▲▼
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Strzelnica. Niby wiadomo, co kryje się pod tym słowem. Miejsce, gdzie można bezkarnie postrzelać z prawdziwej broni, wykorzystując przy tym ostrą amunicję. Kryty obiekt przeznaczony dla amorów - albo nie - mocnych wrażeń. To miejsce ma charakter sportowo-reakreacyjny. Posiada dziesięć stanowisk do strzelania z broni krótkodystansowej. Gwarantuje możliwość ustawienia tarczy w odległości od 10 do 20 metrów oraz jest zaopatrzony w dwa stanowiska do strzelania na odległość 50 metrów. Osoby, nie posiadające licencji na posiadanie własnej broni, mogę skorzystać z szerokiej oferty placówki.
Sam budynek znajduje się na obrzeżu miasta. Nie rzuca się w oczy, nie grzesząc atrakcyjnością.
Nie spodziewał się, że Liam z tak wyraźną ochotą zaakceptuje, a nawet przystanie na jego propozycje, które padła mimochodem przez chęć ucieczki od problemów. Strzelnice, miejsce gwarantujące odprężenia, sprawiające, że napięte nerwy zyskiwały na elastyczności, a zmęczenie znikało bez śladu razem z dostarczonym zastrzykiem energii. Zapewniało też skuteczną separacje od zwyczajowego, drażniącego otoczenia i, mimo że była odwiedzana przez niego teraz stosunkowo rzadko, sporadycznie, nie tak nałogowo, jak przed nałożoną na niego łatką, nadal pełniła charakter katharsis, niezawodnej ostoi.
— Kawałek. 15 -20 minut piechotą — powiedział w ramach odpowiedzi, za nim jego dłoń zacisnęła się na klamce i jednym, wyuczonym ruchem ręki zamknął drzwi do kawiarni.
Zimne, lodowate wręcz powietrze buchnęła mu twarz, sprawiając, że na skórze pojawiła się gęsia skórka, choć tradycyjnie nie dał po sobie poznać tych zmian, zachowując spokój, co przychodziło mu coraz bardziej naturalnie, a już zwłaszcza w towarzystwie Liama, który nie wykazał się nachalnością, ciekawością. Był doskonałą odskocznią od tych wszystkich głośnych ludzi, którymi otaczał się mniej lub bardziej świadomie Shane.
Mógł co prawda zaproponować szesnastkowi, że mogą skorzystać z usług komunikacji miejskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Osobiście preferował spacery, więc miał nadzieję, że ta szczypta egoizmu zostanie mu wybaczona.
Towarzyszące im milczenie, nie przeszkadzało Littenbergowi. Było nawet o niebo lepsze od niezobowiązującej rozmowy, która w konsekwencji pewnie znów poruszyłaby temat, na który albo jeden, albo drugi nie chciał się obszernie wypowiadać, zbywając drugiego półsłówkami. Zerknął od czasu do czasu kątem oka na chłopaka, by upewnić się, że zapał go nie opuścił, a na usta wślizgnął się ledwo zauważalny grymas mający służyć mu za uśmiech. Zdecydowanie nie doceniał wytrwałości niższego towarzysza, teraz miał okazje to nadrobić.
Po około szesnastu minutach marszu, doszli do celu swojej podróży. Shane zatrzymał się, by zaraz skierować swoje kroki w kierunku miejsca ich przeznaczenia.
— Jesteśmy na miejscu — poinformował Leistershire'a, wdzięczny, że budynek był właściwie oznakowany, bo nie prezentował się atrakcyjnie, mógł równie dobrze uchodzić za wysokiej klasy menelnie, podejrzenie miejsce, do którego bez powodu się nie zagląda. Widoczne znaki czasu odcisnęły się na nim w postaci gdzieniegdzie schodzącej farby, momentami nawet z tynkiem i tym samym zdradzały, że sama architektura lata świetności miała za sobą. Littenberg nigdy na to nie narzekał, choć niewątpliwie miało to swoje plusy i minusy – brak nowoczesności niejednego zniechęcało, ale w tej materii syn doktora nie był wybredny. Szanował to miejsce za nagromadzone w nim miłe wspomnienia.
Podobnie, jak kawiarnia, strzelnica nie była okupowana przez napływ klientów, prócz stałych bywalców, rzadko można było zarejestrować tu zastrzyk świeżości, a przy życiu utrzymał ją jedynie sentyment właściciela do odgłosów wystrzałów, który niegdyś parał się zawodem gliniarza, a do dziś pełnił rolę długoletniego przyjaciela przybranego ojca Shane'a. Mężczyzna ten wbrew pozorom nie był siwiejącym staruszkiem. Brunet strzelał, że mógł mieć góra czterdzieści pięć lat (plus/minus dwa oczka). Tryskał młodzieńczą energią i rzadko spotykanym zapałem. Wykorzystując przywilej wcześniejszej emerytury, wybrał się na nią, trochę kulejąc ze zdrowiem, choć osiemnastolatek, niezbyt obeznany w tym, nie mógł powiedzieć na ten temat nic więcej, nigdy w niego nie wnikając. Korzystał natomiast z dobrobytu tego miasta bez umiaru i nawet w pewnym momencie przestał protestować z korzyści, która zapewniła mu ta znajomość, a mianowicie darmowy wstęp bez żadnych zbędnych formalności. Pchnął wiekowe drzwi, które przywitały go ze znajomym skrzypnięciem i puścił Liama przodem. Nie było w tym geście żadnej złośliwość, ot, przeciwieństwie do chłopaka, znał to miejsce, jak własną kieszeni i wiedział też, że ten niepozorny kawałek drewna sporo warzył, a więc nie chciał obarczać jego ciężarem korepetytora.
Małych rozmiarów hol nie tętnił życiem, był pusty, utrzymywany w półmroku, a od ścian odbijało się echo ich kroków, dopiero, gdy Shane otworzył kolejne drzwi, pełniące role szatni, przywitała ich jasność padająca z żarówek światła. Zostali przywitanie przez delikatny uśmiech znajdującej się tam kobiety i krótkie „dzień dobry”. Słowo „czuj się jak u siebie w domu” chyba zbyt mocno zakorzeniły się w nim, acz już dawno nie czuł towarzyszącego dyskomfortu, kiedy bezkarnie przemieszczał się po znanym układzie pomieszczeń.
Shane wygiął usta w niewyraźnym, bladym uśmiechu i zerknął na Liama, w końcu poświęcając mu tyle uwagi na ile zasługiwał.
— Jeśli masz pytania, śmiało je zadawaj — podsunął, bo tłumaczenie mu do czego zużyło to konkretne pomieszczenie, było równoznaczne z wyśmianiem jego ponad przeciętnej inteligencji.
Ściągnął kurtkę, wręczając ją kobiecie, a razem z nią również szkolną torbę. Oprócz telefonu i portfelu, nie miał w niej nic cennego, co mogło paść ofierze kradzieży, zresztą nie sądził, że coś w tym miejscu mogło zmienić właściciela. Ot, chyba kwestia zaufania pojawiła się zbiegiem czasu, choć wiedział, że nie każdego była na nią stać.
Zgłoś się do pracy!
Ned Travers (NPC)
Instruktor
Chance Clement (NPC)
Szatniarz
Strzelnica. Niby wiadomo, co kryje się pod tym słowem. Miejsce, gdzie można bezkarnie postrzelać z prawdziwej broni, wykorzystując przy tym ostrą amunicję. Kryty obiekt przeznaczony dla amorów - albo nie - mocnych wrażeń. To miejsce ma charakter sportowo-reakreacyjny. Posiada dziesięć stanowisk do strzelania z broni krótkodystansowej. Gwarantuje możliwość ustawienia tarczy w odległości od 10 do 20 metrów oraz jest zaopatrzony w dwa stanowiska do strzelania na odległość 50 metrów. Osoby, nie posiadające licencji na posiadanie własnej broni, mogę skorzystać z szerokiej oferty placówki.
Sam budynek znajduje się na obrzeżu miasta. Nie rzuca się w oczy, nie grzesząc atrakcyjnością.
~ * ~
Nie spodziewał się, że Liam z tak wyraźną ochotą zaakceptuje, a nawet przystanie na jego propozycje, które padła mimochodem przez chęć ucieczki od problemów. Strzelnice, miejsce gwarantujące odprężenia, sprawiające, że napięte nerwy zyskiwały na elastyczności, a zmęczenie znikało bez śladu razem z dostarczonym zastrzykiem energii. Zapewniało też skuteczną separacje od zwyczajowego, drażniącego otoczenia i, mimo że była odwiedzana przez niego teraz stosunkowo rzadko, sporadycznie, nie tak nałogowo, jak przed nałożoną na niego łatką, nadal pełniła charakter katharsis, niezawodnej ostoi.
— Kawałek. 15 -20 minut piechotą — powiedział w ramach odpowiedzi, za nim jego dłoń zacisnęła się na klamce i jednym, wyuczonym ruchem ręki zamknął drzwi do kawiarni.
Zimne, lodowate wręcz powietrze buchnęła mu twarz, sprawiając, że na skórze pojawiła się gęsia skórka, choć tradycyjnie nie dał po sobie poznać tych zmian, zachowując spokój, co przychodziło mu coraz bardziej naturalnie, a już zwłaszcza w towarzystwie Liama, który nie wykazał się nachalnością, ciekawością. Był doskonałą odskocznią od tych wszystkich głośnych ludzi, którymi otaczał się mniej lub bardziej świadomie Shane.
Mógł co prawda zaproponować szesnastkowi, że mogą skorzystać z usług komunikacji miejskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Osobiście preferował spacery, więc miał nadzieję, że ta szczypta egoizmu zostanie mu wybaczona.
Towarzyszące im milczenie, nie przeszkadzało Littenbergowi. Było nawet o niebo lepsze od niezobowiązującej rozmowy, która w konsekwencji pewnie znów poruszyłaby temat, na który albo jeden, albo drugi nie chciał się obszernie wypowiadać, zbywając drugiego półsłówkami. Zerknął od czasu do czasu kątem oka na chłopaka, by upewnić się, że zapał go nie opuścił, a na usta wślizgnął się ledwo zauważalny grymas mający służyć mu za uśmiech. Zdecydowanie nie doceniał wytrwałości niższego towarzysza, teraz miał okazje to nadrobić.
Po około szesnastu minutach marszu, doszli do celu swojej podróży. Shane zatrzymał się, by zaraz skierować swoje kroki w kierunku miejsca ich przeznaczenia.
— Jesteśmy na miejscu — poinformował Leistershire'a, wdzięczny, że budynek był właściwie oznakowany, bo nie prezentował się atrakcyjnie, mógł równie dobrze uchodzić za wysokiej klasy menelnie, podejrzenie miejsce, do którego bez powodu się nie zagląda. Widoczne znaki czasu odcisnęły się na nim w postaci gdzieniegdzie schodzącej farby, momentami nawet z tynkiem i tym samym zdradzały, że sama architektura lata świetności miała za sobą. Littenberg nigdy na to nie narzekał, choć niewątpliwie miało to swoje plusy i minusy – brak nowoczesności niejednego zniechęcało, ale w tej materii syn doktora nie był wybredny. Szanował to miejsce za nagromadzone w nim miłe wspomnienia.
Podobnie, jak kawiarnia, strzelnica nie była okupowana przez napływ klientów, prócz stałych bywalców, rzadko można było zarejestrować tu zastrzyk świeżości, a przy życiu utrzymał ją jedynie sentyment właściciela do odgłosów wystrzałów, który niegdyś parał się zawodem gliniarza, a do dziś pełnił rolę długoletniego przyjaciela przybranego ojca Shane'a. Mężczyzna ten wbrew pozorom nie był siwiejącym staruszkiem. Brunet strzelał, że mógł mieć góra czterdzieści pięć lat (plus/minus dwa oczka). Tryskał młodzieńczą energią i rzadko spotykanym zapałem. Wykorzystując przywilej wcześniejszej emerytury, wybrał się na nią, trochę kulejąc ze zdrowiem, choć osiemnastolatek, niezbyt obeznany w tym, nie mógł powiedzieć na ten temat nic więcej, nigdy w niego nie wnikając. Korzystał natomiast z dobrobytu tego miasta bez umiaru i nawet w pewnym momencie przestał protestować z korzyści, która zapewniła mu ta znajomość, a mianowicie darmowy wstęp bez żadnych zbędnych formalności. Pchnął wiekowe drzwi, które przywitały go ze znajomym skrzypnięciem i puścił Liama przodem. Nie było w tym geście żadnej złośliwość, ot, przeciwieństwie do chłopaka, znał to miejsce, jak własną kieszeni i wiedział też, że ten niepozorny kawałek drewna sporo warzył, a więc nie chciał obarczać jego ciężarem korepetytora.
Małych rozmiarów hol nie tętnił życiem, był pusty, utrzymywany w półmroku, a od ścian odbijało się echo ich kroków, dopiero, gdy Shane otworzył kolejne drzwi, pełniące role szatni, przywitała ich jasność padająca z żarówek światła. Zostali przywitanie przez delikatny uśmiech znajdującej się tam kobiety i krótkie „dzień dobry”. Słowo „czuj się jak u siebie w domu” chyba zbyt mocno zakorzeniły się w nim, acz już dawno nie czuł towarzyszącego dyskomfortu, kiedy bezkarnie przemieszczał się po znanym układzie pomieszczeń.
Shane wygiął usta w niewyraźnym, bladym uśmiechu i zerknął na Liama, w końcu poświęcając mu tyle uwagi na ile zasługiwał.
— Jeśli masz pytania, śmiało je zadawaj — podsunął, bo tłumaczenie mu do czego zużyło to konkretne pomieszczenie, było równoznaczne z wyśmianiem jego ponad przeciętnej inteligencji.
Ściągnął kurtkę, wręczając ją kobiecie, a razem z nią również szkolną torbę. Oprócz telefonu i portfelu, nie miał w niej nic cennego, co mogło paść ofierze kradzieży, zresztą nie sądził, że coś w tym miejscu mogło zmienić właściciela. Ot, chyba kwestia zaufania pojawiła się zbiegiem czasu, choć wiedział, że nie każdego była na nią stać.
Zastanawiała go jego mina. Sam rzucał wyzwanie, tymczasem w obecnym momencie, wyglądał jakby spodziewał się że Liam po prostu się odwróci i opuści strzelnicę, rezygnując z jego towarzystwa. Czyżby źle odczytał jego zamiary? Może Littenberg w ten sposób, chciał mu przekazać, by po prostu stąd wyszedł, ale nie wiedział jak się do tego zabrać na tyle uprzejmie, by go nie urazić? Ostatecznie odpuścił sobie podobne rozważania. Dobrze wiedział, że i tak był typem osoby, który potrafił wmówić sobie nazbyt wiele. Dojść samemu do konkretnych wniosków, nawet nie dając rozmówcy szansy na wytłumaczenie się. W końcu nie od dziś wszelkie decyzje podejmował sam, nie dając nikomu innemu większych szans na udział w jego życiu. Jedni to akceptowali, inni wybuchali złością i zrywali z nim kontakt, jeszcze inni na siłę próbowali to zmienić. Nie żeby ich nie rozumiał. Wiedział i rozumiał, że czuli się wyłączeni z jego życia. Mimo to sam nie potrafił na to nic poradzić. Taki już po prostu był.
Teraz wpatrywał się uparcie w tarczę. Właściwie nawet nie był w stanie stwierdzić, w co celował Shane, mimo że usłyszał wcześniejsze zasady gry. Zachowywał się w tym momencie jak ignorant. A doskonale wiedział, że starszy chłopak na to nie zasłużył.
Dlatego właśnie po pierwszym wystrzale obrócił się w jego kierunku, nie patrząc już dłużej w stronę tarczy. Zamiast tego utkwił spojrzenie w jego twarzy, przetwarzając każde wypowiedziane przez niego słowo. Nie sprawdzał czy faktycznie trafiał w tarczę. Skupiał się całkowicie na jego mimice, pozie jaką przyjmował, wypowiadanych słowach. Dlatego dopiero, gdy rzucił ostatecznym wynikiem, sam obrócił się w odpowiednią stronę, by wszystko przeliczyć, mimo że z góry uwierzył mu na słowo. Jakie miałby w końcu korzyści z okłamywania go? Przeciągnął się nieznacznie, nim w końcu zwrócił się w jego stronę, ostrożnie odbierając od niego broń. Czas na niego, co? Odetchnął krótko, zajmując odpowiednie miejsce i spojrzał na tarczę. Poruszył nieznacznie palcami, nim w końcu odbezpieczył broń, przyjmując tą samą pozycję, której zawsze uczył go ojciec.
- Serce, przedramię, prawy bok, bark, czoło. - w przeciwieństwie do Shane'a wyrecytował wszystko od razu, oddając jeden strzał za drugim w dość szybkim, choć wyraźnie nie pospiesznym tempie, dając sobie odpowiednią ilość sekund, by wycelować.
Dość ryzykowna taktyka, w której mógł nadrobić utracone punkty z pomocą celnego strzału w głowę.
Bądź wszystkie stracić. Mimo to, nie denerwował się. Początkowo rozważał, by jako dwa ostatnie strzały oddać czoło i serce, ostatecznie to drugie wrzucając na sam początek. Miał trzy rundy. Trzy różne taktyki.
Strzał. Serce. Trafił w obrany przez siebie cel, zaraz nieznacznie zmieniając pozycję rąk, by przygotować się do strzału w przedramię.
Pudło.
Skrzywił się nieznacznie, wyraźnie niezadowolony. Prawy bok, trafiony. Odrobinę nadrobione punkty, ponownie zostały podzielone przez pół, gdy nabój przeznaczony na bark spudłował trafiając w tekturę.
Ostatnia szansa. Tym razem przerwa była o dwie sekundy dłuższa, gdy wyraźnie z dużo większym skupieniem niż wcześniej celował w ostatnią, najmocniej punktowaną część ciała. Palec pociągnął za spust.
Boom, headshot.
Niemalże słyszał ten charakterystyczny dźwięk, gdy pierwszy obrany przez niego cel został trafiony wręcz idealnie w sam środek. Oczami wyobraźni widział rozbryzgującą się na hełmie przeciwnika czerwoną farbę, po której unosił wysoko rękę krzycząc: "Dostałem!", nim schodził z toru. Opuścił powoli dłoń w dół i zabezpieczył broń, by cofając się w tył, położyć ją na ławce. Zmiana magazynku, przeładowanie, zabezpieczenie.
- 10 - 5 + 3 - 4 + 15. 19 punktów. Jeśli dobrze zrozumiałem zasady. Dalej, Shane. Popisz się jakąś wywrotową taktyką, w końcu miałeś czas, by zmienić nieco poprzednią. - rzucił luźno, podając mu broń. Wcześniejszy nastrój wyraźnie się zmienił, gdy sam Liam dużo mocniej niż wcześniej zaangażował się w ich zakład. Mógł tylko podejrzewać, że tak się to skończy. W końcu zawsze, im dłużej przebywał na strzelnicy, tym bardziej rosła jego ekscytacja z możliwości oddania kilkunastu strzałów więcej. Ponadto nawet jeśli nigdy nikt by się tego nie domyślił - lubił rywalizację. Nie liczyła się dla niego sama przegrana czy wygrana, lecz fakt że ktoś starał się mu dorównać, a on starał się dorównać jemu. Ciągłe samodoskonalenie przez konkurencję. Całkiem przyjemne, w odpowiednich dawkach.
Teraz wpatrywał się uparcie w tarczę. Właściwie nawet nie był w stanie stwierdzić, w co celował Shane, mimo że usłyszał wcześniejsze zasady gry. Zachowywał się w tym momencie jak ignorant. A doskonale wiedział, że starszy chłopak na to nie zasłużył.
Dlatego właśnie po pierwszym wystrzale obrócił się w jego kierunku, nie patrząc już dłużej w stronę tarczy. Zamiast tego utkwił spojrzenie w jego twarzy, przetwarzając każde wypowiedziane przez niego słowo. Nie sprawdzał czy faktycznie trafiał w tarczę. Skupiał się całkowicie na jego mimice, pozie jaką przyjmował, wypowiadanych słowach. Dlatego dopiero, gdy rzucił ostatecznym wynikiem, sam obrócił się w odpowiednią stronę, by wszystko przeliczyć, mimo że z góry uwierzył mu na słowo. Jakie miałby w końcu korzyści z okłamywania go? Przeciągnął się nieznacznie, nim w końcu zwrócił się w jego stronę, ostrożnie odbierając od niego broń. Czas na niego, co? Odetchnął krótko, zajmując odpowiednie miejsce i spojrzał na tarczę. Poruszył nieznacznie palcami, nim w końcu odbezpieczył broń, przyjmując tą samą pozycję, której zawsze uczył go ojciec.
- Serce, przedramię, prawy bok, bark, czoło. - w przeciwieństwie do Shane'a wyrecytował wszystko od razu, oddając jeden strzał za drugim w dość szybkim, choć wyraźnie nie pospiesznym tempie, dając sobie odpowiednią ilość sekund, by wycelować.
Dość ryzykowna taktyka, w której mógł nadrobić utracone punkty z pomocą celnego strzału w głowę.
Bądź wszystkie stracić. Mimo to, nie denerwował się. Początkowo rozważał, by jako dwa ostatnie strzały oddać czoło i serce, ostatecznie to drugie wrzucając na sam początek. Miał trzy rundy. Trzy różne taktyki.
Strzał. Serce. Trafił w obrany przez siebie cel, zaraz nieznacznie zmieniając pozycję rąk, by przygotować się do strzału w przedramię.
Pudło.
Skrzywił się nieznacznie, wyraźnie niezadowolony. Prawy bok, trafiony. Odrobinę nadrobione punkty, ponownie zostały podzielone przez pół, gdy nabój przeznaczony na bark spudłował trafiając w tekturę.
Ostatnia szansa. Tym razem przerwa była o dwie sekundy dłuższa, gdy wyraźnie z dużo większym skupieniem niż wcześniej celował w ostatnią, najmocniej punktowaną część ciała. Palec pociągnął za spust.
Boom, headshot.
Niemalże słyszał ten charakterystyczny dźwięk, gdy pierwszy obrany przez niego cel został trafiony wręcz idealnie w sam środek. Oczami wyobraźni widział rozbryzgującą się na hełmie przeciwnika czerwoną farbę, po której unosił wysoko rękę krzycząc: "Dostałem!", nim schodził z toru. Opuścił powoli dłoń w dół i zabezpieczył broń, by cofając się w tył, położyć ją na ławce. Zmiana magazynku, przeładowanie, zabezpieczenie.
- 10 - 5 + 3 - 4 + 15. 19 punktów. Jeśli dobrze zrozumiałem zasady. Dalej, Shane. Popisz się jakąś wywrotową taktyką, w końcu miałeś czas, by zmienić nieco poprzednią. - rzucił luźno, podając mu broń. Wcześniejszy nastrój wyraźnie się zmienił, gdy sam Liam dużo mocniej niż wcześniej zaangażował się w ich zakład. Mógł tylko podejrzewać, że tak się to skończy. W końcu zawsze, im dłużej przebywał na strzelnicy, tym bardziej rosła jego ekscytacja z możliwości oddania kilkunastu strzałów więcej. Ponadto nawet jeśli nigdy nikt by się tego nie domyślił - lubił rywalizację. Nie liczyła się dla niego sama przegrana czy wygrana, lecz fakt że ktoś starał się mu dorównać, a on starał się dorównać jemu. Ciągłe samodoskonalenie przez konkurencję. Całkiem przyjemne, w odpowiednich dawkach.
Przyglądając się z ukosa poczynaniom korepetytora, śledził każdy jego ruch, starając się ograniczyć mruganie do zbędnego minimum, acz to nie należało do rzeczy prostych. Rozluźnił nieco słuchawki z uszu, by móc wsłuchiwać się w pożądany dźwięk, który pobudzał jego wyobraźnie, ale także obrazował sytuacje w bardziej przejrzysty sposób niż nic nieznaczący, czasem nie słyszalny przez niego szelest. Dostrzegał każdą zmianę pozycji, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawała się nieznaczna, obaj byli świadomi tego, że wpływa na ostateczny wynik, w końcu to moment naciśnięcia ze spust był kluczem do sukcesu. Obserwował jak kulę przecinają jednorazową tarczę, w myślach podliczając zdobyte przez szesnastolatka punkty. Nie po to, by sprawdzić, czy może mu zaufać, a po to, by zająć czymś myśleć. Poniekąd to pomagało mu też obmyślić własną strategię, która miała na zadanie przybliżyć go do zwycięstwa. Liam skończył w zastraszającym tempie, może właśnie dlatego Shane zareagował dopiero, kiedy chłopak uzupełnił magazynek i odłożył broń na ławkę.
— Dobrze zrozumiałeś — przytaknął krótko, ni to w ramach pochwały, ni potwierdzenia faktów, acz w rzeczywistości gryzł się z myślami, pierwszy raz od dawna angażując się w coś na równym stopniu z dwiema największym zmorami jego życia – matematyką i fizyką, , nawet w ferworze zakładu zdążył o nich zapomnieć, zbyt komfortowo czując się w towarzystwie Liama.
Nie uległ prowokacji albo po prostu nie chciał tego okazywać, zbyt skupiony na tym, by zaraz przeobrazić swoją taktykę w czyn.
Podniósł broń z ławki i przyjrzał się jej uważnie, niepośpiesznie, cal po calu, jakby chciał dostrzec coś, co umknęło jego wcześniejszej uwadze, aż koniec końców podszedł do tarczy. Nim jednak z jego ust padły jakiekolwiek słowa, odbezpieczył leniwie narzędzie i wycelował w tarcze, nie oddając jednak żadnego strzału. Pistolet dobrze leżał mu w dłoni, był lekki i przyjemny w dotyku. Wygiął kącik ust ku górze w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
— Bark, kolano lewej nogi, okolice serca, szyja, czoło - skroń — idąc w ślad za Liamem, wyrecytował części ciała, które miał na celowniku i ostatecznie palec serdeczny zsunął się na spust.
Jego spojrzenie - nieco zamglone, stwarzające pozory nieobecnego - przesunęło się w wzdłuż tarczy i dopiero potem, kiedy wycelował w miejsce, gdzie znajdował się jeden z najwrażliwszy punktów w jego ciele, poczuł niewytłumaczalny dreszcz ekscytacji, który przebiegł niezrażony po jego ciele w towarzystwie ożywienia. Zadrżał, by zaraz odzyskać kontrolę nad swoimi organizmem.
Trafiony, zatopiony.
Cztery strzały. Różnica punktów była widoczna na pierwszy rzut oka, acz Shane, stojąc twarzą w twarz z tarczą, zaczął przyłapywać się na tym, że wcale nie zależało mu na wygranej, czy nawet rywalizacji, liczył się sam fakt dobrej zabawy, którą gwarantował mu kontakt z pistoletem.
Tym razem konkretyzacja punktów na ludzkim ciele została dokonana przez niego celowo, choć miał wrażenie, że ten zabieg może przynieść odwroty skutek do zamierzonego. W ostateczności jednak nie podzielił się ze swoimi obawami na głos, weryfikując każdy ruch nadgarstka, każdy oddany oddech, każde mrugnięcie.
Kolano zostało po swoim poprzedniku przebite wzorcowo. W sam środek, niemal ze snajperską precyzją, a uśmiech na ustach się rozgrzeszył. Gdyby włosy nie opadły na twarz, skutecznie zakrywając oznaki radości, można byłoby dostrzec na niej coś innego poza zwykłą radością, pewne niebezpieczeństwo, które pojawiało się u Shane'a w wyjątkowych okolicznościach, gdy zapominał o dziennej dawce prochów. Tym razem było jednak inaczej. Posiadał pełną świadomość swoich czynów, mimo że psychodela odbijająca się w oczach Littenberga w charakterze niebezpiecznych ogników stwarzała pozory zaprzeczenia.
Kolejny odgłos wystrzału odbił w zamkniętym pomieszczeniu. Kulka jedynie drasnęła okolice, gdzie z reguły znajdowało się ludzkie serce, co przez bruneta zostało potraktowane jako prywatna porażka. Wzdrygnął się. Widoczne niezadowolenie, które zadominowało, sprawiało, że brunet został napełniony obawą. Po raz drugi dzisiejszego dnia nie mógł wycelować precyzyjnie w serce. Gdyby Liam był świadom tego, co niecały rok temu otaczało Littenberga, zrozumiałby źródło problemu, mimo że sam zainteresowany starał sobie wyperswadować tą możliwość z głowy. Mężczyzna, którego rzekomo zabił, umarł na skutek strzału w samo serce.
Zamknął na chwilę oczy i gwałtownie je otworzył, by otrząsnąć się, nabrać potrzebnego dystansu.
Szyja została potraktowana kulą, zanim Shane przełknął swoją porażkę. Pogodzenie się z nią przyszło parę chwil później, mimo że poniekąd była kwestią sporną, jednakże poddawanie jej wątpliwością, gdy sam był pewny, że nie sprostał własnym oczekiwaniom, nie miało racji bytu.
Nacisnął ostatni raz w tej turze za spust. Kula przecięła powietrze, by zaraz wylądować w skroni, a dłoń, która zaciskała się na rączce pistoletu, zadrżała. Ochota by ją wypuścić pojawiła się nieoczekiwanie, acz stłumił ją w sobie. Zabezpieczył pistolet.
— 5 + 3 - 4 + 3 + 15 = 22 plus wcześniejsze 10,5 daje 32,5 pkt — podliczył, nieco roztrzęsionym głosem, acz starał się to za wszelką cenę zatuszować. — Powodzenia, Liam — powiedział zaczepnie w ramach motywacji, wręczając mu broń i sam oddalił się na bezpieczną odległości, by nie zakłócać strefy intymnej chłopaka, a właściwie to usiadł na ławce, czując, że nogi powoli robią się jak z waty. Z tego punktu widok na sylwetkę szesnastolatka i jego cel był dla Shane’a równie przejrzysty.
— Dobrze zrozumiałeś — przytaknął krótko, ni to w ramach pochwały, ni potwierdzenia faktów, acz w rzeczywistości gryzł się z myślami, pierwszy raz od dawna angażując się w coś na równym stopniu z dwiema największym zmorami jego życia – matematyką i fizyką, , nawet w ferworze zakładu zdążył o nich zapomnieć, zbyt komfortowo czując się w towarzystwie Liama.
Nie uległ prowokacji albo po prostu nie chciał tego okazywać, zbyt skupiony na tym, by zaraz przeobrazić swoją taktykę w czyn.
Podniósł broń z ławki i przyjrzał się jej uważnie, niepośpiesznie, cal po calu, jakby chciał dostrzec coś, co umknęło jego wcześniejszej uwadze, aż koniec końców podszedł do tarczy. Nim jednak z jego ust padły jakiekolwiek słowa, odbezpieczył leniwie narzędzie i wycelował w tarcze, nie oddając jednak żadnego strzału. Pistolet dobrze leżał mu w dłoni, był lekki i przyjemny w dotyku. Wygiął kącik ust ku górze w ledwie dostrzegalnym uśmiechu.
— Bark, kolano lewej nogi, okolice serca, szyja, czoło - skroń — idąc w ślad za Liamem, wyrecytował części ciała, które miał na celowniku i ostatecznie palec serdeczny zsunął się na spust.
Jego spojrzenie - nieco zamglone, stwarzające pozory nieobecnego - przesunęło się w wzdłuż tarczy i dopiero potem, kiedy wycelował w miejsce, gdzie znajdował się jeden z najwrażliwszy punktów w jego ciele, poczuł niewytłumaczalny dreszcz ekscytacji, który przebiegł niezrażony po jego ciele w towarzystwie ożywienia. Zadrżał, by zaraz odzyskać kontrolę nad swoimi organizmem.
Trafiony, zatopiony.
Cztery strzały. Różnica punktów była widoczna na pierwszy rzut oka, acz Shane, stojąc twarzą w twarz z tarczą, zaczął przyłapywać się na tym, że wcale nie zależało mu na wygranej, czy nawet rywalizacji, liczył się sam fakt dobrej zabawy, którą gwarantował mu kontakt z pistoletem.
Tym razem konkretyzacja punktów na ludzkim ciele została dokonana przez niego celowo, choć miał wrażenie, że ten zabieg może przynieść odwroty skutek do zamierzonego. W ostateczności jednak nie podzielił się ze swoimi obawami na głos, weryfikując każdy ruch nadgarstka, każdy oddany oddech, każde mrugnięcie.
Kolano zostało po swoim poprzedniku przebite wzorcowo. W sam środek, niemal ze snajperską precyzją, a uśmiech na ustach się rozgrzeszył. Gdyby włosy nie opadły na twarz, skutecznie zakrywając oznaki radości, można byłoby dostrzec na niej coś innego poza zwykłą radością, pewne niebezpieczeństwo, które pojawiało się u Shane'a w wyjątkowych okolicznościach, gdy zapominał o dziennej dawce prochów. Tym razem było jednak inaczej. Posiadał pełną świadomość swoich czynów, mimo że psychodela odbijająca się w oczach Littenberga w charakterze niebezpiecznych ogników stwarzała pozory zaprzeczenia.
Kolejny odgłos wystrzału odbił w zamkniętym pomieszczeniu. Kulka jedynie drasnęła okolice, gdzie z reguły znajdowało się ludzkie serce, co przez bruneta zostało potraktowane jako prywatna porażka. Wzdrygnął się. Widoczne niezadowolenie, które zadominowało, sprawiało, że brunet został napełniony obawą. Po raz drugi dzisiejszego dnia nie mógł wycelować precyzyjnie w serce. Gdyby Liam był świadom tego, co niecały rok temu otaczało Littenberga, zrozumiałby źródło problemu, mimo że sam zainteresowany starał sobie wyperswadować tą możliwość z głowy. Mężczyzna, którego rzekomo zabił, umarł na skutek strzału w samo serce.
Zamknął na chwilę oczy i gwałtownie je otworzył, by otrząsnąć się, nabrać potrzebnego dystansu.
Szyja została potraktowana kulą, zanim Shane przełknął swoją porażkę. Pogodzenie się z nią przyszło parę chwil później, mimo że poniekąd była kwestią sporną, jednakże poddawanie jej wątpliwością, gdy sam był pewny, że nie sprostał własnym oczekiwaniom, nie miało racji bytu.
Nacisnął ostatni raz w tej turze za spust. Kula przecięła powietrze, by zaraz wylądować w skroni, a dłoń, która zaciskała się na rączce pistoletu, zadrżała. Ochota by ją wypuścić pojawiła się nieoczekiwanie, acz stłumił ją w sobie. Zabezpieczył pistolet.
— 5 + 3 - 4 + 3 + 15 = 22 plus wcześniejsze 10,5 daje 32,5 pkt — podliczył, nieco roztrzęsionym głosem, acz starał się to za wszelką cenę zatuszować. — Powodzenia, Liam — powiedział zaczepnie w ramach motywacji, wręczając mu broń i sam oddalił się na bezpieczną odległości, by nie zakłócać strefy intymnej chłopaka, a właściwie to usiadł na ławce, czując, że nogi powoli robią się jak z waty. Z tego punktu widok na sylwetkę szesnastolatka i jego cel był dla Shane’a równie przejrzysty.
"Dobrze zrozumiałeś."
Kiwnął głową w odpowiedzi, przyswajając podaną przez niego informację. Świetnie. Przynajmniej o tyle dobrze, że faktycznie zrozumiał zasady całej tej gry. Choć szczerze mówiąc, nawet jeśli bawił się całkiem dobrze - co jak na niego było zdecydowanie dziwnym zjawiskiem - czegoś mu brakowało. Zupełnie jakby tarcza, nie do końca była tym czego oczekiwał. Nie odzywał się jednak, samemu nie rozumiejąc odczuwanych braków, choć podczas strzałów oddawanych przez Shane'a, jednocześnie analizował jego taktykę, podliczał zdobyte punkty, jak i zastanawiał się nad własnym biegiem myśli, próbując zlokalizować ukryty problem. Wodził wzrokiem za chłopakiem niczym wierny piesek, obserwując każde najmniejsze napięcie jego mięśni, wraz z każdym kolejnym wystrzałem. Uniósł ostrożnie dłonie, by lepiej docisnąć słuchawki do uszu, zupełnie jakby bał się, że dźwięk który padnie jako ostatni, będzie zbyt głośny, mimo że wiedział o tym, że nie powinien się tym martwić. Sprzęt był aż nazbyt dobrze dopasowany do jego potrzeb. Mimo to, coś cały czas mu się nie podobało. Dopiero, gdy padł trzeci strzał, uświadomił sobie, co stanowiło tak olbrzymią niewygodę, że nie dawało mu się skupić. Nie odezwał się nawet słowem wpatrując w swoje kolana, gdy poruszał powoli jedną z nóg, po raz kolejny tego dnia nucąc coś praktycznie niedosłyszalnie pod nosem. Nie był nawet pewien, czy melodia którą obrał była jakąś faktyczną piosenką, czy może jedynie chwilowym wytworem wyobraźni, która odnajdywała w ten sposób upust dla swoich emocji. Chwilowo odpuścił sobie obserwacje tyłów Littenberga. Zamiast tego zamknął oczy i odchylił się, opierając głową o ścianę. Wszechogarniająca cisza, potrafiła być na swój sposób przerażająca. Zresztą nie tylko ona. Moment, w którym odcinało się jeden ze zmysłów, był tym gdzie cały organizm tracił kontrolę nad sobą i tym, jak powinien funkcjonować. Liam był jednak przyzwyczajony do ciszy. Nie był w stanie stwierdzić czy ją lubi. Właściwie momentami wydawało mu się, że darzy ją szczerą nienawiścią. Mimo to pozostawał w bezruchu z zamknięty oczami, nadal poruszając nieznacznie nogą, zupełnie jakby nie zamierzał oddawać kolejnych strzałów. I kto wie, może tak właśnie było. Pewnie właśnie dlatego nie usłyszał ile punktów zdobył czarnowłosy. Otworzył oczy dopiero, gdy poczuł broń w swoich rękach. Zamrugał parę razy, przywołując się na nowo do porządku, nim ujął pewniej pistolet, obracając go parę razy w dłoniach. Zastanawiał się czy powinien dzielić się swoim przemyśleniem z chłopakiem. Z tego co zrozumiał uważał poniekąd strzelnicę za własne sanktuarium, nie wiedział więc czy nie odbierze jego opinii jako ataku. Czy warto było wystawiać ich i tak krótką znajomość na kolejne próby?
Zapewne gdyby tego nie zrobił, nie byłby sobą.
- Nie wolałbyś strzelać do ludzi? - zapytał obracając głowę w jego stronę. Gdyby mógł właśnie wycelowałby w jego stronę bronią, by podkreślić własne słowa, wieloletni trening ojca wpoił mu jednak zbyt głęboko, by nigdy się nią nie bawić. Nawet jeśli jest zabezpieczona, a ty jesteś pewien swoich umiejętności.
- Wiesz, paintball i te sprawy. Ruchome cele, zdobywanie punktów, rozbryzgująca się na ubraniach farba. Strzelnica jest raczej spokojniejsza. Ciekawa, ale jednak nieruchoma. W końcu tarcza człowiekowi nierówna. - rzucił zwracając się w stronę celu. Naciągnął nauszniki na uszy i wykonał krótki gest dłonią, przekazując tym samym Shane'owi krótki komunikat "Nie mów do mnie". Przez chwilę przejechał po tarczy wzrokiem, nim w końcu odbezpieczył broń i przyjął odpowiednią pozycję.
- Lewy bark, prawe udo, brzuch, przepona, serce. - strzał, strzał, strzał, strzał, strzał. Miarowe odgłosy odbijały się echem od ścian, gdy tym razem zupełnie świadomie zrezygnował ze strzału w czoło. Pierwszy strzał trafiony, drugi chybiony. Niezrażony Liam po oddaniu trzech kolejnych, bez problemu mógł stwierdzić, że cała reszta doleciała do celu.
- 3 - 1,5 + 3 + 5 + 10 = 19,5. Przepona liczy się jako okolice klatki piersiowej, co? 38,5. - choć zrezygnował z najbardziej punktowanego celu, utrzymał swój wynik, wyraźnie się nie zrażając tym, że w jednym momencie właśnie przez taką taktykę, może zwyczajnie przegrać. Zabezpieczył broń i odwrócił się w jego kierunku, zdejmując słuchawki, skinięciem głowy dając tym razem sygnał, że może ponownie do niego mówić.
- Może i bronie na paintballu tak nie huczą, ale rozbryzganie komuś kulki na tyłku i patrzenie jak biegnie z podniesioną ręką, sygnalizując że został trafiony i schodzi jest całkiem zabawne. - jego mina kompletnie nie wskazywała na to, że faktycznie było to zabawne. Z pewnością jednak czarnowłosy zdążył się przyzwyczaić, że jego grobowa, ponura mimika poważnego matematyka, była po prostu czymś naturalnym nawet w tych momentach. Wysunął ostrożnie broń w jego kierunku z zamiarem podania.
Kiwnął głową w odpowiedzi, przyswajając podaną przez niego informację. Świetnie. Przynajmniej o tyle dobrze, że faktycznie zrozumiał zasady całej tej gry. Choć szczerze mówiąc, nawet jeśli bawił się całkiem dobrze - co jak na niego było zdecydowanie dziwnym zjawiskiem - czegoś mu brakowało. Zupełnie jakby tarcza, nie do końca była tym czego oczekiwał. Nie odzywał się jednak, samemu nie rozumiejąc odczuwanych braków, choć podczas strzałów oddawanych przez Shane'a, jednocześnie analizował jego taktykę, podliczał zdobyte punkty, jak i zastanawiał się nad własnym biegiem myśli, próbując zlokalizować ukryty problem. Wodził wzrokiem za chłopakiem niczym wierny piesek, obserwując każde najmniejsze napięcie jego mięśni, wraz z każdym kolejnym wystrzałem. Uniósł ostrożnie dłonie, by lepiej docisnąć słuchawki do uszu, zupełnie jakby bał się, że dźwięk który padnie jako ostatni, będzie zbyt głośny, mimo że wiedział o tym, że nie powinien się tym martwić. Sprzęt był aż nazbyt dobrze dopasowany do jego potrzeb. Mimo to, coś cały czas mu się nie podobało. Dopiero, gdy padł trzeci strzał, uświadomił sobie, co stanowiło tak olbrzymią niewygodę, że nie dawało mu się skupić. Nie odezwał się nawet słowem wpatrując w swoje kolana, gdy poruszał powoli jedną z nóg, po raz kolejny tego dnia nucąc coś praktycznie niedosłyszalnie pod nosem. Nie był nawet pewien, czy melodia którą obrał była jakąś faktyczną piosenką, czy może jedynie chwilowym wytworem wyobraźni, która odnajdywała w ten sposób upust dla swoich emocji. Chwilowo odpuścił sobie obserwacje tyłów Littenberga. Zamiast tego zamknął oczy i odchylił się, opierając głową o ścianę. Wszechogarniająca cisza, potrafiła być na swój sposób przerażająca. Zresztą nie tylko ona. Moment, w którym odcinało się jeden ze zmysłów, był tym gdzie cały organizm tracił kontrolę nad sobą i tym, jak powinien funkcjonować. Liam był jednak przyzwyczajony do ciszy. Nie był w stanie stwierdzić czy ją lubi. Właściwie momentami wydawało mu się, że darzy ją szczerą nienawiścią. Mimo to pozostawał w bezruchu z zamknięty oczami, nadal poruszając nieznacznie nogą, zupełnie jakby nie zamierzał oddawać kolejnych strzałów. I kto wie, może tak właśnie było. Pewnie właśnie dlatego nie usłyszał ile punktów zdobył czarnowłosy. Otworzył oczy dopiero, gdy poczuł broń w swoich rękach. Zamrugał parę razy, przywołując się na nowo do porządku, nim ujął pewniej pistolet, obracając go parę razy w dłoniach. Zastanawiał się czy powinien dzielić się swoim przemyśleniem z chłopakiem. Z tego co zrozumiał uważał poniekąd strzelnicę za własne sanktuarium, nie wiedział więc czy nie odbierze jego opinii jako ataku. Czy warto było wystawiać ich i tak krótką znajomość na kolejne próby?
Zapewne gdyby tego nie zrobił, nie byłby sobą.
- Nie wolałbyś strzelać do ludzi? - zapytał obracając głowę w jego stronę. Gdyby mógł właśnie wycelowałby w jego stronę bronią, by podkreślić własne słowa, wieloletni trening ojca wpoił mu jednak zbyt głęboko, by nigdy się nią nie bawić. Nawet jeśli jest zabezpieczona, a ty jesteś pewien swoich umiejętności.
- Wiesz, paintball i te sprawy. Ruchome cele, zdobywanie punktów, rozbryzgująca się na ubraniach farba. Strzelnica jest raczej spokojniejsza. Ciekawa, ale jednak nieruchoma. W końcu tarcza człowiekowi nierówna. - rzucił zwracając się w stronę celu. Naciągnął nauszniki na uszy i wykonał krótki gest dłonią, przekazując tym samym Shane'owi krótki komunikat "Nie mów do mnie". Przez chwilę przejechał po tarczy wzrokiem, nim w końcu odbezpieczył broń i przyjął odpowiednią pozycję.
- Lewy bark, prawe udo, brzuch, przepona, serce. - strzał, strzał, strzał, strzał, strzał. Miarowe odgłosy odbijały się echem od ścian, gdy tym razem zupełnie świadomie zrezygnował ze strzału w czoło. Pierwszy strzał trafiony, drugi chybiony. Niezrażony Liam po oddaniu trzech kolejnych, bez problemu mógł stwierdzić, że cała reszta doleciała do celu.
- 3 - 1,5 + 3 + 5 + 10 = 19,5. Przepona liczy się jako okolice klatki piersiowej, co? 38,5. - choć zrezygnował z najbardziej punktowanego celu, utrzymał swój wynik, wyraźnie się nie zrażając tym, że w jednym momencie właśnie przez taką taktykę, może zwyczajnie przegrać. Zabezpieczył broń i odwrócił się w jego kierunku, zdejmując słuchawki, skinięciem głowy dając tym razem sygnał, że może ponownie do niego mówić.
- Może i bronie na paintballu tak nie huczą, ale rozbryzganie komuś kulki na tyłku i patrzenie jak biegnie z podniesioną ręką, sygnalizując że został trafiony i schodzi jest całkiem zabawne. - jego mina kompletnie nie wskazywała na to, że faktycznie było to zabawne. Z pewnością jednak czarnowłosy zdążył się przyzwyczaić, że jego grobowa, ponura mimika poważnego matematyka, była po prostu czymś naturalnym nawet w tych momentach. Wysunął ostrożnie broń w jego kierunku z zamiarem podania.
Nie wolałbyś strzelać do ludzi?
Te pytanie zabrzęczało mu w uszach, a potem po w postaci nieprzyjemnego echa odbijało się od czterech stron czaszki. Gdyby był niespełna rozumu, w tym momencie dławiłby w sobie śmiech, a w oczach pojawiłyby się niebezpieczne ogniki. Może nawet wyrwałby broń z dłoni Liama i zademonstrował mu, co to znaczy strzelanie do ludzi, ale - stop! - przecież najprawdopodobniej strzelił do człowieka i to ze skutkiem śmiertelnym.
Nie zdążył wykreować żadnej odpowiedzi, bo Leistershire dał mu wyraźnie do zrozumienia, że pożąda teraz spokoju i skupienia, a słuchawki zaciśnięte na uszach skutecznie utrudniały komunikacje w tym miejscu, dlatego Shane mimowolnie wytężył wzrok, przyglądając się jak pociski trafiają – jeden po drugim – prawie w każdym przypadku bezbłędnie do celu i nie miał wątpliwości, że jego towarzyszy musiał być częstym graczem wspomnianego paintballa. Wygiął kącik ust ku górze, omiatając sylwetkę chłopaka spokojnym wzrokiem, który mógł uchodzić nawet za zblazowany i zaraz podniósł się z twardej ławki i złapał w palce kolejny, leżący na niej magazynek.
— Liczy się jako okolice klatki piersiowej — przytaknął, by rozwiać ewentualne wątpliwości korepetytora. — A co do tego paintballu, kusisz mnie — dodał, lecz jego ton głosu nie wskazywał na to, że występowały u niego chęci uczestnictwa w tym, bo po prawdzie sam nie wiedział, czy się tam wybrać.
Zabrał od Liama broń, dbając o to, by nie zakłócić strzeżonej przez chłopaka przestrzeni osobistej. Na wąskich ustach nadal błąkał się delikatny uśmiech, jakby fakt znaczącej przewagi korepetytora do niego nie dotarł, choć w rzeczywistości tracił na znaczeniu. Shane'owi przestało zależeć na wygranej, mimo że sam zaproponował rozgrywkę. Czerpał wystarczająco satysfakcji i przyjemności z jej trwania, i nieco żałował, że zbliżała się rychło ku końcowi.
Zwolnił magazynek i wprawnie załadował broń, pusty wkład kładąc na ławce.
— Lewe ramię, klatka piersiowa, czoło, brzuch, prawe ramię. — Tym razem świadomie zrezygnował z serca, by nie pobudzać do życia prywatnych leków i nie kusić losu, chcąc trochę nadrobić przewagę punktów, by nie został oskarżony o brak starania się.
Omiótł spojrzeniem tarcze, skupiając go przede wszystkim na wyznaczonych przez siebie celach. Podniósł pewnie pistolet na poziom oczu, uginając subtelnie nogi w kolanach. Oddał pięć strzałów w systematycznych odstępach czasu, dokładnych co do mini sekundy, a głuche odgłosy wystrzału zawładnął pomieszczeniem. Miał wrażenie, że synchronizacja oddechu z nimi była wręcz idealna, choć przecież wszystkie dźwięki były skuteczne tłumione przez dodatek zaciskający się na uszach.
Uśmiech na ustach niezauważalnie się powiększył. Co prawda spudłował i trafił cztery raz, ale w końcu poczuł, że wraca do dawnej formy, choć nie pokonał swojej słabości, tradycyjnie przed nią uciekając.
— 3 + 5 - 4 + 15 + 3 + 3 = 25 + 57,5 pkt — podsumował, mając nadzieje, że nic nie poprzekręcał, w końcu nigdy nie dostrzegł w swoim marnym matematycznym fachu problemów z dodawaniem, ale wolał dmuchać w tej kwestii na zimno.
Oddał Liamowi zabezpieczoną broń.
— Jeśli znajdziesz w sobie chęci, możemy kiedyś się przejść na paintballa – podsunął po chwili.
Te pytanie zabrzęczało mu w uszach, a potem po w postaci nieprzyjemnego echa odbijało się od czterech stron czaszki. Gdyby był niespełna rozumu, w tym momencie dławiłby w sobie śmiech, a w oczach pojawiłyby się niebezpieczne ogniki. Może nawet wyrwałby broń z dłoni Liama i zademonstrował mu, co to znaczy strzelanie do ludzi, ale - stop! - przecież najprawdopodobniej strzelił do człowieka i to ze skutkiem śmiertelnym.
Nie zdążył wykreować żadnej odpowiedzi, bo Leistershire dał mu wyraźnie do zrozumienia, że pożąda teraz spokoju i skupienia, a słuchawki zaciśnięte na uszach skutecznie utrudniały komunikacje w tym miejscu, dlatego Shane mimowolnie wytężył wzrok, przyglądając się jak pociski trafiają – jeden po drugim – prawie w każdym przypadku bezbłędnie do celu i nie miał wątpliwości, że jego towarzyszy musiał być częstym graczem wspomnianego paintballa. Wygiął kącik ust ku górze, omiatając sylwetkę chłopaka spokojnym wzrokiem, który mógł uchodzić nawet za zblazowany i zaraz podniósł się z twardej ławki i złapał w palce kolejny, leżący na niej magazynek.
— Liczy się jako okolice klatki piersiowej — przytaknął, by rozwiać ewentualne wątpliwości korepetytora. — A co do tego paintballu, kusisz mnie — dodał, lecz jego ton głosu nie wskazywał na to, że występowały u niego chęci uczestnictwa w tym, bo po prawdzie sam nie wiedział, czy się tam wybrać.
Zabrał od Liama broń, dbając o to, by nie zakłócić strzeżonej przez chłopaka przestrzeni osobistej. Na wąskich ustach nadal błąkał się delikatny uśmiech, jakby fakt znaczącej przewagi korepetytora do niego nie dotarł, choć w rzeczywistości tracił na znaczeniu. Shane'owi przestało zależeć na wygranej, mimo że sam zaproponował rozgrywkę. Czerpał wystarczająco satysfakcji i przyjemności z jej trwania, i nieco żałował, że zbliżała się rychło ku końcowi.
Zwolnił magazynek i wprawnie załadował broń, pusty wkład kładąc na ławce.
— Lewe ramię, klatka piersiowa, czoło, brzuch, prawe ramię. — Tym razem świadomie zrezygnował z serca, by nie pobudzać do życia prywatnych leków i nie kusić losu, chcąc trochę nadrobić przewagę punktów, by nie został oskarżony o brak starania się.
Omiótł spojrzeniem tarcze, skupiając go przede wszystkim na wyznaczonych przez siebie celach. Podniósł pewnie pistolet na poziom oczu, uginając subtelnie nogi w kolanach. Oddał pięć strzałów w systematycznych odstępach czasu, dokładnych co do mini sekundy, a głuche odgłosy wystrzału zawładnął pomieszczeniem. Miał wrażenie, że synchronizacja oddechu z nimi była wręcz idealna, choć przecież wszystkie dźwięki były skuteczne tłumione przez dodatek zaciskający się na uszach.
Uśmiech na ustach niezauważalnie się powiększył. Co prawda spudłował i trafił cztery raz, ale w końcu poczuł, że wraca do dawnej formy, choć nie pokonał swojej słabości, tradycyjnie przed nią uciekając.
— 3 + 5 - 4 + 15 + 3 + 3 = 25 + 57,5 pkt — podsumował, mając nadzieje, że nic nie poprzekręcał, w końcu nigdy nie dostrzegł w swoim marnym matematycznym fachu problemów z dodawaniem, ale wolał dmuchać w tej kwestii na zimno.
Oddał Liamowi zabezpieczoną broń.
— Jeśli znajdziesz w sobie chęci, możemy kiedyś się przejść na paintballa – podsunął po chwili.
Nie zdawał sobie sprawy z tego jaką reakcję wywołało u niego zadane pytanie. Choć może nie należało do tych, które powinno się rzucać w towarzystwie, było dość znane pośród nastolatków, którzy na tematy powszechnie uznawane za poważne, odpowiadali ze znaną sobie powierzchownością. Mimo to, gdy odwrócił się w jego stronę, nie ujrzał absolutnie żadnego śladu, który mógłby wskazywać na to, że Shane był niezadowolony z rzuconej przez niego propozycji. Jednocześnie też nie wyglądał na nazbyt zachęconego mimo wypowiedzianych słów, pokręcił więc głową na boki.
- Zapomnij. - nie miał zamiaru ciągać go gdzieś, gdzie nie był nawet przekonany, że chce iść. Przyglądał się w milczeniu całej strzelaninie, ostatecznie pochylając głowę, by skryć ją w dłoniach. Pomimo założonych na uszy słuchawek, każdy dźwięk docierał do niego jeden po drugim. Był przyzwyczajony do wystrzałów we wszelakiej formie. Słyszał je codziennie czy to grze, czy na paintballu, oglądanym przez siebie filmiku, nagranym przez jednego ze streamerów. Niewiele osób wiedziało, że miał podobne zainteresowania poza samymi książkami. Mimo to poczuł się zmęczony. Sam nie był do końca pewien gdzie kryło się źródło owego zmęczenia, gdy jednak zerknął na zegarek naścienny, momentalnie poczuł potrzebę, że powinien opuścić to miejsce. Być może zbyt długo przebywał w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie nieustannie miał ograniczony słuch. Słuchawki uwierały go niewygodnie w uszy, sprawiając że podrygiwał od czasu do czasu nerwowo, stukając palcami w kolana. Cisza, strzał, cisza, strzał. Powtarzający się schemat stopniowo zaczął się wwiercać w jego mózg niczym gwóźdź.
Z każdą kolejną sekundą tracił wiarę we własnego siebie. Mimo to nie mógł spanikować. Wiecznie obojętna, opanowana mina zdawała się zachwiać, zupełnie jakby w każdym momencie cała ta maska mogła dosłownie lec w gruzach. Widząc, że Shane skończył, wstał ze swojego miejsca i wyciągnął rękę w kierunku broni.
Nie.
Słuchawki wcisnęły mu się mocniej w głowę, gdy dłoń niebieskowłosego wyraźnie zadrżała.
Nie da dłużej rady.
Cofnął się o krok. Zamiast wziąć broń, pozostawił ją w rękach czarnowłosego, zdejmując słuchawki ochronne. Zamrugał szybciej powiekami i potrząsnął nieznacznie głową, roztrzepując włosy. Przetarł palcami uszy z obu stron z wyraźnie zbolałą miną, podnosząc przepraszający, nieco spłoszony wzrok na Shane'a.
- Ja... możemy stąd wyjść? Przepraszam, możesz strzelić za mnie. Poczekam na ciebie na zewnątrz. - rzucił przyciszonym, niewyraźnym tonem, opuszczając strzelnicę szybkim krokiem. Ledwo powstrzymywał się od biegu. Oddał akcesoria do tego samego mężczyzny co wcześniej, nim udał się do szatni, by wręczyć kobiecie numerek i odebrać swoją kurtkę. Unikał ich wzroku. Spuszczał głowę, zupełnie jakby chciał zniknąć, mimo że dobrze wiedział iż nie ma na to szans. Od czasu do czasu zaciskał mocniej palce, gdy jego dłonie po raz kolejny się trzęsły. Musiał się uspokoić.
Złapał swoją torbę, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. Jego krok był tak szybki, że niemalże zahaczał o trucht. Pchnął drzwi, wypadając na zewnątrz. Gdy tylko chłód uderzył w jego twarz, a w uszach zagwizdał wiatr, poczuł ulgę. Torba uderzyła o ziemię, gdy Liam kucnął w miejscu obejmując swoje kolana rękami, zaraz chowając w nich twarz.
Już dobrze. Tak, teraz było dobrze.
Ciche, niewyraźne dźwięki dobiegające do niego z otoczenia wyraźnie go uspokajały. Przestał się trząść, choć jeszcze nie do końca docierało do niego jak olbrzymim nietaktem się wykazał, pozostawiając czarnowłosego samemu sobie. Nawet jeśli obiecał mu zaczekać.
Z każdą sekundą, gdy zaczęło to do niego docierać, zdawał sobie sprawę że zwyczajnie się martwi. Co powinien teraz zrobić? Faktycznie poczekać, czy może zniknąć, by uniknąć ewentualnego gniewu?
Opadł lekko w tył, siadając na zimnej ziemi i podciągnął nogi pod klatkę piersiową, wpatrując się pusto przed siebie. Nie, nie ucieknie. Obiecał, że poczeka. Niezależnie od tego jak miał zareagować.
- Zapomnij. - nie miał zamiaru ciągać go gdzieś, gdzie nie był nawet przekonany, że chce iść. Przyglądał się w milczeniu całej strzelaninie, ostatecznie pochylając głowę, by skryć ją w dłoniach. Pomimo założonych na uszy słuchawek, każdy dźwięk docierał do niego jeden po drugim. Był przyzwyczajony do wystrzałów we wszelakiej formie. Słyszał je codziennie czy to grze, czy na paintballu, oglądanym przez siebie filmiku, nagranym przez jednego ze streamerów. Niewiele osób wiedziało, że miał podobne zainteresowania poza samymi książkami. Mimo to poczuł się zmęczony. Sam nie był do końca pewien gdzie kryło się źródło owego zmęczenia, gdy jednak zerknął na zegarek naścienny, momentalnie poczuł potrzebę, że powinien opuścić to miejsce. Być może zbyt długo przebywał w zamkniętym pomieszczeniu, gdzie nieustannie miał ograniczony słuch. Słuchawki uwierały go niewygodnie w uszy, sprawiając że podrygiwał od czasu do czasu nerwowo, stukając palcami w kolana. Cisza, strzał, cisza, strzał. Powtarzający się schemat stopniowo zaczął się wwiercać w jego mózg niczym gwóźdź.
Z każdą kolejną sekundą tracił wiarę we własnego siebie. Mimo to nie mógł spanikować. Wiecznie obojętna, opanowana mina zdawała się zachwiać, zupełnie jakby w każdym momencie cała ta maska mogła dosłownie lec w gruzach. Widząc, że Shane skończył, wstał ze swojego miejsca i wyciągnął rękę w kierunku broni.
Nie.
Słuchawki wcisnęły mu się mocniej w głowę, gdy dłoń niebieskowłosego wyraźnie zadrżała.
Nie da dłużej rady.
Cofnął się o krok. Zamiast wziąć broń, pozostawił ją w rękach czarnowłosego, zdejmując słuchawki ochronne. Zamrugał szybciej powiekami i potrząsnął nieznacznie głową, roztrzepując włosy. Przetarł palcami uszy z obu stron z wyraźnie zbolałą miną, podnosząc przepraszający, nieco spłoszony wzrok na Shane'a.
- Ja... możemy stąd wyjść? Przepraszam, możesz strzelić za mnie. Poczekam na ciebie na zewnątrz. - rzucił przyciszonym, niewyraźnym tonem, opuszczając strzelnicę szybkim krokiem. Ledwo powstrzymywał się od biegu. Oddał akcesoria do tego samego mężczyzny co wcześniej, nim udał się do szatni, by wręczyć kobiecie numerek i odebrać swoją kurtkę. Unikał ich wzroku. Spuszczał głowę, zupełnie jakby chciał zniknąć, mimo że dobrze wiedział iż nie ma na to szans. Od czasu do czasu zaciskał mocniej palce, gdy jego dłonie po raz kolejny się trzęsły. Musiał się uspokoić.
Złapał swoją torbę, nie mogąc się już dłużej powstrzymać. Jego krok był tak szybki, że niemalże zahaczał o trucht. Pchnął drzwi, wypadając na zewnątrz. Gdy tylko chłód uderzył w jego twarz, a w uszach zagwizdał wiatr, poczuł ulgę. Torba uderzyła o ziemię, gdy Liam kucnął w miejscu obejmując swoje kolana rękami, zaraz chowając w nich twarz.
Już dobrze. Tak, teraz było dobrze.
Ciche, niewyraźne dźwięki dobiegające do niego z otoczenia wyraźnie go uspokajały. Przestał się trząść, choć jeszcze nie do końca docierało do niego jak olbrzymim nietaktem się wykazał, pozostawiając czarnowłosego samemu sobie. Nawet jeśli obiecał mu zaczekać.
Z każdą sekundą, gdy zaczęło to do niego docierać, zdawał sobie sprawę że zwyczajnie się martwi. Co powinien teraz zrobić? Faktycznie poczekać, czy może zniknąć, by uniknąć ewentualnego gniewu?
Opadł lekko w tył, siadając na zimnej ziemi i podciągnął nogi pod klatkę piersiową, wpatrując się pusto przed siebie. Nie, nie ucieknie. Obiecał, że poczeka. Niezależnie od tego jak miał zareagować.
MG
Czas mijał szybciej niż można było to sobie wyobrazić, a może po prostu samotne oczekiwanie na zewnątrz sprawiło iluzję powolnego mijania. Dość sporo osób przewinęło się w tym czasie przez ulicę, jednak nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek wyrwie chłopaka z tej pułapki czasu, w którą bezlitoście został wrzucony.
Prawie...
Cicha wibracja i narastający dzwonek telefonu dotarł do uszu chłopaka. Pomimo lubianego dźwięku wypadało by nieśpiesznie odebrać. Dlatego chłopak powolnym ruchem sięgnął po komórkę. Na wyświetlaczu pojawił się znajomy numer, ale czego mogliby chciec od niego ludzie o tej porze? Jedyna opcja by się tego dowiedzieć, to odebranie połączenia.
- Zajęty? Jesteś mi potrzebny, wracaj jak najszybciej... - krótki przekaz i pomimio spokojnego tonu dzwoniącego, można było wyczuć w nim wydźwięk nie prośby, a delikatnego rozkazu. Osoba po drugiej stronie odbiornika raczej nie zamierzała czekać zbyt długo.
- A przy okazji, gdy będziesz wracał kup coś do jedzenia... - najwidoczniej "coś" było czymś na tyle oczywistym, że rozmówca raczej nie marnował czasu by doprecyzować tą informację i od razu po tym się rozłączył.
Czas jest w końcu na wagę złota! A kto by przepuścił przez palce tyle kasy...
Czas mijał szybciej niż można było to sobie wyobrazić, a może po prostu samotne oczekiwanie na zewnątrz sprawiło iluzję powolnego mijania. Dość sporo osób przewinęło się w tym czasie przez ulicę, jednak nic nie wskazywało na to, że ktokolwiek wyrwie chłopaka z tej pułapki czasu, w którą bezlitoście został wrzucony.
Prawie...
Cicha wibracja i narastający dzwonek telefonu dotarł do uszu chłopaka. Pomimo lubianego dźwięku wypadało by nieśpiesznie odebrać. Dlatego chłopak powolnym ruchem sięgnął po komórkę. Na wyświetlaczu pojawił się znajomy numer, ale czego mogliby chciec od niego ludzie o tej porze? Jedyna opcja by się tego dowiedzieć, to odebranie połączenia.
- Zajęty? Jesteś mi potrzebny, wracaj jak najszybciej... - krótki przekaz i pomimio spokojnego tonu dzwoniącego, można było wyczuć w nim wydźwięk nie prośby, a delikatnego rozkazu. Osoba po drugiej stronie odbiornika raczej nie zamierzała czekać zbyt długo.
- A przy okazji, gdy będziesz wracał kup coś do jedzenia... - najwidoczniej "coś" było czymś na tyle oczywistym, że rozmówca raczej nie marnował czasu by doprecyzować tą informację i od razu po tym się rozłączył.
Czas jest w końcu na wagę złota! A kto by przepuścił przez palce tyle kasy...
Przytaknął, przypatrując się z niewymownym zdziwieniem, jak Liam wychodzi, bo werbalne w końcu nie miało racji bytu na jego pozbawionej ekspresji twarzy, na której zadomowił się bezkształtny, trudny do interpretacji grymas nieświadczący właściwie o niczym. Zresztą sam korepetytorem miał pełne prawo do takiej decyzji. Spędzili ze sobą wystarczająco dużo czasu, by w końcu uznać swoje towarzystwo za męcząco, co nie ulegało zresztą żadnym wątpliwością. Zerknął na nową tablicę, która zmieniła się automatycznie po dwóch minutach od oddania ostatniego przez Littenberga strzału i zdjął uwierające go w uszu słuchawki. Oczywiście nie dostosował się do słów Liama. Nie strzelił, bo i jego ochota w końcu zaczęła opuszczać. Zamiast tego pozbierał porzucony przez chłopaka i siebie samego sprzęt, by go zwrócić. Wszystko to robił niepośpiesznie, jakby z pewnym zawahaniem, choć nie wiedział z czego ono tak naprawdę wynikało. Pewnie, gdyby posiadał w sobie chociaż gram empatii i potrafił wykrzesać z siebie jakikolwiek ludzkie odruchy wykraczające poza oczywiste potrzeby, dużo wcześniej podjąłby decyzje o znalezieniu Liama i zainteresowaniem się jego samopoczuciem. Nie był w końcu wykluczyć opcji, że chłopak poczuł się najprościej świecie słabo, stąd też narodziła się potrzeba ewakuacji, choć zdecydowanie to nie było pierwsze skojarzenie, które pojawiło się zaraz po ostatnich słowach matematyka w zasięgu jego przypuszczeń. Zanim jednak całkowicie rozstał się z gmachem strzelnicy, skorzystał z usług stojącego na korytarzu automatu i dopiero wtedy odważył się szarpnąć za klamkę starych drzwi.
Zamrugał oślepiony przez jasność chłodnego popołudnia, ale nie wydał się tym faktem w żaden sposób przejęty. Siłą rzeczy to logiczny stan rzeczy po wyjściu z półmroku serwowanego przez sień niemałych rozmiarów. Oczywiście, jak przestało na porę dnia, zdążyło się już ściemnić. Wieczór zbliżał się powolnymi, acz stanowczymi krokami. Był też pewny, że temperatura spadła drastycznie w dół.
Zlustrował znajomą sylwetkę. W pierwszej chwili żadne myśli nie chciały przekształcić się w konkretne słowa. Może właśnie dlatego uparcie milczał przenosząc wzrok to na Liama, to na niezidentyfikowany kawałek asfaltu zaraz przed nim, by w ostateczność wbić wzrok w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Rzecz jasna wszystko po to, by pozbierać chaotyczne skupisko myśli w jedną, w miarę logiczną całość, choć teraz ta czynność wydawała się być poza jego zasięgiem, lecz świadomość tego starał się ignorować.
Taktowanie poczekał, aż Leistershire zakończy rozmowę telefoniczną, by nie wcinać się w półsłowa i testować jego podzielności uwagi. W między czasie postawił przed nim butelkę z wodą, bo to w zasadzie całkiem zrozumiała, że na strzelnicy, która nie była wyposażona w zbyt dobrze działającą klimatyzacje, mogło się zrobić komuś nagle duszno czy nawet niedobrze.
— Wszystko w porządku? — wypalił w końcu z pewnym opóźnieniem, gdy Liam schował na powrót telefon. Oczywiście pytanie w żadnym stopniu nie miało nic wspólnego z ludzką ciekawością i z odbytą przez matematycznego geniusza rozmową. Była ściśle powiązana z jego wyjściem z budynku w trybie przyśpieszonym, który w jakimś stopniu zaniepokoił Shane’a.
Zamrugał oślepiony przez jasność chłodnego popołudnia, ale nie wydał się tym faktem w żaden sposób przejęty. Siłą rzeczy to logiczny stan rzeczy po wyjściu z półmroku serwowanego przez sień niemałych rozmiarów. Oczywiście, jak przestało na porę dnia, zdążyło się już ściemnić. Wieczór zbliżał się powolnymi, acz stanowczymi krokami. Był też pewny, że temperatura spadła drastycznie w dół.
Zlustrował znajomą sylwetkę. W pierwszej chwili żadne myśli nie chciały przekształcić się w konkretne słowa. Może właśnie dlatego uparcie milczał przenosząc wzrok to na Liama, to na niezidentyfikowany kawałek asfaltu zaraz przed nim, by w ostateczność wbić wzrok w bliżej nieokreślony punkt przed sobą. Rzecz jasna wszystko po to, by pozbierać chaotyczne skupisko myśli w jedną, w miarę logiczną całość, choć teraz ta czynność wydawała się być poza jego zasięgiem, lecz świadomość tego starał się ignorować.
Taktowanie poczekał, aż Leistershire zakończy rozmowę telefoniczną, by nie wcinać się w półsłowa i testować jego podzielności uwagi. W między czasie postawił przed nim butelkę z wodą, bo to w zasadzie całkiem zrozumiała, że na strzelnicy, która nie była wyposażona w zbyt dobrze działającą klimatyzacje, mogło się zrobić komuś nagle duszno czy nawet niedobrze.
— Wszystko w porządku? — wypalił w końcu z pewnym opóźnieniem, gdy Liam schował na powrót telefon. Oczywiście pytanie w żadnym stopniu nie miało nic wspólnego z ludzką ciekawością i z odbytą przez matematycznego geniusza rozmową. Była ściśle powiązana z jego wyjściem z budynku w trybie przyśpieszonym, który w jakimś stopniu zaniepokoił Shane’a.
Jego telefon zawsze wibrował. Mimo to wstępne otępienie sprawiło, że jeszcze przez dłuższą chwilę nie reagował, nim w końcu dzwonek rozdzwonił się na dobre, docierając do jego uszu. Drgnął nieznacznie i pochylił głowę, zerkając w jego stronę. Westchnął cicho wyciągając go z kieszeni i stuknął w ekran. Głośnik włączył się niemalże od razu, jednocześnie wypisując wypowiadane przez jego rozmówcę słowa.
- Niedługo wracam. Jestem na mieście... - rzucił urywając w połowie, zaciskając usta w wąską kreskę, gdy jego słowa zostały zignorowane i zagłuszone prośbą o jedzenie.
- Czekaj nie wiem czy mam pieni- - rozłączył się. Liam wpatrywał się w ekran telefonu, a w jego oczach pojawił się przez ułamek sekundy jakiś zdesperowany wyraz. Zerknął do swojej torby, wyciągając z niej portfel i przewertował przegródki.
- Kup coś do jedzenia. Za co? - westchnął ciężko, zamykając go z powrotem i wciskając do torby razem z telefonem, dopiero po chwili zauważając że nie siedzi sam. Podskoczył w miejscu, momentalnie zrywając się na równe nogi. Jak długo tutaj stał? I dlaczego nie zauważył go wcześniej? Zbyt mocno skupił się na rozmowie, nie pierwszy raz dostrzegał u siebie podobne roztrzepanie. Zażenowanie dopadło go do tego stopnia, że zaczerwienił się nieznacznie, momentalnie spuszczając głowę, by przysłonic ją dłonią.
- Przepraszam. - wymamrotał nieco niewyraźnie, cały czas skupiając się na uspokojeniu szybko bijącego serca. Spojrzał na butelkę wody podnosząc ją ostrożnie w ziemi. Zerknął na Shane'a szurając niepewnie butem po ziemi. Wcześniejsze zażenowanie stopniowo zaczeło ustępować, choć nadal nie do końca wiedział jak ma się zachować.
- Tak. Przepraszam jeszcze raz. Głośne miejsca po dłuższym czasie... - mnie męczą. Pokręcił głową urywając swoją wypowiedź w połowie. Nie chciał żeby Shane pomyślał, że wyjście na strzelnicę było złym pomysłem. W końcu dawno nie odwiedził żadnego innego miejsca jak bibliotekę. Podniósł na niego powoli wzrok, który mimo swojej zwykłej beznamiętności, miał w sobie nutę poddenerwowania.
- Było... fajnie. - rzucił nieco mechanicznie, wyraźnie nieprzyzwyczajony do dzielenia się podobnymi opiniami na temat innych rzeczy z innymi ludźmi. Przygryzł wargę zębami, znowu szurając butem po ziemi, jednocześnie przyciskając do siebie butelkę. Wiedział, że ludzie potrafili go źle odbierać. Że często mimo mówienia czegoś szczerze przez swój ton głos, wychodził na kogoś, kto próbuje być uprzejmy na siłę. Spuścił ponownie wzrok, zawieszając go na butach Shane'a. Nie odezwał się już więcej ani słowem, nie słysząc nawet dzwoniącego na nowo telefonu.
- Niedługo wracam. Jestem na mieście... - rzucił urywając w połowie, zaciskając usta w wąską kreskę, gdy jego słowa zostały zignorowane i zagłuszone prośbą o jedzenie.
- Czekaj nie wiem czy mam pieni- - rozłączył się. Liam wpatrywał się w ekran telefonu, a w jego oczach pojawił się przez ułamek sekundy jakiś zdesperowany wyraz. Zerknął do swojej torby, wyciągając z niej portfel i przewertował przegródki.
- Kup coś do jedzenia. Za co? - westchnął ciężko, zamykając go z powrotem i wciskając do torby razem z telefonem, dopiero po chwili zauważając że nie siedzi sam. Podskoczył w miejscu, momentalnie zrywając się na równe nogi. Jak długo tutaj stał? I dlaczego nie zauważył go wcześniej? Zbyt mocno skupił się na rozmowie, nie pierwszy raz dostrzegał u siebie podobne roztrzepanie. Zażenowanie dopadło go do tego stopnia, że zaczerwienił się nieznacznie, momentalnie spuszczając głowę, by przysłonic ją dłonią.
- Przepraszam. - wymamrotał nieco niewyraźnie, cały czas skupiając się na uspokojeniu szybko bijącego serca. Spojrzał na butelkę wody podnosząc ją ostrożnie w ziemi. Zerknął na Shane'a szurając niepewnie butem po ziemi. Wcześniejsze zażenowanie stopniowo zaczeło ustępować, choć nadal nie do końca wiedział jak ma się zachować.
- Tak. Przepraszam jeszcze raz. Głośne miejsca po dłuższym czasie... - mnie męczą. Pokręcił głową urywając swoją wypowiedź w połowie. Nie chciał żeby Shane pomyślał, że wyjście na strzelnicę było złym pomysłem. W końcu dawno nie odwiedził żadnego innego miejsca jak bibliotekę. Podniósł na niego powoli wzrok, który mimo swojej zwykłej beznamiętności, miał w sobie nutę poddenerwowania.
- Było... fajnie. - rzucił nieco mechanicznie, wyraźnie nieprzyzwyczajony do dzielenia się podobnymi opiniami na temat innych rzeczy z innymi ludźmi. Przygryzł wargę zębami, znowu szurając butem po ziemi, jednocześnie przyciskając do siebie butelkę. Wiedział, że ludzie potrafili go źle odbierać. Że często mimo mówienia czegoś szczerze przez swój ton głos, wychodził na kogoś, kto próbuje być uprzejmy na siłę. Spuścił ponownie wzrok, zawieszając go na butach Shane'a. Nie odezwał się już więcej ani słowem, nie słysząc nawet dzwoniącego na nowo telefonu.
— Nie musisz przepraszać — zapewnił, dość wiarygodnie, jak na swoje możliwości twórcze, jednocześnie nie spodziewając się, że Liam zacznie mu się tłumaczyć ze swojego zachowania. Po prostu przyjął do wiadomości jego odpowiedzieć, nie czując potrzeby, aby drążyć ten niewygodny dla chłopaka temat.
Wcisnął zimne dłonie do kieszeni, bo niska temperatura robiła jednak swoje. Milczał przez chwilę, nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa, co było wystarczającym dowodem na to, że sam nie był zbyt komunikatywną osobą. Co prawda faktycznie w towarzystwie Liama czuł się swobodniej, co nie zmieniało jednak faktu, że nadal czuł pewny opór, stąd też musiał pomyśleć, zanim jakiekolwiek jego słowa ujrzały światło dzienne. W tym wypadku nie zdążył się jednak ugryźć w język, mając dziwne wrażenie, że korepetytor nie jest w stosunku do niego do końca szczery.
— Nie jesteś zbyt przekonujący, wiesz? — zauważył, acz ton jego głos sam w sobie nie wskazywał na to, że był z tego powodu rozczarowany. Wręcz przeciwnie - mógł się spodziewać, że Liam woli spokojniejsze miejsca. Chociaż taką bibliotekę, skoro przebywał w niej najczęściej. — Może powinieneś odebrać — podsunął, słysząc wibrujący telefon, choć w rezultacie nie czekał, aż chłopak to zrobi. Potrzeba, aby jak najszybciej stąd pójść, stała się nagle o wiele większa. Może dlatego, że po prostu nie wiedział na czym skupić swoje myśli, a może dlatego, że chciał być sam ze sobą. W końcu obecność Liama była dla nie swego rodzaju nowością. Dawno nie spędził z nikim tak dużo czasu, więc ta potrzeba w tym momencie wydała mu się jak najbardziej uzasadniona. Musiał, po prostu musiał, pobyć we własnym towarzystwie. — Chodźmy stąd. Zmarnowaliśmy tu wystarczająco dużo czasu.
Liam pewnie też chciał już wrócić do domu, co było jak najbardziej uzasadnione. Shane miał wyrzuty sumienia, że ciągnął matematyka przez pół miasta i przyczynił się do tego, że był jeszcze mniej reaktywny niż zazwyczaj. Zresztą siedzenie na chodniku, gdzie zima jeszcze pokazywała swoje pazurki, nie było najlepszym posunięciem.
Choroba to ostatnia rzecz jaką życzył sobie i samemu matematykowi.
Wcisnął zimne dłonie do kieszeni, bo niska temperatura robiła jednak swoje. Milczał przez chwilę, nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa, co było wystarczającym dowodem na to, że sam nie był zbyt komunikatywną osobą. Co prawda faktycznie w towarzystwie Liama czuł się swobodniej, co nie zmieniało jednak faktu, że nadal czuł pewny opór, stąd też musiał pomyśleć, zanim jakiekolwiek jego słowa ujrzały światło dzienne. W tym wypadku nie zdążył się jednak ugryźć w język, mając dziwne wrażenie, że korepetytor nie jest w stosunku do niego do końca szczery.
— Nie jesteś zbyt przekonujący, wiesz? — zauważył, acz ton jego głos sam w sobie nie wskazywał na to, że był z tego powodu rozczarowany. Wręcz przeciwnie - mógł się spodziewać, że Liam woli spokojniejsze miejsca. Chociaż taką bibliotekę, skoro przebywał w niej najczęściej. — Może powinieneś odebrać — podsunął, słysząc wibrujący telefon, choć w rezultacie nie czekał, aż chłopak to zrobi. Potrzeba, aby jak najszybciej stąd pójść, stała się nagle o wiele większa. Może dlatego, że po prostu nie wiedział na czym skupić swoje myśli, a może dlatego, że chciał być sam ze sobą. W końcu obecność Liama była dla nie swego rodzaju nowością. Dawno nie spędził z nikim tak dużo czasu, więc ta potrzeba w tym momencie wydała mu się jak najbardziej uzasadniona. Musiał, po prostu musiał, pobyć we własnym towarzystwie. — Chodźmy stąd. Zmarnowaliśmy tu wystarczająco dużo czasu.
Liam pewnie też chciał już wrócić do domu, co było jak najbardziej uzasadnione. Shane miał wyrzuty sumienia, że ciągnął matematyka przez pół miasta i przyczynił się do tego, że był jeszcze mniej reaktywny niż zazwyczaj. Zresztą siedzenie na chodniku, gdzie zima jeszcze pokazywała swoje pazurki, nie było najlepszym posunięciem.
Choroba to ostatnia rzecz jaką życzył sobie i samemu matematykowi.
Nie musiał, lecz czuł taką potrzebę.
Przyglądał się Shane'owi, cały czas zerkając od czasu do czasu na butelkę wody, zupełnie jakby sam się zastanawiał czy pomimo jej otrzymania, faktycznie mógł z niej skorzystać. Dopiero po dłuższej chwili niepewnie odkręcił zakrętkę, by upić kilka drobnych łyków, nim ponownie ją zakręcił i wrzucił do torby.
"Nie jesteś zbyt przekonujący, wiesz?"
Podejrzewał, że tak się to skończy. Pokręcił dość energicznie na boki, otwierając nawet usta by zaprzeczyć, nie wydobył się z nich jednak żaden dźwięk. Głos uwiązł mu w gardle, zawodząc jak zawsze, gdy był najbardziej potrzebny. Zamrugał kilka razy, pochylając głowę niżej, do tego stopnia, że włosy przysłoniły ją w większym stopniu, ukrywając obecną mimikę Leistershire'a. Dawno nie miał ochoty powiedzieć czegoś na głos. Podzielić się czymś, czym się nie dzielił. Ciekawe czy podobne myśli nachodziły go właśnie z tego powodu, że pierwszy raz od dawna wyszedł z kimś innym spoza kręgu rodziny?
"Może powinieneś odebrać."
Podniósł wzrok zaskoczony i przesunął ją momentalnie na przód, wyczuwając dłońmi wstrząsające nią wibracje. Jego twarz przez chwilę przyćmił niepokój, gdy zaraz na powrót się uspokoił sięgając czym prędzej w stronę komórki. Przeprosił chłopaka skinieniem głowy i odwrócił się w bok, choć nie pozostawiało wątpliwości, że głośność rozmowy była ustawiona na tyle wysoko, by bez problemu słyszał każde słowo. Sam Liam, tak jak poprzednio zamiast przytknąć go do ucha, ustawił go przed twarzą, wpatrując się w ekran.
- Tato, nie mam pieniędzy. Muszę najpierw wrócić do domu...
- Nie możesz wziąć pieniędzy ze stypendium?
- Opłaciłem za nie czesne...
- Więc wracaj. Zrobiłeś już wszystkie zadania?
- Tak. Już wracam.
- Spróbuj się skontaktować ze swoim bratem, wczoraj znowu wrócił obity do domu, a teraz gdzieś zniknął na cały dzień.
- Nie możesz sam do niego zadzwonić?
- Nie odbiera ode mnie telefonu.
- I myślisz, że ode mnie odbierze?
- Nie interesuje mnie to, po prostu do niego zadzwoń. Cholera, same problemy z tym dzieciakiem. - nie miał nawet szansy na odpowiedź, gdy ojciec ponownie się rozłączył, tak jak poprzednio. Nie pozwolił sobie na skrzywienie się. Wpatrywał się w milczeniu w telefon, z minuty na minutę coraz bardziej nabierając chęci na zamknięcie się w pokoju i odcięcie od całego świata. Niedawno Nathanael kupił mu książkę, może właśnie nadszedł czas, by się za nią zabrać? Z drugiej strony chęci powrotu do domu również zdawały się zanikać. Wstukał szybko smsa do brata, chowając znowu komórkę do torby i podniósł wzrok na Shane'a.
- Mogę cię odprowadzić na stację? - zapytał wpatrując się w niego uważnie, zupełnie jakby chciał w ten sposób sprawdzić, czy aby nie będzie się narzucał. Tak. Im później dotrze na własny, tym lepiej.
Przyglądał się Shane'owi, cały czas zerkając od czasu do czasu na butelkę wody, zupełnie jakby sam się zastanawiał czy pomimo jej otrzymania, faktycznie mógł z niej skorzystać. Dopiero po dłuższej chwili niepewnie odkręcił zakrętkę, by upić kilka drobnych łyków, nim ponownie ją zakręcił i wrzucił do torby.
"Nie jesteś zbyt przekonujący, wiesz?"
Podejrzewał, że tak się to skończy. Pokręcił dość energicznie na boki, otwierając nawet usta by zaprzeczyć, nie wydobył się z nich jednak żaden dźwięk. Głos uwiązł mu w gardle, zawodząc jak zawsze, gdy był najbardziej potrzebny. Zamrugał kilka razy, pochylając głowę niżej, do tego stopnia, że włosy przysłoniły ją w większym stopniu, ukrywając obecną mimikę Leistershire'a. Dawno nie miał ochoty powiedzieć czegoś na głos. Podzielić się czymś, czym się nie dzielił. Ciekawe czy podobne myśli nachodziły go właśnie z tego powodu, że pierwszy raz od dawna wyszedł z kimś innym spoza kręgu rodziny?
"Może powinieneś odebrać."
Podniósł wzrok zaskoczony i przesunął ją momentalnie na przód, wyczuwając dłońmi wstrząsające nią wibracje. Jego twarz przez chwilę przyćmił niepokój, gdy zaraz na powrót się uspokoił sięgając czym prędzej w stronę komórki. Przeprosił chłopaka skinieniem głowy i odwrócił się w bok, choć nie pozostawiało wątpliwości, że głośność rozmowy była ustawiona na tyle wysoko, by bez problemu słyszał każde słowo. Sam Liam, tak jak poprzednio zamiast przytknąć go do ucha, ustawił go przed twarzą, wpatrując się w ekran.
- Tato, nie mam pieniędzy. Muszę najpierw wrócić do domu...
- Nie możesz wziąć pieniędzy ze stypendium?
- Opłaciłem za nie czesne...
- Więc wracaj. Zrobiłeś już wszystkie zadania?
- Tak. Już wracam.
- Spróbuj się skontaktować ze swoim bratem, wczoraj znowu wrócił obity do domu, a teraz gdzieś zniknął na cały dzień.
- Nie możesz sam do niego zadzwonić?
- Nie odbiera ode mnie telefonu.
- I myślisz, że ode mnie odbierze?
- Nie interesuje mnie to, po prostu do niego zadzwoń. Cholera, same problemy z tym dzieciakiem. - nie miał nawet szansy na odpowiedź, gdy ojciec ponownie się rozłączył, tak jak poprzednio. Nie pozwolił sobie na skrzywienie się. Wpatrywał się w milczeniu w telefon, z minuty na minutę coraz bardziej nabierając chęci na zamknięcie się w pokoju i odcięcie od całego świata. Niedawno Nathanael kupił mu książkę, może właśnie nadszedł czas, by się za nią zabrać? Z drugiej strony chęci powrotu do domu również zdawały się zanikać. Wstukał szybko smsa do brata, chowając znowu komórkę do torby i podniósł wzrok na Shane'a.
- Mogę cię odprowadzić na stację? - zapytał wpatrując się w niego uważnie, zupełnie jakby chciał w ten sposób sprawdzić, czy aby nie będzie się narzucał. Tak. Im później dotrze na własny, tym lepiej.
Shane robił właściwie wszystko, by nie słyszeć rozmowy telefonicznej chłopaka, który zdecydowanie nie dbał o dyskrecje w tej materii. W tym celu nawet odszedł parę kroków, by zapewnić mu trochę prywatności. Nawet sam wyciągnął własną komórkę, choć trochę to trwało zanim ją wygrzebał, przygniecioną przez opasły tomy podręczników i zeszytów. Używał ją stosunkowo rzadko i w zasadzie w ostateczności. Nigdy w końcu nie czuł silnej potrzeby kontaktu z kimkolwiek, a gdy już takowa się pojawiła – wolał wysłać wiadomość tekstową. Po prostu nie lubił rozmawiać w miejscach publicznych, z kimś, z kim nie mógł złapać kontaktu wzrokowego, chociaż o te ostatnie też rzadko się starał. Miał parę nieoczytanych smsów - spam marketingowy w najczystszej postaci ze sklepów internetowych, przez które zwykł zamawiać sporadycznie drobnostki. Usunął je, nieco znużony tą lawiną bezużytecznych reklam. Zawsze, gdy już włączał tego przeklętego złodzieja czasu, jakim był zdecydowanie laptop, zapominał wyłączyć subskrypcje. Tym razem postanowił to zmienić, gdy tylko wróci do domu. Zignorował też dwa nieodebrane połączenia – jeden od doktora, drugi od nieznanego numeru.
Rozmowa matematyka dochodziła do niego w strzępach, choć raz albo dwa przyłapał się na tym, że wsłuchiwał się w każde słowo, jakie chłopak z siebie wyrzucał. Odniósł nawet wrażenie, że sam Liam nie ma na nią ochoty, więc może nie powinien się wtrącać i zachęcać go do odebrania.
Z opóźnieniem zarejestrował moment, kiedy rozmowa ojca z synem, jak wywnioskował, dobiegła końca, więc siłą rzeczy również odłożył i swoje urządzenie służące do komunikacji, wciskając je do plecaka.
W pierwszej chwili słowa pierwszoklasisty, a właściwie ich przekaz nie został przez Shane’a zrozumiany. Dopiero po kilku kolejnych sekundach, otrząsnął się z zawieszenia. Spojrzał na Leistershire’a, który już wcześniej zasugerował Littenbergowi, że preferuje kontakt wzrokowy.
Możesz, jeśli tylko masz na to ochotę.
— Jak najbardziej — powiedział w ramach odpowiedzi i na potwierdzenie tego wykrzesał z siebie oznakę entuzjazmu w postaci bladego uśmiechu, który w żadnym wypadku nie był wymuszony. Sam miał w planach odprowadzić Liama na stację.
Zerknął jeszcze raz na chłopaka i ruszył w kierunku, w którym mieściła się stacja. Znajdowała się w odległości dziesięciu minut od strzelnicy, więc obaj będą musieli się pomęczyć w swoim towarzystwie jeszcze trochę.
— Powiedz mi, Liam, w której części miasta mieszkasz? — zapytał, chcąc oszacować jak daleko stąd korepetytor ma do domu, co miało mu pomóc w potencjalnym wybraniu miejsca na ich kolejne spotkanie w odległej przyszłości, bo w końcu nie chciał go ciągnąć przez pół miasta albo w najgorszym wypadku na jego koniec. Z drugiej zaś strony chciał przede wszystkim podtrzymać rozmowę, w czym nie był żadnym specjalistą. W końcu cisza sama w sobie nie była złym sposobem na spędzenie czasu. Shane przeważnie długo milczał i rzadko się odzywał, ale w tym wypadku czuł wręcz niesamowitą chęć dowiedzenia się o chłopaku nieco więcej. Nie miało to jednak żadnego szczególnego celu – chciał najprościej świecie zaspokoić swoją ciekawość, ciekawość, która tkwiła w nim właściwie w szczątkowych ilościach i rzadko wychodziła na pierwszy plan.
Rozmowa matematyka dochodziła do niego w strzępach, choć raz albo dwa przyłapał się na tym, że wsłuchiwał się w każde słowo, jakie chłopak z siebie wyrzucał. Odniósł nawet wrażenie, że sam Liam nie ma na nią ochoty, więc może nie powinien się wtrącać i zachęcać go do odebrania.
Z opóźnieniem zarejestrował moment, kiedy rozmowa ojca z synem, jak wywnioskował, dobiegła końca, więc siłą rzeczy również odłożył i swoje urządzenie służące do komunikacji, wciskając je do plecaka.
W pierwszej chwili słowa pierwszoklasisty, a właściwie ich przekaz nie został przez Shane’a zrozumiany. Dopiero po kilku kolejnych sekundach, otrząsnął się z zawieszenia. Spojrzał na Leistershire’a, który już wcześniej zasugerował Littenbergowi, że preferuje kontakt wzrokowy.
Możesz, jeśli tylko masz na to ochotę.
— Jak najbardziej — powiedział w ramach odpowiedzi i na potwierdzenie tego wykrzesał z siebie oznakę entuzjazmu w postaci bladego uśmiechu, który w żadnym wypadku nie był wymuszony. Sam miał w planach odprowadzić Liama na stację.
Zerknął jeszcze raz na chłopaka i ruszył w kierunku, w którym mieściła się stacja. Znajdowała się w odległości dziesięciu minut od strzelnicy, więc obaj będą musieli się pomęczyć w swoim towarzystwie jeszcze trochę.
— Powiedz mi, Liam, w której części miasta mieszkasz? — zapytał, chcąc oszacować jak daleko stąd korepetytor ma do domu, co miało mu pomóc w potencjalnym wybraniu miejsca na ich kolejne spotkanie w odległej przyszłości, bo w końcu nie chciał go ciągnąć przez pół miasta albo w najgorszym wypadku na jego koniec. Z drugiej zaś strony chciał przede wszystkim podtrzymać rozmowę, w czym nie był żadnym specjalistą. W końcu cisza sama w sobie nie była złym sposobem na spędzenie czasu. Shane przeważnie długo milczał i rzadko się odzywał, ale w tym wypadku czuł wręcz niesamowitą chęć dowiedzenia się o chłopaku nieco więcej. Nie miało to jednak żadnego szczególnego celu – chciał najprościej świecie zaspokoić swoją ciekawość, ciekawość, która tkwiła w nim właściwie w szczątkowych ilościach i rzadko wychodziła na pierwszy plan.
Doceniał to, co zrobił Shane. Jednocześnie gdzieś w głębi poczuł wyrzuty sumienia, że musiał go zmuszać do podobnych kroków. Zbyt dobrze jednak wiedział, że nie mógł nic zrobić z sytuacją, w której się znalazł. Dokończył więc na spokojnie rozmowę, mimo że na sam dźwięk wyrzutu w głosie ojca, który znowu miał problemy z jego bratem, czuł jak skręcają mu się wnętrzności. Podobne sytuacje powtarzały się coraz częściej, a on nie mógł im w żaden sposób zaradzić, mimo zrzucanych na niego oczekiwań. Jak mógłby jednak decydować samemu o żywocie drugiej osoby? Jakie miał prawa do próby ustawienia kogoś innego, gdy nagminnie sam się odsuwa od ludzi?
Żadne z tych pytań nie znalazło odbicia ani na jego twarzy, ani w pustych, błękitnych oczach.
"Jak najbardziej."
Każdy normalny człowiek by się uśmiechnął. Podziękował, ucieszył. Zrobił cokolwiek, co pokazałoby drugiej osobie, że docenia podobne przyzwolenie, skoro sam o nie pytał. Lecz Liam potrafił tylko patrzeć. Prześwietlał Shane'a wzrokiem, zastanawiając się przy ledwo widoczny uśmiech faktycznie oznaczał wcześniej wspomnianą zgodę czy może był wyłącznie uprzejmością, skierowaną w jego stronę by nie było mu przykro. Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi, odwrócił wzrok opuszczając nieznacznie głowę. Wbił go w ziemię, kilka metrów na prawo od nich, nie mogąc się zmusić do ruchu. Czuł jak z tego wszystkiego nieznacznie zaczynają trząść mu się ręce, zacisnął więc palce jednej dłoni na nadgarstku drugiej, by ukryć podobny fakt przed starszym chłopakiem. Nawet gdy ten zaczął odchodzić, stał jeszcze przez chwilę w miejscu, zupełnie jakby zrezygnował z własnego pomysłu. Kilka sekund później podbiegł jednak wyrównując z nim krok i obrócił głowę, by móc cały czas patrzeć na jego twarz.
- Z-zachód. - rzucił powoli, karcąc się w myślach za zająknięcie. Dopiero teraz po kilku minutach zdał sobie sprawę, że siedzenie na ziemi w taką pogodę nie było najinteligentniejszym pomysłem. Było mu zimno. Do tego stopnia, że ledwo się powstrzymywał przed szczękaniem zębami. Obciągnął mocniej rękawy bluzy, zasłaniając nimi dłonie i owinął się szczelniej szalikiem. Mimo to, gdy tylko skończył swoje czynności obrócił się znów w kierunku Shane'a.
- Mój tata chciał spokojne miejsce. Poza tym przedmieścia są nieco tańsze niż centrum, chociaż dojeżdżam codziennie po dwie godziny pociągiem... - powiedział odwracając na chwilę wzrok w bok. Nie był pewien czy powinien się tym dzielić. Być może dlatego każde kolejne słowo wypowiadał coraz ciszej i ciszej. Spojrzał na niego po raz kolejny.
- A ty? Mieszkasz sam czy z rodzicami? - zapytał dmuchając ciepłym powietrzem w dłonie. Zimno. Nie pamiętał czy pytał o to już wcześniej. Nie kojarzył podobnej informacji. Ponadto jeśli dobrze pamiętał, ostatnim razem to Shane odprowadzał go na stację. Nie wsiadł jednak razem z nim, nie liczył więc że mieszka gdzieś w jego pobliżu. Pomijając fakt, że mało kto ze szkoły mieszkał niedaleko Liama. Większość osób preferowała mieszkania na Południu, Wschodzie lub Centrum, gdzie mogli zaznać codziennego, nocnego życia. Zachód był spokojny. Jeśli już ktoś się tam kręcił to głównie podczas weekendów czy wolnych dni. Zbiór kilku domków obok siebie było miłym sąsiedztwem, lecz nie było co liczyć na dzikie, pasjonujące życie. Panował tam spokój. Dużo bliżej miał do pobliskiego jeziora czy lasu niż centrum handlowego.
Żadne z tych pytań nie znalazło odbicia ani na jego twarzy, ani w pustych, błękitnych oczach.
"Jak najbardziej."
Każdy normalny człowiek by się uśmiechnął. Podziękował, ucieszył. Zrobił cokolwiek, co pokazałoby drugiej osobie, że docenia podobne przyzwolenie, skoro sam o nie pytał. Lecz Liam potrafił tylko patrzeć. Prześwietlał Shane'a wzrokiem, zastanawiając się przy ledwo widoczny uśmiech faktycznie oznaczał wcześniej wspomnianą zgodę czy może był wyłącznie uprzejmością, skierowaną w jego stronę by nie było mu przykro. Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi, odwrócił wzrok opuszczając nieznacznie głowę. Wbił go w ziemię, kilka metrów na prawo od nich, nie mogąc się zmusić do ruchu. Czuł jak z tego wszystkiego nieznacznie zaczynają trząść mu się ręce, zacisnął więc palce jednej dłoni na nadgarstku drugiej, by ukryć podobny fakt przed starszym chłopakiem. Nawet gdy ten zaczął odchodzić, stał jeszcze przez chwilę w miejscu, zupełnie jakby zrezygnował z własnego pomysłu. Kilka sekund później podbiegł jednak wyrównując z nim krok i obrócił głowę, by móc cały czas patrzeć na jego twarz.
- Z-zachód. - rzucił powoli, karcąc się w myślach za zająknięcie. Dopiero teraz po kilku minutach zdał sobie sprawę, że siedzenie na ziemi w taką pogodę nie było najinteligentniejszym pomysłem. Było mu zimno. Do tego stopnia, że ledwo się powstrzymywał przed szczękaniem zębami. Obciągnął mocniej rękawy bluzy, zasłaniając nimi dłonie i owinął się szczelniej szalikiem. Mimo to, gdy tylko skończył swoje czynności obrócił się znów w kierunku Shane'a.
- Mój tata chciał spokojne miejsce. Poza tym przedmieścia są nieco tańsze niż centrum, chociaż dojeżdżam codziennie po dwie godziny pociągiem... - powiedział odwracając na chwilę wzrok w bok. Nie był pewien czy powinien się tym dzielić. Być może dlatego każde kolejne słowo wypowiadał coraz ciszej i ciszej. Spojrzał na niego po raz kolejny.
- A ty? Mieszkasz sam czy z rodzicami? - zapytał dmuchając ciepłym powietrzem w dłonie. Zimno. Nie pamiętał czy pytał o to już wcześniej. Nie kojarzył podobnej informacji. Ponadto jeśli dobrze pamiętał, ostatnim razem to Shane odprowadzał go na stację. Nie wsiadł jednak razem z nim, nie liczył więc że mieszka gdzieś w jego pobliżu. Pomijając fakt, że mało kto ze szkoły mieszkał niedaleko Liama. Większość osób preferowała mieszkania na Południu, Wschodzie lub Centrum, gdzie mogli zaznać codziennego, nocnego życia. Zachód był spokojny. Jeśli już ktoś się tam kręcił to głównie podczas weekendów czy wolnych dni. Zbiór kilku domków obok siebie było miłym sąsiedztwem, lecz nie było co liczyć na dzikie, pasjonujące życie. Panował tam spokój. Dużo bliżej miał do pobliskiego jeziora czy lasu niż centrum handlowego.
Uniósł kącik ust ku górze, kiedy Liam odpowiedział na jego pytanie, uzupełniające je w dodatkowe szczegóły.
— Zazdroszczę — wyznał szczerze, bo chociaż w zachodnim Vancouver bywał rzadko, praktycznie wcale, nie sposób było nie zauważyć, że to jedno z najładniejszych części miasta. W sposób szczególny ulokowała się w jego wspomnieniach, kiedy jeszcze jako dzieciak, miał przyjemność wybrać się tam z rodzicami, choć szczegółów nie zapamiętał. Pamiętał jednak ładny park znajdujący się w wystarczającej odległości od ulicy głównej, gdzie warkot silników był zagłuszany niemal w stu procentach przez świergot ptaków, a odór spalin zabiły przyjemny zapach unoszący się z klomb kwiatów. Te miejsce wzbudziło w nim głównie zachwyt, choć nie mógł mieć pewności, czy pamięć w tej materii nie zabawiała się jego kosztem. Obraz bowiem mógł być zniekształcony przez dziecięcą radość, wyparty przez milion innych szczęśliwych i mniej szczęśliwych wspomnień. — Dojeżdżanie taki kawał drogi pewnie nie jest przyjemne, ale za to masz zagwarantowany ładny widok z oknem i ciszę — dopowiedział z nietypowym jak dla siebie entuzjazmem, który zakrawał właściwie o cud sam w sobie. Shane w zasadzie sam byłby skłonny tam zamieszkać, nawet kosztem dwugodzinnych dojazdów do centrum. Oczywiście było to myślenie wybiegające daleko w przyszłość, bo teraz, nijako uzależniony od swojego prawnego opiekunka oraz przez nadzór, będący konsekwencją oskarżenia i wiszącym nad nim piętnem, nie miał takowej możliwości.
— Z ojcem. — Odpowiedź na zadane przez Liama pytanie pojawiła się pora sekundowym opóźnieniem i przeszła mu przez gardło z ledwością, jakby mógł się nią w każdej chwili zachłysnąć i udławić. Nie przywykł i nawet nie lubił nazywać tak doktora. W końcu nie bez powodu w jego oficjalnych papierach widniały dwa nazwiska, które używał właściwie na przemian. Do tego drugiego nie przywykł tak bardzo, jak chciał, poniekąd tak jak do samego mężczyzny, który adoptował go parę lat temu. Sama praca lekarza wiązała się przede wszystkim z niewymiarowymi godzinami pracy i częstym przebywaniem w szpitalu, więc siłą rzeczy nie było tu mowy o tym, by między nimi pojawiła się jakakolwiek trwała więź na linii dziecko-rodzic. Shane nigdy nie narzekał na taki stan rzeczy - zaangażowanie się emocjonalne w cokolwiek wykraczało poza jego kompetencje i szczerze wątpił, że to się zmieni. Może właśnie dlatego swoją niespodziewaną znajomość z Liamem traktował jak miłą odskocznie od codzienności, którą w głównej mierze spędzał we własnym towarzystwie. Co prawda od tej reguły były wyjątki w postaci kilku osób, które mógł policzyć na palcach jednak ręki, ale jakakolwiek zażyłość nie było nawet mowy.
— W wschodniej części — dodał, by dopełnić odpowiedź. — I szczerze nie polecam, no chyba, że lubisz pijackie serenady w środku nocy, które działają lepiej niż budzik — dodał, krzywiąc się dość… spektakularnie, jak na jego oszczędność w mimice twarzy. Taki odruch zwykł ludziom konsumującym cytrynę i poniekąd był kwintesencją spędzania czasu w miejscu, który słynął z bycia centrum nocnego życia.. Shane, jako posiadacz lekkiego snu, który mógł zostać zburzony przez każdą drobnostkę, często przez wrzaski i uliczne rozróby budził się w środku nocy i po prostu nie mógł długo zasnąć. Przewracał się z prawego boku na lewy i z powrotem, ściskając w dłoni opakowanie po tabletach nasennych. Zasypiał dopiero nad ranem, gdy słońce pojawiło się na horyzoncie, by punkt siódma zwlec się niechętnie z łóżka, choć najczęściej przeciągał tę chwilę w nieskończoność, w efekcie spóźniając się na pierwszą lekcje i czasem nawet dwie następne. Nie pamiętał ile to już razy pomagał zmyć śpieszącemu się do pracy doktorowi z maski samochodu bazgroły jakiegoś niespełnionego graficiarza kosztem paru dodatkowych godzin snu. Bohomazy rzadko współpracy, więc ta czynność często rozciągała się w czasie. To były niewątpliwie uroki mieszkania w wschodniej części Vancouver, choć same warunki mieszkaniowe, oprócz hałaśliwych sąsiadów i równie głośnej ulicy, nie należały w końcu do najgorszych. Littenberg nie mógł na nie w żaden sposób narzekać.
— Zazdroszczę — wyznał szczerze, bo chociaż w zachodnim Vancouver bywał rzadko, praktycznie wcale, nie sposób było nie zauważyć, że to jedno z najładniejszych części miasta. W sposób szczególny ulokowała się w jego wspomnieniach, kiedy jeszcze jako dzieciak, miał przyjemność wybrać się tam z rodzicami, choć szczegółów nie zapamiętał. Pamiętał jednak ładny park znajdujący się w wystarczającej odległości od ulicy głównej, gdzie warkot silników był zagłuszany niemal w stu procentach przez świergot ptaków, a odór spalin zabiły przyjemny zapach unoszący się z klomb kwiatów. Te miejsce wzbudziło w nim głównie zachwyt, choć nie mógł mieć pewności, czy pamięć w tej materii nie zabawiała się jego kosztem. Obraz bowiem mógł być zniekształcony przez dziecięcą radość, wyparty przez milion innych szczęśliwych i mniej szczęśliwych wspomnień. — Dojeżdżanie taki kawał drogi pewnie nie jest przyjemne, ale za to masz zagwarantowany ładny widok z oknem i ciszę — dopowiedział z nietypowym jak dla siebie entuzjazmem, który zakrawał właściwie o cud sam w sobie. Shane w zasadzie sam byłby skłonny tam zamieszkać, nawet kosztem dwugodzinnych dojazdów do centrum. Oczywiście było to myślenie wybiegające daleko w przyszłość, bo teraz, nijako uzależniony od swojego prawnego opiekunka oraz przez nadzór, będący konsekwencją oskarżenia i wiszącym nad nim piętnem, nie miał takowej możliwości.
— Z ojcem. — Odpowiedź na zadane przez Liama pytanie pojawiła się pora sekundowym opóźnieniem i przeszła mu przez gardło z ledwością, jakby mógł się nią w każdej chwili zachłysnąć i udławić. Nie przywykł i nawet nie lubił nazywać tak doktora. W końcu nie bez powodu w jego oficjalnych papierach widniały dwa nazwiska, które używał właściwie na przemian. Do tego drugiego nie przywykł tak bardzo, jak chciał, poniekąd tak jak do samego mężczyzny, który adoptował go parę lat temu. Sama praca lekarza wiązała się przede wszystkim z niewymiarowymi godzinami pracy i częstym przebywaniem w szpitalu, więc siłą rzeczy nie było tu mowy o tym, by między nimi pojawiła się jakakolwiek trwała więź na linii dziecko-rodzic. Shane nigdy nie narzekał na taki stan rzeczy - zaangażowanie się emocjonalne w cokolwiek wykraczało poza jego kompetencje i szczerze wątpił, że to się zmieni. Może właśnie dlatego swoją niespodziewaną znajomość z Liamem traktował jak miłą odskocznie od codzienności, którą w głównej mierze spędzał we własnym towarzystwie. Co prawda od tej reguły były wyjątki w postaci kilku osób, które mógł policzyć na palcach jednak ręki, ale jakakolwiek zażyłość nie było nawet mowy.
— W wschodniej części — dodał, by dopełnić odpowiedź. — I szczerze nie polecam, no chyba, że lubisz pijackie serenady w środku nocy, które działają lepiej niż budzik — dodał, krzywiąc się dość… spektakularnie, jak na jego oszczędność w mimice twarzy. Taki odruch zwykł ludziom konsumującym cytrynę i poniekąd był kwintesencją spędzania czasu w miejscu, który słynął z bycia centrum nocnego życia.. Shane, jako posiadacz lekkiego snu, który mógł zostać zburzony przez każdą drobnostkę, często przez wrzaski i uliczne rozróby budził się w środku nocy i po prostu nie mógł długo zasnąć. Przewracał się z prawego boku na lewy i z powrotem, ściskając w dłoni opakowanie po tabletach nasennych. Zasypiał dopiero nad ranem, gdy słońce pojawiło się na horyzoncie, by punkt siódma zwlec się niechętnie z łóżka, choć najczęściej przeciągał tę chwilę w nieskończoność, w efekcie spóźniając się na pierwszą lekcje i czasem nawet dwie następne. Nie pamiętał ile to już razy pomagał zmyć śpieszącemu się do pracy doktorowi z maski samochodu bazgroły jakiegoś niespełnionego graficiarza kosztem paru dodatkowych godzin snu. Bohomazy rzadko współpracy, więc ta czynność często rozciągała się w czasie. To były niewątpliwie uroki mieszkania w wschodniej części Vancouver, choć same warunki mieszkaniowe, oprócz hałaśliwych sąsiadów i równie głośnej ulicy, nie należały w końcu do najgorszych. Littenberg nie mógł na nie w żaden sposób narzekać.
"Zazdroszczę"
W jego oczach pojawiło się zaskoczenie. Może i nie dzielił się podobną informacją z wieloma osobami - pewnie głównie z tego powodu, że raczej nie rozmawiał z innymi - niemniej raczej spodziewałby się wypowiedzi na zasadzie:
a) Tak daleko? Przerąbane.
b) Mieszkanie na totalnym zadupiu musi być przykre.
c) Rodzice cię nie kochają, że każą ci mieszkać tak daleko?
Może trochę przesadzał. W końcu nie potrafił sobie wyobrazić Shane'a rzucającego podobnymi zwrotami w jego stronę. Mimo to odkaszlnął cicho, by odzyskać głos, który wyraźnie postanowił odmówić mu posłuszeństwa ze względu na stanowczo zbyt niską temperaturę.
— W nocy... ładnie widać gwiazdy z balkonu — powiedział w końcu. Była to jedna z czynności, którym oddawał się dość często, choć szczerze mówiąc nie do końca wychodził na balkon. Zamiast tego wolał brać koc, swoją ulubioną książkę i siadać na parapecie okna, przyglądając się niebu przez szybę. Gdy mu się nudziło, zawsze mógł po prostu zapalić stojącą obok lampkę i oddać się historii w dowolnym momencie. Zimą zadanie to było nieco utrudnione. Zimne powietrze wiecznie wdzierało się przez szczeliny, a szyba zamrażała mu bok ramienia. Gdy raz się zapomniał i zasnął na owym parapecie podczas jednego z piątkowych wieczorów, rano obudził się z zapaleniem płuc. Od tamtej pory zdecydowanie bardziej uważał na to, co robi. Nie podzielił się jednak tą historią z Shanem uznając ją za nieważną i raczej nudną.
"Z ojcem."
— Rozumiem — kiwnął głową, nie odrywając od niego wzroku. W rzeczywistości nie do końca rozumiał. Być może jego rodzice byli rozwiedzeni. Być może matka odeszła, gdy był młodszy. Rozumiał jednak, że czarnowłosy nie chciał poruszać tego tematu i zdecydowanie nie zamierzał tego na nim wymuszać.
— Po drugiej stronie... — stwierdził z nieznanego sobie powodu, obracając głowę w bok, by utkwić go na chwilę w chodniku. Przypłacił tę chwilę nieuwagi, połowicznie urwanym zdaniem.
"(...) pijackie serenady (...) działają lepiej niż budzik"
Zrozumiał sens na tyle, by zaraz przekrzywić nieznacznie głowę w bok. Głupia decyzja. Zimny wiatr dosięgnął jego szyi, sprawiając że zatrząsł się cały, ponownie zaciągając szalik na połowę twarzy, by się w nim schować. Zdecydowanie zima mu nie sprzyjała.
— Jest tam... niebezpiecznie? — zapytał powoli, nieco niewyraźnie przez to, że cały czas chował twarz w ciepłym kawałku materiału. Być może to właśnie tam udawał się jego brat, za każdym razem gdy uciekał na noce z domu? W końcu w zachodniej części nie miałby co robić. Pozostawały więc inne części miasta. Doskonale wiedział, że nie było ich stać na balowanie na Południu. Wolał też nie myśleć o tym, że mógł się wplątać w coś nielegalnego na Północy. Jeśli jednak Wschód dość często organizował różne popijawy, bardzo możliwe że to właśnie tam znalazłby Nathanaela.
Zdawał sobie jednocześnie sprawę, że nigdy się tam nie wybierze. Z jego szczęściem, podobna samotna podróż skończyłaby się zaczepieniem przez jednego z pijanych dorosłych, próbą zaciągnięcia go w zaułek czy do hotelu, gdy po raz kolejny ktoś upojony procentami pomyliłby go ze śliczną dziewczyną w brzydkich ciuchach, bądź w innej wersji - kilkukrotnym popchnięciem na ścianę, aż w końcu próbą wypchnięcia go na ulicę pod jeden z samochodów. Co też już raz mu się przydarzyło. Miał na tyle szczęścia, by postanowił mu pomóc jeden z kierowców. Na samą myśl w jego oczach wszelkie wcześniejsze ewentualne przebłyski zaciekawienia momentalnie umarły, pozostawiając po sobie jedynie pustkę.
W jego oczach pojawiło się zaskoczenie. Może i nie dzielił się podobną informacją z wieloma osobami - pewnie głównie z tego powodu, że raczej nie rozmawiał z innymi - niemniej raczej spodziewałby się wypowiedzi na zasadzie:
a) Tak daleko? Przerąbane.
b) Mieszkanie na totalnym zadupiu musi być przykre.
c) Rodzice cię nie kochają, że każą ci mieszkać tak daleko?
Może trochę przesadzał. W końcu nie potrafił sobie wyobrazić Shane'a rzucającego podobnymi zwrotami w jego stronę. Mimo to odkaszlnął cicho, by odzyskać głos, który wyraźnie postanowił odmówić mu posłuszeństwa ze względu na stanowczo zbyt niską temperaturę.
— W nocy... ładnie widać gwiazdy z balkonu — powiedział w końcu. Była to jedna z czynności, którym oddawał się dość często, choć szczerze mówiąc nie do końca wychodził na balkon. Zamiast tego wolał brać koc, swoją ulubioną książkę i siadać na parapecie okna, przyglądając się niebu przez szybę. Gdy mu się nudziło, zawsze mógł po prostu zapalić stojącą obok lampkę i oddać się historii w dowolnym momencie. Zimą zadanie to było nieco utrudnione. Zimne powietrze wiecznie wdzierało się przez szczeliny, a szyba zamrażała mu bok ramienia. Gdy raz się zapomniał i zasnął na owym parapecie podczas jednego z piątkowych wieczorów, rano obudził się z zapaleniem płuc. Od tamtej pory zdecydowanie bardziej uważał na to, co robi. Nie podzielił się jednak tą historią z Shanem uznając ją za nieważną i raczej nudną.
"Z ojcem."
— Rozumiem — kiwnął głową, nie odrywając od niego wzroku. W rzeczywistości nie do końca rozumiał. Być może jego rodzice byli rozwiedzeni. Być może matka odeszła, gdy był młodszy. Rozumiał jednak, że czarnowłosy nie chciał poruszać tego tematu i zdecydowanie nie zamierzał tego na nim wymuszać.
— Po drugiej stronie... — stwierdził z nieznanego sobie powodu, obracając głowę w bok, by utkwić go na chwilę w chodniku. Przypłacił tę chwilę nieuwagi, połowicznie urwanym zdaniem.
"(...) pijackie serenady (...) działają lepiej niż budzik"
Zrozumiał sens na tyle, by zaraz przekrzywić nieznacznie głowę w bok. Głupia decyzja. Zimny wiatr dosięgnął jego szyi, sprawiając że zatrząsł się cały, ponownie zaciągając szalik na połowę twarzy, by się w nim schować. Zdecydowanie zima mu nie sprzyjała.
— Jest tam... niebezpiecznie? — zapytał powoli, nieco niewyraźnie przez to, że cały czas chował twarz w ciepłym kawałku materiału. Być może to właśnie tam udawał się jego brat, za każdym razem gdy uciekał na noce z domu? W końcu w zachodniej części nie miałby co robić. Pozostawały więc inne części miasta. Doskonale wiedział, że nie było ich stać na balowanie na Południu. Wolał też nie myśleć o tym, że mógł się wplątać w coś nielegalnego na Północy. Jeśli jednak Wschód dość często organizował różne popijawy, bardzo możliwe że to właśnie tam znalazłby Nathanaela.
Zdawał sobie jednocześnie sprawę, że nigdy się tam nie wybierze. Z jego szczęściem, podobna samotna podróż skończyłaby się zaczepieniem przez jednego z pijanych dorosłych, próbą zaciągnięcia go w zaułek czy do hotelu, gdy po raz kolejny ktoś upojony procentami pomyliłby go ze śliczną dziewczyną w brzydkich ciuchach, bądź w innej wersji - kilkukrotnym popchnięciem na ścianę, aż w końcu próbą wypchnięcia go na ulicę pod jeden z samochodów. Co też już raz mu się przydarzyło. Miał na tyle szczęścia, by postanowił mu pomóc jeden z kierowców. Na samą myśl w jego oczach wszelkie wcześniejsze ewentualne przebłyski zaciekawienia momentalnie umarły, pozostawiając po sobie jedynie pustkę.
Dostrzegł pewną zmianę w spojrzeniu Liama, ale zbędne uwagi zachował dla siebie, w końcu nie widział nic złego w swojej uwadze, która była oznaką szczerości w najprostszej postaci.
— Widzisz... nic tylko zazdrościć.
Uśmiechnął się odrobinę szerzej, choć nie ręczył za efekt końcowy tego zabiegu, który równie dobrze mógł uchodzić za grymas lub w najgorszym wypadku odruch wymiotny.
Ulżyło mu, że chłopak nie drążył tematu, który dla Shane’a był po prostu niewygodny, a w unikani takowych był poniekąd specjalistą. Osobiście też nie uważał swojego życia za ciekawe, a poświęcanie mu więcej uwagi niż było to potrzebne było marnowaniem czasu. Zresztą przy ich pierwszym świadomym spotkaniu powiedział zdecydowanie o parę zdań za dużo o sobie samym. Poniekąd dziwiło go trochę to, że Liam ani trochę nie kojarzył go z plotek krążących po szkolnych korytarzach, ale poczuł też swego rodzaju niewysłowioną ulgę. W końcu na jego drodze pojawił się ktoś, kto nie patrzył na niego przez pryzmat nadanej mu łatki.
Otrząsnął się z rozmyślań, gdy chłopak zadał kolejne pytanie.
— Chociaż stopa przestępczości nie jest tam tak wysoka jak na Północy, to jednak można uznać te okolice za dość… — zawahał się przez chwilę, przypominając sobie jeden z incydentów, który na pewno nie stawiał w dobrym świetle wschodnich terenów miasta — …niebezpieczne — dokończył na jednym wydechu i bynajmniej nie dlatego, że prostu nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. Najprościej świecie zabrakło mu tchu, co było spowodowane w głównej mierze tym, że temperatura powietrza zdecydowanie spadła, utrudniając nawet tak prozaiczną czynność jaką niewątpliwie było oddychanie. W końcu zderzenie się ziemnego powietrza z ciepłym było anomalią samą w sobie.
Zapiął kurtkę pod samą szyję, prawie nie czując zmarzniętych opuszków palców.
— W głównej mierze wiodą tam prym przede wszystkim graficiarze, którzy spełniają się artystycznie na niemal każdej powierzchni płaskiej i - oczywiście - ludzie, którzy nie znają słowa "umiar", więc rozróby, napady i kradzieże na niewielką skalę są dość powszechne — uściślił, by Liam miał jakie takie pojęcie o tym, jak funkcjonowało wschodnie Vancouver, choć jednocześnie miał sporą nadzieje, że nie popłynie z prądem swoich wyobrażeń. Prawda była jednak taka, że nocne powroty do domu chociażby z pracy nie należały do najprzyjemniejszych doznań. Nie często można było wrócić z podbitym okiem albo złamanym nosem, nawet nie szukając przysłowiowego guza. To była czysta loteria. Osoby, które były bojaźliwe albo nie potrafiły się obronić, unikały tej wątpliwej przyjemności, która mogła być iśćcie traumatycznym przeżyciem. Shane, chociaż nie był bezbronnym dzieciakiem, zdecydowanie nie preferował nocnych przechadzek, które w skrajnych przypadkach kończyły się nawet napadem. Do domu wracał w normatywnych godzinach i rzadko wytykał nos za próg mieszkania. Jeśli zaś chodziło o samego Liama, mimo najszczerszych chęci, Littenberg nie potrafił wyobrazić go sobie w takiej scenerii sam-na-sam.
— Mogę cię tam kiedyś zabrać — powiedział po chwili przyciszonym głosem, jakby do końca nie dowierzając, że z jego ust padła podobna propozycja, za którą skarcił się w myślach. Gratuluję, Shane, znów mówisz, co ci ślina na język przyniesie.
Sama wizja zabrania gdzieś Liama w tej materii wydawała się jedną z najlepszych opcji na spędzenie wolnego czasu, którego w końcu Littenberg miał mnóstwo, ale wiązało się ze sporą odpowiedzialnością i nie był do końca pewny czy jej sprosta. Dzisiejsza sytuacja była doskonałą próbką jego bezsilności w zakresie relacji interpersonalnych.
— Każdy znajdzie coś tam dla siebie — dodał w ramach zachęty, choć przecież ustalił parę minut wcześniej, że korepetytor zdecydowanie preferował cichsze miejsca pokroju biblioteki.
— Widzisz... nic tylko zazdrościć.
Uśmiechnął się odrobinę szerzej, choć nie ręczył za efekt końcowy tego zabiegu, który równie dobrze mógł uchodzić za grymas lub w najgorszym wypadku odruch wymiotny.
Ulżyło mu, że chłopak nie drążył tematu, który dla Shane’a był po prostu niewygodny, a w unikani takowych był poniekąd specjalistą. Osobiście też nie uważał swojego życia za ciekawe, a poświęcanie mu więcej uwagi niż było to potrzebne było marnowaniem czasu. Zresztą przy ich pierwszym świadomym spotkaniu powiedział zdecydowanie o parę zdań za dużo o sobie samym. Poniekąd dziwiło go trochę to, że Liam ani trochę nie kojarzył go z plotek krążących po szkolnych korytarzach, ale poczuł też swego rodzaju niewysłowioną ulgę. W końcu na jego drodze pojawił się ktoś, kto nie patrzył na niego przez pryzmat nadanej mu łatki.
Otrząsnął się z rozmyślań, gdy chłopak zadał kolejne pytanie.
— Chociaż stopa przestępczości nie jest tam tak wysoka jak na Północy, to jednak można uznać te okolice za dość… — zawahał się przez chwilę, przypominając sobie jeden z incydentów, który na pewno nie stawiał w dobrym świetle wschodnich terenów miasta — …niebezpieczne — dokończył na jednym wydechu i bynajmniej nie dlatego, że prostu nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. Najprościej świecie zabrakło mu tchu, co było spowodowane w głównej mierze tym, że temperatura powietrza zdecydowanie spadła, utrudniając nawet tak prozaiczną czynność jaką niewątpliwie było oddychanie. W końcu zderzenie się ziemnego powietrza z ciepłym było anomalią samą w sobie.
Zapiął kurtkę pod samą szyję, prawie nie czując zmarzniętych opuszków palców.
— W głównej mierze wiodą tam prym przede wszystkim graficiarze, którzy spełniają się artystycznie na niemal każdej powierzchni płaskiej i - oczywiście - ludzie, którzy nie znają słowa "umiar", więc rozróby, napady i kradzieże na niewielką skalę są dość powszechne — uściślił, by Liam miał jakie takie pojęcie o tym, jak funkcjonowało wschodnie Vancouver, choć jednocześnie miał sporą nadzieje, że nie popłynie z prądem swoich wyobrażeń. Prawda była jednak taka, że nocne powroty do domu chociażby z pracy nie należały do najprzyjemniejszych doznań. Nie często można było wrócić z podbitym okiem albo złamanym nosem, nawet nie szukając przysłowiowego guza. To była czysta loteria. Osoby, które były bojaźliwe albo nie potrafiły się obronić, unikały tej wątpliwej przyjemności, która mogła być iśćcie traumatycznym przeżyciem. Shane, chociaż nie był bezbronnym dzieciakiem, zdecydowanie nie preferował nocnych przechadzek, które w skrajnych przypadkach kończyły się nawet napadem. Do domu wracał w normatywnych godzinach i rzadko wytykał nos za próg mieszkania. Jeśli zaś chodziło o samego Liama, mimo najszczerszych chęci, Littenberg nie potrafił wyobrazić go sobie w takiej scenerii sam-na-sam.
— Mogę cię tam kiedyś zabrać — powiedział po chwili przyciszonym głosem, jakby do końca nie dowierzając, że z jego ust padła podobna propozycja, za którą skarcił się w myślach. Gratuluję, Shane, znów mówisz, co ci ślina na język przyniesie.
Sama wizja zabrania gdzieś Liama w tej materii wydawała się jedną z najlepszych opcji na spędzenie wolnego czasu, którego w końcu Littenberg miał mnóstwo, ale wiązało się ze sporą odpowiedzialnością i nie był do końca pewny czy jej sprosta. Dzisiejsza sytuacja była doskonałą próbką jego bezsilności w zakresie relacji interpersonalnych.
— Każdy znajdzie coś tam dla siebie — dodał w ramach zachęty, choć przecież ustalił parę minut wcześniej, że korepetytor zdecydowanie preferował cichsze miejsca pokroju biblioteki.
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach