▲▼
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.Lub mających znajomości.
Zgłoś się do pracy!
Emily Jones (NPC)
Właścicielka Klubu
Alan Hayden Paige, Jack Jones (NPC), Willy
Barman
Ashley O'Brien
Tancerka
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.
Odpychanie od siebie ludzi niezaprzeczalnie było jego domeną – nie należało się zatem dziwić, że zignorował chłód, którym obrzuciła go jasnowłosa. Nie darował sobie jednak pojedynku wzrokowego, nie odznaczając się przy tym nawet odrobiną przejęcia. Dla Hatheway'a była tylko kolejną osobą, do której zaczynało docierać, że jego słowa nie były tylko koleżeńskimi przekomarzankami. W sposobie jego wypowiadania się nie pobrzmiewała niepewność, która sprawiłaby, że mówił rzeczy, których wcale nie miał na myśli. Wręcz przeciwnie – od samego początku chciał zetrzeć z jej twarzy wcześniejszy uśmiech, a lekki błysk satysfakcji w jego oczach uwydatnił to, że właśnie pozwoliła mu dopiąć swego.
Oderwał wzrok od dziewczyny w momencie, w którym uznał, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia. Poruszył nogą pod stołem, wkładając w ten gest całe swoje zniecierpliwienie, które ukrywał przed resztą grupy, choć może lepiej byłoby, gdyby każdy zobaczył, jak bardzo nie miał ochoty tutaj siedzieć. Nawet pomimo otwartości Josha, który za wszelką cenę próbował go uspołecznić, choć Noah momentami miał wrażenie, że robił za kartę przetargową, gdy w grę wchodziło zapraszanie niektórych z dziewczyn. To nie tak, że próbował sobie schlebiać, ale ich brak dyskrecji uderzał na tyle mocno, że musiałby być kompletnie tępy, by tego nie zauważyć.
„Mam to gdzieś.”
A Blythe bynajmniej nie była od nich lepsza.
Czarnowłosy przesunął ręką po twarzy, powstrzymując się od wywrócenia oczami, chociaż jego rezygnacja nie umknęłaby nikomu, kto akurat by na niego spojrzał. Negatywna atmosfera nasilająca się przy stole nie do końca mu odpowiadała – niezależnie od tego, że jeszcze chwilę temu to on był tym, który prowokował drugą osobę do niechęci.
― Dajcie spokój ― wtrącił Payne i już wtedy dało się wyczuć, że udzieliło mu się spięcie reszty. Poważniejszy ton, który za cholerę nie pasował do wcześniejszego, głupkowatego nastawienia, próbował przywołać całą resztę do porządku, a zwłaszcza brunetkę, która zabrała głos w niekoniecznie słusznej sprawie. ― Przyszliśmy się tu dobrze bawić, a nie, żeby siedzieć z założonymi rękami i sztyletować się wzrokiem.
A to ciekawe, rzucił w myślach, doskonale wiedząc, że gdyby jego znajomy dużo wcześniej zastanowił się nad źródłem tych wszystkich problemów, na pewno zgrabnie udałoby mu się im zapobiec. A wystarczyło po prostu oszczędzić sobie jednego z zaproszeń. Wyeliminowanie Excelsiora z listy gości już samo w sobie skutecznie załatwiłoby sprawę. Z kolei Winter była na straconej pozycji już od momentu, w którym wyznaczono jej specjalny trening.
„Wypijemy za to?”
― I tak ma być! ― Chłopak w momencie klasnął w dłonie i złapał za swój kieliszek. Niektórzy zrobili to w ślad za nim, a niektóre dziewczyny dla zasady poczekały aż blondynka opróżni swój kieliszek, żeby – nie daj Boże – nie wypić razem z nią.
Brunet miał wątpliwości co do tego, czy w ogóle powinien sięgać po alkohol. Chociaż palcami ujął jedno z niewielkich naczyń, dało się zauważyć, że nieszczególnie palił się do tego, co rozhulani nastolatkowie lubili najbardziej. Poruszył kieliszkiem tak, że jego zawartość zakołysała się na tyle mocno, że jej część znalazła się na stole. Zapewne udałoby mu się uniknąć podążania za grupą, gdyby od samego początku nie ściągał na siebie uwagi, jednak tym razem błagania kumpli nie miały tu nic do rzeczy. To jasnowłosa znów przyciągnęła jego uwagę, chociaż nie było to powodem do zadowolenia, biorąc pod uwagę, że raz jeszcze znalazła się w odległości przekraczającej zakres jego tolerancji. Nim się zastanowił, uniósł kieliszek do ust i opróżnił jego zawartość, skrupulatnie dbając o to, by się nie skrzywić, choć nieprzyjemny smak i uczucie pieczenia w gardle chciały mu w tym przeszkodzić, po czym z donośnym stuknięciem odstawił szkło na blat.
― Nadal nie masz dość? ― rzucił, jakby podjął wyzwanie, z którego męska duma nie pozwoliła mu na wycofanie się, mimo że chodziło o coś tak błahego.
Oderwał wzrok od dziewczyny w momencie, w którym uznał, że nie mają sobie już nic więcej do powiedzenia. Poruszył nogą pod stołem, wkładając w ten gest całe swoje zniecierpliwienie, które ukrywał przed resztą grupy, choć może lepiej byłoby, gdyby każdy zobaczył, jak bardzo nie miał ochoty tutaj siedzieć. Nawet pomimo otwartości Josha, który za wszelką cenę próbował go uspołecznić, choć Noah momentami miał wrażenie, że robił za kartę przetargową, gdy w grę wchodziło zapraszanie niektórych z dziewczyn. To nie tak, że próbował sobie schlebiać, ale ich brak dyskrecji uderzał na tyle mocno, że musiałby być kompletnie tępy, by tego nie zauważyć.
„Mam to gdzieś.”
A Blythe bynajmniej nie była od nich lepsza.
Czarnowłosy przesunął ręką po twarzy, powstrzymując się od wywrócenia oczami, chociaż jego rezygnacja nie umknęłaby nikomu, kto akurat by na niego spojrzał. Negatywna atmosfera nasilająca się przy stole nie do końca mu odpowiadała – niezależnie od tego, że jeszcze chwilę temu to on był tym, który prowokował drugą osobę do niechęci.
― Dajcie spokój ― wtrącił Payne i już wtedy dało się wyczuć, że udzieliło mu się spięcie reszty. Poważniejszy ton, który za cholerę nie pasował do wcześniejszego, głupkowatego nastawienia, próbował przywołać całą resztę do porządku, a zwłaszcza brunetkę, która zabrała głos w niekoniecznie słusznej sprawie. ― Przyszliśmy się tu dobrze bawić, a nie, żeby siedzieć z założonymi rękami i sztyletować się wzrokiem.
A to ciekawe, rzucił w myślach, doskonale wiedząc, że gdyby jego znajomy dużo wcześniej zastanowił się nad źródłem tych wszystkich problemów, na pewno zgrabnie udałoby mu się im zapobiec. A wystarczyło po prostu oszczędzić sobie jednego z zaproszeń. Wyeliminowanie Excelsiora z listy gości już samo w sobie skutecznie załatwiłoby sprawę. Z kolei Winter była na straconej pozycji już od momentu, w którym wyznaczono jej specjalny trening.
„Wypijemy za to?”
― I tak ma być! ― Chłopak w momencie klasnął w dłonie i złapał za swój kieliszek. Niektórzy zrobili to w ślad za nim, a niektóre dziewczyny dla zasady poczekały aż blondynka opróżni swój kieliszek, żeby – nie daj Boże – nie wypić razem z nią.
Brunet miał wątpliwości co do tego, czy w ogóle powinien sięgać po alkohol. Chociaż palcami ujął jedno z niewielkich naczyń, dało się zauważyć, że nieszczególnie palił się do tego, co rozhulani nastolatkowie lubili najbardziej. Poruszył kieliszkiem tak, że jego zawartość zakołysała się na tyle mocno, że jej część znalazła się na stole. Zapewne udałoby mu się uniknąć podążania za grupą, gdyby od samego początku nie ściągał na siebie uwagi, jednak tym razem błagania kumpli nie miały tu nic do rzeczy. To jasnowłosa znów przyciągnęła jego uwagę, chociaż nie było to powodem do zadowolenia, biorąc pod uwagę, że raz jeszcze znalazła się w odległości przekraczającej zakres jego tolerancji. Nim się zastanowił, uniósł kieliszek do ust i opróżnił jego zawartość, skrupulatnie dbając o to, by się nie skrzywić, choć nieprzyjemny smak i uczucie pieczenia w gardle chciały mu w tym przeszkodzić, po czym z donośnym stuknięciem odstawił szkło na blat.
― Nadal nie masz dość? ― rzucił, jakby podjął wyzwanie, z którego męska duma nie pozwoliła mu na wycofanie się, mimo że chodziło o coś tak błahego.
Podczas gdy Payne starał się przywrócić choć trochę pozytywną atmosferę, Blythe nie mogła pozbyć się wrażenia, że jakkolwiek by się nie starał, niczego nie uratuje. Zarówno ona jak i siedzące naprzeciwko dziewczyny nie skłaniały się ku zakończeniu narastającego konfliktu, jaki pojawił się wraz z dołączeniem blondynki do grupy. Kiedy więc po raz kolejny tamtego wieczoru przysunęła się do Hatheway'a, jednocześnie opierając się łokciem o oparcie jego krzesła, najprawdopodobniej przekroczyła nie tylko granice samego Noaha, ale i tej jednej, konkretnej konkurentki, która najchętniej rzucała w dziewczynę kąśliwymi odzywkami. W między czasie kilku chłopaków zdążyło już odejść od stołu, kierując się prosto w stronę klubowego baru. Sam Josh nie zamierzał spędzić nocy siedząc przy blacie, dlatego też rzucając donośne, żartobliwe "Chodźcie sztywniaki, przecież zaraz tu wrócimy" w kierunku reszty znajomych, poszedł razem z grupką pozostałych. Na miejscach zostało doprawdy niewielu. Winter? Najchętniej wkroczyłaby na parkiet. Nie, stój. Najchętniej wypiłaby jeszcze ze dwa kieliszki - rzecz jasna dla rozluźnienia - ewentualnie później zaczęła tańczyć. Chcąc nie chcąc jednakże nie zamierzała ruszać się z krzesła, jednocześnie wciąż "wisząc" blisko chłopaka. Śledząc wzrokiem poczynania ciemnowłosego, zdawkowo uśmiechnęła się pod nosem, przekręcając głowę w delikatnie zadziorny sposób, który na Excelsiora z pewnością tak czy siak by nie zadziałał.
― Dość czego? ― spytała głupio, choć celowo, nadając swojemu głosowi lekko udawanego tonu. ― To nie ja zgrywam ważniaka ― dorzuciła za chwilę, tym razem sucho i nieprzyjemnie, nie mogąc do końca przeboleć historyjki o chomiku. ― Poza tym n-...
― Poza tym co? ― Wyraźny, dziewczęcy głos przerwał jej w pół zdania. Uniosła oczy na przysuwającą się w ich kierunku brunetkę, która jeszcze przed chwilą nie mogła powstrzymać się przed skomentowaniem obecności Blythe. ― Potrafisz w ogóle tańczyć? Jeżeli stać cię tylko na to, co pokazałaś na treningu, nie masz czego u nas szukać. ― Od razu przechodząc do rzeczy, zajęła wolne miejsce obok Hatheway'a, na którym wcześniej siedział Payne ― Prawda, Noah? ― i dodając zaraz, zerknęła z ukosa na kolegę. Przebiegając pełnym pogardy wzrokiem po jasnowłosej, założyła ręce na piersi.
― Aud... daj spokój. ― Jedna z dziewczyn, która siedziała naprzeciwko trójki, najwidoczniej nie zamierzała zachodzić aż tak daleko, starając się załagodzić sytuację, ale jak się okazało, było już zdecydowanie za późno, żeby uspokajać kogokolwiek.
Suka. Rzuciła w myślach, przez pewną chwilę nie mówiąc nic. Patrzyły sobie w oczy i... obie dokładnie wiedziały, że żadnej z nich nie chodziło o taniec. To nie on był wówczas kluczową sprawą.
― Dość czego? ― spytała głupio, choć celowo, nadając swojemu głosowi lekko udawanego tonu. ― To nie ja zgrywam ważniaka ― dorzuciła za chwilę, tym razem sucho i nieprzyjemnie, nie mogąc do końca przeboleć historyjki o chomiku. ― Poza tym n-...
― Poza tym co? ― Wyraźny, dziewczęcy głos przerwał jej w pół zdania. Uniosła oczy na przysuwającą się w ich kierunku brunetkę, która jeszcze przed chwilą nie mogła powstrzymać się przed skomentowaniem obecności Blythe. ― Potrafisz w ogóle tańczyć? Jeżeli stać cię tylko na to, co pokazałaś na treningu, nie masz czego u nas szukać. ― Od razu przechodząc do rzeczy, zajęła wolne miejsce obok Hatheway'a, na którym wcześniej siedział Payne ― Prawda, Noah? ― i dodając zaraz, zerknęła z ukosa na kolegę. Przebiegając pełnym pogardy wzrokiem po jasnowłosej, założyła ręce na piersi.
― Aud... daj spokój. ― Jedna z dziewczyn, która siedziała naprzeciwko trójki, najwidoczniej nie zamierzała zachodzić aż tak daleko, starając się załagodzić sytuację, ale jak się okazało, było już zdecydowanie za późno, żeby uspokajać kogokolwiek.
Suka. Rzuciła w myślach, przez pewną chwilę nie mówiąc nic. Patrzyły sobie w oczy i... obie dokładnie wiedziały, że żadnej z nich nie chodziło o taniec. To nie on był wówczas kluczową sprawą.
Czarnowłosy obejrzał się za siebie przez ramię w chwili, gdy część z osób postanowiła oddalić się od stolika. Wcale się temu nie dziwił. Od początku spodziewał się, że to spotkanie będzie istnym niewypałem, jednak wtedy jeszcze wydawało mu się, że tylko on tak dobitnie odczuje to na swojej skórze. Utkwił wzrok na drzwiach wyjściowych, jakby uznał, że właśnie ten moment był jego wymarzoną okazją na opuszczenie lokalu. Wsunął palec wskazujący za koszulkę pod szyją i przesunął nim wzdłuż brzegu, jakby luzował za ciasno zawiązany krawat. Nawet tak niewielki kieliszek mocniejszego alkoholu wywoływał nieprzyjemne uczucie gorąca, za zatłoczone pomieszczenie nie sprzyjało jego lepszemu samopoczuciu.
Zerknął z ukosa na bar, choć nieco znużony wyraz na jego twarzy nie wskazywał na to, że właśnie w głowie snuł plan wymknięcia się, do czego niezbędna była mu informacja o tym, że nikt nie patrzy. Zresztą był pewien, że po kilku głębszych jego nieobecność mogła zostać zwyczajnie zignorowana.
„To nie ja zgrywam ważniaka.”
― Tak, tak ― rzucił mimowolnie, wręcz na odczepnego – fakt, że grupa przy stole znacząco się przerzedziła, wystarczająco mocno odwrócił uwagę nietowarzyskiego Hatheway'a, nawet jeśli na karku nadal czuł ciężar spojrzeń wszystkich dziewczyn, które postanowiły tu zostać i pilnować, by nowa nie pozwalała sobie na zbyt wiele.
„Poza tym co?”
Wyprostował się nieznacznie, przeskakując wzrokiem na brunetkę, która nagle podniosła się z miejsca. Chociaż wiedział, że to nie do niego dziewczyna miała interes, wiedział, że zaraz i tak miał stać się jego częścią. Tym bardziej, że w przeciągu niecałej minuty znalazł się pomiędzy walczącymi ze sobą lwicami. Pochylił się bardziej nad stołem, pocierając ręką czoło w wyraźnej rezygnacji. Czuł się coraz gorzej i aktualnie nie wiedział, czy była to zasługa alkoholu, hałasu, czy tych kretynów dookoła.
― Nie obchodzi mnie to ― rzucił ostrzejszym tonem, dając Audrey do zrozumienia, że nie zamierza pakować się w żadną grę, którą prowadziła. Miał swoje zdanie na temat Blythe i wystarczało, że otwarcie je wyrażał. Nie był jedną z jej bezmózgich koleżanek, które zapatrzone w jej charyzmatyczne usposobienie i styl, przytakiwały każdemu słowu, które wypowiadała. ― Jeśli masz zamiar bawić się w królową tańca, bo znalazłaś sobie słabsze ogniwo, to rób to bez mojego udziału. ― Nie zawahał się obrócić twarzy w jej stronę, by spojrzeć jej w oczy. Gdyby nie ogólny półmrok, na pewno łatwo dałoby się zauważyć, że poczerwieniała zarówno od wstydu, jak i ze złości – niełatwo było przyjmować krytykę od kogoś, za kim stale się uganiało.
Muszę stąd wyjść.
― Bronisz jej? ― wykrztusiła z siebie wreszcie, ignorując wcześniejszą prośbę koleżanki. Nie mogła tak po prostu dać sobie spokoju.
Noah parsknął sucho, ostentacyjnie odsuwając krzesło od stołu. Jeśli niezgadzanie się z jej zdaniem, oznaczało dla niej obronę kogoś innego, nie mogła być szczególnie bystra. Jednak nie spodziewał się wielkich wyczynów po kimś, kto twierdził, że nowy strój co tydzień pomoże w doskonaleniu techniki. Nawet korciło go, by zwrócić na to uwagę, jednak przeczuwał, że to nie ukróciłoby dyskusji.
― Nie. Po prostu jesteś irytująca. ― Wstał od stołu i poprawił marynarkę na ramionach, nawet nie racząc oznajmić, że wychodzi. Gdzieś w połowie drogi do drzwi, spojrzał w stronę baru i machnął ręką do Josha, jakby próbował dać mu znać, że wychodzi tylko na chwilę. Już teraz jego oddech stawał się wyraźnie cięższy, a jego klatkę piersiową miażdżył niewidzialny ciężar. Znał to uczucie aż za dobrze, więc nic dziwnego, że jak najszybciej chciał znaleźć się na świeżym powietrzu.
Kurwa mać.
Będąc już na zewnątrz, oparł się plecami o mur. Opuścił nieznacznie głowę i przysłonił usta przedramieniem, wiedząc już, że podejmowanie się tak idiotycznych wyzwań nie była najmądrzejszym pomysłem. Wróć. Nie najmądrzejszym pomysłem było przychodzenie tutaj w ogóle.
Zerknął z ukosa na bar, choć nieco znużony wyraz na jego twarzy nie wskazywał na to, że właśnie w głowie snuł plan wymknięcia się, do czego niezbędna była mu informacja o tym, że nikt nie patrzy. Zresztą był pewien, że po kilku głębszych jego nieobecność mogła zostać zwyczajnie zignorowana.
„To nie ja zgrywam ważniaka.”
― Tak, tak ― rzucił mimowolnie, wręcz na odczepnego – fakt, że grupa przy stole znacząco się przerzedziła, wystarczająco mocno odwrócił uwagę nietowarzyskiego Hatheway'a, nawet jeśli na karku nadal czuł ciężar spojrzeń wszystkich dziewczyn, które postanowiły tu zostać i pilnować, by nowa nie pozwalała sobie na zbyt wiele.
„Poza tym co?”
Wyprostował się nieznacznie, przeskakując wzrokiem na brunetkę, która nagle podniosła się z miejsca. Chociaż wiedział, że to nie do niego dziewczyna miała interes, wiedział, że zaraz i tak miał stać się jego częścią. Tym bardziej, że w przeciągu niecałej minuty znalazł się pomiędzy walczącymi ze sobą lwicami. Pochylił się bardziej nad stołem, pocierając ręką czoło w wyraźnej rezygnacji. Czuł się coraz gorzej i aktualnie nie wiedział, czy była to zasługa alkoholu, hałasu, czy tych kretynów dookoła.
― Nie obchodzi mnie to ― rzucił ostrzejszym tonem, dając Audrey do zrozumienia, że nie zamierza pakować się w żadną grę, którą prowadziła. Miał swoje zdanie na temat Blythe i wystarczało, że otwarcie je wyrażał. Nie był jedną z jej bezmózgich koleżanek, które zapatrzone w jej charyzmatyczne usposobienie i styl, przytakiwały każdemu słowu, które wypowiadała. ― Jeśli masz zamiar bawić się w królową tańca, bo znalazłaś sobie słabsze ogniwo, to rób to bez mojego udziału. ― Nie zawahał się obrócić twarzy w jej stronę, by spojrzeć jej w oczy. Gdyby nie ogólny półmrok, na pewno łatwo dałoby się zauważyć, że poczerwieniała zarówno od wstydu, jak i ze złości – niełatwo było przyjmować krytykę od kogoś, za kim stale się uganiało.
Muszę stąd wyjść.
― Bronisz jej? ― wykrztusiła z siebie wreszcie, ignorując wcześniejszą prośbę koleżanki. Nie mogła tak po prostu dać sobie spokoju.
Noah parsknął sucho, ostentacyjnie odsuwając krzesło od stołu. Jeśli niezgadzanie się z jej zdaniem, oznaczało dla niej obronę kogoś innego, nie mogła być szczególnie bystra. Jednak nie spodziewał się wielkich wyczynów po kimś, kto twierdził, że nowy strój co tydzień pomoże w doskonaleniu techniki. Nawet korciło go, by zwrócić na to uwagę, jednak przeczuwał, że to nie ukróciłoby dyskusji.
― Nie. Po prostu jesteś irytująca. ― Wstał od stołu i poprawił marynarkę na ramionach, nawet nie racząc oznajmić, że wychodzi. Gdzieś w połowie drogi do drzwi, spojrzał w stronę baru i machnął ręką do Josha, jakby próbował dać mu znać, że wychodzi tylko na chwilę. Już teraz jego oddech stawał się wyraźnie cięższy, a jego klatkę piersiową miażdżył niewidzialny ciężar. Znał to uczucie aż za dobrze, więc nic dziwnego, że jak najszybciej chciał znaleźć się na świeżym powietrzu.
Kurwa mać.
Będąc już na zewnątrz, oparł się plecami o mur. Opuścił nieznacznie głowę i przysłonił usta przedramieniem, wiedząc już, że podejmowanie się tak idiotycznych wyzwań nie była najmądrzejszym pomysłem. Wróć. Nie najmądrzejszym pomysłem było przychodzenie tutaj w ogóle.
Nie spodziewała się, że brunetka zaatakuje tak szybko, choć niewykluczone, że poniekąd była na to przygotowana. Momentalnie odwracając twarz w kierunku pewnej siebie Audrey, mocno ściągnęła brwi, wybuchając najczystszym, ironicznym śmiechem. Nie miała najmniejszego zamiaru odpowiadać na jej bądź co bądź słuszne stwierdzenie. Cóż, jeszcze bardziej niż tego, że dziewczyna ostatecznie włączy się do rozmowy, nie oczekiwała jednakże, że usłyszą z ust siedzącego między nimi chłopaka coś tak... dwuznacznego. Oczywiście tylko i wyłącznie dla kogoś, kto wciąż nosił w sobie cichą nadzieję, że kiedykolwiek uda mu się dotrzeć do Hatheway'a.
Irytacja powoli zaczynała ją opuszczać. Nawet jeżeli z pewnością nie chciał bronić natrętnej Blythe, ona sama nieświadomie odrobinę podkoloryzowała w swoich myślach całą tę sytuację. Niewinny uśmieszek, jaki zamajaczył na ustach blondynki, dobitnie zmył z buzi konkurentki calutką wyższość, z jaką jeszcze niedawno na nią patrzyła.
"Nie. Po prostu jesteś irytująca."
Otworzyła usta z lekkim zdumieniem, gdy zorientowała się, że Noah zwyczajnie miał ich dosyć. Och, poważnie? Każdy posiadał jakieś granice. Każdy. Winter doskonale o tym wiedziała, a mimo to... poczuła dziwne ukłucie porażki, pomieszane z narastającym spięciem. Świetnie.
― Brawo. Idealnie to rozegrałaś. ― Nie kryła wściekłości, a syknięcia, z jakim zwróciła się do równie zszokowanej "koleżanki", nie była w stanie zagłuszyć nawet dudniąca w klubie muzyka.
Zdążyła jedynie złapać za torebkę i zostawiając na oparciu krzesła płaszcz, szybkim krokiem udała się w stronę drzwi. Nie zerknęła na bar, nie dała znać, że wychodzi. Po prostu wyszła, z hukiem towarzyszącym pchnięciu potężnych drzwi. Przełknęła głośniej ślinę, kiedy znalazła się na chłodnym, wieczornym powietrzu. Wokół wejścia zebrało się nieco więcej osób niż wcześniej, przez co nie od razu spostrzegła, że wcale nie było za późno, a chłopak nie zdążył oddalić się na tyle, by nie mogła go dogonić. Ale gdy w końcu trafiła spojrzeniem na znajomą sylwetkę...
― Noah? ― odparła cicho, kurczowo trzymając w ręku torebkę. Zbyt cicho, by we wrzasku rozmów i śmiechów mógł ją dosłyszeć.
Ruszyła w kierunku Excelsiora, przeciskając się przez stojących gdzieniegdzie ludzi. Opierając się o mur tuż obok niego, wyglądała na lekko przerażoną. Była wkurzona? Poirytowana? Całe wcześniejsze emocje zniknęły jak za dotknięciem różdżki.
― Hej... ― rzuciła głośniej, prawą ręką wykonując niepewny gest, jak gdyby chciała dotknąć jego ramienia. ― Nic ci nie jest? ― No przecież, że nic mu nie jest. Wszystko w jak najlepszym porządku. Szeroko otwartymi oczami obserwowała spuszczoną głowę i zgięte ramię, które przykładał do twarzy, gorączkowo starając się uspokoić rozbiegane myśli. ― Powiedz coś. ― Jezu. Ach, czy to oznaczało, że potrafiła troszczyć się nie tylko o swój własny tyłek? A może zaczęły dopadać "małą zdzirę" wyrzuty sumienia? W każdym razie... na takie rozwinięcie z pewnością nie była gotowa.
No powiedz coś, cholera.
Irytacja powoli zaczynała ją opuszczać. Nawet jeżeli z pewnością nie chciał bronić natrętnej Blythe, ona sama nieświadomie odrobinę podkoloryzowała w swoich myślach całą tę sytuację. Niewinny uśmieszek, jaki zamajaczył na ustach blondynki, dobitnie zmył z buzi konkurentki calutką wyższość, z jaką jeszcze niedawno na nią patrzyła.
"Nie. Po prostu jesteś irytująca."
Otworzyła usta z lekkim zdumieniem, gdy zorientowała się, że Noah zwyczajnie miał ich dosyć. Och, poważnie? Każdy posiadał jakieś granice. Każdy. Winter doskonale o tym wiedziała, a mimo to... poczuła dziwne ukłucie porażki, pomieszane z narastającym spięciem. Świetnie.
― Brawo. Idealnie to rozegrałaś. ― Nie kryła wściekłości, a syknięcia, z jakim zwróciła się do równie zszokowanej "koleżanki", nie była w stanie zagłuszyć nawet dudniąca w klubie muzyka.
Zdążyła jedynie złapać za torebkę i zostawiając na oparciu krzesła płaszcz, szybkim krokiem udała się w stronę drzwi. Nie zerknęła na bar, nie dała znać, że wychodzi. Po prostu wyszła, z hukiem towarzyszącym pchnięciu potężnych drzwi. Przełknęła głośniej ślinę, kiedy znalazła się na chłodnym, wieczornym powietrzu. Wokół wejścia zebrało się nieco więcej osób niż wcześniej, przez co nie od razu spostrzegła, że wcale nie było za późno, a chłopak nie zdążył oddalić się na tyle, by nie mogła go dogonić. Ale gdy w końcu trafiła spojrzeniem na znajomą sylwetkę...
― Noah? ― odparła cicho, kurczowo trzymając w ręku torebkę. Zbyt cicho, by we wrzasku rozmów i śmiechów mógł ją dosłyszeć.
Ruszyła w kierunku Excelsiora, przeciskając się przez stojących gdzieniegdzie ludzi. Opierając się o mur tuż obok niego, wyglądała na lekko przerażoną. Była wkurzona? Poirytowana? Całe wcześniejsze emocje zniknęły jak za dotknięciem różdżki.
― Hej... ― rzuciła głośniej, prawą ręką wykonując niepewny gest, jak gdyby chciała dotknąć jego ramienia. ― Nic ci nie jest? ― No przecież, że nic mu nie jest. Wszystko w jak najlepszym porządku. Szeroko otwartymi oczami obserwowała spuszczoną głowę i zgięte ramię, które przykładał do twarzy, gorączkowo starając się uspokoić rozbiegane myśli. ― Powiedz coś. ― Jezu. Ach, czy to oznaczało, że potrafiła troszczyć się nie tylko o swój własny tyłek? A może zaczęły dopadać "małą zdzirę" wyrzuty sumienia? W każdym razie... na takie rozwinięcie z pewnością nie była gotowa.
No powiedz coś, cholera.
Nie zachowywał się jak ktoś, za kim powinno się biec, gdy widocznie był poirytowany. Słowa, które zdążył wypowiedzieć wcześniej nie były jedynymi sztyletami, które jeszcze mógł wbijać w inne osoby. Zdawał sobie z tego sprawę i dlatego nawet nie brał pod uwagę tego, że w czasie drogi na zewnątrz zdążył dorobić się własnego ogona. Nie zawracał sobie za bardzo głowy rozejrzeniem się, gdy znów zażarcie musiał walczyć o każdy oddech. Chociaż na zewnątrz było chłodno, jego twarz poczerwieniała z duszności – czego na szczęście nie sposób było dostrzec w wieczornym mroku – a na karku już czuł krople zimnego potu.
„Hej...”
Drgnął niespokojnie, zerkając z ukosa w bok. Wystarczyło, że zdążył wychwycić wzrokiem wysuwającą się w jego stronę dłoń, a zareagował całkowicie automatycznie, wolną ręką łapiąc dziewczynę za nadgarstek i zdecydowanym ruchem zmuszając ją do opuszczenia ramienia. Zaraz po tym od razu puścił ją, jakby ten dotyk kosztował go poparzenie.
― Nie...dotykaj...mnie ― mimo całego zdecydowania, które próbował włożyć w swój ton, przerywane rzężącymi oddechami zdanie brzmiało raczej żałośnie. O tym też wiedział, a jednak w chwili, gdy powinien się uspokoić, wzbierała w nim jeszcze większa irytacja – tym razem z powodu tego, że Blythe nie potrafiła odpuścić, musiała za nim pójść, musiała się, kurwa, gapić.
„Powiedz coś.”
Pierdol się, Winter.
Całe szczęście, że nie należał do wierzących, więc nieszczególnie dbał o to, że za grzeszenie myślą los pokarze go jeszcze bardziej. Nawet jeśli z sekundy na sekundę czuł się coraz gorzej, dla Hatheway'a była to wyłącznie naturalna kolej rzeczy. Tak samo jak to, że już po chwili zaczął osuwać się na ziemię, by usiąść pod murem, choć w przypadku Excelsiora był to dość niecodzienny widok – tym bardziej, że w obecnej scenerii wyglądał raczej jak dzieciak, który przeholował z alkoholem i świeżym powietrzem usiłował stłumić narastające mdłości.
― Dam...radę ― dodał zaraz, już mniej słyszalnie, jednak czuł się zobowiązany, żeby o tym poświadczyć, skoro blondynka nadal znajdowała się tuż obok. Całkowicie niepotrzebnie.
Oparłszy łokieć na kolanie i podparłszy czoło ręką, zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Nie było mowy, by został tu jeszcze dłużej i chociaż w duchu miał powód do radości, że uda mu się zerwać wcześniej, raczej nie był zachwycony, że odbywało się to w takich okolicznościach. Nikt nie lubił źle się czuć. Gdy wreszcie znalazł urządzenie, odblokował ekran, przechodząc do skrzynki. Nieco nerwowo zaczął wystukiwać wiadomość, przez co komórka wypadła mu z ręki i cicho stuknęła o ziemię, czemu zawtórowało poirytowane warknięcie Noah'a. Wszystko szło nie tak. Złapał za aparat jeszcze raz i dokończył SMS-a, nie kwapiąc się o poprawienie kilku literówek, które wkradły się do wiadomości. Liczyło się to, że podał swoją lokalizację, choć przysłanie tu kogoś mogło zająć kilkanaście minut. I to w najlepszym przypadku.
„Hej...”
Drgnął niespokojnie, zerkając z ukosa w bok. Wystarczyło, że zdążył wychwycić wzrokiem wysuwającą się w jego stronę dłoń, a zareagował całkowicie automatycznie, wolną ręką łapiąc dziewczynę za nadgarstek i zdecydowanym ruchem zmuszając ją do opuszczenia ramienia. Zaraz po tym od razu puścił ją, jakby ten dotyk kosztował go poparzenie.
― Nie...dotykaj...mnie ― mimo całego zdecydowania, które próbował włożyć w swój ton, przerywane rzężącymi oddechami zdanie brzmiało raczej żałośnie. O tym też wiedział, a jednak w chwili, gdy powinien się uspokoić, wzbierała w nim jeszcze większa irytacja – tym razem z powodu tego, że Blythe nie potrafiła odpuścić, musiała za nim pójść, musiała się, kurwa, gapić.
„Powiedz coś.”
Pierdol się, Winter.
Całe szczęście, że nie należał do wierzących, więc nieszczególnie dbał o to, że za grzeszenie myślą los pokarze go jeszcze bardziej. Nawet jeśli z sekundy na sekundę czuł się coraz gorzej, dla Hatheway'a była to wyłącznie naturalna kolej rzeczy. Tak samo jak to, że już po chwili zaczął osuwać się na ziemię, by usiąść pod murem, choć w przypadku Excelsiora był to dość niecodzienny widok – tym bardziej, że w obecnej scenerii wyglądał raczej jak dzieciak, który przeholował z alkoholem i świeżym powietrzem usiłował stłumić narastające mdłości.
― Dam...radę ― dodał zaraz, już mniej słyszalnie, jednak czuł się zobowiązany, żeby o tym poświadczyć, skoro blondynka nadal znajdowała się tuż obok. Całkowicie niepotrzebnie.
Oparłszy łokieć na kolanie i podparłszy czoło ręką, zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Nie było mowy, by został tu jeszcze dłużej i chociaż w duchu miał powód do radości, że uda mu się zerwać wcześniej, raczej nie był zachwycony, że odbywało się to w takich okolicznościach. Nikt nie lubił źle się czuć. Gdy wreszcie znalazł urządzenie, odblokował ekran, przechodząc do skrzynki. Nieco nerwowo zaczął wystukiwać wiadomość, przez co komórka wypadła mu z ręki i cicho stuknęła o ziemię, czemu zawtórowało poirytowane warknięcie Noah'a. Wszystko szło nie tak. Złapał za aparat jeszcze raz i dokończył SMS-a, nie kwapiąc się o poprawienie kilku literówek, które wkradły się do wiadomości. Liczyło się to, że podał swoją lokalizację, choć przysłanie tu kogoś mogło zająć kilkanaście minut. I to w najlepszym przypadku.
Posłusznie cofnęła rękę, pierwszy raz w życiu czując się przy nim niezręcznie, kiedy niespodziewanie złapał ją za nadgarstek. Jego reakcje na niektóre rzeczy były według Winter... dziwne. Na tyle, że zaczynały interesować dziewczynę coraz bardziej i bardziej. Dlaczego zachowywał się w ten sposób? Doprawdy aż tak brzydziła go bliskość Blythe? Nie była w stanie dłużej się nad tym rozwodzić, bo zdezorientowanie zwyczajnie wzięło nad nią górę.
Wpatrywała się w niego intensywnie, praktycznie nie mrugając, jak gdyby mogła tym samym przeoczyć coś niezwykle ważnego. Oczy jasnowłosej mimowolnie zaszły łzami. Nie dlatego, że zbierało jej się na płacz, ale od powiewów chłodnego wiatru. Patrzyła na niego takim wzrokiem, jakiego nieczęsto można było u niej wyglądać. Przestraszonym, a zarazem troskliwym.
Nie zastanawiając się ani przez chwilę, kucnęła gdy tylko osunął się na ziemię, głośno przełykając ślinę. Kompletnie nie wiedziała co powinna zrobić, a przerywany, nierówny oddech Hatheway'a jedynie potęgował uczucie bezradności i przerażenia, jakie wówczas odczuwała.
"Dam... radę."
Otworzyła buzię i już-już miała zamiar się odezwać, ale... co właściwie chciała mu powiedzieć? Nie martw się? Będzie dobrze? A może, jak mam ci pomóc? On nie chciał pomocy. I nie chodziło tu tylko i wyłącznie o pomoc ze strony blondynki. Nie chciał niczyjej pomocy. Doskonale o tym wiedziała.
Przyglądała się w milczeniu jak łapie za telefon, jednocześnie mając ochotę wyrwać mu go z ręki i zadzwonić po pogotowie. W innej sytuacji zapewne od razu spytałaby, do kogo pisze. Ale tak? Rozejrzała się nerwowo, zauważając, że kilka osób ciekawie im się przyglądało. O ile było to możliwe, podsunęła się ciut bliżej, praktycznie stykając się z nogami Noaha. Jej ruchy były tak niepewne, że patrząc na nią, widziało się zupełnie inną osobę.
― To przez alkohol?... ― rzuciła wreszcie, bardziej do samej siebie, niżeli do chłopaka, którego oddech wciąż przyprawiał ją o dreszcze. Kładąc torebkę tuż obok, poprawiła kosmyk plączących się przy buzi włosów. Milczenie ostatecznie zaczynało jej ciążyć. ― Nie wiedziałam, że... ― Że co? Ucięła raptownie, lekko skruszonym tonem. Zupełnie jakby czuła się winna.
Nieumyślnie, a jednak cholernie zbił tę mała cwaniarę z tropu.
Wpatrywała się w niego intensywnie, praktycznie nie mrugając, jak gdyby mogła tym samym przeoczyć coś niezwykle ważnego. Oczy jasnowłosej mimowolnie zaszły łzami. Nie dlatego, że zbierało jej się na płacz, ale od powiewów chłodnego wiatru. Patrzyła na niego takim wzrokiem, jakiego nieczęsto można było u niej wyglądać. Przestraszonym, a zarazem troskliwym.
Nie zastanawiając się ani przez chwilę, kucnęła gdy tylko osunął się na ziemię, głośno przełykając ślinę. Kompletnie nie wiedziała co powinna zrobić, a przerywany, nierówny oddech Hatheway'a jedynie potęgował uczucie bezradności i przerażenia, jakie wówczas odczuwała.
"Dam... radę."
Otworzyła buzię i już-już miała zamiar się odezwać, ale... co właściwie chciała mu powiedzieć? Nie martw się? Będzie dobrze? A może, jak mam ci pomóc? On nie chciał pomocy. I nie chodziło tu tylko i wyłącznie o pomoc ze strony blondynki. Nie chciał niczyjej pomocy. Doskonale o tym wiedziała.
Przyglądała się w milczeniu jak łapie za telefon, jednocześnie mając ochotę wyrwać mu go z ręki i zadzwonić po pogotowie. W innej sytuacji zapewne od razu spytałaby, do kogo pisze. Ale tak? Rozejrzała się nerwowo, zauważając, że kilka osób ciekawie im się przyglądało. O ile było to możliwe, podsunęła się ciut bliżej, praktycznie stykając się z nogami Noaha. Jej ruchy były tak niepewne, że patrząc na nią, widziało się zupełnie inną osobę.
― To przez alkohol?... ― rzuciła wreszcie, bardziej do samej siebie, niżeli do chłopaka, którego oddech wciąż przyprawiał ją o dreszcze. Kładąc torebkę tuż obok, poprawiła kosmyk plączących się przy buzi włosów. Milczenie ostatecznie zaczynało jej ciążyć. ― Nie wiedziałam, że... ― Że co? Ucięła raptownie, lekko skruszonym tonem. Zupełnie jakby czuła się winna.
Nieumyślnie, a jednak cholernie zbił tę mała cwaniarę z tropu.
Nawet tak przypadkowy kontakt sprawił, że Hatheway poruszył nogą i przesunął ją o te kilka milimetrów w bok, byleby nie odczuwać w tak dosadny sposób, że Blythe znowu znajdowała się obok niego, mimo wszelkich zapewnień. Jego pomoc była już w drodze, o czym zresztą był przekonany, gdy telefonem wstrząsnęły wibracje, a ekran rozświetlił się, dodatkowo powiadamiając o nadchodzącej wiadomości. Czarnowłosy już jej nie odczytał, wciskając telefon do kieszeni. Nie lubił, gdy traktowano go z jak najwyższą ostrożnością, jednak w takich momentach ta nadopiekuńczość była dla niego sporym ratunkiem.
― ...ciebie ― wyrzęził niewyraźnie, przez co braki w jego wypowiedzi były aż nazbyt wyczuwalne. Próba nawiązania z nim jakiegokolwiek kontaktu w tej chwili była błędem, jednak nie miał siły zebrać się na odepchnięcie jej albo – co gorsze – odsunięcie się samemu. Nie dość, że co najmniej w połowie obwiniał ją za to, co się stało, to musiał stawić czoła faktowi, że nawet nie czuła się winna. Przynajmniej tak mu się wydawało i tego przekonania trzymał się, dopóki nie spoglądał w jej stronę.
Robiła to wszystko na pokaz.
Chciała zatrzeć wcześniejsze złe wrażenie.
Znał wszystkie durnowate zagrywki i nie miał zamiaru łykać każdego rzuconego haczyka. O wiele bardziej wolał dmuchać na zimne i wstrzymywać się z powierzaniem innym swojego zaufania.
Odsunął rękę od ust i drżącymi palcami rozpiął guzik koszuli pod szyją, jakby kołnierz nagle stał się zbyt ciasny i z każdą chwilą zaciskał się mocniej na jego gardle. Już od kilku lat miał świadomość tego, że niewidzialna lina tylko czekała, by odciąć mu dostęp do powietrza, jednak wszyscy starali się przekonywać go, że miał jeszcze czas.
― Jasne. I nadal niczego nie wiesz ― syknął, a wydychane powietrze zaświszczało, przeciskając się przez zęby. Odchylił głowę, opierając ją o mur i zerknął na nią z ukosa, zatrzymując wzrok kawałek poniżej jej oczu. Litość, współczucie czy inne tego typu emocje nie widniały na liście rzeczy, które chciał teraz widzieć. Chciał tylko, żeby zobaczyła, że jego wzrok płonął od niechęci i niewypowiedzianego wyrzutu, a także niemej groźby, która miała nałożyć na dziewczynę obowiązek milczenia. ― W końcu to nie twoja sprawa.
To nigdy nie była niczyja sprawa. Ich wiedza niczego by mu nie dała.
― ...ciebie ― wyrzęził niewyraźnie, przez co braki w jego wypowiedzi były aż nazbyt wyczuwalne. Próba nawiązania z nim jakiegokolwiek kontaktu w tej chwili była błędem, jednak nie miał siły zebrać się na odepchnięcie jej albo – co gorsze – odsunięcie się samemu. Nie dość, że co najmniej w połowie obwiniał ją za to, co się stało, to musiał stawić czoła faktowi, że nawet nie czuła się winna. Przynajmniej tak mu się wydawało i tego przekonania trzymał się, dopóki nie spoglądał w jej stronę.
Robiła to wszystko na pokaz.
Chciała zatrzeć wcześniejsze złe wrażenie.
Znał wszystkie durnowate zagrywki i nie miał zamiaru łykać każdego rzuconego haczyka. O wiele bardziej wolał dmuchać na zimne i wstrzymywać się z powierzaniem innym swojego zaufania.
Odsunął rękę od ust i drżącymi palcami rozpiął guzik koszuli pod szyją, jakby kołnierz nagle stał się zbyt ciasny i z każdą chwilą zaciskał się mocniej na jego gardle. Już od kilku lat miał świadomość tego, że niewidzialna lina tylko czekała, by odciąć mu dostęp do powietrza, jednak wszyscy starali się przekonywać go, że miał jeszcze czas.
― Jasne. I nadal niczego nie wiesz ― syknął, a wydychane powietrze zaświszczało, przeciskając się przez zęby. Odchylił głowę, opierając ją o mur i zerknął na nią z ukosa, zatrzymując wzrok kawałek poniżej jej oczu. Litość, współczucie czy inne tego typu emocje nie widniały na liście rzeczy, które chciał teraz widzieć. Chciał tylko, żeby zobaczyła, że jego wzrok płonął od niechęci i niewypowiedzianego wyrzutu, a także niemej groźby, która miała nałożyć na dziewczynę obowiązek milczenia. ― W końcu to nie twoja sprawa.
To nigdy nie była niczyja sprawa. Ich wiedza niczego by mu nie dała.
Wzdrygnęła się nieznacznie, spostrzegając jego wyraźny unik. Kolejny. Klęczenie przez dłuższy czas ostatecznie poczęło ją męczyć ― usiadła więc na piętach, opierając się kolanami o brudną ziemię. Kompletnie przestała zwracać uwagę na wibrujący telefon Excelsiora.
Wpatrywała się w niego bezustannie, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaka. Miała mętlik w głowie. Tak nieznośny, że sama nie do końca wiedziała, co właściwie w tamtym momencie czuła, stercząc nad nim niczym upierdliwy wrzód, którego za nic nie dało się pozbyć. Zdawała sobie z tego sprawę, a mimo to... wciąż nie dawała za wygraną. Była cholernie uparta.
Wraz z narastającym poczuciem bezradności i zmieszania, wyraz jej oczu stawał się coraz bardziej tkliwy.
"...ciebie", "...i nadal niczego nie wiesz."
Nie mogła przestać powtarzać słów Hatheway'a, które pozostały w centrum rozbieganych myśli jasnowłosej zdecydowanie zbyt długą chwilę. Przełknęła ślinę, nerwowo ściskając na udach obie dłonie.
"...w końcu to nie twoja sprawa."
― Nie wiem... ― powtórzyła cicho, skupiając się na różnobarwnych, ledwie widocznych zza grzywki tęczówkach jego oczu. ― ...bo nie dajesz mi... ― Zacisnęła pięści. Nie patrz tak. ― ...przepraszam... po prostu. ― Pomijając fakt, że przecież nie była to sprawa Blythe, tych kilka słów wypowiedziała prawie łamiącym się głosem. Nie płaczliwym, jednak z pewnością nadto miękkim.
Widziała, że czuwała przy Noahu zupełnie niepotrzebnie. Nie chciał jej ― ani tam, ani w swoim cholernie niedostępnym życiu. Zauważała sposób, w jaki na nią zerkał. Gesty, dosadnie świadczące o odrazie i złości wobec natrętnej dziewczyny. Wszystkie te negatywne emocje wypisane miał w jednym, stanowczym spojrzeniu. Zadrżała, wprawiając w ruch niemalże całe ciało, od warg, aż po odkryte nogi. Zimny podmuch wiatru pomieszany z lodowatym, odpychającym wzrokiem. Mieszanka wybuchowa.
Nie byłaby sobą, gdyby przestała mówić. Nawet jeżeli nie do końca wówczas składnie dobierała słowa, próbując przekazać mu, że naprawdę, naprawdę czuła się winna. Och, gdyby tylko wiedziała, czego rzeczywiście chciała. Pieniędzy? Zaufania? Pieniędzy i zaufania? Co z tego, że się nie zgrywała. Że chociaż raz w życiu próbowała być wobec niego szczera. Od samego początku tej chorej zabawy, którą zawzięcie prowadziła, wiadomym było, iż tych dwóch pragnień nie dało się ot tak pogodzić. Bynajmniej nie z kimś takim, z kim naiwnie pozwoliła sobie pogrywać.
Wpatrywała się w niego bezustannie, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony chłopaka. Miała mętlik w głowie. Tak nieznośny, że sama nie do końca wiedziała, co właściwie w tamtym momencie czuła, stercząc nad nim niczym upierdliwy wrzód, którego za nic nie dało się pozbyć. Zdawała sobie z tego sprawę, a mimo to... wciąż nie dawała za wygraną. Była cholernie uparta.
Wraz z narastającym poczuciem bezradności i zmieszania, wyraz jej oczu stawał się coraz bardziej tkliwy.
"...ciebie", "...i nadal niczego nie wiesz."
Nie mogła przestać powtarzać słów Hatheway'a, które pozostały w centrum rozbieganych myśli jasnowłosej zdecydowanie zbyt długą chwilę. Przełknęła ślinę, nerwowo ściskając na udach obie dłonie.
"...w końcu to nie twoja sprawa."
― Nie wiem... ― powtórzyła cicho, skupiając się na różnobarwnych, ledwie widocznych zza grzywki tęczówkach jego oczu. ― ...bo nie dajesz mi... ― Zacisnęła pięści. Nie patrz tak. ― ...przepraszam... po prostu. ― Pomijając fakt, że przecież nie była to sprawa Blythe, tych kilka słów wypowiedziała prawie łamiącym się głosem. Nie płaczliwym, jednak z pewnością nadto miękkim.
Widziała, że czuwała przy Noahu zupełnie niepotrzebnie. Nie chciał jej ― ani tam, ani w swoim cholernie niedostępnym życiu. Zauważała sposób, w jaki na nią zerkał. Gesty, dosadnie świadczące o odrazie i złości wobec natrętnej dziewczyny. Wszystkie te negatywne emocje wypisane miał w jednym, stanowczym spojrzeniu. Zadrżała, wprawiając w ruch niemalże całe ciało, od warg, aż po odkryte nogi. Zimny podmuch wiatru pomieszany z lodowatym, odpychającym wzrokiem. Mieszanka wybuchowa.
Nie byłaby sobą, gdyby przestała mówić. Nawet jeżeli nie do końca wówczas składnie dobierała słowa, próbując przekazać mu, że naprawdę, naprawdę czuła się winna. Och, gdyby tylko wiedziała, czego rzeczywiście chciała. Pieniędzy? Zaufania? Pieniędzy i zaufania? Co z tego, że się nie zgrywała. Że chociaż raz w życiu próbowała być wobec niego szczera. Od samego początku tej chorej zabawy, którą zawzięcie prowadziła, wiadomym było, iż tych dwóch pragnień nie dało się ot tak pogodzić. Bynajmniej nie z kimś takim, z kim naiwnie pozwoliła sobie pogrywać.
Jeszcze tego brakowało.
Zacisnął usta w wąską linię i przeniósł spojrzenie na pobliską ulicę, jakby już wypatrywał na niej nadjeżdżającego samochodu. Zaczynał odnosić wrażenie, że czekało go najdłuższe kilkanaście minut w całym jego życiu. W jej obecności czas wlókł się niemiłosiernie – jak na wyjątkowo nudnych lekcjach, podczas których czasoprzestrzeń ulegała poważnym zagięciom. Teraz Hatheway może nie odczuwał tej sennej atmosfery, zbyt zajęty walką o spokojny oddech, ale wyczuł zmianę tonu u Blythe, która nagle z pewnej siebie dziewczyny, skurczyła się do rozmiarów małej, zagubionej dziewczynki, której zbierało się na płacz. Ironią losu było to, że żałowała kogoś, kto jeszcze parę minut temu próbował zmiażdżyć i ośmieszyć wszelkie jej starania.
Nie potrafił do końca zmienić zdania na jej temat. Zacisnął palce mocniej na materiale bluzy, chcąc do ostatniej chwili powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie całego jadu, który gromadził się na jego języku. Szczęka Excelsiora widocznie stężała i poruszyła się na boki, gdy zazgrzytał zębami.
― Przestań się mazać. ― Nie płakała, ale to nie stało na przeszkodzie, by ostro upomnieć ją, że był to najwyższy czas na odzyskanie rezonu. Noah z kolei pozwolił sobie na podniesienie głosu, gdy wydawało mu się, że oddech na chwilę mu na to pozwolił. ― To ja się duszę ― rzucił nieco markotnie, uznając, że był tu jedyną osobą, która powinna zachowywać się w tak desperacki sposób, a jednak nie pozwalał sobie na popadnięcie w kompletną bezradność. ― Poza tym zdecydowałabyś się, czy jesteś wkurwiona, czy raczej masz zamiar się rozczulać ― jego głos stale się urywał. Niemniej jednak skoro milczenie nie było w stanie nic zdziałać, postanowił wreszcie zabić ją słowami. ― Nie mam też powodu, by cokolwiek ci dawać. Niczym się od nich nie różnisz, jesteś dla mnie nikim i nigdy--
Przycisnął dłoń do ust. Nie dlatego, że chciał stłumić tym kolejne ostre słowa, a dlatego, że najwidoczniej pokarało go jeszcze bardziej w chwili, w której twierdził, że nie mógł być bardziej w dupie. Nadwyrężywszy swoje płuca, zaniósł się paskudnym kaszlem i pochylił się do przodu, wolną ręką, opierając o brudny chodnik. Czuł jak niewielkie drobinki wbijają się w jego skórę, ale to nieprzyjemne uczucie było niczym w porównaniu z bolesnym ściskiem w płucach i palącym uczuciem w środku.
Szybciej.
― Idź ― wymamrotał w swoją dłoń, licząc, że tym razem jego rozkaz cokolwiek zdziała. Powiedział już co o tym myślał.
Zacisnął usta w wąską linię i przeniósł spojrzenie na pobliską ulicę, jakby już wypatrywał na niej nadjeżdżającego samochodu. Zaczynał odnosić wrażenie, że czekało go najdłuższe kilkanaście minut w całym jego życiu. W jej obecności czas wlókł się niemiłosiernie – jak na wyjątkowo nudnych lekcjach, podczas których czasoprzestrzeń ulegała poważnym zagięciom. Teraz Hatheway może nie odczuwał tej sennej atmosfery, zbyt zajęty walką o spokojny oddech, ale wyczuł zmianę tonu u Blythe, która nagle z pewnej siebie dziewczyny, skurczyła się do rozmiarów małej, zagubionej dziewczynki, której zbierało się na płacz. Ironią losu było to, że żałowała kogoś, kto jeszcze parę minut temu próbował zmiażdżyć i ośmieszyć wszelkie jej starania.
Nie potrafił do końca zmienić zdania na jej temat. Zacisnął palce mocniej na materiale bluzy, chcąc do ostatniej chwili powstrzymać się przed wyrzuceniem z siebie całego jadu, który gromadził się na jego języku. Szczęka Excelsiora widocznie stężała i poruszyła się na boki, gdy zazgrzytał zębami.
― Przestań się mazać. ― Nie płakała, ale to nie stało na przeszkodzie, by ostro upomnieć ją, że był to najwyższy czas na odzyskanie rezonu. Noah z kolei pozwolił sobie na podniesienie głosu, gdy wydawało mu się, że oddech na chwilę mu na to pozwolił. ― To ja się duszę ― rzucił nieco markotnie, uznając, że był tu jedyną osobą, która powinna zachowywać się w tak desperacki sposób, a jednak nie pozwalał sobie na popadnięcie w kompletną bezradność. ― Poza tym zdecydowałabyś się, czy jesteś wkurwiona, czy raczej masz zamiar się rozczulać ― jego głos stale się urywał. Niemniej jednak skoro milczenie nie było w stanie nic zdziałać, postanowił wreszcie zabić ją słowami. ― Nie mam też powodu, by cokolwiek ci dawać. Niczym się od nich nie różnisz, jesteś dla mnie nikim i nigdy--
Przycisnął dłoń do ust. Nie dlatego, że chciał stłumić tym kolejne ostre słowa, a dlatego, że najwidoczniej pokarało go jeszcze bardziej w chwili, w której twierdził, że nie mógł być bardziej w dupie. Nadwyrężywszy swoje płuca, zaniósł się paskudnym kaszlem i pochylił się do przodu, wolną ręką, opierając o brudny chodnik. Czuł jak niewielkie drobinki wbijają się w jego skórę, ale to nieprzyjemne uczucie było niczym w porównaniu z bolesnym ściskiem w płucach i palącym uczuciem w środku.
Szybciej.
― Idź ― wymamrotał w swoją dłoń, licząc, że tym razem jego rozkaz cokolwiek zdziała. Powiedział już co o tym myślał.
Z każdym kolejnym słowem Hatheway'a coraz bardziej zaczynała zastanawiać się nad tym, czy nie wolała przypadkiem kiedy nic nie mówił. Wyraz twarzy Winter zmienił się tak diametralnie, że już tylko po oczach jakkolwiek było widać, że rzeczywiście się o niego martwiła.
― Mógłbyś chociaż udawać, że potrafisz być miły, panie "niepotrzebujępomocy" ― rzuciła poirytowana, z nutką pretensji w głosie. Przecież siedziała tam, na swój sposób nawet czuła się z tym źle, że tak to się wszystko potoczyło, chcąc nie chcąc z jej winy. A on? Zgrywał kompletnego dupka. Nic nowego, Blythe. ― Chociaż raz. Jeju, nie wiem jak ludzie z tobą wytrzymują ― dodała pod wpływem emocji, niczym naburmuszone dziecko.
Nie zniechęcił dziewczyny na tyle, by się od niego odsunęła. Równie dobrze mogłaby wówczas wstać i odejść, zostawiając go na pastwę losu aż w końcu ktoś go odbierze. Cóż, mogła, ale pomijając fakt, że nie zostawiłaby go samego, trzymało ją przy nim zbyt wiele spraw.
"Niczym się od nich nie różnisz, jesteś dla mnie nikim i nigdy--..." Oj, zabolało. Chciała nawet coś dodać. Na końcu języka miała już ułożoną odpowiedź, gdy usłyszała, co jeszcze miał jej do powiedzenia, jednakże silny kaszel, którym zaniósł się padając na ziemię, skutecznie odwiódł od tego Winter. Nadal nie wiedziała jak się zachować, jak powinna mu pomóc, ale... pewnym było, że ostrość chłopaka w stosunku do niej, odrobinę postawiła blondynkę do pionu. Pochyliła się do przodu ― na tyle blisko, że wyraźniej poczuła jaki miał zapach ― jedną rękę kładąc na jego boku, tuż przy plecach. Tym razem zdecydowanie.
"Idź." Idź? Żarty sobie robił?
Mimo, iż w takiej a nie innej pozycji nie mógł tego dostrzec, przewróciła oczami.
― Nigdzie nie idę ― warknęła o wiele pewniej, zaczynając powoli coraz widoczniej trząść się z zimna. ― Daj mi swój telefon... numer do kogoś, cokolwiek. ― Albo sama zadzwonię po pogotowie. I choć tego już nie dopowiedziała, doprawdy była w stanie to zrobić. Nie wiedziała z kim pisał i czy w ogóle chciał, żeby go odebrano. Poza tym, nie wyglądał jakby miało mu się polepszyć. Nie kiedy niemalże leżał na chodniku.
― Mógłbyś chociaż udawać, że potrafisz być miły, panie "niepotrzebujępomocy" ― rzuciła poirytowana, z nutką pretensji w głosie. Przecież siedziała tam, na swój sposób nawet czuła się z tym źle, że tak to się wszystko potoczyło, chcąc nie chcąc z jej winy. A on? Zgrywał kompletnego dupka. Nic nowego, Blythe. ― Chociaż raz. Jeju, nie wiem jak ludzie z tobą wytrzymują ― dodała pod wpływem emocji, niczym naburmuszone dziecko.
Nie zniechęcił dziewczyny na tyle, by się od niego odsunęła. Równie dobrze mogłaby wówczas wstać i odejść, zostawiając go na pastwę losu aż w końcu ktoś go odbierze. Cóż, mogła, ale pomijając fakt, że nie zostawiłaby go samego, trzymało ją przy nim zbyt wiele spraw.
"Niczym się od nich nie różnisz, jesteś dla mnie nikim i nigdy--..." Oj, zabolało. Chciała nawet coś dodać. Na końcu języka miała już ułożoną odpowiedź, gdy usłyszała, co jeszcze miał jej do powiedzenia, jednakże silny kaszel, którym zaniósł się padając na ziemię, skutecznie odwiódł od tego Winter. Nadal nie wiedziała jak się zachować, jak powinna mu pomóc, ale... pewnym było, że ostrość chłopaka w stosunku do niej, odrobinę postawiła blondynkę do pionu. Pochyliła się do przodu ― na tyle blisko, że wyraźniej poczuła jaki miał zapach ― jedną rękę kładąc na jego boku, tuż przy plecach. Tym razem zdecydowanie.
"Idź." Idź? Żarty sobie robił?
Mimo, iż w takiej a nie innej pozycji nie mógł tego dostrzec, przewróciła oczami.
― Nigdzie nie idę ― warknęła o wiele pewniej, zaczynając powoli coraz widoczniej trząść się z zimna. ― Daj mi swój telefon... numer do kogoś, cokolwiek. ― Albo sama zadzwonię po pogotowie. I choć tego już nie dopowiedziała, doprawdy była w stanie to zrobić. Nie wiedziała z kim pisał i czy w ogóle chciał, żeby go odebrano. Poza tym, nie wyglądał jakby miało mu się polepszyć. Nie kiedy niemalże leżał na chodniku.
Chyba po raz pierwszy tego dnia, barkami czarnowłosego wstrząsnął śmiech – Winter mogłaby uznać to za osobisty sukces, gdyby przymknęła oko na gorycz, którą udekorował rozciągnięte w uśmiechu wargi. Nie było łatwo śmiać się, gdy miało się wrażenie, że płuca ścisnęły się do takich rozmiarów, że nie powinno się marnować powietrza w nich na tak idiotyczne odruchy.
― Wolę uważać. Jeszcze byś mnie polubiła ― sarknął, zdradzając, że niekoniecznie zależało mu na tej sympatii. Zresztą wydawał się być osobą, której nie zależało na żadnej sympatii. Dla niego takie zachowanie było oczywiste, biorąc pod uwagę, że nie chciał pomocy. Znacznie łatwiej było odepchnąć od siebie potencjalnego bohatera sytuacji niż łagodnie przekonywać go, że da sobie radę samemu. ― Ja też nie. Robię, co mogę. ― Z ust Hatheway'a w żadnym wypadku nie brzmiało to jak żart czy zgryźliwa uwaga. Wcześniejszy grymas bezpowrotnie zniknął z jego twarzy, potwierdzając teorię całkowitej powagi.
Ale nic na nią nie działało.
Daj mi wreszcie spokój.
Walcząc z atakiem kaszlu, zignorował dotyk blondynki, choć był on dużo bardziej wyrazisty niż wcześniej. Chciał, żeby znalazła się możliwie jak najdalej, ale o wiele bardziej chciał teraz, by kolejna utrata dobrego samopoczucia wreszcie się skończyła. Był to pierwszy nawrót choroby od bardzo dawna i jakieś upierdliwe fatum chciało, żeby stało się to akurat dziś. Zacisnął palce w pięść, odsuwając dłoń od ust, jakby spodziewał się, jaki widok może zastać na lekko wilgotnej dłoni, a którego nie powinny dosięgnąć oczy Blythe.
Chrząknął i zacisnął zęby z obrzydzeniem przełykając ślinę, która nabrała lekko metalicznego posmaku.
― Odpieprz się wreszcie ― wyrzęził na jednym wydechu i zachłysnął się powietrzem. Tym razem jednak nie zamierzał się z nią szarpać, chociaż nie liczył, że była na tyle rozsądna, żeby wreszcie pojąć, jak bardzo niemile widziana była w jego towarzystwie. Wydawało mu się, że prościej się już nie dało. ― Masz jakiś problem z nadopiekuńczością? Zaraz po mnie przyjadą. Już napisałem – wiedzą co robić.
To nie był pierwszy taki raz.
Przymknął oczy, opuszczając głowę na tyle, by ciemne kosmyki przysłoniły jego twarz. Jego oddech nadal był nienaturalnie ociężały, ale zadawał się powoli wracać do normalności. Przynajmniej tymczasowo. Sam Excelsior z kolei czuł się już cholernie zmęczony i nie marzył o niczym innym, jak tylko znalezieniu się w swoim własnym łóżku.
― Wolę uważać. Jeszcze byś mnie polubiła ― sarknął, zdradzając, że niekoniecznie zależało mu na tej sympatii. Zresztą wydawał się być osobą, której nie zależało na żadnej sympatii. Dla niego takie zachowanie było oczywiste, biorąc pod uwagę, że nie chciał pomocy. Znacznie łatwiej było odepchnąć od siebie potencjalnego bohatera sytuacji niż łagodnie przekonywać go, że da sobie radę samemu. ― Ja też nie. Robię, co mogę. ― Z ust Hatheway'a w żadnym wypadku nie brzmiało to jak żart czy zgryźliwa uwaga. Wcześniejszy grymas bezpowrotnie zniknął z jego twarzy, potwierdzając teorię całkowitej powagi.
Ale nic na nią nie działało.
Daj mi wreszcie spokój.
Walcząc z atakiem kaszlu, zignorował dotyk blondynki, choć był on dużo bardziej wyrazisty niż wcześniej. Chciał, żeby znalazła się możliwie jak najdalej, ale o wiele bardziej chciał teraz, by kolejna utrata dobrego samopoczucia wreszcie się skończyła. Był to pierwszy nawrót choroby od bardzo dawna i jakieś upierdliwe fatum chciało, żeby stało się to akurat dziś. Zacisnął palce w pięść, odsuwając dłoń od ust, jakby spodziewał się, jaki widok może zastać na lekko wilgotnej dłoni, a którego nie powinny dosięgnąć oczy Blythe.
Chrząknął i zacisnął zęby z obrzydzeniem przełykając ślinę, która nabrała lekko metalicznego posmaku.
― Odpieprz się wreszcie ― wyrzęził na jednym wydechu i zachłysnął się powietrzem. Tym razem jednak nie zamierzał się z nią szarpać, chociaż nie liczył, że była na tyle rozsądna, żeby wreszcie pojąć, jak bardzo niemile widziana była w jego towarzystwie. Wydawało mu się, że prościej się już nie dało. ― Masz jakiś problem z nadopiekuńczością? Zaraz po mnie przyjadą. Już napisałem – wiedzą co robić.
To nie był pierwszy taki raz.
Przymknął oczy, opuszczając głowę na tyle, by ciemne kosmyki przysłoniły jego twarz. Jego oddech nadal był nienaturalnie ociężały, ale zadawał się powoli wracać do normalności. Przynajmniej tymczasowo. Sam Excelsior z kolei czuł się już cholernie zmęczony i nie marzył o niczym innym, jak tylko znalezieniu się w swoim własnym łóżku.
Krótkie parsknięcie, kolejny wywrót oczyma. Jego uparty charakter odrobinę przypominał jej samą siebie, choć nie do końca w tym samym znaczeniu. Ona? Była zwyczajnie zbyt pewna siebie, chciwa i nieugięta, by zrezygnować z tego, co chciała zdobyć w swoje małe łapki. A on... Jego jeszcze nie rozgryzła. Starała się, żeby przy każdej możliwej sprawie pokazywać mu, jak bardzo była w stanie znieść wszystko, ale nawet ją niektóre rzeczy przerastały. Nie potrafiła pojąć zachowania Noaha, a bynajmniej nie w tamtej chwili. Oddzielał się od ludzi grubym murem, którego Winter nigdy w życiu nie postawiłaby w swoim życiu. I tym się właśnie różnili.
O ile na początku cała sytuacja sprawiła, że na moment zamknęły jej się usta, o tyle z każdym słowem chłopaka zaczynała się coraz bardziej irytować. Była typową dziewczyną, która niewiele potrzebowała do zmiany zdania... do zmiany czegokolwiek zresztą.
― Przestań! ― krzyknęła tak, że interesowało się nimi wówczas coraz więcej gapiów. ― To, że masz wszystkich w dupie nie znaczy, że musisz zachowywać się jak pieprzony egoista! ― Zabrzmiała jakby miała zamiar zacząć go szarpać. Ściągnęła brwi, patrząc na niego ze zbolałą, a zarazem wściekłą miną. ― I nie mam problemu z nadopiekuńczością. Nigdzie się stąd nie ruszam ― dodała o wiele ciszej, raz jeszcze wyraźnie uświadamiając go, że nie zmusi Winter do odejścia. Przez kilka dłuższych sekund przestała nawet zwracać uwagę na fakt, że dusił się kaszlem. Cała Blythe ― zbyt naburmuszona i skrzywdzona, by zauważyć co się wokół niej działo.
Przyglądała się czarnym włosom Hatheway'a, gdy spuścił głowę. Rozluźniła spięte od stresu ramiona; zupełnie jak gdyby to ona opadła z sił.
― Napisali za ile przyjadą? ― odparła spokojniejszym tonem, nie spuszczając z niego badawczego wzroku. Mówiąc "napisali" myślała o którejś z tych osób, które rówieśnik miał zapewne jak na pstryknięcie palcami. Cóż, trochę mu zazdrościła.
Może trochę bardzo...
O ile na początku cała sytuacja sprawiła, że na moment zamknęły jej się usta, o tyle z każdym słowem chłopaka zaczynała się coraz bardziej irytować. Była typową dziewczyną, która niewiele potrzebowała do zmiany zdania... do zmiany czegokolwiek zresztą.
― Przestań! ― krzyknęła tak, że interesowało się nimi wówczas coraz więcej gapiów. ― To, że masz wszystkich w dupie nie znaczy, że musisz zachowywać się jak pieprzony egoista! ― Zabrzmiała jakby miała zamiar zacząć go szarpać. Ściągnęła brwi, patrząc na niego ze zbolałą, a zarazem wściekłą miną. ― I nie mam problemu z nadopiekuńczością. Nigdzie się stąd nie ruszam ― dodała o wiele ciszej, raz jeszcze wyraźnie uświadamiając go, że nie zmusi Winter do odejścia. Przez kilka dłuższych sekund przestała nawet zwracać uwagę na fakt, że dusił się kaszlem. Cała Blythe ― zbyt naburmuszona i skrzywdzona, by zauważyć co się wokół niej działo.
Przyglądała się czarnym włosom Hatheway'a, gdy spuścił głowę. Rozluźniła spięte od stresu ramiona; zupełnie jak gdyby to ona opadła z sił.
― Napisali za ile przyjadą? ― odparła spokojniejszym tonem, nie spuszczając z niego badawczego wzroku. Mówiąc "napisali" myślała o którejś z tych osób, które rówieśnik miał zapewne jak na pstryknięcie palcami. Cóż, trochę mu zazdrościła.
Może trochę bardzo...
— Yunlei! — żeński głos momentalnie wyrwał dziewczynę z zamyślenia. Zwróciła się w stronę znajomej blondynki, wyraźnie próbując powstrzymać malujące się na twarzy wzruszenie.
— Charlotte! — oczywistym było, że nie uda jej się utrzymać tej obojętnej pozy zbyt długo. Biegnąca ku niej Kanadyjka, rzuciła się na nią, przyciskając ją do siebie jak małe zwierzątko. Tych kilka sekund wystarczyło, by zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jej przyjaciółka urosła przez lata. A przecież, gdy widziała ją ostatnio była niską gimnazjalistką. Życie potrafiło być naprawdę niesprawiedliwe.
— Nadal nie wierzę, że cię widzę. Myślałam, że zostaniesz w tych Chinach na zawsze. Po tym jak przestałaś wysyłać listy...
— Przepraszam, miałam dużo na głowie. Odpracuję to, obiecuję — wypuściła w końcu przyjaciółkę z objęć i poprawiła włosy krótkim ruchem, pozwalając by rude loki opadły miękką kaskadą na jej plecy.
— Zmieniłaś się — mierzyły się przez chwilę rozpromienionym spojrzeniem, nim w końcu Charlotte złapała ją za dłoń, ciągnąc w kierunku klubu — kto by pomyślał, że ta mała kujonica zmieni się w kogoś, kto tuż po powrocie kieruje się w stronę klubu.
— Kujonica? Więc tak mnie postrzegałaś przez te wszystkie lata? — nadymała nieznacznie policzki upodabniając się tym samym do obrażonego chomika. Nie trwało to nazbyt długo, biorąc pod uwagę fakt, jak szybko wyrósł przed nimi ochroniarz, pilnujący wejścia do klubu.
— Nazwiska.
— Fiddler, Charlotte.
— Chen, Yunlei — wpatrywała się w listę, błyskawicznie odnajdując własną pozycję, choć ochroniarzowi zajęło to jeszcze całe siedem sekund. Powstrzymała się jednak przez wskazaniem jej mężczyźnie, czekając aż w końcu przepuści je w drzwiach. Gdy tylko znalazły się wśród ludzi, Charlotte nachyliła się ku niej, próbując przekrzyczeć muzykę.
— Powiedz mi Yun, pijesz? — tym razem szczędząc słów, po prostu pokiwała głową w odpowiedzi. Jednym z pozytywów trzymania się ze starszymi osobami, były płynące z tego profity. Jak choćby dostęp do alkoholu, który wraz z widniejącą na jej legitymacji datą urodzenia, póki co pozostawał poza zasięgiem.
— Znajdę jakiś stolik — machnęła jej dłonią, odchodząc w kierunku miejsc pod ścianą. Większość z nich była zajęta, co nie dziwiło jej jakoś szczególnie, biorąc pod uwagę popularność tutejszego klubu. Zaraz!
Przesunęła wzrokiem po linii stolików raz jeszcze, zatrzymując go na pojedynczej, dość niepozornej sylwetce. Siedzący samotnie chłopak wręcz prosił się o towarzystwo - pod warunkiem, że jeszcze go nie miał. Z drugiej strony, czy byłoby to jakąkolwiek przeszkodą dla kogoś takiego jak Yunlei? Nie od dziś stosowała różne sztuczki, by dostać to co chce, nawet jeśli miałoby się to wiązać, z pozbawieniem jakiejś dziewczyny zabawy na ten wieczór.
Poprawiła spódnicę i ruszyła przed siebie pewnym krokiem, zgarniając włosy na lewe ramię. Im bliżej podchodziła, tym więcej szczegółów na twarzy nieznajomego dostrzegała. Wyglądał młodo. Licealista? Ponadto już teraz mogła stwierdzić, że jego twarz była całkowicie w jej typie.
Nie miej nikogo, nie miej nikogo, nie miej nikogo...
— Cześć. Przepraszam, możemy się dosiąść z koleżanką? Trochę mało tu miejsca, ponadto nie będę ukrywać, że przydałoby nam się jakieś towarzystwo — uśmiechnęła się, nawijając kosmyk rudych włosów na jeden z palców, nie odrywając od niego wzroku.
Zdecydowanie w moim typie.
— Charlotte! — oczywistym było, że nie uda jej się utrzymać tej obojętnej pozy zbyt długo. Biegnąca ku niej Kanadyjka, rzuciła się na nią, przyciskając ją do siebie jak małe zwierzątko. Tych kilka sekund wystarczyło, by zdała sobie sprawę z tego jak bardzo jej przyjaciółka urosła przez lata. A przecież, gdy widziała ją ostatnio była niską gimnazjalistką. Życie potrafiło być naprawdę niesprawiedliwe.
— Nadal nie wierzę, że cię widzę. Myślałam, że zostaniesz w tych Chinach na zawsze. Po tym jak przestałaś wysyłać listy...
— Przepraszam, miałam dużo na głowie. Odpracuję to, obiecuję — wypuściła w końcu przyjaciółkę z objęć i poprawiła włosy krótkim ruchem, pozwalając by rude loki opadły miękką kaskadą na jej plecy.
— Zmieniłaś się — mierzyły się przez chwilę rozpromienionym spojrzeniem, nim w końcu Charlotte złapała ją za dłoń, ciągnąc w kierunku klubu — kto by pomyślał, że ta mała kujonica zmieni się w kogoś, kto tuż po powrocie kieruje się w stronę klubu.
— Kujonica? Więc tak mnie postrzegałaś przez te wszystkie lata? — nadymała nieznacznie policzki upodabniając się tym samym do obrażonego chomika. Nie trwało to nazbyt długo, biorąc pod uwagę fakt, jak szybko wyrósł przed nimi ochroniarz, pilnujący wejścia do klubu.
— Nazwiska.
— Fiddler, Charlotte.
— Chen, Yunlei — wpatrywała się w listę, błyskawicznie odnajdując własną pozycję, choć ochroniarzowi zajęło to jeszcze całe siedem sekund. Powstrzymała się jednak przez wskazaniem jej mężczyźnie, czekając aż w końcu przepuści je w drzwiach. Gdy tylko znalazły się wśród ludzi, Charlotte nachyliła się ku niej, próbując przekrzyczeć muzykę.
— Powiedz mi Yun, pijesz? — tym razem szczędząc słów, po prostu pokiwała głową w odpowiedzi. Jednym z pozytywów trzymania się ze starszymi osobami, były płynące z tego profity. Jak choćby dostęp do alkoholu, który wraz z widniejącą na jej legitymacji datą urodzenia, póki co pozostawał poza zasięgiem.
— Znajdę jakiś stolik — machnęła jej dłonią, odchodząc w kierunku miejsc pod ścianą. Większość z nich była zajęta, co nie dziwiło jej jakoś szczególnie, biorąc pod uwagę popularność tutejszego klubu. Zaraz!
Przesunęła wzrokiem po linii stolików raz jeszcze, zatrzymując go na pojedynczej, dość niepozornej sylwetce. Siedzący samotnie chłopak wręcz prosił się o towarzystwo - pod warunkiem, że jeszcze go nie miał. Z drugiej strony, czy byłoby to jakąkolwiek przeszkodą dla kogoś takiego jak Yunlei? Nie od dziś stosowała różne sztuczki, by dostać to co chce, nawet jeśli miałoby się to wiązać, z pozbawieniem jakiejś dziewczyny zabawy na ten wieczór.
Poprawiła spódnicę i ruszyła przed siebie pewnym krokiem, zgarniając włosy na lewe ramię. Im bliżej podchodziła, tym więcej szczegółów na twarzy nieznajomego dostrzegała. Wyglądał młodo. Licealista? Ponadto już teraz mogła stwierdzić, że jego twarz była całkowicie w jej typie.
Nie miej nikogo, nie miej nikogo, nie miej nikogo...
— Cześć. Przepraszam, możemy się dosiąść z koleżanką? Trochę mało tu miejsca, ponadto nie będę ukrywać, że przydałoby nam się jakieś towarzystwo — uśmiechnęła się, nawijając kosmyk rudych włosów na jeden z palców, nie odrywając od niego wzroku.
Zdecydowanie w moim typie.
Znacie ten moment, kiedy ktoś was wystawia? Nikt nie lubi tego momentu. Momentu, kiedy wszystkie plany szlag trafia. I chociaż Koss był osobą dosyć spontaniczną, to jednak, kiedy po godzinie siedzenia samemu w klubie dostał smsa, że "hehe, głupia sprawa, jednak nie mogę przyjść", to miał ochotę rozbić szklankę, którą właśnie trzymał, pieprznąć telefonem o podłogę albo chociaż kogoś zamordować. Niestety żadna z tych opcji nie wydawała się zbyt interesująca - wysoki poziom klubu, w którym przebywał sprawiał, iż każdy taki wyskok mógł zakończyć się wyproszeniem za próg. On zaś miał za dużo godności w sobie, aby dać się wyprowadzić przez jakichś goryli.
Niestety, dobry humor szlag trafił. Normalnie pewnie i tak znalazłby sobie towarzystwo. Przecież wiele osób tutaj znał, a nawet jeśli nie, to zawsze można poznać kogoś nowego. Tyle tylko, że nie miał na to najmniejszej ochoty. Szczerze mówiąc, szczytem jego marzeń w tej chwili było wrócić do domu, pierdzielnąć się w bokserkach na łóżko i obejrzeć jakiś odmóżdżający serial, który pozwoli mu zapomnieć o irytującym znajomym.
Już miał wstawać, aby opuścić ten przybytek zepsucia i rozpusty, kiedy jego plany zostały "niestety" pokrzyżowane. Oto bowiem odezwało się do niego jakieś dziewczę, proponując wspólne spędzanie czasu. Nastąpiła więc szybka obczajka. Przecież nie będzie marnował czasu na jakiegoś paszczura.
W bardzo krótkim czasie ocena i emocje Kossa szybko się zmieniały. Pierwszy był zachwyt: jakaż ona jest urocza. Potem nastąpiło zaskoczenie: ile ona ma lat? Czy na pewno powinna tutaj być? Wreszcie pojawiła się konsternacja: co jest z nią nie tak? Miała rysy, które potrafił bardzo dobrze rozpoznać, co jednocześnie bardzo mocno kontrastowało w całą resztą jej osoby. I niby widywał już takich zamerykanizowanych Azjatów, ale mimo to nie potrafił oderwać od niej wzroku, przez co wyglądał trochę, jakby zapomniał języka w gębie. Wreszcie jednak przestał się tępo gapić, potrząsnął lekko głową, a potem posłał jej ten swój ciepły, maślany uśmiech.
- Jak mógłbym odmówić? Śmiało - odpowiedział, wskazując na krzesełka przy swoim stoliku. Starał się zamaskować zirytowanie i zmęczenie, które go dopadło. Ta dziewczyna była wystarczająco intrygująca, aby poświęcić jej chociaż kilka minut rozmowy. Spojrzał za jej ramię, jakby kogoś szukał. - Koleżanka gdzieś zaginęła? - Spytał, bowiem nie widział wspomnianej znajomej. Zgodnie z zasadą kobiecej przyjaźni, pewnie ta będzie jakimś paszczurem. Ale może nie?
Dwie dziewczyny i ja sam? Cóż za przykrość Jake, że nie dałeś rady przyjść. Cóż za przykrość, tępy chuju.
W duszy uśmiechał się wrednie, na zewnątrz okazywał jedynie przyjazne zainteresowanie nowo poznaną osobą. Uniósł swoją szklankę z whisky i upił drobny łyk.
Niestety, dobry humor szlag trafił. Normalnie pewnie i tak znalazłby sobie towarzystwo. Przecież wiele osób tutaj znał, a nawet jeśli nie, to zawsze można poznać kogoś nowego. Tyle tylko, że nie miał na to najmniejszej ochoty. Szczerze mówiąc, szczytem jego marzeń w tej chwili było wrócić do domu, pierdzielnąć się w bokserkach na łóżko i obejrzeć jakiś odmóżdżający serial, który pozwoli mu zapomnieć o irytującym znajomym.
Już miał wstawać, aby opuścić ten przybytek zepsucia i rozpusty, kiedy jego plany zostały "niestety" pokrzyżowane. Oto bowiem odezwało się do niego jakieś dziewczę, proponując wspólne spędzanie czasu. Nastąpiła więc szybka obczajka. Przecież nie będzie marnował czasu na jakiegoś paszczura.
W bardzo krótkim czasie ocena i emocje Kossa szybko się zmieniały. Pierwszy był zachwyt: jakaż ona jest urocza. Potem nastąpiło zaskoczenie: ile ona ma lat? Czy na pewno powinna tutaj być? Wreszcie pojawiła się konsternacja: co jest z nią nie tak? Miała rysy, które potrafił bardzo dobrze rozpoznać, co jednocześnie bardzo mocno kontrastowało w całą resztą jej osoby. I niby widywał już takich zamerykanizowanych Azjatów, ale mimo to nie potrafił oderwać od niej wzroku, przez co wyglądał trochę, jakby zapomniał języka w gębie. Wreszcie jednak przestał się tępo gapić, potrząsnął lekko głową, a potem posłał jej ten swój ciepły, maślany uśmiech.
- Jak mógłbym odmówić? Śmiało - odpowiedział, wskazując na krzesełka przy swoim stoliku. Starał się zamaskować zirytowanie i zmęczenie, które go dopadło. Ta dziewczyna była wystarczająco intrygująca, aby poświęcić jej chociaż kilka minut rozmowy. Spojrzał za jej ramię, jakby kogoś szukał. - Koleżanka gdzieś zaginęła? - Spytał, bowiem nie widział wspomnianej znajomej. Zgodnie z zasadą kobiecej przyjaźni, pewnie ta będzie jakimś paszczurem. Ale może nie?
Dwie dziewczyny i ja sam? Cóż za przykrość Jake, że nie dałeś rady przyjść. Cóż za przykrość, tępy chuju.
W duszy uśmiechał się wrednie, na zewnątrz okazywał jedynie przyjazne zainteresowanie nowo poznaną osobą. Uniósł swoją szklankę z whisky i upił drobny łyk.
Ledwo powstrzymała się przed odetchnięciem z ulgą, gdy chłopak nie odrzucił jej propozycji. Ciężko byłoby jej znaleźć inny stolik, przy którym nie byłoby zbyt wiele ludzi. W dodatku z tego miejsca, przejście na parkiet było wręcz dziecinnie proste. Zsunęła skórzaną kurtkę z ramion, składając ją w schludną kostkę, którą zaraz położyła wraz z torebką na sąsiednim krześle, siadając naprzeciw nieznajomego chłopaka.
— Poszła po coś do picia. Mów mi Yunlei, słabo tak bez imion — zaśmiała się krótko, przyglądając mu nieco uważniej niż wcześniej, teraz gdy znalazła się na tyle blisko, by móc go oceniać do woli. No, na tyle realistycznie, na ile pozwalały jej na to migające wokół kolorowe światła. Miała szczęście. Oprócz zainteresowania, nie ślinił się na jej widok, nie rozbierał jej wzrokiem, a już na pewno nie uprawiał z nią w myślach dzikiego sek--
Yunlei, do diabła! Dziewczynie nie przystoi.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Odkaszlnęła krótko, zerkając w bok w poszukiwaniu swojej przyjaciółki, nie widząc jej jednak na horyzoncie wróciła wzrokiem do swojego towarzysza. Nie zamierzała w końcu przysiąść się tylko po to żeby milczeć.
— Jesteś tutaj sam? — zapytała nieświadoma sytuacji w jakiej znalazł się chłopak, przechylając lekko głowę w bok. Wątpiła, by mieli zastać jej przyjaciółkę jeszcze przez kilka najbliższych minut, biorąc pod uwagę zbierający się przy barze tłum. Nawet ktoś tak wdzięczny jak Charlotte, będzie miał problemy ze sprytnym przebiciem się przez wszystkich klientów, by dostać to czego chciała w odpowiednim czasie.
Pod warunkiem, że nie wyrywa właśnie barmana.
Tak też w końcu bywało.
Jej telefon zawibrował kilkakrotnie, posłała więc przepraszający uśmiech chłopakowi, zerkając na ekran.
Zaśmiała się cicho, odpisując w błyskawicznym tempie na wszystkie trzy smsy, nim spojrzała ponownie w stronę swojego towarzysza.
— Przepraszam, muszę w miarę kontrolować telefon, by znalazła stolik. Wygląda na to, że kolejki przy barze zaczynają bić rekordy — kolejny rozbawiony uśmiech, wraz z którym pochyliła się mocniej nad stolikiem, podpierając się o niego łokciami. Podtrzymując podbródek dłońmi, wpatrywała się w niego z kolejnym pytaniem na języku.
— Vancouver czy przyjezdny?
— Poszła po coś do picia. Mów mi Yunlei, słabo tak bez imion — zaśmiała się krótko, przyglądając mu nieco uważniej niż wcześniej, teraz gdy znalazła się na tyle blisko, by móc go oceniać do woli. No, na tyle realistycznie, na ile pozwalały jej na to migające wokół kolorowe światła. Miała szczęście. Oprócz zainteresowania, nie ślinił się na jej widok, nie rozbierał jej wzrokiem, a już na pewno nie uprawiał z nią w myślach dzikiego sek--
Yunlei, do diabła! Dziewczynie nie przystoi.
Przynajmniej tak jej się wydawało.
Odkaszlnęła krótko, zerkając w bok w poszukiwaniu swojej przyjaciółki, nie widząc jej jednak na horyzoncie wróciła wzrokiem do swojego towarzysza. Nie zamierzała w końcu przysiąść się tylko po to żeby milczeć.
— Jesteś tutaj sam? — zapytała nieświadoma sytuacji w jakiej znalazł się chłopak, przechylając lekko głowę w bok. Wątpiła, by mieli zastać jej przyjaciółkę jeszcze przez kilka najbliższych minut, biorąc pod uwagę zbierający się przy barze tłum. Nawet ktoś tak wdzięczny jak Charlotte, będzie miał problemy ze sprytnym przebiciem się przez wszystkich klientów, by dostać to czego chciała w odpowiednim czasie.
Pod warunkiem, że nie wyrywa właśnie barmana.
Tak też w końcu bywało.
Jej telefon zawibrował kilkakrotnie, posłała więc przepraszający uśmiech chłopakowi, zerkając na ekran.
Yuuuun, ta kolejka mnie zabije! W dodatku jakiś gbur wepchnął się przede mnie i nawet mnie nie przeprosił(੭ ˃̣̣̥ ㅂ˂̣̣̥)੭ु
Ale barman jest przystojny, przynajmniej mam na co popatrzeć (ง ´͈౪`͈)ว
Znalazłaś stolik?
Zaśmiała się cicho, odpisując w błyskawicznym tempie na wszystkie trzy smsy, nim spojrzała ponownie w stronę swojego towarzysza.
— Przepraszam, muszę w miarę kontrolować telefon, by znalazła stolik. Wygląda na to, że kolejki przy barze zaczynają bić rekordy — kolejny rozbawiony uśmiech, wraz z którym pochyliła się mocniej nad stolikiem, podpierając się o niego łokciami. Podtrzymując podbródek dłońmi, wpatrywała się w niego z kolejnym pytaniem na języku.
— Vancouver czy przyjezdny?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach