Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
First topic message reminder :

14 luty, 13:27
Paige właśnie szwendał się po mieście i wreszcie postanowił sięgnąć po telefon i zapoznać się z zaległymi wiadomościami. Zignorował wiadomości zmartwionej siostry, nie zapoznając się z nimi nawet pobieżnie. To samo zrobił z wszelkimi reklamami, zauważył też kilka nieaktualnych już zaproszeń na piwo, których pozbył się ze swojej skrzynki i kiedy blondyn przymierzał się do wykasowania kolejnego wątku, jego kciuk zatrzymał się nieruchomo nad wyświetlaczem.
„14 lutego, 13.30 pod wieżą na The Gathering Place.”
Miał trzy minuty i kompletny brak szans na zdążenie na czas. Czy to go powstrzymało? W żadnym wypadku. Zadarł głowę do góry, zahaczając wzrokiem o tabliczkę z nazwą ulicy. Znajdował się w zupełnie innej części miasta. Przemknął wzrokiem po okolicy, jakby przez chwilę rozważał jeszcze wszystkie „za” i „przeciw”, jednak koniec końców zawrócił, kierując się w stronę najbliższego przystanku.
Co ty robisz?
Ratuję się przed wkurwiającymi ludźmi.
Chcesz tam pojechać? Nie wygląda na takiego, który lubi czekać.
Poczeka.
Skąd ta pewność siebie? Może lepiej napisz mu, że się zja--
Nie. Tak będzie zabawniej.
Zabawnie będzie, jak będziesz zapierdalać na koniec miasta po nic. Widocznie masz za dużo wolnego czasu.
Nie zamierzam na to narzekać.
Gdy znalazł się na miejscu, komórkowy zegar wyświetlał trzynastą pięćdziesiąt osiem. Blondyn w żadnym wypadku nie wyglądał na kogoś, kto spieszył się na miejsce spotkania, mimo świadomości, że i tak już był spóźniony. W jego przypadku należało liczyć się z faktem, że częstotliwość sprawdzania telefonu wiązała się z częstymi spóźnieniami. Paige wsunął ręce do kieszeni i już zaczął wodzić wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Nie było to łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę to, że przewijało się tędy mnóstwo ludzi, a unoszące się w powietrzu czerwone balony w kształcie serc raz po raz utrudniały skupienie się. Tak samo, jak podchodzący do niego sprzedawcy róż, którzy proponowali ich kupno dla wybranki. Jasnowłosy zdążył odmówić trójce pań z koszykami pełnymi kwiatów, które nachalnie przypominały o tym, jaki dziś mieli dzień.
Może lubi kwiaty. Skoro już tam zapieprzasz, to chociaż się postaraj.
Kącik ust Haydena mimowolnie drgnął, chcąc unieść się w nieznacznym uśmiechu, gdy nieopodal dostrzegł czekającego na niego chłopaka. Co prawda, stał odwrócony tyłem, ale mimo tego nietrudno było go rozpoznać. Zwolnił nieco kroku, chcąc podejść go niezauważony. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, zatrzymał się i pochylił do przodu, prawie stykając się wargami z uchem czarnowłosego.
Jakiś Arab o mnie pytał. Mam nadzieję, że to nie twoja sprawka ― rzucił mrukliwie z wyraźnym rozbawieniem i wyprostował się, znów spoglądając na chłopaka nieco z góry. ― Co jest, Black? Masz problem z wyborem prezentu dla dziewczyny? ― Nie byłby sobą, gdyby oszczędził mu choć najdrobniejszej nuty kąśliwości.

Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Nie był typem łasym na cudzą uwagę, wbrew temu, jaką postawę przedstawił wcześniej dwójce dziewczyn, które znalazły się przy ich stoliku. Ciężko więc było mówić o przywiązywaniu uwagi do faktu, że ktoś postanowił zadbać o to, by czuł się wyjątkowo na tym spotkaniu. Był zbyt ślepy na podobne sygnały, ale przede wszystkim nie znał czarnowłosego jeszcze na tyle dobrze, by zauważyć w tym jakiś wybryk czy odstępstwo od uznawanych przez niego reguł. Musiał po prostu taki być, nawet jeśli cieszył się opinią łamacza serc w szkolnym środowisku i zapewne nie tylko.
Przesunął ręką po stole, jakby zamierzał zetrzeć z niego niewidzialny brud, ale przez cały czas uważnie przysłuchiwał się słowom Black'a, mierząc się z nim spojrzeniem, jakby w którymś momencie – nie wiadomo, w którym – rozpoczęli ze sobą jakiś niesprecyzowany pojedynek, mimo że osoba trzecia odniosłaby wrażenie, że odnaleźli między sobą niewidzialną nić porozumienia, która tylko umacniała się, gdy na siebie patrzyli.
Pełna symbioza ― skwitował, cytując jego wcześniejsze słowa. Najwidoczniej uznał, że nawet w sytuacji to stwierdzenie miało prawo bytu. ― Ciekawe ― przyznał i kiwnął krótko głową. ― Może dlatego, że czasem lepiej jest przerwać rutynę i iść na ustępstwa, które nie każdy jest w stanie na tobie wymusić, mimo że dla wielu to trudne. Zazwyczaj wolą obejść się smakiem i jakoś pogodzić z porażką, nie dopuszczając do siebie świadomości, że nowa opcja mogłaby okazać się strzałem w dziesiątkę. Ale podoba mi się twój tok myślenia ― rzucił, choć ciężko było nazwać to komplementem, biorąc pod uwagę, że jednocześnie wzruszył ramionami. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że jak na kogoś, kto otwarcie przyznawał się do swojego zadufania, również nosił w sobie jakąś nietypową sprzeczność.
Może ― odpowiedział i nie do końca wiadomo było, do którego pytania się odnosił. Łobuzerski uśmiech mimowolnie zagościł na ustach Haydena w ślad za cwaniackim grymasem Mercury'ego. Właściwie przestało go obchodzić, co konkretnie wywoływało u mężczyzny tę niechęć, a skupił się na tym, by rozerwać się kosztem jego zabawnej irytacji.
Trzeba przyznać, że czasem dobrze było spędzić czas z kimś, kto rozumiał twój humor i nieczyste gry, jakich się podejmowałeś. W tej sytuacji szybko odnalazł z Black'iem wspólny język. Dosłownie i w przenośni.
Lepiej pilnuj tego języka, Paige.
Zawsze jesteś w nastroju do dramatyzowania?
Nie nazwę tego dramatyzowaniem.
„Ale gdybyś miał ochotę, by ktoś jebał ciebie, wiesz gdzie mnie znaleźć.”
Sam widzisz.
Zawiesił wzrok na zimnych tęczówkach bruneta, tym razem posyłając mu bliżej niesprecyzowany uśmiech, wyrażający coś pomiędzy „oczywiście, że wiem”, a „nie licz na to” albo „kto tu kogo będzie jebał, Black”. Postanowił na tym zakończyć ten temat, uznając, że politycznie milczenie zasieje między nimi ziarnko niepewności, choć po ich ostatnim dłużej spędzonym czasie nie powinno być żadnych wątpliwości co do tego, że ładne słowa nie wystarczyły.
Sięgnął po postawione przed nim piwo, rzucając przy tym krótkie podziękowanie kelnerce i upił solidny łyk, pozwalając Mercowi na uspokojenie kobiety, co zresztą szło mu rewelacyjnie, sądząc po tempie, w jakim uporał się z jej obawami.
Park? ― Uniósł brew, zatrzymując się na chwilę z brzegiem kufla przysuniętym do dolnej wargi.
Jesteś zajęty, jesteś zajęty, jesteś zaj--
Możemy się przejść ― rzucił na przekór ględzącego w jego głowie głosowi, który starał się być jeszcze bardziej uciążliwy niż zazwyczaj. Blondyn nie do końca potrafił zrozumieć, co gryzło go w tym spotkaniu, gdy zachowywali się co najmniej grzecznie. ― Zaplanowałeś już cały dzień? ― mruknął żartobliwie i zerknął z ukosa w bok, dostrzegłszy obok sylwetkę. Kelnerka zgodnie z obietnicą pojawiła się z tacą, na której spoczywały oba zamówienia. Paige cofnął się nieco do tyłu, zabierając łokcie ze stołu, by dziewczyna mogła w spokoju położyć przed nim talerz.
Proszę bardzo. Mam nadzieję, że będzie panom smakowało ― odparła uprzejmie i dygnęła lekko. Co wcale nie dziwiło – przed odejściem rzuciła jeszcze spojrzenie czarnowłosemu, najwyraźniej licząc na to, że to z nią chętniej przejdzie się do parku.
Łatwo z nią poszło. Skoro tak reagują na ładne uśmiechy, skąd pomysł na to zaproszenie? ― spytał, jednak zdawał się nie przywiązywać większej uwagi do odpowiedzi. Zapach świeżo usmażonego steku skutecznie pobudził jego apetyt. Upiwszy jeszcze jeden łyk piwa, sięgnął po sztućce i od razu ukroił kawałek mięsa, nabierając na niego trochę usmażonej cebuli. ― A tak swoją drogą... Gdzie moje muczenie? ― parsknął krótko i wsunął pierwszy kęs do ust.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Jak widać, nawet jeśli niektórzy byli ślepi na podobne zagrania i odpowiadali we własny sposób, wszystko obracając w rywalizację - byli też tacy, którzy pomimo tego nie zmieniali swoich nawyków, pozostając ich wiernymi wykonawcami. Niemniej moment, gdzie i druga osoba skupiała na tobie swoją uwagę był dość...
Satysfakcjonujący?
Zwykle się czerwienią i go odwracają.
Czerwienią, mówisz.
Nieważne jak bardzo próbowałby wyobrazić sobie Paige'a w podobnej sytuacji, nie do końca potrafił uchwycić obraz. Z drugiej strony czy wzrastająca temperatura twarzy nie była czymś całkowicie naturalnym przy większych zbliżeniach? Wydał z siebie cichy pomruk wskazujący na zamyślenie. Wyglądało na to, że ostatnim razem nie przyjrzał mu się wystarczająco wnikliwie. Jedynym co potrafił bezbłędnie przywołać był jego niski pomruk, ciepłe usta i kontrastujące z nimi zimne dłonie.
O czym myślisz przy stole?
O przyjemnych rzeczach.
"Pełna symbioza".
Język Mercury'ego wysunął się, gdy chłopak przejechał powoli kolczykiem po dolnej wardze, nieustannie przenikając go wzrokiem.
- Lubię biologię. Zwłaszcza anatomię. Nieważne jak długo bym jej nie zgłębiał, nigdy mi się nie znudzi, a ja mam wrażenie że mogę nauczyć się czegoś nowego. - nie zaprzeczył jednak jego następnym słowom. Bądź co bądź, uzupełniały się z jego wypowiedzią.
W zasadzie gdyby spojrzeć na całokształt ich spotkań, ciężko byłoby jednoznacznie określić ich relację. W jednym momencie różnili się podejściem niczym ogień i woda, a ktoś obserwujący ich z boku, stwierdziłby że po podobnej różnicy zdań nie było szans, by dalej spędzali czas w swoim towarzystwie. W drugim natomiast zaprzeczali wszystkim podobnym założeniom, odnajdując wspólny język bez większego problemu mimo jak się zdawało, dzielącej ich przepaści, a Mercury przekonywał się jak dużo wygodniejsza była dla niego obecność kogo, kto mówiąc wprost miał wyjebane na opinię publiczną i podążał za jego akcjami bez najmniejszego problemu, samemu nadając im rytm w całkowicie naturalny sposób. Nie było w tym przymuszenia. Wielokrotnie spotykał się z sytuacją, gdzie ktoś nawet jeśli nie odpychał i nie odmawiał udziału w wymyślonych przez niego akcjach, zachowywał się zwyczajnie sztucznie, każdym swoim wymuszonym ruchem irytując Blacka. Drażniły go osoby bez własnego kręgosłupa, podporządkowujące się jego woli po paru sekundach tylko ze względu na nazwisko. Z drugiej strony to właśnie na nich opierał większość swojej egzystencji. Nie chodziło w końcu o to, by każdy zachowywał się jak Paige. Gdyby tak było, jego osoba przestałaby być w jakikolwiek sposób interesująca czy oryginalna.
Spójrz tylko na jego oczy.
Nie podda się tak łatwo.
Ciekawe.
"Możemy się przejść."
Uśmiechnął się. Sięgnął po swoje piwo, upijając parę łyków. Słysząc pytanie przekrzywił głowę w bok.
- Nie. To tylko propozycje, ty decydujesz co będziemy robić, jeśli coś ci się nie podoba i będziesz chciał robić coś innego wystarczy że mi o tym powiesz. - zamilkł, odsuwając się nieznacznie w tył, gdy w końcu postawiono przed nim danie. Dopiero, gdy doleciał do niego smakowity zapach mięsa, zdał sobie sprawę jak bardzo umierał z głodu po wszystkich tych wydarzeniach. W końcu w większej mierze to właśnie Alan przyssał się do popcornu i nachosów. Nie żeby miał zamiar mu to wypominać. Natomiast kawa, która miała zmniejszyć jego głód wylądowała na butach tej zadufanej w sobie pseudo-pudlicy.
- Dziękuję. - odpowiedział automatycznie uprzejmością na uprzejmość, posyłając jej delikatny uśmiech na miarę poprzedniego. Niestety, nie było najmniejszych szans na to by postawił w tym momencie kogoś ponad osobą, którą sam zaprosił. Nie żeby żałował. Wystarczająco dużo razy udowadniał, że Alan niesamowicie go ciekawił.
I zrobił to ponownie zadając swoje pytanie, jak i rzucając tekstem, który tylko utwierdził go w przekonaniu, że nie ignoruje wypowiadanych przez niego kwestii, nawet jeśli ich nie komentował. Zaśmiał się krótko, sięgając po nóż i widelec, by zaraz wsunąć pierwszy odkrojony kawałek do ust. Mimo że nie dawał po sobie niczego poznać, był wniebowzięty. Bez problemu można go było nazwać wielkim fanem steków, które mógłby spożywać dniami i nocami. Gdy tylko przełknął, upił łyka piwa, wracając uwagą ku blondynowi.
- Muu. - parsknął rozbawiony, kręcąc głową na boki, by zaraz przeżuć kolejny kawałek. W końcu żaden szanujący się książę nigdy nie mówił z pełnymi ustami.
"Skąd pomysł na to zaproszenie?"
- A co chciałbyś usłyszeć, Paige? - zapytał spokojnie, patrząc w swój talerz. Niemniej widząc jego minę od razu dało się poznać, że nie chciał by chłopak odpowiadał na jego pytanie. Odłożył sztućce na talerz i oparł łokcie na stole, łącząc palce dłoni. Oparł na nich podbródek patrząc na niego z delikatnym uśmiechem.
- Właśnie o to chodzi. Nie chciałbyś usłyszeć niczego, mam rację? Nie masz preferencji, nie oczekujesz od ludzi konkretnych zachowań. Robisz to na co masz ochotę i pozwalasz im na to samo, jednocześnie nie czując potrzeby by za nimi podążać. Nie czujesz potrzeby, by trzymać się ze mną tylko dlatego, że mój ojciec zarabia dziesięciokrotnie więcej niż wszyscy ludzie w tej restauracji razem wzięci. Przyszedłeś tu niczego nie oczekując. Traktujesz ludzi tak samo, niezależnie od tego kim są. Gdybyś stwierdził, że moje towarzystwo jest dla ciebie uciążliwe, wstałbyś i wyszedł, nie przejmując tym czy będę z tego powodu zadowolony. Rozróżniasz Mercury'ego Blacka od Vargasa, czego nie potrafi większość osób w moim otoczeniu. To chyba wystarczający powód? Choć może się mylę, zarówno w tej kwestii, jak i tego jak cię odbieram. To tylko luźna interpretacja. - uśmiech zniknął, gdy czarnowłosy przechylił głowę w bok i cofnął ręce ze stołu, jakby nigdy nic wracając do jedzenia, nie dopowiadając już niczego więcej.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Niektórzy od zawsze chcieli posiadać moc odczytywania cudzych myśli, wiedzieć, co działo się w głowach innych, gdy patrzyli prosto na ciebie i tylko pozornie lub nie słuchali tego, co do nich mówiłeś. Paige z kolei w tej chwili powinien cieszyć się faktem, że nie mógł dostać się do umysłu Black'a, choć to, co ujrzałby w jego wnętrzu, zapewne przyprawiłoby go o falę rozbawienia. Niemniej wcale by się temu nie dziwił, biorąc pod uwagę, że sam od czasu do czasu przyłapywał się na tym, że pojedyncze sygnały ze strony chłopaka, mimowolnie przypominały mu o ich wspólnie spędzonym wieczorze i poranku.
Mam dość.
Dopiero teraz?
Panuj nad swoją wyobraźnią. Tamten raz był pierwszy i ostatni.
Bo ty tak mówisz?
Właśnie ta-- Alan. Oczywiście rób to, na co masz ochotę. Przeleć go na tym stole.
Chętnie.
Kącik jego ust mimowolnie drgnął, ale powstrzymał się od złośliwego grymasu, który byłby skierowany tylko i wyłącznie dla głosu. Odwrotna taktyka nie przyniosła żadnych skutków.
Kurwa.
Ciemne tęczówki Haydena zsunęły swoje spojrzenie z oczu Mercury'ego, dostrzegając ruch języka. Przez chwilę skupiał się wyłącznie na tym nieznacznym ruchu, jakby wcześniejszy pocałunek mu nie wystarczył, chociaż jego twarz nie zdradziła przy tym żadnych emocji. Później – jak przystało na porządnego rozmówcę – na nowo skupił się na tym, na czym powinien, choć wątpił, by Merc przejmował się faktem, że zamiast patrzeć mu w oczy, celuje niżej.
Jak prawdziwy koneser. Ale trzeba docenić to, że nie boisz się próbować nowych rzeczy ― mruknął niejednoznacznie i zmierzwił palcami włosy, przylegając wygodniej do oparcia. Odchylił głowę do tyłu, rozluźniając nieco kark, gdy poprzednia pozycja zdążyła przyprawić go o lekkie spięcie mięśni.
Hm? – przemknęło mu przez myśl, gdy otrzymał odpowiedź na swoje pytanie. Szczerze mówiąc, pierwszy raz znajdował się w takiej sytuacji, choć nadal nie odczuwał jej wyjątkowości, jakby w tym, co mówił czarnowłosy, tkwił jakiś haczyk. Od początku przewidywał jedynie, że czeka ich zwyczajne spotkanie, podczas którego nie będzie miało znaczenia to, co będą robić ani też kto będzie o tym decydował.
Rozpieszczasz mnie? ― spytał złośliwie, przechylając głowę na bok. Wyprostowawszy głowę z powrotem, pokręcił nią energiczniej, pozbywając się roztrzepanej grzywki z oczu, nie chcąc wypuszczać sztućców z rąk, kiedy już zabrał się za jedzenie. ― Nie jestem wybredny. Zrobimy to, co zaproponujesz. ― Zamilkł na chwilę, reflektując się, że brunet mógł zrozumieć to jako niepisaną obietnicę i dopowiedzieć sobie swoje własne scenariusze. ― No, częściowo na moich zasadach.
Faktycznie nie zamierzał mu niczego ułatwiać ani podkładać się, gdy tylko wykrzywiał usta w kolejnym uśmiechu, jakby swoją osobowością, neutralizował wszystkie sztuczki. Nie mógł być jednak pewien, na ile Merc próbował je na nim stosować i czy w ogóle to robił. Nie zachowywał przy tym szczególnej ostrożności. To przychodziło naturalnie.
„Muu.”
Krótki, ochrypły śmiech wyrwał się z ust blondyna, kiedy ten trzymał już w ustach kolejny kawałek mięsa.
Od razu lepiej ― rzucił, przeżuwszy go i połknąwszy. Nie przeszkadzał sobie w jedzeniu, gdy brunet próbował rozwiać jego wątpliwości. Kiedy skończył, oblizał dolną wargę z tłuszczu i w momencie uniósł brwi w teatralnym geście, cofając lekko głowę: ― Vargas? Pierwsze słyszę. ― Jednak te cholerne zwierciadła duszy zdążyły zrobić już swoje, gdy tylko zalśniły w nich charakterystyczne kurwiki. Jasnowłosy pokręcił głową z dezaprobatą. Wbił widelec w sek i oparł o niego nóż, zatrzymując się na chwilę. ― Przyznałbym ci dziesięć na dziesięć za tę kreatywną charakterystykę. Oczekiwania to najgorsze, co można sobie sprawić. Istnieje co najmniej dziewięćdziesiąt osiem procent szansy, że się zawiedziesz. ― Wzruszył barkami, robiąc krótką pauzę na odkrojenie kolejnego kawałka mięsa. ― Tym bardziej, gdy ktoś nie rozumie, że moc wyobraźni nie zmieni drugiego człowieka. A co do reszty... może jestem zapalczywym przeciwnikiem bogaczy i uświadamiam im, że nie wszystko kupią za pieniądze? ― Uśmiechnął się łobuzersko, przez sekundę błyskając białymi zębami, zanim uraczył się kolejnym kęsem. Gdy ten spokojnie ułożył się w jego żołądku, kontynuował: ― Poza tym możesz mieć pieniądze. Zdaję sobie sprawę, że niektórych to niesamowicie kręci i zapewne za kilka lat niejedna będzie starała się zaciągnąć cię przed ołtarz, by dopiero po kilku latach otrzeźwieć i zauważyć, że reszta nie odpowiada jej wymaganiom. Załóżmy jednak, że chciałbym wkupić się w twoje łaski, bo to oznaczałoby darmowy popcorn w kinie w każdą środę, ale po pierwszym spotkaniu okazałoby się, że jesteś jebanym nudziarzem ― zatoczył nożem niedbałe koło w powietrzu ― ale żeby dostać to, czego chcę, musiałbym męczyć się twoim nudnym towarzystwem. Myślisz, że miałbym na to ochotę? ― Zgarnął z talerza frytkę i wsunął ją sobie do ust. Ta przez ułamek sekundy wystawała spomiędzy jego warg, zanim bezpowrotnie zniknęła w jego ustach.
Teraz będzie wiedział, że nie jest jebanym nudziarzem.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Posiadanie podobnej mocy faktycznie mogłoby być niesamowitym ułatwieniem. Nie miałby najmniejszych problemów z odczytywaniem myśli i uczuć drugiej osoby. Tylko pytanie brzmiało... czy w ogóle miał z tym jakieś większe problemy? Może i nie był w stanie dokładnie powiedzieć o czym myśli każda osoba w danym momencie - choć zdarzały się i takie przypadki, z których można było czytać jak z otwartej księgi. Ciężko w końcu nie zauważyć kiedy ktoś dosłownie rozbiera cię wzrokiem, nawet nie próbując zachować przy tym dyskrecji.
Jak ty?
Jak ja.
Przynajmniej wie czego oczekujesz.
Niestety wiem też czego on oczekuje.
Ciężko będzie wam się dogadać.
Czy iść na kompromis.
Jedynym kompromisem w twoim wypadku byłoby żeby dał ci się przeruchać.
I jego jest taki sam.
Jesteście na tyle podobni pod tym względem byście byli jednocześnie niesamowicie blisko...
... i kurewsko daleko.
Widział jego wzrok wędrujący w dół w jego usta. Właśnie tego oczekiwał, a fakt że chłopak odpowiedział na wysłany przez niego sygnał co najmniej zainteresowaniem rozbudził w nim uczucie wewnętrznej satysfakcji, nie odbijającej się w żaden sposób na jego twarzy.
"Rozpieszczasz mnie?"
- Czemu nie? Ostatnio wydawałeś się nieco niedopieszczony, może próbuję to nadrobić. - dodał złośliwie, unosząc kącik ust w zaczepnym uśmiechu. Przez chwilę, gdy usłyszał wypowiadane przez niego słowa, miał ochotę rzucić mu triumfalne spojrzenie. Niestety chłopak szybko się zreflektował aż zbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, co w ułamku sekundy pojawiło się w jego głowie. Mruknął wyraźnie zawiedziony, a jego głos przybrał wydźwięk przygnębionego jęku.
- No wiesz co, a myślałem że się pobawimy. - zaraz zaśmiał się, kręcąc głową. Wiedział, że nie będzie tak łatwo, ale mimo to nie potrafił się powstrzymać od coraz to kolejnych prób. Było to zresztą oczywiste. Nie był typem, który poddawał się po pierwszej porażce. Ani drugiej. Ani nawet trzydziestej. Potrafił ciągnąć grę tak długo, aż w końcu dawała zadowalające rezultaty. Pod warunkiem, że cały czas była tak samo zabawna. W końcu nikt nie lubił bawić się w coś, co sprawia, że już po paru minutach zamykają ci się oczy ze znudzenia.
- Ale skoro tak to mam pomysł. - nim Paige zdążył się zorientować, w rękach Mercury'ego błysnął telefon. Chude, blade palce uderzyły o klawisze w wręcz przerażającym tempie, już po dwóch sekundach wysyłając wiadomość. Zaraz po tym uniósł go do góry.
- Uśmiech, Paige. - praktycznie od razu zrobił parę zdjęć pod rząd, szczerząc się do niego jak idiota. Przeglądał zrobione przez siebie dzieła przesuwając je palcem.
- Cóż, nie przebijają mojej i twojej tapety, ale mogą być. Bo chyba jej nie zmieniłeś, co? Zwłaszcza przy twojej częstotliwości używania telefonu. - uniósł brew ku górze, uśmiechając się nieznacznie. Z jakiegoś powodu faktycznie miał cichą nadzieję, że chłopak nie zmienił tapety.
Słuchając jego odpowiedzi na swoją wypowiedź, odłożył sztućce na talerz po raz kolejny. W mało książęcy sposób oparł policzek o dłoń, podpierając się łokciem o stół i wpatrywał się w jego poruszające usta, nie odrywając od niego wzroku. Podczas całej wypowiedzi zachował beznamiętną minę, przez co ciężko było stwierdzić na czym właściwie się w danym momencie skupia. Niemniej wystarczyło jedno, pozornie beznamiętne spojrzenie przesuwające się ku jego tęczówkom, by jedna rzecz stała się oczywista. Słuchał. Może nawet aż nazbyt uważnie. Dopiero na koniec parsknął śmiechem, jakby nigdy nic sięgając ponownie po sztućce.
- Cieszę się. Niemniej nie dam się zaciągnąć przed ołtarz byle panience. Może i nie mam opinii kogoś stałego w uczuciach. Kogoś kto bawi się uczuciami innych i ma związki za chwilową rozrywkę. Ale nie spędziłbym całego życia u boku kogoś, kogo nie-
Urwał gwałtownie. Jego oczy drgnęły, przesuwając się w bok. Uciekł od niego spojrzeniem, zatrzymując wzrok na kolumnie po skosie. Przez chwilę jego twarz przybrała jakiś dziwny, ciężki do zinterpretowania wyraz.
Kochasz?
- ... uznałbym za wystarczająco ciekawego, by nie znudził mi się po roku, skoro ludzie zwykli nudzić mi się po kilku dniach. - hardość spojrzenia powróciła wraz z bezczelnym, złośliwym uśmiechem, gdy odchylił się w tył rzucając mu wyzywające spojrzenie. Kawałek mięsa zniknął w jego ustach wraz z frytką, gdy spokojnie go przeżuwał. Sztućce uderzyły cicho o talerz, gdy czarnowłosy oparł łokcie na stole pochylając się nieznacznie w jego stronę. Podparł twarz jedną dłonią, palcami drugiej bawiąc się jednym ze swoich dwukolorowych kosmyków.
- Jak myślisz, Paige? Dałbyś radę pobić rekord? Utrzymałbyś mnie przy sobie dłużej niż trzy dni gdybyś chciał? W końcu nie jestem typem, który wymaga wierności, po prostu wszystkie te dziewczyny są tak skurwiale nudne, że idzie się porzygać już w momencie gdy wyznają ci miłość. - uśmiech który pojawił się na jego twarzy nie przypominał już wcześniejszego niewinnego chłopca z dobrego domu, który znalazł sobie sposób na dobrą zabawę.
To był uśmiech skurwiela. Doskonale świadomego w jaką grę gra i jakie wyzwanie rzuca. Jak wiele osób miało okazję zobaczyć akurat tę jego stronę?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Zaśmiał się pod nosem i unosząc brwi w chwilowym akcie udawanego zaskoczenia. No proszę, wyglądało na to, że wyrobił sobie opinię wiecznie potrzebującego zainteresowania kocura. Trzeba jednak przyznać, że nie zamierzał ani potwierdzać, ani zaprzeczać tej tezie. Nie mógłby jednak ukryć, że brunet miał wciąż sporo braków, które musiał nadrobić.
Ostatnio nie narzekałeś na dobrą zabawę ― odciął się i z łobuzerskim uśmiechem przesunął językiem po dolnej wardze, na koniec przygryzając ją lekko w bardziej zaczepnym wyrazie. Ciemne oczy chłopaka, zalśniły szczeniackim rozbawieniem, nawet jeśli Alan nie wracał wspomnieniami do zabaw dla dzieci.
„... mam pomysł.”
Ja-- ― Zamknął usta w momencie, gdy chłopak wyłowił telefon, jakby ów był odpowiedzią na jego niezadane pytanie. Na pierwszym zdjęciu bez wątpienia ujęty został pytający wyraz jego twarzy. Dopiero po chwili zreflektował się, przybierając bardziej rozbawiony niż zadowolony wyraz. Nie przypominał sobie, żeby zgadzał się na zostanie modelem. ― Nie. Ale nie można założyć, że ktoś inny nie dobrał się do mojego telefonu. Kto wie? Może ma podobne hobby. ― Normalny człowiek nie pozwoliłby na ta dobrowolne grzebanie w swoich rzeczach komuś, kto bądź co bądź był mu obcy, ale nie miał najmniejszych powodów, by robić aferę się o urządzenie, z którego ledwo co korzystał.
Powinieneś ją zmienić. Nie jesteście parą.
Byli czy nie byli, korzystał z telefonu tylko w razie konieczności, a nie po to, by interesować się tym, co przedstawia jego wyświetlacz i jaki dźwięk połączenia będzie powiadamiał, że dana osoba do niego dzwoni.
Gorzej jeśli stale zakładasz, że prędzej czy później o tak znudzi ci się towarzystwo każdej osoby. Nie żeby perspektywa wiecznie wolnego strzelca była zła. To nawet dobre podejście. Przynajmniej oszczędzisz sobie nerwów ― parsknął krótko, przez moment nad czymś się zastanawiając, zanim kolejne słowa Merca nie odgoniły niepotrzebnych myśli, skupiając uwagę Haydena na zupełnie nowym przekazie.
Ciekawe.
Złapał oba sztućce w jedną rękę, by móc solidnie pochwycić ucho kufla z piwem i pociągnąć z niego kolejny łyk, jakby potrzebował więcej tego kiepskiego alkoholu, by podjąć taką decyzję. Nic jednak nie wskazywało na to, by czuł się przytłoczony nagłą zmianą tematu i zboczeniem na podobne tory. Ciemne tęczówki przenikliwie przypatrywały się wyrazowi twarzy czarnowłosego znad naczynia, zanim odstawił je z cichym stuknięciem. Nóż i widelec otarły się o siebie z metalicznym dźwiękiem, gdy przełożył jedno z nich do wolnej już dłoni.
Nie wiem, Black ― przyznał bez jakiegokolwiek rozczarowania swoją własną niewiedzą. Nie chodziło tu o niepewność, czy brak wiary w siebie. Zdążył już dojść do wniosku, że w wypowiedzi czarnowłosego kryły się kluczowe słowa, które skutecznie mogły przekreślić jego szanse. ― „Gdybym chciał”? Pewnie twoje znajome czy znajomi chcieli tego dokonać, nie wiedząc jeszcze o niepisanej zasadzie zrywania po maksymalnie trzech dniach. Chęci nie mają tu nic do rzeczy, kiedy w każdej chwili możesz uznać, że nie dasz mi wygrać. Może to nie ja potrzebuję wyzwania? ― Zagryzł wypowiedź kolejnym kawałkiem steku, którego na talerzu było coraz mniej, ale aktualnie był zbyt zajęty wywodem, by zwrócić na to uwagę. ― Może to ty powinieneś spróbować wytrzymać z kimś więcej niż trzy dni? Choć z drugiej strony to też bez sensu, skoro będziesz triumfować już czwartego dnia ― wymruczał pod nosem i rozejrzał się po sali w zamyśleniu.
Nie zrobisz tego.
Ciemne tęczówki jasnowłosego rozbłysły złośliwie, gdy na nowo zmierzyły się ze spojrzeniem Mercury'ego. Pierwszy wrażeniem, jakie można było odnieść, było to, że mimo bezsensowności tego zakładu, zamierzał przystać na jego warunki.
Jestem beznadziejnym partnerem. ― Mimo zgryźliwego uśmiechu na twarzy, nie wydawał się w to wątpić. Nie musiał wiele mówić, by Merc sam dopowiedział sobie powody, dla których tak było. Już wcześniej napomknął o paru z nich. Nie dobierał telefonów, nie odpisywał na SMS-y, umawianie się z nim na spotkania przypominało rosyjską ruletkę, a i na uwieńczenie tego wszystkiego nie robił sobie absolutnie nic z uczuć innych. Tym bardziej, gdy nie miał ku temu powodów. ― Może to ja jestem wyzwaniem dla ciebie? ― Uśmiech momentalnie zniknął z jego twarzy. Opuścił wzrok na talerz, chwilę grzebiąc widelcem we frytkach. Nabiwszy sobie trzy z nich, najpierw wsunął je sobie do ust, przeżuł i połknął, jakby nieświadomie budował chwilę napięcia. ― Niech Mercury Black mnie w sobie rozkocha ― rzucił, ponownie unosząc wzrok na chłopaka. Nie wiadomo, na ile żartował, a na ile było w tym poważnego zakładu.
Żartujesz sobie? Nie ma opcji wytrzymywania z nim dłużej niż to konieczne. Dobrze wiesz, że to może zająć wieki.
Nikt nie powiedział, że zgodzi się na ten warunek.
W tym przypadku trzy dni to za mało, by cokolwiek zdziałać, a jak dobrze wiesz tytuł i portfel niczego nie wskórają. Żeby było jasne, nie domagam się skakania wokół mnie i robienia rzeczy, które podchodziłyby pod usługiwanie. Nie będę w żaden sposób wykorzystywał tego zakładu do zrobienia z ciebie swojego psa. Rób to, co chcesz, tak długo jak zdołasz wytrwać bez swoich śliniących się fanek, które czają się na zmianę statusu na facebooku. Ale to już twoja wola. ― Rozłożył bezradnie ręce i uśmiechnął się kącikiem ust. Na szczęście nie był to prowokacyjny grymas ani taki, który zdradziłby jego przekonanie, że Mercury zwyczajnie obawia się tego wyzwania.
Ze wszystkich kretyńskich pomysłów, na jakie wpadłeś w życiu, ten jest najbardziej idiotyczny.
Zakładamy się tylko o rację. Niczego nie stracisz, jeśli będziesz miał dość, a jeśli wygrasz-- ― celowo urwał zdanie z błyskiem w oku, poświadczającym o tym, że tego dowiedzieć mógł się już tylko w przyszłości, o ile zamierzał do niej dotrwać.
Całe szczęście, że jesteś „beznadziejnym partnerem”, Paige. Może nie wytrzyma dnia.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
"Ostatnio nie narzekałeś na dobrą zabawę."
Tym razem to jego wzrok powędrował na język Alana, zupełnie jakby w ten sposób przystawał na zasady jego gry. Kto wie, być może zaczynał odbierać podobnie wysuwane ruchy jako niepisaną obietnicę?
Nie nastawiaj się na coś, co może się nie zdarzyć.
Jeśli wygląda na to, że coś nie będzie miało miejsca, spraw by pod twoim naporem jednak się wydarzyło.
Mądre słowa. Ale nadal trudne w realizacji.
W przypadku niektórych wystarczy bodziec.
- Ale mogłaby być lepsza. Gdybyś dał się jednak przekonać. - wymruczał niskim,ciężkim do określenia tonem
Zabawa zdjęciami zawsze sprawiała mu jakąś nieopisaną satysfakcję. Nie bez powodu przynależał w końcu do klubu fotograficznego. Nawet teraz, gdy miał jedynie kilka krótkich sekund na uchwycenie obrazu, na jego zdjęciach dało się dostrzec zdecydowaną, wyćwiczoną rękę. Żadnych rozmazanych elementów czy uciętego w połowie czoła. Dobry kadr, dobre oświetlenie. Przesunął palcem na najładniejsze zdjęcie. Tak, to zdecydowanie nadawało się na wyświetlacz.
- Hmm. Mam być zazdrosny? Przez chwilę czułem się wyjątkowy, a ty z taką łatwością zrujnowałeś moje marzenia. - rzucił z szczątkowym rozbawieniem. Dobrze wiedział, że blondyn nie przynależał do tych, którzy dbali o swoje rzeczy materialne do tego stopnia, by faktycznie przywiązywał do tego jakąkolwiek uwagę.
- Zakładam, co... - zamyślił się przez chwilę. Czy faktycznie zakładał? Być może. Niemniej nie miało to tak prostego podłoża jak wydawało się Alanowi. Teraz gdy minęła już pewna chwila, a on wysłuchiwał jego słów, wcześniejszy uśmiech zniknął z jego twarzy zastąpiony tym samym milczącym wyrazem co wcześniej, wskazującym na to że uważnie słucha kierowanych w jego stronę zarzutów.
"Choć z drugiej strony to też bez sensu, skoro będziesz triumfować już czwartego dnia."
Uśmiechnął się, tym razem w dużo spokojniejszy sposób, zdradzający rozbawienie całą sytuacją. Przechylił głowę na bok przytulając ją do ramienia, nieustannie wpatrując się w ciepłe, brązowe tęczówki.
- Rany, rany. Więc taka opinia o mnie krąży? - nie skomentował tego w żaden inny sposób. Nie zamierzał ani zaprzeczać, ani potwierdzać wypowiedzianych przez niego słów. W pewien sposób po raz pierwszy ulżyło mu, że nawet ktoś taki jak Paige, osoba uchodząca za całkowitego Indywidualistę oddzielonego od poglądów innych, potrafił oprzeć swoją wypowiedź na cudzych słowach i opiniach.
Nie spodziewał się jednak, że podejmie wyzwanie.
Co więcej, nie spodziewał się że tak szybko spróbuje nim manipulować, odwracając kota ogonem. I właśnie przez to wybuchł śmiechem, raz po raz kręcąc głową. Dwukolorowe kosmyki rzucały na ścianę pojedyncze plamki światła, dzięki świecącej z góry lampie.
- Spodziewałbym się odmowy, Paige. Mało kto jest na tyle szalony, by przystać na podobną propozycję. Ale próba zmanipulowania kogoś, kto jest znany z tego, że obraca innymi od dziecka... to na swój sposób niesamowite. I jestem pewien, że na niejedną osobę, by zadziałało. Okręciłeś mój własny zakład tak, by wydawało mi się, że nadal racja jest po mojej stronie kiedy tak naprawdę dostosowałeś go pod siebie. Doskonale. To była świetna próba i właśnie dlatego ją docenię. - resztka steku i niemalże całe frytki zostały brutalnie porzucone, gdy chłopak odsunął swój talerz w tył wraz ze sztućcami. Zabawne, że nawet w takim momencie ułożył je w odpowiedni sposób, sugerujący kelnerce, że jeszcze nie skończył swojego dania. Wstał z miejsca lekkim krokiem, przechodząc w stronę Alana. Nawet w tak krótkim czasie mógł wyczuć co kombinował chłopak. Jedno z jego kolan wylądowało obok jego uda, gdy uklęknął częściowo na siedzeniu wychylając się w jego stronę. Lewa ręka przesunęła się miękkim, delikatnym ruchem po jego szyi by spocząć na karku, raz po raz przeczesując palcami przydługie kosmyki włosów. Drugą oparł na jego udzie, nawet nie czekając na jego reakcję. Przesunął językiem po jego dolnej wardze tylko po to by tym drobnym, zaczepnym gestem zainicjować pocałunek. Krótki, niezadowalający, pozostawiający po sobie wyjątkowo irytujący niedosyt i lekki smak przypraw. Gdy odsunął nieznacznie twarz w tył, nadal pozostawało między nimi zaledwie kilka centymetrów, a on muskał go opuszkami palców po karku, paznokciami drugiej ręki zadrapując materiał jego spodni.
- Zapomnijmy więc o limicie czasowym. Chcesz żebym ja sprawił że się we mnie zakochasz? Więc ty spraw żebym ja zakochał się w tobie. Ten kto pierwszy się zakocha, przegrywa. - zabawne, że jego słowa brzmiały jak paplanina dziecka, oczy pozostawały jednak śmiertelnie poważne. Nie było możliwości, by ktoś ściągnął w tym momencie na siebie jego uwagę, choćby zatańczył nago kankana na stole obok. Dwukolorowe tęczówki wpatrywały się w brązowe tak, jakby były jedynym punktem trzymającym go przy życiu.
- To nie jest zakład o przekonanie, Paige. A ja nie będę w tej kwestii kłamał. Myślisz że jestem w stanie sprawić byś się we mnie zakochał? Więc to samo tyczy się ciebie. Rzecz jasna nie będziemy tego ciągnąć w nieskończoność licząc, że coś się zmieni. Dam ci przewagę, dzięki której w każdym momencie będziesz mógł wycofać się z zakładu bez konsekwencji. Sam będę w nim tkwił tak długo aż jedno z nas nie przegra, bądź mnie z niego nie zwolnisz. Ty możesz zerwać ze mną, ja nie mogę zerwać z tobą. - nie dając mu zbyt wiele czasu na reakcję, pocałował go po raz kolejny, tym razem dłużej niż wcześniej, muskając językiem jego język. Gdzieś z tyłu słyszał dźwięk rozbijającej się szklanki, był on jednak dla niego całkowicie odległy, zupełnie jakby dobiegał z innego pomieszczenia. Nawet nie próbował dochodzić do tego czy był powodem czyjejś frustracji, czy po prostu któraś z niezdarnym dam straciła panowanie nad rękami w złym momencie.
- Możesz mnie brać za kogo chcesz, Paige. Ale ja też potrafię grać na poważnie, nie stawiając przed faktycznym celem własnej złośliwości i chęci dokopania drugiej osobie. - rzucił cichym, mrukliwym szeptem z ustami tuż przy jego ustach. Nie wyglądało na to, by spieszyło mu się do powrotu na własne miejsce, mimo że jeszcze ciepłe mięso właśnie oddawało resztki swojej temperatury podobnie jak złote frytki. Dużo bardziej interesowało go jednak to co znajdowało się tuż przed jego oczami. Coś z czego w obecnym momencie nie zamierzał rezygnować.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Jasnowłosy pokiwał nieznacznie głową, choć w ten gest wkradło się jednak o wiele więcej zastanowienia niż zgody co do jego słów. Lekki uśmiech na ustach Paige'a skutecznie zaprzeczał wszelkim szansom na to, że pozwoli Mercury'emu poznać smak tej lepszej zabawy. Nie był najlepszą partią, jeśli chodziło o płaszczenie się przed drugą osobą. Nawet jeśli swoją postawą nie zdradzał przejęcia tym, w jakim położeniu się znajdzie, spojrzenie ciemnych oczu – choć pozornie ciepłych – kryło w sobie ten nieświadomy błysk wyższości.
Przekonać ― powtórzył tak, jakby z automatu nadał temu słowu nowe znaczenie, a raczej ubrał je w bezczelne skojarzenie. Inne słowo też zaczynało się na „prze”, więc tak czy inaczej był na dobrej drodze. Sięgnął po kufel i opróżnił go do dna większym haustem, zanim postanowił rozwinąć swoją myśl: ― Może ty bawiłbyś się świetnie, ale ja nie bawię się w dostarczanie rozrywki. Zresztą musisz mieć od tego sporo ludzi. Jak to szło? „Spróbuj mnie jeszcze raz zepchnąć na dół--” ― wymruczał z nieskrywanym rozbawieniem, nakładając na widelec trochę surówki. Uważał, że zachował się wobec niego co najmniej w porządku w sytuacji, w której ciężko było dojść do konsensusu.
Sam przyznałeś, że nie zamierzasz bawić się z nim w więcej szczeniackich gierek.
Nie na głos.
Całe szczęście, że ma takie podejście. Przynajmniej „zapomnisz o czymkolwiek”.
No, no. Ktoś tu uważnie słuchał.
Staram się wychwytywać wszystko, co jest dla ciebie korzystne.
Co myślisz, że jest korzystne.
Co zrobisz? Za to nienawidzą mnie najbardziej ― rzucił, podłapując ukryty żart i podsumowując to wszystko odruchowym wzruszeniem ramion. ― „Jak mogłeś pozwolić jej na dotykanie swojego telefonu, skoro to ja jestem twoją dziewczyną” i „Dlaczego twoja znajoma ma na sobie twoją koszulkę”, to dwa najczęściej słyszane przeze mnie teksty, które byłem w stanie wymyślić na poczekaniu ― dodał już spokojniejszym tonem i pokiwał głową, jakby ten gest miał podkreślić wagę tego nieistniejącego problemu. W rzeczywistości dało się odczuć, że dobrze bawił się wymyślając historie, nawet jeśli pod niewinnymi zdarzeniami ukrywał te, przez które musiał tygodniami wysłuchiwać litanii zazdrosnych dziewczyn (teraz już tylko byłych).
„Więc taka opinia o mnie krąży?”
Hm, opinia? ― Przesunął widelcem po talerzu, odgarniając na bok część frytek. ― To tylko moje przypuszczenia ― sprecyzował. Nie wydawało mu się, że powiedział cokolwiek ponad to, co wywnioskował ze słów Black'a. Nie obracał się w towarzystwie, które chętnie plotkowało na temat szkolnych sław i najbardziej zamożnych rodzin w Vancouver. Nawet jeśli czasem coś zupełnie przypadkiem obiło mu się o uszy, nie brał tego do siebie.
Widocznie pobłażliwy uśmiech wykrzywił usta Haydena w chwili, gdy czarnowłosy zaniósł się śmiechem, a on sam zatrzymał się z widelcem wsuniętym w usta, z początku nie do końca rozumiejąc powód tego nagłego rozbawienia. Wysunąwszy sztuciec z ust, zastukał jego ząbkami o dolną wargę, w zastanowieniu przysłuchując się chłopakowi. W międzyczasie pokręcił głową. Nie dlatego, że nie wierzył, że jego manipulacja wyszła na jaw, a dlatego, że nie wierzył, że wyczuł w tym jakąkolwiek próbę manipulacji.
Lata praktyki musiały nauczyć cię dużej ostrożności. Ale zapomniałeś, że nie każdy stosuje podobne taktyki. Niektórzy nie stosują ich w ogóle. Gdybyś się dokładniej zastanowił, nie mam z tego żadnych korzyści, które zmusiłyby mnie do obrócenia sobie ciebie wokół palca. Traktuję to jak zabawę. Nie ma w tym nic niespodziewanego ― uciął na chwilę i przyjrzał mu się uważniej, kiedy wstawał od stołu. Bez skrępowania zmierzył go wzrokiem od głowy do pasa, by koniec końców znów zawiesić pewny siebie wzrok na dwukolorowych tęczówkach. ― Ale nie ukrywam, że może nie każdy podjąłby się takiego ryzyka. Przeważnie zawierają takie umowy ― Chciałeś powiedzieć „związki”, w które sam też za chuja nie powinieneś się pakować, Alan ― gdy są przekonani, że to rzeczywiście jest to.
Odłożył nóż na talerz i odsunął rękę, ułatwiając Mercowi dostęp do siebie, gdy znalazł się tuż obok. Drugą rękę wsparł nadgarstkiem o brzeg stolika, nie chcąc rozstawać się z trzymanym w niej widelcem. Brązowe tęczówki ani na chwilę nie oderwały się od głównego punktu obserwacji, nawet jeśli widok talerza był dla blondyna równie kuszący. Nie wzbraniał się przed dotykiem w miejscu publicznym, nawet jeśli ten przestał mieścić się w granicach dobrego smaku. Wolnym ramieniem objął bruneta, jakby podjęcie się jego gry przyszło mu w całkowicie naturalny sposób. Przesunął paznokciami po jego plecach, drażniąc je przez warstwę materiału, a sam wydał z siebie niski, przeciągły pomruk, poddając się krótkiemu pocałunkowi i przyjemnemu dotykowi na karku, przez który odchylił nieznacznie głowę, i na udzie. Kącik jego ust uniósł się wyżej, co Black mógł odczuć jeszcze w chwili, gdy ich usta złączyły się ze sobą na tę krótką chwilę.
Tego już za wiele.
Mimo rozeźlonego głosu w głowie, ciemnooki zaśmiał się krótko pod nosem, nie przypuszczając, że ich zakład zacznie stawać się coraz ciekawszy. Zsunął rękę z pleców młodzieńca, zaczepiając palcami o pasek jego spodni.
Powiedziałbym, żebyś uważał o co prosisz, ale nie mam co do tego wątpliwości. ― Przechylił głowę na bok, uważnie przysłuchując się reszcie warunków, które miały działać na jego korzyść. Nie czuł jednak, by to w jakikolwiek sposób godziło w jego dumę. Skoro jego znajomy – wróć, już nie tylko – chciał sobie utrudnić życie, nie zamierzał mu w tym przeszkadzać. Już jednak otwierał usta, by wyrazić swoje zdanie, nieświadomy kolejnego pocałunku. ― Mhm ― mruknął potwierdzająco, co było wyłącznie stłumionym dźwiękiem, gdy niemalże od razu podjął się odwzajemnienia pocałunku. Trzask szklanki sprawił, że odruchowo pomknął spojrzeniem gdzieś w bok, licząc na to, że napotka wzrokiem na winowajczynię tego zamieszania. Szybko jednak stracił zainteresowanie – nawet jeśli wina leżała po ich stronie, to paradoksalnie prowokowało go jeszcze bardziej. Zsunąwszy rękę jeszcze niżej, zacisnął mocniej palce na jego udzie.
Kiedy ciche cmoknięcie oznajmiło nagłe przerwanie gestu, widelec szurnął o powierzchnię talerza.
Niech będzie, książę. Zaczynam mieć wrażenie, że chcesz się zakochać ― wymruczał zgryźliwie, nabijając kolejną frytkę na widelec. Przekręciwszy na moment twarz w bok, wsunął ją sobie do ust, by ponownie poświęcić swoją uwagę chłopakowi, przesuwając nosem po jego podbródku. ― Czym zasłużyłem sobie na te ulgi, gdy przyznałeś, że niczego ode mnie nie oczekujesz? Chyba że wraz z nowym postanowieniem, zmieniła się też reszta zasad.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Problem polegał na tym, że nie tylko Alan nie zamierzał płaszczyć się przed drugą osobą. Duma Mercury'ego była na tyle mocno rozwinęta, by nie miał zamiaru poddawać się tylko dlatego, że druga osoba także postanowiła stawiać opór. Podobna sytuacja miała miejsce w historii od... zawsze. I zawsze kończyło się to tak samo. Tam gdzie ścierały się dwa Samce Alfa, prędzej czy później mógł zostać tylko jeden. Przegranemu pozostawało albo podporządkować się woli drugiego, albo uciec z podkulonym ogonem.
- Zabawne jak dobrze pamiętasz moje słowa. Niemniej pozostają one aktualne. Zresztą skoro nie bawisz się w dostarczanie rozrywki, tym bardziej powinieneś się zgodzić, Paige. Po ich minach śmiem twierdzić, że doskonale się przy tym bawią. - złośliwy uśmiech, miał w sobie nutę pewności siebie popartej doświadczeniem.
Nie powinieneś mówić mu takich rzeczy.
Sam to zasugerował. Ponadto wie jaki prowadzę styl życia, nawet jeśli tylko częściowo.
Dopowie sobie resztę. Co jeśli się nie zgodzi?
Odznaczy się wyjątkową hipokryzją.
Nie wygląda na kogoś, komu by to przeszkadzało.
Przyganiał kocioł...?
Daję ci tylko porady.
Powstrzymał wzruszenie ramionami, w odpowiedzi na słowa głosu, zamiast tego wsłuchując się w jego słowa z niejakim rozbawieniem. Oparł policzek o własną dłoń, mierząc go krótko wzrokiem.
- Nic w tym dziwnego, ponoć każda normalna osoba chce, żeby ich partner należał tylko i wyłącznie do nich. Choć zamiast robić wyrzuty drugiej stronie, wolałbym zająć się natręctwami. W końcu to one nie znają swojego miejsca. - powiedział spokojnie w odpowiedzi na jego słowa. Tak właśnie podchodził do owego tematu. Choć niewątpliwie wychodził z założenia, że jego partner przynależał do niego i nikt inny nie miał prawa kłaść na nim rąk, dotyczyło to jedynie momentu, gdy sam był nim zajęty. Za każdym razem gdy odwracał wzrok, stawało się dla niego całkowicie obojętne co wyczyniali za jego plecami. W końcu jeśli sami decydowali się na skok w bok, widocznie nie byli ani godni jego uwagi, ani wystarczająco zadowoleni z jego towarzystwa.
Może dlatego, że na dłuższą metę traktujesz ich jak przedmioty?
Traktuję ich tak jak na to zasługują.
Nigdy nie próbowałeś nawet utrzymać ich przy sobie.
I nigdy nie zamierzam tego robić. Mają własne mózgi.
Pokręcił głową na jego słowa.
- Być może nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Niektórzy z was są po prostu nieumiejętni i wolą zadeklarować własną niewiedzę, byle odrzucić możliwość zarzuconą przez kogoś innego. Nie będę się z tobą kłócił. Patrząc na to czy ty dobrze się bawisz, próbujesz dostosować drugą osobę pod własne zachcianki. Na tym właśnie polega manipulacja, Paige.
Muskał raz po raz palcami jego włosy, zadowalając się zarówno tym dotykiem który mu ofiarował, jak i tym który sam otrzymywał. Przyjemne ciarki przebiegły przez jego plecy, czując szczątkowe drapanie. Fakt, że chłopak odwrócił się w jego stronę i go objął, tylko dodatkowo go usatysfakcjonował. Tak jak i to, że zignorował rozbitą szklankę. Rozchylił nieznacznie powieki, wpatrując się w niego z ciekawością. Gdy się odsunął, podążył powoli wzrokiem za widelcem w stronę frytki. Sam sięgnął ku jego dłoni, wyciągając mu sztuciec z palców i nabił kawałek ziemniaczanego przysmaku, by zaraz wsunąć go sobie do ust. Przeżuł dość szybko i skrzywił się nieznacznie, czując że jedzenie zdążyło już ostygnąć.
- Okropne. - wymamrotał pod nosem i przeszedł wygodniej ponad nim, opierając kolana po obu stronach jego ud. Choć pozycja była dość kontrowersyjna i ryzykowna biorąc pod uwagę fakt, że musiał ją odpowiednio utrzymywać, by nie władować łokcia w talerz - nie wyglądał na kogoś, kto specjalnie się tym przejmował. Co więcej, fakt że mógł spojrzeć na niego z góry, wyraźnie mu się spodobał, co odzwierciedlił nieznaczny uśmiech na jego ustach. Objął jego kark rękami i przysunął się bliżej, przygryzając jego dolną wargę, tylko po to by zaraz przesunąć po niej językiem wyraźnie go prowokując. Nie zamierzał jednak czekać aż podejmie inicjatywę. Sam pogłębił pocałunek, prawdopodobnie po raz pierwszy w całkowitym spokoju zamykając oczy. Bez złośliwego spojrzenia przepełnionego wyższością i sarkatycznego uśmiechu. Raz po raz trącał jego język swoim, przygryzał go nieznacznie tylko po to by zaraz ponownie lekko otrzeć się o niego wargami i naprzeć mocniej, wbijając nieznacznie paznokcie w jego kark.
Dopóki nie usłyszał cichego chrząknięcia.
- Ekhm, przepraszam panów bardzo... - ta sama kelnerka co wcześniej patrzyła na nich cała czerwona, zaciskając nerwowo palce na menu. Pocałował go raz jeszcze, przesuwając językiem po jego górnej wardze i odsunął nieznacznie głowę w tył patrząc na nią bez śladu zażenowania. To tylko pogłębiło jej rumieniec.
- To nie jest odpowiednie miejsce... muszę panów prosić żeby usiedli panowie... norm-... normalnie. - widział jak się trzęsie. Nie był pewien co nią kierowało, niemniej wyglądała jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. Zawód, złość, upokorzenie że to jej trafili się tacy klienci? A może strach przed ich reakcją? Zerknął na Paige'a i wstał z siedzenia, podchodząc do swojego krzesła. Jakby nigdy nic zaczął się ubierać i wyciągnął z portfela pierwszy lepszy banknot rzucając go na stół.
Pięćset dolarów uderzyło miękko o blat.
- Reszty nie trzeba. - rzucił spokojnie i pociągnął swojego chłopaka za rękaw sygnalizując tym samym że wychodzą. Zerknął w bok na Alison, która przyglądała mu się nieobecnym wzrokiem. Uśmiechnął się krótko z satysfakcją widząc jak rumieni się i odwraca w bok, wyraźnie spłoszona. Pchnął drzwi restauracji i wsunął dłonie do kieszeni kurtki rozglądając się dookoła. Park, park... był w tamtą stronę, był tego pewien. Obrócił się jeszcze w tył, sprawdzając czy Alan idzie za nim i powoli ruszył w prawo. Tak, to z pewnością była ta ścieżka.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Choć uśmiech zdążył zniknąć z twarzy blondyna, a znużenie zagościło na jego ustach i rozleniwiło rysy oblicza, w ciemnych tęczówkach wciąż błyszczał ciepły blask rozbawienia. Teraz jednak również przeplatał się z pewnością siebie, która jakby napęczniała po tym, gdy wysłuchał kolejnych słów Black'a. Przeżuwszy niespiesznie kilka frytek, oblizał dolną wargę, pozbywając się z niej słonego posmaku. Najwidoczniej próba przekonania go zakończyła się fiaskiem. Nawet jeśli na moment zapadło pomiędzy nimi krótkie milczenie, jakby Paige dawał sobie czas na przemyślenia, werdykt już z góry został przesądzony.
Nie śmiałem w to wątpić, ale mogę powiedzieć to samo, a tym sposobem do niczego nie dojdziemy. Dobrze dla ciebie, jeśli odnosisz takie sukcesy ― rzucił, a krótkie uniesienie kącika ust tylko podkreśliło tego definitywnego kosza w tej kwestii. Choć wciąż ciężko było dokładniej sprecyzować, czy miało się do czynienia z przekreśleniem jego szans czy rzuceniem mu trudnego wyzwania, w którym sam zamierzał wziąć udział, jak przystało na prawdziwego Samca Alfa. Wyczuwał, że sprowadzenie Mercury'ego do parteru mogło przynieść mu niemałą satysfakcję, a jednocześnie wiedział, że sam ugryzie wystarczająco mocno, jeśli zajdzie taka potrzeba. Potrafił o siebie zadbać.
To nie jest miejsce dla ciebie.
Ile razy miałem do czynienia z taką sytuacją?
Mało i na tej ilości powinieneś pozostać.
Prawie wcale.
Byli innymi typami osób. Łatwiej mogłeś ich przekonać albo po prostu nie dawali sobie z tobą rady. Tutaj sprawa wygląda inaczej. Pomijając już fakt, że zwyczajnie powinieneś zakończyć te szczeniackie fanaberie. To prawdopodobnie twój ostatni rok w szkole, a pote--
Potrzebujesz jakiegoś hobby. Widzisz te puzzle?
Ułożą się w „pierdol się”? Dupek.
Brawo.
„... normalna osoba chce, żeby ich partner należał tylko i wyłącznie do nich.”
Zamyślił się na chwilę, pocierając podbródek ręką, jakby próbował zbadać, czy faktycznie odczuwał coś takiego, kiedy tylko zgadzał się na jakiś związek. Właśnie – zgadzał się. Osobiście nie miał potrzeby, by robić wszystkie te rzeczy, które przypisywano zakochanym parom.
Nie byłeś zakochany.
Najwidoczniej.
Możliwe ― przyznał zdawkowo, zdradzając z tym swoje braki w doświadczeniu, choć w tym przypadku były to braki emocjonalne. ― Ale sam dajesz sobie za mało czasu, żeby się tym zająć. W każdym razie większość osób woli iść na łatwiznę i liczyć na interwencję partnera.
Wpakował sobie do ust ostatni kawałek steku, który specjalnie zostawił na później. Rozgrzebał resztę frytek na talerzu, przez co część z nich nasiąknęła słonawym tłuszczem. Pewnie jeszcze wtedy nie spodziewał się tego nagłego zbliżenia.
„Na tym właśnie polega manipulacja, Paige.”
Nie mógł powstrzymać się od lekkiego odchylenia głowy, gdy palce przesuwały się po jego włosach, gwarantując mu dodatkowe pieszczoty, którymi nie zamierzał gardzić. Być może obnażał przy tym swoje ulubione formy dotyku, ale jeśli dzięki temu miał mieć okazję na korzystanie z nich częściej, nie widział przeszkód, by zaprezentować czarnowłosemu, co lubił. Zresztą, skoro już posunęli się o krok za daleko, tym bardziej powinien mieć tego świadomość.
Co, myślisz, że teraz będziecie się miziać na każdym kroku?
Mmm ― wydał z siebie cichy pomruk, zerkając z ukosa w stronę talerza, z którego Merc właśnie zgarniał jego porcję. Na szczęście był już na tyle najedzony, by nie przejąć się tą niewielką stratą. Tym bardziej, że jedzenie faktycznie zdążyło już ostygnąć, choć na co dzień nie robiło mu to najmniejszej różnicy, póki było w miarę świeże i jeszcze nie zaczęło pełzać. ― No trudno. W takim razie będę przebrzydłym manipulantem. Sam widzisz, że mimo tego się zgodziłeś, więc mogę uznać to za osobiste zwycięstwo. ― Wzruszył barkami i poprawił się na fotelu, próbując ułatwić brunetowi zmianę pozycji. Ciemne oczy uważnie obserwowały jego ruchy, a ręce ułożyły się na biodrach młodzieńca, jakby odruchowo chciały zapobiec ewentualnemu rozmyśleniu się. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ktokolwiek godził się na podobne zagrywki w miejscu publicznym, nie będąc przy tym ani trochę wstawionym. Palce blondyna zacisnęły się kurczowo na spodniach młodzieńca, gdy rozchylał usta, pozwalając mu na pogłębienie pocałunku. Hayden nie miał problemu z dostosowaniem się do kolejnego z nich. Końcówką języka podrażnił podniebienie Black'a, zaraz dosięgając jego kolczyka. Z ugryzienie odpłacał się ugryzieniem, często umyślnie chwytając w zęby jego dolną wargę i przygryzając ją na tyle mocno, by pozostawić na niej charakterystyczne mrowienie, które zaraz mógł załagodzić subtelniejszymi muśnięciami, choć zachłanność zaraz dawała mu się we znaki, pozwalając zapomnieć o wcześniejszej delikatności.
Kurwa, Alan.
Objął bruneta ramieniem w pasie, chcąc w naturalnym geście przyciągnąć go bliżej, jakby sam pocałunek za moment mógł nie wystarczyć i...
„Ekhm-”
Uśmiechnął się pod nosem, trącając językiem końcówkę jego języka, wyraźnie zadowolony z faktu, że obecność kelnerki nie od razu zmusiła Mercury'ego do odsunięcia się. Dopiero, gdy ciche cmoknięcie rozdzieliło ich usta, uniósł spojrzenie na speszoną kelnerkę, pozbywszy się już usatysfakcjonowanego grymasu z ust, obdarowując ją znudzonym wyrazem. Powinien zastanowić się, jak wiele w tym wszystkim odegrał osobisty uraz dziewczyny, która jeszcze parę minut temu liczyła, że książę zwróci na nią uwagę, a jak wiele pilnowania zasad zachowania się w takim lokalu.
I całe szczęście, że się pojawiła. Nie wiadomo, co jeszcze by wam odpierdoliło.
Wystarczyło jedno sugestywne spojrzenie, z którym skrzyżowało się jego własne, a blondyn również podniósł się z miejsca i chwycił za przewieszoną przez oparcie kurtkę. Ubranie się nie zajęło dużo czasu, najwidoczniej nie miał powodów, by ociągać się z opuszczeniem restauracji. Naciągnąwszy rękawiczki na ręce, ruszył za drugoklasistą.
Punkt dla ciebie, wasza wysokość ― rzucił zgryźliwie, gdy znaleźli się na zewnątrz. Starł językiem pozostałości po jego ustach z dolnej wargi, którą zaraz potarł bokiem palca wskazującego. Wepchnąwszy ręce do kieszeni, zrównał krok z brunetem, zawieszając wzrok na jakimś punkcie przed sobą. Wystarczyło, że przeszli kawałek, a istnienie parku w pobliżu okazało się być nie tylko legendą.
W trakcie, kiedy siedzieli w restauracji, zdążyło się już ściemnić. Ścieżka była oświetlona rzędami małych latarni, bo obu stronach. Choć ścieżka pod ich butami była już odpowiednio udeptana, gruba warstwa śniegu dookoła sprawiała, że wszystko wydawało się czyste. Aż dziw, że tak mało ludzi spacerowało tędy o tej porze. Blondyn rozejrzał się po okolicy, wychwytując te nieliczne sylwetki – na ogół ludzi zmuszonych do wyjścia na wieczorny spacer z psem albo par przechadzających się tędy i zapewne zmierzających dopiero na jakąś romantyczną kolację – ale nie poświęcił im szczególnej uwagi. Znalazł sobie znacznie ciekawszy punt obserwacji, nawet jeśli już po chwili oderwał od niego wzrok, chowając usta za wysokim kołnierzem zimowej kurtki.
Trzy, dwa, jeden...
Alan przysunął się gwałtownie do czarnowłosego, z premedytacją spychając go w stronę pobliskiej zaspy, która wcześniej aż prosiła się o wypróbowanie. Tym razem to on zatrzymał się tuż obok, spoglądając na Merc'a z jeszcze większej góry niż zazwyczaj. Jak na zawołanie zadarł głowę wyżej, wykrzywiając usta w łobuzerskim uśmiechu.
Co tak leżysz?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Przyglądał mu się z niejakim zamyśleniem, bardzo długo nie komentując wypowiadanych przez niego słów. Nie było wiadomym czy dlatego, że nie wiedział jak się do nich odnieść, czy po prostu nie miał na to najmniejszej ochoty i postanowił pozwolić mu na zakończenie dyskusji. Być może jego motywacja była jeszcze inna, a pozostawała ukryta przez oczami innych. Kto wie. Beznamiętna twarz Mercury'ego, puste dwukolorowe oczy pozbawione w danym momencie blasku wyglądały na znużone. Był to jedyny rodzaj emocji jaki sobą przejawiały, w dodatku ciężko byłoby go przypasować zarówno do pozytywnej jak i negatywnej kategorii. Neutralność. Słowo, które określało go właściwie przez większość czasu, w momentach gdy darował sobie wszelkie bezsensowne gierki.
Czyli prawie nigdy.
Tak myślisz?
Nie, chciałem wtrącić coś złośliwego.
Za dużo ze mną przebywasz, zaczynasz przesiąkać moim charakterem.
Bardzo zabawne.
Nie żartowałem.
To oczywiste, Mercury. W końcu jestem częścią ciebie.
Cieszę się, że nasze stosunki wróciły do normy. Choć nadal mnie zastanawia...
Głos milczał, choć doskonale wiedział jakie pytanie kłębi się teraz w jego umyśle. Tym razem Black postanowił nie dawać za wygraną. Chciał wiedzieć jak i skąd się wziął. Dlaczego w ogóle istniał.
Nie mogę ci powiedzieć. Sam do tego kiedyś dojdziesz.
To jakaś tajemnicza gra?
Nie wszystko na tym świecie jest grą, Merc.
Tym razem nie odpowiedział. Ta rozmowa na swój sposób zdołała go zmęczyć. Dziwnie żyło mu się ze świadomością, że był ktoś jeszcze, kiedy już się jednak przyzwyczaił i chciał go lepiej poznać, dowiadywał się, że wszelkie informacje o nim są skryte właśnie w jego umyśle. Umyśle, którego nie potrafił odblokować. W końcu to nie były cholerne drzwi do pokoju, w którym znalazłby notes z odpowiednimi instrukcjami. Co za upierdliwa sytuacja.
- Uznawaj to za co chcesz. - było mu wszystko jedno. Każdy inaczej postrzegał wszelakie rzeczy. To co dla jednego było zwycięstwem, inny widział jako jego przegraną. Nie interesowało go to jednak w najmniejszym stopniu tak jak pozycja, w której się znajdywali. Mruknął cicho z wyraźnym zadowoleniem, czując jego ręce na swoich biodrach, zupełnie jakby dawał mu tym samym znak, że ułożył je we właściwym miejscu. Fakt, że blondyn nawet nie próbował go w żaden sposób odepchnąć spotkał się z niemałym zadowoleniem ze strony Mercury'ego. Na każdy dotyk na kolczyku, odpowiadał samemu pieszcząc jego język swoim z wyraźnym zadowoleniem. Nawet na ugryzienia nie odsunął się ani odrobinę w tył, mimo dość agresywnych zagrań, jakimi odwdzięczał mu się blondyn. Nie żeby sam pozostawał mu w jakikolwiek sposób dłużny. Niestety, do czasu.
Co za szkoda.
Właściwie sam nie wiedział do czego zmierzał własnym zachowaniem. Jedynym co przemknęło mu przez głowę, było przemyślenie że gdyby nie jej pojawienie się, prawdopodobnie mieliby przed sobą pierwszą sytuację, w której jeden próbowałby udowodnić drugiemu że to on jest tutaj tym, który dyktuje zasady. Mimo to, rozwój sytuacji nie zadowalał czarnowłosego. Przesunął językiem po ustach, które jeszcze nieznacznie mrowiły na skutek poprzednich ugryzień, zupełnie jakby w danym momencie brakowało mu pewnego dotyku. Gdy tylko usłyszał głos Alana po znalezieniu się na zewnątrz, obrócił głowę w jego stronę.
"Punkt dla ciebie, wasza wysokość."
Parsknął z rozmawieniem i pokręcił nieznacznie głową.
- Powiedziałbym, że punkt dla nas. Widziałeś jej minę? Ale jedzenie było smaczne. - podsumował wodząc wzrokiem po jego twarzy, oświetlanej przez uliczne lampy. Nie na długo, zaraz powrócił bowiem do obserwacji ścieżki, mimowolnie zastanawiając się nad tym czy jego wiadomość dotarła na tyle szybko, by mógł spodziewać się efektów w najbliższym czasie. I poczuł popchnięcie.
Ledwo powstrzymał odruch obronny, lądując w miarę posłusznie w zaspie. Nie spodziewał się tego, to trzeba było przyznać. Leżał przez chwilę spokojnie, wpatrując się w ciemne niebo, parskając przy tym śmiechem.
"Co tak leżysz?"
- Dzieciak. Lepiej pomóż mi teraz wstać. - rzucił rozbawiony, wyciągając do niego rękę. Nim jednak tamten zdążył podjąć decyzję czy zamierza mu pomóc, czy nie - złapał go za nadgarstek i ściągnął prosto na siebie, nie przejmując się tym, że ciężar chłopaka może chwilowo pozbawić go oddechu. Zamiast tego, niemalże od razu wybuchł śmiechem, by zrzucić go na bok i usiąść na jego biodrach. Jak widać podobna pozycja była na tyle wygodna, by stosował ją dość często.
- Mam cię. - rzucił, rozkładając się na nim leniwie i wcisnął lodowaty policzek pod jego łeb, zaraz jeszcze bardziej po złości wsuwając ręce pod jego kurtkę i podkoszulek. Zimne palce w połączeniu z rozgrzanym brzuchem, zawsze pozostawiały po sobie świetny efekt.
Bo z pewnością nie robisz tego, by go dotknąć.
Oczywiście, że nie. Jestem czysty niczym łza.
Aha.
No chyba nie powiesz, że mi nie wierzysz?
Kłamca.
Mimowolnie wykrzywił w odpowiedzi usta w uśmiechu. Nie pamiętał kiedy ostatni raz tak dobrze się bawił, nie dbając o nic innego poza tym co działo się "tu i teraz". Aż prawie zapomniał jak to jest. Wyglądało jednak na to, że przynajmniej przez jakiś czas Paige będzie dostarczał mu rozrywki w wielu formach.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Słysząc rozbawione parsknięcie, nie mógł powstrzymać się od wykrzywienia ust w zawadiackim uśmiechu. Niemniej jednak to słowa czarnowłosego sprawiły, że zaśmiał się krótko pod nosem, mimowolnie oglądając się za siebie przez ramię, jakby co najmniej miał ujrzeć za oszklonymi drzwiami kelnerkę, sprawdzającą, czy czasem nie przenieśli swojej zabawy na zewnątrz lokalu. Przygryzł dolną wargę od wewnątrz w zamyśleniu i ponownie zwrócił twarz w kierunku drogi.
Gdyby zauważyła nas dwie minuty później, może cała akcja zasłużyłaby na dwa punkty. Widać było, że nie miała za sobą jeszcze wielu doświadczeń ― podsumował, kiwając nieznacznie głową. Niby nie mogli mieć jej tego za złe. Zachowali się w dość niekonwencjonalny sposób, choć nie dało się ukryć, że dziewczyna miała szczęście, że zamiast pójścia na ugodę, nie postanowili kontynuować swojej zabawy na oczach wszystkich. Nie dało się jednak ukryć, że gdyby tylko Black nie postanowił się odsunąć, Paige chętnie zignorowałby ostentacyjne chrząknięcia pracownicy lokalu, która emanowała bezradnością. Wiedział, że gdyby przyszło co do czego, nie odważyłaby się ich rozdzielić, choć mogłaby śmiało liczyć na pomoc tamtego zniesmaczonego ich zachowaniem klienta.
Stało się.
Szkoda.
Nie dla mnie. Powinieneś nauczyć się, że niektóre rzeczy po prostu nie funkcjonują w świecie. Oprócz ciebie żyją tu też inni ludzie. Dlaczego muszę tłumaczyć ci takie proste rzeczy?
Nie musisz. W końcu nikt ci za to nie płaci.
„Dzieciak.”
Błysnął krótko białymi zębami w rozbawionym uśmiechu, w ogóle niezrażony tym mało pochlebnym określeniem. Wiedział, że głos tym bardziej obruszył się jego zachowaniem, próbując zmusić go do zignorowania chęci pomocy i spieprzenia do domu, bo – jak uznał – było już późno, a on i tak wystarczająco zasiedział się z tym rozpuszczonym szczeniakiem, który zdołał przekonać go do jakiejś idiotycznej gry. Czarnowłosy jednak podjął decyzję za niego. Alan mógł stawiać opór, ale czując szarpnięcie, pochylił się do przodu, jakby upadek w tej sytuacji był czymś zupełnie naturalnym, ale już z wyraźną premedytacją ułożył się na Mercury'm, owiewając jego szyję ciepłym oddechem, który wzbił w powietrze niewielki obłok pary. Zanim został zmuszony do ułożenia się na plecach, otarł się zębami o odsłonięty kawałek wrażliwej na dotyk skóry, by zaraz uważniej zmierzyć bruneta spojrzeniem. Nie potrafił narzekać, że znalazł się na dole, gdy poczuł przyjemny ciężar na swoich biodrach. Uśmiech na jego ustach ograniczył się, co prawda, do zdawkowego grymasu, ale nie zabrakło w nim pewności siebie.
„Mam cię.”
Ciarki momentalnie wstąpiły na jego skórę, a ciemnowłosy miał okazję wyraźnie poczuć, jak mięśnie na jego brzuchu spinają się pod wpływem nagłego uderzenia zimna, do którego przyzwyczajenie się miało mu zająć chwilę. Kto by pomyślał, że Merc będzie chciał grać nieczysto?
Na to wygląda ― wymruczał pod nosem, przymykając na moment oczy. Objął młodzieńca ramieniem na wysokości szyi, zimnymi opuszkami palców, muskając jego policzek. Szkoda tylko, że szybko pozwolił mu zapomnieć o delikatności, gdy zamknął go w niedźwiedzim uścisku, nawet jeśli zadbał o to, by przypadkiem go nie poddusić. Wolną ręką zgarnął całkiem sporą garść śniegu i wycelował nim w policzek chłopaka, by w ostatecznym rozrachunku perfidnie rozetrzeć mroźny puch na jego twarzy i doprowadzić do tego, że jego część wślizgnęła się za kołnierz jego kurtki. ― Uprzedzałem, żebyś nie zaczynał.
Ale to ty zacząłeś.
Nie przypominam sobie.
Odsunąwszy rękę od twarzy drugoklasisty, wsunął tę, którą dotychczas go obejmował, pod jego podbródek, wymuszając na nim zadarcie głowy wyżej. Zaczepnie chwycił go zębami za ucho, nie przejmując się kolczykami, by zaraz musnąć wargami przygryzione miejsce i zsunąć się nimi niżej, aż do skrawka szyi, na którym złożył mokry pocałunek, na chwilę przysysając się do tego konkretnego z cichym pomrukiem satysfakcji, jakby pozostawienie go po tym dniu czystego nie wchodziło w grę.
Zabieraj te łapy, Black ― rzucił zgryźliwie, ale mimo tego nie zrobił nic, by wymusić na nim spełnienie jego woli. Wypuścił go z uścisku, wsuwając ręce pod głowę, kiedy najwidoczniej fakt, że nadal znajdowali się w cholernej zaspie, a spodnie, które miał na sobie wcale nie chroniły go przed śniegiem, przestał robić mu różnicę. Jak na kogoś z odmarzającym tyłkiem, świetnie się bawił.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Jego odpowiedź rozbudziła w nim nieuwidocznioną dla innych satysfakcję. Stopniowo przestawał się dziwić. Zachowanie chłopaka dawało znać samo o sobie, wraz z każdą kolejną sytuacją. Zdecydowanie go nie zawodziło.
Wygląda na to, że tym razem nie będzie odpychania.
Znaleźliśmy kogoś bez większych oporów z kim pójście na całość na przystanku autobusowym byłoby całkowicie normalne.
Chyba nie zamierzasz...
Hmm.
Mercury, wiesz że popieram praktycznie wszelkie twoje akcje. Ale pamiętaj, że chcesz wstąpić do policji. Nie możesz trafić do kartoteki za tak idiotyczny, jednorazowy wybryk.
Kto powiedział, że musi być jednorazowy?
Nie żartuję.
Wiem, rany. Spokojnie, ja żartuję. Pamiętam kim chcę być.
Cieszę się.
Po prostu zrobimy to w miejscu, gdzie ciężko nas będzie przyłapać.
Nie był pewien czy jego cichy śmiech który wydostał się z jego ust był jego własnym, czy może przynależał do głosu. Być może oba złączyły się ze sobą w tym samym momencie, idealnie zgrywając z całą sytuacją i komentarzem o dwóch punktach Alana.
Ciepły oddech na szyi i nieczyste zagrywki wykorzystujące jego słaby punkt, skończyły się wzdrygnięciem z jego strony, tuż przed tym gdy dzielnie wywalczył swoją pozycję.
Spinające się pod wpływem jego zimnych rąk mięśnie brzucha, wygięły usta Mercury'ego w uśmiechu przepełnionym złośliwością i satysfakcją. Coś mu się jednak w tym wszystkim nie podobało. Przede wszystkim chłopak zbyt łatwo się poddał. Raz po raz mimowolnie chuchał ciepłym powietrzem w gardło Paige'a, gdy ten niespodziewanie postanowił odwdzięwczyć się pięknym za nadobne. Uścisk w którym się znalazł nie pozwalał mu zbytnio na jakąkolwiek reakcję, przez to garść śniegu trafiła go prosto w twarz. Zdążył jedynie zamknąć oczy, nim przenikliwe zimno rozlało się po jego ciele. Nie był w stanie opanować wzdrygnięcia, gdy poczuł roztapiający się śnieg za kołnierzem, spływający powoli cienką stróżką po jego plecach.
"Uprzedzałem, żebyś nie zaczynał."
Akurat.
Kto wie, może nie tylko ty gadasz sam ze sobą.
Wygląda mi na kogoś z rozdwojeniem jaźni.
Bardzo zabawne.
Co ty nie powiesz.
Podniósł na niego wzrok, czując dotyk na podbródku i wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie.
- Przepraszam. - rzucił z cichym pomrukiem, gdy Paige ugryzł go w ucho. Przez chwilę wsunął palce głębiej pod koszulkę, przejeżdżając nimi po jego żebrach, nim w końcu wycofał je z powrotem w tył. Opuszki przesunęły się po mięśniach brzucha i dotarły do spodni, wkradając się pod nie w zaczepnym geście. Gdy ten wygodniej się rozłożył, cofnął je w tył z miną pokrzywdzonego szczeniaka.
Miną, która w ułamku sekundy zmieniła się w złośliwą, cwaną kobrę. Sam pochwycił rękami śnieg i pochylił się nad nim nacierając mu głowę i bok szyi śniegiem w akcie zemsty. Dopiero gdy w jego rękach nie zostało już nic poza wilgocią, raz jeszcze zaatakował jego brzuch i poruszył się na jego biodrach, pochylając w przód by przesunąć ciepłym językiem po jego gardle. Zaczepił zębami o jego szczękę i musnął go ustami, cofając się w tył.
- Przepraszam? Zabieraj te łapy? Po moim trupie. - wybuchł śmiechem i sam przewalił się w bok. Prosto w kolejną zaspę. Przeturlał nieco cały czas się śmiejąc, tylko po to by zaraz poruszyć rękami i nogami, tworząc pod sobą charakterystycznego anioła. Nie pamiętał kiedy ostatni raz to robił. Dopiero gdy w końcu się uspokoił przesunął się ku niemu, by złapać jego dłoń swoją.
- Mam cię. - powtórzył po raz drugi w przeciągu ostatnich dziesięciu minut, przenosząc wzrok z jego twarzy na ciemne niebo. Mimo że robiło mu się coraz zimniej, w tym momencie wcale, a wcale nie miał ochoty wstawać.
Dosłownie pięć sekund po tym, gdy owa myśl pojawiła się w jego głowie, w powietrzu rozniósł się charakterystyczny dźwięk wibracji, wstrząsających jego kieszenią. Telefon wyraźnie dzwonił, informując go o nadchodzącym połączeniu. Tym, które Mercury tymczasowo postanowił zignorować, skupiony na czymś kompletnie innym. Zacisnął mocniej palce na dłoni Paige'a, nim w końcu obrócił głowę w bok, by utkwić nim cwaniackie spojrzenie, wspomagane zawadiackim uśmiechem.
- Więc mówisz, że masz prawo jazdy?
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Odnoszę dziwne wrażenie, że oboje cofacie się w rozwoju.
Widocznie przegapiłem moment, w którym nadszedł czas na zapraszanie kumpli na męskie spotkania, by dyskutować o sytuacji politycznej i wynikach ostatnich meczów przy szklance porządnego whiskey, sarknął w myślach, nie wyobrażając sobie siebie w tej drętwej roli. Być może często uchodził za kogoś, kto swój czas wolał spędzać w spokoju, leniąc się w łóżku i niczym nie różniąc się od kocura, którego zakres potrzeb nie był zbyt szeroki. Mimo tego nie widział przeszkód, by często robić coś, co zupełnie nie wpasowywało się w jego, niby to wchodzący w dorosłość, wiek. Nawet jeśli właśnie cofał się do czasów podstawówki, przez moment nie zastanowił się nad tym, czy powinien to robić. Doskonale pamiętał zasady, jakie panowały w świecie dzieciaków – przede wszystkim nigdy nie ufaj temu, komu zrobiłeś na złość.
Na pewno ci się odwinie.
„Przepraszam.”
Opuścił wzrok na swój tors, czując lekki dotyk na swoich żebrach. Uniósł brew w wyczekującym geście, jakby odmierzał czas, w trakcie którego nieprzyjemnie zimne ręce chłopaka wysuną się spod jego ubrania. Dotychczas skóra Black'a kojarzyła mu się z nienaturalnym wręcz ciepłem. Do teraz wspominał wspólny pobyt w pizzerii, kiedy to postanowił pozbyć się swojej kurtki na rzecz jakiegoś dzieciaka. Aktualnie to wrażenie zaczynało się zacierać. Za to wrażenie złośliwego szczeniaka pozostawało niezmienne, dlatego wcale nie zdziwił go perfidny grymas, od którego automatycznie wysunął ręce spod swojej głowy, chcąc uchronić się przed nagłym odwetem, choć mimo walki z rękami Mercury'ego, śnieg przedostał się, tam gdzie miał się dostać, a mrożące uczucie na szyi i lodowata wilgoć pod koszulką, znów spięły jego mięśnie, wywołując drżenie. Niemniej nie mógł powstrzymać się od niskiego pomruku i mimowolnie odchylił nieznacznie głowę i przesunął paznokciami po jego udzie, wyczuwając tę niemą prowokację.
Robisz to specjalnie, Black? ― rzucił, wykrzywiając usta w złośliwym uśmiechu. Wystawianie jego cierpliwości na próbę nie było ani niczym dobrym, ani opłacalnym. Chociaż w przypadku drugiego być może jednak dało się doszukać w tym jakichś korzyści.
Nawet o tym nie myśl i wstań z tego cholernego śniegu. Rozchorujesz się, Alan.
Nie przesadzajmy.
Nie spałeś.
Dzieciak ― parsknął pod nosem, powstrzymując szczęknięcie zębami. Natychmiast skorzystał z okazji, że czarnowłosy się odsunął. Podniósł się do siadu i przesunął ręką po swoim brzuchu, ścierając koszulką resztę roztopionego śniegu ze swojego ciała. Z niejakim pobłażaniem przyglądał się bawiącemu się na śniegu brunetowi, zaraz poprawiając włosy niedbałym ruchem ręki. Jasne kosmyki zdążyły już pokryć się wilgocią, a część z niej znów spłynęła za jego kołnierz, ziębiąc kark, przez co odruchowo odchylił głowę do tyłu. ― Ja pierdolę ― rzucił marudnie i usadowił się wygodniej, choć rzeczywiście tym razem powinien posłuchać głosu rozsądku.
„Mam cię.”
Paige przesunął kciukiem po wierzchu dłoni chłopaka i całkiem odruchowo splótł palce jego ręki ze swoimi. Wolną rękę wsunął w biały puch, chwilę grzebiąc w nim aż nie uformował zbitej, nieco pokracznej śnieżki. Podrzucił ją do góry tak, że ostatecznie rozbiła się na torsie drugoklasisty, choć i tak miał szczęście, że chroniła go kurtka. Uśmiechnął się łobuzersko pod nosem, a ciemne oczy prześlizgnęły spojrzeniem po jego ciele, jakby wyraźnie zaczął coś kombinować. Dopiero cicha wibracja telefonu odwiodła go od myśli, przez co na powrót skupił się na młodzieńczej twarzy.
W ciągu tych kilku godzin nie miałem okazji złamać żadnych przepisów, więc podejrzewam, że za wiele się nie zmieniło. Nie wiem tylko, czy to takie istotne. Nie zabiorę cię na przejażdżkę bez samochodu. ― Wzruszył mimowolnie barkami, krzyżując wyciągnięte na zaspie nogi na wysokości kostek. Odczekał chwilę aż Merc sięgnie po telefon, z uwagą obserwując jego działania. Uwolnił swoją rękę z uścisku i raz jeszcze poprawił jasne włosy, mierzwiąc je i w gruncie rzeczy doprowadzając do większego nieładu.
Przesiał garstkę śniegu przez palce i niespodziewanie przewalił się w stronę chłopaka, przyciskając go do ziemi i niewiele robiąc sobie z tego, że obecna pozycja mogła mu przeszkadzać. Wargi Haydena przysunęły się do boku szyi bruneta, grzejąc jego skórę ciepłym oddechem przeplatanym z muśnięciami wychłodzonych już warg. Dla kontrastu ułożył przemarzniętą rękę na przeciwległym boku, z premedytacją drażniąc go opuszkami. Tym razem to jego wolna ręka wtargnęła pod materiał kurki i reszty warstw ubrań, układając się na rozgrzanym brzuchu. W końcu nie byłby sobą, gdyby sobie tego podarował.
Świetnie. Może jeszcze przelecisz go w tej zaspie?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Black uwielbiał podobne rozrywki i zagrania. Zdawał sobie sprawę, że nadejdzie moment gdy mimo wszystko będzie musiał spoważnieć. Wtedy wyjście na zewnątrz i wytarzanie się w śniegu nie będzie już odbierane w sposób, w jaki inni robili to teraz. Brali ich po prostu za dwójkę nastolatków korzystających z życia. A raczej tak by na nich spojrzeli, gdyby przez ciemny park przewijał się ktokolwiek. Póki co ich jedynymi towarzyszami były oświetlające ścieżkę latarnie, mimo że godzina nie była jeszcze aż tak późna. Uroki zimy.
Przesuwające się po jego udzie palce, choć nie wydobyły z niego żadnego dźwięku, sprawiły że dwukolorowe oczy spojrzały na niego z dużo większą uwagą niż wcześniej.
- To? Ale co? - zamruczał niewinnym tonem, odpowiadając tym samym uśmiechem co on jemu.
"Dzieciak."
Zaśmiał się cicho do samego siebie w odpowiedzi, dalej rozgarniając rękami i nogami śnieg. Kątem oka obserwował ogarniającego się chłopaka, choć zdecydowanie większą część uwagi poświęcał niebu ponad nimi. Jego marudzenie tylko dodatkowo go bawiło, choć jednocześnie na swój sposób cieszył się, że Paige mimo raczej niekorzystnych warunków, nie zamierzał od niego jeszcze uciekać.
Kto by pomyślał.
Właśnie.
Uważaj, bo nadal może to zrobić. Koty nie lubią zimna w nadmiarze.
Spokojnie, mam plan.
Gdy tylko splótł z nim palce, zaczął powoli rysować kciukiem kółka po wewnętrznej stronie jego dłoni. Widząc lecącą w jego stronę niedorobioną życiowo śnieżkę, zupełnie automatycznie odwrócił głowę w bok, mimo że utrafiła w jego klatkę piersiową. Mimo to, drobinki śniegu dostały się na jego szyję. Spojrzał na niego z wyrzutem, który zaraz zmienił się w wyraźną ciekawość, gdy chłopak zaczął go obserwować.
"Nie zabiorę cię na przejażdżkę bez samochodu."
Jego usta wykrzywił nieznaczny uśmiech.
- O to się nie martw. - rzucił dopiero teraz sięgając leniwie po telefon. Uniósł go nad twarz przez chwilę wpatrując się w jego wyświetlacz, nim w końcu nacisnął zieloną słuchawkę i przytknął go do ucha.
- Jestem już w okolicy, gdzie mam panicza odebrać?
- To nie będzie koniczne. Po prostu zostaw samochód przy par- - sapnął gwałtownie, gdy blondyn postanowił się na niego uwalić, odbierając mu dech na ułamek sekundy. Spojrzał na niego z rozbawieniem, nim zaniepokojony głos ponownie przywrócił go do rzeczywistości.
- Paniczu Black?
- Tak, zostaw samochód przy parku Stanley. - czując zimno jego ust na swojej szyi i ciepło oddechu, ledwo powstrzymał się od pomruku świadczącego o odczuwanej przez niego przyjemności. Rozchylił nieznacznie wargi, wypuszczając spomiędzy nich powietrze, które pod wpływem temperatury zmieniło się w parę i uniósł wolną rękę, wcześniej splecioną z jego, by ułożyć ją na jego głowie. Wplótł palce w jego jasne włosy, przeczesując je delikatnym ruchem, zupełnie jakby samym tym gestem chciał mu powiedzieć, by nie przestawał.
- Przy parku Stanley? - wyraźnie słyszał w jego głosie zagubienie. Zimna dłoń, która wkradła się na jego bok i brzuch wywołała u niego drżenie. Podniósł jedną z nóg wyżej, ocierając się kolanem o jego udo.
- Tak, odbiorę go w ciągu pięciu minut. Możesz się zatrzymać na noc w Fairmont Pacific Rim. Wynajmij sobie apartament. Wyślę kogoś z rana, by cię zabrał. Wystaw po prostu czek na mojego ojca, wszystko mu wytłumaczę.
- ... tak jest, paniczu. - uwielbiał swojego kamerdynera. Właściwie jak większość z nich. Nigdy się nie kłócili, wykonywali twoje polecenia, nie pokazywali niezadowolenia. Wątpił zresztą by miał na co narzekać, skoro wysłał go do najlepszego hotelu w mieście. W końcu kliknął czerwoną słuchawkę, chowając telefon do kieszeni, by zaraz przesunąć palcami tej samej dłoni po linii jego kręgosłupa.
- Mamy samochód. - poinformował go lekkim tonem. Ułożył obie ręce na jego ramionach, obejmując go. Najwyraźniej mimo że powiedział o pięciu minutach wcale nie spieszyło mu się do wstawania, nawet jeśli chłód ziemi zaczynał już przenikać jego ciało.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
W odpowiedzi na delikatny dotyk po wewnętrznej stronie dłoni, zadrapał go nieznacznie po wierzchu ręki. Ciemne tęczówki bez większego zastanowienia zaczepiły o nieznaczny uśmiech na twarzy Black'a, który uwydatniał się w blasku pobliskiej latarni. Nie musiał być geniuszem czy specem od ludzkich zachowań, by zorientować się, że czarnowłosy już zaczął coś kombinować i nie pozwolił mu długo czekać na wyjaśnienia, kiedy Paige ponownie utkwił wzrok w dwukolorowych tęczówkach. Skojarzenie faktów było kwestią ułamka sekundy, choć odpowiedź na pytanie, czy Mercury po prostu był odważny, czy może głupi albo zbyt pewny swojego majątku, by nie przejmować się ewentualnymi stratami pojazdu, pozostawała wielką niewiadomą. Jako starsza osoba w tym gronie Alan powinien odmówić, choćby robiąc do dla własnego dobra. Nie uważał siebie za amatora w tym fachu, ale zawsze należało założyć, że jeśli coś mogło pójść nie tak, to mogło pójść albo nawet miało. Przynajmniej to próbował podpowiedzieć mu głos rozsądku, ale został zagłuszony przez wrodzoną chęć przekraczania granic.
„O to się nie martw.”
Martw się. To nie jest jego samochód. Jest nieletni, do cholery.
Chcesz dać mi prowadzić wasz samochód? ― parsknął z niejakim rozbawieniem, jakby mimo wszystko był to dość irracjonalny pomysł. Przestał jednak oczekiwać odpowiedzi, gdy głos kamerdynera rozbrzmiał w słuchawce, a sam znalazł sobie znacznie ciekawsze zajęcie, po drodze przysłuchując się rozmowie, choć głos mężczyzny po drugiej stronie słuchawki był znacznie trudniejszy do wyłapania, zwłaszcza, gdy poza nim do jego uszu przedostał się szelest ocierających się o siebie kurtek i mokrych pocałunków składanych na jego szyi i od czasu do czasu sięgających żuchwy.
Cichy pomruk zadowolenia wydobył się z jego gardła i zdawało się, że teraz to on robił wszystko, by zostać usłyszanym po przez kamerdynera. Tym razem sytuacje się odwróciły, a skoro dostawał jawne pozwolenie na kontynuowanie swojej zabawy, nie zamierzał jej przerywać. Nawet kosztem muśnięcia ust chłopaka, które częściowo przytłumiło wypowiadane przez niego słowa. Odsunąwszy rękę od jego szyi, wsparł się na niej, podciągając wyżej i przerywając dotychczasowe pieszczoty. Niemniej jednak ani myślał by zabierać zimną rękę z jego torsu, po którym wciąż sunął palcami, jakby próbował wybadać każdy mięsień. Przyglądał mu się z góry z ustami wykrzywionymi w łobuzerskim uśmiechu i ze złośliwymi iskrami w oczach, które zaburzały ich naturalne ciepło. Przygryzł dolną wargę i wsunął palce za jego spodnie, by musnąć nimi jego podbrzusze w momencie, gdy rozmowa dobiegała już końca.
Przestań go prowokować. I sam też uspokój swoje jebane hormony.
Peszy cię to?
Chciałeś powiedzieć: brzydzi.
„Mamy samochód.”
Łatwo poszło, paniczu ― wymruczał zgryźliwie, prostując się i wsuwając rękę pod plecy bruneta, zaraz po tym, gdy został przez niego objęty. Zmusił młodszego chłopaka do podniesienia się do siadu, jednocześnie przesuwając zmarzniętym nosem po jego policzku, co uwieńczył zaczepnym i kompletnie niegroźnym przygryzieniem. ― Aż tak mi ufasz? Czy każdy przechodzi u ciebie taki test? ― Odchylił nieznacznie głowę do tyłu, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy, unosząc przy tym brew.
Nie minęła chwila, a wstał na równe nogi, wciąż obejmując czarnowłosego ramieniem i podciągając go razem ze sobą. Gdy już udało im się wyjść z zaspy zsunął rękę z jego pleców i otrzepał spodnie ze śniegu, zdając sobie sprawę, że zdążyły już nasiąknąć wilgocią. Co dziwne, nie odsunął się i nie próbował wyswobodzić z uścisku bruneta, jakby to jemu pozostawiał tę decyzję. Kiedyś tak czy inaczej będzie musiał go puścić.
Nie podoba mi się twoje „kiedyś”, Hayden.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach