Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Kawiarnia artystyczna "Los Gitanos"
Nie Kwi 17, 2016 12:44 am
Skojarzenie nazwy z cyganerią artystyczną nie jest przypadkowe. "Los Gitanos" to jednak miejsce schadzek nie tylko młodych, artystycznych dusz, pragnących wyżyć się twórczo w odpowiednim ku temu zakamarku miasta, ale i "zwyczajnych", chcących się odprężyć nastolatków z wolnym wieczorem. To właśnie tutaj spotkamy się ze strefą pełną sprzedającej swoje dzieła i talenty młodzieży - pod malowanymi na bordo ścianami o chropowatej fakturze stoją wszelcy graficy, rysownicy, malarze czy projektanci, zarabiający na opchniętych płótnach i wydrukach; na scenie instrumentaliści i wokaliści prezentują poziom wypracowania własnego głosu bądź też umiejętności gry ludziom na nerw-... no, instrumentach. Wiadomo. Znajdą się tu także komicy czy recytujący swoje poematy młode pisarczyki. Dosłownie jeden szeroki wachlarz możliwości. Niektórzy nawet zatrudniają się tu na stałe, pobierając opłaty za pracę na rzecz lokalu.
Bo w końcu kto nie chciałby dorabiać sobie na tym co, tak na dobrą sprawę, uwielbia robić, w dodatku w miejscu takim jak to? Klientela ma słuszność w tym co opisuje. Mdłe, na wpół przygaszone światła, unoszący się w powietrzu zapach napastowanego parkietu, dębowe meble, wspomniane już wcześniej bordowe ściany, cudowna obsługa i codzienne wieczorne koncerty.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
W takim wydaniu wyglądasz na młodszego niż w koszulach.
Oh? Od kiedy prawisz mi komplementy?
Od zawsze, poprostu nie doceniasz moich słów, dzieciaku.
Portrecista pokręcił tylko głową. Bo jednak nazwanie go "dzieciakiem" wcale nie przeszkadzało mu tak, jak jeleń by tego chciał. O ile w ogóle. Wracali z komisariatu w wybitnie dobrych nastrojach. Zapewne dlatego, że Sierżant Turner miała wolne. Orka uwolniona.
Zdjął informator z szyi, upychając go w kieszeń spodni. W
Szkicownika wciąż nie odzyskał, toteż dostał prowizorycznego zastępcę w postaci notatnika A4 z wyrywanymi, pustymi kartkami. A jego cudowny szkicownik gdyby to widział, przewracałby się w bólu i udręce. No ale co biedny Sketch miał poradzić. Wszystko wina Bastiena, bo jeszcze mu nie oddał.
Pchnąwszy drzwi kawiarenki, prychął tylko, gdy jeleń przecisnął się przed nim, byleby tylko wejść pierwszym. Obrzuciłby go z chęcią jakąś ładną obelgą, ale w sumie po co. Zamknął więc za sobą drzwi, kierując się do stolika w kącie, aczkolwiek umiejsowionego przy oknie. Nie kłopocząc się na razie z zamawianiem czegokolwiek, omiótł lokal uważnym spojrzeniem. I w sumie poza nim były tu ze dwie romantyczne pary.
Ugh...
Ułożył notatnik przed sobą wraz z zapisanym opisem. Sięgając do kieszeni po ołówek i gumkę, zajął się poprawieniem portretu pamięciowego najnowszego, wciąż będącego na wolności złodzieja.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Ostatnim czasy zwiedzanie miasta stało się dla mnie bardzo absorbującą rozrywką. Po tych kilku miesiącach pomieszkiwania w Vancouver uznałem to miejsce za bardzo żywe (...no, może odrobinę 'za bardzo'...) ale i fascynujące zarazem. Ogólnie rzecz biorąc Kanada sprawiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Przestałem tęsknić za rodzinnym domem, za znajomymi okolicami. To był już dla mnie "zamknięty rozdział". I w sumie to dobrze, bo "żyjąc na nowo" nie musiałem rozpamiętywać tragedii, która spotkała mnie prawie rok temu... ech, czas jednak nieźle zapieprza, nie sądzicie?
Kolejne wolne popołudnie postanowiłem spędzić w kawiarni. Męczyła mnie już monotonia na którą byłem skazany w swoim mieszkaniu. Monotonia w postaci espresso, rzecz jasna. Chciałem wypróbować jakichś... hm, lokalnych specjałów, zakosztować w tym, co kanadyjscy bariści mieli najlepszego do zaoferowania. Byle w przystępnych cenach, oczywiście.
Bardzo śmiałym krokiem przekroczyłem próg kawiarenki. No bo... muszę przyznać, że łaknienie kofeiny potrafiło być silniejsze od jakiejś mojej nieśmiałości czy introwertyczności. Ano, będąc na kawowym "głodzie" miałem zupełnie wywalone na resztę społeczeństwa. Liczyłem się tylko ja i filiżanka tej przepysznej, czarnej ambrozji.
Zupełnie nie zwracając uwagi na otoczenie czy wystrój miejsca, automatycznie powędrowałem do... eto, nazwijmy to "kawiarnianą ladą", przy której sprzedawano ten wybitny trunek.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Z pozytywnym zaskoczeniem zauważył, że rysowanie szło mu dzisiaj znacznie lepiej niż przez cały obecny i poprzedni tydzień. Nie narzekał, oczywiście, że nie była to po prostu... Odmiana. Tak jak przed te wszystkie dni zmarnował dwie gumki, tak teraz nawet nie myślał o sięgnięciupo nią. Rysunek pomimo iż wciąż niedokończony, to prezentował się schludnie i już na pierwszy rzut oka każdy szczegół został nałożony z należytą pieczołowitością. Wstępnie przedstawiał twarz starszego mężczyzny na około 43 lata. Z charakterystycznymi plamami po ranach oraz bliznami na całej powierzchni.
Odłożył na chwilę ołówek, by wpleść palce w ciemne kosmyki i zaczesać w tył opadającą na oczy grzywkę. Będzie niegrzeczne jeśli posiedzi w lokalu bez zamawiania oferowanego napoju? E tam, jakby go to obchodziło. Zerknął tylko kontrolnie na jelenie, rejestrując że ten spokojnie przechadza się między stolikami przy oknie. Wolał mieć rogacza na oku, tak na wypadek gdyby nagle mu coś odbiło. Oczywiście na zauważył znajomej sylwetki podchodzącej do lady, będąc zbyt zaabsorbowanym przez własne myśli. Tak bywa.
Chwycił ołówek a dwukolorowe spojrzenie opadło znów na poprawiany portret. Grafitowa końcówka przylgnęła do powierzchni kartki, kreśląc nań kolejne linie, cieniując oraz pogrubiając niektóre krawędzie.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Widząc we mnie potencjalnego klienta, do kasy podbiegła młoda dziewczyna. -Dzień dobry! Czym mogę służyć?- Uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja ochoczo odwzajemniłem ten gest. -Hmm... wezmę mokkę.- A co mi tam, czasem można wypić kawusię w nieco słodszym wydaniu, racja? Co prawda, z reguły nie byłem zwolennikiem takich wariacji smakowych, ale jak się bawić to się bawić!
W oczekiwaniu na zamówiony przeze mnie trunek oparłem się o ladę i zacząłem wodzić wzrokiem po pomieszczeniu. Była jeszcze stosunkowo wczesna pora, więc nie było tutaj zbyt dużo klienteli. "Tym lepiej dla mnie. Przynajmniej będę mógł odpocząć we względnej ciszy." Uśmiechnąłem się na tę myśl. W pewnym momencie jednak mój wzrok padł na... Sketcha, a moja twarz automatycznie przybrała wyraz typu "are you fucking kidding me". Taka postawa nie wynikała bynajmniej z jakiejś mojej niechęci do portrecisty, bo wręcz przeciwnie, uważałem go za całkiem interesującą postać. Sęk w tym, że znowu spotykałem kogoś przez "przypadek". Albo miałem wyjątkowe szczęście, albo to los się ze mnie naśmiewał. Zupełnie jakbym był jakąś postacią z tragedii antycznej... prych!
Gdy dziewczyna przyniosła mi w końcu moją kawę, zapłaciłem jej z gratisem w postaci kilkudolarowego napiwku. Następnie, zupełnie nie przejmując się ewentualnością, że Sketch pragnie być sam, poszedłem w stronę jego stolika. -Hej, już po pracy?- Zagadnąłem zdawkowo, siadając bezceremonialnie na krześle naprzeciwko mężczyzny. Uśmiechnąłem się do niego leciutko, kładąc filiżankę na blacie stolika. Będę tu siedział czy tego chcesz, czy nie.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Zakończywszy wstępnie poprawki, chwycił w dłonie notatnik z opisem, by porównać oba twory. Tym razem ku swojemu własnemu niezadowoleniu miał do czynienia z wyjątkowo roztrzepaną kobietą. Najwyraźniej skradziony telewizor był ważniejszy niż dokładne składanie zeznań. I przeszkadzało to chyba nie tylko Sketchowi, bo niezadowolone miny kolegów towarzyszących przy przesłuchaniu mówiły same za siebie.
Odkładał właśnie notatki, gdy blond czupryna wyrosła przed nim spod ziemi. Drgnął wyraźnie zaskoczony, dopiero teraz orientując się jak bardzo pochłonęła go wykonywana praca i myśli. Przez kilka krótkich sekund patrzył na Lyncha w niezrozumieniu, dopiero po chwili orientując się, że przyszedł w miejscu publiczne i takie rzeczy się zdarzały. Jeleń parsknął rozbawiony, nic sobie jednak nie robiąc z tego, że powinien grzecznie siedzieć obok towarzysza. Uparte zwierzę.
- Poniekąd. - Wskazał na rozłożone przed sobą notatki, rysunek oraz przybory. Przez krótka, naprawdę krótką chwilę zastanawiał się skąd Lynch wytrzasnął kawę.
To kawiarnia Star, nie będą tu sprzedawać narzędzi ogrodniczych.
Nie skracaj mojego nazwiska.
Naprawdę sądzisz, że po tych słowach przestanę?
Mentalnie westchnął ze zrezygnowaniem, bo to było przecież oczywiste, że rogacz nie posłucha. Cóż, pewne sprawy ich łączyły, Sketch też by nie posłuchał.
- Mam nadzieję, że wychodząc nie spotkam twojej bestii. - Uniósł jeden z kącików w asymetrycznym uśmiechu, choć w żartobliwym tonie przebrzmiewała poważna nuta. Nie byłoby mu do śmiechu, gdyby pies Ezekiela naprawdę siedział na zewnątrz, przywiązany na smyczy do stojaka czy czegoś tam. Choć z drugiej strony blondyn nie wyglądał na kogoś, kto zostawia swoje zwierze na zewnątrz, gdy wchodzi do restauracji czy czegoś podobnego. Raczej zostaje z nim dopóki nie wrócą do domu. Nie mniej jednak to czyste spekulacje, mógł się mylić.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
-Hmm.- Odchyliłem głowę do tyłu i przyłożyłem dwa palce do dolnej wargi. Wzrokiem natomiast wodziłem po stole, na którym to znajdowały się różnorakie przedmioty należące do Sketcha. "Poniekąd"...? No, cóż, taka odpowiedź musiała mnie chwilowo zadowolić. Toć nie będę się nachalnie dopytywać, jaką "pracę domową" mu zadali.
-...Bestii?- Powtórzyłem za nim z lekką konsternacją w głosie. -A. Aaaa... Nie, nie przyprowadziłem ze sobą Śnieżki.- Uśmiechnąłem się ledwo widocznie. Stosunek Sketcha do psów nadal był dla mnie bardzo szokującym faktem. W sensie, że trudno mi sobie było wyobrazić, żeby ktokolwiek mógł bać się psów. Bo co innego ich "nie lubić", to jeszcze było dla mnie w miarę do ogarnięcia. Tak samo niektórzy mogą nie lubić pomidorówki - mimo, że osobiście ją uwielbiam. Ale... bać się pomidorówki? Bo może poparzyć, jeśli się ktoś z nią nieodpowiednio obejdzie?... Pewnie Sketch postrzegał tę całą zależność zgoła inaczej, ja po prostu nie byłem w stanie się z tym pogodzić.
-Nic nie pijesz?- Zagadnąłem po chwili milczenia, kiedy zorientowałem się, że wśród przynależności Sketcha nie ma żadnej filiżanki czy kubka. "A może już swoją wypił?" Zastanawiałem się, dla uproszczenia przyjmując, że mężczyzna wybrałby kawę. No przecież każdy wybrałby kawę.
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Powiódł wzrokiem za spojrzeniem Ezekiela, raz jeszcze lustrując swoje rzeczy. W sumie... Obrócił kilka razy ołówkiem w palcach, by zaraz wyrwać skończony portret z notatnika i cofnąć go do samej krawędzi blatu. Resztę kartek wraz z przyrządem do rysowania i złożonym przez świadka opisem podsunął blondynowi.
- Spróbuj, obiecałem ci lekcje, prawda? - Nikły uśmiech zawitał na licu portrecisty, gdy splatał dłonie przed sobą. Cóż, swój własny portret miał już skończony i poprawiony, więc nic nie stawało na drodze sprawdzenia umiejętności młodszego chłopaka. Jeleń jednak najwyraźniej nie podzielał tego zdania, posyłając pełne niezadowolenia spojrzenie brunetowi. Które jednak zostały w pełni zignorowane. Kto by brał na poważnie kobyłę.
Słyszałem to.
Ups.
- To dobrze. Znaczy... Nie zrozum mnie źle, ja i psy to dwie bajki które nigdy nie powinny się spotkać. - Machnął krótko dłonią w bliżej nieokreślonym geście, choć zapewne miało to na celu zminimalizowanie problemu. Jedni nie lubią psów a drudzy pomidorówki, tak to już bywa. Nie znasz, nie oceniaj, jak to mówię, heh.
- Ah, jakoś nie pomyślałem. Ale nie, chyba sobie odpuszczę tym razem. - Bo w gruncie rzeczy przyszedł tu dla chwili ciszy i możliwości skończenia portretu a nie samej kawy. Lokal był przypadkowy na drodze a jako że się nadał. Tak, głębokie.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Zaskoczyło mnie to, z jaką łatwością wyrwał kartkę z notatnika. W bezwarunkowym geście uniosłem nawet pytająco brwi, ale odpowiedź na moje nieme pytanie nadeszła szybciej, niż się tego spodziewałem. -Czekaj... wiesz, że nie zdążyłem się na to przygotować? Psychicznie?- Zagadnąłem nieco piskliwszym głosem niż zazwyczaj, chociaż moje palce - zupełnie na przekór wypowiedzianym słowom - przesunęły po gładkiej powierzchni papieru, zatrzymując się dłużej na jej dolnej krawędzi. Oczywiście, będąc chodzącym nieszczęściem, rozciąłem sobie przy tym skórę na opuszkach dwóch środkowych palców. W reakcji na to syknąłem z dezaprobatą, potępiając w głowie swój debilizm. Naprędce wyciągnąłem chusteczkę z kieszeni kurtki i wytarłem nią zalążki krwi, które niemal natychmiastowo wypełniły przestrzeń pod rozciętym naskórkiem. -Widzisz, na jaki stres mnie skazujesz?- Na poparcie swoich słów uśmiechnąłem się z lekka. Heh, takie sytuacje zawsze było najlepiej obrócić w żart.
-Spoko, rozumiem. Ja na przykład nie przepadam za jazdą samochodami.- Jakie szczęście, że moja ostatnia wizyta w taksówce nie skończyła się na jakimś ataku paniki, bo byłem narąbany jak messerschmitt.
-Może jednak się na coś skusisz? Jak mam ci niby inaczej odpłacić za tamto taxi, skoro kręcisz nosem na bilon?..- Szczeknąłem śmiechem, zerkając sugestywnie na swój napitek. "To je dobre, bracie!"
Sketch
Sketch
Fresh Blood Lost in the City
Zignorował brzęczący w kieszeni spodni telefon na rzecz skupienia na słowach Ezekiela. Przyszło mu to z minimalną trudnością ze względu na pokaźne poroże, które postanowiła wylądować z impetem na blacie stolika. W normalnych okolicznościach portrecista natychmiastowo cofnąłby ręce ze stolika a najchętniej to w ogóle poszedł w inny kąt kawiarni. Tym razem jednak ku wielkiemu zadowoleniu nawet nie drgnął, jedynie kątem oka zerkając ku opierzonej mordzie.
- Stres, tak, dokładnie. - Odparł nieco nerwowo, nie zwracając zbyt dużej uwagi na własne słowa. Dobył komórki z kieszeni, by z niezadowoleniem zarejestrować numer służbowy z pracy.
- Przepraszam na chwilę. - Westchnął, uznając, że jeśli znowu zignoruje połączenie z komisariatu, to będzie to marne w skutkach. Odszedł od stolika, naciskając zieloną słuchawkę. Liczył na spokojnie popołudnie a dostał wezwanie na robienie kolejnych zdjęć "po tej chorej masakrze" jak to zostało pięknie ujęte. Chowając telefon do kieszeni wrócił na miejsce naprzeciw Ezekiela.
- Trochę głupia sprawa ale.. Muszę iść. Policja, wezwanie, problemy, sam rozumiesz. - W nieco nerwowym geście przesunął palcami po włosach z tyłu głowy. Zgarniając wszystkie swoje rzeczy raz jeszcze przeprosił i mrucząc krótkie "do zobaczenia" wyszedł z kawiarni.

z/t
Anonymous
Gość
Gość
Mathilda korzystała z wolnego czasu, póty mogła. Niby do września zostały jej jeszcze prawie dwa pełne miesiące, jednak czas szybko leci, a młoda nim się obejrzy, będzie zaczynała rok w nowej szkole. Bała się tego. Nowa placówka, brak znajomości. Była przywiązana do miejsca w którym wcześniej pobierała nauki. Teraz nie wiedziała czy da sobie radę, czy nie zalezie komuś za skórę, czy na pewno będzie w porządku? Miała wiele obaw, pytań na które nie miała odpowiedzi/dobrej rady. Dlatego wyrwała się na miasto. Ot, dla rozluźnienia. Błądziła to tu, to tam. Zaglądała do pomniejszych knajpek, jakby szukała miejsca, które w całości przykuje jej uwagę. I w końcu trafiła! Kawiarnia artystyczna "los gitanos" wydawała się być lokalem wprost stworzonym dla niej i dla ludzi jej pokroju. W zamiłowaniu do wszelkiego rodzaju sztuki, Math została tu na dłużej rozkoszując się mini koncertem, który obecnie trwał. Usiadła przy wolnym stoliku, gdzieś z boku sceny.
Zamówiła sok wieloowocowy, założyła na nogę i z malutki uśmiechem przyglądała się gościom.
Anonymous
Gość
Gość
I zaczęło się. Dwa miesiące niechodzenia do szkoły. Co ona będzie robiła? No tak, miała sobie znaleźć jakąś pracę.
Biblioteka będzie chyba do tego najodpowiedniejsza. Zwłaszcza, jeśli później przeniosę się do biblioteki Riverdale. W końcu i tak spędzam tam sporo czasu, a tak mogłabym pracować w miejscu, które przecież lubię.
Może i Natalie nie musiała sama zarabiać, bo rodzice byli gotowi zapłacić za wszystko, czego było jej trzeba, ale dziewczyna mimo to postanowiła iść do jakiejś pracy dorywczej by nauczyć się na własnej skórze wartości pieniądza. Wprost nie cierpiała tych wszystkich dzieciaków, które nie miały nic lepszego do roboty niż wydawać szmal rodziców i jeszcze się tym chwalić. Były lepsze rzeczy, na które można było wydać kasę niż iphone... który to tam już był.
Oni szastają sobie forsą i kupują jakieś brzydkie szmaty, a dzieci w domach dziecka chodzą w połatanych ubraniach, przechodzących ze starszych na młodszych.
Skrzywiła się, widząc kolejną paniusię na szpileczkach i z jakąś markową torebką, która bez metki byłaby kilka...naście razy tańsza.
Ugh...
Wtedy jej uwagę zwróciła jakaś znajoma twarz w oddali. Przyjrzała się dokładniej i dostrzegła pannę Collins wchodzącą do jakiejś kawiarni. Zbliżyła się i dopiero stojąc przed drzwiami zdała sobie sprawę, co to za miejsce.
Jak ja dawno tu nie byłam.
Westchnęła. No tak, zawsze była zbyt zajęta by gdzieś wyjść i poszukać tego typu miejsc (albo zwyczajnie nie miała z kim wyjść).
Po chwili sama weszła do lokalu i przeszła się po nim, w poszukiwaniu znajomej.
Niestety, zanim wypatrzyła ją w tłumie, poczuła wibracje w telefonie. Matka chciała się z nią spotkać.
No trudno. Może innym razem.
Westchnęła i odwróciła się na pięcie, by pospiesznie wyjść z lokalu.

[z/t] bo potrzebna mi wolna fabuła

Joel
Joel
Fresh Blood Lost in the City
    Dryń, dryń, dryń.
    Dźwięk dzwoniącego budzika rozległ się po całym pokoju, aż dziwne, że nie obudził nikogo innego, prócz Joela. Czarnowłosy leniwie przewrócił się na bok, starając się wymacać ręką to cholerne urządzenie, które było sprawcą tego całego hałasu. Odnalezienie budzika nie sprawiło mu zbyt wielkiego problemu, ale był dość mocno zaspany, więc wciśnięcie przycisku wyłączającego to dzwoniące ustrojstwo było dla niego nie lada wyzwaniem. Nie miał do tego cierpliwości, więc zwyczajnie chwycił urządzenie i cisnął nim w ścianę. Nie trudno się domyśleć co stało się dalej. Ale przynajmniej było cicho, prawda?
    Wstawał z łóżka kilkanaście minut, a na samą myśl o tym, że nie ma żadnych planów na dzisiejszy dzień aż zachciało mu się wrócić do wyrka i schować pod kołdrą. To mogłoby się udać! Zawsze mógł znaleźć jakiś fajny film w internecie, zostać w swojej uroczej, niebieskiej piżamce w koale i spędzić kolejny, miły dzień w samotności. No chyba, że obecność aktorów na ekranie można by podciągnąć pod obcowanie z innymi.
    Nie minęła nawet godzina, a udało mu się skontaktować z Isaiah'ą. Nieważne jak, bo w sumie tego nie ustalaliśmy. Albo to Joel napisał pierwszy, albo Is, albo po prostu wspólnie grali w jakąś grę i uznali, że mogliby się gdzieś razem przejść, wyskoczyć na miasto. Layton od razu zaczął przygotowywać się do wyjścia. Zrzucił z siebie outfit nocny, skoczył pod prysznic, popryskał się jakimś dezodorantem i ruszył w stronę wyjścia. Matkę pożegnał zwykłym "idę się przejść, wrócę później", ale oczywiście musiał chwilę pobawić się ze swoim futrzakiem, który nie dałby mu później spokoju, gdyby został zignorowany. Tak, Królewicz potrafił być bardzo upierdliwy, swoim zachowaniem często pokazywał, że to właśnie on rządzi w domu. A jak było naprawdę? Bóg jeden wie.
    Już miał wychodzić z domu, stał nawet przy drzwiach wyjściowych, gdy nagle usłyszał krzyk matki. Królewicz znowu nasrał do doniczki z ulubionym kwiatkiem kobiety. Joel doskonale wiedział, że to on będzie musiał sprzątać brudy po swoim kocie, dlatego też jak najszybciej ulotnił się z domu.
    Może nie będzie zła. Może.
    Z Isaiah'ą umówił się w kawiarni, a na miejscu był pierwszy. Podróż minęła mu dość szybko, mimo iż trochę się wahał co do drogi, bo niby w Vancouver mieszkał od jakiegoś miesiąca, może nawet więcej, ale wciąż miał wrażenie, że bardzo łatwo mógł się tu zgubić. To właśnie dlatego podczas podróży tak bardzo skupiał się na drodze, wodząc wzrokiem po wszystkich znakach z nazwami ulic.
    Zajął miejsce przy stoliku pod ścianą, rozłożył się wygodniej na krześle, ręce oparł o stół i cierpliwie czekał na znajomego. Jego błękitne ślepia przyglądały się wystrojowi wnętrza, choć nie można było w nich dostrzec nawet minimalnej oznaki zaciekawienia.
Isaiah
Isaiah
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Isaiah dnia Pią Wrz 23, 2016 10:03 pm, w całości zmieniany 1 raz
Jak zwykle. W pośpiechu zgarniał wszystkie potrzebne rzeczy. Nałożył buty i wybiegł z domu oznajmiając matce w biegu, że wychodzi. W myślach zaczął się zastanawiać czy wszystko wziął. Telefon, klucze, słuchawki.. portfel! Jak można zapomnieć o najważniejszym? Szybko cofnął się do domu, wbiegł do pokoju, zgarnął portfel leżący na biurku i wybiegł z domu czym prędzej. Nie chciał się spóźnić na autobus. Żałował, że nie ma samochodu, ani prawa jazdy. Tak bardzo by mu się to przydało. To nie tak, że nie miał czasu czy pieniędzy, a gdzie tam. Po prostu był bardzo leniwy. No ale kiedyś się w końcu za to weźmie. Na pewno. Podbiegł do przystanku w chwili gdy zauważył odjeżdżający autobus. 
- No super.. - wymamrotał niezadowolony pod nosem. Spojrzał na rozkład jazdy. Piętnaście minut. No to super. Poczeka sobie. Wysłał w międzyczasie smsa do kolegi, że się chwilę spóźni. Czekał sobie w spokoju patrząc na telefon i przeglądając fejsa. W końcu znudzony ale się doczekał. Wsiadł do autobusu.
Miał szczęście, że przystanek był praktycznie bezpośrednio pod kawiarnią. To było wygodne. Wszedł do kawiarni rozglądając się po niej najpierw. No cóż, to raczej nie było miejsce w jego stylu. On by wybrał coś.. mniej mainstreamowego. Od razu wyczuł na sobie spojrzenie hipsterów siedzących przy najbliższym stoliku. Aż przeszedł go dreszcz. No ale to nie on to miejsce wybrał. W końcu dostrzegł wzrokiem przyjaciela i z uśmiechem na usta podszedł do niego, siadając obok.
- Cześć. - posłał mu uśmiech. - Sory za to spóźnienie, uciekł mi autobus.. Mam nadzieję, że nie czekałeś długo. - Dodał od razu. Po chłopaku nie było jednak widać zniecierpliwienia co go ucieszyło. Kto wie, może sam też się spóźnił? Cieszył w ogóle, że go widział. Kto by pomyślał, że znajomość z neta przeniesie się do realu? On się nie spodziewał. Generalnie raczej nie utrzymywał znajomości z ludźmi z neta na dłużej. Joel był akurat wyjątkiem.
z.t
avatar
Mistrz Gry
Fresh Blood Lost in the City
Kawiarnia artystyczna "Los Gitanos" Deszczgif_ahnhrhs


{ Piękne słońce w przeciągu kilku sekund schowało się za chmurami. Niektórzy zupełnie jakby spodziewali się co zaraz nastąpi, skierowali swój wzrok ku górze przyspieszając kroku. Inni bardziej roztargnieni, być może liczyli na to, że cień który ich ogarnął zaraz przeminie. Nie mieli tyle szczęścia. Kilka początkowych kropel w przeciągu paru sekund zmieniło się w istne oberwanie chmury, zmieniając fryzury dziewcząt w istne pobojowisko. Ludzie momentalnie zaczęli biec pod pobliskie daszki, by schować się przed zdradzieckimi efektami pogodowymi, narzekając przy tym niesamowicie głośno. Ciężko się dziwić, biorąc pod uwagę fakt, że ciężko byłoby znaleźć na nich jakikolwiek suchy skrawek. Kilka osób korzystając z sytuacji weszła do kawiarni Los Gitanos, zapełniając większość wolnych stolików, znacznie ożywiając atmosferę, pomimo melancholijnie uderzającego o szyby deszczu. Ciężko było ocenić kiedy matka natura postanowi się uspokoić, dlatego przezorni i zawsze ubezpieczeni, którzy nosili przy sobie małe parasolki mogli bez problemu zostać nazwani szczęściarzami.
Inni byli skazani na taksówki... lub przemoknięcie. Nawet Vancouver bywało okrutne.}
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach