▲▼
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!
Mercury Kyan Black
Treser Psów
Cyrille de Montmorency-Bouteville
Wyprowadzający Psy
Położony w najwyższym punkcie Vancouver park pełen pięknych widoków na Północny Brzeg, miasto czy nawet góry. Pomimo niemal ośmiokrotnie mniejszego rozmiaru względem Stanley, "Królowej" nie można odmówić pewnego rodzaju uroku. Chociażby ze względu na ogromne drzewo wiśniowe, kwitnące co wiosnę, zdobiąc parkowe tereny swoimi bladoróżowymi, kwiatowymi płatkami, piękny Ogród Quarry - notabene będący popularnym miejscem na zorganizowanie ślubu - jak i również "Tańczące Wody", czyli innymi słowy zjawiskowa fontanna. Oprócz tego na drodze napotkać można także figury z brązu, różany ogród i - głównie wiosną i latem - artystów malarzy, którzy postanawiają urządzać sobie plenery czy publiczne wystawy.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
He. "Taki kaprys?" Nie wiem dlaczego, ale usłyszawszy te szczątkowe wyjaśnienia - zaśmiałem się. Ot, tak sobie, bynajmniej niekierowany złośliwością. -Bardziej subtelny być nie mogłeś.- Zauważyłem z lekką nutą szydery w moim głosie. Po chwili jednak westchnąłem ciężko, wolną dłonią gładząc się po żuchwie. -No.. chyba tak...?- Uniosłem pytająco brwi, nie będąc do końca pewnym, co konkretnie ma na myśli mówiąc "sam". Że jednak 'sam' mam wracać do domu, czy co? Dopiero usłyszawszy jego następne pytanie.. albo raczej, propozycję, zorientowałem się o co mu mogło chodzić.
-Oi, jasne, czemu nie.- Bez żadnego wahania wyciągnąłem w jego stronę dłoń, w której trzymałem smycz. -...Ale na pewno nie szkoda ci czasu? W najgorszym wypadku zadzwoniłbym po taksówkę.- Nie lubiłem szastać pieniędzmi. Od dziecka miałem gdzieś tam z tyłu głowy zakodowane, w gruncie rzecz biorąc nie są to stricte moje pieniądze. I winien byłem je wydawać tak, jak mogliby tego chcieć moi opiekunowie - czy to matka, kiedy jeszcze mieszkaliśmy sami, czy - tak jak na chwilę obecną - ojczym.
-Oi, jasne, czemu nie.- Bez żadnego wahania wyciągnąłem w jego stronę dłoń, w której trzymałem smycz. -...Ale na pewno nie szkoda ci czasu? W najgorszym wypadku zadzwoniłbym po taksówkę.- Nie lubiłem szastać pieniędzmi. Od dziecka miałem gdzieś tam z tyłu głowy zakodowane, w gruncie rzecz biorąc nie są to stricte moje pieniądze. I winien byłem je wydawać tak, jak mogliby tego chcieć moi opiekunowie - czy to matka, kiedy jeszcze mieszkaliśmy sami, czy - tak jak na chwilę obecną - ojczym.
Nijak nie skomentowałem jego śmiechu, ani w sumie jego słów choć nie do końca wiedziałem o co mu w ogóle chodziło z tą całą 'subtelnością'. Szyderą też się nie przejąłem po prostu kiwnąłem lekko głową w reakcji na jego odpowiedź. Potem wyciągnąłem dłoń po smycz lekko się nawet pod nosem uśmiechając. Tak po prostu, zupełnie bez powodu.
- Przestań już zrzędzić bo się zaraz rozmyślę. - mruknąłem półżartem półserio ponaglając chłopaka spojrzeniem. Znaczy no... Żeby się ruszył z miejsca, bo nie zamierzałem raczej pośpieszać go w drodze. - Prowadź. - kiedy i o ile ruszył - podążyłem za nim, a raczej obok niego co by w razie potrzeby miał we mnie oparcie. Od czasu do czasu zerznąłem tylko na człapiące obok szczenię. - Pisałeś do Sketcha? - zainteresowałem się w drodze.
- Przestań już zrzędzić bo się zaraz rozmyślę. - mruknąłem półżartem półserio ponaglając chłopaka spojrzeniem. Znaczy no... Żeby się ruszył z miejsca, bo nie zamierzałem raczej pośpieszać go w drodze. - Prowadź. - kiedy i o ile ruszył - podążyłem za nim, a raczej obok niego co by w razie potrzeby miał we mnie oparcie. Od czasu do czasu zerznąłem tylko na człapiące obok szczenię. - Pisałeś do Sketcha? - zainteresowałem się w drodze.
Kiedy odebrał smycz, posłałem mu wdzięczny uśmiech i zanurzyłem 'uwolnioną' dłoń do kieszeni. -Ranisz.- Mruknąłem, nawet się nie siląc na rozbawiony ton. Po chwili wyciągnąłem komórkę i tradycyjnie upewniłem się co do trasy. Hm, biorąc pod uwagę mój obecny stan, "spacerek" nam trochę zajmie. No ale trudno, dałem już rudzielcowi aż dwie szansy do subtelnego "odwrotu".
Nie chcąc jednak już dłużej naciągać jego cierpliwości, ruszyłem w stronę bramy. -Tak. Ale jeszcze nie odpisał.- Odparłem, przygryzając delikatnie dolną wargę. Czyżby biedak jeszcze się nie pozbierał? Najwidoczniej. -Mieszkasz gdzieś w okolicy?- Zagadnąłem. Bo, o ile dobrze się orientowałem, to własnego psa nie miał (a przynajmniej z takowym tutaj nie przyszedł). A przyjeżdżanie tutaj z drugiego końca miasta byłoby w takim przypadku sporym marnotrawieniem czasu. W mieście było mnóstwo równo pięknie parków, w których jeno zasady dotyczące wyprowadzania psów były bardziej zaostrzone.
Nie chcąc jednak już dłużej naciągać jego cierpliwości, ruszyłem w stronę bramy. -Tak. Ale jeszcze nie odpisał.- Odparłem, przygryzając delikatnie dolną wargę. Czyżby biedak jeszcze się nie pozbierał? Najwidoczniej. -Mieszkasz gdzieś w okolicy?- Zagadnąłem. Bo, o ile dobrze się orientowałem, to własnego psa nie miał (a przynajmniej z takowym tutaj nie przyszedł). A przyjeżdżanie tutaj z drugiego końca miasta byłoby w takim przypadku sporym marnotrawieniem czasu. W mieście było mnóstwo równo pięknie parków, w których jeno zasady dotyczące wyprowadzania psów były bardziej zaostrzone.
- Pieprzysz. - odparłem niemal identycznym tonem odchylając lekko głowę do tyłu by pozbyć się z niej ograniczającego mi znacznie pole widzenia kaptura. I tak, byłem jak najbardziej świadomy tego jak długo może nam zejść droga, ale skoro już podjąłem się tego zadania to i raczej się nie wycofam. No chyba, że będę musiał bo np. dostanę niespodziewany telefon, czy coś. W tej chwili i tak nie miałem nic do roboty, do domu też nie było mi śpieszno zwłaszcza, że po powrocie i tak zastałbym w nim prawdopodobnie jedynie spitą w cztery dupy matkę. Bex zabrała wszak Leo na spacer, pewnie jeszcze z niego nie wróciła.
- To chyba niedobrze, co? - mruknąłem tylko lekko marszcząc przy tym czoło. Dlaczego w ogóle się tym przejmowałem? Ot, widocznie mimo wszystko nie chciałem mieć go na sumieniu. Kolejne pytanie Ezekiela wprawiło mnie w delikatne zakłopotanie... Popatrzyłem nawet wymownie do boku skupiając na chwilę spojrzenie na mijanym właśnie drzewie. Skłamać? Powiedzieć prawdę?
- Taa... - mruknąłem wreszcie wracając spojrzeniem na drogę. Ot, mimo wszystko musiałem mieć na niego oko by w razie konieczności móc w porę zareagować.
- Całkiem niedaleko, na obrzeżach miasta. - dodałem odchrząkując zaraz krótko.
- To chyba niedobrze, co? - mruknąłem tylko lekko marszcząc przy tym czoło. Dlaczego w ogóle się tym przejmowałem? Ot, widocznie mimo wszystko nie chciałem mieć go na sumieniu. Kolejne pytanie Ezekiela wprawiło mnie w delikatne zakłopotanie... Popatrzyłem nawet wymownie do boku skupiając na chwilę spojrzenie na mijanym właśnie drzewie. Skłamać? Powiedzieć prawdę?
- Taa... - mruknąłem wreszcie wracając spojrzeniem na drogę. Ot, mimo wszystko musiałem mieć na niego oko by w razie konieczności móc w porę zareagować.
- Całkiem niedaleko, na obrzeżach miasta. - dodałem odchrząkując zaraz krótko.
"Pieprzysz". O Boże. Zapewne Bastien zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy, ale swoimi ripostami wprowadzał mnie w bardzo, ale to bardzo dobry humor. Być może wynikało to z tego, że na moje słowa reagował zupełnie naturalnie, bez sztucznych uprzejmości. W środowisku, w które zostałem wpuszczony po przeprowadzce do ojczyma, na próżno było szukać takich osób.
Westchnąłem, wypuszczając przy tym naprawdę sporą dawkę powietrza z płuc. -Chyba tak.- I tutaj znowu naszła mnie taka wątpliwość - czy Sketch był po prostu zajęty, czy też się na mnie śmiertelnie obraził. Albo, co gorsza, zemdlał przy jakiejś drodze z wycieńczenia psychicznego. Uh, miejmy nadzieję, że chodziło o tę pierwszą opcję.
Zwróciłem uwagę na jego chwilę zawahania. -Hmm?..- Mruknąłem przeciągle, odwracając w jego stronę twarz. -Jeśli nie chcesz o sobie rozmawiać, to w porządku. Przepraszam.- Tsa, pewnie faktycznie się za bardzo zagalopowałem. -Dzięki temu będziemy mogli dłużej dyskutować o mojej świetności.- Górna warga zafalowała mi w iście figlarnym uśmieszku.
Westchnąłem, wypuszczając przy tym naprawdę sporą dawkę powietrza z płuc. -Chyba tak.- I tutaj znowu naszła mnie taka wątpliwość - czy Sketch był po prostu zajęty, czy też się na mnie śmiertelnie obraził. Albo, co gorsza, zemdlał przy jakiejś drodze z wycieńczenia psychicznego. Uh, miejmy nadzieję, że chodziło o tę pierwszą opcję.
Zwróciłem uwagę na jego chwilę zawahania. -Hmm?..- Mruknąłem przeciągle, odwracając w jego stronę twarz. -Jeśli nie chcesz o sobie rozmawiać, to w porządku. Przepraszam.- Tsa, pewnie faktycznie się za bardzo zagalopowałem. -Dzięki temu będziemy mogli dłużej dyskutować o mojej świetności.- Górna warga zafalowała mi w iście figlarnym uśmieszku.
Tak, miejmy nadzieję, że chodziło o tę pierwszą opcję choć z dwojga złego lepiej by w sumie było, gdyby Sketch strzelił fochem z przytupem (na Lyncha oczywiście, ja przecież w niczym nie zawiniłem!) jak padł jak długi w drodze do domu.
- Odezwie się. - stwierdziłem całkiem spokojnym, pewnym tonem mającym przekonać do tego nie tylko Lyncha, ale chyba i mnie samego. Cholera, zauważył. - Nie przepraszaj, to głupie. Nie lubię mówić o sobie i nie ma w tym twojej winy. - odparłem zaciskając nieco mocniej palce na trzymanej w dłoni smyczy. Właściwie nawet nie do końca świadomie. Co ciekawe rozluźniłem się niemal natychmiast w reakcji na kolejne słowa chłopaka. Chędożony gwiazdor. - Ale o tobie chętnie posłucham skoro dla ciebie to nie problem. - tu uśmiechnąłem się półgębkiem spoglądając na niego z ukosa. - Wtedy w szkole mówiłeś, że jesteś świeżo po przeprowadzce... Skąd więc jesteś i dlaczego akurat Vancouver? - zapytałem na początek chyba rzeczywiście chcąc go nieco lepiej poznać. Coś niesamowitego. Zresztą... Wlec się w tak żółwim tempie po mieście i nie zamienić przy tym ani słowa?
- Odezwie się. - stwierdziłem całkiem spokojnym, pewnym tonem mającym przekonać do tego nie tylko Lyncha, ale chyba i mnie samego. Cholera, zauważył. - Nie przepraszaj, to głupie. Nie lubię mówić o sobie i nie ma w tym twojej winy. - odparłem zaciskając nieco mocniej palce na trzymanej w dłoni smyczy. Właściwie nawet nie do końca świadomie. Co ciekawe rozluźniłem się niemal natychmiast w reakcji na kolejne słowa chłopaka. Chędożony gwiazdor. - Ale o tobie chętnie posłucham skoro dla ciebie to nie problem. - tu uśmiechnąłem się półgębkiem spoglądając na niego z ukosa. - Wtedy w szkole mówiłeś, że jesteś świeżo po przeprowadzce... Skąd więc jesteś i dlaczego akurat Vancouver? - zapytałem na początek chyba rzeczywiście chcąc go nieco lepiej poznać. Coś niesamowitego. Zresztą... Wlec się w tak żółwim tempie po mieście i nie zamienić przy tym ani słowa?
Postanowiłem nie ciągnąć już tematu Bastiena. Sam doskonale wiedziałem, że takie wypytywanie się o twoją osobę mogło być.. trudne, albo chociaż niewygodne.
Wydałem z siebie przeciągły gwizd, zupełnie tak, jakbym się zapowietrzył. -Wiesz, że w tej chwili powinieneś był zaprzeczyć?- Na znak protestu zatrzymałem się. Przymrużyłem oczy i zacząłem się intensywnie przyglądać jego twarzy. Wyglądałem prawie jak podkurwiona świnka Peppa. -Choćby z grzeczności.- Przez pewną chwilę jeszcze się tak w niego wpatrywałem, specjalnie próbując wprowadzić go w zakłopotanie. -Większość swojego dzieciństwa spędziłem w Cork, w Irlandii. A czemu akurat Vancouver, albo w ogóle - Kanada? A.. tak jakoś wyszło.- Wypowiadając ostatnie słowa wyraźnie straciłem na swojej śmiałości. Nie chcąc jednak, aby Bastien zaczął się ewentualnie zastanawiać, dlaczego tak reaguję, przyodziałem na buzię słoneczny uśmiech. A potem odwróciłem się na pięcie (dosłownie) i pomaszerowałem dalej.
Wydałem z siebie przeciągły gwizd, zupełnie tak, jakbym się zapowietrzył. -Wiesz, że w tej chwili powinieneś był zaprzeczyć?- Na znak protestu zatrzymałem się. Przymrużyłem oczy i zacząłem się intensywnie przyglądać jego twarzy. Wyglądałem prawie jak podkurwiona świnka Peppa. -Choćby z grzeczności.- Przez pewną chwilę jeszcze się tak w niego wpatrywałem, specjalnie próbując wprowadzić go w zakłopotanie. -Większość swojego dzieciństwa spędziłem w Cork, w Irlandii. A czemu akurat Vancouver, albo w ogóle - Kanada? A.. tak jakoś wyszło.- Wypowiadając ostatnie słowa wyraźnie straciłem na swojej śmiałości. Nie chcąc jednak, aby Bastien zaczął się ewentualnie zastanawiać, dlaczego tak reaguję, przyodziałem na buzię słoneczny uśmiech. A potem odwróciłem się na pięcie (dosłownie) i pomaszerowałem dalej.
Jeżeli chciał wprowadzić mnie w zakłopotanie to... Zdecydowanie mu się to udało. Zwłaszcza, że totalnie nie rozumiałem o co mu chodzi. Nie wiem, może byłem na to za tępy? Kiedy się zatrzymał - zatrzymałem się i ja patrząc na niego z niemym zapytaniem w błyszczących, zielonych ślepiach. Na początku byłem głównie zaskoczony, czemu też zresztą dałem zaraz wyraz.
- Zaprzeczyć... czemu? - zapytałem głupio. Podkurwiona świnka Peppa wyglądała w sumie mniej groźnie, tak mi się wydaje. Może to dlatego, że była... No wiecie, różowa? Z każdą kolejną chwilą zaczynałem czuć się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza że cały czas się na mnie gapił i to intensywniej niż zwykle. Zaraz... Jakie zwykle? Zwykle to w zasadzie nie patrzył na mnie w ogóle. Na szczęście wkrótce się zlitował i odwrócił ruszając dalej, a ja... Cóż, z lekkim zapłonem podążyłem za nim. Na szczęście z wiadomych powodów nie oddalił się zbyt daleko, kheheheh.
- Ha, widzisz? - mruknąłem uśmiechając się nawet krótko pod nosem. - Wygląda na to, że są sprawy, o których i tobie z jakiegoś powodu mówi się ciężko. Takie, o których mimo wszystko nie chciałbyś opowiadać. - mimo ogólnego rozproszenia nie umknęło mej uwadze, że urwał swą ostatnią wypowiedź. - Tylko się czasem nie zamykaj bo jeżeli nie o mnie i nie o tobie to... O czym będziemy rozmawiać? - taki kawał drogi i to w milczeniu. Powiało grozą. Nawet ton głosu miałem absolutnie przerażony, co z tego że to wyreżyserowałem?
- Zaprzeczyć... czemu? - zapytałem głupio. Podkurwiona świnka Peppa wyglądała w sumie mniej groźnie, tak mi się wydaje. Może to dlatego, że była... No wiecie, różowa? Z każdą kolejną chwilą zaczynałem czuć się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza że cały czas się na mnie gapił i to intensywniej niż zwykle. Zaraz... Jakie zwykle? Zwykle to w zasadzie nie patrzył na mnie w ogóle. Na szczęście wkrótce się zlitował i odwrócił ruszając dalej, a ja... Cóż, z lekkim zapłonem podążyłem za nim. Na szczęście z wiadomych powodów nie oddalił się zbyt daleko, kheheheh.
- Ha, widzisz? - mruknąłem uśmiechając się nawet krótko pod nosem. - Wygląda na to, że są sprawy, o których i tobie z jakiegoś powodu mówi się ciężko. Takie, o których mimo wszystko nie chciałbyś opowiadać. - mimo ogólnego rozproszenia nie umknęło mej uwadze, że urwał swą ostatnią wypowiedź. - Tylko się czasem nie zamykaj bo jeżeli nie o mnie i nie o tobie to... O czym będziemy rozmawiać? - taki kawał drogi i to w milczeniu. Powiało grozą. Nawet ton głosu miałem absolutnie przerażony, co z tego że to wyreżyserowałem?
-No.. zaprzeczyć, w sensie, żebyśmy nie rozmawiali o mnie. Kto normalny chce słuchać samoprzechwałek jakiegoś frajera?- Zdziwiłem się. Moje intencje naprawdę były aż tak niejasne? A może po prostu Bastien nie był tak bystry, za jakiego go wcześniej uznałem? Hehe. No, ale mniejsza o to.
-Niemożliwe.- Mlasnąłem soczyście, wywracając oczami (choć chłopak raczej tego nie widział). -Ale wprowadziłbym tutaj delikatne sprostowanie. Chciałbym kiedyś komuś.. opowiedzieć o tych "sprawach". Sęk w tym, że pierwsza-lepsza osoba się raczej do tego nie nada. ... Bez urazy, po prostu cię nie znam.- Rozmowy potrafiły być bardzo odciążające. Niestety, nie mogłem się pochwalić zbyt dużą liczbą osób, którym mógłbym się właśnie w taki sposób wygadać - zwłaszcza po ucięciu większości kontaktów z Irlandii. Chociażby z Alice, która wszystko doskonale rozumiała... a przynajmniej takie niegdyś sprawiała wrażenie. Z powodu nawrotu tych niewesołych wspomnień wyraźnie pochmurniałem.
-Porozmawiajmy o pogodzie.- Jak ludzie na poziomie!
-Niemożliwe.- Mlasnąłem soczyście, wywracając oczami (choć chłopak raczej tego nie widział). -Ale wprowadziłbym tutaj delikatne sprostowanie. Chciałbym kiedyś komuś.. opowiedzieć o tych "sprawach". Sęk w tym, że pierwsza-lepsza osoba się raczej do tego nie nada. ... Bez urazy, po prostu cię nie znam.- Rozmowy potrafiły być bardzo odciążające. Niestety, nie mogłem się pochwalić zbyt dużą liczbą osób, którym mógłbym się właśnie w taki sposób wygadać - zwłaszcza po ucięciu większości kontaktów z Irlandii. Chociażby z Alice, która wszystko doskonale rozumiała... a przynajmniej takie niegdyś sprawiała wrażenie. Z powodu nawrotu tych niewesołych wspomnień wyraźnie pochmurniałem.
-Porozmawiajmy o pogodzie.- Jak ludzie na poziomie!
- Hmm... Nie wiem. Inny frajer? - zapytałem wcześniej nawet marszcząc w zastanowieniu czoło. - Lepsze to niż rozmowa o mnie. - ostatecznie wzruszyłem tylko ramionami zwyczajnie puszczając ten temat w niepamięć. Uniosłem za to lekko łuki brwiowe w reakcji na kolejne z jego słów. Przez chwilę gapiłem się na niego dość... Nieodgadnionym spojrzeniem by wreszcie wygiąć wargi w szerokim, wesołym, wskazującym na skrajne rozbawienie uśmiechu.
- Niemożliwe. - mruknąłem naśladując jego ton sprzed paru krótkich chwil. Jakiś czas milczałem, a uśmiech na mej twarzy stopniowo pobladł. - Myślę, że jak każdy, Lynch... Jak każdy. - dodałem już nieco ciszej. Tego, że mnie nie zna czy nie ufa w zasadzie nijak nie skomentowałem, nijak mnie też to nie zabolało bo niby dlaczego by miało? Taki sam stosunek miałem do niego i wydawało mi się, że to dość... Oczywiste. O tak, atmosfera jakoś siadła. Zrobiło się strasznie... Ja wiem? Ponuro?
- Chyba jednak wolę milczeć. - stwierdziłem z nutą rozbawienia pobrzmiewającą w głosie.
- Niemożliwe. - mruknąłem naśladując jego ton sprzed paru krótkich chwil. Jakiś czas milczałem, a uśmiech na mej twarzy stopniowo pobladł. - Myślę, że jak każdy, Lynch... Jak każdy. - dodałem już nieco ciszej. Tego, że mnie nie zna czy nie ufa w zasadzie nijak nie skomentowałem, nijak mnie też to nie zabolało bo niby dlaczego by miało? Taki sam stosunek miałem do niego i wydawało mi się, że to dość... Oczywiste. O tak, atmosfera jakoś siadła. Zrobiło się strasznie... Ja wiem? Ponuro?
- Chyba jednak wolę milczeć. - stwierdziłem z nutą rozbawienia pobrzmiewającą w głosie.
Parsknąłem jak rozeźlona kotka. -Niemożliwe!- Powtórzyłem, tym razem przez zaciśnięte zęby. Jak on w ogóle śmiał po mnie papugować? Zero szacunku!
-Oj nie, nie! Milczenie to najgorsza z opcji! Sam tak stwierdziłeś.- Pozwoliłem sobie przypomnieć mu o tym drobnym fakcie. Chociaż.. faktycznie, miał rację. Kiedy już kompletnie porzuciliśmy temat naszych osób, to rozmowa niejako przestała się kleić. Nie mówiąc nic o sobie nie dawaliśmy tej drugiej osobie nas poznać, a tym samym znaleźć wspólnych tematów do rozmowy. Bo kto wie, może rudzielec lubuje się w dramatach Szekspirowskich albo w poezji Poego? Hah. To byłoby miłe zaskoczenie.
Na szczęście owa "ponura" atmosfera miała już nas niedługo opuścić, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że... jesteśmy tuż pod moim budynkiem. Tak szybko? Bez słowa przerwałem nasz pochód i sięgnąłem po komórkę, najpierw sprawdzając godzinę, a potem, coby się jeszcze dobitniej upewnić, trasę w GPSie. -To tutaj.- Mruknąłem, kątem oka zerkając na Śnieżkę. Jak na siebie to.. była w tej chwili całkiem spokojna. -A, właśnie. Ona nie nazywa się Bruce Lee.- Postanowiłem sprostować tę informację, ot, tak przyszłościowo.
-Oj nie, nie! Milczenie to najgorsza z opcji! Sam tak stwierdziłeś.- Pozwoliłem sobie przypomnieć mu o tym drobnym fakcie. Chociaż.. faktycznie, miał rację. Kiedy już kompletnie porzuciliśmy temat naszych osób, to rozmowa niejako przestała się kleić. Nie mówiąc nic o sobie nie dawaliśmy tej drugiej osobie nas poznać, a tym samym znaleźć wspólnych tematów do rozmowy. Bo kto wie, może rudzielec lubuje się w dramatach Szekspirowskich albo w poezji Poego? Hah. To byłoby miłe zaskoczenie.
Na szczęście owa "ponura" atmosfera miała już nas niedługo opuścić, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że... jesteśmy tuż pod moim budynkiem. Tak szybko? Bez słowa przerwałem nasz pochód i sięgnąłem po komórkę, najpierw sprawdzając godzinę, a potem, coby się jeszcze dobitniej upewnić, trasę w GPSie. -To tutaj.- Mruknąłem, kątem oka zerkając na Śnieżkę. Jak na siebie to.. była w tej chwili całkiem spokojna. -A, właśnie. Ona nie nazywa się Bruce Lee.- Postanowiłem sprostować tę informację, ot, tak przyszłościowo.
A jednak śmiałem, jak widać. I w sumie nawet przyniosło mi to pewną... Satysfakcję kiedy tylko Lynch zwrócił na to swą uwagę. Uśmiechnąłem się nawet złośliwie, półgębkiem nic już jednak nie mówiąc.
- Tak powiedziałem? - zapytałem marszcząc śmiesznie nos, jak gdybym nie do końca dowierzał jego słowom. Koniec końców nie zdążyliśmy za bardzo o tej pogodzie porozmawiać bo jak się okazało parę kroków dalej byliśmy już na miejscu. W pierwszej chwili nie zrozumiałem nawet dlaczego się tak nagle zatrzymał, ale uczyniłem podobnie patrząc nań z niemym zapytaniem wymalowanym na twarzy.
- Oh... To już? - bąknąłem głupio. Pomyślałby kto, że czas będzie mi się okropnie dłużył. Gdy Lynch zabrał głos prostując swoją wcześniejszą wypowiedź z parku uśmiechnąłem się tylko płytko kącikami warg.
- Domyślam się, przecież to suka. Zresztą... Kto nazywa psa Bruce Lee? - sprzedałem mu nawet lekkiego kuksańca w ramię. Tak, na tyle słabego co by się czasem nie wykopyrtnął. Potem przykucnąłem na ziemi pochylając się nieznacznie w stronę Śnieżki i tarmosząc ją lekko po białym, puchatym łebku. - Więc? Zdradzisz mi tę tajemnicę? - zapytałem zadzierając podbródek w górę by sięgnąć spojrzeniem Lyncha. Potem raz jeszcze podrapałem sunię za uchem i wreszcie stanąłem na nogi przekazując chłopakowi smycz. - Dalej raczej sobie poradzisz, co? -
- Tak powiedziałem? - zapytałem marszcząc śmiesznie nos, jak gdybym nie do końca dowierzał jego słowom. Koniec końców nie zdążyliśmy za bardzo o tej pogodzie porozmawiać bo jak się okazało parę kroków dalej byliśmy już na miejscu. W pierwszej chwili nie zrozumiałem nawet dlaczego się tak nagle zatrzymał, ale uczyniłem podobnie patrząc nań z niemym zapytaniem wymalowanym na twarzy.
- Oh... To już? - bąknąłem głupio. Pomyślałby kto, że czas będzie mi się okropnie dłużył. Gdy Lynch zabrał głos prostując swoją wcześniejszą wypowiedź z parku uśmiechnąłem się tylko płytko kącikami warg.
- Domyślam się, przecież to suka. Zresztą... Kto nazywa psa Bruce Lee? - sprzedałem mu nawet lekkiego kuksańca w ramię. Tak, na tyle słabego co by się czasem nie wykopyrtnął. Potem przykucnąłem na ziemi pochylając się nieznacznie w stronę Śnieżki i tarmosząc ją lekko po białym, puchatym łebku. - Więc? Zdradzisz mi tę tajemnicę? - zapytałem zadzierając podbródek w górę by sięgnąć spojrzeniem Lyncha. Potem raz jeszcze podrapałem sunię za uchem i wreszcie stanąłem na nogi przekazując chłopakowi smycz. - Dalej raczej sobie poradzisz, co? -
Tyrpnięty w ramię parsknąłem w rozbawieniu. -Zdziwiłbyś się.- Skomentowałem krótko jego uwagę o nazwaniu swojego psa per "Bruce Lee". Zresztą, to wcale nie było takie głupie imię! Ale skłaniałbym się ku niemu bardziej w przypadku jakiegoś psa bojowego, a nie takiej pociesznej bestii, jaką jest husky. -Nie nazywaj ją suką. To cholernie dwuznaczne określenie, a ona jest bardzo wrażliwą panienką...- Wyszczerzyłem kły w nieco kpiącym uśmieszku. Potem natomiast już w kompletnej ciszy obserwowałem, jak chłopak obchodzi się ze szczenięciem. Trochę głupio mi się co do tego przyznać, ale uznałem ten obrazek na swój sposób uroczy. -Śnieżka. Tak, wiem, bardzo ambitne.- Uprzedziłem jego ewentualną opinię, wzruszając przy tym ramionami. -Ale przynajmniej pasuje.- Odebrałem od niego smycz i obwinąłem ją sobie wokół nadgarstka. Widząc, że gówniarka faktycznie się po tym naszym "krótkim" spacerku zmęczyła, kompletnie zauroczony jej przymuloną postawą cmoknąłem na nią. -Pewnie. Nie bez powodu mieszkam w budynku z windą.- Odchrząknąłem cicho, jakoś tak "mimochodem" próbując określić wzorkiem położenie swojego okna. -A, no właśnie. Może podam ci chociaż swój numer telefonu?- Po dzisiejszym dniu zdecydowanie dorobiłem się u niego długu. Och, a to przypomniało mi o tym, że wiszę jeszcze Sketchowi kasę za taksówkę... cholera. -Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zadzwoń. Albo i nie.- Nie czekając na odpowiedź wyjąłem z listonoszki swój notes i zapisałem na jednej z kartek swój numer, którą następnie wręczyłem rudemu (o ile nie rzucił jej na ziemię i nie podeptał, hehehehe... he).
-Trzymaj się.- Rzuciłem jeszcze na odchodne i - wraz ze Śnieżką - zniknąłem za drzwiami budynku. /zt
-Trzymaj się.- Rzuciłem jeszcze na odchodne i - wraz ze Śnieżką - zniknąłem za drzwiami budynku. /zt
Serio? Chyba, że wołając psa używają tylko jednego członu wtedy to ma sens. Bo ani Bruce, ani Lee w osamotnieniu nie brzmi wcale źle. - Jasne, jeśli kiedykolwiek będę miał psa nazwę go Jackie Chan na cześć tego spotkania. - trudno powiedzieć czy był wyłącznie głupkowaty żart, naprawdę byłbym w stanie to zrobić. Kolejne słowa Lyncha trochę mnie zdziwiły, ale ostatecznie skinąłem zgodnie głową. No suka jak... suka. Nie? Znaczeń ma w sumie wiele bo poza tym, że określa płeć psa, jest wulgarnym określeniem dla kobiety lekkich obyczajów (a nawet i mężczyzn, głównie tych o orientacji homoseksualnej) to może być też policyjnym radiowozem, instrumentem muzycznym, jakimś tam kołnierzem i... chyba czymś tam jeszcze. Gdy wyjawił mi imię psa i od razu uprzedził moją opinię usprawiedliwiając swój wybór - zwyczajnie parsknąłem śmiechem. I nie chodziło nawet o to, że nazwał psa Śnieżka, a o to że z jakiegoś powodu sądził, że mu przez to czegoś nawrzucam.
- Skąd, Śnieżka to bardzo dobre imię. - podsumowałem spoglądając raz jeszcze na psiaka. Uzyskawszy potwierdzenie ze strony Lyncha zaciągnąłem ponownie kaptur na głowę, dopiąłem zamek pod szyję z racji takiej, że robiło się już chłodniej i wcisnąłem dłonie w kieszenie bluzy szykując się najwyraźniej do dalszej drogi. Zadarłem jednak jeszcze głowę w górę by podążyć mniej więcej za jego spojrzeniem i choć nie byłem pewien, w które miejsce dokładnie patrzył, to... - Całkiem wysoko. - stwierdziłem spoglądając z ukosa na chłopaka. - Windy się czasami psują, wiesz? A gdyby tak w czasie podróży na wyższe piętro nastąpiła awaria? Winda zatrzymana na półpiętrze, światła i kontrolki pogaszone, drzwi zatrzaśnięte... Żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym... - wzdrygnąłem się lekko na samą tę myśl. I co zabawniejsze - nie był to gest wcale wymuszony. Naprawdę przerażała mnie ta wizja. - Dlatego właśnie nigdy nie korzystam z wind. - tym przezabawnym akcentem zakończyłem swe dywagacje jednocześnie spoglądając na wręczaną mi kartkę. Chwyciłem ją między dwa palce zaglądając przy tym uważnie w oczy Ezekiela, kąt warg zadrżał delikatnie w płytkim półuśmiechu.
- W porządku. - skinąłem zgodnie głową składając kartkę w pół i chowając wraz z dłonią do kieszeni. - Ty też się trzymaj. I uważaj na windy. - odprowadziłem go jeszcze spojrzeniem do drzwi, a następnie zawróciłem i powoli odszedłem w swoją stronę. /zt
- Skąd, Śnieżka to bardzo dobre imię. - podsumowałem spoglądając raz jeszcze na psiaka. Uzyskawszy potwierdzenie ze strony Lyncha zaciągnąłem ponownie kaptur na głowę, dopiąłem zamek pod szyję z racji takiej, że robiło się już chłodniej i wcisnąłem dłonie w kieszenie bluzy szykując się najwyraźniej do dalszej drogi. Zadarłem jednak jeszcze głowę w górę by podążyć mniej więcej za jego spojrzeniem i choć nie byłem pewien, w które miejsce dokładnie patrzył, to... - Całkiem wysoko. - stwierdziłem spoglądając z ukosa na chłopaka. - Windy się czasami psują, wiesz? A gdyby tak w czasie podróży na wyższe piętro nastąpiła awaria? Winda zatrzymana na półpiętrze, światła i kontrolki pogaszone, drzwi zatrzaśnięte... Żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym... - wzdrygnąłem się lekko na samą tę myśl. I co zabawniejsze - nie był to gest wcale wymuszony. Naprawdę przerażała mnie ta wizja. - Dlatego właśnie nigdy nie korzystam z wind. - tym przezabawnym akcentem zakończyłem swe dywagacje jednocześnie spoglądając na wręczaną mi kartkę. Chwyciłem ją między dwa palce zaglądając przy tym uważnie w oczy Ezekiela, kąt warg zadrżał delikatnie w płytkim półuśmiechu.
- W porządku. - skinąłem zgodnie głową składając kartkę w pół i chowając wraz z dłonią do kieszeni. - Ty też się trzymaj. I uważaj na windy. - odprowadziłem go jeszcze spojrzeniem do drzwi, a następnie zawróciłem i powoli odszedłem w swoją stronę. /zt
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: Park Queen Elizabeth
Pią Kwi 15, 2016 10:16 am
Pią Kwi 15, 2016 10:16 am
- Na wszystko znajdzie się sposób, nie ma ściany nie do przejścia! Pamiętaj! - kolejny wyszczerz. Może był przypadkiem, który nie wierzył w niepowodzenie. Z każdej sytuacji jest wyjście. Zawsze. Nauka, finanse. Wszystko można było jakoś załatwić... lub obejść. To również dlatego był dobrej myśli (czy też raczej, kiedy on nie był?).
Na informacje o gotowaniu pokiwał zadowolony głową. Gotowała! To już coś! Ogólnie wszystkich innych kucharzy traktował jak przyszłych wrogów, zagrożenie - mniejsze lub większe - ale również byli okazją do pokazania swoich umiejętności! Rywalizacja była dobrym sposobem na naukę. Jednak nigdy nie próbował kogoś uczyć... zwykle wyznawał zasadę, że dwóch kucharzy w kuchni to o jednego za dużo, ale w tym wypadku chyba mógł zrobić wyjątek.
Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
- Myślę, że mogę ci pomóc doszlifować te umiejętności! To może być dobry początek! Później będziemy martwić się innymi rzeczami. - Przeciągnął się i powoli podniósł z ławki, trochę tu przesiedział, a miał jeszcze trochę do zrobienia.
- Będę się powoli zbierał, muszę przygotować kilka rzeczy, do zobaczenia później Sachi! - pomachał jej oddalając się powoli. Chwilę później znów przeszedł do biegu.
[zt]
Na informacje o gotowaniu pokiwał zadowolony głową. Gotowała! To już coś! Ogólnie wszystkich innych kucharzy traktował jak przyszłych wrogów, zagrożenie - mniejsze lub większe - ale również byli okazją do pokazania swoich umiejętności! Rywalizacja była dobrym sposobem na naukę. Jednak nigdy nie próbował kogoś uczyć... zwykle wyznawał zasadę, że dwóch kucharzy w kuchni to o jednego za dużo, ale w tym wypadku chyba mógł zrobić wyjątek.
Uśmiechnął się szeroko do dziewczyny.
- Myślę, że mogę ci pomóc doszlifować te umiejętności! To może być dobry początek! Później będziemy martwić się innymi rzeczami. - Przeciągnął się i powoli podniósł z ławki, trochę tu przesiedział, a miał jeszcze trochę do zrobienia.
- Będę się powoli zbierał, muszę przygotować kilka rzeczy, do zobaczenia później Sachi! - pomachał jej oddalając się powoli. Chwilę później znów przeszedł do biegu.
[zt]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach