▲▼
PRACOWNICY
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.Lub mających znajomości.
Zgłoś się do pracy!
Emily Jones (NPC)
Właścicielka Klubu
Alan Hayden Paige, Jack Jones (NPC), Willy
Barman
Ashley O'Brien
Tancerka
Klub LUX to jeden z największych klubów w centrum Vancouver, jak i jeden z najbardziej znanych. W każdy weekend miejsce to wypełnia głośna muzyka oraz tłumy ludzi, chcących odreagować pracowity tydzień. W dni robocze atmosfera w klubie jest raczej kameralna, co na pierwszy rzut oka nie do końca wpasuje się w ogólny wystrój klubu, ale – owszem – potrafi być tu spokojnie, bez większego szumu, chyba że w pobliżu trafią się schlani awanturnicy. Klub jest szczególnie uznawany przez społeczność studencką, ale nierzadko odbywają się tu imprezy okolicznościowe, za które szef lokalu żąda niemałych kwot.
Sam lokal jest przestrzenny. Zaraz po wejściu każdego wita widok ogromnej sali, w której centrum znajduje się spory, dwupiętrowy bar, oferujący gościom trunki wszelkiej maści. Po bokach sali znajdują się specjalne loże, w których na ogół można odciąć się od zatłoczonego parkietu, we wschodnim rogu sali znajduje się niewielka scena, na której od czasu do czasu można zastać muzyków, umilających pobyt klientom lokalu. Na piętrze, na które prowadzą nowocześnie wykonane schody, można zastać mnóstwo stolików, świadczących o tym, że miejscem do zabawy jest wyłącznie parter. Najczęściej to tu schodzą się ci, którzy przyszli do klubu wyłącznie, by zatopić swoje smutki w alkoholu lub po prostu napić się ze znajomymi.
Lokal cieszy się dość dobrą opinią i dbałością o bezpieczeństwo klientów. Ochrona czuwa na tym, by konieczność wzywania policji była dużą ewentualnością, a awanturujący się goście są natychmiast wypraszani z lokalu. Wstęp tylko dla osób pełnoletnich.
Zima już od jakiegoś czasu dawała popalić każdemu, ale mając możliwość schronienia się przed mrozem w jakimś budynku, nie trzeba było przejmować się mroźnymi dniami. Paige już od jakiegoś czasu siedział w klubie, zajmując miejsce na stołku przy barze, co jakiś czas stukając szklanką napełnioną trunkiem o blat. Najwidoczniej nie zamierzał czekać na swojego towarzysza, zamawiając sobie drinka tuż po przyjściu do lokalu. Ciemne oczy wodziły wzrokiem za krzątającą się przy barze znajomą barmanką, która co jakiś czas musiała obsługiwać klientów, którzy o tej porze dnia dopiero zaczynali swoje schadzki. W jego spojrzeniu nie kryło się nic poza wyraźnym błyskiem znudzenia, który tylko uwydatniał się, gdy raz jeszcze oddawał się monotonnej czynności upijania łyku alkoholu. Co jakiś czas odbiegał wzrokiem ku składającym zamówienia mężczyznom, którzy nie mogli oderwać wzroku od ciemnowłosej dziewczyny i wcale im się nie dziwił. Catherine była całkiem ładna, a w takich miejscach wygląd miał dość duże znaczenie, jeśli chodziło o zdobywanie pracy. Ciężko uwierzyć, że niektórzy potrafili przyjść tu tylko po to, by zamienić z nią parę słów, mimo że nie wykazywała nawet najmniejszego zainteresowania.
― Kiedy masz następną zmianę? ― zagadnęła, podchodząc do blondyna. Przetarła umyty kufel szmatką i odstawiła go na prawowite miejsce.
jasnowłosy przełknął kolejny łyk, tak samo jak przełknął krzywe spojrzenie klienta parę stołków dalej, bez wątpienia liczącego na dłuższą pogawędkę z pracownicą klubu. Uniósł wzrok na szatynkę, ścierając językiem alkohol z dolnej wargi. Bezgłośnie zastukał palcami o brzeg szklanki.
― W piątek wieczorem ― rzucił, od razu zauważając lekkie skrzywienie. Piątki i soboty zawsze były najgorsze, ale sam Alan zdawał się na nie nie narzekać. Pomijając natłok pracy, czas zlatywał stosunkowo szybko. A on sam nie miał na co narzekać, czerpiąc jakąś dziwną przyjemność z wymieniania spojrzeń i uśmiechów z różnymi osobami.
― Przewalone ― mruknęła, zamaszystym ruchem przewieszając sobie szmatkę przez ramię. Pochyliła się do przodu i wsparła łokciami o bar, jasnymi oczami przyglądając się Haydenowi.
― Panowie nie są wystarczająco mili? ― Przechylił głowę w bok, unosząc kącik ust w złośliwym uśmiechu. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, co Alan miał na myśli, ale w naprowadzającym geście na ułamek sekundy odbiegł spojrzeniem w bok.
― Tsk ― prychnęła pod nosem, ale w jej oczach pojawiły się rozbawione iskry. ― Nie zaczynaj. W ogóle na kogo czekasz?
― Przynajmniej możesz cieszyć się, że bar jest dla nich murem. Gdybyś była kelnerką... ― resztę zdania podsumował niedbałym ruchem ręką, dając jej do zrozumienia, że w tym przypadku nie obeszłaby się bez nachalnego dotyku. Gdyby nie ten skurwysyński błysk w ciemnych oczach, mogłaby uznać to za komplement. ― Na znajomego ― dodał zdawkowo, spotykając się z charakterystycznym uniesieniem brwi. Mimowolnie parsknął pod nosem, ujmując szklankę. ― Chcesz wiedzieć, czy przypadnie ci do gustu?
― Przystojny? ― Wsparła podbródek dłonią wyraźnie zamieniając się w słuch.
― Mamy jedną podstawową zasadę, Cath ― rzucił, zbliżając szklankę do ust ― nie oceniamy własnych kumpli. Sama to zrobisz. ― Wzruszył mimowolnie barkami i opróżnił szklankę do dna. Z cichym stuknięciem odstawił ją na blat i wymownie przesunął ją ku dziewczynie.
― No nie wiem. Mówią o tobie różne rzeczy ― skwitowała i zgarnęła naczynie. ― A im dłużej cię znam, tym bardziej upewniam się w fakcie, że jesteś zdolny do wszystkiego. Choć nie powiem, że dziwnie słyszeć, że po pijaku byłbyś skłonny wziąć się nawet za psa ― odchrząknęła, zniżywszy głos do konspiracyjnego szeptu i pokręciła głową z niedowierzaniem. Zapewne powinna chronić nieszczęsne zwierzęta przed taką ewentualnością, ale zamiast tego, bez większego problemu podała mu kolejnego drinka.
Ciemnooki zdążył już zaśmiać się krótko pod nosem, nie wykazując najmniejszego przejęcia podobnymi teoriami na jego temat.
― To chyba nie jest normalna reakcja.
― Dlatego właśnie wciąż dajesz mi pić ― podsumował z cwanym błyskiem w oku. ― Nie mam sobie nic do zarzucenia, a plotkarze znajdą się wszędzie. ― Wzruszył barkami w lekceważącym geście. ― Zdaje się, że twojemu klientowi skończył się alkohol i próbuje przyciągnąć twoją uwagę siłą woli. ― Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu i przechylił się nieco na bok, rzucając zdawkowe spojrzenie mężczyźnie po drugiej stronie baru. Ten wyraźnie skrępowany zerknął gdzieś w bok i uniósł rękę, jakby faktycznie zależało mu na zamówieniu, a nie na ocenianiu jędrności tyłka barmanki, gdy ta tylko obejrzała się za siebie.
Z tak niewielkiej odległości usłyszał jej ciche westchnięcie, mimo że zdołała ukryć swoje zrezygnowanie pod maską uprzejmego uśmiechu. Młodzieniec był skłonny przyznać, że lepiej odnalazłaby się w pracy pozbawionej podpitych i napalonych typów dookoła, ale wiedział, że jej zachowanie w większej mierze było wyłącznie kokieterią. Nie było mu jej szkoda.
Kolejny łyk trunku przelał się przez jego gardło.
W takim tempie będziesz wstawiony jeszcze zanim tu przyjdzie.
― Kiedy masz następną zmianę? ― zagadnęła, podchodząc do blondyna. Przetarła umyty kufel szmatką i odstawiła go na prawowite miejsce.
jasnowłosy przełknął kolejny łyk, tak samo jak przełknął krzywe spojrzenie klienta parę stołków dalej, bez wątpienia liczącego na dłuższą pogawędkę z pracownicą klubu. Uniósł wzrok na szatynkę, ścierając językiem alkohol z dolnej wargi. Bezgłośnie zastukał palcami o brzeg szklanki.
― W piątek wieczorem ― rzucił, od razu zauważając lekkie skrzywienie. Piątki i soboty zawsze były najgorsze, ale sam Alan zdawał się na nie nie narzekać. Pomijając natłok pracy, czas zlatywał stosunkowo szybko. A on sam nie miał na co narzekać, czerpiąc jakąś dziwną przyjemność z wymieniania spojrzeń i uśmiechów z różnymi osobami.
― Przewalone ― mruknęła, zamaszystym ruchem przewieszając sobie szmatkę przez ramię. Pochyliła się do przodu i wsparła łokciami o bar, jasnymi oczami przyglądając się Haydenowi.
― Panowie nie są wystarczająco mili? ― Przechylił głowę w bok, unosząc kącik ust w złośliwym uśmiechu. Nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, co Alan miał na myśli, ale w naprowadzającym geście na ułamek sekundy odbiegł spojrzeniem w bok.
― Tsk ― prychnęła pod nosem, ale w jej oczach pojawiły się rozbawione iskry. ― Nie zaczynaj. W ogóle na kogo czekasz?
― Przynajmniej możesz cieszyć się, że bar jest dla nich murem. Gdybyś była kelnerką... ― resztę zdania podsumował niedbałym ruchem ręką, dając jej do zrozumienia, że w tym przypadku nie obeszłaby się bez nachalnego dotyku. Gdyby nie ten skurwysyński błysk w ciemnych oczach, mogłaby uznać to za komplement. ― Na znajomego ― dodał zdawkowo, spotykając się z charakterystycznym uniesieniem brwi. Mimowolnie parsknął pod nosem, ujmując szklankę. ― Chcesz wiedzieć, czy przypadnie ci do gustu?
― Przystojny? ― Wsparła podbródek dłonią wyraźnie zamieniając się w słuch.
― Mamy jedną podstawową zasadę, Cath ― rzucił, zbliżając szklankę do ust ― nie oceniamy własnych kumpli. Sama to zrobisz. ― Wzruszył mimowolnie barkami i opróżnił szklankę do dna. Z cichym stuknięciem odstawił ją na blat i wymownie przesunął ją ku dziewczynie.
― No nie wiem. Mówią o tobie różne rzeczy ― skwitowała i zgarnęła naczynie. ― A im dłużej cię znam, tym bardziej upewniam się w fakcie, że jesteś zdolny do wszystkiego. Choć nie powiem, że dziwnie słyszeć, że po pijaku byłbyś skłonny wziąć się nawet za psa ― odchrząknęła, zniżywszy głos do konspiracyjnego szeptu i pokręciła głową z niedowierzaniem. Zapewne powinna chronić nieszczęsne zwierzęta przed taką ewentualnością, ale zamiast tego, bez większego problemu podała mu kolejnego drinka.
Ciemnooki zdążył już zaśmiać się krótko pod nosem, nie wykazując najmniejszego przejęcia podobnymi teoriami na jego temat.
― To chyba nie jest normalna reakcja.
― Dlatego właśnie wciąż dajesz mi pić ― podsumował z cwanym błyskiem w oku. ― Nie mam sobie nic do zarzucenia, a plotkarze znajdą się wszędzie. ― Wzruszył barkami w lekceważącym geście. ― Zdaje się, że twojemu klientowi skończył się alkohol i próbuje przyciągnąć twoją uwagę siłą woli. ― Uniósł kącik ust w nieznacznym uśmiechu i przechylił się nieco na bok, rzucając zdawkowe spojrzenie mężczyźnie po drugiej stronie baru. Ten wyraźnie skrępowany zerknął gdzieś w bok i uniósł rękę, jakby faktycznie zależało mu na zamówieniu, a nie na ocenianiu jędrności tyłka barmanki, gdy ta tylko obejrzała się za siebie.
Z tak niewielkiej odległości usłyszał jej ciche westchnięcie, mimo że zdołała ukryć swoje zrezygnowanie pod maską uprzejmego uśmiechu. Młodzieniec był skłonny przyznać, że lepiej odnalazłaby się w pracy pozbawionej podpitych i napalonych typów dookoła, ale wiedział, że jej zachowanie w większej mierze było wyłącznie kokieterią. Nie było mu jej szkoda.
Kolejny łyk trunku przelał się przez jego gardło.
W takim tempie będziesz wstawiony jeszcze zanim tu przyjdzie.
Wieczór. Na tą porę był ustawiony ze swoim kumplem. Kumplem? Najwyraźniej. Nim jednak doszło do spotkania, rudowłosy mężczyzna musiał jeszcze coś załatwić poczynając od spraw sercowych skończywszy na dorwaniu gnoja, który odważył się zdradzić grupę mafijną jego ojca.
Oślepiające światło wdarło się przez otwierające drzwi. Nie byłoby one takie bolesne, gdyby nie fakt, że pomieszczenie, w którym znajdował się zdrajca jest pozbawione oświetlenia. Nie posiadało okien, niczego oprócz metalowych drzwi. Panował tutaj półmrok. Ów pomieszczenie spokojnie można zaliczyć pod zwykłą izolatkę, gdyby nie fakt, że ściany nie były w żaden sposób zabezpieczone czymś miękkim ― wręcz odwrotnie. Ściany specjalnie nie zostały przyozdobione miękką pianką, żeby osoba więziona w pomieszczeniu miała jakiś wybór. Do pomieszczenia weszła smukła sylwetka ciała. Wysoki rudzielec stanął przed napakowanym mężczyzną, który został przywiązany do metalowego krzesła na środku pomieszczenia. Jego obita morda sugerowała zmęczenie, a czarne oczy błagały o odrobinę litości, jednak dało się w nich odczytać coś na w rodzaju gniewu i nienawiści. Złapawszy go za blond włosy, pociągnął go mocno do siebie, odwracając jego twarz ku swojej. Złamany nos, siwa powieka, skrzepnięta krew na dolnej oraz na górnej wardze i zaczerwienione oko ― to tylko znak ostrzegawczy przed tym, co będzie go czekało, jeśli nie zacznie gadać.
― I jak tam? Znasz już odpowiedź, czy nadal masz zamiar odgrywać idiotę? ― nie krzyczał, nie unosił tonacji głosu, mówił wyjątkowo spokojnie, acz dosadnie.
Niestety, na nieszczęście mężczyzny dostał mało zadowalającą odpowiedź ― przynajmniej nie taką, która cieszyłaby Lucasa. Cieszyła? To zbyt dużo powiedziane. Większą czuł satysfakcję z obijania mu mordy, niżeli z samego faktu, iż facet powie prawdę. Wiedział, że ów informacje musiał z niego wyciągnąć, tylko on był wstanie to zrobić. Dlatego został przydzielony do tak brudnej roboty, której zwykle trzymał się z daleka. W końcu był hakerem, nie bokserem.
Raz jeszcze szarpnął za jego włosy, dając mu w ten sposób znak ostrzegawczy.
― Masz ostatnią szanse. Komu? I nie rób ze mnie idioty, bo tylko pogorszysz swoją aktualna sytuację ― ostrzejszy głos wydobył się z gardła rudzielca, jednak coś takiego nie podziała na głupotę ludzką. Dostał niemą odpowiedź, która zdradzała zdecydowanie więcej niż jakiekolwiek słowa. Lucas prychnął pod nosem, zastanawiając się, czy to głupota czy odwaga powodowała, że ten nie chciał powiedzieć prawdy ― Cóż... Nie zostawiasz mi wyboru.
Krew z jego dłoni spływała wraz z ciepłą wodą. Nie był zadowolony, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Tak jak zwykle potrafił tłamsił swoje emocje, to tym razem nie był wstanie ukryć złości jaka z niego wylewała się. Z tego faktu również nie był zadowolony, co tylko potęgowało jego niepocieszny humor. Syknął pod nosem, zakręcając kurek z wodą.
― I co, udało się? ― dobrze mu znany głos dotarł do jego zmysłów słuchowych, kiedy mokre ręce wycierał o biały i puchaty ręcznik.
― Nie, ale jutro go złamię. Zejdź mi z drogi, śpieszę się teraz ― po tej krótkiej wymianie zdań, zgrabnie wyminął swojego ojca, wręczając mu w prezencie wspomniany wcześniej ręcznik.
Spóźnił się. Doskonale wiedział, że do tego dojdzie, ale nie zamierzał o tym informować. Równe dwadzieścia minut później zjawił się w umówionym miejscu. Alan powinien się przyzwyczaić do tego, że każde ich spotkanie przesuwa się w czasie. Pięć minut, dziesięć, godzina ― nieważne. Lucas wszystko zrobi, aby doszło do spóźnienia. Nie robił tego specjalnie, po prostu już tak miał.
Wszedł pewnym i szybkim krokiem do klubu, w którym powinien czekać na niego kumpel. Ani trochę nie zdziwiłby się, gdyby go jednak tam nie było. Również nie byłoby żadnym zaskoczeniem, jeśli mężczyzna byłby już lekko podchmielony ― w końcu z winny Somera został zmuszony do samotnego picia alkoholu.
Zauważając znaną mu sylwetkę ciała przy barze, przyśpieszył minimalnie krok, o ile w ogóle było to możliwe. Z rozmachem zasiadł na krześle barowym obok znajomego, darując sobie większe spoufalanie się. Również nie zamierzał tłumaczyć powodu, dla którego tak późno się zjawił. Po jego twarzy dało się zauważyć, że złość, która około godziny temu narodziła się, nadal nie zeszła.
― Poproszę szklankę dobrego, czystego ginu bez lodu ― rzucił jako pierwsze, stawiając to za priorytet. Kiedy ktoś obok niego przechodził, dało się wyczuć zapach waniliowego dymu tytoniowego, pomieszany z silnym zapachem wody kolońskiej.
-------
Oślepiające światło wdarło się przez otwierające drzwi. Nie byłoby one takie bolesne, gdyby nie fakt, że pomieszczenie, w którym znajdował się zdrajca jest pozbawione oświetlenia. Nie posiadało okien, niczego oprócz metalowych drzwi. Panował tutaj półmrok. Ów pomieszczenie spokojnie można zaliczyć pod zwykłą izolatkę, gdyby nie fakt, że ściany nie były w żaden sposób zabezpieczone czymś miękkim ― wręcz odwrotnie. Ściany specjalnie nie zostały przyozdobione miękką pianką, żeby osoba więziona w pomieszczeniu miała jakiś wybór. Do pomieszczenia weszła smukła sylwetka ciała. Wysoki rudzielec stanął przed napakowanym mężczyzną, który został przywiązany do metalowego krzesła na środku pomieszczenia. Jego obita morda sugerowała zmęczenie, a czarne oczy błagały o odrobinę litości, jednak dało się w nich odczytać coś na w rodzaju gniewu i nienawiści. Złapawszy go za blond włosy, pociągnął go mocno do siebie, odwracając jego twarz ku swojej. Złamany nos, siwa powieka, skrzepnięta krew na dolnej oraz na górnej wardze i zaczerwienione oko ― to tylko znak ostrzegawczy przed tym, co będzie go czekało, jeśli nie zacznie gadać.
― I jak tam? Znasz już odpowiedź, czy nadal masz zamiar odgrywać idiotę? ― nie krzyczał, nie unosił tonacji głosu, mówił wyjątkowo spokojnie, acz dosadnie.
Niestety, na nieszczęście mężczyzny dostał mało zadowalającą odpowiedź ― przynajmniej nie taką, która cieszyłaby Lucasa. Cieszyła? To zbyt dużo powiedziane. Większą czuł satysfakcję z obijania mu mordy, niżeli z samego faktu, iż facet powie prawdę. Wiedział, że ów informacje musiał z niego wyciągnąć, tylko on był wstanie to zrobić. Dlatego został przydzielony do tak brudnej roboty, której zwykle trzymał się z daleka. W końcu był hakerem, nie bokserem.
Raz jeszcze szarpnął za jego włosy, dając mu w ten sposób znak ostrzegawczy.
― Masz ostatnią szanse. Komu? I nie rób ze mnie idioty, bo tylko pogorszysz swoją aktualna sytuację ― ostrzejszy głos wydobył się z gardła rudzielca, jednak coś takiego nie podziała na głupotę ludzką. Dostał niemą odpowiedź, która zdradzała zdecydowanie więcej niż jakiekolwiek słowa. Lucas prychnął pod nosem, zastanawiając się, czy to głupota czy odwaga powodowała, że ten nie chciał powiedzieć prawdy ― Cóż... Nie zostawiasz mi wyboru.
-------
Krew z jego dłoni spływała wraz z ciepłą wodą. Nie był zadowolony, co dało się zauważyć na pierwszy rzut oka. Tak jak zwykle potrafił tłamsił swoje emocje, to tym razem nie był wstanie ukryć złości jaka z niego wylewała się. Z tego faktu również nie był zadowolony, co tylko potęgowało jego niepocieszny humor. Syknął pod nosem, zakręcając kurek z wodą.
― I co, udało się? ― dobrze mu znany głos dotarł do jego zmysłów słuchowych, kiedy mokre ręce wycierał o biały i puchaty ręcznik.
― Nie, ale jutro go złamię. Zejdź mi z drogi, śpieszę się teraz ― po tej krótkiej wymianie zdań, zgrabnie wyminął swojego ojca, wręczając mu w prezencie wspomniany wcześniej ręcznik.
Spóźnił się. Doskonale wiedział, że do tego dojdzie, ale nie zamierzał o tym informować. Równe dwadzieścia minut później zjawił się w umówionym miejscu. Alan powinien się przyzwyczaić do tego, że każde ich spotkanie przesuwa się w czasie. Pięć minut, dziesięć, godzina ― nieważne. Lucas wszystko zrobi, aby doszło do spóźnienia. Nie robił tego specjalnie, po prostu już tak miał.
Wszedł pewnym i szybkim krokiem do klubu, w którym powinien czekać na niego kumpel. Ani trochę nie zdziwiłby się, gdyby go jednak tam nie było. Również nie byłoby żadnym zaskoczeniem, jeśli mężczyzna byłby już lekko podchmielony ― w końcu z winny Somera został zmuszony do samotnego picia alkoholu.
Zauważając znaną mu sylwetkę ciała przy barze, przyśpieszył minimalnie krok, o ile w ogóle było to możliwe. Z rozmachem zasiadł na krześle barowym obok znajomego, darując sobie większe spoufalanie się. Również nie zamierzał tłumaczyć powodu, dla którego tak późno się zjawił. Po jego twarzy dało się zauważyć, że złość, która około godziny temu narodziła się, nadal nie zeszła.
― Poproszę szklankę dobrego, czystego ginu bez lodu ― rzucił jako pierwsze, stawiając to za priorytet. Kiedy ktoś obok niego przechodził, dało się wyczuć zapach waniliowego dymu tytoniowego, pomieszany z silnym zapachem wody kolońskiej.
Spóźnienia nie wywoływały w nim poczucia braku szacunku ze strony drugiej osoby. Byłby hipokrytą, gdyby komukolwiek robił wyrzuty z racji niezjawienia się na czas. W większości przypadków to on był stroną, która nie zjawiała się na miejsce o wyznaczonym czasie. Traktowanie telefonu komórkowego jako niepotrzebny dodatek skutkowało częstym brakiem doinformowania w chwilach gdy ktoś stawiał go przed faktem dokonanym. Zazwyczaj nie pojawiał się na spotkaniach, które ktoś odgórnie ustalił i o których dowiadywał się kilka dni później, gdy przypominał sobie o tym małym cudzie techniki.
Sączył właśnie drugiego drinka, powstrzymując się od pochłonięcia całej zawartości szklanki jednym haustem. Otarł kciukiem dolną wargę, już nawet nie spoglądając za siebie, gdy drzwi do lokalu otworzyły się, wpuszczając do środka kolejnego klienta. Mógł to być dosłownie każdy, a ten lekceważący stosunek tylko zdradzał jego brak zainteresowania tym, czy Lucas w ogóle się zjawi. Można byłoby od początku założyć, że na niego nie czekał albo przestał czekać już po pierwszych pięciu minutach siedzenia przy barze. Ich wspólne spotkania nigdy nie dotyczyły jakichś ważnych spraw, które miały szczególny wpływ na ich losy. Z perspektywy osób trzecich mogły wyglądać na typowe, męskie schadzki, podczas których pozornie spędzali czas razem, ale niekoniecznie musieli wymieniać ze sobą jakieś zdania.
Gdy rudowłosy przysiadł się do niego, zdawkowo skinął głową w jego stronę i wreszcie opróżnił kolejną szklankę do dna. Szkło stuknęło lekko o blat, a Catherine już zdążyła znaleźć się obok nich i postawiła czystą szklankę przed przybyłym chłopakiem i zaraz wypełniła ją zamówionym trunkiem. Mimowolnie zerknęła na Haydena, potem na jego kumpla, później znowu na Haydena, nie do końca rozumiejąc, skąd brała się ta przytłaczająca cisza.
― Proszę bardzo ― odparła uprzejmie, czując się zobowiązana do wprowadzenia zalążka normalności pomiędzy nich. Podsunęła rudzielcowi szklankę, przez chwilę przyglądając mu się z zaciekawieniem, zanim dotarło do niej, że nie było to zbyt grzeczne z jej strony.
― Daj mi to samo ― rzucił o wiele bardziej swobodnie, co spotkało się z krótkim prychnięciem ze strony dziewczyny. ― Nie zapominaj o firmowym uśmiechu, księżniczko ― wymruczał zgryźliwie, unosząc kącik ust w krótkim, ale dosadnym uśmiechu, wspierając policzek o zaciśniętą w pięść rękę.
― Chyba sama powinnam pobawić się w problematyczną klientkę na twojej zmianie ― odpowiedziała z udawanym urażeniem, a mimo tego wykonała jego wcześniejsze polecenie. ― Jestem ciekawa, czy wtedy byłbyś tak miły--
― Daj spokój. Dobrze wiesz, że zawsze jestem miły. Prawda, Lu? ― Zerknął z ukosa na Somera ze złośliwym błyskiem w ciemnych oczach, mimo że uśmiech zdążył już spełznąć z jego ust, pozostawiając na jego twarzy neutralny wyraz. Już wtedy sięgnął po szklankę i pociągnął kolejny, solidny łyk, zupełnie ignorując nagłe parsknięcie śmiechem, które zmusiło barmankę do lekkiego pochylenia się do przodu.
― No masz, Paige, dowcip ci się wyostrzył.
― Po prostu wcześniej go nie doceniałaś. A właśnie ― zamilkł na chwilę, by unieść wzrok na twarz ciemnowłosej, która machinalnie uniosła brew, nie wiedząc, co w tym momencie chodziło po głowie jasnowłosego. ― Catherine to Lucas, Lucas to Catherine. Muszę przyznać, że wyczekiwała twojego przybycia bardziej niż ja ― jego głos nie zdradzał żadnych konkretnych emocji, ale Cath dość łatwo przejrzała jego skurwysyńskie intencje. Po groźnym błysku w jej oczach odgadnął, że w tym momencie miała ochotę go zamordować, ale biorąc pod uwagę okoliczności, musiała trzymać rezon.
Odchrząknęła cicho i wyciągnęła rękę w stronę znajomego Alana.
― Nie bierz do siebie tego, co mówi. Alkohol już zdążył uderzyć mu do głowy, wiesz jak jest. Miło mi poznać.
Blondyn mimowolnie wywrócił oczami i pochylił się bardziej nad blatem, opierając o niego wygodniej.
Sączył właśnie drugiego drinka, powstrzymując się od pochłonięcia całej zawartości szklanki jednym haustem. Otarł kciukiem dolną wargę, już nawet nie spoglądając za siebie, gdy drzwi do lokalu otworzyły się, wpuszczając do środka kolejnego klienta. Mógł to być dosłownie każdy, a ten lekceważący stosunek tylko zdradzał jego brak zainteresowania tym, czy Lucas w ogóle się zjawi. Można byłoby od początku założyć, że na niego nie czekał albo przestał czekać już po pierwszych pięciu minutach siedzenia przy barze. Ich wspólne spotkania nigdy nie dotyczyły jakichś ważnych spraw, które miały szczególny wpływ na ich losy. Z perspektywy osób trzecich mogły wyglądać na typowe, męskie schadzki, podczas których pozornie spędzali czas razem, ale niekoniecznie musieli wymieniać ze sobą jakieś zdania.
Gdy rudowłosy przysiadł się do niego, zdawkowo skinął głową w jego stronę i wreszcie opróżnił kolejną szklankę do dna. Szkło stuknęło lekko o blat, a Catherine już zdążyła znaleźć się obok nich i postawiła czystą szklankę przed przybyłym chłopakiem i zaraz wypełniła ją zamówionym trunkiem. Mimowolnie zerknęła na Haydena, potem na jego kumpla, później znowu na Haydena, nie do końca rozumiejąc, skąd brała się ta przytłaczająca cisza.
― Proszę bardzo ― odparła uprzejmie, czując się zobowiązana do wprowadzenia zalążka normalności pomiędzy nich. Podsunęła rudzielcowi szklankę, przez chwilę przyglądając mu się z zaciekawieniem, zanim dotarło do niej, że nie było to zbyt grzeczne z jej strony.
― Daj mi to samo ― rzucił o wiele bardziej swobodnie, co spotkało się z krótkim prychnięciem ze strony dziewczyny. ― Nie zapominaj o firmowym uśmiechu, księżniczko ― wymruczał zgryźliwie, unosząc kącik ust w krótkim, ale dosadnym uśmiechu, wspierając policzek o zaciśniętą w pięść rękę.
― Chyba sama powinnam pobawić się w problematyczną klientkę na twojej zmianie ― odpowiedziała z udawanym urażeniem, a mimo tego wykonała jego wcześniejsze polecenie. ― Jestem ciekawa, czy wtedy byłbyś tak miły--
― Daj spokój. Dobrze wiesz, że zawsze jestem miły. Prawda, Lu? ― Zerknął z ukosa na Somera ze złośliwym błyskiem w ciemnych oczach, mimo że uśmiech zdążył już spełznąć z jego ust, pozostawiając na jego twarzy neutralny wyraz. Już wtedy sięgnął po szklankę i pociągnął kolejny, solidny łyk, zupełnie ignorując nagłe parsknięcie śmiechem, które zmusiło barmankę do lekkiego pochylenia się do przodu.
― No masz, Paige, dowcip ci się wyostrzył.
― Po prostu wcześniej go nie doceniałaś. A właśnie ― zamilkł na chwilę, by unieść wzrok na twarz ciemnowłosej, która machinalnie uniosła brew, nie wiedząc, co w tym momencie chodziło po głowie jasnowłosego. ― Catherine to Lucas, Lucas to Catherine. Muszę przyznać, że wyczekiwała twojego przybycia bardziej niż ja ― jego głos nie zdradzał żadnych konkretnych emocji, ale Cath dość łatwo przejrzała jego skurwysyńskie intencje. Po groźnym błysku w jej oczach odgadnął, że w tym momencie miała ochotę go zamordować, ale biorąc pod uwagę okoliczności, musiała trzymać rezon.
Odchrząknęła cicho i wyciągnęła rękę w stronę znajomego Alana.
― Nie bierz do siebie tego, co mówi. Alkohol już zdążył uderzyć mu do głowy, wiesz jak jest. Miło mi poznać.
Blondyn mimowolnie wywrócił oczami i pochylił się bardziej nad blatem, opierając o niego wygodniej.
Nie było nic dziwnego w ich relacji - taka kolej rzeczy była wręcz naturalna. Nie każdy musi rzucać gamą życzliwości, aby relacja się trzymała. Im nie były potrzebne ładne słówka, tonę tematów do rozmów, aby mieć co robić. Oboje nigdy nie nudzili się w swoim towarzystwie, a również nie wymieniali między sobą nie wiadomo ile słów i informacji. Z perspektywy widzenia osób trzecich dało się zauważyć, że mieli dość nietypową relacje, ale lubili się i w razie czego mogli na siebie liczyć. Nieważne, że żaden z nich nie poprosi o pomoc drugiego. To nie było w ich geście, aby coś takiego robić.
Usiadł na krześle barowym, od razu zamawiając coś do picia. Ani trochę nie zdziwił go lekceważący wyraz twarzy u Alana, jeśli chodziło o obecność Somera. Zabawne było, że to koleżanka z pracy bardziej nie mogła doczekać się nowo przybyłego gościa, niżeli kolega, z którym jakiś czas już się zna.
Barmanka nie próżnowała, podobnie jak Lucas i w błyskawiczny sposób obsłużyła go, jakkolwiek to brzmiało, wykazując skromne zainteresowanie rudzielcem. Naczynie zostało postawione przed nosem mężczyzny, a do niego został nalany gin z najwyższej półki. Będzie mocny i dobry. Wiedział to po etykiecie na butelce.
Skinął krótko głową w podzięce, w błyskawicznym tempie wlewając w siebie zawartość szklanki, jakby miał do czynienia ze zwykłym napojem. Owszem, skrzywił się na goryczkowy, cierpki smak, ale nic poza tym. Widocznie coś takiego było mu wręcz potrzebne, nie żeby chciał się upić. Z rozmowy zdążył wywnioskować, że Paige właśnie tutaj pracował. Coś tak prostego i banalnego. Czasem miał ochotę z kimś zamienić się pracą dorywczą żeby tylko przez chwilę pożyć jak normalny człowiek.
- Cześć - rzucił oschle do kumpla po dłuższej ciszy, nie zważając szczególnie na ton głosu - Poproszę jeszcze raz to samo, po czym chciałbym czeskie piwo, nieważne jakie. Jeśli nie macie, to jakieś ciemne, byleby dobre - widać było, że jeśli chodzi o alkohol, to doskonale wiedział czego chciał. W tej kwestii był zbyt konkretny. Z czeskim piwem było o tyle wygodniej, że pił każdy jego rodzaj i każdy mu posmakował w większym lub mniejszym stopniu. Zupełnie jak z kobietami.
Słuchał ich, tej sympatycznej wymiany zdania. Skromnie uniósł lewy kącik ust, który w ułamku sekundy został opuszczony. Zerknął na kolegę obok, pozwalając sobie na odwrócenie ciała w jego stronę, beznamiętne spojrzenie skupiając na oczach mężczyzny. W ten sposób chciał się bardziej zintegrować, niż parę chwil temu.
- Nie - rzucił krótko, nie rozdrabniając się zbyt długo. Pomyśleć można, że właśnie tymi słowami zgasił Alana, a błysk w oczach kobiety sugerował zwycięstwo. Pytanie na jak długo.
Niemniej kobieta posłusznie wykonała zamówienie swojego klienta, z pewnością chcąc spełnić swoje słowa w bliżej nieokreślonej przyszłości. Kiedy Lucas dostał kolejne zamówienie, tym razem zaczął sączyć zamówiony alkohol. Pochwycił szklankę w dłoń, unosząc ją do ust. Cały czas obserwował tą dwójkę, uznając, że mają dość uroczą relacje.
Wymuszony uśmiech wkradł się na jego wargi, jednak sprawiał, że wywoływał uśmiech na ustach innych ludzi. Po prostu nie był wypełniony złośliwością. Odstawił szklankę na blat, również wyciągając dłoń w stronę kobiety, podnosząc się na chwilę z miejsca siedzenia. Po ujęciu dłoni kobiety, pozwolił sobie na nutkę dżentelmeństwa i pocałował jej wierzch ciągle trzymając uśmiech na wyschniętych ustach.
- Mi również miło poznać - gardłowy pomruk wydobył się z jego gardła. Puścił jej dłoń, z powrotem siadając na krześle, upijając kolejne łyki ginu. On również musiał trochę się podroczyć, nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Paige mógł to wyczuć, ale nie kobieta.
- Nie szczególnie mnie to dziwi, bez urazy, Alan. Niemniej nie ja powinienem brać do siebie to co mówi - oznajmił, zerknąwszy na reakcję kobiety, by później powrócić spojrzeniem w tłum ludzi. Usiadł w takiej pozycji, aby mieć wgląd na to co dzieje się przy barze, a także tak, aby móc swobodnie sobie zerknąć na bawiący się tłum, spoglądając na króciutkie spódniczki pań.
- Można tutaj palić? - spytał, ponownie spoglądając na kobietę za ladą.
Przy alkoholu zawsze chciało mu się palić, jednak nie przepadał za ciągłym wychodzeniem z pomieszczenia. Mimo to od czasu do czasu był wstanie poświęcić się, by oddać się tej szczególnej przyjemności.
- Co tam u siostry? Ostatnio jakoś nie miałem okazji z nią pogadać - rzucił luźno, upijając kolejny łyk trunku.
Usiadł na krześle barowym, od razu zamawiając coś do picia. Ani trochę nie zdziwił go lekceważący wyraz twarzy u Alana, jeśli chodziło o obecność Somera. Zabawne było, że to koleżanka z pracy bardziej nie mogła doczekać się nowo przybyłego gościa, niżeli kolega, z którym jakiś czas już się zna.
Barmanka nie próżnowała, podobnie jak Lucas i w błyskawiczny sposób obsłużyła go, jakkolwiek to brzmiało, wykazując skromne zainteresowanie rudzielcem. Naczynie zostało postawione przed nosem mężczyzny, a do niego został nalany gin z najwyższej półki. Będzie mocny i dobry. Wiedział to po etykiecie na butelce.
Skinął krótko głową w podzięce, w błyskawicznym tempie wlewając w siebie zawartość szklanki, jakby miał do czynienia ze zwykłym napojem. Owszem, skrzywił się na goryczkowy, cierpki smak, ale nic poza tym. Widocznie coś takiego było mu wręcz potrzebne, nie żeby chciał się upić. Z rozmowy zdążył wywnioskować, że Paige właśnie tutaj pracował. Coś tak prostego i banalnego. Czasem miał ochotę z kimś zamienić się pracą dorywczą żeby tylko przez chwilę pożyć jak normalny człowiek.
- Cześć - rzucił oschle do kumpla po dłuższej ciszy, nie zważając szczególnie na ton głosu - Poproszę jeszcze raz to samo, po czym chciałbym czeskie piwo, nieważne jakie. Jeśli nie macie, to jakieś ciemne, byleby dobre - widać było, że jeśli chodzi o alkohol, to doskonale wiedział czego chciał. W tej kwestii był zbyt konkretny. Z czeskim piwem było o tyle wygodniej, że pił każdy jego rodzaj i każdy mu posmakował w większym lub mniejszym stopniu. Zupełnie jak z kobietami.
Słuchał ich, tej sympatycznej wymiany zdania. Skromnie uniósł lewy kącik ust, który w ułamku sekundy został opuszczony. Zerknął na kolegę obok, pozwalając sobie na odwrócenie ciała w jego stronę, beznamiętne spojrzenie skupiając na oczach mężczyzny. W ten sposób chciał się bardziej zintegrować, niż parę chwil temu.
- Nie - rzucił krótko, nie rozdrabniając się zbyt długo. Pomyśleć można, że właśnie tymi słowami zgasił Alana, a błysk w oczach kobiety sugerował zwycięstwo. Pytanie na jak długo.
Niemniej kobieta posłusznie wykonała zamówienie swojego klienta, z pewnością chcąc spełnić swoje słowa w bliżej nieokreślonej przyszłości. Kiedy Lucas dostał kolejne zamówienie, tym razem zaczął sączyć zamówiony alkohol. Pochwycił szklankę w dłoń, unosząc ją do ust. Cały czas obserwował tą dwójkę, uznając, że mają dość uroczą relacje.
Wymuszony uśmiech wkradł się na jego wargi, jednak sprawiał, że wywoływał uśmiech na ustach innych ludzi. Po prostu nie był wypełniony złośliwością. Odstawił szklankę na blat, również wyciągając dłoń w stronę kobiety, podnosząc się na chwilę z miejsca siedzenia. Po ujęciu dłoni kobiety, pozwolił sobie na nutkę dżentelmeństwa i pocałował jej wierzch ciągle trzymając uśmiech na wyschniętych ustach.
- Mi również miło poznać - gardłowy pomruk wydobył się z jego gardła. Puścił jej dłoń, z powrotem siadając na krześle, upijając kolejne łyki ginu. On również musiał trochę się podroczyć, nie byłby sobą, gdyby tego nie robił. Paige mógł to wyczuć, ale nie kobieta.
- Nie szczególnie mnie to dziwi, bez urazy, Alan. Niemniej nie ja powinienem brać do siebie to co mówi - oznajmił, zerknąwszy na reakcję kobiety, by później powrócić spojrzeniem w tłum ludzi. Usiadł w takiej pozycji, aby mieć wgląd na to co dzieje się przy barze, a także tak, aby móc swobodnie sobie zerknąć na bawiący się tłum, spoglądając na króciutkie spódniczki pań.
- Można tutaj palić? - spytał, ponownie spoglądając na kobietę za ladą.
Przy alkoholu zawsze chciało mu się palić, jednak nie przepadał za ciągłym wychodzeniem z pomieszczenia. Mimo to od czasu do czasu był wstanie poświęcić się, by oddać się tej szczególnej przyjemności.
- Co tam u siostry? Ostatnio jakoś nie miałem okazji z nią pogadać - rzucił luźno, upijając kolejny łyk trunku.
Barmanka kiwnęła głową przyjmując do wiadomości zamówienie, choć przez jej twarz śmignął cień zastanowienia. Widocznie nie miała jeszcze styczności z klientami, których wyróżniał podobny gust alkoholowy. Alan przyjrzał jej się uważnie z brzegiem szklanki przytkniętym do ust i tylko dzięki temu zdołał wychwycić ten skonsternowany wyraz. Zastukał bezgłośnie palcami o barowy blat, zanim kiwnął podbródkiem, starając się naprowadzić ją na właściwy tor. Dziewczyna podłapała ten nieznaczny sygnał, ale widocznie obecność rudowłosego rozpraszała ją na tyle, że nawet nie podziękowała koledze po fachu. Najpierw napełniła szklankę ginem, który od razu ułożyła przed chłopakiem rzucając kulturalne „Proszę”, po czym od razu odwróciła się, przeszukując asortyment importowanych piw. Chwyciła za odpowiednią butelkę, zgarnęła otwieracz do butelek, a pozbywszy się kapsla, wypełniła kufel bursztynowym trunkiem, dbając o to, by nic nie rozlało się na boki.
Blondyn pokręcił nieznacznie głową i parsknął pod nosem, słysząc przeczącą odpowiedź kumpla. Jeśli teraz w ogóle mógł nazywać się kumplem, gdy uznał, że woli trzymać stronę Cath. Na całe szczęście Paige nie chował urazy ani nawet nie przejmował się podobnymi docinkami. Nic dziwnego, że złośliwy błysk ani na chwilę nie ulotnił się z jego ciemnych oczu. W swoim osobistym mniemaniu nadal miał przewagę.
Potarł policzek ręką, a nieznaczny uśmiech w jednej chwili spełzł z jego twarzy ustępując miejsca znużeniu, które spotęgował widok wyraźnych cieni pod oczami. Mimo tego, na razie nie wydawał się być na tyle zmęczony, na ile potrafił być w normalnych warunkach.
― Kto by pomyślał, że będziecie tak solidarni ― podsumował, po czym upił kolejny łyk drinka. Otarł wargi wierzchem dłoni i zerknął z ukosa na stawiany przed Lucasem kufel pełen piwa. Stuknięcie przyciągnęło jego uwagę, ale zaraz po nim wzrok skupił się na triumfalnym spojrzeniu Cath.
― Widzisz? Wiedziałam, że nie tylko mi załazisz za skórę. ― Zamaszystym ruchem strzepnęła długie pukle ze swojego ramienia. Jej pewność siebie zmyła się jednak w momencie, gdy Somer wykazał się nietypową dla mężczyzn w tych czasach kulturą. Twarz dziewczyny od razu nabrała konkretniejszych barw, a Hayden jedynie przechylił głowę na bok, opierając jej bok na dłoni i wsunąwszy palce w jasne kosmyki, przyglądał się temu widowisku bez poruszenia.
Zabawne.
Może powinieneś się czegoś od niego nauczyć. Może przynajmniej znalazłbyś sobie porządną dziewczynę, a nie umawiał się na boku z tamtym chrzanionym dzieciakiem.
Z Black'iem. Nie znam chrzanionego dzieciaka.
Właśnie o nim mówię.
Jeśli lubisz cycki, mogę specjalnie dla ciebie poprzeglądać odpowiednie czasopisma.
Głos momentalnie umilkł, kończąc tę zbędną wymianę zdań wymownym warknięciem, jakby chciał tym ukryć swoje zażenowanie. Zabawne, jak bardzo się pod tym kątem różnili.
„(...) bez urazy, Alan.”
Wzruszył lekceważąco barkami, co było wręcz doskonałą odpowiedzią.
― Na szczęście też nie biorę tego do siebie. Oczywiście można tu palić. I przepraszam na chwilę ― rzuciła krótko, dostrzegając, że inny klient chciał właśnie złożyć zamówienie. Dało się jednak dostrzec, że w dość szybkim tempie zrezygnowała z ich towarzystwa, zapewne czując gorąco na swoich policzkach.
― Staraj się wydmuchiwać dym w przeciwną stronę ― polecił, choć zapewne nie musiał przypominać, że nie przepadał za zbyt bliskim kontaktem z dymem. Sam nie sięgał po papierosy i wolał nie zatruwać sobie płuc nawet ich biernym paleniem, jeśli tylko było to możliwe. Momentalnie jednak uniósł brew, gdy z ust chłopaka padło pytanie, które nigdy nie powinno było opuścić jego ust. ― W takim razie powinieneś sam z nią porozmawiać. Chodzicie do jednej klasy ― wymruczał spokojnie, opierając jedną nogę na metalowej części barowego stołka. ― Zakładam, że skoro cię to interesuje, masz z nią bliższy kontakt niż ja ― dodał zaraz i pokręcił lekko szklanką, wprawiając w ruch trunek, którym była wypełniona. ― Posuwasz ją?
ALAN.
No co? Skądś musi brać się to zainteresowanie.
To twoja siostra.
Nie muszę chronić jej przed napalonymi kumplami.
Blondyn pokręcił nieznacznie głową i parsknął pod nosem, słysząc przeczącą odpowiedź kumpla. Jeśli teraz w ogóle mógł nazywać się kumplem, gdy uznał, że woli trzymać stronę Cath. Na całe szczęście Paige nie chował urazy ani nawet nie przejmował się podobnymi docinkami. Nic dziwnego, że złośliwy błysk ani na chwilę nie ulotnił się z jego ciemnych oczu. W swoim osobistym mniemaniu nadal miał przewagę.
Potarł policzek ręką, a nieznaczny uśmiech w jednej chwili spełzł z jego twarzy ustępując miejsca znużeniu, które spotęgował widok wyraźnych cieni pod oczami. Mimo tego, na razie nie wydawał się być na tyle zmęczony, na ile potrafił być w normalnych warunkach.
― Kto by pomyślał, że będziecie tak solidarni ― podsumował, po czym upił kolejny łyk drinka. Otarł wargi wierzchem dłoni i zerknął z ukosa na stawiany przed Lucasem kufel pełen piwa. Stuknięcie przyciągnęło jego uwagę, ale zaraz po nim wzrok skupił się na triumfalnym spojrzeniu Cath.
― Widzisz? Wiedziałam, że nie tylko mi załazisz za skórę. ― Zamaszystym ruchem strzepnęła długie pukle ze swojego ramienia. Jej pewność siebie zmyła się jednak w momencie, gdy Somer wykazał się nietypową dla mężczyzn w tych czasach kulturą. Twarz dziewczyny od razu nabrała konkretniejszych barw, a Hayden jedynie przechylił głowę na bok, opierając jej bok na dłoni i wsunąwszy palce w jasne kosmyki, przyglądał się temu widowisku bez poruszenia.
Zabawne.
Może powinieneś się czegoś od niego nauczyć. Może przynajmniej znalazłbyś sobie porządną dziewczynę, a nie umawiał się na boku z tamtym chrzanionym dzieciakiem.
Z Black'iem. Nie znam chrzanionego dzieciaka.
Właśnie o nim mówię.
Jeśli lubisz cycki, mogę specjalnie dla ciebie poprzeglądać odpowiednie czasopisma.
Głos momentalnie umilkł, kończąc tę zbędną wymianę zdań wymownym warknięciem, jakby chciał tym ukryć swoje zażenowanie. Zabawne, jak bardzo się pod tym kątem różnili.
„(...) bez urazy, Alan.”
Wzruszył lekceważąco barkami, co było wręcz doskonałą odpowiedzią.
― Na szczęście też nie biorę tego do siebie. Oczywiście można tu palić. I przepraszam na chwilę ― rzuciła krótko, dostrzegając, że inny klient chciał właśnie złożyć zamówienie. Dało się jednak dostrzec, że w dość szybkim tempie zrezygnowała z ich towarzystwa, zapewne czując gorąco na swoich policzkach.
― Staraj się wydmuchiwać dym w przeciwną stronę ― polecił, choć zapewne nie musiał przypominać, że nie przepadał za zbyt bliskim kontaktem z dymem. Sam nie sięgał po papierosy i wolał nie zatruwać sobie płuc nawet ich biernym paleniem, jeśli tylko było to możliwe. Momentalnie jednak uniósł brew, gdy z ust chłopaka padło pytanie, które nigdy nie powinno było opuścić jego ust. ― W takim razie powinieneś sam z nią porozmawiać. Chodzicie do jednej klasy ― wymruczał spokojnie, opierając jedną nogę na metalowej części barowego stołka. ― Zakładam, że skoro cię to interesuje, masz z nią bliższy kontakt niż ja ― dodał zaraz i pokręcił lekko szklanką, wprawiając w ruch trunek, którym była wypełniona. ― Posuwasz ją?
ALAN.
No co? Skądś musi brać się to zainteresowanie.
To twoja siostra.
Nie muszę chronić jej przed napalonymi kumplami.
Nie sądził, że dziewczyna jest z tych nowych pracownic. Tak idealnie wtapiała się w tło wszystkiego, że trudno było to zauważyć. Niemniej jej kontrowersyjny wyraz twarzy zdradzał wiele więcej niż w ogóle chciała. Chwilowe zawahanie. zakłopotanie. Wyszła niewiedza na światło dzienne i gdyby nie Alan, kobieta przez jakiś czas miałaby problem z poszukiwaniem wymarzonego alkoholu Somera. Postanowił wybaczyć jej ów zachowanie delikatnym uśmiechem na twarzy, który równie szybko zniknął jak przybył.
To nie tak, że trzymał jej stronę. Zawsze był po swojej stronie i tego trzymał się od zawsze na zawsze. Nawet w tak błahych powodach. Poza tym, zaprzeczenie dodawało nutkę zabawy. A skoro są w klubie i popijają alkohol, to prędzej czy później jeszcze bardziej wyostrzy się im humor. Warto być już przygotowanym na wszelakie ewentualności, nawet na plaskacza z liścia, pozostawiając wszystko w dobrym smaku. W dobrym? Czy to będzie w ogóle możliwe?
Oczywiście, że nie.
― Solidarność to złe określenie. Powiedziałbym na to dobre wykorzystanie sytuacji ― stwierdził z niejakim przekąsem nawet nie kierując swojego spojrzenia na sylwetkę Alana. Skupił spojrzenie na tłumie, na dziewczynie, na jej eksponujących piersiach. Tak, miał na co skupić wściekle zielone oczy. I nie powiedziałby, że z tego powodu jakoś szczególnie narzekał. Niemniej leniwe spojrzenie powędrowało do oczu barmanki, by niebawem prychnąć. On zachodzi mu za skórę? No proszę, bez przesady. Ale nie ciągnął dalej tego tematu. Nie widział w tym sensu. Tak samo nikt nie widział tego, kiedy podczas przywitania, Lucas niechcący zdjął ze wskazującego palca złoty pierścionek, który miała kobieta. Nie wydawał się drogocenny, niemniej zręcznie schował go do kieszeni i zachowywał się jakby ów sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Po co mu był on potrzebny? Ano właśnie.
Odprowadził spojrzeniem kobietę, która udała się w stronę innego klienta, w myślach w skali 1 do 10 oceniając jej tył. Dałby max 7, co nie było aż takim złym wynikiem. No ale dupy nie urywało, co musiał przyznać z niejakim niezadowoleniem, które przez ułamek sekundy malowało się na jego twarzy. Napił się parę łyków ginu, spojrzenie kierując na Alana.
― Luz, mam to na uwadze. Na razie palić nie będę ― odparł, dając mu pewność, że póki co nie będzie kolejną z tych osób, która zatruwa tutejsze powietrze. I tak było już tu duszno i gorąco przez bawiący się tłum. Sporo dzieciaków szalało. Aż zadziwiające, że połowa z tych miała fałszywe dowody. Albo dobre znajomości.
Tak myślał, że ów pytanie nie przypadnie Alanowi do gusty, niemniej nie liczył się z jego uczuciami. Był ciekaw jak zareaguje, więc chciał to sprawdzić. Mógł zauważyć pewną niechęć, kiedy musiał o niej wspominać. Zabawne, że Lucas ze swoim bliźniakiem dogadywał się jak nigdy, a oni nawet nie potrafili utrzymać pozytywnej relacji. Ta różnorodność w genach.
― Mówiłem, ostatnio nie miałem okazji z nią pogadać ― i nie musisz znać tych powodów, Paige ― Najwidoczniej ― wypił do końca trunek, odsuwając na bok szklankę. Zadziwiające jak szybko Lucas pochłania zawartość alkoholu w szklance. Czyżby ciężki dzień? Być może.
Posuwasz ją?
Prychnął.
Oczywiście, że nie.
― Jasne. Przeszkadza Ci to? ― zielone tęczówki skupiły się na oczach Alana w ten sposób udowadniając wiarygodność swoich słów. Czy mu uwierzy czy też nie, to tylko zależy od niego i jego relacji z siostrą. Jeśli zna ją na tyle, by wiedzieć, że ona sama nie byłaby zdolna do zrobienia takiej rzeczy, będzie wiedział, że kłamie. Natomiast jeśli nie, kłamstwo zamieni się w prawdę, której z pewnością wolał nie usłyszeć. A może właśnie tego oczekiwał?
Kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę, niemniej nie zwrócił na niego większej uwagi. Osoba na wózku inwalidzkim - doskonale wiedział, kim ona jest. Zbyt charakterystyczny, zbyt irytujący, zbyt głośny. Nie musiał do niego podchodzić i go witać, nawet jeśli znajdował się o parę łokci dalej od Lucasa. Nie tym razem. Nie miał ochoty. Wyciągnął paczkę papierosów, waniliowe Black Devil, uznając, że to właśnie ten momenty, by spalić pierwszego papierosa tego wieczora. Głód aż za bardzo dawał we znaki. Oczywiście pamiętał, by starać się dym nie puszczać w stronę kumpla i w pełni to tolerował.
To nie tak, że trzymał jej stronę. Zawsze był po swojej stronie i tego trzymał się od zawsze na zawsze. Nawet w tak błahych powodach. Poza tym, zaprzeczenie dodawało nutkę zabawy. A skoro są w klubie i popijają alkohol, to prędzej czy później jeszcze bardziej wyostrzy się im humor. Warto być już przygotowanym na wszelakie ewentualności, nawet na plaskacza z liścia, pozostawiając wszystko w dobrym smaku. W dobrym? Czy to będzie w ogóle możliwe?
Oczywiście, że nie.
― Solidarność to złe określenie. Powiedziałbym na to dobre wykorzystanie sytuacji ― stwierdził z niejakim przekąsem nawet nie kierując swojego spojrzenia na sylwetkę Alana. Skupił spojrzenie na tłumie, na dziewczynie, na jej eksponujących piersiach. Tak, miał na co skupić wściekle zielone oczy. I nie powiedziałby, że z tego powodu jakoś szczególnie narzekał. Niemniej leniwe spojrzenie powędrowało do oczu barmanki, by niebawem prychnąć. On zachodzi mu za skórę? No proszę, bez przesady. Ale nie ciągnął dalej tego tematu. Nie widział w tym sensu. Tak samo nikt nie widział tego, kiedy podczas przywitania, Lucas niechcący zdjął ze wskazującego palca złoty pierścionek, który miała kobieta. Nie wydawał się drogocenny, niemniej zręcznie schował go do kieszeni i zachowywał się jakby ów sytuacja w ogóle nie miała miejsca. Po co mu był on potrzebny? Ano właśnie.
Odprowadził spojrzeniem kobietę, która udała się w stronę innego klienta, w myślach w skali 1 do 10 oceniając jej tył. Dałby max 7, co nie było aż takim złym wynikiem. No ale dupy nie urywało, co musiał przyznać z niejakim niezadowoleniem, które przez ułamek sekundy malowało się na jego twarzy. Napił się parę łyków ginu, spojrzenie kierując na Alana.
― Luz, mam to na uwadze. Na razie palić nie będę ― odparł, dając mu pewność, że póki co nie będzie kolejną z tych osób, która zatruwa tutejsze powietrze. I tak było już tu duszno i gorąco przez bawiący się tłum. Sporo dzieciaków szalało. Aż zadziwiające, że połowa z tych miała fałszywe dowody. Albo dobre znajomości.
Tak myślał, że ów pytanie nie przypadnie Alanowi do gusty, niemniej nie liczył się z jego uczuciami. Był ciekaw jak zareaguje, więc chciał to sprawdzić. Mógł zauważyć pewną niechęć, kiedy musiał o niej wspominać. Zabawne, że Lucas ze swoim bliźniakiem dogadywał się jak nigdy, a oni nawet nie potrafili utrzymać pozytywnej relacji. Ta różnorodność w genach.
― Mówiłem, ostatnio nie miałem okazji z nią pogadać ― i nie musisz znać tych powodów, Paige ― Najwidoczniej ― wypił do końca trunek, odsuwając na bok szklankę. Zadziwiające jak szybko Lucas pochłania zawartość alkoholu w szklance. Czyżby ciężki dzień? Być może.
Posuwasz ją?
Prychnął.
Oczywiście, że nie.
― Jasne. Przeszkadza Ci to? ― zielone tęczówki skupiły się na oczach Alana w ten sposób udowadniając wiarygodność swoich słów. Czy mu uwierzy czy też nie, to tylko zależy od niego i jego relacji z siostrą. Jeśli zna ją na tyle, by wiedzieć, że ona sama nie byłaby zdolna do zrobienia takiej rzeczy, będzie wiedział, że kłamie. Natomiast jeśli nie, kłamstwo zamieni się w prawdę, której z pewnością wolał nie usłyszeć. A może właśnie tego oczekiwał?
Kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę, niemniej nie zwrócił na niego większej uwagi. Osoba na wózku inwalidzkim - doskonale wiedział, kim ona jest. Zbyt charakterystyczny, zbyt irytujący, zbyt głośny. Nie musiał do niego podchodzić i go witać, nawet jeśli znajdował się o parę łokci dalej od Lucasa. Nie tym razem. Nie miał ochoty. Wyciągnął paczkę papierosów, waniliowe Black Devil, uznając, że to właśnie ten momenty, by spalić pierwszego papierosa tego wieczora. Głód aż za bardzo dawał we znaki. Oczywiście pamiętał, by starać się dym nie puszczać w stronę kumpla i w pełni to tolerował.
Wykorzystanie sytuacji, powtórzył w myślach z niejakim rozbawieniem, które odbiło się w jego ciemnych tęczówkach, mimo że wyraz jego twarzy pozostawał zupełnie neutralny. Nie skomentował słów Somera w żaden sposób. Zaledwie pokręcił głową ze zrezygnowaniem i gdyby nie wrodzone lenistwo, pewnie już szukałby sposobu na odegranie się. Był jednak na tyle cierpliwy, by pozwolić karmie na zajęcie się jego kumplem, nie zważając na to, że jej tempo było raczej marne, jeśli chodziło o podkładanie nogi osobie, która zawiniła.
Zatoczył koło palcem, przesuwając nim po brzegu szklanki, o którą już po chwili stuknął palcem, przypatrując się w ciszy nienagannym manierom, którymi wykazywał się Lucas. Trzeba przyznać, że z zewnątrz ta postawa nijak pasowała do jego wizerunku szkolnego zabijaki, ale Paige nie miał w zwyczaju oceniać ludzi po okładce. Często nawet największy łachmaniarz, który chlał średnio, co trzy dni i prał się z innymi przynajmniej dwa razy dziennie potrafił odnaleźć w sobie pokłady kultury osobistej, gdy miał do czynienia z kobietą.
Takim łatwiej wkupić się w łaski tych z wyższych sfer.
Mam swoje sposoby, a on swoje.
Grubiaństwem niewiele zdziałasz.
Nie jestem grubiański. To tylko urok osobisty.
„Na razie palić nie będę.”
― To dobrze ― mruknął, pociągając niewielki łyk ze szklanki, pozwalając na to, by gorzkawy trunek rozlał się po jego języku. ― Nie wiem, co w tym widzicie. Całowanie was pewnie niewiele różni się od wylizywania popielniczki ― rzucił, dość bezpośrednio nawiązując do wszystkich palaczy. Nie miał okazji wtykać języka w wypalony popiół, ale nie licząc tego, że na pewno się do niego przylepiał, wiele nie różnił się w smaku od ust palących, choć ci nie czuli żadnej różnicy.
Wyprostował się na chwilę, chcąc doprowadzić do porządku swoje kręgi, tylko po to, by zaraz na nowo pochylić się nad blatem i oprzeć o niego łokcie. Ze znudzeniem wysłuchiwał wymówek Lucasa, co tylko potwierdzało to, jak bardzo nieważne były w obliczu tego, że nie powinien poruszać tematów, których jego towarzystwo nie chciało słuchać. Parsknął krótko, gdy usłyszał prychnięcie rudowłosego. Był pewien, że lada moment usłyszy przeczącą odpowiedź, w głowie już układając sobie odpowiednią ripostę.
Rozumiem. Jesteś tym, który chce, ale ona ci nie daje. Friendzone.
Ale dalszy scenariusz okazał się być zupełnie inny. Konfrontacja ze spojrzeniem chłopaka nie była taka trudna, a i też nie wyglądało na to, że – jak zrobiłby każdy przykładny brat – zamierzał dać mu w pysk i kazać odpierdolić się od jego siostry. Hayden przechylił jedynie głowę na bok, chwilę przypatrując mu się oceniającym wzrokiem, ale ostatecznie żadna ocena nie opuściła jego ust.
― Ani trochę. Może wyjdzie jej to na dobre ― stwierdził, nie precyzując, co miał na myśli. Tym samym uznał ten temat za zakończony, nie dając znajomemu szansy na pochwalenie się swoimi podbojami i opowiedzenie o tym, jaka była, jak to robili, ile razy. Bądź co bądź, ich łóżkowe sprawy pozostawiał im.
Zatoczył koło palcem, przesuwając nim po brzegu szklanki, o którą już po chwili stuknął palcem, przypatrując się w ciszy nienagannym manierom, którymi wykazywał się Lucas. Trzeba przyznać, że z zewnątrz ta postawa nijak pasowała do jego wizerunku szkolnego zabijaki, ale Paige nie miał w zwyczaju oceniać ludzi po okładce. Często nawet największy łachmaniarz, który chlał średnio, co trzy dni i prał się z innymi przynajmniej dwa razy dziennie potrafił odnaleźć w sobie pokłady kultury osobistej, gdy miał do czynienia z kobietą.
Takim łatwiej wkupić się w łaski tych z wyższych sfer.
Mam swoje sposoby, a on swoje.
Grubiaństwem niewiele zdziałasz.
Nie jestem grubiański. To tylko urok osobisty.
„Na razie palić nie będę.”
― To dobrze ― mruknął, pociągając niewielki łyk ze szklanki, pozwalając na to, by gorzkawy trunek rozlał się po jego języku. ― Nie wiem, co w tym widzicie. Całowanie was pewnie niewiele różni się od wylizywania popielniczki ― rzucił, dość bezpośrednio nawiązując do wszystkich palaczy. Nie miał okazji wtykać języka w wypalony popiół, ale nie licząc tego, że na pewno się do niego przylepiał, wiele nie różnił się w smaku od ust palących, choć ci nie czuli żadnej różnicy.
Wyprostował się na chwilę, chcąc doprowadzić do porządku swoje kręgi, tylko po to, by zaraz na nowo pochylić się nad blatem i oprzeć o niego łokcie. Ze znudzeniem wysłuchiwał wymówek Lucasa, co tylko potwierdzało to, jak bardzo nieważne były w obliczu tego, że nie powinien poruszać tematów, których jego towarzystwo nie chciało słuchać. Parsknął krótko, gdy usłyszał prychnięcie rudowłosego. Był pewien, że lada moment usłyszy przeczącą odpowiedź, w głowie już układając sobie odpowiednią ripostę.
Rozumiem. Jesteś tym, który chce, ale ona ci nie daje. Friendzone.
Ale dalszy scenariusz okazał się być zupełnie inny. Konfrontacja ze spojrzeniem chłopaka nie była taka trudna, a i też nie wyglądało na to, że – jak zrobiłby każdy przykładny brat – zamierzał dać mu w pysk i kazać odpierdolić się od jego siostry. Hayden przechylił jedynie głowę na bok, chwilę przypatrując mu się oceniającym wzrokiem, ale ostatecznie żadna ocena nie opuściła jego ust.
― Ani trochę. Może wyjdzie jej to na dobre ― stwierdził, nie precyzując, co miał na myśli. Tym samym uznał ten temat za zakończony, nie dając znajomemu szansy na pochwalenie się swoimi podbojami i opowiedzenie o tym, jaka była, jak to robili, ile razy. Bądź co bądź, ich łóżkowe sprawy pozostawiał im.
Karma to suka i każdy o tym wie. Nigdy nie przyjdzie wtedy, kiedy tego potrzebujesz. Chociaż kto wie, może niebawem spełni 'marzenia' Alana.
Lucas nie był aż tak złym uczniem. Może faktycznie czasem stawiał opór, ocierał się o opieprz od dyrektora, niemniej przez całą karierą szkolną nigdy nie wylądował na dywaniku z ostrzeżeniem lub z zamiarem wyrzucenia go ze szkoły. Miał swoje sztuki, które jak najbardziej się sprawdzały. I pomimo tego, że większość osób uważało go za chuligana, to wcale nim nie był. No, może prawie.
Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem na komentarz mężczyzny. Dlaczego Lucas pali? To jest dobre pytanie. Nie wie, dlaczego inni palą, jaki mają w tym cel. Somer natomiast pali, bo jest mu to potrzebne. Jest to lepsza forma rozładowania swoich negatywnych emocji. Lepiej zapalić niż kogoś zabić, nie?
Spojrzał się na paczkę zanim wyciągnął papierosa. Czyżby się zawahał? Skąd znowu.
- Mam swoje powody, dlaczego palę - ciekawe jakie - Nie obchodzi mnie, co inni w tym widzą. To ich interes, czy umrą na raka piersi czy tchawicy, a może ze starości - odparł, jakby ten temat jego nie dotyczył. W zasadzie nigdy nie zastanawiał się nad swoją śmiercią. Tyle razy się o nią ocierał, że teraz było mu to mocno obojętne.
Z pewnością wyglądał żenująco, kiedy w tak beznadziejny sposób się tłumaczył. Niemniej była to czysta prawda. Gdyby nie miał konkretnych powodów do znajomości z Sheridan, dawno zaciągnąłby ją do łóżka, by później pozostawić na pastwę losu. Jednak ta osoba w pewien sposób była potrzebna w życiu Lucasa. Wydaje się być to banalnie śmiesznie.
Na wargi mężczyzny ponownie pojawił się nikły uśmiech. Po wypiciu drinka, zaczął powoli sączyć piwo. Szczerze? Spodziewał się takiej reakcji po Alanie. Już jakiś czas temu zauważył, że ma nieco oschłe zachowanie względem niej. Nie to co Lucas do swojej siostry. Najśmieszniejsze jest to, że nie czuł się winny.
Wybaczy mi.
A jeśli nie?
Wybaczy.
Po wypaleniu połowy papierosa w chwilowej ciszy, parę osób zaczęło się o coś awanturować. Czuł, że będzie jadka. W tej samej chwili zaczął wibrować mu telefon w kieszeni od spodni. Wziął go do ręki, a widząc, że dzwoni nikt inny jak Sheridan, bez chwilowego zawahania, odebrał telefon, na chwilę przepraszając rozmówcę. To nie była nawet rozmowa. Parę niepokojących słów wydobyło się z ust kobiety, po czym zakończyła połączenie. I tyle. Nie zdążył nawet coś powiedzieć. Nie wiedział, czy powinien się martwić czy też nie. Postanowił jednak coś z tym zrobić. Na jego twarzy wkradł się wyraźny niepokój. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Napił się jeszcze parę łyków piwa i zgasił niedopalonego papierosa a popielniczkę obok.
- Muszę spadać. Kiedy indziej się zgadamy - nie tłumaczył mu się co, jak i dlaczego. Nie musiał. Tym bardziej, jeśli chodziło o Sheridan. Po tym co mu niedawno powiedział mógłby to źle zrozumieć. Chociaż byłoby to dość zabawne.
Wstał z krzesła z zamiarem wyjścia z klubu. Zanim jednak to zrobił, zgrabnie i niezauważalnie wyciągnął pierścionek, który wcześniej zabrał kobiecie.
- Zapomniałbym. Oddaj jej to - rzucił na blat baru rzekomy pierścionek i dopiero po tym geście udał się w stronę wyjścia. Alan niewiele później również opuścił klub, zauważając, że lada moment rozpocznie się tutaj nieprzyjemna awantura.
z/t x2
Lucas nie był aż tak złym uczniem. Może faktycznie czasem stawiał opór, ocierał się o opieprz od dyrektora, niemniej przez całą karierą szkolną nigdy nie wylądował na dywaniku z ostrzeżeniem lub z zamiarem wyrzucenia go ze szkoły. Miał swoje sztuki, które jak najbardziej się sprawdzały. I pomimo tego, że większość osób uważało go za chuligana, to wcale nim nie był. No, może prawie.
Uśmiechnął się nieznacznie pod nosem na komentarz mężczyzny. Dlaczego Lucas pali? To jest dobre pytanie. Nie wie, dlaczego inni palą, jaki mają w tym cel. Somer natomiast pali, bo jest mu to potrzebne. Jest to lepsza forma rozładowania swoich negatywnych emocji. Lepiej zapalić niż kogoś zabić, nie?
Spojrzał się na paczkę zanim wyciągnął papierosa. Czyżby się zawahał? Skąd znowu.
- Mam swoje powody, dlaczego palę - ciekawe jakie - Nie obchodzi mnie, co inni w tym widzą. To ich interes, czy umrą na raka piersi czy tchawicy, a może ze starości - odparł, jakby ten temat jego nie dotyczył. W zasadzie nigdy nie zastanawiał się nad swoją śmiercią. Tyle razy się o nią ocierał, że teraz było mu to mocno obojętne.
Z pewnością wyglądał żenująco, kiedy w tak beznadziejny sposób się tłumaczył. Niemniej była to czysta prawda. Gdyby nie miał konkretnych powodów do znajomości z Sheridan, dawno zaciągnąłby ją do łóżka, by później pozostawić na pastwę losu. Jednak ta osoba w pewien sposób była potrzebna w życiu Lucasa. Wydaje się być to banalnie śmiesznie.
Na wargi mężczyzny ponownie pojawił się nikły uśmiech. Po wypiciu drinka, zaczął powoli sączyć piwo. Szczerze? Spodziewał się takiej reakcji po Alanie. Już jakiś czas temu zauważył, że ma nieco oschłe zachowanie względem niej. Nie to co Lucas do swojej siostry. Najśmieszniejsze jest to, że nie czuł się winny.
Wybaczy mi.
A jeśli nie?
Wybaczy.
Po wypaleniu połowy papierosa w chwilowej ciszy, parę osób zaczęło się o coś awanturować. Czuł, że będzie jadka. W tej samej chwili zaczął wibrować mu telefon w kieszeni od spodni. Wziął go do ręki, a widząc, że dzwoni nikt inny jak Sheridan, bez chwilowego zawahania, odebrał telefon, na chwilę przepraszając rozmówcę. To nie była nawet rozmowa. Parę niepokojących słów wydobyło się z ust kobiety, po czym zakończyła połączenie. I tyle. Nie zdążył nawet coś powiedzieć. Nie wiedział, czy powinien się martwić czy też nie. Postanowił jednak coś z tym zrobić. Na jego twarzy wkradł się wyraźny niepokój. Zmarszczył brwi w niezadowoleniu, chowając telefon z powrotem do kieszeni. Napił się jeszcze parę łyków piwa i zgasił niedopalonego papierosa a popielniczkę obok.
- Muszę spadać. Kiedy indziej się zgadamy - nie tłumaczył mu się co, jak i dlaczego. Nie musiał. Tym bardziej, jeśli chodziło o Sheridan. Po tym co mu niedawno powiedział mógłby to źle zrozumieć. Chociaż byłoby to dość zabawne.
Wstał z krzesła z zamiarem wyjścia z klubu. Zanim jednak to zrobił, zgrabnie i niezauważalnie wyciągnął pierścionek, który wcześniej zabrał kobiecie.
- Zapomniałbym. Oddaj jej to - rzucił na blat baru rzekomy pierścionek i dopiero po tym geście udał się w stronę wyjścia. Alan niewiele później również opuścił klub, zauważając, że lada moment rozpocznie się tutaj nieprzyjemna awantura.
z/t x2
Po ciężkim tygodniu pracy i wszelakich obowiązków, Bazyli postanowił udać się do klubu na zasłużony odpoczynek. Miał się tutaj spotkać ze swoim znajomym, który w ostatniej chwili go wystawił. No trudno, będzie pić sam. Chociaż może uda mu się wkręcić w jakieś towarzystwo? W końcu wyróżniał się na tle innych i albo dostanie po mordzie, albo zgarnął go do paczki z otwartymi ramionami.
Siedział sam przy stoliku, kiedy to kończył pić pierwsze ciemne piwo. Smakował ostatnich łyków smakowitej goryczy, kiedy jego oczom rzucił się tłum dresów. Od razu wywrócił oczami, w duchu się modląc, aby nikt do niego nie podszedł. Do takich rzeczy miał paskudnego pecha i wiedział to aż za dobrze. Jego kontrowersyjny wygląd zdecydowanie przyciągał uwagę innych, często zauważając, że ktoś dłużej się na niego patrzy. Był jednak przyzwyczajony do tych wszystkich spojrzeń pełen obrzydzenia lub fascynacji. Zamówił kolejne piwo, tym razem jasne, swój wzrok kierując w bawiący się tłum ludzi. Trochę dzisiaj tutaj było tłoczono, ale mu to nie przeszkadzało. Lubił obserwować zachowania ludzkich istot.
Siedział sam przy stoliku, kiedy to kończył pić pierwsze ciemne piwo. Smakował ostatnich łyków smakowitej goryczy, kiedy jego oczom rzucił się tłum dresów. Od razu wywrócił oczami, w duchu się modląc, aby nikt do niego nie podszedł. Do takich rzeczy miał paskudnego pecha i wiedział to aż za dobrze. Jego kontrowersyjny wygląd zdecydowanie przyciągał uwagę innych, często zauważając, że ktoś dłużej się na niego patrzy. Był jednak przyzwyczajony do tych wszystkich spojrzeń pełen obrzydzenia lub fascynacji. Zamówił kolejne piwo, tym razem jasne, swój wzrok kierując w bawiący się tłum ludzi. Trochę dzisiaj tutaj było tłoczono, ale mu to nie przeszkadzało. Lubił obserwować zachowania ludzkich istot.
Poprawiłem rondel kapelusza, palcem podbijając go nieco do góry, aby moje ciemne oczy mogły spokojnie zlustrować otoczenie w klubie. Byłem tutaj już od jakiegoś czasu, spokojnie sącząc piwo z wielkiego kufla. Czas płynął powoli, szczególnie gdy złoty płyn łagodnie pieścił gardło. Oczywiście tłum ludzi był na bakier z moją naturą, nie cierpiałem takich skupisk łajdactwa. Zazwyczaj po przekroczeniu pewnego progu przyswajalności, procenty biły im w łeb i stawali się dzikimi małpami zdolnymi do rozbiórki budynku w kilka minut.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zdając sobie sprawę, że jestem strasznym hipokrytą. Swego czasu mi również zdarzało się wszczynać przeróżne burdy, ale ostatecznie ten etap buntownika minął. Jedyne co to po alkoholu poziom mojego zażenowania życiem przekraczał bezpieczną granicę zera. Byleby dzisiaj mój sarkazm nikogo nie zabił, bo za nim szło może i chamstwo.
Zerknąłem przelotnie na grupę dresów. Nie podobali mi się ze względu na bardzo zaawansowaną łacinę i krzywe mordy. Widać po nich było, że potrzebowali tylko drobnej sugestii aby komuś wlać po papie. Rzecz jasna dobry trunek był tylko kamuflażem dla jakże przepiórczej odwagi.
Powinienem przestać. Uniosłem kufel, wargami dotykając zimnego szkła. Płyn wlał mi się do gardzieli, delikatnie podrażniając kubki smakowe języka. Uwielbiałem ten smak i być może to on był tak uzależniający, chociaż słabością nazwałbym stan upojenia. Wszystko mieć w dupie i nie liczyć się z konsekwencjami. Być lekkim jak piórko, być wolnym. Zacisnąłem mechanicznie pięść. W tym właśnie momencie dojrzałem kolejnego, który tu przybył.
Czarne włosy. Kolczyki. Tatuaż.
Uśmiechnąłem się pod nosem, zdając sobie sprawę, że jestem strasznym hipokrytą. Swego czasu mi również zdarzało się wszczynać przeróżne burdy, ale ostatecznie ten etap buntownika minął. Jedyne co to po alkoholu poziom mojego zażenowania życiem przekraczał bezpieczną granicę zera. Byleby dzisiaj mój sarkazm nikogo nie zabił, bo za nim szło może i chamstwo.
Zerknąłem przelotnie na grupę dresów. Nie podobali mi się ze względu na bardzo zaawansowaną łacinę i krzywe mordy. Widać po nich było, że potrzebowali tylko drobnej sugestii aby komuś wlać po papie. Rzecz jasna dobry trunek był tylko kamuflażem dla jakże przepiórczej odwagi.
Powinienem przestać. Uniosłem kufel, wargami dotykając zimnego szkła. Płyn wlał mi się do gardzieli, delikatnie podrażniając kubki smakowe języka. Uwielbiałem ten smak i być może to on był tak uzależniający, chociaż słabością nazwałbym stan upojenia. Wszystko mieć w dupie i nie liczyć się z konsekwencjami. Być lekkim jak piórko, być wolnym. Zacisnąłem mechanicznie pięść. W tym właśnie momencie dojrzałem kolejnego, który tu przybył.
Czarne włosy. Kolczyki. Tatuaż.
Wiosna moment, gdy wszystko budzi się do życia - w tym również żałość życia i nieprzyjemne cienie przeszłości. Ludzie radzili sobie z tym w różnoraki sposób. Aiden należał do grona, które dusiło w sobie problemy, a gdy te sprawiały ból po prostu próbował je zabić alkoholem, by potem móc funkcjonować w ułudzie przez kolejne tygodnie, może kilka miesięcy. I tak w koło macieju. Co prawda niby obiecał, że w takich sytuacjach nie będzie siał przypału i da znać Fabianowi, by ten go pilnował no ale...Biolog miał ostatnio własne problemy na głowie, a Aiden choć momentami niedaleko mu było do śmiecia to jednak do pozbawionego empatii pasożyta mu było nie po drodze. Także tego - sam sobie da radę. Zawsze dawał. Zresztą - już było mu dużo lepiej, a wszystko za sprawą kilku butelek wypitych w innym przybytku. Nie ważne! Istotne było to, że teraz nawet lekko się uśmiechał.
Ochrona uważnie go zlustrowała. Oni widzieli, że Aiden robił się gibki, lecz uznali go za nieszkodliwego. Matematyk co prawda nie lubił takich miejsc, lecz wolał to niż towarzystwo meneli w tym parku za rogiem (swoją drogą dranie ukradli mu miejscówkę!). Podpełzał do baru kulawym krokiem, wymachując swą laską. Kusił los. I cóż skończyło się to tym, że przypierdolił jakiegoś typa (jednego z dresów) po żebrach. Przypadkowo.
- Ty chuju!
- Ty...W sumie...- Obejrzał człowieka, co chwycił go za rękaw i pociągnął zmuszając do zatrzymania się. -...W sumie to trochę też. Miło mi. - Zaćwierkał, uchylając wyimaginowany kapelusz na głowie. Szarpniecie się nasiliło. Stało się niekomfortowe...Aidenen się skrzywił i nie bawiąc się w delikatności, grzmotnął laską kolesia po łbie. Ten puścił, koledzy się obruszyli, Aiden mamrotał coś o rozciąganiu materiału marynarki, zachwiał się gdy próbował wzrokiem ustalić gdzie jest bar do którego zmierzał. Chwilę potem był już na ziemi. Dostał pięścią po bebechach i się złożył trochę jak papier. Zaczęło robić się zamieszanie.
Ochrona uważnie go zlustrowała. Oni widzieli, że Aiden robił się gibki, lecz uznali go za nieszkodliwego. Matematyk co prawda nie lubił takich miejsc, lecz wolał to niż towarzystwo meneli w tym parku za rogiem (swoją drogą dranie ukradli mu miejscówkę!). Podpełzał do baru kulawym krokiem, wymachując swą laską. Kusił los. I cóż skończyło się to tym, że przypierdolił jakiegoś typa (jednego z dresów) po żebrach. Przypadkowo.
- Ty chuju!
- Ty...W sumie...- Obejrzał człowieka, co chwycił go za rękaw i pociągnął zmuszając do zatrzymania się. -...W sumie to trochę też. Miło mi. - Zaćwierkał, uchylając wyimaginowany kapelusz na głowie. Szarpniecie się nasiliło. Stało się niekomfortowe...Aidenen się skrzywił i nie bawiąc się w delikatności, grzmotnął laską kolesia po łbie. Ten puścił, koledzy się obruszyli, Aiden mamrotał coś o rozciąganiu materiału marynarki, zachwiał się gdy próbował wzrokiem ustalić gdzie jest bar do którego zmierzał. Chwilę potem był już na ziemi. Dostał pięścią po bebechach i się złożył trochę jak papier. Zaczęło robić się zamieszanie.
Mrużył oczy, przez cały ten czas obserwując otoczenie. Kiedy kelnerka przyniosła mu piwo, kiwnął do niej w podzięce, biorąc w dłoń kufel, z którego duszkiem wypił parę solidnych łyków trunku. Tego mu trzeba było. Aby się nawalić. Do tego stopnia, by później nie pamiętać, co robił tej nocy. Jutro miał wolne, za parę dni czekała go przeprowadzka, więc musiał jakoś odreagować. Szkoda, że nie znał innych metod, tylko odnosił się od razu do alkoholu. I nie tylko.
Zabawne, że wszyscy co tutaj byli łączyło dokładnie to samo - chcieli się napić, zabawić się. I pomimo tego, że mieli wspólny cel, często zamykali się w swoim własnym towarzystwie lub pili kompletnie samotnie. Widział takich parę osób przy barze, przy jakiś stoliku no i nie ukrywajmy - on sam był taką osobą. Niemniej niebawem miało to się zmienić.
Usłyszał hałas. Spojrzał się w kierunku grupki dresów i na osobnika, który dopiero co zagościł mury tego budynku. Ponownie zmrużył ślepia, zauważając, że nie był dość gościnny. W zasadzie w pełni rozumiał jego zachowanie. Sam miałby trudności z opanowaniem się po alkoholu, gdyby tak blisko znajdował się przy tej grupce. Dlatego wyraźne sfrustrowany wstał od swojego stolika, by podejść do nauczyciela i mu po prostu pomóc. No co, pięciu na jednego to żadna uczciwość, tym bardziej, iż mężczyzna był kaleką. To dopiero bezczelność.
- Nic Ci nie jest? - spytał na dzień dobry, łapiąc Aidena za ramię, by generalnie ogarnąć jego obecny stan. Te uderzenie wyglądało na poważne, ale możliwe to tylko jego umysł buzował. Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek zrobić, grupka dresów zaczęła się z Bazyli'ego po prostu śmiać. Głównie z jego ubioru, no bo jak to tak. Doprawdy, dziecinne. Nie minęła sekunda, by jednego z nich poczęstować pięścią. Właśnie wtedy również przybyła ochrona, która zgarnęła całe towarzystwo na zewnątrz. Oprócz Bazyli'ego i Aidena, bo Bazyl taki cwany, że udało mu się ich z tego całego bagna wykręcić.
- Jeśli wszystko w porządku, to może napijemy się razem? - odruchowo na jego usta wkradł się czarujący uśmiech, który tylko zachęcał, by przyjąć tą nic niewartą propozycję.
Zabawne, że wszyscy co tutaj byli łączyło dokładnie to samo - chcieli się napić, zabawić się. I pomimo tego, że mieli wspólny cel, często zamykali się w swoim własnym towarzystwie lub pili kompletnie samotnie. Widział takich parę osób przy barze, przy jakiś stoliku no i nie ukrywajmy - on sam był taką osobą. Niemniej niebawem miało to się zmienić.
Usłyszał hałas. Spojrzał się w kierunku grupki dresów i na osobnika, który dopiero co zagościł mury tego budynku. Ponownie zmrużył ślepia, zauważając, że nie był dość gościnny. W zasadzie w pełni rozumiał jego zachowanie. Sam miałby trudności z opanowaniem się po alkoholu, gdyby tak blisko znajdował się przy tej grupce. Dlatego wyraźne sfrustrowany wstał od swojego stolika, by podejść do nauczyciela i mu po prostu pomóc. No co, pięciu na jednego to żadna uczciwość, tym bardziej, iż mężczyzna był kaleką. To dopiero bezczelność.
- Nic Ci nie jest? - spytał na dzień dobry, łapiąc Aidena za ramię, by generalnie ogarnąć jego obecny stan. Te uderzenie wyglądało na poważne, ale możliwe to tylko jego umysł buzował. Zanim mężczyzna zdążył cokolwiek zrobić, grupka dresów zaczęła się z Bazyli'ego po prostu śmiać. Głównie z jego ubioru, no bo jak to tak. Doprawdy, dziecinne. Nie minęła sekunda, by jednego z nich poczęstować pięścią. Właśnie wtedy również przybyła ochrona, która zgarnęła całe towarzystwo na zewnątrz. Oprócz Bazyli'ego i Aidena, bo Bazyl taki cwany, że udało mu się ich z tego całego bagna wykręcić.
- Jeśli wszystko w porządku, to może napijemy się razem? - odruchowo na jego usta wkradł się czarujący uśmiech, który tylko zachęcał, by przyjąć tą nic niewartą propozycję.
Jeden z ochroniarzy schował banknot do kieszeni, obnosząc się jakoby z faktem, iż przed chwilą dostał w łapę, aby rozwiązać definitywnie towarzystwo dresów. Szkoda, że to były moje pieniądze lecz przynajmniej liczbę ofiar mogłem policzyć na palcach jednej dłoni. Zazwyczaj w takich miejscach każdy zajmował daną pozycję i jeżeli łączyła się ona z dużym dochodem to wówczas przymykało się oko na taką niesubordynację, niestety nie dla mnie taki system i jego słuszność bycia.
- Głupota i nic więcej. - mruknąłem pod nosem, aby zaraz dopić resztkę piwa i odstawić pusty kufel na blat, do którego podszedłem w trakcie spożywania alkoholu. Barman zerknął na mnie i kiwnął głową, chyba doskonale wiedział, że zwyczajnie chce następne.
- Trzy. - poprosiłem, gładząc palcami parodniowy już zarost. Kiedy ostatni raz widziałem golarkę na oczy? Nie byłem w stanie sobie przypomnieć, co świadczyło tylko o tym, że już czas najwyższy, aby zrobić ze swoją twarzą coś pożytecznego. Np., po prostu wyglądać jak człowiek.
Szkło zabrzęczało, kiedy barman postawił kufle na blacie, spoglądając na mnie bez wyrazu. Ile on już tu ludzi widział topiących bezsens życia w złotym płynie wolności? Ile bijatyk podżeganych procentami? Dla niego to chleb powszedni, dla mnie jeszcze nie. Może byłem naiwny, ale żyłem resztką nadzieli, że jeszcze nasza cywilizacja nie uwstecznia się i nie rodzi tylko małp. Może czas zejść na ziemię?
- Dzięki. - zapłaciłem i próbowałem odejść, ale potknąłem się o coś, co przypominało drewno. Uratowałem swoje zamówienie, aczkolwiek musiałem chwilowo odstawić je z powrotem. Sięgnąłem po tą rzecz, aby za chwile się przekonać, że to nic innego jak laska.
Zapewne tego faceta, który dostał wciry od dresów.
Machnąłem nie swoją własnością, po czym podszedłem na dwójki ofiar pięści i przekleństwa. Jeden na pewno będzie wspominał ten dzień z wyjątkowym obrzydzeniem do świata ulicy. No cóż, nigdy nie wiesz na kogo w życiu trafisz. Anioły z nieba nie spadają, ale diabły to już sieją co krok. Ironia bracie, ironia.
- To bodajże należy do ciebie. - patrzyłem na Aidena przez chwilę, trzymając w dłoni laskę nim przeskoczyłem ciemnymi oczami na młodszego z tej dwójki.
- Reakcja godna pochwały. - bo się urodziłem wielkim ojcem aprobaty. A tak szczerze to byłem wyczulony na ogólną krzywdę, co wyniosłem z młodzieńczych lat terroryzmu ojca. Mogłem zostać policjantem, a nie instruktorem jazdy konnej. Tylko obawiałem się własnej osoby z bronią w ręku. Byłbym niebezpiecznym draniem, zapewne nadużywającym przywilejów. Sam był siedział w więzieniu.
- Głupota i nic więcej. - mruknąłem pod nosem, aby zaraz dopić resztkę piwa i odstawić pusty kufel na blat, do którego podszedłem w trakcie spożywania alkoholu. Barman zerknął na mnie i kiwnął głową, chyba doskonale wiedział, że zwyczajnie chce następne.
- Trzy. - poprosiłem, gładząc palcami parodniowy już zarost. Kiedy ostatni raz widziałem golarkę na oczy? Nie byłem w stanie sobie przypomnieć, co świadczyło tylko o tym, że już czas najwyższy, aby zrobić ze swoją twarzą coś pożytecznego. Np., po prostu wyglądać jak człowiek.
Szkło zabrzęczało, kiedy barman postawił kufle na blacie, spoglądając na mnie bez wyrazu. Ile on już tu ludzi widział topiących bezsens życia w złotym płynie wolności? Ile bijatyk podżeganych procentami? Dla niego to chleb powszedni, dla mnie jeszcze nie. Może byłem naiwny, ale żyłem resztką nadzieli, że jeszcze nasza cywilizacja nie uwstecznia się i nie rodzi tylko małp. Może czas zejść na ziemię?
- Dzięki. - zapłaciłem i próbowałem odejść, ale potknąłem się o coś, co przypominało drewno. Uratowałem swoje zamówienie, aczkolwiek musiałem chwilowo odstawić je z powrotem. Sięgnąłem po tą rzecz, aby za chwile się przekonać, że to nic innego jak laska.
Zapewne tego faceta, który dostał wciry od dresów.
Machnąłem nie swoją własnością, po czym podszedłem na dwójki ofiar pięści i przekleństwa. Jeden na pewno będzie wspominał ten dzień z wyjątkowym obrzydzeniem do świata ulicy. No cóż, nigdy nie wiesz na kogo w życiu trafisz. Anioły z nieba nie spadają, ale diabły to już sieją co krok. Ironia bracie, ironia.
- To bodajże należy do ciebie. - patrzyłem na Aidena przez chwilę, trzymając w dłoni laskę nim przeskoczyłem ciemnymi oczami na młodszego z tej dwójki.
- Reakcja godna pochwały. - bo się urodziłem wielkim ojcem aprobaty. A tak szczerze to byłem wyczulony na ogólną krzywdę, co wyniosłem z młodzieńczych lat terroryzmu ojca. Mogłem zostać policjantem, a nie instruktorem jazdy konnej. Tylko obawiałem się własnej osoby z bronią w ręku. Byłbym niebezpiecznym draniem, zapewne nadużywającym przywilejów. Sam był siedział w więzieniu.
Matematyk w tym momencie nie kalkulował. Mówił co myślał, nie ogarniając czy za to oberwie, czy nie - nie miało to większego znaczenia. Jego świat był w tym momencie prosty, a zasady łączenia faktów i oceny ryzyka, pf! Czym to było?!
- Nie szarp tak, co ja - szmata? - Rzucił na bezdechu w sposób zadziwiająco spokojny, jakby w ogóle nie był zaskoczony reakcją której doznał. Nie widział jeszcze do kogo mówił, lecz nie podobało mu się, że w przeciągu pięciu minut już dwa razy cierpiała jego marynarka. Skrzywił się. Zamieszanie rozeszło się po kościach.
- Jeśli wszystko w porządku...
- Pffff...Co ja? Kaleka? Oczywiście, że...o chuj... - Burknął przenosząc spojrzenie z wyprowadzanych awanturników na rozmówcę. Wyprostował się przy tym i tego też pożałował. Nieprzyjemny dreszcz bólu rozszedł się po jego ciele. Złapał się za bebechy. - O cholera...Jesteś mechanikiem? - Wyszczerzył zęby w cwanym uśmiechu zarzucając na beszczela ramię na bark młodego. - Bo wyglądasz, jakbyś wpadł do silnika i został przez niego przerzutu - Parsknął - No już, już. Młody jesteś to z tego wyrośniesz - rzekł niczym jaki mędrzec, a zaraz potem znowu prasknął. - No już, już, chodźmy postawię sobie i tobie co sobie wymyślimy. Huh. - Humor mu dopisywał, jeśli zachowywał się zbyt zuchwale i czekały go za to kolejne wciry to trudno. Miał trochę wywalone. Właściwie sam by się wywalił, gdyby nie był uwieszony na młodym, bo zapomniało mu się, że faktycznie jest kalką. Chora noga nie była w stanie dźwignąć ciężaru właściciela. Cholera.
- O rety, ja myślałem, że ten klub to wylęgarnia raka, a tu proszę...bankiet charytatywny, czy coś. - Wszyscy tacy mili, wow, uszanowanko. Aiden wyszczerzył się przyjmując laskę którą dla szpanu chciał obrócić między palcami dłoni, a która niefortunnie mu się z nich wyśliznęła i wylądowała na czyimś stoliku. Znów. - Och..Zatrzymajcie ją sobie, jest wasza! - Zawołał i pomachał im niczym papież z ambony. Tym razem poszkodowani byli bardziej skonsternowani niż źli. Całe szczęście.
- Reakcja godna pochwały
- Staram się. - Opowiedział, uznając, ze to o niego. - Młodzi potrzebują czasem coś od życia. Kawałek laski, matematyki czy...mhm, właśnie, Mechanik, czego chcesz? Piwa? Co mocniejszego? Bierz co chcesz. Na mój koszt. Bo właśnie, mechanik, to jest Laska, Laska, to jest mechanik. - Przedstawił sobie Bazylgo vel 'Mechanik" z Marcuem vel 'Laska', gdy tylko znaleźli się na jakich krzesłach, bo kreatywność.
Nie dało się zauważyć, że Aiden był już nieco wstawiony. Nie był przy tym agresywny, lecz ten jego sposób bycia był dla niego wyraźnie niebezpieczny. Lepiej go było trzymać na oku bo istniała duża szansa na to, że ktoś mu właduje kosę pod żebra.
- Nie szarp tak, co ja - szmata? - Rzucił na bezdechu w sposób zadziwiająco spokojny, jakby w ogóle nie był zaskoczony reakcją której doznał. Nie widział jeszcze do kogo mówił, lecz nie podobało mu się, że w przeciągu pięciu minut już dwa razy cierpiała jego marynarka. Skrzywił się. Zamieszanie rozeszło się po kościach.
- Jeśli wszystko w porządku...
- Pffff...Co ja? Kaleka? Oczywiście, że...o chuj... - Burknął przenosząc spojrzenie z wyprowadzanych awanturników na rozmówcę. Wyprostował się przy tym i tego też pożałował. Nieprzyjemny dreszcz bólu rozszedł się po jego ciele. Złapał się za bebechy. - O cholera...Jesteś mechanikiem? - Wyszczerzył zęby w cwanym uśmiechu zarzucając na beszczela ramię na bark młodego. - Bo wyglądasz, jakbyś wpadł do silnika i został przez niego przerzutu - Parsknął - No już, już. Młody jesteś to z tego wyrośniesz - rzekł niczym jaki mędrzec, a zaraz potem znowu prasknął. - No już, już, chodźmy postawię sobie i tobie co sobie wymyślimy. Huh. - Humor mu dopisywał, jeśli zachowywał się zbyt zuchwale i czekały go za to kolejne wciry to trudno. Miał trochę wywalone. Właściwie sam by się wywalił, gdyby nie był uwieszony na młodym, bo zapomniało mu się, że faktycznie jest kalką. Chora noga nie była w stanie dźwignąć ciężaru właściciela. Cholera.
- O rety, ja myślałem, że ten klub to wylęgarnia raka, a tu proszę...bankiet charytatywny, czy coś. - Wszyscy tacy mili, wow, uszanowanko. Aiden wyszczerzył się przyjmując laskę którą dla szpanu chciał obrócić między palcami dłoni, a która niefortunnie mu się z nich wyśliznęła i wylądowała na czyimś stoliku. Znów. - Och..Zatrzymajcie ją sobie, jest wasza! - Zawołał i pomachał im niczym papież z ambony. Tym razem poszkodowani byli bardziej skonsternowani niż źli. Całe szczęście.
- Reakcja godna pochwały
- Staram się. - Opowiedział, uznając, ze to o niego. - Młodzi potrzebują czasem coś od życia. Kawałek laski, matematyki czy...mhm, właśnie, Mechanik, czego chcesz? Piwa? Co mocniejszego? Bierz co chcesz. Na mój koszt. Bo właśnie, mechanik, to jest Laska, Laska, to jest mechanik. - Przedstawił sobie Bazylgo vel 'Mechanik" z Marcuem vel 'Laska', gdy tylko znaleźli się na jakich krzesłach, bo kreatywność.
Nie dało się zauważyć, że Aiden był już nieco wstawiony. Nie był przy tym agresywny, lecz ten jego sposób bycia był dla niego wyraźnie niebezpieczny. Lepiej go było trzymać na oku bo istniała duża szansa na to, że ktoś mu właduje kosę pod żebra.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach