Liam
Liam
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Liam dnia Sob Kwi 16, 2016 9:59 pm, w całości zmieniany 6 razy
Nauczyciel był dzisiaj w wyjątkowo wyśmienitym nastroju. Wyspał się, zjadł dobre śniadanko, a w komunikacji miejskiej, o dziwo, nie było tego ranka tłoku. Wszystkie te przemiłe babcie, które wiecznie się dokądś spieszą o siódmej rano, chyba postanowiły przenieść swoje pilne zajęcia na inny dzień. Już samo to wprawiało człowieka w dobry nastrój. Do tego pogoda była śliczna jak na Vancouver o tej porze roku. W zasadzie można byłoby pójść na spacer, zamiast jechać autobusem do szkoły. Nic, tylko szczebiotać radośnie i cieszyć się życiem. Tak.
Któryś nauczyciel na pewno miał taki dzień. Może nawet bez łykania prozacu jak cukierki.
Ale nie pan Mason.
Tuż po dzwonku przedarł się do drzwi przez tłum zbuntowanych nastolatków (dlaczego nastolatki zawsze muszą być zbuntowane? nie, żeby Liama to obchodziło; w zasadzie nawet jakby pozdychali na tyfus i rzeżączkę to miałby to głęboko w dupie, o ile nadal dostawałby swoją pensję) i zaraz po wejściu do klasy zaległ na swoim wygodnym fotelu. Dużo wygodniejszym od tych dla uczniów. I tylko ten fakt sprawił, że dzień zaczął mu się wydawać znośniejszy.
Odczekał dwie minuty, aż bachory się rozsiądą i gwar zacznie powoli opadać, w tak zwanym międzyczasie delektując się przepyszną kawą z automatu, smakującą jak pies zmielony razem z budą. No cóż, szczytem finezji ten napój nie był, ale hej, nie da się zepsuć kawy. Nawet ta najgorsza jest darem z niebios.
- Cisza, proszę - rzucił tonem tak ociekającym tumiwisizmem, że tylko debil by nie załapał, jak bardzo Liamowi nie chce się tu siedzieć. Co zresztą chyba działało obustronnie. - Moje nazwisko Mason. Co oczywiste, będę was uczył intermediów. W mojej klasie panują dwie zasady: pierwsza jest taka, że nie wolno nic spożywać przy komputerze - rzucił z krzywym uśmieszkiem i napił się jeszcze kawy. - A druga to  taka, że zawsze mam rację. A teraz, jak już się grzecznie rozpakowaliście - niespodzianka, zamieniamy się miejscami. Siadacie po kolei, jak leci w dzienniku, czyli - zerknął na listę obecności. - Bentley, Breaker, Butler, Croze, de Montmo... Dżizas, jakiś żabojad, Montmorency-Bouteville, Lowe, Serpent, Tenshin, Trists, Vonneguth i tak dalej, nie będę wam przecież tego rozrysowywał. Z całą pewnością nie zamierzam zapamiętywać waszych nazwisk, więc taki układ jest dla wygody. Mojej, rzecz jasna.
Mason rozparł się wygodniej z plastikowym kubeczkiem w ręku.
- No już, raz, raz, nie mamy na to całego dnia.

Opis sali:

Alfabetyczna lista:

Odpisy w dowolnej kolejności, najlepiej nieprzesadnie długie. Enjoy~
Anonymous
Gość
Gość
Ana była jedną z pierwszych osób, które pojawiły się przed salą. Nie paliła się też zbytnio do rozmów, swoją strategię asymilacji na razie ograniczając do obserwacji otoczenia i społeczeństwa, w którym przyszło jej teraz funkcjonować. Zanim znalazła się w sali, usiadła nieopodal drzwi na ławeczce, trzymając swoją skórzaną torbę na kolanach, a na niej otwarty szkicownik. Postanowiła, że może przyda się jej na tych zajęciach, dlatego zabrała go ze sobą i przeglądała przez zajęciami. Czasem podnosiła wzrok na nowo przybyłych - bądź, gdy usłyszała coś godnego uwagi. Kartkowała go, od czasu do czasu poprawiając duży, pleciony ciemnymi nićmi sweter. Nie było jej specjalnie ciepło, chociaż też nie przymarzała. Anie z natury zazwyczaj było chłodnawo, rzadko się zdarzało, by było na odwrót. Miała nadzieję, że nie będzie dręczona pytaniami o swoją karierę i zawód, bo w tej szkole chciała tego uniknąć...
Gdy drzwi sali tylko zostały otworzone, zebrała się i weszła do środka, rozglądając się po niej różniącymi się od siebie tęczówkami. Zajęła losowe miejsce gdzieś na końcu, swoją torbę znowu umieszczając na materiale czarnej, warstwowej, koronkowej spódnicy. Spojrzała wolno w stronę nauczyciela, który przemierzył klasę z kubkiem w ręku. Nie spodobał się jej jego wyraz twarzy i ton, chociaż oczywiście po Serpent nie było tego w ogóle widać. Tego typu rzeczy nigdy na dłuższą metę jej nie ruszały. Nie ruszył jej również fakt, iż musiała się przesiąść. Nie zależało jej na żadnym konkretnym miejscu, więc w ciszy wstała i wykonała polecenie. Może ma mu to ułatwić zapamiętanie nas?- urwała myśl, kiedy tylko usłyszała dalszą część jego wypowiedzi. Usiadła pomiędzy dwoma chłopakami, szybko zrozumiawszy, że siedzi obok Bernarda Tenshina. Można by powiedzieć - obok kolegi po fachu. Starszy, z niewiele większą liczbą wystąpień na koncie. Przypadek? Chciała go poznać już od dłuższego czasu, kiedy zobaczyła ostatni film, w którym wystąpił. Chłopak obok zaś pewnie zajął swoje miejsce, kładąc obok kartkę z dziwnym zestawieniem kolorów. Ana przez moment zerkała w nią, ale szybko uświadomiła sobie, że to niegrzeczne i zanim nastolatek o niskim wzroście zauważył, odwróciła wzrok najpierw na Bernarda, a zaraz potem na nauczyciela, czekając na dalsze polecenia. Wszystko to, nie pisnąwszy słówka.
Anonymous
Gość
Gość


Ostatnio zmieniony przez Keir Aurelien Breaker dnia Sro Kwi 13, 2016 6:36 pm, w całości zmieniany 1 raz
Ki chuj.
Niby wszystko spoko, siedział sobie wesoło, a tu nagle jak mu Bentley z buta nie wjedzie. Jebs śmiecia za kaptur i go ciągnie. Nic dziwnego że zaledwie minutę (no, może dwie) po dzwonku dało się słyszeć zza drzwi głośne "Owowow Yonka kurwa nie szarżuj, bo mi mordę upierdoli!". Tak czy inaczej cud się stał. Keir zjawił się na intermediach. Stanął w drzwiach, masując ze zbolałą miną kark, nim wyprostował się prawie przywalając czachą we framugę drzwi. W ostatniej chwili wyhamował, przekraczając próg i wchodząc do środka.
Jak się witało nauczycieli? Siema? Nie. Elo? Odpada. Zajekurwabisty krawacik stary? Nie miał krawacika. Stał przez chwilę jak debil, nim w końcu sobie przypomniał.
- Bry psorze. Fajne wdzianko, gdzie to ja mam klapnąć? - rzucił uprzejmie, wyraźnie zadowolony ze swojej kreatywności, idąc na jedno z wolnych miejsc. Chyba jego. Zasiadł na krześle i rozejrzał się dookoła zauważając znajomą twarz dwa siedzenia dalej.
- Siema Sebix. - przywitał kumpla, machając Cyrille'owi ręką. Mały, chudy, ale prawilny z niego ziomek. Skoro już zawitał na lekcję dobrze by było zaznajomić się, co właściwie mają. Rzucił torbę na ziemię i rozejrzał się po biurku. Komputer. Dobra. Odpalił go z pomocą pięknego włącznika. Więc chyba jakaś informatyka. Otworzył szeroko paszczę, wgapiając się pusto w sufit. A potem wbił wzrok w prostokątne coś. Co to właściwie było? Miał do tego jakiś mały długopisik, który obrócił w rękach. Przesunął nim po prostokątnym wynalazku, ale nic się nie wydarzyło. Wychylił się w stronę Bentley.
- Pssst. Yonka, co to za pudełko szatana, kurwa? Cyrografy się spisuje? Na podczerwień podświetla, żeby zobaczyć co pisze? - przesunął jeszcze raz długopisem, dostrzegając jak myszka na monitorze się przesuwa.
- RUSZYŁO SIĘ. Ja pierdolę, widziałaś? Jakie pojebane myszki. Beka w chuj, ciekawe czy w CSa da się tym grać. - i tak oto Breaker zaczął zacieszać jak kretyn, zasuwając rysikiem po tablecie.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Lowe, jak to Lowe ─ był w trakcie maratonu sagi potterowskiej z co najmniej ośmiogodzinną przerwą na szkołę, w której grafiku figurował tego dnia przedmiot intermedia. Właściwie, cholernik się nie trudził, żeby rozeznać się, czy będzie się istotnie nadawał do wkuwania na te nieznane mu za dobrze dotychczas lekcje. Jedyne, co wygooglował, to to, że było to związane w jakimś stopniu z informatyką, więc tu już mniej więcej postawił plus przy nazwie tego cholerstwa, gdyż, jakby nie było, o jedne, cykliczne zajęcia opierające się na pracy z komputerem, za którą można dostać ocenę, tym większy buff do nastroju Dakoty. Nie, żeby był on jakimś wesołkiem. Jego zadowolenie oscylowało w ciągu dnia od “chujowizna” do “ujdzie”, tak potężna była amplituda, jaką ledwo można było zarejestrować na jego twarzy ─ od wkurwionej na wszechświat podkowy i zmrużone oczy po minę, przy której mógłby startować w Las Vegas w olimpijskim pokerze. Byłby milionerem, gdyby akurat w rozpoczęcie zmagań nic go nie wyprowadziło z równowagi.
A to nie było takie trudne, więc wynik tej potyczki z tysiącami ludzi byłby przesądzony.
Wszedł do sali z wiszącym na jego ramieniu, czarnym, nieozdobionym niczym plecakiem, nie obrzuciwszy nauczyciela wzrokiem. Widział go już parę razy, zdążył się napatrzyć, jakiś mega warty uwagi on nie był, no chyba, żeby wziąć pod lupę te jego tatuaże i piercing. Do kolczyków Anglik nie miał ciągoty, aczkolwiek jednej bezsennej nocy wpadł mu szaleńczy plan do głowy, a nie był on inny, jak zrobienie sobie takowej dziary od nadgarstka po łokieć; jeszcze nad wzorem nie głowił się za wiele, zważywszy na to, że został brutalnie oderwany od egzystencjalnych myśli, czując wibracje przy nodze, które informowały go, że ekipa do CS:GO była już zgrupowana, tylko zacząć meczyk.
Toteż, nie chcąc się przepychać między uczniakami, stanął sobie przed łukiem z ławek, aby wyhaczyć miejsce, na którym nikt nie chce usiąść i tam usadowić swoje 18-letnie kości. Oczywiście, wciąż ignorowałby obecność rozbestwionego profesorka, gdyby ten nagle nie wypalił swojej światłej idei o alfabetycznym siedzeniu. Nie ruszał się jeszcze przez moment, chcąc rozeznać się, czy on tu w ogóle, kurwa, zna, tak w zasadzie, widać, że grupa była mieszana rocznikami. Przeczesując miejsca oczami, zawiesił się na Butlerze. No, jego znał. I tą cukierkową, no, Candy. Breakera też.. W sumie.. tyle?
Sugerował się kolejnością, w jakiej brunet wypowiedział ich nazwiska i, o dziwo, przy żadnym się nie machnął chyba, przynajmniej przy niczyim jemu znanym. No, oprócz tego Francuzika. Był, zdaje się, szósty, więc na tym miejscu od lewej usiadł, wyciągając dyskretnie z kieszeni kartkę z wydrukowanymi kolorami, gdyż, jak też wydedukował, przedmiot jest na jego nieszczęście związany z plastyką. Ściągając plecak z ramienia, zerknął lekko przez swoje lewe ramię.. i oniemiał.
Lowe.exe has stopped working.
Lou
Lou
Fresh Blood Lost in the City
Nawet jeśli nie była z informatyką w nazbyt przyjacielskich stosunkach, to posiadała niemałą smykałkę do sztuki i tworzenia, co prawda nie udało jej się dotąd zaobserwować u siebie wybitnych umiejętności, jednakże, zakładając, że szklanka jest do połowy pełna, wszystko było przed nią.
Do klasy weszła ostatnia, jak zwykle prawie się spóźniając - czasami żałowała, że jej doba nie jest o godzinę dłuższa, może nie musiałaby wszędzie tak pędzić i psuć sobie fryzury! Zamierzała przywitać nauczyciela, jednak jego nieprzychylna mina odebrała nastolatce wszelkie chęci na bezpośredni kontakt z wykładowcą. Pospiesznie zajęła jedno z ostatnich wolnych miejsc, nawet nie rozglądając się po sali w poszukiwaniu znajomych twarzy, dla własnego bezpieczeństwa, oczywiście.
Cmoknęła niezadowolona, słysząc polecenia zajęcia miejsc według porządku alfabetycznego, jak gdyby mała przesiadka stanowiła dla niej ogromny problem, po czym posłusznie ruszyła zadek na odpowiednie stanowisko. Plecak położyła na podłodze, opierając go o nogę krzesła. Ogarnęła wzrokiem swój kawałek biurka, przejechała palcami po klawiaturze, delikatnie stuknęła w wyświetlacz tabletu, po czym zwróciła wzrok na siedzącego po lewej Cyrille'a i w ramach powitania posłała mu lekki uśmiech (wspomnieć należy, że poczuła dziwną więź między nią a chłopakiem, wszystko to za sprawą jego nazwiska i jej wielkiej miłości do własnych korzeni). Podobnym gestem przywitała i siedzącego po prawej Edgara. Nie kojarzyła żadnego z nich. Młodsi. Normalnie podjęłaby z którymś rozmowę, tymczasem siedziała w milczeniu, oswajając się z nowym nauczycielem, zastanawiając się, czy ma dzisiaj gorszy dzień, czy zawsze jest taki do rany przyłóż.
Candy Vonneguth
Candy Vonneguth
The Jackal Child of Chaos
Jeśli dzisiaj ktoś wstał lewą nogą, to była to właśnie Candy. A oznaczało to jedynie tyle, co zwiększoną opryskliwość i większą chęć do demoralizowania całego otoczenia. Tym bardziej miała dzisiaj wyjebane na lekcje i branie w nich udziału, jednak mus to mus i nic nie mogła na to poradzić, jeśli nie chciała zostać wywalona ze szkoły.
Jakby tego było mało nie potrafiła się z niczym wyrobić na czas, ale akurat to było u niej normalne. Zanim zadzwonił dzwonek zdążyła odpakować swojego ulubionego batona z karmelem i chrupkami w środku, zatapiając w nim swoje zęby, nie mając czasu zjeść go wcześniej. No wiadomo.. Priorytety. I rak. Jednakże jej postawa nie wskazywała na to, że jakoś się tym przejęła i grając po drodze w grę dotarła pod drzwi klasy, w której miała akurat zajęcia. Nie zdziwiły jej absolutne pustki na korytarzu, pomijając oczywiście innych spóźnialskich, ale postanowiła mimo wszystko nie sterczeć jak głupia i wejść do środka.
Do jej uszu od razu dobiegł znudzony ton nauczyciela, na którego odruchowo spojrzała, jednak po zamknięciu za sobą drzwi nie ruszyła dalej, a zamiast tego zjadła w pośpiechu swoją przekąskę.
Że niby batona se, kurwa, zjeść nie mogę przy kompie? Co za stara zrzęda..
Wyrzuciła papierek do kosza przy drzwiach i usiadła na miejscu obok Nivana, choć wolałaby obok swojej ulubionej szkolnej gwiazdeczki albo nawet koło Kefira, bez względu na to czy miałby podkraść jej większość śniadania, czy też nie. Z wyraźną niechęcią odłożyła plecak na boku, kładąc telefon na ławce i powracając do przeglądania uroczych szczeniąt. Zignorowała zupełnie nauczyciela, jeśli chodzi o resztę jego słów, ale to nie oznacza, że nie ma zamiaru siedzieć cicho do końca lekcji. Poprawiła tylko czarny sweter na swoich ramionach i włączyła komputer, chcąc tylko sprawiać pozory, nawet jeśli miałaby przez następne kilkadziesiąt minut nie dotknąć myszki.
Anonymous
Gość
Gość
Tego tępaka nigdy nie dało się ogarnąć. Zgarnęła Breakera z jakiegoś niewiadomego zaułka i po prostu pociągnęła z sykiem, tłumacząc coś o wspólnych zajęciach. Ciągała go po korytarzach jak dzieciaka chcącego ukraść coś ze sklepu. Nie, mój drogi. Nie ma żadnego "panie władzo". Yona nie odpuszczała, a wagary były rzeczą karygodną. Jeszcze mu później wpieprzy za taki brak poszanowania do obowiązków ucznia. A jak na razie nacisnęła na klamkę i naparła na drzwi.
- Przepraszamy za spóźnienie. Ten palant chciał odpuścić sobie zajęcia - prychnęła wściekle, mierząc jeszcze niegorszym wzrokiem swojego ulubionego dresa. Po drodze na miejsce, które uznała za jej, biorąc pod uwagę, że wszyscy siedzieli jakoś tak-... ładnie, porozstawiani wedle nazwisk. Ślicznie. Tak czy siak, po drodze, bo jakoś uciekła nam ta myśl, przetrzepała blond włosy swojego małego koleżki z Quartz. Aż dziw, że akurat nie siedział przy sowim piekarniku, tylko pracował ładnie na lekcji. A tuż po tym przysiadła grzecznie i uruchomiła komputer.
"Pssst. Yonka."
O nie.
Spojrzała na młodzieńca, wsłuchując się w jego słowa z miną tak bezcenną, że aż można by ją podpiąć w słownikach pod hasłem "defetyzm". Bo właśnie wyparowała jej wiara w to, że ten idiota kiedykolwiek nabierze choć trochę rozumu. Naprawdę, można było odnieść wrażenie, że zna tylko trzy słowa. Sami się domyślcie, jakie.
- Breaker, bezmózgu - rzuciła w końcu ze zrezygnowaniem, chwytając go za nadgarstek. Zupełnie tak, jakby był jakimś niesfornym dzieciakiem wymagającym opieki. No, w sumie nic nowego. - To tablet, nie myszka. Służy do rysowania, nie gry - dodała jeszcze, pokręciwszy głową w wyrazie dezaprobaty. Dureń.
- Ale da się nimi grać.
Próbowałaś?
Nivan
Nivan
Fresh Blood Lost in the City
Wyrzuciwszy do kosza papierowy kubek po niedawno co wypitej kawie, przeciągnął się, głośno przy tym mlaskając. Był wściekły. Nie dość, że zaspał, to jeszcze wyszedł z domu, nie wrzucając nic wcześniej na ruszt. Gdyby miał czas i pieniądze, to kupiłby sobie chociaż suchą bułkę. No a że był spóźniony i biedny jak mysz kościelna... Skrzywiwszy twarz w nieukrywanym niezadowoleniu, strzelił karkiem, w chwilę później otwierając drzwi od sali. Omiótłszy wszystkich spojrzeniem, mruknął pod nosem coś na wzór przywitania, siadając w ławce między Bontenem, a Candy. Gdyby mógł, najpewniej w ogóle by się tutaj nie pojawił. Ale, jakby nie patrzeć, chciał zdać do następnej klasy, a gnicie w mieszkaniu przed kompem zdecydowanie nie można było nazwać nauką. Włączywszy urządzenie, wyprostował nogi, nie odzywając się słowem. Jak na razie nie czuł potrzeby wdawania się z kimś w jakąkolwiek konwersację. Teraz czuł jedynie doskwierający głód. I pomyśleć, że musi przeżyć bez żarełka przez całe czterdzieści minut...
Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Było już po dzwonku.
Nienawidziła się spóźniać i choć mieli wraz z bratem dość dobre wytłumaczenie to nie zmieniło jednak faktu, że korytarze, którymi zmierzali były puste, a echo niosło się wraz z każdym kolejnym stuknięciem jej obcasów.
W ręce trzymała dwie kartki. Jednym był plan szkoły, w którym wciąż nie potrafiła się odnaleźć i co jakiś czas przekręcała nim, by upewnić się, że nie trzyma go do góry nogami. Drugą było usprawiedliwienie od profesora Skywalkera, który zatrzymał ich po drodze. Cudowny wychowawca! Tylko, że przez niego właśnie miała zaliczyć swoje pierwsze spóźnienie..
W końcu udało jej się odnaleźć odpowiednią drogę i po chwili zatrzymali się przed drzwiami sali numer 69. Spojrzała powątpiewająco na Evana, wzięła głęboki wdech (WSZYSCY ZGINIEMY), a potem podniosła dłoń i zapukała dwukrotnie do drzwi. Nie czekając na odpowiedź, otworzyła je i przekroczyła próg pewnym krokiem.
- Dzień dobry - przywitała się, lokując od razu spojrzenie na nauczycielu, który siedział przy biurku. Pozostałą część sali postanowiła chwilowo zignorować. I tak żadnego z nich nie znała.
- Przepraszamy za spóźnienie - powiedziała grzecznie, a w międzyczasie schowała do kieszeni płaszcza kartkę z mapą szkoły. Pokonała dzielącą ją odległość od biurka i położyła na jego brzegu usprawiedliwienie.
- Zatrzymał nas wychowawca, a to zdaje się jest dla pana - przesunęła kawałek papieru w kierunku Masona, do którego należała teraz decyzja, czy wyrzuci ich za drzwi, czy pozwoli zająć miejsca.
To był również ten moment, w którym kątem oka zlustrowała salę w poszukiwaniu dwóch wolnych miejsc dla siebie i brata.
Solaire
Solaire
Fresh Blood Lost in the City
Idąc na lekcje intermediów nie miałem bladego pojęcia, na czym owe zajęcia będą polegać. Jedyne, czego się byłem w stanie domyśleć po samej nazwie to to, że chodziło o jakąś formę przekazu (w końcu na tym polegały media) "pomiędzy" (o ile dobrze rozumiałem słowo "inter"). Nie wiedząc jednak nawet jakimi środkami miałby być tworzony ten cały, kheh, "przekaz", przez samo absurdalne brzmienie mojej interpretacji wprowadziłem się w jeszcze większą konsternację. Bo cholera wie, czy ten przedmiot nie będzie się opierał w jakimś stopniu o matematykę (toć to królowa absurdu!) - a jeśli tak, to właśnie samowolnie skazałem się na nieprzerwane 45 minut bezgranicznego cierpienia... Khe, świetnie. "A mogłem to wcześniej chociaż wygooglować..."
W klasie znalazłem się niedługo po dzwonku, toć głupio byłoby się spóźnić na swoją pierwszą lekcję w nowej szkole. -Dzień dobry.- Rzuciłem zupełnie odruchowo w stronę nauczyciela, spojrzeniem jednak błądząc po sylwetkach innych uczniów. "No kto by się spodziewał, że na sali nie będzie nikogo, kogo bym znał!" Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, zająłem stanowisko przy jednym z wolnych komputerów. Po chwili słodkiej bezczynności wlepiłem trochę znużone spojrzenie w pana Masona. "Oho, czyżby to ten typ nauczyciela, który paradoksalnie nienawidzi młodzieży?"
W międzyczasie począłem się z niejakim zaciekawieniem przyglądać "bambusowi". O, może będziemy coś rysować? Albo obrabiać filmy, ewentualnie zdjęcia? To by było zdecydowanie przyjemniejszym zajęciem niż jakieś skomplikowane działania na liczbach, których się przed wejściem do klasy obawiałem.
Anonymous
Gość
Gość
Czemu przyszedł na lekcję i to jeszcze informatyki? Trudne pytanie. Łatwiej jest odpowiedzieć, czemu odrzucił możliwość beztroskiego siedzenia w pokoju - po prostu nie chciał mieć zaległości. Poza tym... Komu na co leżenie pośród czterech ścian i gapienie się tępo w sufit? A kto wie... Tutaj przynajmniej może się czegoś nauczy.
Czekał cierpliwie na dzwonek oznajmiający nadejście nauczyciela, gawędząc z uśmiechem ze stojącymi obok sali innymi uczniami. Kiedy wreszcie usłyszał charakterystyczny dźwięk informujący o końcu przerwy, posłusznie wszedł za nauczycielem do klasy.
Nieco ciekawskimi oczami lustrował profesora zajmującego duży fotel. Mało go znał. Można by nawet powiedzieć, że wcale. Jasne, czasem mignął mu na korytarzu obraz ciemnowłosego mężczyzny, ale jakoś specjalnie nigdy nie miał okazji, by z nim pomówić czy dokładniej poznać. Ich znajomość ograniczała się do jednego słowa - "Dzień dobry". Teraz trafiła się sytuacja, w której chłopak mógł wreszcie wyrobić sobie opinię o tym, prawie że obcym mu, człowieku.
Już pierwsza rzecz go zdezorientowała.
Zmarszczył brwi po usłyszeniu słów ciała pedagogicznego, bo, jakby nie patrzeć, dawał im mylne sygnały. Mówił, iż ponoć "nie wolno spożywać nic przy komputerach", a sam właśnie temu zaprzeczał. Edgar jednak się nie odezwał. Poniekąd go rozumiał. Nauczyciel chyba był dość uważny i niczego by nie rozlał, za to młodzież... bywa bardzo nerwowa i roztargniona - wystarczyło jedno szturchnięcie i katastrofa w postaci zalanego urządzenia gotowa. W myślach uśmiechnął się krzywo - punkt dla niego. Nawet blondyn zdawał sobie sprawę ze swojego nieraz irracjonalnego i lekkomyślnego postępowania.
Swoją drogą...
Mason.
Zaśmiał się mentalnie. Nazwisko podobne do pewnego metalowo-rockowego muzyka. Dość skandalicznego i sławnego. Liam zdawał się być jego całkowitym przeciwieństwem. Jaka ironia losu!
Zrobił kwaśną minę, kiedy dotarło do niego, że nie będzie pracował obok swojego kochanego kuzynka, ale ostatecznie postanowił wykonać polecenie.
Ukradkiem zauważył, iż Dakota, kolega z klasy, się mu przygląda. Butler zrobił minę w stylu: "Mam coś na nosie?", unosząc brwi, lecz nie pisnął ani słówka. Za gadanie na lekcji są punkty ujemne, no nie? Zresztą, on sam do niego nie zagadał, więc najwidoczniej nie zależało mu na rozmowie z blondynem.
Tak czy owak po krótkim westchnięciu, z lekkim ociąganiem podążył w stronę przypisanej mu ławki.
Zająwszy miejsce, do jego głowy uderzyło coś jeszcze - niezbyt podobało mu się siedzenie tak blisko. Troszkę się... krępował. Zwłaszcza, że obok niego siedziała ładna dziewczyna, która na dodatek obdarowała go tak ślicznym uśmiechem. Jego rumieńce znikły, gdy zauważył, iż Cyryla prawdopodobnie również potraktowała w ten sam sposób.
Ku jego uciesze, znikąd do sali, wpadła piątka... właściwie to szóstka, licząc Cuksa, spóźnionych nastolatków. Spojrzał na nich z niekrytym politowaniem - bądź co bądź większość z nich nie wydawała się mieć dobrego usprawiedliwienia, skazując się tym samym na gniew "Hadesa" i na spóźnienie w dzienniku. Wychowawca raczej im nie popuści i na pewno wezwie do rozmowę. Mimo wszystko cieszył się z obrotu zdarzeń. Wyszło na to, że przed nim powinien siedzieć kolega, a sam Edgar nie lądował dzięki temu jako pierwsza osoba, na której nauczyciel zazwyczaj zawiesza swój wzrok. Zmiana położenia wpłynęła również na drugą stronę - zerkać na niego miała inna przedstawicielka płci pięknej niż dotychczas. Odetchnął z ulgą w swoim umyśle - nie chciałby na takich zajęciach zademonstrować swojej zazdrości. To nie tak, iż uważał ją za swoją... On... N-nieważne. Nie zamierzałby się tłumaczyć - jeżeli zaszłaby taka konieczność, to pokazałby jej, że mu na niej zależy.
Zamrugał kilkakrotnie po zobaczeniu, co wyprawiał spóźniony, osobliwie wyglądający rówieśnik. Pewnie jeszcze przemyłby oczy, jeśli miałby ręcznik i wodę pod ręką. Nie wierzył w to, co widział. Czy on...? Nie wiedział, czym jest tablet? Może pochodził z rodziny, której nie było na to stać... w takim wypadku to zrozumiałe. Biedny chłopak.
Ed nie mógł jednak powstrzymać chichotu na widok Keira próbującego dociec, jak korzysta się z tego niesamowitego urządzenia. Nasuwała mu się wizja gorliwej hiszpańskiej inkwizycji, tym bardziej po zwrocie "pudełko szatana", usiłującej pojąć wynalazki techniki dwudziestego pierwszego wieku.
Evan L. Cartier
Evan L. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Podążał cierpliwie za siostrą, która dzierżyła w rękach mapę. Elisabeth miała to do siebie, że czasem uwielbiała przewodzić i dominować- co chłopakowi nigdy jakoś specjalnie nie przeszkadzało- wręcz przeciwnie. Co dzień spotykał się z jakimś urozmaiceniem chwil spędzonych w jej towarzystwie. Może to dlatego był nią tak zafascynowany? Odrzucając już na bok sam fakt, że chyba wszystkie bliźniaki mają ze sobą jakąś specyficzną więź i intrygują siebie nawzajem chociażby tym, że są w jakiś sposób do siebie podobne.
Nic nie mówił, nie odzywał się. Szedł w rytm stukotu jej butów z dłońmi wciśniętymi w kieszenie dobrze skrojonych, eleganckich, czarnych spodni. Była tak pochłonięta czytaniem planu szkoły, że poniekąd go to bawiło. Świadomość tego, że mogliby tam dotrzeć znacznie szybciej (gdyż jako Przewodniczący Obsidian znał wszelkie skróty i rozkład szkoły jak własną kieszeń) jeszcze bardziej go rozśmieszał. Kiedy zatrzymywali się na rozstaju jakiś korytarzy, zaciskał mocniej wargi by nie wybuchnąć śmiechem z rozbawienia i odwracał głowę jakkolwiek, byle by nie zauważyła emocji na jego twarzy. Kto jak kto, ale ona potrafiła czytać z niego jak z otwartej książki...Przynajmniej robiła to lepiej niż studiowanie mapy, którą ściskała w dłoniach. Heh, taki z Evana śmieszek.
Gdy w końcu dotarli przed drzwi uśmiechnął się w końcu szeroko, nie zdradzając się w żadnym stopniu! To był po prostu wyraz dumy i zadowolenia, że w końcu dotarli na miejsce. Sala 69 nie wzbudzała jego zaufania ani też jakiegoś większego zainteresowania- było zupełnie odwrotnie. Nie chciał iść na te zajęcia, jakoś nie szczególnie mu się podobały, ale mus to mus! Puknął Lis palcem w nos widząc jej minę przed wejściem. Może też powinien wziąć głęboki oddech i przygotować się na to co zastanie w środku? Czuł się przy niej tak beztrosko, że zapomniał jak mieszane uczucia kotłują się w nim, gdy dookoła są ludzie, których nie zna i przede wszystkim, którzy będą się gapić na Tośkę. Przekroczył tuż za nią framugę drzwi, bezzwłocznie zamykając drzwi. Dopiero w tym momencie rozejrzał się po sali i zesztywniał. Napięły się praktycznie wszystkie mięśnie jego ciała, łącznie z tymi na twarzy. Zaciśnięte zęby wprawił w ruch mięśnie żuchwy co mogli zauważyć ci, którzy zwrócili w tym momencie na niego uwagę. Wziął lekki wdech prostując się i skinął głową do nauczyciela.
- Dzień dobry - Stwierdził, że siostra już wszystko załatwiła. Pozostało teraz tylko wybrać miejsca. Przecież nauczyciel musi ich wpuścić. Nie dość, że mieli usprawiedliwienie od innego belfra, to jeszcze nie wypada nie wierzyć jednemu z przewodniczących klas, prawda?
- Zajmiemy już miejsca, by panu nie przedłużać. - Odparł cicho ale zdecydowanie, wskazując siostrze dwa miejsca pod oknem. Jeśli zajęcia nie będą zajmujące, zawsze będzie mógł zainteresować się czymś na zewnątrz. Czasem działy się tam ciekawe rzeczy, ciekawe co tym razem wypatrzy?
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Wyjątkowo Cyrille nie znajdował się w kuchni szykując kolejne posiłki, w obecnej sytuacji maszerował przez korytarz z telefonem przyciśniętym do ucha i przytrzymywanym przez ramie. W małym notatniku, który trzymał w dłoni notował jeden z wielu przepisów. Pomimo uznania innych kucharzy za wrogów, często wymieniali się pomysłami... a przez to, nie zauważył kiedy skręcił w złe skrzydło szkoły. Dopiero dźwięk dzwonka obudził go ze swoistego letargu i blondyn pognał w odpowiednim kierunku. Było pewne jedno... spóźni się, może nie będzie to zbyt duże spóźnienie, ale zawsze.
Gdy dotarł na miejsce nauczyciel zaczął już mówić... a dokładniej próbował wyczytać jego nazwisko. Tak, to nie było zwykłe wyczytanie, to była próba pokonania barier językowych. Pomimo tego, że blondyn przyzwyczaił się do takich uwag, to raczej nie spodziewał się usłyszeć tego z ust nauczyciela. No cóż, widocznie w niektórych przypadkach nawet renoma szkoły nie mogła przyciągnąć samych "najlepszych" do kadry, prawda?
Chłopak wypatrzył swoje miejsce już po zapadnięciu dekretu o usadowieniu. Bez słowa zajął je i czekał. Proste zasady i dobitna próba pokazania wszystkim, kto tu stoi ponad prawem.
Cyrille westchnął cicho i oparł polik o dłoń, a łokieć o blat. Dopiero gdy wokół niego pojawili się ludzie, jako tako się ożywił.
Odpowiedział miłym uśmiechem, sąsiadce, w sumie on prawie cały czas się uśmiechał, ale ten uśmiech był milszy! Skinął głową kuzynowi i dalej obserwował ludzi.
Siema, Sebix.
Gdy tylko usłyszał swój pseudonim, od razu wiedział z kim będzie miał do czynienia, niewiele osób mianuje go tym przezwiskiem. Uśmiechnął się i odpowiedział Keir'owi szybkim salutem. Może trudno w to uwierzyć, ale odnalazł z tym prawilnym człowiekiem wspólny język i pomimo różnic, jakoś się dogadują.
Teraz pozostało poczekać, aż jaśnie Pan zacznie tak zwaną lekcją, z czegokolwiek ta lekcja by była. Na pewno go to porwie!
Anonymous
Gość
Gość
Naprawdę bardzo się starała. Florence była osobą roztargnioną, ale wszystko sobie starannie notowała i zapisywała, tworzyła miliony przypomnień w telefonie oraz przylepiała karteczki gdzie się dało. Utworzyła specjalny grafik, w którym wszystko wpisywała, byle tylko wszystko było na swoim miejscu i nigdzie się jej nie zapodziało. Mimo to nie była w stanie przewidzieć, że dzień przed zajęciami wypadnie jej jedna godzina historii sztuki, w związku z czym będzie musiała pojawić się na zajęciach profesora Masona, żeby liczba godzin stypendialnych się zgadzała. Co jednak była w stanie przewidzieć, to fakt, że nawet jeśli wprowadzi poprawkę do grafiku i wydrukuje ją, a następnie nie przypnie od razu do tablicy korkowej, to poprawki przeleżą paręnaście minut na biurku, żeby następnie znaleźć się w łapach Sigrunn, która akurat musiała coś zapisać, a Flosiowe papiery były najbardziej dostępne. Chociażby z tego względu, że istniały, w przeciwieństwie do Sigrunnowych. Dlatego też rano Flo zaczęła się zbierać na historię sztuki, a kiedy spojrzała w grafik, zauważyła, że poprzedniego wieczoru wykreśliła te zajęcia. Usiadła więc i zaczęła się przygotowywać do następnej lekcji, nie chcąc tracić ani jednej chwili, którą można przeznaczyć na naukę. Wtedy też do Sigrunn zadzwonił jej supi ziomeczek, chcąc wyciągnąć Norweżkę z samego rańca na piwo. Florence nie przejęłaby się wagarami współlokatorki zupełnie, gdyby nie drobny szczegół, mianowicie adres baru zapisany na Flosiowych poprawkach. Astley o mało nie zeszła na zawał, kiedy Sig wyjątkowo kpiącym tonem oznajmiła, że mały kujon spóźni się na pierwszą lekcję. No i stało się. Zmachana i zdyszana stanęła w progu sali do zajęć z podstaw intermediów i niepewnie wkroczyła do środka, w samą porę, żeby usłyszeć, o co chodzi z tym całym przesiadaniem się.
- Bardzo przepraszam za spóźnienie, panie profesorze - mruknęła cicho i z całą pewnością najuprzejmiej jak umiała, ale tak się zestresowała, że pewnie i tak nic nie było słychać w powstałym harmidrze. Florence podeszła do pierwszego miejsca, które zgodnie z wymaganiem nauczyciela powinna zająć, a na którym siedziała dziewczyna w miętowym sweterku. Sądząc po liście nazwisk, nazywała się Bentley.
Gdyby tylko cały hałas i zamierzanie już ustało, Flo zapewne w życiu by się na to nie odważyła, ale jeśli miała szansę nie podpadać bardziej nauczycielowi, to zamierzała z okazji skorzystać, nawet jeśli oznaczało to odezwanie się do zupełnie obcej dziewczyny.
- Przepraszam bardzo, chyba powinnam tu usiąść, Astley - mruknęła bardziej do podłogi, niż to starszej koleżanki, rumieniąc się jeszcze bardziej, gdy zdała sobie sprawę, że zupełnie pomieszała dwa zdania i zamiast się przedstawić, zwróciła się własnym nazwiskiem do tej dziewczyny. Panie i panowie, oto Florence Astley, mistrzyni komunikacji interpersonalnej. Spojrzała na Yonę przepraszająco, wyjątkowo speszona, gotowa w każdej chwili usunąć się w najciemniejszy kąt sali, jeśli miejsce by się nie zwolniło.
Liam
Liam
Fresh Blood Lost in the City
Ja pierdolę. Żeby ta robota nie dawała tyle kasy, to już dawno by mnie tu nie było, pomyślał melancholijnie i utkwił wzrok w drzwiach, żeby tylko nie patrzeć na ten cały burdel na kółkach. Tylko dziada z wombatem tu brakowało. Władca ortalionowych pasków przyprawiał go o niekontrolowany ból głowy i Liam był prawie pewien, że jeśli nie będzie miał na niego oka, to zaraz coś pizdnie i zacznie się dymić. Jego psiapsióła o niewyparzonym języku sprawiała wrażenie nieco bardziej ogarniętej życiowo (ale tylko nieco) i naprawdę miał nadzieję, że jak przyjdzie co do czego, to ogarnie paskarza. Reszta uczniów zdawała się być normalna - o ile tak można w ogóle powiedzieć o zbiorowisku buzujących hormonów - i choć zajęcie właściwych miejsc zajęło im całą wieczność, to jednak jakoś doszli do ładu.
A przynajmniej miał taką nadzieję. Bo byłby trochę przypał, gdyby na miejscu Kowalskiego siedział Nowak, a Liam bez sprawdzania wstawiłby owemu Nowakowi nieodpowiednią ocenę.
Szczegóły, szczegóły.
Co go jednak wkurwiło niemiłosiernie - to ilość spóźnień. Wstał z wygodnego fotela i przespacerował się w milczeniu do drzwi, a podczas drogi powrotnej zatrzymał się w połowie.
- Przepraszam, kochani, ale czy to jest klasa intermediów? - zwodniczo spokojnie zadał retoryczne pytanie. - Bo mam wrażenie, że panuje tu ruch jak na dworcu w Katowicach. Może powinniśmy zamontować drzwi obrotowe? - podniósł głos i obrzucił uczniów nieprzyjemnym spojrzeniem. - Skoro i tak każdy wchodzi, kiedy mu się żywnie podoba, za nic mając nasz wspólny czas!
Trzasnął pięścią w biurko dla lepszego efektu. Całe szczęście, że zdążył dopić kawę, bo ani chybi by się teraz rozlała. Wziął do ręki świstek papieru, który podsunęła mu chwilę wcześniej całkiem przyjemna dla oka uczennica. Przebiegł wzrokiem po usprawiedliwieniu i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nienawidzę spóźnień i nie będę ich tolerował. Następnym razem ten, kto się spóźni, po prostu nie wejdzie do klasy. A to - uniósł papier w górę. - Ani trochę mnie nie obchodzi. Jedyne akceptowalne usprawiedliwienie to takie, które wypisał wam lekarz. I lepiej, żebyście wtedy byli umierający.
Teatralnym gestem przedarł kartkę na pół i ostentacyjnie wyrzucił ją do kosza.
- Państwo, którzy się spóźnili, na następną lekcję napiszą eseje o historii animacji. I szczerze życzę kreatywności, bo pisanie metodą "kontrol ce, kontrol fał" będzie nagradzane bardzo nieprzyjemną oceną - obwieścił złowieszczo i zasiadł na swoim miejscu. Przez chwilę wpatrywał się w ciszy przez okno, sprawiając wrażenie, jakby zbierał siły do następnego ataku na bogu ducha winnych uczniów. Wreszcie spojrzał na nich.
- A teraz, kiedy wszystkie uprzejmości mamy za sobą, bierzmy się do pracy. Włączcie komputery. Na pulpicie macie folder o nazwie "podstawy intermediów". Stwórzcie w nim foldery nazwane waszym imieniem i nazwiskiem. Tam będziecie trzymać swoje prace.
Postukując opuszkami palców o blat biurka czekał, aż maszyny się włączą. Co bystrzejsi uczniowie odpalili sprzęt wcześniej. Gdyby Liam miał pamięć do twarzy, to mieliby u niego plusa. Albo gdyby chociaż spróbował pofatygować się, żeby te gęby zapamiętać.
- W porządku, aniołeczki - zaszydził lekko. - Bardzo dobrze wam idzie. Teraz przejdziemy do kolejnego etapu, tylko się nie pogubcie. Włączcie Photoshopa i pokażcie mi, co umiecie, żebym mógł dobrać dla was odpowiednie zadania. Zróbcie prosty fotomontaż. Nic wymyślnego. Macie wkleić postać z jednego zdjęcia na tło z innego zdjęcia. Fotografie do tego ćwiczenia, oczywiście, znajdźcie sobie w sieci. Jak skończycie, zapiszcie prace w swoich folderach. Czy są jakieś pytania?


Czas na odpis: do następnej soboty (choć wiadomo, że jeśli odpiszecie szybciej, to kamienne serduszko Masona się ucieszy ♥).
Zadanie: zrobienie fotomontażu. Jako że korzystamy w avatarach z ilustracji, to ten fotomontaż również powinien być ilustracją. Możecie albo zrobić taki montaż sami (preferowane), albo wkleić jakiś gotowy obrazek i fabularnie powiedzieć, że sami to zrobiliście, a w poście opisać wasze zmagania. Możecie też wkleić gotowca i przyznać się fabularnie, że to nie wasza robota, tylko udawaliście, że coś tam dziubiecie w fotoszopie. Możecie też znaleźć render i po prostu wkleić go na jakieś tło. Możecie też zapytać nauczyciela, JAK to się w ogóle robi. Zasadniczo możecie wiele, ogranicza was tylko wasza wyobraźnia. Just saiyn'.
Obrazki wrzućcie w spoiler. Powodzenia.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach