Anonymous
Strzelnica
Gość
Strzelnica
Sro Mar 23, 2016 4:44 am
PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Ned Travers (NPC)
Instruktor
Chance Clement (NPC)
Szatniarz


Strzelnica. Niby wiadomo, co kryje się pod tym słowem. Miejsce, gdzie można bezkarnie postrzelać z prawdziwej broni, wykorzystując przy tym ostrą amunicję. Kryty obiekt przeznaczony dla amorów - albo nie - mocnych wrażeń. To miejsce ma charakter sportowo-reakreacyjny. Posiada dziesięć stanowisk do strzelania z broni krótkodystansowej. Gwarantuje możliwość ustawienia tarczy w odległości od 10 do 20 metrów oraz jest zaopatrzony w dwa stanowiska do strzelania na odległość 50 metrów. Osoby, nie posiadające licencji na posiadanie własnej broni, mogę skorzystać z szerokiej oferty placówki.
Sam budynek znajduje się na obrzeżu miasta. Nie rzuca się w oczy, nie grzesząc atrakcyjnością.

~ * ~

Nie spodziewał się, że Liam z tak wyraźną ochotą zaakceptuje, a nawet przystanie na jego propozycje, które padła mimochodem przez chęć ucieczki od problemów. Strzelnice, miejsce gwarantujące odprężenia, sprawiające, że napięte nerwy zyskiwały na elastyczności, a zmęczenie znikało bez śladu razem z dostarczonym zastrzykiem energii. Zapewniało też skuteczną separacje od zwyczajowego, drażniącego otoczenia i, mimo że była odwiedzana przez niego teraz stosunkowo rzadko, sporadycznie, nie tak nałogowo, jak przed nałożoną na niego łatką, nadal pełniła charakter katharsis, niezawodnej ostoi.
Kawałek. 15 -20 minut piechotą — powiedział w ramach odpowiedzi, za nim jego dłoń zacisnęła się na klamce i jednym, wyuczonym ruchem ręki zamknął drzwi do kawiarni.
Zimne, lodowate wręcz powietrze buchnęła mu twarz, sprawiając, że na skórze pojawiła się gęsia skórka, choć tradycyjnie nie dał po sobie poznać tych zmian, zachowując spokój, co przychodziło mu coraz bardziej naturalnie, a już zwłaszcza w towarzystwie Liama, który nie wykazał się nachalnością, ciekawością. Był doskonałą odskocznią od tych wszystkich głośnych ludzi, którymi otaczał się mniej lub bardziej świadomie Shane.
Mógł co prawda zaproponować szesnastkowi, że mogą skorzystać z usług komunikacji miejskiej, ale zrezygnował z tego pomysłu. Osobiście preferował spacery, więc miał nadzieję, że ta szczypta egoizmu zostanie mu wybaczona.
Towarzyszące im milczenie, nie przeszkadzało Littenbergowi. Było nawet o niebo lepsze od niezobowiązującej rozmowy, która w konsekwencji pewnie znów poruszyłaby temat, na który albo jeden, albo drugi nie chciał się obszernie wypowiadać, zbywając drugiego półsłówkami. Zerknął od czasu do czasu kątem oka na chłopaka, by upewnić się, że zapał go nie opuścił, a na usta wślizgnął się ledwo zauważalny grymas mający służyć mu za uśmiech. Zdecydowanie nie doceniał wytrwałości niższego towarzysza, teraz miał okazje to nadrobić.
Po około szesnastu minutach marszu, doszli do celu swojej podróży. Shane zatrzymał się, by zaraz skierować swoje kroki w kierunku miejsca ich przeznaczenia.
Jesteśmy na miejscu — poinformował Leistershire'a, wdzięczny, że  budynek był właściwie oznakowany, bo nie prezentował się atrakcyjnie, mógł równie dobrze uchodzić za wysokiej klasy menelnie, podejrzenie miejsce, do którego bez powodu się nie zagląda. Widoczne znaki czasu odcisnęły się na nim w postaci gdzieniegdzie schodzącej farby, momentami nawet z tynkiem i tym samym zdradzały, że sama architektura lata świetności miała za sobą. Littenberg nigdy na to nie narzekał, choć niewątpliwie miało to swoje plusy i minusy – brak nowoczesności niejednego zniechęcało, ale w tej materii syn doktora nie był wybredny. Szanował to miejsce za nagromadzone w nim miłe wspomnienia.
Podobnie, jak kawiarnia, strzelnica nie była okupowana przez napływ klientów, prócz stałych bywalców, rzadko można było zarejestrować tu zastrzyk świeżości, a przy życiu utrzymał ją jedynie sentyment właściciela do odgłosów wystrzałów, który niegdyś parał się zawodem gliniarza, a do dziś pełnił rolę długoletniego przyjaciela przybranego ojca Shane'a. Mężczyzna ten wbrew pozorom nie był siwiejącym staruszkiem. Brunet strzelał, że mógł mieć góra czterdzieści pięć lat (plus/minus dwa oczka). Tryskał młodzieńczą energią i rzadko spotykanym zapałem. Wykorzystując przywilej wcześniejszej emerytury, wybrał się na nią, trochę kulejąc ze zdrowiem, choć osiemnastolatek, niezbyt obeznany w tym, nie mógł powiedzieć na ten temat nic więcej, nigdy w niego nie wnikając. Korzystał natomiast z dobrobytu tego miasta bez umiaru i nawet w pewnym momencie przestał protestować z korzyści, która zapewniła mu ta znajomość, a mianowicie darmowy wstęp bez żadnych zbędnych formalności. Pchnął wiekowe drzwi, które przywitały go ze znajomym skrzypnięciem i puścił Liama przodem. Nie było w tym geście żadnej złośliwość, ot, przeciwieństwie do chłopaka, znał to miejsce, jak własną kieszeni i wiedział też, że ten niepozorny kawałek drewna sporo warzył, a więc nie chciał obarczać jego ciężarem korepetytora.
Małych rozmiarów hol nie tętnił życiem, był pusty, utrzymywany w półmroku, a od ścian odbijało się echo ich kroków, dopiero, gdy Shane otworzył kolejne drzwi, pełniące role szatni, przywitała ich jasność padająca z żarówek światła. Zostali przywitanie przez delikatny uśmiech znajdującej się tam kobiety i krótkie „dzień dobry”. Słowo „czuj się jak u siebie w domu” chyba zbyt mocno zakorzeniły się w nim, acz już dawno nie czuł towarzyszącego dyskomfortu, kiedy bezkarnie przemieszczał się po znanym układzie pomieszczeń.
Shane wygiął usta w niewyraźnym, bladym uśmiechu i zerknął na Liama, w końcu poświęcając mu tyle uwagi na ile zasługiwał.
Jeśli masz pytania, śmiało je zadawaj — podsunął, bo tłumaczenie mu do czego zużyło to konkretne pomieszczenie, było równoznaczne z wyśmianiem jego ponad przeciętnej inteligencji.
Ściągnął kurtkę, wręczając ją kobiecie, a razem z nią również szkolną torbę. Oprócz telefonu i portfelu, nie miał w niej nic cennego, co mogło paść ofierze kradzieży, zresztą nie sądził, że coś w tym miejscu mogło zmienić właściciela. Ot, chyba kwestia zaufania pojawiła się zbiegiem czasu, choć wiedział, że nie każdego była na nią stać.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sro Mar 23, 2016 5:29 am
Prawda była taka, że Liam miał wiele tajemnic, o których nie wiedział praktycznie nikt ze szkolnego obrębu. Wielu mówiło, że celowo się tak zachowuje, by próbować zwrócić na siebie uwagę. Inni plotkowali, że jest to jakkolwiek związane z jego gimnazjum i właśnie od tamtej pory zamknął się na innych. W rzeczywistości nawet jeśli faktycznie w większości wypadków Leistershire nie chciał się dzielić różnymi informacjami, było to bardziej skutkiem fałszywości innych ludzi niż faktycznej niechęci do zdradzenia tajemnicy. Szczególnie gardził tymi, którzy wykorzystywali życie innych do utworzenia plotek i puszczenia ich w obieg. Taki był właśnie ten ostatni chłopak z biblioteki. Jego dłonie zacisnęły się chwilowo na samą myśl o nim, zaraz ponownie się jednak rozluźnił, wiedząc że podobne przemyślenia w danym momencie nie miały najmniejszego sensu.
"15-20 minut piechotą."
Skinął głową, by pokazać że rozumie nim znaleźli się na dworze. Gdy tylko zimno buchnęło w jego twarz, w przeciwieństwie do Shane'a wyraźnie się wzdrygnął. Z miejsca zdjął okulary i wsunął je do kieszeni kurtki zaraz ją zasuwając. Opatulił się cieplej szalikiem, w ostateczności zmieniając w schowaną we własnych ciuchach kulkę, której widać było jedynie wielkie, intensywnie niebieskie oczy i jasne włosy roztrzepane na wszystkie strony już po trzech minutach od wyjścia, za co mógł podziękować zimowym podmuchom.
Podobnie jak czarnowłosy, także i on czuł się niezwykle komfortowo dzięki panującej spokojnej atmosferze. Pomijając fakt, że rozmowa w podobnych warunkach zawsze sprawiała mu niesamowite trudności. Przejeżdżające samochody, świszczący wiatr, rozmowy innych ludzi. Do tego unoszenie głowy, by patrzeć na jego twarz, byłoby w tym momencie nieco kłopotliwe, biorąc pod uwagę fakt, że niebieskowłosy zwyczajnie zamarzał. Cóż, ciężko się było dziwić, patrząc na te chude, patykowate nóżki, na których dzielnie człapał za Shanem. Aż dziw, że cały czas dotrzymywał mu kroku i nawet się nie zdyszał.
Dopiero w którymś momencie wyjątkowo wielki mężczyzna wyrósł mu znikąd tuż przed twarzą, prawie go taranując. Zupełnie automatycznie usunął się w bok i złapał Shane'a za rękaw, zerkając szybko za zagrożeniem. Nie spodziewał się przeprosin i rzecz jasna, wcale ich nie usłyszał. Gdyby Nathan tu był, pewnie skopałby mu za to tyłek. W tym momencie zdał sobie sprawę, że jego naturalny odruch wypracowany przy bracie, uaktywnił się przy Littenbergu. Wypuścił błyskawicznie jego rękaw, cofając gwałtownie rękę. Przez chwilę zerkał na własne palce jakby nie wiedzieć co zrobić ze zdradziecką kończyną, nim w końcu opuścił ją powoli, wsuwając do kieszeni.
- Przepraszam. - wymamrotał z niejakim zażenowaniem, uciekając wzrokiem w bok. Zdecydowanie powinien się bardziej pilnować. Gdy tylko doszli na miejsce, zlustrował budynek zaciekawionym wzrokiem. Na pierwszy rzut oka wyglądał bardziej jak siedziba jakiegoś gangu.
- Gwałty, porwania i przetrzymywanie kogoś wbrew jego woli są karalne, Shane. - wiecznie poważny głos i mina Liama nie do końca dobrze zgrały się z faktem, że chłopak zwyczajnie żartował. Wyglądało bardziej jakby go przestrzegał. Beznadziejny z niego przypadek. Gdyby chociaż był w stanie się uśmiechnąć, pewnie wypadłoby to lepiej. Mimo to, kompletnie się niczym nie przejmując wszedł do środka, ponownie zerkając na niego kątem oka, gdy otworzył mu drzwi. Korzystając z jego oferty mimowolnie zezwalał mu na wyrobienie w sobie pewnego rodzaju nawyku. W obecnym momencie nie był też w stanie ocenić czy był on dobry, czy zły. Odpuścił więc. Poczekał chwilę na niego, by zaraz zrównać się z nim krokiem, idąc przez hol. Sytuacja zmieniła się przy szatni. Wystarczyło jedno spojrzenie, które zawiesił na kobiecie, by zatrzymał się w miejscu. Tym razem nie wszedł pierwszy. Rzucił jedynie już u progu ciche 'dzień dobry', dosłownie chowając się za Shanem. Szedł sztywno praktycznie w ślad za nim, zdejmując w międzyczasie kurtkę, którą położył ostrożnie na blacie, by ponownie wsunąć się za Shane'a. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że im bardziej próbował uniknąć kobiety, tym bardziej przybliżał się do chłopaka, nawet jeśli nadal unikał na wszelkie sposoby kontaktu fizycznego między nimi. Wygrzebał jeszcze portfel z torby i zawahał się przez chwilę. Powinien brać telefon? Co jeśli jego brat postanowi zadzwonić?
Przygryzł dolną wargę w wyraźnej konsternacji, ostatecznie podsuwając ją kobiecie z całą zawartością. Trzymał w dłoni jedynie portfel zaraz chowając go do tylnej kieszeni spodni.
- Gdzie się wykupuje naboje? Tym razem płacę za siebie, Shane. - przestrzegł go, celowo dodając do wypowiedzi groźną nutę, zupełnie jakby miało go to powstrzymać. Rzecz jasna miał jeszcze jednego asa w rękawie.
- Jeśli spróbujesz za mnie zapłacić, następnym razem zadam ci piętnaście stron pracy domowej z matematyki i drugie tyle z fizyki, na której zrobienie będziesz miał jeden dzień. - toż to było dziecko szatana. Z pewnością. Niech ktoś dzwoni do ojca, że mu syn nawiał. Tak właśnie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Czw Mar 24, 2016 5:04 am
Na początku dowcip nie został przez Shane'a rozpoznany, wyłapany. Poważny ton głosu, którym zostały wypowiedziane te słowa, sprawił, że coś zakuło w piersi bruneta, a policzki został omamione bladymi, niedostrzegalnymi w stłumionym świetle dnia rumieńcami. Dopiero po chwili, gdy zerknął na niego niepewnie, odczuł wyraźną ulgę. Musiał się oswoić z myślą i przyzwyczaić do tego, że jego towarzysz  - podobnie jak on sam  - nie posiadał imponujących umiejętności socjalnych, a w kontakcie z innymi ograniczał się do zbędnego, zapewniającego przetrwanie minimum.
Rozgryzłeś mój plan. — Parsknął w z wyraźnym rozbawieniem. — Chciałem cię porwać i sprzedać twoje organy. I co ja mam z tobą zrobić, skoro jesteś już w pełni świadom moich zamiarów? — Zadane pytanie miało charakter czysto retoryczny, więc nie spodziewał się otrzymać na nie odpowiedzi, a nawet jeśli by padła, miał nadzieje, że humorystyczny ton nadal będzie występował.
Nie dało się nie dostrzec ostrożności, która otaczała Liama, gdy pojawiała się możliwość konfrontacji z kimś obcym. Littenberg jednak uprzejmie milczał, nie komentując, kiedy chłopak, wyraźnie poruszony przechodniem na ulicy, znalazł w nim tymczasowe oparcie. Nie musiał go za to przepraszać, w końcu brunet nie był zmuszony do żadnego nadludzkiego wysiłku i na dodatek z typową dla siebie opóźnioną reakcją zarejestrował ten moment, by w ostateczności przetworzyć go w myślach i rozgryźć dlaczego jest przepraszany. Zastanawiał się tylko, czy to, że korepetytor nie zachowywał się  w jego towarzystwie jak płochliwa myszka, świadczyło o tym, że zaczął powoli przyzwyczaić się do jego obecności, a może była to kwestia zapomnienia, odruch bezwarunkowy, który występował u niego, gdy pojawiało się potencjalne zagrożenie? Uczucie, że przesadzona reakcja Liama, musiała mieć jakieś podłożone, utrzymało się, gdy ten schował się za nim w szatni, wyraźnie stroniąc od towarzystwa kobiety. Ugryzł się w język, by wzbierając się w nim wątpliwości, nie ujrzały światła dziennego. W końcu nie chciał, żeby Liam poczuł się niekomfortowo w jego towarzystwie, nie był z nim też po to, by oceniać jego zachowanie. Sprawdzony na ziemie przez kolejne, przyciszone słowa korepetytora, zadrżał i nie mogąc zapanować nad tym odruchem, zachichotał, acz to wcale nie była oznaka niewiary w słowa, ależ skąd. Brunet nadal utrzymywał, że ta niewinnie wyglądająca istota była zdolna do czynów, które wykraczały poza ludzkie pojmowanie. Chociażby zadanie tych kilkunastu stron, które dla niego oznaczałaby katorgę w najczystszej postaci. A więc zatem, co wywołało u Shane taką reakcję? Niewątpliwie był to sam fakt, że ten drobny, niepozornych chłopak, był w stanie zasłużyć sobie na miano "terrorysty", gdy sytuacja wymagała od niego takiego poświęcenia. Mawiano, że zemsta najlepiej smakowała na słodko i, choć wątpił, że szesnastolatek czerpałby z podobnej sytuacji nieporównywalną z niczym przyjemność, wolał nie testować jego możliwości twórczych. Niby romans ani z fizyką, ani matematyką nie był mu straszny, ale na dłuższą metę nie miał szansy przeistoczyć się w coś poza platoniczną miłością. Prędzej czy później ogarnęłaby Shane'a irytacja, gdy na jego drodze pojawiłby się problem nie do pokonania, a jego determinacja nie pozwalałby mu na wycofanie się. To była ich cecha wspólna, obaj uparci jak osły, trzymający się kurczowo swoich zasad.
To nie fair — odezwał się po chwili, gdy sztuka przywrócenia kontroli nad oddechem została umiejętnie opanowana. — Nie możesz w taki sposób wykorzystywać swojej intelektualnej przewagi — mruknął, choć nie umiał udzielić odpowiedzi, dlaczego Leistershire nie mógł sięgać po takie środki zaradcze. Miał do tego pełne prawo. Wszystkie chwyty dozwolone, nawet te nie mające nie wspólnego z koleżeńskim kodeksem, który na dobrą sprawę nie istniał.
Chodź, uparciuchu — mruknął. Zabrał ich numerki od kobiety – jeden wręczył Liamowi i skierował swoje kroki w kierunku, gdzie była magazynowana i wydawana broń, bo właśnie po to tu przyszli - chcieli skorzystać z głównej atrakcji tego miejsca, a przynajmniej taki zamiar miał Shane. — Jakie jest twoje doświadczenia w kontakcie z bronią palną? — zapytał, gdy weszli do chłodnego holu i zaraz znaleźli się w kolejnym pomieszczeniu. Nie chciał przecież, by szesnastolatek przez swój brak wiedzy w tym zakresie zrobił komuś lub sobie krzywdę. Sam Shane, w swoim pierwszym kontakcie z bronią, miał instruktora, więc dla odmiany mógł się wcielić w tę rolę specjalnie dla chłopaka, choć zakładał z góry, że nauczyciel z niego był żaden.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Czw Mar 24, 2016 5:40 am
Spójrzcie, jednak zrozumiał jego żart. Przez chwilę zdawało się, że chłopak nie odpowie w żaden sposób, dopóki nie obrócił się w jego stronę, a w oczach nie błysnęło coś czego w sumie nie prezentował już dawno. Rozbawienie przemieszane z politowaniem. Mimo że jego oblicze nadal wyglądało niezwykle poważnie, zmierzwił sobie włosy, zsuwając niżej szalik.
- Od kiedy ofiary pomagają swoim oprawcom? - zapytał przeciągając się, unosząc ręce do góry. Gdy tylko ponownie je opuścił, o dziwo postanowił kontynuować temat, wyraźnie uznając go za jakąś dziwną formę rozrywki. Kto by pomyślał.
- Sam nie wiem. Wykorzystałbym pewnie ofiarę do cna. Albo spróbował ją przekonać, że mam całkowicie czyste zamiary, zmanipulował w odpowiedni sposób, by wydawało jej się że sama wszystkiego chce i podejmuje samodzielne decyzje, a potem uśpił jej czujność, podał nocą zbyt mocne tabletki nasenne i dopiero wtedy pozbawił narządów. - stwierdził w końcu drapiąc się palcem po policzku. Zerknął na niego z zamyśleniem, wydając z siebie przeciągłe mruknięcie, które dodatkowo to podkreśliło.
- No ale już się wkopałeś, więc nawet nie próbuj mojej taktyki, albo to ja sprzedam cię na czarnym rynku. - uniósł wyżej głowę, by zaraz ją opuścić tuż przed wejściem do szatni. Nieważne jak długo nie analizowałby pomieszczenia i znajdującej się w nim postaci, nie potrafił się rozluźnić. Do momentu, gdy nie usłyszał jak czarnowłosy chichocze na jego odpowiedź. Zamrugał parę razy zerkając na niego z zaskoczeniem. Zdecydowanie nie był przyzwyczajony do podobnych reakcji ze strony innych. Nie żeby nie słyszał wcześniej jak się śmieją. Niemniej od dłuższego czasu głównie spotykał się z wyśmiewaniem. Ten śmiech brzmiał natomiast niezwykle naturalnie. Przez chwilę sam nie wiedział jak się zachować, szurając z zakłopotaniem butem po ziemi.
"Nie możesz (...) wykorzystywać (...) intelektualnej przewagi."
Choć usłyszał jedynie fragmenty wypowiedzi, całe szczęście stanowiła ona zrozumiałą całość. W tym momencie Leistershire zdecydowanie powinien zaprzeczyć, jakoby taką posiadał. Wyglądało jednak na to, że naprawdę zaczynał czuć się w towarzystwie czarnowłosego coraz pewniej, co nawet w nim wzbudzało niemałe uczucie zdziwienia.
- Dlaczego by nie? To świetna broń, gdy nie jesteś na tyle wysportowany, by rozwiązać coś w sposób siłowy. No i będzie dla ciebie dodatkową motywacją podczas nauki. Przerośnij mnie Shane to nie będę miał jak się przed tobą bronić. - rzucał mu wyzwanie? Zdecydowanie. Dodatkowo pojawił się dość bezczelny ton, którego nie używał wcześniej w jego towarzystwie. Nawet jeśli owa wypowiedź miała formę żartu. Zerknął na wystawiony ku niemu numerek, chwytając go ostrożnie koniuszkami palców, by nie dotknąć dłoni Littenberga, nim podążył za nim. Kolejnego mruknięcia nie usłyszał kompletnie. Nie wiedział jednak czy było w ogóle skierowane do niego, nie odezwał się więc, rozglądając się gdy przechodzili z miejsca na miejsce.
Słysząc pytanie, zawahał się. Właściwie sam nie wiedział dlaczego, lecz podzielenie się konkretnymi informacjami dotyczącymi prywatnego życia przychodziło mu z trudem. Chwilowo postanowił je więc pominąć skupiając się wyłącznie na umiejętności.
- Nigdy nie byłem na strzelnicy... ale już strzelałem. Głównie pistolety, karabin i wiatrówka. Zarówno broń pneumatyczna, jak i palna. - zwinnie pominął dokładniejsze informacje, starając się nie kłamać. Pominął jedynie broń laserową, z góry uznając że i tak nie będą jej tutaj mieli. W końcu to nie paintball. Podrapał się po boku, obracając głowę w jego stronę.
- Ale jeśli chcesz robić za instruktora strzelnicy, nie mam nic przeciwko. Za to też mogę wystawić ci odpowiednią ocenę. W skali od 1 do 10, profesorze Littenberg. Do dzieła. - obrócił całe wydarzenie w kolejny pseudo-żart opierający się mocniej na wyzwaniu, gdy przechylił głowę w bok, wyraźnie czekając na jego decyzję.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Pią Mar 25, 2016 3:37 am
Zdarzają się takie ewenementy — podsunął tonem znawcy, choć zdradliwe rozbawienie, które plątało się między słowami, psuło cały efekt wypowiedzi. - Syndrom sztokholmski. Słyszałeś o nim? - zainteresował się. - Nieważne. Między nami nie ma takiej więzi, ale nie martw się, wymyślę coś finezyjnego, by usatysfakcjonować twoje wygórowane oczekiwania - zapewnił go w żartobliwym tonie, ale gdyby Leistershire tylko wiedział o łatce, która została nałożona na Littenberga i o jego wątpliwej reputacji, pewnie wcale nie rozmawiałby z nim tak swobodnie na taki temat, nie będący nawet powodem do żartów. Shanowi, zaiste, nawet przez myśl nie przeszło by w jakikolwiek sposób wykorzystać korepetytora, niż w celach poznania schematu wykonywania trudnych dla niego zadań. Pewnie gdyby mu się wnikliwie przyjrzał, na pewno dostrzegłby wiele zalet, potrzebnych do pojmania kogoś w celu wzbogacenia się, które były nieodłączną częścią Liama, ale chyba unikał dokładniejszego rozeznania. Sam fakt, że czuł się w jego towarzystwie wystarczająco swobodnie i nie miał do czynienia z kolejnym dociekliwym osobnikiem, sprawiał, że wytworzyła się w nim nić sympatii.
Shane zarejestrował moment, kiedy Liam szybko zabrał swój numerek, ale wrażenie, że ten celowo unika fizycznego kontaktu mogło być wybrykiem wyobraźni. Tak czy siak, nie miał zamiaru snuć żadnych domysłów, wszystko tłumiąc w zarodku. Był dobrym przykładem na to, że każdy miał swoje tajemnice, które strzegł jak oka w głowie, dokładając wszelkich starań, by nie ujrzały światła dziennego.
Brwi automatycznie powędrowały ku górze. Ten odruch nie był spowodowany jedynie aluzją, wyczytaną między wierszami, a sposobem, w jakim została wypowiedziana, a który nie był jeszcze stosowany przez Liama. Kącik ust drgnął Shanowi delikatnie ku górze.
Rzucasz mi wyzwanie? - zapytał, choć wcale nie musiał, znając odpowiedź, bo w pakiecie z nią pojawiła się wspominana również motywacja, by podnieść rzucaną przez okularnika rękawice i rzecz jasna także sprostać jego wyraźnym oczekiwaniom, choć niewątpliwie droga ku temu była nienaturalnie wyboista i wymagała do Littenberga nie tylko zaangażowania, ale też determinacji i umiejętności.
—  O — skomentował oszczędnie, a wcześniej dostrzegalna w tonie jego głosu pewność wyparowała, kiedy zdał sobie sprawę, że nawet w tej dziedzinie nie miał przewagi, lecz jednak zamiast rozważać wszelkie za i przeciw, inne myśli pojawiły się w głowie. Skoro  Leistershire nie bytował na strzelnicy, w jakich okolicznościach dano mu broń do ręki? Niby taki niepozorny, a pełen niedopowiedzeń, które sprawiały, że nawet mało dociekliwy Shane, miał ochotę zapytać, jednak za każdym razem chęci zostały rozpraszane przez świadomość, że szesnastolatek wcale nie musi mu się spowiadać.
Co jeśli wymagania profesora Littenberga okażą się być trudne do realizacji, a on surowy, wymagający i ciężki w obyciu? — Zaciekawił się, mimo że rola nauczyciela w jego wypadku mogła być gwoździem do trumny. W skali od jeden do dziesięciu oceniał się na mocne jeden. Wątpił w swoje pedagogiczne zdolności i to, że będzie potrafił przekazać zdobytą wcześniej wiedze, zwłaszcza że - jak się okazało - Liam nie był laikiem, co w praktyce oznaczało, że zaprzyjaźnił się z bronią na tyle, by umieć się nią posługiwać, z drugiej zaś strony uznanie tego z zaletę było równie korzystne. Mógł wyznaczyć mu zadanie i obserwować jego wykonanie. Zamienić się z nim na chwilę rolami. Ale czy na pewno chciał poczuć tymczasową władzę? Co jeśli ta dominacja mu się spodoba? Parsknął w myślach.
Gdy dostali to, po co przyszli, Shane poczuł przyjemny ciężar wywołany przez trzymany w ręku pistolet. Jego nogi machinalnie pokierowały go w stronę, gdzie przed odgłosami wystrzału można było się ochronić jedynie dzięki nausznymi słuchawką. Jego dłoń, lekko drżąc z ekscytacji, zacisnęła się na klamce, a on pchnął z niebywałym impetem drzwi, dbając przy okazji o to, by nie wyleciały z zawisów i wszedł do pomieszczenia, które zawsze były melisą na jego nerwy. Przez ułamek sekundy nawet zapomniał o obecności okularnika, oprzytomniał dopiero, kiedy poczuł jego obecność w charakterze zamykanych się za nimi drzwi. Spojrzał na niego wyczekująco, niecierpliwie, a w oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie można było w nich dostrzec - igrały z nimi wesołe, nieco przygaszone ogniki. Ożywienie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Pią Mar 25, 2016 5:25 am
Doskonale wiedział, że się zdarzały. Niemniej sam zdecydowanie do nich nie przynależał. Właściwie Liam choć rzadko kiedy skarżył się na cokolwiek czy kogokolwiek, był niesamowicie pamiętliwy. Wybaczaj, lecz nie zapominaj stanowiło jedną z jego głównych domen w życiu. Właśnie dlatego związek pomiędzy ofiarą, a porywaczem wydawał mu się zwyczajnie... chory. Mimo to pokiwał głową, by pokazać, że termin nie jest mu obcy, nim nie odwrócił wzroku na kolejne słowa, które wypowiedział.
- Jasne. Korepetytor-uczeń, co nie? To nie tak, że od razu się ze sobą trzymamy. - spokojny, nieco beznamiętny ton nadawał jego wypowiedzi raczej chłodnego brzmienia, nawet jeśli chłopak niekoniecznie miał to na celu. Wskutek tego jednego żartu uświadomił sobie jednak, że być może chłopak czuje się w pewien sposób osaczony jego towarzystwem. Nie, gdyby tak było prawdopodobnie po 'zwycięstwie' nad testem po prostu poszedłby do domu, zamiast zaciągać go do strzelnicy. Wszystko to przyprawiało go o swego rodzaju zagubienie. Momentami, gdy pozwalał sobie na większe rozluźnienie, gdzieś z tyłu głowy pojawiał się ten sam głos co zawsze, nakazujący ostrożność i wycofanie się. Często nie tylko ze względu na niego.
"Rzucasz mi wyzwanie?"
Przesunął ręką po swoim nadgarstku, zaraz odchylając nieznacznie głowę do tyłu, by móc swobodniej zmierzyć go wzrokiem.
- A jesteś w stanie je podjąć? - w końcu ludzie, którzy porywali się z motyką na słońce, jak wielokrotnie zdążyli się już nauczyć - kończyli z udarem słonecznym. Sęk w tym, by wierząc w siebie nie zatracić realizmu i odpowiednio ocenić, czy cel znajduje się w zasięgu naszych rąk. Nie mógł zrobić tego za niego z bardzo prostego powodu. Nie znał go. Nawet jeśli uczucie, wedle którego w końcu masz do kogo się odezwać czując przy tym nie tylko ulgę, ale i faktyczne zainteresowanie , były dla niego czymś nowym od czasu gdy postanowił się zamknąć na świat, wiedział że jego wiedza na temat chłopaka nie zasługuje nawet na miano znajomych. Z jakiegoś powodu fakt ten nie czynił go do końca szczęśliwym.
Nie usłyszał szczątkowego komentarza, ani nawet samego dźwięku który z siebie wydał Littenberg, zbyt zajęty własnymi myślami. Całe szczęście ocknął się tuż przed pytaniem, choć przez chwilę wpatrywał się w niego, zupełnie jakby nie zrozumiał co do neigo powiedział, nim w końcu rysy jego twarzy na nowo się wygładziły.
- Wtedy cię wyśmieję i stąd pójdę. - rzucił zakładając ręce na klatce piersiowej, unosząc jedną brew ku górze. Wpatrywał się przez niego chwilę w pełni poważnym wzrokiem z beznamiętną miną, nim w końcu przewrócił oczami wzdychając krótko.
- Żartuję. Surowość i wysokie wymagania to dobre cechy. Byle nie osiągnęły niemożliwego punktu. A o tym czy ktoś jest ciężki w obyciu wolę zadecydować sam, więc jeśli pozwolisz... - gdy sięgał po broń, był to jedyny moment gdy nie zareagował nerwowo. Nie odskoczył w tył, nie zawahał się, nie cofnął dłoni by uniknąć wszelkiego kontaktu. Zupełnie jakby w jednym momencie na jej widok ogarnął go całkowity spokój. Podążył posłusznie za Shanem, nie zwracając większej uwagi na głośne dźwięki, które rozbrzmiewały w jego głowie. Był to jeden z niewielu momentów, gdy osiągały one tak wyraźny wymiar. Potarł wolnym nadgarstkiem swoje oczy, nim w końcu spojrzał na Shane'a, wchodząc za nim do pomieszczenia. Przez chwilę czuł na sobie jego wzrok, który w końcu postanowił odwzajemnić. Czarnowłosy musiał być tu raczej stałym bywalcem. Miał wrażenie, że wraz z przekroczeniem progu momentalnie się ożywił, zupełnie jakby znalazł się w swoim żywiole. Leistershire trafił przez chwile własne pytanie które cisnęło mu się na usta, ostatecznie je porzucając. To nie było miejsce na rozmowy. A już zdecydowanie nie w jego wypadku. Choć sam miał już ochotę ustawić się na pozycji, czekał cierpliwie aż jego tymczasowy korepetytor wskaże mu pozycję i zleci konkretne zadanie. Należało mu się z tego wszystkiego trochę zabawy.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sob Mar 26, 2016 4:11 am
Gdy słowa Liama zawisły w powietrzu, Shane mimowolnie zastanawiał się, jakie istnieje prawdopodobieństwo, że ich relacja korepetytor-uczeń kiedyś wpadnie na inny tor, przekształci się w coś swobodniejszego, ale pewnie bardziej zobowiązującego. W tej chwili nie mógł powiedzieć, czy tak naprawdę mu na tym zależało, przyłapywał się jednak na myślach pod tytułem "co by było, gdyby...", a one zawsze prowadziły do błędnej oceny sytuacji.
Skoro jesteś moim nauczycielem, teoretycznie powinienem okazywać ci należny szacunek. W tej relacji, mimo że to trochę rozczarowujące, nie ma miejsca na porwanie swojego belfra, chyba, że popadnę w obsesje na twoim punkcie — zauważył, a powaga całkowicie z niego wyparowała i, mimo że usta nie były wykrzywione w uśmiechu, wargi ledwie drgnęły i uniosły się subtelnie ku górze, nuta rozbawienia była słyszalna. Dawno nie pozwolił sobie na taką swobodę. Może czasem pojawiła się w kontakcie z Camille'm, ale ich znajomość miała już pewien staż i opierała się na dość specyficznych zasadach. A z jakiekolwiek strony by nie spojrzeć, Liam nadal był dla nie osobą obcą, o której zebrał tylko szczątkowe, najważniejsze informacje, a mimo to potrafił na chwilę zapomnieć o tym, jak został oceniony przez społeczeństwo i wyeliminować nutę ostrożności, która zazwyczaj towarzyszyła mu w gestach i słowach. Całkiem miłe uczucie, musiał przyznać, choć nie sądził, że kiedyś go doświadczy, a przynajmniej nie rok po wydarzeniach, które wywróciło jego życie do góry nogami.
Podobno nie ma rzeczy niemożliwych, sam w to nie wierzę, ale nie lubię iść na łatwiznę, więc za nim nie spróbuję, nie przekonam się. Nawet uczeń może przerosnąć swojego mistrza, czyż nie? — zerknął na niego kątem oka, tym samym aluzyjnie przyjmując wyzwanie.
Och, tak, zdecydowanie podejmuje się czegoś, czemu nie jest na dzień dzisiejszy sprostać, ale przecież na tym właśnie polegały wyzwania. Droga na skróty często okazywała się być ślepą uliczką. Był uczony, że jeśli natrafi na swojej drodze na przeszkodę, powinien ją pokonać. Oczywiście już nie raz przekonał się na własnej skórze, że to stwierdzenie miało zbyt optymistyczny wydźwięk, że, gdy stracił grunt pod nogami, nie umiał odbić się od dna, brnął w to głębiej i głębiej, gubiąc się, tonąc, wmawiając samemu sobie, że kiedyś to wszystko naprostuje, a jego życie wróci na właściwy tor, ale nie miał żelazka zakodowanego w głowie, więc to wykraczało poza jego kompetencje i jedyne, co mu pozostało, mimo że to też należało raczej do jednych z tych naiwnych myśli, musiał po prostu robić wszystko, by być zadowolony ze swoich wyborów. Może to wyzwanie było mu potrzebne, by przekonać się, że nie jest tak beznadziejny? Może potrzebował czegoś, by jego samoocena poszła w górę? Postanowił jednak o tym nie myśleć, nie odpowiadać na te pytania. Zrzucił to na barki kapryśnego losu, powierzył wszystko rozwojowi wypadków.
Zaśmiał się krótko, acz szczerze i nie z chłopaka, a do chłopaka.
Jesteś chyba jedyną poznaną przeze mnie osobą, która potrafi żartować z taką powagą — podsumował i dopiero po chwili zrozumiał, jak te słowa mogły zabrzmieć, ale nie miał nic złego na myśli. Doceniał tę cechę u Liama. Ten namacalny spokój, który go otaczał, pod warunkiem, że nie musiał konfrontować się z ludźmi. Miał wrażenie, że jego naturalność była niepowtarzalna. Sam musiał naprawdę bardzo się wysilić by stłumić tlące się w nim nieczęsto negatywne uczucia, ale tak efekt końcowy był marny - złość odbijała się w jego spojrzeniu, a irytacja była słyszana w tonie głosu.
- Odległość 10m - zadecydował, ustawiając parametry na automatycznej taśmie, by urzeczywistnić swoje słowa. Założył na uszy słuchawki, dobrze je dociskając. Był wyjątkowo drażliwy, jeśli chodziło o zdrowie. Nie miał wątpliwości, że wpływ na to miał doktor Littenberg, który wpoił mu niektóre wartości, odruchy, a nawet wymusił na Shanie kurs pierwszej pomocy, choć brunet całkowicie się do tego nie nadawał. Kulał w kontaktach między ludzkich, a perspektywa, że musiałby komuś ciężko rannemu pomóc, sprawiała, że wypełniał go strach. Beznadziejny przypadek, ale nadal pamiętał ludzką krew na dłoniach i jej odurzający zapach, kiedy przesiąkły nią ubrania. Zamknął oczy i zamrugał parę razy, by uśpić te wspomnienie, a drżąca dłoń mimowolnie zacisnęła się na pistolecie. Dobrze, że go jeszcze nie zładował.
Westchnął w myślach, odliczył do dziesięciu i dopiero wtedy spojrzał na swojego towarzysza. Wzrok mu się zmienił. Był pewniejszy, chłodniejszy, a przy tym i spokojny.
W pierwszej kolejności musisz zładować broń — polecił i przedstawił mu dokładną teorię jak tego dokonać, sam praktykując swoje słowa na wypożyczonym pistolecie, nieco w demonstracyjny sposób. W końcu to on przekazywał tu wiedzę, prawda? — Pozycja jest bardzo ważna. Decyduje o skuteczności i celności. — Ustawił się do odpowiadającej mu pozycji, dbając o to, by była dokładnie taka, jaką podał mu niegdyś instruktor, choć oczywiście podczas trwania nauki, pojawiły się trudne do wyzbycia się własne nawyki. Złapał pewnie za pistolet, a dłonie przestały drżeć.  — Celujesz — wycelował w tarcze — i naciskasz za spust. — Oddał strzał - pierwszy, drugi, a potem trzeci i kolejne. Wyczerpał cały magazynek, nie mogąc się powstrzymać. Na jego ustach pojawił się niekontrolowany szerszy uśmiech, a w oczach zapłonął figlarny płomień rozbawienia, który rzadko w nich widniał, mimo że twarz nadal była spokojna, opanowana, skupiona do granic możliwości.  — Teraz ty, Leistershire — polecił chłopakowi ni to w żartach, ni to na poważnie, celowo zwracać się do niego po nazwisku, choć nie preferował takiego tonu. Wolał jego imię. Liam. Tak, zdecydowanie je wolał. Gdy je słyszał, automatycznie stawała mu przed oczami aparycja szesnastolatka. Leistershire brzmiało po prostu obco. I takie było.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sob Mar 26, 2016 5:31 am
Sam Liam nie miewał takich myśli. Właściwie rzadko kiedy poddawał głębszej analizie swój związek z kimkolwiek innym, nauczony jednej podstawowej zasady. Ludzi, do których się przywiązujesz możesz stracić w ułamku sekundy, a jedynym co ci po nich zostanie to wspomnienia, które oprócz odrobiny szczęścia niosą za sobą wielką falę rozrywającego bólu. Chłopak, dziewczyna, przyjaciel, członek rodziny. Niezależnie od tego kogo się traciło, nigdy nie przechodziło to bokiem, niezauważone. Dlatego do im mniejszej ilości osób się przywiązałeś, tym bardziej minimalizowałeś ryzyko zranienia.
- Mogę cię zapewnić, że ci to nie grozi, Shane. Poza tym jestem od ciebie młodszy o dwa lata, nie oczekuję od ciebie szacunku większego niż ten jakim darzy się drugą osobę. - w przeciwieństwie do Littenberga, słowa Liama faktycznie zabrzmiały poważnie. Spojrzał na niego nie dodając niczego więcej, zamiast tego po prostu mu się przyglądając. Widział, że jest rozbawiony, potrafił to zresztą zrozumieć i zaakceptować. Niemniej po nim samym nie dało się stwierdzić jakiegokolwiek nadszarpnięcia tej samej co zawsze stoickiej miny.
- Rozczarowujące powiedział. - mruknął przewracając oczami i odwrócił wzrok, nie pozwalając mu na dojrzenie jaki wyraz twarzy, w tym momencie ją przyozdabiał. Dopiero gdy zaczął swoją wypowiedź, odwrócił powoli głowę w jego stronę, by zatrzymać wzrok na jego ustach.
"Nawet uczeń może przerosnąć swojego mistrza, czyż nie?"
- Byle nie skończył jako Darth Vader. - rzucił niewinnym tonem, łącząc dłonie za plecami. Dopiero gdy jego dłonie zacisnęły się na broni, jego postawa wyraźnie się zmieniła. Zwykle pochylający się czy odwracający wzrok chłopak, praktycznie całkowicie się wyprostował, patrząc przed siebie. Jedynie od czasu do czasu zerkał w stronę Shane'a, sprawdzając czy nie kieruje w jego stronę jakichkolwiek słów, wyglądało jednak na to, że obaj mieli chwilę na własne przemyślenia.
Myśli Liama cały czas kręciły się wobec trzymanej w dłoniach broni. Muskał ją delikatnie palcami, z czułością niespotykaną u niego na co dzień. Właściwie, nie była ona u niego zaobserwowana praktycznie nigdy. Zupełnie jakby ten jeden pistolet, którego na obecną chwilę stał się posiadaczem, stanowił centrum jego świata, stał się dla niego ważniejszy niż większość ludzi, z którymi wchodził w interakcje. Mimo tej dość wyjątkowej więzi, dobrze wiedział że nie ma ona najmniejszej przyszłości. Dawniej wielokrotnie stawało się to dla niego powodem do głębokiej rozpaczy, którą tuszował w gimnazjum uśmiechem. Z czasem uśmiech zniknął z jego twarzy całkowicie, wraz z ogarniającym go zdołowaniem. Jedynym co mu towarzyszyło w momentach, gdy myślał o niefortunnych zdarzeniach zaprzepaszczających mu przyszłość, ogarniała go jedynie pustka, wraz z którą kierował myśli na inny tor. Nie potrafił już odnaleźć dawnego smutku.
Obrócił się gwałtownie, słysząc ponownie jego głos. Mrugnął. Przechylenie głowy w bok zdecydowanie nie stanowiło odpowiedzi. Nie wiedział zresztą jak powinien zareagować na podobne wyznanie. Radością, że jest na swój sposób wyjątkowy? Niepewnością, bo nie mógł przecież stwierdzić czy jego słowa miały pozytywny wydźwięk? Nie widział sensu w większej analizie jak powinien się zachowywać, uznając że brak reakcji był najlepszą reakcją. Ostatecznie kiwnął jedynie głową, by pokazać że zaakceptował i zrozumiał przekazaną informację.
Dziesięć metrów.
Mruknął coś niewyraźnie pod nosem, idąc w ślady chłopaka, który nałożył na uszy słuchawki z niezbyt wielkim zaangażowaniem czy przekonaniem na twarzy. Właściwie było mu wszystko jedno czy będą odpowiednio dociśnięte czy nie. Momentami chciał wręcz przetestować własne uszy, wiedział jednak że w zamkniętym pomieszczeniu było to poniekąd głupotą. Ostatecznie faktycznie docisnął więc wszystko jak trzeba, przesuwając wzrokiem po sylwetce Shane'a. Wiedział jak stać, w dodatku był kimś kto nie trzymał broni w ręku po raz trzeci w życiu. Potrafił to ocenić zaledwie po jednym spojrzeniu. Gdy tylko zauważył jego spojrzenie, skrzyżował w nim wzrok, nie odrywając go do samego końca wypowiedzi. Zabawnym był fakt, że większość patrząca z boku uznałaby, że nie będzie wiedział jak potem strzelać. W rzeczywistości zależało mu jedynie na usłyszeniu jego wytłumaczenia. I właśnie po nim targnęło nim rozbawienie, któremu nijak nie dał się odbić na swojej twarzy.
Zabawne, że Shane nawet brzmiał jak on, używając podobnych słów.
Jedyny moment, gdy rozproszył na chwilę swoją uwagę, pojawił się w momencie gdy zauważył nieznaczne drżenie jego dłoni, które zniknęło wraz z pewniejszym ujęciem pistoletu. Spojrzał na niego w milczeniu nie komentując całego zajścia. Nie patrzył na tarczę, ani oddawane przez niego strzały. Cały czas obserwował jego twarz, zupełnie jakby to z niej chciał wydobyć odpowiednie informacje.
"Teraz ty, Leistershire."
- Hm. - dźwięk, który odbił się echem w jego głowie, zniknął prawdopodobnie na zewnątrz, wyciszony przez słuchawki. Ruszył spokojnie do przodu, zajmując swoje miejsce z dziwną, niepasującą do niego nonszalancją, której ciężko było się dopatrywać poza strzelnicą. Przetrzepał ręką włosy z tyłu głowy, ładując leniwie broń. Mimo że robił to dość powoli, nie było w owym ruchu braku doświadczenia. Raczej celowe przeciąganie momentu, zupełnie jakby czerpał z tego jakąś dziwną satysfakcję. Choć kto wie co działo się w tym momencie, w głowie nastolatka.
- Hej Littenberg, słyszałeś o żarcie policyjnym? - rzucił głośno nie podnosząc na niego wzroku. W jednym momencie spojrzał na tarczę, a cała jego postawa kompletnie się zmieniła. Mimo wątłej budowy, bijąca od niego pewność siebie była wręcz przytłaczająca. Ręce z bronią uniosły się błyskawicznie, gdy chłopak w przeciągu kilku sekund namierzył cel.
Pięć strzałów.
Jeden za drugim, oddane w krótkim, choć stałym przedziale czasowym.
Trzy perfekcyjne strzały w głowę, czwarty w miejsce serca i piąty, który zboczył dziesięć centymetrów w prawo.
- Tsk. Nie trafiłem ostatnim. - skrzywił się z wyraźnym niezadowoleniem, w przeciwieństwie do Shane'a, nie wystrzeliwując całego magazynku. Zamiast tego zabezpieczył na nowo broń, by uniemożliwić jej wystrzał i podszedł do czarnowłosego, podając mu ją w odpowiedni sposób.
- Mój ojciec jest policjantem. I myśliwym. Praktycznie od dziecka moje życie kręciło się wokół fascynacji bronią. W końcu, gdy uznał że nie zabiję się na pierwszym metrze, zaczął mnie zabierać do lasu, gdzie uczył mnie strzelać. Z początku do butelek, kartonowych pudełek, tarczy. Potem do zwierzyny. Kilkugodzinne siedzenie czy leżenie nieruchomo w krzakach nauczyło mnie nie lada cierpliwości i opanowania. Na koniec trzeciej klasy gimnazjum przestałem z nim chodzić na polowania. Zamiast tego skupiłem się na paintballu i zwyczajnych strzelankach, choć nadal chodzę z nim i bratem postrzelać do butelek. Po prostu nie jestem już w stanie znieść widoku krwi i uciekającego życia. - spokojny ton, spokojny wzrok. Podał mu broń, bez przejęcia muskając przy tym jego dłoń swoimi zimnymi palcami, stwierdzając że zdecydowanie zamiast strzelać samemu woli obserwować czarnowłosego podczas tej czynności.
- Dobry z ciebie instruktor, Shane. - rzucił na koniec, nie patrząc mu w oczy. Wyminął go, nie dodając nic więcej i usiadł wygodniej na ławce, poprawiając nauszniki na głowie. Upierdliwy dodatek. Akceptował go jednak, podnosząc wzrok na czarnowłosego, by nie przegapić żadnego z jego wystrzałów.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Nie Mar 27, 2016 3:35 am
Pozwolił sobie na przemilczenie kwestii szacunku, która właściwie nie musiała się opierać na wieku i w teorii nie miała z nim nic wspólnego, mimo że w praktyce funkcjonowało stwierdzenie „jestem starszy, wiec mądrzejszy”. Sam się przekonał, że wiek meteoryczny nie równa się z mentalnym, a sam Liam przedstawiał się Littenbergowi jako ktoś dojrzały, a już na pewno dojrzalszy od paru starszych osobników, których brunet miał szczęście bądź nieszczęście poznać. Chociażby od takiego Chestera, który wykazywał się przewlekłym syndromem Piotrusia Pana i chyba nie śpieszno mu było do wyleczenia pielęgnowanej głęboko zakorzenionej w głowie Nibylandii. Shane dla własnego bezpieczeństwa wolał nie wnikać, co się w niej działo.
Skąd pewność, że mi to nie grozi? Może tak naprawdę jestem przyczajonym psychopatą, hm? — zapytał, mimo że tlił się w tej wypowiedzi podtekst, granulka prawdy utrzymywana w tajemnicy. Miał problemy na tle psychicznym, dlatego czasem wymagał konsultacji z psychologiem, kiedyś psychiatrą, ale ten fakt wolał przemilczeć, tak jak to, że nadal był na pewnych psychotropach, które czasem wspomagały jego sprawność psychiczną, gdy ta zostawała nadszarpnięta. Radzenie sobie z pewnym sprawami nadal stanowiło dla niego trudność, mimo iż teoretycznie powinny zostać rozpuszczone w odmętach zapomnienia, ale Shane nie wyprodukował sobie takiej odporności, która mogłaby mu w tym pomóc, pamiętliwość też zgarniała na tej płaszczyźnie pewne zasługi, dlatego lęki nadal w nim siedziały, co prawda uśpione, tkwiące głęboko, ale czasem zostawały pobudzone do życia przez nieprzewidywalne zwroty akcji, czy nawet nieprzemyślane, rzucane w biegu słowa. Mimo że z pozoru wydawał się osobą, która skutecznie trzymała swoje nerwy na wodze, jakby to, co się działo, wcale go nie dotyczyło, w praktyce kotłujące się w nim chaotyczne myśli były żywym zaprzeczeniem pozornego spokoju. Był strzępkiem nerwów, acz umiał taki stan rzeczy ukryć. Lata praktyki robiły w końcu swoje.
Po usłyszeniu nazwiska nie zareagował, a przynajmniej nie od razu. W końcu był dla wszystkich Shanem, Littenberg to rzadko stosowany dodatek, najczęściej używany przez nauczyciela matematyki, dlatego jego reakcja była opóźniona, ale też w pełni uzasadniona. Tym mianem najczęściej zawracano się do doktora, nie do niego. Shane miał w zapasie jeszcze jedno, co prawda jego używalność spadła do zera, lecz było jedyną rzeczą, którą pozostawili mu rodzice. Postanowił więc, że kiedyś, gdy przestanie żyć na garnuszku doktora, wróci do niego, by całkowicie nie odseparować się od przeszłości, na którą się w istocie składał; była nieodłącznym elementem jego wybrakowanej osobowości pełnej defektów i nieścisłości, które potrafiły przytłoczyć skutecznie niż nie jeden narkotyk. Nie żeby Shane posiadał w tym zakresie jakieś doświadczenie, nie, ale widząc pewnego osobnika po ich zażyciu, wnioski pojawiały się same.
O żarcie policyjnym? — Wysłał mu niepewne spojrzenie. Nasłuchał się ich wiele, acz czy Liam miał na myśl któryś z nich, a może nie załapał subtelnej iluzji i chłopak chciał mu zasugerować, że posiada pełną wiedzę na temat minionych wydarzeń? Nie, nie, to niemożliwie, nie przyszedłby tu ze mną, gdy wiedział, pocieszał się niezgrabnie w myślach.  — Nie, chyba nie, ale możesz przytoczyć, jeśli masz ochotę, Leistershire — dodał z nutką rozbawienia, bo ta zabawa w zwracanie się do siebie po nazwisku dostarczała mu odrobinę rozrywki, nieuzasadnionej co prawda, ale przecież rozkładanie wszystkiego na części pierwsze było niezdrowe, ani też nie leżało w jego naturze. Niektóre rzeczy po prostu były, pojawiały się bez przyczyny zduszonej przez satysfakcje i przyjemność.
A potem charakterystyczne rozluźnienie wyparowało, a na jego miejscu pojawiło się skupienie, kiedy Liam zajął wzorcową pozycję, naładował magazynek i nacisnął za spust. Stłumiony dźwięk wystrzału doleciał do uszu Shane, ale on, zbyt skupiony na oberwaniu rotacji pocisków – której nawet w połowie nie mógł zaobserwować, nie usłyszał go. Był natomiast pod wrażaniem celności tej niepozornej istoty. Gdyby stał przed nim żywy człowiek, najprawdopodobniej byłoby już martwy i to nie z powodu wykrwawienia się, a uszkodzenie ważnych organów. Liam mógł kiedyś w przyszłości uchodzić za strzelca wyborowego i w tym stwierdzeniu nie było żadnej przesady. Miał ku temu predyspozycje pod warunkiem, że okulary nie świadczyły o wielkiej wadzie wzroku, która mogła być sporym utrudnieniem.
Na usta wślizgnął się delikatny uśmiech, jednak szybko zgasł pod naporem kolejnych informacji, które zostały mu niespodziewanie udostępnione.
Miał nieodparte wręcz wrażenie, że trafił go piorun i rozlazł się po jego ciele, wywołując dysfunkcje ruchową, która skutecznie stępiła wszystkie podstawowe zmysły. Wyznanie Liama wstrząsnęło nim i, choć starał się tego nie zademonstrować, pewne zmiany w jego postawie były dostrzegalne gołym okiem. Spiął się, a cała ekscytacja spowodowana wzięciem broni do ręki zniknęła. Zapanowanie nad sztywniejącym ciałem było niemal niemożliwe, pomimo najszczerszych chęci. Włożył cały wysiłek w to, by się skupić. Nie wiedział co wyrwało na nim takie ogromne wrażenie. Pierwsze zdanie, sama końcówka, czy może świadomość, że Liam też zetknął się ze śmiercią? Niby nie ludzką, a zwierzęcą, ale niechęć do widoku krwi przybrała u nich podobne stadium. Spróbował się uśmiechnąć, by zatuszować swoje zmieszanie, ale na ustach pojawiła się marna karykatura tego, co chciał, by się tam ukazało. Skapitulował więc, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, acz nie miał wątpliwości, że ta nienaturalność i nagła relacja zostanie zauważona przez szesnastolatka. Za tym kryło się coś jeszcze. Mimo że Shane pamiętał swoich biologicznych rodziców jak przez mgłę, dobrze znany był mu zawód własnego ojca, a także jego przyzwyczajenia, być może stąd też wzięła się fascynacja bronią. I znów pojawił się element wspólny, który ich łączył - zawód rodziców.
Mój ojciec — zerknął na Liama, gdy znalazł w sobie wystarczająco odwagi, by zerknąć mu prosto w oczy; w końcu ten kontakt był ceniony przez korepetytora — też był policjantem. Ten biologiczny, rzecz jasna — sprostował zaraz. — Często przynosił do domu naładowaną broń. Po prostu zapominał ją zabezpieczyć. Był chyba książkowym przykładem pracoholika, który żyje pracą i nie widzi nic poza nią. — I nagle urwał swoją wypowiedź, gdy w głowie rozległ się donośny, odbijający się rykoszetem od czaszki odgłos wystrzału i rozpaczliwy krzyk. Zacisnął wolną dłoń w pięść i potrzasnął głową, by się do tego całkowicie odciąć. Nie powinien o tym rozmyślać, ani też wspominać. Zalecenie lekarza pojawiło się w jego głowie, gdy tylko zawitała ta myśl. Roztrząsanie tego, co było mogło być tragiczne w skutkach, a przecież nie chciał pobudzać swoich najbardziej skrytych lęków.
Przez tę chwilę słabości, kolejne słowa chłopaka doleciały do niego w strzępach i trochę minęło nim złożył ją w jedną, konkretną całość. Nawet przeoczy moment, kiedy pistolet Liama znalazł się w jego dłoni.
To twoja zasługa, Liam. Jesteś bystry, no i masz doświadczenie. Gdybym miał tłumaczyć komuś to samo, co tobie, a jego wiedza o posługiwaniu się bronią byłaby ogólnikowa lub inspirowana filmami, szybko uleciałaby ze mnie cierpliwość — przyznał, bo nie miał ku temu żadnych wątpliwości. Korepetytor był pojęty, obeznany w temacie, co sporo ułatwiało.
Położył na ławce obok Liama broń z pustym magazynkiem, łapiąc pewnie w palce tą, którą mu wręczył chłopak. Przyjrzał się jej. Była nieco lżejsza, więc zgadywał, że czas jej relacji był efektywniejszy. Przybrał jedną ze swoich ulubionych pozycji i strzelił – jeden, drugi raz, a potem znów w liczbie dwóch pocisków, mocniej zaciskając nieco spocone dłonie na rączce pistoletu. Chyba chciał na siłę reanimować tym swoje emocje, a skutek jego działań znacząco odbił się na wyniku, z tego tytułu ½ kul nie trafiły tam gdzie chciał, przez to do głosu doszło rozczarowanie wymieszane z posmakiem irytacji. Charakteryzował się brakiem kompetencji – mimo wszelkich starań i wielu treningów, nie umiał odseparować się od swoich stanów lękowych.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Pon Mar 28, 2016 4:59 pm
Nauczyciel, szacunek. Całe szczęście, że Liamowi udało się podarować sobie wszelkie dziwne komentarze i wyrzucił z siebie tylko ten w miarę normalny. Mimo to, miał wrażenie że nie do końca spodobał się on Shane'owi, który wyraźnie zamilkł, nie wypowiadając się na ten temat. Zerknął na niego zaciekawiony, choć nie miał zamiaru pytać o jego przemyślenia. Skoro się nimi nie podzielił, najwidoczniej nie było takiej potrzeby. Zaakceptował to w najprostszy sposób. Na jego słowa odwrócił wzrok z cichym westchnięciem.
- Chodziło mi raczej o to, że nie jestem na tyle interesujący, by stać się punktem czyjejś obsesji. Poza tym, jestem chłopakiem. - Właściwie czy nie powinien wyciągnąć tego argumentu w pierwszej kolejności? Był w końcu dosyć oczywisty. Mimo to bardziej skupił się na drugiej części jego wypowiedzi, wpatrując się w niego tym samym przenikliwym wzrokiem co zawsze, zupełnie jakby w ten sposób zamierzał zerwać wszelkie otaczające go maski, by dostać się do samego sedna, prawdy skrytej pod setkami warstw. A potem mruknął cicho, odwracając wzrok.
- Może. Niemniej wychodzę z założenia, że to społeczeństwo robi z nas psychopatów, nie zaś odwrotnie. Choć niestety sam cię nie wesprę w tym szlachetnym zawodzie, wybacz. Nigdy nie miałem zadatków na psychopatę, jestem aż nazbyt stabilny emocjonalnie, co wywołuje przerażenie u większości lekarzy. Poza tym nie spełniam wymogów Pospiszyla. - fakt faktem, przez jakiś czas Leistershire regularnie widywał psychologa, nie miało to jednak nic wspólnego z jego problemami, a zwyczajną troską przerażonych rodziców. Nie żeby jakoś szczególnie się im dziwił, choć fakt faktem, to właśnie ich zmartwienie dawało mu dodatkową siłę, by trzymać się prosto i poradzić sobie z problemem.
Zauważył jego opóźnienie w czasie reakcji. Przez chwilę przemknęły mu przez myśl słowa, które chłopak wypowiedział ostatnim razem po opuszczeniu biblioteki. Adopcja. Wcześniej nie przywiązywał do tego uwagi, teraz zaczynał się jednak zastanawiać czy zwyczajnie nie identyfikował się ze swoim nowym nazwiskiem. Nie było to jednak jego sprawą, a właśnie nim się przedstawił, dlatego też sam Liam przynajmniej na razie zamierzał go używać, biorąc pod uwagę zaszczytny fakt, że w ogóle je zapamiętał.
- Taak. Trzy strzały w środek głowy, dwa w serce. Choć niektórzy strzelają w głowę trzy razy, w serce tylko raz. Mówią na to żart policyjny i często wykorzystują go w serialach kryminalnych. Wiesz, takie pokazanie własnych umiejętności czy coś w tym stylu. - nie miał problemu z dostrzeżeniem tarczy. Bądź co bądź, okulary nosił jedynie do czytania, jako że to ono sprawiało mu drobne problemy. Uciekające mu literki były na tyle upierdliwe, by skończyło się to właśnie w formie dodatkowej pary oczu. Choć rzecz jasna inni nie byli w stanie tego stwierdzić i błędnie je odczytywali, choćby przez fakt, że nosił je przez większość czasu. Nie żeby jakoś specjalnie mu to przeszkadzało. Teraz jednak okulary spoczywały spokojnie na dnie jego kieszeni kurtki, a sam chłopak mógł pokazać innym swoją twarz w pełni. No, dobra. Może tylko Shane'owi.
Nie do końca wiedział skąd pojawiła się u czarnowłosego tak gwałtowna reakcja. Może miał złe wspomnienia z policjantami? Raczej wątpił, by chodziło o myśliwstwo. Chociaż kto wie? Nigdy nie potrafił wywnioskować podobnych rzeczy. Przyglądał mu się do momentu, w którym nie uciekł od niego spojrzeniem, wyraźnie unikając kontaktu wzrokowego.
Kolejne słowa, kolejna reakcja. Cały czas go obserwował. Domyślał się, że mimowolnie rozbudził w nim pewne nieprzyjemne wspomnienia, o których chłopak nie chciał pamiętać. Być może stracił ojca na jednej z akcji? Bądź po prostu samo wspomnienie o nich powodowało taką, a nie inną reakcję. Wyglądało na to, że nawet nie zauważył kiedy wręczył mu pistolet. Zawahał się przez chwilę unosząc rękę ku górze. Zacisnął palce i rozprostował je ponownie nim w końcu dotknął ostrożnie jego łopatki, gładząc go lekkim, ledwo wyczuwalnym ruchem. Takim samym, jaki stosowała na nim jego macocha, gdy chciała mu dodać otuchy.
- Już dobrze, Shane. Teraz jesteś ze mną, prawda? Na strzelnicy. Nic się nie dzieje. - rzucił łagodnie, nie odrywając od niego wzroku. Nie był pewien, czy robi dobrze. Wielokrotnie powtarzali mu jednak, by nie uciekał myślami ani w przeszłość, ani w inny świat. By odnajdywał punkt zaczepienia, który utwierdzi go w tym jednym miejscu, jakim była rzeczywistość. Tym razem zupełnie automatycznie użył go na czarnowłosym. Dopiero gdy ten postanowił zmienić temat, zabrał dłoń i cofnął się w stronę ławki, niespecjalnie wiedząc co powiedzieć. Zastanawiał się.
- Myślę... że łatwiej jest zyskać cierpliwość, gdy postawisz się na ich miejscu. Wyobraź sobie, że chciałbym cię nauczyć matematyki, przy każdym błędzie nazywając cię idiotą czy wzdychając z wyraźną irytacją. Takie rzeczy wpływałyby na ciebie negatywnie i zmniejszały twoją dalszą chęć nauki, co mijałoby się z celem. Tym bardziej, że przecież to nie twoja wina, że czegoś nie rozumiesz. Nikt nie rodzi się rozumiejącym wszystko geniuszem, nawet ci bardziej pojętni potrzebują książek, które wskażą im drogę. Problem w tym, że czasem próbujemy pomóc tym, którzy tej pomocy nie chcą. Wtedy warto się zastanowić, czy chcemy jej w takim razie udzielać. Być może lepiej zostawić kogoś samemu sobie, by sam dojrzał do tego, że owej pomocy potrzebuje. - tak przynajmniej uważał. Przesunął broń z pustym magazynkiem ku sobie i chwycił ją w dłonie, obracając parę razy. Widząc, że chłopak nadal nie do końca odzyskał formę, wstał opuszczając pomieszczenie. Wątpił, by dostrzegł to od razu, skupiony na swojej tarczy. Zdołał już zapamiętać trasę, całkiem szybko znalazł więc odpowiedniego mężczyznę, który wcześniej wydał im broń i zakupił kolejnych kilkanaście naboi. Przecież widział jak bardzo Shane cieszył się wcześniej z przyjścia na strzelnicę. Był więc pewien, że uda mu się odzyskać wcześniejsze rozluźnienie. Wyciągnął portfel, by za wszystko zapłacić i jakby nigdy nic, wrócił we wcześniejsze miejsce, kładąc wszystko na ławce.
- Szybko stąd nie wyjdziemy, mam nadzieję że jesteś na to gotowy. - rzucił surowym tonem, unosząc jedną z brwi ku górze, tylko po to by zaraz machnąć ręką ku niemu, by podał mu broń. Zamierzał ją rzecz jasna przeładować.
- Ale możemy iść potem coś zjeść. Jeśli chcesz. - przekrzywił głowę w bok, wpatrując się w niego. Nie dodał już nic więcej.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sro Mar 30, 2016 2:12 pm
Zerknął na Liama kątem oka, nieco otępiały tą niską samooceną chłopaka, który ewidentnie robił wszystko by wyeksponować swoją byle jakość, choć rzeczywistość była zgoła inna, a przynajmniej Shane nie odbierał go w taki sposób.
Masz rację. Jesteś chłopakiem — przyznał, tym samym ucinając dyskusję na ten temat, choć dla Littenberga płeć to pojęcie, które nie miał żadnego znaczenia. Po odkryciu u siebie skłonności do czucia wyraźnego pociągu do własnej płci, nie uzewnętrzniał się z tym, ale też tego nie ukrywał, mimo że tylko parę osób z jego najbliższego otoczenia była świadoma jego upodobniał.  Gdy tak bardziej o tym myślał, naszła go w myśli, że właściwie z żadną przedstawicielką płci pięknej nigdy nie utrzymywał bliższych relacji, nie licząc oczywiście zmarłej matki. Oczywiście to nie znaczyło, że je bagatelizował, czy w jakiś sposób umniejszał. Po prostu jego umiejętności socjalnie leżały i kwiczały, a zdecydowanie łatwiej mu było nawiązać kontakt z osobnikami tej samej płci.
Jak to mówią, cicha woda brzegi rwie. Ktoś mógłby uznać, że ten twój spokój jest podejrzany — zauważył bliski roześmiania się, bo może właśnie ten stoicki spokój u Liama był pierwszą, niebezpieczną oznaką postępującego scojopatyzmu, ale naturalnie nie sądził, że Leisterishire faktycznie był psychopatą. Prędzej oskarżyłby o to samego siebie, mając pewne poważne luki w pamięci, które zatrważająco wpłynęły swego czasu na jego postrzeganie rzeczywistości, sprawiając, że jego pole znacznie się zwężało, tak jakby ktoś wyciął urywek z kliszy, tym samym pozbywając się jednego z punktów kulminacyjnych w filmie. Niby nie zaszły wielkie zmiany, ale przekaz został stłumiony, a łańcuch przyczynowo-skutkowy wysiadł.
Znam je — ocenił po chwil, nieco ostrożnie, bo sam kiedyś właśnie tak celował do tarczy imitującą ludzką sylwetkę, potem, zbiegiem czasu, zaczął używać innych kombinacji, czasem mniej lub bardziej skomplikowanych, które pewnie w dłuższej mierze przyczyniły się do tego, że potrafił w tym miejscu spędzić pół dnia, całkowicie zapominając o podstawowych potrzebach fizjologicznych, w tym i napełnionym pęcherzu. Skwitował napływające do niego wspomnienia cichym parsknięciem, bo przecież to była jedną z paru poszlak w śledztwie, które uczyniły go pierwszym i ostatnim podejrzanym w sprawie morderstwa.
Gdy emocje, które tłumił, ujrzały światło dziennie pod najbardziej zdradziecką postacią w formie pewnej dysfunkcji, która napawała go potem jedynie rozdrażnieniem, doskonale wyłapał ten moment, kiedy korepetytor starał się w płynąć na jego samopoczucie, mimo że dopiero po paru minutach zareagował, jeszcze zbyt otępiony, by wykrzesać z siebie pożądaną reakcje. Nie widząc dlaczego, jego ciało zareagowało nieco nieobliczalnie na tą nagłą, acz nieznaczną, ledwie wyczuwalną bliskość z drugim człowiekiem, ot, zrobił parę kroków w tył, mimo że przecież nigdy nie miał problemu ze znoszeniem obcego dotyku. Dopiero więc po chwili zrozumiał swój błąd i zreflektował, kiedy w końcu niemożności wysławiania się została zniwelowana.
Słowa wyraźnie adresowane do niego brzęczały mu jeszcze przez pewien czasu w uchu, aż w końcu ich sens dotarł do Littenberga.
Prawda. To... - zawahał się, acz żadne logiczne wytłumaczenie, które mogło w choć minimalny sposób wytłumaczyć jego zachowanie nie pojawiło się, toteż po prostu otworzył i zamknął usta, niczym ryba wyciągnięta z wody, by po chwili ugryźć się delikatnie w język. — Nic — wykrztusił w końcu z siebie, nie chcąc, by Liam ewentualnie poczuł się w jakiś sposób odpowiedzialny, albo winny za istniała sytuację. To zdecydowanie niego jego wina, że Shane nie potrafił sobie nawet po takim upływie czasu poradzić z rzeczami, które gromadziły się sukcesywnie, wypełniając od stóp do głowy, zamykając jego bytowanie w stanie zawieszenia - gdzieś pomiędzy tym, co było i tym, co jest. Powroty do przeszłości zazwyczaj zawsze miały na niego zły wpływ, dlatego starał się nie wracać do niej i uporczywie iść na przodu, twardo stąpając mu ziemi, jakby grawitacja miała mu zapewnić pożądany spokój. Szybka zmienna tematu była więc instynktownym odruchem, niczym otwarcie zamkniętych drzwi, by przejść do innego pomieszczenia i, choć przyszło z trudem, powiodło się. Wolał zająć korepetytora czymś innym, skierować ją na inny tor, bardziej przyjemny, mniej zobowiązujący, łatwy, poruszany bez krępacji temat.
Spostrzeganie świata przez Liama było inne. Specyficzne, dojrzałe. Shane miał wrażenie, że chłopak zachowywał się tak, jakby przeżył w swoim życiu wystarczająco wiele. Wypowiedź, którą mu zaserwował, było jedną z tych momentów, kiedy zastanawiał, czy ten chłopak ma naprawdę szesnaście lat, mimo że jego fizjonomia w wielkim skrócie właśnie tak się prezentowała.
Raczej nie chciałbym być uczony przez kogoś, kto nie potrafi powstrzymać się od przezwisk. Oczywiście czasem drobne złośliwości motywują, ale ich częste stosowanie wzbudza jedynie niechęć. Jest też druga strona medalu. Niektórzy posiadają wiedzę, ale nie potrafią jej przekazać. Nie nadają się więc na kogoś, kto mógłby uczuć drugą osobą. Oczywiście nie sądzę, że posiadam zbyt dużą wiedzę w kwestii posługiwania się bronią. Nigdy nie praktykowałem strzelania na otwartym terenie, więc moje doświadczenia ogranicza się zaledwie do strzelania w nieruchomy cel w zamkniętym terenie strzelnicy — odparł po chwili, sądzę, że w tej kwestii Liam miał więcej do powiedzenia, niż on. — Ale bez wątpienia masz rację. Ludzie, którzy nie wykazują chęci nauczenia się czegoś, czego nie potrafią, powinni poradzić sobie z tym sami — przyznał, tym samym kończąc swój monolog, w końcu wylewność nigdy nie była jego atutem, a w towarzystwie szesnastolatka myśli same przetwarzały się w słowa tak naturalnie, że Littenberg miał przez to mętlik w głowie. Chyba nigdy nie udało mu się na swojej drodze spotkać osoby, w której towarzystwie czułby się tak swobodnie po dwóch spotkaniach, mimo że paradoksalnie z Liamem widywał się częściej. Parę razy w tygodniu w tym samym miejscu w publicznej bibliotece. Może właśnie dlatego jego obecność nie była tak uciążliwa, bo w pewnym sensie się do niej przyzwyczaił.
Shane, nieco zdziwiony, odprowadził spojrzeniem Liama do wyjścia, nie wiedząc, jak interpretować to, że ten nagle postanowił po prostu bez słowa wyjść i zapomniał nawet o to zapytać. Może ten poczuł się już wystarczająco znużony, albo miał dojść? Zresztą nie dziwił mu się. Przyjrzał się trzymanej w ręce broni, wycelował w bliższej nieokreślony punkt i nacisnął za spust, ale głuchy odgłos wystrzału nie pojawił się. Magazynek był pusty. I chyba już miał zamiar pójść w ślad za Leistershire, ale ostatecznie jego zdziwienie się zwiększyło, gdy korepetytor wrócił z większym arsenałem, a jego słowa wywołały u Littenberga coś na kształt uśmiechu, który zaraz pojawił się na jego twarzy w postaci wygięcia nieśmiało kącików ust ku górze.
Odechce ci się — ostrzegł, tym razem sceptycznie omiatając wzrokiem rzeczy przyniesione przez Liama. — Pójdziemy, ale pod warunkiem, że tym razem ja płacę —  powiedział krótko, stanowczo,  stawiając sprawę jasno, jakby dyskusja nie wchodziła w grę, bo i tak faktycznie było. Coś za coś.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sob Kwi 02, 2016 1:05 am
Mimo że mimika jasnowłosego nijak się nie zmieniła, po jego oczach dało się wyczytać jakieś nikłe zadowolenie, gdy Shane wypowiedział te proste, dość oczywiste słowa.
Właśnie tak. Był chłopakiem. Fakt ten sprawiał, że zajmował w społeczeństwie taką, a nie inną pozycję. Oczekiwało się od niego różnych odpowiednich czynności, zachowania, a nawet i poglądów. Choć z początku był dużo bardziej otwarty na wszelkiego rodzaju interakcje, jak i zażyłości z innymi ludźmi, obecnie ograniczał się do prostego dążenia przed siebie. Wypełnienia podstawowych założeń. Dobrze się ucz, dostań stypendium, skończ szkołę, znajdź dobrą pracę, załóż rodzinę. Wszystkim poza ostatnim faktycznie zamierzał się dość mocno poświęcić. Wiedział w końcu że tylko dzięki temu uda mu się ustawić własną przyszłość na tyle wygodnie, by zyskać pełną samodzielność i przede wszystkim - samowystarczalność. Kiedy jednak wracał do domu, a jego matka za każdym razem zadawała to samo pytanie, dosłownie zamierał w miejscu, czując jak mrozi mu krew w żyłach.
"Masz dziewczynę? Znalazłeś kogoś, kogo lubisz, Liam? Martwię się skarbie, kiedyś byłeś taki... żywy. Chyba nie chcesz być do końca życia sam?"
Co miał jej w podobnych momentach odpowiadać, gdy w rzeczywistości trzymanie się jak najdalej od innych było właśnie tym o czym marzył? Podrapał się po policzku z niejakim zamyśleniem.
- Lepszy spokój niż wieczne użalanie się nad sobą czy przerzucanie na innych własnego smutku. - odpowiedział powoli, szurając butem po ziemi, zupełnie jakby się nad czymś zastanawiał.
- Albo radości. Wciskanie komuś, by się uśmiechał na siłę jest złe. - dodał szybko, zupełnie jakby obawiał się, że poprzednia wypowiedź może zostać źle odebrana. Nie brzmiało to wszystko co prawda jak żart, niemniej już po wcześniejszych sytuacjach dało się wywnioskować, że Leistershire z żartem mijał się raczej bez jakiegokolwiek powitania.
- Nieważne, to nie było śmieszne. Może faktycznie jestem psychopatą. Mój brak umiejętności żartu jest tak beznadziejny, że ludzie umierają płacząc nade mną. - stwierdził w końcu zrezygnowanym głosem, próbując jakoś odratować sytuację. Nie żeby miał na to jakiekolwiek większe szanse.
Co tylko potwierdził fakt, że Shane wyraźnie się cofnął, gdy tylko wyczuł jego rękę.
Sam Liam zupełnie jakby dopiero teraz zrozumiał co zrobił, wzdrygnął się dostrzegalnie i przycisnął do siebie dłoń, również wykonując dwa kroki w tył. Całe szczęście, że nie potknął się o własne nogi, gdy wyczuł jak bardzo próbują odmówić mu w tym momencie posłuszeństwa.
- Przepraszam. - więcej cię nie dotknę. Choć drugiej części zdania nie wypowiedział na głos, praktycznie mówił to całym sobą. Przez to że wbijał uparcie wzrok w ziemię próbując się uspokoić, nawet nie usłyszał jego wytłumaczeń. Prawdopodobnie zupełnie nieświadomie raz po raz rozprostowywał i zaciskał trzymane przy klatce piersiowej palce. Wyglądało na to, że w tym jednym przypadku chłopak był aż za bardzo podatny na reakcje innych ludzi.
W końcu potarł oczy rękawami bluzy przywołując się mimowolnie do porządku, wyraźnie słysząc jakieś szmery. Uniósł na niego wzrok, z początku mając problemy ze skupieniem się na wypowiadanych przez niego słowach. Całe szczęście, nie na długo. Choć była to jedynie prosta wymiana zdań, której nie zamierzał nijak komentować. W końcu już wcześniej wypowiedział swoje zdanie na ten temat i nadal je podtrzymywał. W przeciwieństwie do większości, choć był otwarty na punkt widzenia innych, własnego nie zmieniał tak znowu łatwo, opierając go na prywatnych doświadczeniach i przeżyciach.
Dzięki bogu, kiedy Liam postanowił udać się w krótką podróż po naboje, Shane nie podążył za nim, uważając że zrezygnował, a "grzecznie" trwał w miejscu.
- Jak mi się odechce to sobie stąd pójdę. - nie wyglądało to na żart. I tym razem faktycznie nim nie było. Co jak co, ale Liam z pewnością nie należał do osób, które męczyły się w towarzystwie innych. Umiejętność znikania jak za pstryknięciem palcami opanował do perfekcji w ślad za swoim bratem. W jednym momencie stał i z tobą rozmawiał, a w następnym był już przy wyjściu i wracał do domu. Tak to już było.
Mimo to, gdy usłyszał o płaceniu, wyraźnie się skrzywił.
- Uważaj Shane, bo właśnie to prowokujesz. - rzucił sucho wskazując palcem na drzwi. Przewrócił jednak oczami i położył w ostateczności naboje na ławce, by wstać i odsunąć się dwa metry w tył.
- Dobra, niech będzie. Przeładuj. - skinął nieznacznie głową, dając mu znak, by zrobił to sam. Tak było zdecydowanie bezpieczniej, a biorąc pod uwagę poprzednią sytuację - zdecydowanie bardziej komfortowo, choćby i dla samego czarnowłosego. To właśnie założył Liam, wsuwając ręce do kieszeni spodni, gdy bujał się nieznacznie na własnych butach. Utkwił swój wzrok w tarczy, nucąc coś cicho pod nosem, chwilowo całkowicie ignorując całe otoczenie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Nie Kwi 03, 2016 12:38 am
Shane w istocie nie lubił ludzi, którzy narzucali komuś swoich racji, namawiali do zachowań niezgodnych z tolerancją drugiego człowieka, próbowali zbudować zaufanie na chwiejnym fundamencie, może właśnie dlatego osobiście nie mógł pochwalić się tabunem oddanych przyjaciół, bo całkowicie zapominał o tak drobnych gestach, jak chociażby uśmiech, od którego częściej bolały go mięśnie twarzy. „Uśmiechnij się, bo do twarzy ci z uśmiechem”, mówili, a jedyny komentarz na te słowa, jaki był w stanie z siebie wykrzesać, to prychnięcie. Westchnął w myślach, ostatecznie poruszoną dyskusję uznając za zamkniętą. Każdy z nich powiedział to, co chciał przedstawić drugiej osobie i choć zgodność ich światopoglądów nie była wzorcowa, wszczynanie z tego powodu polemiki nie miał sensu. Liam nie wyglądał na osobę, która zmieniała zdanie jak chorągiewka swoje położenie poruszana przez wiatr. Zresztą sam Littenberg posiadał zasady, których zawzięcie się trzymał i nie miał zamiaru z nich zrezygnować, chyba, że coś wstrząśnie jego życiem na tyle, że zacznie własnoręcznie je podważać.
Wszystko zależy od punktu widzenia — dorzucił tylko, tym samym kończąc temat, który i tak nie miał żadnych perspektyw na przetrwanie w większym nakładzie. Wolał skupić się na tym, gdzie byli, a było to miejsce, które dostarczało o wiele lepszą rozrywkę od wymiany zdań. Tu nie rządziły słowa, a broń.
Brunet lubił ten moment, kiedy odgłos wystrzału zakłócał przez niego wyświęcany spokój i odbijał się głuchym echem od ścian pomieszczenia; najprawdopodobniej to był jeden z niewielu rodzaju hałasu akceptowany przez osiemnastolatka. Co prawda, przez konieczność noszenia słuchawek, które unicestwiały dźwięk, nie był w stanie zarejestrować pożądanego natężania dźwięku. Może dlatego czasem je ściągał, bagatelizując to, że słuch może zacząć przez to szwankować. W końcu, słuchając muzyki, był na to narażony w prawie równym stopniu.
Żartować też podobno trzeba umieć. Na pocieszenie powiem, że nie wychodzi mi to w prawie równym stopniu co tobie — mruknął, niby żartem, acz faktycznie tak było. Niektórzy po prostu nie mieli talentu, by rozweselać innych, nawet jeśli taki był ich pierwotny zamiar, być może właśnie dlatego, mając tą świadomość, starał się nie traktować wszystkich słów korepetytora z wybitną powagą, która towarzyszyła mu praktycznie na każdej płaszczyźnie życia. — I nie musisz przepraszać — zapewnił go po chwili, bo zaistniała sytuacja była wynikiem roztrzęsienia Shane'a, a nie odruchem, który zazwyczaj towarzyszył człowiekowi, gdy chciał odseparować się od ludzkiego dotyku. W innych okolicznościach, bardziej sprzyjających, pewnie inaczej zareagowałby na ten miły gest, który i tak, prawie niewyczuwalny, spełnił swoją rolę, bo w minimalny sposób, wybudzając bruneta z amoku, który nie powinien się pojawić.
Jasne.
Palce mocniej zacisnęły się na broni. Zwolnił pewnie magazynek, który upadł na jego wolną, otwartą rękę. Pochwycił go, podchodząc do ławki, by włożyć do niego nowe naboje. Gdy skończył, spojrzał na Liama odrobinę wyzywająco, jakby sytuacja sprzed chwili nie zaistniała, choć w rzeczywistości nadal odbijała się rykoszetem od jego czaszki. Przynajmniej praca serce się uspokoiła i był w stanie przynajmniej w jeden czwartej procenta uporządkować myśli, bez koniecznej konsultacji z tabletkami, które wiecznie mu towarzyszyły na dnie jednej z kieszeni w razie nagłej potrzeby załagodzenia nim swojego stanu psychicznego. Zapomnienie o nich było tragiczne w skutkach, wolał uniknąć sytuacji, kiedy tracił kontakt z rzeczywistością, a raz lub dwa razy miało to miejsce, w dosyć krótkich odstępach czasu i to przy świadku.
Zagrajmy na punkty — zaoferował po chwili namysłu, wręczając szesnastolatkowi pistolet, coby ten mógł ją zacząć bez konieczności ciągnięcia losów. Ponieważ Shane nie traktował tego jak osobistej przewagi, czy też sugestii, kto w tym starciu miał większe szanse, mimo że niewątpliwie jego pewność siebie poszła w górę, a sam, tymczasowo zapominać o tym, jak przeszłość łatwo upomina się o swoje racje, wygiął usta w półuśmiechu, który mógł uchodzić za wyzywający. — Ten, kto wygra, postawi na swoim. To uczciwy układ — podsunął, by dodatkowe zmotywować Leistershire'a, a także samego siebie do działania.
Gra bez określenia puli nie miała racji bytu. W końcu to nagroda była paliwem napędowym każdego starcia i jedyną słuszną drogą do podjęcia wyzwania.
Trzy rudny po pięć strzałów. Żadnemu z nas nie przysługują ani jedna powtórka. Środek czoła ma wartość piętnastu punktów, serce dziesięć, w okolice klatki piersiowej po pięć, pozostałe części ciała szacuje się na trzy punkty, z tym, że nie może trafić w jedno miejsce dwukrotnie podczas trwania jednej rundy. W razie spudłowania traci się połowę zdobytych punktów, w przypadku strzelenia w to samo miejsce, pięć  — podyktował reguły gry, z którymi rzecz jasna chłopak mógł polemizować, skoro jeszcze się nie zaczęła. — Nim padnie strzał, wymieniamy miejsce, w które celujmy. Rzucam rękawice. Podnosisz ją? — zapytał, w tonie głosu pojawiła się wyczuwalna różnica; nie miała nic wspólnego z wcześniejszymi szeptami, pomrukami, a nawet nieskładnie wypowiedzianymi zdaniami, tętniła w nich pewna wyniosłość, dominacja, jakoby Shane był śmiertelnie poważny, choć po prawdzie chciał im po prostu zaoferować rozrywkę, skoro towarzyszący mu chłopak zasugerował, że trochę przedłuży się ich pobyt w tym miejscu. Obaj powinni zyskać równe szanse na wykazanie się.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Wto Kwi 05, 2016 12:27 am
Prawdopodobnie nikt ich nie lubił. Każdy wolał mieć prawo do zachowania własnego zdania w każdej sytuacji i nie przejmować się tym, że czyimś marzeniem mogło być wieczne nagabywanie i próby namówienia drugiej osoby do zmiany zdania. Mimo to nie rozumiał do końca wypowiedzianych przez niego słów.
"Wszystko zależy od punktu widzenia."
Być może postrzeganie Liama, jak i jego emocjonalność były zbyt upośledzone pod tym względem, by wiedzieć co ma na myśli. Dla niego sprawa zamykała się w bardzo prostych granicach. Twój smutek jest twoim smutkiem. Twoja złość należy tylko do ciebie. Przenoszenie zarówno jednego, jak i drugiego na kogoś innego było dla niego równie bezsensowne co nieustannie ciągnące się kółko zemsty. Ludzie, których skrzywdzono szukali oprawców, by odegrać się na nich za zgotowany im los, zupełnie jakby nie zdawali sobie sprawy, że to samo fundują kolejnym rodzinom, zamykając się w błędnym kole. Samolubność, chęć pokazania światu własnego nieszczęścia, potrzeba uwagi, bawienie się w bohatera zarządzającego sprawiedliwością. Nie był pewien jak powinien to nazwać. Jedyne czego był pewien, to że nie popierał podobnego zachowania w najmniejszym stopniu. Być może miał w sobie zbyt mało empatii, by zrozumieć ich zachowanie.
... albo zbyt dużo, przez co wcielał się w rodziny oprawców, na których dokonywano zemsty?
Ostatecznie przechylił głowę w bok, wpatrując się w niego pusto, nie okazując po sobie kompletnego niezrozumienia, które wypełniało go niemalże po brzegi.
Liam w przeciwieństwie do Shane'a, nieustannie nosił swoje słuchawki, bawiąc się momentami przy nich palcami. Wyglądało na to, że fakt iż tłumią wszystkie dźwięki - łącznie z jego głosem - nie sprawiał mu większych problemów, tak długo jak na niego patrzył, a ten mówił w miarę wyraźnie. Kiedy jednak mruczał, tak jak w przypadku kolejnego zdania, na jego twarzy pojawiało się zagubienie. Nie było nazbyt mocno widoczne, głównie objawiało się nieco rozbieganym wzrokiem, zupełnie jakby chłopak zgubił drogę do odczytania jego słów i próbował ją odnaleźć w innym punkcie na jego twarzy. Co było nie tylko żmudne, ale i bezowocne.
Niczego nie komentował.
Ani tego, że niczego nie zrozumiał z pomruku. Ani tego, że nie musi przepraszać. Dopiero, gdy czarnowłosy rzucił propozycją, wyciągając w jego stronę pistolet, wycofał się gwałtownie w tył, obracając głowę w bok. Ściągnął powoli słuchawki, wyłapując jego słowa, tym razem bez potrzeby patrzenia w jego kierunku. Zamiast tego wbijał uparcie wzrok najpierw w ścianę, a dopiero potem w podłogę. Punkty. Nagroda.
Nie był kimś na kogo działały podobne prowokacje. Przynajmniej tak długo, jak ich do siebie nie dopuszczał, odcinając się od wszelkich prowokacji i dusząc wszystko w zarodku. Czasem naprawdę można było bez większych problemów stwierdzić, że Liam był po prostu nudny. Słyszał jednak zmianę w jego głosie. Westchnął cicho i spojrzał na niego zrezygnowanym wzrokiem. Przyglądał się przez chwilę wyciągniętemu w jego stronę pistoletowi i uniósł nieznacznie rękę, zupełnie jakby chciał go chwycić.
A potem ją opuścił.
- Jasne. Ty pierwszy. - rzucił cicho, nie czekając na jego odpowiedź. Zamiast tego naciągnął słuchawki na uszy i przeszedł przed siebie, wpatrując się w milczeniu w tarczę. Najwyraźniej chwilowo stracił jakiekolwiek chęci na rozmowę, zamiast tego zamierzając się skupić na samym zadaniu. Jego oczy przesuwały się po wymienionych wcześniej punktach, raz jeszcze przetwarzając w głowie podane zasady. Trzy rundy, pięć strzałów. Czoło piętnaście, serce dziesięć, klatka piersiowa pięć, reszta trzy. Jeśli chciał zdobyć największą ilość punktów musiał trafić w czoło, serce, klatkę piersiową i dwie dowolne części ciała, przykładowo rękę i nogę. Maksymalnie trzydzieści sześć punktów na rundę. Najlepszym pomysłem było zaczęcie od czoła. Jeśli nie trafi, nie straci większości punktów, które zarobiłby trafieniem.
Podobne błyskawiczne kalkulacje odbywały się w jego głowie nieustannie, mimo że nie dał po sobie niczego poznać, zachowując neutralną, nieco pustą minę, cały czas kierując wzrok na tarczę. To był czas Shane'a na wykazanie się.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Strzelnica
Sro Kwi 06, 2016 10:24 am
Odrobinę zdziwiony, że Liam przyjął wyzwanie, choć paradoksalnie przecież właśnie mu na tym zależało, zerknął na niego, a w spojrzeniu tliła się niepewność, która jednak szybko zgasła, kiedy dotarła do niego jedna rzecz: to on otwierał tę rundę i dwie pozostałe zresztą też, a więc czas na pomyślenie przemknął mu między palcami. Musiał jak najlepiej wykorzystać swojej szansę. Przez głowę przebiegło mu parę scenariuszy, które miały pomóc do dostosowania się do własnych, wymyślonych na szybko reguł, aż w końcu założył krępujące słuch słuchawki, docisnął je, by mieć pewność, że żaden zbyt głośny odgłos do niego nie dotrze i nie wprawi go w krótkotrwały stan otępienia, który zdecydowanie nie byłby sprzyjający do zgarnięcia całej puli punktów, co rzecz jasna było jego celem.
Czoła. Serce. Klatka piersiowa, mamrotał w myślach, omiatając spojrzeniem tarczę, by wybrać sobie pozostałe dwa cele. Jego ofiarą w końcu padł lewy bok i prawa noga, okolice kolana, ale nie miał zamiaru konkretyzować. Reguły gry tego nie wymagały, a więc mógł w tej kwestii się nie rozdrabniać.
Nie wiedział dlaczego jego ciało została opanowane przez coś na wzór ekscytacji pomieszanej z niedostrzegalną, prawie nie istniejącą nutką zdenerwowania. Czyżby tak rozpaczliwie chciał wygrać tę rozrywkę, mimo że wcześniej, w ostatnich miesiącach, nie posiadał ani krzty aspiracji, by brać udział w jakiejkolwiek konkurencji, biernie wszystkiemu się przyglądając? Odepchnął od siebie tą myśl, by skupić się na imitacji ludzkiego ciała, a na ustach pojawił się subtelny uśmiech.
Zaczynam — ostrzegł w końcu, ostatecznie decydują, że pierwszy strzał odda w kierunku nieszczęsnej nogi, która aż sama prowokowała, żeby poświęcić jej uwagę. — Noga — zakomunikował, więc, mierząc w cel i zaraz naciskając za spust. Kula trafiła dokładnie tam, gdzie chciał, przebijając miejsce tuż nad kolanem. — Czoło — powiadomił i znów strzelił. — Klatka piersiowa. — Spust po raz kolejny poczuł opór jego placów. — Lewy bok.— Nabój przebił dokładnie wycelowany przez niego punkt. — Serce. — Ostatni raz w tej rundzie nacisnął na spust i złapał łapczywie do ust powietrze, zaraz wypuszczając go ze świstem, gdy zdał sobie sprawę, że zamarł na chwilę, wyczekując pożądanego efektu, acz kulka minęła się z celem i trafiła nieco niżej niż w pierwotnym zamiarze. — 10,5 pkt — odparł, podliczając na szybko, acz był pewny, że towarzyszący mu chłopak już dawno przekalkulował straty i dokonał stosownych obliczeń, by dojść do tych samych wniosków, co Shane.
Złość na samego siebie szybko jednak wyparowała. Gdyby udało mu się zdobyć całe trzydzieści sześć punktów, gra przestała by być emocjonująca, a ostatecznie zostały mu dwie rudny w zapasie, którymi być może stworzy sobie drogę do zwycięstwa. Wykrzywił usta w półuśmiechu.
Proszę. — Wręczył mu broń. W magazynku zostało jeszcze pięć pocisków,. więc konieczność by je zmienić nie zaistniała. Oparł się o jedną z belek, która podtrzymywała konstrukcje budynku, wyczekując na pierwszy ruch Liama, zresztą bardzo nim zainteresowany. Był pewien, że Leistershire opracował o wiele skuteczniejszą strategię i chciał ją zobaczyć. Ciekawość w nim narastała z każdą sekundą.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach