Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
First topic message reminder :

14 luty, 13:27
Paige właśnie szwendał się po mieście i wreszcie postanowił sięgnąć po telefon i zapoznać się z zaległymi wiadomościami. Zignorował wiadomości zmartwionej siostry, nie zapoznając się z nimi nawet pobieżnie. To samo zrobił z wszelkimi reklamami, zauważył też kilka nieaktualnych już zaproszeń na piwo, których pozbył się ze swojej skrzynki i kiedy blondyn przymierzał się do wykasowania kolejnego wątku, jego kciuk zatrzymał się nieruchomo nad wyświetlaczem.
„14 lutego, 13.30 pod wieżą na The Gathering Place.”
Miał trzy minuty i kompletny brak szans na zdążenie na czas. Czy to go powstrzymało? W żadnym wypadku. Zadarł głowę do góry, zahaczając wzrokiem o tabliczkę z nazwą ulicy. Znajdował się w zupełnie innej części miasta. Przemknął wzrokiem po okolicy, jakby przez chwilę rozważał jeszcze wszystkie „za” i „przeciw”, jednak koniec końców zawrócił, kierując się w stronę najbliższego przystanku.
Co ty robisz?
Ratuję się przed wkurwiającymi ludźmi.
Chcesz tam pojechać? Nie wygląda na takiego, który lubi czekać.
Poczeka.
Skąd ta pewność siebie? Może lepiej napisz mu, że się zja--
Nie. Tak będzie zabawniej.
Zabawnie będzie, jak będziesz zapierdalać na koniec miasta po nic. Widocznie masz za dużo wolnego czasu.
Nie zamierzam na to narzekać.
Gdy znalazł się na miejscu, komórkowy zegar wyświetlał trzynastą pięćdziesiąt osiem. Blondyn w żadnym wypadku nie wyglądał na kogoś, kto spieszył się na miejsce spotkania, mimo świadomości, że i tak już był spóźniony. W jego przypadku należało liczyć się z faktem, że częstotliwość sprawdzania telefonu wiązała się z częstymi spóźnieniami. Paige wsunął ręce do kieszeni i już zaczął wodzić wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Nie było to łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę to, że przewijało się tędy mnóstwo ludzi, a unoszące się w powietrzu czerwone balony w kształcie serc raz po raz utrudniały skupienie się. Tak samo, jak podchodzący do niego sprzedawcy róż, którzy proponowali ich kupno dla wybranki. Jasnowłosy zdążył odmówić trójce pań z koszykami pełnymi kwiatów, które nachalnie przypominały o tym, jaki dziś mieli dzień.
Może lubi kwiaty. Skoro już tam zapieprzasz, to chociaż się postaraj.
Kącik ust Haydena mimowolnie drgnął, chcąc unieść się w nieznacznym uśmiechu, gdy nieopodal dostrzegł czekającego na niego chłopaka. Co prawda, stał odwrócony tyłem, ale mimo tego nietrudno było go rozpoznać. Zwolnił nieco kroku, chcąc podejść go niezauważony. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymał się i pochylił do przodu, prawie stykając się wargami z uchem czarnowłosego.
Jakiś Arab o mnie pytał. Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka ― rzucił mrukliwie z wyraźnym rozbawieniem i wyprostował się, znów spoglądając na chłopaka nieco z góry. ― Co jest, Black? Masz problem z wyborem prezentu dla dziewczyny? ― Nie byłby sobą, gdyby oszczędził mu choć najdrobniejszej nuty kąśliwości.

Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Mercury był mistrzem kombinatorstwa od dziecka. Moment, w którym inni orientowali się, że coś zaplanował, następował dużo później niż moment, w którym on już dawno przeszedł do działania, by owy plan zrealizować. Niemniej to właśnie sprawiało, że cała zabawa miała dla niego dużo większy sens. Teraz przyglądał mu się z wyraźną ciekawością, gdy zadał mu pytanie zupełnie jakby nie był przekonany o słuszności jego decyzji.
Może dlatego, że zwykle nie daje się prowadzić samochodu komuś, kogo nie zna się aż tak dobrze?
Nie dałbym go poprowadzić komuś, do kogo nie jestem przekonany.
Jestem pewien, że sposób w jaki cię rozpieszcza skutecznie cię do niego przekonuje, książę.
Bardzo zabawne.
Mimo to nie był w stanie zaprzeczyć. Każde zetknięcie się ust z jego szyją, posyłało przyjemne dreszcze w dół w jego kręgosłupa, aż do podbrzusza gdzie kotłowały się wytwarzając przyjemne uczucie ciepła. Wyglądało jednak na to, że nie tylko on był tu rozpieszczany. Chłopak pozwalał sobie na zbyt wiele, wyraźnie próbując go sprowokować. Muśnięcie ust i uczucie, które po sobie pozostawił nie satysfakcjonowały go w najmniejszym stopniu, co bez problemu pokazał za pomocą odpowiedniej mimiki. Odchylił nieznacznie głowę w tył, mimowolnie wciskając ją głębiej w śnieg zarówno pod wpływem dotyku na klatce piersiowej, jak i tego na podbrzuszu. Przewrócił oczami, by zaraz utwić spojrzenie w jego ciepłych, brązowych oczach i poruszył ustami wypowiadając bezgłośnie jedno słowo.
"Dupek."
Uśmiechnął się w wyjąkowo prowokacyjny sposób i uniósł jedną z nóg, zapierając się kolanem o jego biodro. Kończąc swoją ostatnią wypowiedź skierowaną w stronę kamerdynera, przesunął powoli kolano ku wewnętrznej stronie uda, pocierając nim kilka krótkich razy o jego krocze. Uniósł brew w wyjątkowo bezczelnym geście, rozłączając się. Noga opadła ponownie na ziemię, gdy dość posłusznie pozwolił podnieść się do siadu, przesuwając rękami po jego żebrach, by móc go objąć. Palce przesunęły się w dół kręgosłupa, drapiąc go przez kurtkę zaraz jednak ponownie powróciły na poziom łopatek, gdzie zostały na dłużej. Mruknął cicho w odpowiedzi na ugryzienie, patrząc na niego w milczeniu. Zaufanie? Test?
Więc jednak w pewien sposób go to zaciekawiło.
Podniesiony gwałtownie na równe nogi, stanął na nich w pełni stabilnie i poluzował uścisk, pozwalając mu na otrzepanie się. Sam nie wykonał w tym kierunku żadnego ruchu.
- Czy chcę żebyś prowadził nasz samochód? Tak. Czy każdy przechodzi taki test? Nie, nigdy tego nikomu nie proponowałem. Czy aż tak ci ufam? Zapytałbym raczej dlaczego ufam ci w tej kwestii. To dość proste. - zabrał ręce z jego pleców, przesuwając je na jego klatkę piersiową. Nie spoczęły tam jednak na dłużej niż kilka sekund nim jedna z nich ruszyła ku górze, zaczepiając się na jego karku. Druga raz po raz przesuwała się po jego torsie, gdy sam Mercury przesunął powoli językiem po jego gardle i szczęce, przygryzając go w zaczepnym geście.
- Jak już ustaliliśmy, lubisz się bawić w mechanika. Mechanicy natomiast bardziej niż ktoś inny znają wartość samochodu i potrafią go uszanować. Mógłbyś chcieć mi zrobić na złość, ale po co jeśli masz przed sobą szansę przejechania się Lamborghini Aventador? Ja natomiast zyskam rozrywkowego kierowcę. Obustronna korzyść. - przymknął oczy wpatrując się w jego usta. Mogłoby się zdawać, że ściągnie go zaraz w swoją stronę, by spełnić chwilową zachciankę. Zamiast tego ponownie go objął i opuścił głowę opierając ją na jego klatce piersiowej z przymkniętymi oczami.
- Zimno mi. - poskarżył się nagle w niesamowicie dziecięcym geście, pocierając policzkiem o jego kurtkę, zupełnie jakby chciał się w ten sposób rozgrzać. Ostatecznie sam się odsunął w tył, otrzepując ciuchy ze śniegu i spojrzał w jego kierunku. Zjechał wzrokiem na jego dłoń, by zaraz wyciągnąć ku niemu swoją. Nie złapał go jednak - nawet jeśli zarówno tego chciał jak i oczekiwał - zamiast tego ponownie jak on wcześniej, pozostawiając mu decyzję.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Paige nie potrzebował specjalnych umiejętności czytania z ruchu warg, by odgadnąć, co Black chciał mu przekazać. Aż szkoda było przestawać, gdy sypano mu takimi komplementami. Nic dziwnego, że nie zamierzał szybko przestawać, skutecznie utrudniając mu normalną komunikację. Nie potrafił jednak zaprzeczyć, że czarnowłosy całkiem nieźle radził sobie z jego zagrywkami, a wspólnie podjęta gra była o wiele ciekawsza niż cieszenie się z niej samemu.
Zadrapał paznokciami podbrzusze chłopaka, drażniąc wrażliwą skórę w odpowiedzi na dotyk na swoim udzie. Nie spodziewał się, że kolano Mercury'ego w końcu spocznie na jego kroczu, choć kiedy jego dotyk wywołał przyjemne mrowienie, swoim równie prowokacyjnym uśmiechem Hayden zaprzeczył temu, że przeszkadzała mu ta nieczysta zagrywka, nawet jeśli koniec końców mogła doprowadzić go na sam skraj wytrzymałości.
Lepiej pilnuj swojego--
Głos umilkł gwałtownie, jakby w przeciwieństwie do Alana nie był zdolny do tak bezpośrednich określeń, co poniekąd bawiło jasnowłosego, biorąc pod uwagę, ile to nieznośne wyobrażenie musiało się już nasłuchać i naoglądać, kiedy już pojawiło się w jego głowie. Ciemnooki jednak zignorował kolejną próbę przemówienia mu do rozsądku, jakby urwane zdanie uznał za zmianę stanowiska w tej sprawie i zgodzenie się ze wszystkim, do czego byłby zdolny, choć od początku było oczywistym, że do niczego nie dojdzie.
Pomyśleć, że gdyby nie gruba, zimowa kurtka, te wszystkie pieszczoty byłyby znacznie przyjemniejsze. Ledwo czuł ręce przesuwające się po jego żebrach i drapanie po plecach, które sprawiało mu najwięcej przyjemności i dzięki któremu mógłby przeleżeć pół dnia przy jednej osobie, gdyby miała na tyle wytrzymałe ręce.
„Zapytałbym raczej dlaczego ufam ci w tej kwestii.”
Dlaczego ufasz mi w tej kwestii? ― poprawił się i odchrząknął znacząco, zagłuszając ostatnie dwa słowa jego wypowiedzi, jakby to wszystko niekoniecznie było takie proste. Musiał jednak odczekać tę chwilę niepewności, jednak brunet umilił mu czas do tego stopnia, że właściwie odpowiedź na pytanie przestała być tak istotna. Z zadowolonym pomrukiem przechylił głowę na bok i objął chłopaka jedną ręką w pasie, by w ostatnim momencie, gdy zamierzał cofnąć usta od jego szczęki, przygryźć złośliwie jego dolną wargę.
Czy on powiedział...?
Na to wygląda.
Ale ma rację. Bądź dobrym mechanikiem i zmień zdanie. Normalnie nawet nie powąchałbyś takiego samochodu, a jeśli coś zjebiesz, nie będzie cię stać na części wymienne. Ten dzieciak nawet nie weźmie za siebie odpowiedzialności.
Skąd wiesz, że nie jestem jeżdżącym przepisowo nudziarzem? ― rzucił, w tym momencie na chwilę poważniejąc, choć to wrażenie było raczej kwestią spokojnego tonu. Co prawda, nijak dało się przypisać jego wizerunek do wizerunku obawiającego się prędkości kierowcy. ― Ale masz rację. Szanujemy wartość samochodów i fakt, że po coś mają dodatkowe liczby na liczniku ― dodał zgryźliwie, nie mówiąc już nic więcej. Najwidoczniej to oznaczało zgodę, a resztę zachował już dla samego siebie. Może i był złośliwy, ale w jego przypadku nie chodziło to w parze z głupotą. Przeważnie. Nie wyobrażał sobie, żeby przez połowę swojego życia odpracowywać za zniszczone Lamborghini Black'ów.
Masz jeszcze trochę czasu.
Blondyn pogładził ręką plecy młodzieńca, czując wyraźniejszy uścisk, który zdawał się przeczyć jego naturze i kompletnie nie pasować do wcześniejszej całości. Był znacznie bardziej niewinny i pozbawiony perwersyjnego skurwysyństwa.
„Zimno mi.”
Parsknął, traktując ciemne kosmyki silniejszym podmuchem ciepłego powietrza. Jak kot, podsumował w myślach i pokręcił nieznacznie głową.
Nie tobie jednemu ― rzucił pod nosem, nie siląc się nawet na głośniejszy ton. Wypuścił Mercury'ego z i tak luźnego uścisku, wsuwając jedną z rąk do kieszeni. Widząc wyciągniętą dłoń, nawet nie zastanawiał się nad tym, czy powinien skorzystać z tej oferty, nawet jeśli po prostu zaczepił swoim małym palcem o jego. Mimo tego ten drobny uścisk był na tyle mocny, by Black nie zapominał o nim przez resztę drogi. ― Prowadź.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Mógł się spodziewać, że jego pojedyncze słowo przyniesie całkowicie odwrotny skutek. Nie żeby miał zamiar narzekać. Właściwie zaczynał szczerze żałować, że znajdują się w tym momencie na zewnątrz, leżąc w zaspie.
Nie żeby ci to przeszkadzało.
Przeszkadzałby mi odmarzający tyłek. Poza tym pieprzenie się w śniegu raczej nie należy do pomysłów roku.
Mogłaby już przyjść wiosna.
Czytasz mi w myślach.
Widząc jego prowokacyjny uśmiech, odpowiedział mu w międzyczasie przesuwając powoli językiem po górnej wardze, unosząc jedną z brwi ku górze. Właściwie gdyby Paige postanowił teraz podjąć inicjatywę i zareagować, prawdopodobnie w żaden sposób by mu to nie przeszkadzało, nawet jeśli skończyłby potem w łóżku z wysoką temperaturą i ostrym przeziębieniem. Choć rzecz jasna fakt, że nie zamierzał mu pozwalać na wszystko, nijak się nie zmienił.
Odpowiedział na jego pomruk, własnym - niskim, świadczącym o zadowoleniu, gdy przygryzł go uniemożliwiając mu natychmiastowe odsunięcie się. Mercury był męczącą osobą. Wymagał dotyku niemalże nieustannie, we wszelkiego rodzaju formach. Przejeżdżanie dłońmi, pocałunki, przygryzanie, ocieranie się ciałem na wszelkie sposoby, chwytanie za dłoń. Większość znosiła to przez jakiś czas, ostatecznie potrzebowali jednak wolnej przestrzeni. Ponadto często jedynie poddawali się jego woli doprowadzając go na skraj znudzenia. I tracił zainteresowanie. Więc co innego było w reakcjach Paige'a? Dlaczego z każdą kolejną akcją z jego strony, pobudzał jedynie jego ciekawość? Może chodziło o sam fakt, że na swój sposób stanowił twierdzę nie do zdobycia. Może pewność siebie, prowokacyjność w każdym ruchu i brak jakiegokolwiek skrępowania. A może wszystko naraz.
Słysząc jego słowa zaśmiał się wyraźnie rozbawiony, kręcąc na boki głową.
- Paige, gdybyś był nudziarzem, w życiu nie zgodziłbym się żebyś był moim chłopakiem. Niemniej skoro nie jesteś nudziarzem tutaj... - zaczepił dłoń na jego rozporku, wsuwając za niego dwa pojedyncze palce. - To za kierownicą też nie będziesz.
Uśmiechnął się w ten sam cwany, prowokacyjny sposób co zawsze, cofając dłoń, by zamiast tego skupić się na uścisku.
Ręka gładząca jego plecy i niewyraźne, spokojne bicie serca Alana, które słyszał przez kurtkę, delikatne podmuchy ciepłego powietrza na włosach. Wszystkie te czynniki na swój sposób niesamowicie go uspokajały. Właściwie gdyby nie panujący dookoła chłód, bardzo możliwe, że zacząłby zasypiać. Wiedział jednak, że jaką inne plany.
Czekał przez chwilę z wyciągniętą dłonią. Dopiero gdy jego palec zaczepił o palec czarnowłosego, ten ruszył do przodu, idąc tuż obok niego, od czasu do czasu ocierając się o niego ramieniem. Parking nie znajdywał się zbyt daleko od parku. Zaledwie po trzech minutach drogi mogli dostrzec wyróżniający się na tle innych samochód, jak i stojącego przed nim idealnie wyprostowanego kamerdynera. Mercury zabrał dłoń, którą trzymał Alana, tylko po to by zaraz złapać ją ponownie w mocniejszym uścisku, splatając z nim palce.
- Paniczu Black. - niski ukłon nie robił na nim po tylu latach większego wrażenia. Mimo to skinął mu głową na przywitanie i uśmiechnął się nieznacznie wyciągając rękę po kluczyki.
- Znajdź sobie pokój jak najszybciej. Jest zimno, nie chcę być powodem, dla którego zachorujesz, a mój ojciec straci na kilka dni mojego najbardziej zaufanego opiekuna. - zażartował luźno. Kamerdyner, choć nie odpowiedział uśmiechem i cały czas zachowywał niewzruszoną postawę, spojrzał na niego z rozbawionym błyskiem w oku. Przejechał jeszcze krótko wzrokiem po Alanie, jego również witając ukłonem, choć nieco niższym niż uprzednio.
- Jak sobie panicz życzy. Żywię nadzieję, że pana przyjaciel będzie zadowolony z przejażdżki.
- Och z pewnością. Niemniej to mój chłopak, nie przyjaciel. - przechylił głowę z wyjątkowo przeuroczym uśmiechem, celowo próbując sprowokować kamerdynera do okazania jakiejkolwiek reakcji. Uwielbiał tę drobną grę. Przypominała mu drażnienie charakterystycznych strażników angielskich w Wielkiej Brytanii i próbę zmuszenia ich do śmiechu.
- Proszę zatem o wybaczenie za mój błąd.
- Możesz odejść. - odwołał go krótkim skinięciem głowy, widząc że lata treningu zbyt doskonale przygotowały go do jego roli. Miał w końcu inne plany na ten wieczór. Przez chwilę obserwował odchodzącego mężczyznę, nim końcu wypuścił dłoń Paige'a, podając mu kluczyki.
- Chodźmy, zanim zamarzniemy. - wymruczał, od razu otwierając drzwi od strony pasażera. Wsiadł do środka, momentalnie ściągając z siebie kurtkę i szalik. Całe szczęście, jego opiekun pomyślał o tym, by odpowiednio nagrzać uprzednio samochód. Wyciągnął się z wyraźnym zadowoleniem opierając się o siedzenie i zamknął oczy, pocierając rękami ramiona. Było warto, zdecydowanie.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Sam nie rozumiał, co skłaniało go do dalszego obcowania z Mercury'm. Zazwyczaj jego spotkania kończyły się dość szybko. Zwłaszcza, gdy nie planował zostawać u kogoś na noc. Wspólne wypady na miasto ograniczały się do pobytu w jednym miejscu i rozejściu się po paru godzinach za sprawą jakiegoś zgrabnego pretekstu lub konieczności spotkania się z kimś innym lub załatwienia czegoś. Czasem jednak i cały wolny dzień nie trzymał go u boku jednej osoby, jakby po czasie czuł się po prostu zmęczony jej towarzystwem. Tym razem jednak nie odnosił takiego wrażenia, jakby coś między nimi jeszcze nie zostało załatwione i to coś nie pozwalało im na rozejście się tak po prostu. Może jakaś niewidzialna nić trzymała ich przy sobie, choć tę cienką strukturę dość łatwo było przerwać.
Tylko po co?
Nie przypuszczałem, że będę spełniał książęce wymagania ― odparł ze znaną sobie złośliwością, siląc się na łobuzerski uśmiech i opuszczając spojrzenie niżej, jakby sprawdzał, co Black kombinował. Najwidoczniej nie czuł się skrępowany dobieraniem mu się do spodni, jednak po tym, co dziś zdążył sobą zaprezentować, należało postawić wielki znak zapytania przy fakcie, czy coś wprawiało go w zakłopotanie. Jeśli tak, co to było? Dla wielu tak obsceniczne zachowania były już granicą – Paige z kolei przesunął ją na nieco dalszy poziom, do którego jeszcze nikomu nie udało się sięgnąć.
Ruszył zaraz za nim, dorównując mu kroku i spoglądając przed siebie. Nie przerywał ciszy, która na ten czas zapadła między nimi, czego wcale nie określiłby jako niezręczne. Czasami i milczenie było potrzebne, a biorąc pod uwagę, że przez ostatnie kilka godzin nieustannie wymieniali ze sobą jakieś zdania – nie licząc momentów, gdy zajmowali swoje języki zgoła czymś innym – ten stan rzeczy był całkiem przyjemny.
Nie musiał wysilać wzroku ani nawet rozglądać się, by wychwycić wzrokiem lśniący w świetle latarni samochód, za którego kierownicą już niebawem miał zasiąść. Poruszył zziębniętymi palcami, tracąc na chwilę oparcie w ręce czarnowłosego, ale zanim zdążył ugiąć je całkiem, poczuł jak dłoń chłopaka wsuwa się z powrotem w jego, przez co odruchowo zamknął ją w luźniejszym uścisku, nie robiąc sobie niczego z obecności kamerdynera, nawet jeśli to on był kolejnym elementem otoczenia, który przyciągnął jego uwagę. Bez zażenowania przesunął wzrokiem po nienagannie wyprostowanej sylwetce mężczyzny. Właściwie dokładnie tak mógł go sobie wyobrażać, słysząc urywki rozmów przez telefon. W odpowiedzi na powitanie, skinął głową, jakby tym gestem jednocześnie poświadczał, że ten ukłon nie był konieczny.
„Żywię nadzieję, że pana przyjaciel będzie zadowolony z przejażdżki.”
Na razie nie wygląda na to, bym miał na co narzekać ― rzucił i mimowolnie przesunął wzrokiem po stojącym obok Lamborghini. Dziwiło go jednak, z jaką lekkością nieznajomy mężczyzna podchodził do przekazaniu kluczyków komuś zupełnie...
„Niemniej to mój chłopak, nie przyjaciel.”
... obcemu.
No i wpadłeś, kurwa.
W ciemnych oczach pojawiły się iskry rozbawienia, gdy Alan z trudem powstrzymał parsknięcie. Nie chodziło tu bynajmniej o wyśmianie tego określenia, a raczej o fakt, z jaką lekkością podchodził do takich spraw, podczas gdy większość takich par tylko czaiła się, byleby nie zostać przyłapanymi na gorącym uczynku. Całkiem miła odmiana. Chwycił za kluczyki, odruchowo ważąc je w dłoni i odczekał chwilę aż kamerdyner oddalił się kawałek i zerknął na bruneta, podchodząc do drzwi kierowcy.
Chłopak ― powtórzył żartobliwie, unosząc kącik ust w łobuzerskim uśmiechu. ― Chyba lubisz się nad nim znęcać.
Zajął miejsce za kierownicą, od razu wsuwając kluczyk do stacyjki. Rozsunął kurtkę, gdy jego ciało przeszedł pierwszy dreszcz po zderzeniu z nagłą różnicą temperatury. Poprawił fotel, dopasowując go do swoich potrzeb i dopiero wtedy mógł skupić się na jego wygodzie, przylegając plecami do oparcia i ułożył jedną rękę na kierownicy. W tej jednej chwili wyglądał na w pełni skupionego przygotowaniem samochodu do jazdy. Poprawianie lusterek zapięcie pasów i wreszcie pomruk uruchamianego silnika.
Dokąd jechać, paniczu? ― rzucił spokojniejszym już tonem, mimo wciąż roziskrzonych rozbawieniem tęczówek. Nie czekał na odpowiedź, gdy płynnie wycofał wozem z miejsca parkingowego, nakierowując go na wyjazd na ulicę. Póki co nie mieli zbyt wielu opcji. Podjechawszy do wyjazdu, spojrzał, czy nic nie nadjeżdża z lewej strony i skręcił w prawo, w dość krótkim czasie nabierając odpowiedniej prędkości. Odpowiedniej według siebie, rzecz jasna.
Nie za dobrze ci? Muszę przypominać ci, że mamy cholerną zimę?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Ha, mógł zapytać o zdanie Mercury'ego. Czarnowłosy w ciągu kilku sekund wymieniłby mu aż zbyt dużo cech, które przekonywały ludzi do pozostania w jego towarzystwie. I nawet nie musiałby używać pieniędzy jako głównej zalety. No bo spójrzcie tylko na niego. Wysoki (może nie tak jak Alan), przystojny, wygadany, zabawny, obeznany w wielu dziedzinach, niesamowicie skromny. Chodzący ideał. W dodatku, w momencie gdy starał się nieco bardziej ciężko było odmówić spędzania czasu w jego towarzystwie. Tak przynajmniej słyszał.
Zgłoś się na mistera Kanady.
Jest w ogóle coś takiego?
To bardzo prawdopodobne.
Nie urodziłem się w Kanadzie.
Mister Stanów Zjednoczonych?
Za dużo zachodu. Wyobraź sobie tych wszystkich chłopców, którzy zjeżdżają się ze wszystkich stanów. Wyćwiczeni od dziecka w tym jednym konkretnym celu. Marionetki w rękach rodziców.
Prawie się wzdrygnął. Choć sam zawdzięczał swojemu ojcu niesamowicie wiele i doskonale wiedział, że może sobie pozwolić na wydawanie niesamowicie olbrzymich sum pieniędzy na raz tylko dzięki jego majątkowi, zdecydowanie nie uważał się za marionetkę w jego rękach. Zwłaszcza, że nie tylko od dziecka sam uczył się bawić innymi, ale i sam jego ojciec zdradził mu kilkadziesiąt tricków.
- Kto by pomyślał Paige, że ktoś taki jak ty będzie miał tak zaniżoną opinię o samym sobie. - odpowiedział mu krzywym uśmiechem, nie kontynuując już jednak tematu. Podobnie jak Alanowi i jemu nie przeszkadzała cisza po wielu minutach rozmowy. Mógł w spokoju rozejrzeć się dookoła, ustalić dalszy plan działania. Czując jak blondyn zaciska swoją dłoń na jego powstrzymał się od uśmiechu. W końcu całe to drobne przedstawienie przed kamerdynerem nie miałoby takiej mocy, gdyby jego chłopak odmówił uczestnictwa.
Mimowolnie wypowiadając owe słowa zerknął na niego kątem oka, chcąc sprawdzić jego reakcję. I na jej widok czarnowłosy przechylił nieznacznie głowę w bok zastanawiając się jakie jest jego źródło. Ostatecznie, wrócił jednak uwagą do kamerdynera, stwierdzając że nie jest to na tyle ważne, by przerywać dyskusję w pół słowa.
"Chyba lubisz się nad nim znęcać."
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytał niewinnie, muskając bok jego szyi palcami. Nie przeszkadzał mu jednak w dalszych przygotowaniach, zamiast tego skupiając zaciekawiony wzrok na jego twarzy. Poważny i w pełni skupiony Paige był dość ciekawym widokiem. Z zamyślenia wyrwał go znajomy, choć tak samo satysfakcjonujący ryk silnika. Wyprostował się, siadając wygodniej na swoim siedzeniu i postukał palcami o własne udo.
- Wreck Beach. GPS reaguje na komendy głosowe. - rzucił spokojnie. Miejsce oddalone o godzinę drogi najwyraźniej nie robiło na nim najmniejszego wrażenia. Ziewnął przekładając wygodnie rękę na udo blondyna, masując je palcami z wyraźnym zamyśleniem na twarzy. Samochód - choć sunął niesamowicie płynnie i ciężko było stwierdzić czy faktycznie pędzi się właśnie ponad 100km/h czy może strzałka ledwo drgnęła na liczniku - sprawiał, że Mercury robił się senny. Jak zawsze. Podniósł powoli głowę widząc czerwone światło. Nie cierpiał jego skrzyżowania. Sygnalizacja zawsze zmieniała się tu w cholerę powoli, opóźniając jego powrót do domu. Tym razem nie zamierzał jednak narzekać. Nacisk na udzie Alana wyraźnie się zwiększył, gdy wychylił się w jego kierunku. Przesunął ręką po jego twarzy, układając ją na karku, by przyciągnąć go do siebie. Nie bawił się w żadne zagrywki wiedząc, że i tak mógł poświęcić tej rozrywce co najwyżej minutę, jeśli miał odrobinę szczęścia. Wsunął język między jego wargi, by obić się złośliwie kolczykiem o jego zęby i podniebienie. Cały czas obserwując światła pogłębił pocałunek, przesuwając drugą ręką w górę jego uda.
A mówił ci ktoś kiedyś, że kierowców się nie rozprasza?
Czepiasz się.
Odsunął się z cichym pomrukiem, przesuwając jeszcze końcówką języka po jego policzku z wyraźnym rozbawieniem, nim w końcu rozłożył się na nowo na swoim siedzeniu, wyciągając nogi przed siebie. Światło zmieniło się na żółte.
- Hej Paige, opowiedz mi coś. Może być historyjka z dzieciństwa, jakieś żenujące wydarzenie ze szkoły. Cokolwiek. - obrócił głowę w jego kierunku, obserwując go podczas jazdy. Dało się jednak dostrzec, że jego powieki raz po raz zamykają się na ułamek sekundy dłużej. No, gdyby patrzył w jego kierunku. Póki co, z tego co widział był dość mocno skupiony na drodze. Wątpił, by miało się to zmienić, biorąc pod uwagę fakt, że niedługo mieli zjechać na autostradę, na której będzie mógł bić swoje rekordy prędkości.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Parsknął pod nosem, samemu nie zamierzając kontynuować tego tematu. Najwyraźniej został przejrzany. Nigdy nie szczycił się opinią kogoś, kto nie wierzył w swoje możliwości. Gdyby tak było, zapewne zaszywałby się teraz w swoim domu, nie mógł zdobyć się na rzeczy, na które zdobywał się teraz, byłby małym, szarym człowiekiem, gdy doskonale wiedział, że był wystarczająco odległy od tych warstw społecznych. Poza tym, gdyby nie potrafił się odpowiednio pokazać, nie siedziałby teraz na wygodnym siedzeniu tego samochodu, chyba że jakiś zdesperowany właściciel poprosiłby go o pomoc.
„Skąd ci to przyszło do głowy?”
Zerknął na niego przelotnie, zaraz skupiając się na dalszych czynnościach przygotowawczych, mimo delikatnego muśnięcia na szyi. Niektóre samochody miały to do siebie, że kiedy już odpowiednio zatopiłeś się w ich fotelu, nie miałeś już ochoty z nich wysiadać, chociaż Paige mimo tych idealnych warunków do jazdy, nadal pozostawał wielkim fanem motocykli.
Plaża? Słyszałem, że to siedlisko nudystów, chociaż o tej porze roku zapewne nikt nie ma ochoty biegać z gołą dupą ― rzucił, zerkając w stronę panelu, na którym faktycznie wyświetliła się droga do wskazanej lokacji, choć uśmiechnął się ledwo widocznie pod nosem, czując dotyk na swoim udzie. Na niewielkim odcinku drogi zdążył przyspieszyć na tyle, by wyminąć jadącego przepisowo kierowcę, tylko po to, by za jakieś dwieście metrów wyhamować łagodnie na światłach. Dopiero wtedy palcem jednej ręki stuknął o kierownicę, a drugą dłoń ułożył na ręce czarnowłosego i potarł o nią wciąż zimnymi palcami, z którymi nawet ogrzewanie w samochodzie nie dało sobie rady.
Przekręcił lekko twarz w stronę chłopaka, gdy tylko ułożył rękę na jego policzku. Nie potrzebował specjalnych instrukcji czy poleceń, by rozchylić usta. Zadrapał paznokciami nadgarstek Black'a i otarł się językiem o srebrny kolczyk, pogłębiając przy tym pocałunek, który był jeszcze milszą odmianą od normalnej jazdy samochodem, przy której każdy stosował zasadę nierozpraszania kierowcy. Jednak nawet Alan stale spoglądał w stronę świateł, co z perspektywy obserwatora mogło przypominać kompletny brak zainteresowania swoim partnerem. Gdyby nie zaangażowanie w gest, rzeczywiście można było to tak nazwać.
Na koniec starł końcówką posmak chłopaka z dolnej wargi i wydał z siebie leniwy pomruk, czując mokry ślad pozostawiany na jego policzku, którego nawet nie ośmielił się zetrzeć. Dostrzegłszy zmianę koloru światła, od razu ruszył z miejsca, znów nabierając przy tym stosownej prędkości.
„Hej Paige, opowiedz mi coś.”
Zerknął z ukosa na Mercury'ego, by chwilę później spojrzeć w lusterko po swojej lewej stronie i wyprzedzić kolejnego kierowcę, który liczył na to, że uniemożliwi mu ten manewr, przyspieszając nieznacznie. Niestety dość szybko został pozostawiony w tyle, nie mogąc mierzyć się z parametrami Lamborghini.
Z dzieciństwa? Prawdę mówiąc, nie pamiętam za wiele. ― Wzruszył mimowolnie barkami. Podejrzewał, że kilka przeprowadzek z miejsca na miejsce zrobiło swoje i przyczyniło się do tego, że ostatecznie wszystkie wspomnienia związane z danymi miejscami zaczęły przygasać. Tym bardziej, że ich właściciel nie próbował ich pielęgnować. ― Żenujące wydarzenie, mówisz ― rzucił, kręcąc głową i znów spojrzał na niego z ukosa na ułamek sekundy z wyraźnym rozbawieniem. ― Chcesz sprawdzić czy nie było zbyt żenujące? Właściwie nie miałem takich sytuacji. Albo może inaczej – nie odczuwam zażenowania. Myślę, że kiedy go nie okazujesz, analogicznie to innym zaczyna robić się głupio. Nie wiedzą jak zareagować. Jakiś rok czy dwa lata temu w Hudson's Bay, po wychowaniu fizycznym byliśmy wziąć prysznic. ― Zapowiadało się ciekawie. Włączył migacz, zjeżdżając na odpowiedni pas, wiodący na autostradę. ― Kiedyś usłyszałem, że jestem typem osoby, którą albo się lubi albo nie znosi. Wobec większości znajomych z klasy byłem drugim typem. Tego dnia postanowili zgadnąć moje ubrania, razem z ręcznikiem i zwiać, zanim jeszcze doprowadziłem się do porządku. Na moim miejscu każdy zostałby w szatni, wołając o pomoc, ale jakoś nie widziałem przeszkód, żeby wyjść na korytarz w takim stanie. Była już przerwa, więc ciężko było się nie spotkać z licznymi spojrzeniami, chociaż po chwili odwracali spojrzenia, mimo że większość z nich zapewne zdążyła już naoglądać się nagich ciał na pornosach. Ale oczywiście trzeba zachować fason ― parsknął pod nosem, wyginając usta w rozbawionym uśmiechu. ― Szukając tych, którzy zgarnęli moje rzeczy, natknąłem się na nauczycielkę. Żałuj, że nie mogłeś zobaczyć jej miny. Myślała, że ostrym tonem sprowadzi mnie do porządku, ale kiedy tylko znalazła się bliżej, zaczęła odwracać twarz, przysłaniać sobie pole widzenia jedną ręką. Wszystko tylko po to, by jej wzrok nie zsunął się ku niestosownemu miejscu. Było jeszcze lepiej, gdy przedstawiłem jej swoje stanowisko w tej sprawie. Nasłuchałem się, że mimo wszystko mogłem się czymś nakryć, że szkoła to nie miejsce na takie wybryki. Gdzieś w połowie tego dialogu, w pobliżu pojawili się winowajcy. Właściwie załatwiłbym to sam, ale pani Jackson wzięła sprawy w swoje ręce. Chociaż najpierw podała mi swój szal, wyraźnie niezadowolona z faktu, że znajdzie się tak blisko mojego krocza ― zaśmiał się ochryple pod nosem, odchylając nieco głowę. W tym czasie udało im się zjechać na autostradę, na której od razu zajął najszybszy pas. ― W tamtej chwili znienawidzili mnie jeszcze bardziej. Dowcip się nie udał, a sami mieli przesrane w radzie pedagogicznej. Rzecz jasna, sam nie obyłem się bez uwagi w dzienniku. Ale przynajmniej mam ciekawszą kartotekę, nie? „Paradował roznegliżowany po korytarzu”. Tak to ujęli. Teraz twoja kolej.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Dlatego tak bardzo bawiło go całe to podejście i podział uczniów pomiędzy klasy A, a B. Czy mieli więcej pieniędzy? Z pewnością. Czy mieli od nich więcej możliwości? Tak. Czy to znaczyło, że uczniowie z klas B nie potrafili się prezentować? Zdecydowanie nie. Patrząc na Paige'a mógł bez problemu stwierdzić, że pasował do owego miejsca za kierownicą Lamborghini dużo lepiej niż niejeden bogaty dzieciak z Riverdale. Im dłużej mu się przyglądał oceniając jego czas reakcji i sposób w jaki prowadził samochód, tym bardziej się w tym przekonaniu utwierdzał.
"Siedlisko nudystów."
Dwa główne słowa, które wyłapał z jego wypowiedzi niesamowicie go rozbawiły. Do tego stopnia, że zaśmiał się cicho, przysłaniając usta własną pięścią.
- Nie, prawdopodobnie nie. Ale gdybyś jednak nabrał ochoty, nie będę miał nic przeciwko, Paige. - rzucił luźnym tonem, w przeciwieństwie do niego kierując wzrok nie na gpsa, lecz przez okno. Obserwował z niejakim znudzeniem migające mu błyskawicznie zachwycone samochodem twarze, zlewające się światło ulicznych latarni, poruszające się nieznacznie na wietrze gałęzie drzew i zmieniające się budynki. Gdy tylko zwalniali, zblokowani przez samochód przed nimi, niektórzy z przechodniów wyciągali telefony, by korzystając z okazji zrobić jakiekolwiek zdjęcie. Zabawne. Choć nie na tyle, by choćby wygiął kącik ust w uśmiechu.
W przeciwieństwie do momentu, gdy blondyn odwzajemnił pocałunek. Lubił jego uniwersalność i to jak dostosowywał się wręcz idealnie do każdego momentu, doskonale rozumiejąc o co chodzi młodemu Blackowi. Podobnie jak taki drobny fakt, że nie otarł policzka po jego drobnej zagrywce.
Przez chwilę zastanawiał się, czy Alan odpowie na jego prośbę. Bądź co bądź, ostatnim razem gdy go o coś zapytał - a dokładniej o pochodzenie jego blizny na przedramieniu - otrzymał wymijającą, nieprawdopodobną odpowiedź, która z prawdą miała tyle wspólnego co Mercury na co dzień. O dziwo, tym razem nie zamierzał się migać. Rozłożył się wygodnie na siedzeniu i zamknął oczy wsłuchując się w jego głos.
"Chcesz sprawdzić czy nie było zbyt żenujące?"
- Nie, staram się lepiej cię zrozumieć. - odpowiedział spokojnie, tonem podobnym do wypowiadania się o pogodzie. Gdy zaczął mówić o braku zażenowania, pokiwał parę razy głową. Tak, podobny wizerunek zdecydowanie mu do niego pasował. Podobnie jak słowa o tym, że albo się go lubi, albo nie znosi. Był butny jak cholera. Pewny siebie, wygadany, zdecydowany, nie dawał się nagiąć do własnej woli. To co dla niego było fascynujące, z pewnością dla większości chłopaków było nie do zniesienia. Zwłaszcza, gdy jak podejrzewał, wielokrotnie swoją nonszalancją podbierał im dziewczyny. Im bardziej rozwijał swoją historię, tym bardziej targało nim rozbawienie. Otworzył oczy obracając głowę w jego stronę. W momencie gdy historia doszła do nauczycielki i jej szala, wybuchł śmiechem dłużej się nie powstrzymując.
- Rany Paige, nawet nie wiesz ile bym dał żeby to zobaczyć. - pokręcił głową na boki, pocierając dłonią swoją przeponę. Wszystkie te dobrze wychowane dzieciaki z kijem w tyłku, nigdy nie odważyłyby się na coś podobnego.
"Teraz twoja kolej."
Zastanowił się przez chwilę.
- Jedyne co przychodzi mi teraz do głowy to, to jak zamieniałem się wraz z Saturnem miejscami. Rodzice postanowili wysłać mnie na zajęcia dodatkowe, by polepszyć moje beznadziejne zachowanie. Ostatecznie skończyło się to tak, że zapisany Mercury Black siedział sobie w szatni i grał na przenośnej konsoli, podczas gdy Saturn go zastępował, zainteresowany współczesną kaligrafią. Niestety po ośmiu miesiącach wyszło to na jaw i dostaliśmy niezłą burę. - parsknął śmiechem, drapiąc się po kolanie. Wtem w jego oczach coś się zmieniło.
- Nie, w sumie pamiętam jedną sytuację. Nie wiem czy ci mówiłem, ale nie urodziłem się w Kanadzie, lecz na Alasce. Ze względu na pracę ojca często się przeprowadzaliśmy, zmienialiśmy szkoły. Nie pamiętam ile dokładnie miałem wtedy lat, ale dość często nie chciałem wracać do domu po zajęciach, chodziłem więc z bratem na pobliski plac zabaw. Był tam jeden chłopak... - przez chwilę umilkł wyraźnie się zastanawiając. Jego usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu.
- Gdy teraz się zastanawiam to prawdopodobnie był pierwszy i ostatni raz, kiedy szczerze się w kimś zakochałem. Jak widać ciągoty do obu płci miałem już od małego, ku wielkiemu niezadowoleniu moich opiekunek. - roześmiał się, ponownie sięgając dłonią w stronę jego uda, zupełnie jakby owy dotyk pozwalał mu na zebranie myśli. Oparł policzek o siedzenie, wpatrując się w twarz Paige'a.
- Właściwie był dość podobny do ciebie. Wyższy od innych, niesamowicie butny, nieco starszy. Rozstawiał wszystkich po kątach, często stawał się głównym obiektem bójek, cholernie wygadany i pewny siebie. Nawet był blondynem choć... wydaje mi się, że miał nieco ciemniejsze włosy. Nie jestem już pewien, w końcu minęło tyle lat. Tak czy inaczej, byłem w niego wpatrzony jak w obrazek. Codziennie zaciągałem brata na plac zabaw, by bawić się z nim i jego siostrą. Chyba była młodsza. Często bawiłem się w jej wielkiego obrońcę, by zaimponować jej bratu. Któregoś dnia chciałem zaprosić go do domu. Opiekunka strasznie protestowała, więc powiedziałem jej otwarcie, że w przyszłości będziemy małżeństwem i nie ma prawa stanąć na mojej drodze do szczęścia. Niczym prawdziwy panicz. Nikt nie miał prawa wchodzić mi w paradę. Cała zbladła, bojąc się że obwinią ją o przekazywanie mi złych poglądów czy jakkolwiek byś tego nie nazwał. Koniec końców cały czas kleiłem się do niego niczym rzep, powtarzając że go nie wypuszczę, bo to mój przyszły mąż i musi poznać moich rodziców. Musieli sami przyjechać, by mnie odebrać, co nie zdarzało się zbyt często. Matka śmiała się przez kilka następnych dni, ojciec natomiast niemniej rozbawiony, powtarzał że chłopcy nie mogą brać ślubu z innymi chłopcami. Przestali się śmiać kiedy pocałowałem go na ich oczach, mówiąc że zawsze będę go kochał nawet jeśli nie jest dziewczyną, ale skoro takie jest prawo i nie możemy być razem to wezmę za żonę jego siostrę. - przewrócił oczami, przez chwilę zastanawiając się dlaczego właściwie mu to opowiada. Palce jego dłoni drgnęły nieznacznie, gdy obrócił głowę w stronę okna, opierając policzek na ramieniu.
- Dwa dni później musieliśmy się przeprowadzić i już nigdy więcej go nie zobaczyłem. Nie miałem nawet okazji się pożegnać. I moja dziecięca miłość skończyła się raz na zawsze. - skończył swoją historyjkę, momentalnie milknąc. Chwilowo nie miał niczego więcej do dodania. Uciekł myślami w przeszłość próbując sobie przypomnieć konkretne momenty. Niemniej nie pamiętał praktycznie niczego. Nawet jego imienia. Poruszył prawym butem, postukując nim leniwie o lewy, ponownie zamykając oczy. Znowu zrobił się senny.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Słysząc stłumiony śmiech, zerknął na czarnowłosego z ukosa i przesunął wzrokiem po jego profilu. Ciemne oczy mimowolnie zaiskrzyły się od rozbawienia, choć dla odmiany był to efekt przekazu Black'a. Zaśmiał się pod nosem, mimo że perspektywa zrobienia czegoś tak szalonego była naprawdę kusząca. W swoim życiu przeżył już wiele nieoczekiwanych wyskoków, a ten jeszcze nie został odhaczony na jego liście. Gdyby tylko przyjemna temperatura nagrzanego samochodu nie zniechęciła go aż tak do mrozu na zewnątrz, być może nawet by to zrobił, ale nawet on zdawał sobie sprawę z możliwości dorobienia się solidnego zapalenia płuc na najbliższe tygodnie.
Nabrałbym, gdybyś też się rozebrał ― odezwał się już bez cienia rozbawienia. Jedynie nonszalancki uśmiech na jego ustach sprawiał, że jego przekaz nie był na tyle poważny, by nie móc nie wziąć go do siebie, ale mimo tego mógłby zostać wzięty pod uwagę jako coś możliwego do wprowadzenia w życie. ― Najlepiej z moją pomocą ― dodał zaraz, nie dając Mercury'emu za dużo czasu na reakcję pomiędzy jedną, a drugą wypowiedzią. Nie dało się ukryć, że nie szczędził sobie przy tym bezpośredniości. Była to dość prosta propozycja, do której mógł się ustosunkować albo i nie. Mógł uznać, że Hayden żartował, ale z drugiej strony to zaprzeczyłoby dotychczasowo zebranym informacjom na jego temat. Nie był szczekaczem, który rzucał słowa na wiatr, tak naprawdę nie potrafiąc się za nic zabrać, co nadrabiałby mentalnym powiększaniem sobie penisa. Już nie raz i nie dwa dał znać o tym brunetowi.
Nawet w chwili, gdy ich usta ponownie się złączyły i nie widział przeszkód w kolejnym pocałunku, do którego podszedł tak naturalnie, jakby co najmniej ćwiczyli to codziennie.
„Nie, staram się lepiej cię zrozumieć.”
Zrozumieć, powtórzył w myślach, które rozbrzmiewały żartobliwością. Nie szukał zrozumienia dla swoich zachowań, choć raczej nie sądził, by czarnowłosy dbał o jego poczucie akceptacji w środowisku ani nie usiłował wkupić się w jego łaski na tyle, by nazwał go swoim przyjacielem. Czy w związkach w ogóle istniała przyjaźń? Uważał je za pasma nieporozumień, które zwykle kończyły się kłótniami, które jedna ze stron zawsze musiała sprowokować, jakby te skłonności były zapisane w genach. Nie wspominając już o licznych zobowiązaniach. Przez moment spoglądał przed siebie w kompletnym milczeniu, próbując porównać swoje poprzednie sytuacje do obecnej. Niby cel był ten sam, ale schemat różnił się od całej reszty. Nie zakładał jednak, że choć teraz było wspaniale, wkrótce też miało tak być.
Nie mogłeś niszczyć konwenansów z jakąś dziewczyną?
Właśnie. Już sam fakt, że zgodził się na ten związek był poważnym odstąpieniem od normy. Może właśnie to skłoniło go do chwilowego rozwiązania języka, nawet jeśli opowiedział mu mało znaczącą historię ze swojego życia. Kto by pomyślał, że trafi w poczucie humoru panicza.
Daj mi jeszcze parę tygodni. Może twoi bogaci znajomi też będą mieli mnie dość. Chociaż nie wydaje mi się, by stosowali takie zagrywki. ― Odchylił nieznacznie głowę, opierając ją wygodniej o zagłówek. Przy okazji poprawił się w fotelu i zastukał bezgłośnie palcami o kierownicę. Teraz to Paige mógł zrelaksować się przy opowieści czarnowłosego, choć nie mógł pozwolić sobie na senny nastrój, biorąc pod uwagę konieczność ciągłego skupiania się na ulicy. Mimo tego był w stanie poświęcić mu jednakową uwagę, co wyprzedzaniu kierowców na autostradzie i biciu kolejnych rekordów prędkości, których nie odczuwało się w luksusowej kabinie Lamborghini.
„(...) zamieniałem się wraz z Saturnem miejscami.”
Dlatego zmusili was do zmiany koloru włosów? ― rzucił kąśliwie, zdawkowo zaczepiając wzrokiem o czarno-białe kosmyki chłopaka. Trudno było zapomnieć o kontrastującym się z nim bracie bliźniaku. Właściwie ciężko było mu uwierzyć, że ktokolwiek dawał się złapać na te zagrywki i to jeszcze przez tak długi okres czasu. Nie znał ich jednak od dzieciaka. Może wtedy nie różnili się od siebie tak diametralnie albo różnili i oboje potrafili być dobrymi aktorami. ― Ciekawe czy teraz też udałaby wam się ta sztuczka. Chyba zakup odpowiednich soczewek byłby tu najmniejszym problemem.
Soczewek?
Ich oczy nie są takie same.
„Nie, w sumie pamiętam jedną sytuację.”
Momentalnie zamienił się w słuch, nie zamierzając mu przerywać, choć kolejne zdanie przywołało nieznaczny uśmiech na jego usta. Alaska. Co za zbieg okoliczności. Nie powiedział jednak ani słowa, jakby to nie był aż tak istotny fakt. W końcu szansa na to, że znali się w tych czasach była jak jeden do miliona, jeśli nie mniejsza. Spróbował jednak wrócić pamięcią do czasów dzieciństwa i przypomnieć sobie czasy, gdy rzeczywistość przeplatała się z fantazją, a piaskownica wydawała się ogromną fortecą, którą trzeba było chronić przed wrogami – w tym przypadku kolegami z przeciwnej drużyny – obrzucając ich piaskiem. Jak bardzo się jednak nie starał, napotykał na przeszkodę, która odgradzała go od tych wspomnień. Musiał zgubić je gdzieś po drodze albo nie mieć okazji do pielęgnowania ich na tyle, by móc teraz równie otwarcie podzielić się nimi z czarnowłosym.
Przesunął opuszkami palców po dłoni młodzieńca ułożonej na jego udzie, by ponownie ułożyć rękę na drążku zmiany biegów. Im dłużej go słuchał, tym coraz bardziej upewniał się w tym, że szanse ich znajomości faktycznie malały. Młodsza siostra, wyznania miłosne i pocałunki przy rodzicach. O takich rzeczach trudno było zapomnieć. Nietypowość imion bliźniaków także powinna na dobre utkwić w pamięci – ilu Mercurych i Saturnów w nierozłącznym duecie mógł znać przeciętny człowiek?
No, no. Pierwszy pocałunek w tak młodym wieku? Ładnie, Black ― rzucił i zaśmiał się ochryple, jakby w tym wszystkim to ta informacja była najważniejsza. ― To dla odmiany ja chciałbym zobaczyć rzednące miny twoich rodziców. Albo twojej pierwszej miłości. Większość dzieciaków raczej sceptycznie podchodzi do czułości. ― Przechylił nieznacznie głowę na bok i wsparł łokieć o drzwi samochodu, stykając się nim z szybą. ― Nie poradzili sobie z tobą, co? Nadal zadajesz się z chłopcami ― dodał żartobliwie, jednak uśmiech już zdążył zniknąć z jego twarzy i przez moment wyglądał, jakby o czymś sobie przypomniał, jednak już żadne słowo nie opuściło jego ust.
Zerknął na nawigację, która wyświetlała czas dojazdu. Wciąż mieli przed sobą połowę drogi, choć prędkość jazdy w porównaniu z miarę pustą autostradą, pozwoliła zyskać im parę dodatkowych minut. Niespodziewanie zsunął rękę z drążka i sięgnął do kieszeni, wyławiając z niej portfel, w którym oprócz pieniędzy, niezmiennie spoczywały wszystkie dokumenty. Niedbałym ruchem posłał przedmiot na kolana bruneta.
Też nie urodziłem się w Kanadzie ― rzucił, przerywając chwilową ciszę i uniósł kącik ust, widoczny dla Merca z profilu. Skoro już o pochodzeniu mowa...
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Ciekawe jak niespodziewanie potrafiły rozwinąć się niektóre relacje. Choć już wcześniej sylwetka mijanego na ulicach Paige'a poniekąd go interesowała i wymieniał z nim od czasu do czasu parę pojedynczych zdań, jeszcze parę miesięcy temu w życiu nie powiedziałby, że któregoś dnia będą siedzieć razem w jednym samochodzie jadąc w pierwsze lepsze miejsce, które przyszło Blackowi do głowy. Było to na swój sposób relaksujące.
"Nabrałbym, gdybyś też się rozebrał. Najlepiej z moją pomocą."
Spojrzał na niego z rozbawieniem. Sięgnął palcami do zapięcia kurtki, którą swoją drogą planował zdjąć już od dłuższego czasu. Wyższa temperatura w samochodzie sprawiała, że podobny ubiór stawał się nie do zniesienia. Niemniej podobna sytuacja i rzekomy zbieg okoliczności zdecydowanie były mu na rękę.
- Wyglądam na kogoś, kto próbowałby cię powstrzymać? - zapytał, przerzucając kurtkę na tylne siedzenie. Zaraz po tym, gdy tylko ponownie legł wygodniej wyciągnięty na siedzeniu, sięgnął palcami do swojej koszulki unosząc ją w górę. Na tyle mocno, by bez problemu odsłonić nie tylko sam umięśniony brzuch, ale też znany mu już tatuaż w kształcie zwierzęcych pazurów z trzema białymi napisami, znikający gdzieś przy jego spodniach, czy podłużną bliznę biegnącą tuż nad biodrem. Mercury mimo dość szczupłej budowy dzięki wiecznie aktywnemu trybowi życia połączonemu z nieustannymi treningami zgotowanymi mu przez ojca i jego świtę, zdecydowanie nie należał do składających się ze skóry i kości chuderlaków, a każdy z mięśni pozostawał ładnie - nie za mocno, nie nazbyt delikatnie - zarysowany. Gdyby przyjrzeć mu się lepiej, o podobnym stanie rzeczy informowały już jego przedramiona, jak i dłonie. Większość wolała go jednak idealizować robiąc z niego idealnego panicza z dobrego domu. Doskonale wiedzieli czym zajmowała się jego rodzina, a jednocześnie w większości nawet nie próbowali go z tym łączyć, zupełnie jakby trwał w niej bez większego zamiaru kontynuowania tradycji.
Palce dłoni przesunęły się powoli po brzuchu, nim koszulka opadła ponownie wszystko przesłaniając.
- Tak długo jak satysfakcjonuje cię gra podobna do ostatniej, panie "nie dam się wziąć od tyłu". - zakasłał dość wymownie, rzucając mu jedno z długich, ciężkich do zinterpretowania spojrzeń spod wachlarza rzęs.
Hipokryta.
Książę.
Jedno nie wyklucza drugiego.
Książę hipokrytów.
Zabawne, że sam zacząłeś nazywać się księciem. Nigdy wcześniej tego nie robiłeś.
To jego wina.
Skoro tak twierdzisz, paniczu.
Bardzo zabawne.
Słysząc wspomnienie o swoich bogatych znajomych, oparł się łokciem o wystający brzeg drzwi, opierając głowę o szybę. Przez chwilę patrzył poza nią, nim w końcu zerknął kątem oka w stronę Paige'a.
- Nie odważą się. - rzucił spokojnym tonem, zakrawającym o znużenie. Nie musiał tego tłumaczyć. Nikt nigdy nie dotykał czegoś, ani kogoś na kim Black postanowił położyć ręce, dobrze wiedząc, że chłopak był względem nich niesamowicie zaborczy. I przede wszystkim bardzo mściwy. Choć jak sam powiedział, nie wymagał od Alana wierności - no, przynajmniej w momentach, gdy i tak był poza jego zasięgiem, w końcu gdy byli razem miał skupiać się tylko i wyłącznie na nim - tak przystając na związek z Mercurym, być może nawet nieświadomie zapewnił sobie z jego strony całkowitą ochronę. Wątpił, by ktokolwiek próbował wyjść przed szereg, gdy wieści rozejdą się po szkole. Nie było to zresztą jedynym powodem.
Bali się go.
Widział to w ich oczach, gdy Paige przechodził korytarzem. Jedni lgnęli do niego niczym mrówki do miodu, większość neutralnych i niezamieszanych wolała uciec wzrokiem. Zejść mu z drogi, znając nie tylko jego opinię indywidualisty bez skrupułów, jak i dość bogate doświadczenie na polu bójek, dodatkowo podsycane przez jego wzrost.
Te dwie rzeczy w połączeniu czyniły z niego w tym momencie kogoś, kto stał się - przynajmniej na terenach Riverdale - osobą praktycznie nietykalną.
"Chyba zakup soczewek byłby tu najmniejszym problemem."
Obrócił się w jego stronę wyraźnie zaskoczony.
- Zauważyłeś. - rzucił krótko, zaraz wyginając usta w uśmiechu. Tym razem przysłonił go jednak dłonią, dość szybko wracając uwagą do drogi. Mimo długiego obcowania z bliźniętami, mało kto był w stanie z pamięci stwierdzić, że ich oczy są swoimi lustrzanymi odbiciami. Nie skomentował jednak uwagi o włosach, jedynie kręcąc głową w zaprzeczającym geście.
- Z mojej strony, z pewnością. Niemniej nigdy nie zmusiłbym Saturna do udawania mnie. Wątpię zresztą, by był w stanie nadążyć. - zabawne, że dokładnie w tej samej sekundzie, gdy wypowiedział się na temat brata, jego telefon zawibrował wściekle, pokazując nową wiadomość.
Saturn: Gdzie jesteś?
Mercury: Jadę z Alanem na plażę.
Saturn: ... zostajesz z nim na noc?
Mercury: Nie wiem. Może. To już zależy od niego.
Saturn: Daj mi znać, Mercury.
Parsknął cicho pocierając końcówkę nosa z wyraźnym rozbawieniem. Mimo jego pozbawionego emocji wyglądu, Saturn był o wiele bardziej troskliwy niż większość jego rodziny. Głównie to właśnie on zawsze kontrolował, by wracał o dość przyzwoitej porze czy nie kręcił się z nazbyt podejrzanymi typami.
Telefon na powrót wylądował w kieszeni, a ręka Blacka na udzie Alana. Czując na niej opuszki palców, rozprostował ją nieznacznie, poddając się temu delikatnemu dotykowi. Jedynemu, jaki póki co mógł uzyskać z jego strony. Nie przerywał jednak historii.
- Kto wie czy był pierwszy. Na pewno pierwszy, który miał dla mnie znaczenie. - zażartował, wpatrując się w deskę rozdzielczą. Oczy pozostawały jednak niewzruszone, ciężko było więc ocenić w pełni jego prawdziwą reakcję.
- Był inny niż wszyscy. I nie, jak widać sobie nie poradzili. - rzucił w końcu, przeciągając się z kolejnym ziewnięciem. Zerknął mimowolnie zarówno na licznik, jak i zegarek, zupełnie jakby chciał w ten sposób wyliczyć, za ile będą na miejscu.
- Moja matka zmarła jak miałem osiem lat. Głównym kobiecym wizerunkiem w domu była przez długi czas moja 13-letnia starsza siostra. A mój ojciec... cóż, obecnie niespecjalnie mu to wszystko przeszkadza. Ciężko się dziwić, gdy ma się dziesiątkę dzieci, co? Dziedziców aż zanadto, nawet jeśli jedno okaże się gejem, raczej niespecjalnie zrobi mu to różnicę. - parsknął śmiechem postukując rękami o materiał spodni. Dopiero po chwili obrócił się w stronę Paige'a, sięgając palcami w stronę jego włosów. Przeczesał je krótkim gestem, muskając opuszkami zdobiące jego prawe ucho kolczyki.
- Ponadto pewnie myśli, że mi się znudzi. Gorzej z macochą. Wkurwiająca kobieta z jeszcze bardziej wkurwiającymi rodzicami. Nadal nie wiem co mój ojciec w niej widzi. Może po prostu ma na boku trzy normalniejsze kochanki, bo wątpię by był w stanie tolerować ją wyłącznie przez dobrą dupę i majątek. - dość bezlitosne słowa. Cofnął dłoń, zaraz łapiąc lecący ku niemu portfel. Zerknął na niego z ciekawością, od razu go otwierając. Przejrzał w milczeniu parę dokumentów, nim w końcu wyciągnął dowód osobisty. Obrócił się w stronę blondyna, przyrównując go do zdjęcia z wyraźnym rozbawieniem.
- Alaska, co? Jaki ten świat mały. Nie wiedziałem, że masz na drugie Hayden. - ostatnie zdanie bardziej wyszeptał do samego siebie, wpadając na nagły pomysł. Telefon po raz kolejny błysnął w jego dłoni, gdy zrobił zdjęcie ujmujące w kadrze zarówno siedzącego za kierownicą chłopaka, jak i trzymany przez Mercury'ego w dłoniach dokument. Idealne przyrównanie.
Wrócił do normalnej pozycji, chowając wszystko z powrotem do jego portfela. Zostawił go jednak na swoich kolanach, nim... Charakterystyczny dźwięk nagrywania pojawił się wraz z czerwoną lampką, gdy kamera uchwyciła rozmazany za oknem krajobraz, zaraz zatrzymując się na Alanie.
- Hej Paige, skoro jesteśmy już po naszej pierwszej randce, może przekażesz potomnym dokąd właśnie zmierzamy i co będziemy tam robić? - zaśmiał się, przesuwając powoli telefonem tak, by uchwycić całą jego sylwetkę. Wszystko wskazywało na to, że świetnie się bawił.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Wyglądam na kogoś, kto próbowałby cię powstrzymać?”
Kącik ust jasnowłosego wykrzywił się w dość wymownym grymasie. Oczywiście, że nie wyglądał na kogoś, kto nie próbowałby go powstrzymywać. Rzecz jasna, tylko do czasu. Tego jednak nie wypowiedział już na głos, kręcąc jedynie głową w geście zaprzeczenia. Akurat pod tym jednym względem dopasowali się idealnie. Nie sądził, by wielu ludzi podzielało jego bezwstydność i fakt, że jeśli nie miałby wyboru, przeparadowałby nago i przez całe miasto, mimo że naraziłby się na całą masę krzywych spojrzeń. Hayden uważał to za równie niedorzeczną reakcję, co owijanie się pościelą po stosunku, byleby nie świecić gołą dupą przed partnerem w drodze do łazienki.
To sytuacja bez porównania.
Świętoszek z ciebie.
Widzę, że nie. I to nawet kosztem rozpraszania mnie podczas jazdy ― mruknął ze złośliwą żartobliwością, pobieżnie przemykając wzrokiem po obnażonym przed nim brzuchu.  Skupiwszy się ponownie na drodze, wyciągnął rękę w stronę chłopaka, by przyłożyć ją do odsłoniętej skóry torsu. Poruszył palcami, drażniąc rozgrzane ubraniami i ciało jedną ze swoich wiecznie zimnych dłoni. Widocznie nie do końca przeszkadzał mu ten stan rzeczy, nawet jeśli Black prowokował go do zjechania na pobocze, mimo że mieli przed sobą jeszcze kilkadziesiąt minut drogi. Zdołał jednak powstrzymać tę chęć, chociaż często ciężko było wyzbyć się tej szczeniackiej natury, która żądała od wszystkiego i wszystkich, aby zachcianka była „na już”.
Zsunął rękę w stronę boku Mercury'ego, wiodąc palcami dokładnie pomiędzy jego żebrami, gdzie przycisnął je mocniej, choć nie na tyle, by jego dotyk stał się nieprzyjemny. Dobrnąwszy do końca, odsunął rękę i ułożył ją z powrotem na drążku, o który zastukał bezgłośnie opuszkami.
Zaczynasz narzekać, wasza wysokość? ― Uniósł brew, na chwilę zwracając twarz w jego stronę, wcześniej upewniwszy się, że przed nimi nie ma żadnych samochodów. W ciemnych oczach pojawił się zadziorny błysk, który musiał pojawić się tam tylko dlatego, że brunet widocznie zapomniał, z kim miał do czynienia. ― Dam ci znać, kiedy przestanie mnie satysfakcjonować ― zamilkł na chwilę, na powrót skupiając swój wzrok na drodze. ― Wątpię, że to ja będę tym, którego pierwszego dopadnie niezadowolenie, panie „nie zepchniesz mnie na dół” ― rzucił, wypuszczając powietrze, które przecisnęło się przez zęby z charakterystycznym świstem rezygnacji.
Przynajmniej pod tym jednym względem masz trochę oleju w głowie.
Nie odpowiedział. Nie widział tej sprawy z takiej perspektywy, z jakiej dostrzegał ją głos, który nadal był niezadowolony, że Alan zdecydował się przystać na udział w tej chorej grze. Blondyn wiedział też, że nie byli ograniczeni niepisanym prawem wierności, więc uznał, że Merc w każdej chwili mógł wykorzystać jedną ze swoich zabawek. Może była to marna rekompensata, ale zawsze pozwalała na zaspokojenie swojej potrzeby bycia dominantem.
„Nie odważą się.”
Mam nadzieję, że nie ze względu na ciebie, Black ― przyznał otwarcie, balansując na granicy żartu i powagi. Jeśli te dwie cechy dało połączyć się ze sobą w jedno, to doskonale mu się to udało. Właśnie tego można było się spodziewać po Paige'u. Chociaż jego aura mówiła, że był raczej typem, który wolałby pójść na łatwiznę, tak w sprawach czysto konfliktowych, zawsze wybierał samodzielne radzenie sobie z problemem. Nie potrzebował do tego pozycji chłopaka i już dawno przywykł do radzenia sobie samemu. Nie bez powodu był postrzegany jako indywiduum, choć bez wątpienia otaczał się też ludźmi, którzy mimowolnie do niego lgnęli. Jednak ciężko było dopatrzeć się w tym głębszych relacji. Obiło mu się jednak o uszy, że mało kto chciał zadzierać z Vargasem, nawet jeśli sam nigdy nie brał tego do siebie. Może dlatego ta wypowiedź potraktowana została nieco lekceważąco.
„Zauważyłeś.”
Wywrócił teatralnie oczami z rozbawieniem w tęczówkach o ciepłej barwie, jakby dla niego było to coś oczywistego. Ale przypuszczał, że mało kto przywiązywał wagę do niektórych detali, a czasem po prostu nie było się szczególnie spostrzegawczym.
W pizzerii ― odparł, chociaż w ton jego głosu wskazywał na lekkie zastanowienie, jakby nie był do końca pewien, czy to dokładnie tam dostrzegł ten szczegół. Jednak już po chwili kiwnął nieznacznie głową, ale nie zamierzał rozwodzić się nad tym, jak do tego doszło. Późniejszą kwestię przemilczał, choć z pewnością wysłuchał jej z uwagą. Ciężko było mu wypowiadać się w temacie, o którym mało wiedział. Nie wyrobił też jakiejś szczególnej opinii o Saturnie i nic nie wskazywało na to, by to się miało zmienić.
Nie poczuł się ani trochę urażony faktem, że Merc postanowił zająć się na chwilę swoim telefonem. Przesunął wzrokiem po oświetlonej latarniami okolicy, zerknął jeszcze na nawigację, która już poleciła, by za trzy kilometry zjechać z autostrady.
Mimowolnie zaśmiał się pod nosem, zerkając w lusterko, w którym błysnęły światła usiłującego ich dogonić samochodu. Noga blondyna odruchowo opadła mocniej na pedał gazu, uniemożliwiając drugiemu kierowcy wyprzedzenie ich. Wystarczyło parę sekund, by znalazł się daleko w tyle i trzeba przyznać, że Alan świetnie się bawił, mogąc bawić się w prawdziwego pirata drogowego. Ale nie to było powodem jego nagłego rozbawienia.
Sugerujesz, że już jako dziecko byłeś taki obrotny? ― zażartował, marszcząc nieznacznie nos, jednak nie oczekiwał żadnej odpowiedzi. W milczeniu wysłuchał reszty historii, nadal nie mogąc nadziwić się liczebności jego rodziny. Szczególnie, że dla niego trójka rodzeństwa była już dużym nadmiarem. Nie skomentował jednak nawet wzmianki o śmierci matki, choć jako ktoś, kto stracił ojca, dobrze wiedział, że ludzie w takiej sytuacji zawsze rzucają swoim suchym „Przykro mi”, licząc na to, że to poprawi sytuację.
Wolał mu tego oszczędzić, a i nie sądził, by po tylu latach Mercury nie zdążył się z tym pogodzić, biorąc pod uwagę ton, jakim się posługiwał. Przechylił głowę w stronę muskającej go ręki, wydając z siebie zadowolony pomruk.
Znudzi? ― powtórzył z cichym parsknięciem. ― Nie masz przypadkiem skłonności ku obu płciom? Może uznał, że nie ma się czego obawiać. ― Wzruszył barkami, nie zagłębiając się szczególnie w motywy jego ojca. Z tego, co dane było mu usłyszeć później, nie był święty, a Merc najwidoczniej po kimś odziedziczył swoje zapędy do spotykania się z wieloma osobami. ― Poza tym to musi być wkurwiające, gdy ktoś obcy próbuje tobą dyrygować.
„Alaska, co? Jaki ten świat mały.”
Jak widać. Kto wie? Może to ja jestem twoim księciem z bajki? ― wymruczał złośliwie, choć nie zamierzał naśmiewać się z jego dziecięcych miłostek. ― Właściwie mało kto wie o moim długim imieniu ― przyznał spokojnie, rozmasowując kark palcami. ― Ale nie sądzę, by po świecie chodziło wiele osób, które przy okazji przedstawiania się, używają też swojego drugiego imienia albo nawet nazwiska.
Spieprzyłeś.
Zerknął z ukosa w jego stronę, gdy coś mignęło mu w polu widzenia. Na jego twarzy momentalnie pojawił się pobłażliwy wyraz, ale ten szybko został zastąpiony nieznacznym uśmiechem, o którego młodzieniec nie musiał się prosić.
Serio? ― rzucił, unosząc brew i zerkając na nakierowany w jego stronę obiektyw. Na swój sposób bawił go ten zapał do uwieczniania chwili. Niemniej jednak już po chwili odchrząknął, pozwolił sobie na wykrzywienie ust w pewnym siebie, skurwysyńskim uśmiechu i odpowiednio wczuł się w swoją rolę. ― Jedziemy na Wreck Beach, choć termometr wskazuje ― tu ostentacyjnie zerknął na niewielki monitor samochodowy ― minus dwanaście stopni i mamy cholerną zimę, więc na pewno nie spotkamy dziś żadnych nudystów. Panicz Black uznał, że nie jest mu wystarczająco zimno, ale najwidoczniej liczy, że go rozbiorę i będziemy uprawiać rozgrzewający seks na masce tego zajebistego Lamborghini. ― Poklepał ręką kierownicę. ― Jak zapewne się domyślacie, nie zamierzam go zawieść.
Niespodziewanie wyciągnął rękę w stronę telefonu i dosłownie wyrwał go z ręki Black'a na chwilę zasłaniając obiektyw. Gdy już obrócił go w palcach i ułożył odpowiednio w dłoni, rozpoczął nagrywanie czarnowłosego, kontrolując zdawkowo, czy obraz wystarczająco się wyostrzył.
Chciałbyś coś dodać?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Widząc jego reakcję, parsknął cicho z rozbawieniem. Dobrze. Skoro kręcił głową, znaczy że nie uważał go za aż tak sztywnego księcia, wychowanego w wystarczającym dostatku, by ciężko było mu zrezygnować z codziennych wygód i stawić czoła niebezpiecznemu światu zewnętrznemu. Czy zwyczajnemu mrozowi. Przyglądał się z wyraźną ciekawością, gdy ten przesuwał wzrokiem po jego brzuchu. Jak widać fakt, że w podobnym momencie ich ryzyko rozbicia się drastycznie wzrastało nie robiło na nim większego wrażenia. Uniósł nieznacznie kącik ust w uśmiechu, widząc wyciągniętą w jego stronę dłoń. Nie zamierzał narzekać. Niemniej wątpił, by miał się szybko przyzwyczaić do jego zimnych dłoni. Nie potrafił zresztą zrozumieć tego dziwacznego fenomenu, biorąc pod uwagę fakt, że już od dłuższego czasu jechali w samochodzie wspomaganym całkiem niezłym ogrzewaniem, skoro Mercury postanowił pozbyć się kurtki.
Gęsia skórka momentalnie pojawiła się tam, gdzie dotknęły go palce Alana, udało mu się jednak powstrzymać wzdrygnięcie. Sam przesunął opuszkami po wierzchu jego dłoni prowadząc go przez swój tors i brzuch, niczym zawodowy przewodnik, dopóki ten sam nie postanowił obrać konkretnej trasy. Uniósł nieznacznie brew, wychwytując próbę sprawdzenia jego łaskotek.
Nie ten adres.
Musiałby się zsunąć niżej.
Przesunął powoli językiem po dolnej wardze, nawet jeśli gest ten nie miał dotrzeć do brązowych oczu blondyna. Mruknął z niezadowoleniem, gdy Paige postanowił się wycofać.
"Zamierzasz narzekać, wasza wysokość?"
- Tak, teraz tak. - założył ręce na klatce piersiowej, tym samym odbierając mu w większości dostęp do swojego ciała, znajdującego się w zasięgu jego rąk.
- Poza tym... potrafię rozpraszać w dużo przyjemniejszy sposób. Choć niezwykle mnie cieszy, że doceniasz mój wygląd. - parsknął wyraźnie rozbawiony, przesuwając się nieznacznie w bok na siedzeniu. Jego dłoń wylądowała na brzegu jego fotela, nie zamierzała się tam jednak zatrzymać. Początkowo powolny ruch palca na zewnętrznej stronie jego uda, zgrywał się wręcz z idealnie z jego słowami.
- Wierzę że odpowiednio się postarasz, by mnie zadowolić mimo tych dość istotnych braków, skoro tak bardzo wierzysz w fakt, jak szybko nudzą mi się niekonwencjonalne opcje. Nie planuję bowiem zmiany własnego podejścia. Myślę zresztą, że doskonale mnie rozumiesz, skoro sam tak zawzięcie starasz się robić za samca alfa. - ręka przesunęła się ku wewnętrznej stronie jego uda, wspinając ku górze. Cały czas lekkim ruchem zazdrapywał go paznokciami i nieznacznie uciskał opuszkami palców, kończąc na zaczepnym pocieraniu.
"Mam nadzieję, że nie ze wzgledu na ciebie, Black."
- Wiedziałeś z kim się wiążesz, Paige. Jeśli chciałeś bezdomnego kundla z ulicy, który walczy z innymi psami o dominację, było nie wchodzić na bogatą posiadłość, by ukraść rasowego wystawowca, przed którym owe kundle padają na pysk. - palce spoczęły na guziku jego spodni, gdy zerknął na jego twarz, sprawdzając sposób, w jaki zareaguje. Choć uznał za konieczne, by rozpinając jego spodnie, dodać coś jeszcze.
- Ale nie, nie tylko ze względu na mnie. Sam wyrobiłeś sobie odpowiednią reputację i podejrzewam, że większość z Hudson's Bay doskonale o tym wie. Zresztą... kto wie, może wśród nich to twoja reputacja uratuje mi kiedyś tyłek, nim podejmę ruch, który zrujnuje im życie. - beznamiętny ton, jakim wypowiedział dalsze słowa, właściwie pasował do niego idealnie. Przechylił się nieznaczenie w jego stronę, przesuwając opuszkami palców po jego podbrzuszu, zupełnie jakby sam postanowił dać mu czas na podjęcie decyzji, czy chce by kontynuował, czy też nie.
"W pizzerii."
Był pod wrażeniem. Większość prawdopodobnie nie zdawała sobie z owego szczegółu sprawy, tymczasem Paige'owi wystarczyły dwa spotkania, gdzie tak naprawdę dopiero podczas drugiego wszedł w bliższy kontakt z Saturnem. Jeśli można to było tak nazwać.
Jest dobrym obserwatorem.
I skupił swój wzrok na nas.
Cieszy cię to.
Lubię, gdy poświęca się mi uwagę.
Mimo to słowa nie wymagały żadnego komentarza nie zamierzał go więc udzielać, dopóki nie zmienił tematu.
- Niektórzy się z tym rodzą. - rzucił wymijająco. Oczywiście, że był obrotny. W duchu cieszył się też, że Paige nie reagował jak większość fałszywymi zapewnieniami o tym, że im przykro, gdy tak naprawdę nie odczuwali smutku. Jak mogli odczuwać smutek po utracie kogoś, kogo nigdy nie spotkali? Nie chciał też ich żałości, wiedząc że i sama jego matka by sobie tego nie życzyła. Była to po prostu jedna z informacji, którymi się dzielił i które dość istotnie wpłynęły na jego życie.
- Skłonności? Nie nazwałbym tak tego. Przede wszystkim z tego powodu, że dziewczyny to niesamowicie nudne istoty. Zdobycie ich miłości nie jest takie trudne, w końcu większość z nich, nawet tych najbardziej zatwardziałych i żelaznych, w duchu chowa się ze swoim romantyzmem. Lecz zdobycie miłości chłopaka? - wsunął nieznacznie palce pod materiał jego bokserek, tylko po to by zostawić po sobie irytując niedosyt, gdy dłoń została zabrana i ułożona na własnych kolanach.
- Jest dużo ciekawsza. Bardziej intensywna w swojej prostocie. I owszem. Jest to wkurwiające. Jedyna dobra rzecz jaka z niej wyszła to moje rodzeństwo.
Nie skomentował słów o swoim księciu z bajki. Dobrze wiedział, że szanse na podobny przypadek były zerowe. Ponadto owy okres swojego życia, choć niesamowicie sobie cenił, tak czy inaczej uznawał za zakończony. W końcu wszyscy zmieniali się wraz z biegiem lat. Często nie do poznania.
Widząc jego minę na widok aparatu, roześmiał się wyraźnie rozbawiony. Zwłaszcza gdy chłopak postanowił wziąć udział w jego drobnej gierce, rzeczywiście opisując ich plany. Nie spodziewał się jednak, że obiektyw zwróci się w jego stronę.
- Właściwie wszystko świetnie opisałeś. Szczególnie podobał mi się fragment o rozgrzewającym seksie na masce samochodu. - przeczesał włosy palcami zerkając na chwilę na drogę. - Co jeszcze można dodać? Mamy dzisiaj walentynki i oficjalnie jest to pierwszy dzień, gdy jesteśmy razem. - uniósł kąciki ust w skurwysyńskim, prowokacyjnym uśmiechu i przeciągnął się wyciągając rękę ku jego dłoni. Przesunął po niej palcami, odbierając swój telefon nim obrócił go zwinnie w jego stronę, by nachylić się, całując go krótko w kącik ust.
- Jesteśmy prawie na miejscu. - jednym kliknięciem wyłączył kamerkę.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City

Can't you read the signs? I got a one track mind. [Mercury x Alan] - Page 4 Tumblr_nhcn3430rl1slvnsao2_r1_250
------------------------------------------------
Słysząc niezadowolony pomruk i widząc krzyżowane na klatce piersiowej ręce, parsknął krótko pod nosem, kończąc na uniesieniu ust w złośliwym wyrazie. Posądzał Black'a o niecierpliwość, ale niektóre reakcje wciąż przyprawiały go o rozbawienie, nawet jeśli nie powinien był zakładać, że chłopak był na swój sposób uroczy. Paige pokręcił głową w czysto udawanym niedowierzaniu i wyjrzał przez boczne okno, chcąc zorientować się, gdzie byli, nawet jeśli ciemność wieczora na zewnątrz skutecznie mu to utrudniała. Później ciemne tęczówki zahaczyły o oświetlony reflektorami samochodu znak, który na ułamek sekundy mignął mu w polu widzenia, nim zdążył doczytać wszystkie wymienione na nim trasy.
„Tak, teraz tak.”
Mam zjechać na pobocze? ― rzucił półżartem. Hayden miał jednak to do siebie, że wystarczyłoby słowo, a podjąłby się kolejnego etapu w grze. Nie szczędząc sobie rozrywek, jak na jeden dzień. Nie przypominał sobie, że w jakimkolwiek związku, już pierwszego dnia, zdążył odhaczyć aż tyle zrobionych rzeczy. ― Nie wątpię, że potrafisz ― przyznał, opuszczając spojrzenie na swoje udo, na którym wyczuł jeszcze niegroźny dotyk. Poruszył lekko nogą, jakby próbował ponaglić czarnowłosego, jednak kolejne słowa skutecznie odwróciły jego uwagę, zmuszając go do dokładniejszego, bardziej oceniającego przyjrzenia się brunetowi.
Przekrzywił głowę na bok, przymrużył jedno oko, aż wreszcie niespodziewanie uniósł ramię, by przewiesić je przez kark Mercury'ego i przyciągnąć go bliżej siebie, wsuwając palce w czarno-białe kosmyki. Przez moment masował opuszkami okolice jego skroni w dość rozluźniający sposób, nim gest nie stał się agresywniejszy, gdy postanowił znów doprowadzić jego fryzurę do nieładu i dmuchnął rozgrzanym powietrzem w sam czubek jego głowy.
Nie jest źle. Tylko zrób coś z włosami, Black ― zaśmiał się i choć nawet ten śmiech okazał się zdawkowy, wydawał się być jednym z najszczerszych, jakimi do tej pory uraczył młodzieńca. Zabrał rękę z jego karku i pogładził palcami nadgarstek dłoni bruneta, która zdecydowanie znalazła sobie dobry punkt zaczepienia, choć Alan nie ukrywał, że Merc mógł od razu skupić się na punkcie kulminacyjnym, gdy zaczepnie wbił krótkie paznokcie w jego skórę.
Przestań to robić. Jak spowodujesz wypadek, to masz wpierdol.
Od ciebie?
Spodziewaj się nieustannego trucia w głowie. Zrozumiesz, co to znaczy nachalność, nie będziesz mógł skupić się na niczym innym, w końcu wyjdzie na to, że słyszysz głosy i może wreszcie zamkną cię w ośrodku dla popierdolonych. Mam tylko nadzieję, że bez niego.
A ponoć to mi przydałaby się pomoc.
Postaram się nie dać ci powodów do żałowania, jeśli ty nie dasz ich mi. To dość prosta zależność ― odparł, wydając z siebie ledwo słyszalny pomruk zadowolenia, kiedy ruchy na jego udzie stały się bardziej satysfakcjonujące. ― Staram się go z siebie robić? Ja nim jestem, książę. ― Nie miał problemów ze swoją pewnością siebie ani ze stwierdzeniem tak oczywistego faktu. W jego tonie nie pojawiła się nawet najdrobniejsza nuta wyższości, jakby ta była tylko zbędnym dodatkiem do całości. Nie musiał zaznaczać czegoś, czego był świadomy od samego początku i czego z pewnością nie można było mu odebrać.
„Wiedziałeś z kim się wiążesz, Paige.”
Nie udzielił mu jednoznacznej odpowiedzi. Wolał nie wierzyć rozsiewanym dookoła plotkom, a sam nie znał Black'a na tyle dobrze, by stwierdzić, że – owszem – wiedział do doskonale. Rozmasował ręką kark, na moment zaczepiając o niego palce i odchylając głowę do tyłu, by zerknąć na niego z ukosa. Zupełnie tak, jakby nawet nie zauważył, że brunet zamierzał dobrać się do jego spodni albo jakby nie widział przeszkód w tym, by trzymał rękę, gdzie tylko mu się podobało.
Ciężko odmówić, gdy bogata posiadłość zaprasza cię do siebie, a wystawowiec nawet nie opiera się, żeby z tobą uciec ― rzucił jedynie, wcale nie mijając się z prawdą. Uśmiech jednak zniknął z jego ust, ustępując miejsca chwilowemu zamyśleniu, choć na dobrą sprawę nie zamierzał dać sobie wejść do głowy, zaraz odzyskując rezon. ― Wyrobiłem i nie zamierzam jej zmieniać. Nie wiem jednak, na ile nie pogorszy ona twojej sytuacji. Gdy ludzie nie mogą poradzić sobie z tobą, często wolą sprawdzać, czy nie łatwiej będzie im dobrać się do ludzi, z którymi się trzymasz. Na szczęście większość tych bezmózgich frajerów nie została wpuszczona do Riverdale. Z drugiej strony wciąż krążą po ulicach miasta, obserwują albo dowiadują się różnych rzeczy od kumpli. Nie wiem, na ile miałeś styczność z ludźmi bez perspektyw.
Nie zamierzał kontynuować tego tematu, pozostawiając za sobą mnóstwo niedopowiedzeń, które wbrew pozorom łatwo było sobie dopowiedzieć. Odetchnął głębiej i poruszył się na siedzeniu, gdy opuszki palców znalazły się w odpowiednim miejscu, dając chłopakowi nieme przyzwolenie na kontynuowanie (choć wątpił, że Mercury go potrzebował). Nie miał powodów, by odtrącać jego rękę, gdy przyjemne mrowienie dało o sobie znać. Podobało mu się, z jaką łatwością przychodziły mu podobne gesty.
„Niektórzy się z tym rodzą.”
Kiwnął głową, nie wiadomo czy się z tym zgadzając, czy po prostu przyjmując to do wiadomości. Możliwe, że sam się z tym urodził, choć nie wydawało mu się, żeby dawał się ponieść takim szaleństwom już w dzieciństwie.
Coś w tym jest ― rzucił, wydając z siebie kolejny zadowolony pomruk, który jednak szybko został zduszony wysuwającą się z jego bielizny ręką. Jasnowłosy musiał się natrudzić, żeby powstrzymać chęć spojrzenia za nią i odchrząknął znacząco, dając mu do zrozumienia, że to nie było właściwie zagranie. Wypuścił na chwilę kierownicę z ręki, by zasunąć i zapiąć rozporek spodni. Już wtedy czuł, że samochód nieznacznie zboczył z odpowiedniego pasa, ale prędko naprowadził go z powrotem na miejsce. ― Właściwie za każdym razem miałem wrażenie, że zakochują się bez powodu. ― Jak na złość sięgnął ręką w stronę jego uda i zacisnął na nim palce, już po chwili przesuwając dłoń wyżej. ― Z miłością chłopaka jeszcze nie miałem do czynienia ― odparł, co brzmiało dość dwuznacznie, jako że w tej kwestii nie mógł przyglądać się temu ani z perspektywy kogoś, w kim się zakochano, ani samemu nie będąc zakochanym.
Nie dodał już jednak nic więcej, gdy palce przesunęły się po kroczu czarnowłosego, jednak po kilku dobrze wyczuwalnych i nie pozwalających się zignorować ruchach, blondyn także odsunął rękę, skupiając się już tylko i wyłącznie na krótkim filmie, który postanowił nakręcić Merc, zupełnie jakby przed momentem do niczego nie doszło.
Dla niego nie doszło.
Uniósł kącik ust ku górze, czując na nim nieznaczne muśnięcie.
Nie myśl, że dzięki temu będziesz miał mniej przejebane ― rzucił kąśliwie, otwarcie nawiązując do jego wcześniejszej zagrywki. Chociaż skupił się na drodze, w jego oczach dało się dostrzec zadziorny błysk.
Nawigacja poinformowała, że nadszedł czas, by zjechać z autostrady. Blondyn zwolnił nieco, zjeżdżając na odpowiedni pas, wiodący na „ślimaka”, choć i tak także tym razem zignorował ograniczenie prędkości. Samochód jednak potrafił trzymać się drogi na tyle dobrze, że nie było szans, by przy tak nieznacznym przyspieszeniu wypadli z zakrętu. Gdy wyjechał na prostą drogę, docisnął pedał gazu, a silnik zamruczał przyjemnie. Zerknął w okno po stronie chłopaka, skąd już było widać rozciągające się na horyzoncie morze, połyskujące w blasku wysoko zawieszonego księżyca.
Dojazd na miejsce był już kwestią dwóch czy trzech minut, które zleciały całkiem sprawnie, nim samochód zatrzymał się na parkingu. Alan przekręcił kluczyk w stacyjce, gasząc silnik i odsunął fotel do tyłu.
Dojechaliśmy, paniczu. Mam nadzieję, że miło spędził panicz tę podróż ― rzucił oficjalnym tonem, ale zawadiacki uśmiech na jego ustach zniszczył postawę doskonałego kamerdynera. Wyciągnięcie ręki spodem do góry w wyrażeniu chęci odebrania zapłaty, dodatkowo podsyciło rozwianie tej wizji. Niemniej jednak nie dał chłopakowi za wiele czasu na reakcję, gdy pochylił się w jego stronę, chwytając go za podbródek. Przysunąwszy twarz bliżej, wsunął zaczepnie końcówkę języka między jego wargi i przesunął nią po całej ich długości, zaraz poprawiając się na siedzeniu i wyglądając na zewnątrz, po uprzednim zerknięciu na termometr. Jak się spodziewał, było tu jeszcze zimniej.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Alan miał poniekąd szczęście, że zachowywał podobne myśli dla siebie. Nie należało się bowiem dziwić, że słowo 'uroczy' niekoniecznie było tym, które chciał słyszeć we wszelkiego rodzaju komplementach. Pozostawał jednak w nieświadomości, na jego parsknięcie unosząc jedynie nieznacznie brew ku górze. Podobnie jak Paige, Black również próbował rozeznać się w okolicy. Niestety szło mu to dość żmudnie. Jedyne co był w stanie zaobserwować to asfalt, barierki i białe pasy na drodze. Kiepski punkt rozpoznawczy. Niemniej dopiero teraz dotarło do niego jak szybko jechał blondyn. Zerknął kątem oka na licznik, ze zdumieniem stwierdzając, że nie odczuwa nawet grama strachu, mimo świadomości, że prawdopodobny wypadek raczej nie skończyłby się potłuczeniem.
Aż tak ufasz jego umiejętnościom?
Być może.
To nie do końca dobry pomysł.
Być może.
Powiesz mu żeby zwolnił?
Być może.
... nie zamierzasz tego zrobić, prawda?
Nie.
Ta drobna konwersacja mimo niezadowolenia głosu z jego nieodpowiedzialności i lakonicznych odpowiedzi, rozbawiła go na tyle by kącik jego ust drgnął przez ułamek sekundy, w ostatniej chwili powstrzymany przed ujawnieniem uśmiechu.
- Ty tu jesteś kierowcą, Paige. - odbił piłeczkę, doskonale wiedząc że jeśli tylko przeszedłby dalej, chłopak bez problemu byłby do tego zdolny. Niespodziewany ruch z jego strony, zmusił Mercury'ego do podniesienia na niego wzroku, chociaż zdecydowanie nie wyglądał na kogoś, kto zamierzał protestować. Patrzył na niego wyczekująco, choć nawet ten wzrok momentalnie złagodniał i zmienił się na bardziej nieobecny, gdy zaczął go masować palcami. Przyjemność, która odbiła się w jego oczach mówiła sama za siebie. Dopóki nie zrobił z jego fryzury burdelu jeszcze większego niż poprzednio. Rzucił mu pseudo-urażone spojrzenie, odzywając się z wyraźnym oburzeniem.
- Jak widać mój obecny stylista jest beznadziejny i nie potrafi się zdecydować jak odpowiednio je rozwalić. - powiedział, wsłuchując się w jego głos. Prawdopodobnie właśnie pod wpływem jego śmiechu sam zaczął się cicho śmiać, poruszając nieco żywotniej palcami pod wpływem jego dotyku na nadgarstku.
- Poza tym nie będę słuchał podobnych uwag od kogoś, kto wiecznie ma na głowie burdel główny mojemu. Jak nie większy. - rzucił złośliwie, samemu nachylając się w jego stronę. Wolną ręką przesunął po boku jego szyi, ujmując lekko kosmyk jego włosów między palce. Obrócił go parę razy mrucząc cicho w zamyśleniu.
- Nigdy ich nie farbowałeś? Wyglądałbyś dobrze po przemieszaniu obecnego koloru z jakimś innym. Może brąz? Nie, wyglądałbyś jak ciągnący się karmel przemieszany z czekoladą. Ale czerń... czerń mogłaby się sprawdzić. Zdecydowanie. - pozostawił go z tym drobnym przemyśleniem samego. Nie skomentował słów o powodach do żałowania, jako że całkowicie się z nim zgadzał. Tak to właśnie działało. By pokazać własne poparcie, skinął po prostu głową, nie będąc nawet pewnym czy blondyn dostrzegł owy ruch, skupiony na drodze.
- Problem w tym, że nie tylko ty nim jesteś. - w pozornie rozluźnionym głosie, czaiła się jakaś nuta chłodu, gdy usłyszał wypowiadane przez niego zdanie. Faktycznie, nie zamierzał negować jego pozycji.
Jednocześnie nie zamierzał jej jednak zaakceptować. Domyślał się zresztą, że podobnie miała się sprawa w przypadku blondyna, co szykowało im obu dość ciekawą rozgrywkę w najbliższej przyszłości.
Zaśmiał się cicho na jego słowa o wystawowcu. Palce zacisnęły się mocniej, gdy rzucił mu rozbawione powietrze.
- Nie zamierzam nigdzie z tobą uciekać, Paige. Co nie zmienia faktu, że mogę pokazać ci mój świat, jak i zapoznać się z twoim. Kto wie, może okaże się że wcale nie są aż tak różne jak nam się wydaje. - kolejnych słów przez dłuższą chwilę nie komentował. Właściwie zastanawiał się czy ma na to ochotę. Sam w końcu stwierdził, że poniekąd zapomni o swojej przeszłości, jak i nie będzie nieustannie zasłaniał się rodzinnym majątkiem czy profesją ojca. Tak jednak wyglądały fakt. Tylko skończony kretyn podniósłby rękę na kogoś, kto zarządza nie tylko policją, ale i służbami specjalnymi w całym państwie. Do tej pory pamiętał jak skończyli ci, którzy próbowali uprowadzić go wraz z bratem. I z pewnością nie był to los, którego życzył byle gówniarzowi, który postanowił poczuć nieco siły by odegrać się na bogatszych posiadających władzę.
Podjęta decyzja została zachowana, wraz z milczeniem. Nie, nie zamierzał wypowiadać tych słów na głos. A przynajmniej nie teraz. Czując dotyk jego palców, rozluźnił się z cichym pomrukiem, rozsuwając uda, by ułatwić mu do siebie dostęp. Co za szkoda, że tak szybko postanowił się wycofać.
- Mam swoje sposoby, by wychodzić z przejebanych sytuacji. - puścił mu oczko z wyraźnym rozbawieniem, patrząc na jego twarz, dopóki i on nie zarejestrował morza po swojej prawej. Przez chwilę utkwił spojrzenie w księżycu i paru pojedynczych połyskujących gwiazdach, nawet nie zauważając kiedy się zatrzymali. Odpiął pas, obracając się powoli w jego stronę patrząc z rozbawieniem na jego dłoń. Wsunął swoje palce pomiędzy jego i zacisnął je nieznacznie. Zaraz po tym uniósł głowę - a raczej poniekąd został do tego zmuszony - by rozchylić nieznacznie usta pod wpływem jego języka.
Wyobraźcie sobie zawód, który pojawił się w jego oczach, gdy Paige niemalże od razu postanowił się odsunąć.
Nie tym razem.
Fotel skrzypnął w niejakim proteście, gdy czarnowłosy podparł się ręką o skrzynię biegów, przechodząc zwinnie na jego siedzenie. Usiadł na nim okrakiem owijając jego kark rękami. Tym razem jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, gdy przysuwał się bliżej by musnąć delikatnie jego usta swoimi. Otarł się nieznacznie nosem o jego policzek, zaraz podejmując poprzednią akcję. Kopiując jego wcześniejsze zagranie, przesunął językiem wzdłuż jego warg, zamiast się jednak wycofać, dość bezczelnie wprosił się do środka, pogłębiając pocałunek. Jedna z rąk powędrowała w dół ku spodowi jego koszulki, tylko po to by wkraść się palcami pod nią. Opuszki przesunęły się ku górze po jego brzuchu, boku, żebrach. Usta Mercury'ego oderwały się na chwilę od Alana, tylko po to, by zsunąć się w dół na jego szyję. Przesunął po niej językiem lekko przygryzając zębami, tylko po to by przyssać się do jego skóry i zostawić po sobie czerwony ślad. Jeden za drugim. Trzy na tyle wyraźne, by bez wątpienia miały tam zostać jeszcze przez kilka dni. Reszta zrobiona była wyłącznie dla jego własnej rozrywki. Zadrapał paznokciami jego tors, zaraz przesuwając się ręką na jego plecy, które również poddał podobnym zabiegom.
Musnął nosem płatek jego zakolczykowanego ucha, przygryzając je delikatnie.
- Wolisz iść nad morze teraz czy za jakiś czas? - zapytał mrukliwie, zabierając drugą rękę z jego karku. Rozpiął z łatwością ponownie zapięty guzik jego spodni, wsuwając palce w jego bokserki, by musnąć go opuszkami palców. Mimo to całkiem grzecznie czekał na jego odpowiedź, raz po raz go całując.
To twoim zdaniem znaczy grzecznie?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Hayden nie wyglądał na przejętego tym, co działo się na liczniku. Być może dlatego ani razu na niego nie spojrzał. Dopóki był w stanie zapanować nad samochodem, nie widział powodów, żeby zwolnić, nie wspominając już o tym, że sam nie czuł prędkości, z jaką się poruszali. Nawet przez chwilę nie wyczuł też, że silnik samochodu męczy się, wchodząc na coraz to wyższe obroty, co sprawiało, że ta jazda była jedną z przyjemniejszych, jakich doświadczył już w swoim życiu. Niemniej ta przyjemność nie była wyłącznie zasługą Lamborghini, ale i jego niecodziennego pasażera, który w przeciwieństwie do niektórych nie skomentował jego brawurowości na drodze, co było dość częstym zjawiskiem, gdy prędkość zaczynała stanowić poważne zagrożenie dla życia.
„To ty tu jesteś kierowcą, Paige.”
Cieszę się, że się rozumiemy, skomentował w myślach, pozwalając, by na jego ustach pojawił się dość rozluźniony uśmiech. Trudno było powiedzieć, czy był on kwestią tego, że za kierownicą mógł czuć się jak u siebie, czy może dotyk Mercury'ego miał tu najwięcej zasług, gdy coraz bardziej zachęcał go do wcielenie planu w życie. Niemniej jednak świadomość tego, że czekanie często zaostrzało apetyt, postanowił poczekać do momentu dojechania na miejsce.
Słusznie. Może ci się odechce.
Naprawdę na to liczysz?
Powinieneś cieszyć się, że ktoś jeszcze pokłada w ciebie wiarę. Kiedyś będziesz za tym tęsknił, jeśli to spierdolisz.
Może za mało mu płacisz ― rzucił zgryźliwie i raz jeszcze poruszył sugestywnie nogą, doczekując się intensywniejszego dotyku. Nie krył się z tym, że często jego zachowanie nie różniło się od zachowania łasego na przyjemne pieszczoty zwierzęcia. Nawet odruchowo przechylił głowę w bok, ułatwiając dostęp do swojej szyi, na której poczuł delikatne muśnięcie opuszek, które pozostawiło po sobie mrowiący niedosyt. ― Podobno nazywają to artystycznym nieładem. Nie wyobrażam sobie ulizywania włosów do poziomu czaszki ― mruknął pod nosem z wyraźnym rozbawieniem i jak na zawołanie odgarnął grzywkę z czoła, mierzwiąc ją palcami. Ułamek sekundy później, gdy tylko odsunął rękę, jasne kosmyki ułożyły się, jak tylko im się podobało, a Alan wcale nie zamierzał im w tym przeszkadzać. ― Gdy miałem dwanaście, może trzynaście lat, chciano zrobić ze mnie małego panicza na szkolnej akademii. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy pozwoliłem dotykać swoich włosów komuś innemu niż fryzjerowi. I tak zanim uroczystość się rozpoczęła, zdążyłem zmyć z głowy całe dziadostwo, które na nią nałożono. Wierz mi, że z mokrą głową czułem się dziesięć razy lepiej. ― Widocznie za sprawą słowa klucz zdołał przypomnieć sobie tę krótką, mało znaczącą historię z życia. Sądząc po łobuzerskim uśmiechu na ustach jasnowłosego, ten wybryk na pewno nie obył się bez niezadowolenia jego przypadkowego stylisty, którym zapewne musiało być jedno z rodziców.
„Nigdy ich nie farbowałeś?”
Nie ― odpowiedział bez zająknięcia, zerkając w bok, jakby próbował dosięgnąć wzrokiem pochwyconego przez chłopaka kosmyka. Zastanowił się przez chwilę, jakby postanowił rozważyć propozycję bruneta, choć nie potrafił wyobrazić sobie, jak wyglądałyby jego włosy z domieszką innego koloru. Uniósł brew, gdy coś niespodziewanie przyszło mu do głowy i ułożył rękę na jego udzie, zadrapując je paznokciami przez materiał spodni. ― Podstępnie próbujesz zaznaczyć swoją obecność nawet w taki sposób, Black? ― A byli ze sobą dopiero pierwszy dzień. Niemniej jednak blondyn nie mógł powstrzymać się od zażartowania ze zbieżności zaproponowanego koloru i nazwiska młodzieńca. Co z tego, że po tym niewielkim stażu ich wspólnej znajomości już był w stanie przyznać, że Merc był typem zdolnym do wszystkiego. Może nawet tyczyło się to tak czysto niewinnych zagrywek?
Kolejne przytaknięcie należało już do ciemnookiego, który przyjął do wiadomości, że nie był tu jedynym typem z zapędami do dominacji. Po opanowanym wyrazie jego twarzy ciężko było wywnioskować, czy mu się to podobało, czy może jednak już pogodził się z tym, że tutaj nie miał co liczyć na więcej. Na tym etapie nie zamierzał jednak oznajmiać mu, że bynajmniej nie planował trzymać się zasad, gdyby któregoś dnia te mu się znudziły. Po co miał psuć zabawę sobie i jemu? Dopóki odnajdowali wspólny język, było w porządku.
„Nie zamierzam nigdzie z tobą uciekać, Paige.”
A ja nie zamierzam cię uprowadzać ― uściślił, choć w gruncie rzeczy ich układ zawiązał na szyi Black'a niewidzialną smycz, nawet jeśli w gruncie rzeczy była ona na tyle luźna, by nie czuł się ograniczany. ― Jestem otwarty na nowości, więc chętnie się o tym przekonam. Na razie bawię się całkiem dobrze ― wymruczał z zadowoleniem, wbijając się plecami mocniej w wygodny fotel.
Nie przeszkadzało mu późniejsze milczenie. Nie obchodziło go też, czy Mercury'emu zebrało się na wewnętrzne refleksje i rozważenie możliwych niebezpieczeństw, czy może postanowił zignorować jego słowa. Ciemnooki powiedział co miał powiedzieć i właściwie od początku nie oczekiwał żadnego komentarza, tym bardziej, że powoli zbliżali się do celu i należało zająć myśli czymś innym niż poważnymi sprawami i zagrożeniami ze strony zdesperowanego społeczeństwa.
Nie wątpię, Black ― rzucił, choć – jak się szybko okazało – chłopak wcale nie zamierzał wychodzić z przejebanych sytuacji, a sam się w nie pakował.
Gdy znaleźli się już na miejscu, a czarnowłosy splótł swoje palce z jego, Alan podjął grę, zaciskając swoje palce mocniej, zanim nie postanowił się odsunąć, jakby do ostatniej chwili planował znaleźć się na zewnątrz i dopełnić obietnicy złożonej na wcześniejszym nagraniu, nawet jeśli mróz skutecznie go do tego zniechęcał. Skrzypnięcie fotela nie odwróciło jego uwagi od okna, nawet jeśli dostrzegał w nim słabo widoczne odbicie poruszającego się Merca. W pierwszej chwili założył, że brunet zamierzał sięgnąć po wcześniej rzuconą do tyłu kurtkę, ale ciężar jego ciała na udach prędko pozbawił go tego złudzenia.
I dobrze.
Kąciki ust Page'a uniosły się w zawadiackim grymasie, informując, że taka kolej rzeczy nawet bardziej mu odpowiadała, choć nagle zrobiło się ciasno, ale zaradził temu błyskawicznie odsuwając fotel od kierownicy na maksymalną odległość, nie chcąc pozbawiać wygody także drugoklasisty. Wydał z siebie gardłowy pomruk, rozchylając nieznacznie usta i układając ręce na biodrach bruneta. Przycisnął kciuki mocniej do lekko wystających kości biodrowych i wykonał okrężny ruch. Zabawa musiała spodobać mu się na tyle, by przez jakiś czas nie przestawał tego robić. Przechylił nieznacznie głowę w bok, ułatwiając Black'owi dostęp do swoich ust, choć w gruncie rzeczy bardziej skupił się na tym, że działało to w obie strony. Zaczepnie trącił językiem jego kolczyk, zaraz odwzajemniając pocałunek, który raz po raz przeplatał się z drażniącymi przygryzieniami dolnej wargi. Potraktowałby z niezadowoleniem nagłe oderwanie się od jego ust, gdyby nie przyjemne uczucie na szyi. Musiał wiedzieć, do czego zmierzał brunet, skoro przygryzłszy lekko zębami jego żuchwę, przysunął wargi do boku jego szyi, na której złożył kilka mokrych pocałunków, z których ostatni zakończył się dłuższym przyssaniem się do jego skóry i późniejszym pozostawieniem na niej konkretniejszych, łukowatych śladów po swoich zębach.
To z pewnością nie miała być jedyna pamiątka, którą zamierzał po sobie pozostawić.
Wbił palce mocniej w jego biodra, czując dreszcze przebiegające po zadrapanym torsie i plecach. Kącik jego ust mimowolnie wygiął się w nieznacznym uśmiechu, a rozgrzane powietrze opuściło jego usta zaraz po tym, gdy nie mógł powstrzymać się od zaczerpnięcia głębszego wdechu.
Nie odpowiedział na jego pytanie od razu. Zabrawszy jedną rękę z jego biodra, sięgnął do przerwy między drzwiami a siedzeniem, żeby chwycić za odpowiedni mechanizm, który od razu zwiększył kąt oparcia za nim do tego stopnia, że przestał czuć je za swoimi plecami. Dla niego odpowiedź była dość oczywista, gdy ciepło palców chłopaka wtargnęło za materiał jego bielizny, stopniowo wywołując charakterystyczne napięcie w podbrzuszu.
Możemy nie iść tam wcale, jeśli myślisz, że pozwolę ci przerwać ― wymruczał, trącając nosem jego policzek, jakby ten gest miał być chwilowym zastępstwem za jego ręce, kiedy chwytał za poły swojej kurtki, by ściągnąć ją z siebie i odrzucić na fotel obok. Odwrócił głowę w bok i musnął językiem kącik ust Mercury'ego, wsuwając ręce pod jego koszulkę. Sunąc nimi w górę, poruszał lekko palcami, zadrapując boki kochanka, jakby tym sugerował mu, że powinien przygotować się na pożegnanie ze zbędną partią ubrania. Wierzył, że Black doskonale wiedział, co robić w takich sytuacjach, a kiedy już udało mu się zedrzeć z niego górną partię ubrania, zwijając ją w niedbałą kulkę, przygryzł jego ramię, i tam pozostawiając pamiątkę po ich dzisiejszym wieczorze. Odsunąwszy się twarzą na centymetr od jego ciała, przesunął językiem po dolnej wardze, zimnymi palcami dosięgając jego brzucha. ― A ty? Wolisz iść nad morze, wasza wysokość? ― wymruczał, choć szybko pokazał, że jego odpowiedź była równie nieważna, co odpowiedź samego Haydena, którego palce sunęły coraz niżej i niżej, aż nie natrafiły na brzeg spodni, gdzie zatrzymały się na tyle, ile potrzebował, by zwinnie rozprawić się z guzikiem i z suwakiem jego spodni.
W pierwszej chwili jedynie zadrapał go przez materiał bokserek, jednak niecierpliwość wzięła górę, gdy zimny dotyk wtargnął pod nie, przesuwając się po wrażliwej skórze.
Spłoń, Alan.
W końcu miało być rozgrzewająco.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Takie właśnie były zalety praktycznie doskonałych samochodów. Jeżdżenie nimi było przyjemnością nie tylko pod kątem wizualnym, prezentacyjnym, ale i technicznym. Niemniej gdyby Mercury dowiedział się iż dostał uznany za jeden z powodów, które urozmaicały tę przejażdżkę, z pewnością nie obyłoby się bez bezczelnego, prowokacyjnego uśmiechu. Nie żeby i tak nie prezentował go wystarczająco często, biorąc pod uwagę jego charakter.
Nie mógł jednak nie przyznać, że rozluźnienie na twarzy Paige'a z jakiegoś powodu jego również relaksowało. Zupełnie jakby w tym momencie kompletnie nie miał czym się przejmować, był w stanie skupić się wyłącznie na tej konkretnej chwili. Nie żeby przynależał do ludzi, którzy zamartwiają się tym co będzie jutro.
"Może za mało mu płacisz."
Parsknął śmiechem obracając się z wyraźnym rozbawieniem w oczach, by unieść wyżej jedną z brwi.
- No nie wiem, Paige. Za mało ci płacę? Mam podnieść poprzeczkę? - zapytał, przesuwając palcami po jego szyi. Aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z jego niezadowolenia i oczekiwań, gdy poruszał nogą próbując go zachęcić do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Sam Mercury zerknął w odpowiednią stronę, przesuwając wzrokiem po materiale spodni, zupełnie jakby oceniał jego stan, nim ponownie skupił się na jego twarzy.
- Ugh. Przyklasnąłbym ci, Paige. Moja macocha wielokrotnie próbowała mnie zmusić do równie pedalskiej fryzury przed bankietami. Niemniej póki co nigdy nie jest w stanie mnie złapać. Duże posesje mają swoje plusy, gdy chcesz zniknąć komuś z oczu na parę godzin. Choć na szczęście nie musiałem posuwać się do wsadzania głowy pod kran. Zresztą... - zażartował urywając w połowie, by przesunąć powoli palcem po jego ramieniu. - Jestem pewien, że nie tylko czułeś się dziesięć razy lepiej, ale i wyglądałeś. Przylizane włosy mi do ciebie nie pasują.
Przesunął powoli językiem po górnej wardze, zaczepiając nim o wewnętrzną stronę zębów. Słysząc jego odpowiedź i nadchodzące po niej pytanie, przechylił głowę w bok, rozbawiony. Serio?
- Jasne, przejrzałeś mnie. Uznałem, że naklejanie nalepek z moim imieniem na twoją torbę, albo kupowanie ci koszulek z serii "I'm taken and my boyfriend is gonna rip your fucking head off If you touch me" jest zbyt kłopotliwe, więc wolę po prostu przefarbować ci końcówki włosów. A tak na serio, naprawdę myślę że dobrze byś wyglądał. - musnął palcami jego policzek, tuż przed zabraniem ręki. Miał w tym na tyle dużą wprawę, by był przekonany, że nie spieprzy mu fryzury nieumiejętnymi ruchami.
- Gdybyś się zdecydował, po prostu powiedz. Robię to co miesiąc. Brata zresztą też farbuję. - zakończył ten drobny temat w na tyle otwarty sposób, by chłopak mógł podjąć decyzję sam. W końcu nie był kimś, kto naciskał na drugą osobę w każdej dziedzinie by ustawić ją pod siebie. Może i nie przyjmował do wiadomości faktu, że kiedykolwiek mógłby znaleźć się na dole, ale był to jedyny przeszkadzający mu aspekt ich znajomości. W kwestii całej reszty wykazywał się nadzwyczajną wręcz akceptacją wobec jego przyzwyczajeń czy poglądów, nawet jeśli nie ze wszystkimi się zgadzał i nie bał się wypowiedzieć własnego zdania czy okazać niezadowolenia takim, a nie innym rezultatem.
"Na razie bawię się całkiem dobrze."
- Ja też. - rzucił miękkim, nieco mrukliwym tonem. Tak właśnie było. Nie pamiętał kiedy ostatnio mógł stwierdzić, że dobrze się z kimś bawił. Wyłączając swojego brata rzecz jasna, który pomimo swojej rzekomo ponurej strony, w rzeczywistości był prawdopodobnie osobą, z którą najbardziej lubił spędzać czas. Zadziwiający był jednak fakt, że w tak krótkim czasie, Alan zdążył się wepchnąć na drugie miejsce. Nawet jeśli podobny wynik mógł być jedynie krótką fascynacją ze strony Blacka, która miała zniknąć po paru dniach, doceniał ją póki miał ku temu okazję.
"Nie wątpię, Black."
Fakt, że Alan wyraźnie nie patrzył w jego kierunku, sprawiał że chłopakiem targnęły dwie kompletnie sprzeczne emocje naraz. Irytacja i podekscytowanie. Fakt, że blondyn powinien skupiać całą swoją uwagę właśnie na nim, był w tym momencie bardziej niż oczywisty. Czyż nie pokazywał tego całym sobą? Siedząc na jego biodrach, patrzył na niego spod przymkniętych powiek, z wyraźnym zadowoleniem reagując na odsunięcie fotela od kierownicy. Jak widać blondyn nie był jednym z kretynów dających się ponieść chwili, a faktycznie zachowywał choć odrobinę rozsądku nawet w takim momencie, co czarnowłosy zdecydowanie doceniał. Czując jego dłonie na swoich biodrach, rzucił mu złośliwe spojrzenie, wprawiając je w nieznaczny ruch, ocierając się o niego prowokacyjnie. Dotyk, którym obdarował go Paige zdecydowanie spotkał się z jego zadowoleniem. Drobna słabość jaką było dotykanie bardziej wystających kości w ciałach innych odnosiła się też do niego samego. W rzeczywistości dużo bardziej niż na szyję reagował właśnie na muśnięcia na biodrach, obojczykach czy łopatkach. Pewnie dlatego nikt nigdy nie widział Blacka z otyłą dziewczyną czy chłopakiem, nawet jeśli omijał i tych skrajnie anorektycznych.
Mruczał cicho odwzajemniając się za dotyk na języku i przygryzienia w odpowiedni sposób pogłębiając pocałunek, by móc dowolnie pieścić jego język z użyciem własnego. Cała ta wymiana ugryzień, posłała ciarki wzdłuż jego kręgosłupa, gdy wyczuwał zęby Alana na swojej skórze. Rozchylił wargi, wypuszczając spomiędzy nich coraz to gorętsze powietrze z cichym westchnięciem, nie zaprzestając własnych ruchów bioder, jak i palców biegających dowolnie po plecach czwartoklasisty, zostawiając po sobie nieznaczne zadrapania. Zerknął kątem oka na opadające oparcie fotela, uznając to za wystarczającą odpowiedź. Wsunął palce głębiej w jego bokserki, muskając go lekkim, drażniącym ruchem.
"Możemy nie iść tam wcale, jeśli myślisz, że pozwolę ci przerwać."
- Grozisz czy obiecujesz? Cieszę się, że się rozumiemy, Paige. - rzucił miękko, samemu ocierając się policzkiem o jego policzek, jak i bok szyi, gdy ściągał z siebie kurtkę. Ułożył się nieco inaczej, chwilowo zaprzestając ruchów biodrami, by móc z łatwością ująć go dłonią. Z początku jedynie muskał kciukiem czubek jego członka, pozwalając mu na zabawę z jego koszulką.
Przerywał mu.
Mruknął z cichym niezadowoleniem, cofając rękę, by zaraz unieść obie nieznacznie ku górze i pozwolił na ściągnięcie z siebie koszulki, zostawiając go tym samym na pastwę losu. Odchylił nieznacznie głowę w bok na przygryzienie pozostawione na ramieniu, rzucając mu coraz to bardziej pobudzone spojrzenie.
- Wolę zostać nad tobą, Paige. - nim ten ponownie by mu uciekł, sam wsunął dłonie pod jego koszulkę, bez zbędnej zabawy pomagając mu w jej zdjęciu w podobny sposób. Rzucił ją niedbale na siebie obok, układając rękę na jego torsie.
- Po prostu się oprzyj i nawet nie próbuj przestawać mnie dotykać. - mruknął rozbawiony wprost do jego ucha, przesuwając po nim językiem, nim popchnął go w dół z nadzieją, że ten nie zamierzał rujnować jego planu swoimi rebelianckimi pomysłami. Zsunął się odrobinę w dół, całując go krótko, zaraz zjeżdżając kolejno ustami na jego żuchwę, gardło, bok szyi, obojczyk. Przesuwał powoli dłońmi po jego brzuchu ku górze. Zadrapywał skórę paznokciami, składając kolejne pocałunki na jego torsie. W końcu jedna z rąk wyraźnie zbłądziła - lub być może w końcu odnalazła właściwe miejsce? - ponownie wsuwając się w jego bokserki. Raz po raz przesuwał lekkimi, niezbyt inwazyjnymi ruchami po jego członku, końcówką języka naznaczając niewidoczną ścieżkę na jego klatce piersiowej, od czasu do czasu zostawiając po sobie czerwony ślad czy drobne ugryzienie. W końcu uniósł głowę i ponownie się przysunął na tyle, by móc go swobodnie pocałować, ujmując go pewniej dłonią, wyraźnie zwiększając tempo z jakim raz po raz go pocierał, jednocześnie pogłębiając pocałunek, to muskając, to owijając się swoim językiem wokół jego z cichym pomrukiem.
Ojciec cię zabije, jak zobaczy, że ubrudziłeś mu siedzenia. Wróć. Jeśli zobaczy czym je ubrudziłeś.
Jeśli zobaczy.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach