Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
14 luty, 13:27
Paige właśnie szwendał się po mieście i wreszcie postanowił sięgnąć po telefon i zapoznać się z zaległymi wiadomościami. Zignorował wiadomości zmartwionej siostry, nie zapoznając się z nimi nawet pobieżnie. To samo zrobił z wszelkimi reklamami, zauważył też kilka nieaktualnych już zaproszeń na piwo, których pozbył się ze swojej skrzynki i kiedy blondyn przymierzał się do wykasowania kolejnego wątku, jego kciuk zatrzymał się nieruchomo nad wyświetlaczem.
„14 lutego, 13.30 pod wieżą na The Gathering Place.”
Miał trzy minuty i kompletny brak szans na zdążenie na czas. Czy to go powstrzymało? W żadnym wypadku. Zadarł głowę do góry, zahaczając wzrokiem o tabliczkę z nazwą ulicy. Znajdował się w zupełnie innej części miasta. Przemknął wzrokiem po okolicy, jakby przez chwilę rozważał jeszcze wszystkie „za” i „przeciw”, jednak koniec końców zawrócił, kierując się w stronę najbliższego przystanku.
Co ty robisz?
Ratuję się przed wkurwiającymi ludźmi.
Chcesz tam pojechać? Nie wygląda na takiego, który lubi czekać.
Poczeka.
Skąd ta pewność siebie? Może lepiej napisz mu, że się zja--
Nie. Tak będzie zabawniej.
Zabawnie będzie, jak będziesz zapierdalać na koniec miasta po nic. Widocznie masz za dużo wolnego czasu.
Nie zamierzam na to narzekać.
Gdy znalazł się na miejscu, komórkowy zegar wyświetlał trzynastą pięćdziesiąt osiem. Blondyn w żadnym wypadku nie wyglądał na kogoś, kto spieszył się na miejsce spotkania, mimo świadomości, że i tak już był spóźniony. W jego przypadku należało liczyć się z faktem, że częstotliwość sprawdzania telefonu wiązała się z częstymi spóźnieniami. Paige wsunął ręce do kieszeni i już zaczął wodzić wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Nie było to łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę to, że przewijało się tędy mnóstwo ludzi, a unoszące się w powietrzu czerwone balony w kształcie serc raz po raz utrudniały skupienie się. Tak samo, jak podchodzący do niego sprzedawcy róż, którzy proponowali ich kupno dla wybranki. Jasnowłosy zdążył odmówić trójce pań z koszykami pełnymi kwiatów, które nachalnie przypominały o tym, jaki dziś mieli dzień.
Może lubi kwiaty. Skoro już tam zapieprzasz, to chociaż się postaraj.
Kącik ust Haydena mimowolnie drgnął, chcąc unieść się w nieznacznym uśmiechu, gdy nieopodal dostrzegł czekającego na niego chłopaka. Co prawda, stał odwrócony tyłem, ale mimo tego nietrudno było go rozpoznać. Zwolnił nieco kroku, chcąc podejść go niezauważony. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymał się i pochylił do przodu, prawie stykając się wargami z uchem czarnowłosego.
Jakiś Arab o mnie pytał. Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka ― rzucił mrukliwie z wyraźnym rozbawieniem i wyprostował się, znów spoglądając na chłopaka nieco z góry. ― Co jest, Black? Masz problem z wyborem prezentu dla dziewczyny? ― Nie byłby sobą, gdyby oszczędził mu choć najdrobniejszej nuty kąśliwości.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Wysyłając wiadomość, jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ekran telefonu. Właściwie sam nie wiedział co sądzić o planie, na który wpadł w ciągu ostatnich paru minut, tuż po tym gdy jakaś pięćdziesiąta dziewczyna próbowała go zaprosić na randkę podczas Walentynek. Odmówił jej z uprzejmym uśmiechem, niemniej zaczynał ostro powątpiewać, że uda mu się ujść z życiem, jeśli zastaną go tego dnia w akademiku.
I dlatego napisałeś do Paige'a.
Czemu nie?
Wiesz, nie mówię że to zły plan. Cel jak cel, problem w tym, że szanse na jego zjawienie się wynoszą jakieś... dziesięć procent.
Dlatego wysyłam mu wiadomość z trzydniowym wyprzedzeniem.
... słyszę w twoim głosie powątpiewanie.
Mogłem go wysłać dwa tygodnie temu.
Tak, pewnie wtedy miałbyś szansę.
Przyjdzie.
Schował telefon do kieszeni i osunął się w bok na ramię jakiejś drugoklasistki, która dotrzymywała mu obecnie towarzystwa na korytarzu. Zignorował całkowicie jej chichot i zamknął oczy, ziewając cicho, gdy poczuł jak muska palcami kosmyki jego włosów. Mógłby teraz iść spać.

***

14 luty, 13.45
Chłopak stał pod wieżą już od jakiegoś czasu. Właściwie jak ostatni kretyn przyjechał pół godziny przed umówioną godziną, stwierdzając że woli to niż dalsze unikanie wszystkich dziewczyn. Sam nie wiedział czy jego rzekoma pewność siebie nie miała go zgubić w momencie gdy odwołał szofera, mówiąc że będzie go potrzebował dopiero pod wieczór. Minęło już piętnaście minut, a po blondynie nie było śladu. Natomiast Mercury'emu zaczynało się robić zimno. Podsunął dłonie pod twarz chuchając w nie ciepłym powietrzem. Zaraz pochylił niżej głowę, by wcisnąć nos pod szalik, skrywając tym samym zaczerwienione od uszczypliwego zimna policzki, a ręce wsunął w kieszenie, licząc że choć w ten sposób uda mu się je rozgrzać.
Nadal myślisz, że przyjdzie?
Nie wiem.
Może do niego zadzwoń.
Nie odbierze.
Marzniesz Mercury. Wracaj do domu.
Dam mu jeszcze piętnaście minut.
Z tym ostatecznym postanowieniem zerkał od czasu do czasu na wielki zegar umieszczony na jednym z budynków. Pociągnął nosem parę razy, nie zwracając uwagi na rzucających mu współczujące spojrzenia ludzi.
Pewnie myślą, że dziewczyna cię wystawiła.
Śmieszne.
W sumie może nie są dalecy od prawdy.
Mhm.
... ale może przyjdzie. Ma jeszcze trzy minuty.
Nie odpowiedział, wpatrując się pustym wzrokiem w ziemię. Mimo że wcześniej był wyjątkowo pewny siebie, obecnie ponownie chłopak rozbudził w nim stan zobojętnienia, gdzie nie spodziewał się już jego obecności. Jak zawsze. Sterczał tu jak kretyn, gdy mógł robić tysiąc innych rzeczy.
Przeklinał przez chwilę w myślach własną głupotę, dopóki nie padł na niego czyjś cień. Słowa niemalże wymruczane wprost do jego ucha, sprawiły że uniósł powoli głowę przez chwilę wpatrując się beznamiętnie w stojącą przed nim sylwetkę. Dopiero po chwili skrzywił się z wyraźnym niezadowoleniem i pokonał odległość między nimi.
- Spóźniłeś się. Kretynie. - warknął zduszonym głosem, opierając czoło o jego ramię. Było mu zimno. Właściwie to cholernie zimno. Pewnie właśnie z tego powodu owinął chłopaka rękami, wzbudzając powszechne zainteresowanie.
- Naślę na ciebie stado psów. I wojsko. Albo nie, właściwie to sam cię zabiję. - przez chwilę mamrotał jakieś niewyraźne groźby w jego ramię nim w końcu zamilkł, trwając jeszcze przez chwilę w podobnej pozycji. W końcu zabrał ręce i podniósł na niego wzrok, który dość szybko przesunął na budynek po ich prawej stronie. Pociągnął go za rękaw kurtki i ruszył w tamtą stronę, obracając głowę przez ramię, by sprawdzić czy za nim idzie.
- Chodź. Masz szczęście, że film jest o czternastej piętnaście.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Spóźniłeś się.”
To nie była właściwa odpowiedź ani odpowiednia reakcja na jego pytanie. Paige uniósł brew, gdy Mercury przysunął się bliżej i pozwolił sobie na swojego rodzaju wylewność względem niego. Nie przeszkadzały mu zaskoczone lub zniesmaczone spojrzenia przechodniów, tak samo jak nie przeszkadzała mu ta nagła bliskość. Nie rozumiał tylko, czym była spowodowana. Spóźnienie doprowadziło do tego, że jego plany randkowe legły w gruzach? Dziewczyna zdążyła z nim zerwać? Zamierzał urządzić podwójną randkę, ale jego znajome rozmyśliły się, domyślając się, że zaproszony przez niego kumpel był jednak słabym materiałem na chłopaka? Kobiety bywały wymagające, ale jasnowłosy nawet przez chwilę nie poczuł się winny, nawet jeśli już dawno powinien popracować nad pogodzeniem się ze swoim telefonem.
Spóźniłem się, nie spóźniłem. Nie przypuszczałem, że będzie ci się chciało czekać. ― Wzruszył barkami, co na pewno nie umknęło uwadze Black'a. Nawet nie próbował usprawiedliwiać swojej nieobecności, nie tłumaczył, że znów nie ruszał telefonu, bo i nie widział ku temu większych powodów. Możliwe, że lubił przedstawiać się innym od swojej najgorszej strony, by przypadkiem nie mieli wobec niego większych oczekiwań i przyzwyczajali się do tego, że  już taki był. Nieokrzesany, niezorganizowany, ale i lubiący wywoływać w innych niepewność. Nawet jeśli nie robił tego do końca świadomie.
Zabijesz? ― parsknął, przechylając nieznacznie głowę na bok. Uniósł kąciki ust w łobuzerskim uśmiechu, zanim jeszcze uraczył go kolejnymi słowami: ― Musisz popracować nad chwytem. Chociaż musisz przyznać, że byłoby szkoda. Pewnie nie nudziłeś się, czekając ze świadomością, że ktoś inny przyszedłby na czas. ― Ciepłe powietrze owionęło ciemne kosmyki włosów, zanim brunet odsunął się od niego. Mimowolnie poddał się nieznacznemu pociągnięciu za rękaw i ruszył za chłopakiem, mimo wciąż niewyjaśnionego celu spotkania. Ominął jakąś parę, zrównując swój krok z krokiem czarnowłosego.
Zaraz... co?
Film? ― Wsunął ręce do kieszeni, sunąc wzrokiem ku pobliskiemu kinu. ― Załapałem się na randkę z obiektem westchnień dziewięćdziesięciu procent uczennic? ― mruknął pod nosem, nie kwapiąc się, by zatuszować żartobliwość pytania, jakby cała ta sytuacja wydała mu się co najmniej niedorzeczna.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Zdaniem Mercury'ego była aż zanadto odpowiednia.
Kiedy już kogoś zapraszał, był to dość wyraźny sygnał z tych mówiących "Przychodzisz na czas, albo wybiorę kogoś innego, nie będę się z tobą bawić w podchody". Z założenia. Jak widać koniec końców nie zawsze wszystko działało tak jak chciał, choć gdyby miał się zastanowić, nie był pewien czy nie był to pierwszy raz, gdy czekał na kogoś blisko godzinę.
Właściwie to pół, twoja wina, że przyszedłeś wcześniej.
Też powinien być tu wcześniej. A przynajmniej tak sobie wmawiam, dopóki nie przypominam sobie kogo zaprosiłem.
Porównywanie go do innych ludzi nie ma większego sensu.
Nie. Nie ma. Wiem o tym.
Nieszablonowe myślenie?
Jebany indywidualizm.
"Nie przypuszczałem, że będzie ci się chciało czekać."
Całe szczęście nie musiał mu patrzeć w oczy. Nie miał na to w tym momencie większej ochoty, mimo że nie odczuwał żadnych większych emocji powiązanych z jego wypowiedzią. W normalnej sytuacji powinien być zażenowany, może odrobinę onieśmielony. Niemniej wtedy bez wątpienia nie byłby sobą. Był za to cholernie uparty i tak łatwo się nie poddawał.
- Świetnie. Plus dziesięć punktów dla Gryffindoru. - mruknął sarkastycznie. Właściwie sytuacja nie była aż taka zła. Paige nie chciał się tłumaczyć, ale Mercury wcale od niego owego tłumaczenia nie wymagał. Nie zamierzał też mówić mu jak długo naprawdę tu stał, czy dzielić się jakimikolwiek innymi przemyśleniami związanymi ze spóźnieniem. Moment, w którym się zjawił, a Black wyrzucił z siebie serię gróźb, był tym który zamykał całkowicie temat i posyłał go w niepamięć. Właściwie całkiem wygodne rozwiązanie, czyż nie?
- Nie nudziłem się wymyślając całą serię sposóbów na zamordowanie cię po tym gdybyś nie przyszedł. - no, może jeszcze pozwoli sobie na to jedno drobne wtrącenie. Nie dało się jednak wziąć jego słów całkowicie na poważnie, gdy odwrócił się w jego stronę, unosząc kącik ust w rozbawionym, cwaniackim uśmiechu. Czy faktycznie żartował?
To pozostawało tajemnicą.
- Wypuścili ostatnio jakiś nowy horror, który chciałem zobaczyć. Może być? Nie zdzierżyłbym komedii romantycznej. - przewrócił oczami, powracając wzrokiem na trasę. Bardzo zresztą krótką, w końcu od budynku dzieliło ich zaledwie pięćset metrów.
- Gratulacje. Masz eksluzywną przyjemność spędzenia dnia z przystojnym i idealnym mną. Gdybym był tobą skakałbym z radości pod sufit i rzucił odpowiednią informacją na facebooka. - parsknął nawet nie próbując brzmieć poważnie, dość sprytnie podstawiając mu nogę w formie raczej dziecinnego żartu, tuż po tym jak szturchnął go łokciem w żebra. Czując wszechogarniające ciepło zatrząsł się nieznacznie, zaraz wyraźnie rozluźniając. Oblizał usta, kierując się w stronę kas biletowych, ustawionych na samym wylocie, by odebrać zarezerwowane wcześniej bilety.
Gdyby nie przyszedł...?
Przyszedł.
Nie było tematu. Uśmiechnął się w niezwykle czarujący sposób do kobiety siedzącej za kasą, podając swój numer rezerwacyjny, tylko po to by zaraz uderzyć Paige'a w ramię dwoma papierkami, podnosząc na niego wzrok.
- Popcorn, nachosy czy wszystko co mają w ofercie? - zapytał złośliwie, powstrzymując się przed jakąkolwiek żywszą reakcją. No. Tylko chwilowo.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Tylko na początku miał wrażenie, że Mercury pokusi się go o wyciąganie z niego przyczyn spóźnienia, ale z drugiej strony były one na tyle oczywiste, że czarnowłosy był w stanie dopowiedzieć je sobie sam. Wiele osób – zwłaszcza dziewczyn – potrafiło wiercić mu dziurę w brzuchu, domagając się wyjaśnień i przeprosin za ten nietakt. Niby gniew szybko mijał, ale w pierwszej fazie potrafił odebrać mu chęci na spotkanie. Tym razem nie miał się o co martwić, nawet jeśli Black miał ochotę go zatłuc, nie robił tego w sposób, w jaki robili to inni. Właściwie to zachowanie było na swój sposób urocze. Paige mimowolnie przesunął rozbawionym wzrokiem po profilu chłopaka, by zaraz spojrzeć przed siebie, wcale nie kryjąc się z faktem, że jego kącik ust raz jeszcze uniósł się w zgryźliwym uśmiechu.
A co, książę? Nie przywykłeś do przyjmowania odmów albo ignorowania twoich zaproszeń? Strach pomyśleć, co mają z tobą osoby ze zobowiązaniami ― rzucił, kręcąc głową w niemym niedowierzaniu, choć tak rozpieszczony dzieciak, jak towarzyszący mu drugoklasista, na pewno od dziecka był uczony dostawiania wszystkiego, co tylko sobie zamarzył. Wreszcie zaczął wmawiać sobie, że ta zasada tyczy się także ludzi.
Może zbytnio się nie pomylił. W końcu przyszedłeś.
To tylko ciekawość.
Może będziesz kolejną zabawką.
Mam skomplikowaną instrukcję obsługi.
No tak. Nie jesteś zbyt podatny na innych.
Może być. ― Kiwnął krótko głową, nie zdradzając już ani rozczarowania, ani entuzjazmu. W zasadzie wszystko było lepsze od ckliwych komedii romantycznych, nawet jeśli horrory w ostatnich latach również nie grzeszyły porywającą fabułą i wyszukanym dreszczykiem emocji. ― Jak zwykle nie brakuje ci pewności siebie. Może jednak powinieneś rozważyć zaproszenie na randkę jakieś zapalonej fanki. ― Rozłożył bezradnie ręce, by za moment zostać pokaranym przez los, a raczej przez nogę Merca. Co prawda, nie wyrżnął na ziemię, szybko łapiąc równowagę, zanim wpadł na jakiegoś przechodnia. Ledwo otarł się o jego ramię, przez co przechodzący mężczyzna nawet nie obejrzał się za siebie.
Hayden wyprostował się, momentalnie poważniejąc, jakby podobne zachowanie nie do końca uderzało w jego poczucie humoru. Zerknął z ukosa na bruneta, unosząc brew, jakby tym pytającym wyrazem twarzy chciał przekazać mu zrezygnowane „Serio?”. W końcu nie byli dzieciakami z przedszkola, choć istniało wiele teorii, które nawiązywały do tego, że mentalny rozwój mężczyzn kończył się na pewnym etapie. Jak szybko się okazało – Alan bynajmniej nie zamierzał przeczyć tej teorii, gdy już po chwili, pod pozorem przeciągnięcia się, przewiesił ramię przez kark Mercury'ego i mocniejszym szarpnięciem przyciągnął go bliżej siebie.
Nie zaczynaj, Black ― wymruczał prosto w jego włosy, po tym jak pochylił się lekko chowając w nich usta i nos. Wystarczyła jednak chwila, by ciemne kosmyki chłopaka zostały doprowadzone do jeszcze większego nieładu, przez gwałtowny ruch ręką. Tym sposobem, jak dwaj debile wparowali do kina, raz jeszcze przyciągając uwagę obcych ludzi. Jasnowłosy wypuścił kumpla z objęć i rozsunął kurtkę, jakby wcześniejsza sytuacja nie była dla niego niczym krępującym.
Zmierzwił włosy z tyłu głowy i przemknął wzrokiem po wywieszonych plakatach, kiedy jego towarzysz udał się po odbiór biletów. Szybko domyślił się, który film przyjdzie im oglądać. W razie wypadku zawsze będzie mógł przespać się na fotelu albo...
„Popcorn, nachosy czy wszystko co mają w ofercie?”
... przynajmniej najeść za darmo.
Popcorn i nachosy. Zaraz pomyślę, że próbujesz mnie rozpieszczać ― parsknął i zabrał jeden z biletów. ― Później ci oddam.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Uniósł brew słysząc jego prowokacyjny ton.
- Oczywiście, że nie. Mi się nie odmawia. A o swoje zab... osoby ze zobowiązaniami dbam. Ale miło, że się o nie troszczysz. - odpowiedział nieco beznamiętnie, nawet nie próbując włożyć w swoje słowa większej ilości energii, by przekonać go że faktycznie wypowiedziane przez niego ostatnie zdanie było szczere. W końcu faktycznie był rozpieszczonym dzieciakiem, któremu całe życie wszystko podsuwano na tacy, a jedyną rzeczą jaką musiał wykonać było wyciągnięcie przed siebie ręki i pochwycenie celu, czyż nie? Właśnie dlatego nie chodziło o wmawianie sobie, że owa zasada dotyczyła też ludzie. Niczego sobie nie wmawiał, wypracował to z biegiem lat. Być może były jakieś pojedyncze jednostki, których zdobycie nie było tak łatwe, ale właśnie dzięki temu w jego życiu nie było monotonii. W końcu moment, w którym ktoś kto odrzuca wszystkich po kolei i nie daje się usidlić, skupia w końcu swój wzrok na tobie i zaczyna poświęcać ci więcej uwagi niż sam zdaje sobie z tego sprawę, z pewnością można nazwać chwilą triumfu.
A my nie przegrywamy.
Nie ma osoby, która w końcu by się nie ugięła, jeśli odpowiednio się ją podejdzie.
Są tylko takie, które nie potrafią do nich podchodzić.
Święte słowa.
Nie spodziewał się po blondynie okrzyków zachwytu więc jego obecna reakcja zdecydowanie mu wystarczyła. Koniec końców nadal za nim szedł, zamiast zrobić scenę z serii "Wiesz co, zostawiłem czajnik na gazie, do zobaczenia" i spieprzenia jak najdalej od niego. Małe sukcesy miały swoje znaczenie w ostatecznym rozrachunku i odblokowywały kolejne, niezliczone opcje ograniczane wyłącznie przez jego kreatywność.
Traktujesz to wszystko jak grę?
Jedni wolą szachy, inni gry komputerowe...
A jeszcze inni?
Wolą ludzi.
Lubisz jego towarzystwo.
Całkiem. Nie jest upierdliwy. I jest interesujący.
Moment, w którym stwierdziłeś że jest interesujący, stał się jego zgubą.
Rozbawiony Mercury zasłonił usta dłonią, powstrzymując cichy śmiech, dość sprytnie zmieniając go w atak rzekomego kaszlu. By podkreślić swoje umiejętności aktorskie pociągnął jeszcze nosem i rzucił Alanowi spojrzenie przepełnione swego rodzaju rozczarowaniem.
- Nie tylko mi jej nie brakuje. - rzucił krótko nie komentując kolejnej części zdania. Nie spodziewał się jednak odwetu z jego strony. Tym razem rozbawienie wzięło górę. Parsknął cicho próbując go odepchnąć, choć chłopak dość skutecznie go unieruchomił. Odpuścił więc, jedynie w ramach zemsty wsuwając mu lodowatą dłoń pod kurtkę.
- Grozisz mi, Paige? - gdy tylko został uwolniony poprawił włosy lekkim ruchem, wiedząc że i tak niezbyt wiele mu to da.
Pewnie dlatego nie poświęcił temu większej uwagi. Zamiast tego po odbiorze biletów od razu skierował się w stronę kas, kiwając głową gdy blondyn złożył swoje zamówienie.
- Uważaj, żebyś nie zmienił się w księcia. Nie lubię, gdy ktoś podbiera mi pozycję. - rzucił zadziornie, zamawiając jeszcze dużą colę i wcisnął mu ją w ręce razem z popcornem, samemu zerkając na bilet.
"Później ci oddam."
- Mhm. - nie przywiązywał większej uwagi do tej obietnicy. Minus bycia bogatym szczylem był taki, że nie przywiązywało się tak dużej uwagi do pieniędzy. Mercury nie był inny.
- Sala numer 9. - rzucił na głos idąc w odpowiednim kierunku. Mieli jeszcze dwie minuty, choć znając życie i tak trzydzieści kolejnych spędzą na oglądaniu reklam. Dlatego gdy tylko odnalazł swoją salę i miejsca, rozłożył się wygodnie na fotelu, zamykając oczy.
Tylko nie zaśnij.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Gdyby mi jej brakowało, zapewne onieśmielony bym się tu nie zjawił ― wymruczał zgryźliwie, a mięśnie jego brzucha wyczuwalnie spięły się pod wpływem nagłego uczucia zimna. Nie odskoczył jednak ani nawet nie cofnął się przed ręką czarnowłosego, mimo tego nieczystego zagrania. Zadarł nieznacznie głowę do góry, jakby niemo chciał podkreślić, że przynajmniej on nie poddawał się od razu urokowi osobistemu Black'a, choć robił to w sposób, jakby był to zupełnie naturalny odruch. Coś, co po prostu było i nie miał na to większego wpływu.
Obyś tylko miał rację, Alan.
Grozić? Nie śmiałbym, wasza wysokość ― rzucił, wykrzywiając usta w pokazowym uśmiechu, z którym Mercury miał już do czynienia tamtego pamiętnego dnia. Uprzejmy wyraz, który rozpromienił jego twarz, dodając jej uroku, zupełnie nie pasował do codziennej postawy Paige'a. I co z tego, gdy cały urok pryskał, kiedy tylko uważniej przypatrzyło się ciemnym oczom, w których czaiły się te złośliwe kurwiki.
Zwilżył językiem dolną wargę, która nieco spierzchła od zimna, a jego końcówka zdawała się stopniowo ścierać nienaturalnie miły grymas z jego ust, nie chcąc pozostawić po nim żadnego śladu. Ruszył za czarnowłosym, od razu wciągając głębiej powietrze przez nos, kiedy zapach świeżo uprażonego popcornu stał się intensywniejszy. Nie byłby sobą, gdyby od razu nie zrobił się głodny, ale tym razem miał to szczęście, że nie musiał obchodzić się smakiem. Powinien poczuć się co najmniej zażenowany faktem, że brunet za wszystko płacił, ale złożywszy obietnicę, zamierzał się z niej wywiązać i spłacić cały dług. Zdecydowanie nie wliczał się do grona łasych na portfel księżniczek.
Za bardzo przywykłem do obecnego stylu życia, nawet jeśli do twarzy byłoby mi w koronie ― podsumował z przekąsem, odbierając od niego swoje zamówienie. Zamiast delektować się pojedynczymi ziarnami, zgarnął niewielką garść popcornu i wsunął ją sobie do ust, chrupnięciem odpowiadając na kolejne słowa Mercury'ego, zanim ruszył za nim ku wskazanej sali.
Zdjął z siebie kurtkę, która za sprawą niedbałego rzutu wylądowała przewieszona przez oparcie fotela. Odłożył kubek z napojem na jego prawowite miejsce przy swoim siedzeniu i zajął miejsce obok Merca, podciągając jedną nogę do góry i opierając kostkę o swoje udo, siłą rzeczy dosięgając kolanem nogi bruneta.
Nie za wygodnie ci?
A i owszem było mu wygodnie. Na tyle, by nie zamierzał zmieniać tej pozycji jeszcze przez jakiś czas. Ze znużeniem spoglądał na niewielką ilość ludzi, która zajmowała właśnie miejsca w sali. W ogóle nie dziwił się tak niewielkiej frekwencji. Było jeszcze wcześnie, a ludzie najczęściej wybierali sobie wieczorne pory na walentynkowe schadzki. Nie. Wróć. Pewnie większość z nich zajmowała właśnie salę, w której premierowo wypuszczano najnowszą komedię romantyczną. Ale może to i lepiej?
Chyba nie przyszedłeś tu spać? ― spytał, gdy pobieżnie zerknął w stronę młodzieńca, ale jego uwagę szybko przykuł ekran, który częściowo rozjaśnił salę, gdy wszystkie światła wreszcie zgasły. Salę wypełnił głośny dźwięk reklam, którymi zamierzali zatruwać ich umysły jeszcze przez następne piętnaście minut. Ale co z tego? Te wypuszczane w kinie bywały tak niedorzeczne, że czasem aż szkoda było nie przyjrzeć im się dokładniej, nawet jeśli potrafiły przyprawić o wyraz rezygnacji na twarzy.
Chrup.
Wpieprzysz cały kubełek, zanim zacznie się film.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Onieśmielony, czy wszyscy go słyszeli? Prawie parsknął śmiechem. Powstrzymał się jednak, odwracając wzrok.
- Kto by pomyślał, że z ciebie taki śmieszek, Paige. - przewrócił oczami, obserwując z raczej nikłym przebłyskiem zainteresowania przechodzących ludzi. Większość wyglądała tak samo. Obejmujące się pary z balonami i pluszowymi miśkami, wszędzie ten sam powtarzający się motyw.
"Nie śmiałbym, wasza wysokość."
- No spójrzcie tylko, awansowałem. - powrócił do niego uwagą, przesuwając nie wyrażającym żadnych emocji wzrokiem po jego twarzy. Zatrzymał go na dłużej na jego ustach, wykrzywionych w fałszywym uśmiechu. W końcu prychnął pod nosem, nie zamierzając poświęcać się dłużej tejże czynności.
Sam Mercury nie odczuwał większego zażenowania faktem, że to on był tu osobą wyciagającą portfel. Jak już wspominał wcześniej, nie była to rzecz którą się przejmował. Było mu także całkowicie obojętne czy chłopak faktycznie zamierza zwrócić mu pieniądze, czy próbuje jedynie zachować jakieś pozory by wyjść na kogoś z zasadami moralnymi. Nie znał go w końcu na tyle dobrze, by wyjść z innego założenia jak to, że jest dla niego jedynie chodzącą kartą kredytową, która jest w stanie zaspokoić jego głód.
W zamian wykorzystywał go do zapełnienia swojego głodu towarzystwa, sprawiedliwa wymiana.
Czując ciepło jego nogi na swojej, rozluźnił się, sięgając dłonią w stronę nachosów. Umoczył jednego z nich w sosie serowym, zaraz zjadając z chrupnięciem.
- Co za różnica. Nie oczekuję filmu godnego oskara, po prostu nie mam nic innego do roboty. - rzucił leniwie, odchylając głowę w jego kierunku. Bok jego głowy uderzył o ramię blondyna, gdy oparł się policzkiem o jego ramię. Zamiast wpatrywać się w ekran, uznał obserwowanie jego twarzy za dużo ciekawszą rozrywkę.
Zwłaszcza gdy wypełniła ją rezygnacja. Wydał z siebie zduszony dźwięk przypominający śmiech, skutecznie zagłuszony przez dźwięk reklam.
Dziwnie się zachowujesz, Mercury.
Wolna ręka powędrowała w stronę kubełka Alana z zamiarem wykradnięcia mu parę ziarenek. Ostatecznie zboczyła z kursu i legła na jego udzie. Postukał w nie parę razy palcami, w końcu odwracając się w stronę ekranu. Najwyraźniej nawet nie przeszło mu przez myśl, by zabrać głowę z jego ramienia.
- Jak zjesz cały przed końcem reklam to sam zapieprzasz po drugi. - rzucił rozbawionym tonem, zadrapując paznokciami materiał jego spodni. Gdy w końcu na ekranie pojawił się tytuł, wysunął język przesuwając nim powoli po swojej dolnej wardze, by zaraz zjeść kolejnego nachosa.
- Bring me the zombies, bros. - wymamrotał pod nosem, przesuwając wzrokiem po nazwiskach aktorów. Zabawne uczucie, gdy zdajesz sobie sprawę, że paru z nich znasz osobiście z bankietów.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
„Kto by pomyślał, że z ciebie taki śmieszek, Paige.”
W odpowiedzi parsknął krótko pod nosem, uważniej przyglądając się wszystkim reakcjom Mercury'ego. Chłopak musiał się jeszcze wiele o nim nauczyć, jednak Alan nie zamierzał otwarcie go do tego zachęcać. To spotkanie traktował jako pojedynczy wypad, książęcy kaprys, który już niebawem mógł przenieść się na kogoś innego. To była naturalna kolej rzeczy – byli tylko kumplami, nawet jeśli ten jeden jedyny raz sytuacja wymknęła się im spod kontroli, jeśli można byłoby tak nazwać.
Już ostatnim razem twierdziłeś, że to było ostatnie spotkanie.
Jeden raz w tę czy w tamtą nie robi większej różnicy.
Ciężko, żeby coś z tak utartym schematem, pełnym bohaterów bez instynktu samozachowawczego było w stanie zdobyć Oscara. ― Przerwał wypowiedź kolejnym chrupnięciem, gdy tym razem sięgnął po nachosa, nie wyrażając jakiegokolwiek poruszenia tym, że przed momentem postanowiono zrobić sobie z niego poduszkę. Nie widział w tym nic złego, nawet jeśli właśnie znajdowali się w miejscu publicznym, a można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że takie sytuacje były dla niego o tyle na porządku dziennym, że przestał zwracać na nie uwagę. To nic, że został tu zaproszony w tak znaczący dla wielu dzień, wciąż zachowywał się, jak emocjonalna kłoda, kiedy skupiał swoją uwagę na wyjadaniu wszystkiego, co miał pod nosem. Dopiero dotyk na udzie zdołał skupić jego uwagę na tyle, by ukradkiem zerknął na rękę czarnowłosego. Uniósłszy wzrok z powrotem na ekran, musnął wierzch dłoni Black'a paznokciami, po czym ponownie sięgnął do kubełka z popcornem.
Masz rację, to chyba będzie wasze ostatnie spotkanie. Nic dziwnego, że nie potrafisz utrzymać przy sobie ludzi.
Mhm. Zmuś mnie ― wymruczał zgryźliwie, unosząc kącik ust w triumfalnym uśmiechu, z góry przesądzając wynik podobnej próby. Sięgnął po napój, by upić niewielki łyk coli, chcąc przygotować się na kolejną porcję słonego smaku.
Udało mu się jednak nie zjeść wszystkiego przed końcem filmu, ale wystarczyło piętnaście minut – co i tak było niezłym wynikiem jak na niego – a pusty kubeł wylądował na podłodze obok fotela. Jasnowłosy osunął się wygodniej na siedzeniu, splatając palce na brzuchu i bez wyrazu przyglądał się odgrywanym scenom, nie rozumiejąc nagłego pisku dziewczyny, która siedziała parę rzędów niżej i wtuliła się w ramię swojego chłopaka.
Zerknął w stronę jeszcze niedojedzonych chrupek i sięgnął po kolejnego, zgarniając nim całkiem sporą ilość sosu, który osiadł na jego dolnej wardze. Zaraz pozbył się go końcówką języka i odchylił nieznacznie głowę, przymykając oczy. Chociaż wcześniej upomniał Merca w kwestii zasypiania, dla niego warunki do tego były wręcz sprzyjające – był najedzony, w sali było całkiem ciepło, a kiedy oparł łokcie wygodniej o podłokietniki, zdawał się chłonąć też ciepło drugiego ciała. Głośne dźwięki dookoła ani trochę mu nie przeszkadzały, a i często najłatwiej było odpływać podczas oglądania czegoś w telewizji lub na dużym ekranie.
Alan.
Hm?
Przechylił głowę w bok, tym razem sam, znajdując oparcie w chłopaku obok. Przylgnął policzkiem do jego głowy, mimowolnie zanosząc się szerokim ziewnięciem, którego nawet nie próbował zdusić. Z coraz większym znużeniem śledził stopniowo rozwijającą się fabułę, ale nie dało się ukryć, że Hayden nie był raczej stworzony do podobnych wypadów.
Podążaj za krwią, mówili ― wymamrotał sennie z nutą rozbawienia w głosie, obserwując jak jeden z bohaterów popełnia typowy błąd, przez który zaraz mógł wdepnąć w jakieś gówno.
Plask.
A nie. To tylko zwłoki przyjaciela.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Wyczuwał na sobie jego wzrok. Fakt, że od dziecka nieustannie poddawany był podobnym obserwacjom przez swojego brata bliźniaka, zdążył wyrobić w nim swego rodzaju mechanizm reagujący. Nie wpływało to jednak nijak na jego reakcję. Postanowił bowiem udawać, że niczego nie widzi, nawet nie patrząc w jego kierunku.
- Prawda. Większość stawia w końcu na jatkę i podskakujących ludzi, niezbyt przejmując się fabułą. Mimo to z jakiegoś powodu, nadal wolę to niż te sztuczne, ckliwe historie. - mimo pozornego zmęczenia, póki co jeszcze się trzymał. Ramię chłopaka, choć nieco kościste pozostawało całkiem wygodne.
Spuścił wzrok na jego palce muskające wierzch jego dłoni i uniósł kąciki ust w nikłym uśmiechu. Można było powiedzieć, że pomimo swojego głównego założenia według którego stawiał jedzenie na pierwszym miejscu, już drugi raz porzucił je - choć chwilowo - na jego rzecz. Powinien czuć się wyróżniony?
"Zmuś mnie."
- Ja? Twój żołądek ma dużo większą siłę perswazji. - rzucił złośliwie, przesuwając policzkiem po jego ramieniu, by zaraz ugryźć go zaczepnie przez materiał. Cichy śmiech, który wydał z siebie zaraz po tej czynności został stłumiony przez ubranie. Ponownie przekrzywił głowę, wygodniej się o niego opierając.
Od czasu do czasu zerkał na niego kątem oka, tylko po to by ponownie powrócić uwagą do ekranu. Film nie był aż tak zły. Nie porywał jednak na tyle, by był w stanie zrozumieć piski dziewczyny przed nimi czy zignorować dźwięk odstawianego na ziemię pustego kubełka. Śledził z niejakim zainteresowaniem ekran, gdzie jeden z zombie właśnie rozpruwał na kawałki jednego z bohaterów, wydając przy tym gardłowe harczące ogłosy. Parsknął cicho, wyraźnie rozbawiony tylko po to by przesunąć wzrokiem po jego wspartej na podłokietniku ręce. Dłoń spoczywająca na jego udzie, jeszcze parę razy zadrapała materiał, by zaraz unieść się powoli ku górze. Musnął leniwie palcemi wierzch jego dłoni, ignorując wrzaski głównych bohaterów.
Słyszał jego ziewnięcie i wyczuwał dotyk jego policzka na swojej głowie.
- Chyba nie przyszedłeś tu spać? - powtórzył jego słowa, wsuwając swoją dłoń pod jego. Cwaniak, czekał na podobną okazję od kilkunastu minut. Złapał go za rękę z pewnym zamyśleniem, machając prawym butem w tenże niemalże niezauważalny sposób zdradzając swoje zadowolenie.
- A kiedy słyszysz podejrzane ryki, wyjdź w ciemność by sprawdzić to samemu. - dorzucił swoją opinię z rozbawieniem. Cóż, nadal z pewnością był to dużo lepszy wybór niż "Zatopieni w miłości" czy "Zakochani w Nowym Jorku".
Zaraz zaśnie.
Niech śpi.
Na ciebie też to oddziałuje.
To przez to ciepło.
Dlatego wziąłeś go za rękę?
Jest zimna.
Przesunął kciukiem po wewnętrznej części jego dłoni z chwilowym zamyśleniem, tym razem nie odwracając wzroku od ekranu.
- Jadłeś już coś? Poza popcornem i nachosami rzecz jasna. - właściwie czarnowłosy już wcześniej zaplanował parę punktów, które chciał dzisiaj zrealizować. Niemniej były one na tyle elastyczne, by mógł zapytać go bez większych przeszkód o zdanie i ustalić co dalej. W końcu nie uważał chyba, że wypuści go po zaledwie dziewięćdziesięciu minutach średniego jakościowo seansu?
Może uciec.
Pójdę za nim, to oczywiste.
Nie rób z siebie psa, Mercury.
Nie zamierzam.
Tylko cię ostrzegam
Woof.
...
Parsknął śmiechem na reakcję głosu, kompletnie nie wpasowując się w klimat, gdzie jedna z dziewczyn właśnie opłakiwała śmierć swojej przyjaciółki po nieudanej próbie zdobycia pożywienia z marketu opanowanego przez zarażonych. Wyczucie czasu.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Racja. Krew i flaki rekompensują wszystko ― parsknął pod nosem, chociaż również mógłby polemizować z tym stwierdzeniem. Nie zawsze oczy widza były karmione ciekawym widokiem i efektami specjalnymi, które nie odbiegałyby diametralnie od rzeczywistości, jednak o tym nie musiał mówić na głos. Co z tego, że na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie kogoś, kogo bawiły tandetne efekty specjalne? ― Przynajmniej nie zawyżają emocjonalnych oczekiwań kobiet, a scenariusze do nich nie są tworzone przez czterdziestoletnie dziewice z niemożliwymi fantazjami. Choć zapewne niektórzy desperacko poszukują tam sposobów na podryw ― dodał zaraz, nieco spokojniejszym tonem, przez co wydał się być bardziej wyprany z emocji, nawet jeśli samym przekazem pokpiwał sobie z podobnych produkcji.
Nie spojrzał w stronę czarnowłosego, niezrażony kolejnymi słowami. Właściwie pod tym względem był całkiem prostym człowiekiem – wystarczyło trochę jedzenia, by na równie trochę zdobyć jego uwagę, przez co ludzie szybko wyrabiali sobie przekonanie, że jadł średnio trzy razy na godzinę. Wbrew pozorom potrafił wytrzymać dłużej. Rzecz w tym, że jeśli dawali, to nie odmawiał i korzystał w pełni z wachlarza możliwości.
Myślę, że mój żołądek będzie zaspokojony przynajmniej przez najbliższe półtorej godziny. Dobrze, że postanowiłeś wziąć największy zestaw ― odgryzł się, jakby co najmniej oznajmiał oznajmiał mu, że właśnie wygrał niewidzialny toster. Obrócił głowę w bok, ani na chwilę nie odrywając wzroku od ekranu, po czym w odpowiedzi na ugryzienie, dmuchnął ciepłym powietrzem we włosy Black'a.
Jakbyś drażnił zwierzę.
Niby ma coś z kota.
Ponownie zwrócił się w stronę ekranu, już nie przywiązując większej uwagi do dotyku. Poprawił się jedynie na fotelu, chcąc znaleźć sobie dogodniejszą pozycję. Wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, który jednak skutecznie został stłamszony przez kinowe nagłośnienie. Wszystkie gesty tylo umilały mu pobyt na sali, a ich swojego rodzaju delikatność przyprawiała go o jeszcze większą senność.
Co za różnica ― wymruczał z lekko uniesionym kącikiem ust, jednocześnie cytując jego słowa, chociaż nie miał ochoty do tego stopnia pracować nad dykcją. Jeszcze nie pozwalał powiekom opaść na oczy, choć te coraz bardziej mu ciążyły. Za to całkowicie odruchowo splótł palce swojej ręki z jego, od razu odczuwając różnicę temperatur. Leniwie zadrapał paznokciem brzeg jego kciuka. ― A kiedy wiecie, że was jest czworo, a zombie tysiące, nie zapomnijcie o tym, żeby się rozdzielić. Ta sama zasada tyczy się zostawiania za sobą rannych. ― Wyglądało na to, że mógł tak cały dzień. Horrory miały to do siebie, że często wywoływały komentarze na ustach tych, których nie ruszały przerażające widoki, a nagłe dźwięki nie powodowały u nich nagłych zrywów z fotela.
Może już wystarczy?
Czego?
Może tego pieprzonego trzymania się za rękę?
Paige jak na złość poruszył palcami, wygodniej ujmując rękę bruneta. Gest ten wyszedł mu jednak o tyle naturalnie, że wydawało się, że nie miał nad nim kontroli. W końcu równie dobrze mógł zapomnieć o tym, że nadal jest trzymany w uścisku.
Robisz to specjalnie.
Przerywa cię.
Pewnie śniadanie też się nie liczy. ― Wzruszył nieznacznie barkami, na tyle, na ile pozwalała mu obecność Mercury'ego tuż obok. Bynajmniej nie zdziwiło go to nagłe pytanie, po tym, gdy sam zadeklarował, że spędzi dzień w jego towarzystwie. Ciekawe tylko, jak długo mieli ze sobą wytrzymać. Na razie nie wyglądało na to, by jednemu przeszkadzała obecność drugiego i na odwrót. ― Nie jadłem.
Chociaż na widok zombie wyrywającego jelita z brzucha ofiary, powinien już dawno stracić apetyt. Trzeba przyznać, że jednak postarano się o realizm tej sceny. Niemniej nie wywołała ona choćby szczątkowego zniesmaczenia na twarzy jasnowłosego.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Słysząc jego słowa, zaśmiał się cicho, choć dźwięk ten bardziej zasługiwał na miano chichotu. Jego spostrzeżenie było aż zanadto trafne, mimo że i Mercury nie był jakimś wielkim fanem horroru, ani nie odczuwał potrzeby obrony tego dość kontrowersyjnego gatunku.
- No i wszystko jasne. Nie masz szans na zrobienie kariery jako scenarzysta, Paige. Mam nadzieję, że wszystkie twoje marzenia nie legły w tym momencie w gruzach? - zapytał rozbawiony, unosząc nieznacznie głowę, by zerknąć na niego w miarę możliwości. Właściwie od samego początku, gdy postanowił go zaprosić nie był pewien jak przebiegnie podobne spotkanie. Nie żeby poświęcał tej myśli szczególnie wiele uwagi, do stopnia w którym spędzałaby mu ona sen z powiek. W końcu trzeba było zacząć od tego, że jak już wspominał wcześniej, nie nastawiał się zbytnio na jakiekolwiek spotkanie, biorąc pod uwagę sposób, w jaki Alan traktował telefon. Niemniej teraz gdy znalazł się tutaj, na tym siedzeniu tuż obok niego, stwierdzał że było... normalnie. Do tego stopnia, że uczucie było co najmniej dziwne. Paige był jedną z niewielu osób - a właściwie jedyną - która zachowywała się w podobny sposób. Mimo opinii kogoś, kto praktycznie nigdy nie pojawia się na umówionych spotkaniach, pojawił się. Nie wykonywał jakiegokolwiek ruchu, który mógłby na niego napierać, nie próbował się do niego kleić. Jednocześnie zdawał się całkowicie akceptować potrzebę dotyku czarnowłosego i podchodzić do wszystkich jego akcji z niesamowitą cierpliwością, a nawet na nie odpowiadać. Ciekawe czy należał zatem do tych, którzy nigdy niczego sami nie inicjowali, a jedynie odpowiadali na wysunięte w ich stronę propozycje?
Gdy wszystkie te myśli przelatywały przez jego głowę, skupił wzrok na ich złączonych dłoniach.
Jest kłopotliwy i przyjemny w obyciu jednocześnie.
Dziwne połączenie. Rzadko kiedy spotyka się kogoś, kto łączy w sobie tyle przeciwieństw, tworząc przy tym sensowną całość.
Prawda.
Przymknął oczy z zadowoleniem, gdy dmuchnął ciepłym powietrzem w jego włosy i mruknął cicho, pocierając nieznacznie policzkiem o jego ramię. Przesuwające się włosy załaskotały go, niemalże zmuszając do podobnej czynności, która odwróci jego uwagę od zabawnego uczucia.
Czując jak się przesuwa, zabrał na chwilę głowę i sam usadził się wygodniej, choć nawet przez myśl mu nie przeszło, by wypuścić jego rękę z uścisku czy nie powrócić do poprzedniego opierania się. Zamiast tego położyć wygodnie prawą nogę na jego lewej, nawet nie patrząc w jego stronę. Zupełnie jakby ruch ten był najbardziej naturalną rzeczą w jego życiu.
Bo na dobrą sprawę tak właśnie było.
- Uciekanie przed nimi do kanałów i opuszczonych szpitali też brzmi jak genialny plan. Nie zapomnij założyć przy tym koszulki na ramiączka, żeby ułatwić im dostęp do swojego ciała. - idealnie zgrywał się z argumentami Alana, odnajdując w tym większą rozgrywkę, niż na ekranie. Horror choć zapowiadał się nieźle i z pewnością miał całkiem niezłe efekty specjalne, koniec końców nie porywał fabułą w najmniejszym stopniu. Zamiast skupić się na konkretnym celu, reżyser postanowił postawić na rozrywanie sobie gardeł i brzuchów. Na ten widok poczuł jak ślina wypełnia mu usta. Przesunął kciukiem po dłoni blondyna, zaraz postukując w niego lekko w rytm rzekomo mrocznej i przepełnionej napięciem muzyki w tle.
- To świetnie, bo właśnie zgłodniałem. - wymamrotał przenosząc na niego wzrok. Wyglądało na to że obserwowanie ekranu nieco mu się znudziło. Zamiast tego wpatrywał się w niego z nieznacznie rozchylonymi ustami, nie odzywając już ani słowem. Zupełnie jakby na coś czekał. Tylko na co?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Na twoje szczęście mam już swoje hobby, ale miło, że troszczysz się o moją przyszłość ― rzucił, uśmiechając się ledwo widocznie pod nosem. W ciemnych tęczówkach dało się dostrzec błysk rozbawienia, chociaż wodził wzrokiem za bohaterami na ekranie, nie przejmując się, że szepty jego i Mercury'ego mogły przeszkadzać reszcie widzów na sali. Nie dało się ukryć, że wcale nie polował na ciepłą posadę na planie filmowym. Było tam zbyt tłoczno, zbyt głośno, a przede wszystkim nie miał ku temu predyspozycji. Poza posiadaniem własnego zdania, rzecz jasna.
Zauważyłeś?
Co?
Nigdy wcześniej nie byłeś na takim spotkaniu.
Masz na myśli kino?
Mam na myśli kino z drugim chłopakiem. Od kiedy trzymasz się z nimi za ręce, zamiast zaciągać od razu do łóżka? Oczywiście nie uważam, żeby sypianie z facetami było jednym z najgenialniejszych pomysłów w twoim życiu.
Uznaj to za eksperyment.
Żeby tylko za bardzo ci nie odpierdoliło.
To tylko spotkanie.
Takie spotkania powinieneś przeznaczyć na dziewczyny.
Które nieśmiało czekają aż obejmiesz je ramieniem. Musisz mieć smutne życie.
Niby czemu?
Los musiał mieć bardzo zły dzień, gdy wpychał takiego homofoba do mojej głowy.
Usta jasnowłosego mimowolnie wygięły się w rozbawionym uśmiechu. Wolą rękę od razu ułożył na kolanie czarnowłosego, czując ciężar jego nogi na swojej. Przesunął paznokciami po materiale spodni, bynajmniej nie czując się źle z obecnym stanem rzeczy. Było po prostu inaczej. Nie mógł nie zgodzić się z tym, że pierwszy raz w życiu miał do czynienia z taką sytuacją, ale bynajmniej nie przyprawiała go ona o zażenowanie lub skrępowanie. Nie spinał się ani nawet nie zastanawiał, co byłoby gdyby któraś z par nagle postanowiła rozejrzeć się po sali i natrafić swoim spojrzeniem właśnie na nich. W końcu ciężko byłoby uwierzyć, że miało się do czynienia z kumplami, którzy ułożyli się tak dla większej wygody.
I najważniejsze – zacznij się drzeć, choć zdajesz sobie sprawę, że nawet szmer jest w stanie ściągnąć ich uwagę ― dorzucił jeszcze, a zaraz po tych słowach zawrótował mu wrzask jednej z bohaterek, jakby już wcześniej przeczuł, że to nastąpi. Chmara zombie natychmiast ruszyła ku nierozsądnej kobiecie.
Rozszarpanie miało zastąpić za trzy, dwa, jeden...
„To świetnie, bo właśnie zgłodniałem.”
Paige przez chwilę wpatrywał się w ekran, chcąc jeszcze trochę nacieszyć swoje oczy rzezią. Gdy ta szybko się skończyła i nastąpił przeskok sceny do wciąż żywych postaci, Alan zwrócił twarz ku Mercury'emu. Najpewniej powiedziałby coś od razu, gdyby nie to, że ciemne oczy najpierw zahaczyły wzrokiem o rozchylone usta. Wcale nie krył się z faktem przyglądania się im. Uniósł brew wyżej, jednak to przywołało na jego twarz bardziej nieodgadniony niż pytający wyraz.
Co ty robisz?
W końcu jest głodny.
Wsunął opuszkę palca wskazującego między lekko rozchylone wargi chłopaka, przesuwając nim między nimi i pozostawiając tam nieco chłodnawe uczucie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jeszcze przed chwilą zgarnął odrobinę sosu z plastikowego pudełka po nachosach. Przysunął palec do swoich ust i z łobuzerskim już uśmiechem, pozbył się jego reszty ze swojej skóry.
Słyszałem, że i tak wszyscy zginą.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
"Mam już swoje hobby."
Zerknął na niego kątem oka poniekąd zaciekawiony. Hobby? W pierwszym momencie przez jego głowę przeleciały wyjątkowo absurdalne obrazy.
Jedzenie i sypianie z innymi to też hobby.
Wątpię by aspirował na pozycję męskiej prostytutki.
Było coś jeszcze, prawda?
Ostatnim razem...
- Grzebanie w samochodach? - zapytał krótko, przypominając sobie powód, wraz z którym ostatnim razem niemalże odrzucił jego propozycję wspólnego wyjścia. Nie mógł być pewien czy nie była to zwykła wymówka, by wymknąć się na spotkanie z dziewczyną, z którą był umówiony - kto wie, może nawet tą cycatą zdzirą ze stołówki, która w ustach miała wszystko co widziała - niemniej założył, że przynajmniej w tamtym przypadku powiedział mu prawdę.
W tym wypadku było to swobodnym wypowiedzeniem myśli, nie do końca oczekiwał odpowiedzi. Poruszył nieznacznie kolanem, czując na nim palce Alana. Ten lekki dotyk załaskotał go na tyle, by nie wytrwał w całkowitym bezruchu. Zaraz wrócił jednak do normalności, kręcąc głową z rozbawieniem, gdy dziewczyna wydarła się na cały regulator, po chwili zmieniając w bulgoczącą rozrywaną breję.
Nie zwracał jednak na nią większej uwagi.
Głowa na ekran?
Są ciekawsze rzeczy, które mogę w tym momencie obserwować.
Zadowala cię tylko obserwacja?
Częściowo.
A nie częściowo?
To, że zaprosiłem go do kina, nie znaczy że muszę zaraz wykorzystywać ciemności, by go przeruchać na sali.
Albo dać się przeruchać.
Nie dam mu się przeruchać.
Jesteś pewien, że dasz radę z tym celem? Nie jest taki jak inni.
Liczy się tylko wygrana. Nigdy nie przegrałem i teraz też nie zamierzam.
Nie traktujesz go tak jak innych.
To znaczy?
Coś się zmieniło, Mercury. Nie pozwól by zmieniło się aż nazbyt mocno.
Nie odpowiedział. Poniekąd zapisał wypowiedziane słowa w swojej pamięci, nie zamierzał jednak analizować ich akurat w tym momencie. Czekał cierpliwie, widząc jak Alan przesuwa wzrokiem po jego ustach. W końcu nie bez powodu wpatrywał się w niego z takim wyrazem twarzy a nie innym.
I po raz kolejny musiał obejść się smakiem. Przesunął językiem po ustach zlizując serowy nos i mrugnął patrząc na niego nieznacznie zbity z tropu. Nim zdążył się pohamować, z jego gardła wydarł się niski śmiech. Odwrócił głowę cały czas się śmiejąc, do tego stopnia że jakiś facet z przedniego rzędu syknął na niego, każąc się uciszyć. Zignorował go jednak dając sobie czas na uspokojenie się i podrapał po policzku wolną ręką.
- Zabawny z ciebie typ, Paige. - nie powiedział niczego więcej. Podniósł jego splecioną ze swoją dłoń i przytknął wierzchem do swojego policzka, przymykając oczy. Siedział tak przez chwilę nim jego ręka nie opadła nieco bezwładnie na podłokietnik, a głowa wylądowała ponownie na ramieniu blondyna. Policzek otarł się o jego obojczyk, a noga zsunęła powoli na ziemię.
Kto by pomyślał, że można było zasnąć w ciągu zaledwie kilkunastu sekund. Miarowy oddech nie wskazywał na to, by miał się obudzić przy byle wrzasku głównego bohatera, podobnie jak zmęczony wyraz twarzy, który dopiero teraz w miarę się wygładził. Co ciekawsze nawet przez sen nie poluzował uścisku, cały czas trzymając go za rękę.
Nie zarejestrował już ani jednej sceny aż do końca filmu.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Nie przypominał sobie, by w oczywisty sposób dał Mercury'emu do zrozumienia, czym się zajmował i w czym dokładnie miał pomóc kumplowi. O ile dobrze pamiętał, niejasno wspomniał o sprzęcie, który równie dobrze mógł mieć o wiele więcej wspólnego z elektroniką. A tu proszę – był całkiem domyślny.
Może nie doczyściłeś smaru z rąk.
Nie tylko, ale brawo. ― Brakowało mu już tylko entuzjazmu prowadzącego, oznajmiającego wygraną na loterii. Na całe szczęście darował sobie podobnych wygłupów. Dla drugoklasisty była to tylko informacja do kolekcji, którą prędzej czy później i tak by zdobył, a dla Alana mało znaczący fakt.
W dziwnym skupieniu obserwował reakcję naczelnego uwodziciela, której poniekąd zupełnie się nie spodziewał, mając wrażenie, że obcował z takimi sytuacjami na co dzień. Nie można było powiedzieć, że czuł się zaskoczony, ale wystarczyło to krótkie mrugnięcie, przez które pokręcił nieznacznie głową. Parsknął krótko, gdy jego znajomy zaniósł się śmiechem, jednak szybko przybrał na twarz spokojniejszy wyraz.
Może nie całuję się na pierwszej randce, Black ― rzucił tonem, który z początku wydawał się być całkowicie poważny, jednak pobłażliwość, z jaką odnosił się do określenia ich spotkania, zdradził jego żartobliwe podejście. Nie do końca świadomie zachował tyle taktu, by nie wypowiedzieć tych słów z rozbawieniem. Czternasty luty, walentynki, siedział właśnie w kinie, trzymając kogoś za rękę, tym kimś był inny chłopak – wszystko to nadal wydawało mu się kwintesencją absurdu.
Poruszył palcami, lekko muskając ich wierzchem ciepły policzek czarnowłosego. Już nie patrzył w jego stronę, gdy sięgał po napój, by upić parę łyków napoju, który zdążył już zmieszać się z roztopionym lodem. Ukradkiem obejrzał się na Mercury'ego, gdy tylko jego głowa stuknęła go w ramię. Mimo że ciemne kosmyki przysłoniły nieco jego twarz, Alan nie miał problemów z wywnioskowaniem, że brunet właśnie zasnął. Nie zamierzał go budzić. Odłożywszy kubek z napojem, ponownie splótł ręce na brzuchu i poprawił ostrożnie na fotelu. Jeszcze przez parę minut obserwował to, co działo się na ekranie.
Potem zamknął oczy.
Znacie ten moment, w którym wydaje wam się, że minęło tylko pięć minut odkąd pozwoliliście, aby ciężkie powieki przysłoniły wam widok? To był właśnie ten moment. Hayden obudził się po – jak wywnioskował – przynajmniej czterdziestu minutach. Potarł oczy ręką, zauważając i zaraz spojrzał na ekran, na którym właśnie odgrywała się decydująca scena. Ostatniej ocalonej udało uciec się z miasta. Brudna, poraniona, ze łzami w oczach już miała nadzieję na przetrwanie. Blondyn ziewnął przeciągle już tylko czekając na moment, w którym film zakończy nagły wyskok żywego trupa. Przechylił głowę na bok i wsparł policzek o dłoń, ze znużeniem śledząc, jak kobieta zbliża się do namiotu w znalezionym obozowisku. Pełna napięcia muzyka, zgrzyt rozsuwanego zamka błyskawicznego i...
RAWR.
Ekran poczerniał, zanim pojawiły się na nim napisy końcowe, a w sali zapalono światła. Paige wyciągnął ręce przed siebie, przeciągając się na tyle, na ile pozwoliła mu obecna pozycja, zanim szturchnął Merca łokciem.
Przespałeś najbardziej sztampowe zakończenie ― odparł i przesunął zimnymi palcami po wierzchu ręki młodzieńca, jakby chciał mieć pewność, że się obudzi. Kto by pomyślał, że to właśnie on odpłynął jako pierwszy?
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach