▲▼
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.Lub mających znajomości.
Zgłoś się do pracy!
Emily Jones (NPC)
Właścicielka Klubu
Alan Hayden Paige, Jack Jones (NPC), Willy
Barman
Ashley O'Brien
Tancerka
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.
- Nie do końca IT guy. No, może trochę... Generalnie chodzi o wyszukiwanie informacji, umiejętny ich przepływ, rozumienie pewnych schematów i tak dalej. No wiesz, musimy wiedzieć, skąd się bierze informacja, gdzie ją odnaleźć, jaką drogą wędruje, gdzie powinna trafić i tak dalej, bla, bla, bla. Mówią, że informacja to największa broń XXI wieku, ale jeśli tak, to będziemy świadkami najnudniejszej wojny w historii ludzkości - zaśmiał się, oczywiście mocno upraszczając całą sprawę. Miał nadzieję, że dziewczyny to załapią. A nawet jeśli nie, to kogo to obchodzi? Po prostu porzucą temat.
O dziwno znalezienie w takim klubie osób, których wiedza o świecie wybiegała poza granice ich własnego mieszkania, często oznaczało spory wysiłek. Dlatego też Koss zawsze chętnie witał kogoś, z kim może porozmawiać o czymkolwiek bardziej... ambitnym. Jakkolwiek wyniośle by to nie brzmiało.
Z zadowoleniem obserwował reakcję dziewczyn na zaproponowane przez niego drinki. Znaczy no, jeszcze nie on je robił, ale chodziło o samą chęć. Jeśli ta się pojawi, to najważniejsze. Dla siebie samego przygotował Białego Rosjanina. Proste to, ale bardzo smaczne i zawsze czuł satysfakcję, kiedy go już ukończył. Sam nie wiedział dlaczego, tak po prostu. Pijąc go, czuł się trochę jak Dude z Big Lebowskiego.
- Tylko tabletki nasenne - odpowiedział zupełnie poważnie, sącząc swój drink. Kiedy jednak rudowłosa wybuchnęła śmiechem i on musiał parsknąć, o mało nie wylewając przy tym swojego napoju. Jak jednak na profesjonalistę przystało, uratował alkohol, odkładając go na stolik. Tak to już było w tym stanie, że kiedy jedna osoba się śmiała, to wszyscy się śmiali. W większości przypadków oczywiście.
- Nie, nie pracuję tutaj. Po prostu bardzo często tu bywam. No wiecie, to prawie tak, jakbym tu pracował, tylko jako... klient - dziwna rozkmina. Pewnie nie ostatnia. - Ale kto wie, może kiedyś będę tu pracował? W sumie całkiem przyjemna sprawa. Tylko mało perspektywiczna - wszystko to mówił oczywiście w kwestiach żartów. Jego rodzina chyba popełniłaby seppuku, gdyby dowiedzieli się, że ich syn, na którego tak chuchali i dmuchali, skończył jako barman w klubie w Kanadzie. Nawet, jeśli był to luksusowy klub w Kanadzie. - A tak swoją drogą Jim coś wspominał, że chętnie przygotowałby dla ciebie więcej drinków - rzucił do Charlotte, uśmiechając się porozumiewawczo. Nie powinien był tego mówić i znajomy pewnie by go za to zabił, chociaż z drugiej strony... No po prostu nie umiał się powstrzymać. Kto wie, może sprawi przysługę swojemu znajomemu? Albo nawet im obojgu.
- Charakteryzatorka, co? Będę o tym pamiętał przy następnym Halloween - upił nieco alkoholu i przerzucił spojrzenie na Yunlei. - I medycyna. Mój ojciec bardzo pragnął, żebym został lekarzem. No wiecie, jak to typowy japoński ojciec. Ale to zupełnie nie dla mnie. Brak mi chęci i cierpliwości, żeby poświęcić na to tyle czasu. Poza tym chyba mam alergię na ludzką głupotę - przyznał z rozbawieniem. Zresztą, znając jego umiejętności fajtłapy, to pewnie przyszyłby komuś jelito do ucha i nawet nie zauważył nieprawidłowości. Ewentualnie przyszedł na salę operacyjną zalany w trupa. Jakoś zawsze lepiej mu się pracuje po alkoholu.
- Czuję się przy was jak straszny nudziarz. Muszę znaleźć sobie jakiś ciekawszy zawód. Może dziennikarz kryminalny? Tropiłbym morderców na własną rękę. Albo wiem, agent specjalny! Działanie pod przykrywką i licencja na zabijanie. - ułożył palce w kształt pistoletu. -Niszczenie gangów i zapobieganie wybuchom bomb atomowych. To brzmi jak robota dla mnie. A tym czasem... życzycie sobie panie jakiegoś drinka? - zagadnął, samemu leniwie sącząc swojego Białego Rosjanina. Tak z godnością. Jak agent specjalny.
Ewentualnie kretyn specjalny.
O dziwno znalezienie w takim klubie osób, których wiedza o świecie wybiegała poza granice ich własnego mieszkania, często oznaczało spory wysiłek. Dlatego też Koss zawsze chętnie witał kogoś, z kim może porozmawiać o czymkolwiek bardziej... ambitnym. Jakkolwiek wyniośle by to nie brzmiało.
Z zadowoleniem obserwował reakcję dziewczyn na zaproponowane przez niego drinki. Znaczy no, jeszcze nie on je robił, ale chodziło o samą chęć. Jeśli ta się pojawi, to najważniejsze. Dla siebie samego przygotował Białego Rosjanina. Proste to, ale bardzo smaczne i zawsze czuł satysfakcję, kiedy go już ukończył. Sam nie wiedział dlaczego, tak po prostu. Pijąc go, czuł się trochę jak Dude z Big Lebowskiego.
- Tylko tabletki nasenne - odpowiedział zupełnie poważnie, sącząc swój drink. Kiedy jednak rudowłosa wybuchnęła śmiechem i on musiał parsknąć, o mało nie wylewając przy tym swojego napoju. Jak jednak na profesjonalistę przystało, uratował alkohol, odkładając go na stolik. Tak to już było w tym stanie, że kiedy jedna osoba się śmiała, to wszyscy się śmiali. W większości przypadków oczywiście.
- Nie, nie pracuję tutaj. Po prostu bardzo często tu bywam. No wiecie, to prawie tak, jakbym tu pracował, tylko jako... klient - dziwna rozkmina. Pewnie nie ostatnia. - Ale kto wie, może kiedyś będę tu pracował? W sumie całkiem przyjemna sprawa. Tylko mało perspektywiczna - wszystko to mówił oczywiście w kwestiach żartów. Jego rodzina chyba popełniłaby seppuku, gdyby dowiedzieli się, że ich syn, na którego tak chuchali i dmuchali, skończył jako barman w klubie w Kanadzie. Nawet, jeśli był to luksusowy klub w Kanadzie. - A tak swoją drogą Jim coś wspominał, że chętnie przygotowałby dla ciebie więcej drinków - rzucił do Charlotte, uśmiechając się porozumiewawczo. Nie powinien był tego mówić i znajomy pewnie by go za to zabił, chociaż z drugiej strony... No po prostu nie umiał się powstrzymać. Kto wie, może sprawi przysługę swojemu znajomemu? Albo nawet im obojgu.
- Charakteryzatorka, co? Będę o tym pamiętał przy następnym Halloween - upił nieco alkoholu i przerzucił spojrzenie na Yunlei. - I medycyna. Mój ojciec bardzo pragnął, żebym został lekarzem. No wiecie, jak to typowy japoński ojciec. Ale to zupełnie nie dla mnie. Brak mi chęci i cierpliwości, żeby poświęcić na to tyle czasu. Poza tym chyba mam alergię na ludzką głupotę - przyznał z rozbawieniem. Zresztą, znając jego umiejętności fajtłapy, to pewnie przyszyłby komuś jelito do ucha i nawet nie zauważył nieprawidłowości. Ewentualnie przyszedł na salę operacyjną zalany w trupa. Jakoś zawsze lepiej mu się pracuje po alkoholu.
- Czuję się przy was jak straszny nudziarz. Muszę znaleźć sobie jakiś ciekawszy zawód. Może dziennikarz kryminalny? Tropiłbym morderców na własną rękę. Albo wiem, agent specjalny! Działanie pod przykrywką i licencja na zabijanie. - ułożył palce w kształt pistoletu. -Niszczenie gangów i zapobieganie wybuchom bomb atomowych. To brzmi jak robota dla mnie. A tym czasem... życzycie sobie panie jakiegoś drinka? - zagadnął, samemu leniwie sącząc swojego Białego Rosjanina. Tak z godnością. Jak agent specjalny.
Ewentualnie kretyn specjalny.
— Och. Więc działasz trochę jak komputerowy szpieg? Super! — Charlotte wyraźnie uprościła to do pojedynczego zdania, choć ciężko było stwierdzić czy mówiła to na poważnie, skoro wesoło się przy tym śmiała.
— Chciałabym wypowiedzieć się na ten temat w jakkolwiek bardziej obeznany sposób, ale niestety niezbyt zagłębiałam się w te dziedziny. — zamieszała nieznacznie zawartością swojego drinka. Jej przyjaciółka spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona, z pewnym opóźnieniem prostując się na krześle.
— Hej, zaraz, chwila Yun. Medycyna? Nie chciałaś przypadkiem zająć się profesjonalnym tańcem?
— Kiedyś. Trochę się pozmieniało. Pozostawmy tamto w sferze marzeń i prostego hobby.
— Dosięgniesz do stołu operacyjnego? To poważny problem — trzymajcie ją, bo ktoś tu umrze. Dłoń Yunlei zacisnęła się mocno na szklance, gdy jej brew nieznacznie drgnęła wraz z kącikiem ust. Na tak sztuczny uśmiech zdecydowanie nikt by się nie nabrał. Złapała przyjaciółkę za ramię, przysuwając ją na tyle blisko siebie, by móc jej wyszeptać wprost do ucha przesłodkim, nasączonym jadem głosem:
— Nie wiem Charlotte, ale jeśli kiedykolwiek do mnie trafisz, postaram się by skalpel trafił w twoją śliczną buźkę zamiast brzuch i rzucę potem coś na wzór "Wybacz, nie do końca widzę co jest na stole, wygląda na to że nie trafiłam".
Charlotte siedziała przez chwilę sztywno, nim w końcu zaczęła się śmiać, odsuwając powoli od rudowłosej.
— Rany dobra, przepraszam. To ci się udało, aż mnie ciarki przeszły.
"Ale kto wie, może kiedyś będę tu pracował? W sumie całkiem przyjemna sprawa. Tylko mało perspektywiczna."
— Z jednej strony tak, a z drugiej kto zgarnia lepsze napiwki od barmanów? Choć z pewnością lepiej byłoby zatrudnić się w jakimś wybitnym hotelu na Południu, gdzie rzucają ci na stolik dwieście dolarów w formie napiwku z dodatkiem "Reszty nie trzeba".
— Rany, chyba rozważę karierę barmana. Nie będę miała najmniejszych problemów z opłaceniem uniwersytetu i tych wszystkich kosmetyków. Wiecie ile kosztuje puder z górnej półki? Absolutna makabra.
Po słowach na temat zainteresowania ze strony Jima, dziewczyna mimowolnie obróciła się w stronę baru. Wyglądało na to, że wcześniej nieszczególnie skupiła na nim jakąkolwiek uwagę, przez co miała problemy z ocenieniem czy faktycznie powinna kłopotać sobie nim głowę. Rozwiązania jej problemów, bez wątpienia nie mieli usłyszeć na głos.
— Japoński ojciec, chińscy dziadkowie — uśmiechnęła się, doskonale wiedząc że jedno było wręcz równe drugiemu. Azjaci mieli do tego swoje własne podejście, choć nawet w Ameryce na słowa 'prawo' czy 'medycyna', ludzie momentalnie zaczynali patrzeć na ciebie jak na kosmitę geniusza, co nie zawsze miało poparcie w rzeczywistości. Wiele osób pod presją udawało się na podobne kierunki i odpadało po pierwszym półroczu, nie dając sobie rady z nawałem materiału. Inni marnowali kilka lat, by zrezygnować po praktykach, które zbyt mocno obciążały ich organizm.
— Właściwie to faktycznie pasowałaby ci taka rola. Ewentualnie powinieneś zostać bossem yakuzy! Choć wtedy musiałbyś chyba wrócić do Japonii. Tak sądzę. Czy jeśli yakuza przeniesie się z Japonii do innego państwa to nadal pozostaje yakuzą, a może zmienia się jej nazwę na mafię?
— Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale chętnie napiję się czegoś jeszcze. Wybór należy do ciebie.
— Hmpf. Dla mnie może... to samo co pijesz. Wygląda smacznie.
— Chciałabym wypowiedzieć się na ten temat w jakkolwiek bardziej obeznany sposób, ale niestety niezbyt zagłębiałam się w te dziedziny. — zamieszała nieznacznie zawartością swojego drinka. Jej przyjaciółka spojrzała na nią wyraźnie zaskoczona, z pewnym opóźnieniem prostując się na krześle.
— Hej, zaraz, chwila Yun. Medycyna? Nie chciałaś przypadkiem zająć się profesjonalnym tańcem?
— Kiedyś. Trochę się pozmieniało. Pozostawmy tamto w sferze marzeń i prostego hobby.
— Dosięgniesz do stołu operacyjnego? To poważny problem — trzymajcie ją, bo ktoś tu umrze. Dłoń Yunlei zacisnęła się mocno na szklance, gdy jej brew nieznacznie drgnęła wraz z kącikiem ust. Na tak sztuczny uśmiech zdecydowanie nikt by się nie nabrał. Złapała przyjaciółkę za ramię, przysuwając ją na tyle blisko siebie, by móc jej wyszeptać wprost do ucha przesłodkim, nasączonym jadem głosem:
— Nie wiem Charlotte, ale jeśli kiedykolwiek do mnie trafisz, postaram się by skalpel trafił w twoją śliczną buźkę zamiast brzuch i rzucę potem coś na wzór "Wybacz, nie do końca widzę co jest na stole, wygląda na to że nie trafiłam".
Charlotte siedziała przez chwilę sztywno, nim w końcu zaczęła się śmiać, odsuwając powoli od rudowłosej.
— Rany dobra, przepraszam. To ci się udało, aż mnie ciarki przeszły.
"Ale kto wie, może kiedyś będę tu pracował? W sumie całkiem przyjemna sprawa. Tylko mało perspektywiczna."
— Z jednej strony tak, a z drugiej kto zgarnia lepsze napiwki od barmanów? Choć z pewnością lepiej byłoby zatrudnić się w jakimś wybitnym hotelu na Południu, gdzie rzucają ci na stolik dwieście dolarów w formie napiwku z dodatkiem "Reszty nie trzeba".
— Rany, chyba rozważę karierę barmana. Nie będę miała najmniejszych problemów z opłaceniem uniwersytetu i tych wszystkich kosmetyków. Wiecie ile kosztuje puder z górnej półki? Absolutna makabra.
Po słowach na temat zainteresowania ze strony Jima, dziewczyna mimowolnie obróciła się w stronę baru. Wyglądało na to, że wcześniej nieszczególnie skupiła na nim jakąkolwiek uwagę, przez co miała problemy z ocenieniem czy faktycznie powinna kłopotać sobie nim głowę. Rozwiązania jej problemów, bez wątpienia nie mieli usłyszeć na głos.
— Japoński ojciec, chińscy dziadkowie — uśmiechnęła się, doskonale wiedząc że jedno było wręcz równe drugiemu. Azjaci mieli do tego swoje własne podejście, choć nawet w Ameryce na słowa 'prawo' czy 'medycyna', ludzie momentalnie zaczynali patrzeć na ciebie jak na kosmitę geniusza, co nie zawsze miało poparcie w rzeczywistości. Wiele osób pod presją udawało się na podobne kierunki i odpadało po pierwszym półroczu, nie dając sobie rady z nawałem materiału. Inni marnowali kilka lat, by zrezygnować po praktykach, które zbyt mocno obciążały ich organizm.
— Właściwie to faktycznie pasowałaby ci taka rola. Ewentualnie powinieneś zostać bossem yakuzy! Choć wtedy musiałbyś chyba wrócić do Japonii. Tak sądzę. Czy jeśli yakuza przeniesie się z Japonii do innego państwa to nadal pozostaje yakuzą, a może zmienia się jej nazwę na mafię?
— Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale chętnie napiję się czegoś jeszcze. Wybór należy do ciebie.
— Hmpf. Dla mnie może... to samo co pijesz. Wygląda smacznie.
- Komputerowy szpi... taaaak, coś w tym stylu - odpowiedział i pokiwał głową, żeby nie było, że po prostu ta wersja mu nagle podpasowała. Ale kurde, podpasowała. Może gdyby tak to przedstawiali, to jakoś mocniej by się przykładał do swoich studiów.
I wtedy nastąpił ten niezwykle niezręczny moment, kiedy dwie osoby, które się znały, zaczęły się o coś kłócić, a trzecia nie za bardzo miała co w tym czasie ze sobą zrobić. Tak więc Koss zrobił jedyną czynność, jaką w tej chwili mógł wykonać, czyli taktycznie odwrócił wzrok i udawał, że nie wie o co chodzi. No bo sytuacja go nie dotyczyła, a też nie miał zamiaru bawić się w jakiegoś mediatora, czy coś w tym stylu. Niech dziewczyny rozwiążą to między sobą.
I na szczęście zostało to szybko rozwiązane. Widać znały się na tyle dobrze, żeby nie ciągnąć takiej głupoty. Albo przynajmniej odłożyły to na później. Tak czy inaczej, Koss uśmiechnął się i lekko przekręcił, dając tym samym znać, że wraca do czynnego udziału w dyskusji.
- No tak, ale wiesz o co chodzi, bycie barmanem nie jest... najbardziej prestiżowym zawodem na świecie. Nie mówię, że jest zły. Po prostu, kiedy twoja rodzina oczekuje, że zostaniesz światowej sławy kimśtam, no to że tak powiem, barmaństwo nie jest jedną z opcji do rozważenia. Chyba woleliby już, żebym był wielkim artystą, który umiera z głodu, ale przynajmniej jest znany i ceniony - parsknął śmiechem i dopił swojego drinka. - Ale jak mówiłem, to nie jest zła robota. Weźmy takiego Jima chociażby. Chłopak nie miał w życiu lekko. Jego ojciec zmarł w jakichś porachunkach gangu. Matka miała na utrzymaniu jego i jeszcze trzy siostry. Musiał rzucić szkołę i zająć się byle czym. Ale odłożył na dobry kurs barmański i teraz wyszedł już na prostą. Utrzymuje nie tylko siebie, ale jeszcze wspomaga rodzinę. Tylko coś do dziewczyn nie ma szczęścia. Tylko ciągną z niego kasę. - Jim, masz u mnie taki dług, że jasna cholera, chyba nawet kurs barmański ci nie pomoże go spłacić.
Kiedy Charlotte postanowiła odwrócić się w stronę barmana, ten gwałtownie wierzgnął, taktycznie udając, że wcale nie przyglądał się jej intensywnie od kilku minut. Zaczął z niezwykłą żarliwością czyścić jakąś szklankę. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze dostanie jakąś nagrodę dla pracownika miesiąca, za to z jaką chęcią przykłada się do tak mało istotnych rzeczy.
Koss kiwnął głową i uśmiechnął się porozumiewawczo do Yun. Miło było spotkać kogoś, kto faktycznie rozumie jego ból, a nie kojarzy go tylko ze śmiesznych memów na 9gagu. Po chwili jednak aż się wzdrygnął.
- Yakuza? Nie, nie, nie, nie, nawet tak nie żartuj. Mój ojciec jest szefem japońskich sił specjalnych zwalczających przestępczość zorganizowaną. Gdybym został szefem yakuzy... no nie wiem, chyba specjalnie kupiłby jakiś miecz samurajski, tylko po to, żeby popełnić seppuku. No i najgorsze: musiałbym zrobić sobie tatuaże - odpowiedział, a potem chwycił w rękę shaker. - Wedle życzenia. Oglądałyście Big Lebowskiego? Film stary jak świat, ale ma w sobie coś... no nie wiem, po prostu coś. No i stąd zainteresowałem się tym drinkiem.
Potrwało to chwilę, zanim przed każdą z dziewczyn stanęła szklanka z biało-brązowym napojem. Sobie również Koss przygotował kolejnego drinka. Dobrze, że wybrały akurat ten, bo jego był dosyć pewien i nie powinien niczego spieprzyć. W innym wypadku musiałby się mierzyć z umiejętnościami Jima i tutaj niestety musiałby polec z kretesem. Ale hej, dopiero się uczy i robi to hobbystycznie, tak?
- Lubicie w ogóle oglądać filmy? - zagadnął. Ot tak, żeby pociągnąć rozmowę.
I wtedy nastąpił ten niezwykle niezręczny moment, kiedy dwie osoby, które się znały, zaczęły się o coś kłócić, a trzecia nie za bardzo miała co w tym czasie ze sobą zrobić. Tak więc Koss zrobił jedyną czynność, jaką w tej chwili mógł wykonać, czyli taktycznie odwrócił wzrok i udawał, że nie wie o co chodzi. No bo sytuacja go nie dotyczyła, a też nie miał zamiaru bawić się w jakiegoś mediatora, czy coś w tym stylu. Niech dziewczyny rozwiążą to między sobą.
I na szczęście zostało to szybko rozwiązane. Widać znały się na tyle dobrze, żeby nie ciągnąć takiej głupoty. Albo przynajmniej odłożyły to na później. Tak czy inaczej, Koss uśmiechnął się i lekko przekręcił, dając tym samym znać, że wraca do czynnego udziału w dyskusji.
- No tak, ale wiesz o co chodzi, bycie barmanem nie jest... najbardziej prestiżowym zawodem na świecie. Nie mówię, że jest zły. Po prostu, kiedy twoja rodzina oczekuje, że zostaniesz światowej sławy kimśtam, no to że tak powiem, barmaństwo nie jest jedną z opcji do rozważenia. Chyba woleliby już, żebym był wielkim artystą, który umiera z głodu, ale przynajmniej jest znany i ceniony - parsknął śmiechem i dopił swojego drinka. - Ale jak mówiłem, to nie jest zła robota. Weźmy takiego Jima chociażby. Chłopak nie miał w życiu lekko. Jego ojciec zmarł w jakichś porachunkach gangu. Matka miała na utrzymaniu jego i jeszcze trzy siostry. Musiał rzucić szkołę i zająć się byle czym. Ale odłożył na dobry kurs barmański i teraz wyszedł już na prostą. Utrzymuje nie tylko siebie, ale jeszcze wspomaga rodzinę. Tylko coś do dziewczyn nie ma szczęścia. Tylko ciągną z niego kasę. - Jim, masz u mnie taki dług, że jasna cholera, chyba nawet kurs barmański ci nie pomoże go spłacić.
Kiedy Charlotte postanowiła odwrócić się w stronę barmana, ten gwałtownie wierzgnął, taktycznie udając, że wcale nie przyglądał się jej intensywnie od kilku minut. Zaczął z niezwykłą żarliwością czyścić jakąś szklankę. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze dostanie jakąś nagrodę dla pracownika miesiąca, za to z jaką chęcią przykłada się do tak mało istotnych rzeczy.
Koss kiwnął głową i uśmiechnął się porozumiewawczo do Yun. Miło było spotkać kogoś, kto faktycznie rozumie jego ból, a nie kojarzy go tylko ze śmiesznych memów na 9gagu. Po chwili jednak aż się wzdrygnął.
- Yakuza? Nie, nie, nie, nie, nawet tak nie żartuj. Mój ojciec jest szefem japońskich sił specjalnych zwalczających przestępczość zorganizowaną. Gdybym został szefem yakuzy... no nie wiem, chyba specjalnie kupiłby jakiś miecz samurajski, tylko po to, żeby popełnić seppuku. No i najgorsze: musiałbym zrobić sobie tatuaże - odpowiedział, a potem chwycił w rękę shaker. - Wedle życzenia. Oglądałyście Big Lebowskiego? Film stary jak świat, ale ma w sobie coś... no nie wiem, po prostu coś. No i stąd zainteresowałem się tym drinkiem.
Potrwało to chwilę, zanim przed każdą z dziewczyn stanęła szklanka z biało-brązowym napojem. Sobie również Koss przygotował kolejnego drinka. Dobrze, że wybrały akurat ten, bo jego był dosyć pewien i nie powinien niczego spieprzyć. W innym wypadku musiałby się mierzyć z umiejętnościami Jima i tutaj niestety musiałby polec z kretesem. Ale hej, dopiero się uczy i robi to hobbystycznie, tak?
- Lubicie w ogóle oglądać filmy? - zagadnął. Ot tak, żeby pociągnąć rozmowę.
Westchnęła cicho, kręcąc na boki głową.
— Niestety. Z tego co wiem, w wielu państwach barman nawet nie jest uznawany za zawód, choć ludzie nieustannie walczą by to zmienić. Jakby nie patrzeć nawet jeśli kojarzymy to z pracą dorywczą, niektórzy spędzają w hotelach czy barach czas na pełen etat przekraczający nawet osiem godzin dziennie. Tymczasem nawet nie przysługuje im do końca emerytura — powiedziała zastanawiając się nad tym przez krótszą chwilę. Musiała przyznać, że sama przez długi czas widząc barmanów, myślała wyłącznie o sposobie na dorobienie sobie, gdy rodzice odetną ci kieszonkowe. Nie jak na prawdziwą pracę, z którą ktoś może wiązać swoją przyszłość.
Charlotte wsłuchiwała się uważnie w historię Jima. Być może przez ilość wypitego alkoholu jej mina wskazywała na głębokie poruszenie. Zupełnie jakby właśnie przedstawiono jej jakąś smutną baśń o kopciuszku czy innej pokrzywdzonej przez los istocie. Pociągnęła nosem, wyciągając z torebki chusteczkę.
— Na każdego gdzieś czeka szczęśliwe zakończenie. Na pewno znajdzie swoją drugą połówkę, której będzie zależeć na tym kim jest, a nie na tym co nosi w portfelu — niestety sama dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że sama miała spore tendencje do zawyżonych wymogów. Yunlei niejednokrotnie słuchała na komunikatorze o nowym zestawie do makijażu, który dostała od chłopaka, komplecie pędzli czy czymkolwiek innym. Wiedziała, że jej przyjaciółka nigdy nie miała niczego złego na myśli. Niestety każdy miał swój standard życia i wymagania, do których był przyzwyczajony. Ciężko było przerzucić się nagle na niższy poziom z dnia na dzień, nie odczuwając żadnej straty.
— Nie lubisz tatuaży? A może boisz się igieł? — zapytała rozbawiona słysząc jego wtrącenie i zaśmiała się krótko na samą tę wizję. Właściwie znała kilka rosłych osób, które mdlały na widok własnej krwi. Albo podczas pobrań. Dla kogoś, kto chciał studiować medycynę były to sytuacje niezwykle zabawne, zwłaszcza że sama zaczęła już ćwiczyć po kursach medycznych, odpowiednie wbijanie igły samej sobie, by odpowiednio pobrać krew. Jej ojciec przez kilkanaście dni chodził z posiniaczonymi rękami.
— Niestety nie kojarzę. Ale bardzo chętnie nadrobię. Przez ostatnich kilka lat żyłam głównie na chińskich filmach, więc przyda mi się jakaś drobna odskocznia. Zwłaszcza jeśli dzięki temu nauczę się robić jakiegoś dobrego drinka — roześmiała się zerkając na Charlotte, która również pokręciła na boki głową.
— Jeśli już coś oglądam to najczęściej poradniki na youtubie. Ewentualnie od czasu do czasu jakąś komedię romantyczną. Nie przepadam za tymi wszystkimi filmami akcji, horrorami, thrillerami i dramatami. Zawsze albo się po nich boję własnego cienia, albo robi mi się smutno.
— To ja przeciwnie. Może nie jestem jakimś wielkim maniakiem, bo wolę jednak spędzać czas poza domem niż w nim, ale i tak oglądam ich więcej niż przeciętny obywatel. Tak sądzę. Przynajmniej jeden film raz na dwa dni. Z wszelakiej tematyki, sięgam po wszystko co mi polecą inni. Albo internet. Gdy kończą mi się pomysły, oglądam nawet coś mniej ambitnego, by po prostu pośmiać się z produkcji. Ale żaden ze mnie specjalista, nie interesowałam się tym niestety w żaden głębszy sposób, więc niewiele wiem o sposobach kamerowania i tak dalej. Świetnie potrafię za to ocenić czy jakieś efekty specjalne są realistyczne, broń strzela odpowiednio czy też nie, a chloroform działa o kilka minut za krótko — uniosła kąciki ust w uśmiechu posyłając mu wyraźnie zainteresowane spojrzenie.
— A jak z tobą?
— Przeproszę was na chwilę. Pójdę kupić coś do jedzenia. Chcecie coś? — zapytała Charlotte wstając od stolika.
— Możesz kupić jakieś chipsy.
— Jasne, pomyślałam dokładnie o tym samym — uśmiechnęła się obracając w stronę Kossa, by poczekać chwilę na jego odpowiedź, nim udała się lekkim krokiem w stronę Jima.
Do boju, tygrysico.
Pomyślała doskonale maskując własne rozbawienie. Biedny chłopak za barem, nie miał większych szans by faktycznie uwolnić się spod uroku blondynki.
— Niestety. Z tego co wiem, w wielu państwach barman nawet nie jest uznawany za zawód, choć ludzie nieustannie walczą by to zmienić. Jakby nie patrzeć nawet jeśli kojarzymy to z pracą dorywczą, niektórzy spędzają w hotelach czy barach czas na pełen etat przekraczający nawet osiem godzin dziennie. Tymczasem nawet nie przysługuje im do końca emerytura — powiedziała zastanawiając się nad tym przez krótszą chwilę. Musiała przyznać, że sama przez długi czas widząc barmanów, myślała wyłącznie o sposobie na dorobienie sobie, gdy rodzice odetną ci kieszonkowe. Nie jak na prawdziwą pracę, z którą ktoś może wiązać swoją przyszłość.
Charlotte wsłuchiwała się uważnie w historię Jima. Być może przez ilość wypitego alkoholu jej mina wskazywała na głębokie poruszenie. Zupełnie jakby właśnie przedstawiono jej jakąś smutną baśń o kopciuszku czy innej pokrzywdzonej przez los istocie. Pociągnęła nosem, wyciągając z torebki chusteczkę.
— Na każdego gdzieś czeka szczęśliwe zakończenie. Na pewno znajdzie swoją drugą połówkę, której będzie zależeć na tym kim jest, a nie na tym co nosi w portfelu — niestety sama dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy, że sama miała spore tendencje do zawyżonych wymogów. Yunlei niejednokrotnie słuchała na komunikatorze o nowym zestawie do makijażu, który dostała od chłopaka, komplecie pędzli czy czymkolwiek innym. Wiedziała, że jej przyjaciółka nigdy nie miała niczego złego na myśli. Niestety każdy miał swój standard życia i wymagania, do których był przyzwyczajony. Ciężko było przerzucić się nagle na niższy poziom z dnia na dzień, nie odczuwając żadnej straty.
— Nie lubisz tatuaży? A może boisz się igieł? — zapytała rozbawiona słysząc jego wtrącenie i zaśmiała się krótko na samą tę wizję. Właściwie znała kilka rosłych osób, które mdlały na widok własnej krwi. Albo podczas pobrań. Dla kogoś, kto chciał studiować medycynę były to sytuacje niezwykle zabawne, zwłaszcza że sama zaczęła już ćwiczyć po kursach medycznych, odpowiednie wbijanie igły samej sobie, by odpowiednio pobrać krew. Jej ojciec przez kilkanaście dni chodził z posiniaczonymi rękami.
— Niestety nie kojarzę. Ale bardzo chętnie nadrobię. Przez ostatnich kilka lat żyłam głównie na chińskich filmach, więc przyda mi się jakaś drobna odskocznia. Zwłaszcza jeśli dzięki temu nauczę się robić jakiegoś dobrego drinka — roześmiała się zerkając na Charlotte, która również pokręciła na boki głową.
— Jeśli już coś oglądam to najczęściej poradniki na youtubie. Ewentualnie od czasu do czasu jakąś komedię romantyczną. Nie przepadam za tymi wszystkimi filmami akcji, horrorami, thrillerami i dramatami. Zawsze albo się po nich boję własnego cienia, albo robi mi się smutno.
— To ja przeciwnie. Może nie jestem jakimś wielkim maniakiem, bo wolę jednak spędzać czas poza domem niż w nim, ale i tak oglądam ich więcej niż przeciętny obywatel. Tak sądzę. Przynajmniej jeden film raz na dwa dni. Z wszelakiej tematyki, sięgam po wszystko co mi polecą inni. Albo internet. Gdy kończą mi się pomysły, oglądam nawet coś mniej ambitnego, by po prostu pośmiać się z produkcji. Ale żaden ze mnie specjalista, nie interesowałam się tym niestety w żaden głębszy sposób, więc niewiele wiem o sposobach kamerowania i tak dalej. Świetnie potrafię za to ocenić czy jakieś efekty specjalne są realistyczne, broń strzela odpowiednio czy też nie, a chloroform działa o kilka minut za krótko — uniosła kąciki ust w uśmiechu posyłając mu wyraźnie zainteresowane spojrzenie.
— A jak z tobą?
— Przeproszę was na chwilę. Pójdę kupić coś do jedzenia. Chcecie coś? — zapytała Charlotte wstając od stolika.
— Możesz kupić jakieś chipsy.
— Jasne, pomyślałam dokładnie o tym samym — uśmiechnęła się obracając w stronę Kossa, by poczekać chwilę na jego odpowiedź, nim udała się lekkim krokiem w stronę Jima.
Do boju, tygrysico.
Pomyślała doskonale maskując własne rozbawienie. Biedny chłopak za barem, nie miał większych szans by faktycznie uwolnić się spod uroku blondynki.
- To jest strasznie, nie? A jeszcze jak się pomyśli ile jest takich zawodów, bez których ledwo moglibyśmy przetrwać dzień, a które są uważane za "mniej warte", to idzie dostać bólu głowy. Weźmy takie panie kasjerki w spożywczakach. Nikt ich nie traktuje zbyt poważnie, a teraz pomyślmy sobie, że ich nie ma. I bum, mamy jakiś kryzys gospodarczy i ogólnopaństwową anarchię. Bez barmanów jeszcze jakoś dałoby się żyć, chociaż co to by było za życie, ale bez pań kasjerek ani rusz - trudno powiedzieć, na ile serio były jego słowa, jedynym faktem pozostało, że po tej krótkiej przemowie na cześć pań kasjerek nawilżył gardło swoim drinkiem.
Kiwnął głową, przysłuchując się bzdurom, które wygaduje Charlotte. Dobrze, że nie należał do tych przesadnie szczerych osób, bo musiałby teraz przytaczać historie osób, na które wcale nie czekało szczęśliwe zakończenie, nigdzie i nigdy. Czy to chodzi o miłość, czy inne sprawy życiowe. Po co jednak psuć tak udaną, jak na razie, noc?
Kiedy Yunlei zapytała o tatuaże, rozpoczął się u niego intensywny proces myślowy, jak tu odpowiedzieć na to pytanie i jednocześnie nie wyjść na pizdę. Granica była bardzo cienka. Ech. Nikt go tak nie wkopie, jak on sam siebie.
Uśmiechnął się lekko, kiedy przypomniały mu się pewne słowa, które idealnie pasowały do tej sytuacji.
- Wiesz, usłyszałem kiedyś takie powiedzenie: im mniej charakteru, tym więcej tatuaży. Nie chcę tutaj obrażać ludzi z tatuażami, ale kiedy widzę jak ktoś sobie tatuuje wieszak na plecach albo pora na łydce, a uwierz mi, że widziałem takie osoby, to ciężko jest mi traktować ich poważnie. A co do Yakuzy... no nie wiem, napierdalasz sobie tonę tuszu pod skórę, żeby pokazać, jaki jesteś twardy, ale jak dla mnie, to tylko prezentuje twoje słabości, skoro musisz to tak bardzo zaznaczać. No i last but not least, prawdopodobnie mógłbym już zapomnieć o powrocie do Japonii.
Zadowolony z własnego wyjaśnienia, nagrodził się kolejnym łykiem trunku. Tak, czuł się totalnie jak w Big Lebowskim. Tylko jeszcze kręgli brakowało, ale to mu nawet nie przeszkadzało, o wiele bardziej przepadał za tym klubem. No i towarzystwo miał o wiele milsze, niż główny bohater w filmie.
- Cóż, w takim razie stanowczo polecam do obejrzenia. Myślę, że nie przesadzę, jeśli nazwę ten film kultowym. Jest dosyć zabawny, ale zakończenie ma raczej przygnębiające, więc myślę, że Charlotte może go sobie odpuścić - tutaj posłał dziewczynie porozumiewawczy uśmiech, żeby nie było, że się z niej nabija albo coś takiego. - Co zaś do mnie, to filmem owszem, interesuję się i to dosyć zdecydowanie. Powiedziałbym wręcz, że to jedno z większych hobby w moim życiu. Nawet myślałem, czy by nie pójść w tę stronę zawodowo, ale jakoś... wolę oglądać, niż sam tworzyć. Teraz jestem na etapie, kiedy staram się nadrobić klasykę, ale i pozostać na bieżąco z nowościami. Co, jak się zapewne domyślasz, nie jest łatwe.
Mówiąc o tym, powiódł wzrokiem za Charlotte, wcześniej dając jej znać przeczącym ruchem głowy, że nie chce nic do jedzenia. Potem przerzucił wzrok na Jima i uśmiechnął się szeroko. Cóż, chłopie, teraz wszystko w twoich rękach. Ale o to akurat był spokojny, barman umiał bajerować prawie tak dobrze, jak robić drinki.
Korzystając z tego, Koss pozwolił sobie przysunąć się lekko w stroną Yun wraz ze swoją szklanką. Taktyczne skrócenie dystansu.
- Myślisz, że coś z tego będzie? - zagadnął od niechcenia, wskazując na dwójkę znajomych, którzy właśnie zatopili się w swobodnej rozmowie. Może dostanie jakieś przydatne informacje, które potem przekaże Jimowi, aby lekko mu pomóc. Albo chociaż pozna zdanie Yun na ten temat i powie chłopakowi, żeby nie marnował czasu i energii na coś, co pozostanie stracone.
Kiwnął głową, przysłuchując się bzdurom, które wygaduje Charlotte. Dobrze, że nie należał do tych przesadnie szczerych osób, bo musiałby teraz przytaczać historie osób, na które wcale nie czekało szczęśliwe zakończenie, nigdzie i nigdy. Czy to chodzi o miłość, czy inne sprawy życiowe. Po co jednak psuć tak udaną, jak na razie, noc?
Kiedy Yunlei zapytała o tatuaże, rozpoczął się u niego intensywny proces myślowy, jak tu odpowiedzieć na to pytanie i jednocześnie nie wyjść na pizdę. Granica była bardzo cienka. Ech. Nikt go tak nie wkopie, jak on sam siebie.
Uśmiechnął się lekko, kiedy przypomniały mu się pewne słowa, które idealnie pasowały do tej sytuacji.
- Wiesz, usłyszałem kiedyś takie powiedzenie: im mniej charakteru, tym więcej tatuaży. Nie chcę tutaj obrażać ludzi z tatuażami, ale kiedy widzę jak ktoś sobie tatuuje wieszak na plecach albo pora na łydce, a uwierz mi, że widziałem takie osoby, to ciężko jest mi traktować ich poważnie. A co do Yakuzy... no nie wiem, napierdalasz sobie tonę tuszu pod skórę, żeby pokazać, jaki jesteś twardy, ale jak dla mnie, to tylko prezentuje twoje słabości, skoro musisz to tak bardzo zaznaczać. No i last but not least, prawdopodobnie mógłbym już zapomnieć o powrocie do Japonii.
Zadowolony z własnego wyjaśnienia, nagrodził się kolejnym łykiem trunku. Tak, czuł się totalnie jak w Big Lebowskim. Tylko jeszcze kręgli brakowało, ale to mu nawet nie przeszkadzało, o wiele bardziej przepadał za tym klubem. No i towarzystwo miał o wiele milsze, niż główny bohater w filmie.
- Cóż, w takim razie stanowczo polecam do obejrzenia. Myślę, że nie przesadzę, jeśli nazwę ten film kultowym. Jest dosyć zabawny, ale zakończenie ma raczej przygnębiające, więc myślę, że Charlotte może go sobie odpuścić - tutaj posłał dziewczynie porozumiewawczy uśmiech, żeby nie było, że się z niej nabija albo coś takiego. - Co zaś do mnie, to filmem owszem, interesuję się i to dosyć zdecydowanie. Powiedziałbym wręcz, że to jedno z większych hobby w moim życiu. Nawet myślałem, czy by nie pójść w tę stronę zawodowo, ale jakoś... wolę oglądać, niż sam tworzyć. Teraz jestem na etapie, kiedy staram się nadrobić klasykę, ale i pozostać na bieżąco z nowościami. Co, jak się zapewne domyślasz, nie jest łatwe.
Mówiąc o tym, powiódł wzrokiem za Charlotte, wcześniej dając jej znać przeczącym ruchem głowy, że nie chce nic do jedzenia. Potem przerzucił wzrok na Jima i uśmiechnął się szeroko. Cóż, chłopie, teraz wszystko w twoich rękach. Ale o to akurat był spokojny, barman umiał bajerować prawie tak dobrze, jak robić drinki.
Korzystając z tego, Koss pozwolił sobie przysunąć się lekko w stroną Yun wraz ze swoją szklanką. Taktyczne skrócenie dystansu.
- Myślisz, że coś z tego będzie? - zagadnął od niechcenia, wskazując na dwójkę znajomych, którzy właśnie zatopili się w swobodnej rozmowie. Może dostanie jakieś przydatne informacje, które potem przekaże Jimowi, aby lekko mu pomóc. Albo chociaż pozna zdanie Yun na ten temat i powie chłopakowi, żeby nie marnował czasu i energii na coś, co pozostanie stracone.
— A ci panowie którzy wywożą śmieci? Wyobraź sobie, że wystawiasz worki przed dom... tydzień w tydzień, aż w końcu cały chodnik zmienia się w istne wysypisko śmieci! Albo co gorsza, gdybyś sam musiał pakować taki worek do bagażnika i wieźć go przez pół miasta na jakiś wyznaczony obszar, który składowałby odpady. Straszne. Założę się, że zapach towarzyszyłby ci nie tylko całą drogę, ale też podczas powrotu — powiedziała momentalnie wyobrażając sobie podobny scenariusz. Zresztą Charlotte chyba również to zrobiła, bo zaraz pisnęła z wyraźnym przerażeniem.
— Fuj, fuj, fuj! Następnym razem podziękuję panu śmieciarzowi trzy razy. Ledwo potrafię się przymusić, by złapać ten brudny worek w rękę i wynieść go na zewnątrz, a co dopiero... och nie, Yunlei dlaczego mi to zrobiłaś? — czym prędzej uniosła własnego drinka do góry, wyraźnie chcąc zapić tę straszną wizję, która pojawiła się w jej umyśle.
Yunlei natomiast poddała analizie jego wypowiedzi dotyczącej tatuaży i yakuzy. Koniec końców nie udało jej się powstrzymać cichego chichotu. W pewnym sensie mogłaby nawet powiedzieć, że się z nim zgadza, ale z drugiej nie do końca.
— Cóż, muszę przyznać że wychodzi im to dobrze. Oczywiście nie mówię tu o osobach z... porem na łydce... ale wysocy mężczyźni z tatuażami rzeczywiście robią wrażenie. A wydaje mi się, że o to właśnie chodzi. Nie zawsze trzeba dowodzić swojej męskości i bycia twardzielem rzucając się na innych z pięściami, by spuścić im łomot. Czasem ta reputacja faktycznie wystarczy. A moment, gdy inni umykają na twój widok czy kulą się w sobie na sam twój widok, z pewnością wszystko ułatwia. Poza tym nie wydaje mi się, by rzeczywiście robili to tylko po to by wyglądać na twardzieli. Myślę że mimo wszystko bardzo ważna jest tutaj też przynależność. Tak jak tatuaże rodowe, które pomagają zwiększyć poczucie przynależności do tej samej grupy. Ludzie mogą się tego wypierać, ale nadal są stworzeniami stadnymi. Czasem pojedynczy symbol potrafi nam po prostu przypominać o konkretnej sytuacji, która zmieniła nasze życie. Bądź wartości, która jest dla nas wytyczną. Przynajmniej tak sądzę — uśmiechnęła się wesoło, na swój sposób całkowicie przecząc tej całkiem poważnej wypowiedzi. Charlotte patrzyła na nią nieco zamglonym wzrokiem, zupełnie jakby naprawdę bardzo starała się podążać za jej tokiem myślenia, ale ostatecznie zwyczajnie postanowiła się poddać, by zamiast tego wyrzucić z siebie śmiertelnie wyniosłym tonem:
— Potrzebuję złotej rybki na kostce. To moje marzenie.
I tak oto cały klimat na dobre trafił szlag. Yunlei naprawdę starała się nie śmiać, ale koniec końców procenty robiły swoje i nawet ona nie dała już dłużej rady trzymać tego w sobie.
— Ale ty jesteś głupia, Charlotte.
— Hej, no co? A może trafię na magicznego tatuażystę i moja złota rybka będzie w stanie spełnić trzy życzenia? A może dzięki niej okaże się że to tatuażysta będzie moim marzeniem.
— Błagam nie słuchaj jej — nachyliła się konspiracyjnie w stronę Kossa, ignorując krzyczącą coś przyjaciółkę. Zanotowała informację o filmie, nawet wpisując sobie krótką informację w telefonie. W ten sposób mogła być pewna, że faktycznie o nim nie zapomni. Nie mogła być w końcu w stu procentach pewna jak skończy po dzisiejszych wieczorze.
Zaraz zerknęła w stronę Charlotte, która ruszyła na poderwanie chłopaka. Wzruszyła jednak ramionami po krótkim wahaniu.
— Szczerze mówiąc nie wiem. Charlotte to moja przyjaciółka, ale... bywa dosyć wymagająca. Nie pod względem charakteru, ale wiesz... pieniężnym — wymruczała w końcu nieco niechętnie z nutą cierpienia w oczach. Czuła się nieco jakby właśnie zdradzała swoją przyjaciółkę. Z drugiej strony chłopak naprawdę powinien być przygotowany na to, że jeśli nie zapewni jej odpowiedniego standardu życia, może się to skończyć w przeróżny sposób. Ładna buzia bardzo często szła w parze z wysokimi wymogami.
— Ale nie ma co zapeszać. To dobra dziewczyna. Lubi się dobrze bawić, dba o swoich przyjaciół i na pewno nie da się z nią nudzić.
— Fuj, fuj, fuj! Następnym razem podziękuję panu śmieciarzowi trzy razy. Ledwo potrafię się przymusić, by złapać ten brudny worek w rękę i wynieść go na zewnątrz, a co dopiero... och nie, Yunlei dlaczego mi to zrobiłaś? — czym prędzej uniosła własnego drinka do góry, wyraźnie chcąc zapić tę straszną wizję, która pojawiła się w jej umyśle.
Yunlei natomiast poddała analizie jego wypowiedzi dotyczącej tatuaży i yakuzy. Koniec końców nie udało jej się powstrzymać cichego chichotu. W pewnym sensie mogłaby nawet powiedzieć, że się z nim zgadza, ale z drugiej nie do końca.
— Cóż, muszę przyznać że wychodzi im to dobrze. Oczywiście nie mówię tu o osobach z... porem na łydce... ale wysocy mężczyźni z tatuażami rzeczywiście robią wrażenie. A wydaje mi się, że o to właśnie chodzi. Nie zawsze trzeba dowodzić swojej męskości i bycia twardzielem rzucając się na innych z pięściami, by spuścić im łomot. Czasem ta reputacja faktycznie wystarczy. A moment, gdy inni umykają na twój widok czy kulą się w sobie na sam twój widok, z pewnością wszystko ułatwia. Poza tym nie wydaje mi się, by rzeczywiście robili to tylko po to by wyglądać na twardzieli. Myślę że mimo wszystko bardzo ważna jest tutaj też przynależność. Tak jak tatuaże rodowe, które pomagają zwiększyć poczucie przynależności do tej samej grupy. Ludzie mogą się tego wypierać, ale nadal są stworzeniami stadnymi. Czasem pojedynczy symbol potrafi nam po prostu przypominać o konkretnej sytuacji, która zmieniła nasze życie. Bądź wartości, która jest dla nas wytyczną. Przynajmniej tak sądzę — uśmiechnęła się wesoło, na swój sposób całkowicie przecząc tej całkiem poważnej wypowiedzi. Charlotte patrzyła na nią nieco zamglonym wzrokiem, zupełnie jakby naprawdę bardzo starała się podążać za jej tokiem myślenia, ale ostatecznie zwyczajnie postanowiła się poddać, by zamiast tego wyrzucić z siebie śmiertelnie wyniosłym tonem:
— Potrzebuję złotej rybki na kostce. To moje marzenie.
I tak oto cały klimat na dobre trafił szlag. Yunlei naprawdę starała się nie śmiać, ale koniec końców procenty robiły swoje i nawet ona nie dała już dłużej rady trzymać tego w sobie.
— Ale ty jesteś głupia, Charlotte.
— Hej, no co? A może trafię na magicznego tatuażystę i moja złota rybka będzie w stanie spełnić trzy życzenia? A może dzięki niej okaże się że to tatuażysta będzie moim marzeniem.
— Błagam nie słuchaj jej — nachyliła się konspiracyjnie w stronę Kossa, ignorując krzyczącą coś przyjaciółkę. Zanotowała informację o filmie, nawet wpisując sobie krótką informację w telefonie. W ten sposób mogła być pewna, że faktycznie o nim nie zapomni. Nie mogła być w końcu w stu procentach pewna jak skończy po dzisiejszych wieczorze.
Zaraz zerknęła w stronę Charlotte, która ruszyła na poderwanie chłopaka. Wzruszyła jednak ramionami po krótkim wahaniu.
— Szczerze mówiąc nie wiem. Charlotte to moja przyjaciółka, ale... bywa dosyć wymagająca. Nie pod względem charakteru, ale wiesz... pieniężnym — wymruczała w końcu nieco niechętnie z nutą cierpienia w oczach. Czuła się nieco jakby właśnie zdradzała swoją przyjaciółkę. Z drugiej strony chłopak naprawdę powinien być przygotowany na to, że jeśli nie zapewni jej odpowiedniego standardu życia, może się to skończyć w przeróżny sposób. Ładna buzia bardzo często szła w parze z wysokimi wymogami.
— Ale nie ma co zapeszać. To dobra dziewczyna. Lubi się dobrze bawić, dba o swoich przyjaciół i na pewno nie da się z nią nudzić.
Koss kiwał głową, słuchając tej dziwnej wymiany zdań i uśmiechając się do Charlotte ze zrozumieniem, jednocześnie w głowie rozważając, jak ciężkie musi być życie z dziewczyną, która czuje wyraźne obrzydzenie na myśl o chwyceniu worka ze śmieciami. Zupełnie tak, jakby ktoś faktycznie kazał jej te śmieci w rękach nieść. Z drugiej strony nie powinien się z tego śmiać, bo z pięć jego ostatnich dziewczyn miała jeszcze gorsze fobie i nie mogła sobie wyobrazić życia ze świadomością, że ich partner nie wpierdala na siebie codziennie tony perfum i czasem może się na przykład spocić. Jeśli sprawdzą się prorocze słowa jego siostry, to kiedyś skończy z taką flondrą, bo smutnym faktem pozostawało, że z jakiegoś powodu miał dużą słabość do takich kobiet.
Potem nadszedł czas na nieco dłuższy wywód o tatuażach, podczas którego Koss starał się wyglądać na żywo zainteresowanego i próbującego wyciągnąć jakieś wnioski z tej wypowiedzi człowieka, podczas gdy w rzeczywistości ganił samego siebie za to, że w ogóle ruszył ten temat, w którym czuł się jak Magikarp na patelni. Nie pozostało mu jednak nic innego jak słuchać, a potem, kiedy Yunlei skończyła, gotować się na próbę pełzania pomiędzy oszczepami logiki Chinki, wtedy jednak wyzwoliła go Charlotte. Trudno powiedzieć, na ile jego śmiech był wywołany autentycznym rozbawieniem, pijackim rauszem, a na ile był on okrzykiem radości i wyswobodzenia z niecnych sideł "tej rozmowy, w której nie masz nic mądrego do powiedzenia, ale i tak brniesz w to, bo jesteś kurwa debilem".
Koss postanowił uczcić ten mały sukces, wychylając drinka do końca, pomimo faktu, że wcale nie pozostało go tak mało, po czym rozsiadł się i zaczął współczuć Jimowi, bo trochę go wpierdolił. Ale z drugiej strony przyjaciel nie mógł mu zarzucić, że o niego nie dbał. W życiu jest tak, że za piękne i wartościowe rzeczy trzeba płacić dużo expa. Nie da się od tego uciec.
Dość jednak o nich. To nie oni są głównymi bohaterami tego filmu. Chyba.
- A ty? - zadał chyba najbardziej ogólne pytanie, na jakie było go stać. Niby tak zupełnie niezobowiązująco, ale jednocześnie z lekką nutą zainteresowania. Takie niewinne pytanie, czy pooglądamy film w moim mieszkaniu, po którym orientujesz się, że on nie ma telewizora. Jednak nieco bardziej taktyczne i wysublimowane. Za mało na zwykłe "nawzajem", a za dużo na agresywne "odpierdol się jebany zwyrolu, jestem zajęta".
Jeśli zupełnie nic nie zrozumieliście z tego wywodu, nie martwcie się. To tylko krótki opis wędrówek myślowych pijanego umysłu Kossa.
Potem nadszedł czas na nieco dłuższy wywód o tatuażach, podczas którego Koss starał się wyglądać na żywo zainteresowanego i próbującego wyciągnąć jakieś wnioski z tej wypowiedzi człowieka, podczas gdy w rzeczywistości ganił samego siebie za to, że w ogóle ruszył ten temat, w którym czuł się jak Magikarp na patelni. Nie pozostało mu jednak nic innego jak słuchać, a potem, kiedy Yunlei skończyła, gotować się na próbę pełzania pomiędzy oszczepami logiki Chinki, wtedy jednak wyzwoliła go Charlotte. Trudno powiedzieć, na ile jego śmiech był wywołany autentycznym rozbawieniem, pijackim rauszem, a na ile był on okrzykiem radości i wyswobodzenia z niecnych sideł "tej rozmowy, w której nie masz nic mądrego do powiedzenia, ale i tak brniesz w to, bo jesteś kurwa debilem".
Koss postanowił uczcić ten mały sukces, wychylając drinka do końca, pomimo faktu, że wcale nie pozostało go tak mało, po czym rozsiadł się i zaczął współczuć Jimowi, bo trochę go wpierdolił. Ale z drugiej strony przyjaciel nie mógł mu zarzucić, że o niego nie dbał. W życiu jest tak, że za piękne i wartościowe rzeczy trzeba płacić dużo expa. Nie da się od tego uciec.
Dość jednak o nich. To nie oni są głównymi bohaterami tego filmu. Chyba.
- A ty? - zadał chyba najbardziej ogólne pytanie, na jakie było go stać. Niby tak zupełnie niezobowiązująco, ale jednocześnie z lekką nutą zainteresowania. Takie niewinne pytanie, czy pooglądamy film w moim mieszkaniu, po którym orientujesz się, że on nie ma telewizora. Jednak nieco bardziej taktyczne i wysublimowane. Za mało na zwykłe "nawzajem", a za dużo na agresywne "odpierdol się jebany zwyrolu, jestem zajęta".
Jeśli zupełnie nic nie zrozumieliście z tego wywodu, nie martwcie się. To tylko krótki opis wędrówek myślowych pijanego umysłu Kossa.
Każda kobieta potrzebowała swojego rycerza. W pewnym sensie przynajmniej niektórym było nieco łatwiej dogodzić, gdy były wdzięczne nawet za tak głupią czynność jak wyniesienie śmieci! Niestety w praktyce często dość szybko robiło się to zwyczajnie destrukcyjne. Podstawowe zadania przestawały być doceniane, a gdy ktoś choć raz je pominął zwyczajnie o nich zapominając, stawały się powodem do kłótni. No ale, jakby nie patrzeć... na świecie nie było ludzi idealnych. Każdy miał swoje wady. Mniejsze lub większe. W przypadku Yunlei na pewno były one mniejsze, bo spójrzcie tylko na jej drobny wzrost! Co za sucharki.
Chen nie wyglądała na szczególnie urażoną, że Koss nie podjął tematu o tatuażach. Chyba aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że czasem zdarza jej się zbyt mocno w coś chodzić i potrafi nieco przytłoczyć swojego rozmówcę. Nic dziwnego, że podrapała się z nieznacznym zakłopotaniem po policzku, nie mówiąc jednak ani słowa. Również sięgnęła więc po drinka, by upić kilka łyków. Gdy byłeś pijany, przywiązywałeś dużo mniejszą uwagę do własnych gaf, ot co. Od czasu do czasu zerkała kontrolnie w stronę baru, mimo że Charlotte już dawno zniknęła jej z oczu. Jakby nie patrzeć, w klubie były tak olbrzymie tłumy, że ciężko było się spodziewać że przejdzie środkiem parkietu niczym Mojżesz, umożliwiając Yunlei nieustanną obserwację
"A ty?"
Obróciła się momentalnie w stronę Nekke nieznacznie zaskoczona zadanym pytaniem. W końcu to Charlotte robiła tu za gwiazdę wieczoru i główny obiekt zainteresowania. Dość szybko dodała sobie jednak dwa do dwóch, uznając to za zwykłą uprzejmość. Przez chwilę kleiła zdania w swojej głowie, wyraźnie nie chcąc ponownie zasypać go multum informacji.
— Niepotrzebne mi pieniądze, bo sama mam ich zanadto, ale też jestem wymagająca. Pod względem charakteru. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że ciężej znaleźć kogoś z mózgiem niż wypchanym portfelem — palnęła prosto z mostu ostatecznie niezbyt segregując własny dobór słów. Alkohol zdecydowanie zrobił swoje, ujmując nieco jej wiecznej masce grzecznej dziewczynki z dobrego domu. Nawet jeśli zaraz nieznacznie się zaczerwieniła, gdy zdała sobie sprawę z tak otwartej krytyki.
— Tak czy siak działa to w obie strony. Odbijane. Jak jest z tobą? — zapytała zaciekawiona, byle uciec w jakiś nowy temat, który ściągnie zainteresowanie z jej osoby. Nie do końca była do niego przyzwyczajona.
Chen nie wyglądała na szczególnie urażoną, że Koss nie podjął tematu o tatuażach. Chyba aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z faktu, że czasem zdarza jej się zbyt mocno w coś chodzić i potrafi nieco przytłoczyć swojego rozmówcę. Nic dziwnego, że podrapała się z nieznacznym zakłopotaniem po policzku, nie mówiąc jednak ani słowa. Również sięgnęła więc po drinka, by upić kilka łyków. Gdy byłeś pijany, przywiązywałeś dużo mniejszą uwagę do własnych gaf, ot co. Od czasu do czasu zerkała kontrolnie w stronę baru, mimo że Charlotte już dawno zniknęła jej z oczu. Jakby nie patrzeć, w klubie były tak olbrzymie tłumy, że ciężko było się spodziewać że przejdzie środkiem parkietu niczym Mojżesz, umożliwiając Yunlei nieustanną obserwację
"A ty?"
Obróciła się momentalnie w stronę Nekke nieznacznie zaskoczona zadanym pytaniem. W końcu to Charlotte robiła tu za gwiazdę wieczoru i główny obiekt zainteresowania. Dość szybko dodała sobie jednak dwa do dwóch, uznając to za zwykłą uprzejmość. Przez chwilę kleiła zdania w swojej głowie, wyraźnie nie chcąc ponownie zasypać go multum informacji.
— Niepotrzebne mi pieniądze, bo sama mam ich zanadto, ale też jestem wymagająca. Pod względem charakteru. Szczerze mówiąc mam wrażenie, że ciężej znaleźć kogoś z mózgiem niż wypchanym portfelem — palnęła prosto z mostu ostatecznie niezbyt segregując własny dobór słów. Alkohol zdecydowanie zrobił swoje, ujmując nieco jej wiecznej masce grzecznej dziewczynki z dobrego domu. Nawet jeśli zaraz nieznacznie się zaczerwieniła, gdy zdała sobie sprawę z tak otwartej krytyki.
— Tak czy siak działa to w obie strony. Odbijane. Jak jest z tobą? — zapytała zaciekawiona, byle uciec w jakiś nowy temat, który ściągnie zainteresowanie z jej osoby. Nie do końca była do niego przyzwyczajona.
Również śledził wzrokiem Charlotte, bardziej skupiając się jednak na postaci Jima. Barman jak zwykle czarował swoim śnieżnobiałym uśmiechem, by po chwili zniknąć mu z pola widzenia. Może to przez spory tłum, może to przez stan upojenia alkoholowego Kossa, który po tym ostatnim drinie zaczynał wędrować niebezpiecznie wysoko, a może po prostu poszli przykurwić densa, porozmawiać na osobności albo zaliczyć obciąganie w toalecie.
Nieświadomie dla samego siebie, Koss uśmiechnął się do tej głupiej myśli i dopiero jakieś resztki świadomości nakazały mu skupić się na najbliższym otoczeniu. Wszak zadał Yunlei pytanie, a ta właśnie sposobiła się do odpowiedzi, której wypadałoby posłuchać. Po krótkim czasie skonstatował jednak, że za bardzo czego słuchać nie było, bowiem Chinka powtarzał to, co każda typowa laska. No normalnie jak z komedii romantycznej. A potem i tak leciały na jakiegoś pakera z wypakowanym portfelem, który okazywał się totalny chujem, NO KURWA KTO BY SIĘ TEGO SPODZIEWAŁ.
Nie, żeby Koss jakoś szczególnie na to narzekał, bo może do pakerów nie należał, pieniędzy mu jednak nie brakowało, a i chujem potrafił się niejednokrotnie okazać.
Słysząc jej pytanie, zaśmiał się beztrosko. Już za wiele procentów krążyło w jego krwi, aby miał ochotę zgrywać kogoś, kim nie jest albo mówić to, co powinien, zamiast tego, co myślał. Rozsiadł się więc wygodnie, chwiejnie dolewając alkoholu.
- Ja? Cóż, ja mam niestety słabość do pięknych kobiet, które później nie mają wiele więcej do zaoferowania. Nie pamiętam kiedy ostatni raz moja siostra po spotkaniu z moją nową wybranką nie wzdychała głośno i nie kryła twarzy w dłoniach. "Nekke, ona jest pusta jak państwowy budżet Kambodży" - przedrzeźniał siostrę, krzywiąc się przy tym głupio, a potem samem rechocząc. - Niestety, jak do tej pory zawsze miała rację. Zawsze przepowiada mi, że znajdę sobie żonę, przez którą rodzice mnie wydziedziczą, a ona przejmie cały majątek. Niestety coraz częściej również zaczynam dochodzić do takiego wniosku.
Po tym wszystkim wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: "przecież to nie moja wina, że taki jestem". I ponownie sięgnął po szklankę, z której pozbył się odrobiny płynu, wlewając go do swojego gardła.
W pewnym momencie wstał, równie gwałtownie co chwiejnie, dopiero przez to zdając sobie sprawę, jak się najebał. Oh well.
- Wybacz, natura wzywa - zręcznie niczym bawół na sawannie wyślizgnął się z objęć stolika oraz siedzeń i ruszył w kierunku toalety. Tam niestety trafił na Kolejkon, bo jak się okazało, wielu mężczyzn w tym czasie poczuło ciśnięcie na pęcherz. Zawsze jednak pokrzepiała myśl, że kolejka do damskiej była dwa razy dłuższa. Ale to wykluczało jedną z jego idei na temat zniknięcia Jima i Charlotte. Chyba, że byli bardzo odważni.
Nawiązał kilka nowych znajomości, pośmieszkował, z głośnym westchnięciem ulgi pozbył się nadmiaru moczu i nawet ręce umył, taki był kulturalny. A wracając do stolika natknął się na znajomego pracującego za barem.
- Jim! Jak tam?
- Dobrze, zaraz kończę zmianę...
- Nie o to pytam, dzbanie. Jak tam z Charlotte? - spytał nachalnie Koss, oplatając go swoim ramieniem.
- A. Chyba spoko. Dobrze nam się gada. Ale nie wiem czy...
- Dobrze, bierz ją tygrysie - klepnął go jeszcze w plecy na zachętę, mając zupełnie w dupie, co ten tam dalej miał do powiedzenia i ruszył w dalszą podróż, aby wreszcie dotrzeć z powrotem do stolika.
- Cześć, jesteś tu sama? - zagadnął z rozbrajającym wręcz uśmiechem, przysuwając sobie szklankę. - Ah, zapomniałem już, ile pasjonujących rzeczy dzieje się w klubowych toaletach. A jakich ludzi można poznać! Niesamowita sprawa.
Nieświadomie dla samego siebie, Koss uśmiechnął się do tej głupiej myśli i dopiero jakieś resztki świadomości nakazały mu skupić się na najbliższym otoczeniu. Wszak zadał Yunlei pytanie, a ta właśnie sposobiła się do odpowiedzi, której wypadałoby posłuchać. Po krótkim czasie skonstatował jednak, że za bardzo czego słuchać nie było, bowiem Chinka powtarzał to, co każda typowa laska. No normalnie jak z komedii romantycznej. A potem i tak leciały na jakiegoś pakera z wypakowanym portfelem, który okazywał się totalny chujem, NO KURWA KTO BY SIĘ TEGO SPODZIEWAŁ.
Nie, żeby Koss jakoś szczególnie na to narzekał, bo może do pakerów nie należał, pieniędzy mu jednak nie brakowało, a i chujem potrafił się niejednokrotnie okazać.
Słysząc jej pytanie, zaśmiał się beztrosko. Już za wiele procentów krążyło w jego krwi, aby miał ochotę zgrywać kogoś, kim nie jest albo mówić to, co powinien, zamiast tego, co myślał. Rozsiadł się więc wygodnie, chwiejnie dolewając alkoholu.
- Ja? Cóż, ja mam niestety słabość do pięknych kobiet, które później nie mają wiele więcej do zaoferowania. Nie pamiętam kiedy ostatni raz moja siostra po spotkaniu z moją nową wybranką nie wzdychała głośno i nie kryła twarzy w dłoniach. "Nekke, ona jest pusta jak państwowy budżet Kambodży" - przedrzeźniał siostrę, krzywiąc się przy tym głupio, a potem samem rechocząc. - Niestety, jak do tej pory zawsze miała rację. Zawsze przepowiada mi, że znajdę sobie żonę, przez którą rodzice mnie wydziedziczą, a ona przejmie cały majątek. Niestety coraz częściej również zaczynam dochodzić do takiego wniosku.
Po tym wszystkim wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: "przecież to nie moja wina, że taki jestem". I ponownie sięgnął po szklankę, z której pozbył się odrobiny płynu, wlewając go do swojego gardła.
W pewnym momencie wstał, równie gwałtownie co chwiejnie, dopiero przez to zdając sobie sprawę, jak się najebał. Oh well.
- Wybacz, natura wzywa - zręcznie niczym bawół na sawannie wyślizgnął się z objęć stolika oraz siedzeń i ruszył w kierunku toalety. Tam niestety trafił na Kolejkon, bo jak się okazało, wielu mężczyzn w tym czasie poczuło ciśnięcie na pęcherz. Zawsze jednak pokrzepiała myśl, że kolejka do damskiej była dwa razy dłuższa. Ale to wykluczało jedną z jego idei na temat zniknięcia Jima i Charlotte. Chyba, że byli bardzo odważni.
Nawiązał kilka nowych znajomości, pośmieszkował, z głośnym westchnięciem ulgi pozbył się nadmiaru moczu i nawet ręce umył, taki był kulturalny. A wracając do stolika natknął się na znajomego pracującego za barem.
- Jim! Jak tam?
- Dobrze, zaraz kończę zmianę...
- Nie o to pytam, dzbanie. Jak tam z Charlotte? - spytał nachalnie Koss, oplatając go swoim ramieniem.
- A. Chyba spoko. Dobrze nam się gada. Ale nie wiem czy...
- Dobrze, bierz ją tygrysie - klepnął go jeszcze w plecy na zachętę, mając zupełnie w dupie, co ten tam dalej miał do powiedzenia i ruszył w dalszą podróż, aby wreszcie dotrzeć z powrotem do stolika.
- Cześć, jesteś tu sama? - zagadnął z rozbrajającym wręcz uśmiechem, przysuwając sobie szklankę. - Ah, zapomniałem już, ile pasjonujących rzeczy dzieje się w klubowych toaletach. A jakich ludzi można poznać! Niesamowita sprawa.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach