakrawało na jakieś fetysze czy inne niedorzeczności, a jakimś cudem mogłoby ujść nawet za zarodek chorych działań podjętych przez jedno z nich. Nie zmieniało to jednak faktu, że kartą przetargową był tu czysty, żywy, ale i o niewinnej postaci drobny hazard. Układ, w którym zyskiwali oboje - jedno satysfakcję z wygranej, drugie z fajnych widoków. Wracając jednak do rzeczy, nie powinna się krępować. Ale w sytuacji, w której ktoś zdaje się dosłownie pożerać cię wzrokiem, raczej nie wytrzymasz, przechodząc obok tego obojętnie, jedynie prychając w pogardliwym geście ignorancji.
"Hau, hau."
- Uspokój testosteron. - Jęknęła żałośnie, naciągając czarny materiał koszulki jeszcze wyżej, ostatecznie hacząc jej krańcem o swój nos, zapobiegając dalszemu zsuwaniu, a przy okazji i zasłaniając irytujące rumieńce, które postanowiły nawiedzić ją pomimo wszelkich podjętych działań i starań. Doprawdy, ta piękna onomatopeja, którą wyartykułował, w jednej chwili położyła ją na łopatki i zmusiła do wywnioskowania jej adekwatności względem jego obecnego zachowania. Naprawdę sprawiał wrażenie wygłodniałego, popieprzonego kundla, który właśnie natrafił na sukę przeżywającą cieczkę. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale-... zaraz, oczywiście, że jej to przeszkadzało. Wręcz przerażała ją wizja faktycznej możliwości zbytniego zagalopowania się Andersona, co mogłoby skończyć się tragicznie. Dla niego.
Najgorszym jednak pozostawało to, że faktycznie wszystko zmierzało w tym niepożądanym kierunku. Przez dłuższy moment Paige nie pamiętała o wcześniejszej groźbie w formie obietnicy, jaką otrzymała we wiadomości od bruneta, która miała ją przygotować na każdą ewentualność. Stąd też jego kolejne słowa zmuszały dziewczynę do myślenia na najwyższych obrotach, skutkującego wycofaniem się o ten krok czy dwa i odruchowym skierowaniem spojrzenia na swoich zwierzęcych towarzyszy. I rzeczywiście - o ile czwórka z nich właściwie nie przejmowała się całą zaistniałą sytuacją, już teraz wędrując na taras w poszukiwaniu jakiejś mniej lub bardziej ciekawej rozrywki, o tyle młody husky wciąż stał w miejscu, uparcie wwiercając swoje lodowate ślepia w "intruza", mającego czelność wkraczać w strefę osobistą osoby, w której takową tylko on mógł wtargnąć bez wyciągniecia przez nią konsekwencji. Cichy pomruk niezadowolenia wyrwał się z psiego pyska, gdy blondynka zbyła go machnięciem ręki, zmuszając tym samym do natychmiastowego opuszczenia terenu. Po prawdzie ostatnie nieprzychylne spojrzenie, jakim potraktował Yasuo, nie umknęło jej uwadze, jednakże to Sheridan postanowiła pozostawić już bez komentarza. Nikt nie wie jednak, czy chodziło tu o czysty odgórny zamiar, czy może o bezczelne wybicie jej z rytmu następną wypowiedzią zielonookiego. Jego grobowy ton był wręcz nie do zniesienia, gdy mówił o sprawach, które równie dobrze mogły ją rozbawić, jak i obrzydzić. Z drugiej strony słowo "prane" ratowało choć trzy czwarte tego cyrku. Nawet, jeśli wciąż miała nadzieję, że to był jedynie głupi dowcip. Szkoda tylko, że cała reszta nijak nie wiązała się z żadnymi żartami.
- Popieprzyło Cię, Joshua.
Naturalnie, mogła w tej sytuacji podnieść rękę i zakończyć to jednym prostym ciosem wymierzonym w twarz. Świetnym pomysłem zdawał się także taktyczny odwrót do pokoju i zaryglowanie się w nim do czasu przejścia tej burzy debilizmu. Opcji było naprawdę mnóstwo, a każda z nich zdawała się być lepsza od tego, jak ostatecznie postąpiła Paige - zakrycia oczu w nadziei, że niczego nie dostrzeże przez palce, gdzie pomiędzy tymi jednej dłoni dzierżyła błękitną wstęgę krawatu. Kolejny krok w tył zaprowadził ją wprost na ścianę, o którą oparła się plecami, by w kompletnej ostateczności rozchylić palce, zaraz odsuwając dłonie od twarzy. Przełknęła głośno ślinę, zsunąwszy z nosa przysłaniającą dolną część jej twarzy koszulkę. Skoro tak bardzo chciał publiki, to proszę bardzo - uniesienie na niego spojrzenia, poprzedzone głuchym westchnieniem, mającym oczyścić kobiecy umysł z wszelkich destrukcyjnych myśli, miało mu dać jasny znak "rób, co chcesz, w końcu zgodziłam się cierpliwie to znosić".
Nawet, jeśli jej ręka już teraz szukała klamki, za którą będzie mogła pociągnąć i dzięki temu schować się jak najdalej od niego, a twarz z sekundy na sekundę pokrywała się coraz wyraźniejszymi rumieńcami, niemal parząc tym samym jej policzki. Komiczny widok, co?
Ten stan rzeczy był dla niej czymś więcej, niż doskonałym.
- Oczywiście. Bo jesteś tak godzien zapamiętania, że wpadam w pieprzoną ekstazę, jak tylko o Tobie myślę. - Syknęła, nie tracąc na złośliwości, nawet pomimo rozbawienia malującego się w oczach. - Będę nacierać się tymi portkami co noc.
Przypomnij sobie Sher - po co właściwie go tutaj zapraszałaś? Jakbyś nie mogła znaleźć sobie bardziej rozgarniętego kumpla. Nawet we własnej podświadomości próbowała udowodnić sobie, że cała ta sytuacja była kompletnie niedorzeczna, razem z ich znajomością, tak w małym zestawie wiązanym. Kiepsko było jednak wykłócać się ze samą sobą, dlatego postanowiła pominąć wszelkie spory wewnątrz głowy i "przemilczeć" każdy aspekt, o jaki zaczepiał się nieznośny głosik, tłukący jej, jaką była idiotką, postępując kiedyś tak, a nie inaczej. Może i zdrowy rozsądek mówił: uciekaj!, ale samej Lwicy ten stan rzeczy jak najbardziej odpowiadał - towarzystwo Joshuy pozwalało jasnowłosej oderwać się od męczącej rutyny i całego tego przymusu bycia "obowiązkową", a przede wszystkim dawało możliwość zawarcia prostej przyjaźni z mniej prostą w obyciu osobą. Nawet, jeśli Yasuo okazywał się być skomplikowany w swoim kamiennym pancerzu, to właśnie do tego lgnęła. I to właśnie dlatego nawet nie miała ochoty spowiadać się przed właściwie samą sobą z tego drobnego głupstwa, jakim było ściągnięcie go do swojego mieszkania - odpowiedź była zawarta praktycznie w każdym elemencie jej egzystencji, który jakkolwiek wiązał się z osobą tego dryblasa, poznanego przez zwykłe zrządzenie losu. Stąd cała ta pewność w jej poczynaniach. Stąd te tępe odzywki i zamieniane nim zdania. Stąd bokserki znajdujące się w jej dłoniach, gdy tak po prostu wędrowała z nimi do swojej sypialni.
Także stąd lekki uśmieszek, majaczący na jej twarzy, wpisując się w obecną chwilę jako naprawdę groteskowy element wystroju. Cała ta zabawa jednocześnie peszyła, ale i robiła dokładnie to, co takowa robić powinna - bawiła. Dostarczała tak irracjonalnej rozrywki, swego rodzaju dreszczyku emocji - o ile można było o takowym mówić w sytuacji wciskania na siebie majtek najlepszego kumpla - i wzbudzała ciekawość o reakcję drugiej strony całego tego nieporozumienia. A przy tym wszystkim nie było to właściwie nic wielkiego. Yasuo nie miał przecież złych zamiarów, nie chciał tym sposobem zawrzeć z nią żadnego paktu, by mieć potem pełne prawo zdarcia z niej tych gaci, a z resztą zrobienia tego, co mu się żywnie podoba. Z kolei sama przewodnicząca nastawiała się na to wszystko, jak na kolejny w swoim życiu zakład, bo przecież pomimo sprawianego przez nią wrażenia, jakoby miała wyrzucić cały przedmiot sporu z piskiem i uciec gdzieś w siną dal, wciąż pozostawała sobą - dla wygranej wszystko. Szczególnie, że nie traktowała młodzieńca jako kogoś, przy kim nie należy się dobrze bawić. A tym bardziej za obiekt zainteresowania, jakiego to bielizna doprowadzałaby Sheridan do stanu euforii, gdzie Ekstaza Świętej Teresy Berniniego byłaby doskonałym odzwierciedleniem ledwie zalążka jej ekspresji.
Już pomijając kwestię tego, że nikt nie był na razie takim obiektem.
W zasadzie, Anderson nie kojarzył jej się z personą, przed którą powinna się wstydzić czegokolwiek, a już na pewno nie przebywania w jego ubraniach. Laski też często pożyczają sobie ciuchy, nawet włącznie z kompletami bielizny - dlaczego w przypadku relacji damsko-męskiej miałoby być inaczej? Jasne, to zakrawało na jakieś fetysze czy inne niedorzeczności, a jakimś cudem mogłoby ujść nawet za zarodek chorych działań podjętych przez jedno z nich. Nie zmieniało to jednak faktu, że kartą przetargową był tu czysty, żywy, ale i o niewinnej postaci drobny hazard. Układ, w którym zyskiwali oboje - jedno satysfakcję z wygranej, drugie z fajnych widoków. Wracając jednak do rzeczy, nie powinna się krępować. Ale w sytuacji, w której ktoś zdaje się dosłownie pożerać cię wzrokiem, raczej nie wytrzymasz, przechodząc obok tego obojętnie, jedynie prychając w pogardliwym geście ignorancji.
"Hau, hau."
- Uspokój testosteron. - Jęknęła żałośnie, naciągając czarny materiał koszulki jeszcze wyżej, ostatecznie hacząc jej krańcem o swój nos, zapobiegając dalszemu zsuwaniu, a przy okazji i zasłaniając irytujące rumieńce, które postanowiły nawiedzić ją pomimo wszelkich podjętych działań i starań. Doprawdy, ta piękna onomatopeja, którą wyartykułował, w jednej chwili położyła ją na łopatki i zmusiła do wywnioskowania jej adekwatności względem jego obecnego zachowania. Naprawdę sprawiał wrażenie wygłodniałego, popieprzonego kundla, który właśnie natrafił na sukę przeżywającą cieczkę. Nie, żeby jej to przeszkadzało, ale-... zaraz, oczywiście, że jej to przeszkadzało. Wręcz przerażała ją wizja faktycznej możliwości zbytniego zagalopowania się Andersona, co mogłoby skończyć się tragicznie. Dla niego.
Najgorszym jednak pozostawało to, że faktycznie wszystko zmierzało w tym niepożądanym kierunku. Przez dłuższy moment Paige nie pamiętała o wcześniejszej groźbie w formie obietnicy, jaką otrzymała we wiadomości od bruneta, która miała ją przygotować na każdą ewentualność. Stąd też jego kolejne słowa zmuszały dziewczynę do myślenia na najwyższych obrotach, skutkującego wycofaniem się o ten krok czy dwa i odruchowym skierowaniem spojrzenia na swoich zwierzęcych towarzyszy. I rzeczywiście - o ile czwórka z nich właściwie nie przejmowała się całą zaistniałą sytuacją, już teraz wędrując na taras w poszukiwaniu jakiejś mniej lub bardziej ciekawej rozrywki, o tyle młody husky wciąż stał w miejscu, uparcie wwiercając swoje lodowate ślepia w "intruza", mającego czelność wkraczać w strefę osobistą osoby, w której takową tylko on mógł wtargnąć bez wyciągniecia przez nią konsekwencji. Cichy pomruk niezadowolenia wyrwał się z psiego pyska, gdy blondynka zbyła go machnięciem ręki, zmuszając tym samym do natychmiastowego opuszczenia terenu. Po prawdzie ostatnie nieprzychylne spojrzenie, jakim potraktował Yasuo, nie umknęło jej uwadze, jednakże to Sheridan postanowiła pozostawić już bez komentarza. Nikt nie wie jednak, czy chodziło tu o czysty odgórny zamiar, czy może o bezczelne wybicie jej z rytmu następną wypowiedzią zielonookiego. Jego grobowy ton był wręcz nie do zniesienia, gdy mówił o sprawach, które równie dobrze mogły ją rozbawić, jak i obrzydzić. Z drugiej strony słowo "prane" ratowało choć trzy czwarte tego cyrku. Nawet, jeśli wciąż miała nadzieję, że to był jedynie głupi dowcip. Szkoda tylko, że cała reszta nijak nie wiązała się z żadnymi żartami.
- Popieprzyło Cię, Joshua.
Naturalnie, mogła w tej sytuacji podnieść rękę i zakończyć to jednym prostym ciosem wymierzonym w twarz. Świetnym pomysłem zdawał się także taktyczny odwrót do pokoju i zaryglowanie się w nim do czasu przejścia tej burzy debilizmu. Opcji było naprawdę mnóstwo, a każda z nich zdawała się być lepsza od tego, jak ostatecznie postąpiła Paige - zakrycia oczu w nadziei, że niczego nie dostrzeże przez palce, gdzie pomiędzy tymi jednej dłoni dzierżyła błękitną wstęgę krawatu. Kolejny krok w tył zaprowadził ją wprost na ścianę, o którą oparła się plecami, by w kompletnej ostateczności rozchylić palce, zaraz odsuwając dłonie od twarzy. Przełknęła głośno ślinę, zsunąwszy z nosa przysłaniającą dolną część jej twarzy koszulkę. Skoro tak bardzo chciał publiki, to proszę bardzo - uniesienie na niego spojrzenia, poprzedzone głuchym westchnieniem, mającym oczyścić kobiecy umysł z wszelkich destrukcyjnych myśli, miało mu dać jasny znak "rób, co chcesz, w końcu zgodziłam się cierpliwie to znosić".
Nawet, jeśli jej ręka już teraz szukała klamki, za którą będzie mogła pociągnąć i dzięki temu schować się jak najdalej od niego, a twarz z sekundy na sekundę pokrywała się coraz wyraźniejszymi rumieńcami, niemal parząc tym samym jej policzki. Komiczny widok, co?
Za to Sheridan w jego oczach prezentowała się normalnie. Na pewno nie robiła za dzikiego zwierzaka, zrzędliwą wiedźmę, czy innego podobnego gałgana. Na pewno zaś nie prezentowała się w jego oczach, tak jak sama się postrzegała. Możliwe, że nieco za bardzo sobie ją po drodze wyidealizował, a to tylko po to, by mieć kogoś, w kogo można przelać jakieś uwłaczające jego obyciu chęci ku obronie kogoś. Jeżeli chodzi o szczegóły, to na pewno za dużo rzeczy w jej zachowaniu uważał za: "zabawne", "pocieszne" i "urocze". Ze zgrozą można wyjść ze stwierdzeniem, że pewnie widząc ją podczas aktu defekacji wzdychałby nad jej wdziękiem. Nie żeby robił za fetyszystę. Tonował swoje Japońskie korzenie, spokojnie.
Odkaszlnął, powstrzymując tym samym duszony w gardle śmiech.
- Dokładnie - podsumował krótko, bo w sumie nie miał więcej do powiedzenia. W zasadzie mało kiedy miał dużo do wygłoszenia, ale to już kwestia szczegółu. - To brzmi dla mnie jak komplement - kiwnął głową z uznaniem. Podobały mu się jej reakcje. Były nawet naturalne. I urocze, nie zapominajmy. Wiedział, że tak będzie, podświadomie. Wpadłby tutaj więc nawet, gdyby go nie zapraszała. Warto przy tym wspomnieć o tym, że raczej nie przejmowałby się zamkniętymi drzwiami. W sumie po drodze zapomniał już czemu tak bardzo spodobało mu się przesiadywanie u Sheridan w domu. Psy, właścicielka, pełna lodówka i gorąca woda w łazience stały się już rzeczywistością na tyle bliską, że przestał ją sobie tak mocno rysować we wspomnieniach. To tak, jakby jedząc co rano kanapkę z pasztetem uznawał ją, za najlepsze danie świata, rarytas i w ogóle. Co nie zmienia faktu, że miło tą kanapkę spożywać. Bo jest mimo wszystko smaczna.
Widok Sher w bokserkach też był smaczny. Ze śniadania się nie rezygnuje. Z ładnego widoku też. Niestety jako typowy osobnik płci męskiej miał przez tą sytuację "lekkie" problemy z pojęciem rzeczywistości, w związku z czym Lwica musiała znosić jego spojrzenie. Tak. Nawet na uwagę się nie odwrócił, tylko mruknął coś pod nosem. Prawdopodobnie miało to znaczyć coś pokroju: "robię co chcę". Takie... Ostrzegawcze burknięcie. "Cicho, podziwiam."
Fakt, że się zakrywała jeszcze bardziej potęgował jego chęć wlepiania w nią spojrzenia. Znaczy, gdzieś po drodze przypomniał sobie, że to w sumie nieładnie i niedelikatnie. Nawet kiedy uważał, że ma prawo obserwować ją w takich momentach, to przecież nadal obcował z osobą, której traktować krzywdząco nie chciał. Problem leżał jednak w momencie, w którym uświadomił sobie, jak bardzo się zagalopował. Zdążył już bowiem zarzucić na ramiona jasnowłosej swoją marynarkę, zignorować jej jakże trafną wypowiedź określającą jego stan umysłowy, przyprzeć ją do ściany i całkowicie zignorować fakt, że w pobliżu kręcił się przynajmniej jeden pies zdolny w sytuacji kryzysowej zrzucić się mu do gardła. Albo do nogawki. Albo o zgrozo do krocza. Zwyczajnie odczuwał, że w tym momencie było za późno na wycofanie się. Zwyczajnie za mocno odleciał. Istota jego upartej strony charakteru polegała na zapieraniu się w swoich postanowieniach. Planował ten swój żenujący występ jeszcze trochę przed wejściem do tego lokum, więc z góry nawet nie śnił o wykluczeniu takiej sytuacji. Przy okazji się jeszcze zamroczył wdziękami i - tu wstaw bębny, perkusje i chóry zapowiadające podsumowanie - wyszło jak wyszło. Postąpił jak kierowane chucią zwierze. Przynajmniej nie miał w harmonogramie żadnej wzmianki o nieczystych poczynaniach opartych o dotyk. No cóż. Najwyżej dostanie po mordzie. Albo serio pogryzie go ten pies. Przynajmniej nie będzie narzekał, że mu się nie należało.
Oparł wyprostowaną rękę o ścianę, czy też drzwi. Cokolwiek, w końcu przez spory kawałek czasu mało zastanawiał się nad otoczeniem. Mało zastanawiał się nad czymkolwiek. Długo jednak w tym stylu nad dziewczyną nie wisiał, po prostu szukał podparcia, by sprężyście odbić się od prostego odcinka i tym samym nieco oddalić od ofiary tych wszystkich beznadziejnych zakładów. Z jednej strony gryzło go poczucie odpowiedzialności względem potencjalnych urazów psychicznych obojga, z drugiej to... Musiała mieć przecież lepszy widok, jak już się postanowiła odkryć. Istotnie, mimo wszystko nie zamierzał się wycofywać - po to tu przyszedł.
No. Dobra. Rozbieranie się. Przed najlepsza przyjaciółką. I tak, tylko rozbieranie, bo o tańcu to niech sobie nawet nie śni. Ewentualnie jakby był mocno pijany. Wdech, wydech. Robił już głupsze rzeczy. Z jedną kumpelą na przykład rozbił ognisko i w środku nocy tańczyli dookoła niego nago. W gimnazjum rozpowszechnił zaś plotkę o zboczeńcu pod prysznicami, a to tylko dlatego, że mu się nudziło. Zabawnie było obserwować męską część swojej klasy chodzącą pod prysznice osobno. Albo to przerażenie w oczach, gdy mydło wylatywało z ich dłoni... Miód na jego pełną upierdliwych rzeczy egzystencję. Tak sobie szybko przypominając tamte wydarzenia Yasuo doszedł do całkiem prostego wniosku - ta sytuacja była głupia, ale zabawna. Nie ma się czym przejmować. Z taką myślą zabrał się za pozbycie się swojej odzieży. Z pierwszymi guzikami koszuli poszło mi szybko i gładko, dopiero pod koniec przypomniał sobie, że to chyba nie powinno tak wyglądać. Poczuł niepewność podobną do tej, którą odczuwa karateka, kiedy uderzając w cegłę łamie sobie dłoń. Cegła powinna być złamana, nie ręką. Czyli coś poszło nie tak. Przygryzł wargę z tej całej negatywnej energii i ostatnie guziki rozpiął w tempie godnym spaceru ślimaka. Głupim faktem okazała się reakcja chłopaka, na widok swojego wyrzeźbionego brzucha. Poczuł się od razu pewniej, bo zwyczajnie... Nie miał się czego wstydzić. I z tą świadomością, jako wąż zrzucający skórę, Yasu wystawił wyrzeźbione ramiona na światło dzienne, tak że góra jego ubrania jedynie ostatkami sił trzymała się przedramion. Koszula z pozoru wałkowała się, gniotła i ogólnie w normalnej sytuacji zacząłby ją z siebie chamsko zdzierać. Ale to przecież było przedstawienie, aktor na scenie teatralnej nigdy nie tracił taktu, nawet w momencie okropnej pomyłki. Powiedziałeś "bułka" zamiast "ból"? Co z tego, graj dalej, jesteś teraz kimś innym, masz zachwycić publikę, porwać ją... Nawet jeśli cała się teraz śmieje z twojej jakże emocjonalnej wypowiedzi. "Bułka to wielka, gdy kochanek nie kocha." Dlatego też buntownik najzwyczajniej w świecie rozpiął mankiety uwalniając tym samym całkowicie swoje górne kończyny z kajdan materiału. Warto przy tym dodać, że lewy rękaw chwycił zębami, zszarpując go nieco zbyt raptownie, jak na wcześniejsze grzeczne przedstawienie. No mniejsza. Chwilę potrzymał koszulę w ustach, po czym po prostu wypuścił ją, pozwalając, by opadła na ziemię. Przecież nie obwiesi swojej widowni wszystkim, robienie z kogoś wieszaka uwłacza godności. I zasłania widoki. Jak już zostało wspomniane o widokach... Paige mogła własnie podziwiać nagi tors Króla Albanii. Mogła też w sumie uciec, bo mina, którą niechcący właściciel przyzwoitego ciała przybrał wyglądała jak propozycja niegrzecznych rzeczy. Bardzo niegrzecznych. No co? Takie twarze przybierali zwykle panowie z pierwszych obrazków, jakie ukazywały się przy wyszukaniu w wyszukiwarce frazy: "męski striptiz". Nie muszę chyba tłumaczyć czemu coś takiego zagościło w historii przeglądarki Andersona. Za to ważne było wspomnienie, że właśnie odwrócił się do jasnowłosej plecami, z których łypał na nią dwugłowy orzeł. Mięśnie pod tatuażem napięły się, pokazując wyniki długich i naprawdę częstych wizyt na basenie. Tymczasem dłonie flegmatycznymi ruchami zabrały się za rozpinanie pasa spodni. W tym czasie miał chwilę na zastanowienie się nad ważnym aspektem życia przyszłego - czy po tym całym cyrku da mu coś do jedzenia? Niedługo z jego mega seksownego brzucha wydrze się jakieś burknięcie. Czuł to w przełyku. Czyli, że sprawa była poważna.
Odkaszlnął, powstrzymując tym samym duszony w gardle śmiech.
- Dokładnie - podsumował krótko, bo w sumie nie miał więcej do powiedzenia. W zasadzie mało kiedy miał dużo do wygłoszenia, ale to już kwestia szczegółu. - To brzmi dla mnie jak komplement - kiwnął głową z uznaniem. Podobały mu się jej reakcje. Były nawet naturalne. I urocze, nie zapominajmy. Wiedział, że tak będzie, podświadomie. Wpadłby tutaj więc nawet, gdyby go nie zapraszała. Warto przy tym wspomnieć o tym, że raczej nie przejmowałby się zamkniętymi drzwiami. W sumie po drodze zapomniał już czemu tak bardzo spodobało mu się przesiadywanie u Sheridan w domu. Psy, właścicielka, pełna lodówka i gorąca woda w łazience stały się już rzeczywistością na tyle bliską, że przestał ją sobie tak mocno rysować we wspomnieniach. To tak, jakby jedząc co rano kanapkę z pasztetem uznawał ją, za najlepsze danie świata, rarytas i w ogóle. Co nie zmienia faktu, że miło tą kanapkę spożywać. Bo jest mimo wszystko smaczna.
Widok Sher w bokserkach też był smaczny. Ze śniadania się nie rezygnuje. Z ładnego widoku też. Niestety jako typowy osobnik płci męskiej miał przez tą sytuację "lekkie" problemy z pojęciem rzeczywistości, w związku z czym Lwica musiała znosić jego spojrzenie. Tak. Nawet na uwagę się nie odwrócił, tylko mruknął coś pod nosem. Prawdopodobnie miało to znaczyć coś pokroju: "robię co chcę". Takie... Ostrzegawcze burknięcie. "Cicho, podziwiam."
Fakt, że się zakrywała jeszcze bardziej potęgował jego chęć wlepiania w nią spojrzenia. Znaczy, gdzieś po drodze przypomniał sobie, że to w sumie nieładnie i niedelikatnie. Nawet kiedy uważał, że ma prawo obserwować ją w takich momentach, to przecież nadal obcował z osobą, której traktować krzywdząco nie chciał. Problem leżał jednak w momencie, w którym uświadomił sobie, jak bardzo się zagalopował. Zdążył już bowiem zarzucić na ramiona jasnowłosej swoją marynarkę, zignorować jej jakże trafną wypowiedź określającą jego stan umysłowy, przyprzeć ją do ściany i całkowicie zignorować fakt, że w pobliżu kręcił się przynajmniej jeden pies zdolny w sytuacji kryzysowej zrzucić się mu do gardła. Albo do nogawki. Albo o zgrozo do krocza. Zwyczajnie odczuwał, że w tym momencie było za późno na wycofanie się. Zwyczajnie za mocno odleciał. Istota jego upartej strony charakteru polegała na zapieraniu się w swoich postanowieniach. Planował ten swój żenujący występ jeszcze trochę przed wejściem do tego lokum, więc z góry nawet nie śnił o wykluczeniu takiej sytuacji. Przy okazji się jeszcze zamroczył wdziękami i - tu wstaw bębny, perkusje i chóry zapowiadające podsumowanie - wyszło jak wyszło. Postąpił jak kierowane chucią zwierze. Przynajmniej nie miał w harmonogramie żadnej wzmianki o nieczystych poczynaniach opartych o dotyk. No cóż. Najwyżej dostanie po mordzie. Albo serio pogryzie go ten pies. Przynajmniej nie będzie narzekał, że mu się nie należało.
Oparł wyprostowaną rękę o ścianę, czy też drzwi. Cokolwiek, w końcu przez spory kawałek czasu mało zastanawiał się nad otoczeniem. Mało zastanawiał się nad czymkolwiek. Długo jednak w tym stylu nad dziewczyną nie wisiał, po prostu szukał podparcia, by sprężyście odbić się od prostego odcinka i tym samym nieco oddalić od ofiary tych wszystkich beznadziejnych zakładów. Z jednej strony gryzło go poczucie odpowiedzialności względem potencjalnych urazów psychicznych obojga, z drugiej to... Musiała mieć przecież lepszy widok, jak już się postanowiła odkryć. Istotnie, mimo wszystko nie zamierzał się wycofywać - po to tu przyszedł.
No. Dobra. Rozbieranie się. Przed najlepsza przyjaciółką. I tak, tylko rozbieranie, bo o tańcu to niech sobie nawet nie śni. Ewentualnie jakby był mocno pijany. Wdech, wydech. Robił już głupsze rzeczy. Z jedną kumpelą na przykład rozbił ognisko i w środku nocy tańczyli dookoła niego nago. W gimnazjum rozpowszechnił zaś plotkę o zboczeńcu pod prysznicami, a to tylko dlatego, że mu się nudziło. Zabawnie było obserwować męską część swojej klasy chodzącą pod prysznice osobno. Albo to przerażenie w oczach, gdy mydło wylatywało z ich dłoni... Miód na jego pełną upierdliwych rzeczy egzystencję. Tak sobie szybko przypominając tamte wydarzenia Yasuo doszedł do całkiem prostego wniosku - ta sytuacja była głupia, ale zabawna. Nie ma się czym przejmować. Z taką myślą zabrał się za pozbycie się swojej odzieży. Z pierwszymi guzikami koszuli poszło mi szybko i gładko, dopiero pod koniec przypomniał sobie, że to chyba nie powinno tak wyglądać. Poczuł niepewność podobną do tej, którą odczuwa karateka, kiedy uderzając w cegłę łamie sobie dłoń. Cegła powinna być złamana, nie ręką. Czyli coś poszło nie tak. Przygryzł wargę z tej całej negatywnej energii i ostatnie guziki rozpiął w tempie godnym spaceru ślimaka. Głupim faktem okazała się reakcja chłopaka, na widok swojego wyrzeźbionego brzucha. Poczuł się od razu pewniej, bo zwyczajnie... Nie miał się czego wstydzić. I z tą świadomością, jako wąż zrzucający skórę, Yasu wystawił wyrzeźbione ramiona na światło dzienne, tak że góra jego ubrania jedynie ostatkami sił trzymała się przedramion. Koszula z pozoru wałkowała się, gniotła i ogólnie w normalnej sytuacji zacząłby ją z siebie chamsko zdzierać. Ale to przecież było przedstawienie, aktor na scenie teatralnej nigdy nie tracił taktu, nawet w momencie okropnej pomyłki. Powiedziałeś "bułka" zamiast "ból"? Co z tego, graj dalej, jesteś teraz kimś innym, masz zachwycić publikę, porwać ją... Nawet jeśli cała się teraz śmieje z twojej jakże emocjonalnej wypowiedzi. "Bułka to wielka, gdy kochanek nie kocha." Dlatego też buntownik najzwyczajniej w świecie rozpiął mankiety uwalniając tym samym całkowicie swoje górne kończyny z kajdan materiału. Warto przy tym dodać, że lewy rękaw chwycił zębami, zszarpując go nieco zbyt raptownie, jak na wcześniejsze grzeczne przedstawienie. No mniejsza. Chwilę potrzymał koszulę w ustach, po czym po prostu wypuścił ją, pozwalając, by opadła na ziemię. Przecież nie obwiesi swojej widowni wszystkim, robienie z kogoś wieszaka uwłacza godności. I zasłania widoki. Jak już zostało wspomniane o widokach... Paige mogła własnie podziwiać nagi tors Króla Albanii. Mogła też w sumie uciec, bo mina, którą niechcący właściciel przyzwoitego ciała przybrał wyglądała jak propozycja niegrzecznych rzeczy. Bardzo niegrzecznych. No co? Takie twarze przybierali zwykle panowie z pierwszych obrazków, jakie ukazywały się przy wyszukaniu w wyszukiwarce frazy: "męski striptiz". Nie muszę chyba tłumaczyć czemu coś takiego zagościło w historii przeglądarki Andersona. Za to ważne było wspomnienie, że właśnie odwrócił się do jasnowłosej plecami, z których łypał na nią dwugłowy orzeł. Mięśnie pod tatuażem napięły się, pokazując wyniki długich i naprawdę częstych wizyt na basenie. Tymczasem dłonie flegmatycznymi ruchami zabrały się za rozpinanie pasa spodni. W tym czasie miał chwilę na zastanowienie się nad ważnym aspektem życia przyszłego - czy po tym całym cyrku da mu coś do jedzenia? Niedługo z jego mega seksownego brzucha wydrze się jakieś burknięcie. Czuł to w przełyku. Czyli, że sprawa była poważna.
Ekstremalne skracanie postu za trzy, dwie, jedną.
Za blisko.
Mając doskonały widok na jadeitowe tęczówki Joshuy, najbardziej poruszającym jej umysł pomysłem było zasłonięcie twarzy przekazaną jej przed chwilą marynarką. Albo przewiązanie sobie oczu krawatem. Każda opcja była tak na dobrą sprawę dobra, gdy spoglądała na jego kolejne poczynania. Oddech buntownika drażnił skórę jej policzka jeszcze przez jedynie ułamek sekundy, następnie uwalniając ją od całego ciężaru przytłoczenia tylko po to, żeby dobić ją jeszcze bardziej. Gdyby nie była tak bardzo speszona, to może nawet zaśmiałaby się na widok jego nieporadnych prób widowiskowego zdzierania z siebie ciuchów. Pech chciał, że jednak była, a na dodatek nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie tego zaprzestała. Potem wszystko zaczęło się ciągnąć i ciągnąć, z sekundy na sekundę coraz mocniej zachęcając blondynkę do skorzystania z drzwi. Wyjściowych. Z całego budynku. Najlepiej by było, jakby zwiała z miasta, byleby nikt nie pamiętał, że zwykle chadzała na spacery właśnie z Popkiem. Gdyby spróbować odgadnąć jej myśli i ująć je w trzy krótkie słowa, zapewne nikt nie miałby problemu z ich wydedukowaniem. Przestań. Zostaw. Skończ.
Jeszcze dłuższą chwilę wpatrywała się w Andersona, bezmyślnie lustrując kolejno każdy cal jego pleców, skupiając się głównie na linii jego kręgosłupa i albańskim orle, spozierającym na nią w swym majestatycznym jestestwie. Kiedy tak powoli zbliżała się do bruneta, traciła coraz większe pokłady pewności siebie naraz, przez co na ostatniej połowie metra była niemalże kompletnie z nich wyczerpana. Targało nią coś kompletnie nieokreślonego. Nie mogło być to obrzydzenie, ale zdecydowanie było w tym wiele wstydu, być może z domieszką nieodpartej chęci ucieczki. Wreszcie jednak oplotła go ramionami, sytuując je na jego pasie, by żałośnie wyjęczeć:
- Przestań. Już wystarczy. - Dłonie ułożyła na jego nadgarstkach, by zaraz zacisnąć nań palce i spróbować odciągnąć je od spodni młodzieńca. Naprawdę nie musiał się aż tak starać - w zupełności wystarczał jej fakt, że dopiero co był niebezpiecznie blisko jej twarzy, a teraz i ona sama wręcz czuła ciepłotę jego ciała, trzymając policzek tuż przy skórze pleców, zdradzając podenerwowanie nieregularnym oddechem. Pewnie właśnie dlatego odsunęła się najszybciej, jak tylko mogła, gdy tylko zrozumiała, jak cała ta sytuacja mogłaby wyglądać z perspektywy osoby trzeciej. Spojrzawszy jeszcze ostatni raz w kierunku jego tatuażu, zarzuciła marynarkę na krzesło, nim chrząknęła znacząco. - Przyszedłeś tu na barbecue, nie striptiz. Zresztą, wrzuciłam już mięso na ogień, a Ty mnie zajmujesz.
Tym genialnym sposobem, pod pretekstem biednego, skazanego na przypalenie mięsa, Kenneth podbiegła prosto pod drzwi tarasowe, które uchyliła z cichym skrzypnięciem, w duchu modląc się, żeby nikt nie miał widoku na ten kawałek przestrzeni, który zamierzała odwiedzić. Yasuo miał swoje wyczucie, jeśli chodziło o przygotowywanie przez nią posiłków. Spodziewał się dostawy akurat wtedy, kiedy powinna ona być gotowa. Tak na dobrą sprawę, jasnowłosa przygotowała wszystko odpowiednio wcześniej, następnie będąc kompletnie wybitą z rytmu przez przyjaciela. Teraz jednak bez żadnego zbędnego pierdolenia chwyciła za ułożone przy przygasającym grillu talerze, na które przełożyła mniej krwiste, niż oczekiwała, kawałki wołowiny, znane powszechnie jako steki. Faktycznie spuściła z nich oko na nieco zbyt długo, jednakże przez jej plan celowego ich niedopieczenia nadal były zjadliwe, żeby nie powiedzieć, że całkiem nieźle. Prawdziwy artysta wykorzystywał przypadek i uznawał to za celowy zabieg, prawda? Cholera wie, czy eksperymentowanie z niedorobionym mięsem zostałoby przyjęte pozytywnie przez Yasuo. Z drugiej strony, fakt, że wszystko wyszło tak, jak zazwyczaj, był już monotonny.
Wkroczyła z powrotem do mieszkania, nie zamykając przy tym za sobą drzwi - w końcu z obiema zajętymi rękoma byłoby niesamowicie ciężko to zrobić - a tuż po tym znalazła się przy stołowym blacie, by położyć nań zdobyte pożywienie i wydobyć sztućce z wiszącej nieopodal szafki. Ułożone obok steków w dziwaczną figurę, przypominającą nieco kwiat talarki ziemniaczane miały służyć za dodatek dopełniający to danie główne, wcześniej wypiekając się razem z mięsem, zajmując przestrzeń gdzieś obok. Nie wspomniałam o tym? Pewnie dlatego, że dopiero teraz na to wpadłam. Paige zaś właśnie układała nóż i widelec na talerzu swojego towarzysza, gdy postanowiła wysłać mu specjalne zaproszenie do stołu.
- Nieubrany tu nie siedzisz, jasne? - Warknęła, nawet nie racząc go spojrzeniem.
No i czyż to nie był szczery wyraz sympatii?
Za blisko.
Mając doskonały widok na jadeitowe tęczówki Joshuy, najbardziej poruszającym jej umysł pomysłem było zasłonięcie twarzy przekazaną jej przed chwilą marynarką. Albo przewiązanie sobie oczu krawatem. Każda opcja była tak na dobrą sprawę dobra, gdy spoglądała na jego kolejne poczynania. Oddech buntownika drażnił skórę jej policzka jeszcze przez jedynie ułamek sekundy, następnie uwalniając ją od całego ciężaru przytłoczenia tylko po to, żeby dobić ją jeszcze bardziej. Gdyby nie była tak bardzo speszona, to może nawet zaśmiałaby się na widok jego nieporadnych prób widowiskowego zdzierania z siebie ciuchów. Pech chciał, że jednak była, a na dodatek nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie tego zaprzestała. Potem wszystko zaczęło się ciągnąć i ciągnąć, z sekundy na sekundę coraz mocniej zachęcając blondynkę do skorzystania z drzwi. Wyjściowych. Z całego budynku. Najlepiej by było, jakby zwiała z miasta, byleby nikt nie pamiętał, że zwykle chadzała na spacery właśnie z Popkiem. Gdyby spróbować odgadnąć jej myśli i ująć je w trzy krótkie słowa, zapewne nikt nie miałby problemu z ich wydedukowaniem. Przestań. Zostaw. Skończ.
Jeszcze dłuższą chwilę wpatrywała się w Andersona, bezmyślnie lustrując kolejno każdy cal jego pleców, skupiając się głównie na linii jego kręgosłupa i albańskim orle, spozierającym na nią w swym majestatycznym jestestwie. Kiedy tak powoli zbliżała się do bruneta, traciła coraz większe pokłady pewności siebie naraz, przez co na ostatniej połowie metra była niemalże kompletnie z nich wyczerpana. Targało nią coś kompletnie nieokreślonego. Nie mogło być to obrzydzenie, ale zdecydowanie było w tym wiele wstydu, być może z domieszką nieodpartej chęci ucieczki. Wreszcie jednak oplotła go ramionami, sytuując je na jego pasie, by żałośnie wyjęczeć:
- Przestań. Już wystarczy. - Dłonie ułożyła na jego nadgarstkach, by zaraz zacisnąć nań palce i spróbować odciągnąć je od spodni młodzieńca. Naprawdę nie musiał się aż tak starać - w zupełności wystarczał jej fakt, że dopiero co był niebezpiecznie blisko jej twarzy, a teraz i ona sama wręcz czuła ciepłotę jego ciała, trzymając policzek tuż przy skórze pleców, zdradzając podenerwowanie nieregularnym oddechem. Pewnie właśnie dlatego odsunęła się najszybciej, jak tylko mogła, gdy tylko zrozumiała, jak cała ta sytuacja mogłaby wyglądać z perspektywy osoby trzeciej. Spojrzawszy jeszcze ostatni raz w kierunku jego tatuażu, zarzuciła marynarkę na krzesło, nim chrząknęła znacząco. - Przyszedłeś tu na barbecue, nie striptiz. Zresztą, wrzuciłam już mięso na ogień, a Ty mnie zajmujesz.
Tym genialnym sposobem, pod pretekstem biednego, skazanego na przypalenie mięsa, Kenneth podbiegła prosto pod drzwi tarasowe, które uchyliła z cichym skrzypnięciem, w duchu modląc się, żeby nikt nie miał widoku na ten kawałek przestrzeni, który zamierzała odwiedzić. Yasuo miał swoje wyczucie, jeśli chodziło o przygotowywanie przez nią posiłków. Spodziewał się dostawy akurat wtedy, kiedy powinna ona być gotowa. Tak na dobrą sprawę, jasnowłosa przygotowała wszystko odpowiednio wcześniej, następnie będąc kompletnie wybitą z rytmu przez przyjaciela. Teraz jednak bez żadnego zbędnego pierdolenia chwyciła za ułożone przy przygasającym grillu talerze, na które przełożyła mniej krwiste, niż oczekiwała, kawałki wołowiny, znane powszechnie jako steki. Faktycznie spuściła z nich oko na nieco zbyt długo, jednakże przez jej plan celowego ich niedopieczenia nadal były zjadliwe, żeby nie powiedzieć, że całkiem nieźle. Prawdziwy artysta wykorzystywał przypadek i uznawał to za celowy zabieg, prawda? Cholera wie, czy eksperymentowanie z niedorobionym mięsem zostałoby przyjęte pozytywnie przez Yasuo. Z drugiej strony, fakt, że wszystko wyszło tak, jak zazwyczaj, był już monotonny.
Wkroczyła z powrotem do mieszkania, nie zamykając przy tym za sobą drzwi - w końcu z obiema zajętymi rękoma byłoby niesamowicie ciężko to zrobić - a tuż po tym znalazła się przy stołowym blacie, by położyć nań zdobyte pożywienie i wydobyć sztućce z wiszącej nieopodal szafki. Ułożone obok steków w dziwaczną figurę, przypominającą nieco kwiat talarki ziemniaczane miały służyć za dodatek dopełniający to danie główne, wcześniej wypiekając się razem z mięsem, zajmując przestrzeń gdzieś obok. Nie wspomniałam o tym? Pewnie dlatego, że dopiero teraz na to wpadłam. Paige zaś właśnie układała nóż i widelec na talerzu swojego towarzysza, gdy postanowiła wysłać mu specjalne zaproszenie do stołu.
- Nieubrany tu nie siedzisz, jasne? - Warknęła, nawet nie racząc go spojrzeniem.
No i czyż to nie był szczery wyraz sympatii?
Przerażającym motywem chłopaka było na pewno poruszenie zawstydzeniem przyjaciółki. Jego młodzieńczy umysł odbierał to jako zachętę do działania. A może nie taki młodzieńczy, a po prostu męski? Podobno jak facetowi zależy, to niektóre działania drugiej osoby wywołują u niego niespodziewane normalnie impulsy. Ta nad wyraz nieporadna, uwłaczająca i zwyczajnie beznadziejnie głupia czynność zaczęła sprawiać mu przyjemność. Czyżby odkrył w sobie talent? Nie, bez przesady. To wiązało się jednak z pewnymi zachowaniami, smarowaniem się oliwką, wygibasami na scenie... Nie potrafiłby tak. Nawet nie przez wgląd na swoje uczucia, które jednak istniały. Pojęcie wstydu obce mu nie było, chociaż nie odczuwał go jak jakiś ćwok. Chodzi tu o poglądy, które nie dopuszczały do głowy Króla Albanii czegoś takiego jak tańczący facet. Może jeszcze w towarzyskim jakoś to wyglądało, ale samotnie? Nienaturalne. Ohydne. Niemęskie. Słowem?Aprobaty trzeba odmówić.
Zdenerwował się nieco. W tym właśnie momencie zaciął mu się ekspres w rozporku, więc nieco się zaczął z nim grzebać, co kontrastowało z gładkim rozpięciem pasa. Znowu przygryzł sobie wargę, tak by przystopować kotłujące się na końcu języka obelgi zaadresowane do instytucji wypuszczających takie wadliwe ustrojstwa na rynek. W tym samym czasie jeszcze naszła go pewna zagwozdka. No jasne, marynarka, koszula, spodnie. Może potem gacie. Ale... Co z butami? Nie zdjął ich wcześniej. W dodatku zostawała jeszcze kwestia skarpet. Tego się przecież nie da zdjąć widowiskowo, a jak próbować to nadal wychodzi komedia pierwszej ligi. W pornosach czasami goście robią to w butach. Albo tylko rozpinają rozporek, czy tam opuszczają portki do kostek. Teraz już wiedział dlaczego! Życie nabrało nieco większej dawki sensu, ale problem, z którego wynikł wniosek pozostawał, niezmordowany, realny. I najgorsze, że nadchodził. W dodatku rezygnować nie mógł, ze względu na wspomniane dużo wcześniej parcie na szkło. Obiecał? To zrobi. Nawet kiedy rzucając takim pomysłem był niezbyt trzeźwy na umyśle. Świeżo po przebudzeniu nikt nie jest trzeźwy, sorry.
Wtedy poczuł, jak czyiś dotyk ogrzewa jego ochłodzoną, nagą skórę. Nawet kiedy należał do wiecznie niezadowolonych gałganów to... Teraz zrobiło mu się diablo przyjemnie. Na tyle, że z początku nawet nie zrozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł. Tak skupił się na wykonywanej czynności i swoich rozmyślaniach, że jego uwaga z osoby Sheridan zniknęła, na widocznie zbyt długi okres. Otumanił ją, czy serio był taki atrakcyjny? Ah, nie. Kazała mu przestać. Czyli o to chodzi. Tylko czemu mówiła mu to będąc w takiej pozycji? Przecież łatwiej by do niego doszło, gdyby go uderzyła. Wtedy nie trwałby tak długo w stanie niewiedzy. A w jego głowie nie zapaliłaby się lampka podpisana: "Złudne nadzieje na coś więcej". Prosty odruch kazał mu odczepić łapy od męczących spodni i jakoś przytrzymać przy sobie dłonie jasnowłosej, ale ledwo musnął skórę jej rąk uciekła i cudowna chwila się skończyła. Niemrawo obrócił się w stronę, w którą poszła, by jeszcze chwilę pogapić się pustym spojrzeniem w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Minęła chwila. Dłużąca się chwila, nawet jeśli nie stał tak jak słup wiekami. W jego wyobraźni czuł takie wyolbrzymienie, a pozbyć się go było trudno. Mając czas na przetrawienie jej wypowiedzi. I tego co się stało. Niestety, razem z tym wszystkim przyszła rosnąca wraz ze spadkiem ciepła jego ciała frustracja. Bańka pełna przyjemnych wyobrażeń pękła, a nadzieja na coś więcej zgubiła się, albo nawet została zamordowana przez resztę należących do niego uczuć. Pleców już nie ogrzewał mu Jej oddech, a ubranie leżało na podłodze. Został sam, półnagi i zmieszany w pustym pomieszczeniu, a jego głowa zamiast próbować znaleźć w tym wszystkim jakieś plusy buchała niepotrzebnymi negatywami. Razem z nimi chwycił brutalnie za leżącą na ziemi koszulę i powlókł swoje szanowne cztery litery do najbliższej łazienki. Miał ochotę się jakoś ogarnąć. Niestety w duecie z ewentualnymi brudami, czy potem, nie spłukał z siebie uczucia irytacji. Tak kurwa, bo przychodzę tutaj jak jebana świnia do koryta, tylko żeby się nawpierdalać i pójść. Zdecydowanie, tak jest, dobrze. Idealnie, że tak to widzisz. Jest mi z tym świetnie, super, zajebiście, fajnie. A robienie z siebie błazna to w bonusie, zawsze chciałem żeby mi kurwa klaskali. Kiedyś tak robili. Bo jeszcze powiem, że mi tego brakuje.
Nim opuścił łazienkę zarzucił na grzbiet koszulę - teraz już pogniecioną i - wodą co prawda, ale nadal - ochlapaną. Grunt, że się chociaż jakoś dopiął, co przy trzęsących się rękach było nawet wyczynem. Niechętnie wyszedł z pomieszczenia, kiedy do jego nozdrzy natychmiast dotarł przyjemny zapach, który przypomniał mu o głodzie. Przyjemny ścisk w żołądku, który symbolizował w jego organizmie niecierpliwość był jak osłoda na wcześniejsze negatywne odczucia. Umysł Yasuo już miał się przygotowywać do wybaczenia tego cyrku, wytłumaczenia sobie zachowania przyjaciółki... Gdy lont znowu został podpalony. Że ty niby śmiesz do mnie tak mówić?!
Wszystko co złe natychmiast się nasiliło. Już wcześniej czuł się urażony, jak dziecko, którego rodzice nie pochwalą po występie w przedszkolu. Dojrzałe już pojęcie tłumaczyło to niemożliwym do zniesienia wrażeniem, że straciło się na coś czas i nerwy, a burzliwy charakter jeszcze podjuszał się postawą młodej kobiety. Yasuo nie lubił jak mu ktoś coś wypomina, rozkazuje i na dodatek śmie nie doceniać jego starań. Podświadomie lubił przeciwności wymienionych, a tu taki klops. Niestety w typ wypadku cierpliwość do danej osoby mało miała do gadania. Przy okazji stracił apetyt.
Wybuchł, chociaż nadal mało w swoim stylu, bo w ciszy. Prawie kompletniej, przerwanej wypowiedzią:
- Nie chce mi się jeść - stwierdził prosto, krótko, w innej sytuacji niewinnie. Aczkolwiek wypowiedź była tak nasycona tłamszonym w buntowniku jadem, że tylko naprawdę upośledzony człowiek mógł tego nie wyczuć. Razem z tymi słowami skierował się do drzwi wyjściowych. Tak po prostu, po drodze ignorując wiszącą gdzieś na krześle marynarkę. Miał ochotę wyjść gdzieś na miasto i się wyładować. Nadal przecież miał do czynienia z ważną osobą, która była jeszcze na dodatek płci pięknej. Wkurwienie, wkurwieniem, ale przecież nie będzie wylewał złości na jej osobę, nawet jeśli to ona wyprowadziła go z równowagi.
Zdenerwował się nieco. W tym właśnie momencie zaciął mu się ekspres w rozporku, więc nieco się zaczął z nim grzebać, co kontrastowało z gładkim rozpięciem pasa. Znowu przygryzł sobie wargę, tak by przystopować kotłujące się na końcu języka obelgi zaadresowane do instytucji wypuszczających takie wadliwe ustrojstwa na rynek. W tym samym czasie jeszcze naszła go pewna zagwozdka. No jasne, marynarka, koszula, spodnie. Może potem gacie. Ale... Co z butami? Nie zdjął ich wcześniej. W dodatku zostawała jeszcze kwestia skarpet. Tego się przecież nie da zdjąć widowiskowo, a jak próbować to nadal wychodzi komedia pierwszej ligi. W pornosach czasami goście robią to w butach. Albo tylko rozpinają rozporek, czy tam opuszczają portki do kostek. Teraz już wiedział dlaczego! Życie nabrało nieco większej dawki sensu, ale problem, z którego wynikł wniosek pozostawał, niezmordowany, realny. I najgorsze, że nadchodził. W dodatku rezygnować nie mógł, ze względu na wspomniane dużo wcześniej parcie na szkło. Obiecał? To zrobi. Nawet kiedy rzucając takim pomysłem był niezbyt trzeźwy na umyśle. Świeżo po przebudzeniu nikt nie jest trzeźwy, sorry.
Wtedy poczuł, jak czyiś dotyk ogrzewa jego ochłodzoną, nagą skórę. Nawet kiedy należał do wiecznie niezadowolonych gałganów to... Teraz zrobiło mu się diablo przyjemnie. Na tyle, że z początku nawet nie zrozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł. Tak skupił się na wykonywanej czynności i swoich rozmyślaniach, że jego uwaga z osoby Sheridan zniknęła, na widocznie zbyt długi okres. Otumanił ją, czy serio był taki atrakcyjny? Ah, nie. Kazała mu przestać. Czyli o to chodzi. Tylko czemu mówiła mu to będąc w takiej pozycji? Przecież łatwiej by do niego doszło, gdyby go uderzyła. Wtedy nie trwałby tak długo w stanie niewiedzy. A w jego głowie nie zapaliłaby się lampka podpisana: "Złudne nadzieje na coś więcej". Prosty odruch kazał mu odczepić łapy od męczących spodni i jakoś przytrzymać przy sobie dłonie jasnowłosej, ale ledwo musnął skórę jej rąk uciekła i cudowna chwila się skończyła. Niemrawo obrócił się w stronę, w którą poszła, by jeszcze chwilę pogapić się pustym spojrzeniem w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Minęła chwila. Dłużąca się chwila, nawet jeśli nie stał tak jak słup wiekami. W jego wyobraźni czuł takie wyolbrzymienie, a pozbyć się go było trudno. Mając czas na przetrawienie jej wypowiedzi. I tego co się stało. Niestety, razem z tym wszystkim przyszła rosnąca wraz ze spadkiem ciepła jego ciała frustracja. Bańka pełna przyjemnych wyobrażeń pękła, a nadzieja na coś więcej zgubiła się, albo nawet została zamordowana przez resztę należących do niego uczuć. Pleców już nie ogrzewał mu Jej oddech, a ubranie leżało na podłodze. Został sam, półnagi i zmieszany w pustym pomieszczeniu, a jego głowa zamiast próbować znaleźć w tym wszystkim jakieś plusy buchała niepotrzebnymi negatywami. Razem z nimi chwycił brutalnie za leżącą na ziemi koszulę i powlókł swoje szanowne cztery litery do najbliższej łazienki. Miał ochotę się jakoś ogarnąć. Niestety w duecie z ewentualnymi brudami, czy potem, nie spłukał z siebie uczucia irytacji. Tak kurwa, bo przychodzę tutaj jak jebana świnia do koryta, tylko żeby się nawpierdalać i pójść. Zdecydowanie, tak jest, dobrze. Idealnie, że tak to widzisz. Jest mi z tym świetnie, super, zajebiście, fajnie. A robienie z siebie błazna to w bonusie, zawsze chciałem żeby mi kurwa klaskali. Kiedyś tak robili. Bo jeszcze powiem, że mi tego brakuje.
Nim opuścił łazienkę zarzucił na grzbiet koszulę - teraz już pogniecioną i - wodą co prawda, ale nadal - ochlapaną. Grunt, że się chociaż jakoś dopiął, co przy trzęsących się rękach było nawet wyczynem. Niechętnie wyszedł z pomieszczenia, kiedy do jego nozdrzy natychmiast dotarł przyjemny zapach, który przypomniał mu o głodzie. Przyjemny ścisk w żołądku, który symbolizował w jego organizmie niecierpliwość był jak osłoda na wcześniejsze negatywne odczucia. Umysł Yasuo już miał się przygotowywać do wybaczenia tego cyrku, wytłumaczenia sobie zachowania przyjaciółki... Gdy lont znowu został podpalony. Że ty niby śmiesz do mnie tak mówić?!
Wszystko co złe natychmiast się nasiliło. Już wcześniej czuł się urażony, jak dziecko, którego rodzice nie pochwalą po występie w przedszkolu. Dojrzałe już pojęcie tłumaczyło to niemożliwym do zniesienia wrażeniem, że straciło się na coś czas i nerwy, a burzliwy charakter jeszcze podjuszał się postawą młodej kobiety. Yasuo nie lubił jak mu ktoś coś wypomina, rozkazuje i na dodatek śmie nie doceniać jego starań. Podświadomie lubił przeciwności wymienionych, a tu taki klops. Niestety w typ wypadku cierpliwość do danej osoby mało miała do gadania. Przy okazji stracił apetyt.
Wybuchł, chociaż nadal mało w swoim stylu, bo w ciszy. Prawie kompletniej, przerwanej wypowiedzią:
- Nie chce mi się jeść - stwierdził prosto, krótko, w innej sytuacji niewinnie. Aczkolwiek wypowiedź była tak nasycona tłamszonym w buntowniku jadem, że tylko naprawdę upośledzony człowiek mógł tego nie wyczuć. Razem z tymi słowami skierował się do drzwi wyjściowych. Tak po prostu, po drodze ignorując wiszącą gdzieś na krześle marynarkę. Miał ochotę wyjść gdzieś na miasto i się wyładować. Nadal przecież miał do czynienia z ważną osobą, która była jeszcze na dodatek płci pięknej. Wkurwienie, wkurwieniem, ale przecież nie będzie wylewał złości na jej osobę, nawet jeśli to ona wyprowadziła go z równowagi.
"Nie chce mi się jeść."
Stanęła jak wryta. Buntownik naprawdę był osobą, która potrafiła zaskoczyć Paige na wiele różnych sposobów, ale nigdy nie spodziewałaby się czegoś aż tak nie w jego stylu. Powiedzieć, że ten facet stracił apetyt, to jak uznać, że Ziemia znajduje się w jądrze Słońca. Rozżalony wzrok utrzymywał się jeszcze przez chwilę, nim wreszcie dotarło do niej, co tak właściwie planował w tym momencie zrobić.
- Jo-... Yasuo!
Popędziła za nim, jakby dopiero co wylał na nią kubeł wody, wyrywając ją tym samym z nieznośnego transu. Przecież to miało być mile spędzone popołudnie, a nie coś kompletnie nieokreślonego, kończącego się totalną klapą. W dodatku wszystko sypało się z jej winy, a to nie brzmiało zbyt dobrze, żeby nie powiedzieć, że wydźwięk miało iście tragiczny. W swoich przemyśleniach ujęła także ten zalążek winy, który należał już do niego. Przecież to w jego głowie zrodziły się jakieś chore plany, żeby się obrazić. To on interpretował jej poczynania tak, jakby była złem wcielonym. On wyobrażał sobie niestworzone rzeczy. Zachowywał się co najmniej, jakby dała mu kosza albo - co gorsze - z kosza. Najlepiej w twarz, i to z całej siły. W sumie, z perspektywy osoby trzeciej mogło to tak wyglądać. Nie powstrzymało jej to jednak przed pochwyceniem jego ręki we własną dłoń, starając się tym samym choć na chwilę zatrzymać go w miejscu. Po trwającym ledwie ułamek sekundy momencie zagwozdki nad tym, co powinna właściwie powiedzieć, odetchnęła głęboko. To nie zapowiadało się w żadnym wypadku dobrze.
- O co Ci chodzi? - Syknęła z cicha, zaciskając palce na jego dłoni jeszcze mocniej, niż dotychczas. Gdyby jednak kogokolwiek miała zaboleć od tego ręka, to tylko ją samą. Nie używała na tyle siły, żeby faktycznie sprawić ból Andersonowi, ale jednak powstrzymywała tę chęć tak mocno, iż działało to na jej niekorzyść. - Piszesz do mnie z jasnym komunikatem, że wpadniesz na żarcie. Ja urabiam się po łokcie, żeby wszystko wyszło idealnie. A teraz masz czelność tak po prostu mi pokazywać, jak bardzo masz to w dupie. Ty chyba nie sądzisz, że jest mi miło patrzeć, jak mój najlepszy przyjaciel obraża się, jak małe dziecko, bo powiedziałam, że ma mi nie świecić klatą, skoro mnie to zawstydza? Podpowiem Ci: nie jest.
Co najlepsze, pomimo ostrości swojego tonu, w żadnej chwili ani trochę go nie uniosła. Grała w jego grę, ripostując jednocześnie szorstko, ale i najspokojniej, jak potrafiła. Całe wrażenie gniewu za to psuł rozżalony wzrok, którym darzyła twarz bruneta, a także powoli słabnący uścisk na jego ręku. Właściwie, powinien bez problemu dojść do tego, że całe to przedstawienie i marnowanie śliny było tylko prędkim wypruciem z siebie zalążków złości. W gruncie rzeczy wcale a wcale nie chciała ciągnąć tego problemu. W końcu przeniosła smukłą dłoń na przegub chłopaka, a następnie przesunęła nią w górę ramienia. Przybrawszy na twarz smutnawy, wręcz dający się określić jako melancholijny uśmiech, przebiegła opuszkami palców po barku młodzieńca, wspięła się nimi po szyi, ostatecznie tworząc oparcie dla policzka, który pogładziła kciukiem w znanym wszystkim kojącym geście. Ani na chwilę nie spuściła łagodnego spojrzenia z jego oczu, w pewnym sensie właśnie tak próbując mu przekazać, że cały jego gniew był bezpodstawny i niedorzeczny. Wreszcie ostatnim etapem całego tego przedsięwzięcia, znanego także jako operacja: "Zatrzymać idiotę", było uniesienie się przez blondynkę na palcach u stóp - niech szlag trafi ten irytujący wzrost Yasuo - i ucałowanie męskiej-... żuchwy. Czasem lepiej byłoby sięgać wyżej. Przynajmniej nie musiałaby zawisnąć nad ziemią, gdy oplotła jego kark ramionami.
- Zostań. Proszę. - Rzuciła, w końcu opuszczając się z powrotem na ziemię, jednak dłonie nadal trzymając na karku zielonookiego, jakby w obawie, że jeszcze zmieni zdanie i postanowi wyjść, kiedy tylko zabierze ręce.
A na to akurat nie mogła pozwolić.
- Miałeś być moją piżamą, nie pamiętasz?
Stanęła jak wryta. Buntownik naprawdę był osobą, która potrafiła zaskoczyć Paige na wiele różnych sposobów, ale nigdy nie spodziewałaby się czegoś aż tak nie w jego stylu. Powiedzieć, że ten facet stracił apetyt, to jak uznać, że Ziemia znajduje się w jądrze Słońca. Rozżalony wzrok utrzymywał się jeszcze przez chwilę, nim wreszcie dotarło do niej, co tak właściwie planował w tym momencie zrobić.
- Jo-... Yasuo!
Popędziła za nim, jakby dopiero co wylał na nią kubeł wody, wyrywając ją tym samym z nieznośnego transu. Przecież to miało być mile spędzone popołudnie, a nie coś kompletnie nieokreślonego, kończącego się totalną klapą. W dodatku wszystko sypało się z jej winy, a to nie brzmiało zbyt dobrze, żeby nie powiedzieć, że wydźwięk miało iście tragiczny. W swoich przemyśleniach ujęła także ten zalążek winy, który należał już do niego. Przecież to w jego głowie zrodziły się jakieś chore plany, żeby się obrazić. To on interpretował jej poczynania tak, jakby była złem wcielonym. On wyobrażał sobie niestworzone rzeczy. Zachowywał się co najmniej, jakby dała mu kosza albo - co gorsze - z kosza. Najlepiej w twarz, i to z całej siły. W sumie, z perspektywy osoby trzeciej mogło to tak wyglądać. Nie powstrzymało jej to jednak przed pochwyceniem jego ręki we własną dłoń, starając się tym samym choć na chwilę zatrzymać go w miejscu. Po trwającym ledwie ułamek sekundy momencie zagwozdki nad tym, co powinna właściwie powiedzieć, odetchnęła głęboko. To nie zapowiadało się w żadnym wypadku dobrze.
- O co Ci chodzi? - Syknęła z cicha, zaciskając palce na jego dłoni jeszcze mocniej, niż dotychczas. Gdyby jednak kogokolwiek miała zaboleć od tego ręka, to tylko ją samą. Nie używała na tyle siły, żeby faktycznie sprawić ból Andersonowi, ale jednak powstrzymywała tę chęć tak mocno, iż działało to na jej niekorzyść. - Piszesz do mnie z jasnym komunikatem, że wpadniesz na żarcie. Ja urabiam się po łokcie, żeby wszystko wyszło idealnie. A teraz masz czelność tak po prostu mi pokazywać, jak bardzo masz to w dupie. Ty chyba nie sądzisz, że jest mi miło patrzeć, jak mój najlepszy przyjaciel obraża się, jak małe dziecko, bo powiedziałam, że ma mi nie świecić klatą, skoro mnie to zawstydza? Podpowiem Ci: nie jest.
Co najlepsze, pomimo ostrości swojego tonu, w żadnej chwili ani trochę go nie uniosła. Grała w jego grę, ripostując jednocześnie szorstko, ale i najspokojniej, jak potrafiła. Całe wrażenie gniewu za to psuł rozżalony wzrok, którym darzyła twarz bruneta, a także powoli słabnący uścisk na jego ręku. Właściwie, powinien bez problemu dojść do tego, że całe to przedstawienie i marnowanie śliny było tylko prędkim wypruciem z siebie zalążków złości. W gruncie rzeczy wcale a wcale nie chciała ciągnąć tego problemu. W końcu przeniosła smukłą dłoń na przegub chłopaka, a następnie przesunęła nią w górę ramienia. Przybrawszy na twarz smutnawy, wręcz dający się określić jako melancholijny uśmiech, przebiegła opuszkami palców po barku młodzieńca, wspięła się nimi po szyi, ostatecznie tworząc oparcie dla policzka, który pogładziła kciukiem w znanym wszystkim kojącym geście. Ani na chwilę nie spuściła łagodnego spojrzenia z jego oczu, w pewnym sensie właśnie tak próbując mu przekazać, że cały jego gniew był bezpodstawny i niedorzeczny. Wreszcie ostatnim etapem całego tego przedsięwzięcia, znanego także jako operacja: "Zatrzymać idiotę", było uniesienie się przez blondynkę na palcach u stóp - niech szlag trafi ten irytujący wzrost Yasuo - i ucałowanie męskiej-... żuchwy. Czasem lepiej byłoby sięgać wyżej. Przynajmniej nie musiałaby zawisnąć nad ziemią, gdy oplotła jego kark ramionami.
- Zostań. Proszę. - Rzuciła, w końcu opuszczając się z powrotem na ziemię, jednak dłonie nadal trzymając na karku zielonookiego, jakby w obawie, że jeszcze zmieni zdanie i postanowi wyjść, kiedy tylko zabierze ręce.
A na to akurat nie mogła pozwolić.
- Miałeś być moją piżamą, nie pamiętasz?
Reakcje Sheridan zignorował, całkiem poprawnie z jego obecnym, zepsutym nastrojem. Ręce świerzbiły go niesamowicie z tego nagłego przypływu negatywnej energii. Ale z drugiej strony nadal przebywał w mieszkaniu znajomej, a to już chyba tylko dlatego, że nie chciał aż tak po niej deptać. Już sama decyzja o wyjściu w jego oczach była czymś, co mogło ją zranić. Tak pamiętając o jej wizerunku, który trzymał tylko dla siebie. I właśnie w ten sposób przebiegał rozłam w jego wnętrzu. Bo był zły. Ale nadal trudno w takim wypadku zranić drugą osobę. Efekt był zaś mało piorunujący: po prostu zamiast wyjść natychmiast, kierował się do wyjścia mało energicznym krokiem. Potem w zatrzymaniu się pomogła mu jeszcze jasnowłosa i jej całkiem imponujący chwyt.
O co chodzi? Żeby sam był w stanie to zrozumieć. Wytłumaczyć. No, nie był. A skoro nie był, to nie chciał żeby mu ktoś zadawał trudne pytania. I robił wykłady. W pierwszej chwili miał ochotę wyrwać rękę, po czym dopiąć na ostatni guzik swoją wcześniejszą decyzję. Znowu musiał się jednak powstrzymywać. Czuł, jak jej dłoń ogrzewa mu skórę, która swoją drogą nagle zaczęła być jakaś taka dziwnie chłodna. I szorstka. Ciekawe czemu kobiety mają taką delikatną cerę. Natura serio nie chciała, żeby podejmowały się jakiś wielkich prac? A przy okazji, żeby ktoś je wyręczał. To jak nie próbować złapać lecącej na ziemię szklanki. Tylko, że naczynia nie gadają. Nie mają pretensji. Odwrócił się do Gadającej Szklanki, ale w żadnym razie skupiał się na jej wypowiedzi. Czy mimice. Irytacja zamieszkała w jego szarozielonych tęczówkach na dłuższą chwilę, tak jakby tylko ta część jego twarzy miała cokolwiek do powiedzenia. Spojrzenie jednak znowu kierował wszędzie, tylko nie na sylwetkę przyjaciółki, jakby wyczekiwał osoby, która zaraz za nią stanie i wyciągnie go z tej beznadziejnej sytuacji. Co jej szkodziło go puścić. Wylazłby, wybił komuś zęby. Albo nie mogąc się skupić dałby sobie wybić zęby. Odezwałby się na drugi dzień, już spokojniejszy, tak jakby zresetowany, zapomniał o obecnym bałaganie. Zamiast tego wszystko tylko się komplikowało, robiąc z drobnych szczegółów wyjątkowo upierdliwe cegły, spadające mu co chwila na brzuch i wywołujące odruchy wymiotne. Zamknął oczy, jednocześnie wzdychając ciężko. Cholera. Nie słuchał jej. Zgubił się. Jak małe dziecko. Najpierw obraził się na rodziców, bo nie pochwalili go za występ, a potem uciekł, schował się gdzieś i zasłonił uszy, tak by nie słyszeć ich wołań, aż w końcu spostrzegł, że został sam. W tym wypadku tak drastycznie nie było. Bo wszystko działo się tylko w jego głowie.
Wzdrygnął się na obcy dotyk i mimowolnie podniósł powieki. W końcu zebrał się na spojrzenie prosto w oczy drugiej osoby, ale natychmiast tego pożałował. Odwrócił nieco spłoszony wzrok, a równocześnie na jego czole pojawiły się zmarszczki spowodowane skurczem. Skurczem. Miną. Zapewne będąc normalnym młodzianem wyglądałby teraz jak skarcony, strapiony nastolatek. A prezentował się jak zdenerwowany dziad, który dawał po sobie znać, że właśnie mocno zastanawia się nad zrobieniem komuś krzywdy. No cóż. Niezły ze mnie chuj.
Ponownie zmrużył ślepia, pochylił się, dając sobie robić cokolwiek co Paige miała w planach. Jej też nie rozumiał. Najpierw na niego syczy, prawi morały, a na koniec nagle zachowuje się jak dobra ma... Albo ktoś inny. Mamy chyba tak nie robią. Zresztą, nie pamiętał za dobrze. Od dawna nie pozwalał się nikomu w rodzinie dotykać. Przygryzł wargę.
Było mu przykro, ale nie należał do ludzi, którzy potrafią przepraszać.
Flegmatycznie oplótł talię dziewczyny rękami, jednocześnie przyciągając ją do siebie. Nie mógł uniknąć przy tym kulenia się, a to ze względu na swój wzrost. Jego twarz ponownie tego dnia zaczęła zbliżać się do Jej lica, ale tym razem w żadnym razie chodziło o niecne czyny, o czym niestety nie świadczyła ponownie przybrana maska obojętności. Znowuż pojawił się drastyczny dystans paru centymetrów, który nawet szybko został przełamany przez Andersona, który oparł swoje czoło, o czoło Kenneth. Został w tej dosyć dwuznacznej pozycji krótką chwilę, by następnie jeszcze bardziej zniżyć się i swobodnie oprzeć brodę o ramię dziewczyny, jeszcze mocniej przyciągając ją przy tym do siebie, tak że musiałaby mieć chyba siłę równą jemu, by wydostać się z tego... Uścisku? Zaraz jeszcze wtulił twarz gdzieś w poziom należącej do dziewczyny szyi, bo dłuższe opieranie się o nią pozostawało z lekka niewygodne. Miał w trakcie tego okazję do nawdychania się cynamonowej woni, pamiętając że w trakcie całej tej akcji oddychał tak głęboko, jakby miał problemy z wciągnięciem powietrza do płuc.
Miał małą nadzieję, że zrozumiała przekaz. Hej, nic się nie stało. Już wszystko okej? Chyba.
O co chodzi? Żeby sam był w stanie to zrozumieć. Wytłumaczyć. No, nie był. A skoro nie był, to nie chciał żeby mu ktoś zadawał trudne pytania. I robił wykłady. W pierwszej chwili miał ochotę wyrwać rękę, po czym dopiąć na ostatni guzik swoją wcześniejszą decyzję. Znowu musiał się jednak powstrzymywać. Czuł, jak jej dłoń ogrzewa mu skórę, która swoją drogą nagle zaczęła być jakaś taka dziwnie chłodna. I szorstka. Ciekawe czemu kobiety mają taką delikatną cerę. Natura serio nie chciała, żeby podejmowały się jakiś wielkich prac? A przy okazji, żeby ktoś je wyręczał. To jak nie próbować złapać lecącej na ziemię szklanki. Tylko, że naczynia nie gadają. Nie mają pretensji. Odwrócił się do Gadającej Szklanki, ale w żadnym razie skupiał się na jej wypowiedzi. Czy mimice. Irytacja zamieszkała w jego szarozielonych tęczówkach na dłuższą chwilę, tak jakby tylko ta część jego twarzy miała cokolwiek do powiedzenia. Spojrzenie jednak znowu kierował wszędzie, tylko nie na sylwetkę przyjaciółki, jakby wyczekiwał osoby, która zaraz za nią stanie i wyciągnie go z tej beznadziejnej sytuacji. Co jej szkodziło go puścić. Wylazłby, wybił komuś zęby. Albo nie mogąc się skupić dałby sobie wybić zęby. Odezwałby się na drugi dzień, już spokojniejszy, tak jakby zresetowany, zapomniał o obecnym bałaganie. Zamiast tego wszystko tylko się komplikowało, robiąc z drobnych szczegółów wyjątkowo upierdliwe cegły, spadające mu co chwila na brzuch i wywołujące odruchy wymiotne. Zamknął oczy, jednocześnie wzdychając ciężko. Cholera. Nie słuchał jej. Zgubił się. Jak małe dziecko. Najpierw obraził się na rodziców, bo nie pochwalili go za występ, a potem uciekł, schował się gdzieś i zasłonił uszy, tak by nie słyszeć ich wołań, aż w końcu spostrzegł, że został sam. W tym wypadku tak drastycznie nie było. Bo wszystko działo się tylko w jego głowie.
Wzdrygnął się na obcy dotyk i mimowolnie podniósł powieki. W końcu zebrał się na spojrzenie prosto w oczy drugiej osoby, ale natychmiast tego pożałował. Odwrócił nieco spłoszony wzrok, a równocześnie na jego czole pojawiły się zmarszczki spowodowane skurczem. Skurczem. Miną. Zapewne będąc normalnym młodzianem wyglądałby teraz jak skarcony, strapiony nastolatek. A prezentował się jak zdenerwowany dziad, który dawał po sobie znać, że właśnie mocno zastanawia się nad zrobieniem komuś krzywdy. No cóż. Niezły ze mnie chuj.
Ponownie zmrużył ślepia, pochylił się, dając sobie robić cokolwiek co Paige miała w planach. Jej też nie rozumiał. Najpierw na niego syczy, prawi morały, a na koniec nagle zachowuje się jak dobra ma... Albo ktoś inny. Mamy chyba tak nie robią. Zresztą, nie pamiętał za dobrze. Od dawna nie pozwalał się nikomu w rodzinie dotykać. Przygryzł wargę.
Było mu przykro, ale nie należał do ludzi, którzy potrafią przepraszać.
Flegmatycznie oplótł talię dziewczyny rękami, jednocześnie przyciągając ją do siebie. Nie mógł uniknąć przy tym kulenia się, a to ze względu na swój wzrost. Jego twarz ponownie tego dnia zaczęła zbliżać się do Jej lica, ale tym razem w żadnym razie chodziło o niecne czyny, o czym niestety nie świadczyła ponownie przybrana maska obojętności. Znowuż pojawił się drastyczny dystans paru centymetrów, który nawet szybko został przełamany przez Andersona, który oparł swoje czoło, o czoło Kenneth. Został w tej dosyć dwuznacznej pozycji krótką chwilę, by następnie jeszcze bardziej zniżyć się i swobodnie oprzeć brodę o ramię dziewczyny, jeszcze mocniej przyciągając ją przy tym do siebie, tak że musiałaby mieć chyba siłę równą jemu, by wydostać się z tego... Uścisku? Zaraz jeszcze wtulił twarz gdzieś w poziom należącej do dziewczyny szyi, bo dłuższe opieranie się o nią pozostawało z lekka niewygodne. Miał w trakcie tego okazję do nawdychania się cynamonowej woni, pamiętając że w trakcie całej tej akcji oddychał tak głęboko, jakby miał problemy z wciągnięciem powietrza do płuc.
Miał małą nadzieję, że zrozumiała przekaz. Hej, nic się nie stało. Już wszystko okej? Chyba.
Nienawidziła kiedy tak po prostu milczał, w ogóle nie reagując werbalnie na jej marnowanie na niego śliny. Yasuo miał to do siebie, że mówił mało i posługiwał się samymi zwięzłymi konkretami, ale kiedy już całkowicie milczał, bywał naprawdę nie do zniesienia. Nie dało się nawet wyczytać, co aktualnie chciał jej przekazać, nawet, jeśli się krzywił, a w jego oczach widoczny był gniew. Nie miała pojęcia, czy chciał rozwalić ścianę, szafkę, czy może drzwi, żeby tylko uciec z jej mieszkania i więcej jej nie oglądać. Przypominał spłoszone zwierzę, które samo zastanawia się, co powinno właściwie zrobić. Jednocześnie chce ugryźć, ale nie może. Gdyby miała dostęp do tego, co się działo w jego czaszce, zapewne uznałaby, że to samo działoby się z jej umysłem. Kompletny zamęt, chaos, dysharmonia pełną gębą. Choć wszystko to i tak przyszło do niej już w następnej chwili, tłukąc szklaną ścianę chwilowego spokoju z tak głośnym trzaskiem, iż wszystkie jej myśli ogarnął totalny dysonans.
Był blisko. Niebezpiecznie blisko.
Jeszcze przez moment spoglądała wprost w jego oczy, gdy zareagowała cichym piskiem na to nagłe zbliżenie ich twarzy. Prawda była taka, że w tym momencie mógłby zrobić z nią dosłownie wszystko, a ona potulnie by się na to zgodziła, będąc zbyt zaszokowaną całym tym zwrotem akcji. Wszystko zdawało się być lodowate, kiedy Anderson był tak niemożliwie blisko, przez co czuła, że nawet jej temperatura byłaby w stanie spaść, gdyby tak naprawdę się postarać. Jakby na potwierdzenie tej tezy jej ciało zadrżało nieznacznie w ramionach młodzieńca, a wraz z tym jej oddech stał się niemalże urywany. Rozchyliła usta, nie mogąc już nawet poprawnie wdychać i wydychać powietrza samym nosem. Nie dało się jednak powiedzieć, że cała ta sytuacja wprawiała ją w jakiekolwiek niezadowolenie. Ba! Mogłaby stać tak cały dzień, doznając tego przyjemnego uczucia chłodu. Rzecz w tym, że to nie mogło trwać wiecznie. Nawet, jeśli wplotła palce w jego włosy, muskając opuszkami palców skórę jego głowy, jakby to była najnormalniejsza w świecie sytuacja pomiędzy ich dwojgiem, to-... nie mogła tak po prostu kleić się do kumpla. Szczególnie do tego najbardziej nieobliczalnego, agresywnego i ogólnie takiego, gdzie zwykłe przytulanki mogłyby się zakończyć jakimiś głupimi nadziejami względem chłopaka. No przecież nikt nigdy nie powiedział, że to, że Yasuo był po prostu tępym przyjacielem nie oznaczało, że przy okazji Sheridan go jakoś bardziej nie polubi. Zawsze istniał cień szansy, że akurat przez jakiś konkretny moment blondynka otrzyma cios w twarz od jakiegoś boginka w pieluszce, bo akurat skończyłyby mu się już strzały. Takie policzkowanie nigdy nie było przyjemne, gdy przedmiotem zauroczenia okazywał się bezuczuciowy cep.
- Chodź. - Rzuciła po chwili ciszy, nawet bez czekania na odpowiedź kierując kroki z powrotem ku kuchni. Musiało to niesamowicie zabawnie wyglądać, przynajmniej z perspektywy osoby trzeciej - w końcu szła tyłem, wciąż trzymając się jego karku, jakby sądząc, że jeszcze naprawdę długo jej nie puści. Wreszcie jednak jakimś cudem wysunęła się z jego ramion, robiąc to zwyczajnie dołem, nie oddalając się zanadto od zielonookiego. Tuż po tym złapała go za przegub i pociągnęła aż do stołu, by następnie kilkukrotnie spróbować usadzić go na krześle. Jednak jaka normalna nastolatka dałaby radę powalić takiego kolosa, ledwie go popychając? Zacisnęła usta w wąską linijkę. - Siadaj. Nakarmię Cię.
To mówiąc, nawet nie zastanawiała się już nad jego pozycją. Mógł stać, siedzieć, leżeć, a nawet pójść do toalety w celu oddania moczu - tak czy siak chwyciła za talerz z porcją należną dryblasowi i z grobową wręcz miną zbliżyła się z powrotem do przyjaciela, spoglądając na niego, jak na niesforne dziecko, którym mimo wszystko, choć naprawdę nie miała na to ochoty, musiała się jakoś zaopiekować. W milczeniu nabiła na widelec jeden z pieczonych ziemniaków, ukradkiem zerknąwszy na własną porcję tego jakże męskiego posiłku. Miała ochotę rzucić mu ten talerz pod nogi i samej zająć się pałaszowaniem, ale przecież słowo się rzekło. Uniosła więc wyżej wymieniony sztuciec wprost pod usta Azjaty, niecierpiącym zwłoki czy sprzeciwu spojrzeniem nagląc go do pochłonięcia pierwszego jedzeniowego ekspresu. I tak cały czas?
Był blisko. Niebezpiecznie blisko.
Jeszcze przez moment spoglądała wprost w jego oczy, gdy zareagowała cichym piskiem na to nagłe zbliżenie ich twarzy. Prawda była taka, że w tym momencie mógłby zrobić z nią dosłownie wszystko, a ona potulnie by się na to zgodziła, będąc zbyt zaszokowaną całym tym zwrotem akcji. Wszystko zdawało się być lodowate, kiedy Anderson był tak niemożliwie blisko, przez co czuła, że nawet jej temperatura byłaby w stanie spaść, gdyby tak naprawdę się postarać. Jakby na potwierdzenie tej tezy jej ciało zadrżało nieznacznie w ramionach młodzieńca, a wraz z tym jej oddech stał się niemalże urywany. Rozchyliła usta, nie mogąc już nawet poprawnie wdychać i wydychać powietrza samym nosem. Nie dało się jednak powiedzieć, że cała ta sytuacja wprawiała ją w jakiekolwiek niezadowolenie. Ba! Mogłaby stać tak cały dzień, doznając tego przyjemnego uczucia chłodu. Rzecz w tym, że to nie mogło trwać wiecznie. Nawet, jeśli wplotła palce w jego włosy, muskając opuszkami palców skórę jego głowy, jakby to była najnormalniejsza w świecie sytuacja pomiędzy ich dwojgiem, to-... nie mogła tak po prostu kleić się do kumpla. Szczególnie do tego najbardziej nieobliczalnego, agresywnego i ogólnie takiego, gdzie zwykłe przytulanki mogłyby się zakończyć jakimiś głupimi nadziejami względem chłopaka. No przecież nikt nigdy nie powiedział, że to, że Yasuo był po prostu tępym przyjacielem nie oznaczało, że przy okazji Sheridan go jakoś bardziej nie polubi. Zawsze istniał cień szansy, że akurat przez jakiś konkretny moment blondynka otrzyma cios w twarz od jakiegoś boginka w pieluszce, bo akurat skończyłyby mu się już strzały. Takie policzkowanie nigdy nie było przyjemne, gdy przedmiotem zauroczenia okazywał się bezuczuciowy cep.
- Chodź. - Rzuciła po chwili ciszy, nawet bez czekania na odpowiedź kierując kroki z powrotem ku kuchni. Musiało to niesamowicie zabawnie wyglądać, przynajmniej z perspektywy osoby trzeciej - w końcu szła tyłem, wciąż trzymając się jego karku, jakby sądząc, że jeszcze naprawdę długo jej nie puści. Wreszcie jednak jakimś cudem wysunęła się z jego ramion, robiąc to zwyczajnie dołem, nie oddalając się zanadto od zielonookiego. Tuż po tym złapała go za przegub i pociągnęła aż do stołu, by następnie kilkukrotnie spróbować usadzić go na krześle. Jednak jaka normalna nastolatka dałaby radę powalić takiego kolosa, ledwie go popychając? Zacisnęła usta w wąską linijkę. - Siadaj. Nakarmię Cię.
To mówiąc, nawet nie zastanawiała się już nad jego pozycją. Mógł stać, siedzieć, leżeć, a nawet pójść do toalety w celu oddania moczu - tak czy siak chwyciła za talerz z porcją należną dryblasowi i z grobową wręcz miną zbliżyła się z powrotem do przyjaciela, spoglądając na niego, jak na niesforne dziecko, którym mimo wszystko, choć naprawdę nie miała na to ochoty, musiała się jakoś zaopiekować. W milczeniu nabiła na widelec jeden z pieczonych ziemniaków, ukradkiem zerknąwszy na własną porcję tego jakże męskiego posiłku. Miała ochotę rzucić mu ten talerz pod nogi i samej zająć się pałaszowaniem, ale przecież słowo się rzekło. Uniosła więc wyżej wymieniony sztuciec wprost pod usta Azjaty, niecierpiącym zwłoki czy sprzeciwu spojrzeniem nagląc go do pochłonięcia pierwszego jedzeniowego ekspresu. I tak cały czas?
Zamroczony nagłym napływem przyjemnych odczuć pozwolił się prowadzić. Bo najważniejsze było to, że jest ciepło, jest przyjemnie i ogólnie ładnie pachnie. Chociaż pozostawał pewien dyskomfort związany z czystym nieprzyzwyczajeniem się do tego typu ruchów. Zwykle jak przylepiał się do ludzi, to w stanie niezłego otumanienia umysłu. A tak normalnie? Co miał się przytulać do ludzi, których pobił? Albo do kumpli? No nie. Mimo czucia się dziwnie nie mógł nie przyznać - podobało mu się. Przepadał za takimi sytuacjami, całkiem nieświadomie po części. Zawsze miał słabość do rzeczy miękkich i ciepłych, a przytulenie się do kogoś przypominało przytknięcie się do podgrzanej poduszki z pierza.
Yasuo jako człowiek myślący o innych naprawdę w bardo małym stopniu miał trudności, ze zrozumieniem czemu on właściwie tutaj został. Tak bardzo bał się zranić drugą osobę? Od kiedy to on myślał o zdaniu innych? Co ta Sheridan właściwie dla niego znaczyła? Bliska osoba. Dobra przyjaciółka. Właśnie. Kumpela, ale czy do końca? Przed chwilą był przecież zły, że nie doceniła jak się przed nią rozbiera! Najgorszym motywem było to, że w zasadzie nie miał do czego się odnieść. Reszta jego znajomości wychodzących na plus należały do relacji z kumplami oraz do koleżanek na jedną noc. Paige była jedyną tak bliską mu przedstawicielką płci piękniej i to chyba stanowiło problem. Kolejną kłopotliwą kwestią były te wspomniane wcześniej oczekiwania, które z sekundy na sekundę były coraz bardziej wyraźne, zostając w głowie Popka oznaczane jako "priorytety".
Brwi drastycznie podniosły się do góry w akcie odpowiedzi na przepychanki dziewczyny z jego rękami i wszystkim. Przez moment nawet nie do końca pojmował o co jej chodzi, a gdy już był na odpowiednim tropie, jasnowłosa ubiegła go i udzieliła mu odpowiedzi. Klapnął nawet grzecznie, nie spuszczając przy tym wzroku z właścicielki domu. Do czasu. Coś go drasnęło. To chyba miało związek z tymi całymi oczekiwaniami, więc warto wspomnieć. Początkowo musiał się nawet, skrzywić jakby zeżarł jakąś cytrynę bez popitki. Serio, znowu traktowała go jak dziecko? Halo. Był może nie do końca dojrzałym, ale mimo wszystko starszym chłopakiem. Chłopakiem? W tym wieku chyba już można mówić o młodym mężczyźnie. Prawdopodobnie. Wspomnianemu niezbyt podobał się taki stan rzeczy. Toteż nie za bardzo zastanawiając się nad swoimi poczynaniami postanowił (ponownie) zrobić coś głupiego, tylko na rzecz pokazania się Lwicy z innej strony. W komediach romantycznych takie triki działały.
Zgarnął ją do siebie swoimi długimi łapami i ignorując wszelkie sprzeciwy posadził sobie na kolanach, przy okazji wyrywając jej talerz z widelcem. Mocno trzymając ją za brzuch, tak by się przypadkiem nie wyślizgnęła nie mógł powstrzymać uśmiechu. W jego wykonaniu nieco za bardzo podchodzącego wredny grymas, ale to już zwyczajna sprawa (przynajmniej u tego osobnika). Ukradkiem spojrzał na już zapewne leżące na ziemi jedzenie. Żołądek nadal ściskał mu się z wcześniejszego napadu nerwów, tak że nawet nie szkoda mu było zmarnowania żywności. Ale za to...
- Wolałbym zjeść Ciebie. - Stwierdził sucho. Za sucho jak na tak debilny tekst, ale nie było czasu rozwodzić się jak beznadziejna była paleta podrywów Andersona. Szczególnie kiedy zdecydował się na chwycenie wolną ręką podbródka Sher i zbliżenie swojej twarzy do jej, by ostatecznie związać wszystko w całość dosyć gwałtownym pocałunkiem. Dobrze czytacie. Pocałunkiem. Usta Yasuo pewnie wbiły się w drugie i ani im się śniło ustępować. Czy było to zbyt namiętne, czy niedelikatne wyczuć niestety nie potrafił. Poniekąd partnerem w pewnych sprawach był dobrym, ale miał swoje słabości i jedną z takich wad była jego średnia umiejętność w całowaniu się. Nie zasysał co prawda nikogo jak odkurzacz, ale równocześnie nie należał do niezapomnianych mistrzów fachu.
Zmrużył oczy równocześnie zaciskając uścisk wokół talii dziewczyny, w czym pomogła dołączająca się do sprawy druga ręka, mająca wcześniej czelność trzymania delikatnego podbródka. Kiedy w końcu odczepił się od ust biednej Paige spojrzał na nią, dokładnie obserwując nadchodzące reakcje.
- To wina twojej wzmianki o piżamie. Niemalże bym o tym zapomniał - stwierdził oddychając ciężko. W jego głosie dało się wyczuć nutkę podenerwowania. Bo w sumie dopiero teraz dochodziło do niego to, że ponownie prosił się o burze i trudno mu było ukryć obawy przed kolejnym gwałtownym, a przy tym nieprzyjemnym obrotem spraw. A wypowiedź sama z siebie sugerowałaby niewzruszenie... Zaczynał się zdradzać już wyłącznie z rozkojarzenia. Niektóre emocje trudno ukryć.
Yasuo jako człowiek myślący o innych naprawdę w bardo małym stopniu miał trudności, ze zrozumieniem czemu on właściwie tutaj został. Tak bardzo bał się zranić drugą osobę? Od kiedy to on myślał o zdaniu innych? Co ta Sheridan właściwie dla niego znaczyła? Bliska osoba. Dobra przyjaciółka. Właśnie. Kumpela, ale czy do końca? Przed chwilą był przecież zły, że nie doceniła jak się przed nią rozbiera! Najgorszym motywem było to, że w zasadzie nie miał do czego się odnieść. Reszta jego znajomości wychodzących na plus należały do relacji z kumplami oraz do koleżanek na jedną noc. Paige była jedyną tak bliską mu przedstawicielką płci piękniej i to chyba stanowiło problem. Kolejną kłopotliwą kwestią były te wspomniane wcześniej oczekiwania, które z sekundy na sekundę były coraz bardziej wyraźne, zostając w głowie Popka oznaczane jako "priorytety".
Brwi drastycznie podniosły się do góry w akcie odpowiedzi na przepychanki dziewczyny z jego rękami i wszystkim. Przez moment nawet nie do końca pojmował o co jej chodzi, a gdy już był na odpowiednim tropie, jasnowłosa ubiegła go i udzieliła mu odpowiedzi. Klapnął nawet grzecznie, nie spuszczając przy tym wzroku z właścicielki domu. Do czasu. Coś go drasnęło. To chyba miało związek z tymi całymi oczekiwaniami, więc warto wspomnieć. Początkowo musiał się nawet, skrzywić jakby zeżarł jakąś cytrynę bez popitki. Serio, znowu traktowała go jak dziecko? Halo. Był może nie do końca dojrzałym, ale mimo wszystko starszym chłopakiem. Chłopakiem? W tym wieku chyba już można mówić o młodym mężczyźnie. Prawdopodobnie. Wspomnianemu niezbyt podobał się taki stan rzeczy. Toteż nie za bardzo zastanawiając się nad swoimi poczynaniami postanowił (ponownie) zrobić coś głupiego, tylko na rzecz pokazania się Lwicy z innej strony. W komediach romantycznych takie triki działały.
Zgarnął ją do siebie swoimi długimi łapami i ignorując wszelkie sprzeciwy posadził sobie na kolanach, przy okazji wyrywając jej talerz z widelcem. Mocno trzymając ją za brzuch, tak by się przypadkiem nie wyślizgnęła nie mógł powstrzymać uśmiechu. W jego wykonaniu nieco za bardzo podchodzącego wredny grymas, ale to już zwyczajna sprawa (przynajmniej u tego osobnika). Ukradkiem spojrzał na już zapewne leżące na ziemi jedzenie. Żołądek nadal ściskał mu się z wcześniejszego napadu nerwów, tak że nawet nie szkoda mu było zmarnowania żywności. Ale za to...
- Wolałbym zjeść Ciebie. - Stwierdził sucho. Za sucho jak na tak debilny tekst, ale nie było czasu rozwodzić się jak beznadziejna była paleta podrywów Andersona. Szczególnie kiedy zdecydował się na chwycenie wolną ręką podbródka Sher i zbliżenie swojej twarzy do jej, by ostatecznie związać wszystko w całość dosyć gwałtownym pocałunkiem. Dobrze czytacie. Pocałunkiem. Usta Yasuo pewnie wbiły się w drugie i ani im się śniło ustępować. Czy było to zbyt namiętne, czy niedelikatne wyczuć niestety nie potrafił. Poniekąd partnerem w pewnych sprawach był dobrym, ale miał swoje słabości i jedną z takich wad była jego średnia umiejętność w całowaniu się. Nie zasysał co prawda nikogo jak odkurzacz, ale równocześnie nie należał do niezapomnianych mistrzów fachu.
Zmrużył oczy równocześnie zaciskając uścisk wokół talii dziewczyny, w czym pomogła dołączająca się do sprawy druga ręka, mająca wcześniej czelność trzymania delikatnego podbródka. Kiedy w końcu odczepił się od ust biednej Paige spojrzał na nią, dokładnie obserwując nadchodzące reakcje.
- To wina twojej wzmianki o piżamie. Niemalże bym o tym zapomniał - stwierdził oddychając ciężko. W jego głosie dało się wyczuć nutkę podenerwowania. Bo w sumie dopiero teraz dochodziło do niego to, że ponownie prosił się o burze i trudno mu było ukryć obawy przed kolejnym gwałtownym, a przy tym nieprzyjemnym obrotem spraw. A wypowiedź sama z siebie sugerowałaby niewzruszenie... Zaczynał się zdradzać już wyłącznie z rozkojarzenia. Niektóre emocje trudno ukryć.
Niemal krzyknęła, gdy tak bezceremonialnie chwycił ją wpół, odcinając tym samym drogę jakiejkolwiek ucieczki. Rzecz jasna nie było to nic nadmiernie zaskakującego czy irytującego, aczkolwiek nadal pozostawała pewna doza zdumienia, którą przekazywał swoimi poczynaniami. Szczególnie, kiedy do tego wszystkiego dochodziły obecne okoliczności. Piękny, biały talerz, który dopiero co niedawno wycierała po zmywaniu, uderzył z hukiem o ziemię, niemal się nie rozstrzaskując, a popkowa porcja obiadu zakończyła swój żywot w sposób tragiczny, jednocześnie brudząc cenne panele, jakby to nie było nic ważnego. Syknęła coś wreszcie pod nosem, wierzgnąwszy nogami, nim podjęła się głośniejszego protestu.
- P-puść mnie! Co Ty wyrab-...
"Wolałbym zjeść ciebie."
Można by powiedzieć, że włosy nieomal stanęły jej dęba, gdy wymówił te słowa, w dodatku tak drastycznie zbliżając się do jej twarzy. Chciała być przekonana, że to tylko tępe wygłupy z jego strony. Że tylko się drażni. Ale już sam fakt, że unieruchomił jej twarz, był dostatecznym ostrzeżeniem - coś było nie tak. Coś było źle. Coś było nie na swoim miejscu, a tym czymś były jego usta. Nie powinny się znaleźć w zerowej odległości od tych jej. Szczególnie w obecnej sytuacji, kiedy to było po prostu niedopuszczalne. Pisnęła w reakcji na całe to przedsięwzięcie, w pierwszej chwili próbując odsunąć się od bruneta, zaciskając przy tym powieki, jakby bała się właśnie wybudzić z pięknego snu, który rzekomo nigdy więcej by nie wrócił, podczas gdy rzeczywistość okazywała się okrutną materią. Ale po krótkiej chwili oporu zawsze następuje akceptacja - w końcu ustąpiła, zabierając dłonie, którymi jeszcze sekundę wcześniej napierała rozpaczliwie na tors Azjaty, by ulokować je ponownie na jego karku. Akurat w momencie, w którym postanowił zostawić ją w spokoju.
Rozchyliła wreszcie powieki z postanowieniem dokładniejszego przyjrzenia się twarzy zielonookiego. W tym momencie naprawdę nie potrafiła wypracować sobie w głowie żadnego planu na swoje kolejne poczynania. Wyglądał dokładnie tak, jak chwilę temu, ale mimo wszystko cała atmosfera diametralnie się zmieniła. Już sam sposób, w jaki na nią spoglądał, świadczył o tym, iż "co nieco" stanęło do góry nogami. Jeszcze chwilę kontemplowała w głowie całe to niedorzeczne zachowanie, nim samej zdecydowała się na najgłupszy w życiu krok.
Nie powinna była, ale i tak pozostawała ta naiwna ciekawość. Jak w ogóle zareaguje? Właśnie dlatego bez zbędnych ceregieli zdecydowała się na prędkie, niemal wykonane w spłoszeniu muśnięcie wargami kącika jego ust. Odsunęła się jednak równie szybko, jak tylko jej twarz pojawiła się przy tej Yasuo, a już po chwili na jej twarz wstąpiła maska rozdrażnienia całą tą sytuacją. Zmarszczyła nos. Zmrużyła oczy. Zacisnęła usta. Potrójne Z nigdy nie znaczyło niczego dobrego.
Uniosła rękę, zupełnie, jakby z pełną premedytacją brała zamach z zamiarem trzaśnięcia bruneta prosto w twarz. Przecinała nią powietrze z zawrotną prędkością, będąc coraz bliżej i bliżej jego policzka, w końcu-... zwalniając i ostatecznie uwalniając dotychczas odgarnięte za ucho włosy tak, by teraz zasłaniały jej profil. Czego się nie robi, by ukryć zawstydzenie. Z marnym skutkiem.
- Przyjaciele nie powinni robić takich rzeczy.
Przyjaciele nie powinni robić dziewięćdziesięciu procent rzeczy, które teraz chodziły po głowie Sheridan, a które zapewne Yasuo chciałby z nią zrobić. I gdyby nie to, że bałaby się przyznać nawet przed samą sobą, także i ona by chciała poczynić.
Cicho, to wcale nie tak.
W następnej kolejności po prostu przeczesała jego kosmyki dłonią, przepuszczając je przez palce po raz ostatni, nim ułożyła policzek na ciemnych kłakach. Tego też nie powinni robić przyjaciele? Westchnęła cicho, przymykając na chwilę oczy, zanim wreszcie zabrała głos.
- Mam nadzieję, że będziesz ubraną piżamą. - Mruknęła cichcem, objąwszy go ramionami. Jednocześnie w ogóle nie wiedziała, co takiego właściwie wyczynia, klejąc się do niego w najlepsze, ale z dwojga złego wolała już to, niż zostawanie przy Joshule na siłę, dając mu się przy sobie przytrzymywać podczas wszelkich prób ucieczki. Przecież to nie miało prawa się sprawdzić. A gdyby zaszedł za daleko-... przecież zawsze może wyjechać mu w twarz.
- P-puść mnie! Co Ty wyrab-...
"Wolałbym zjeść ciebie."
Można by powiedzieć, że włosy nieomal stanęły jej dęba, gdy wymówił te słowa, w dodatku tak drastycznie zbliżając się do jej twarzy. Chciała być przekonana, że to tylko tępe wygłupy z jego strony. Że tylko się drażni. Ale już sam fakt, że unieruchomił jej twarz, był dostatecznym ostrzeżeniem - coś było nie tak. Coś było źle. Coś było nie na swoim miejscu, a tym czymś były jego usta. Nie powinny się znaleźć w zerowej odległości od tych jej. Szczególnie w obecnej sytuacji, kiedy to było po prostu niedopuszczalne. Pisnęła w reakcji na całe to przedsięwzięcie, w pierwszej chwili próbując odsunąć się od bruneta, zaciskając przy tym powieki, jakby bała się właśnie wybudzić z pięknego snu, który rzekomo nigdy więcej by nie wrócił, podczas gdy rzeczywistość okazywała się okrutną materią. Ale po krótkiej chwili oporu zawsze następuje akceptacja - w końcu ustąpiła, zabierając dłonie, którymi jeszcze sekundę wcześniej napierała rozpaczliwie na tors Azjaty, by ulokować je ponownie na jego karku. Akurat w momencie, w którym postanowił zostawić ją w spokoju.
Rozchyliła wreszcie powieki z postanowieniem dokładniejszego przyjrzenia się twarzy zielonookiego. W tym momencie naprawdę nie potrafiła wypracować sobie w głowie żadnego planu na swoje kolejne poczynania. Wyglądał dokładnie tak, jak chwilę temu, ale mimo wszystko cała atmosfera diametralnie się zmieniła. Już sam sposób, w jaki na nią spoglądał, świadczył o tym, iż "co nieco" stanęło do góry nogami. Jeszcze chwilę kontemplowała w głowie całe to niedorzeczne zachowanie, nim samej zdecydowała się na najgłupszy w życiu krok.
Nie powinna była, ale i tak pozostawała ta naiwna ciekawość. Jak w ogóle zareaguje? Właśnie dlatego bez zbędnych ceregieli zdecydowała się na prędkie, niemal wykonane w spłoszeniu muśnięcie wargami kącika jego ust. Odsunęła się jednak równie szybko, jak tylko jej twarz pojawiła się przy tej Yasuo, a już po chwili na jej twarz wstąpiła maska rozdrażnienia całą tą sytuacją. Zmarszczyła nos. Zmrużyła oczy. Zacisnęła usta. Potrójne Z nigdy nie znaczyło niczego dobrego.
Uniosła rękę, zupełnie, jakby z pełną premedytacją brała zamach z zamiarem trzaśnięcia bruneta prosto w twarz. Przecinała nią powietrze z zawrotną prędkością, będąc coraz bliżej i bliżej jego policzka, w końcu-... zwalniając i ostatecznie uwalniając dotychczas odgarnięte za ucho włosy tak, by teraz zasłaniały jej profil. Czego się nie robi, by ukryć zawstydzenie. Z marnym skutkiem.
- Przyjaciele nie powinni robić takich rzeczy.
Przyjaciele nie powinni robić dziewięćdziesięciu procent rzeczy, które teraz chodziły po głowie Sheridan, a które zapewne Yasuo chciałby z nią zrobić. I gdyby nie to, że bałaby się przyznać nawet przed samą sobą, także i ona by chciała poczynić.
Cicho, to wcale nie tak.
W następnej kolejności po prostu przeczesała jego kosmyki dłonią, przepuszczając je przez palce po raz ostatni, nim ułożyła policzek na ciemnych kłakach. Tego też nie powinni robić przyjaciele? Westchnęła cicho, przymykając na chwilę oczy, zanim wreszcie zabrała głos.
- Mam nadzieję, że będziesz ubraną piżamą. - Mruknęła cichcem, objąwszy go ramionami. Jednocześnie w ogóle nie wiedziała, co takiego właściwie wyczynia, klejąc się do niego w najlepsze, ale z dwojga złego wolała już to, niż zostawanie przy Joshule na siłę, dając mu się przy sobie przytrzymywać podczas wszelkich prób ucieczki. Przecież to nie miało prawa się sprawdzić. A gdyby zaszedł za daleko-... przecież zawsze może wyjechać mu w twarz.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach